Aneta Jadowska
Najgorsza randka w historii, czyli nie oceniaj kota po rozmiarze Szelma Powietrze przesycone było zapachem alkoholu i piżma. Normalne połączenie w barach, w których większość klienteli stanowili zmiennokształtni. Noc dopiero się rozpoczęła, więc sala zaludniała się stopniowo. Jeśli ten czasownik potraktujemy metaforycznie, bo nikt z zebranych nie był człowiekiem. Niektórzy kiedyś byli, jak Eryk, niektórzy wyglądali jak ludzie, ale to tylko pozór, wystarczyła chwila emocji, mała fala adrenaliny i zmieniali się w bestie. W większości w bestie. Brygida z żalem musiała przyznać, że ona akurat po zmianie była znacznie mniej przerażająca niż w ludzkiej postaci. Choć i jako kobieta budziła postrach raczej postawą niż miłą dla oka, drobną sylwetką, twarzyczką chochlika i bursztynowo– zielonymi, bardzo kocimi oczami. Cóż, nie zawsze ciało przygotowane jest na zamieszkującego je ducha, pomyślała, nie spuszczając oka z wampira, który, zwiedziony delikatnym ciałkiem, usiłował wpić się jej w gardło. Pajac naprawdę wierzył, że jego czar na nią działa. Jedyna zaleta tego, że nie zamieniała się w wilka, jak większość obecnych w barze zmiennokształtnych. Z wilkiem by mu się zapewne udało. Wampir był wprawdzie lekko zaskoczony, kiedy nie roztopiła się w zachwycie, że dostąpi łaski nakarmienia go i jest odporna na czar, ale nadal jej nie doceniał. Głupiec. Tacy jak on mylą się tylko raz. I może szkoda go, pomyślała patrząc na jego jasne włosy, niebieskie jak bławatki oczy i buźkę chłopca z dobrego domu. – Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? – zapytał nie spuszczając z niej lekko ironicznego spojrzenia. – Och, nie wiem, może dlatego, że jeśli się nie dostosujesz, twój żywot może się skończyć drastycznie szybko i bez ostrzeżenia? – wycedziła. Drgnął, czując ostrze przystawione do swoich żeber. Była szybka, do jasnej cholery, od kilku dekad nie zdarzyło mu się, by ktoś zaskoczył go w ten sposób. Usztywnił się, nadal jednak kusiło go, by doprowadzić rzecz do końca. Pachniała słodko i świeżo. Smakowałaby zapewne wybornie. – Zapomnij, krwiopijco, nóż jest srebrny, a ja doskonale wiem, gdzie go wbić, więc zabierz łapsko z mojej szyi i odsuń się, póki daję ci taką możliwość – warknęła. Jej oczy rzucały zimne błyski. – Kim jesteś? – zapytał zaskoczony.
– A co, nie wierzysz, że zwykła dziewczyna dała sobie z tobą radę? – Uniosła wymownie jedną brew i uśmiechała się lekko, unosząc tylko lewy kącik ust. Podobała mu się z każdą chwilą bardziej. I nagle zupełnie nie w kontekście pożywienia. – A jesteś zwykłą dziewczyną? – Był pewien, że nie, niewielu ludzi trafiało do barów dla magicznych. – Nie twój interes, krwiopijco. – Jej drobne palce oparły się o jego pierś i delikatnie popchnęły. Znała się na rzeczy, wiedziała, że jeśli będzie poruszać się zbyt gwałtownie, uruchomi w nim instynkt łowcy, a wtedy perswazje nie będą możliwe. Bestia nie negocjuje. Posłusznie cofnął się o krok, nie dość jednak, by mogła go swobodnie wyminąć i zniknąć w mroku nocy. – Nie musisz mówić, choć jestem ciekaw. A zwykłe dziewczyny nie noszą w torebce srebrnych noży, prawda? – Zaśmiał się, widząc jej zaciętą minę i iskry krzesane przez zielone, kocie oczy. – Jesteś łowcą? – A co? Męska duma lepiej zniesie, że obezwładniła cię profesjonalistka, niż jeśli zrobiła to amatorka? – Moja duma ma się nieźle i bez tych zapewnień, dziękuję – uśmiechnął się krzywo. – Po prostu jestem ciekaw. – Nie jestem łowcą. Po prostu dziewczyna musi sobie radzić. W jej głosie brzęczało coś twardego. Starszego niż powinno. Wyglądała na osiemnaście, może dwadzieścia lat. Dziecko. W porównaniu z nim zwłaszcza. Wciągnął raz jeszcze jej zapach. Było w nim coś szczególnie atrakcyjnego, ciepłego, kuszącego. – Nie rób tego – mruknęła. – Czego? – Nie wąchaj. Zgłupiejesz. – Skrzywiła się lekko i nieoczekiwanie schowała ostrze do torby. Odsunęła się od niego o krok, ale nie uciekła. Spoglądał na nią zaskoczony. Nie bała się go. Sposób w jaki się poruszała, mówiła, jej opanowanie... Musiała być jednym ze stworzeń nocy... – Jesteś wilkiem? – zapytał. Strzelał. Nie pachniała jak jedna z jego rasy, ani ktoś z magicznych, znał ich zapach dość dobrze, by mieć pewność. Jak wilk też nie pachniała, ale kończyły mu się pomysły. Parsknęła z irytacją. – Daj spokój, wyglądam na wilka? – Rzuciła mu złe spojrzenie. Musiał przyznać, że nie wyglądała. Niewysoka, drobnokoścista, szczupła i zwinna, nie miała w sobie tej przytłaczającej obecności, jaką zwykle miały wilkołaki.
– Kot, jesteś kotem, prawda? – zapytał domyślnie. – Lepiej, tak, jestem. Możesz więc dać sobie spokój z próbą wgryzania się, wiesz, że jestem szybka. – I to ma mnie powstrzymać? Może lubię, gdy jedzenie ucieka? Zaśmiał się, widząc jak jej twarz na chwilę zapłonęła gniewem. Odetchnęła głęboko. Terapeutyczne oddechy, ktoś tu chodził na terapię kontrolowania gniewu, pomyślał rozbawiony. Chwilę później jęczał, trzymając się za przyrodzenie. – Dlaczego? – wysapał. – Może lubię, jak zarozumiałe dupki zaznają odrobiny bólu? – Wzruszyła ramionami. Gniew na nią odpłynął. Cholera, nie zwykł wybaczać takich zamachów na męskość tak lekko... – Daj spokój, nic ci nie będzie, nie uderzyłam mocno, poza tym znam waszą fizjologię, nic ci nie uszkodziłam – zmarszczyła się, widząc coś za jego plecami. Obrócił się lekko i zatrzymał wzrok na trzech potężnych wilkach, wchodzących do baru. Szukali kogoś i była tym kimś bez wątpienia zirytowana kotka obok. – Cholera, musieli mnie znaleźć – warknęła – zabierz mnie stąd. – Co? – zamrugał zaskoczony. – Żebyś mogła mi dokopać? Albo oni? – Daj spokój, bądź twardszy – mruknęła. – Nic ci nie zrobią, to mnie szukają. – Zadarłaś z wilkami? – zapytał rozbawiony, porównując jej drobne ciałko z trzema mięśniakami. – Nie, to... tak jakby bracia. – Masz braci wilki? – Oczy miał jak spodki. Dawno nie udało się nikomu tak go zaskoczyć. – Długa historia i nie na teraz. Idziesz? – A jestem ci potrzebny jako? – Randka. Chłopaki odpuszczą, jeśli jestem na randce. Przyszli sprawdzić, czy nie wdałam się w jakąś bójkę. – Dobrze cię znają, co? – Uniósł brew naśladując jej grymas sprzed kilku minut. – Może zamiast wychodzić z tobą, powinienem im donieść o twoim nożu i karalnych groźbach pod moim adresem? – Och, jasne, mistrzu intelektu, nie zapomnij dodać, że chciałeś wyssać ich małą siostrzyczkę, będą zachwyceni.
