#1
m.in.: ‘‘Eurotic” Marcelina Frycz Diana Sadłowski Wojtek Pawlusiak Longboard Girls Crew Dziewczyny na Woodcampie
Diana Sadłowski / fot. Florian Trattner
redakcja: Paulina Nowik, Andrzej Łąka / email: contact@pixymag.com / www.pixymag.com / www.facebook.com/pixymag
“EURO
Lipstick Pr
8
Aline Bock / pillowdrop / fot. Volkl - Alex Papis
OTIC�
roductions
9
Po zeszłorocznym, debiutanckim filmie “5 More Minutes... Please?!” wytwórnia Lipstick Productions przedstawia swoją drugą produkcję filmową zatytułowaną “Eurotic”. Pojawiły się w nim najlepsze europejskie snowboarderki w składzie: Julia Baumgartner, Basa Stevulova, Ana Rumiha, Diana Sadłowski, Lisa Filzmoser, Urska Pribosic, Margot Rozies, Sina Candrian, Aline Bock, Conny Bleicher, Ursina Haller, Vera Janssen, Suray Fernandez, Tini Gruber, Aimee Fuller, oraz Tania Detomas. Reżyserem, a zarazem jedynym mężczyzną na planie filmowym, został Rene Gallo, który wraz z dziewczynami
przemierzył całą Europę w poszukiwaniu śniegu. Podróż zaczęła się na Islandii, następnie dziewczyny przeniosły się do Austrii, Macedonii, po czym poleciały prosto do Helsinek. Dziewczyny odwiedziły również Laax, kończąc materiał ponownie w Austrii. Ujęcia do filmu powstawały głównie na backcountry i na miejskich spotach, chociaż możemy tam również zobaczyć trochę akcji ze snowparków.
After our last year´s successful debut release of “5 More Minutes... Please?!” Lipstick Productions proudly presents their second movie “Eurotic”. The cast stays more or less the same and consists of the best European female riders as Julia Baumgartner, Basa Stevulova, Ana Rumiha, Diana Sadlowski, Lisa Filzmoser, Urska Pribosic, Margot Rozies, Sina Candrian, Aline Bock, Conny Bleicher, Ursina Haller, Vera Janssen, Suray Fernandez, Tini Gruber, Aimee Fuller, Tania Detomas & many more. This year the movie is directed by Rene 10
Gallo, who followed us, as the only lucky man in the crew, around Europe. Our winter journey started in Iceland, back to Austria, on to Macedonia followed straight by Helsinki; meanwhile the crew went to Laax and ended again in Austria after a weird “non-snowboarding” road trip south. We filmed mainly backcountry and street spots, but got also some good park actions.
▪
Julia Baumgartner / fs lipslide fs 180 / fot. Florian Trattner
Lipstick
11
12
Aline Bock / mute tailbone log / fot. Volkl - Alex Papis
Ana Rumiha / fot. Markus Rohrbacher
“EUROTIC”
13
Tini Gruber / fot. Mike Wechselberger
a g o t o f
ia r le
14
Aline Bock / bs air / fot. Volkl - Alex Papis
Lipstick 15
16
Tini Gruber / fot. Mike Wechselberger
Lipstick
17
18
Ana Rumiha / fot. Rene Gallo
Lipstick 19
DIANA SADŁOWSKI Diana jako jedyna Polka wzięła udział w najnowszej produkcji wytwórni Lipstic Productions pt. “Eurotic”. Złapaliśmy ją na krótką rozmowę na temat filmu i wrażeń, jakie przyniosła praca nad tym projektem. Oto co nam opowiedziała.
Diana Sadłowski / fot. Florian Trattner
22
•••
Skąd jesteś i gdzie mieszkasz? Urodziłam się na Węgrzech, ale w sumie jestem z Wrocławia. Ostatnie parę lat spędziłam w Innsbrucku.
się, że w parku nie było nic, a ekipa która miała nam ten park przygotować chyba zapomniała nam o tym wspomnieć.
Jak to sie stało, ze zostałaś wybrana do projektu? Moja koleżanka, Conny, która rozpoczęła cały projekt, chciała dać szansę mniej znanym riderkom w Europie, aby mogły pokazać co robią i czym żyją. Chyba po prostu byłam we właściwym miejscu o właściwym czasie .
W efekcie w przeciągu tygodnia odwiedziłyśmy wybrzeże francuskie, Andorrę i Barcelonę. Naszą przygodę z wyjazdu możecie obejrzeć w jednym z Liptripów na www. vimeo.com/40556016. Poza tym, dziewczyny były na Islandii, w Belgradzie, Szwajcarii, Stanach, Kanadzie, Japonii, Macedonii…
Ile czasu trwała podróż? Podróży było sporo, ale ja, jako że jeszcze studiuję i w zeszłym sezonie startowałam też często w zawodach, muszę to wszystko jakoś pogodzić. Chyba wszystkie ujęcia, które mam w naszym nowym filmie nakręciłam w Austrii, więc były to wyjazdy 1, 2-dniowe. Natomiast dziewczyny, które miały więcej czasu, siedziały około miesiąca w jakimś kraju i podóżowały przez cały sezon.
Jak współpracowało się z dziewczynami? Nie traktuję tego jako współpracę, a wspólne jeżdżenie i wzajemną motywację.
Jakie miejscówki odwiedziłyscie? Jak już mówiłam, ja z dziewczynami byłam głównie w Austrii. Poza tym pojechałam też na jeden wyjazd do Francji, gdzie mieli nam wybudować specjalny setup do kręcenia w parku. Po dojechaniu na miejsce, okazało
Najtrudniejsze chwile? Frustracja, kiedy za nic nie można wylądować tricku, który chciałoby się zrobić.
Twoje ogólne wrażenia z wyjazdu? Skatowanie. Filmowanie to naprawdę ciężka praca. Szukanie spotów, budowanie, testowanie, strach, sporo frustracji, trochę satysfakcji… to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie.
Najlepsze momenty? Puch, słońce, udana “sesja” i to pozytywne zmęczenie.
•••
▪
LATO ZIMA
Anna Maria Szymanowska Skąd jesteś? Jestem z Warszawy. Mieszkam w Mayrhofen w Austrii. Lato czy zima -Twoja dyscyplina? Zima - freeskiing. Dlaczego, od kiedy i jak to się zaczęło? Dlatego, że bardzo lubię jeździć na nartach, kiedyś trenowałam akrobatykę. Freeskiing ładnie wygląda i sprawia mi przyjemność. Przyjemnie jest spędzić czas w górach w otoczeniu przyrody. Lubię śnieg i zapach zimy. Zaczęłam skakać w 2008 roku. Kupiłam narty freestylowe i pojechałam do Szczyrku, by je wypróbować. Jak przygotowujesz się do sezonu? Biegam, jeżdżę na rowerze, skaczę na trampolinie, rozciągam się, ćwiczę balans. Co sądzisz o damskiej scenie freeskingowej? Nie mam zdania na ten temat. Ulubione miejscówki w Polsce i za granicą? Kaltenbach, Austria. Ulubiony trick? 180 tail. Podróże - te najlepsze i najgorsze? Najdalej byłam w USA w Mt. Hood. Oprócz tego w wielu miejscach w Alpach, głównie w Austrii. Najbardziej podobały mi się wyjazdy, na które wybrałam się sama. Z tych najgorszych wyciągnęłam dobre lekcje. Kontuzje? Nic poważniejszego, oprócz kontuzji twarzy. Wyglądało to bardzo nieładnie. Co robisz poza jazdą? Czytam książki, gotuję, piekę ciasteczka, biegam po lesie, jeżdżę na rowerze, uczę się niemieckiego, studiuję na AWFie w Katowicach, pracuję za barem na Apres Ski, wędruję po górach, kolekcjonuję pingwiny, kompletuję meble do swojego mieszkanka, tak by zajmowały jak najmniej miejsca, ładnie wyglądały i były wygodne w użytkowaniu, zbieram na samochód, który będzie nazywał się Maciuś. Ulubiona potrawa / napój? Najbardziej lubię pstrąga z imbirem i sosem czosnkowym oraz zieloną herbatę, która najlepiej smakuje pita z małych czarek.
