Res Publica Nowa (201-202)

Page 1

Nr indeksu: 375500 Nakład 2800 egz.

nr 11-12/2010, jesień-zima 2010 201-202/ rok XXIII, ISSN: 1230-2155 Cena 20 zł (VAT 0%)

Nowy dział Res Musica Opowiadania Tove Jansson Credo dziennikarzy – Heribert Prantl Szkoła eseju – Henry David "oreau


4 Retrospektywa Mieszka J. Magdalena Malińska

PRAWO DO MIASTA 6 Nic o nas bez nas: polityka skali a demokracja miejska Lech Mergler, Kacper Pobłocki 15 Obywatelstwo zbuntowanych James Holston 25 Głęboka demokracja – zarządzanie miejskie i horyzont polityki Arjun Appadurai 36 Rzeczpospolita Konsultująca Artur Celiński

KULTURA 42 Nie pytaj o podpalacza Dorota Piwowarska 48 Rokowania pokojowe w teatrze Agata Diduszko-Zyglewska 51 Co się Sowietom nie udało: kultura polska a imperium Stalina Patryk Babiracki

DNA MIASTA 58 63 70 82

Tworzenie miejsc. Perspektywa australijska Kylie Legge Kultura a współczesne miasto Dragan Klaic Tyrania w Tiranie. Socjalistyczna utopia i miejska rzeczywistość Joanna Kusiak O ruinach naszych miast i pokusie uczestnictwa Sebastian Cichocki

EUROPA DYSKUSJE 91 Europejskie duchy Richard Wolin 101 Czym jest wolna prasa dla demokracji? Heribert Prantl

POLITYKA/IDEE 110 Razem czy osobno? Bernadetta Darska 115 Reprezentacja jako relacja społeczna Andrzej Waśkiewicz

SPOŁECZEŃSTWO 128 Polityczne rytuały ekshumacji Marcin Moskalewicz 136 Maile ze Wschodu Andrzej Muszyński

PRZEGLĄD PRASY 142 Ciasna Europa Szymon Ozimek


SZKOŁA ESEJU 146 &oreau – Landlord Andrzej Waśkiewicz 148 Karczmarz Henry David $oreau

RES MUSICA 154 Niespełniona alternatywa Kuba Ambrożewski 158 Po lekturze Paweł Sajewicz

KSIĄŻKI 160 Seks, naród, historia Michał Łuczewski 168 Czy silne dobro jest możliwe? Joanna Bator, Przemysław Czapliński, Magdalena Malińska 174 Przypadkiem wszyscy jesteśmy wariatami Małgorzata Mostek 177 Jak się robi stan wojenny. Wokół Wrońca Piotr Sterczewski 184 A Mao powiedział, że… Wojciech Przybylski 187 Nie ma zwycięzców w Osetii Południowej Robert Cooper

PROZA 192 Książki do życia niezbędne Justyna Czechowska 194 Wielka podróż Tove Jansson 200 Historia miłosna Tove Jansson

EKONOMIA 204 Kiedy miasto nie ma z czego przeżyć do pierwszego Tomasz Kasprowicz

MIASTO MÓWI MURAMI 210 Szacunek dla kobiet Andrzej Leder

VARIA 214 Na cześć Václava Havla Jacques Rupnik



o nas bez nas: polityka skali a demokracja miejska LECH MERGLER KACPER POBŁOCKI W czasie, gdy media ogólnopolskie ekscytowały się bojami przed Pałacem Prezydenckim, w kilku polskich miastach wyrosły krzyże, których znaczenie było zgoła odmienne. Pod koniec lipca na poznańskich Ratajach osiedlowy społecznik postawił między blokami kilkumetrowy krzyż z tabliczką „Krzyżu św. – wyrwij ze szponów szatana nasze boisko sportowe”. Chodziło o firmę deweloperską, która otrzymała od miasta wstępną zgodę (tzw. warunki zabudowy) na postawienie na terenie zieleni kolejnego bloku. „To jest mój krzyk rozpaczy” – mężczyzna tłumaczył mediom. – „Zrobiłem wszystko, żeby zatrzymać inwestorów. Jeśli sądy nie pomagają, to może krzyż pomoże”1.

Powszechne w Poznaniu stało się przekręcanie hasła „miasto know-how” w „miasto hau hau”. Ów „akt rozpaczy” obnaża kilka istotnych mankamentów współczesnej polskiej demokracji. Po pierwsze, pokazuje słabość mieszkańców w konfron1. 2. 3.

tacji z biznesem oraz to, że administracja miejska bardzo często wspiera interesy prywatnych firm, a nie mieszkańców. Po drugie, ukazuje wyjałowienie polskiego dyskursu publicznego z pojęć i symboli należących do domeny obywatelskiej oraz dominację „polityki symbolicznej” nad dyskusją o realnych kwestiach. Po trzecie, wskazuje na aktywizację mieszkańców, którzy od kilku lat, obecnie w zasadzie na obszarze całego kraju, zaczęli domagać się współudziału w kształtowaniu otaczającej ich przestrzeni, egzekwować swoje „prawo do miasta”2.

Polskie dyskursy miejskie Ratajski krzyż wymierzony był nie tylko w deweloperów „dziko” dogęszczających zamknięte architektonicznie osiedla, ale także w dominujący obecnie dyskurs miejski. Można zawrzeć go w haśle „miasto to firma”. Wynika on z logiki neoliberalizmu, konkurencji między miastami na światowym rynku przyciągania inwestycji oraz z odejścia od tego, co David Harvey nazywał „miastem Keynesowskim” (w którym głównym celem polityki miejskiej było zarządzanie zbiorową konsumpcją przede wszystkim usług i dóbr publicznych), w stronę „miasta przedsiębiorczego”, którego priorytetem jest stworzenie „dobrego klimatu biznesowego”3. W tej logice miasto musi przede wszystkim przynosić zysk – a wszystko to, co nie daje zysku bezpośrednio, jest obcinane. Według tej logi-

Por. Justyna Suchecka, Michał Wybieralski, Krzyżem w dewelopera, czyli protest na Ratajach, „Gazeta Wyborcza” (Poznań) 2010, 29 VII. Por. David Harvey, Prawo do miasta, „Le Monde Diplomatique” 2009, nr 38.

Por. David Harvey, Neoliberalizm: historia katastrofy, Książka i Wiedza, Warszawa 2008. Por. Kacper Pobłocki, Knife in the Water: "e Struggle over Collective Consumption in Urbanizing Poland, [w:] Communism Unwrapped: Consumption in Postwar Eastern Europe, pod red. Pauliny Bren, Mary Neuburger, Oxford University Press, w druku.


Obywatelstwo zbuntowanych JAMES HOLSTON Dla wrogów – prawo1. Pamiętam dokładnie, jak przyjechałem do São Paulo trzydzieści pięć lat temu. Mieszkałem na północnym wschodzie stanu Bahia. Mieszkali tam wielcy plantatorzy i farmerzy. Pierwszą rzeczą, jaką robili, było posłanie ich dzieci do miasta, żeby studiowały prawo, żeby studiowały w ogóle. Ale szczególnie prawo. W Bahia znałem wielu ludzi, takich jak [imię i nazwisko znanego lidera politycznego], którzy całe swoje dzisiejsze bogactwo zdobyli przez zajęcie plantacji [fazendas], a nawet poprzez zasiedzenie [usucapiao]. Zdobyli je przy użyciu usucapiao, czyli przy użyciu prawa. A biedny człowiek na swoim małym kawałku ziemi? Oni nie musieli nawet posyłać nikogo, aby sprawić, żeby tacy ludzie zniknęli. Plantatorzy wykorzystywali prawo – używali go, by się wzbogacić i dymać innych. Zé, lokalny przywódca w Jardim das Camélias […] Wszystkie państwa narodowe starają się rozwiązać problem różnic społecznych występujących wśród ich obywateli. Czasami uciekają się do drastycznych środków, takich jak niewolnictwo, przymusowa migracja czy ludobójstwo. Jednak większość zarządza różnicami za pomocą pojęcia obywatelstwa, które niesie za sobą obietnicę bardziej egalitarnego podejścia, a co za tym idzie, większej sprawiedliwości i godności w obchodzeniu się z różnicami. W rzeczywistości jednak w większości przypadków dochodzi do ogromnych konfliktów wewnątrz społeczeństwa. Ich podłożem są tradycyjne różnice i uprzedzenia względem warunków przynależności do narodu i dystrybucji praw. Faktem jest, że wraz z niezwykłą demokra1.

