Nr 5 (17) MAJ 2012
Tzawsze ERAZ i
Cena 5 zł (w tym 8% VAT)
Soli Deo Gloria uwalniająca prawda
AFRYKA
śladami współczesnego niewolnictwa
?
A C A PR LNYM WO
czyni
NUMER ISSN: 2082-6133 ISSN 2082-6133
9 772082 613126
05
10
Tzawsze ERAZ i
Nr 5 maj 2012
3P REZENT NA DZIEŃ DZIECKA Chrońmy dzieci przed politykami.
4S OLI DEO GLORIA
Misja w miejscu pracy
Perspektywa, która uwalnia od presji.
7P IERWSZE WRAŻENIE
Na wakacje w pomarańczowych szortach.
8 PRACA – BŁOGOSŁAWIEŃSTWO CZY PRZEKLEŃSTWO? Nabożeństwo w pracy.
10 PRACA, KTÓRA ZMIENIA
Iść do pracy z radością zamiast z lękiem.
11 PRACUJĘ, BO LUBIĘ Nieprzyjemność leżenia.
12 KIM CHCIAŁBYŚ ZOSTAĆ? I co po sobie zostawić?
14 SENSY ODCZYTYWANE NA NOWO Opowieści drobne.
15 WIADOMOŚCI DOBRE ...dobrem zwyciężaj.
16 MÓJ BÓG, MÓJ TATA
Od duchowego sieroctwa do królewskiego dziedzictwa.
18 UZDROWIONA!
Wspaniały smak kromki chleba.
20 FACEBÓG
„Zaczęliśmy od budowy i nadal budujemy”.
23 Z ZACIŚNIĘTĄ PIĘŚCIĄ
Krótka opowieść o wspólniku.
24 NOTATKI AFRYKAŃSKIE Podróż śladami Kingi.
15 OŚCI D OM
E BR O
WIA D
24
Według szacunków UNESCO ponad 200 mln. dzieci na świecie zmuszanych jest do pracy
...dobrem zwyciężaj... Zdjęcie na okladce GOSIA GÓRA
W
prawdziwe osłupienie wprawiła mnie notatka „Palikot: dzieci brały prezerwatywy garściami”, którą przeczytałem na portalu Onet. pl. Jej zasadniczy fragment brzmi: „Dzieci brały prezerwatywy garściami, bo dostęp do środków antykoncepcyjnych jest w Polsce bardzo drogi. To były kilkunastoletnie dzieci; dziś w Polsce współżycie seksualne rozpoczyna się w piętnastym, szesnastym roku życia. Prezerwatywy są drogie w porównaniu do kieszonkowego piętnastolatki czy szesnastolatka. To jest poważny problem – powiedział dzisiaj [3 czerwca 2012 r. – WT] Janusz Palikot na antenie Radia ZET. Poseł wyjaśnił w ten sposób akcję Ruchu Palikota, który z okazji Dnia Dziecka rozdawał dzieciom prezerwatywy”. Znany z kontrowersyjnych pomysłów polityk jeszcze raz potwierdził swoją reputację. Tym razem jednak nie chodzi jedynie o kolejny polityczny happening z przesuwaniem granic w debacie publicznej. Historia ta pokazuje, że coraz bardziej rozchodzą się dwa światy: kon-
się. I bardzo dobrze, że Palikot się odważył. Wreszcie powiało normalnością” (Emma). „Myślę, że gorszą rzeczą od rozdawania prezerwatyw jest wpajanie dzieciakowi religijnych lęków w postaci grożącego przemocą Boga oraz poczucia winy z powodu naturalnych popędów fizjologicznych. Jest to gwałt na młodym umyśle i cyniczna indoktrynacja. Mam nadzieję, że już niedługo będzie to surowo karane” (Polak z Dziada). Jeszcze bardziej przerażające fakty, choć dotyczące współczesnych Niemiec, wyłaniają się z wywiadu Joanny Bątkiewicz-Brożek z socjolożką Gabriele Kuby na temat przymusowej edukacji seksualnej dzieci w Niemczech, zamieszczonego w „Gościu Niedzielnym”, a znalezionego przeze mnie w internecie. Przytoczę tylko mały fragment: „Czytała pani »Standardy wychowania seksualnego w Europie« [Standards for Sexuality Education in Europe – dostępny w całości w internecie – WT] przygotowane przez Światową Organizację Zdrowia? Przykładowo dla przedziału wiekowego od 0 do 4 lat edukacja według WHO ma koncentrować się wokół pytań: »Co daje
Tu i teraz!
PREZENT
na Dzień Dziecka serwatywny (wartości chrześcijańskich) i progresywny (wartości humanistycznych). Chyba jeszcze nigdy, począwszy od pierwszych wieków istnienia chrześcijaństwa, rozbieżność pomiędzy prawdami moralnymi, które swój fundament umiejscawiają w Biblii, a tymi, które wywodzone są z innych źródeł, nie była tak duża. I to nie jedynie na poziomie liderów opinii po obu stronach, ale w ogólnym, społecznym odbiorze. Kiedy przeglądałem komentarze do tej informacji na najpopularniejszych serwisach wiadomości (onet.pl, gazeta.pl, wp.pl i innych), chociaż przeważały wpisy oburzenia (jak to w internecie, nierzadko nieprzebierające w słowach), nie brakowało jednak również takich, które nie tylko popierały samą akcję, ale dziwiły się, o co ten hałas. Oto dwa przykładowe: „No, straszne!!!! Nie wolno dawać 15-letnim dzieciakom prezerwatyw (…). A tak na serio, ktoś musi wreszcie uświadomić młodzież co do zagrożeń i zabezpieczenia
Tzawsze ERAZ i
przyjemność? Moje ciało należy do mnie«. Dla cztero- i sześciolatków program WHO przewiduje temat: »Masturbacja we wczesnym dzieciństwie. Relacje jednopłciowe. Różne koncepcje rodziny. Rozmowa na tematy seksualne«. Dzieci do 9. roku życia mają wiedzieć wszystko o autostymulacji, stosunku i antykoncepcji (...). Jak pani uważnie przeczyta, nie ma w programie WHO żadnego punktu dotyczącego rodziny! Za to jest tam lista organizacji, które w Europie i w USA prowadzą i monitorują »kształcenie seksualne« dzieci i młodzieży. Niektóre z tych organizacji są aktywne już w Polsce”. Batalię o poglądy, życiowe postawy (i dusze) ludzi, których cytowałem wcześniej, wygrać już niemal nie sposób. Ale wciąż mamy czas, by nasze własne dzieci i te, na które możemy mieć wpływ, chronić przed „nowoczesną” i „postępową” indoktrynacją. Bo przecież nie wychowaniem.
Adres redakcji: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZE, ul. Puławska 114, 02-620 Warszawa e-mail: tzawsze@gmail.com nr konta 15 1160 2202 0000 0001 8845 3686 Korekta: Ula Grabczan
WŁODEK TASAK www.schpolnoc.pl Redaguje kolegium: Gosia Góra, Jarek Michalczuk, Agnieszka Prokopowicz, Bożena Sand-Tasak, Włodek Tasak (red. nacz.). Oprac. graficzne: Jarek Michalczuk
Wydawca: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZE Adres Wydawcy: ul. Puławska 114, 02-620 Warszawa Drukarnia „MIKROGRAF”, ul. Zabraniecka 82, 03-787 Warszawa
ŻYJĄC SŁOWEM
Soli Deo Gloria TEKST WŁODEK TASAK
Człowiek szukający w życiu chwały Boga, w miejsce własnej, zawsze zmierza we właściwym kierunku. Nawet jeśli po drodze ominie go jeden czy drugi zaszczyt, spadnie zaś na jego głowę jeden czy drugi niezasłużony cios, nigdy, przenigdy nie zostanie z poczuciem przegranej
4
Tzawsze ERAZ i
Ż
ył sobie pewien teolog, którego od wieków posądza się, że był co najmniej wrogiem rodzaju ludzkiego, bo głosił podwójną predestynację. Tymczasem główną ideą jego teologii nie była wcale predestynacja, tylko zasada Soli Deo Gloria (SDG), czyli: jedynie Bogu należy się chwała. Mowa o Janie Kalwinie. Soli Deo Gloria było jak okrzyk bojowy reformacji, hasło zwierające szeregi i podnoszące ducha walczących o czystość nauczania Słowa Bożego. W ujęciu teologicznym SDG to zasada, w myśl której wszelka chwała należna jest jedynie Bogu, ponieważ zbawienie dokonuje się tylko przez Boga, za sprawą Jego woli i działania. Ale przecież rozciąga się ona na każdą sferę naszego życia, nie tylko w odniesieniu do usprawiedliwienia i odkupienia. Wielki kompozytor, Johann Sebastian Bach, umieszczał inicjał SDG na początku i końcu wszystkich swoich kościelnych kompozycji, a także czasami przy utworach pisanych na potrzeby niereligijne. Podobnie czynił współczesny Bachowi kompozytor Georg Friedrich Haendel, twórca natchnionego „Mesjasza”. Obaj wiedzieli, dzięki komu tworzą swą niezwykłą muzykę i mieli też świadomość, komu ją poświęcają.
Bóg nie oczekuje rewanżu A my? Zwróćmy kiedyś uwagę na to, jak często w swoim codziennym życiu zauważamy Boże działanie. Nie w modlitwie, bo wtedy wypada powiedzieć Bogu kilka miłych rzeczy. Ale tak bez okazji, spontanicznie, zaraz po tym, kiedy spotkało nas coś dobrego, miłego, trafiła nam się jakaś okazja lub ominęło coś nieprzyjemnego. Jak często wówczas myślimy – ale i mówimy – że to dzięki Bogu, że to On się zatroszczył, że to On sprawił. Ile razy natomiast myślimy i mówimy, że znów mieliśmy szczęście, udało się nam, nasza wrodzona inteligencja, zapobiegliwość czy przezorność to sprawiły. Na szczęście Bóg, który na to patrzy, nie myśli sobie: „I warto było, skoro oni i tak tego nie dostrzegą?”. Bo nie dlatego nam błogosławi i pomaga, by coś za to otrzymać. Nie jest łatwo spojrzeć w głąb swego serca, by następnie móc uczciwie stwierdzić, że tym, czego naprawdę pragnę,
jest Soli Deo Gloria. Przeciwnie, zobaczymy tam inne pragnienia naszej duszy. Niekoniecznie z gruntu złe czy grzeszne. Wszystko jednak, co odwodzi nas od myślenia o chwale, którą chcielibyśmy oddać Bogu, nie tylko ograbia naszego Ojca z tego, co słusznie Mu się należy, ograbia również nas, Jego stworzenia, z godności służenia swemu Stwórcy zamiast różnorakim, pospolitym obiektom naszej doczesności. Wiem, że może to brzmieć staromodnie i nawet dość patetycznie. Żyjemy jednak w czasach wszechwładnie panującej pospolitości i wszystko, co wyraźnie wznosi się ponad nią, może drażnić nasze uszy. Będzie tak jednak jedynie wówczas, gdy szukanie Bożej chwały w naszym życiu będzie dla nas zajęciem sporadycznym i okazjonalnym. Kiedy jednak odkryjemy, ile może nam dać poszukiwanie Świętego, te same frazy zabrzmią mocnym, świeżym dźwiękiem.
Duchowy SMS Póki co, zejdźmy jednak na poziomy zwyczajnej egzystencji. Wśród listów apostoła Pawła znajdujemy następujące wezwanie: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Bożą” (1 Kor 10:31). Jego autor pokazuje, że nawet w najbardziej prozaicznych dziełach naszej codzienności możliwe jest dostrzeganie Boga. Modlitwa przed jedzeniem to może być tylko rytuał kultywowania dobrej chrześcijańskiej tradycji albo też jeszcze jedna okazja do dziękczynienia złożonego Bogu, krótkiej rozmowy z Nim (taki duchowy odpowiednik SMS), uświadomienia sobie Jego miejsca w naszym życiu, w każdym jego przejawie. Użyte przez Pawła słowo „wszystko” oznacza, że każda bez wyjątku dziedzina naszego życia może być poddana, poświęcona Bogu, i nie musi to być pobożne, niedzielne pouczanie zza kazalnicy. Bo w istocie nie ma życia pozachrześcijańskiego. Nie da się przecież prowadzić podwójnego życia: inaczej zachowując w kościele i w gronie chrześcijan, inaczej poza nim i nimi. Czy w pracy, czy w domu, czy w kościele – wszędzie oddajemy chwałę Bogu... albo nigdzie. Tu nie chodzi tylko o wielkie uczynki miłosierdzia. Każdy dobry gest, miłe słowo, słuszny zamysł – to wszystko może przyczyniać się do chwały Pana. Każda sytuacja, w której robimy to, do czego
Bóg nas powołał – i w zakresie osobistym, i ogólnoludzkim – jest oddawaniem Mu chwały, bo współuczestniczymy w Jego planie, wypełniamy Jego wolę. I niekoniecznie musi to być ewangelizacja czy działalność czysto kościelna. To może być pełen miłości stosunek do żony, pełna zrozumienia postawa wobec dzieci, pełny pokory i usłużności stosunek do współpracowników.
