6 minute read

Felietony

nowyczas.co.uk

Grzegorz Małkiewicz

Advertisement

Bez danych statystycznych taką wypowiedź należy potraktować ostrożnie. Nie można mówić o zjawisku społecznym na podstawie patologii. Są z pewnością różne przypadki osób wyjeżdżających. Nie wszyscy wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy. Są też i tacy, którzy pracy nie mieli, byli więc technicznie rzecz biorąc bezrobotnymi. Czy pozostali na listach i czerpią jakieś korzyści materialne z tego tytułu? Trudno sobie taki scenariusz wyobrazić, biorąc pod uwagę system weryfikacji osób bezrobotnych. Są w końcu jakieś listy, które trzeba osobiście podpisać w urzędzie.

Patologie występują w każdym systemie i znacznie więcej o nadużyciach systemu opieki społecznej mógłby powiedzieć premier Blair, który pomimo prospołecznej polityki swojego rządu wprowadził więcej utrudnień w uzyskiwaniu zasiłków niż krytykowana przez laburzystów za brak wrażliwości społecznej Margaret Thatcher.

W czasie kadencji „Żelaznej Damy” bezrobocie było prawie zawo

JAZDA bez cugli

N OWYCZAS

FELIETONY 11

10 listopada 2006

Prezydent RP, Lech Kaczyński podziękował premierowi Tony’emu Blairowi za otwarcie rynku pracy dla tysięcy Polaków, z którego skorzystali „młodzi i bardzo młodzi”. Wyraził też ubolewanie, że część z nich pozostaje na listach bezrobotnych w kraju, a tutaj zarabia całkiem niezłe pieniądze.

dem. Nikt nikogo nie nękał. System był dziurawy, a brak komputeryzacji pozwalał najbardziej przedsiębiorczym na rejestrację w kilku punktach jednocześnie, co psuło statystykę bezrobocia i dawało niezłe dochody nieuczciwym spekulantom.

Największą anomalią tamtego okresu było automatyczne przyznawanie bezrobocia uczniom, którzy po ukończeniu ustawowego wieku, czyli 16 lat, rezygnowali z dalszej nauki. Nic więc dziwnego, że to właśnie w Wielkiej Brytanii rozwijała się kultura młodzieżowa. Można było być punkiem, mieszkać z rodzicami i otrzymywać od rządu kieszonkowe na własne „potrzeby”. Bardziej ambitni wyprowadzali się z domów rodzinnych, wynajmowali mieszkania, najlepiej w miejscowościach letniskowych (za które płacił rząd) albo zajmowali pustostany. Kiedy Margaret Thatcher postanowiła z tym skończyć, podniósł się rwetes i ataki na rząd za przykręcanie śruby najbardziej potrzebującym. Nie pomagały tłumaczenia, że młodzi potrzebują przede wszystkim solidnego wykształcenia, dającego szansę na rynku pracy, w czym rząd chciał pomóc.

W Polsce solidne wykształcenie niewiele obecnie daje. Studenci nie mogą skoncentrować się, jak było to kiedyś, tylko na zdobywaniu wiedzy, muszą od pierwszego roku myśleć o zdobyciu miejsca pracy, które też po części sfinansuje ich studia oraz koszty utrzymania i będzie gwarancją lepszej przyszłości. A jeśli im to nie wychodzi – wyjeżdżają. Nie mogą oczekiwać na pomoc rządu i biorą sprawy w swoje ręce. Takich przypadków jest dosyć dużo, że ktoś jest na liście studentów w Polsce i pracuje na Wyspach. I znowu niedobrze dla statystyk.

Prezydent swoją wypowiedź o patologiach, która była niepotrzebnym uogólnieniem, złagodził oceną miejsca Polski w Europie. Nasz kraj czerpie korzyści z bycia członkiem Unii Europejskiej, a zjawisko migracji, zdaniem prezydenta, jest pozytywne. W Wielkiej Brytanii zarabiamy i zdobywamy doświadczenie, a prezydent liczy, że za jakiś czas z oszczędnościami i doświadczeniem wrócimy do kraju.

Do jakiego kraju? – pytają „młodzi i bardzo młodzi”. Panie prezydencie, w dalszym ciągu jest więcej patologii w strukturach państwowych i w życiu społecznym niż w przytoczonych nadużyciach. Miejmy nadzieję, że kraj się zmieni.

GALERIA ANDRZEJA KRAUZEGO

Michał P. Garapich

Koniec albo-albo

Prezydent Lech Kaczyński postawił sprawę dość jasno: na dwa, trzy lata wyjechać do Londynu jest OK – na dłużej to już niechętnie przez niego widziane, wręcz jakoś tak krytycznie. Podejrzane jest jak ktoś pobyt swój przedłuża w nieszkończoność. Trochę – delikatnie mówiąc –belfersko to powiedziane, gdyż tak naprawdę państwo jest ostatnią instacją które może mi dyktować moje życiowe plany.

Państwo i tak już ewolucję sporą poczyniło, zauważając w ogóle nowe fale migracji. W 2003 roku, kiedy do Wielkiej Brytanii wjechało 360 tys. Polaków nikt nawet nie myślał podnieść tej kwestii, przecież byli w szarej strefie, o której należało milczeć.

Problem jednak w tym, iż – wnosząc ze słów głowy państwa –publiczna dyskusja nadal reprodukuje myszką trącące stereotypy i nadal w nich tkwi. Argumentacja jest czarno-biała i binarna: albo wyjazd na stałe, albo powrót. Albo jesteś tu, albo tam. W domyśle tworzona jest konstrukcja myślowa, wedle której przynależeć można tylko do jednego miejsca. Albo, albo.

