RENATA RUSNAK STO SIEDEMDZIESIĄTA PIERWSZA PODRÓŻ BAZYLII VON WILCHEK
Ilustrowała Barbara Iwańska Cała powieść do kupienia renatarusnak.com/ksiazka
CIASTKO – No tak. – Pola westchnęła, a w jej głosie tylko nieznacznie pobrzmiało rozczarowanie. Mogła się tego spodziewać. Znajdowały się na obrzeżach po drugiej stronie miasta. Miejsce, przed którym zatrzymała się Pani Mi, nie było żadnym ogrodem, tylko jednym z nielicznych tu niskich budynków. Był parterowy, dosyć rozległy i przykryty płaskim dachem, nie miał za to okien. Nigdzie nie było też żadnych drzwi. – Dalej musisz iść sama. Do przodu, tylko do przodu, pamiętaj. – Pani Mi obróciła się i bez pożegnania odeszła ze sztywno zadartym ogonem. Pola nie była pewna, co dalej. Pomyślała, że Pani Mi podprowadziła ją na tyły budynku i że musi go obejść, aby trafić do wejścia. Na tym jednak polegał kłopot, że choć obeszła budynek dookoła ze trzy razy, nie znalazła nic, co nie byłoby gładką ścianą z ciemnej cegły, wszędzie taką samą. Zaczęła się irytować i już miała zrezygnować z poszukiwań wejścia, kiedy zobaczyła zmierzającego wprost na ścianę staruszka. Zatrzymał się jakieś pół metra przed budynkiem, gdy w nagim dotąd murze znikąd pojawiła się niewielka drewniana furtka. Pola znowu otwarła ze zdumienia usta, a kiedy starzec przeszedł przez furtkę, ocknęła się, zaczęła biec i machać do niego. – Ej! Ej! Proszę zaczekać! Proszę pana! Jak pan to zrobił?! – Furtka zniknęła dokładnie w chwili, gdy jej dopadła. – Ej… Ej no… – Pola nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła, czy zrezygnowana. Przede wszystkim była już zmęczona. Usiadła i oparła się o ścianę, nieco niekulturalnie wyrzucając Pani Mi, że nie zdradziła jej sekretu przedostania się do środka. Siedziała tak dopóty, dopóki nie opanowała oddechu i nie zaczęła myśleć logicznie. Zastanowiła się, czy nie powinna wrócić do
miasta, żeby dowiedzieć się, jak wejść do Ogrodów Przodków. Nie była tylko pewna, w którym kierunku ma się udać – kluczyły z Panią Mi przez kilka godzin. I w ogóle gdzie miałaby jej szukać? Nad wszystkimi budynkami górowała wieża. Pola przypomniała sobie, że to tam skierował ją pierwszy napotkany człowiek. To tam najpierw przyprowadziła ją Pani Mi i tam spotkała Bazylię. Dwaj nieznajomi Opiekunowie również zmierzali w jej kierunku. Tak jakby od wieży wszystko się zaczęło i wokół niej skupiało. Dziewczyna przypomniała sobie Martę i Marię i zatęskniła za ukojeniem znalezionym w ich kuchni. Wsunęła rękę do kieszeni, w której do tej pory leżało ciastko, jakie dały jej na drogę. Nie połamało się; nie odpadł z niego ani jeden okruszek. „Na drogę, zjedz jak będziesz w potrzebie”, bardzo wyraźnie ożyły w jej pamięci słowa kobiet. Pomyślała, że musi