Skrzywił się, cóż, może dałby sobie radę z dwoma wilkami, ale z trzema? Kotka pewnie pomagałaby braciom. Jakim cudem kotka była siostrą wilków? Ta mała miała kilka intrygujących cech, kusiło go, by je poznać. Uniósł szarmancko ramię w jej stronę. Obdarzyła go spojrzeniem, które sugerowało, że potępia wszelkie przejawy patriarchatu, ale wsunęła dłoń pod jego łokieć. Po chwili byli już obok wilków, wciąż zagradzających całą futrynę drzwi wejściowych. – Bri, a ty dokąd? – Dłoń jednego z wilków zacisnęła się na ramieniu dziewczyny. – Wyluzuj, Rocky, jestem na randce i jestem już dużą dziewczynką – parsknęła na potwierdzenie tych słów. Przez chwilę znosił spojrzenie stalowych oczu wilków, z twarzą tak obojętną i swobodną, jak to było możliwe. – A to kto? – zapytał najwyższy z wilków, masywny olbrzym z jasnymi, nastroszonymi włosami, absolutnie nieprzyjaznym tonem. – Sam go zapytaj – odpowiedziała dziewczyna. Nie miała pojęcia jak nazywał się jej towarzysz. – Eryk – przedstawił się z uśmiechem. – Od Gajusza? – Bezbłędnie rozpoznali jego rasę. – Oczywiście – przyznał. Gajusz był mistrzem wampirzym w Gdańsku. Niemal wszystkie wampiry w okolicy należały do jego gniazda. Poza dwoma, należącymi do wiedźmy, ale to długa opowieść. – Umawiasz się z wampirami, kocie? – Wilk, którego nazwała Rockym nie krył troski na twarzy. – Proszę cię, wyluzuj. Z kim się mam umawiać? Wiesz, że randki ze zmiennokształtnymi nie kończą się dla mnie dobrze. A on obiecał, że mnie nie ugryzie, prawda? – Zamrugała słodko w jego stronę. Przytaknął, coraz bardziej rozbawiony całą sceną. I tym, że dziewczę bez wątpienia miało te trzy wilki owinięte wokół palca. Ich szorstka siła wymierzona była w niego, obcego, który mógłby skrzywdzić ich małą siostrzyczkę. – Słowo honoru, że dziewczyna jest ze mną bezpieczna – uśmiechnął się lekko, nie odsłaniając kłów – nie czyham na choćby kroplę jej krwi – obiecał, wiedząc, że zobowiązany będzie tego dotrzymać. Honor jest świętością, gdy żyjesz dość długo, by hańba wlekła się za tobą przez stulecia. – Oby tak było. Inaczej cię znajdziemy. – Rocky wyszczerzył się groźnie.
– Oczywiście. Jeśli spadnie jej ze mną włos z głowy, jestem do waszych usług – skłonił się lekko i wyprowadził dziewczynę z baru. * – Możesz już puścić – warknęła, gdy uszli kilka kroków od wyjścia z Żyły, jednego z niewielu barów dla mieszanej klienteli. – A jeśli nie mam ochoty? – zapytał przekornie, tylko dlatego, że zaczynał doceniać coraz bardziej przyjemność, jaką czerpał z irytowania jej. Po cichu przyznawał sobie punkty za każdym razem, gdy uciekała się do terapeutycznych oddechów. Ciekawe, czy nosi na nadgarstku gumki do odreagowywania agresji. Rzucił okiem na nadgarstek, który wciąż trzymał w ciasnym uchwycie swojego ramienia. Zauważyła to spojrzenie i domyśliła się jego intencji. – Dupek... Te gumki nie działają, o wiele lepiej działa skopanie jędrnego tyłka wrednemu wampirowi, na co się zanosi – parsknęła. – Poczekaj jeszcze chwilę, może twoi bracia wciąż za nami wyglądają, by upewnić się, że ich nie okłamałaś? – Powiedział słodko, całkowicie pomijając groźby pod adresem swojego tyłka, choć zarejestrował, że uznała go za jędrny. Wciągnęła powietrze od zawietrznej z półprzymkniętymi oczyma. – Nie ma ich już, puść. Puścił. – No więc, co zaplanowałaś na naszą randkę, moja mała? Od dawna nie zostałem na taką zaproszony, więc umieram z ciekawości. Uśmiech zawsze był jego mocną stroną, więc posłał jej teraz ten najbardziej promienny, ale dziewczyna i na tę część jego uroku pozostała obojętna. – Ciekawe czemu nikt cię nie zaprasza, myślałeś o tym? – Ironia w jej głosie zapiekła. – Zwykle to ja zapraszam – mruknął. – I co proponujesz swoim randkom oprócz wysysania krwi? Chyba że to jedyny punkt programu? – Znów ironia, poparta uniesieniem jednej brwi. Myślał, że tylko Jack Nickolson potrafi wykonać ten gest z taką dozą złośliwości. Westchnął. – Przepraszam – powiedział nieoczekiwanie dla nich obojga. – Za co? – znów uniesienie brwi, ale tym razem wyrażało podejrzliwość. – Za mój... brak manier. Nie zwykłem wpijać się ot tak w chwilę po zawarciu znajomości... Okoliczności... byłem głodny, a ty pachniałaś tak ładnie, poniosło mnie nieco.