Od SDG do WWJD I jeszcze jedno, co wynika z nauczania Pawła: nie chodzi o to, by tworzyć system świętych zachowań i odpowiednich gestów. Istotą jest to, aby dostrzegać Boga w różnych przejawach naszego życia, zamiast tworzyć katalog odpowiednich zachowań na każdą możliwą sytuację z osobna. Apostoł Paweł częściej wracał do idei Soli Deo Gloria, o czym świadczą inne fragmenty jego listów. Kolosanom pisał: „I wszystko, cokolwiek czynicie w słowie lub w uczynku, wszystko czyńcie w imieniu Pana Jezusa, dziękując przez niego Bogu Ojcu” (Kol 3:17). A zaraz później powtórzył: „Cokolwiek czynicie, z duszy czyńcie jako dla Pana, a nie dla ludzi” (Kol 3:23). Od pewnego czasu w obrębie anglosaskiego chrześcijaństwa popularna jest (w postaci licznych gadżetów codziennego użytku) zasada WWJD (What Would Jesus Do – Co Jezus zrobiłby na moim miejscu?). Nie zawsze łatwo jest odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast Kolosanom Paweł proponuje jej pewną modyfikację i pisze, że wszystko, co czynią, powinno być robione w imieniu Pana. Czyli: Czy mogę to zrobić, wzywając przy tym imienia Jezusa? Czy mogę to zrobić, prosząc Go o pomoc? Czy mogę tak powiedzieć, pamiętając, że On to usłyszy i zobaczy? I czy mogę za to podziękować Bogu Ojcu? Jeśli mogę odpowiedzieć twierdząco na te pytania, mogę być spokojny, że to, co robię i jak robię, to, co myślę i co mówię, jest w porządku. Podoba się Bogu. W drugim z tych wersetów (Kol 3:23) Paweł wskazuje nam ciekawą zasadę motywującą: to, co robisz, rób możliwie najlepiej, bo w ten sposób służysz Bogu. Tak wychowywano całe pokolenia wierzących wyznających protestancką, przede wszystkim kalwińską, teologię. Już Luter zauważył ciekawą zależność pomiędzy F
5
ŻYJĄC SŁOWEM
słowami Beruf i Berufung („zawód” i „powołanie” w języku niemieckim). Jeśli Bóg powołuje cię do jakiejś pracy, to efektem tego nie jest tylko wykonywanie zawodu, ale właśnie duchowego powołania. Później Kalwin jeszcze to rozwinął i tak narodziła się protestancka etyka pracy, której efektem w dużej mierze jest dobrobyt świata zachodniego. W odróżnieniu od innych światów, które budowano według odmiennych zasad.
Uruchomić proces kapania W tym samym liście Paweł zawarł jeszcze jedną myśl powiązaną z naszym tematem: „Abyście postępowali w sposób godny Pana ku zupełnemu jego upodobaniu, wydając owoc w każdym dobrym uczynku i wzrastając w poznawaniu Boga” (Kol 1:10). W słowach tych pojawia się jeszcze jedno dookreślenie tego, co oznacza życie na chwałę Boga: to jest życie godne Boga. Takie, które się Jemu podoba i nie przynosi ujmy Jego Imieniu. Niestety tu chrześcijanie nie zawsze stawali na wysokości zadania, dzięki czemu taki Mahatma Gandhi mógł się wykręcać od nawrócenia, mówiąc: „Zostałbym chrześcijani-
dostrzegalna. Ale i tak warto, nawet jeśli nie widać gołym okiem, nawet jeśli nie widać dziś, to warto uruchomić te krople, które będą drążyć skałę naszego ponurego otoczenia.
Kościół też należy do Boga Zawołanie (czy cicha myśl pojawiająca się w głowie): jedynie Bogu należy się chwała, wpływa nie tylko na naszą indywidualną codzienność. Ta prawda pozwala przypomnieć sobie, po co żyje kościół. Chuck De Groat pisze: „Widok ewangelisty na ekranie telewizora, który wykorzystuje poczucie winy swoich słuchaczy, by pobudzić ich do ofiarowywania pieniędzy, sprawia, że robi się nam niedobrze. Jesteśmy obrażani wchodzeniem do kościoła korporacyjnej rozrywki. To wygląda jak zawody, wyścig o najlepszy produkt na rynku. Zasmuca nas sytuacja, kiedy zbór staje się obszarem kultu jednostki, do czego w wielu charyzmatycznych kościołach ich przywódcy prowadzą licznych swoich wyznawców. Jesteśmy zniechęceni sytuacją, w której kościół przestaje być miejscem modlitwy, staje się za to miejscem wprowadzania w życie rozmaitych programów”. Tak się
oczekiwaniem, by mieć tego wciąż więcej i więcej... Zatruci sami, podtruwający innych wokoło. Sięgnęliśmy po cudzą własność. „Pańska jest ziemia i to, co ją napełnia, świat i ci, którzy na nim mieszkają” (Ps 24:1). Myślenie o Bogu, któremu należy się wszelka chwała za wszystko, prowadzi nas w końcu do Listu Pawła do Rzymian: „Kto przestrzega dnia, dla Pana przestrzega; kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu; a kto nie je, dla Pana nie je, i dziękuje Bogu. Albowiem nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy” (Rz 14:6-8).
Nawet jeśli... Postawa SDG daje nam punkt odniesienia dla wszystkich dziedzin i wydarzeń naszego życia. Potrzebujemy go, aby znajdować sens w życiu. Nie po to, by zrozumieć każde wydarzenie i doświadczenie, jakie nas spotkało, ale po to, by wiedzieć, że każde z nich może posłużyć chwale Boga – Soli Deo Gloria. Możemy tego nie zrozumieć w danym momencie, mo-
Czy w pracy, czy w domu, czy w kościele – wszędzie oddajemy chwałę Bogu... albo nigdzie
nem, gdyby nie chrześcijanie”. Czyli gdyby nie fatalne świadectwo, jakie zostawili po sobie. A Paweł pisze o postępowaniu: ku zupełnemu Jego [Boga] upodobaniu – nie tylko częściowo, tylko trochę próbując Go zadowolić – wydając owoc w każdym dobrym uczynku i wzrastając w poznawaniu Boga. Po raz kolejny wymaga się od nas postawy kompletnej, a nie wybiórczej. Ciekawe natomiast jest to, że ten dobry uczynek może wydawać dobry owoc, że to nie sztuka dla sztuki, że to nie jest bezcelowe działanie, jedynie dla samej zasady. To tworzy pewną nową jakość na świecie – postępowanie godne Boga, takie, które Mu się podoba. Jeśli nasz jeden dobry uczynek zmieni nasze otocznie choćby o jeden promil, nawet o jego ułamek, to jeśli będzie ich więcej, to i zmiana będzie bardziej
6
Tzawsze ERAZ i
dzieje, kiedy zapominamy, komu i jedynie komu należy się wszelka chwała, gdy zapominamy, do kogo kościół należy. Wspomniany Kalwin nazywał sercem wytwórni bałwochwalstwa miejsce, gdzie wszelkie uzależnienia i bałwany stawiają mury pomiędzy nami a Bogiem. Po czym wzywał ludzi i kościół do kontynuowania procesu uśmiercania owych fałszywych obiektów kultu.
Zdjąć ciężar Poddanie się zasadzie Soli Deo Gloria zdejmuje z nas olbrzymi ciężar pokusy działania na własny rachunek, ku własnej chwale. Istota niszczycielskiego działania tej pokusy polega na tym, że myśl o szukaniu swego najpierw oplata nas niczym trujący bluszcz, widzimy piękno swego dzieła, czujemy dumę, ale zaraz potem zaczynamy się dusić, przytłoczeni
żemy tego nigdy nie pojąć na ziemi, ale niech nas napełnia pokojem myśl, że żyjąc z Bogiem, tak naprawdę żyjemy dla Niego. A On stara się zrobić jak najlepszy użytek z naszego każdego dobrego gestu, każdego dobrego zamysłu, a nawet z tych, które dobrymi nie będąc, spadają na nas jako efekt życia na skażonej grzechem ziemi. Człowiek bowiem szukający w życiu chwały Boga, w miejsce własnej, zawsze zmierza we właściwym kierunku. Nawet jeśli po drodze ominie go jeden czy drugi zaszczyt, spadnie zaś na jego głowę jeden czy drugi niezasłużony cios, nigdy, przenigdy nie zostanie z poczuciem przegranej. Bo jego zwycięstwem jest uczestniczenie w chwale Boga. Nikt nigdy większego nie odniósł. WŁODEK TASAK
TEKST BOŻENA SAND-TASAK
Pierwsze wrażenie
J
adąc na lotnisko czułam podekscytowanie, ale też lekkie zdenerwowanie. Tym razem wybraliśmy małe, nieznane biuro podróży, ale dopóki nie trzymałam w ręku opłaconych biletów, nie mogłam się odprężyć. Znaleźliśmy halę odlotów, rozglądając się za stanowiskiem biura, które miało nam zapewnić niezapomniany wypoczynek na Krecie. Krążyliśmy dość długo po lotnisku, aż w końcu udało nam się zlokalizować małe, przenośnie stanowisko ze znajomym szyldem. Odetchnęłam. Musieliśmy jednak poczekać, aż w końcu pojawił się pracownik biura, wręczając nam bilety. Jak się okazało, byliśmy jednymi z ostatnich pasażerów czekających do odprawy bagażowej. Stojąc w długiej kolejce, miałam okazję poczynić pewne obserwacje... Moją uwagę przyciągnęła pewna młoda kobieta kilkakrotnie przemierzająca halę odlotów. W jej ruchach była widoczna nerwowość i niezdecydowanie, choć jej ubiór mógłby raczej wskazywać na brak kompleksów: miała na sobie kuse, bawełniane szorty w kolorze wściekłej pomarańczy oraz równie skromną (zważywszy na ilość materiału), czarną bluzeczkę na ramiączkach, cały zaś strój dopełniały czarne szpilki-lakierki, na wysokim obcasie z metalową końcówką. Za sobą ciągnęła czarną walizeczkę na kółkach, a jeszcze kilka metrów za nią podążał dość potężny mężczyzna, którego bicepsy zdradzały częste wizyty w siłowni... Trzeba przyznać – para ta przyciągała uwagę znudzonych czekaniem pasażerów. Panie mierzyły wysoką, długonogą blondynkę, spoglądając
kontrolnie na swoich mężów. Trzeba przyznać, że i na mojej twarzy pojawił się uśmieszek, będący raczej wyrazem lekceważenia niż sympatii wobec Bogu ducha winnej dziewczynie. Zamieszanie związane z odprawą sprawiły, że po chwili całkiem zapomniałam o nieznajomej z lotniska. Na wyspie przywitał nas żar lejący się z kreteńskiego nieba. Ustawiliśmy się w kolejce według biur podróży, czekając na autokar, który miał porozwozić nas do hoteli. Ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłam w naszej dość licznej grupie panią w szpilkach... Widocznie lecieliśmy tym samym samolotem. Szczerze jej współczułam, temperatura sięgała 40 stopni, a czarne lakierki wcale nie wyglądały na przewiewne.Turystów skierowano do autokaru. Nam powiedziano, że wraz z jeszcze jedną parą pojedziemy taksówką do hotelu, który był nieco oddalony od głównej trasy autokaru. Po chwili podjechał duży, srebrny mercedes. Podeszliśmy do samochodu, a tuż za nami... znajoma para. I oto siedzieliśmy obok siebie, ramię przy ramieniu, przemierzając kręte uliczki i wymieniając kurtuazyjne uwagi o pogodzie i krajobrazie. Co dziwne, dziewczyna wydawała się całkiem normalna, powiedziałabym – nawet sympatyczna, tak samo jej mąż (jak się okazało) – bezpośredni i otwarty. Czyżby pierwsze wrażenie miało być mylące? Jak dotąd wystarczyło przecież rzucić okiem, aby dokonać przenikliwej analizy ludzkich charakterów. Dojechaliśmy na miejsce, udaliśmy się do swoich pokoi, życząc sobie miłego wypoczynku. Nie miałam jednak palącej
potrzeby podtrzymywania kontaktu z rodakami w naszym hotelu... do czasu. W całym zamieszaniu związanym z przygotowaniami do podróży nie zdążyliśmy zamówić roamingu. Prosta sprawa – należało zadzwonić do operatora w Polsce i zamówić konieczną usługę. Nic trudnego – należało podejść do naszych znajomych i poprosić o pomoc – radził mój mąż. Czułam się jednak skrępowana, aby prosić o przysługę. – Daj innym okazję, by zrobili coś dobrego – zachęcał. – Nie podejdę – uparłam się. Czyżbym była do nich uprzedzona? Wtedy mój mąż przejął inicjatywę. Gdy kolacja dobiegła końca, podszedł do stolika, przy którym siedzieli znajomi Polacy i zaczął rozmowę. Przypatrywałam się im z daleka, byli rozluźnieni, dobrze się bawili... W końcu wstałam i dołączyłam do towarzystwa. A do tej pory myślałam, że to ja jestem bardziej otwarta na ludzi... Nasi nowi znajomi okazali się niezwykle pomocni, życzliwi, służyli nam radą, gdzie dobrze i niedrogo zjeść, co warto zobaczyć i jak tam dotrzeć. Odkąd wyświadczyli nam przysługę związaną z telefonem, lody zupełnie pękły – smażyliśmy się razem przy basenie i – jak to Polacy – narzekaliśmy trochę na grecki brak gościnności. Czas powrotu do kraju zbliżał się nieuchronnie. W dniu wyjazdu stawiliśmy się punktualnie przy autokarze, który zawiózł nas na lotnisko. Nasza znajoma miała na sobie ten sam strój podróżny, w którym pojawiła się na lotnisku na Okęciu. Jednak tym razem nie zwróciłam na to specjalnej uwagi.
