Martyna Raduchowska
As Pik i Dama Kier
TERAZ Kaspar nie kochał Anneke już od siedmiu lat, lecz i tak zapomniał o oddychaniu, gdy tylko ją zobaczył. W ogóle się nie zmieniła. Zupełnie jakby cały ten czas, który upłynął od ich ostatniego spotkania, w rzeczywistości był tylko chwilą, zbyt krótką, by pomarszczyć skórę i zabielić włosy. Na lepkich od pomadki ustach kobiety błąkał się uśmiech, troszkę smutny, nieco kpiący, a przy tym pełen nieokreślonej tęsknoty. Tworzył w jej policzkach urocze dołeczki, a jednak nie sięgał szafirowych oczu. Tęczówki jak zawsze pozostały zimne, błyszczące i głębokie niczym górskie jeziora. Kaspar miał pewność, że gdyby wciąż był człowiekiem, utonąłby w nich bezpowrotnie po raz drugi. Siedem lat temu myślał, że kradnąc mu serce, Anneke stała się jego zgubą. Potrzebował wielu miesięcy, zanim zrozumiał, jak bardzo się pomylił: tamtego dnia zgubiła samą siebie. Bo gdyby wtedy nie zostawiła go z krwawiącą dziurą w klatce piersiowej, być może dziś nie chciałby jej krzywdzić. Może nawet umiałby wybaczyć. Jednak zrobiła to, odebrała mu wszystko, co miał, odarła z uczyć i sumienia, zmieniła w potwora. A przecież potwory nie potrafią wybaczać. Za to potrafią się mścić. Teraz nie czuł do Anneke nic poza nienawiścią, zapach jej włosów nie odurzał go już jak najlepszy narkotyk i tym razem nie zdołał zniewolić. A jednak nadal elektryzował skórę, owiewał trzewia wibrującym chłodem, zbiegał dreszczem w dół pleców… W jednej chwili przywołał wszystko, co kiedyś ich łączyło. Mężczyzna zacisnął zęby, przegnał z głowy tęskne wspomnienia. Przez moment zastanawiał się, czy Anneke zdaje sobie sprawę, jak długo czekał na ten moment, jak bardzo pragnął ją teraz zabić, odpłacić pięknym za nadobne i wyrwać serce gołymi rękami.
Wie o tym, uświadomił sobie, gdy ponownie zerknął w szafirowe oczy. Wie doskonale. A mimo to znalazła w sobie dość odwagi, by przyjść do niego, uśmiechnąć się i powiedzieć jak gdyby nigdy nic: – Dobrze cię widzieć, Kas. Milczał, ważąc w dłoni ulubiony sztylet. Nie mógł uwierzyć, że kiedyś potrafił ją kochać. – Dostałeś na mnie zlecenie – odezwała się znowu, gdy stało się jasne, że zabójca nie powita jej z otwartymi ramionami. Powiedziała to takim tonem, że nie był pewien, czy zadała pytanie, czy stwierdziła fakt. Na wszelki wypadek potwierdził skinieniem głowy. – I co? – I nic. – Wzruszył ramionami. – Nie przyjmę go. – Musisz przyjąć. – Słucham? – Musisz mnie zabić, Kas. Zabójca długo nic nie mówił. Oparł czubek ostrza o blat stołu, wprawnie zakręcił bronią. – Nasze losy są splecione – rzekł wreszcie, nie podnosząc na nią wzroku. – Nie wolno mi odebrać ci życia, bo wtedy zginę razem z tobą – Sztylet wirował niczym dziecięcy bączek. Klinga i rękojeść zlały się w jedną smugę, obie czarne i zupełnie matowe, jakby wystrugane z kawałka zwęglonego drewna. Wprawione w ruch przypominały odwrócony stożek, malutką trąbę powietrzną. Sztych z cichym chrobotem sunął po deskach, znacząc je plątaniną rys. – Sama o to zadbałaś, ty stworzyłaś tę klątwa. Nie masz prawa mnie prosić, bym dla ciebie umarł. Anneke przytaknęła mu cicho. Po chwili podeszła bliżej, kołysząc biodrami. Kaspar nie protestował, gdy pochyliła się i szybkim ruchem zatrzymała nóż. – Jeśli tego nie zrobisz, inni zabójcy chętnie cię wyręczą – zauważyła jakby od niechcenia, z uwagą przyglądając się oksydowanej stali.
– I chwała im za to. Nie mogę ukatrupić cię osobiście, ale chętnie popatrzę, jak giniesz z rąk konkurencji. – Po mojej śmierci nareszcie byłbyś wolny – przyznała Anneke. Nagle oderwała wzrok od sztyletu i spojrzała mężczyźnie w oczy. – Ale w ten sposób nigdy się nie dowiesz, gdzie je ukryłam. Nie drgnął tylko dlatego, że nie był już człowiekiem. Dwa szafirowe jeziora kołysały się i skrzyły delikatnie tuż przy jego twarzy, niemal czuł na skórze bijący od nich chłód. Wiedział jednak, że tym razem nie zdołają go pochłonąć. Nawet gdyby bardzo chciał. – Przyszłam cię prosić o pomoc, Kas – zamruczała Anneke, przysiadając na krawędzi stołu. Znalazła się tak blisko, że spływające jej z ramion włosy dotknęły policzka mężczyzny, a wpleciona w nie mieszanka zapachów stała się naraz jeszcze intensywniejsza. – Ocal mnie, a odzyskasz wolność. – Oddasz mi je? – spytał, mimowolnie zniżając głos do szeptu. – Tak. – I znów będę człowiekiem. – Tak. Zmarszczył brwi. – Książę Ragnar oferuje prawdziwą fortunę za twoją głowę – powiedział, delikatnie odsuwając od siebie kobietę i odgarniając z twarzy jej natrętne kosmyki. – A jest gotów zapłacić dwa razy więcej. Musi być strasznie zdeterminowany, by się ciebie pozbyć. Jak go znam, będzie wysyłał mordercę za mordercą, gdziekolwiek się udasz, ruszą twoim tropem. – Nie ruszą, jeśli to ty przyjmiesz zlecenie. Wtedy nie wynajmie już nikogo więcej, bo i po co? Słyniesz z tego, że nigdy nie zawodzisz. I o to chodzi. Jesteś numerem jeden. Asem Pik. – Jasne – Skinął głową, od razu pojmując, w czym rzecz. – W jego oczach będziesz trupem już w chwili, gdy wezmę tę robotę. Ujdziesz z życiem tylko wtedy, gdy uznają cię za martwą. Błysnęła zębami.