– Mówiłam, nie wąchaj. To kocie feromony. Działają, jak widzisz, nie tylko na koty – parsknęła gniewnie. Zabrzmiało to w jego uszach bardzo, bardzo kocio. – Dlatego nie chodzisz na randki ze zmiennokształtnymi? Rzuciła mu złe spojrzenie. – Między innymi. To jeden z mniej istotnych powodów, ale nie chcę o tym mówić, więc daruj sobie tę analizę. Papa płaci wystarczająco dużo terapeucie, nie potrzebuję dodatkowych sesji. Przez chwilę szli w milczeniu. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że odruchowo prowadzi ją na wybrzeże, w swoje ulubione miejsce. Miejsce, w którym spędza każdej nocy sporo czasu, roztkliwiając się za przeszłością, która nie wróci. Otrząsnął się nerwowo. – Coś nie tak? – zapytała zauważając jego gest. – Nie, wszystko w porządku – powiedział i udał, że w to wierzy. – Jak chcesz – wzruszyła ramionami. Znów chwila ciszy, aż dotarli na plażę. Bez słowa skargi ściągnęła buty na obcasie i dopiero wtedy zauważył, jak była niewielka. On sam nie był olbrzymem, mało który wampir jest. 210 lat temu, kiedy został zmieniony, jego 175 centymetrów było imponujące. Dziś jest co najwyżej średnim wzrostem dla mężczyzny. Ale ona była niższa o dobre 20 centymetrów. Nie wiedział, czy to miało związek z tym, że była kotką, czy tak po prostu miała. Znów przyłapała jego spojrzenie. – Coś ci nie pasuje? – warknęła. – Nie, pomyślałem, że to miło czuć się znów wysokim mężczyzną – powiedział z uśmiechem. Przez chwilę wahała się, czy mu przyłożyć, czy się roześmiać. – No dobra, wiem, że jestem mała. Terapeuta i papa powtarzają mi to w nieskończoność. – Twój terapeuta wbija ci do głowy, że jesteś mała? – Hm, uważa, że jeśli będę tego w pełni świadoma, rozsądek nie pozwoli mi na pewne... hm... zachowania. – Wybacz, że jestem wścibski, ale muszę zapytać... z czym ty masz problem dziewczyno? – Może kiedyś ci powiem – zaśmiała się psotnie i pobiegła po plaży. Cholera, była naprawdę szybka! Pobiegł za nią.
Powietrze pachniało jodem, glonami i nadchodzącą wiosną. Było ciepło. Nie żeby Eryk kiedykolwiek marzł, ten etap miał dawno za sobą. Dziewczyna, jako zmiennokształtna, też nie odczuwała temperatur tak, jak człowiek. Siedzieli na dwóch zanurzonych w dnie palach, kila metrów od brzegu. Stopy obmywały im fale. Eryk ze zdziwieniem zauważył, że jest zrelaksowany i czuje się tak żywo, jak nie czuł się od dawna. – Więc? Opowiesz mi o swojej terapii? – zapytał po kilku kwadransach lekkiej pogawędki. – Najpierw ty o swojej, pijawko. – Skąd? – Nie krył zdumienia. Nikt nie wiedział, nawet Gajusz. – Nikt dotąd nie rozpoznał terapeutycznych oddechów. Wnioskuję, że znasz je z autopsji, wybacz niezamierzoną grę słów – uśmiechnęła się z lekką złośliwością. – Agresja? – Nie. Przeciwnie. – Wzruszył ramionami. – To znaczy? – Syndrom wypalenia. – Chcesz wyjść na słońce? – prawie krzyknęła, zaskoczona. Nie odpowiedział. Przy tak żywotnym stworzeniu rozmowa o samobójstwie wydawała się absurdem. Od lat zmagał się z dogasaniem. Pobił w tej kwestii chyba wszelkie rekordy. Nikt nie walczył tak długo. Tylko upór trzymał go z dala od słońca. Miał ochotę uciec choć na chwilę od tego, co znów wracało. Zsunął się miękko do wody. Przy pniach nie było głęboko, zanurzył się po szyję. Odbił się piętami od śliskiego drewna i potężnym wymachem ramion wzburzył wodę. Po chwili był już daleko od małej kotki, brzegu, wszystkiego. Położył się płasko na wodzie z szeroko rozpostartymi ramionami, unoszony siłą wyporu. Fale kołysały go łagodnie; morze było spokojne tej nocy. Właśnie tak wyobrażał sobie, że by to zrobił. Wampir się rzecz jasna nie może utopić, ale leżałby na falach do świtu, a wschodzące słońce byłoby ostatnią rzeczą, jaką widział. Nie miał tego irytującego syndromu cierpiętnika, nie żałował, że jest wampirem, nie czuł się winny, że żywi się krwią, nie zrobił też w przeszłości nic, co ścigałoby go i męczyło, gdy spał. Po prostu żył długo i był zmęczony. Zdarzało się to raz na kilkaset stworzeń nocy. On był jednym z nich. Godził się, że to oznacza, że jego czas nadszedł. – Hej tam, wracaj tu – krzyknęła. – Inaczej obwieszczę to najgorszą randką, jaką w życiu miałam, krwiopijco! Wiesz, że to zrobię! Będziesz żył w hańbie fatalnego randkowicza! Uśmiechnął się pod nosem. Gorsze rzeczy już o nim mówiono, ale z jakiś powodów nie chciał, by ta mała kocica myślała o nim źle. Leniwie poruszył ramionami i zaczął płynąć
stylem grzbietowym. Lubił wodę. Wychował się na szwedzkiej wyspie. Bałtyk był najbliższym miejscem, w którym czuł zapach domu. – Jeszcze chwilę i sobie pójdę, Eryk, wkurzasz mnie! Powiem Rocky'emu, że chciałeś mnie wyssać, pijawo, on się z tobą policzy i żadne słońce nie będzie ci potrzebne! – krzyczała. Słyszał, że wstała, otrzepała sukienkę i stawia kroki na kolejnych słupach, zmierzając w stronę brzegu. – Nie idź – krzyknął. – Już płynę. Albo chodź do mnie, woda jest ciepła. – Jasne, znasz jakiegoś kota, który lubi wodę? – Parsknęła głośno – Z wody lubię ryby, najlepiej świeże, ale już suche. Zaśmiał się. Naprawdę, zaczynał lubić tę dziewczynę. Miarowo odpychał się ramionami. Nawet nie zauważył, że tak daleko odpłynął od brzegu, fale musiały go zabrać nieco w morze. Oddech nie przyśpieszył od wysiłku, właściwie musiał nie oddychać, ale robił to z przyzwyczajenia. Mięśnie były wciąż silne i odporne. Po dwustu latach najsłabsza okazała się jego psychika. Szarpnięcie było nagłe. Ból w nodze, uścisk macki ściągającej go pod wodę. Wierzgnął, ale nie zdołał się wyzwolić. Młócił wodę gwałtownie, zanurzając głowę pod wodę, by zobaczyć z czym ma do czynienia. Bezwiednie wypuścił powietrze na widok największego selkie, jakiego w życiu widział. Szarpał się coraz gwałtownie. Napastnik był selkie, wodnym stworem, ale jego typ – czerwony