tyzacją i urbanizacją, do jakiej doszło w XX wieku, znacznie zwiększyła się liczba takich konfliktów. Dlatego nagłe pojawienie się demokratycznego obywatelstwa na całym świecie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zaburzyło ustanowione wcześniej zasady władzy i przywilejów. Efektem tego zderzenia jest nowa definicja obywatelstwa. Wraz z nim pojawiają się jednak inne formy przemocy i wykluczenia. Widać to szczególnie na przykładzie miast, które kiedyś były centrami rozwoju obywatelstwa. Obecnie postępująca globalna urbanizacja sprawia, że aglomeracje zapełniają się marginalizowanymi grupami obywateli oraz tymi, którzy kwestionując swoje wykluczenie, tworzą nową formę pojęcia obywatelstwa. W niniejszym artykule omawiam proces redefiniowania tego pojęcia. Brazylia posłużyła za przykład jednego z najpopularniejszych rodzajów obywatelstwa, w pewnym momencie rozwijającego się w każdym narodzie, tj. obywatelstwa, którego podejście do różnic społecznych polega na ich legalizacji, co z kolei prowadzi do ich legitymizacji i odtwarza nierówności. Obywatelstwo brazylijskie jest typowe pod jeszcze jednym względem – sprzeciwia się reżimowi zalegalizowanych przywilejów i usankcjonowanych nierówności. Utrzymało się pod kolonialnymi, imperialistycznymi i republikańskimi rządami, rozkwitło za czasów monarchii, dyktatorstwa i demokracji. Artykuł pokazuje również, że nawet najbardziej ugruntowane reżimy, których podstawą funkcjonowania była nierówność obywatelska, ulegają rozpadowi pod wpływem powstańczych (buntowniczych) ruchów obywatelskich. Ukazuję w nim, jak od lat 70. na brazylijskich przedmieściach klasy robotnicze kreowały swoje własne, buntownicze rozumienie obywatelstwa

Holston odnosi się do brazylijskiego powiedzenia: „Dla przyjaciół – wszystko, dla wrogów – prawo”.


Głęboka demokracja – zarządzanie miejskie i horyzont polityki ARJUN APPADURAI […] Niniejszy esej jest próbą spojrzenia na to, jak ruchy oddolne znajdują nowe sposoby na połączenie akty wności lokalnej z horyzontalną, globalną demokracją. Przykładem będzie tu ruch społeczny Sojusz [(e Alliance] powstały w 1987 roku w indyjskim Mumbaju. Chcę spojrzeć na to, jaki jest horyzont polityki stworzony przez tę organizację i w jaki sposób wyznacza on nowe relacje w zarządzaniu miejskim. Z metodologicznego punktu widzenia to także cząstkowa próba zwrócenia uwagi na to, jak antropologiczne badania nad globalizacją mogą przejść od perspekty wy etnografii lokalizacji do cyrkulacji. W podsumowaniu wykorzystuję historię tej konkretniej sieci, by pokazać, dlaczego ma sens mówienie o „głębokiej demokracji” jako o koncepcji możliwej do szerszego, potencjalnego wykorzystania w badaniach nad globalizacją. Zacznę od analizy miejskiego ruchu społecznego o zasięgu globalnym. Miejscem jego założenia jest Mumbaj w stanie Maharashtra, w zachodnich Indiach. Ruch ten składa się z trzech partnerów – Społeczeństwa na Rzecz Ochrony Obszarów Surowcowych (SPARC), Narodowej Federacji Mieszkańców Slumsów (NSDF) oraz Mahili Milan. Organizacje te wywodzą się z zupełnie różnych środowisk. SPARC to organizacja pozarządowa stworzona przez zawodowych pracowników spo1.

Community-Based Organization – organizacje oddolne.

łecznych w celu zwalczania problemów miejskiej nędzy w Mumbaju. NSDF to zaś potężny, oddolny ruch wspólnotowy (CBO)1 założony w 1974 roku, który także ma swoją historyczną bazę w Mumbaju. I wreszcie Mahila Milan, czyli organizacja ubogich kobiet, założona w 1986 roku z bazą w Mumbaju i siatką w całych Indiach, koncentrująca się na zależnościach pomiędzy sytuacją kobiet a miejską nędzą. W szczególności zajmuje się prowadzeniem kas pożyczkowych dla najbiedniejszych. Wszystkie trzy organizacje nazywają siebie Sojuszem i w swojej działalności skupiają się na zapewnieniu gwarantowanego prawa do posiadania ziemi, właściwych warunków mieszkaniowych i dostępu do elementów infrastruktury miejskiej, szczególnie elektryczności, transportu, urządzeń sanitarnych i usług pokrewnych. Sojusz jest również blisko związany z mumbajskimi bezdomnymi i dziećmi ulicy, dla których powstała organizacja Sadak Chaap [Ślad Ulicy] posiadająca własny program społeczny i polityczny. Ze wszystkich sześciu czy siedmiu organizacji pozarządowych pracujących bezpośrednio z miejską biedotą w Mumbaju Sojusz ma jak na razie największą liczbę członków, największą wiarygodność w oczach władz stanu i najbardziej rozbudowaną siatkę połączeń w Indiach i na całym świecie. U podstaw prezentacji historii Sojuszu z Mumbaju leżą trzy teoretyczne propozycje. Po pierwsze zakładam, na podstawie swoich poprzednich


Rzeczpospolita Konsultująca ARTUR CELIŃSKI Ja konsultuję, ty konsultujesz, on/ona/ono konsultuje. My konsultujemy, wy konsultujecie, oni/one konsultują. Można też przez przypadki – mianownik – konsultacje, celownik – konsultacjom, dopełniacz – konsultacji... Można tak bez końca. I tak rzeczywiście się dzieje. Będąc członkiem zespołu zajmującego się projektem DNA Miasta, który także jest rodzajem metody konsultacji publicznych, odnoszę wrażenie, że dzisiaj konsultuje lub chce konsultować cała Polska. Od morza aż do Tatr. W Gdańsku, Gdyni, Szczecinie, Poznaniu, Słupsku, Toruniu, Rybniku, Warszawie, a nawet w Przysłopiu koło Zawoi. Prawdziwa Rzeczpospolita Konsultująca. Jeszcze półtora roku temu wypadałoby w tym miejscu zdefiniować to, czym są konsultacje i czym jest idąca o krok dalej partycypacja. Dzisiaj jednak większość czytelników tego artykułu z pewnością wie, że są to metody umożliwiające nam obywatelom aktywny udział w procesie podejmowania decyzji dotyczących naszej przestrzeni publicznej. Wiadomo również, że partycypacja tym różni się od konsultacji, iż pozwala nie tylko na wymianę opinii i komentarzy na dany temat, ale również na współudział w kształtowaniu ostatecznej decyzji. Ten stan wiedzy zapewne wynika z mody, która zapanowała w Polsce, a przyszła do nas z zachodnich, bardziej doświadczonych demokracji. Skąd ten fenomen? No cóż – pomysł umożliwienia obywatelom łatwiejszego uczestnictwa w procesach, które ich bezpośrednio dotykają, wydaje się genialny. Bezpośrednia realizacja naszych praw jako obywateli jest przecież realizacją najbardziej wartościowych zasad demokracji. Realna przemiana mieszkańców miasta z przedmiotu podejmowanych na górze rozstrzygnięć w podmiot, który może współdecydować, to fantastyczna sprawa. Po36

ruszany w tym numerze „Res Publiki Nowej” temat prawa do miasta i demokracji miejskiej ma szansę na realizację tylko dzięki wykorzystaniu metod konsultacyjnych i partycypacyjnych. Ten entuzjazm może jednak przesłonić realne problemy i zagrożenia, które konsultacje również ze sobą niosą. Czy rzeczywiście każdy tego typu proces daje realną możliwość przemiany naszej rzeczywistości? Jest kilka rzeczy, które trzeba mieć na uwadze i pamiętać o nich za każdym razem, kiedy ktokolwiek decyduje się na rozpoczęcie procesu włączania obywateli w tok podejmowania decyzji. Pytanie krążące dzisiaj po Polsce nie dotyczy kwestii tego, czy konsultować. Prezydent, rząd, posłowie i senatorowie, prezydenci, burmistrzowie i radni miłościwie panujący nad naszym trzydziestoośmiomilionowym społeczeństwem doskonale już rozumieją, że nie mogą pozwolić sobie na ignorowanie potrzeb społeczeństwa. A przynajmniej nie mogą tego robić wprost. O wiele ważniejsza jest jednak kwestia tego, w jaki sposób włączać obywateli w ten proces, żeby zarówno władza, jak i mieszkańcy byli zadowoleni. Druga sprawa to kwestia użyteczności i jej zdefiniowania w kontekście konsultacji i partycypacji. Lista problemów stojących na drodze do sukcesu jest bardzo długa. Część z nich dotyczy władzy i jej podejścia. Inne wynikają ze słabości społeczeństwa obywatelskiego i mediów nie zawsze realizujących swoją rolę strażniczą i informacyjną. Ważnym elementem tej układanki są także organizacje pozarządowe, które często są inicjatorami procesów konsultacyjnych. Gdy więc prowadzona jest rozmowa o jakości Polskiej Rzeczpospolitej Konsultującej trzeba wiedzieć, że 1) nie zawsze władzy zależy na realnym uczestnictwie obywateli, 2) obywatele nie zawsze są zainteresowani tym uczestnictwem albo


