NR 9/1 (25) grudzień 2009/styczeń 2010 cena 15,00 zł (w tym 7% VaT)
Moja pasja wino wino a sprawa rodzinna
Moda
Radość białego sZaleńsTwa
Diamenty
Gawęda o Orłowie
Jachty
wybrany prZeZ 007
Podróże
Kraj Klonowego liścia
Tad Witkowicz Zaprogramowany na ruch
Ross, Katrine i John G. Brown
Tekst Piotr Koodziejczak fot. Brown Brothers Milawa Vineyard
Wjeżdżamy na serpentyny drogi ciągnącej się pomiędzy pokrytymi dywanami winnic wzgórzami w okolicach Valdobiaddene. Szosa jest tak wąska, że wystawiając ręce przez okno samochodu prawie dotykamy gęsto sadzonych krzewów szczepu prosecco
C
o chwila mijamy kierunkowskazy z nazwami kolejnych winnic. Mijamy je z nieskrywanym żalem, większość z nich to znane nam marki, wielkie koncerny eksportujące swoje produkty na cały świat. Naszym celem jest jednak producent mniej popularny, za to hołdujący tradycjom rodzinnym – Foss Marai. Spotkanie z Carlo uświadomi nam, jak
ESSENCE
wielki wpływ na wina mają rodzinne korzenie winiarza. Sąsiedzi i rywale Najsłynniejszą rodziną winiarską są Rothschildowie. Ojciec rodu Mayer Amschel Rothschild, niemiecki bankier żydowskiego pochodzenia, umieścił pięciu swoich synów (stąd pięć strzał będących logo producenta) w pięciu jego zdaniem naj-
ważniejszych miastach Europy – Frankfurcie, Wiedniu, Londynie, Neapolu i Paryżu. W 1853 roku Nathaniel Rothschild, rezydujący w Paryżu, ale pochodzący z londyńskiej gałęzi rodziny, kupił winnicę w Bordeaux. Jej dzisiejsza nazwa to Mouton Rothschild. Dwa lata później została zakwalifikowana jako deuxieme cru classé (druga kategoria w hierarchii bordoskich châteuax). Nathaniel
nie chciał się pogodzić z tą porażką, uważając, że jego wina nie odbiegają jakością od tych z premiere cru classé (najwyższa, pierwsza kategoria). W 1868 roku jego wuj, James Rothschild, kupił należącą do najwyższej kategorii w klasyfikacji winnicę Lafite. Sąsiadowała z działką Mouton, ale kosztowała czterokrotnie więcej. W 1922 roku Chateau Mouton odziedziczył Philippe de Rothschild, który postawił sobie za punkt honoru, by jego winnica awansowała w bordoskiej hierarchii. I tu paradoksalnie więzy rodzinne okazały się przeszkodą. Kuzyn Philipa, Elie de Rothschild, ówczesny właściciel Chateau Lafite, zgłosił weto. Jako właściciel jednej z najbardziej prestiżowych bordoskich posiadłości miał do tego prawo. Dopiero w 1973 roku Elie wyraził ostatecznie zgodę, by Chateau Mouton dołączyło do ekskluzywnego grona winnic wchodzących w skład premiere cru classé – nazywanych dzisiaj Wielką Piątką. Rok później schedę po nim przejął baron Eric de Rothschild, który po 120 latach ocieplił stosunki pomiędzy obiema wielkimi winnicami. Apetyty potężnych Rothschildów nie kończą się na Bordeaux, ani nawet Francji. W ramach spółki z niemniej słynnym rodem winiarskim Mondavich robią wina w Kalifornii. W RPA współpracują z Rupertami. W Chile produkowali jeszcze do niedawna dostępne w Polsce wino Los Vascos. A w tym roku firma Erica kupiła działkę w Chinach. Mimo rodzinnych waśni kolejne pokolenia Rothschildów rozbudowywały swoje firmy, sprawiając, że nazwisko to automatycznie kojarzy się na świecie właśnie z winem. Rodzinna przyszłość W drzwiach Foss Marai wita nas właściciel. Od razu proponuje nam wycieczkę po okolicy. Wcześniej jednak prowadzi nas do biura, wskazuje na kolejne osoby siedzące przy biurkach. Witają nas serdecznie. „To wszystko rodzina” – mówi Carlo. „Każde z moich dzieci ma inne
Patricia Brown
zadanie. Syn zajmuje się marketingiem, córka – najważniejszymi klientami. Kolejny syn odpowiada za promowanie marki poza granicami Włoch. Dzięki temu mogą łączyć swoje zainteresowania z pracą w rodzinnym biznesie”. Carlo
Rossa były za młode, by prowadzić firmę. Nagle świetnie prosperujące, ale opierające się na rodzinnej współpracy przedsięwzięcie zostało pozbawione kadry. Ojciec Carla również w pewnym momencie chciał przekazać swoją firmę