– I co ty na to, Kas? Spełnisz moją prośbę? Weźmiesz udział w maskaradzie, by mnie ocalić? – Wolałbym cię zabić tu i teraz. Za to, co ze mną zrobiłaś, zasłużyłaś sobie na bardzo powolną i bardzo bolesną śmierć, Neki. Ale ja sam nie chcę umierać, dlatego najpierw muszę odzyskać to, co mi ukradłaś. – A zatem zgadzasz się. – Tak. – Doskonale. Podała mu dłoń. Zawahał się na krótko, zanim ją uścisnął. Poczuł na skórze gorące wyładowania, gdy Anneke zaczęła szeptać zaklęcia Przymierza. – Kiedy mi je oddasz? – zapytał, lekko poruszając poparzonymi palcami, lecz nie rozluźniając uścisku. – Gdy tylko przekonamy Ragnara, że nie żyję, sam je odnajdziesz. I pamiętaj, mam wyjść z tego bez szwanku. A po wszystkim nikomu nie będzie ci wolno zdradzić, że żyję. Nikt też nie może się dowiedzieć, gdzie się ukryłam i ruszyć moim tropem. Długo nic nie mówił, rozważając jej słowa. – Stawiasz sporo warunków – mruknął wreszcie. – Bardzo przemyślanych, muszę przyznać. Jeśli na nie przystanę, nigdy już nie będę mógł cię dopaść, ani wysłać za tobą kogoś, kto zrobiłby to w moim imieniu. Sprytnie, Neki. – Przyjmujesz je? – Przyjmuję. Teraz moja kolej. Czy możesz mi zagwarantować, że po tylu latach wróci do mnie w stanie nienaruszonym? – Dbałam o nie jak o własne. Daję słowo, że jest w idealnej kondycji. – I nie rozpadnie się w proch, gdy tylko go dotknę? – Nie. Stałeś się okropnie podejrzliwy, Kas. – Zgadnij, czyja to zasługa. Jeszcze jedno. Jeśli którekolwiek z nas złamie umowę...
– Zginie na miejscu – odparła beztrosko. – Magia Przymierza nie wybacza porażek, oszustw ani pomyłek. Kaspar uśmiechnął się paskudnie, nie patrząc w oczy kobiecie, którą kiedyś kochał. – I bardzo słusznie. Dopiero wtedy rozłączyli dłonie. *
– Powiesz mi wreszcie, jak brzmi plan? – spytała Anneke, swoim zwyczajem ignorując puste krzesło i przysiadając na krawędzi stołu. Zajrzała mężczyźnie przez ramię. – Co ty tu robisz tyle czasu? – Pracuję nad sztuczką „zabili ją i uciekła” – mruknął, ucierając coś w moździerzu. Nawet nie spojrzał na kobietę, tylko zepchnął ją łokciem z blatu. – Posadź tyłek gdzieś indziej, zasłaniasz mi światło. – Nudzę się. Kaspar nie podniósł głowy, lecz i tak dostrzegła cień uśmiechu, który na moment uniósł mu kąciki ust. – Pewne rzeczy się nie zmieniają – stwierdził cicho. – Minęło tyle lat, a ty nadal jesteś jak dziecko, Neki. Kiedy się pochyliła, przymknął oczy i odwrócił głowę. Od lat nie kochał tej kobiety, ale zapach jej włosów przywoływał obrazy, słowa i doznania, których za nic nie chciał pamiętać. Bo wiedział, że już nigdy się nie powtórzą. I nigdy nie były prawdziwe. – Anneke. Przestań, zanim zrobię ci krzywdę. Usłuchała od razu, ale minę miała nad wyraz zawiedzioną. Przez chwilę przyglądała się, jak z każdym szeptanym przez zabójcę zaklęciem proszek w moździerzu zmienia barwy i konsystencję. Znudziła się szybko, wzruszyła ramionami i usiadła w fotelu przy kominku. Kaspar pracował nieprzerwanie do późnej nocy. Gruba świeca zdążyła stopić się do połowy, oblepiając kandelabr stalaktytami wosku. Wreszcie mężczyzna umilkł, przestał odmierzać i mieszać składniki. Zlał gotową miksturę do małej buteleczki, po czym wstał od stołu i zasyczał, rozmasowując zdrętwiały kark.
Zerknął na Anneke. Spała w fotelu, zwinięta w kłębek pod grubą warstwą futer. Dogasający ogień tańczył w jej włosach złotymi pobłyskami. Kaspar bezszelestnie przeszedł obok i umieścił w żarze kolejne polano, tak suche, że zajęło się prawie natychmiast. Płomień chciwie oblizał drewno, rzucając na ściany podrygujące cienie. Zabójca wrócił do stołu, sięgnął po dzban i napełnił dwa cynowe kubki, po czym zbliżył się do kobiety, stąpając ciszej niż kot... Obudziła się natychmiast, jakby wyczuwając go szóstym zmysłem. Chwilę potrwało, zanim zupełnie oprzytomniała i zdołała zmienić pozycję pod stosem ciężkich skór. Bez słowa przyjęła od niego kubek. Kaspar zauważył, że w ogóle się nie zawahała, od razu pociągnęła zeń spory łyk, przełknęła, oblizała wargi. Nie boi się mnie, pomyślał nie po raz pierwszy, wychylając swoje naczynie. Uważa swój plan za doskonały, jest przekonana, że dzięki łączącej nas magii Przymierza nie zdołam się na niej zemścić. Błąd, Neki. Błąd. Zabójca zajął drugi fotel i przez chwilę przyglądał się kobiecie, którą zabijał w snach co noc od siedmiu lat. – Czym go wkurzyłaś? – zapytał wreszcie, kosztując wina. – Ragnara? Lekceważąco machnęła ręką, jakby nie było o czym mówić, Kaspar dostrzegł jednak leciutkie skrzywienie warg. Trwało krócej niż uderzenie serca, ale powiedziało mu niemal wszystko. – Aha. Czyli tym, co zawsze. Zerknęła na niego znad kubka. – Zazdrosny? – Wiesz, że nie. Już nie. Sama o to zadbałaś. Rozkochałaś w sobie, odebrałaś wszystko, co czyniło mnie człowiekiem, zmieniłaś w marionetkę i odeszłaś, gdy przestałem być potrzebny. – Na tym polega moja praca, Kas. – I wykonujesz ją nad wyraz sumiennie. Nic dziwnego, że zdołałaś omotać samego księcia, w końcu jesteś najlepszą kurtyzaną w Middilgardzie.