KULTURA


Nie pytaj o podpalacza DOROTA PIWOWARSKA Podobno największe pożary wybuchały na początku dwudziestego wieku. Atmosfera święta, o kilkusetletniej już wówczas tradycji, sięgnęła zenitu, a pozornie niewielkie innowacje natury technicznej pozwoliły zwiększyć spektakularność widowiska wielokrotnie. Mozolna praca nad konstrukcjami z wosku, drewna i kartonu trwała wiele tygodni, z roku na rok osiąga coraz bardziej niesamowite efekty. Kunszt i precyzja wykonania figur, których palenie jest głównym, upragnionym elementem święta, wyobraźnia cieślów nadająca prostym, łatwopalnym materiałom niesamowity kształt, południowoeuropejska energia i umiłowanie form zbiorowej ekspresji – wszystko to na kilka dni zmienia całkowicie charakter miejsca. Gdy nad Walencją, trzecim co do wielkości miastem Hiszpanii, na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Iberyjskiego unosi się łuna światła, wszyscy wiedzą, że oto przyszedł czas na Fallas. Las Fallas – świąt takich jak to nie sposób nie zauważyć. Tu nie można zatrzymać się na powierzchni zdarzeń – choć i powierzchnia sama, ich przebieg, emocje, jakie im towarzyszą, wystarczyłyby, aby uznać je za fenomen. Jednak pod samą powierzchnią zdaje się kryć znacznie więcej warstw. Można powiedzieć, że wszystkie one splatają się właśnie w momencie pożaru, który wybucha ostatniej nocy święta. Miasto, które podpala swoje ulice, brudzi chodniki, godzi się na ryzyko wypadku, wyciąga mieszkańców przed domy na wiele godzin, samo w sobie już jest wyzwaniem. Zagadką do interpretacji, objawieniem i budzącym zachwyt precedensem. Czym jest przestrzeń i do kogo należy? Kim są mieszkańcy – ci ludzie, których stać (i bynajmniej nie koszt materialny wydaje się tu wydatkiem naj42

większym) na to, by na kilka dni w roku zapomnieć o wszystkim, co stałe i nienaruszalne, zawiesić porządek i odwrócić realne zależności? Gdzie tak naprawdę kryje się sedno Las Fallas – to, co sprawia, że nie sposób być tylko obserwatorem, gdy przyjdzie nam znaleźć się w środku miasta opętanego karnawałem? (Kategorię karnawału potraktujmy na razie z pewną nieufnością, przyjdzie jeszcze do niej wrócić i zastanowić się nad tym, czy i na pewno mamy do czynienia z karnawałem sensu stricto). Dziś, na początku kolejnego stulecia, gdy wokół płonących figur gromadzą się tłumy, nad wszystkim czuwają strażacy. Ich obecność jest jednak dyskretna i nosi raczej znamiona współuczestnictwa, współbycia, nie zaś trwania na posterunku z gotowością pełną powagi. Nawet mundur funkcjonariusza straży pożarnej wygląda w tych dniach bardziej jak karnawałowy kostium, który przypomina mieszkańcom o czekającym ich kończącym wszystko wielkim wybuchu świąteczności. Święto, jak ogień, ogarnia całe miasto i to w sposób, który nie dzieli przestrzeni na bardziej lub mniej ważną. Ognisk jest wiele, niemal na każdym skrzyżowaniu, na każdym rogu jakiś lokalny mikroświat kłębi się wokół swego centrum. Gdy nad Walencją unosi się łuna światła, wszyscy obecni tutaj nie mają wątpliwości, że znajdują się w absolutnym centrum świata. *** W tradycji europejskiego myślenia o pożarach w mieście wyraźnie dominują skojarzenia, które każą widzieć gest podpalenia w kategoriach oporu wobec panującego porządku lub ataku na demokratyczne definiowanie przestrzeni publicznej.


Kultura a współczesne miasto DRAGAN KLAIC Czy wykorzystanie kultury do zreformowania i odnowienia naszych chylących się ku upadkowi miast to rzeczywiście dobry pomysł? Dragan Klaic omawia sukcesy i porażki miejskich projektów, ocenia wartość koncepcji „odrodzenia przez kulturę” i podaje w wątpliwość niektóre z przyjętych już założeń, przedstawiając rewolucyjny przepis na kulturowy rozwój. Dzisiejsze miasta zwracają uwagę opinii publicznej nie tylko z powodu problemów i obaw, jakie wywołują, lecz także dlatego, że są miejscami, które mogą stanowić przedmiot naszej dumy i dowód naszego rozwoju. Czasem niezbyt zasłużenie przedstawiane są w korzystnym świetle. To przecież złożone systemy, które można badać na różne sposoby – jako rynki i miejskie pola bitew, na których konkurują ze sobą różne interesy polityczne i ekonomiczne. I choć zainwestowano wiele w upiększenie miast, większość z nich wciąż posiada swoje mniej chwalebne strefy, swoje miejskie getta, obszary wykluczenia i marginalizacji. Codzienność mieszkańców miast to nie tylko radość, duma i silna identyfikacja z miejscem swojego zamieszkania, ale także narastający strach, niepokój i poczucie braku bezpieczeństwa, które przenikają skomplikowane systemy miejskich aglomeracji.

Obecna recesja a przemiany kultury Spoglądanie na teraźniejszość i przyszłość miast przez pryzmat kultury może stanowić całościową perspektywę badań. Do czasu załamania się systemu bankowego przed rokiem myślenie o polityce kulturalnej było zdominowane przez ekonomię. To podejście zostało narzucone przez ideologię neoli-

beralną, która ujmowała wszystko w kategoriach finansowej wartości. Także kultura oceniana była przez wzgląd na jej wartość ekonomiczną. Poniżej przedstawiam dowód na to, jak odmiennie kultura postrzegana jest dzisiaj. Pomimo niewielkiej populacji Islandii – 320 tys. mieszkańców, z których nie więcej niż 120 tys. mieszka w Reykjawíku – wedle wszystkich statystyk przeprowadzanych w ostatnich 50 latach, kraj ten charakteryzuje się najwyższym wskaźnikiem zagorzałych teatromanów. Islandia doświadczyła całkowitego załamania swojego systemu finansowego, a w październiku 2008 roku Islandczycy obudzili się znacznie biedniejsi niż kiedyś. Mimo to jedną z konsekwencji tej sytuacji dla kultury był 600-procentowy wzrost abonamentów Teatru Narodowego i Teatru Miejskiego w Reykjawíku w 2009 roku! A abonamenty na serię koncertów orkiestry symfonicznej wzrosły o 300 procent! To znak niebywałego odrodzenia uznania dla kultury. Islandczycy nie mogą już więcej wyjeżdżać z kraju sześć razy w roku, nie mogą spekulować na rynku nieruchomości i papierów wartościowych, zwracają się zatem do kultury jako społecznego miejsca spotkań, gdzie odbywa się debata i gdzie można zmierzyć się z kwestiami istotnymi dla życia. To zdumiewający efekt ekonomicznego kryzysu.

Szał kreatywności i prowizorka Chciałbym, żebyśmy patrzyli na kulturę jako na siłę zdolną do podnoszenia nie tylko wartości miejskiej gospodarki, lecz także jakości życia, i wykorzystywali ją do radzenia sobie z problemami środowiska naturalnego. Kultura staje się pryzmatem, przez który spoglądamy na strategie i reguły polityki miejskiego rozwoju. Ale to podejście może zacząć działać tylko, jeśli zrezygnujemy z marzeń narzucanych


Tyrania w Tiranie Socjalistyczna utopia i miejska rzeczywistość JOANNA KUSIAK Nie możesz powiedzieć, żebym darzył teraźniejszość zbyt wielkim szacunkiem, a jeśli nie zawsze jestem nią zrozpaczony, to tylko ze względu na to, że to nic innego jak jej rozpaczliwa sytuacja napełnia mnie nadzieją You cannot say that I hold the present time in too much esteem; and if I do not always despair of it, it’s only on account of its own desperate situation which fills me with hope Karol Marks do Arnolda Ruge, Maj 1843

Utopia i materializm dialektyczny Mówienie o jakimkolwiek konkretnym mieście jako utopii z konieczności wikła mówiącego w paradoksy. W sensie etymologicznym bowiem istotą utopii jest nieistnienie. Jak twierdzą badacze, dwuznaczność etymologiczna pojęcia jest najprawdopodobniej zamierzona. Utopia bowiem jako koncept filozoficzno-polityczny stanowi zarówno eu-topos (dobre miejsce), jak i ou-topos (niemiejsce, miejsce, którego nie ma). Dopóki utopia jest ideą lub nawet odległym celem dającym nam pewne wytyczne, dopóty ani jej doskonałość, ani istnienie nie są zagrożone. Tym, co naprawdę zagraża utopii, jest materia i materialnie manifestująca się dynamika społeczna, która utopijny projekt przekształca nieodmiennie w nawet jeśli ciągle dobre to jednak z w y k ł e miasto, obrośnięte 70

favelami jak modernistyczna Brasilia lub zaśmiecone jak postsocjalistyczny Berlin Wschodni. Nie ma utopii, pozostaje topos, miejsce niedoskonałe, ale istniejące, naznaczone utopią i przechowujące jej ślady. Materializacja jest zazwyczaj końcem utopii rozumianej jako statyczny, całościowy projekt.