Świat wina dzieli się dzisiaj na dwie kategorie: winnice należące do wielkich koncernów międzynarodowych i winnice rodzinne, od pokoleń pozostające w tych samych rękach jest wyraźnie dumny, że dzieło jego życia ma bezpieczną przyszłość w rękach jego dzieci. Firma Brown Brothers z Australii to dowód na to, że radość naszego włoskiego znajomego jest uzasadniona. Nazwa nie jest przypadkowa. Czterej bracia – John, Ross, Roger i Peter – wspólnymi siłami stworzyli winnicę wartą dziś około 50 milionów funtów. Każdy z nich, podobnie jak dzieci Carla, pełnił inną ważną funkcję. John Graham robił wino, Peter dbał o winnicę, krzewy i ich odpowiednie prowadzenie. Ross został dyrektorem marketingu, zaś Roger zajmował się promocją marki. Wszystko szło doskonale, do czasu, aż w 1990 roku na raka mózgu zmarł Roger. Kilkanaście lat później zmarli John i Peter. Ross został sam, bo dzieci Johna i Petera pracowały w innych niż winiarska branżach, zaś dzieci
dzieciom. Nie było to jednak świetnie prosperujące przedsiębiorstwo, jak w przypadku Rothschildów czy Brownów. W latach 70. młodzi ludzie uciekali z biednych okolic Valdobiaddene. Nikt nie palił się do ciężkiej pracy w położonych na stromych stokach winnicach, przynoszących marne zyski. Wina z tego regionu nie cieszyły się wówczas nawet lokalną renomą. Dopiero koniec lat 80. przyniósł pierwsze zmiany. Wraz z modą na lekką, zdrową kuchnię, pojawiło się zapotrzebowanie na pasujące do niej wina – owocowe w smaku, o delikatnym aromacie i najlepiej musujące. I takie właśnie jest prosecco. Carlo jako jedyny z rodzeństwa zgłosił chęć przejęcia winnicy ojca i za bezcen wykupił udziały swoich braci. Konsekwentnie postawił na jakość, nie zaś, jak większość jego rywali, na ilość. Dzięki temu jako
J. C. Brown
jeden z pierwszych mógł podnieść ceny swoich produktów, gdy prosecco zaczęło zyskiwać należną mu pozycję. Dzięki odwadze, ale i niezwykłemu przywiązaniu do rodzinnych tradycji odniósł ogromny sukces. Dzisiaj jest wymieniany jednym tchem obok najważniejszych producentów regionu. Sprzedaje około 3 milionów butelek wina rocznie. Cena najdroższych sięga trzydziestu euro, co jeszcze kilkanaście lat temu było niewyobrażalne. Carlo przekaże swoim dzieciom coś więcej niż tylko odnoszącą międzynarodowe sukcesy winnicę: pewność, że ciężka, sumienna praca i kontynuowanie rodzinnych tradycji może przynosić niebagatelne zyski. Nie musi ich już przekonywać, że warto pozostać w branży winiarskiej. Bez kompromisów Wino dzisiaj to nie tylko romantyczna wizja sielskiego życia na łonie rodziny. To również sposób na wielkie pieniądze. Nie zawsze jest miejsce na sentymenty. Nie miał co do tego wątpliwości Robert Hill Smith, twórca światowego sukcesu marki Yalumba. W latach 80. była to winnica trzeciej kategorii, w dodatku niedochodowa. W zarządzie zasiadali członkowie rodziny Smithów, z których każdy miał odmienną koncepcję na robienie interesów. Robert miał dość nieudolności braci
ESSENCE
i kuzynów. Postanowił wykupić od nich udziały i przejąć kontrolę nad firmą. Zaraz potem spłacił część długów, odsprzedając bankowi markę win wzmacnianych. „Kiedyś to bank wzywał nas na dywanik, teraz my wzywamy ich” zwykł mawiać. Winnica mogła wreszcie skupić się na generowaniu zysków. Robert postawił na poprawę jakości win, dzięki czemu wkrótce Yalumba stała się symbolem australijskiego winiarstwa na świecie. Robert jest piątym pokoleniem winiarzy w swojej rodzinie. I pierwszym, które może się pochwalić sukcesami. Choć ma dopiero 56 lat, już marzy o emeryturze. Zanosi się na to, że stery przejmie osoba z zewnątrz, niezwiązana z rodziną Smithów. Ale trudno się dziwić tej decyzji. Robert ma w końcu złe doświadczenia z rodzinnej współpracy. Winiarskie rody vs winiarskie koncerny Świat wina dzieli się dzisiaj na dwie kategorie. Winnice należące do wielkich koncernów międzynarodowych, gdzie wielkie pieniądze dają możliwość dostania się na rynki międzynarodowe i zwiększenie sieci sprzedaży. Pozostałe przypadki to winnice rodzinne, od pokoleń pozostające w tych samych rękach. Tam powstają najbardziej cenione trunki świata. Nie bez przyczyny w świecie win funkcjonuje powiedzenie, że wielkich koncernów nie