fot. Marcin Duch
fot. Michał “bakao”
Weronika Lechańska Skąd jesteś? Z Warszawy. Lato czy zima -Twoja dyscyplina? Lato - wakeboard. Dlaczego, od kiedy i jak to się zaczęło? Moja przygoda z wakeboardem zaczęła się 4 lata temu jako letnia alternatywa dla snowboardu. Naukę pływania na wakeboardzie rozpoczęłam w czasie wakacji na Mazurach pływając za motorówka. Jaka przygotowujesz się do sezonu? Moje przygotowania do sezonu zaczynają się już w październiku, a kończą późną wiosną. Chodzę 3 razy w tygodniu na siłownię i ćwiczę ze swoim indywidualnym trenerem. Co sądzisz o damskiej scenie wake’owej? Na wakeboardzie zaczęło pływać coraz więcej dziewczyn. Jest to dla nich także letnia alternatywa dla snowboardu. Miejmy nadzieje, że z każdym rokiem będzie nas coraz więcej. Ulubione miejscówki w Polsce i za granicą? Moją ulubioną miejscówką w Polsce jest wyciąg w Ostródzie, jeśli chodzi o zagraniczne miejscówki to najczęściej pływam w Turcji na jednym z najlepszych wakeparków na świecie Hip-Notics. Ulubiony trick? S-Bend Podróże - te najlepsze i najgorsze? Wszystkie podróże muszą być najlepsze i są. Kontuzje? Kontuzje to jest to czego najbardziej nie lubimy, ale w każdym sezonie mam chociaż jedną. Najczęściej są to kontuzje kostki. Co robisz poza pływaniem? Pływam także na windsurfingu, jeżdżę na longboardzie oraz snowboardzie. Ulubiona potrawa / napój? Moja ulubioną potrawą jest sushi, a jeśli chodzi o napój to oczywiście Cola. Sponsorzy? Wakeshop.pl oraz Rip Curl. Polska. fot. Piotr Dexter Tuora
Basia Sekudewicz Skąd jesteś? Urodzona w Chicago,Il ,USA, pochodząca częściowo z Katowic i Żywca, studiująca w Warszawie, aktualnie mieszkająca w Singapurze - heh, zamotane trochę. Lato czy zima -Twoja dyscyplina? Zima! - snowboard, choć w lecie wakeboard i ostatnio też surf. Dlaczego, od kiedy i jak to się zaczęło? Na snowboardzie jeżdżę teraz już 4 sezony. Zaczęło się przypadkiem - nie chciałam jeździć na nartach, po tygodniu spróbowałam pierwszy raz freestyle'u no i się zakochałam. Jaka przygotowujesz się do sezonu? Pływam na wake’u, plus tak naprawdę staram się go nigdy nie kończyć. Zawsze są przecież hale i lodowce. Co sądzisz o damskiej scenie snowboardowej? Myślę że bardzo intensywnie się rozwija! Szczególnie od ostatnich 2 sezonów. Dziewczyny ze seceny jibbowej, jak Ania Płocińska, Kasia Kwiecień, czy Ada Olech naprawdę reprezentują wysoki poziom! Rotacje przy wejściu na rurki czy switch to już nie problem. Jibbing jest mi bliższy, ale big air czy pipe w wykonaniu Kasi Rusin czy Anity Mączki to u nas też duży powód do dumy! Ulubione miejscówki w Polsce i za granicą? W Polsce stare, dobre BK, choć w Białce Tatrzańskiej też mi się fajnie w tym sezonie śmigało. Za granicą Livigno - i za park i za bezcłówkę, Vars też bardzo przyjemne. Ulubiony trick? Hmm, w sumie lubię wszystko przez backside... Podróże - te najlepsze i najgorsze? Aktualnie podróżuję po Azji. Niedawno wróciłam z tripu po Indonezji: Bali, Gili i Lombok. Możliwe, że jeszcze żyję emocjami, ale jak dotąd wydaje mi się, że była to najlepsza podróż! Surfing, plaże, ludzie, imprezy - wszystko idealne... Te najgorsze? Nic mi nie przychodzi na myśl, bo każda podróż jest gypsy i każda na swój sposób super. Kontuzje? Sporo. Ostatnio, w czerwcu - złamana i skręcona kostka (choć nie na snowboardzie). Z tych zimowych kontuzji to łopatka, kręgosłup i nos. Obić i zadrapań zakładam, że nie wliczamy.
Co robisz poza jazdą? W sumie wszystko to, co napisałam: wake, podróże, surf. Lubie też uczyć się języków, bo fajnie jest móc sie dogadać z ludzmi za granicą! Ulubiona potrawa / napój? American pepperoni cheese pizza, indonezyjski sok wyciskany ze swieżych bananów, truskawek, mango, melona i arbuza. Sponsorzy: Endeavor, Femi Pleasure, From Froggy with Love.
Karolina Winkowska Skąd jesteś? Z Warszawy. Lato czy zima - Twoja dyscyplina? Lato, lato - kitesurfing. Dlaczego, od kiedy i jak to się zaczęło? Zaczęłam w 2004, dlatego że to super sport! Jaka przygotowujesz się do sezonu? Trenuję głównie za granicą. W zimie na półkuli południowej, w lecie w Europie. Co sądzisz o damskiej scenie kite’owej? Rozwija się... powoli. Jest nas coraz więcej, co jest dobrą oznaką. Ulubione miejscówki w Polsce i za granicą? W Polsce Rewa, za granicą Fuerteventura, Cape Town i wszędzie gdzie są moje secret spoty (w sensie że mało ludzi pływa). Ulubiony trick? Każdy którego nie umiem, "moby dick" i "front blind mobe". Podróże - te najlepsze i najgorsze? Wszystkie są najlepsze! Kontuzje? Było kilka, ale wspominam je pozytywnie, bo odpoczęłam na maxa (masaże, basen i leżakowanie caaały dzień). Co robisz poza pływaniem? Jeżdżę na innych deskach: surf, wake i takie tam. Ulubiona potrawa / napój? Ulubiona potrawa to Acaii, a napój Burn Tropical. Sponsorzy? Ford, Slingshot, Burn, Roxy.
fot. Alexander James Lewis-Hughes
28
29
© TIMO JARVI
LONGBOARD GIRLS CREW Longboard Girls Crew to społeczność zrzesząjąca longboardzistki i fanów longboardu z całego swiata. Grupa powstała w Madrycie i w ciągu 2 lat zdobyła sympatię ponad 140 tysięcy osób, a zaczęło się to tak:
na zdjęciu - Valeria / fot. Juan Rayos
po lewej - Valeria / po prawej - Jacky / fot. Juan Rayos
Jak się nazywasz i skąd jesteś? Nazywam się Jacky Madenfrost i jestem z Caracas w Wenezuelii.
ny, poprosiłam Valerię o pomoc w promocji i od tego czasu razem z Monicą, Chus i Carlotą, która dołączyła niewiele wcześniej, robimy to wspólnie.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z longboardem? Zaczęłam prawie pięć lat temu w Madrycie z kilkoma przyjaciółmi z Wenezuelii, którzy pokazali mi ten wspaniały sport.
Ile osób tworzy LGC i za co są odpowiedzialne? Jest nas 5 - Carlota, Chus, Mónica, Valeria i ja. Carlota: Twitter / Chus: oprawa graficzna i media społecznościowe / Monica: marketing manager / Valeria: media i public relations / Ja: team manager. Pomimo naszych konkretnych ról, robimy właściwie wszystko.
Skąd pomysł na Longboard Girls Crew? Dużo czasu spędziłam jeżdżąc z chłopakami. Czasem na spocie, gdzie jeździliśmy pojawiały się jakieś dziewczyny. Podobała mi się jazda z chłopakami, ale od czasu kiedy pojawiły się dziewczyny, zaczęłam czuć, że chcę dzielić się tą pasją z szerszym gronem. W Madrycie odbywała się impreza “La noche en Blanco”. Chciałam być jej częścią lub przynajmniej pomóc w organizacji, dlatego wpadłam na pomysł, żeby zaprosić na ten weekend jak największą liczbę dziewczyn. Założyłam stronę na Facebooku (zaczęłam interesować się bardzo tą nową platformą społecznościową). Kilka dni przed startem stro-
Rodzina LGC jest ogromna. Ile krajów tworzy swoje grupy? Spodziewałaś się, że LGC tak się rozrośnie? W tym momencie jesteśmy w ponad 40 krajach i nie, nawet nie myślałyśmy, że idea ta zdobędzie aż taką popularność. The Endless Road był wspaniałym projektem. Skąd pomysł i jak podobała Ci się cała ta podróż? Na pomysł wpadła Chus. Kiedy o tym rozmawiałyśmy zapytałyśmy Juana Rayosa, czy byłby zainteresowany.