DAJE DO MYŚLENIA
BOŻENA SAND-TASAK
7
CHRZEŚCIJANIE W ŚWIECIE
PRACA błogosławieństwo czy przekleństwo? WALENTYNA JAROSZ
K
iedy wokół mnie toczyły się rozmowy o pracy, zawsze miałam mieszane uczucia. Dlaczego? Od lat nie pracuję zawodowo. Jestem gospodynią domową, która, poza swoimi obowiązkami, nieprzerwanie od prawie 30 lat pomaga swojemu mężowi w pracy duszpasterskiej. Czyli, zdaniem wielu, nic nie robi… Jednak jakiś czas temu dokonałam odkrycia – to, co robię, jest pracą i mogę mieć o niej tyle samo do powiedzenia, co każdy inny człowiek. Moja praca tak samo zabiera mi wiele czasu, również wywołuje zmęczenie, a czasem przemęczenie czy wypalenie. Doświadczam w niej wiele radości i satysfakcji, ale kryzysy i frustracje też nie są mi obce. Stosunkowo niedawno, w książce Maxa Lucado „Wieloryb nie może latać”, natknęłam się na zasmucające statystyki: – jedna trzecia Amerykanów mówi: Nienawidzę mojej pracy, – dwie trzecie uważa, że pracuje w nieodpowiednim dla siebie zawodzie, – inni odnoszą w pracy sukcesy, ale nie czerpią z nich satysfakcji,
Tzawsze ERAZ i
– najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę wieczorem, – najwięcej ataków serca w poniedziałek rano. Czytając to, można mieć tylko jedno wrażenie – praca jest przekleństwem! Nic bardziej błędnego. Pięknej odpowiedzi udzielił profesor Witold Benedyktowicz (etyk ewangelicki) w książce „Co powinniśmy czynić”: „W świetle rozpowszechnionej opinii konieczność pracy jest następstwem grzesznego upadku człowieka. Dowodem na to miałyby być słowa, jakie Bóg skierował do Adama: Przeklęta będzie ziemia dla ciebie, w pracy z niej pożywać będziesz po wszystkie dni żywota swego. A ona ciernie i oset rodzić będzie tobie… W pocie czoła swego będziesz pożywał chleba… (1 M 3:17-19, BG). Kto tylko w taki sposób chce rozumieć konieczność pracy, ten traci z oczu jej piękno i dostojeństwo, tak wiele razy potwierdzone w Piśmie Świętym. Już bowiem rajska, nieskażona rzeczywistość zakłada konieczność pracy: Wziął zatem Pan Bóg człowieka i postawił go w sadzie Eden, aby go uprawiał i aby go strzegł (1 M 2:15)”.
Skutkiem upadku nie jest więc zaistnienie konieczności pracy, tylko utrata radości i zadowolenia, jakie w niej mają swe źródło. Dokładnie to, co dzieje się dzisiaj. Wielu ludzi nienawidzi swej pracy. Wielu, codziennie dojeżdżających do biur i innych miejsc pracy, żałuje osiemdziesięciu trzech tysięcy godzin życia, które pożarła ich praca. Co robić, jeśli jesteś jednym z nich? Zmienić zawód? Być może. Jednak, zanim to zrobisz, spróbuj odmienić swój stosunek do pracy, którą wykonujesz – radzi Max Lucado. A może warto zmienić stosunek do pracy w ogóle? Stało się to już kiedyś, za sprawą reformacji, która przywróciła obyczajności chrześcijańskiej godność i dostojeństwo pracy. Pracowitość stała się naczelną, praktyczną cnotą ewangelicką. Ciekawe są w tym względzie przemyślenia Marcina Lutra. Według niego praca ludzka jest człowiekowi dana, gdyż taka jest wola Boża. To należy do prawa naturalnego. Wszyscy wiedzą, że mąż musi pracować, żeby nakarmić żonę i dzieci. Praca jest pierwotnym porządkiem Bożym. Nie jest karą za grzech. Bóg osadził człowieka w raju, aby ten go uprawiał i strzegł. Praca daje człowiekowi wszystko to, co
Praca w chrześcijańskiej myśli protestanckiej podniesiona została do najwyższej rangi. Służenie Bogu i potrzebującym poprzez pracę stało się dla wierzącego najważniejszym zadaniem czy wręcz, jak powiada Luter, nabożeństwem
jest mu potrzebne do życia. Cokolwiek człowiek ma z pracy, otrzymuje to dzięki Bożemu błogosławieństwu. Co więcej, Bóg dał człowiekowi pracę jako środek swojego błogosławieństwa. Tak rozumiana praca ma swoją wysoką rangę i znaczenie. Ona jest rzeczą świętą i sama w sobie jest błogosławieństwem. Praca zaczęła być postrzegana jako okazja do pogłębienia wiary, prowadzącej do coraz większego oddania Bogu. Praca w świecie, umotywowana, ukierunkowana i uświęcona chrześcijańską wiarą, stanowiła najważniejszy sposób, w jaki człowiek wierzący mógł wyrazić swą lojalność i wdzięczność wobec Boga. Podstawowym wyrazem autentycznego chrześcijaństwa było dobre wykonywanie wszystkich swoich obowiązków. Oczywiście, zaznaczyć tu należy, że to nie Luter ani nie Kalwin powiedzieli pierwsi: „Cokolwiek czynicie, z serca wykonujcie, jak dla Pana, a nie dla ludzi” (Kol 3:23). Jan Kalwin sformułował etykę pracy, która zdecydowanie zachęcała do przedsiębiorczości. Nauczał, że każda wierząca osoba jest powołana do służby Bogu w świecie, przez co nadał zwykłej pracy
szczególne znaczenie i godność. Zdaniem Kalwina, Bóg umieszcza poszczególne osoby tam, gdzie chce je widzieć. Ciekawie ujął to Oswald Chambers: „Praca jest codzienną inwazją chrześcijańskiego wpływu na świat”. Ktoś inny napisał: „Pracując, otwieramy się na drugiego człowieka, oddziałujemy na jego postawy, zmieniamy jego myślenie. Swoją postawą w pracy dajemy świadectwo naszej wiary”. Właściwą więc odpowiedzią na łaskę okazaną przez Boga jest codzienna pilność i poświęcenie pracy, którą wykonujemy. Ważniejszy od ludzkiej oceny wartości wykonywanej pracy jest osąd Boga, który powołał jednostkę do takiego a nie innego zawodu. Wszelka praca może być w oczach Boga godna szacunku i poważania. Żadna praca i żadne powołanie nie są zbyt niskie, by Bóg nie mógł ich zaszczycić swą obecnością. Praca jest błogosławieństwem i posiada swą własną, biblijnie uzasadnioną, godność. Nie da się utrzymać twierdzenia, że praca jest karą, represją, następstwem grzechu Adama, że jest przekleństwem. Wiara będzie upatrywać w pracy błogosławieństwa, środka do podtrzymania egzystencji własnej człowieka, jego najbliższych i dalszych bliźnich, a także będzie postrzegać ją jako środek wychowawczy, niezbędny dla obyczajowości i współżycia społecznego. Zatem praca ludzi wierzących posiada znaczenie, które daleko wykracza poza widzialne gołym okiem jej rezultaty. Dla Boga liczą się zarówno pracownik, jak i owoce pracy. Nie ma różnicy między duchową a doczesną, świętą a świecką pracą. Każda z nich może być aktem uwielbienia Boga poprzez to, że służy także wspólnemu dobru i stanowi kreatywny sposób ludzkiej ekspresji. Jak wyraził to angielski kalwinista, William Perkins: „Prawdziwym celem ludzkiego życia jest służenie Bogu przez służenie bliźnim”. Tym samym praca w chrześcijańskiej myśli protestanckiej podniesiona została do najwyższej rangi. Służenie Bogu i potrzebującym poprzez pracę stało się dla wierzącego najważniejszym zadaniem czy wręcz, jak powiada Luter, nabożeństwem. To z kolei zobowiązuje człowieka wierzącego do szczególnego jej traktowania. Średniowieczna dewiza: módl się i pracuj otrzymuje w protestantyzmie postać: módl się, pracując. Stąd można mówić o etosie pracy oraz etyce protestanckiej. Henry Giles, dziewiętnastowieczny kaznodzieja, powiedział: „Kobiety i mężczyźni muszą pracować. To pewne jak słońce.
Możemy jednak pracować z goryczą albo z dziękczynieniem. Możemy pracować jak ludzie albo jak maszyny. Nie ma pracy tak podłej, żeby nie mogła być wywyższona. Pracy tak bezdusznej, żeby nie można w nią tchnąć więcej ducha; pracy tak głupiej, żeby nie można jej ożywić, jeśli tylko zrozumiemy, że wszystko, co robimy, czynimy dla naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Pięknie wyraża to Max Lucado słowami: „Z Bogiem praca znaczy tyle samo, co nasza liturgia. Zaprawdę praca może być modlitwą”. I kontynuuje: „Chrystus kładzie nam ręką na ramieniu i mówi: Jeździsz moją ciężarówką, jesteś sędzią w moim sądzie, zarządzasz moją stroną internetową, pracujesz w moim szpitalu. Do wszystkich nas Jezus mówi: Twoja praca jest moją pracą”. Możesz modlić się o swoją pracę, by stawała się coraz wyraźniej błogosławieństwem dla ciebie i innych: Panie, proszę Cię, pokaż mi, jaką pracę mam wykonywać. Jeśli jest to coś innego, niż robię w tej chwili, objaw mi to. Do czegokolwiek mnie powołałeś, teraz i w przyszłości, proszę Cię, abyś dał mi siłę, abym to wykonał dobrze. Uzdolnij mnie do tego, abym odnosił powodzenie w tym, czego się podejmuję oraz doświadczał satysfakcji i spełnienia, nawet wykonując rzeczy, które są trudne i nieprzyjemne. Proszę Cię o to, abym zawsze otrzymywał uczciwe wynagrodzenie za swoją pracę. Pobłogosław też tych, dla których pracuję. Chcę, aby w moich kontaktach z innymi przepływała Twoja miłość i pokój, abym mógł przybliżyć ich do Twojego Królestwa. Panie, dziękuję Ci za umiejętności, które mi dałeś. Naucz mnie osiągać doskonałe wyniki w tym, co robię, tak żeby owoce mojej pracy przynosiły korzyść innym. Panie, utwierdź pracę moich rąk, tak żeby to, co robię, spotykało się z przychylnością ze strony innych ludzi i było błogosławieństwem dla wielu. Niech moja praca zawsze oddaje Ci chwałę. WALENTYNA JAROSZ Opracowano na podstawie: Witold Benedyktowicz, „Co powinniśmy czynić. Zarys ewangelickiej etyki teologicznej”, Chat, Warszawa 1993. Max Weber, „Etyka protestancka a duch kapitalizmu”, TEST, Lublin 1994. Max Lucado, „Wieloryb nie może latać. O sztuce stawania się sobą”, W drodze, Poznań 2009. Peter L. Berger (praca zbiorowa), „Etyka kapitalizmu”, Signum, Kraków 1994. Nate Belkstrom, „Ty, twoja praca, twój naród”, Barnaba, Gdynia 2006. Stormie Omartian, „Moc modlitwy kobiety”, Dobry Skarbiec, Warszawa 2009.
9
CHRZEŚCIJANIE W ŚWIECIE
PRACA,
TEKST LIDIA MELNYK
która zmienia Widzisz, jak twoi koledzy, menedżerowie produktów, przedstawiciele handlowi, pracownicy IT spędzają rodzinne urlopy w podróżach misyjnych. Wracają zupełnie zmienieni. Widzisz to i sam z niecierpliwością czekasz na taką wyprawę
W
yobraź sobie, że z radością myślisz o poniedziałkowym poranku. Czekasz na niego z niecierpliwością tak, jak na weekend. Nie denerwujesz się na myśl o pracy. Oczywiście, jak wszędzie, i w twojej firmie bywają sytuacje stresujące. Twój zespół traktuje je jednak jako wyzwania. Popełniacie też wiele błędów. „Po prostu uczymy się razem” – mówicie wówczas. „To nie było dobre, zróbmy to w inny sposób”, i cieszycie się współpracą.
Rodzinne urlopy w podróżach misyjnych Zarząd zatrudnił osobę, której zadaniem jest dbać o ciebie i twoją rodzinę. Osoba ta z pasją wspomaga wasz rozwój osobisty, zawodowy i duchowy. A jednym z jej głównych zadań jest planowanie podróży misyjnych dla pracowników i ich rodzin.
10
Tzawsze ERAZ i
Widzisz, jak twoi koledzy, menedżerowie produktów, przedstawiciele handlowi, pracownicy IT spędzają rodzinne urlopy w podróżach misyjnych. Wracają zupełnie zmienieni. Widzisz to i sam z niecierpliwością czekasz na taką wyprawę. Jako zespół razem świętujecie swoje rocznice, urodziny, narodziny dzieci i drobne osobiste sukcesy. Lubicie spędzać ze sobą czas tak, by nawzajem się poznawać. W twoim miejscu pracy prawie każdego dnia masz duchowe przebudzenie, kiedy zbieracie się razem, czy jest to spotkanie biznesowe, czy jakaś specjalna okazja, cokolwiek by to nie było. Osoby zatrudnia się ze względu na cele biznesowe, bez względu na ich wyznanie. Wielu pracowników jest w firmie przez pewien czas, dla określonych celów. Niezależnie od tego, jak długo z wami współpracują, odchodzą będąc lepszymi, niż kiedy tutaj przyszli. Firma ma chrześcijańską kulturę pracy, ale nikogo nie zmuszacie do jej przyjmowania. Bo w firmie liczy się praca.
Podstawowym zadaniem jest wypuszczać na rynek produkty, które się na nim obronią, wygenerują zyski. Ponieważ właściciel firmy pewnego dnia postanowił podzielić się nią z pracownikami, jesteś udziałowcem, współwłaścicielem. Pracujesz więc z pełnym zaangażowaniem, aby zyski były jak najwyższe. Nie dlatego jednak, aby więcej mieć, lecz aby więcej dawać.