Anneke poderwała głowę. Szafirowe jeziora oczu stwardniały, jakby nagle skuł je lód. – Nie nazywaj mnie tak – zasyczała. – Nie jestem kurtyzaną. – Nie? – udał zdziwienie. – Szpiegujesz dla swojej królowej, wchodząc do łóżka każdemu, kto ma wpływy i dostęp do informacji. I bierzesz za to pieniądze. Jak dla mnie nie różnisz się niczym od zwykłej lada… – Nie będę wysłuchiwać umoralniających kazań z ust płatnego mordercy – przerwała mu cierpko. – Znalazł się strażnik cnót, myślałby kto. Weź się w garść, Kas, na miłość Bogów, minęło siedem lat, a ty nadal przeżywasz w kółko to samo. Czy ci się to podoba czy nie, byłam Damą Kier. Kaspar zacisnął zęby. Czas przeszły, którego użyła, jakoś umknął jego uwadze. – Ragnarowi najwyraźniej się nie spodobało – wycedził. Anneke odwróciła głowę i zapatrzyła się w ogień. – Niczego nie podejrzewał – powiedziała po chwili. – Spędziłam z nim sześć miesięcy jako pierwsza nałożnica, zdążyłam go poznać na tyle, by wiedzieć, że sam nigdy nie domyśliłby się, że sypia z wrogiem. To nieopierzony i niezbyt bystry smarkacz, przekonany, że wojny prowadzi się wyłącznie na polu bitwy, a wygrywa wyłącznie mieczem. Znam się na swojej robocie, zawsze starannie zacieram ślady. Ani Ragnar, ani jego ludzie nie mieli szans odkryć, że byłam szpiegiem. – Powiedziałaś „byłam” – uświadomił sobie nagle Kaspar. – Już drugi raz. Czyli uważasz, że… – Nie uważam, tylko wiem – nie dała mu dokończyć. – Sprzedał mnie Dwór Kier. Mój własny kraj. Moi zleceniodawcy. To oni poinformowali Ragnara, że ma pod nosem agentkę obcego wywiadu. – Po co mieliby to robić? Popatrzyła na niego bystro. – Myślałam, że polityka cię nie interesuje. Nie odpowiedział. Ponownie napełnił oba kubki i wyczekująco uniósł brwi.
– Nie jest żadną tajemnicą, że wojna z Północą to tylko kwestia czasu – odezwała się Anneke, łyknąwszy wina. – Niedawno upadły negocjacje Dworu Kier z Wyspiarzami. Nie zdołaliśmy ułożyć się z nimi przeciwko Middilgardowi, nie pozostało nam więc nic innego, jak zmienić front. Nie mamy wystarczająco silnej armii, by samotnie stanąć do walki i nie stać nas na najemników ani tym bardziej na magów bitewnych. Potrzebujemy sojuszu. Nie ma większego znaczenia, z kim go zawrzemy, grunt, by zdobyć sprzymierzeńca, inaczej wojna zetrze nas w pył. – Tymczasem Ragnar, młodziutki i narwany książę–wojownik z dziada pradziada, gardzi tymi, którzy nie mogą wesprzeć go na polu bitwy – domyślił się Kaspar. – Dla niego o sile państwa decyduje wyłącznie armia. Jeśli zatem Królowa Kier chce przymierza z Middilgardem, musi udowodnić swoją przydatność w inny sposób… – Na przykład demaskując szpiega Wyspiarzy, od miesięcy grzejącego łoże samego księcia – dokończyła ponuro Anneke. – Jako dowód dyplomaci Dworu przedstawiali Ragnarowi moje ostatnie raporty, zapewniając, że przechwycili je tuż przed granicą z Północą. I tym samym w jednej chwili z Damy Kier zmieniałam się w wyspiarską dziwkę, Ragnar zapragnął mojej głowy, a Dwór zyskał upragnionego sojusznika. – Nie mogę powiedzieć, że jest mi przykro. – Wiem – Podsunęła mu kubek, domagając się kolejnej dolewki. – Nienawidzisz mnie, odkąd skradłam ci serce. – Dziwisz się? Nie odpowiedziała. Podniosła do ust pełne naczynie, opróżniła je trzema szybkimi haustami i oddała mu z powrotem. A potem odrzuciła skóry. Kiedy wstała i leniwym krokiem przemierzyła dzielącą ich odległość, nie potrafił oderwać wzroku od jej rozkołysanych bioder. Przyklęknęła przy nim, położyła mu dłoń na kolanie. Nie poczuł nic. Tylko przytłaczającą tęsknotę za tym, co było. – Anneke. – Nie dziwię się, to było nieuniknione – szepnęła. – Ale nie jestem już Damą. Teraz mogę naprawić wszystko, co ci zrobiłam. Nie próbował jej powstrzymać, gdy zaczęła rozsupływać troczki przy jego koszuli. – Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
– Nie. Wiedziała, że skłamał, ale postanowiła podjąć wyzwanie. – Pozwól zatem, że ci przypomnę – zamruczała z ustami przy jego uchu. – Może wtedy zdołasz mi przebaczyć. – Anneke… – Nie kochasz mnie, Kas, ale nadal pragniesz. Nienawiść to znakomity afrodyzjak, a ty masz w sobie tyle nienawiści… Zapach jej włosów nie odurzał już jak najlepszy narkotyk, ale wciąż elektryzował skórę, owiewał trzewia wibrującym chłodem, zbiegał dreszczem w dół pleców. I przywoływał wspomnienia. SIEDEM LAT WCZEŚNIEJ – Jesteś głupcem – oznajmiła zimno Anneke, zakrywając spocone ciało prześcieradłem. Usiadła gwałtownie, poprawiła poduszki i odgarnęła z czoła kosmyki, które uparcie lepiły się do mokrej skóry. – Nie rozumiesz, jakie to ważne? Dzięki temu możemy zapobiec kolejnej wojnie. – Prosisz, bym zdradził człowieka, który przyjął mnie pod swój dach – powiedział Kaspar, siląc się na spokój. Cała rozkosz, którą jej dał i którą ona dała jemu, zdążyła już ulotnić się bez śladu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Władcę, któremu przysięgałem służyć… – Raczej usługiwać – prychnęła pogardliwie. – Na Bogów, jesteś zwykłym podczaszym! – Wybacz, że nie pełnię ważniejszej funkcji. – Odrzucił prześcieradła, zerwał się na równe nogi i podniósł ubranie z podłogi. – Wtedy pewnie byłbym dla ciebie bardziej przydatny. Anneke zaklęła pod nosem, przeczesała włosy palcami. Patrzyła w milczeniu, jak Kaspar wkłada spodnie i wydawało się, że nie zrobi nic, by go zatrzymać. Ale potem wyślizgnęła się spod przykrycia i naga przyklęknęła na krawędzi łoża. – Miałam na myśli tylko to, że nic mu nie jesteś winien – powiedziała łagodniej, zadzierając głowę i obejmując młodzieńca w pasie. – Niewiele mu zawdzięczasz i niewiele