wąż morski – nie pozostawiał wątpliwości, w jakim celu ciągnie go w morze. Oto jego szczęście, przemknęło mu przez myśl, a nie mógł to być swawolny, ale roślinożerny koń morski? – Co ty wyprawiasz? – usłyszał krzyk kotki. – Wyłaź z tej wody albo skopię ci tyłek! W jej głosie słyszał cień niepokoju. Wąż, wciąż ściskając mu udo i oplatając w pasie macką uderzył nim o powierzchnię wody, by go ogłuszyć. Usiłował się wyrwać, ale słabł. – Uciekaj, Bri, uciekaj! – krzyknął ostatnim oddechem, nim wąż zanurzył go głębiej pod wodę. – Ty pieprzony idioto! – krzyczała, słyszał ją pod wodą. – Nie mogłeś zostać na suchym lądzie? Nie, musiałeś włazić do wody i tam akurat wpaść w tarapaty? – warczała, ale zrzuciła z siebie sukienkę i w kilku susach była już głęboko. Płynęła szybko, mimo drobnej wagi, hałaśliwie odgarniając fale. Zwykle wszystko robiła hałaśliwie, jeśli nie była w kociej formie. Jakby potrzebna była równowaga między jej ludzkimi i kocimi umiejętnościami. Przestała mu złorzeczyć tylko dlatego, że teraz potrzebowała oddechu na inne sprawy, ale da mu popalić, pomyślała, da skurczybykowi do
wiwatu, jak tylko uratuje jego dupę. Połamie mu kły, niech z głodu zdycha, usmaży go, albo zakołkuje, podrze mu skórę na pasy, och, zrobi mu wszystkie rzeczy, których według papy nie powinna robić nikomu. Był coraz bliżej, czuła już zapach węża, stęchły i duszący zapach zepsutych ryb i gnijących glonów. Randka, do cholery, bez wątpienia należała do tych niezapomnianych, myślała, dopływając do Eryka i nurkując. Nóż błysnął w wodzie, gdy wbijała je w cielsko węża oplecione wkoło jego pasa. W zapamiętaniu drasnęła wampira. Niech ma głupol, parsknęła w myślach, ale z tym większym zacięciem kłuła ciało węża. Nie reagował. Cholera. Nagle zwolnił uścisk wokół wampira, bynajmniej nie wycofując się, ale skupiając zainteresowanie na nowej ofierze, cieplejszej i bardziej żywej niż nieumarły. Syknął, rzucając się na dziewczynę. Kotka wpadła w furię, czując cielsko węża owijające się wokół niej. Szarpnęła nożem, mając nadzieję, że ta bestia ma jakieś cholerne serce w tym swoim kilkumetrowym cielsku i jeśli będzie uderzać, w końcu na nie trafi. Wąż syknął i machnął nią w stronę pyska, uzbrojonego w ostre jak sztylety, kilkudziesięciocentymetrowe zęby. Słyszała Eryka, który usiłował jej pomóc, choć nie miał ostrza. Poza kłami. Kotka mogła zrobić tylko jedno. Zwiotczyła mięśnie, udając ogłuszoną i przyczaiła się, czekając na okazję. Oby wąż nie miał w zwyczaju podgryzać ofiary dopiero na dnie. Ale nie, powolnym i ociekającym zwycięstwem gestem gad uniósł się nad nią i obnażył zęby, gotując się, by wbić je w ciepłe ciało dziewczyny. Szykował do skoku. Tak jak ona. To była chwila, kiedy głowa węża była już w jej zasięgu wyskoczyła jak z procy, odbijając się od cielska silnymi, kocimi udami. Potrafiła skakać. Wysunęła pazury i rzuciła się na odsłoniętą głowę węża. Metodą praktykowaną przez wszystkie dachowce świata rozorała skórę na pysku gada, wbijając, jak miała nadzieję, boleśnie, pazury w jego ślepia. Wszystko odbyło się błyskawicznie, a ona zdołała uniknąć potężnych zębów gada. Unikanie zębów większych od niej stworzeń miała opanowane, jest w końcu małym kotkiem, do cholery! Skuliła się, blisko przywierając do łba węża, który usiłował ją strząsnąć. Zaparła się pazurami, powiększając szkody. – Serca nie znajdę – parskała – ale może mózg jakiś masz, piekielna kreaturo! Wbiła się w oczodół całą dłonią, po przedramieniu spłynęła zielonkawa substancja szklista oka. Obrzydliwość, jęknęła, ale szarpała w ranie, cięła pazurami, aż bydle
znieruchomiało. Wpadła do wody zadyszana. Rozejrzała się za wampirem. Nie wyglądał dobrze. Może pozwoli mu dojść do siebie, nim go skopie. Zaczęła płynąć do brzegu, zmęczona, ale wciąż nabuzowana adrenaliną. Eryk płynął za nią. Po chwili dogonił ją i próbował jej pomóc, odepchnęła jego rękę i przyśpieszyła. Wykręcała kręcone, jasnozłote włosy, które teraz nasiąknięte były wodą i pozostałościami po płynach ustrojowych węża. Schludnie ocierała twarz i włosy wierzchem dłoni, powstrzymując się przed polizaniem jej. Zapach węża wciąż trzymał się skóry, zbyt obrzydliwy, by miała ochotę na wzięcie go to ust. Była w samych majteczkach, bosa i tak śliczna, że wampir gapił się na nią dygocząc zębami. Czuł się koszmarnie. Usiłował jej pomóc, ugryzł węża kilka razy, ale jego krew najwidoczniej była trująca. Zwinął się na piasku i wymiotował czarną mazią, tak długo, aż żołądek zassał się całkiem. Był pusty, głodny i podtruty. Opadł na plecy, z trudem oddychając. – Jasne, musiałeś przekąsić, co? Nie wiesz, że one są trujące? – parsknęła. Pierwsze słowa, jakie wypowiedziała, odkąd wyszli z wody. Był mile zaskoczony, że były cenzuralne. – Nie jadłem, walczyłem. Nie mam pazurów, tylko kły – jęknął. – Nikt nie jest doskonały. Może poza mną – uśmiechnęła się z triumfem. – Ale ty, koleś, masz przesrane. Randka z kotem, która kończy się kąpielą w morzu... tak to się kwalifikuje jako najgorsza randka w historii. – Woda, nie wąż, była największym koszmarem? – zapytał niepewny, czy się nie przesłyszał. Parsknęła, znów bardzo kocio, zjeżyła się, otrząsając z wody. – Wąż to była zabawa. Ale woda była stanowczo za mokra. – Nie musiałaś mnie ratować, dziękuję, że to zrobiłaś. – Wolisz nie wiedzieć, co by mówiono, gdybyś zniknął na randce ze mną. A miałeś świadków, że wyszedłeś ze mną z baru. Na pewno znów dostałabym kuratora i bransoletkę lokacyjną – prychnęła. – Mniej zachodu było z uratowaniem cię niż z tłumaczeniem, że nie miałam z twoją śmiercią nic wspólnego. – Kiciu, muszę zapytać, dlaczego potrzebujesz terapii? – Zamknął oczy, oczekując krwawej historii o seryjnej zabójczyni, ale ona tylko zachichotała. –
Właściwie
sam
widziałeś...
