w Polskę

Page 1

studencki kwartalnik podróżniczy grudzień 2014 cena: 2 zł (0% VAT) ISSN 0123-456X


Od redakcji Ekstremalna, różnorodna, wielojęzykowa, zaskakująca, wciąż niepoznana. Podwodna, historyczna, górska, na sportowo. Polska jakiej nie znacie.

Z

nacie już naszą zajawkę na Polskę! Kto był na dwóch edycjach festiwalu TRAWERS w Polskę, ten wie, że taką zajawkę łatwo złapać. Wiecie też, że od ponad dwóch lat robimy slajdowiska w Cafe Szafe w Krakowie. Jeśli połączycie zajawkę ze zdjęciami, wyjdzie Wam nasz tegoroczny pomysł! Slajdowiska w Szafe poświęcamy Polsce (chociaż będzie parę jeszcze wyjątków o świecie Emotikon wink)! Jeśli zajmujecie się Polską w wydaniu krajoznawczym, ogarniacie nasze dialekty, wyznania, stroje, góry, jeziora, muzykę - zapraszamy do kontaktu z nami! Z chęcią zaprosimy Was jako prelegentów. Poprzez festiwal, który organizujemy oraz na slajdowiskach chcemy udowadniać, że Polska nie jest nudną opcją na wakacje i że lepiej posiedzieć pod wierzbą niż pod palmą!

2

Redakcja Adres redakcji tel. +48 602 422 679 e-mail: slowinskaaleksandraa@gmail.com Zespół redakcyjny redaktor naczelna Aleksandra Słowińska

Od czerwca 2014 roku można nas także usłyszeć! Szerzymy naszą zajawkę na Polskę w internetowym radiu WNET! Co tydzień w ramach audycji Adama Wiśniewskiego Za Horyzontem, której można słuchać co niedzielę o 20:00, możecie posłuchać także reportaży TRAWERS w Polskę! Cotygodniowy peportaż kończy audycję i trwa między 21:30 a 22:00. Jeździmy po kraju, zapraszamy gości, odnajdujemy historie i miejsca. Zachęcamy do słuchania! Stowarzyszenie Trawers

grafik Aleksandra Słowińska wybór tekstów Aleksandra Słowińska (źródła podane przy artykułach) dtp Aleksandra Słowińska Podziękowania dla Stowarzyszenie Trawers, Stanisław Słowiński, Maciek Upratus Stachowicz (za udostepęnienie fotografii) Drukarnia Kolory www.kolory24.pl Zdjęcie na okładce Stanisław Słowiński

Projekt realizowany w ramach zajęć na krakowskiej ASP został zainspirowany działalnością Stowarzyszenia Trawers . Gazeta jest projektem towarzyszącym tegorocznemu festiwalu Trawers w Polskę.

Projekt realizowany w pracowni form reklamowych rok 2014/2015, Wydział Grafiki Akademia Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie


Od Redakcji

3

Kilka słów od Stowarzyszenie Trawers oraz autorki projektu gazety

Fotorelacje

Trawers w Polskę festiwal Festiwali podróżniczych w Polsce jest sporo. Można na nich posłuchać o Kenii, Peru, i najdalszych zakątkach naszego świata... Fotorelacja z festiwalu Trawers w Polskę

4

W górach Przekroczyć neoficki próg świadomości

10

12

czyli gdzie i czy w ogóle kończy się turystyka, a zaczyna taternictwo

Narciarstwo skiturowe w Tatrach

Nie ma nic piękniejszego od wędrówek narciarskich górskimi szlakami i jazdy wybranymi przez siebie stokami – twierdzą narciarze wysokogórscy.

Sprzęt

18

Jak skompletować sprzęt skiturowy? Narty, buty, foki, wiązania...

Pyszna

20

Zimowe Gorce

22

Czy pamiętasz? Serce, przewodnik, po przeszłości i nieomylny kompas wspomnień, prowadzi w stronę Pysznej, na stare ślady nart, na trasy zimowych wyryp po Tatrach Zachodnich – Stanisław Zieliński. W Stronę Pysznej...

Gdzieś przed Kiczorą, o zmroku, rozluźniony skiturowiec wita się z nami sunąc lekko po śniegu…

W mieście Urbex w Polsce

26

o nowym trendzie turystyki, mrocznie i hipstersko

W podróży Podróże w czasach PRL

Braki w za­opa­t rze­niu, ubó­stwo, ba­ła­gan, nie­wy­dol­ność ko­mu­ni­ka­c ji, sza­rość i brak na­dziei w kraju, w któ­r ym so­c ja­lizm miał za­pew­nić wszyst­kim oby­wa­te­lom do­bro­byt i szczę­ś li­wość.

30

3


50.06°N, 19.959°E, Kraków

Festiwal Trawers w Polskę Grupa Trawers Organizatorem festiwalu

Kraków 22-23/11/2014

Program festiwalu

– więcej o stowarzyszeniu trawers na stronie 11.

22 LISTOPADA SOBOTA

Festiwali podróżniczych w Polsce jest sporo. Można na nich posłuchać o Kenii, Peru, i najdalszych zakątkach naszego świata. Przy tym wszystkim Polska wydaje się nudną opcją na wakacje, dla biednych i emerytów. My udowadniamy, że wcale taka nie jest!

12:00 rozpoczęcie Festu 12:10-12:40 Podziemia Tarnowskich Gór – Hanna Kullman, Arkadiusz Stępień 12:50-13:20 Polska Górą (lot Cesną nad Polską) – Bartek Kołodyński 13:30-14:00 KOKO – Fair Trade / Sprawiedliwy Handel 14:10- 14:40 TRAWERS sami swoi 14:50-15:10 Łowcy Przygód – Mateusz Stan, Marcin M. Drews 15:20-15:50 Atrakcyjny Kazimierz – Ania Jodłowiec-Dziedzic 16:00-16:30 W poszukiwaniu podziemnych światów – rzecz o wyprawach do wnętrza Ziemi – Artur Komorowski 16:40-17:30 Kraków na kartach książki – Mariusz Wollny 17:40-18:10 Łemkowskie dusze – Dorota Wiankowska, Adam Wiśniewski 18:30 – multimedialny wernisaż fotograficzny Baltazara Fajto dla rozgrzewki: www.fajto.blogspot.com 19:00 – projekcja filmu Tuwim Movie! Więcej o projekcie: www.tutajtuwim.pl Dodatkowo w sobotę między 16 a 18 pan Mariusz Wollny będzie podpisywał swoje książki! Będzie można je także kupić podczas festiwalu!

23 LISTOPADA NIEDZIELA 12:00-12:30 Niewesołe losy Wesołej Polany – Andrzej Śledź 12:40-13:10 Biebrza – Ewa Rodacka 13:20-14:10 Pyszna – w poszukiwaniu narciarskiego El Dorado – Wojciech Szatkowski / Muzeum Tatrzańskie 14:20-14:50 TRAWERS – sami swoi 15:00-15:30 Po drugiej stronie lustra (wody). Polska archeologia podwodna na UMK I UW. Mateusz Popek, Małgorzata Mileszczyk 15:30-16:00 Kultura highline w Polsce – festiwale i miejscówki – Andrzej Kaperek 16:10-16:50 Plecionkarze – ginący zawód – Żywa Pracownia 17:00-17:30 Góry Kamienne – kraina wygasłych wulkanów – Łukasz Musielok 17:30 – 18:45 góóóóóóralska nuta! Czyli muzyka na żywo prosto z Pienin i okolic, szykujcie kierpce do tańczenia! 19:00 – elektroniczne After Party dalej w Pauzie – zagra Ludwik Zamenhof! Do tego VJ Dragosz będzie robił na żywo wizualizacje! Dodatkowo w niedzielę między 12 a 14 pan Mariusz Wollny będzie podpisywał swoje książki! źródło (tekst i zdjęcia): www.facebook.com/trawerswpolske

4


2. Między prezentacjami odpoczywaliśmy w hamakach firmy levsonik.

1. Zapraszamy na festiwal, będzie dobra kawa i kanapki!

3. fot. Bartek Krobicki, Wszyscy gotowi, za chwile ruszamy z festiwalem w klubie Pauza!

5


50.06°N, 19.959°E, Kraków

fotorelacja

7. fot. Ola Słowińska, Marzą się góry... 4. fot. Ola Słowińska, Zasłuchani z opowieść o Pysznej

6. fot. Ola Słowińska, Pod hamakiem

5. fot. Ola Słowińska, podczas festiwalu


8. fot. Ola Słowińska, Dzielne organizatorki; Kasia i Kasia

Naszym celem było pokazanie, że turystyka w Polsce nie tylko Bałtykiem i Krupówkami stoi. Choć oczywiście pojechaliśmy i nad morze! Zależało nam na różnorodności i kreatywności.

9. fot. Ola Słowińska, Było nas naprawdę sporo! Dziękujemy!!

7


50.06째N, 19.959째E, Krak처w

8


9


920-2655 m n.p.m., Tatry

Przekroczyć neoficki próg świadomości czyli gdzie i czy w ogóle kończy się turystyka, a zaczyna taternictwo

Tekst: Adam Śmiałkowski

fot. Ola Słowińska, Tatry zachodnie

N Najbardziej odkryw­ cze prawdy życiowe nie są głęboko ukryte, a tkwią tuż tuż przy naszej jaźni i stresz­ czają się w trywialnie prostych zasadach.

10

ajbardziej odkrywcze prawdy życiowe nie są głęboko ukryte, a tkwią tuż tuż przy naszej jaźni i streszczają się w trywialnie prostych zasadach. Tak jest też w przypadku wspinania, jak i pokonywania barier własnej niemożności. Toteż podstawowym sformułowaniem które zawiedzie każdego ku najhonorniejszym perciom, zarówno tym turystycznym jaki i wspinaczkowym, jest zdanie – „wszystko jest w głowie”. Kolejne stopnie wtajemniczenia zawierają się już tylko w pewnych niuansach, będących pochodnymi tego nadrzędnego aksjomatu. Tak więc gdy już do naszej świadomości dotrze, że jedynie nasz własny umysł nas ogranicza, to przychodzi czas na zrozumienie takich haseł jak: „to przecież ludzie robili”, czy też w sytuacjach na granicy odpadnięcia: „pograj na nogach!” itd. itp. Problemy zaczynają się już w chwili stanięcia pod wybraną drogą. Mimo doskonałego rozumienia, że przecież nic poza naszym bystrym i inteligentnym umysłem, nie jest nam niezbędne i śmiało możemy atakować najbardziej strzeliste turnie, najbardziej gładkie ściany, to okazuje się iż sprzętu którego było za dużo gdy wysiadaliśmy z samochodu, jest zawsze za

mało kiedy patrzymy na pozbawione rzeźby płyty nad nami. Kiedy w przewodniku Paryskiego lub Cywińskiego czytamy „nieco trudno”, to jednak po trzygodzinnej lokalizacji owego miejsca, nieomylnym umiejscowieniu tego kluczowego punktu dnia, a jak się nam niejednokrotnie zdaje, także naszego życia, stwierdzamy że któryś z mistrzów topografii na pewno się pomylił, albo musiał zaistnieć potężny obryw czy trzęsienie ziemi, gdyż owo miejsce jest co najmniej „bardzo trudne”. Rzeczywistość stawia opór i nijak nie chce się nagiąć do naszej na wskroś wytężonej wyobraźni, jak i pracy zwojów mózgowych, przekonujących nas o własnej sile zdolnej przekraczać 'niemożliwe'. Wtedy przychodzi pora na doświadczenie. Jest to pewnego rodzaju pojęcie mitologiczne, gdyż nigdy nie jest go za wiele, a jak mamy go w nadmiarze to nas z kolei ogranicza. Gdyby pierwsi zdobywcy wiedzieli co ich czeka za załomem, nigdy by się nie odważyli oderwać od dna doliny. Gdyby z kolei nie mieli wyrobionego w boju pewnego zmysłu orientacyjnego, to w żaden sposób nie dotarli by do owego załomu. Być może właśnie tu się zasadza zrozumienie, gdzie leży ów neoficki próg świadomości. Podjęcie ryzyka jest krokiem niezbędnym, zarówno w przekroczeniu progu neofickiej niemożności, jak i w zdobyciu doświadczenia. Bez ryzyka nie ma kolejnych szczebli wtajemniczenia i nie ma budowy potencjału wiedzy, która przysłuży się w sytuacjach trudnych, granicznych, niebezpiecznych. I nie ma tu znaczenia stopień owego ryzyka. Dla różnych osób (ale też sytuacji) będzie różny, także w zależności od doświadczenia,