stać na to, aby zepsuć markę swoich najważniejszych win, ale z pewnością nie są w stanie stworzyć ich od podstaw. Do tego potrzebna jest ludzka pasja i brak skrępowania przez księgowych… Wino niewątpliwie jest sposobem na życie. Znamy historie słynnych aktorów i piosenkarzy czy reżyserów, którzy, osiągnąwszy już sukces w innych dziedzinach, założyli winnicę. Dla nich przejście w świat wina wydaje się być niezwykłą przygodą, drogą do spełnienia na innej płaszczyźnie. Trudno jest się jednak dziwić tym, którzy całą swoją młodość spędzają na wsi wśród krzewów i jedyne, o czym marzą, to ucieczka do miasta, gdzie będą mogli zacząć karierę w interesującej ich dziedzinie. Po śmierci rodziców odsprzedają winnice funduszom inwestycyjnym lub innym winiarzom. To nieuchronna kolej rzeczy. Carlo, zdając sobie z tego sprawę, nakłaniał dzieci do rozwijania pasji, a później sprytnie wykorzystał je do prowadzenia rodzinnego biznesu. Bo winnica dzisiaj to nie tylko zbieranie winogron czy komponowanie kupażu, ale przedsiębiorstwo działające na wielu płaszczyznach. Autor prowadzi degustacje i pokazy z zakresu win. Jest właœcicielem firmy Pick and Taste www.pickandtaste.pl
Tekst Piotr Koodziejczak fot. Alto Adige Marketing
Spoglądam na alpejskie szczyty, na białe szpice na tle przemykających po niebie chmur. Otwieram butelkę doskonałego Gewurztraminera od Gumphofa, w którym aromaty tropikalnych owoców mieszają się z zapachem ziół i nafty...
ESSENCE
N
alewam wino do kieliszka, zmatowiałego od skroplonej na mrozie pary i po chwili w ustach odczuwam niespotykaną nigdzie indziej harmonię chłodu górskiego klimatu i nad wyraz aromatycznego białego wina. Siedząc na tarasie zastanawiam się, czy jest na świecie miejsce, gdzie może mnie spotkać aż tyle przyjemności jednocześnie. Atrakcje Tyrolu Tyrol to miejsce w sposób oczywisty kojarzące się z narciarstwem. To nieistotne, czy ktoś jest tradycjonalistą i wybiera proste narty, czy też pożąda nowoczesności i zapina carvingi, albo pragnie pozostać wiecznie młodym, wykonując akrobacje na desce snowboardowej. Dla wszystkich jest oczywiste, że to właśnie Tyrol spełni ich marzenia o bezkresnych
nia, o tyle czerwone tworzone były z tradycyjnych odmian, w głównej mierze lokalnie uwielbianej „Schiavy”, o nieznośnej, według mnie, kwasowości. w postaci cenionych już nie tylko na lokalnym rynku, ale i na całym świecie win. To właśnie napój Dionizosa staje się trzecim, bardzo mocnym impulsem nakłaniającym turystów do odwiedzenia Tyrolu. I nic w tym dziwnego – tutejsze wina są niezwykłe, oryginalne, niepowtarzalne i po prostu bardzo smaczne… Historia winorośli sadzonych wzdłuż Adygi sięga jeszcze czasów Imperium Rzymskiego. Świadczy to o tym, że już w starożytności zdawano sobie sprawę z doskonałych warunków geograficznych, panujących na zboczach u podnóży Alp. Rzecz jasna, tamte trunki w niczym nie przypominały tego, co dziś odnajdujemy w kieliszkach. Wina z powodzeniem komponowali również mnisi. Tamte wina, już bardziej zbliżone do dzisiejszych, nie mogły jednak równać się z winami choćby toskańskimi czy reńskimi,
Lageder to jednak nie tylko wina, ale po częœci, a nawet przede wszystkim filozofia. Każda butelka pochodząca z jego własnych winnic tworzona jest zgodnie z zasadami biodynamiki stokach i niezwykłych widokach. Letnie wycieczki górskie z widokiem na niepowtarzalne szczyty Dolomitów należą do tych niezwykłych doznań, które na zawsze pozostają w naszej pamięci. Dla letnich i zimowych atrakcji powstała jednak niezwykle mocna konkurencja