Papa
mówi,
że
nie
mam
instynktu
samozachowawczego. Nie jestem tak submisywna, jak powinien być tak mały drapieżnik w stadzie. – Żyjesz w stadzie wilków, tak?
Przytaknęła, wciągając skąpą sukieneczkę, na swoje wciąż wilgotne ciało. Materiał stawiał opór. – I nie jesteś posłusznym dołem drabiny, najniższym członkiem w hierarchii? – Nie – powiedziała zaczepnie. – Nie potrafię, choćbym chciała. Po prostu nie mam w sobie dość... sama nie wiem, pokory? Terapeuta mówi, że rozsądku. – To dlatego mówi ci, jak mała jesteś? – Taaa, jakby to mnie mogło powstrzymać. Byłam jeszcze mniejsza jak wyzwałam na pojedynek pierwszego wilka. – Ilu ich wyzwałaś? – W sumie? Kilku. Papa wysłał mnie na terapię, bo bał się, że zacznę wyzywać samice i dojdę alf, ale to głupota, przecież nie chcę być żoną własnego papy... – Twój papa to alfa z Gdyni? Olaf? – Tak. Znasz go? – Z widzenia. Stado cię adoptowało? – Papa. Znalazł mnie jak byłam kociakiem. Zaatakowałam go i wściekle podrapałam, choć miałam jakieś dwa latka – uśmiechnęła się z niekrytą satysfakcją – i ledwie mi sterczał ogonek od ziemi. – Więc wiedział na co się decyduje – zaśmiał się Eryk. – Tak, ale widzisz, objął stado i nie chce kłopotów. To tutaj jest liczniejsze niż nasze dawne na północy. Niektórzy są jak bracia, widziałeś sam, inni... cóż, sami szukają kłopotów. – A przy tobie je znajdują, co? – Uśmiechnął się. – Cóż mam dodać – wyszczerzyła ostre kły – nie ocenia się książki po okładce, a kotki po rozmiarach. – Jako kot też jesteś taka... mała? – Najmniejszy dachowiec, jakiego ziemia nosi, jak mówi Rocky, jakieś dwa kilogramy w porywach. Roześmiał się pełną piersią. Od lat nie śmiał się tak szczerze. – Eryk, jeszcze jedno, nie mów nikomu, że walczyłam z czymś większym od siebie, ok? Jak się papa dowie... On się potrafi wnerwić, wiesz? Zresztą, sam przyznaj, co za głupie zasady, jakbym miała walczyć tylko z mniejszymi, to co mi zostaje, do cholery? Chomiki i nornice? Znasz jakiegoś innego zmiennokształtnego, który po przemianie waży mniej niż dwa kilo? Znów się roześmiał, trzymając się za wciąż bolący po torsjach brzuch. – Jasne, nic nie powiem.
– A i Eryk, jak zechcesz znów popływać, upewnij się, że to nie jest wiosenna równonoc, dobrze? Granica między światami jest wtedy tak cienka, że kto wie jakie jeszcze stwory się tam czają. Zakrył dłońmi oczy i westchnął. – Zapomniałem, naprawdę. – Jedno jest pewne, z tym samobójstwem, to ci chyba minęło. Jak na gotowego na śmierć, cholernie mocno walczyłeś o życie, czy też jego resztki, które przysługują twojej rasie. Miała rację. Walczył. Nie pomyślał „witaj śmierci, oto idę”. I nie chodziło tylko o estetyczne braki śmierci w brzuchu węża. – Kicia... – Nie mów tak – zjeżyła się – możesz mi mówić jak wszyscy przyjaciele, po tym co razem przeszliśmy od biedy się łapiesz na tą kategorię. – Jak? Bri? – Nie głuptasie, tak mówią moi bracia, a z nimi nie zrobiłabym tego co z tobą, kto wie... Szelma, mówią na mnie Szelma. Zaśmiał się. – Pasuje. Cholernie pasuje. A więc, Szelmo, masz ochotę na jeszcze jakąś randkę ze mną? – Jasne, ale ja wybieram miejsce i żadnej wody, kąpieli i gadów. – Umowa stoi. – Wyciągnął w jej stronę rękę. Przewróciła oczami i szarpnęła go tak, że musiał poderwać się na równe nogi. Stanęła na palcach i wycisnęła mu na wargach mokry całus. – Mówiłam już, mam z tobą ochotę na rzeczy, jakich nie robię z braćmi. A im ściskam ręce bez przerwy – uśmiechnęła się, przyciągając jego głowę w swoją stronę. Posłusznie uległ. Jeśli czegoś nauczył się tej nocy, to nie sprzeciwiać się tej małej kotce. Widział, jak ostre ma pazurki. Eryk Dotarł do Trumny tuż przed świtem. Poobijany i obolały, ale dziwnie spokojny. Po raz pierwszy od dawna wracając do gniazda nie zastanawiał się, jak by to było, gdyby został na zewnątrz dłużej, do wschodu słońca. Pchnął masywne, obite miedzianymi płytami drzwi. Kaden stał, opierając się o bar, jak zwykle nonszalancki. Jego prosta, ciemna koszula i czarne
dżinsy mocno kontrastowały z renesansowym i dekoracyjnym wystrojem lokalu. Trumna była czymś więcej niż barem, była kwaterą główną wampirów w Trójprzymierzu. Kaden przygotował już wszystko do zamknięcia na pierwszą część dnia. Wszystkie światła, w tym ciężkie pałacowe żyrandole, były pogaszone. – Hej, Eryk, miło że wróciłeś – błysnął kłami. Eryk doskonale wiedział, że wielu mieszkańców gniazda obstawiało, kiedy ulegnie dogasaniu. Najwidoczniej Kaden obstawiał na jego korzyść. Miał ochotę mu powiedzieć, że może podbić stawkę, ale zamilkł. Był naprawdę zmęczony, ciało go pobolewało. Niepokoił się tym nieco, bo powinien się już regenerować. – Nie idziesz spać? – Jeszcze nie, muszę złożyć zamówienia, by dostawy przyszły po zmierzchu. Skinął głową. Kaden był kierownikiem sali w największym barze dla wampirów w Gdańsku, a także trzecim, po Gajuszu i jego seneszalce, Teresie, wampirem w gnieździe. To wiązało się z pewnymi obowiązkami. Eryk chwilę zastanawiał się, czy nie wypić szklanki Arh+ przed snem, ale żołądek wciąż pamiętał skurcze po wymiotach. Nigdy nie pić z węży morskich, zanotował w pamięci. Zwlókł się po schodach do sypialni. Pokój był urządzony znacznie skromniej niż główna sala. Fioletowe ściany, rząd trumien pod jedną ścianą, jego tapczan w rogu, rząd szaf suwanych na drugiej ścianie, niewielki kącik rekreacyjny, stolik i kilka foteli. Nic wymyślnego. Tutaj tylko spali. Oprócz sali głównej w Trumnie było wiele pokoi, w których było