przy nim osiągniesz. A dzięki mnie możesz stać się kimś ważnym. Jeśli pomożesz mi powstrzymać wojnę, twoje zasługi nie zostaną zapomniane… Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna mówi o tym z takim spokojem. – Neki, ty chcesz, żebym zabił niewinnego człowieka! Zorientował się, że popełnił błąd, jeszcze zanim skończył mówić. Anneke drgnęła i odsunęła się od niego na długość ramion. – Niewinnego? – Uniosła brwi. – A niedawna masakra w Raventale? A polowanie na rzekome wiedźmy po tamtej stronie Szemrzącej Wody? A posłowie z Południa pojmani i wbici na pale mimo chroniącego ich immunitetu? Kaspar nie znalazł na to żadnej odpowiedzi, a widok triumfu w oczach Anneke jeszcze bardziej go rozzłościł. – Naprawdę uważasz, że to honor służyć takiemu władcy? – zapytała, mrużąc powieki. – Wolisz zostać przy nim, niż razem ze mną zapobiec kolejnemu rozlewowi krwi? – Przysięgałem… Nie dała mu dokończyć. – A cóż warta jest przysięga złożona człowiekowi, który sam łamie dane słowo niemal na każdym kroku? – Ostatnio coraz mniej czasu spędzamy na miłości, a coraz więcej na rozmowach o polityce – burknął Kaspar niemal obrażonym tonem. – Czasem mam wrażenie, że sypiasz ze mną tylko dlatego, że mam bezpośredni dostęp do księcia. – Wiesz, że to nieprawda. Sęk w tym, że nie wiedział, ale bardzo chciał jej wierzyć. Anneke stanęła na łóżku. Była tak drobna, że teraz przewyższała go zaledwie o dwa cale. Wyjęła mu koszulę z rąk i oplotła szyję ramionami. – Nie rozumiesz? Nikomu nie ufam tak jak tobie, nikomu innemu nie powierzyłabym tak ważnego zadania. Kaspar, po blisko dekadzie bratobójczych rzezi, całe Dominium potrzebuje pokoju. Jedna śmierć naprawdę nie jest zań wygórowaną ceną. – A co, jeśli mnie złapią? – zapytał słabo.
– Nie złapią. Potrzeba wielu dni, by specyfik, który ci dałam, zaczął działać. Wystarczy dodać jedną szczyptę do potrawy księcia i załatwione. Zanim zorientują się, że został otruty, my będziemy już daleko stąd. Ty i ja. Milczał, gładząc ją po włosach. – Nie, Neki – odparł wreszcie. – Nie zrobię tego. Książę powierzył mi swoje bezpieczeństwo, nie splamię honoru ani sumienia. Nie jestem trucicielem. Musisz znaleźć sobie innego zabójcę. Długo patrzyła mu w oczy, jakby oczekując, że lada moment zmieni zdanie. A gdy wreszcie dotarło do niej, że wybór młodzieńca jest ostateczny, jej twarz nagle się zmieniła. Rysy stały się ostrzejsze, oczy pociemniały, usta wykrzywił nieładny grymas. Kaspar pochylił się, by udobruchać ją pocałunkiem, lecz odepchnęła go i odwróciła głowę. – Przykro mi – powiedział. – Kocham cię i zrobiłbym dla ciebie wszystko. Ale nie to. Nie namówisz mnie do złamania przysięgi. Kiedy znów podniosła na niego wzrok, szafirowe jeziora jej oczu zdawały się kipieć. Uniosła dłoń i przesunęła opuszkami po nagim torsie kochanka. – Chcesz się założyć? – zapytała niemal bezgłośnie, muskając wargami jego wargi. Nie zdążył odpowiedzieć. Wbiła mu palce w mostek tak szybko, że w ogóle nie zauważył ruchu. Nie miał szans zareagować, zdołał tylko ze świstem wciągnąć powietrze. Poczuł, że coś w nim pękło, szarpnęło się głęboko pod żebrami, wypełniło go czymś gorącym i gęstym. Dopiero gdy ujrzał rękę Anneke, parującą i oblepioną ciemną czerwienią, dotarło do niego, że tym czymś była jego własna krew. Pociemniało mu przed oczami, ciało odmówiło posłuszeństwa. Runął do przodu, a łóżko stęknęło pod jego ciężarem. A potem zaczęło drżeć. Cały alkierz wibrował od donośnego, rytmicznego dudnienia. – Wstań – rozkazała Anneke. Wstał natychmiast, choć przecież powinien był już nie żyć. Mięśnie napinały się i rozluźniały bez jego udziału, ręce i nogi same wykonały wszystkie niezbędne ruchy zupełnie wbrew jego woli. Tylko głowa bezładnie i uparcie opadała mu na piersi, jakby nie mogła napatrzeć się na ziejącą w nich dziurę i pogruchotane żebra.
– Spójrz na mnie. Usłuchał, pokonując opór zesztywniałego karku. Anneke stała przed nim naga, piękna i umazana krwią. Uśmiechała się, lecz jej szafirowe oczy pozostały zimne, błyszczące i głębokie niczym górskie jeziora. Kaspar z trudem przeniósł wzrok niżej. Na widok tego, co tam zobaczył, miał ochotę wrzasnąć, lecz nie zdołał wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Jego szczęki zacisnęły się, boleśnie przygryzając język, a usta zlepiły jak posmarowane smołą. Kaspar mógł tylko stać i z niedowierzaniem gapić się na własne serce, bijące spazmatycznie w dłoni kobiety, którą kochał jeszcze przed sekundą. – Obawiam się, że wygrałam zakład – powiedziała Anneke, od niechcenia przerzucając krwawiący mięsień z ręki do ręki. – Dziś wieczorem zabijesz swojego władcę, czy ci się to podoba, czy nie – Popatrzyła na młodzieńca, a smutek w jej oczach przez moment wydawał się autentyczny. – Nie myśl, że to mi się podoba, ja naprawdę cię polubiłam, Kas. Szkoda, że musiało do tego dojść. Gdybym miała więcej czasu, uwiodłabym kogoś chętniejszego do współpracy, ale książę musi zginąć jeszcze dzisiaj. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Odwróciła się na pięcie, podeszła do sekretarzyka i sięgnęła po srebrną szkatułę wysadzaną szafirami i wyściełaną aksamitem. Ostrożnie umieściła w niej serce, które pulsowało w rytm kolejnych uderzeń przyćmionym, rubinowym światłem. A potem z trzaskiem zamknęła wieko i rzuciła młodzieńcowi przepraszające spojrzenie. – Nie martw się, przy mnie będzie bezpieczne, może nawet pewnego dnia je odzyskasz... A teraz chodź, trzeba cię wykąpać i przebrać, w końcu dziś jest twój wielki dzień. Dziś zapewnisz pokój całemu Dominium. No już, rozbieraj się, Kas. Kaspar zaczął posłusznie rozpinać spodnie, zachodząc w głowę, jak to możliwe, że jeszcze chwilę temu potrafił ją kochać. TERAZ Tamtego dnia Kaspar przestał być człowiekiem. Ten, który stracił serce, nie ma w sobie już nic ludzkiego poza nienawiścią. Ktoś taki czuje tylko gniew, radość czerpie wyłącznie z zadawania bólu i odbierania życia, a wizja zemsty jest jego jedynym snem, jedną myślą i jedynym marzeniem. Absolutny brak skrupułów i empatii czyni z niego doskonałego zabójcę.