Jacky / fot. Rafa Ordovás Relanzón
Bardzo spodobał mu się koncept, ponieważ sam również myślał o czymś podobnym. Było to niezwykłe doświadczenie. Juan zarejestrował całość w piękny sposób i nigdy tego nie zapomnimy. Kolejne plany LGC? Jeszcze nie do końca wszystko pozamykałyśmy więc nie możemy zbyt wiele wyjawić, ale obserwujcie i bądźcie z nami na bierząco. W kilku słowach mogę powiedzieć: eventy, freeride’y i może jakiś materiał video. Co robicie poza LGC? Każda z nas zajmuje się czymś innym jednak w tym momencie chcemy poświęcić się temu projektowi w 100%. Część z nas straciła pracę (realia w Hiszpanii nie są teraz łatwe), niektóre właśnie obroniły magistra i mamy czas robić to na pełny etat, co bardzo nas cieszy. Wasz ulubiony styl jazdy? Valeria: dancing, bowl & freeride / Chus: freeride & downhill / Carlota: sliding & curving / Jacky: freeride,
downhill & tech-slide Sprzęt? Valeria: Sprocket Sector 9 , Randal 180 & Abec11 Freeride / Carlota: Rayne Husler, Bear trucks, Orangatang Stimulus Violet / Chus: Woolfshark, Khalani trucks & Zombie Hawgs wheels / Jacky: SuperShaka sector 9 , Paris trucks, Abec11 free-ride. Niektórzy mówią, że longboard to tylko moda, inni uważają, że jest to styl życia. Czym longboard jest dla Was? Coż, dla niektórych to przelotna moda, dla nas to styl życia. Każdy powinien podchodzić do tego zgodnie z tym, co czuje.
▪
www.longboardgirlscrew.com www.facebook.com/longboardgc
What’s your name and where are you from? My name is Jacky Madenfrost and I’m from Caracas in Venezuela. How did you start your longboard adventure? I started almost 5 years ago in Madrid with a couple of friends from Venezuela who showed me this awesome sport.
fot. Juan Rayos
How did you come with the idea of Longboard Girls Crew? I spent a lot of time skating with my male friends and sometimes some girls showed up in the spot where we usually skated every week (moyano). I loved to ride with my friends but when these girls came I started feeling different and wished to share this with more girls. A well known event here in Madrid called “La Noche en Blanco” was taking place and I wanted to be part of the organization or at least do something to help. I came up with the idea to try and get to that weekend as many girls as i could. I opened a facebook page (I started to be very interested in this new social media thing). A few
34
days before opening this page I asked Valeria to help me spread the stoke and, with Monica, Chus, and Carlota that joined little before that, we’ve been doing this together ever since. How many of you are creating LGC, and what is each person responsible for? We are a staff of 5 people: Carlota, Chus, Mónica, Valeria, and me. Carlota: responsible for content on Twitter / Chus: Design and social media strategist / Monica: Marketing manager / Valeria: Press and public relations / Me: Team manager, but even though we all have specific roles we all do everything The LGC family is very big. How many countries are involved? Did u expect that it would spread so much? Right now we have more than 40 countries and no, we didn’t even thought we would have this kind of response in anything.
The Endless Road was a great project! How did you come with this idea, and how did you find the whole trip? Chus came up with this idea and when we all talked about it, we asked Juan Rayos if he would be interested in doing it. He was really into it since he also had thought about doing something similar. The experience was amazing and the best thing is that Juan captured the whole thing and we will never forget it. What are the next plans of LGC? We haven’t closed some of the things we want to do so we cannot reveal anything yet but stay tuned! I just can say some words, nothing in particular: events, freerides and maybe an audiovisual project. What are you doing apart from LGC? We all just have our lives apart from LGC but just now we are in a moment that we all want to work 100% with this project, some of us got fired (Spanish reality), some of us just finished our master degree and we have now time to do this full time and we are very stoked!
What’s your favorite longboard style? Valeria: dancing, bowl and freeride / WChus: freeride & downhill / Carlota: sliding and curving / Jacky: freeride, downhill & tech-slide. Your setup? Valeria: Sprocket Sector 9 , Randal 180 & Abec11 Freeride / Carlota: Rayne Husler, Bear trucks,orangatang stimulus violet / Chus: Woolfshark, Khalani trucks & Zombie Hawgs wheels / Jacky: SuperShaka Sector 9, Paris trucks, Abec11 freeride. Some people say that longboard is a trend, some say it’s a way of life.. what about you? Well, for some people it is a trend, for us is a way of life. I say that you should live this sport as you feel.
▪
www.longboardgirlscrew.com www.facebook.com/longboardgc
35
PODRÓŻE
MARCELINA FRYCZ
Kilka lat temu w głowie mojej siostry, która już wówczas nie mogła usiedzieć na miejscu, zrodził się pomysł wspólnej podróży koleją transsyberyjską. Czas i okoliczności dość długo nam nie sprzyjały i dopiero po latach udało nam się zrealizować ten plan.
trans
ssyberiana
Przygotowania do podróży rozpoczęły się kilka tygodni przed startem. Wizy, ubezpieczenia, zdobywanie informacji na temat biletów, wszystko miało być zaplanowane, a całość miała się zamknąć w niskiej kwocie. Konkretnym celem podróży (warto taki mieć) była 10-dniowa jazda konna w Mongolii, reszta pozostaje tłem. Końcem sierpnia finalnie wystartowałyśmy. Najpierw pociągiem z Krakowa do Rzeszowa. Później marszrutką do granicy, od granicy marszrutką do Lwowa. Na dworcu dowiadujemy się, że pociąg, którym miałyśmy jechać do Moskwy, jest dwa razy droższy niż się spodziewałyśmy. Zgodnie z planem zostajemy na noc u Aleksa z couchsurfingu. Serwuje nam przepyszną kawę, pomaga znaleźć tańszy środek lokomocji udający się w kierunku Rosji. Następnego dnia od rana włóczymy się po mieście, a po południu ruszamy autokarem do Moskwy. Autobus zapełniony Rosjanami; wraz z Izą wyróżniamy się z tej grupy - jako jedyne nie mamy na sobie nic z logiem trzypaskowej marki. Po niespełna 24h dojeżdżamy na miejsce. Przeprawa przez centrum, pierwsze zetknięcie z moskiewskim metrem (wow!) i właściwie pierwsze zetknięcie z Rosją. Przez kolejne trzy dni poznajemy okolice, znów się troche włóczymy, zwiedzamy, obserwujemy.
Następnego dnia byłyśmy nad Bajkałem. Jest wielki, ale to oczywiste. Tego samego dnia wsiadłyśmy w pociąg udający się w kierunku granicy mongolskiej. Dotarcie z Irkucka do Ułan Bator zajęło nam kolejne trzydzieści parę godzin, w końcu po 11 dniach włóczęgi dotarłyśmy na miejsce!
Nocujemy u Daniela (couchsurf ) i jego rodziny. Bardzo miło wspominam ten czas, przyjęli nas jak rodzinę. W końcu ruszamy koleją. Obraz ten jak zwykle nie pokrył się z moim wyobrażeniem, co mnie ucieszyło, bo lubię takie niespodzianki. Wbrew stereotypom, w moim wagonie nie widziałam pijaństwa. Klimat troszkę szpitalny, nikt nie robi nic więcej poza czytaniem, spaniem czy jedzeniem. Prysznic, którego rzecz jasna nie ma, nawet się nie śni po nocach. Do dyspozycji pasażerów jest boiler z wiecznie gorącą wodą. Przystanki są dość często, można rozprostować nogi, albo po prostu wyjść. Długość postojów różna, czasem 2min, czasem 40min. Na tych dłuższych można zakupić od babuszek pierogi albo jakieś suszone ryby, jabłka, konfitury, papierosy, właściwie kupić można wszystko. Dobra, więc jedziemy. Po 3,5 dobach dojeżdżamy do Irkucka. Tam odbiera nas Paweł - wcześniej nam nieznany Polak mieszkający właśnie w Irkucku. Paweł kilka lat wcześniej odezwał się do mojej siostry i jej męża obserwując ich poczynania podróżnicze (www.singapore2poland.com). Zaprosił ich wówczas do siebie, ci wtedy nie skorzystali, jednak co sie odwlecze... Paweł zabrał nas na daczę do znajomych. Byłyśmy w ruskiej bani i kopałyśmy ziemniaki na Syberii.