Tirana była miejscem strategicznym, miała zmaterializować dla społeczeństwa albańskiego komunizm. Skoro utopia nie współgra z materią, tym ciekawsze wydają się wszelkie próby pożenienia architektoniczno-urbanistycznych utopii modernizmu z systemem politycznym opartym – przynajmniej oficjalnie – na materializmie dialektycznym. Komunizm w wersji, wedle której przekształcano w drugiej połowie XX wieku Europę Środkowo-Wschodnią (tzw. blok wschodni), w warstwie ideologicznej odwoływał się do Marksowskiej teorii bazy i nadbudowy. Kształt społeczeństwa miał być według Marksa bezpośrednio powiązany z kształtem stosunków produkcji, ale także z szerzej pojmowaną materialną strukturą świata. Zatem zarówno zmianę stosunków klasowych, jak i towarzyszących im sposobów życia należy zacząć od przebudowy ich materialnej bazy. Ten dialektyczny proces miał dokonywać się stopniowo i niejako samoistnie – krytyce istnieją-


RICHARD WOLIN

Europejski skręt w prawo W annałach europejskiej polityki wybory, które odbyły się wiosną 2010 roku, bez wątpienia zapiszą się jako punkt zwrotny. Dzięki zespolonej presji: globalnego spowolnienia ekonomicznego oraz kryzysu gospodarczego w Grecji, partie prawicowe zdobyły znaczące przyczółki w Belgii, Holandii oraz na Węgrzech. Oczywiście rozważanie jednego z przypadków bez całościowego kontekstu byłoby pozbawione sensu. Począwszy od 1980 roku, obecność ksenofobicznych partii prawicowych pozostawiła trwałe ślady na europejskiej scenie politycznej. Kilka krajów uchroniło się od tej zarazy. Niemniej sęk tkwi w trwałości procesu. Jednym ze znaków towarowych tychże partii jest stała gotowość do naruszenia lub zakłócenia dominującego w Europie, demokratycznego dyskursu politycznego – zwłaszcza gdy jego siła słabnie. Wspomniany powyżej consensus demokratyczny opiera się na szacunku dla wartości, takich jak: prawa człowieka, konstytucjonalizm i praworządność. Skrajnie prawicowe partie zdają się prowadzić europejską politykę w zupełnie odwrotnym kierunku, który kryje w sobie związki z trendami autorytarnymi dominującymi w latach trzydziestych, a trafnie określonymi przez W. H. Audena jako narodowo-populistyczna „mała, nieuczciwa dekada”. Z jednej strony wspomnienie hekatomby II wojny światowej – podczas której ok. pięćdziesięciu milionów osób straciło życie w samej Europie – pomaga (ze znamiennym wyjątkiem wojny domowej w byłej Jugosławii) w zaszczepieniu na kontynencie niechęci do nawrotu wojowniczego antydemokratyzmu. Z drugiej – wyborcze łamańce partii skrajnej prawicy stale przypominają, że Europa musi


Czym jest wolna prasa dla

demokracji? HERIBERT PRANTL

Dziennikarstwo u zarania XXI wieku Tak, bez wolnej prasy nie może być mowy o demokracji. To łatwo udowodnić. Prasa ma dla demokracji większe znaczenie niż Hypo Real Estate, niż Deutsche Bank, niż Dresdner Bank. Prasa odgrywa w systemie demokratycznym większą rolę niż Opel czy Arcandor. „Süddeutsche Zeitung”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Der Spiegel”, „Die Zeit”, „Die Welt”, „Frankfurter Rundschau” i „taz” mają zasadnicze znaczenie dla funkcjonowania systemu demokratycznego. Bo to właśnie o demokrację chodzi, a nie o kapitalizm, nie o gospodarkę rynkową, nie o system finansowy. Demokracja to wspólnota ludzi, którzy budują przyszłość. I wszystkie media, czy to prasa, czy radio, czy telewizja, czy internet, są główną siła kształtującą tę wspólnotę. Po raz pierwszy wykazano ważką dla demokracji rolę prasy – bo wtedy nie było jeszcze innych środków przekazu – przed 177 laty. Od tego czasu o tym, że prasa,


BERNADETTA DARSKA

Razem czy osobno? 110

Czerwiec 2009 roku przejdzie zapewne do historii polskiego ruchu kobiecego. Zorganizowanie pierwszego Kongresu Kobiet Polskich to, niezależnie od tego, jakich ocen dokonamy, wydarzenie w Polsce po 1989 roku bez precedensu. Brzmi to, być może, nieco patetycznie, warto jednak pamiętać, że nie tylko większość mediów odnotowała ów fakt, ale też stał się on inspiracją do ożywionej dyskusji wewnątrz środowisk kobiecych, a jego bezpośrednią konsekwencją jest uaktywnienie w przestrzeni publicznej debaty na temat parytetów. Druga odsłona Kongresu, rok później, nie spotkała się już z tak dużym zainteresowaniem, nie budziła tak wielkich emocji, a przez środowiska feministyczne, można tak rzec, została właściwie zignorowana. Choć kontekst zbliżających się wyborów prezydenckich nastrajał do zadawania wielu niewygodnych pytań politykom, trudno byłoby obronić tezę, iż zgromadzone w Sali Kongresowej kobiety stanowiły wymierną siłę polityczną. Niestety – chciałoby się powiedzieć. Co zatem świadczy o sile, a co o słabości Kongresu? Dlaczego na wezwanie: „Kobiety dla Polski, Polska dla kobiet” odpowiedziało nas tak dużo, a jednocześnie tak mało? Co wzmocniło głos kobiet spisujących


Reprezentacja jako relacja społeczna W hołdzie Georgowi Simmlowi, 100 lat po ukazaniu się jego eseju Obcy

ANDRZEJ WAŚKIEWICZ Co wspólnego mają ze sobą Aneta Kręglicka, Włodzimierz Lubański i Krzysztof Kieślowski? W istocie niewiele, poza tym, że wszyscy z powodzeniem reprezentowali Polskę na arenie międzynarodowej, choć, rzecz jasna, inaczej niż ambasadorzy naszego kraju, wyznaczeni przez ministra spraw zagranicznych i zaakceptowani przez prezydenta. Ambasadorzy przy tym nie tylko reprezentują swój kraj, ale realizują przede wszystkim politykę zagraniczną rządu, powołanego przez parlamentarną reprezentację Narodu, czyli zwycięską partię lub koalicję partii. Adwokaci na sali sądowej, z większym lub mniejszym powodzeniem, reprezentują swoich klientów, którzy być może nigdy się ze sobą nie spotkali i nie spotkają. Dyrektor reprezentujący swoje przedsiębiorstwo w negocjacjach z innym dyrektorem może zapewnić firmie dobre warunki rozwoju bądź też przeciwnie – wpędzić w kłopoty. W kłopotach nierzadko znajdą się rodzice reprezentujący przed prawem swoje nieletnie dzieci; nie dopełniwszy obowiązków wychowawczych, jak to ujmuje stosowny kodeks, muszą ponieść konsekwencje ich zachowań. Konsekwencje – włącznie z karą pozbawienia wolności – ponieść też muszą ci wszyscy, 1.

2.

którzy „nie zrobili nic złego”, a jedynie w niewłaściwym miejscu złożyli swój podpis reprezentujący zgodę. Wreszcie, wiele złego – co raczej przekracza granice ich wyobraźni – mogą wyrządzić kibice demolujący stadion po wyjazdowym meczu narodowej jedenastki; dla miejscowej prasy brukowej oni także reprezentują swój kraj. O relacji reprezentacji można więc mówić w różnych sytuacjach społecznych i bez większego trudu wskazać ją w każdej dziedzinie codziennego życia. Rodzi to oczywiście przypuszczenie, że za tą wielością i różnorodnością użycia słowa kryje się „właściwe” jego znaczenie – jedna, wspólna dla wszystkich zasada czy idea reprezentacji, niejako „istota” tego rodzaju stosunku między samymi ludźmi lub stworzonymi przez nich instytucjami. Odkrycie takich znaczeń uznali za swoje powołanie filozofowie polityki z kręgu logicznego pozytywizmu, ale już inni filozofowie języka, inspirowani późnymi pracami Ludwiga Wittgensteina, przyjmowali, że znaczeń tych może być wiele, jakkolwiek pod różnymi względami są one na tyle do siebie podobne, że pozostają w relacji „rodzinnego podobieństwa”1. Nie przesądzam, czy takie właściwe znaczenia rzeczywiście istnieją, a także która z wymienionych metod badawczych przynosi ciekawsze rezultaty2; przyjmuję tu jedynie,

Do tej metodologicznej przesłanki odwołuje się bezpośrednio książka Anthony’ego H. Bircha Representation (Macmillan, London 1971, s. 13-14), podczas gdy Hanna Pitkin w pracy ciągle uznawanej za podstawowe opracowanie tematu "e Concept of Representation (University of California Press, Berkley, Los Angeles, London 1967) poddaje krytyce różne koncepcje występujące w literaturze przedmiotu i przeciwstawia im swoją własną definicję reprezentacji, przez co bliższa jest tej pierwszej strategii badawczej. Wyczerpująco na ten temat pisałem w pracy Interpretacja teorii politycznej, Scholar, Warszawa 1998, s. 54-59.