być twarde jak kamień i przymierzyła się do niego zębami, jakby miało być ze złota. O dziwo, było bardzo miękkie i świeże, choć nadal nie zostawiało po sobie okruszków. Miało nietypowy, słodki posmak czegoś ziołowego, podobnego do suszonych liści stewii. Ciastko nie było duże, takie na dwa kęsy. Pierwszy nasycił Polę całkowicie, resztę wsunęła z powrotem do kieszeni. „Może chodziło im o tę drogę?”, spytała samą siebie i ponownie spojrzała na budynek Ogrodów Przodków. Ze ścianą nie stało się nic szczególnego, ale raptem dziewczyna wylądowała w swojej głowie. Porozglądała się po starej bibliotece, w której teraz panował spory nieporządek. W którąkolwiek stronę się obróciła, trafiała na sterty grubych tomiszczy, zagradzających jej „drogę do celu”. Nie do końca wiedziała, o jaki cel chodzi, ale szybko wzięła się do porządkowania chaotycznych zapisów ostatnich zdarzeń. Udało jej się zwolnić sporo miejsca na pamięć. W jakiś sposób okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczała. Po prostu siłą woli przesuwała myśli na odpowiednie regały: „do przeanalizowania na potem”, „mało
znaczące wydarzenia”, „nie dziwię się niczemu”. Wreszcie dotarła do ostatniego momentu, w którym przed ścianą Ogrodów pojawił się starzec. Dziewczyna skoncentrowała się, zatrzymując ten obraz w sobie, a następnie odtworzyła go w pamięci, której nie zagłuszały już emocje. Dopiero teraz zauważyła, że zanim przed staruszkiem otworzyła się furtka w ścianie, skłonił się powitalnie. Złączył w obu dłoniach palec wskazujący z kciukiem i uniósł je na wysokość serca. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech, skupił się w medytacji. Pola odtworzyła to wspomnienie ponownie i tym razem udało jej się również dostrzec, że coś szepce. Jeszcze jeden raz i… Otwarła gwałtownie oczy. Podniosła się z ziemi, otrzepała ubranie, zrobiła głęboki wdech i wydech. Jej świadomość przez cały czas była wyostrzona, a koncentracja znajdowała się na najwyższym poziomie. Ułożyła palce do mudry użytej przez staruszka i pełna szacunku skłoniła się przed ścianą, powtarzając szeptem jego słowa: – Czcigodni Przodkowie, pozdrawiam was. Przepraszam za zakłócanie spokoju i pokornie proszę o spotkanie ze mną.
OGRODY PRZODKÓW Pola odruchowo chciała odskoczyć, ale powstrzymała się. Wysoki stopień koncentracji, jaki osiągnęła po uporządkowaniu ostatnich zdarzeń w myślach, pozwalał jej kontrolować strach. Wprost przed nią z lekkim, choć groźnym hukiem rozwarła się wielka kamienna brama. Prostokątny portal był ozdobiony rzeźbionymi starożytnymi ornamentami. Poli zdawało się, że sięgał nieba. Sama wydała się sobie niezwykle malutka. Najchętniej uciekłaby, ale teraz nie było już odwrotu. Przełamała się i weszła do środka.
To, co Pani Mi nazwała Ogrodami Przodków, okazało się raczej lasem nieskończonej liczby hologramów, przedstawiających różne postaci w różnych sytuacjach. Początkowo dziewczyna nie miała pojęcia, o co chodzi – widma podbiegały z różnych stron, mówiąc coś do niej, wszystkie jednocześnie, krzycząc, śmiejąc się, płacząc, szepcząc… Nic nie wiedziała o tych ludziach. Żadne przekazy rodzinne o nich nie wspominały, zresztą bardzo słabo znała historię swojego rodu. A teraz pojawili się wszyscy: mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Niektórzy wyglądali jak ze średniowiecza albo jeszcze dawniejszych epok. Jedni przeżywali radości, inni dramaty, jedni zachowywali się pięknie i godnie, inni niegodziwie i brutalnie. W pierwszej chwili pomyślała, że ją atakują. Przestraszyła się i cofnęła, ale nie miała dokąd uciec, ponieważ brama zniknęła natychmiast po jej przekroczeniu. Mimo ogromnej siły woli Pola poczuła się przytłoczona i osaczona kakofonią głosów. Przodkowie rozlewali się we wszystkie strony jak ocean nieskończoności. Zaczęła biec, myląc kierunki, lecz tylko gubiła się między nimi, wpadała w grane przez nich role i przeżywała niechciane, cudze emocje. Długo to trwało i prawie ogarnęła ją rozpacz, lecz w końcu zaczęła rozumieć, że kiedy się cofa, wchodzi w coraz odleglejsze epoki. Kiedy kieruje się na prawo, spotyka mężczyzn, na lewo – kobiety. Droga prosto przed siebie wydawała się najrozsądniejsza, bo epoki zaczynały zmieniać się w pożądanym kierunku, czyli od dawniejszych po współczesność. Pani Mi chyba mówiła coś podobnego. Po pewnym czasie udało jej się znaleźć środek pomiędzy linią męskich i żeńskich przodków. Wreszcie zaczęła coś z tego rozumieć. Kiedy zwalniała, postaci zwalniały również, przestawały rzucać się na nią chaotycznie. Zaczynała rozróżniać pojedyncze słowa, potem całe sceny i towarzyszące im emocje. Stopniowo rozpoznawała poszczególne rysy twarzy, podobne do niej, do Mamy albo Taty, albo do kogoś z dalszej rodziny. Idąc szlakiem swych przodków, uczyła się
na ich błędach i osiągnięciach. Jedne zdarzenia nakładały się na inne, a pozostałe stopniowo wygasały. Doświadczenie właściwych lub konsekwencje niewłaściwych wyborów zgadzały się z postawą jej kolejnych przodków – coraz łagodniejszą, coraz rozumniejszą, delikatniejszą, głębiej oddaną miłości. Stopniowo stawało się jasne, po kim odziedziczyła określone zdolności, czyje błędy i słabości powtarzała, z której linii wzięła intelekt, a z której kolor włosów czy oczu. Po niektórych niosła coś do tej pory, po innych linie przekazu dziedziczyli inni członkowie jej rodziny. Zanim przebiegła pamięcią po rodowych zdarzeniach do współczesności, zrozumiała, co ją determinuje. Im więcej członków własnego rodu poznawała, tym większy ogarniał ją spokój. To wszystko bardzo ją zaciekawiło. Przestała się bać i zaczęła coraz jaśniej myśleć. Najłatwiej było zatrzymywać się przy tych postaciach, które robiły coś pozytywnego; cieszyły się z jakiegoś odkrycia, okazywały uczucia albo dokonywały czynu ważnego dla siebie lub innych. Jeśli się zatrzymała, dana scena odbywała się kilkakrotnie; jeśli się skupiła, niemal mogła ją „przewinąć” lub „zatrzymać” w miejscu, które chciała poznać lepiej. Wreszcie zdobyła się na odwagę i postanowiła przyjrzeć się również tym z przodków, którzy cierpieli, przejawiali agresję, krzywdzili lub umierali w rozmaitych dramatycznych okolicznościach. Byłoby to fascynujące przeżycie, gdyby nie fakt, że każda z tych emocji – dobra lub zła ‒ uderzała w nią z ogromną siłą. Odbijała się w niej niczym w lustrze, jakby to ona osobiście przeżyła te zdarzenia. Czuła winę, wstyd, dumę, radość, miłość, smutek i rozpacz – wszystkie kolejno wlewały się w nią, aż musiała zamknąć oczy i na chwilę się zatrzymać. Wzięła głęboki oddech. „To co było, już nie jest; teraz jest tylko teraźniejszość, Loday”, irytujące ją zazwyczaj słowa rinpocze Dzongsara Drukpy wróciły do niej na tyle niespodziewanie, że
gwałtownie otwarła oczy. „Nie dziw się, Pola, niczemu”, dodało echo głosu Bazylii i nagle dziewczyna pojęła, że im mniej ocenia postępowanie przodków, tym lżej robi jej się na sercu. Poczuła wdzięczność wobec nich. Zgodziła się, że to, co było, już nie jest, to, co oni zrobili, nie ona zrobiła. Nie musi nieść dalej tamtych uczynków ani emocji w sobie. „Czcigodni Przodkowie, pozdrawiam was. Przepraszam za zakłócanie spokoju i pokornie proszę o spotkanie ze mną”, przypomniała sobie jak starą mantrę szept staruszka. Skłoniła się ponownie, powtarzając jego słowa na głos.
MAMA I TATA Raptem wszystko ucichło, znieruchomiało. Z dużym wzruszeniem Pola spostrzegła, że przodkowie spełnili jej prośbę i zaprzestali swoich czynności. Stali, spoglądając na nią wyczekująco i na ogół życzliwie. Coś poukładało się wokół niej, tak jakby niepasujące do siebie elementy z jej życia wreszcie wskoczyły na swoje miejsce. W jednym momencie rozgrywane przez przodków sytuacje rozpoznała jako fragmenty własnej wiedzy. Uświadomiła sobie, że prawie całe jej postrzeganie świata ma źródło w ich wcześniejszych żywotach. „Nie ja to uczyniłam, ale ich doświadczenie jest moją mądrością”, usłyszała wewnętrzny głos, który od zawsze prowadził ją w trudnych sytuacjach. Pola ponownie schyliła głowę. Zaakceptowała wszystko i przyjęła to jako własną historię. Kiedy poczuła ulgę, uspokoili się też przodkowie. Zrozumiała, że bardzo ją kochają i wspierają. Prawie się rozpłakała, gdy wreszcie do niej dotarło, że nie jest sama. Och, gdyby tylko wiedziała o tym wcześniej, wtedy, kiedy Mama i Tata odeszli… – Tata!
Czekał na nią w niedużym oddaleniu. Zauważyła go dopiero teraz, bo stojący w linii przodkowie lekko się rozstąpili, robiąc drogę do niego. Chciała podbiec, rzucić mu się w ramiona, ale zatrzymała ją myśl, że przecież to wszystko są hologramy, duchy. Tata jednak wyciągnął ramiona i uśmiechnął się: – Spójrz na siebie, Pola. Pierwszy raz od przekroczenia bramy dziewczyna przyjrzała się sobie. Rzeczywiście, sama wyglądała jak duch! Jej ciało było dobrze widoczne i odczuwała je intensywnie, ale było w jakiś sposób pozbawione materii, ciężaru i grawitacji. – Tak, to prawda – zaśmiał się Tata, czytając jej w myślach. Fiknął koziołka i wylądował do góry nogami na suficie. Takiego go Pola nosiła w swoim sercu – zawsze skorego do żartów. Od razu podskoczyła za nim. Padli sobie w ramiona, śmiali się i łaskotali, wisząc do góry nogami. To było tak fajne, że Pola raz jeszcze poczuła się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Usiedli po turecku, przytuleni do siebie. Dziewczyna chciała opowiedzieć Tacie wszystko i jednocześnie nie chciała mówić nic. Chciała po prostu być, chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie. – Och, wiesz aż za dobrze, że za pięć minut ci się znudzi. – Tata znów odgadł jej myśli. – Taka wiercipięta jak ty nie wytrzyma na jednym miejscu zbyt długo. To prawda; ledwie usiadła, już ją korciło, by spytać, po co Bazylia kazała jej ich znaleźć i co się w ogóle stało. – Właśnie! A gdzie jest Mama?! – nagle przypomniała sobie Pola. – Tu jestem, Kaczucho. – Mama pomachała jej z dołu, nazywając ją jej dziecięcym przezwiskiem. Dziewczyna już zapomniała, że tak ją nazywali. Bardzo przeżywała bajkę o Brzydkim Kaczątku, którą czytywał jej Tata.