Tydzień w stolicy spędziłyśmy głównie na włóczędze po mieście, planowaniu dalszego pobytu i rozważaniach o możliwych sposobach powrotu niskobudżetowego (kolej transsyberyjska – potrzebna wiza do Rosji, pociąg do Pekinu + samolot – potrzebna wiza do Chin i najwygodniejsza i zarazem najdroższa opcja czyli samolot).
38
Ułan Bator jest pierwszą stolicą w jakiej nie mogłabym mieszkać. Miasto od świtu do zmroku jest totalnie zakorkowane. Autokary i vany pękają w szwach od nadmiaru pasażerów, ulice pękają w szwach od nadmiaru samochodów, a w tych z kolei zazwyczaj podróżuje tylko jedna osoba - kierowca. Aby zminimalizować korki wprowadzono system, według którego, przykładowo samochody o numerze rejestracji kończącym sie na ~6 nie mogą wyjeżdżać na ulice w poniedziałki. Teren miejski w przeważającej części wygląda jak plac budowy. Chodników prawie nie ma. Przechodząc między budynkami czuję się czasem nieswojo bo mam wrażenie, że przechodzę komuś przez ogródek.
Jako osoby o europejskim typie urody, wraz z siostrą, jesteśmy obsypywane spojrzeniami. Zawsze byłam ciekawa tego uczucia, ciekawa jak np. czuje się Azjata przechodzący przez np. centrum Częstochowy. Nie jest to ani krępujące, ani nie wiadomo jakie przeżycie. Oni patrzą na mnie, ja z równą ciekawością obserwuję ich twarze. Po kilku dniach pobytu w UB moja siostra zorganizowała nam wyjazd na obrzeża miasta na tzw. Pony Stamping Festival (znakowanie koni rozżarzoną metalową pieczęcią – każda rodzina ma inny symbol). Znakowanie powinno odbywać się pomiędzy 10.40 a 12.40 jeśli dobrze pamiętam, a dlaczego? Sama już nie wiem. Nazwałabym to po prostu zabobonami. Było to moje pierwsze bliższe zetknięcie z nomadami, jurtą i końmi. Konie jak konie, wiedziałam że jazdę ogarnę, nie pomyślałam jednak że coś po przejażdżce może mnie boleć. Najgorsze - zdewastowane kolana. Tyłek też trochę obolały ale dało się przeżyć. Jurta i panujące u jej mieszkańców zwyczaje - rewelacja. Ludzie bardzo gościnni.
Żałuję, że nie posiadam wrodzonej znajomości języka mongolskiego, bo porozumieć się nie jest łatwo.
Postanowiłam jednak ograniczyć spożycie wyżej wspomnianych specjałów.
Po kolejnych kilku dniach cel naszej podróży, czyli 10-dniowa jazda konna i zbliżenie się do nomadów, był bliski realizacji. Iza była już po spotkaniu z panią Adą, Mongołką, która w latach 80 studiowała w Poznaniu. Właściwie to p. Ada zorganizowała nam tą całą wyprawę. W końcu siedziałyśmy w vanie z dwoma Mongołami, gotowe do drogi. Odległość do pokonania to ponad 600km, droga przez jakiś czas, powiedzmy niecałe 400km, asfaltowa, reszta – wertepy. Ja, jak zwykle, większość trasy przespałam. Obudziłam się około drugiej w nocy, po 14h jazdy, gdy panowie otwierali dom. Celem naszej drogi miał być dom syna kierowcy – Baty. Patrząc przez szyby samochodu byłyśmy przerażone. Jeden siłował się z drzwiami, drugi mu świecił latarką. W końcu, wróciwszy do fury, poinformowali nas “koniec, tired”. Okej, tired to tired, ale dziwna akcja, co zrobić, może przeżyjemy. Wierzymy że nic się nam nie stanie, że p. Ada w nic by nas nie wrobiła. Trafiamy do pokoju, w którym jest posłanie na podłodze i piecyk typu piecyk z jurty, nic wiecej. No jeszcze jakieś buty i dwa siodła.
Starsi znają rosyjski, który chłonęłam przez dwa tygodnie w podróży. Młodsi znają jedynie mongolski, tylko czasem można trafić na kogoś kto mówi po angielsku. Mongolski wydaje mi się dość trudnym językiem, choć jak to chyba z każdym językiem, po osłuchaniu się można wyłapać pojedyńcze słówka. Korzystając z mongolskiej gościnności nie odmawiałam lokalnych przysmaków: herbaty z mlekiem i solą, zwanej suutei tsai, która jest wręczana gościom chwilę po przekroczeniu progu jurty, suszonych na słońcu twarogów, które z czasem zaczęłam żartobliwie nazywać “słodyczami” czy typowej mongolskiej zupy z baraniną i makaronem (nie wiem czy oprócz tych składników i wody coś się jeszcze dodaje). O efekcie końcowym nie pomyślałam za wczasu, na szczęście kolejnego dnia okropny ból żołądka minął, jak gdyby nigdy nic. 39
Śpimy w tej komnacie na tej podłodze w czwórkę. Nie pamiętam czy Iza spała czy czuwała, ja, jako że spałam z brzegu, a nie w środku, to jednak spałam. W dalszym ciągu żyjemy. Nazajutrz, po kilku kwestiach załatwianych przez chłopaków w wiosce (wyciąganie gwoździa z opony, zakupy i inne biznesy) ruszamy dalej. Ostatnie 50km drogi. Mijamy jurty, drewniane domki i lasy. Ja znów śpię. Budzę się, bo już jesteśmy na miejscu.
Z kilkoma postojami pokonaliśmy około 30km. Każde zejście z mojego leniwego konia (obstawiałam tyły) wiązało się z ogromnym, przeszywającym bólem kolan, który na szczęście po chwili mijał. Rozbiliśmy się w dolince, posiedzieliśmy przy ognisku, dojechało do nas jeszcze kilku Mongołów, którzy następnego dnia zbierali w okolicy siano, tymczasem wieczorem, w całkowitych ciemnościach, zajęli się poszukiwaniami zbiegłego konia.
Wyobrażałam sobie dom, w którym przed tą całą wyprawą się wykąpię, a dojechaliśmy do trzech jurt. Zazwyczaj przy jurtach nie ma toalety, jedynie częściowo przykryta deskami dziura w ziemi. Dodatkowo taka toaleta ma trzy drewniane ściany około metrowej wysokości. Tym razem jednak toalety nie było więc zostawała wyprawa do lasu. Wyobrażałam sobie syna Baty – dorosłego, silnego, mężczyznę, ojca i męża, natomiast poznałam na oko 17-letniego chłopaka, właściciela stada koni. Właściwie wszystko, co widziałam - miejsca, ludzie, sytuacje, ceremonie, było inne, niż sobie wyobrażałam. Zazwyczaj kompletne zaskoczenie, zupełnie inny obraz.
Następnego dnia ruszyliśmy w trudniejsze ukształtowanie terenu - góry! I to był hardkorowy dzień. Góry piękne, masa jesiennych kolorów. Ale po paru godzinach tego wszechobecnego piękna miałam dość. Jakoś dotrwałam do końca, tradycyjnie jako ostatnia dotarłam do osady i całkowicie odechciało mi się jeździć.
No dobra, jesteśmy. Konie mają być dziś gotowe, mamy ruszać niebawem. Trzymamy się wersji, że na koniach jeździć potrafimy - spedziłam przecież 2h w życiu w siodle (Iza pewnie z 5h). Sprawa komplikuje się, gdy Bata oznajmia że będą trzy konie i maszin (samochód). Znaczy się taki wypad na dziko, z maszin, czyli już nie tak dziko. Swoją drogą nie wyobrażałam sobie konia bagażowego, żeby uniósł to, co miał do zabrania. Słowo maszin wzburza moją siostrę. Po rozmowach stanęło na tym, że trzy konie + maszin, ale z dziesięcu dni robimy pięć. Łapanie koni i to całe nieporozumienie trwało zbyt długo, abyśmy mogli wyruszyć gdziekolwiek. Start przesunięty został na dzień następny. Zapomniałam dodać, że oczywiście zostałyśmy w osadzie (będę to miejsce nazywać osadą) bardzo miło przyjęte, tradycyjnie herbatą i słodyczami (przełamałam się do nich i od tego momentu spożywam je regularnie). Nastepnego dnia, po śniadaniu, porannej toalecie (niedaleko płynie strumyk tzn. woda do mycia, gotowania – lodowata!) i zwinięciu obozowiska, ruszyliśmy w miejsce, które Bata określał jako “krasiwy pejzaż”. 40
Tego dnia zobaczyłyśmy niby coś tak zwyczajnego, a jednak nie. Zabijanie owcy. Czytałam wcześniej o zabijaniu owiec w Mongolii, czytany tekst mnie poruszył, jednak nie myślałam, że to zobaczę. Nagle jestem tu, stoję w Mongolii obok jurty, sama nie wiem gdzie i patrzę. Ja na owcę, a wszyscy w koło na mnie i na Izę. Wyglądało to tak: owca leży na plecach, jedna osoba trzyma ją za przednie nogi, druga osoba za tylnie nogi, i właśnie ta osoba z tyłu nacina brzuch na szerokość dłoni, po czym wsadza rękę w jej wnętrze łapiąc i zaciskając aortę. Po chwili owca, bez większego szarpania, jest martwa (umiera na atak serca). Następuje zdejmowanie skóry, dzielenie, odlewanie chochlą krwi z klatki piersiowej i ogólny podział. Poczułam niesmak. Pomyślałam - nigdy więcej mięsa. Później jednak doszłam do wniosku, że jest to w jakiś sposób piękne. Nomadzi zabijają tyle owiec ile potrzebują. Pochłaniają prawie każdy narząd. Tradycyjnie obierają kości ze wszystkiego. Jedzą jakieś okropne kawałki zwierzęcego tłuszczu. Baraninę jedzą na śniadanie, obiad i kolacje. Właściwie oni jedzą tylko baraninę (twierdząc że to najczystsze mięso) i nabiał.
Kolejny dzień, kolejna wyprawa. Tym razem na ryby. Teorie co do odległości rzeki są różne - od 20 do 30km. Samochodem bez różnicy, na koniu owszem, różnica spora. Marzę o tym, żeby to było 20km, albo 10. Mniej więcej w połowie drogi mam dosyć. Trochę ze sobą walczę, robimy kilka postojów, jeden w domu u małego Arumbajla i jego rodziny. Widok dzieci, skośnych czy też nie, zawsze mnie cieszy. Jak zwykle suutei tsai, suszone serki i lecim dalej. Już niedaleko. Jest rzeka. Mam dosyć. Odpoczywam nad samym brzegiem leżąc na kamieniach. Uwielbiam ten stan. Podnoszę głowę, widzę stopy, tuż za nimi taflę wody, w której odbijają sie te jesienne kolory, dalej - jesienne góry. Jeszcze tego samego dnia, bo jakby inaczej, idziemy z Izą zarzucić przynętę. Rzeka dość płytka, więc trzeba w nią trochę wejść, żeby zarzucić na jakąś słuszną głębokość, a woda lodowata. Ryby nie biorą, bo pewnie ryb nie ma. Darujemy sobie, co mnie cieszy, bo i tak nie miałby ich kto zabić. Ja bym nie potrafiła, Iza też, Bata mówił, że oni są od baranów, my od ryb. Jak zwykle znikamy za drzwiami namiotu.
chłopak. Dwa latka, jedna zabawka – niesprawny motorek. Następnego dnia zostajemy poczęstowane przez jego mamę czymś, co na pierwszy rzut oka wyglada źle. Garnek jakby zsiadłego, sztywnego, mleka. Zapobiegawczo częstujemy się małą chochelką. Naśladujemy domowników, dosypując cukru i energicznie mieszamy. Efekt – niebo w gębie. Domowy jogurt, mongolski tark. Ojej, jak sobie teraz przypomnę ten smak to mi się smutno robi, że nie mam w tej chwili do niego dostępu. Tego dnia, w każdym miejscu, gdzie się zatrzymywaliśmy, dostawałyśmy tark. Każdy następny był gorszy od pierwszego. Jednak tego dnia znalazłam w 100% zgodne zastosowanie mongolskiego słowa amtte (smaczne).
Jeszcze nie wspominałam, że różnica dobowych temperatur jest niesamowita. Nie miałyśmy termometru, ale w ciagu dnia można było czasem pohasać w t-shircie, w nocy z kolei, szczególnie nad ranem, opatulona w kurtkę, śpiwór i deel, stukałam zębami, woda gdzieniegdzie zamarzała. Rano słyszę jak Bata mówi do Izy “mnogo ryb”. Okazało się, że jeden z lokalnych Mongołów upolował dla nas 6 ryb! Upolował, a nie złowił, bo do ich zdobycia użył włóczni (nie wiem czy to dobre słowo), a wabił je światłem. Miałyśmy wiec 6 martwych ryb. Do teraz nie mogę zrozumieć jak to się stało, że mając do wyboru patroszenie albo rozpalanie ogniska, wybrałam to pierwsze. Obfite śniadanie; Bata z chłopakami trzymali się swojej wersji: my – barany, wy - ryby. Istotnym faktem minionej nocy jest to, że Bata z kolegą udali się na koniach do jurty / chatki na libację. Nie wiem w jakich okolicznościach ale to pewne, że akurat mój koń przetarł w którymś miejscu uprząż i jego prowadzenie było niemożliwe. Hurrrraaaaa! Maszin, here I come! Kolejnego dnia, wygodnie sobie siedząc, patrzę przez szybę na otaczające mnie piękno. Do przejechania mamy taki odcinek, że spokojnie mogłam go przejść, ale co tam, turist z Polszy, pojediom. Zatrzymujemy się w ogrodzie Arumbajla. Przesłodki
Tego też dnia zebrałyśmy sporo podarków w formie słodyczy - suszonych twarogów (słodkich, słonych, mega twardych i tych miękkich). Przez całą powrotną drogę siedziałam na grzbiecie konia mojej siostry. Zupełnie inny koński charakter. Dzień wcześniej bałam się tego konia i po chwili z niego zsiadłam. Tymczasem, jakoś się zaakceptowaliśmy i pomknęliśmy tempem podchmielonego Baty w kierunku osady. Dopiero tego ostatniego dnia nabrałam pewności w siodle, tak jakbym dopiero zrozumiała na czym to polega, na co koń reaguje. Nie mów hop póki nie przeskoczysz. Tak się nad tym wszystkim zadumałam, że nieświadomie wyraziłam zgodę na skok mojego podopiecznego nad strumykiem (za bardzo poluzowałam te, e?, te sznurki). Skok ustany, lądowanie w siodle. Wow. Umiem skakać na koniu! 41
Następnego dnia powrót do Ułan Bator. Nie mogę teraz odnaleźć nazwy wioski, w której spędziłyśmy pierwszą noc i z której odjechać mamy do stolicy. W każdym bądź razie, rzecz dzieje się na północy kraju, ok. 200km na wschód od Mörön. Pytając Batę o której jest autobus, otrzymujemy odpowiedź - nie wiem, jak będzie pełny. Żeby mieć dobre miejsca, chcemy być na miejscu wcześnie, choć on twierdzi że nie ma pośpiechu. My po swojemu, jesteśmy wcześnie, jesteśmy pierwsze. Środek dnia. Jak się dowiadujemy “autobus” czyli van ma ruszyć o 17. Przerzucamy bagaże, żegnamy się z Batą i kierowcą wręczając im butelkę Arkhi (wódka), przy okazji Bata
42
pyta mnie wskazując na moją karimatę: podarek? Niech ma, na pewno użyje jej kreatywnie. I czekamy. Chodzimy w deszczu tam i z powrotem. W końcu spoczywamy o 14 na ławce w okolicach vana. Przychodzi żona szofera mówiąc, że maszin okay, no to my okay, bo nam zimno. Siedzimy ciesząc się, że się do nas odezwała, że cieplej, po czym maszin rusza. Nasza reakcja, spoko, nawet się po wiosce przejedziemy. Dojeżdżamy pod typowy domek, domeczek. Pani do nas machając ręką : doma, caj, pivo. Pojdiom. Znów suutei tsai, znów pyszności. Dostałyśmy po kocu. Zostawiła nas same w swoim domu i poszła z powrotem na posterunek
autobusowy. Ja nie marnując czasu, oczywiście przespałam się kilka godzin. Iza czuwała. Odjazd trochę się przesunął więc dobrze, że miałyśmy dach nad głową. Van podjechał przed zmrokiem. Wewnątrz siedziało już sporo skośnookich postaci. Zanim wyruszyliśmy na dobre, była jeszcze masa przystanków. Ładowali się ludzie, ładowało sie jakieś pudła, na dach, między siedzenia, gdzie tylko się dało. Ostatecznie, w każdym rzędzie, na każdych trzech siedzeniach siedziały cztery osoby. Ruchy zostały konkretnie ograniczone. Mam coś takiego, że potrafię się nawet w takich warunkach ułożyć i wyspać. Ba, w ogóle twierdzę, że do
takiego układania ciała jest jakiś klucz którego moja siostra nie zna. Wyspałam się. Obudziłam się w Ułan Bator, w korku. Korek jak w Jankach do Warszawy, tyle że przez całe miasto... Jeśli chodzi o powrót do kraju to zachowałam się jak typowa turystka - wróciłam samolotem. Nie miałam już siły załatwiać wizy do Rosji i wracać pociągiem, inna opcja: pociąg do Pekinu i samolot wychodził cenowo podobnie, a bez chińskiej wizy też by się nie obeszło.
Tak więc po kolejnych kilku dniach spędzonych w Ułan Bator, po miesiącu poza domem, w końcu jestem na jedynym międzynarodowym lotnisku w Mongolii. Wracam do ojczyzny i mimo tego wszystkiego co zobaczyłam, co wprawiało mnie w zachwyt, cieszę się, że to już koniec. Iza została dłużej, właściwie to z takim założeniem ruszałyśmy z domu, ja wracam po miesiącu, ona później.▪ tekst i foto: Marcelina ‘‘Maru’’ Frycz / www.maru.belletette.lv
Wojtek “Gniazdo” Pawlusiak
W
ojtek ‘Gniazdo’ Pawlusiak to czołowy polski jibber. Miasto jest dla niego jednym wielkim snowparkiem - poręcze, murki, ławki to elementy, które pokonuje na snowboardzie. Jego największym osiągnieciem jest m.in. pierwsze miejsce w zawodach DC Metal Wars w Moskwie, pierwsze miejsce w zawodach Red Bull Upside Down w Linz w Austrii, czy też ostatnio zdobyte, drugie miejsce w imprezie Frontline Rail Jam w Sztokholmie. Wziął też udział w najnowszej produkcji Isenseven Fool’s Gold! Aż trudno uwierzyć, że swoją karierę zaczynał od... skoków narciarskich. Dlaczego woli snowboard? My uważamy, że jest to kwestia wygody i gustu - ciasny, opinający kombinezon skoczka nie może się równać z luźnym, stylowym setem! Co na to Wojtek? Oto kilka szybkich pytań, które udało nam się zadać Wojtkowi, pomiędzy jego wyjazdami.
44
45
loty czy boardslidy? W: boardslidy - lepsza dostępność na naszym rynku luźne czy obcisłe? W: luźne - lubię swobodę ruchów i furkot przy dużej prędkości tatry czy alpy? W: alpy - jestem realistą kawa czy energetyk? W: energetyk - kawa jest pyszna, ale red bull dodaje skrzydeł wino czy piwo? W: wino - lubię delektować się dojrzałym smakiem w doborowym towarzystwie
Wojtek Pawlusiak / fot. lucekphoto.com
46
hotel czy namiot? W: hotel - ciepły prysznic, wygodne łóżko własna firma czy korporacja? W: własna firma - wolę sam decydować o tym, co się dzieje pranie czy zmywanie? W: zmywanie - nie mam nic przeciwko pobrudzeniu sobie rączek kabriolet czy kombi? W: kombi - samochód rodzinny kalesony czy podkolanówki? W: kalesony - bez nich nie potrafię jeździć na snowboardzie
książka czy siłownia? W: książka - lubię czytać, natomiast siłownię mam za każdym razem, kiedy jeżdżę po lasach na moim ulubionym motocyklu
resoraki czy klocki lego? W: klocki lego - rozwijają wyobraźnię, można wykazać się kreatywnością, a tego tak bardzo teraz brakuje
kuchnia domowa czy fastfood? W: kuchnia domowa - wolę zdrowe jedzenie, ale nie zaprzeczam, że nie jadam hamburgerów
polski czy matematyka? W: polski - wolę czytać ciekawe przygody, niż patrzeć na liczby, które w przyszłości i tak się nie przydają karty czy gry planszowe? W: gry planszowe - jest miedzy nami lepszy kontakt, wiecej bodźców i przeważnie nie traci sie kasy
▪
47
Dziewczyny na Woodcampie Na woodcampie spędziłam całe tegoroczne lato. Pomimo krzyków 135 dzieciaków, miliona pytań i nieprzespanych nocy, były to naprawdę mega fajne wakacje i na pewno będę je miło wspominać. Poznałam tam wielu wspaniałych ludzi, których gorąco pozdrawiam i od razu zapowiadam widzimy się w przyszłym roku!
Eliza Halama
48
49
W
ood Camp to bardzo specyficzny obóz i wydawałoby się, że jest on tylko dla facetów. Na każdym turnusie pojawiały się jednak również dziewczyny. Czasem sztuk 1 czasem i nawet 7. Takie liczby wydają się być małe na obóz liczący 135 dzieciaków, ale uwierzcie mi, że siedem dziewczyn na jednym turnusie to bardzo dużo. Za każdym razem, kiedy dostawałam listy obozowe na poszczególne turnusy od razu sprawdzałam czy są jakieś skaterki. Zawsze mnie to bardzo cieszyło i nie mogłam się doczekać kiedy je poznam i z nimi pośmigam. Damska deskorolka w Polsce nie jest na tak wysokim poziomie jak w np. w Stanach, ale idziemy do przodu i to właśnie, między innymi, dzięki młodym zajawkowiczkom, których jest coraz więcej. Co prawda dzielą się one na te z zajawą na jazdę na deskorolce i te z zajawką na deskorolkę. Życzyłabym sobie, by tych pierwszych było znacznie więcej! 50
- Jak dziewczyny odnajdują się na woodcampie, co mogą tam robić? Tak więc atmosfera na obozie, w szczególności dla dziewczyn, jest bardzo luźna i przyjazna. Wyobraźcie sobie reakcje facetów - 135 dzieciaków w tym np. 4 dziewczyny. Myślę, że niejeden młody chłopak byłby zajarany. Dziewczyny są bardzo pozytywnie i przyjaźnie odbierane przez obozowiczów jak i również przez kadrę trenerską i wychowawczą. Na Woodcapie jest mnóstwo atrakcji. Każdego dnia coś się dzieję. Zaczynając od tych najbardziej typowych, czyli zawody deskorolkowe, które są organizowane dla poszczególnych grup zaawansowania na rożnych przeszkodach w różnych formach, poprzez zawody integracyjne, sprawnościowe takie jak np. wyścigi wózków, gra w hokeja na deskach, podchody, sztafeta, czy skoki do wody z deskorolką. Można by było wymieniać i wymieniać, bo było tego mnóstwo. Były również zabawy typowo rozluźniające atmosferę jak np. bitwa na pomidory i balony z wodą czy też zawody w jedzeniu hot-dogów. Jedno jest pewne - każdy, kto przyjedzie na Woodcamp znajdzie coś dla siebie. 51
Osobiście uważam, że nie ma szans nudzić się na tym obozie! Dziewczynom może się wydawać, że skoro to obóz, na którym jest tyle facetów, to na pewno atrakcje będą organizowane głównie pod nich. Jednak tak nie jest. W każdym evencie dziewczyny mogą brać udział, a dodatkowo, wraz z ekipą z Girls on The Board, organizowaliśmy zawody tylko dla dziewczyn, gdzie faceci mogli jedynie pokibicować. Oczywiście były one dostosowane do poziomu jazdy dziewczyn, więc każda z nich znakomicie się bawiła i nie stresowała tym, że to jej pierwsze deskorolkowe zawody. - Jak wyglądają treningi i codzienna jazda? Dziewczyny bardzo chętnie korzystają z rad trenerów i zadają dużo pytań. Zazwyczaj młode skejterki wybierały małą plazę do nauki, ponieważ są tam 52
najmniejsze i najprostsze przeszkody. Te średnio zaawansowane i zaawansowane, bo takie też się zdarzały, śmigały wszędzie (mała, duża plaza, rampa, bowl.) Jedną z ulubionych przeszkód dziewczyn był mały quarterek na małej plazie i mini rampa. Tam zazwyczaj odbywały sie typowe sesje tylko dla dziewczyn. Skejterki miały godzinkę dla siebie, bez chłopaków, mogły sobie pośmigać na swojej ulubionej przeszkodzie w obecności trenera, który pomagał i asekurował. - Czy na woodcampie dużo się nauczą? To ile się nauczą zależy od ich indywidualnego podejścia, determinacji i zajawki. Trenerzy są do dyspozycji na każdej sesji oraz na każdym obiekcie i oprócz szkoleń i sesji tylko dla dziewczyn, służą radą i pomocą w każdej chwili.