Polityczne rytuały ekshumacji


MARCIN MOSKALEWICZ Po długich miesiącach poszukiwań, pomijając bezskuteczne próby podejmowane w XIX i XX wieku, odnaleziono ciało zmarłego w 1543 roku Mikołaja Kopernika. W 2005 roku, dzięki inicjatywie biskupa i wskazówkom historyków, trud archeologów przyniósł długo oczekiwany rezultat. Pod jednym z bocznych ołtarzy fromborskiej archikatedry odnaleziono doczesne szczątki kanonika warmińskiego, około siedemdziesięcioletniego mężczyzny z doskonale zachowanym uzębieniem. Wciąż jednak nie było pewności – czy to aby na pewno nasz wielki astronom.

Ekshumacja Mikołaja Kopernika otwiera w sposób symboliczny cykl ekshumacji. Dyskusje i spory trwały trzy lata. Gdy poszukiwania ciał potomkiń sióstr oraz wuja zawiodły, z pomocą przyszli Szwedzi, którzy w zrabowanym w czasie potopu księgozbiorze Kopernika znaleźli włos... a dokładnie to włosów dziesięć, i to w jednym tomie. Dwa z nich miały takie samo DNA jak ząb z grobowca, dowód niezaprzeczalny, potwierdzony autorytetem szwedzkich naukowców. Cel poznawczy został zatem osiągnięty i to z nawiązką. Dzięki rekonstrukcji twarzy dokonanej przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne (KGP) na podstawie znalezionej czaszki dowiedzieliśmy się bowiem, jak najprawdopodobniej wyglądał Kopernik. Bezimienne szczątki przemówiły i ukazały prawdę.

Czy rzeczywiście jednak chodziło w tym wszystkim o prawdę? Ekshumacja Mikołaja Kopernika otwiera w sposób symboliczny cykl ekshumacji, które stały się wydarzeniami w polskiej przestrzeni publicznej i medialnej. Ekshumacji, w większości stanowiących elementy postępowania prokuratorskiego, których ostatecznym celem była sprawiedliwość. Droga do tej sprawiedliwości wieść miała poprzez prawdę – prawdę kryjącą się pod ziemią. Po Koperniku był Sikorski, później Olewnik, Popiełuszko i Pyjas. Można było wręcz odnieść wrażenie, że spirala się nakręca i że zaczynamy mieć do czynienia ze społeczną obsesją. W bieżącym kontekście jednak lepiej mówić o świeckim rytuale, mając przy tym na uwadze dwie kwestie. Po pierwsze, powtarzalność ekshumacyjnych praktyk nie do końca jest skutkiem świadomych działań aktorów życia publicznego, choć nie tworzy przecież łańcucha jakiejś wyższej, historycznej konieczności i nie rządzi się żadną immanentną logiką. Stanowi jednak, niezaprzeczalnie, fakt empirycznie weryfikowalny i nie jest po prostu przypadkowa. Po drugie, funkcja owej dyskursywnej – bo opartej na uzupełniających się czynach i słowach – rytualności jest inna od jej deklarowanego celu. Najkrócej mówiąc, cel – któremu służyć mają ekshumacje – to prawda o przeszłości, ich funkcją natomiast jest podtrzymanie zbiorowej tożsamości. Rytuały ekshumacji są polityczne właśnie dlatego, że spełniają pewne funkcje wspólnotowe, wskazując przy tym na pozorną autonomiczność dyskursów prawnego, medycznego i historycznego, jak również na przenikającą je wszystkie polityczność. Można powiedzieć, że w czasie praktyk ekshumacyjnych, niejednokrotnie w jednej osobie, spotykają się lekarz, historyk i prokurator. Ich spojrzenie jest zarówno badawcze, poznawcze, jak i oskarżycielkie.


Karczmarz HENRY DAVID THOREAU Tym samym słowem „dom” określamy dom szkolny, dom noclegowy, więzienie, karczmę i dom mieszkalny; nawet najnędzniejsza buda lub zamieszkiwana przez ludzi jaskinia zawiera elementy każdego z nich. Nigdzie jednak na ziemi nie stoi dom kompletny i doskonały. Partenon, bazylika św. Piotra, gotycka katedra, pałac, szopa są tylko niedoskonałymi realizacjami niedoskonałej idei. Kto chciałby w nich mieszkać? Być może w oczach bogów chata jest świętsza od Partenonu, skoro spoglądają oni bez szczególnej przychylności na świątynie oficjalnie im dedykowane, najświętszym zaś dachem powinien być ten, pod którym znajduje schronienie większość ludzkości. Z pewnością więc ci bogowie, którym los rodzaju ludzkiego leży najbardziej na sercu, sprawują pieczę nad karczmą, gdzie ludzie gromadzą się najczęściej. Zdaje mi się, że widzę tysiące świątyń, wzniesionych ku czci Gościnności, rozświetlających w oddali wszystkie kraje, zarówno mahometańskie, żydowskie, jak i chrześcijańskie: chany, karawanseraje i gospody, do których zmierzają wszyscy bez różnicy pielgrzymi. Podobnie, próżno szukać na ziemi, od zachodu po wschód, idealnego człowieka, gdyż każdy uosabia jedynie jakąś pojedynczą doskonałość. Karczmarz to człowiek o bardziej otwartym i ogólnym nastawieniu do ludzi, obdarzony duchem gościnności, będącej swoją własną nagrodą, który karmi innych i udziela im schronienia z czystej miłości do żywej istoty. Oczywiście zawód ten obierają często, jak każdy inny, ludzie o charakterach niedoskonałych i kierujący się niskimi pobudkami – tym bardziej 1.

148

Ang. public house – piwiarnia, karczma.

więc powinniśmy docenić prawdziwego i uczciwego karczmarza, kiedy go spotkamy. Kto nie próbował wyobrazić sobie wiejskiej gospody, w której podróżny czułby się prawdziwie u g o s z c z o n y i jak u siebie w domu, w swym publicznym domu1, gdy opuści swój dom prywatny? Gdzie gospodarz jest naprawdę g o s p o d a r z e m i p a n e m d o m u, samozwańczym przyjacielem ludzkości, wezwanym w to miejsce przez wszystkie wiatry niebios i swego dobrego ducha, równie prawdziwie, co kaznodzieja, który został wezwany, by nauczać? Który jest człowiekiem o tak uniwersalnym nastawieniu, o tak pojemnej i życzliwej naturze, że z chęcią poświęcił intymne acz wąskie więzy prywatnej przyjaźni na rzecz szerokiej, promiennej przyjaźni z rodzajem ludzkim, na dobre i na złe? Który kocha ludzi nie jak filozof, w imię filantropii, ani jak nadzorca ubogich, dla celów dobroczynności, lecz z konieczności swej natury, tak jak kocha psy i konie, i stojąc od rana do nocy w swych otwartych drzwiach, chciałby widzieć ich więcej i więcej, nadjeżdżających gościńcem, wiecznie nienasycony. Dla niego słońce i księżyc to tylko wędrowcy, jeden podróżujący za dnia, drugi w nocy – oni również należą do stałych bywalców jego domu. W jego wyobraźni wszystko podróżuje, prócz niego i jego szyldu, i choćbyś był jego sąsiadem od lat, okaże ci jedynie uprzejmości należne podróżnym. Z drugiej jednak strony, podczas gdy narody i jednostki są jednakowo samolubne i wrogie, on kocha wszystkich ludzi po równo i jeżeli traktuje najbliższego sąsiada jak obcego, to tylko dlatego, że gotów jest użyczyć swej gościnności wszystkim narodom i nawet przybysz z najdalszych stron jest z nim w jakimś stopniu spokrewniony, gdy zostaje przyjęty na łono jego rodziny. Prowadzi dom gościnny Pod Czarnym Koniem lub Szybującym Orłem i wszędzie go znają, a jego sława rozchodzi się każdego roku coraz szerszym kręgiem. Przyjmuje gości z całego sąsiedztwa, a gdy podróżny zapyta kogoś, jak daleko do karczmy, otrzyma taką mniej więcej odpowiedź: „Cóż, jest taki dom jakieś trzy mile stąd, gdzie nie ściągnęli