ale przede wszystkim od progu psychicznej wytrzymałości. To dla tego dreszczyku emocji, dla tej chwili stanięcia nad przepaścią, spojrzenia w dół północnej ściany, masy turystów stoją w kolejce na Giewont, by potem spoglądając z Gubałówki na 'śpiącego rycerza' sycić się zdobyczą, kontemplować swoją obecność w przestworzach. Także dla tej emocji niebezpieczeństwa, strachu i obaw ludzie wiążą się liną pod zachodnią ścianą Łomnicy i szturmują 'szklaną górę'. Dla przezwyciężenia własnej niepewności i lęków idą niektórzy samotnie na grań Wideł czy Hrubego. Wszyscy po to samo, wszyscy ryzykując. Mali chłopcy, ale też dziewczynki (zazwyczaj te ceniące sobie towarzystwo chłopów, czy też nie ograniczane zbytnio w wyborze 'męskich zabaw'), wdrapują się na drzewa ze strachem niewyobrażalnym dla ich rodziców. Brną w przerażeniu jak najbliżej wierzchołka, po coraz cieńszych gałęziach ... i schodzą, a ich wychowawcy nie wiedzą nic, o najbardziej ekscytujących przeżyciach swoich pociech, (albo żeby je „uchronić” przed nimi, posyłają je na 'zajęcia dodatkowe' – ale to już osobny temat, wykraczający poza te rozważania). W ten sposób mali odkrywcy sięgają po tabu, zbliżają się do granic swoich możliwości, doświadczają radości z lęku wysokości. Swoją drogą jest to lęk podstawowy z którym się człowiek rodzi i umiera, na każdym poziomie taternickich umiejętności jest odczuwalny, przez większość wspinaczy 'oswojony'. Brudne dzieci, goniące samopas, włażą potem w zamknięte doliny, w odludne rejony. Dzieci z dobrych domów, te po kursach, wynajmują przewodników, albo biorą kolejne lekcje dodatkowe, które i tak nie pomagają im przekroczyć neofickiego progu świadomości, bo zawsze potrzebują kogoś lub czegoś, dla zrównoważonego poczucia bezpieczeństwa. Co powoduje że dzieci (bez doświadczenia!), narażające się każdego dnia na utratę zdrowia i życia, przeżywają? Po prostu instynkt samozachowawczy, który jest wystarczająco mocny, by sobie nie zrobiły krzywdy. Co chroni dorosłych? Przepisy parkowe, „mądre rady” pseudo fachowców z internetu? Bynajmniej nie, a jedynie ten sam instynkt, zazwyczaj rozbudowywany przez lata, wzmacniany piramidami fobii i lęków. To już jest sfera psychiatrii, ustawy niczego nie uregulują. Druty kolczaste i zasieki nie są potrzebne, kto się chce zabić, zrobi to pomimo wszystkich przeszkód, komu dość wrażeń na wytyczonych drogach, będzie się twardo trzymał linii spitów

lub znaków i z niej nie zboczy. Tak jest i będzie i najgorętsze dysputy tego nie zmienią. I bardzo dobrze, i cieszę się z tego, bo czasy coraz wygodniejsze, a leniuchów jeszcze więcej. Wypadki się jednak zdarzają. Czy dotykają po równo, bojaźliwych i odważnych, przygotowanych i nieprzygotowanych? Rozległe zagadnienie. Przychodzi mi na myśl szereg abstrakcyjnych sytuacji, (których nie będę przytaczał, bo nie o nich tu mowa), jak te kiedy ktoś przeżywa trzystu metrowy upadek, czy z dwóch osób na skalnej półce, pozornie silniejszy mężczyzna ginie, kobieta przeczekuje cztery dni do nadejścia pomocy. Jeśli już dochodzi do tragedii, to zazwyczaj z powodu bariery własnego umysłu, z powodu dotarcia do psychicznego progu przekonań o własnych możliwościach. I nie mają tu nic do rzeczy, klapki, gorotexy, stopień trudności. Poza pewnymi wyjątkami natury wyższej, jak te kiedy na przykład w kogoś trafi piorun. Spotykane nagminnie na różnego rodzaju forach, grupach etc, pytania o ilość kamieni w dolinie, rodzaj asekuracji, kiedy skręcić w lewo a gdzie w prawo, który żleb dokąd i dlaczego akurat tam, czy woda cieknie a śnieg topnieje itd. itp., są jedynie świadectwem wewnętrznej walki pytających, ich rozkroku nad progiem 'neofickiej bojaźni' i Shekspirowskiego dylematu: „iść czy myśleć następne dwa lata”. Ów rozkrok świadczy jedynie, że pytający nie dojrzeli jeszcze, ani do projektowanych wyzwań, ani do odpadnięcia. Pragnienie dojścia do celu po sznurku podpowiedzi, zewnętrznego wsparcia to nic innego jak nadmiernie rozbuchany instynkt samozachowawczy, oraz usilne irracjonalne dążenie do wyeliminowania ryzyka. Jeśli nawet ktoś 'podparty zewnętrznie', czy to przez wynajęcie przewodnika, czy przez pełną informację o rozmiarach friendów na rzeczonej drodze, zdobędzie się na czyn, uczyni krok w „przepaść”, to pozbawia się całej sfery odkrywania, przyjemności płynącej z samodzielnego przenikania nieznanego. Przypomina to wchodzenie na drzewo po drabinie. Chłopiec sięgający konarów po szczeblach, nigdy nie zazna nawet namiastki z gamy przeżyć, jakiej doświadcza jego rówieśnik stąpający po chybotliwych gałęziach pnia. „Turysta” zagłębiający

Co powoduje że dzieci, narażające się każdego dnia na utratę zdrowia i życia, przeżywają? Po prostu instynkt samozachowawczy, który jest wystarczająco mocny, by sobie nie zrobiły krzywdy. Co chroni dorosłych?

się samotnie w ostępy Gerlacha, pokonujący Wielicką Próbę (0+), przekracza znacznie więcej progów (łącznie z idiotycznym progiem zakazu i niczym nieuzasadnionej koncesji na ów szczyt), od „taternika” wleczonego przez przewodnika na linie po Mnichu. Stopień zażyłości z Tatrami i neofickiej ekspiacji jest nieporównywalny. Znajduję tutaj przykład wspinacza sięgającego w Tatrach IX stopnia trudności, który po latach eksploracji jednej góry, poznania na niej każdej rysy i każdej połaci bez rys, doznał swoistych iluminacji na nieco trudnych graniach, w dopiero co odkrytych przez siebie zakątkach Tatr; skłonny był przecenić II na III lub więcej, a zdeptane w minionej epoce pionowe trawniki, tchnęły taką ożywczością, iż widział je jako dziewicze. Czy to nie tu zaczyna się taternictwo? Jeśli komukolwiek nasuwa się w tym momencie osoba / osoby z życia wzięte, to jest to tylko dowód na rzeczywiste występowanie takich przypadków. Pragnienie! Nie to po sławę, które wiodło Kopolda do bicia rekordu. Nie to, zaganiające zziajanych upałem do wodopoju. Pragnienie wypływające z naturalnej i głębokiej potrzeby obcowania z majestatem gór, jest jedynym i prawdziwym motorem, zdolnym napędzić mięśnie i wolę do przekroczenia neofickiej świadomości. Toteż nie panel, a raczej medytację bym zalecał, tym wszystkim, którzy się garną ku perciom uwieszonym przepaści. Wniknięcie w głąb własnych potrzeb i pragnień jest kluczem do zamkniętych dolin, nie karta taternika. Mobilizacja wewnętrzna jest najskuteczniejszą determinantą poczynań, które przenoszą ciało nad wszelkimi progami, zwłaszcza tymi mentalnymi. Nic tak nie zbliża do samoświadomości, do poznawania własnych ograniczeń, jak samotnie przedsiębrane wyprawy, choćby tylko te dość trudne, odległe od wydeptanych ścieżek, lecz bliższe pragnień nieśmiało kiełkujących w głowie. Nie Mont Blanck na początku kariery, ale choćby Szpara z Niewcyrki, uczyni większy pożytek na drodze do taternickiego życiorysu. To umiejętność sprawnego poruszania się w terenie dość trudnym, intuicyjne odnajdywanie przejść i zejść w plątaninie grzęd i filarów są niejednokrotnie znacznie ważniejsze dla bezpieczeństwa, niż zestaw sprzętu wymieniany co dwa lata, czy ekwilibrystyczne ruchy cyrkowca. To zbliżenie do tego czym oddychają góry, do ich martwej ciszy, są skuteczniejszym ubezpieczeniem niż alpenverein. Jakże tęsknię do tych przeżyć, gdy stawałem naprzeciw progu Doliny Kaczej, z duszą na ramieniu, z WHP w ręku i spoglądałem na Gerlachowskie Spady z błagalnym wejrzeniem – „wpuście mnie proszę, jestem cząstką Waszego Majestatu”... Żadna droga na najtrudniejszej ścianie z wypróbowanym partnerem nie miała już potem w sobie, ani tej mistyki, ani tego strachu. Nie pozbawiajcie się Niepewności, drgań mięśni i serca. Nie pozbawiajcie się takich odczuć i takich zbliżeń, które zabiorą wam drogi na skróty, obecność innych, chełpliwość i niecierpliwość. Poznajcie strach, najbardziej pierwotny, ale i najbardziej życiodajny, powierzcie się sobie, przyznajcie się do siebie .... a pragnienie przejdzie w spełnienie. źródło (tekst): www.tatry.przejscia.pl/pl/node/1069

11


Narciarstwo skiturowe w Tatrach

12


fot. Maciej Stachowicz, Ukoronowanie – zjazd

Nie ma nic piękniejszego od wędrówek narciarskich górskimi szlakami i jazdy wybranymi przez siebie stokami – twierdzą narciarze wysokogórscy. Zamiast muzyki i hałasu na stoku – cisza i góry wokół. Zamiast kolorowego tłumu – samotność albo kilku wypróbowanych towarzyszy „wyrypy”. I ukoronowanie – zjazd.

Autor fotografii Maciek Upartus Stachowicz Więcej wspaniałych zdjęć Maćka można oglądnąć na jego blogu: upartus. tumblr.comserdecznie zapraszamy! Tekst: Onet.pl (dokładne źródło na końcu artykułu)

13


50.06째N, 19.959째E, 920-2655 m n.p.m.,Krak처w Tatry

14


Narciarstwo skiturowe, skialpinizm, turystyka narciarska, narciarstwo wysoko­ górskie – różnie nazywa się tę coraz popu­ larniejszą w Polsce i niezwykle atrakcyjną formę aktywności. Jakkolwiek ma ona wie­ le odmian, sprowadza się do jednego: wędrówki na nartach z podklejonym foka­ mi, zdobywania na nich szczytów i śmi­ gania nieuczęszczanymi przez narciarzy trasowych stokami.

N

ie ma nic piękniejszego od wędrówek narciarskich górskimi szlakami i jazdy wybranymi przez siebie stokami – twierdzą narciarze wysokogórscy. Zamiast wyciągów – wędrowanie na nartach. Zamiast muzyki i hałasu na stoku – cisza i góry wokół. Zamiast kolorowego tłumu – samotność albo kilku wypróbowanych towarzyszy „wyrypy”. I ukoronowanie – zjazd trasą, którą sami wybieramy. Skituring uprawiać można w górach różnego typu. Jest to możliwe wszędzie tam, gdzie pozwala na to ukształtowanie terenu – zarówno w Beskidach, jak i w Tatrach czy Alpach, gdzie aktywność ta przybiera formę skialpinizmu. Podstawowy zestaw sprzętu to narty – najczęściej lżejsze od zjazdowych, buty – również lżejsze i bardziej elastyczne od zjazdowych (aczkolwiek posiadające skorupę usztywniającą staw skokowy), wiązania umożliwiające odblokowanie pięty przy podchodzeniu oraz jej blokadę przy zjeździe, oraz foki, które podklejone do spodów nart umożliwiają podchodzenie na deskach do góry bez ślizgania się. Dawniej paski materiału wykonywane były z foczej skóry,

fot. Maciej Stachowicz Wycieczka tatrzańska na skiturach rok 2013

stąd nazwa. Obecnie wytwarzane są z moheru lub włókien syntetycznych. Kijki do wędrówek muszą być dłuższe niż te służące narciarzom zjazdowym. W wydaniu wysokogórskim skialpiniści najczęściej wyposażeni są dodatkowo w raki oraz czekan, a często także harszle, czyli specjalne noże mocowane do nart umożliwiające podchodzenia po stromiznach, na trawersach oraz po bardzo twardym śniegu bez większego zobsuwania się. W Tatrach bądź innych górach, gdzie występuje zagrożenie lawinowe, narciarstwo wysokogórskie należy połączyć z umiejętnościami rozpoznawania ryzyka lawin. Konieczne jest obycie zimą w górach. Adam Śmiałkowski – narciarz skiturowy, taternik, autor opowiadań o tematyce tatrzańskiej, doskonale pamięta swoją pierwszą narciarską eskapadę. Było to 7 lat temu. Wybrałem się do Pięciu Stawów Doliną Roztoki. Niestety dalsze moje plany zniweczyło zbyt duże zagrożenie lawinowe. Pnąc się pod Świstówkę, co rusz do moich uszu dochodziły dźwięki charakterystycznych tąpnięć, po których z grzbietów Wołoszyna schodziły raz mniejsze, raz większe lawiny. Na najstromszym odcinku musiałem