Anneke nie omieszkała tego wykorzystać. Przez kolejne siedem lat po zamordowaniu księcia, któremu poprzysiągł służyć, Kaspar zlikwidował dziesiątki wskazanych przez nią ludzi. Od jego trucizn, noży i strzał ginęli młodzieńcy i mężczyźni, młode dziewczyny i dojrzałe kobiety, czasem nawet starcy i dzieci. Nie znał wyrzutów sumienia, nigdy się nie zawahał, nie przestraszył ani nie zlitował. Tylko odbierając życie, sam nie czuł się pusty i martwy, zupełnie jakby dusze wydzierane z kolejnych ofiar przepływały przez jego własne ciało, jakby na krótką chwilę wypełniały pustkę po wyrwanym sercu. Tylko śmierć przynosiła mu ulgę, nic więc dziwnego, że z czasem zaczął mordować dla innych zleceniodawców. A niedługo potem stał się najskuteczniejszym i najbardziej bezwzględnym płatnym zabójcą w Dominium. Numerem jeden. Asem Pik. To właśnie tym sposobem Anneke zrobiła z niego potwora. Była Damą Kier. Damą jego serca. Nie mógł jej odmówić, ani zrobić nic wbrew jej woli, nie mógł zabić, bo wtedy ciążąca nad nim klątwa uśmierciłaby także jego. Zresztą, nawet gdyby chciał się poświęcić, byleby tylko zabrać kobietę ze sobą do piekła, nie miał szans tego uczynić. Odkąd razem opuścili dwór otrutego księcia, Kaspar nie widział Anneke na oczy, dostawał tylko listy z kolejnymi zleceniami. Będąc w posiadaniu jego serca, zawsze wiedziała, gdzie go odnaleźć, nie był w stanie się przed nią ukryć. Przez siedem lat bez słowa protestu wypełniał każdy rozkaz, modląc się w duchu, by pewnego dnia ujrzeć martwe ciało znienawidzonej kochanki, która uczyniła go tym, czym tak bardzo nie chciał się stać. Przez siedem lat nic nie ucieszyło go tak bardzo jak wiadomość, że młody władca Middilgardu zapragnął głowy Anneke i był gotów słono za nią zapłacić. Rzecz jasna Kasparowi mimo ogromnej pokusy nie wolno było przyjąć tego zlecenia, lecz sama myśl o tym, że kobieta lada dzień zginie z rąk zabójcy, przynosiła mu niewysłowiony spokój i ulgę. W chwili jej śmierci nareszcie odzyskałby wolną wolę. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego, coś, czego nie przewidział. Anneke przyszła do niego, prosząc, by pomógł jej ocalić życie. To była jedyna rzecz, do którego nie mogła go zmusić, jedyny moment, w którym miał prawo odmówić jej bez żadnych konsekwencji. Nadal nie wolno mu było wyrządzić kobiecie krzywdy, nadal ciążył na nim obowiązek wykonania każdego innego z jej poleceń,
lecz nic nie stało na przeszkodzie, by patrzył, jak jego Dama Kier umiera i nawet nie kiwnął palcem. W pierwszej chwili pomyślał, że jego modlitwy nareszcie zostały wysłuchane: oto będzie mógł z mściwą satysfakcją posłać ją do wszystkich diabłów i spokojnie poczekać, aż inny wynajęty przez Ragnara morderca zwróci mu wolność. A jednak Anneke znów go zaskoczyła. W zamian za ratunek była gotowa oddać serce, które mu skradła. Tylko w ten sposób Kaspar mógł na powrót stać się człowiekiem i zadbać o to, by nikt już nigdy więcej nie zmienił go w marionetkę. Kobieta musiała zdawać sobie sprawę, jak bardzo zaszła zabójcy za skórę. Musiała przewidzieć, że były kochanek będzie chciał odpłacić jej za to, co z nim zrobiła. Jednak wydawało jej się, że potrafi temu zapobiec, że dzięki warunkom, które postawiła, łącząc ich zaklęciem Przymierza, As Pik nie zdoła dokonać upragnionej zemsty. Błąd, Neki, pomyślał Kaspar, obracając się na posłaniu i wspierając na łokciu. Obrzucił śpiącą obok kobietę spojrzeniem, w którym pożądanie mieszało się z żądzą mordu. Błąd. *
– I ja mam uwierzyć, że to zadziała? – spytała Anneke, zerkając na Kaspara z powątpiewaniem. Wzruszył ramionami, patrząc pod światło na buteleczkę pełną połyskliwej substancji, która konsystencją i kolorem przypominała rtęć. – Twoja wiara to nie mój problem – odparł spokojnie. – Jeśli kwestionujesz moje metody, dlaczego nie poszukałaś pomocy u kogoś innego? Nie odpowiedziała. Podeszła bliżej i uważniej przyjrzała się miksturze zabójcy. – A jak to–to działa? – Dokładnie tak, jak chciałaś. Pozwoli ci przeżyć zamach. Szafirowe jeziora oczu zafalowały tak gwałtownie, że Kaspar niemal mógł słyszeć szum wzburzonej wody. – Znaczy, ty naprawdę zamierzasz...
– A coś ty myślała? Nie rób takiej przerażonej miny, Neki. Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że najlepsza maskarada to taka, która choć po części jest prawdą. Ot, żeby daleko nie szukać: siedem lat temu nie zdołałabyś mnie w sobie rozkochać, gdybym był ci zupełnie obojętny. Jeśli Ragnar ma uwierzyć, że wykonałem robotę, ludzie muszą zobaczyć, jak umierasz. Z zadowoleniem stwierdził, że przestraszyła się jego słów. – Czego oczekiwałaś? Że pokażę mu zwęglonego lub bezgłowego trupa przypadkowej kobiety, oświadczę, że to ty, a książątko tak po prostu mi uwierzy? Władca może i jest młody, ale nie aż tak głupi. Spalone ciało na kilometr śmierdzi oszustwem, a pozbawione głowy nadal można zidentyfikować. Zwłaszcza, jeśli przez pół roku chędożyło się jego właścicielkę. Tęczówki Anneke pociemniały jak zawsze, gdy była wściekła. – Przypominam ci, że mam z tego wyjść bez szwanku – wycedziła. – To jeden z warunków Przymierza, więc jeśli zrobisz ze mnie kalekę... – Ależ wyjdziesz bez szwanku – obiecał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Lęk, który dostrzegał w każdym geście kobiety, sprawiał mu wielką przyjemność. Długo patrzyła na zabójcę, mieląc w ustach ciche przekleństwa. Wreszcie wyciągnęła rękę. Kaspar z aprobatą skiną głową i wcisnął jej w dłoń buteleczkę z eliksirem. – Dobrze więc – powiedziała Anneke, a głos prawie jej nie zadrżał. – Powiedz mi, co mam robić. *
Kaspar mógł użyć trucizny, kuszy albo gwiazdek do rzucania, ale wtedy musiałby zachować dystans. Dystans zaś nie wchodził w grę, zabójca chciał przez cały czas być tuż obok Anneke. Pragnął trzymać ją w ramionach i patrzeć jej w oczy, gdy oksydowana stal przebije tkaninę opończy i koszuli, po czym wejdzie głęboko w ciało, uwalniając wartkie strumyczki czerwieni. Taki krok wydawał się bardzo ryzykowny, zważywszy na miejsce planowanego zamachu i obecność wielu potencjalnych świadków, lecz Kaspar nie wyobrażał sobie innego
rozwiązania. Po pierwsze, im więcej ludzi zobaczy śmierć Anneke, tym lepiej. Po drugie, skoro nie będzie mógł naprawdę zabić swej Damy Kier, skoro to wszystko musi być tylko maskaradą, miał zamiar oszukać wszystkich łącznie z samym sobą. Nabrać swój własny umysł. Jeśli zaatakuje ją z bliska, będzie miał wrażenie, że faktycznie odbiera jej życie. Ujrzy wzbudzone paniką szafirowe jeziora, w nozdrza uderzy go ciężka woń piżma zmieszana z zapachem krwi. Ten krótki moment między ciosem a ucieczką pozwoli Kasparowi przekonać się, jak smakowałaby zemsta, którą tak długo i tak skrupulatnie szykował, zanim magia Przymierza zmusiła go do zmiany planów. Czas i miejsce wybrali razem z Anneke. Ustalili, kiedy ścigana z rozkazu księcia zdrajczyni ośmieliłaby się wychynąć z kryjówki i podjąć próbę ucieczki za granicę. Wspólnie doszli do wniosku, że przedstawienie wyjdzie najbardziej wiarygodnie, jeśli Anneke pojawi się w jednym z nadbrzeżnych miasteczek na wschodzie kraju. Tam miała szanse dostać się na statek, który zabrałby ją na drugą stronę Kipiącego Morza. Tak po prawdzie był to jedyny rozsądny kierunek, w którym mogłaby się udać. Bo przecież nie miała czego szukać ani u Wyspiarzy, ani na Dworze Kier, ani na zachodnim pustkowiu, gdzie czekałaby ją pewna śmierć z pragnienia, głodu lub wycieńczenia. Na miejsce zamachu wyznaczyli największą tawernę w Bursztynowym Porcie. Kaspar siedział przy stole w samym kącie sali, popijając piwo i obserwował rozgadanych i rozśpiewanych marynarzy, morskich kupców oraz piratów. Czuł chłód ukrytego w rękawie sztyletu, nie mogąc się doczekać chwili, w której nareszcie będzie mógł go użyć. I wtedy zobaczył Anneke. Weszła do karczmy, odrzuciła kaptur na plecy, strzepując z niego krople deszczu i szybko omiotła wzrokiem zatłoczoną salę. Zabójca wiedział, że to jego szukała. Wyglądała na spiętą, nerwowo skubała kosmyk wilgotnych włosów, mocno zaciskała palce na pasku podróżnej torby, przygryzała wargi. Gdy odwróciła głowę i zaczęła przeciskać się w stronę wolnej ławy, Kaspar spokojnie dopił piwo, wstał od stołu, rzucił na blat kilka miedziaków. Szybko wtopił się tłum, nie spuszczając oczu z kobiety, której nie wolno mu było zabić. Wpadł na nią niby przypadkiem. Przeprosił grzecznie, a ona odruchowo odparła, że nic się nie stało. Zrobiła to, zanim rozpoznała jego głos, zanim uniosła wzrok i spojrzała na zabójcę ze strachem majaczącym pod powierzchnią szafirowych jezior. Nie zdążyła
zareagować, gdy objął ją i pocałował z pasją, tym samym kneblując usta, by nie wydały z siebie żadnego okrzyku. Zresztą, nawet gdyby wrzasnęła, w panującej w karczmie wrzawie i tak nikt by jej nie usłyszał. Miękkie ciało Anneke prawie nie stawiało oporu, ostrze weszło w nie jak w masło aż po jelec. Kaspar nieomal jęknął, gdy kobieta wyprężyła się w jego ramionach. Poczuł ciepłą wilgoć spływającą po palcach, zaciśniętych na rękojeści sztyletu. Oderwał wargi od warg Damy Kier i popatrzył jej głęboko w oczy. Widok źrenic rozszerzonych szokiem, bólem i lękiem przyniósł zabójcy taką rozkosz, że miał ochotę roześmiać się w głos. Metaliczna woń krwi odurzała jak najlepszy narkotyk, ledwo uchwytna nutka piżma nie mogła się z nią równać. Kaspar pchnął raz jeszcze, kierując klingę pod żebra. Ciało kobiety wygięło się w łuk, gdyby ją puścił, runęłaby na podłogę. Z trzecim ciosem z kącika jej ust popłynęła cieniutka, karminowa strużka. Zabójca po raz ostatni przytulił damę swego serca, by scałować z jej twarzy słone łzy i słodką czerwień. Wreszcie szybkim ruchem wyrwał z niej nóż, znacząc deski deszczem ciemnych kropel. A potem odwrócił się na pięcie i odszedł. Nie zerknął przez ramię, by zobaczyć, jak Anneke osuwa się na deski wprost pod nogi pijanych w sztok marynarzy. Minęła ponad minuta, zanim któryś z biesiadników potknął się o jej ciało i zauważył krew. A gdy krzykiem zaalarmował towarzyszy i pochylił się, by sprawdzić, czy ranna żyje, nagle dostrzegł coś jeszcze. I niczego już sprawdzać nie musiał. Nie było wątpliwości, że pośrodku karczmy leży trup. Między nieruchomymi palcami zasztyletowanej kobiety tkwiła pięknie malowana karta do gry. As Pik. *
– Mam ciało – powiedział wicehrabia Elfgren, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Ragnara. Przybył ze stolicy do Bursztynowego Portu, aby potwierdzić śmierć byłej nałożnicy księcia. Spotkali się z Kasparem o zmierzchu w niewielkiej gospodzie przy gościńcu, ponad dwadzieścia mil od nadbrzeża. Od zamachu na Damę Kier minęły już dwa dni. – Świetna robota. Jego wysokość będzie bardzo rad.