R

A C I S U M S E


A N O I N Ł A E P W S Y NLIET E R N A T A KUBA AMBROŻEWSKI „Songs mean a lot when songs are bought”, śpiewa wokalista Stephen Malkmus w Cut Your Hair, ikonicznym nagraniu grupy Pavement z 1994 roku, szydzącym w genialny sposób z mechanizmów funkcjonowania rynku muzycznego i limitowanej bezkompromisowości, z jaką odnosi się do nich większość artystów. Dla fanów niezależnego rocka Cut Your Hair jest college’owym odpowiednikiem Smells Like Teen Spirit Nirvany – najważniejszej gitarowej piosenki lat dziewięćdziesiątych. Jednak myliłby się ten, kto by podejrzewał, że ta analogia ma jakieś potwierdzenie w faktach. Podczas gdy popularny Smells okupował czołówki większości list przebojów pod koniec 1991 roku, Cut Your Hair pozostało książkowym przykładem utworu kultowego, nie ocierając się nawet o branżową definicję małego hitu. Dawno ustalone role między formacją z Seattle, jedną z ostatnich prawdziwych legend rocka, a – dość zgodnie uznawanymi za największe bożyszcza muzyki niezależnej lat dziewięćdziesiątych – Pavement odwróciły się, gdy serwis Pitchfork1 opublikował swoje zestawienie dwustu najistotniejszych utworów okresu 1990–1999. Niewtajemniczonym warto uświadomić, że posiadające swoją siedzibę

w Chicago medium to prawdopodobnie najbardziej wpływowa w świecie muzyki niezależnej instytucja, której wyroki potrafiły nie raz łamać wieloletnie kariery. Niegdyś mekka wyznawców gitarowego undergroundu, Pitchfork stał się dziś dominatorem, decydującym o późniejszych werdyktach przeważającej części blogosfery. I to właśnie ten sam Pitchfork głosami swojej redakcji we wspomnianym rankingu umieścił Gold Soundz, inne nagranie Pavement, na pierwszym miejscu listy, zostawiając Smells Like Teen Spirit ledwie na pozycji trzynastej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że statystyczny słuchacz rocka po prostu nigdy tego utworu nie słyszał – najzwyczajniej w świecie nie miał gdzie. Kluczem do odczytania estetyki indie rocka, czyli gatunku, którego herosami są panowie z Pavement, jest bowiem pojęcie niespełnienia. Niespełnienie towarzyszyło estetyce niechlujnego, garażowego rock’n’rolla aranżowanego w atmosferze akademickich dyskusji i wszechobecnego, artystycznego spleenu od samego jej poczęcia. Tu badacze są zgodni – wszystko zaczęło się w początkach 1967 roku w Nowym Jorku, kiedy na świat przyszedł debiutancki longplay (e Velvet Underground, nagrany przy współudziale wokalistki Nico. To właśnie wspominając legendarną „płytę z bananem”, Brian Eno wypowiedział słynne zdanie o tym,

1. Dostępny w internecie: http://pitchfork.com/features/staff-lists/7853-the-top-200-tracks-of-the-1990s-20-01/ [dostęp: 3.10.2010].

154


KSIĄŻKI


Sex, naród, historia

MICHAŁ ŁUCZEWSKI

Timothy Snyder, Czerwony książę (Świat Książki, 2010)

1. 2.

160

Gdy historia staje się nauką, zapomina o życiu. Od doświadczenia przechodzi do uogólnień, od wydarzenia do procesów, od emocji do kwantyfikacji. Owszem, z każdym z tych kroków staje się coraz bardziej oświecona, ale jednocześnie – coraz bardziej nudna. Tworzy dzieła, które można uczenie komentować, nawet podziwiać, ale które w istocie nas nie obchodzą. W takim momencie o prawa życia upomina się literatura. To ona naukowej abstrakcji przeciwstawia

swoją prawdę, prawdę indywidualnego losu1. Książka Timothy’ego Snydera Czerwony książę, poświęcona wzlotom i upadkom arcyksięcia Wilhelma von Habsburga-Lotaryńskiego (1895–1948), powstała w tym właśnie szczególnym momencie, gdy z jednej strony oświecenie, coraz dalsze od człowieka, wycofuje się, a z drugiej strony w imię powrotu do życia wzbierają prądy kontroświecenia. „W moim przekonaniu – głosi jeden z les antimodernes, Hayden White – historia jako dyscyplina wiedzy jest dziś w złej kondycji, ponieważ zatraciła świadomość swego zakorzenienia w wyobraźni literackiej. W pogoni za pozorem naukowości i obiektywności wyparła ona i zanegowała wobec samej siebie swoje największe źródło siły i odnowy”2. Nauka i literatura, dwie skłócone ze sobą kultury, znów stają naprzeciw siebie. Skutkiem tych zmagań jest bardzo interesująca próba. Oto Snyder pisze bardzo dobre dzieło literackie, które jednocześnie pozostaje bardzo dobrym dziełem naukowym. Taka próba ma jednak swoją cenę.

Wybranka Być może największa zasługa autora polega na tym, że o tej cenie przestajemy pamiętać. Dzięki jego talentowi wierzymy, że literatura i nauka mogą żyć długo

Por. Wolf Lepenies, Niebezpieczne powinowactwa z wyboru: Eseje na temat historii nauki, Warszawa 1996, s. 52-69. Hayden White, Poetyka pisarstwa historycznego, Kraków 2000, s. 108.


Czy silne dobro jest możliwe? O Piaskowej Górze i Chmurdalii r o z m a w i a j ą J o a n n a B a t o r, Przemysław Czapliński i Magdalena Malińska

Joanna Bator, Chmurdalia (Wydawnictwo W.A.B., 2010)

168

Magdalena Malińska: Chmurdalia ujmuje bardzo ważki współcześnie temat migracji z dwóch, pozornie sprzecznych, perspektyw. Jest to w pierwszym odczuciu książka o podróży głównej bohaterki, braku domu, perypetiach podczas poszukiwania „magicznej krainy” – zarówno na płaszczyźnie mitycznej, jak i realistycznej, czasami wręcz naturalistycznie brutalnej. Po głębszym wczytaniu się dostrzec można jednak drugiego, kto wie, czy nie ważniejszego bohatera – opowieść. Bohaterowie wielokrotnie przyznają, że jedynie opowiadanie mogło ich wyratować z rozmaitych opresji. Dominika natomiast, główna postać powieści, niewiele o sobie mówi,

a rzeczywistość dokumentuje za pomocą aparatu fotograficznego. Powstają obrazy-okruchy, wycinki, ścinki rzeczywistości, portretów, postaci – niezwykłe o tyle, że swoją fragmentarycznością prowokujące widza do dopowiedzenia sobie ich historii, która mogłaby je włączyć w całość, ocalić. Ucho filiżanki staje się impulsem do narracji. Jedna z przyjaciółek Dominiki pyta ją: „Czy tak właśnie postrzegasz świat i ludzi?”. O to samo chciałabym dzisiaj zapytać autorkę. Joanna Bator: Największą realność ma dla mnie język. Spotkanie z drugim człowiekiem to spotkanie z nieznaną opowieścią. Moją postawą etyczną podczas takiego spotkania, zarówno intelektualną, jak i emocjonalną, jest bycie otwartą na tę inną opowieść. Efektem otwarcia jest taka właśnie historia i taka bohaterka jak Dominika. To niewątpliwie opowieść o sile narracji, o tym, że narracja ma moc zmieniania rzeczywistości. Tożsamość Dominiki jest mglista, bohaterka to typowa nomadka. Cechą wybijającą się na pierwszy plan jest to, że postać ta wywołuje opowieści, otwiera historie innych bohaterów, którzy pragną je opowiadać. Dominika zmieniła się między Piaskową Górą a Chmurdalią. W pierwszej części była bohaterką na tyle wyjątkową, że miała zadatki na Odyskę, która będzie heroicznie pokonywać przeszkody w drodze do jakiegoś szczytnego celu, a Chmurdalia jest Odyseją na opak i wymaga zupełnie innej głównej postaci. Uczyniłam więc


Przypadkiem wszyscy jesteśmy wariatami

MAŁGORZATA MOSTEK

Janusz Rudnicki, Śmierć czeskiego psa (Wydawnictwo W.A.B, 2009)

174

Wielkość tych historii kryje się w drobiazgach: „Ciemno, zimno, a ja stoję jak odarty ze złudzeń słup ogłoszeniowy” albo „Wyglądam jak naga, porzucona, siedząca odłogiem kość bytu” czy też „Trzymam się tej rury jak człowiek ludzkości”. Właściwie kilka takich zdań mogłoby wystarczyć za wszystkie rekomendacje. Nie ma jednak powodów, by pozbawiać czytelników przyjemności samodzielnej lektury, a i porównania te w otoczeniu groteskowo-surrealistycznej narracji Janusza Rudnickiego mają więcej wdzięku i powagi, niż kiedy używa się ich jako wyrwanych

z kontekstu emblematów humoru i finezji. Wszystkie powyższe cytaty pochodzą z najnowszej książki Rudnickiego zatytułowanej Śmierć czeskiego psa1, na którą składa się osiemnaście tekstów – jedenaście określonych jako Teksty pierwsze i siedem nazwanych Tekstami drugimi. Pierwsze jakby fikcyjne, drugie wydawałoby się oparte na faktach, lecz podział ten – jak wszystko tutaj – nie jest ani prosty, ani pewny. Opowiastki Rudnickiego to takie fikcjo-fakty: niby-opowiadanka, jakby małe nowelki (zdrobnienia nie są tu używane jako deprecjonujące, lecz raczej jako próba znalezienia adekwatnej nazwy dla miniprozy), a więc formy przynależące z definicji do literatury zwanej piękną. Jednocześnie niemal wszystkie zahaczają o „twardą rzeczywistość”: znaczna część tekstów rozpoczyna się od autorskiego komentarza wskazującego źródła inspiracji – a to notka z gazety, a to pomyłka policji, a to listy... Realne – nierealne, zabawa w ciuciubabkę. Historie pisane przez Rudnickiego żerują więc na faktach, żywią się nimi niczym stado zamkniętych w bagażniku czeskich ślimaków winniczków z opowiadania Robaczywy pacierz. Nie wiadomo do końca, co tu jest prawdą, a co zmyśleniem, podział na bohaterów wykreowanych i faktycznie żyjących jest nie do utrzymania – na kartach tej książki pojawiają się Hans Christian Andersen, Miron Białoszewski, Henryk Bereza (nawet


Jak się robi stan wojenny. Wokół Wrońca

PIOTR STERCZEWSKI

Jacek Dukaj, Wroniec (Wydawnictwo Literackie, 2009)

1.

Jedni mówią: trafne odzwierciedlenie rzeczywistości stanu wojennego, książka przybliżająca młodym ludziom historię walki z komunizmem. Inni: utrwalanie i powielanie stereotypów, wciąż ta sama pieśń, naiwna celebracja mitów, kołysanka z kruchty. Jeszcze inni: opuszczenie krainy mesjanicznej polskiej literatury, krytyka dotychczasowych narracji o stanie wojennym, opowieść zniuansowana i wieloznaczna. Co sprawia, że Wroniec Jacka Dukaja, prosta, krótka, stylizowana

na bajkę opowieść, skłania do tak różnych, często sprzecznych interpretacji? Główną oś sporu komentatorów wyznacza polityczna wymowa książki. Trudno się oczywiście temu dziwić przy takim wyborze tematu: dyskusje na temat oceny stanu wojennego nie wygasają do dziś, a dzieła sztuki (szczególnie popkulturowe) ten temat podejmują rzadko. Sam autor, jak wynika z wywiadu dla „Gazety Wyborczej”, widzi Wrońca jako próbę wypełnienia tej luki: „Mówiąc hasłowo, stan wojenny jako fakt kulturowy trzeba ZROBIĆ. Tymczasem my czekamy z założonymi rękoma, aż zbiorowa podświadomość Polaków sama go przetrawi i poda w jakimś «naturalnym» schemacie, i wtedy dopiero będzie nam wolno na tym gotowcu grać”1. Dukaj jasno formułuje prawdę dobrze znaną we współczesnej humanistyce: historia nie jest dana w sposób obiektywny, ale istnieje jako seria kulturowych przetworzeń, przejawia się zawsze w konkretnej narracji. Wroniec widziany w tej perspektywie jest grą o wysoką stawkę: o zbiorową pamięć stanu wojennego. Już dzisiaj – niecały rok po wydaniu – można zaryzykować stwierdzenie, że ta książka to najpopularniejsze dzieło odnoszące się do tego okresu polskiej historii. Dlatego tym istotniejsze są wnioski, do których doprowadzą odczytania powieści. Sam

Jacek Dukaj, Stan wojenny trzeba zrobić, rozmowę przeprowadził Wojciech Orliński, „Gazeta Wyborcza” 2009, 6 XI [online]. Dostępny w internecie: http://wyborcza.pl/1,75480,7224800,Stan_wojenny_trzeba_zrobic.html?as=1&startsz=x [dostęp: 26 maja 2010].


A Mao powiedział, że...

WOJCIECH PRZYBYLSKI

Richard Wolin, *e Wind from the East. French Intellectuals, the Cultural Revolution, and the Legacy of the 1960s (Princeton University Press, 2010)

184

Słabo znany w Polsce film o metaforycznym tytule Wiatr ze Wschodu (Le Vent d’est, 1970) nie byłby właściwie wart wzmianki, gdyby nie fakt, że jego scenariusz napisał Daniel Cohn-Bendit, jeden z intelektualnych guru, reżyserował go zaś Jean-Luc Godard, a prawdziwe tło filmu stanowiły wydarzenia Maja 1968 we Francji. Western, który nie był westernem, ale opowieścią snutą przez narratorów spoza kadru, o ogniu rewolucyjnej walki, rewolty na dwa fronty przeciwko burżuazji i rewizjonistom, to kiepski film, być może najgorszy w karierze legendarnego reżysera. Godard, tak

zasłużony dla historii kina, dostał rzekomo od producenta Gianniego Barcelloniego milion dolarów, by nakręcić niskobudżetowy film co najwyżej klasy C. Tak oto skonsumował sukces popularności, którą cieszył się od czasu emisji kultowej Chinki (1967), bodajże najbardziej politycznego obrazu w swojej filmografii. Historia rozpięta pomiędzy jednym a drugim filmem ilustruje losy romansu francuskich intelektualistów z rewolucyjną ikoną chińskiego przywódcy Mao Zedonga, autora powiedzenia: „wiatr ze Wschodu zatryumfuje nad wiatrem z Zachodu”. Fascynacja buntowniczych studentów postacią Mao jest wszystkim pobieżnie znana, jednak w sposób wyczerpujący po raz pierwszy opowiada ją Richard Wolin w nowo wydanej książce pt. *e Wind from the East. French Intellectuals, the Cultural Revolution, and the Legacy of the 1960s (Princeton University Press, 2010). Na temat Maja 1968 powstała już niezliczona ilość artykułów i wiele książek, w większości literackich albo biograficznych. Rzadko jednak spotyka się próbę rzetelnej intelektualnej oceny tego okresu. Znane już polskim czytelnikom pozycje podejmujące te próby można podzielić na dwa typowe ujęcia: historyczne – Powojnie Tony’ego Judta (omawiane w „Res Publice Nowej” w numerze zima 2008) oraz publicystyczne – książki Paula Bermana. Zmarły w tym roku Judt w swojej opus


Nie ma zwycięzców w Osetii Południowej

ROBERT COOPER

Ronald D. Asmus, Mała wojna, która wstrząsnęła światem. Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu (Biblioteka Res Publiki Nowej, 2011)

Według Bismarcka (a kogóż by innego) są trzy sytuacje, w których mężczyzna na pewno skłamie: kiedy wraca z polowania, kiedy chce uwieść kobietę i kiedy opisuje, jak zaczęła się wojna. Mgła powojennych kłamstw i propagandy jest równie nieprzenikniona jak chaos w czasie, gdy walki jeszcze trwają. Mała wojna, którą opisuje Ronald D. Asmus, nie jest wyjątkiem. Choć książka Mała wojna, która wstrząsnęła światem obejmuje również wydarzenia z sierpnia 2008 roku, jest przede wszystkim studium historii dyplomacji, a nie wojskowości. Opisu-

je nie tylko krótką wojnę w Osetii Południowej i Gruzji, ale także cały krajobraz europejskiego bezpieczeństwa. Każdy, kto interesuje się stosunkami międzynarodowymi, powinien przeczytać tę książkę, gdyż daje ona wyobrażenie o realiach dyplomacji (rozdział poświęcony szczytowi bukaresztańskiemu z kwietnia 2008 roku jest prawdziwym pokazem kunsztu) i o tym, jak wpływa ona na fundamentalne kwestie wojny i pokoju. Znaczna część Małej wojny to próba odpowiedzi na pytanie: co poszło nie tak? Stoi za nim optymistyczne założenie, że wojna w dzisiejszej Europie wydaje się anomalią. Jednak zarówno tytuł książki Asmusa, jak i odpowiedź, której udziela na zadane przez siebie pytanie, wskazują na to, że powinniśmy być większymi realistami w tej kwestii. Dlatego mała wojna wstrząsnęła albo powinna wstrząsnąć światem. Co poszło nie tak? Krótko mówiąc, odpowiedź Asmusa brzmi następująco: my (czyli Zachód) popełnialiśmy błędy, Gruzja popełniała błędy, ale sama wojna nie była błędem. Odzwierciedlała rosyjską politykę sprzeciwu wobec dalszej penetracji jej sąsiedztwa. Nie chodziło o terytorium lub kwestie etniczne, ale o równowagę geopolityczną. W konsekwencji powinniśmy zrozumieć, że europejska scena geopolityczna zmieniła się w sposób fundamentalny; zaś zasady zawarte w Paryskiej karcie nowej Europy, o których sądziliśmy, że


Nowość!