o sherry czy porto nie wspominając. Doskonale zaspokajały jednak lokalne podniebienia i czyniły górski ostry klimat nieco przyjaźniejszym. W zasadzie aż do czasów obecnych pozycja tutejszych win nie zmieniała się. O ile białe trunki miały jakość nie pozostawiającą wiele do życze-
W drodze do doskonałości Koniec XX wieku i początek nowego tysiąclecia to okres rozkwitu. Po pierwsze, pojawiły się odmiany międzynarodowe – na czele z Cabernet Sauvignon, Pinot Noir, Chardonnay i Pinot Blanc – po drugie zaś znacząco wzrosła jakość produkcji. Lata 70. i 80. XX wieku to absolutna dominacja tutejszych spółdzielni, takich jak po dziś dzień uchodzące za wzór St. Michelle Appiano, E&N, Cantina Terlano czy Cantine Termeno. Alois Lageder, Elena Walch czy Hofstatter, dzisiejsze niekwestionowane gwiazdy lokalnego winiarstwa, wówczas musiały z pokorą uczyć się fachu. Opłaciło się. Ich najlepsze wina w przewodnikach winiarskich podawane są jako podręcznikowe przykłady dbałości o szczegóły i jakość. Pozostańmy chwilę przy legendarnym Lagederze. Od niedawna otwarta winiarnia czynna jest przez cały rok do ósmej wieczorem. Będąc na nartach w dolinie Gardena czy Fassa, warto się wybrać na niespełna 50 kilometrową wycieczkę do miejscowości Magre, aby w kapitalnym, nowoczesnym i nieco ascetycznym wnętrzu skosztować najwybitniejszych win regionu. Polecam zwłaszcza fantastyczne Gewurztraminery (te zresztą smakują niemal u każdego producenta) oraz Rieslinga. Czerwone wina to oczywiście autochtoniczny ciężki Lagrein oraz rewelacyjny, miękki Merlot (szkoda, że kosztuje na miejscu około 40 euro za butelkę). Dla bardziej zaawansowanych zostają
niezwykle subtelne i eleganckie Pinot Noir o zaskakująco mocnej i wyrazistej strukturze.
reklama
W zgodzie z naturą Lageder to jednak nie tylko wina, ale po części, a nawet przede wszystkim filozofia. Każda butelka pochodząca z jego własnych winnic tworzona jest zgodnie z zasadami biodynamiki. W pełni naturalne nawozy, zbiory zgodne z fazami księżyca czy unikanie chemii do ochrony winorośli to tylko niektóre z zastosowanych metod. W zakładzie znajduje się również urządzenie, które zamienia wiatr w muzykę wydobywającą się ze specjalnie skonstruowanych głośników. Fale dźwiękowe poruszają osadem drożdżowym znajdującym się w beczkach, dzięki czemu proces fermentacji jest jeszcze doskonalszy i pełniejszy. Aby chronić środowisko naturalne, skonstruowano dach pokryty bateriami słonecznymi. Ma on, podobnie jak najlepsze winiarskie działki, ekspozycję południową. Niestety na dzień dzisiejszy baterie nie wystarczają, aby w pełni zbilansować energochłonny proces produkcyjny. Aby oszczędzać prąd, stosuje się naturalne chłodzenie w piwnicy wykutej w skale. Lageder to jedynie ekstremalny przykład, w regionie jest wielu producentów szczycących się wytwarzaniem biodynamicznych win. Warto o tym pamię-
tać, odkorkowując butelkę, gdyż świadomość pochodzenia trunku pozwala nam dostrzec w pełni jego duszę. Górna Adyga to region niezwykły. Pełen sprzeczności, dzięki czemu jeszcze ciekawszy. Teoretycznie zimne alpejskie stoki okazują się w niższych partiach niezwykle łaskawe dla winorośli. Dają niespotykaną możliwość stworzenia mineralnych, świeżych, aromatycznych i niezwykle gęstych win białych. W ubiegłym roku w najbardziej prestiżowym włoskim przewodniku Gambero Rosso zgarnęły ponad 20 najwyższych, trzykieliszkowych odznaczeń na 60 przyznanych w całej Italii. Czerwone wina, choć surowe, nie mają sobie równych w mroźny styczniowy wieczór. Tutejsza kuchnia, będąca połączeniem kuchni włoskiej i typowo góralskiej, uzupełnia tę niezwykłą układankę. Dla Eno-turystów stworzono stosownie oznaczoną specjalną „La strada del vino”, czyli winiarską drogę. Prowadzi nas ona do kolejnych miejscowości, gdzie w miarę przebywania kolejnych kilometrów mamy okazję kosztować coraz lepszych win. Na poboczach drogi stoją jednak ostrzeżenia… „Gdy prowadzisz, pij rozsądnie”. Autor prowadzi degustacje i pokazy z zakresu win. Jest właœcicielem firmy Pick and Taste www.pickandtaste.pl