Myślenie to szwankuje w dwójnasób: osiedleńczych tzw. linearnych migracji w sumie jest mało. Wedle badań tych, którzy przyjeżdżają z zamiarem pozostania na stałe w Wielkiej Brytanii jest ok. 15 proc. Większość zachowuje postawę wyczekującą, która w zasadzie jest najbardziej racjonalna: a nuż złapię niezwykłą okazję w Londynie albo a nuż w Polsce dojdzie do niesłychanego boomu i będzie się zarabiać dwa tysiące euro na rękę.

Poczekamy, zobaczymy jest dominującą postawą migrantów w późnokapitalistycznej gospodarce usług.

Drugi problem polega na tym, iż prezydent najwyraźniej utożsamia przebywanie fizyczne, z uczestnictwem w życiu społecznym lub gospodarczym. To złudzenie, a w dobie bezpośrednich połączeń samolotowych z Newcastle do Krakowa, czy Poznania do Leeds naprawdę nie ma znaczenia, czy ktoś buduje sobie dom tu, czy tam. Można uczestniczyć bez „zakorzenienia”. Najlepszym tego przykładem są kwoty przekazów pieniężnych do Polski – ok. 6 mld dolarów rocznie. Partycypacja nie zakłada już fizycznego przebywania między Odrą a Bugiem.

Kwestia dotyczy uczestnictwa w życiu społecznym, kształtu więzi w świecie ponowoczesnym. Czy ktoś, kto mieszka w Polsce i pobiera zasiłek, który przepija, partycypuje w większym stopniu w życiu społecznym niż ktoś, kto przesyła pieniądze do domu i głosuje w wyborach z daleka? Z samego faktu fizycznego przebywania nic jeszcze nie wynika. Domyślam się, że jako głowa państwa, pobierający pensję od podatników Lech Kaczyński zainteresowany jest tym, by obywatele płacili fiskusowi w Polsce, a nie w Wielkiej Brytanii, ale (hej pobudka, panowie!), problem leży w polskim prawie podatkowym i gospodarczym, a nie w ludziach, którzy zachowują się jak najbardziej racjonalnie i wolą płacić go Królowej. Chyba należy się cieszyć, że społeczeństwo ma jeszcze głowę na karku i jest w stanie wykombinować, że skoro państwo ma wrogi stosunek do podatnika, wystarczy po prostu zmienić państwo. Dzisiaj, tak samo jak wybieramy proszek do prania albo makaron w sklepie, tak wybieramy urząd skarbowy, któremu płacimy podatki. Konkurencja to się nazywa.

Z DRUGIEJ strony Z daleka lepiej widać Zofia Sołtys

Stolica Polski roi się od imprez muzycznych; dopiero skończył się festiwal jazzowy JVC, firmowany przez Adamiaka i trwający wiele tygodni niesamowity cykl „Muzyczna Praga” , a już zaczynają się jazzowe zaduszki w „Tygmoncie” i niezwykły weekend spod znaku Niewinnych Czarodziejów – podróż w czasie w epokę pasiastych skarpetek, radia Luxemburg i pierwszego Jazz Jamboree. Rozpoczęła go klasyczna gra terenowa dla znawców kultowego dzieła Leopolda Tyrmanda „Zły” (nic innego, jak szalona gonitwa po mieście, które znamy ze stron powieści).

Natomiast Muzeum Powstania Warszawskiego wyświetlało filmy z przełomu lat 50. i 60., z udziałem czarodziejów winnych tamtego fermentu: Kobieli, Komedy, Polańskiego czy Łomnickiego. Można się było ubrać, dać uczesać, pobawić przy jazzbandzie grającym do tańca i obejrzeć zdjęcia z tamtych lat. Krótko mówiąc –zapomnieć się w historii i zostać tam jak najdłużej. Bo do czego tu wracać? Do wyborów, w których głosujesz na wybrane przez siebie osoby, a ze zblokowanych list przechodzi ktoś z zupełnie innej partii? Czy do mediów pełnych złości, polowania na czarownice ze starej szafy, do taniej sensacji? A może do smutnych rozmów o upadku szkoły, której ratownikiem mieni się polityk o najniższym autorytecie wśród wszystkich aktualnych ludzi władzy…?

Oj, smutno tu w kraju. Chciałoby się dodać coś optymistycznego, coś o kroczących zmianach, rewolucji moralnej albo czymś takim, ale elementarna uczciwość nie pozwala. To ciągle kraj przemocy i nierównych szans, dziś może bardziej niż kiedykolwiek. Przemoc wobec Ani w gdańskim gimnazjum, wobec kobiet w domach i w biurach. Wobec dziennikarzy w mediach i wyborców. Niesprawiedliwy, upartyjniony i zakłamany kraj, prawie jak Polska sprzed pół wieku.

Może lepiej, że Ty, Czytelniku, który jesteś tak daleko, masz szansę patrzeć na to wszystko z dystansu. Nie wybierzesz nikogo do władz lokalnych w ten weekend, bo też nie masz szans – nie przewidziano dla Ciebie możliwości głosu. Ale masz może więcej niż my w kraju przekonania, że Twoja przyszłość zależy tylko od Ciebie. Jak Tyrmand – noś pasiaste skarpetki i nie oglądaj się zbytnio na to, co oni tam teraz kombinują. Tyrmand też wyjechał…

This article is from: