2 minute read

Recenzje teatralne – pisze Daniel Źródlewski

DANIEL ŹRÓDLEWSKI

Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.

Advertisement

Recenzje teatralne

Alan Jay Lerner, Frederic Loewe „My Fair Lady” Opera na Zamku w Szczecinie, reż. Jakub Szydłowski, kier. muz. Jerzy Wołosiuk

To współczesna baśń o niezwykłej przemianie prostej dziewczyny w damę. Bez czarów i magii, a jedynie dzięki edukacji. Przepustką do lepszego świata mają być wyuczone salonowe maniery, ale przede wszystkim poprawny język. Dochodzi oczywiście do tego wątek miłosny, ale opis fabuły wydaje się być zbędny, któż nie zna historii kwiaciarki Elizy Doolittle i profesora fonetyki Henrego Higginsa… „My Fair Lady” to muzyczna wersja utworu George’a Bernarda Shawa „Pigmalion” z 1912 roku. Jego muzyczna wersja, z librettem Jaya Lernera i muzyką Frederica Loewego, powstała dopiero w połowie lat ’50 XX wieku. Od momentu premiery na Broadwayu musical nie schodzi z repertuarów teatrów na całym świecie, a za sprawą filmu (1964) z Audrey Hepburn i Rexem Harrisonem w rolach głównych, śmiało można go uznać za kultowy. Praktycznie każdy z utworów to przebój. Wystarczy przywołać kilka tytułów: „Jeden mały szczęścia łut”, „Tę ulicę znam”, „Przyzwyczaiłem się do Jej twarzy” czy „Przetańczyć całą noc”. Orkiestra Opery na Zamku pod kierunkiem Jerzego Wołosiuka znakomicie odnalazła się w frywolnych musicalowych melodiach, ze szczególnym uwzględnieniem sekcji dętej. Zabawnym zabiegiem jest także aktorskie zaangażowanie dyrygenta. Reżyser Jakub Szydłowski, mimo kameralnego charakteru szczecińskiej sceny stworzył monumentalne widowisko. Zaangażował możliwie wszystkie siły i środki szczecińskiego teatru. Na scenie pojawia się kilkudziesięciu artystów (nie licząc orkiestry). Chór Opery na Zamku stworzył intrygującą wielobarwną galerię oryginalnych postaci – śpiewających, tańczących albo po prostu… skutecznie będących (przygotowanie: Małgorzata Bornowska). Sceniczny ruch opanowali i tańcem przepysznie doprawili choreografowie Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka. Wielkie brawa za stworzenie imponujących scen zbiorowych w tak niewielkiej przestrzeni i zachwycające sceny balowe. W przemyślaną postać Elizy wcieliła się Anna Federowicz (w drugiej obsadzie Anna Gigiel). To rola niezwykle wymagająca – zarówno aktorsko jak wokalnie. To droga od wulgarnej kwiaciarki w dredach po wyniosłą damę, a Federowicz wybornie stopniowała tę metamorfozę. Jej czarowi musiał ulec Henry Higgins, tutaj w przekonującej, epatującej sceniczną pewnością interpretacji Janusza Krucińskiego. Dobrze wypadli, szczególnie wokalnie - Tomasz Łuczak (Pułkownik Pickering) i Marcin Scech (Freddy). Świetny aktorsko i muzycznie jest „wypożyczony” z Teatru Współczesnego Wiesław Orłowski. To w jego nieco rubasznie-zaczepnym stylu słyszymy najbardziej znane piosenki. Ciekawym pomysłem było stworzenie postaci subtelnie roztańczonego policjanta o wielkim sercu (świetny Jeppe Jakobsen), demiurga kolejnych scen. Grzegorz Policiński dobrze odnalazł się w kameralnym metrażu szczecińskiego teatru muzycznego. Stworzył spektakl „pionowy”, bo na „poziomy” nie ma tu po prostu miejsca. Optymalnie wykorzystał technologię sceny, ze szczególnym uwzględnieniem możliwości jakie daje scena obrotowa. Z wysokiej tuby, niczym z kapelusza magika, wyczarowywał kolejne przestrzenie teatralnego świata. Wszystkie aranżacje zasługują na wielkie uznanie – wysmakowane, dopracowane w każdym szczególe wnętrza, zewnętrzne „plenery” imponujące i pomysłowe. W owych scenograficznych czarach pomógł Robert Burzyński, autor multimediów, które nie tylko „uzupełniały” fizyczną scenografię, ale miały także niezwykle funkcjonalny charakter. Brawo! Libretto „My Fair lady” pozwala poszaleć! Trzeba stworzyć prawdziwy kalejdoskop postaci, a tym samych kostiumów. Trzeba kostiumem pokazać ulicę, dom oraz bal. Dorota Sabak-Ciołkosz wywiązała się z zadania przepysznie. Kiedy trzeba operowała realność, po futurystyczne projekty ze sceny na wyścigach konnych.

Ależ to dobry spektakl. Słowem: absolutnie pewne Prestiżowe sześć na sześć (6/6).

This article is from: