8 minute read
Przyjemne okłady
Niesamowita pasja mechanika
Grzegorz Leśniak to ostrowianin, ojciec trójki dzieci, którego wiele osób kojarzy jako właściciela znanego warsztatu samochodowego. Nie wszyscy wiedzą jednak o jego zamiłowaniu do kolarstwa i niesamowitych osiągnięciach, takich jak udział w największych ultramaratonach rowerowych w Polsce czy zdobycie Całej Korony Gór Polski na rowerze.
Advertisement
*Jak rozpoczęła się Pana przygoda z kolarstwem?
- 10 lat temu stwierdziliśmy razem z żoną, że brakuje nam ruchu, dlatego kupiliśmy dwa rowery. Przez miesiąc kurzyły się w garażu, aż w końcu zacząłem jeździć. Najpierw krótkie dystanse, ale szybko podnosiłem sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej - 50 kilometrów, 100, 200... A w końcu 500, 1000 i jeszcze więcej.
Na początku przygody najpoważniejszy dystans przebyłem podczas czeskiego ultramaratonu „1000 Miles Adventure”. Wymagająca trasa o długości 1681 kilometrów, biegnąca od granicy niemieckiej przez wszystkie pasma górskie Czech i Słowacji do Ukrainy. Pierwszy raz podchodziłem do tego maratonu w 2015 roku i udało mi się pokonać połowę drogi. Rok później spróbowałem ponownie i udało mi się ukończyć cały wyścig w 21 dni.
*W jakich innych maratonach brał Pan udział?
-W 2017 roku z roweru górskiego przesiadłem się na szosowy i zaliczyłem „Pierścień Tysiąca Jezior”. 600 km bez żadnych przerw i noclegów. Ukończenie tego dystansu w odpowiednim czasie upoważniło mnie do wzięcia udziału w ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady Tour, 3.
Rok później wziąłem udział w ultramaratonie -”20K ULTRATRIAL”. 700-kilometrowa trasa po włoskich i francuskich Alpach, a w tym aż 10 podjazdów na wysokość ponad 2 000 m n.p.m. Towarzyszyli mi również dwaj inni ostrowianie - Michał Szpera i Krzysztof Laskowski.
To była samotna podróż. Na początku jechałem z kolegami z Ostrowa, ale każdy z nas miał inne tempo, więc finalnie się rozdzieliliśmy. Ostatnia noc była istnym wariactwem, ponieważ jechałem przez całą noc bez przerwy, całkiem sam, wąskim zboczem po dwutysięczniku. To było strasznie niebezpieczne.
W 2019 roku spełniłem kolejny cel - maraton z Helu do Zakopanego. Niemal 1000 km rowerem bez przerw. Do wyzwania przystąpiło około 90 osób, jednak ekstremalna pogoda spowodowała, że 2/3 z nich wycofało się. Wiele osób i mnie namawiało, żeby przerwać drogę, ale nie mogłem się poddać. Dojechałem na metę 8 godzin po czasie.
Rok później wziąłem udział w kolejnej edycji tego maratonu i tym razem udało mi się zmieścić w czasie. Ukończyłem również kilka innych wyścigów - m.in: Carpatia Divide.
Natomiast w tym roku, w czerwcu, ukończyłem
*Poza koniecznością pokonania morderczego dystansu, z jakimi przeszkodami trzeba się liczyć podczas udziału w takim maratonie?
-Podczas wyprawy sam dystans zdecydowanie nie jest największą trudnością. Prawdziwą przeszkodą są warunki pogodowe, które bywają ekstremalne. Obfite ulewy, burze, wiatr, zimno, dzikie zwierzęta... Zaliczyłem np. bliskie spotkanie z małym niedźwiedziem. Nieraz trzeba przeprawiać się przez wodę, prowadzić lub nieść rower. Trasy prowadzące przez góry często są bardzo wąskie i strome. Czasu na odpoczynek i sen zawsze jest mało. Podczas maratonów spałem na polach, w szopach, w stogach siana, w lasach, na stacjach benzynowych, u obcych ludzi... Miałem nawet okazję spać w cygańskim obozie. Brzmi ekstremalnie, ale jednocześnie daje poczucie prawdziwej wolności.
Zdradliwy może okazać się również sam rower. Właśnie podczas „1000 Miles Adventure” na jednym zjeździe pękła mi rama od roweru. Do mety zostało jeszcze blisko 500 kilometrów, lało jak diabli. Udało mi się dotrzeć do okolicznej wsi, gdzie czekał na mnie mój szwagier. Pośpiesznie udaliśmy się do mechanika. Niestety, stwierdził, że tego już nie da się naprawić. Nowej ramy też nie miał. Załamani udaliśmy się do lokalnej karczmy. Szczęśliwie jej właściciel pomógł nam znaleźć spawacza. On również stwierdził, że nie ma już żadnej nadziei dla tej ramy! W końcu udało się znaleźć jeszcze innego spawacza, który naprawił rower, jednak ostrzegał mnie, że rama może nie wytrzymać do mety. Ale udało się i przejechałem cały wyścig. Już na mecie okazało się, że rama znowu pękła - tym razem z drugiej strony. Więc miałem sporo szczęścia.
*Czyli generalnie jest to bardzo niebezpieczna pasja.
- Tak, zdarzają się naprawdę niebezpieczne momenty.
Kiedyś postawiłem przed sobą wyzwanie, aby zdobyć rowerem Koronę Gór Polski. 28 najwyższych szczytów wszystkich pasm górskich w naszym kraju. Udało mi się zrealizować ten cel. Możliwe, że jestem jedną z zaledwie trzech osób, którym udało się tego dokonać, ponieważ więcej przypadków nie jest znanych.
Nigdy w całym życiu nie bałem się tak bardzo, jak podczas zdobywania Rys. Wspinaliśmy się w górę razem z żoną, ja z poskładanym rowerem przymocowanym do plecaka. W pewnym momencie znajdowaliśmy się na bardzo wąskiej grani, gdzie nie było żadnych łańcuchów, których można by się złapać. Nagle nadleciał śmigłowiec ratunkowy. Gdzieś niżej doszło do wypadku. Śmigłowiec zawisnął centralnie na naszej wysokości, aby ratownik mógł spuścić się w dół po linie i uratować połamanego nieszczęśnika. A ja czułem, jak silny wir powietrza od śmigieł odrywa mnie od ściany. Ciężar na plecach silnie przeważał mnie w stronę przepaści. Moja żona płakała, a ja nie miałem pojęcia co zrobić. Wokół nas było wielu innych ludzi, przesunęli się, udało mi się położyć na jednej ze skał, a wszyscy solidarnie zaczęli mnie trzymać! To było niesamowite przeżycie. Podczas schodzenia byliśmy świadkami kolejnego wypadku, niestety, dużo bardziej dramatycznego, ponieważ pewien mężczyzna odpadł od ściany i zginął. Dlatego całe życie powtarzam, że przed górami trzeba mieć ogromnie dużo pokory.
FOT.: GRZEGORZ LEŚNIAK ARCHIWUM
„hotel pod chmurką” - jeden z noclegów podczas „1000 Miles Adventure”
*Czy przytrafił się Panu kiedyś jakiś wypadek?
- Wypadków miałem już całe mnóstwo. Pewnego razu przewróciłem się na zjeździe i zdarłem sobie całą rękę. Szwagier, który wtedy ze mną jechał, owinął mi ją bandażem i pojechaliśmy dalej. Wiele godzin później wróciłem do domu i rękę zobaczyła moja żona. Tak się przestraszyła, że od razu zabrała mnie na pogotowie, to było dość poważne. Później zorientowałem się, że po tym wypadku mój kask był pęknięty w kilku miejscach. Więc gdy-
by nie on, z moją głową mogłoby być nieciekawie.
Innym razem podczas upadku złamałem żebro, ale mimo to przejechałem drogę powrotną do domu - około 50 km. Kiedyś nawet wpadłem w gniazdo os.
Wypadków było wiele, na szczęście nie wszystkie aż tak poważne.
*W jaki sposób przygotowuje się Pan do tak długich wypraw?
- Podczas wielodniowych rowerowych wypraw trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność, z uwzględnieniem, by ekwipunek nie był zbyt ciężki. Do spania zabieram ze sobą tylko mały śpiwór, płachtę biwakową i malutki materac dmuchany. Trzeba być wyposażonym w ubrania na przebranie oraz takie na każdą pogodę - bluzy, kurtki. Niezbędny jest również sprzęt do roweru, m.in.: lampki, spinki do łańcucha, linki do przerzutki, hak do przerzutki, dętki, łatki, smar, ochraniacze, nawigacja, powerbanki i narzędzia.