Na koniec chciałabym wspomnieć o dziewczynie, która najbardziej utkwiła mi w pamięci. Była nią mała Ania Kulig, która od samego początku mnie zaskakiwała. Mała, bo była małą kruszynką, ale śmigała po prostu niesamowicie. Zajawa po prostu z niej kipiała. Cały dzień na desce - lekki, mięciutki styl, trudne technicznie tricki. Dla mnie całkowity szok! Mam nadzieję, że jeszcze o niej usłyszycie!
Trzymam za nią kciuki i życzę jej progresu i wiecznej zajawy. Tak więc dziewczyny! Serdecznie zapraszam Was na Woodcamp w przyszłym roku. Gwarantuję, że wrócicie do domu z uśmiechem na ustach oraz masą wspaniałych deskorolkowych wspomnień.
▪
tekst: Eliza Halama fot. Woodcamp
53
LAURA HADAR
Laura Hadar / fot. Andy Wright / www.andywrightphoto.com
Powiedz nam kilka słów o sobie. Mam 27 lat, pochodzę z Kolorado w USA, mieszkam w Salt Lake City w stanie Utah. Co robisz w tym momencie? Właśnie skończyłam śniadanie. Smażone jajko, tost i kawa. Jak minęło Ci lato? Pracowałam w moim sklepie FICE, po czym pojechałam z chłopakiem na Baja. Jako pierwsza dziewczyna zostałaś zaproszona do teamu Capita. Czy to zmieniło Twój styl jazdy na snowboardzie? Jeździsz teraz częściej z chłopakami? Nie, raczej nie. Po prostu było to mega fajne, że mogłam przełamać tą barierę płci w teamie. Z jakiego osiągnięcia jesteś najbardziej dumna? Proawdopodobnie z tego, że mogę realizować własne marzenia i że jeżdżę zawodowo na snowboardzie. Jeździesz częściej street czy big mountain? Kiedyś więcej jeździłam w mieście, teraz coraz częściej na backcountry. Kolejne plany filmowe? W tym momencie jeszcze nie jestem pewna, co się wydarzy. Co sądzisz o dziewczynach w snowboardzie? Które dziewczyny Twoim zdaniem zasługują na szczególną uwagę? Dziewczyny są coraz lepsze. Właściwie ciężko nadążyć. W tym momencie, te, które pchają damski snowboarding do przodu, przeważnie biorą udział w zawodach. Ciekawie zrobi się, kiedy zaczną pojawiać się w produkcjach filmowych i z pewnością zmieni to oblicze damskiego snowboardu. Co robisz kiedy nie jeździsz? Lubię gotować, wyszukiwać świeże produkty w okolicznych sklepach, robić zdjęcia, spędzać czas z przyjaciółmi. Poza tym kemping, wędrówki po górach i praca w ogrodzie. Wolisz miasto czy dzikie tereny? Kiedyś pociągało mnie bardziej miasto, teraz coraz częściej marzę o przeprowadzce poza aglomeracje miejskie, gdzie mogłabym być bliżej natury. Co zawsze znajdzie się w twojej szafie, kieszeniach, torebce? W szafie: śpiwory, swetry, buty; w kieszeni: nóż, portfel i telefon; w torebce: butelka wody, notatnik, czasem jabłko i książka. Plany na nadchodzący sezon? Dobrze się bawić i zrobić postęp w snowboardingu, ciężko pracować i być cierpliwą... 56
L A U R A H A DA R WYWIAD / INTERVIEW
Tell us a bit about yourself. I am 27 from Colorado and live in Salt Lake City, Utah. What are you doing at the moment? Just finished up some breakfast. Fried egg and some toast and coffee. How did you spend the summer? I was working at my shop FICE, and then went down to Baja with my boyfriend. You’re the first woman sponsored by Capita. Did it change your way of snowboarding? Do you snowboard more with guys now? No, I wouldn’t say so. It was just cool, to kind of break the barrier of the gender team. What’s the accomplishment you’re the proudest of? Probably just following my dreams and becoming a pro snowboarder. Do you ride more street or big mountains? I used to ride streets more, but now I am getting more into big mountain stuff. Plans for the next movie part? Not quite sure as of right now. What do you think about girls in snowboarding? A lot of new names worth mentioning? Yeah, the girls are killing it. Its hard to keep up really. I think also the girls who are really pushing it are doing contests, and nobody really follows contest too closely so it will be interesting to see the transition to filming for videos. I think in the next couple of years, if more girls do that, everything will change. How do you spend your time when you’re not riding? Cooking, finding fresh local produce, taking pictures, hanging out with friends, gardening, hiking, camping. Do you prefer city or wilderness? I used to be more into the city, but now I find myself constantly dreaming about moving to the country so I can be closer to the wilderness. What will you always find in your closet / pocket / handbag? My Closet: Sleeping bags, dresses, Sweaters, Shoes, etc Pocket: A knife, wallet, phone Handbag: Bottle of water, a notepad, an apple maybe, and a book. Your plans for the upcoming season? Just try and have fun and progress my snowboarding. Work hard and be patient.
▪
Laura Hadar / fot. Andrew Miller 57
NATHALIE & THE Nathalie, czyli Natalia Fiedorczuk, gra w kilku projektach z pogranicza różnych muzycznych stylów. Głównym projektem Natalii jest obecnie Nathalie And The Loners, czyli autorskie piosenki wykonywane przez samą wokalistkę przy akompaniamencie zespołu. Jak mówi wokalistka, sama nie wie, czy to co robi jak maniak i co rujnuje życie osobiste i zawodowe, można nazywać karierą. Tak czy inaczej, dossier Natalii jest imponujące.
E LONERS
MUZYKA
Z okazji premiery nowej płyty zatytułowanej „On Being Sane (In Insane Places)”, przedstawiamy sylwetkę nieco melancholijnej przedstawicielki polskiej sceny lo-fi.
Nathalie And The Loners zadebiutowała płytą „Go, Dare” w 2009 roku. Od tej pory, nagrywała też z zespołami Cieślak i Księżniczki (2010 r.), Strachy na Lachy („Dodekafonia” 2010 r.) Sublim (2010 r.), Orchid („Driving With A Hand Brake On” 2009 r.), czy Happy Pills („Retrosexual” 2010 r.). Dzięki tym projektom, stała się jedną z czołowych i jednocześnie nielicznych przedstawicielek polskiej alternatywnej sceny muzycznej.
Klasa fortepianu
Maniak kontroli
Zanim zaczęła działać w muzycznym drugim obiegu, ukończyła klasę fortepianu. „Wiedziałam, że nie zrobię kariery w muzyce, odkąd skończyłam szkołę muzyczną pierwszego stopnia, z której zostałam oddelegowana z informacją, że nie powinnam się więcej zajmować muzyką, bo jestem leniwa i nie chce mi się ćwiczyć na żadnym instrumencie”.
Natalia podkreśla jak ważne jest dla niej samodzielne angażowanie się w twórczość – „Dużym atutem muzyki alternatywnej jest to, że bardzo często jedna osoba sama wymyśla tekst, aranżuje i wykonuje muzykę”, mówi Natalia. - „To się od siebie nie odrywa – osoba, która napisała tekst nie interpretuje go, tylko przeżywa. Takie myślenie jest mi bliskie, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszystko można robić samemu. Moje spojrzenie na muzykę odświeża mi pracowanie z innymi muzykami od strony produkcyjnej. Ale lubię też wykonywać swoje własne utwory” – dodaje.
Kim & Kim W liceum Natalia zdecydowała się porzucić klasykę i pójść w ślady charyzmatycznych basistek z kultowych zespołów rockowych lat dziewięćdziesiątych: Kim Gordon z zespołu Sonic Youth i Kim Deal z The Pixies. Wiele razy przychodziła na próby innych zespołów, ale nie minęło wiele czasu nim dołączyła do jednego ze składów i wbrew przepowiedni nauczycieli ze szkoły muzycznej, sama zaczęła grać na basie i śpiewać. Wkrótce pojawiły się nowe składy, a Natalia zaczęła także zajmować się technicznymi stronami muzyki – nagrywaniem i aranżacją, jak wspomina, „jako osoba, która czuwa nad wszystkim i ma manię kontroli”.