ściągnąć narty, bowiem ześlizgiwały się do tyłu. Śnieg był kopny i głęboki. Z powrotem miałem obawy, czy zjazd jest w ogóle możliwy. Dyżurny ratownik TOPR sugerował żeby schodzić. Ale kiedy stanąłem nad Roztoką i zobaczyłem to zbocze, które wręcz prosiło mnie o ślad nart na swoim grzbiecie, nie mogłem się powstrzymać i ruszyłem. Wrażenie, jakiego doznałem, było niesamowite. Moje narty niemal płynęły w głębokim puchu, ich przody wynurzały się z głębin śniegu, niczym dziób łodzi prującej fale. Dotykałem prawie zbocza pośladkami, a skręty wykonywałem pod śniegiem półpługiem bez najmniejszych problemów, przy minimalnym, ledwie wyczuwalnym oporze sypkiego puchu. Było to wspaniałe doznanie. Jedynym mankamentem był czas tej frajdy – odcinek półtoragodzinnej, mozolnej wspinaczki pod górę, zajął mi pięć minut przy zjeździe w dół. Zresztą dalsza droga była także nieporównywalnie krótsza czasowo, od tego ile musiałoby mi zająć jej przejście, nawet przy wydeptanej ścieżce. Sam zjazd szosą do Palenicy trwał jakieś dziesięć minut, co piechotą zajmuje mi około trzech kwadransów. Piotr Egon Drzewiecki, przewodnik tatrzański i instruktor narciarstwa, narty skiturowe założył po raz pierwszy 8 lat temu i odtąd jest ich wielkim fanem. Narciarstwo wysokogórskie to według mnie idea „czystej formy” narciarstwa – bez infrastruktury ułatwiającej dostęp do gór typu wyciąg, skuter, helikopter, ale za to w towarzystwie sprawdzonych ludzi, z którymi dobrze się czuję spędzając czas w otoczeniu zimowego krajobrazu i przyrody, w połączeniu z wysiłkiem fizycznym – mówi. Najbardziej urzekające w skialpinizmie jest chyba właśnie to, że jest on formą aktywności, której sceną i widownią są góry, że

15


920-2655 m n.p.m., Tatry kształtuje hart ducha, łącząc w sobie wysiłek woli, którą Oppenheim nazwał „jasną cholerą żywota trud pochodzenia, z rozkoszą zjazdu z każdego narciarza tatrzańskiego”. niemal, wymarzonego stoku, żlebu, szczytu – o ile Kto jednak chce poznać, co to prawdziwa umiejętności narciarskie pozwalają oczywiście – tatrzańska wyrypa narciarska, najpierw pomówi Magdalena Derezińska-Osiecka, znakomita winien wejść w arkana zimowej turystyki wynarciarka, wicemistrzyni świata i wielokrotna sokogórskiej. Nie wystarczy opanować techniki Mistrzyni Polski w skialpinizmie, przewodnicz- jazdy na przygotowanym stoku, by móc odpoka tatrzańska, która zajmuje się organizatorem wiedzialnie podejmować decyzje zimą w górach. obozów kondycyjnych Tatra Running w Tatrach, Dobór trasy determinowany jest bowiem nie przygotowujących również do uprawiania nar- tylko nastromieniem stoku, czy żlebu, którym ciarstwa wysokogórskiego. planujemy zjechać, ale także m.in. rodzajem Mimo że w Polsce narciarstwo skiturowe śniegu, oraz – przede wszystkim – stopniem przeżywa w ostatnich latach prawdziwy rozkwit, zagrożenia lawinowego na całym przebiegu warto wiedzieć, iż wędrowanie na nartach jest naszej skitury. Niezbędne są zatem umiejętnonajstarszą i najbardziej pierwotną odmianą nar- ści, doświadczenie i odpowiedni sprzęt – także ciarstwa. Rysunki naskalne świadczą o tym, że lawinowy. nasi przodkowie kilka tysięcy lat temu używali Marcin Kacperek, przewodnik wysokogórdesek do poruszania się po śniegu. W średnio- ski IVBV, alpinista i narciarz freeride, ekspert wieczu mieszkańcy Skandynawii używali nart lawinowy, organizator szkoleń lawinowych i ski do wędrówek i myśliwstwa. -turowych mówi: – Kiedy opuszczamy normalW Tatrach pionierzy skialpinizmu dokonywali ne trasy narciarskie, największa postrzegana niezwykłych wyczynów nawet jak na dzisiejsze zmiana to zmiana rodzaju śniegu – stok nie jest czasy, już ok. 100 lat temu. Prawdziwym popu- przez nikogo przygotowany. Ludziom bardzo laryzatorem wędrówek narciarskich w Tatrach często umyka dużo bardziej istotna różnica, był Józef Oppenheim – niezwykle barwna postać. czyli opuszczenie terenu kontrolowanego przez Znakomity narciarz, wręcz fanatyk narciarskich człowieka, jakim jest praktycznie całe nasze „wyrypa”, ratownik TOPR i wieloletni kierownik współczesne otoczenie. Na przygotowanych traPogotowia, fotograf Tatr, który jeździł po Zako- sach ktoś je utrzymuje, przygotowuje i dopuszpanem swoim Harleyem, a nawet cza do użytkowania – jak każdą infrastrukturę. zwoził nim ratowników na akcje Jeśli most drogowy jest otwarty, to znaczy, że górskie, zebrał wokół siebie grupę jest dobry, a jeśli coś się wydarzy, to ktoś za to przyjaciół, a ich mekką stało się będzie odpowiadał. Decyzja o uprawianiu frenieistniejące już schronisko na Hali eride czy skituringu, to nie jest decyzja dotycząPysznej. ca wyboru gatunku śniegu, który nam odpowiaPrzemierzali na nartach Tatry da. To decyzja o wzięciu na siebie decyzji „czy wzdłuż i wszerz, a Oppenheim stał to jest bezpieczne”. Decyzji, do której podjęcia się autorem pierwszego przewodni- potrzebne jest rozpoznawanie niekontrolowaka narciarskiego po Tatrach „Szlaki nych zagrożeń i umiejętność ich unikania – czynarciarskie Tatr Polskich i główne li rzeczy pozbawione związku z technicznymi przejścia na południową stronę”, umiejętnościami jazdy na nartach. wydanego w 1936 roku. Co ciekawe, Marcin Kacperek podkreśla, że podstawowy książka ta aktualna jest do dziś. powód, dla którego nie powinno się po prostu Można z niej nie tylko dowiedzieć przykleić foki i ruszyć w góry, to względy bezsię, jakie trasy w Tatrach nadają się pieczeństwa. – Z tego względu nawet bardzo najlepiej na narciarskie „wyrypy”, sprawny technicznie narciarz powinien zacząć ale również, jak postępować, by nie swoją przygodę ze skituringiem od szkolenia dać się lawinie, czy też lodoszreni, lawinowego, ale również – jakby to nazwać

Narciarstwo wysokogórskie albo ski-touring – obejmuje wszelką działalność narciarską bez użycia wyciągów i innych zdobyczy transportowych współczesnej techniki. Często mylone jest to z narciarstwem biegowym i śladowym. Narciarz skitourowiec to narciarz zjazdowy, a nie biegowy.

fot. Maciej Stachowicz

16

Wycieczka tatrzańska na skiturach rok 2013.


fot. Maciej Stachowicz

Decyzja o uprawianiu freeride czy skituringu, to nie jest decyzja dotycząca wyboru gatunku śniegu, który nam odpowiada. To decyzja o wzięciu na siebie decyzji „czy to jest bezpieczne”.

– ogólnogórskiego – mówi. Na koniec oddajmy głos Józefowi Oppenheimowi, który tak pisał w swoim przewodniku narciarskim z 1936 roku: – Narciarz – o ile w sobie nie wyrobi zdolności samodzielnego wypatrywania drogi w terenie górskim – później czy wcześniej ulegnie wypadkowi, a w ogóle zmarnuje połowę przyjemności zjazdowych stając się niewolnikiem śniegu i stromizny, zamiast być ich panem, zdolnym wykorzystać ich zalety, a omijać zasadzki. Dlatego każde przejście zimowe nabiera w gruncie rzeczy posmaku pierwszego przejścia. Narciarz nigdy wiedzieć nie może, co go czeka na danej przełęczy. Choćby ją dwadzieścia razy przeszedł śpiewająco, za dwudziestym pierwszym – da mu taką szkołę, że zbaranieje. Ale czy w tym nie tkwi właśnie najwyższy urok życia, a i nart poniekąd? Człowiekiem, który rozpowszechnił narciarstwo w Tatrach, był Stanisław Barabasz. Jak podkreśla Wojciech Szatkowski, znawca historii narciarstwa, pracownik Muzeum Tatrzańskiego, autor przewodnika skiturowego po Tatrach, był on pierwszym narciarzem, który używał nart do zimowych wypraw w Tatry

w sposób ciągły, nieprzerwany, przez okres kilkunastu lat (od 1902 r. aż do wybuchu I wojny światowej), w przeciwieństwie do innych prób narciarskich w Zakopanem, które miały zdecydowanie charakter jednorazowego użycia sprzętu narciarskiego i nie znalazły kontynuacji. Zaraził on swoim przykładem wielu zakopiańczyków i ceprów. Jednak po raz pierwszy narty założył nie w Tatrach, lecz w Cieklinie k. Jasła. W grudniu 1888 r. używał nart podczas polowań na zwierzynę leśną. Zauważył bowiem, że poruszanie się na nartach w czasie polowań jest o wiele łatwiejsze niż poruszanie się pieszo. Jazdę na nartach ćwiczył również na krakowskich błoniach. Do Zakopanego przeprowadził się w 1901 roku. Wycieczki odbywał na drewnianych nartach. Jako wiązań używano wówczas skórzanych rzemieni, którymi mocowano buty do desek. Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale pod koniec XIX wieku, gdy Barabasz przybył z nartami do Zakopanego, nie znalazł nikogo, kto byłby zainteresowany towarzyszeniem mu w narciarskich eskapadach. Wycieczki odbywał na drewnianych nartach. Jako wiązań używano wówczas skórzanych rzemieni, którymi mocowano buty do desek. Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale pod koniec XIX wieku, gdy Barabasz przybył z nartami do Zakopanego, nie znalazł nikogo, kto byłby zainteresowany towarzyszeniem mu w narciarskich eskapadach. Narty były zupełną nowością, przez większość przyjmowaną początkowo niezwykle nieufnie. Dopiero w 1888 r., podczas pobytu w Zakopanem znalazł bratnią narciarsko duszę i udało mu się jednak pozyskać dla desek Jana Fischera. Narciarze umówili się na wyprawę

Wycieczka tatrzańska na skiturach rok 2013.

w góry i w Wielki Piątek dotarli do Czarnego Stawu Gąsienicowego – pisze Wojciech Szatkowski w artykule „Stanisław Barabasz – pierwszy zakopiański narciarz”. źródło (tekst):www.podroze.onet.pl/narty/narciarstwoskiturowe-w-tatrach-historia-i-bohaterowie/xtzkr

Narciarstwo skiturowe w Tatrach

17


Jak skompletować sprzęt skiturowy? Tekst: Damian Granowski

Skituring z roku na rok staje się coraz popularniejszy. Wertując strony internetowe zauważyłem, że niewiele jest stron na których w przystępny sposób opisano Nam jak dobrać sprzęt odpowiedni do skiturów. Z racji tego, że w zeszłym roku skompletowałem sobie taki sprzęt, to postanowiłem napisać kilka porad dla początkujących. A być może zaawansowani też znajdą coś dla siebie ;) Generalnie nowy sprzęt skiturowy nie jest tani. Koszty możemy znacząco obniżyć, poprzez kupno używanego. Postaram się przybliżyć oba sposoby, tak abyście mieli wybór. Pamiętajcie, że niejednokrotnie zasada „Nie stać mnie na kupowanie tanich rzeczy” sprawdza się. Jeśli nie czujecie się na siłach skompletować sprzęt we własnym zakresie, wtedy zwróćcie się do ekspertów w sklepach. Oni Wam najlepiej doradzą. Sprawdzony sprzęt to również większe bezpieczeństwo. Chyba nie chcielibyście aby wasze wiązanie rozleciało się podczas trudnego zjazdu, albo 20 kilometrów od cywilizacji. Skoro trafiłeś na ten artykuł to zapewne jesteś na kupnie zestawu skiturowego. Pytanie, co dokładnie chciałbyś robić na tych skiturach? Czy to będą wędrówki po Beskidach i innych górach, wielodniowe wyrypy narciarskie, tatrzańskie zjazdy żlebami, freeride w puchu, czy może skitury traktujesz tylko jako podejście pod ścianę? Każda z tych dyscyplin ma swój urok, jak i specyfikę. Od biedy wystarczy jedna para na te wszystkie dyscypliny, aczkolwiek możesz mieć ich kilka ;). Sprawdzonym sposobem są dwie pary nart. Jedna (lepsza) na idealne warunki, druga (gorsza) na warunki słabsze, gdy możemy np. uszkodzić ślizgi. Również snowboardziści mogą delektować się „turowaniem”. Splitboard i skitury. Fot. arch. Łukasz Siekierka

Kiedy kupować? Tu sprawdza się uniwersalna zasada zakupów... Po sezonie. Możemy wtedy liczyć na niższe ceny, promocje w sklepach. Z każdym rokiem rynek produktów skiturowych rośnie i można znaleźć coraz więcej sprzętu w sklepach, jak i na aukcjach. Lato – Serwisy i sklepy zaopatrują się w sprzęt i jest on zazwyczaj dostępny w większych ilościach (zwłaszcza w sprzęt używany) Jesień – Ludzie zaczynają rozglądać się za sprzętem. Co fajniejsze oferty znikają z allegro, ebay'a. Zapewne jak co roku, największy szał zakupów przypada na gwiazdkę, lub ewentualnie jeśli zdarzy się, że wcześniej spadnie śnieg.