wszystko, czego nieumarli potrzebowali do pełni życia. Jakkolwiek nieadekwatnie to brzmi. Większość trumien była już pełna. Pojedyncze wampiry szykowały się wciąż do snu. Eryk minął rząd trumien i opadł na swój tapczan. Nie lubił małych, zamkniętych przestrzeni, w tym trumien. Może to dziwna fobia jak na wampira, ale nie mógł opanować ataków paniki, kiedy budził się i widział nad sobą atłas zamkniętego wieka. Przypominało mu to zbyt boleśnie pierwszą noc po przemianie, kiedy obudził się w grobie. Zasypany, w zaplombowanej trumnie. Nie miał szczęścia być bogatym szlachcicem z rodzinną kryptą, nie miał też sług, którzy, uprzedzeni wcześniej, otworzyliby trumnę na czas. Zresztą, sam nie wiedział, że będzie potrzebował otwierać trumnę. Został zamieniony bez wiedzy, nikt nie dał mu wyboru. Do dziś nie wiedział, kto podczas bitwy pod Marengo zdecydował, że młody Szwed walczący w polskim legionie po stronie Napoleona zasługuje na przemianę. I tak doceniał fakt, że pochowano go w trumnie a nie w zbiorowej mogile. Wyobrażał sobie, jak fatalnym byłoby przebudzenie w stercie trupów. Albo gdyby w ogóle go nie pochowano a
słońce błyskawicznie zakończyłoby jego wampirzy żywot nim się na dobre zaczął. Kimkolwiek był jego stwórca, wykazał minimum troski o swoją progeniturę. Jedyny przejaw troski, jeśli szło o ścisłość. Na początku, kiedy zdany na siebie, przepełniony goryczą do swego stwórcy, zastanawiał się, czemu ten był tak okrutny – jak mógł go stworzyć i zapomnieć? Później znalazł w sobie więcej wyrozumiałości. Była wojna. Kto wie, czy równie szczęśliwa dla jego ojca czy matki, jak dla niego? To były niebezpieczne czasy, łatwo było stracić głowę. Dosłownie. Ułożył się na miękkiej poduszce i zapadł w sen. Nieważne, że przez sen nie czuł miękkości poduszki i ciepła kołdry. Lubił tak zasypiać i budzić się. Znosił żarty i docinki innych wampirów. Nie unosił się już od dawna. * Słońce zaszło już trzy kwadranse temu i wszyscy w sypialni pod Trumną już się obudzili. Eryk też, choć nie miał siły wstać z łóżka. Ból był obezwładniający. Zwinął się w kłębek, by nie czuć nieznośnego ssania w brzuchu. Pierwszy raz od dwóch stuleci czuł, jakby miał gorączkę, pot rosił mu czoło. Słyszał podniecone szepty chłopaków, ale nie odezwał się. – Stary, dobrze się czujesz? – Joachim pochylił się nad nim. Dobry, stary Joachim. Wampir należący do wiedźmy wiedział, jak to jest być na marginesie. Może dlatego częściej niż inni zagadywał do Eryka. Wielu unikało go, jakby bali się, że dogasanie jest zaraźliwe. Fakt, że od dwustu lat właściwie był wolny i tylko umowy z mistrzami, takimi jak Gajusz, sprawiały, że nie stał się autharkisem, nie poprawiały jego notowań w społeczności wampirów. Mógł odejść, kiedy chciał. Gdyby miał gdzie odejść. – Boli – wysyczał Eryk. – Zaatakował mnie wąż morski. Strułem się, walcząc. Oczy Joachima zrobiły się większe. – Cholera, trzeba ci pomóc, zadzwonię do Dory... – Nic mi nie będzie – warknął. Ostatnie czego potrzebował, to szalona wiedźma, która przyłączyłaby go do swojego stadka dziwadeł. Wiedźma nie powinna być panią wampirów, nieważne, co mówił Joachim i Wawrzyniec. Może i była dla nich lepsza niż Gajusz, ale samo rozwiązanie wydawało mu się niedorzeczne. Joachim zrobił urażoną minę. Cholera, Eryk znów zapomniał, że ten wampir czytał w myślach. – Nie obrażaj się, stary. – Jasne. Jak chcesz.
Joachim wstał i wyszedł z sypialni. I tak zadzwoni, Eryk był pewny. Może dlatego tak łatwo dogadywał się ze swoją wiedźmą, ona też nie potrafiła się trzymać z dala od nie swoich spraw. * Joachim przemierzał właśnie główną salę Trumny. Zamierzał oczywiście zadzwonić do Dory i zapytać o te węże, kiedy uwagę jego zwrócił hałas przy drzwiach wejściowych. Łomot w obite miedzią drzwi. Przystanął, patrząc, jak Kaden przekręca zamek. Jeśli to dostawa, mógł mu pomóc. Ale nie był to nikt z zaopatrzenia. W drzwiach stała drobna dziewczyna w białych tenisówkach, dżinsowych szortach i różowej koszulce. Wepchnęła się pod ramieniem Kadena, energicznie i bezpardonowo. – Przesuń się – syknęła. – Gdzie wasza gościnność? Kaden parsknął coś złośliwie i złapał ją za ramię. Obróciła się w jego stronę gwałtownie, kręcone włosy zafalowały. Joachim z rozbawieniem patrzył, jak maleńka osóbka, jakieś 155 centymetrów wzrostu, syczy na Kadena. – Weź tę łapę, jeśli nie chcesz jej stracić, krwiopijco! Kaden śmiał się tylko chwilę, w następnej sekundzie na jego twarzy rysowały się ślady pazurów, a dziewczyna wykręcała mu nadgarstek sycząc wściekle. – Ostrzegałam. Gdzie jest Eryk? Kaden szarpnął się. Dziewczyna prychnęła puszczając jego nadgarstek. – Nie mam czasu na to gówno, gdzie jest Eryk!? – krzyknęła, popychając zdezorientowanego wampira. – Ty suko... – wyjęczał wampir potrząsając dłonią. – Pudło, krwiopijco. Powtórzę ostatni raz, gdzie jest Eryk? – Nie mam zamiaru ci nic mówić, nie rozmawiam z jedzeniem. – Zasady przy stole, to taka zamierająca tradycja – warknęła, a chwilę później jej biała tenisówka odbiła przykurzony ślad na kolanie kierownika sali Trumny. Joachim bawił się świetnie. To małe stworzenie było niesamowite. Miała tupet i kipiała brawurą, ale to nie wystarczy. Kaden gotował się z wściekłości i Joachim wiedział, że dziewczyna, choć bezczelna i szybka, nie miała szans naprzeciw kilkusetletniego wampira, choć zdawała się tym nie przejmować. – Hej, przestańcie – zainterweniował. – Może powiesz mi, czemu szukasz Eryka? Chcesz go skopać?