To już było nie do wytrzymania i Pola zaczęła bardzo głośno płakać. Mama podfrunęła do niej i przytuliła ją tak dobrze znanym kojącym objęciem, że z Poli wylała się prawdziwa rzeka powstrzymywanych przez ostatnie lata łez tęsknoty. Rodzice pozwolili jej na płacz, tylko ją tuląc i całując, aż wreszcie się uspokoiła. Z pewnym zadowoleniem zauważyła, że w ciele ducha nie szarpią nią spazmy, jak to się działo normalnie. Od razu mogła mówić bez łkania. – Dlaczego Bazylia kazała mi was odnaleźć? – spytała, odruchowo ocierając ręką oczy, w których nie było nawet śladu łez. – Znacie Bazylię? – Nie do końca – odparł Tata, ale machnął ręką nad głowami przodków i jedna ich linia rozbłysła jaśniej. Prowadziła do innego zbioru, na końcu którego na chwilę błysnął hologram Bazylii. – Jesteśmy spokrewnione? – zdumiała się Pola. – W jakimś sensie wszyscy jesteśmy spokrewnieni, Kaczucho. Pola musiała przetrawić tę informację. – W porządku. Ale po co miałam was odnaleźć? – Nie nas. – Mama uśmiechnęła się ciepło, odgarniając spadający dziewczynie na oczy widmowy kosmyk włosów. Robiła tak często, gdy wciąż jeszcze żyła w normalnym świecie, i ten gest był jednym z najcenniejszych wspomnień Poli. – Nie nas, lecz zaginioną linię. – Nie was?! – Pola znowu poczuła raniące jej serce rozczarowanie. – To nie mogę tu z wami zostać? – zapytała, natychmiast gotowa do płaczu lub wybuchu złości, choć w środku czuła, wiedziała, że przecież nie przyszła tu na zawsze. Nie teraz… – No patrzcie państwo. – Tata postanowił rozładować napięcie, dając jej lekkiego kuksańca w bok. – Chyba nasze małe dziecko jest gotowe zostać zbuntowanym nastolatkiem! – Połaskotał ją i zaczął się z nią przepychać, a Mama tylko się śmiała. Po chwili spoważnieli, tą powagą, która mówiła, że zbliża się moment rozstania.
– Ale dlaczego… umarliście? – spróbowała jeszcze bronić się przed nieuchronnym Pola. – Pewne rzeczy, Kaczuchno, muszą się stać, żeby stały się inne – odparł już poważniej Tata. – Nie zawsze możemy podejmować osobiste decyzje. Bardzo dużo, prawie wszystko zależy od nas, ale z kolei my zależymy od wyborów innych. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Pola poczuła, jak wzbierają w niej prawdziwa złość i żal. – Że zostawiliście mnie celowo?! – Nie celowo, Kaczuszko. – Mama miała smutne oczy. – Bardzo cię kochamy, ale nie udało się tego zrobić inaczej. – Czego? – Zrozumiesz więcej, kiedy odnajdziesz swoją linię… – odrzekła enigmatycznie i Pola przez skórę poczuła, że Mama właśnie się żegna. – Nie odchodź jeszcze. – Dziewczyna poczuła głęboki smutek, ale już się nie buntowała. – Kaczeńcu, czekają na ciebie. – Mama otuliła ją swoim światłem i po chwili zniknęła. Tata siedział przez moment obok, patrząc na nią i uśmiechając się. – Wiem, że to dla ciebie trudne, moja kochana córeczko. Ale wiem też, że poradzisz sobie świetnie, tak jak radziłaś sobie do tej pory. Opiekunowie zawsze będą przy tobie, pamiętaj – powiedział, a potem swoim zwyczajem obrócił wszystko w żart. – No, a poza tym, to wiesz, przygody! Przygody, przygody! Ach, tego ci zazdroszczę! Powygłupiali się jeszcze chwilę, aż Tata uścisnął ją bardzo mocno, co w swoim duchowym ciele odczuła tak, jakby naładował ją energią, i oznajmił: – Już czas. Idź po żeńskiej linii swoich męskich przodków i szukaj wszystkiego, co ukryte. Bardzo cię kocham. A potem zniknął.
PRZERWANA LINIA Lekko oszołomiona Pola wciąż siedziała do góry nogami. Potrzebowała czasu, żeby to wszystko przetrawić, ale z jakiegoś powodu zdawało jej się, że tego czasu nie ma. Coś ją ponaglało. „Już czas. Już czas. Już czas”, powtarzał w kółko głos Taty. Dziewczyna zeskoczyła na dół. Przodkowie wrócili do odgrywania swoich ról, ale teraz wszystko zrobiło się spokojne. Złagodniało i jakby zaczęło się rozpuszczać, rozwiązywać. Niczego już Pola się nie obawiała, po prostu patrzyła na nich z miłością, a oni odwzajemniali się tym samym. Poczuła, jak ciepły promień ich uczucia dociera do jej serca i rozgrzewa ją. Skupiła się teraz na swoim zadaniu. Tak było łatwiej nie myśleć o rodzicach i stracie. „Idź po żeńskiej linii swoich męskich przodków i szukaj wszystkiego, co ukryte” – co mogły oznaczać te słowa? Żeńska linia męskich przodków to mama mojego taty, a potem mama ojca babki, czy tak? Pola stanęła przed swoją babcią ze strony Taty. Znała ją tylko ze zdjęć, bo babcia zmarła przed narodzinami dziewczyny. Teraz Pola miała okazję przyjrzeć się jej bliżej i ze zdumieniem odkryć, że jest do niej podobna, nawet bardziej niż do Mamy i Taty. Ach! Babcia spojrzała na nią z łagodną miłością w oczach, położyła palec na ustach i powiedziała: „Ciii…”, a potem wróciła do swoich czynności i domowej krzątaniny. „Wszystko, co ukryte!” Emocje eksplodowały w Poli. Poczuła, że jest na dobrym tropie, skoro babcia przekazywała jej jakiś sekret. Ale jaki? Pola stała chwilę, przyglądając się kobiecie, niczego jednak nie zauważyła. Babcia, choć sprawiała wrażenie cichej i nieco zamkniętej w sobie, swoim zachowaniem nie zdradziła niczego więcej.
Lubiła pracę w pięknie zagospodarowanym ogrodzie, w którym urzędowała kocia rodzina. Pola przeskoczyła do jej ojca, który nie zwrócił na nią żadnej uwagi, później do jego matki. Kobieta zauważyła ją i podobnie jak jej wnuczka położyła palec na ustach. Zachowywała się niemal zwyczajnie, ale często przysiadała gdzieś samotnie w kącie i pogrążała się w melancholii. Na oko zdecydowanie unikała ludzi. Raczej nie było jej łatwo w życiu, choć szukała pociechy, pracując w polu i pielęgnując zielnik. Ojciec praprababki ponownie nie wykazał żadnego zainteresowania dziewczyną, ale babka praprababki leżała złożona niemocą w osobnej izbie. Z łóżka podnosiła się tylko do wychodka albo żeby popatrzeć przez okno, nie była więc sparaliżowana. Domowe obowiązki przejęła najstarsza córka i dom jakoś funkcjonował. Mąż kobiety przychodził do niej nocą, często jej wyrzucał, że udaje chorobę i że ma wobec niego zobowiązania. Od tego gadania kobieta stawała się nerwowa i odtrącała go. Była wówczas jeszcze bardziej wyczerpana i dłużej nie podnosiła się z pościeli. Ożywiała się nieco jedynie w obecności dużego kota, który uwielbiał spać na pierzynie i mruczał, gdy go głaskała. Być może z tego właśnie powodu nie był lubiany przez pozostałych domowników, którzy stale go przepędzali. Kiedy kobieta swoimi cierpiącymi, lekko nieobecnymi oczami spojrzała wreszcie na Polę, kręcąc głową w niemym geście przeczenia, dziewczyna pomyślała, że być może tak wygląda depresja. Poczuła w sercu falę ogromnej empatii do swojej przodkini, aż ta uśmiechnęła się nieco bardziej przytomnie. Niedługo potem jej obraz zaczął się zamazywać i Pola ruszyła dalej. Babka ostatniej praprapraprababki była szalona. Urodziła się taka, a jej syn powstał z przemocy. Życie tej kobiety było niezwykle trudne, bo stanowiła zagrożenie dla domowników i wreszcie jej własna matka wygnała ją z domu. Poli nie było łatwo patrzeć na kobietę, więc
„przewijała” jej życiorys, przeskakując po holograficznych obrazach. Szalona przodkini zmarła pewnej zimy w nędznej leśnej chatynie, w której przeżyła wiele lat, żywiąc się bulwami, grzybami i jagodami. Niekiedy przychodzili do niej przestraszeni wieśniacy z okolicy po lecznicze zioła, płacąc chlebem, serem, jajami, a czasem mięsem. Widok jakoś przypominał leśniczówkę wuja i sprawiał, że Pola czuła się wyjątkowo nieswojo. Jak najszybciej chciała pożegnać się z tą babką. Kolejna z odległych przodkiń nie była ani smutna, ani wyciszona, ani miła. „A kysz, a kysz!”, krzyknęła do Poli. „Nie patrz, nie wolno ci!”, i dziewczyna musiała się odsunąć, bo przodkini z furią chwyciła miotłę i zaczęła wymiatać kąty dużej murowanej komnaty, zahaczając o czubki jej butów. Rety! O co chodzi? Pola usiadła z boku i zaczęła przyglądać się tej kobiecie. Bez przerwy obsesyjnie sprzątała wszystko, co znalazło się w jej polu widzenia. Często wychodziła na dziedziniec przed domem, pieliła i wyrywała, co tylko zdążyło wypuścić kiełki. Wokół domu były tylko piasek i idealnie zmiecione kamienie ‒ ani źdźbła trawy, kwiatka czy chwastu. Kobieta stale myła ręce i ciągle zmuszała swoje dzieci do szorowania twarzy i dłoni. Chodziła niezadowolona i karciła je, powtarzając, że są nieczyste. Wszystko było brudne, niewłaściwe, niedobre. Służba się jej bała, a mąż unikał jak mógł i dużo pił. Poli zrobiło się jakoś tak smutno. Spojrzała na własne dłonie, które od małego utrzymywała w szczególnej czystości i myła po dotknięciu prawie wszystkiego, co nie należało do niej samej. Nigdy nie wiedziała, skąd jej się to wzięło: Mama z Tatą śmiali się, że zdrowe dziecko to brudne dziecko i pozwalali jej na wszystko. Kolejna babka wydawała się najzwyklejsza z nich wszystkich, ale gdy Pola przyjrzała się jej bliżej, zrozumiała, jaką cenę płaciła ta kobieta za swoją „zwykłość”. Wszystko robiła własnym kosztem, jakby wyrzekła się siebie całkowicie, jakby jej dobro nie istniało. Pozwalała
mężowi znęcać się nad sobą, a po jego śmierci wstąpiła do klasztoru i spędziła życie w całkowitym odosobnieniu, poszcząc i bardzo dużo pracując. Z kamieniem w sercu Pola ruszyła dalej. Wtem ścieżka powyżej tej przodkini urywała się. Pola poznała jej ojca, nigdzie jednak, absolutnie nigdzie, nie mogła trafić na jego matkę! Ślad po niej po prostu zaginął, podobnie jak nie istniały żadne wspomnienia tego mężczyzny z dzieciństwa.
Cała powieść do kupienia renatarusnak.com/ksiazka