18

Zima – Pełnia sezonu zakupowego. Sprzętu jeszcze sporo jest, aczkolwiek już przebrany. Przykładowo mężczyźni o rozmiarze stopy 44, mogą mieć ciężko ze znalezieniem używanych butów skiturowych ;). Na aukcjach pojawia się sporo ofert od osób, które kupiły sprzęt, lecz coś im nie spasowało. Wiosna – możemy liczyć na wyprzedaże w sklepach po sezonie, lecz również na osoby, które pozbywają się swojego sprzętu po zimie.

Gdzie kupować? W sklepach, serwisach narciarskich, giełdach. Na aukcjach allegro, lecz również warto rozejrzeć się po niemieckim, austriackim Ebay.

Narty Możemy kupić nowe (duży wybór), lub używane (mniejszy wybór, czasochłonne szukanie). Dodatkowo możemy się pokusić o kupno w niektórych przypadkach nart zjazdowych typu Allmountain, zamiast typowych nart do skiturów.

Skiturowe

plecakiem. Jeśli najbardziej kręci Cię jazda w głębokim puchu, to jedynie narty freeridowe! Jedna waży w granicach 1300-1600 gramów, W talii ma 100 mm i więcej, w najszerszym 120 mm i więcej. Delikatnie taliowane (promień skrętu 20-25 metrów). Często można w nich spotkać tzw. rocker. Czyli delikatne wygięcie czubków nart, które sprawia, że „płyniemy” w puchu. Narty z tej grupy powinny mieć długość minimum naszego wzrostu, a i dłuższe o 10 cm będą dobrym pomysłem na głęboki puch. Spowodowane jest to tym, że im większa powierzchnia narty, tym większa „wyporność” pozwalająca się Nam poruszać w puchu. Jeśli mamy żyłkę rywalizacji i bierzemy udział w zawodach skiturowych, wtedy warto pomyśleć o nartach zawodniczych (najlepsze modele ważą poniżej 700 gramów, talia 65 mm, 95 w najszerszym miejscu, promień skrętu około 25 metrów). Nie są to narty dla amatorów.

Osobiście preferuję używane. Kosztują mniej. Ot i cała filozofia. Jeśli nie jesteś zaawansowanym narciarzem, to nie potrzebujesz wypaśnych nart za 1500 zł.

Narty dedykowane do skiturów zazwyczaj są lżejsze od zjazdówek. Nie posiadają usztywnień potrzebnych do jazdy po muldziastych, wyratrakowych stokach. Są zazwyczaj miększe. Żeby nie było za prosto, to wybór nart jest spory. Możemy mieć narty dedykowane zwykłego skituringu, freeride, zawodów (skirunning). Jedna narta do skituringu waży w granicach 11001400 gramów, promień skrętu wynosi mniej więcej 14-20 metrów. W talii ma 70-85 mm, w najszerszym miejscu 100-115 mm szerokości. Według mnie są to najbardziej uniwersalne narty, które właściwie możemy wykorzystać w każdych warunkach, przy założeniu, że mamy wystarczającą technikę jazdy :-). Jazda w puchu nie będzie co prawda tak dobra jak na freeridowych, lecz na pewno narta swoją lekkością wynagrodzi Nam na podejściach. Pytanie jakiej długości mają być narty? Mówi się, że do właściwego skituringu narty powinny być krótsze do 10 cm niż wzrost. Nie jest to jednak regułą. Dużą rolę odgrywają własne upodobania. Przykładowo osobiście mam narty 163 cm (przy wzroście 183 cm). Wolałem „poświęcić” nieco komfort jazdy, na rzecz lepszego komfortu na podejściach (lżejsze i krótsze narty) z ciężkim wypakowanym szpejem wspinaczkowym

„Zjazdowe” Pewnym polem do oszczędności na zestawie skiturowym są właśnie narty, które niekoniecznie muszą być dedykowane do skiturów. Na rynku znajdziecie sporo nart typu All-mountain, które z zamontowanym wiązaniem skiturowym będą dobrze się sprawdzać.

Używane, czy nówki? Osobiście preferuję używane. Kosztują mniej. Ot i cała filozofia. Jeśli nie jesteś zaawansowanym narciarzem, to nie potrzebujesz wypaśnych nart za 1500 zł. Chociażby na Ebay, lub Alledrogo znajdziesz sporo tanich, używanych nart, które posłużą ci kilka lat. Nawet jeśli narty miały wcześniej zamocowane wiązania, które nie pasują na Was (często przy systemie Dynafita), to jest wiele serwisów, gdzie zamocują Wam wiązania, a dziury w nartach zabiją kołkami. W kolejnych częściach, opisujemy jakie buty skiturowe wybrać, wiązania, oraz foki. źródło(tekst): www.drytooling.com.pl/serwis/art/skialpinizm/6647-jak-skompletowac-sprzet-skiturowy-narty


Sprzęt Narty W praktyce narty można mieć dowolne, nawet te nominalnie przeznaczone do narciarstwa zjazdowego. Mimo to większość firm ma w swej ofercie specjalistyczne modele tourowe. Są one przeważnie lżejsze, ale bardzo wytrzymałe. Czasami mają specjalne zaczepy fok, choć można dobrać foki, które będą pasowały do każdego rodzaju nart. Często, choć nie zawsze – wyznacznikiem nart tourowych jest charakterystyczny otwór w szpicu. Służy on do montowania niektórych modeli fok, choć ich pierwotne przeznaczenie to umożliwienie wzięcia nart na hol, w tzw. pieski.

Wiązania

Buty

Wiązania skitourowe są już zupełnie inne niż typowo zjazdowe. Ich wyróżnikiem jest przede wszystkim możliwość uwalniania i blokowania pięty. Trudno wyobrazić sobie swobodne podejście ze sztywno przytwierdzonym do narty butem, tak samo jak trudno wyobrazić sobie efektywny zjazd z ruchomą piętą. Większość współczesnych modeli umożliwia blokowanie i uwalnianie piętki bez konieczności wypinania nart. Najlżejsze wiązania, które są stosowane przez zawodników, ważą niespełna

Na pierwszy rzut oka buty do narciarstwa wysokogórskiego niewiele różnią się od zjazdowych. Mają jednak kilka cech, które bardzo ułatwiają życie narciarskim tułaczom. Są przede wszystkim bardziej miękkie i niższe, choć i tu poszczególne modele bardzo różnią się od siebie. Wybór danego modelu zależy od przeznaczenia, but miękki i niski będzie używany głównie w zawodach, gdzie decydujące znaczenie ma szybkość podbiegu. But wyższy i twardszy natomiast bardziej nada się do turystyki

300 g. Przeciętne wiązanie turystyczne to waga ok. 1,5 kg.

Foki Foki to specjalne pasy, wykonane najczęściej z nylonu lub moheru, które mocuje się do ślizgu narty na podejściach. Ich specjalna budowa, oparta na budowie futra foki, zapobiega obsuwaniu się narty w tył, przy jednoczesnej możliwości przesuwu do przodu. Przy zakupie fok należy brać pod uwagę ich kształt i szerokość. Foki nie powinny zakrywać krawędzi. Obecnie można kupić również foki do nart taliowanych.

Łopatka lawinowa To lekka i mocna łopata, która również powinna znaleźć się w wyposażeniu narciarza alpinisty. Ułatwia dotarcie do przysypanego lawiną, a poza tym wspaniale przydaje się na biwaku, np. do wykopania platformy pod namiot. Ponadto, można przy jej pomocy zbudować prowizoryczny tobogan. Warto dodać, że wiele plecaków, oprócz uchwytów do nart, posiada specjalne uchwyty właśnie na łopatkę lawinową.

Detektor lawinowy To urządzenie należy mieć ze sobą, kiedy wyruszamy w teren zagrożony lawinami. Detektor lawinowy to niewielkie urządzenie, które zakładamy pod kurtkę. Zawsze należy mieć go ustawionego na nadawanie. W razie przysypania narciarza przez lawinę pozostali uczestnicy zawodów czy wyprawy przełączają detektory na odbiór i mogą dość szybko zlokalizować poszkodowanego.

Kijki Najczęściej stosuje się kijki teleskopowe (z możliwością regulacji długości), aby można było dobrać odpowiednią długość – inną na podejście, inną na trawersy i jeszcze inną na zjazd. Niektóre modele posiadają dodatkowe uchwyty poniżej rączek, które ułatwiają podchodzenie bez konieczności skracania kijów. Na początek, aby ograniczyć wydatki, można stosować tradycyjne kije zjazdowe.

Kask

fot. Maciej Stachowicz, Mój sprzęt skiturowy

Narciarstwo tourowe to jazda w dzikim terenie. Często zjeżdżamy wśród skał i drzew. Jak wiemy wypadki zdarzają się nawet najlepszym. Warto zatem zaopatrzyć się w kask. Wielu ski-alpinistów używa kasków wspinaczkowych, ale można kupić bardzo lekki kask specjalistyczny. źródło (tekst): www.sportowystyl.com.pl/index. php?option=com_content&task=view&id=168&Itemid=3

19


49°17′N 19°57′E, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem

Pyszna

– czyli to i owo o narciarskim Eldorado

Autor: Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie

Czy pamiętasz? Serce, przewodnik, po przeszłości i nieomylny kom­ pas wspomnień, prowadzi w stronę Pysznej, na stare ślady nart, na trasy zimowych wyryp po Tatrach Zachodnich – Stanisław Zieliński. W Stronę Pysznej...

G

órne piętro Doliny Kościeliskiej wypełnia olbrzymi kocioł Hali Pysznej, świetny teren narciarski, naturalne boisko, gdzie wprawny narciarz hula ile dusza zapragnie, a początkujący ćwiczyć może ewolucje na rozmaitych stromiznach i w najrozmaitszym terenie. Dolne piętra roją się od bul, żlebików, rynien, grzęd od łagodnych do wcale stromych, zwanych ogólnie Siwymi Sadami. Szczególnie pod wiosnę, gdy nigdzie na tej wysokości niema już śniegu, w kotle tym, nawet w końcu maja, zetknąć się możemy z legendarnym firnem, w pełni jego majestatycznej okazałości... Na samej Hali Pysznej, na granicy lasu, stoi schronisko Sekcji Narciarskiej Pol. Tow. Tatrzańskiego. Prowadzi do niego z Hali Smytniej ... droga leśna, zamknięta dla pojazdów... Józef Oppenheim.

Legendarna Pyszna...

20

Pyszna – legendarny rezerwat w górnych partiach Doliny Kościeliskiej, zawieszony Wstóp Błyszcza z Bystrą i Kamienistej. Dzisiaj prawie że pusty, czasem tylko przemknie przezeń „On” – niedźwiedź brunatny lub jeleń przebiegnie zarastającą coraz bardziej puszniańską percią. Kiedyś prowadziły tędy szlaki przemytników nafty na Węgry, potem w czasie II wojny światowej szlaki kurierów tatrzańskich. Jeszcze wcześniej Pyszna stała się narciarskim Eldorado, ulubionym chyba miejscem zakopiańskiej, narciarskiej ferajny. Potem w ramach TPN Pyszna stała się ścisłym rezerwatem przyrody. Kiedyś nie było tu jednak pusto, w czasach pionierskich polskiego, a zwłaszcza zakopiańskiego narciarstwa, było tu gwarno, na Pysznej rozgrywano zawody narciarskie, stąd ruszali w góry Zaruski, Kaleński i Oppenheim. Wreszcie powstało tu miejsce, które przyciągało silnym magnesem dawnych narciarzy – schronisko na Pysznej. Ma więc Pyszna swoją własną historię, przebogatą i niesłychanie barwną, jak niewiele innych tatrzańskich dolin. Stare schronisko wieczorami trzęsło się od dowcipów opowiadanych wśród narciarskiej braci, rankiem pustoszało, gdy „wyrypiarze” szli w góry. Na zdjęciu z 1911 r. schronisko przypomina głaz zasypany wielometrową warstwą śniegu. Kariera Pysznej zbiegła się z początkami zakopiańskiego narciarstwa.W 1907roku powstał Zakopiański Oddział Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego(ZON TT), jeden z pierwszych klubów narciarskich w Galicji, założony przez Zaruskiego, Barabasza i Karłowicza. Jedną z form działalności klubu było zagospodarowywanie szałasów na zimę. Z czasem szałasy zmieniły się w pierwsze tatrzańskie schroniska. Wtedy właśnie wzrok „wyrypiarzy” zwrócił się w stronę starego szałasu pasterskiego na Pysznej. Okoliczne tereny, wielki pyszniański kocioł, rozległe „bule” Siwych Sadów, nęciły długimi zjazdami i pierwszymi wejściami. Dlatego też w 1910 r. ZON TT wydzierżawił szałas na schronisko na lat 99. O starym schronisku pisał w sposób niesłychanie ciepły jego wierny miłośnik, Józef Oppenheim: Zachodził tam narciarz, zabrawszy klucze z dworca PTT w Zakopanem, zaglądał chyłkiem góral-kłusownik, dorobionymi korbami otwierając sobie mroczny przybytek. Na pryczach tańczyły myszy, piec dymił