Natomiast podczas jazdy na szosach ważne jest,
żeby ekwipunku zabrać jak najmniej, by nie przeciążał. Kiedy jeżdżę po ulicach, mam taki specjalny patent - oprócz odblaskowego ubrania i standardowego oświetlenia roweru zabieram ze sobą małą lampkę, która miga niebieskim światłem. Dzięki temu nadjeżdżające z oddali auta, gdy mnie widzą, od razu zwalniają. Myślą, że to policja. (śmiech)
Na drogach trzeba zachować szczególną ostrożność, bo ruch naprawdę bywa duży.
Oczywiście, trzeba być też solidnie przygotowanym pod względem kondycji. Staram się trenować w każdej wolnej chwili, w zeszłym roku np. przejechałem ponad 10.000 kilometrów. Jeżdżę przez cały rok, bez względu na warunki pogodowe. W domu mam rowerek stacjonarny, ale nie korzystam z niego, bo to już nie to samo.
*Czyli jest to wyjątkowo czasochłonna pasja. Jak udaje się Panu połączyć rower z życiem rodzinnym i pracą?
- Jest bardzo ciężko, ale się udaje. Prowadzę własny warsztat, więc jestem w nim potrzebny niemal przez cały czas, a pracujemy do późna. Dlatego zazwyczaj wolne mam tylko wieczory i muszę je tak wygospodarować, by spędzić jak najwięcej czasu z rodziną i znaleźć czas na rower. Zawsze powtarzam, że wszystko tkwi w głowie. Jak się chce, to można dużo rzeczy zrobić. Tak samo podczas ultramaratonów. Nawet jeśli ktoś jest wytrenowany, ale głowa powie mu „nie dasz rady!”, to nie da. A jeśli komuś brakuje trochę kondycji, ale założy sobie cel, który musi osiągnąć mimo wszystko - to go osiągnie.
Właśnie taki jestem, że kiedy sobie coś postanowię, to muszę to osiągnąć, bez względu na wszystko inne. To zarówno moja zaleta, jak i wada. Potrafię jechać przez cały dzień i noc bez przerwy, jechać samotnie przez ciemny, gęsty las i nie odczuwać lęku. Wiem, że kiedyś mogę przekroczyć granicę, dlatego mam nadzieję, że nigdy nie podejmę się czegoś, co narazi mnie na zbyt poważne niebezpieczeństwo.
*A jaki jest Pana kolejny cel?
- Planuję w tym roku ukończyć Maraton Rowerowy Dookoła Polski. Do pokonania będzie 3200 km w 10 dni. Start 21 sierpnia w Rozewiu, koniec 31 sierpnia, również w Rozewiu. To najdłuższy maraton w całej Polsce.
*Czy czuje Pan, że jest Pan inspiracją dla innych osób?
- Bardzo zależy mi na przekazywaniu mojej pasji dalej, ponieważ wiem, że może być inspirująca. Szczególnie chciałbym inspirować młodych ludzi, którzy często poświęcają swój wolny czas na siedzenie przed komputerem, zamiast na np. rozwijanie swoich zainteresowań. Często, kiedy patrzę na osiedlowy plac zabaw, widzę, że jest pusty. To smutny obrazek, kiedyś tak nie było. Chcę, żeby dzieci widziały, że są ludzie, którzy jeżdżą na rowerze, którzy łowią ryby, biegają, rysują, sklejają modele samolotów... i robią mnóstwo innych niesamowitych rzeczy.
W Ostrowie mamy też grupę „Luźne Piątki”. Spotykamy się w każdy piątek, o godzinie 20.00, na parkingu na Piaskach, od ul. Limanowskiego. Wspólnie jeździmy po terenie, razem rozwijamy swoją pasję i wzajemnie się motywujemy. Serdecznie zapraszam do udziału wszystkich, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z rowerem, a przy okazji poznać ciekawych ludzi.
*Dziękuję za rozmowę i życzę realizacji kolejnych planów i zawsze bezpiecznej drogi!
Rozmawiała: Wiktoria Kohnke