Zabójca nie odpowiedział, skinął tylko głową, po czym pociągnął z kufla spory łyk piwa. – Zanim opuściłem dwór, książę wezwał mnie do siebie i kazał zadać ci jedno pytanie, Kasparze. Otóż mój pan bardzo pragnąłby zatrzymać chociaż głowę tej wyspiarskiej dziwki. Planuje udekorować nią główną bramę miasta, aby każdy mógł zobaczyć, jaki los spotyka zdra... – Umowa to umowa, Markus – przerwał mu Kaspar. – Przykro mi, ale nic z tego. – Zastanów się. Jego wysokość oferuje złoto… – Nie potrzebuję złota. Zapłatą za to zabójstwo miały być zwłoki zamordowanej. W całości. Wykonałem zadanie, zatem należą do mnie. I nie są na sprzedaż. Wicehrabia Elfren łyknął wina, przetarł usta koronkową chusteczką. Długo patrzył na rozmówcę, z niechęcią zmieszaną z ciekawością. – Rozumiem, rozumiem – odezwał się wreszcie i dał znak dziewce służebnej, by przyniosła mu jeszcze jeden dzban. – To była tylko propozycja, książę oczywiście dotrzyma warunków umowy. Gdybyś tylko zechciał powiedzieć… – Nie zechciałbym – uciął Kaspar z nieładnym uśmiechem na ustach. – Co uczynię z ciałem, to wyłącznie moja sprawa. Nie będę się tłumaczył ani przed tobą, wicehrabio, ani nawet przed łaskawie nam panującym. – Jak sobie chcesz – Elfgren wzruszył ramionami, napełniając kielich aż po brzeg. – Jestem po prostu ciekaw, to wszystko. Ale nie chcesz, nie mów. – Gdzie jest? – W stajni, na wozie, w drewnianej skrzyni. Możesz je sobie wziąć. Wszystko możesz wziąć, znaczy się, konia kazałem nie wyprzęgać, bo wiedziałem, że zechcesz wyruszyć od razu. I schowaj, proszę, tę sakiewkę, ja stawiam. – Dzięki, Markus. Kaspar uścisnął dłoń wicehrabiego i wyszedł z karczmy w chłodną noc. *
Ocknęła się o północy.
Cztery doby po zamachu, dokładnie tak jak zaplanował. Las milczał złowrogo, ciszę nocy zakłócał tylko ledwo uchwytny szelest liści. Drzewa zdawały się nachylać nad parą intruzów i szeptać między sobą, czekając w napięciu na to, co lada moment miało się wydarzyć. W nikłym blasku księżyca niewiele było widać, lecz kiedy Anneke nareszcie uniosła powieki, Kaspar nie miał wątpliwości, że obdarzyła go spojrzeniem pełnym wyrzutu. – Ty sukinsynu – wycharczała, z trudem wydobywając głos z suchego gardła. – Masz pojęcie, jak to bolało? – Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie była to część planu – odparł spokojnie, patrząc, jak kobieta próbuje zmusić zdrętwiałe ciało do jakiegokolwiek ruchu. – Kiepsko widzę – oznajmiła i zamrugała raptownie. – Bo jest ciemno. – Bardzo śmieszne. Ciemno i mglisto? – Nie, mgła to akurat efekt uboczny. Zaraz ci przejdzie i wzrok wróci do normy. – Daj mi pić – mruknęła słabo. Bez słowa sięgnął po bukłak, przystawił jej do ust i pozwolił ugasić pragnienie. – Udało się? – spytała chwilę później, oblizując wargi. Skinął głową. – Doradca Ragnara przyjechał ze stolicy, gdy tylko otrzymał wiadomość o wykonaniu zlecenia. Wczoraj widział twoje „zwłoki”. I tak jak obiecałem, wyszłaś z tego cała i zdrowa. – Który doradca? – Elfgren. – To dobrze – Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Ragnar ufa mu jak nikomu innemu, uzna mnie za martwą bez żadnych wątpliwości... – urwała i zerknęła na Kaspara, lekko marszcząc brwi i mrużąc powieki. – Tylko jakim cudem przeżyłam trzy pchnięcia nożem? Co to była za mikstura, Kas?
Spojrzał jej w oczy pierwszy raz, odkąd odzyskała przytomność. – Zaraz się dowiesz – odparł cicho, podnosząc się z ziemi. A potem odszedł w mrok. – Ej, a ty dokąd? Wracaj tu i pomóż mi wstać, cała jestem zesztywniała – Nie doczekawszy się odpowiedzi, Anneke z trudem przekręciła głowę o marny cal i spróbowała przebić wzrokiem mgłę i ciemności. – Kas? Zabójca stał kilka kroków dalej i karmił kasztanowego wałacha kilkoma marchewkami. Szepnął coś zbyt cicho, by kobieta mogła rozróżnić słowa, a koń zaparskał i bezgłośnie uderzył kopytem w mech. Kaspar pogłaskał zwierzę po chrapach i poklepał po szyi, po czym wyminął je i podszedł do wozu. Zdjął z niego coś, co przypominało wąskie drzwi. – Co ty robisz? – spytała Anneke. – Dopełniam ostatniego warunku umowy. Wreszcie udało jej się poruszyć i syknęła, gdy uderzyła łokciem o coś twardego. Spojrzała w dół, a kiedy znów przeniosła wzrok na Kaspara, jej tęczówki lśniły przerażeniem. Wciąż leżała w płytkiej, drewnianej skrzyni. Zabójca sięgnął po młotek i ruszył w stronę kobiety, a tym, co niósł pod pachą wcale nie były drzwi, tylko solidne wieko. – Zwariowałeś?! – zachrypiała, blednąc gwałtownie. – Jeśli mnie tkniesz, zaklęcie Przymierza rozerwie cię na strzępy! – Nie wydaje mi się – pokręcił głową i przyklęknął przy szamotającej się kobiecie. Dopiero teraz odkryła, że jej nadgarstki, kolana i kostki krępowały grube rzemienie. Próbowała usiąść, ale była zbyt słaba, by oderwać tułów od dna skrzyni. – Nie zrobię ci krzywdy. Nikt już nie zrobi ci krzywdy. – O czym ty gadasz? Nachylił się nad nią i wyjął z kieszeni buteleczkę z gęstym płynem w kolorze starego srebra. – Powiem ci teraz, co wypiłaś – mruknął z twarzą tak blisko twarzy Anneke, że nawet w mdłym blasku księżyca dostrzegł drobne żyłki, przecinające białka jej oczu. – To jest Eliksir Nieśmiertelności, moja słodka Neki.