niemiłosiernie, zimno wciskało się wszelkimi porami starego szałasu, nie mniej jednak narciarze szaleli za Pyszną. Bytowali tam czasem i tygodniami, odcięci od świata, zawieszeni między niebem a ziemią u stóp Kamienistej i Błyszcza. W księdze starego schroniska, leżącej na zatłuszczonym stole, widniały podpisy ilustrowane rysunkami, opisy przygód żywota narciarskiego najpierwszych adeptów białego szaleństwa: Zaruskiego, Lesieckiego, Lorii, Żuławskiego oraz ich następców. Na pryczach, gdzie zasadniczo było miejsc na osób 10, sypiało i 20 pod dwoma kocami. Niesprawdzona wieść niosła, że wytrawne narciarki a la Irenka Domaniewska, piekły tam baumkucheny, które narciarze ku pokrzepieniu wynosili z sobą na Ornak, czy Siwe Sady – Bóg jeden wie, co tam się działo i nie działo, ale narciarze przez ćwierć wieku istnienia schroniska na Pysznej ciągnęli do niego jak do raju. Jak Byrcyn z Krzeptowskim zjeżdżali z Pyszniańskiej Przełęczy Tutaj zaczynały się “wyrypy narciarskie”, tutaj robiono sobie różne kawały, a humor był nieodłącznym składnikiem dawnych wypraw narciarskich. Kiedyś na Przełęcz Pyszniańską podchodziło ze Słowacji dwóch znanych zakopiańskich przewodników i ratowników, Józef Krzeptowski i Stanisław Gąsienica Byrcyn, a o ich przygodzie opowiedział mi znany przewodnik tatrzański, Józef Pitoń. Na przełęczy Byrcyn powiedział stanowczo do Józefa Krzeptowskiego - Kolego! Zdejmiemy tu narty, zejdziemy dołu, bo tu często jest lód. Józek Krzeptowski Ujek na to: – Stasku! Nie bedziemy zdejmować nart. Jo mom lepse narty, pojade dołu i jak by był lód, to ci krzykne! Rzeczywiście Byrcyn miał stare narty – jesionki – na których po lodzie jeździło się źle. Zgodził się więc, by Józek jechał pierwszy. No i ten pojechał. Skręca raz, drugi, lód na stoku taki, że aż narty kiełzły po śniegu. Ale Ujek postanowił zrobić Byrcynowi dowcip i woła: – Stasku jedźcie! lodu nima, ino się dobrze pochylcie do stoku! Byrcyn pojechał, rozpędził się, stracił kontrolę nad nartami i wreszcie fiknął na lodzie kozła i ino zesuściało i już jechał na plecach dołu. Wreszcie po kilkuset metrach zatrzymał się. Józek Krzeptowski podjechał do niego i mówi: – Stasiu! Nic ci się nie stało? A Byrcyn nic. Bez dwa tyźnie się do Józka nie odzywał, ale kawał był przedni. Dojście do Pysznej i jej skarbów też nie było łatwe. Z Dworca Tatrzańskiego od Ignacego Bujaka zabierano ciężkie, ważące kilka kilogramów korby, potrzebne do otwarcia schroniska, a potem wchodziło się w pyszniański las. Jak pisali autorzy „W stronę Pysznej”, czasem korby nie puszczały i towarzystwo siedziało przed schroniskiem i z pół godziny, zanim udało się wreszcie wejść do środka. Warunki były spartańskie, ale nikomu to nie przeszkadzało. Sam Zaruski skonstruował na potrzeby starego schroniska specjalny prysznic, a gdy wybudowano dla narciarzy wygódkę, to narciarze mówili, „że OO pod dachem to nie wygódka, ale prawdziwy miód w gębie”. Z czasem towarzystwo dorobiło się piły, siekiery i garnka (ponoć był dziurawy). Jednak dobytek Pysznej, zgromadzony z tak wielkim trudem przez narciarzy, wyparowywał ze schroniska w tempie zaiste kosmicznym. To zginęła łopata, kiedy indziej wiadro na wodę, szafka


Mkną tłuste dziewoje, I wymokłe śledzie, Sam pan Jastrzębowski, Dziś na nartach jedzie. Księga schroniska zawierała też ciekawe wiersze. Powyżej „pyszniańskiego humoru”.

fot. Maciej Stachowicz, kwiecień 2013, Tatry

z jedzeniem itd., ostał się tylko dziurawy garnek, którego z wiadomych względów nikt nie chciał ukraść. Dlatego w 1936 zarząd SN PTT (dawniejszy ZON) podjął słuszną decyzję o otwarciu schroniska przez cały rok. Zresztą nowe schronisko w niczym nie przypominało dawnego szałasu, dobudowano kilka izb, narciarnię i suszarnię, słowem powstało ładne schronisko. Czytamy w protokołach SN PTT: Sprawozdanie ze schroniska i jego rozbudowy na Hali Pysznej. Zarząd przeprowadził znaczną rozbudowę schroniska i wyposażył je należycie w inwentarz. Wykonano następujące roboty: rozszerzono salę jadalną o 3m, dzięki czemu ma ona dziś wspaniały wygląd i odda w razie potrzeby wielkie usługi w zakresie noclegów. Dobudowano pokój dla zarządu, oddzielne pomieszczenie dla służby, pokój dla nadleśnictwa państwowego, powiększono umywalnię, stwarzając oddzielną ubikację dla pań i dla panów. Pomyślano i wykonano pralnię i suszarnię, magazyn, urządzono należycie klozety, wybrano studnię na 7m, z której przeprowadzono wodociąg do kuchni.... Roboty w b. r. około schroniska wyniosły kwotę zł: 8700. Wzbogacono także wyposażenie schroniska: o 30 koców, 20 poduszek pierzanych, gaśnicę itd. Schronisko miało być wyposażone w oświetlenie gazolinowe, które miało wykonać firma Bedrich z Bielska. Oświetlenie to wykonano do grudnia 1936 r. Otwarcie odbyło się 13 września 1936 r. W protokołach SN PTT czytamy: Uroczystość odbyła się w poważnym nastroju. Przed odsłonięciem tablicy z nazwaniem schroniska im. Władysława Strzeleckiego przemówił dyr. Malicki, poczem odbył się skromny obiad, wycieczka pod Przełęcz Pyszniańską i powrót autobusami do Zakopanego. Warto dodać, że w roku 1938 kierownikiem schroniska został znany narciarz, Stanisław Marusarz. To kolejna z legendowych postaci Pysznej.

Pożółkła księga schroniskowa... Na stole schroniska znajdowała się księga pamiątkowa, pełna interesujących wpisów i anegdot. Na pierwszej stronie czytamy: Księga pamiątkowa schroniska na Hali Pysznej im. Władysława Strzeleckiego. Uprasza się P.T. turystów o umieszczanie w księdze swych uwag, rysunków, itp. na możliwym poziomie literackim, artystycznym. Uprasza się również nie wydzierać kartek. Zarząd SN PTT. Na Pysznej SN PTT zorganizowało wiele zawodów np. coroczny bieg zjazdowy z Pyszniańskiej Przełęczy, organizowany w kwietniu lub maju. 17 kwietnia 1937 odbył się tutaj jubileusz 30-lecia SN PTT-Zakopane. Rozegrano kilka konkurencji, między innymi biegi zjazdowe pań, seniorów, juniorów i old-boyów. Uczestniczyły w nich dwa pokolenia narciarzy,

pierwsze – starych „wyrypiarzy” i drugie – młodych zawodników. Widać podpisy: Henryka Bednarskiego, Józefa Oppenheima, Zdzisława Ritterschilda, a z pokolenia młodszych: Zosi Stopkówny, Stanisława Kuli, Stanisława Zubka, Kazimierza Schielego i wielu innych. Księga pełna była także bardziej pikantnych rysunków i tekstów. Oto jeden z nich; Zimowe wycieczki na nartach mają w stosunku do letnich ten minus, iż z ładną towarzyszką nie można po drodze niestety nigdzie poflirtować. Odpowiedź była taka: Veto! Trzeba znać konfigurację gór i dolinek i wiedzieć, gdzie są wygodne szałasy ze siankiem. Stary Wyga

Koniec dawnej Pysznej i czar wspomnień... Ostatni zapis schroniskowej księgi nosi datę 30 stycznia 1939 r. Później księga znalazła się w zbiorach SN PTT, przetrwała tam wojnę i jest dokumentem chwili, mówiącym o pionierskich, niezwykle barwnych czasach zakopiańskiego narciarstwa. Przeżyła nawet schronisko. Pod koniec wojny, w styczniu 1945 r. Niemcy rozpoczęli walki z partyzantami radzieckimi ukrywającymi się w górnych partiach Doliny Kościeliskiej. Jeden z pocisków zapalił schronisko i w ten sposób dopełnił się los Pysznej. Czy pamiętasz ? Małe schronisko w Dolinie Zuberskiej tak bardzo przypominało dawną Pyszną... Ile minęło lat? Trzydzieści, czterdzieści... Chwila i będzie tych lat jeszcze więcej. Pyszna jest obecnie rezerwatem zamkniętym dla narciarzy i turystów. Dawna sława i magia tego miejsca przeminęły, ale chociaż częściowo trwa jednak w opowieściach, publikacjach i pożółkłej książce schroniskowej... Na zdjęciach galeria fotografii z wyprawy na Błyszcz, ale nie przez Pyszną, tylko od słowackiej strony. Mogliśmy z Maćkiem spojrzeć na Pyszną z Góry. Wycieczka była z gatunku tych, o których łatwo się nie zapomina. Długi zjazd z Błyszcza po wymarzonym firnie, z myślami o dawnej Pysznej w głowie, był jednym z najpiękniejszych, jakich udało się mi dokonać w Tatrach Zachodnich, dlatego jego opis zamieściłem w przewodniku „Tatry - przewodnik ski-turowy”, chcecie, to poczytajcie... Pyszna to bowiem jedno z magicznych, tatrzańskich miejsc, o których historii przecież warto powspominać... mimo, że zielone tablice zabraniają nam dzisiaj wejścia do Raju. Raju, niestety utraconego. źródło (tekst): www.nieznanetatry.pl/pyszna---czyli-to-i-owo-o-narciarskim--rdquo-eldorado-rdquo-,373,542,14,1,I,informacje.html Pyszna

21


50°46′01,3″N 16°09′58,6″E, Gorce

Zimowe Gorce Chaty górskie pod śnieżną otuliną Tekst: Basiula i Matt

Gdzieś przed Kiczorą, o zmroku, rozluźniony skiturowiec wita się z nami sunąc lekko po śniegu… no właśnie – „PO”. Patrzymy na niego z lekką zazdrością, tonąc w białym puchu co najmniej po kolana. Noc już nas dotyka swo­ ją lodowatą dłonią, tuż za szczytem utoniemy w ciemnościach, rozjaśnionych jedynie przez śnieg i nasze czołówki...

G Tekst: Basiula – sprawczyni całego zamieszania, Matt – sprawca całego zamieszania twórcy bloga podróżniczego: www.zglowawgorach.pl Dwie osoby i dwa podejścia do życia. Dwa odmienne charaktery z różnymi ładunkami emocji, które się wzajemnie przyciągają. Jedna ciekawość świata, która zdołała połączyć te dwa żywioły. Nie lubią i nie potrafią o sobie pisać. Wolą, aby każdy wyrobił sobie swoje zdanie o tym, jacy tak naprawdę są. Każdy inaczej odbiera słowa i czyny. Są energiczni, pozytywnie nastawieni do życia. Trochę ześwirowani. Lubią jak coś się dzieje. Nie lubią pasywności, nudy i siedzenia w jednym miejscu. Mają swoje zasady i hierarchię wartości.