Oddech od pióropuszy na głowie i doczepianych wąsów W tej chwili, poza przygotowaniami do premiery „On Being Sane...”, Natalia zajmuje się produkcją pierwszej płyty warszawskiego damskiego duetu Dog Whistle, którąW nagrywała w sypialni jednej z wokalistek. Jeśli chodzi o współpracę z żeńskim zespołem, Natalia obawia się, że może się nieco narazić stwierdzeniem, że „muzyka nadal zdominowana jest przez facetów”, nie tylko od strony wykonawczej, kompozytorskiej, ale nawet dziennikarskiej - „Muzyka to nadal męska zabawa, a dziewczyny, które chcą się przebić, muszą trzy razy więcej pracować i walić głową w mur. Droga dziewczyn do sukcesu trwa o wiele dłużej, a napotykają przy tym coraz więcej ograniczeń.” Cóż, „szklany sufit” to nie tylko domena biznesu, ale także muzyki. Natalia uważa, że dziewczyny mają trochę inną wrażliwość, więc mają też inne podejście do muzyki rockandrollowej. Dziewczyny nieco bardziej wchodzą w istotę rzeczy – potrafią zrezygnować z wielu elementów. Natalia mówi, że teraz kiedy pracuje z dziewczynami z Dog Whistle, widzi, że artystki dążą do minimalizmu i chcą oddać to „sedno”. Z drugiej strony, „[…] chłopaki często chcą, żeby wszystko były głośne i monumentalne, a nie zastanawiają się, jaki to ma cel. Mam nadzieję, że dziewczyny przebiją się z tym, co mają do powiedzenia. Jest to rzecz bardzo prosta, emocjonalna i bezpośrednia. To są rzeczy, które bardzo cenię w muzyce. Gdyby to było lansowane i popeliniarskie, nie chciałabym z nimi pracować”.
60
„Mucha” wyprodukowała mi płytę Pierwszą płytę Natalii wyprodukował jej kolega, Piotrek Maciejewski, który grał w poznańskim zespole Muchy. Spotkała go na koncercie i powiedziała mu – „stary, ty musisz mi wyprodukować płytę”. „No i tak”, mówi Natalia – „on mi wyprodukował wtedy płytę, teraz ja produkuję komuś innemu. To jest małe środowisko, ale to jest wielka zaleta – wszystko jest na wyciągnięcie ręki”.
Różne rzeczy zdarzają się po drodze
Oprócz tego, że Natalia sama występuje i komponuje, a także jest producentką płyt innych zespołów, zajmuje się też muzyką teatralną i filmową. Jej utwory można usłyszeć m.in. w Teatrze Powszechnym. Oprócz tego, wydała niedawno fotograficzną kolekcję internetową, zatytułowaną „Wynajęcie” (wyd. Bęc Zmiana), który zawiera serię zdjęć zrobionych podczas poszukiwania przez Natalię mieszkania do wynajęcia właśnie.
Zespół Happy Pills, który niedawno się reaktywował, szykuje właśnie nową EPkę. Na nowej płycie znajdzie się „głęboko przemyślana niespodzianka”, jak wyraziła się Nathalie. Wokalistka jest w trakcie nagrywania wokali na tę płytę, a nowy projekt zostanie wydany najprawdopodobniej pod koniec stycznia. Z kolei najnowsza płyta Nathalie And The Loners „On Being Sane (In Insane Places)”, ukazała się 12 listopada. Dwa dni przed premierą, odbył się też zapowiadający płytę koncert w warszawskim klubie Sztuki i Sztuczki, w ramach festiwalu WUJek, promującego niezależne zespoły. Nowy album powstał z udziałem Maćka Cieślaka, założyciela kultowego zespołu Ścianka, który na płycie śpiewa i gra na gitarze. W projekcie wzięli także udział wiolonczelistka Karolina Rec, gitarzysta Tomasz Śliwka i perkusista Marcin Ułanowski. Przy nagrywaniu płyty, artystka użyła analogowych narzędzi. Natalia w dużej mierze wyprodukowała „On Being Sane (In Insane Places)” samodzielnie.
▪
tekst: Magdalena Marzec
61
NINA GREGIER Opowiedz nam coś o sobie: Mam 27 lat. Pochodzę z Radomia, od 7 lat mieszkam w Krakowie. Zajmuję się grafiką od mniej więcej 3 lat. Zaczęło się od malowania na pustostanach. Równocześnie, albo trochę wcześniej, zajawiłam się robieniem zdjęć np. odrapanym ścianom albo dźwigom na budowie. Ale tak na poważnie wsiąkłam w robienie grafiki od początku studiów na ASP w Katowicach. Wtedy też zaczęłam zajmować się grafiką zawodowo. W pracy mam sporo luzu jeśli chodzi o robienie rzeczy według mojej wizji, projektuję też dużo dla siebie - głównie eksperymentuje z typografią, i trochę dla znajomych. Oprócz tego z moim chłopakiem Piotrem prowadzimy małą galerie ilustracji Garaż, która mieści się w prawdziwym garażu na Salwatorze w Krakowie.Wszystko czym się zajmuję jest moją zajawką. Jak osiągnąć stan, w którym Twoja pasja staje się pracą? Sytuacja, kiedy pasja jest jednocześnie pracą jest idealna, napewno należy do tego dążyć. Wymaga to wielu godzin, miesięcy, lat ciężkiej pracy w doskonaleniu swoich umiejętnosci. Zazwyczaj na efekty trzeba poczekać dłużej, niż by się tego oczekiwało. Wydaje mi się, że czasem potrzebny jest jakiś odważny krok, zmiana, żeby trochę pomóc losowi, pchnąć coś do przodu, "zaczerpnąć świeżego powietrza". Zmiany są zawsze dobre. Sama czekam do czerwca, aż skończę szkołę - planuję zmienić wtedy miejsce zamieszkania, rozwijać moje pasje w jakimś innym klimacie.
62
MOJA PASJA
Opowiedz nam coś o współpracy z Antidote Longboards? W wakacje zaprojektowałam grafikę na longboardy dla Antidote Longboards i zapoczątkowałam tym samym serię “Meet the Graphics”, czyli limitowane edycje grafik na 5 sztuk longboardów. Dawida z Antidote poznałam na Targach Dizajnu w Krakowie i któregoś dnia napisał do mnie z propozycją narysowania czegoś na blaty Antidote. Prawdopodobnie to nie koniec naszej współpracy. A sama jeździsz na longboardzie? Nie jeżdżę na longboardzie, jeżdżę trochę na deskorolce.
Czy stąd wziął się pomysł na projekt sk8 is gr8? Często zaczynam rysować serie rzeczy, przedmiotów, osób (i również często nie kończę tych serii) . Zeszłego lata narysowałam rowery i deski, prawdopodobnie to był zaczątek "przedmiotów do przemieszczania się". Kilka tygodni wcześniej dostałam od mojego kumpla Piotrka deskorolkę. Sam tytuł tych rysunków, czyli sk8 is gr8, odnosi się do mojego dziecięcego entuzjazmu z jakim podeszłam do jeżdżenia na deskorolce w, powiedzmy, nie najmłodszym wieku. Obecnie najwięcej eksperymentuję z typografią. Z literami jest zawsze tak, że kiedy narysuję jedna literę, to od razu muszę narysować cały alfabet. Jest to dla mnie za każdym razem jakieś wyzwanie - alfabet to też jest seria - seria liter. Akurat z literami jest tak, że rysuję dwie, trzy kreski i tak od razu mam moduł, na podstawie którego tworzę litery.
▪
www.ninagregier.com http://www.facebook.com/proste. kreski
fot. Magda Kasprzak
63
64
65
66
Jane Chambers pracowała w międzynarodowej korporacji w Dublinie. Jej najlepszym sposobem ucieczki od nie w pełni zadowalającej kariery zawodowej, były podróże na surfing i snowboard. Podczas jednej z nich, dokładnie w Kornwalii, spotkała Myles’a, podróżnika i kucharza, pracującego w niezliczonych zakątkach naszego globu. Po pięciu latach wspólnych wypraw, postanowili razem osiąść na stałe w północno-zachodniej Irlandii, gdzie weszli w posiadanie kawiarni Shells Cafe. Tam zrodził się pomysł na ich książkę. The Surf Café Cookbook jest efektem ich stylu życia. Jest to coś więcej niż książka kucharska. Znajdziecie w niej oczywiście przepisy na świeże i zdrowe potrawy, ale cała książka przesiąknięta jest surfingiem i życiem w sąsiedztwie oceanu. Potrawy, które opisuje, będą doskonale smakowały szczególnie po udanej sesji surfingowej, gdziekolwiek będziecie.▪
www.thesurfcafecookbook.com 67
68
69
70
71
Znajdz nas na facebooku!
www.facebook.com/PixyMag