O mało nie zakrztusiła się powietrzem. – Co... – Przeżyłaś trzy pchnięcia nożem, bo jesteś nieśmiertelna. Rozumiesz, co mówię? Wiesz, co to oznacza? Gapiła się na niego zbyt przerażona, by odpowiedzieć. – Wiesz – stwierdził krótko. – A najlepsze jest to – dodał po chwili, ważąc w ręku młotek – że mogę cię teraz zabijać bez końca. Na tysiące różnych sposobów. Kiedy tylko najdzie mnie ochota. A ty i tak nie umrzesz, nie złamię warunków umowy, magia Przymierza nic mi nie zrobi. – Kas... – wyszeptała, ledwo poruszając ustami i nie zdołała powiedzieć niczego więcej. Głos uwiązł jej w gardle. – Już za kilka dni Ragnar weźmie twoją śmierć za pewnik – zabójca zgiął jeden z trzech wyprostowanych palców. – To był pierwszy warunek. Zadbałem o to, by nie stała ci się żadna krzywda – Zgiął kolejny palec. – To warunek numer dwa. I wierz mi, nikomu nie powiem, że żyjesz, nie zdradzę, gdzie się ukryłaś, nikt nie ruszy twoim tropem – Zacisnął pięść tak mocno, że aż strzeliły mu knykcie. – Tylko ja będę wiedział, jak cię odnaleźć. Bo o ile pamiętam, żaden punkt umowy nie zabronił mi wpadać z wizytą, prawda? Przekrzywił głowę, napawając się wzbierającą w niej paniką. I nagle dostrzegł coś jeszcze. Jakby okruch światła, bladą drobinkę, iskierkę, migoczącą nieśmiało tuż pod powierzchnią szafirowych jezior. – Ach... – Wykrzywił wargi w strasznym uśmiechu. – Tak łatwo odgadnąć, o czym myślisz, Neki. Masz nadzieję, że kiedy odzyskam serce, zakocham się w tobie raz jeszcze i zwrócę ci wolność – Pochylił się tak gwałtownie, że spanikowana Anneke uderzyła głową o dno skrzyni, chcąc odsunąć się od niego jak najdalej. – A skąd pomysł, że włożę je sobie z powrotem do piersi? Po co miałbym to robić? Żeby znów stać się słabym? Byś mogła okręcić mnie wokół palca tak jak siedem lat temu? Masz mnie za głupca? Patrzył na kobietę tak, jakby chciał ją pożreć. – Ironia losu – szepnął, zaciskając palce na jej drżącym podbródku. – Gdybyś wtedy nie wyrwała mi serca, być może dziś nie potrafiłbym zrobić tego, co zamierzam zrobić. Może nawet bym ci wybaczył. I zrezygnował z pomysłu zakopania żywcem.
Nie zdążyła krzyknąć. Młotek uderzył ją w skroń raz, potem drugi. I trzeci. Odgłos kolejnych ciosów cichł i miękł ustawicznie, coraz bardziej przypominał mokre mlaśnięcia, podczas gdy Anneke coraz mniej przypominała Anneke. Kobietę. Czy choćby człowieka. Ciepłe krople bryzgały na wszystkie strony, lecz koń, odurzony nasączoną ziołami marchwią, zupełnie ignorował ich metaliczną woń i spokojnie skubał trawę. Wreszcie Kaspar otarł z czoła pot i krew. Był nią zbryzgany od stóp do głów. I nigdy nie czuł się lepiej. Przykrył skrzynię ciężkim wiekiem i zaczął wbijać pierwszy gwóźdź. Każde uderzenie strząsało czerwień z młotka, dekorując deski malowniczymi rozbryzgami. Godzinę później Anneke leżała sześć stóp pod ziemią, przywalona grubym pniem oraz kilkoma naręczami gałęzi, zamaskowana magią i otoczona przeklętym kręgiem, by żaden człowiek czy zwierz nie zechciał zbliżyć się do miejsca jej... kryjówki. Kaspar rozpalił ognisko, wyjął z juków chleb oraz ser i jak gdyby nigdy nic przysiadł na mchu. Czuł, jak krzepnąca krew kobiety ściąga mu skórę na twarzy i rękach, lecz ani myślał ją zmywać. Zanim rany Anneke się zagoją, żyłami popłynie życiodajny szkarłat, a płuca na nowo wypełni powietrze, minie ładnych kilka dni i ta świadomość sprawiała mu tyle radości, że miał ochotę odtańczyć taniec zwycięstwa. Już drugi raz prawie ją zabił i to „prawie” było nawet lepsze od faktycznego morderstwa. Tak, to prawda, że nieśmiertelny nie może umrzeć, ale nikt nie powiedział, że nie może umierać. I to znaczne częściej niż tylko raz. *
Minęły kolejne trzy dni, zanim wreszcie Kaspar je usłyszał. Miarowe dudnienie, z początku słabe, lecz z każdą sekundą coraz głośniejsze. Po chwili cały las wibrował i pulsował rubinowym światłem w rytm jego serca, które biło gdzieś tam, setki mil stąd, wewnątrz srebrnej szkatuły wysadzanej szafirami i wyściełanej aksamitem. Wicehrabia Elfgren musiał dostarczyć wiadomość swemu młodemu władcy.
Zabójca wstał i dla próby zrobił kilka kroków przed siebie. Dudnienie gwałtownie ucichło, a ziemia pod jego stopami przestała tak silnie drżeć. Szybko wrócił do ogniska, przy którym siedział dzień i noc przez ostatnie trzy doby. Minął je i ruszył dalej. Ledwo pokonał dwa sążnie, a wtedy łomot, jaki zalał jego umysł ogłuszającą falą, o mało nie podciął mu nóg. Kaspar uśmiechnął się szeroko, patrząc na tętniące karminem drzewa. A więc to tam je odnajdzie. Wystarczy tylko iść na północ, przez cały czas kierując się... Głosem serca, pomyślał i zachichotał jak szaleniec.