22

Nad życie kochają spędzanie czasu w górach. Tych niskich i wysokich, tych zielonych i kamienistych, tych gorących i chłodnych. Tam się czują najlepiej.

dzieś przed Kiczorą, o zmroku, rozluźniony skiturowiec wita się z nami sunąc lekko po śniegu… no właśnie – „PO”. Patrzymy na niego z lekką zazdrością, tonąc w białym puchu co najmniej po kolana. Noc już nas dotyka swoją lodowatą dłonią, tuż za szczytem utoniemy w ciemnościach, rozjaśnionych jedynie przez śnieg i nasze czołówki. Niebo spowiły gęste chmury, zasłaniając gwiezdne latarenki. Czyżby kolejna nocna przygoda? W zimowych warunkach może być różnie… Jest to nasz pierwszy wypad A.D. 2013, czy będzie dobrą wróżbą na cały rok? Przekonamy się…

12 stycznia 2013 r. W sobotni, mroźny już nie poranek (około 930), zbieramy się ośmioosobową ekipą w Krakowie i ruszamy Zakopianką na południe. Dosyć późno jak na zimowy wypad w góry, ale liczymy na dobrze przedeptany szlak i ciepłotę naszego wyposażenia. W skład ekipy oprócz nas wchodzą: Dorotka, Jola, Kasia, Monika, Marcin i Grzesiek. Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Rozgadani i weseli docieramy za Nowy Targ, do Łopusznej, by za Zarębkiem Niżnym wystartować niebieskim szlakiem w kierunku Turbacza. Po małych problemach ze znalezieniem miejsca do zaparkowania samochodu, około południa rozpoczynamy naszą pieszą wędrówkę. Przy pierwszych podejściach śnieg na szlaku sięga ponad kostki i jest sypki, nie utrudniając marszu. Mijamy Zarębk Wyżni, a potem kolejne partie lasu i polan – Haneczków, Cyrlicę, Tomusiową, niedalekie Rejcówki i Las Pawlicowa. Niesamowite jak mapa Gorców upstrzona jest przeróżnymi, ciekawymi nazwami. Rzecz kapitalna! Każda polanka, zagajnik, fragment lasu, potok, czy najmniejszy grajdołek ma swoją nazwę,


Podróże odbywano od dawna, początkowo dla praktycznego celu: nauki, handlu , polityki (poselstwa). Podróżowano również do miejsc kultu religijnego: z chęci odpokutowania za grzechy, zjednania łask lub w podzięce za nie. Podróż dla odwiedzenia miejsc kultu religijnego nazywa się pielgrzymką, a osoba biorąca udział w pielgrzymce to pielgrzym lub pątnik.

nierzadko wręcz komiczną. Są to przykłady toponimów, czyli lokalnych nazw poszczególnych terenów. Nazewnictwo w niektórych przypadkach sięga schyłku czasów średniowiecznych, kiedy to ruscy oraz wołoscy pasterze przybyli na te ziemie i „ochrzcili” swoimi określeniami wiele polan, przełęczy i pagórów. Tak popularne określenia, jak np. Magura, Groń, Przysłop czy Ustrzyk zawdzięczamy właśnie im. Sporo toponimów wywodzi się od nazwisk lub imion właścicieli ziemi. Jędrasowe Skole, Janeczków, Adamówka oraz Cerla Hanulowa to jedne z licznych przykładów tego typu nazw. Nie brakuje również określeń związanych z florą i fauną występującą w danym rejonie (głównie pierwotnie). Łatwo się domyślić co kiedyś (rzadziej obecnie) spotkać można było w Sarniej, Miśkówce, Kocurce, Świnkówce, Gawronowej, Żubrowisku, Bukowinie, czy Jaworzynie. Znajdziemy również nazwy pochodzące od użytkowania określonego obszaru (np. Wrąb Górny i Dolny, Spalone, Rąbaniska, Solnisko oraz Hucisko) oraz jego zabudowań (Szałasisko czy Willowe). Również gwara nie ominęła gorczańskich toponimów, a Baniocka czy Grajcarowa to jedne z wielu przykładów. Można zauważyć też nazwy topograficzne, np. Gorc Kamienicki oraz Głębieniec. Myślę, że etymologii Śmierdzącej, Sralówki, Zadka czy Wisielakówki nie będę już analizować ;-) (a tak naprawdę nazwa Sralówki pochodzi od dawnego gospodarza Bacy Sobka Srala). Nazwa „Gorce” wydaje się być jedną z najstarszych i prawdopodobnie najbardziej związana jest ze staropolskim określeniem „gorzeć”, czyli płonąć, żarzyć się, zapalać, rozgrzewać. No właśnie, tutaj takie gorące tematy, a my w śniegu po kolana torujemy drogę do wiaty. Gdy ładujemy się pod zadaszenie, idą w ruch termosy. Osiem osób w małej przestrzeni z parującymi

e). Łatwo się domyślić co kiedyś (rzadziej obecnie) spotkać można było w Sarniej, Miśkówce, Kocurce, Świnkówce, Gawronowej, Żubrowisku, Bukowinie, czy Jaworzynie. Znajdziemy również nazwy pochodzące od użytkowania określonego obszaru (np. Wrąb Górny i Dolny, Spalone, Rąbaniska, Solnisko oraz Hucisko) oraz jego zabudowań (Szałasisko czy Willowe). Również gwara nie ominęła gorczańskich toponimów, a Baniocka czy Grajcarowa to jedne z wielu przykładów. Można zauważyć też nazwy topograficzne, np. Gorc Kamienicki oraz Głębieniec. Myślę, że etymologii Śmierdzącej, Sralówki, Zadka czy Wisielakówki nie będę już analizować ;-) (a tak naprawdę nazwa Sralówki pochodzi od dawnego gospodarza Bacy Sobka Srala). Nazwa „Gorce” wydaje się być jedną z najstarszych i prawdopodobnie najbardziej związana jest ze staropolskim określeniem „gorzeć”, czyli płonąć, żarzyć się, zapalać, rozgrzewać. No właśnie, tutaj takie gorące tematy, a my w śniegu po kolana torujemy drogę do wiaty. Gdy ładujemy się pod zadaszenie, idą w ruch termosy. Osiem osób w małej przestrzeni z parującymi kubkami gorącej herbaty tworzy ciepłą atmosferę (dosłownie i w przenośni), która sprzyja integracji. Rozczyli lokalnych nazw poszczególnych terenów. Nazewnictwo w niektórych przypadkach sięga schyłku czasów średniowiecznych, kiedy to ruscy oraz wołoscy pasterze przybyli na te ziemie i „ochrzcili” swoimi określeniami wiele polan, przełęczy i pagórów. Tak popularne określenia, jak np. Magura, Groń, Przysłop czy Ustrzyk zawdzięczamy właśnie im. Sporo toponimów wywodzi się od nazwisk lub imion właścicieli ziemi. Jędrasowe Skole, Janeczków, Adamówka oraz Cerla Hanulowa to jedne z licznych przykładów tego typu nazw. Nie brakuje również określeń związanych z florą i fauną występującą

fot. Ola Słowińska, Wyprawa na Gorc 2013

23


50°46′01,3″N 16°09′58,6″E, Gorce

Momentami zapadamy się w zaspie-niespodziance. „186 cm po pas!” – krzyczę widząc jak Mateusz wpadł w jedną z nich. W pewnym momencie widzimy drogowskaz na Pucołowski Stawek i namalowany nad nim czarny szlak. Spoglądamy na mapę i widzimy, że powinniśmy minąć zabudowania po prawej ręce. Postanawiamy iść w tym kierunku. Trafiamy pomiędzy chatki i zapętlamy się w śladach, które co chwila ślepo się kończą. Widać, że ktoś szarżował na skuterze.

kubkami gorącej herbaty tworzy ciepłą atmosferę (dosłownie i w przenośni), która sprzyja integracji. Rozgrzani od wewnątrz, przebijając się przez śnieg, który miejscami sięga do kolan, podchodzimy pod Bukowinę Waksmundzką (1105 m n.p.m.).

Aż kusi, aby... Kawałek dalej, na południowo-wschodnim horyzoncie pojawiają się Pieniny, a za nimi Tatry Wysokie, gdzie Lodowy i Masyw Gerlacha majestatycznie prezentują się w białej otulinie. Właśnie taka zima jest piękna. Puszysty, krystalicznie biały śnieg i drzewa o gałęziach równoległych do pnia od jego ciężaru, które wyglądają jak zimowi rycerze. Nozdrza wreszcie wciągają czyste, orzeźwiające powietrze… Smog Krakowski znika gdzieś daleko... W miejscu, gdzie szlak żółty, zielony i niebieski biegną razem, bliżej Turbacza, droga jest już dobrze przedeptana i ubita, prawie jak odśnieżona. Mamy coraz więcej towarzystwa na szlaku (oczywiście idącego z przeciwnej strony), niestety również tego niechcianego. Chodzi tutaj o „panów” szarżujących na skuterach, nierzadko bezmyślnie i nieodpowiedzialnie. Dopada nas ich huk i spaliny. Jesteśmy wściekli. Niestety, partie szczytowe Turbacza pozostawiono poza obszarem Gorczańskiego Parku Narodowego. Trudno zrozumieć dlaczego…

Niesympatyczne towarzystwo

24

Gdy docieramy do Schroniska PTTK na Turbaczu, zanurzamy łyżki w gorącym żurku. Rozgrzewamy żołądki i spędzamy miłe chwile gawędząc przy wspólnym stole. Musimy podjąć decyzję o dalszych planach na ten dzień, a raczej wieczór, bo jest już po 1500. Jola musi o 2000 być w Krakowie, aby przeegzaminować studentów, dlatego część ekipy wraca z nią do Krakowa tą samą drogą, gdyż jest to najszybsza opcja. My wraz z Kasią, Dorotką i Grześkiem szykujemy czołówki, sprawdzamy poziom gorącej herbaty w termosach i decydujemy się na zrobienie pętli przez Kiczorę (1282 m n.p.m.), początkowo czerwonym, a potem czarnym szlakiem. Pokryte śniegiem sople lodu wyglądały jak sznurki zdobiące

schronisko. Wyruszamy około 1600. Jest szarawo, lekko prószy i wieje. Przejście przez Długą Polanę w kierunki Kiczory daje nam w kość. Zapadamy się co najmniej po kolana. Mięśnie ud i ramiona trzymające kijki ostro pracują. Nie mogę rozgrzać palców u rąk. Jesteśmy na mocno odsłoniętym terenie i niska temperatura katuje moje dłonie (pomimo, że odziałam je w grube snowboardowe rękawice). Mijamy skiturowców. Trudno im nie zazdrościć lekkości poruszania się po tym terenie. Jeden z nich ostrzega nas przed zaspami po pas za szczytem. Na szczęście śnieg jest lekki, więc liczymy na pokonanie go bez większych problemów. Tuż za Kiczorą povki. Jest ciemno. Musimy dokładnie przestudiować mapę, aby nie przegapić skrzyżowania z czarnym szlakiem, który ma nas poprowadzić do Zarębka Niżnego w Łopusznej, gdzie pozostawiliśmy samochód. Szkoda, że chmury przykryły gwiazdy oraz księżyc i jedynie biel śniegu trochę rozjaśnia krajobraz. Poruszamy się po terenie osłoniętym lasem, więc mróz tak nie dokucza. Liczymy mijane polany rozglądając się za szlakiem. Pierwsza, druga dłuższa i jest – widzimy czarny szlak. Idziemy po pojedynczych śladach, głównie w śniegu po pas lub nawet pachy. Momentami zapadamy się w zaspie-niespodziance. „186 cm po pas!” – krzyczę widząc jak Mateusz wpadł w jedną z nich. W pewnym momencie widzimy drogowskaz na Pucołowski Stawek i namalowany nad nim czarny szlak. Spoglądamy na mapę i widzimy, że powinniśmy minąć zabudowania po prawej ręce. Postanawiamy iść w tym kierunku. Trafiamy pomiędzy chatki i zapętlamy się w śladach, które co chwila ślepo się kończą. Widać, że ktoś szarżował na skuterze. Prawdopodobnie stoimy na zamarzniętym, pokrytym śniegiem stawie. Jesteśmy nieco zbici z pantałyku. Czyżbyśmy zabłądzili? Nie ma co na ślepo pchać się w las. Jeszcze gorzej jest stać. Brak ruchu skutkuje uczuciem zimna. Kolejna analiza mapy – skala 1: 60 000 może być myląca przy analizie małego terenu. Zapada decyzja, aby iść do góry i wrócić w miejsce, gdzie ostatnim razem widzieliśmy szlak. Przedeptujemy zaspy pod górę, Mateusz toruje drogę. Znajdujemy biało-czarne kreski, potem kolejne i już wiemy jak

iść. Wchodzimy w las, ślady są całkiem nieźle widoczne. W zasadzie prosta ścieżka na dół. Jest około 1900. Humory nam dopisują. Prowadzimy szydercze dysputy, jest dużo śmiechu. Jedną z nich przerywa upadek Mateusza na lodzie ukrytym pod śniegiem. Na szczęście niegroźny. Jest kupa śmiechu. Potem przewracamy się już nawzajem. W gwarze rozmów i śmiechu docieramy do samochodu. Najbliższy cel to grzane piwko w karczmie :-). Wyruszamy około 1600. Jest szarawo, lekko prószy i wieje. Przejście przez Długą Polanę w kierunki Kiczory daje nam w kość. Zapadamy się co najmniej po kolana. Mięśnie ud i ramiona trzymające kijki ostro pracują. Nie mogę rozgrzać palców u rąk. Jesteśmy na mocno odsłoniętym terenie i niska temperatura katuje moje dłonie (pomimo, że odziałam je w grube snowboardowe rękawice). Mijamy skiturowców. Trudno im nie zazdrościć lekkości poruszania się po tym terenie. Jeden z nich ostrzega nas przed zaspami po pas za szczytem. Na szczęście śnieg jest lekki, więc liczymy na pokonanie go bez większych problemów. Tuż za Kiczorą povki. Jest ciemno. Musimy dokładnie przestudiować mapę, aby nie przegapić skrzyżowania z czarnym szlakiem, który ma nas poprowadzić do Zarębka Niżnego w Łopusznej, gdzie pozostawiliśmy samochód. Szkoda, że chmury przykryły gwiazdy oraz księżyc i jedynie biel śniegu trochę rozjaśnia krajobraz. Poruszamy się po terenie osłoniętym lasem, więc mróz tak nie dokucza. Liczymy mijane polany rozglądając się za szlakiem. Pierwsza, druga dłuższa i jest – widzimy czarny szlak. Idziemy po pojedynczych śladach, głównie w śniegu po pas lub nawet pachy. Momentami zapadamy się w Tuż za Kiczorą povki. Jest ciemno. Musimy dokładnie przestudiować mapę, aby nie przegapić skrzyżowania z czarnym szlakiem, który ma nas poprowadzić do Zarębka Niżnego w Łopusznej, gdzie pozostawiliśmy samochód. Szkoda, że chmury przykryły gwiazdy oraz księżyc i jedynie biel śniegu trochę rozjaśnia krajobraz. Poruszamy się po terenie osłoniętym lasem, więc mróz tak nie dokucza. Liczymy mijane polany rozglądając się za szlakiem. Pierwsza, druga dłuższa


fot. Ola Słowińska, Wyprawa na Gorc 2013

Idziemy po pojedynczych śladach, głównie w śniegu po pas lub nawet pachy. Momentami zapadamy się w zaspie-niespodziance. „186 cm po pas!” – krzyczę widząc jak Mateusz wpadł w jedną z nich. W pewnym momencie widzimy drogowskaz na Pucołowski Stawek i namalowany nad nim czarny szlak. Spoglądamy na mapę i widzimy, że powinniśmy minąć zabudowania po prawej ręce. Postanawiamy iść w tym kierunku. Trafiamy pomiędzy chatki i zapętlamy się w śladach, które co chwila ślepo się kończą. Widać, że ktoś szarżował na skuterze. Prawdopodobnie stoimy na zamarzniętym, pokrytym śniegiem stawie. Jesteśmy nieco zbici z pantałyku. Czyżbyśmy zabłądzili? Nie ma co na ślepo pchać się w las. Jeszcze gorzej jest stać. Brak ruchu skutkuje uczuciem zimna. Kolejna analiza mapy – skala 1: 60 000 może być myląca przy analizie małego terenu. Zapada decyzja, aby iść do góry i wrócić w miejsce, gdzie ostatnim razem widzieliśmy szlak. Przedeptujemy zaspy pod górę, Mateusz toruje drogę. Znajdujemy biało-czarne kreski, potem kolejne i już wiemy jak iść. Wchodzimy w las, ślady są całkiem nieźle widoczne. W zasadzie prosta ścieżka na dół. Jest około 1900. Humory nam dopisują. Prowadzimy szydercze dysputy, jest dużo śmiechu. Jedną z nich przerywa upadek Mateusza na lodzie ukrytym pod śniegiem. Na szczęście niegroźny. Jest kupa śmiechu. Potem przewracamy się już nawzajem. W gwarze rozmów i śmiechu docieramy do samochodu. Najbliższy cel to grzane piwko w karczmie :-). Jeżeli ten wypad ma być wróżbą na cały rok, to na pewno nie zabraknie pięknych górskich krajobrazów, towarzystwa fajnych ludzi i gubienia szlaku ;-). Już nie mogę się doczekać!!!

Chata w Gorcach Gorczańska Chata znajduje się w przysiółku Jamne w Ochotnicy Górnej, przy żółtym szlaku prowadzącym na przełęcz Przysłop. Chatka zapewnia 40 miejsc noclegowych. Chatka ma prąd elektryczny, w pełni wyposażoną kuchnię, WC i umywalkę z bieżącą wodą. Okresowo występują problemy z dostawą wody, szczególnie w okresie suszy i mrozów.Gorczańska Chata jest dobrym punktem wypadowym na Turbacz i Gorc i Lubań. Można stąd także zawitać do pobliskich baz namiotowych OA PTTK na Lubaniu i pod Gorcem. Dojście do chatki od najbliższej drogi, żółtym szlakiem z doliny Jamnego, zajmuje zaledwie kwadrans. Zapraszamy od późnego wieczoru w piątek do popołudnia w niedzielę. Uwaga! Planując przyjście w piątek prosimy o kontakt telefoniczny celem upewnienia się, na którą godzinę dotrze chatkowy!

źródło (tekst): www.gorczanska.pl/index.php?i=1

źródło (tekst i zdjęcie autorów): www.zglowawgorach. pl/2013/01/mie-rozpoczecie-sezonu-gorce-w-snieznej.html

Zimowe Gorce

25


50.06°N, 19.959°E, Kraków

52°13′N 21°00′E, Warszawa

Urbex w Polsce Nowy trend w turystyce Tekst: Agata Połajewska

Urbex to coraz częstsza forma spędzania wol­ nego czasu wśród tych, którzy lubią wyzwania, nie przepadają za muzeami, a najpiękniejsze są dla nich krajobrazy mroczne i industrialne.


fot. Aleksandra Słowińska, Stara opuszczona chata, Poznachowice Dolne


52°13′N 21°00′E, Warszawa

M

ówi się, że urbex (urban exploration, ue lub po prostu miejska eksploracja), czyli eksplorowanie opuszczonych budowli, to rozrywka dla dziwaków. Ale wbrew temu stwierdzeniu, urbex zdobywa coraz większą popularność, a rzesze jego fanów i wyznawców zakładają dziesiątki stron internetowych, na których chwalą się podbitymi miejskimi twierdzami. Co tak bardzo kręci miejskich eksploratorów?

Miejscy eksploratorzy – nie lubią muzeów, lubią wyzwania

fot. Anna-Maria Siwińska

zapamiętania brzmi: urbex to sport drużynowy, samotni jeźdźcy mogą narobić sobie kłopotów. Co jeszcze może stanąć na drodze miejskiego eksploratora? Chociażby amatorzy rozrywek, które dla przypadkowych osób nie są bezpieczne. Mowa o fanach paintballu i ASG, uwielbiających zamieniać opuszczone budowle w pola walki. Zabłąkana rana postrzałowa dla kogoś, kto bez odpowiednich ochraniaczy znajdzie się w nieodpowiednim miejscu, może mieć naprawdę tragiczne konsekwencje. Ryzyko rośnie w weekendy, gdy wielu amatorów powyższych sportów wyrusza na podbój swoich miejskich plansz do gier wojennych. Warto przypomnieć, że na terenach obiektów zabytkowych (i nie tylko) ASG i pantball są zakazane, głównie z powodu zniszczeń, jakich dokonują ich uczestnicy.

Urbex to coraz częstsza forma spędzania wolnego czasu wśród tych, którzy lubią wyzwania, nie przepadają za muzeami, a najpiękniejsze są dla nich krajobrazy mroczne i industrialne. Tam, gdzie zwykły turysta zobaczy tylko opuszczony, straszący budynek, fan urbexu dojrzy wyróżniający się w miejskim krajobrazie obiekt o unikato- Opuszczone budowle to także fascynujące i cowej wartości. Taki, który od razu zechce zdobyć. raz modniejsze plenery fotograficzne. WiękEksploratorów interesują opuszczone fabryki, szość miłośników urbexu nie wybierze się na szpitale, gazownie, elektrownie, kopalnie, tune- wyprawę bez sprzętu fotograficznego. Oczywile, a tam, gdzie to możliwe (np. w Paryżu, Rzy- ście, w ciemnych miejscach zamkniętych ściamie czy Neapolu), nawet katakumby. Fascynują nami próżno szukać dobrych źródeł światła, a to ich stare i porzucone domy, dreszcz ekscytacji w fotografii podstawa. Druga zasada brzmi więc: wzbudza wizyta w bunkrach i fortach. Urbex to w opuszczonych budowlach jest jeszcze ciemniej spędzanie wolnego czasu w interesujący i wciąż i mroczniej, więc światło trzeba mieć ze sobą. dość niebanalny sposób Pierwsza odpowiedź to: szybko. Bo większość Urbex w wersji na „poważnie” to droga za- kuszących eksploratorów obiektów znika z map bawa. Najtwardsi i najambitniejsi nie ruszają w zastraszającym tempie, choć nierzadko są to w teren bez specjalistycznego sprzętu wspinacz- zabytki, (podobno) chronione prawem. Powody kowego czy speleologicznego. Bo zdobywanie znikania dawnych fabryk czy fortów są proste niedostępnego często może przypominać walkę – wiele z nich leży (bądź leżało) na szalenie atrakz naturą. Głębokie korytarze, zalane podziemia cyjnych dla deweloperów terenach, a to ozna– to wszystko część frajdy i wyzwania, jakie cza błyskawicznie równanie z ziemią, bo trzeba stawiają przed sobą wielbiciele opuszczonych zrobić miejsce pod nowe osiedla. Dziś niektóre miejsc. Rozrywka bywa ryzykowna, bo część z kultowych dla eksploratorów miejsc można spośród najpopularniejszych wśród miejskich zobaczyć już tylko na zdjęciach zamieszczonych odkrywców obiektów to tereny prywatne i czę- w internecie. sto chronione. Sposób, by do wymarzonego celu Świetnym źródłem informacji o opuszczowejść i dotrzeć aż do podszewki, znajdzie się nych jest strona www.forgotten.pl, gdzie znaleźć jednak zawsze. można nie tylko opisy i lokalizacje poszczególRyzykiem jest też wchodzenie do obiektów nych obiektów, ale także najświeższe doniesienia zniszczonych, tam ilość zagrażających życiu „z frontu”. Ze strony można dowiedzieć się, czy i zdrowiu pułapek czyhających na nieostroż- nadal jest gdzie wejść, jak to zrobić i co może być nych jest ogromna. Dlatego coraz częściej urbex potrzebne podczas wyprawy. to hobby wymagające sporych nakładów finanLokalizacje hitowe to oczywiście te, gdzie sowych. Absolutne podstawy to dobra latarka można udać się bez specjalistycznych gadżetów, i mocne buty. W bardzo zapuszczonych pod- są łatwo dostępne, a także można dowiedzieć ziemnych korytarzach czy dawnych fabrykach się czegoś o ich historii. Wstęp do wielu nie jest chemicznych warto mieć ze sobą nawet... ma- zabroniony, a w środku bywa ciekawie.Przyjseczkę chirurgiczną. Część swobodnie dostęp- rzyjmy się zatem niektórym istniejącym i zaponych miejsc kryje niekiedy także niespodzian- mnianym obiektom miłości eksploratorów. ki w postaci dzikich lokatorów, którzy rzadko Atomowa Kwatera Dowodzenia PRL to opuszsą przyjaźnie nastawieni do zakłócających ich czony obiekt wojskowy położony na terenie Kamspokój eksploratorów. Najważniejsza zasada do pinoskiego Parku Narodowego, w samym sercu

Urbex. Nowy trend w turystyce czy sport dla dziwaków?

28

Puszczy Kampinoskiej. Wbrew temu, co można by przypuszczać, nie jest on jednak skrzętnie ukryty przed ludzkim okiem. Dotarcie do Atomowej Kwatery Dowodzenia jest proste, obiekt jest oznakowany na większości dostępnych w internecie map. Niegdyś istniała nawet strona internetowa, na której zamieszczone były plany kwatery, niestety zniknęła z zasobów internetu.