Taka firma naprawdę istnieje Utopia, marzenia, mrzonki? Nie. Rzeczywistość. Taka firma istnieje. To Betenbough Homes, jedna ze stu najlepszych firm budowlanych w Ameryce. Firma jak każda inna? Przyjrzyjmy się, co mówią jej pracownicy: „Nie boję się iść do pracy, ale wiem, że miliony ludzi boją się każdego dnia, kiedy jadą do pracy. Ludzie są zestresowani, gdy wracają do domu…” Cal Zant, IT Manager
„Rynek pracy jest bardzo trudnym miejscem. Ludzie są zranieni i ranią się wzajemnie. Co byś zrobił na pustyni, gdyby ktoś podszedł do ciebie spieczony i spragniony? Co byś zrobił? Dałbyś mu pić! To jest takie proste! Sądziłem, że będę musiał opuścić swoje miejsce pracy i udać się na misję. Ale nie o to chodzi. Pozostaję tu, na rynku pracy i jestem pełnoetatowym misjonarzem. Jest tu ogrom pracy, wielkie pole misyjne, o którym często słyszy się w kościołach”. Jon Jackson, Financial Director
Praca w oazie „Mamy możliwość docierania do tysięcy ludzi. Nie tylko właścicieli domów, nie tylko pracowników, nie tylko właścicieli firm, lecz także partnerów handlowych, zaopatrzeniowców. To łańcuch, który się nigdy nie kończy i sądzę, że prawdziwym objawieniem była zmiana mentalności… Hej, naprawdę możemy mieć wpływ na wielu ludzi, jeśli skupimy się na tym, czego oczekuje od nas Jezus!”. Kerry Ritchie, Sales&Marketing Director „Wierzę, że jesteśmy oazą. Kiedy ludzie do nas przychodzą, chcą pić, chcą wiedzieć więcej, chcą doświadczyć Boga”. Angela Garcia, Sales Hostess „Wszyscy jesteśmy tu z tego samego powodu – aby używać swoich zasobów najlepiej, jak potrafimy, by uwielbiać Boga we wszystkim, co robimy”. Alton Prewitt, Accounting Manager „Podlegamy wyższym standardom w naszej firmie, ponieważ jesteśmy
odpowiedzialni przed sobą nawzajem, a ostatecznie przed Bogiem”. Jeanna Roach, Marketing Manager
Pole misyjne na rynku pracy „Biblia mówi, że wszyscy jesteśmy powołani do służby, bez względu na to, jakie mamy talenty. Ja nie posiadam daru nauczania, nie mam też daru ewangelizowania. Nie mam tych talentów, lecz mogę być częścią dzieła misyjnego, pełniąc swoje obowiązki w firmie”. Holly Betenbought, Ministry Director „Prawdziwe pole misyjne jest tutaj, na rynku pracy. Każdy musi pracować! Nie musisz iść do kościoła, nie musisz iść na grupę domową, ale do pracy musi iść każdy z nas, każdy z nas musi zapracować na życie. Praca to miejsce, gdzie każdy z nas musi przebywać przez większość swojego czasu! Misja na pełen etat jest dla każdego. Szczególnie w miejscu pracy. Możesz służyć niezależnie od stanowiska pracy. Nie musisz być właścicielem. Możesz mieć po prostu swój własny kącik, swoją działkę. Możesz dbać o drugą osobę. Po prostu wprowadź swoją wiarę w działanie”. Rick Betenbough, President
Większy cel niż biznesowy sukces Słowa te są tak piękne, że aż trudno uwierzyć, że są to wypowiedzi pracowników firmy, nie pastorów, nauczycieli czy ewangelistów, dlatego skrupulatnie je tutaj
przytoczyłam, podpisując również tytułami zajmowanych w firmie stanowisk. Dla nich praca to coś więcej niż tylko zaopatrywanie własnych domów w jedzenie, troska o rodzinę i wstawanie każdego ranka do pracy. Mają większy cel. Wiedzą, że ich praca może mieć wpływ na pokolenia. Może ocalić tysiące rodzin. Firma podarowała ponad 22 miliony dolarów na wsparcie wielu misji na całej ziemi. Czasami była to kwota w wysokości 82% rocznego zysku netto tej organizacji. Bożą wizją było używanie zwykłych ludzi do wykonywania Jego pracy. To jest świadectwo tego, czego doświadczają oni na rynku pracy. Bóg zamierzył to samo dla każdego, kto wierzy! Możesz myśleć: to Ameryka, inny świat, ale możesz też spróbować. „Sądzę, że jeśli ktoś przebywa w miejscu, w którym nie chce być i pragnie czegoś więcej, powinien opuścić to miejsce i szukać czegoś więcej, ale prawdziwy sekret to fakt, że to, czego pragniesz, może wydarzyć się tam, gdzie jesteś!”. Casey Brewer, Business Manager Jeśli jesteś zachęcony, a nie wiesz, od czego zacząć, to jak mówi prezes Betenbought Homes: „Zrób pierwszy krok. Oddaj wszystkie swoje relacje zawodowe w ręce Chrystusa”. LIDIA MELNYK Na podstawie filmu dokumentalnego „Believe”. Film można obejrzeć na www. betenbough.com
Pracuję, bo lubię
P
raca – błogosławieństwo czy przekleństwo? Pytanie ważne, szczególnie w obliczu debaty o emeryturach. Istnieje praca pełna godności zaangażowania, warta poświęconego czasu i ta druga… wymuszona, czysto zarobkowa, traktowana jako zło konieczne. Czemu tak często ta druga wydaje się nam bliższa? Praca, jak i wiele rzeczy w naszym życiu, zależna jest od nastawienia. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez pracy. Dyskusja o emeryturach nie budzi moich emocji, bo chciałabym pracować do śmierci. Kocham to, co robię. Dzięki swojej pracy kupuję chleb dla moich dzieci. Praca pozwala mi pomagać innym. W pracy poznaję innych ludzi. Czasem tych, którzy nie zostaną moimi przyjaciółmi... ale spotkanie ich to też życiowa lekcja. Praca nie pozwala mi na zgnuśnienie. Nie tracę czujności, mój mózg i moje ręce nie pokrywają się kurzem. Jestem aktywna, pracuję i czuję, że żyję! Dzięki temu, że ciężko pracuję, potrafię docenić wolne chwile i umiem odpoczywać. Praca organizuje mój czas – jedna wolna godzina jest godziną spędzoną dobrze. Pracuję więc, umiem docenić innych ludzi, ich trud, ich poświęcenie i ich pieniądze. Nie niszczę rzeczy. Wiem, ile na
nie trzeba pracować. Pracuję, bo lubię, a nie po to, by podwoić majątek. Gdybym pracowała tylko dla pieniędzy, mogłabym wpaść w to coś, co nazywamy „przepracowaniem”. Praca uczy jednak zdroworozsądkowego podejścia – przypomina, że zdrowie i siła są niezbędne. Pieniądze przychodzą potem. Im większy mamy do nich dystans, tym łatwiej mogą przyjść. Byle nie były sensem życia. Praca to nauka życia. Lekcja, że wysiłek jest niezbędny, ale zawsze po jego podjęciu przychodzi satysfakcja. Uwielbiam moment zakończenia jakiegoś męczącego i trudnego projektu… czy wielkiego wiosennego sprzątania. Ktoś, kto przeleżał ten czas na kanapie, nie zna tego uczucia i wiele traci. Dawid ostrzega w psalmach, że kto lubi za długo spać, ten prześpi i straci życie. To ci ludzie nazywają pracę przekleństwem. Chcą dostawać bez dawania, brać bez inwestowania. To droga donikąd. Tylko wysiłek rodzi nagrody. Kiedy to zrozumiałam? Po pierwszej ciężkiej pracy, kiedy przełamałam w sobie wygodnictwo i lenistwo. Okazało się, że nagroda jest większa niż przyjemność leżenia. Trzeba spróbować. Warto. AGNIESZKA PROKOPOWICZ
11
W PRAKTYCE
Kim chciałbyś zostać? TEKST HENRYK WITEK
G
dy mały chłopiec opowiada wokoło, że zostanie strażakiem lub gdy dziewczynka przytula lalkę i marzy, aby zostać pielęgniarką, to czy staną się nimi w przyszłości? Niekiedy zdarza się tak, że stają się nimi naprawdę, jednak najczęściej dzieje się inaczej. Dzieci w rodzinach wierzących nie różnią się pod tym względem od tych w rodzinach ateistycznych. Od bardzo wczesnych lat istnieje w nas silna wewnętrzna potrzeba, aby stać się kimś, znaleźć dla siebie miejsce pośród innych ludzi i wreszcie spełniać nasze marzenia. W ciągu trwania dorosłego życia zaspokojenie wielu potrzeb, poza zarobieniem wystarczającej ilości pieniędzy, umożliwia nam właśnie wykonywana przez nas praca. Jest tak, mimo że praca w pierwotnych założeniach Bożego planu nie została stworzona jako źródło rozrywki dla człowieka, lecz jako sposób na przeżycie w otaczającym go świecie (1 M 3:19). Czy wiara w Boga i chodzenie Jego ścieżkami zasadniczo wywiera różnicę na przebieg drogi zawodowej człowieka? Czy zarabianie pieniędzy ma dużo wspólnego z Bożą obecnością? Czy Bóg poświęca uwagę temu, co będziesz robił i kimś się stajesz?
12
Tzawsze ERAZ i
Karuzela życia przyspiesza Jedno nie ulega wątpliwości, żyjąc na tym świecie i będąc powołanym do życia przez Boga zostałeś posadzony na karuzeli życia i ona kręci się, nabiera prędkości i czasami przyprawia o zawrót głowy. Zanim zaczynamy pracować, budujemy w sobie wyobrażenie o pracy, pozytywne lub negatywne nastawienie do niej. W tym okresie decydujący wpływ na psychikę młodego człowieka mają dorośli oraz krąg przyjaciół. Agata Christie, gdy była dzieckiem, żyła z przekonaniem, że każdy człowiek mówi swoim własnym językiem, ponieważ w jej domu mieszkało kilka osób i każde mówiło innym językiem. Tak silnie podatne jest dziecko na to, co widzi i czego doświadcza. Ludzie wywierają duży wpływ na siebie nawzajem. Znamy powiedzenie: „Z kim przestajesz, takim się stajesz”. Z nastawieniem, które w sobie zbudujesz, będziesz wędrował przez następne lata, ponieważ praca jest integralną częścią ludzkiego życia. Na początku dana przez Boga jako wyzwanie i mozolne zadanie. Po latach mamy dziś niezwykłe możliwości wyboru, jeśli chodzi o wykształcenie, zawód i miejsce wykonywania pracy. Człowiek stworzył sposobność
do tego, aby praca przynosiła także zadowolenie i często oprócz trudu przyjemność. Czy to kłóci się z Bożym planem? Raczej wierzymy, że to Boże błogosławieństwo. Wiemy, iż sama praca dla człowieka niezmiennie jest Bożym zamysłem i ten, kto chce jeść, powinien także pracować (2 Tes 3:10). Niektórzy z nas oczekują natomiast, że w ich życiu nie będzie już trudu, tylko sama przyjemność. Nie należy zapominać, iż przyjemność jest błogosławieństwem, a nie głównym celem. Odpowiednie wewnętrzne nastawienie do kwestii pracy to trochę jak zajęcie dobrego miejsca w pociągu, dzięki któremu więcej zobaczysz i będziesz mieć więcej frajdy z jazdy. Na szczęście i w trakcie jazdy można zmienić miejsce w pociągu. Dla chrześcijanina jednakże nie własna przyjemność jest kluczową sprawą, tylko miłość do Boga pokazana w miłości do drugiego człowieka. Czytamy, że to miłość do człowieka, który stoi obok nas, jest kluczowym Bożym przesłaniem.
Kiedy starania rodziców i marzenia dzieci rozjeżdżają się Młody człowiek ma dziś do dyspozycji dorobek psychologii, szereg narzędzi i pomocy (np. testy pozwalające określić
Co dla ciebie jest ważne w perspektywie oceny tych wszystkich lat trudu i codziennych obowiązków? Chciałbyś zobaczyć za sobą górę zarobionych pieniędzy? Zebrać po drodze ogromną ilość wiedzy i tytułów? Chciałbyś przejeżdżając przez miasto widzieć ślady swojej pracy? Co jeszcze chciałbyś zobaczyć? predyspozycje i profil psychologiczny, m. in. takie jak Meyers-Briggs), dzięki którym może znacznie skuteczniej aniżeli jego rówieśnicy na przestrzeni dziejów dowiedzieć się, jakie ma talenty i predyspozycje. Bóg zachęca nas już od dawna do odkrywania pełni naszego stworzenia, tego, co jest w nas ukryte (1 Kor 12:46). Czy zabiegamy o to? Czy pomagamy młodym ludziom wokoło nas odkryć ich ścieżkę życiową, na której mogliby się realizować w zgodzie z ich talentami? Nie wszyscy ludzie wiedzą we wczesnych latach, kim chcieliby i mogą faktycznie zostać. Starania rodziców nie zawsze idą w parze z marzeniami dzieci. Julio Iglesias, znamy go jako sławnego piosenkarza (sprzedał ponad 300 mln albumów i otrzymał 2600 platynowych płyt), on sam, jako student prawa i bramkarz młodzieżowej drużyny Realu Madryt, doznał kontuzji w wypadku samochodowym. Musiał pozostawić sport, zaczął się uczyć gry na gitarze, zmienił swoją ścieżkę życiową i przeżył wiele lat jako spełniony artysta (warto wspomnieć, że w 2001 roku J. Iglesias skończył studia prawnicze, które wcześniej porzucił, a których ukończenie obiecał ojcu). Możemy się zastanawiać, czy gdyby nie musiał pozostawić sportu z powodu wypadku, zostałby
piosenkarzem? A może jesteś, czytelniku, człowiekiem, który zostawia ten temat i mówi młodym ludziom, że to świeckie rzeczy i niewarte uwagi? Może uważasz, że przywiązywanie wagi do kwestii zarabiania pieniędzy oraz rozwoju osobistego to zbyt przyziemne rzeczy? Zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, czy masz rację? Dla dorosłych osób z ich otoczenia ten okres w życiu młodych ludzi jest dobrą okazją do okazania zainteresowania i miłości oraz do udzielenia wsparcia. Dla kościoła, grup domowych jest pole do działania, które może wpłynąć na całe życie człowieka.
Staroświeckie zasady Pamiętasz, kiedy pierwszy raz poszedłeś do pracy i jaka ona była? Czy ten poziom ekscytacji można utrzymać na długo? Co zrobić, gdy w pracy pojawiają się problemy? Wierzymy, że człowiek oddany Bogu jest zarazem i rzetelnym pracownikiem, który stara się wykonać swoją pracę najlepiej, jak potrafi, a jeżeli robi błędy, to uczy się i nie popełnia ich ponownie. Czy gdybyś tak, jak Napoleon Hill, znalazł się w pokoju pełnym pieniędzy, policzyłbyś je i oddał pracodawcy? Może lepiej nie zadawać tego pytania głośno? A może w dzisiejszym świecie już nas nie obowiązują staroświeckie zasady i wartości? To, co czytamy o Jezusie z kart Biblii, jest zaprawione solą, ma charakter. Jezus nie jest byle jaki, o mętnych zasadach, nie był ponurym człowiekiem, który szuka swojej wygody. Przede wszystkim poczuwa ogromną odpowiedzialność za ludzi i tej cechy bardzo dziś brakuje w nas. Dlatego też pracując możemy oddać Jego charakter i tę sól, która przyprawia życie, przekazać innym ludziom wymowne świadczenie o Jezusie. Zasady, którymi się kierujesz, oddziaływają na innych. John Rockefeller, zanim zaczął być bogaty, zawsze oddawał znaczną część swych przychodów na rzecz społeczności wierzących, nawet wtedy, gdy miał tych pieniędzy niewiele. Wielu wyznawców znajdzie pogląd, że aby dać, trzeba najpierw zgromadzić. Tyle że homo sapiens nie ma nigdy dosyć!
Bóg stoi po twojej stronie Gdy spotyka cię życiowy test, gdy pojawiają się problemy, utrata pracy, konieczność adoptowania się do nowych warunków, czy takie sytuacje zmieniają fakt, że Bóg stoi po twojej stronie? W życiu nieustannie spotykają nas problemy, które
jednak po upływie dłuższego czasu okazują się okazją. A okazje trzeba umieć dojrzeć i wykorzystać. Często do zmiany popycha nas właśnie sytuacja problemowa, gdy zmuszeni jesteśmy do szukania rozwiązań. Zwróć się do Boga o pomoc w takich poszukiwaniach (Jk 1:5), zamień problem w okazję do zmiany na lepsze. Dla ludzi wokoło to możliwość okazania zainteresowania i miłości, dla nas to zachęta, aby rozglądać się dookoła i dostrzegać takie potrzeby, do czego zobowiązuje nas Boże Słowo, które mówi, że my, wierzący, jednym ciałem jesteśmy. Boży plan uwzględnia aspekt noszenia wzajemnie naszych trosk. To właśnie odróżnia Kościół Jezusa od reszty świata, która takiej ceny nie jest w stanie zapłacić. Gdy podnosimy z kimś jego brzemię, to świadczymy o Jezusie, pokonujemy egoizm i bez pustych deklaracji idziemy z kimś krok w krok przez trudniejszy odcinek w jego życiu. Nie chodzi przy tym o wybrane, szczególne osoby. To jest przesłanie związane z naśladowaniem Jezusa. Trudne sytuacje są jednocześnie ekspozycją tego, jacy jesteśmy i jakie wzorce naśladujemy w życiu. Theo van Gogh był osobą nieustannie wspierającą swego brata Vincenta, którego obrazy w latach osiemdziesiątych XIX wieku nikogo jeszcze nie interesowały. Wierzył w jego malarstwo, gdy obrazy stały pokrywając się kurzem. To jest ujmujący przykład braterskiej miłości. Dziś wiele osób chciałoby mieć jego obraz, ale był czas, że nikt nie chciał ich kupić. Czy teraz przechodzimy obok takich osób? Nawet jeśli nie potrafimy ocenić przyszłej wartości rzeczy, to potrafimy rozpoznać człowieka w potrzebie.
Twój zawód jeszcze nie istnieje? Jak często myślisz o tym, aby nauczyć się czegoś nowego, aby być lepszym w tym, co robisz? Jeśli przebieg twojej kariery jest ciągły, nie ma zagrożenia utraty pracy lub firmy, to czego oczekujesz od siebie? Świat nigdy w historii nie zmieniał się tak szybko, jak to ma miejsce w chwili obecnej. Z dziesięciu najbardziej atrakcyjnych zawodów w roku 2012 ponad połowa nie istniała w roku 2004. Popyt na towary i usługi zmienia się w szybkim tempie. Czy w roku 2000 myśleliśmy o tym, że za kilka lat nie będzie olbrzymich wypożyczalni DVD i video, do których przywykliśmy? Czy na wytwory twojej pracy będzie popyt za pięć lat? Nie zadajemy takich pytań, aby narzekać tylko, aby dostrzec odpowiednio wcześnie okazję F
13
do zmiany. Jeśli świat zmienia się tak szybko pod względem technologii, to jak zmienia się, gdy spojrzymy na wartości i morale? Czy morale pracy jest lepsze niż trzydzieści lat temu? Czy solidność firm i ludzi wzrosła wraz z techniką? Internet stworzył sposobność anonimowego komunikowania się, zakupy online nie wymagają w ogóle kontaktu z drugim człowiekiem. Kultura osobista społeczeństwa jest zdecydowanie na niższym poziomie aniżeli w latach siedemdziesiątych XX wieku. Widzimy zatem okazję do tego, aby odróżniając się od tego trendu, świadczyć postawą i sposobem realizowania swoich zawodowych zadań o tym przesłaniu na życie, o którym mówił Jezus. Nie zależy nam na tym, żebystać się podobnymi do społeczności internetowej, raczej chcielibyśmy, by ta społeczność chciała się upodabniać do Jezusa. To okazja dla ludzi wierzących, gdyż jeśli nie jesteś „farbowanym” chrześcijaninem i nie pozwalasz na to, aby świat kształtował cię na swoją modłę, to będziesz się wyróżniać i oddziaływać stylem swojego życia.
Boża inspekcja pracy Dla wierzących pracodawców dzisiejszy świat stwarza wspaniałą okazję do
MAREK STĄCZEK
14
Opowieści drobne
W PRAKTYCE
Z dziesięciu najbardziej atrakcyjnych zawodów w roku 2012 ponad połowa nie istniała w roku 2004 współpracownikami, mogą oni dać nam wiele informacji zwrotnych. Co będziemy myśleć, gdy dojdziemy któregoś dnia do końca naszej drogi zawodowej? Gdy przed nami będzie świadomość, że nie pójdziemy już jak zwykle do pracy? Co dla ciebie jest ważne w perspektywie oceny tych wszystkich lat trudu i codziennych obowiązków? Chciałbyś zobaczyć za sobą górę zarobionych pieniędzy? Zebrać po drodze ogromną ilość wiedzy i tytułów? Chciałbyś przejeżdżając przez miasto widzieć ślady swojej pracy? Co jeszcze chciałbyś zobaczyć? Taka refleksja dzisiaj może zmienić twoją drogę zawodową, jeśli uda ci się dostrzec te rzeczy, które w dłuższej perspektywie są naprawdę ważne dla ciebie. Możemy zakładać, że zadowolenie wypływa z osiągnięcia tego, co chcieliśmy osiągnąć. Tej drogi nie uda ci się powtórzyć po raz drugi. Sprawiedliwe jest to, że nikomu z nas nie będzie dane przejście tej drogi ponownie. Czy będziesz wspominać problemy czy wykorzystane okazje? Zatem, co jest ważne dla ciebie? I nie obawiaj się dać innym coś z siebie. HENRYK WITEK
SENSY ODCZYTYWANE NA NOWO Wyobraźmy sobie młodego księcia, który żyje w wielkim królestwie. Jest sierotą. Jego rodzice zginęli podczas okrutnego zamachu. Teraz wyrasta on w świecie, który stworzyli jego rodzice. Otaczają go pozostawione przez nich symbole i znaki. Odkąd pamięta, towarzyszy mu rycina złotego lwa, wyhaftowana na purpurowym godle, a stół i sześć mieczy widział od zawsze nad wejściem do sali obrad. W wymalowaną srebrną wagę, która wyraźnie górowała nad bramą, wpatrywał się od niepamiętnych czasów. Chłopiec początkowo traktował te znaki jako część otoczenia, ale z czasem każdy z nich wyodrębniał się z tła i subtelnie, powoli coś do niego mówił. Mówił o jego roli i przeznaczeniu. Mówił o świecie, w którym żył i dorastał. Zdradzał tajemnice prawego rządzenia i kierowania królestwem. Co więcej, jeden i ten sam symbol na przestrzeni życia młodego księcia odsłaniał kolejne pokłady znaczeń i sensów. I tak złoty lew mówił początkowo o sile króla,
Tzawsze ERAZ i
zaznaczania swojej obecności. Sposób, w jaki traktujesz pracowników, to czy rzetelnie płacisz im za wykonaną pracę, czy zapewniasz im należne ubezpieczenie, będzie mówić sam za siebie. Dla pracownika najważniejszym wyzwaniem jest wykonać swoją pracę możliwie jak najlepiej, natomiast pracodawca ma szersze pole do działania. Może on wykazać dobrą wolę tam, gdzie prawo pracy mu tego nie nakazuje. Czy kiedy ojciec przyjdzie porozmawiać z tobą o swoich dzieciach, będzie uspokojony tym, jak o nie dbałeś? Czy gdyby pojawił się u ciebie Boży audytor, to chowałbyś swoje księgi? Miejsce pracy, w którym spędzamy co najmniej jedną trzecią życia, a często także więcej czasu jest miejscem intensywnego oddziaływania na ludzi oraz miejscem, gdzie prawdziwie testowane są serca ludzi idących za Jezusem. Na każdym etapie decydujące jest nastawienie i przekonania, którymi się kierujemy. Na dłuższą metę nie potrafimy ich zafałszować i jeśli dłużej pracujemy w jednym miejscu, to nasi współpracownicy bardzo dużo mogą o nas powiedzieć. Zatem miejsce pracy jest dla nas także cennym źródłem informacji i jeśli mamy relacje ze
potem ta siła oznaczała moc używaną w obronie królestwa. Z biegiem lat dorastający książę z pozostawionych znaków odczytywał, jaka winna być jego droga, jak podejmować decyzje, w którą stronę zmierzać. Zauważył też, że im więcej poświęcał im czasu, tym wyraźniej do niego mówią. Podobnie rzecz przedstawia się z nami. Poruszamy się w obrębie Kościoła. W rzeczywistości społeczno-duchowej, która budowana była/jest na przestrzeni wieków. Z pomocą Ducha każdy z nas i my razem odkrywamy kolejne, ukryte znaczenia w Słowie. To nas żywi i to nas inspiruje. W pielgrzymce do Nowej Rzeczywistości kroczymy żywieni nowym sensem. Takie cechy jak „nadzieja”, „wiara” muszą mieć swój przedmiot, swoją treść, by nimi się żywić, by na nich wyrastać. Mówienie o wierze, nadziei, poglądzie chrześcijańskim, w którym nie ma radości, odkrywania sensu jest – przynajmniej w mojej ocenie – czymś tragicznie jałowym.
WIADOMOŚCI dobre Polak jako pierwszy człowiek obiegł samotnie świat Piotr Kuryło, laureat Kolosa za „Wyczyn roku 2011”, jako pierwszy człowiek obiegł świat dookoła, pokonując ponad 20 tysięcy kilometrów w 365 dni. Samotną podróż odbył w imię pokoju na świecie. Piotr Kuryło to maratończyk i ultramaratończyk (biegi powyżej dystansu maratońskiego), pochodzący z miejscowości Pruska Wielka koło Augustowa. Ma żonę i dwie córki. Swój „bieg dla pokoju” rozpoczął w Augustowie, kierując się na zachód. Po przebyciu Europy, przeleciał do Nowego Jorku, przebiegł 13 stanów i amerykański etap podróży zakończył w San Francisco. Z USA poleciał do Władywostoku, aby wyruszyć w najdłuższą i najniebezpieczniejszą trasę przez Syberię. Ostatni etap biegu odbył się z Moskwy do Augustowa. 38-letni Piotr porównywany był do Forresta Gumpa. Całą podróż przebył ciągnąc za sobą wózek z kajakiem, aby móc pokonywać rzeki i jeziora. Zużył 15 par butów, przeżył wiele trudnych sytuacji, przez całą drogę modlił się, głównie o pokój na świecie. Miał chwile załamania, gdy był długo sam, na pustyni. Ale się nie poddawał, mówił: „Trzeba wierzyć, że się uda i się modlić, i starać się być dobrym dla innych”. ŹRÓDŁO: WIRTUALNA POLSKA
„Der Spiegel” o Polsce Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” tak pisze o Polsce w obszernym artykule przed
Euro 2012: „Niewiele jest na świecie takich historii sukcesu jak historia Polski po zmianie ustroju”. Według „Spiegla” symbolem tych zmian jest Stadion Narodowy w Warszawie. Jednocześnie przypominając o dobrych wskaźnikach gospodarczych Polski, „Spiegel” ocenia, że Polacy już są mistrzami Europy pod względem wskaźników wzrostu gospodarczego w minionej dekadzie. W tygodniku czytamy też o „zadziwiającym” zjawisku nazwanym „początkiem końca zadawnionej wrogości” między Polską a Niemcami, które mogą zbliżyć się do siebie, chociaż wielu mieszkańców po obu stronach Odry wciąż myśli o sobie nawzajem w kategoriach dawnych stereotypów. ŹRÓDŁO: GAZETA.PL
Mali Polacy w Wielkiej Brytanii Badania, przeprowadzone w Wielkiej Brytanii przez Centre for Economic Performance przy London School of Economics, pokazują, że polskie dzieci motywują brytyjskich kolegów do zdobywania lepszych ocen i poprawiają standardy placówek oświatowych. Mimo że wielu uczniów nie posługiwało się biegle językiem angielskim przed wyjazdem do Anglii, teraz wiodą prym w swoich klasach i szkołach. Dobre wyniki małych Polaków w czytaniu, pisaniu i liczeniu stają się wyzwaniem dla brytyjskich uczniów. Jedna z autorek raportu, Sandra McNally, profesor ekonomii na Uniwersytecie Surrey, zasugerowała także, że dobre wyniki polskich dzieci mogą być uwarunkowane wyższymi standardami edukacyjnymi w Polsce oraz etyką zawodową ich rodziców, którzy zdecydowali się na imigrację w poszukiwaniu pracy. Zdarza się tak w sytuacji, gdy imigranci mają lepsze wykształcenie oraz większe przywiązanie do rynku pracy niż do rodzimej populacji. O osiągnięciach Agnieszki i Martyny, dwóch polskich 9-latek, pisała zarówno lokalna, jak i krajowa brytyjska prasa. Obie dziewczynki zostały laureatkami
konkursów literowania, pokonując przynajmniej półtora miliona uczestników. Zadaniem jednego z konkursów było znalezienie najlepiej literującego ucznia na świecie. Martyna zajęła piąte miejsce. Czy polskie dzieci zmienią stereotyp polskiego emigranta? ŹRÓDŁO: GAZETA.PL
Przełomowe odkrycie dla Afryki Naukowcy dokonali przełomowego odkrycia – w podziemnych zbiornikach cierpiącej z powodu suszy Afryki znajdują się ogromne ilości wody. W zbiornikach tych może znajdować się nawet 100 razy więcej wody niż na powierzchni kontynentu. W czasopiśmie naukowym „Environmental Research Letters” można przeczytać, że chociaż pod powierzchnią kontynentu znajdują się złoża wody, jednak dostanie się do nich nie będzie proste. Zespół naukowców z British Geological Survey oraz University College London po raz pierwszy przedstawił tak dokładną mapę źródeł kryjących się pod powierzchnią Afryki. Wskazano, że największe zbiorniki wodne znajdują się Północnej Afryce, w Libii, Algierii i Czadzie. Z powodu zmian klimatycznych, które uczyniły z Sahary największą pustynię na Ziemi, zbiorniki te ostatni raz miały okazję napełnić się ponad 5 tys. lat temu. Naukowcy doszli do swojego odkrycia dzięki hydrogeologicznym mapom Afryki oraz 283 badaniom warstwy wodonośnej. Problemem pozostaje jednak, jak dostać się do tych podziemnych wód. Eksperci są zdania, iż zakrojone na szeroką skalę wiercenie otworów może doprowadzić do szybkiego wyczerpania źródeł z powodu niemal całkowitego braku opadów. Naukowcy wyrażają nadzieję na dostarczenie wody pitnej i do nawadniania pól dla najbardziej potrzebujących ludzi w Afryce. ŻRÓDŁO: GAZETA.PL
OPRACOWAŁA ULA GRABCZAN
15
ŻYJĄC SŁOWEM
Duchowy sierota poprzez swoje działania chce zadowolić Boga, karmiąc w ten sposób swojego sierocego ducha. Jest napędzany aktywnością, łatwo czuje się urażony, jest bardzo podatny na zranienia, nie będąc otwartym na korektę. Chce się wybić, jest indywidualistą szukającym swoich korzyści
Mój Bóg mój Tata
TEKST TERESA KARWOWSKA
K
toś może zapytać: a co to takiego nauczanie na temat serca Ojca? Czy jest to jakaś nowa nauka? Co o tym mówi Pismo Święte? Czy i w jaki sposób nauczanie o sercu Ojca jest przydatne w życiu chrześcijańskim? Osobiste poznanie miłości Ojca zmienia serca, zmienia życie. Odwiecznym pragnieniem naszego niebieskiego Ojca jest zbudowanie z każdym swoim dzieckiem relacji Ojciec – syn, Ojciec – córka. W swoim Słowie Bóg odkrywa głębokie tęsknoty serca za bliską i intymną relacją ze
Tzawsze ERAZ i
swoimi dziećmi, nabytymi drogocenną krwią Jezusa i zapewnia, że nie spocznie, aż będzie nam Ojcem, a my będziemy Jego synami i córkami – mówi Pan wszechmogący (2 Kor 6:18, BT). Patrząc na życie Jezusa, możemy powiedzieć, że Jego relacja z Ojcem była oparta na miłości, zaufaniu, posłuszeństwie i poddaniu, a swoim życiem doskonale odzwierciedlał On charakter Ojca. Relacja z Nim była najważniejszym priorytetem w życiu Jezusa. Słyszał bicie serca swojego Ojca i znał Jego pragnienia. Życie naszego Mistrza jest przykładem i zachętą do tego, żebyśmy znali Ojca tak, jak znał Go Jego
Syn i mieli z Nim tak samo silną relację, jaką miał Jezus.
Skąd przychodzi zmiana do naszego życia? To przebywanie w obecności Ojca, poddanie swojej duszy i ducha pod działanie Ducha Świętego, a nie próby poskromienia dążeń naszego ciała i duszy za pomocą naszych ludzkich wysiłków, przynosi trwałe i głębokie zmiany naszego serca, myśli, pragnień i ducha. („My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem, oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę, jak to sprawia Pan, który jest Duchem; 2 Kor 3:18). Poznanie prawdziwego obrazu Boga-Ojca, Jego bezwarunkowej i niezmiennej miłości, akceptacji i zadowolenia z naszego życia przynosi uzdrowienie ze wszelkich zranień, zdejmuje każdy ciężar z ramion, wprowadza do wolności dzieci Bożych i daje Duchowi Świętemu grunt do budowania w nas postawy synów i córek, dziedziczek i dziedziców Bożych. Utrzymywanie naszego serca w bliskości Bożego serca
wzbudzi w nas miłość do tego, co kocha sam Bóg i wynikające z miłości pragnienie robienia tego, czego Bóg pragnie oraz zaniechanie tego, co nie sprawia Mu radości. W odpowiedzi na podejmowane przez nas kroki posłuszeństwa, wypływającego z miłości, szacunku i czci do Wszechmocnego Boga, dla którego niebo jest tronem, a ziemia podnóżkiem stóp (Dz 7:49), Bóg Ojciec i Jezus uhonorują taką osobę w ten sposób: „Odpowiedział Jezus i rzekł mu: Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy” (J 14:23).
Obraz Boga a nasze życie chrześcijańskie Obraz Boga, jaki nosimy w naszych głowach, będzie wpływał na życie, jakie będziemy prowadzić. Jeśli jest to su-
przychylność przez nasze działania, służby, misje.
Pewność, która wypływa z poznania swojej tożsamości Głęboka świadomość naszej tożsamości w Jezusie ma zasadnicze znaczenie dla naszego życia chrześcijańskiego. Jak pokazuje przykład życia Jezusa, jest to pierwsze i najważniejsze miejsce, które szatan będzie atakował (Mt 3:36): jeśli jesteś synem Bożym…, jeśli jesteś córką Bożą… Wobec każdego z nas szatan przytoczy tutaj rzeczy, w których mamy najsłabszą świadomość tożsamości dziecka Bożego, fałszywy obraz jakiegoś aspektu natury naszego Taty. Jeśli nie przyjmiemy pozycji córek i synów naszego kochającego, dobrego Taty, który ma w nas upodobanie, który ma myśli o pokoju, a nie o niedoli, by zgotować przyszłość i natchnąć nadzieją (Jer 29:11), to będziemy sierotami duchowy-
grzech, gniew, gorycz, uraza, nieprzebaczenie, legalistyczne zrozumienie chrześcijaństwa jako zestawu reguł i zasad, które należy wypełnić, w miejsce szukania bliskiej relacji z Bogiem i codziennego jej budowania. Sierota i niewolnik pozostają w więzach, pod kontrolą innych, nie poznają swojego dziedzictwa, a w tym wolności dzieci Bożych. „Dopóki dziedzic jest dziecięciem, niczym się nie różni od niewolnika, chociaż jest panem wszystkiego...” (Ga 4:1-3).
Misja Jezusa jeszcze się nie zakończyła Misja Jezusa nie zakończyła się na tym, że umarł na krzyżu za nasze grzechy, zapłacił karę za nasze przewinienia. „Lecz gdy nadeszło wypełnienie czasu, zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty i podlegał zakonowi, aby wykupił tych, którzy byli pod
Poznanie prawdziwego obrazu Boga-Ojca, Jego bezwarunkowej i niezmiennej miłości, akceptacji i zadowolenia z naszego życia przynosi uzdrowienie ze wszelkich zranień, zdejmuje każdy ciężar z ramion, wprowadza do wolności dzieci Bożych rowy, wymagający, łatwo rozczarowujący się nami Bóg, to będziemy starali się Go zadowolić, przestrzegając Jego przykazań, ze strachu przed odrzuceniem, zagniewaniem Boga, utratą Jego przychylności i życzliwości w stosunku do nas. Obraz Boga, który nas kocha bezwarunkową, niezmienną miłością, polegającą na tym, że nic nie możemy zrobić, żeby kochał nas bardziej ani mniej, przynosi pokój i poczucie bezpieczeństwa. Budzi też w naszych sercach miłość. Gdy wiemy w swoim duchu, że Tata w niebie patrzy na nas, ukrytych w Jezusie, w taki sam sposób, jak na swego Syna, który zanim cokolwiek zrobił, przed rozpoczęciem swojej publicznej służby, otrzymał od swojego Ojca zapewnienie: „Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem” (Mt. 3:17) i także do nas mówi: „To jest moja córka umiłowana, w której mam upodobanie; to jest mój syn umiłowany, w którym mam upodobanie”, to zdejmuje z nas pragnienie przypodobania się Bogu, zasłużenia na Jego
mi, niepewnymi swojej pozycji w Jezusie i miłości Ojca, podatnymi na kłamstwa szatana.
Duchowy sierota Duchowy sierota poprzez swoje działania chce zadowolić Boga, karmiąc w ten sposób swojego sierocego ducha. Jest napędzany aktywnością, łatwo czuje się urażony, jest bardzo podatny na zranienia, nie będąc otwartym na korektę, niezbyt chętnie podporządkowuje się autorytetom czy też staje się członkiem zespołu. Chce się wybić, jest indywidualistą szukającym swoich korzyści zamiast błogosławić Boga. Lubi mieć swoją służbę, której, w głębi ducha, może używać do budowania swojej pozycji, do wywierania swoich wpływów. Poza tym ma skłonności do kontrolowania relacji i dopuszczania do bliskości innych ludzi tylko na swoich warunkach. W przyjmowaniu miłości naszego Taty, oprócz nieuzdrowionego, sierocego serca, mogą przeszkadzać także:
zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili. A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze!” (Ga 4:4-6). Jej ostatecznym wypełnieniem jest doprowadzenie nas do takiej pozycji, jaką Jezus ma z Ojcem, do serca Ojca, by Jego miłość wypełniła i uzdrowiła nasze serce i z niego przelewała się na świat, który… z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych (Rz 8:19), objawienia synów i córek niebiańskiego Ojca, którzy dostąpili przebaczenia, przyjęli usynowienie do swojego ducha, swoją duszę i ducha poddali przemieniającemu oddziaływaniu Ducha Świętego, pełnego miłosierdzia, łaski, przebaczenia, dobroci Boga i chcą Boże serce objawiać innym. TERESA KARWOWSKA Na podstawie nauczania Briana Hayesa w czasie Weekendowej Szkoły „Serce Boga”, Siedlce 18-20.05.2012 r. Więcej informacji: www.tata-i-ja.pl
17
ŚWIADECTWO ŻYCIA
W domu ukroiłam sobie kromkę chleba i zjadłam, i nic mi nie było. – Boże, naprawdę jestem uzdrowiona, i zaczęłam się modlić i płakać, i dziękować Bogu
Eugenia Krajewska (w środku) z córką Zdzisławą Milewską i wnukiem Piotrem podczas wizyty w Australii; na zdjęciu obok Eugenia Krajewska obecnie
Uzdrowiona!
K
iedyś pewna lekarka zapytała mnie: „Jak to się zaczęło?”. Odpowiedziałam jej: „Sama nie wiem, po prostu miałam apetyt na śledzia. Zjadłam śledzia i zaczęły się problemy”. I trwało to 11, bodajże 12 lat. Chodziłam od lekarza do lekarza, od jednego gastrologa, do drugiego. I każdy zalecał inne leki. Następowały dwa dni poprawy, a później na nowo to samo. Problem dotyczył perystaltyki jelit i był na tyle dokuczliwy, że nie mogłam nawet gdzieś dalej ruszyć się z domu. Opadałam z sił. Wystarczyło, że zjadłam łyżkę jogurtu, a zaczynały się problemy. W końcu nie mogłam nic jeść. Kupowałam chleb bezglutenowy, ale był bardzo drogi. Za radą mojej synowej, Agnieszki, sama zaczęłam piec taki chlebek. Jeden wystarczał na tydzień, ale po dwóch dniach strasznie się kruszył. Wciąż chudłam, ważyłam zaledwie 46 kg.
18
Tzawsze ERAZ i
Pewnego dnia córka mieszkająca w Australii zaproponowała: „Mamusia przyjedzie do mnie, może tutaj znajdziemy lekarza, który pomoże”. I pojechałam. Wiem, że to Boża siła mnie tam pokierowała. Trafiłam do pewnego lekarza, Polaka. To było Boże zrządzenie, że się u niego znalazłam. Wyznaczano pierwszą wizytę – kosztowała 1300 dolarów. Ja mówię: „Boże, gdzież ja będę w stanie płacić!?”. A poza tym leki – około 300 dolarów, pobranie krwi – 250 dolarów. Lekarz przepisywał mi recepty i kierował do apteki. Nie wiem, czy to była jego prywatna apteka, ale nie musiałam nic płacić za leki. Lekarz przy badaniu wstępnym był zdumiony – jeszcze nie spotkał takiego przypadku, odkąd zaczął pracować w tej klinice. Mój organizm był tak wyniszczony, jelita były tak gładkie, pozbawione części kosmkowej, że nic nie trawiły, i stąd ten
problem. Ale brałam leki i mój stan się poprawiał. Po pięciu tygodniach były urodziny mojego wnuczka. Córka namówiła mnie, abym spróbowała lodów. – Mamusia spróbuje, takie dobre lody, dobrej firmy. No i zjadłam, a po tym problemy wróciły. Czekały mnie kolejne wizyty u doktora i leczenie od początku. Brałam antybiotyki i przestrzegałam diety. Kosmki jelit zaczęły odrastać, ale doktor powiedział, że mojej choroby nie da się zupełnie wyleczyć i będę musiała brać lekarstwa i utrzymywać dietę do końca życia. – Trudno – powiedziałam – ja muszę żyć. Wyjeżdżając od córki, ważyłam już 62 kilogramy. Lekarz nawet zażartował: – Niech pani przestanie tyć, bo będzie pani za gruba! Leczenie trwało około 11 miesięcy, lekarz dał mi leki, abym brała je w Polsce. Żegnając się z nim, powiedziałam: – Dziękuję, panie doktorze, że spotkałam pana na swojej
drodze. – Niech pani dziękuje Panu Bogu – odpowiedział lekarz. Był to człowiek wierzący. Ja mu na to: – Panu Bogu przede wszystkim, ale i panu, że się pan mną tak zajął, ja nie byłabym w stanie zapłacić za to leczenie. Jedna taka wizyta kosztuje ponad 1000 dolarów. Po powrocie przestrzegałam diety bezglutenowej, nadal piekłam te chlebki, na ciasto to mogłam tylko popatrzeć, miałam ograniczone posiłki. Przez dziesięć lat byłam na tej diecie.
Mało sufit się nie urwał Dwa lata temu, w 2010 roku, pod koniec marca, pamiętam, było tak zimno i wiał wiatr, zadzwonił do mnie Krzysio, mój syn: – Mamusiu, będzie pastor ze Stanów, tam, koło Marriottu, mamusia się zorientuje. Jezus przez jego ręce uzdrawia. Gdy się modli, ludzie słuch odzyskują... A może jak raz mamusi pomoże? A ja na to: – Pojadę. I pojechałam. Nawet nie wiedziałam, w którym budynku będzie to spotkanie, ani na jakiej ulicy. Weszłam do jakiejś restauracji i pytam kelnera, czy wie, gdzie będzie nabożeństwo i takie spotkanie z pastorem ze Stanów. Okazało się, że dobrze trafiłam, kelner wskazał mi, jakim korytarzem dalej pójść. Byłam pierwsza. Usiadłam. Z czasem sala zaczęła się wypełniać. Przyszedł pastor. Zaczęło się nabożeństwo. W tym miejscu, ja nie wiem, była tam jakaś Boża moc, działała tak, że ludzie z wielkim entuzjazmem śpiewali i tupali nawet. Pomyślałam sobie, że jakby to było na piętrze, to by się sufit
urwał. To było coś naprawdę niebywałego, te piękne pieśni, takie uwielbienie było! I po tym nabożeństwie pastor przez tłumacza zaprosił tych, którzy mają jakieś schorzenie czy źle się czują, aby podeszli do przodu do modlitwy. I pierwszy rząd się ustawił, drugi i tak dalej, może z 200 osób wyszło do przodu. I ja też wyszłam w pierwszym rzędzie. Pastor podchodził do każdej osoby i pytał, co jej jest. Podszedł też do mnie. Wyjaśniłam mu, co mi dolega. A gdy zaczął się modlić nade mną, to jakoś osłabłam tak, że uklękłam, inne osoby tam padały jak snopy, zupełnie przytomne. Gdy się modlił, naciskał na mój brzuch, wykonując okrężne ruchy. I ja też się modliłam: – Panie Jezu, Ty wiesz najlepiej, co mi jest. Jeśli znalazłam łaskę w Twoich oczach, to proszę, uzdrów mnie. Poczułam mocny ból w jelitach i w okolicy serca.
Kromka chleba Po jakimś czasie wstałam, odprowadzono mnie na miejsce i usiadłam. Czułam się coraz lepiej. Przez dwa kolejne dni jeździłam tam na nabożeństwa, rano i wieczorem. W domu ukroiłam sobie kromkę chleba i zjadłam, i nic mi nie było. – Boże, naprawdę jestem uzdrowiona, i zaczęłam się modlić i płakać, i dziękować Bogu za to. Następnego dnia pojechałam spotkać się z tym pastorem, aby mu powiedzieć, że zostałam uzdrowiona. Bardzo się ucieszył, przytulił mnie i pomodlił się o mnie. Jednak kolejnego dnia nie mogłam wstać z łóżka. Wołałam do Boga: – Boże, co się
dzieje? Przestraszyłam się, że będę sparaliżowana i nie będę chodzić. Zaczęłam płakać. I nagle ten ból od kolan zaczął stopniowo odchodzić. Później się tak zastanawiałam: przecież przedtem nie mogłam nawet przyklęknąć, miałam takie skurcze w łydkach. Ból odszedł zupełnie. Do dnia dzisiejszego czuję się wspaniale i na nogi, i na żołądek. A skończyłam już 80 lat. Ustąpiły też ataki arytmii. Jem wszystko, pieczywo normalne, ryżowe i pszenne, nie przestrzegam specjalnej diety. Czasem biorę pół tabletki, gdy nie czuję się najlepiej, ale nie mam kołatania serca. To wszystko ustąpiło. Przybrałam na wadze. Ważę dzisiaj 64 kilogramy. I więcej nie chcę. Ale naprawdę dziękuję Bogu, bo to dzięki Jego łasce zostałam uzdrowiona. Kiedyś nie mogłam nawet kilograma chleba podnieść, bo nie miałam siły. A jeszcze w maju ubiegłego roku miałam udar, a przecież nie skończyło się to ani porażeniem, ani niesprawnością fizyczną czy psychiczną. Naprawdę dziękuję Bogu, tylko On czuwa nade mną. Dzięki łasce Bożej przeżyłam, a później ozdrowiałam. Muszę jeszcze do tego lekarza napisać, że zostałam uzdrowiona. Tak jakoś odwlekam i odwlekam, nie mogę się zebrać. Ale napiszę jemu i wyślę, że zostałam uzdrowiona, bo on to jest człowiek wierzący. On powiedział: – Niech pani dziękuje Panu Bogu, że to wszystko się uspokoiło. No i cały czas Bogu dziękuję, codziennie. EUGENIA KRAJEWSKA
Z PIERWSZEJ RĘKI
Krystyna podczas afrykańskiej podróży śladami córki
NOTATKI AFRYKAŃSKIE TEKST I ZDJĘCIA WŁADEK JURKOW
– Skąd jesteś? – pyta jeden z Tuaregów w ciemnych okularach. – Z Polski. – Polski? Czy to na Wybrzeżu Kości Słoniowej? – Nie. Jak ci to wyjaśnić... to w zupełnie przeciwnym kierunku niż Wybrzeże Kości Słoniowej. – Aha. Kinga Choszcz, „Moja Afryka”
A
bidżan – jedziemy do Treicheville na spotkanie z Rastą. Wczoraj nie zastaliśmy go w domu. Krystyna zostawiła mu wiadomość. Przeciskamy się przez zatłoczone uliczki pełne sprzedawców. Trzeba uważać, by nie wdepnąć w kałużę lub nie potknąć się o kawałki gruzu czy śmieci. Grupa białych to raczej rzadki widok w tej dzielnicy Abidżanu. Gdy jesteśmy blisko podwórka, pojawia się Rasta. Z Krystyną rzucają się w ramiona, jakby znali się od lat. Rasta obejmując Krystynę prowadzi ją na podwórko.
24
Pokazuje swój pokoik – pięć metrów kwadratowych. Mieści się tylko materac do spania, szafki i półki na ścianach. Tu spała Kinga. Spotkali się na przystani. Chciała kupić ananasa, ale sprzedawca nie znał angielskiego. Rasta pomógł jej w zakupach. Spytał, czy ma gdzie przenocować, zaprosił do siebie. Oddał Kindze materac, a sam spał w drzwiach na wycieraczce. Pokazuje zdjęcie Kingi zrobione na podwórku. Nie wierzył, że Kinga nie żyje. Wiadomość przyniósł mu jego brat John. Dopiero teraz, gdy spotkał Krystynę, przekonał się, że to prawda.
– Kinga to była dobra dziewczyna. Nauczyła mnie, żeby nie jeść mięsa. Tak jest lepiej. Następnego dnia przyniósł nam do hotelu świeże awokado i mango. Dla nich mógłbym zrezygnować ze schabowego, ale takich owoców nie dostanie się w Europie. Te z supermarketów mają tylko taką samą nazwę. Słodki sok mango ściekał po brodzie i sklejał palce. Awokado można było kroić jak masło i smarować na ciepłych bagietkach. Rasta dwukrotnie próbował dostać się do Europy. Nielegalnie, schowany na statku. Dotarł nawet do Hiszpanii, ale odesłali go z powrotem. Niczego od nas nie oczekiwał,
nigdy nie rozmawiał o pieniądzach. Nie wiedzieliśmy wtedy, że za kilka miesięcy przyjedziemy na jego pogrzeb.
Vridi – Skąd się tu wzięliście? Po co przyjechaliście? Krystyna opowiada historię Kingi. Misjonarze ze Śląska, dwaj zakonnicy powyżej pięćdziesiątki, dzielą się swoimi doświadczeniami z malarią i życiem w kraju rozdartym od pięciu lat wojną domową. Gdy dowiadują się, że byliśmy w Treicheville, są zaskoczeni. – To niebezpieczne! My praktycznie nie wychodzimy z naszej plebanii – mówią księża. – Byliśmy tu dwukrotnie obrabowani. Musicie na siebie uważać, mogą was okraść, zabić. Chowajcie kamerę, bo wam zabiorą. Oprowadzają nas po kościele, który sami zaprojektowali i zbudowali. Jeden z księży to niedoszły inżynier, drugi z artystycznym zacięciem. Z dumą pokazują, stworzony przez nich, cały system kolumn, mozaik, figur, różnych elementów architektury łącznie z fontanną, która ma symbolizować Słowo Boże, a w odpowiednim momencie liturgii tryska wodą. Zwieńczeniem tego skomplikowanego systemu jest makieta Ziemi Świętej, która służy do święcenia medalików. Nasi rodacy z dumą mówią o tym, jak święcą medaliki tubylcom, kładąc je na Jerozolimie, w jeziorze Genezaret albo w Betlejem. Oszczędnie, bo nie trzeba płacić za podróż do Ziemi Świętej. Na plebanii, przy chłodnym piwie, księża dzielą się refleksjami o sytuacji politycznej na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Radzą Krystynie, co ma zrobić z Fundacją, jak skutecznie pomagać afrykańskim dzieciom. Na pytanie o targ niewolników, zastanawiają się. – Jest miejsce, gdzie można znaleźć pracowników do pracy, ale to chyba nie o to chodzi. Oficjalnie nic nie wiadomo.
– Niewolnictwo? A tak, nie dalej jak tydzień temu w lokalnej gazecie „Fraternite Matin” pisali, że złapano gang, który handlował dziećmi – opowiada. – Sprzedawali dzieci z Burkina Faso i Mali, do pracy i kto wie, czego jeszcze. – Targ niewolników? Na pewno są osoby, które pośredniczą w handlu dziećmi, ale czy jest taki targ w Abidżanie, raczej wątpi. Jest tu od kilkunastu lat, pewnie by o tym się dowiedział. – Uważajcie z tym tematem – ostrzega. – Niedawno zginęło tu dwóch francuskich dziennikarzy, bo zadawali niewygodne pytania. Z duszą na ramieniu jedziemy do redakcji „Fraternite Matin”. To rządowa gazeta. Przyjmuje nas jakiś redaktor elegant, pod krawatem. Nieco spięty, najwyraźniej nie wie, czego się po nas spodziewać. Krystyna jak zwykle opowiada o Kindze i Fundacji. Chcemy pomagać afrykańskim dzieciom – to bezpieczne hasło na początek rozmowy. Facet trochę się rozluźnia. Krążymy wokół tematu, by w końcu zapytać o artykuł, o którym wspomniał konsul. – Ach, o to wam chodzi. Rzeczywiście została złapana taka szajka – mówi redaktor. – Jak to się dzieje? Często rodzice, którzy nie są w stanie utrzymać wszystkich dzieci, powierzają je w opiekę ludziom, którzy oferują pomoc. Później dzieci zamiast do szkoły trafiają do pracy.
długie przygotowania. Żongler w tym czasie mieszka w odosobnieniu, w świętym gaju. Do żonglowania wybierane są pięcioletnie dziewczynki, też poddawane specjalnemu przygotowaniu. Mężczyzna, który będzie żonglował dziewczynkami, składa ich rodzicom w darze kozy i kury. Wszystko dzieje się przy akompaniamencie bębnów i transowych tańców. Dziewczynki piją wywar z ziół, dzięki któremu mają być lżejsze. Ich twarze malowane są na biało, usta czarnym kolorem. To ma im pomóc w zachowaniu ciszy, bo podczas rytuału dziewczynki nie mogą krzyczeć ani płakać. Kulminacja następuje, gdy żongler zaczyna podrzucać dziewczynki wysoko w górę. Dreszcz emocji pojawia się dopiero, gdy żongler wyjmuje ostre noże i włącza je do przedstawienia. Dziewczynki i noże na przemian lądują w rękach żonglera. Domyślam się, że zdarzają się pomyłki. Pewnie tłumaczą to wpływem złych duchów albo winę zwalają na dziewczynki. Czy wszystkie narodowe tradycje trzeba zachowywać? Może Afrykańczycy mogliby zastąpić żonglowanie dziećmi czymś bezpieczniejszym, np. staropolskim śmigusem-dyngusem?
Treicheville
Przewodnik Lonely Planete opisuje jedną z tutejszych tradycji i atrakcji turystycz-
Krystyna z Rastą i jego bratem Johnem szukają dziewczyn ze zdjęć, które zrobiła Kinga podczas pobytu w Treichville. Niektóre ze zdjęć z dziećmi zostały wykorzystane jako widokówki z logo Fundacji założonej przez Krystynę. Rasta radzi, by uważać w tej dzielnicy Abidżanu, bo nie brakuje
nych – żonglowanie dziećmi. To zwyczaj praktykowany w kilku wioskach plemion Guere, Wobe i Dan na zachodzie kraju. Cała sprawa ma charakter religijno-magiczny. Sekrety żonglerki przekazywane są z ojca na syna. Pokaz żonglowania poprzedzają
tu złodziei i ciemnych typów gotowych na wszystko dla kilku dolarów. Obok wejścia na podwórko Rasty jest mała knajpa. – Jestem Jenifer Lopez – przedstawia się z uśmiechem grubawa właścicielka. Zachęca F
Śmigus
Konsul Przyjmuje nas w biurze, dużej wytwórni Pepsi, której jest chyba współwłaścicielem. Z uwagą słucha opowieści Krystyny o Kindze. Były pracownik MSZ, tutejszej ambasady w czasach PRL-u. Teraz najbliższa polska ambasada jest w Lagos. Nie dopytujemy się, czym się zajmował. To mogłoby być kłopotliwe pytanie. Dobrze zorientowany w sytuacji politycznej, wyjaśnia zawiłości wojny domowej i politycznych zawirowań na Wybrzeżu Kości Słoniowej.
25
Z PIERWSZEJ RĘKI
Niewolnictwo? A tak, nie dalej jak tydzień temu w lokalnej gazecie „Fraternite Matin” pisali, że złapano gang, który handlował dziećmi – opowiada. – Sprzedawali dzieci z Burkina Faso i Mali, do pracy i kto wie, czego jeszcze do drinków i zachwala dziewczyny, które czekają na klientów. Po drugiej stronie uliczki jest duża parafia katolicka. Kinga w swoim pamiętniku opisała nabożeństwo z egzorcyzmami w tutejszym kościele. Gęsta parterowa zabudowa, wąskie zaułki, podwórka, na których mieszkańcy żyją jak jedna rodzina: piorą, gotują, piją piwo, słuchają muzyki, wychowują dzieci. Wchodzimy na jedno z podwórek, gdzie według Rasty byli z Kingą, żeby coś przegryźć. Krystynę obstępują kobiety i ich dzieci. Rasta wyjaśnia, kim jest Krystyna i dlaczego tu się pojawiła. Krystyna pokazuje zdjęcia zrobione na tym podwórku przez Kingę. Kobiety na zdjęciach rozpoznają siebie i swoje maluchy, które zdążyły już nieco podrosnąć. Wiadomość o śmierci Kingi wywołuje poruszenie wśród kobiet. Niektóre z nich pracują jako prostytutki, inne zajmują się drobnym handlem czy gotowaniem potraw sprzedawanych później na ulicy.
Zimbabwe Większość mieszkańców Zimbabwe to emigranci z Ghany, przeważnie rybacy. Wielu z nich pochodzi z Moree, rodzinnej wioski Malaiki. Na dużym placu tłum. Przyjeżdżamy trochę spóźnieni. Okazuje się, że czekali na nas z rozpoczęciem imprezy. Zakończenie roku szkolnego w lokalnej podstawówce połączone ze świętem niepodległości Ghany. Siadamy na
26
Tzawsze ERAZ i
honorowych miejscach dla VIP-ów, obok ambasadora Ghany i przedstawicieli rządu. Uroczystość rozpoczyna się modlitwą dzieci. Afrykanie są pobożni. Modli się troje dzieci, po kolei. Najpierw chrześcijanin, później muzułmanin i na koniec przedstawiciel rdzennych religii animistycznych. Pełna ekumenia. Dzieci tańczą w strojach ludowych. Barwne, egzotyczne widowisko. Wręczenie nagród. Najzdolniejsi uczniowie otrzymują prezenty wręczane przez VIP-ów. Krystyna też zostaje poproszona o wręczenie nagród. Choć sama jest nauczycielką od 25 lat, w tej roli czuje się trochę niepewnie.
Nabożeństwo Nieduża, nieco mroczna sala, wypełniona ludźmi po brzegi, tętni głośną muzyką. Tutejszy kościół zielonoświątkowy. W trakcie nabożeństwa Krystyna zostaje poproszona o powiedzenie kilku słów: – Cieszę się, że mogę być z Wami. Chciałabym, żeby była tu też moja córka Kinga… Nabożeństwo nabiera tempa. Pieśni są coraz bardziej dynamiczne, wierni klaszczą w dłonie i tańczą w każdej otwartej przestrzeni kaplicy. Spocone ciała odświętnie ubranych kobiet w bajecznie kolorowych strojach. Niespotykany spektakl. Jedna z kobiet zaprasza Krystynę do tanecznego kręgu. Tańczą obok siebie. Krystyna porusza się jak na dyskotece.
Słowa pieśni powtarzają się z coraz większą siłą: – Yes I know Jesus is mine! Prowadzący śpiew z mikrofonem podskakuje coraz wyżej, bębny wstrząsają gęstym jak galareta powietrzem, gitara tnie wysokimi akordami. Z trudem można rozróżnić słowa: Yes I know…
Ostatni dzień Pakujemy się do wynajętych taksówek i ruszamy na południe, do Grand Bassam, dawnej stolicy francuskiej kolonii. Przejeżdżamy przez Abidżan, przemysłowe dzielnice, slumsy na przedmieściach. Mijamy posterunki policji i wojskowych. Kontrole paszportów. Romek chowa kamerę. Za filmowanie obiektów wojskowych mogą aresztować, każdy inny powód jest dobry, żeby wyjąć od białych kasę. Z uzbrojonymi po zęby mundurowymi trudno dyskutować. Przemieszczając się w Abidżanie, płacimy kilka razy dziennie. Tutaj to normalne, lokalna ludność też płaci, tylko dużo mniej niż my. Żołnierze nie dostają żołdu, a muszą z czegoś żyć i utrzymać rodziny. Nikt tego nie kontroluje, od pięciu lat wojna domowa. Władza to kałasznikow. Grand Bassam to dwie godziny drogi w stronę granicy z Ghaną. Po drodze palmowe lasy, plantacje ananasów i trzciny cukrowej, tropikalne pejzaże i ośrodki turystyczne zbudowane przez Francuzów. Spacer po Grand Bassam. Kolonialna
architektura opustoszałego nadmorskiego kurortu. Stare domy pozarastane przez bujną zieleń. Atmosfera dekadencji i nostalgii za światem, który już nie wróci. Trafiamy na pracownię miejscowego artysty. Biały człowiek powyżej siedemdziesiątki, pochodzi z Iranu. Opowiada o dzieciństwie w Kairze, latach spędzonych w Czadzie. Mógłby być jednym z bohaterów powieści „Pod osłoną nieba” sfilmowanej przez Bertolucciego. – Kiedyś to miasto tętniło życiem. Dzisiaj nędza. Francuzi wyjechali kilka lat temu po zamieszkach w Abidżanie. Wojna to ogień. Krystyna z Rastą i Benjaminem docierają na plażę. Rasta szybko rozbiera się i wskakuje do wody. Bawi się falami oceanu. Krystyna i Benjamin dołączają do niego, biegają po płyciźnie i ochlapują się nawzajem, jak małe dzieci.
Na granicy Jedziemy dwoma taksówkami. Benjamin jest niespokojny; radzi, by schować kamerę, bo może być problem na posterunkach. Dojeżdżamy do miejscowości, gdzie mamy się przesiąść na łódź motorową. Tę samą drogę odbyła Kinga. Mogliśmy pojechać wygodnym autobusem, ale Krystyna nalegała, żeby odbyć tę drogę w ten sam sposób, co Kinga z Malaiką. Na przystani targujemy się z właścicielem łodzi o zapłatę. W końcu pakujemy bagaże i łodzią, pełną podróżnych, płyniemy w stronę granicy. Dopływamy do wioski rybackiej, dalej mamy jechać wynajętym samochodem. Benjamin dogadał się z kierowcą jednego z samochodów półciężarowych. Krystyna uważa, że cena za transport do granicy jest za wysoka. Kierowca policzył nieco wygórowaną stawkę, gdy dowiedział się, że będzie wiózł białych. Krystyna jest oburzona: – My nie jesteśmy turystami! Jedziemy tak samo jak inni pasażerowie i zapłacimy taką samą cenę! Pertraktacje z kierowcą trwają pół godziny. Skwar, wszyscy są zmęczeni i poirytowani. Krystyna nie odpuszcza, nie przyjmuje do wiadomości, że biali zwykle płacą więcej. W końcu kierowca opuszcza cenę. Wsiadamy i w drogę. Krystyna jest rozdrażniona, w trakcie jazdy gani Benjamina: – Dlaczego wszyscy chcą nas oszukać! Ty też nas oszukałeś! To już nie pierwszy raz! Kolejne dwie godziny jazdy. Tym razem przez plantację kokosową, wąską dróżką wzdłuż wybrzeża oceanu. Palmowy las i plaża. Niewiarygodne widoki. Po drodze jeszcze trzy posterunki.
Wszyscy chcą kasy. Krystyna kłóci się, nie da ani grosza! Oficer widzi jej determinację i poddaje się. Takiej białej kobiety chyba jeszcze nie spotkał, a może pamięta jej córkę?
Moree – Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówią tutejsi ludzie. Marianne, Dunka powyżej pięćdziesiątki, mieszka w Ghanie od dziesięciu lat. Krystyna słucha jej z uwagą. – Oni starają się mówić to, co ty chcesz usłyszeć, żeby cię pozyskać. Liczą na korzyści ze strony białych, którzy tu się zjawiają. Marianne radzi Krystynie, jak organizować działalność Fundacji w Afryce, żeby pomóc Malaice i innym dzieciom. Opowiada o różnych formach niewolniczej pracy dzieci w Ghanie. Dramatyczna jest historia chłopców, którzy trafiają do pracy u rybaków na jeziorze Wolta. Mali chłopcy, najczęściej z wiosek takich jak Moree, wykorzystywani są do odczepiania sieci rybackich, które zaplątują się w konarach zatopionych drzew pod wodą
– Przyjechałam z Polski, jestem matką trzech córek i nauczycielką. Wiem, jak ważne dla rodziców jest zapewnienie dzieciom dobrej przyszłości… Po wizytach w kościołach spotkania z „wpływowymi osobistościami”, jak mówi Lawrence. To chyba lokalny zwyczaj, trzeba uszanować tutejszych VIP-ów. Krystyna nie bardzo to rozumie. Odwiedzamy ich po kolei. Pierwszy jest pastorem, co chwila głośno chichocze, wyraźnie zadowolony z naszej wizyty. Krystyna mówi, co chciałaby zrobić w Moree: szkoła, biblioteka, sierociniec… – Yes, yes, potrzebujemy nowej szkoły. Drugi to potomek królewskiej rodziny, zasiada w plemiennej starszyźnie, zawinięty w barwną szatę, nadstawia ucha na słowa Krystyny. Starsi panowie kiwają głowami i zapewniają, że zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby pomóc Krystynie.
Akra Krystyna, Malaika i Joanna na targowisku. Uwagę Krystyny zwracają dziewczęta z miskami na głowie. Joanna wyjaśnia,
Autor w koszuli w tradycyjne afrykańskie wzory sztucznego jeziora. Chłopcy muszą nurkować i uwalniać sieci, które dla rybaków są cennym narzędziem pracy. Zdarza się, że mali nurkowie nie wypływają, porażeni przez elektrycznego węgorza lub zaplątani w sieci.
Niedziela Krystyna i jej „asystenci”: Benjamin, Lawrence i kilku pomocników wizytują kościoły różnych wyznań w Moree. Lawrence w ten sposób chce pozyskać poparcie lokalnej społeczności dla działań Krystyny i Fundacji. Wspaniała afrykańska „liturgia” z muzyką i tańcem. W każdym z kościołów ten sam rytuał: najpierw do zasłuchanych tubylców przemawia Lawrence, później Krystyna, tłumaczona z angielskiego przez Lawrenca na lokalny język fanti.
że one tutaj pracują jako tragarze, pomagają w robieniu zakupów. Nazywają je kajojo. Krystyna, zaciekawiona, wdaje się z dziewczynami w rozmowę. Pochodzą z północy Ghany. Tam panuje bieda większa niż na południu. Dziewczęta, żeby się usamodzielnić, wyjść za mąż, muszą mieć wiano – głównie chodzi o urządzenie kuchni, garnki, patelnie, sztućce itd. Bez tego trudno prowadzić dom. To wydatek rzędu kilkudziesięciu dolarów. Ich rodzin na to nie stać. Dlatego przyjeżdżają, żeby zarobić w Akrze. – A chodzicie do szkoły? – pyta Krystyna. Patrzą na nią jak na przybysza z kosmosu. Notatki powstały podczas realizacji filmu dokumentalnego „Afrykański sen” o Kindze Choszcz, polskiej podróżniczce, która zmarła na malarię w Afryce. Przed śmiercią Kinga wykupiła z niewoli Malaikę, 11-letnią dziewczynkę zmuszaną do pracy w Abidżanie. Według szacunków UNESCO ponad 200 mln. dzieci na świecie zmuszanych jest do pracy.
WŁADEK JURKOW
27
Pasjonaci Wspólnych Marzeń zapraszają na:
OBÓZ CHRZEŚCIJAŃSKI Integrujemy, sięgając Nieba!
z dopiskiem: Obóz Wetlina + Wycieczka (imię i nazwisko)
- z wycieczką - zaliczka 385 zł
z dopiskiem: Obóz Wetlina (imię i nazwisko)
Do 15 czerwca zaliczkę prosimy wpłacać na konto: Ewa Gajewska: 20 1140 2004 0000 3302 7419 0920 - tylko obóz - zaliczka 300 zł
11 – 18 sierpnia, Wetlina ( Bieszczady) wycieczki górskie wycieczka w dzikie strony Bieszczad rejs statkiem - Jezioro Solińskie wieczory uwielbieniowe wieczór łemkowski, gry zespołowe goście: pastorstwo Mariola i Krzysztof Zaręba Koszt obozu: osoba dorosła: do dnia 15.06 – 740 zł / osobę od dnia 16.06 – 780 zł / osobę dziecko: 7 - 12 lat: 490 zł / osobę
* wycieczka dodatkowo płatna 85 zł / osobę
Ostateczny termin zgłoszeń mija 20 lipca 2012 r.
kontakt: pwm.group@schpolnoc.pl Więcej informacji na stronie: www.schpolnoc.pl zakładka Pasjonaci Wspólnych Marzeń
| PASJONACI WSPÓLNYCH MARZEŃ | Społeczność Chrześcijańska "Północ" | 03-215 Warszawa | ul. Jagiellońska 71 | www.schpolnoc.pl |