– Nie – prychnęła – choć zasłużył, randka z nim na zawsze zostanie na szczycie najgorszych jakie miałam, ale nie, nie chcę go skopać. Mam coś, co jest mu bardzo potrzebne. – Trochę AB rh –? – Kaden powąchał powietrze wokół niej i uśmiechał się złośliwie. – Uważaj koleś, naprawdę mnie wkurzasz – warknęła dziewczyna, wymierzając w niego szczupły palec wskazujący z paznokciem pomalowanym na krwistą czerwień. Joachim wszedł między nich, nim sprawy wymknęły się z pod kontroli. I nie był pewien do końca, kogo chciał w ten sposób ochronić. – Zaprowadzę cię do niego – powiedział po prostu, ignorując wściekłe spojrzenie wampira i podejrzliwe dziewczyny. – No proszę, jak na krwiopijcę jesteś całkiem rozsądny. – To po mamie – powiedział i sam zaśmiał się z żartu. Jego matką wedle prawa była zupełnie nieobliczalna wiedźma, która zawsze pakowała się w kłopoty. Najwidoczniej rzeczywiście idzie jej śladem, pomyślał, odprowadzając dziewczynę jak najdalej od dyszącego chęcią zemsty Kadena. – Nie denerwuj go – szepnął. – Nie chcę z nim walczyć w obronie dziewczyny, którą widzę pierwszy raz w życiu. Spojrzała na niego spod strzechy jasnych włosów. – A walczyłbyś, bo? – Odruch – powiedział z uśmiechem. Tak, to też chyba po mamie. – Okej, dość bzdur, jak się czuje Eryk? Zatrzymał się gwałtownie i chwycił ją za ramię. – Co o tym wiesz? – Dość – skrzywiła nos. – Byłam z nim wczoraj. – Widziałaś jak zaatakował go wąż? – Jasne. I nawet uratowałam mu dupę. Byłam rano u znachorki, powiedziała, że to zatrucie samo nie minie, mam lekarstwo. Odetchnął. Wolał nie dopytywać, jak to małe stworzenie pobiło węża morskiego, z którym nie poradził sobie Eryk. Zaprowadził ją wprost do piwnicy. Bez słowa wyminęła kilka wampirów, którzy stali na jej drodze. Szła energicznie, odpychając zagapione w nią stworzenia nocy, jakby byli namolnymi psiakami. Fuknęła kilka razy, nim dotarła do tapczanu Eryka. Widział, że szła po zapachu. – Hej tam, pijawko, znowu muszę ci ratować tyłek, co? – powiedziała, zatrzymując się przed Erykiem. Małe piąstki opierała o biodra, stała na szeroko rozstawionych nogach,
jakby gotowa do walki, ale Joachim widział, że uśmiecha się ciepło do zwiniętego w kłębek wampira. – Szelma. – Uśmiechnął się blado. – Jasne, Szelma na ratunek. Masz, wypij to – wyjęła z kieszeni buteleczkę i nachyliła się, by pomóc mu wypić zawartość. Wypił, nie pytając co i skąd ma. Ufał jej. To całkiem uspokoiło Joachima. Mógł się tylko uśmiechnąć. Eryk był outsiderem, nieufnym dogasającym. Dziewczyna musiała być wyjątkowa, skoro bez wahania pozwalał sobą komenderować. Kazała mu usiąść, zrobił to. Poprawiła mu pościel, strzepała poduszkę, dopiero znów pozwoliła się położyć. – Przynajmniej gust masz lepszy od tych tam. – Wskazała na pozostałych i ich trumny. – Nie lubię... – wyjąkał Eryk, ale umilkł. – Nerwice, no tak, mogłam się domyślić. – Uśmiechnęła się złośliwie, ale usiadła na łóżku obok niego i położyła mu dłoń na czole. – Rozpalony czy napalony, krwiopijco? – Z tobą u boku... kiciu, co ja mogę. – Mówiłam, nie wąchaj – zaśmiała się. Uśmiechnął się na jej żart. – Lepiej ci? – Mniej boli. – Darń mówiła, że trochę potrwa, zanim toksyny się zneutralizują. I kazała ci przekazać, że tylko bardzo głupi wampir mógłby pić krew selkiego, zwłaszcza węża. Pokiwał głową. Sam już doszedł do podobnych wniosków. Joachim zerknął na wampiry, przyglądające się scenie na łóżku. Oczy kilku z nich świeciły podejrzanym zainteresowaniem. Zdecydował się zostać i przypilnować, by sprawy nie wymknęły się spod kontroli. Podszedł do fotela ustawionego w rogu tak, by mieć wszystkich na oku. To szeryfowanie chyba też miał po matce. Rozłożył książkę i udawał, że lektura go zajmuje. Eryk zasnął. Wampiry powoli się rozchodziły, zostały tylko dwa zakapiory, których Joachim dawno miał już na indeksie pod hasłem „kłopoty”. Dziewczyna siedziała przy Eryku i obdarzała agresywnymi spojrzeniami dwa wampiry dyskretnie skradające się w jej stronę. – Tylko spróbujcie, cholerne pijawy, a słowo daję, złamię wszystkie obietnice, jakie składałam papie. – A co mu obiecałaś, mała? – Adrian szczerzył na nią kły i, czego Joachim był pewien, usiłował ją zauroczyć. – Że do końca tygodnia naprawdę postaram się nikogo nie zabić. Ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek. I wal się z tym twoim urokiem, nie działa.
Adrian zamrugał gwałtownie. W nieumarłej wersji życia nie zdarzało się często, by ktoś nie uległ jego urokowi. Spojrzał na towarzysza, zwinnego wampira o kasztanowych włosach. Patryk wzruszył ramionami, ale nie wycofał się. Przysunęli się krok do dziewczyny. Ta tylko na to czekała. Nim Joachim zorientował się co się święci, dziewczyna skoczyła. W ułamku sekundy była przy Adrianie i jej pazurki rozorały jego policzek. Skoczyła szybciej, niż powinna móc i była za plecami Patryka, a na jego szyi czerwieniły się cztery szramy. Trwało to ułamek sekundy. Dziewczyna znów siedziała na łóżku Eryka, jakby nic się nie stało. – To chyba tyle, jeśli chodzi o wasze złudzenie o jej dobrowolnym oddaniu wam krwi, co? – powiedział spokojnie Joachim ze swojego kąta. – Chyba nie zamierzacie łamać rozejmu? – Nie ma tu nic do gadania – warknął Adrian, ocierając krew z policzka. – Zaatakowała nas. – Broniła się. Ma do tego prawo. – Przylazła tu, sama wskazała się na dawczynię – warczał nieprzekonany Adrian. – Przyszła pomóc jednemu z nas – kiwnął na Eryka – i nie sądzę, by on był zachwycony, że chcieliście ją wyssać. – Chyba się przejmę. Dogasający wampir nie jest przeciwnikiem. Słabeusz, sam mam ochotę go wykończyć. – Patryk wyprostował się i napiął ramiona. Jego niesnaski z Erykiem nie były tajemnicą. Syknęła. Znów stała. Wściekła jak mała Erynia. W jej prychaniu było tyle z kota, że Joachim dziwił się, że dotąd tego nie zauważył. Pazury u jej rąk znów się wydłużyły, a mięśnie pod skórą zafalowały w sposób, jaki znał – walczyła, by się nie zmienić. Nie wiedział, jakim typem kotowatej była, ale wolał, by jakaś tygrysica nie zdemolowała sypialni. Oddychała głęboko, prawie hiperwentylując. Wstał, by interweniować, ale machnęła ręką dając znak, że nad sobą panuje. Podeszła o krok do agresywnych wampirów i powiedziała: – Spróbuj go tknąć umarlaku, a rozwłóczę twoje kości po całym cholernym Gdańsku. Do twojej wiadomości, Eryk już nie dogasa. I na twoim miejscu zapamiętałabym to, co teraz usłyszysz: jest nietykalny, rozumiesz? Jeśli nie, znajdę cię za dnia i urządzę taką smażalnię, że popamiętasz. Nie będzie cię dość, by usypać w pamiątkową urnę. Wiem, gdzie śpisz, wampirze, nie zapominaj. Wampiry cofnęły się o krok. Joachim nie wiedział, co zobaczyły w jej twarzy, ale uwierzyli jej.
– Chłopaki, może pomożecie Kadenowi na górze? Miała być dostawa – rzucił lekko, by dać im honorowy pretekst do wycofania się. Inny niż rzucenie się na dziewczynę i zagryzienie jej dla samej zasady. Prychnęła na nich, znów siadając u boku Eryka. Adrian i Patryk spojrzeli na Joachima, ale ten też siedział, znów zanurzony w lekturze. Odeszli. Czytał w ich myślach dość długo, by wiedzieć, że zracjonalizowali to spotkanie i przekonali sami siebie, że byli zwycięzcami tego starcia. Uśmiechnął się lekko. Jasne, a on jest królową Wiktorią. – Naprawdę już nie dogasa? – zapytał cicho, gdy w sypialni zostali sami, nie licząc śpiącego Eryka. – Tylko by spróbował. Za dużo mi wisi, by się wymiksować – parsknęła. Robiła to naprawdę kocio. – To dobrze – uśmiechnął się. – Będę spał spokojniej. – A co cię on obchodzi? – Jakoś mnie obchodzi. Cholera wie czemu. – To też po mamusi? – mruknęła złośliwie, ale jej oczy migotały rozbawieniem. – Pewnie tak. Jak większość tych niewampirzych zachowań, przez które mam sporo kłopotów – powiedział bardziej do siebie niż do niej. Zwykle nie narzekał na Dorę, na swój sposób była najlepszą panią, jaką miał. A miał porównanie, bo była trzecią osobą, której winien był bezwzględne posłuszeństwo. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. – Jesteś w porządku jak na krwiopijcę. – Dzięki. Ty też. Jak na kota. Prychnęła. – Też mi odkrycie. Jestem idealna. Papa zawsze to powtarza. Potem dodaje „ale”, ale tej części już nie słucham. Zaśmiał się. – Na imię mi Joachim, zapamiętaj, może ci się przydać, jak wpadniesz w kłopoty – powiedział. – Szelma. Zapamiętaj, może dzięki temu nie wpadniesz w kłopoty. – Błysnęła ząbkami. Wyglądały całkiem wampirzo. – Jesteś jednym z wampirów Dory, prawda? Drgnął zaskoczony. Mało kto mówił o niej inaczej niż wiedźma. Wampiry nie bardzo wiedziały jak ją traktować. Wiele jej zawdzięczano, ale... cóż, są konserwatywni, a ona była jak sufrażystka. – Skąd wiesz? – Usztywnił się lekko.
– Och, jestem córką Olafa. Przybraną – wyjaśniła, widząc jego niedowierzanie. – Kiedy dowiedział się, gdzie idę, i zrozumiał, że mnie nie zatrzyma, powiedział, że jakbym wpadła w jakieś kłopoty, mam szukać jednego z wampirów Dory. Nie znam jej, ale papa zna i zdaje się, że są jakby przyjaciółmi. Coś w tym rodzaju. Uśmiechnął się i przytaknął. – A jednak nie szukałaś nas... – Nie miałam kłopotów, z którymi nie mogłabym sobie poradzić. Nic, z czym nie radziłabym sobie w przeszłości – kilku buców z przerostem ego. Norma. Zaśmiał się lekko. – Tak z ciekawości... – powiedział z wahaniem, nie był pewien, czy jego pytanie nie jest dla zmiennokształtnej obraźliwe. – Jesteś kotem, prawda? Nie wilkiem? – Pewnie, że jestem kotem, nie obrażaj mnie, nie jestem tak... toporna jak wilki – uśmiechnęła się złośliwie. – Jakimś szczególnym kotem? – ostrożnie dobierał słowa. – Absolutnie wyjątkowym i cudownym – mrugnęła. – Gdyby tamci – wskazała głową na drzwi, w których zniknęli Adrian i Patryk – pytali, powiedz że tygrysem szablozębnym. – A naprawdę? – To już tajemnica. My kotki lubimy małe tajemnice. – Przeciągnęła się tak kocio, że nie mógł uwierzyć, że ludzkie ciało potrafi tak znakomicie naśladować ten ruch. Popchnęła śpiącego Eryka, by mieć więcej miejsca i zwinęła się w kłębek u jego boku. Joachima patrzył z niedowierzaniem, jak kotka, jakby nigdy nic, zasypia w piwnicy wampirzej kwatery głównej. Pokręcił głową i nie mógł się nie uśmiechnąć. Eryk przez sen mruknął i objął dziewczynę ramieniem. * Kiedy się obudził, pierwsze co poczuł, to brak bólu. Odetchnął z ulgą. Dopiero wtedy zauważył, że nie leży sam na swoim wąskim tapczanie. Obok, zwinięta, całkiem jak kot, z podwiniętymi pod brodą rączkami, spała Szelma. Odgarnął włosy z jej twarzy i odruchowo pogłaskał ją po policzku i szyi. Zamruczała. Prawdziwa kotka. Jak przez mgłę pamiętał, jak ustawiała wszystkie wampiry w okolicy. Musi zapamiętać, by podziękować Joachimowi. Nie spodziewał się, że wampir stanie w jego obronie i w obronie jego przyjaciółki.
Słyszał jak zapewniała, że nie dogasa. I do cholery, miała rację. I wiedział, że zrobi wszystko, cokolwiek sobie zażyczy mały dachowiec obok. I mógł mieć tylko nadzieję, że nigdy nie wkurzy jej tak bardzo, że każe mu wyjść na słońce tylko po to, by mogła patrzeć jak płonie.