1. Atomowa Kwatera Dowodzenia Początki dość krótkiej historii kwatery sięgają lat sześćdziesiątych XX wieku. Lokalizację wybrano ze względu na jej dobre położenie w pobliżu Warszawy i ułatwiający budowę piaszczysty teren. Kompleks główny kwatery obejmuje trzy budynki, z czego najważniejszy jest sięgający trzy poziomy w dół podziemny bunkier, a nie – jak mogłoby się wydawać – ogromna podziemna hala położona tuż obok. Wejście do bunkra jest zamaskowane małą stacją meteo z przyległym garażem i dlatego łatwo je przeoczyć. A to wielka strata. W bunkrze godna obejrzenia jest przede wszystkim dwupoziomowa sala taktyczna z galerią (uwaga: sala jest zalana, trzeba uważnie patrzeć po czym się chodzi, latarka obowiązkowa!). Podobno istnieje jeszcze jeden poziom, na którym znajduje się dawna stacja pomp. W kilku pomieszczeniach zachowały się resztki tablic rozdzielczych, silników diesela i innych sprzętów. Trzeci budynek to „koszary”, połączone przejściem z halą i bunkrem. W środku: bardzo dużo mniej lub bardziej udanych graffiti. Niestety mnóstwo tu także śladów po fanach paintballu i ASG, zapominających, że to teren parku narodowego (okoliczni mieszkańcy twierdzą, że straż nie reaguje na informacje i nikt terenu nie patroluje). Tak naprawdę trudno powiedzieć, jak długo (i czy w ogóle) kwatera była używana zgodnie z planami, a jeśli nie, to co się w niej działo. Miało to być prężnie działające centrum dowodzenia na wypadek ataku nuklearnego ze strony „krajów kapitalistycznych”. Przydatność – zerowa. Inwestycja – spora. Własna hydrofornia, śluzy w pomieszczeniach, komory dezynfekcyjne, agregaty prądotwórcze i pełna samowystarczalność. Prace


fot. Agata Połajewska

fot. Anna-Maria Siwińska

budowlane na tym terenie prowadzono przez 20 lat, budowa zakończyła się z enigmatycznego powodu: „działania satelitów szpiegowskich”. W 2004 roku teren Atomowej Kwatery Dowodzenia oficjalnie przekazano na rzecz Parku Narodowego, co zaowocowało natychmiastowym ogołoceniem kwatery ze wszystkiego, co w skupach złomu przedstawia jakąkolwiek wartość. W błyskawicznym tempie rozebrano nawet słupy bramy wjazdowej. Przekopując zdjęcia w internecie można trafić na te zrobione bezpośrednio po umożliwieniu wejścia do kwatery. Rewelacyjne dokumenty – polecam przejrzeć. Wielka szkoda, że kolejna własność państwowa została rozkradziona. Złośliwi mogliby stwierdzić, że ewentualny atak nuklearny nie poczyniłby takich spustoszeń, jak okoliczni złodzieje. Mimo wszystko Atomową Kwaterę Dowodzenia warto zwiedzić. Trzeba pamiętać o latarkach i dobrych butach (bywa naprawdę mokro). I pożałować, że stało się z nią to, co się stało. W pobliżu znajduje się jeszcze jeden budynek militarny, ale nie udało się nam do niego jeszcze dotrzeć, łatwo jednak zlokalizować go na mapie.

2. Szpital psychiatryczny Zofiówka

masowy grób rozstrzelanych pacjentów. Opiekunowie placówki popełnili samobójstwa poprzez zażycie trucizny. Dopiero po wojnie ośrodek wrócił do swoich pierwotnych celów, w szpitalu leczono jednak głównie nerwowo chore dzieci, a później otwarto także oddział leczenia uzależnień. Tymi zadaniami placówka zajmowała się aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to z niejasnych przyczyn zaczęto ograniczać działalność szpitala. W 1998 roku podwoje ?Zofiówki? zamknięto na głucho, a opustoszałe budynki otoczono ochroną. Ale zaledwie kilka miesięcy później ostatecznie z niej zrezygnowano. Od tej pory oba budynki szpitalne niszczeją. Znajdują się na terenie ogrodzonym, ale wejść może tam każdy, kto tylko trafi pod ten adres. Nie jest to okolica opustoszała, budynki obok są zamieszkałe. Tu także władzom zdają się nie przeszkadzać pielgrzymki weekendowych strzelców, za których sprawą budynek nabiera co prawda ciekawych kolorów, ale także jeszcze szybciej niszczeje w oczach. Zimą w „Zofiówce” może być niebezpiecznie: schody są śliskie, woda przeciekająca przez nieszczelne ściany zamarza na posadzce, jednak większe zagrożenia są raczej niewidoczne. Niepokój może budzić jedynie stan piwnic – nie należy wchodzić tam bez dobrej latarki i trzeba uważnie patrzeć pod nogi! Obecnie teren i resztki budynków to własność Skarbu Państwa, o częściowe prawa walczy w sądzie gmina żydowska. Nie należy jednak mieć zbyt wiele nadziei, że za dziesięć lat zobaczymy w tym miejscu odnowiony ośrodek. Niedługo pewnie nie zostanie nic.

Na forach dla miłośników ASG nie spotkacie innego określenia tego miejsca, niż „Psychiatryk”. Szpital psychiatryczny „Zofiówka” to jedna z ulubionych podwarszawskich lokalizacji weekendowych strzelców. Na dźwięk strzałów z broni ASG -owców i „malarzy” starsi mieszkańcy Otwocka wstrzymują oddech. Nieliczni pamiętają bowiem czasy, gdy w „Zofiówce” rozlegały się prawdziwe strzały, a kule nie trafiały w ściany. Szpital powstał w 1907 roku, jako „obóz izolacyjny zniekształconych dusz człowieczych”, czyli ośrodek leczenia nerwowo i psychicznie chorych 3. Warszawa – Pollena-Uroda Żydów. Choć leczyć miał najbiedniejszych, był Warszawskie Zakłady Pollena-Uroda uruchoplacówką nowoczesną i stosował nowatorskie mione zostały w 1896 roku pod nazwą Towaformy terapii. Chwała ośrodka dotrwała do lat rzystwo Akcyjne Produktów Chemicznych czterdziestych XX wieku, kiedy to w czasie woj- „Praga”. Do 1939 roku zakład miał kilku właściny władze niemieckie postanowiły utworzyć tam cieli, zajmował się jednak cały czas produkcją placówkę Lebensborn, uprzednio rozstrzeliwu- mydła, środków piorących, a nawet pasty do jąc znaczną część kuracjuszy W bliżej nieznanym butów. W okresie międzywojennym obiegową miejscu, na terenie parku, znajdować się miał nazwą zakładów stała się „fabryka Schichta”.

W czasie II wojny światowej zakład przeszedł w ręce niemieckie i całość produkcji oddawana była na potrzeby wojska. Gdy w 1944 roku Niemcy opuszczali fabrykę, spora jej część została zniszczona. Na szczęście podczas odbudowy Warszawy nie zapomniano o tych budynkach i w latach pięćdziesiątych udało się ukończyć prace oraz uruchomić ponownie produkcję. Tym razem pod nazwą „Uroda”. W latach siedemdziesiątych przedsiębiorstwo weszło w spółkę z Polleną i obie nazwy połączono. Dwadzieścia lat później zakłady zostały sprywatyzowane. Fabryka zaliczyła kilku właścicieli, ale nikomu nie udało się umożliwić dalszej eksploatacji miejsca zgodnie z pierwotnym założeniem. Zabytkowy obiekt znajduje się pod opieką konserwatorską, ale na miejscu niestety tej opieki nie widać. Widać za to aktywność złomiarzy, nie niepokojonych przez ochronę (fotografowie są już mniej mile widzianymi gośćmi). Jedyną legalną drogą wejścia na teren zakładów jest kontakt z właścicielem terenu, trzeba na ten temat porozmawiać z ochroną. źródło (zdjęcia 1,2,3 i tekst): www.m.kobieta.gazeta.pl/ kobieta/55,114426,12852535,,,,12852463.html?i=0

Urbex w Polsce

29


1952–1989 , Polska

Podróże i wypoczynek w czasach PRL

Tekst: Onet.pl

Braki w za­opa­trze­niu, ubó­stwo, ba­ ła­gan, nie­wy­dol­ność ko­mu­ni­ka­cji, sza­rość i brak na­dziei – ta­ki­mi sło­ wa­mi można opi­sać rze­czy­wi­stość Pol­ski Lu­do­wej, kraju, w któ­rym so­cja­lizm miał za­pew­nić wszyst­kim oby­wa­te­lom do­bro­byt i szczę­śli­wość. Jed­nak PRL dla wielu do­ro­słych Po­ la­ków to także czas dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, bez­tro­skich zabaw na po­dwór­kach i pod blo­ka­mi, let­nich wa­ka­cji u dziad­ków na wsi, wy­jaz­ dów na ko­lo­nie i szkol­ne wy­ciecz­ki…

30

W

fotograficzną podróż do czasów Polski Ludowej zabiera nas krakowski reporter Wacław Klag. Na niezwykłych fotografiach robionych od lat 50. do 80. XX w. zobaczymy blaski i nędze PRL: błoto na niekończących się budowach, cywilizacyjne zacofanie, biedę i ciężką pracę, ale też piękne podgórskie krajobrazy, tradycyjne prace polowe, wędkowanie nad Dunajcem, wiejski jarmark w Łącku koło Nowego Sącza, dziecięce zabawy i letni wypoczynek nad Rudawą w Krakowie. Z jednej strony widzimy rodzącą się wraz z kolejnymi osiedlami z wielkiej płyty nowoczesność, do której PRL usilnie aspirował, z drugiej zaś ciągle mocno trzymającą się tradycję: konne wozy, drewniane chałupy, ręczne prace w polu Są też zdjęcia budzące uśmiech: sanie na pozbawionym śniegu krakowskim Rynku Głównym i strażak z wieży kościoła Mariackiego w Krakowie grający hejnał… na tle kościoła Mariackiego. Fotografię tę wykonano bowiem podczas remontu wieży, na czas którego hejnalista przeniósł się do stojącego po drugiej stronie Rynku ratusza.


Fotografia z pierwszym Trabantem, od lewej: Kazimierz, Iwona, Zofia Trzaskalik

Wycieczka na grzyby, wakacyjny odpoczynek z rodziną

wszystkie fotografie do tego artykułu zostały dobrane z archiwum rodzinnego rodziny Trzaskalików

Warto wybrać się dziś w prawdziwą podróż i porównać, jak miejsca uwiecznione na zdjęciach sprzed 30, 40 i 50 lat wyglądają dzisiaj. Jak bardzo dzisiejszy Kraków, Łącko i Dunajec różnią się od tych z lat 80., 70. i 50. To również może być bardzo zaskakująca podróż w czasie. Braki w za­opa­t rze­niu, ubó­stwo, ba­ła­gan, nie­ wy­dol­ność ko­mu­ni­ka­cji, sza­rość i brak na­dziei – ta ­k i­m i sło­wa ­m i można opi­sać rze­czy ­w i­stość Pol­ski Lu­do­wej, kraju, w któ­r ym so­cja­lizm miał za­pew ­n ić wszyst ­k im oby ­w a­te­lom do­bro­byt i szczę­śli­wość. Jed­nak PRL dla wielu do­ro­słych Po­la ­ków to także czas dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, bez­tro­skich zabaw na po­dwór­kach i pod blo­ka­mi, let­nich wa­ka­cji u dziad­ków na wsi, wy­jaz­dów na ko­lo­nie i szkol­ne wy­ciecz­k i… W fo­to­gra­ficz­ną po­dróż do cza­sów Pol­ski Lu­ do­wej za­bie­ra nas kra­kow­ski re­por­ter Wa­c ław Klag. Na nie­zwy­k łych fo­to­gra­fiach ro­bio­nych od lat 50. do 80. XX w. zo­ba­czy­my bla­ski i nędze PRL: błoto na nie­koń­czą­cych się bu­do­wach, cy­wi­li­za­ cyj­ne za­co­fa­nie, biedę i cięż­ką pracę, ale też pięk­ ne pod­gór­skie kra­jo­bra­zy, tra­dy­cyj­ne prace po­lo­ we, węd­ko­wa­nie nad Du­naj­cem, wiej­ski jar­mark

w Łącku koło No­we­go Sącza, dzie­cię­ce za­ba­w y i letni wy­po­czy­nek nad Ru­da­wą w Kra­ko­wie. Z jed­nej stro­ny wi­dzi­my ro­dzą­cą się wraz z ko­lej­ny­mi osie­d la­mi z wiel­k iej płyty no­wo­cze­ sność, do któ­rej PRL usil­nie aspi­ro­wał, z dru­g iej zaś cią­gle mocno trzy­ma­ją­cą się tra­dy­cję: konne wozy, drew­nia­ne cha­ł u­py, ręcz­ne prace w polu. Są też zdję­cia bu­dzą­ce uśmiech: sanie na po­zba­ wio­nym śnie­g u kra ­kow­skim Rynku Głów­nym i stra­żak z wieży ko­ścio­ła Ma­riac­k ie­go w Kra­ko­ wie gra­ją­cy hej­nał… na tle ko­ścio­ła Ma­riac­k ie­go. Fo­to­gra­fię tę wy­ko­na­no bo­wiem pod­czas re­mon­ tu wieży, na czas któ­re­go hej­na­li­sta prze­niósł się do sto­ją­ce­go po dru­g iej stro­nie Rynku ra­t u­sza. Warto wy­brać się dziś w praw­dzi­wą po­dróż i po­rów­nać, jak miej­sca uwiecz­n io­ne na zdję­ ciach sprzed 30, 40 i 50 lat wy­glą­da­ją dzi­siaj. Jak bar­dzo dzi­siej­szy Kra­ków, Łącko i Du­na­jec róż­ nią się od tych z lat 80., 70. i 50. To rów­nież może być bar­dzo za­ska­ku­ją­ca po­dróż w cza­sie. źródło (tekst): www.poznajpolske.onet.pl/malopolskie/ podroze-i-wypoczynek-w-czasach-prl-na-zdjeciach-waclawa-klaga

Podróże i wypoczynek w czasach PRL

Wakacje z dziećmi, lata 70.

31


Projekt zrealizowany w pracowni Form Reklamowych, rok 2014/2015 Aleksandra Słowińska Grafika rok 4 ASP Kraków

już wkrótce kolejne numery...


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.