Premiera w styczniu

Analiza pierwszego, po okresie zimnej wojny, zbrojnego konfliktu Wschodu z Zachodem, wyjaśniająca historyczne przyczyny, odkrywcza dla studiów geopolitycznych i napisana we właściwym czasie przez osobę wyjątkowo dobrze wiedzącą, co na prawdę miało miejsce, a także dobitnie prezentująca stanowisko autora, doskonała lektura!

Zbigniew Brzeziński

Ron Asmus przez ponad 20 lat naszej znajomości był wyjątkowym analitykiem, dyplomatą i ekspertem zajmującym się Europą Środkową i Wschodnią. Jego książki powinny być lekturą obowiązkową dla wszystkich, którym zależy na Europie i jej sąsiadach. Nie wolno jej pominąć w analizie rosyjsko-gruzińskiego konfliktu z sierpnia 2008 r.

Madeleine K. Albright

Jest to wspaniała opowieść, obowiązkowa lektura dla wszystkich zainteresowanych amerykańską polityką zagraniczną i przyszłością naszych stosunków z Europą i Rosją.

Richard C. Holbrooke

Książka ta stawia twarde i niewygodne pytania, których na Zachodzie wiele osób nie chce słyszeć.

Adam Daniel Rotfeld Wiarygodna i przekonywająca.

„Financial Times”

Szczegółowa... imponująca.

„Foreign Afairs”


Książki do życia niezbędne

JUSTYNA CZECHOWSKA

„Muminki są WIELKIE, ale to opowiadania Tove dla dorosłych są nam do życia niezbędne”.

Dzieci są wspaniałymi nośnikami opowieści. Dzięki najmłodszym czytelnikom autorzy książek dla dzieci stają się nieśmiertelni, a dzieła literatury dziecięcej wciąż są na nowo wydawane. To przenoszenie tradycji czytania pewnych książek z pokolenia na pokolenie jest najdoskonalszą formą promocji. Chyba żadnemu spośród wielkich autorów książek dla dzieci nie udało się zdobyć sławy również dzięki opowieściom dla dorosłych, o ile takie zdarzyło im się napisać. Nazwisko Andersena stało się wręcz synonimem baśni. Nie każdy zaś wie, że jego dzienniki są wielkim dziełem literackim, zajmującym kilka grubych tomów. Ich polski przekład dopiero czeka na wydanie. Żaden z kabaretowych utworów Jana Brzechwy nie osiągnął tak wielkiego sukcesu jak Tańcowała igła z nitką i to raczej dzięki Pchle Szachrajce jego nazwisko jest wciąż pamiętane. Tove Jansson, autorka serii książek o Muminkach, nie stanowi wyjątku. Polski czytelnik miał okazję zapoznać się z kilkoma utworami napisanymi po „epoce Muminków” – Córką rzeźbiarza, Latem, Kamiennym polem i wyborem opowiadań zebranych w tomie Po-


Wielka podróż TOVE JANSSON – No i co zrobimy, jak już będziemy na miejscu? – zapytała Róża. – Co robią dwie małe białe myszki, jak już są na miejscu? Elena wyciągnęła się przez całe łóżko po papierosy. – Najpierw – powiedziała – zostawimy bagaż. Potem jesteśmy wolne. Jest bardzo wcześnie rano i oczywiście dużo słońca. Jest gorąco. Idziemy gdzieś na kawę, nie spieszy się nam. Potem wybieramy jakąś uliczkę, która nam się podoba, i zaczynamy szukać hotelu. – Małego – mówi Róża. – I to ty z nimi rozmawiasz. Duża myszka rozmawia. – Tak. Mówię im na wszelki wypadek, że dwie noce, gdybyśmy chciały się przeprowadzić, jeśli najdzie nas ochota. Następnie idziemy po bagaże. Chyba musimy wziąć taksówkę do hotelu. – A co robimy potem? – Wychodzimy poszukać owoców. Kwiatów i mnóstwa owoców, prawie nic nie kosztują. Róża mówi: I rwać pomarańcze. Zapomniałyśmy o tym podczas podróży do Indii. Zresztą było strasznie upalnie. Następnym razem to ja wybieram kraj. Mała myszka wybiera. Elena ziewnęła i przyciągnęła do siebie popielniczkę. Zapytała: – A kiedy pojedziemy gdzieś naprawdę? Róża zaśmiała się, nie odpowiadając. – Nie, popatrz na mnie. Kiedy pojedziemy gdzieś naprawdę? – Kiedyś pojedziemy… Mamy dużo czasu. – Tak uważasz? Masz ponad trzydzieści lat i nigdy nie podróżowałaś. Chcę, żebyś swoją pierwszą podróż odbyła ze mną. Chcę pokazać ci miasta, kra194

jobrazy i nauczyć cię patrzeć w nowy sposób, i pokazać, jak dawać sobie radę w miejscach, których nie znasz na pamięć. Chcę tchnąć w ciebie życie, rozumiesz? – Co masz na myśli, jak to tchnąć we mnie życie… – Nie chcę, żebyś była automatem, który chodzi do banku i z powrotem do domu, do mamy, i do banku, i znów do domu. Nie chcę, żebyś robiła tylko to i myślała jedynie o tym, do czego jesteś przyzwyczajona… Nie jesteś wystarczająco ciekawa. Chcę, żebyś się obudziła! Róża leżała na brzuchu z twarzą w poduszce i nie odpowiadała. Elena mówiła dalej: Oczywiście chodzi o twoją matkę. Ale czy to będzie jakaś katastrofa, jeśli pobędzie bez ciebie przez miesiąc, parę tygodni? Pomyśl o tym. – Nie kłóć się ze mną – odpowiedziała Róża. – Wiesz przecież, że nie mogę. Po prostu nie mogę, mówiłam ci już! – Okej – powiedziała Elana. – Dobrze. Nie możesz. Nie można o tym rozmawiać. Teren zabroniony. Włączyła radio i ostrożnie zaczęła gwizdać do muzyki. Róża podniosła kołdrę i wstała. – Już idziesz? – Tak. Jest po jedenastej. Pokój Eleny był duży i całkiem pusty, nie lubiła mebli. Nic na ścianach, żadnego śladu wszystkich tych przedmiotów, które szybko gromadzą się w domu, żadnych obrusów i poduszek, tylko zimny pokój z górami, stosami książek i papierów, głównie na podłodze. Telefon też stał na podłodze, jakby Elena dopiero się wprowadziła. Na początku Róży podobała się ta atmosfera nonszalanckiej tymczasowości, później wydała się jej męczącą kokieterią, był to po prostu zaniedbany pokój. Wykrzyknęła: Dlaczego kładziesz wszystko na podłodze!? – i za mocno naciągnęła pończochę, tak, że oczko poszło tuż nad kostką. – Mówiłam ci, żebyś nie ciągnęła pończoch w ten sposób – powiedziała Elena. – Czy mam zadzwonić po taksówkę? – Nie. Przejdę się. – Myślałam, że napijemy się herbaty. Pada. Mała myszka nie ma płaszcza. Weź mój.


EKONOMIA


Kiedy miasto nie ma z czego przeżyć do pierwszego TOMASZ KASPROWICZ Nasze obecne tarapaty gospodarcze można by opisowo nazwać kryzysem zadłużeniowym. Wszystko zaczęło się od nadmiernego zadłużenia właścicieli nieruchomości. Dalsze zawirowania na rynku finansowym są konsekwencją niemożności spłaty kredytów hipotecznych, co pociągnęło za sobą krach na rynku nieruchomości oraz zagrożenie dla banków. Aby ratować sytuację, do akcji wkroczyły rządy. Ich pomysłem na ratowanie gospodarki było pompowanie w nią olbrzymich ilości pieniędzy – jakżeby inaczej – pożyczonych. W ten sposób dołożyły one kolejne miliardy do swoich i bez tego trudnych do udźwignięcia deficytów. Długi publiczne wzrosły do poziomów do tej pory niespotykanych, zaś obniżone wpływy podatkowe przepełniły czarę goryczy. Rozpoczęły się bankructwa państw. Pierwsza upadła Islandia, upadek Grecji został przesunięty o kilka lat za pieniądze Niemców. Pozostałe kraje z grupy PIIGS czekają w kolejce, a niektórzy przewidują nawet bankructwo USA. Gdzieś pomiędzy mikroskalą gospodarstw domowych a makroskalą państw stoją samorządy, a w szczególności miasta. Miasta i samorządy wykorzystały ostatnie lata prosperity na rozbudowę infrastruktury, zgromadzenie rezerw i niestety często na przesadne podwyżki płac dla służb im podległych. Zachowane rezerwy pozwoliły na przesunięcie niewypłacalności miast w czasie, rozrośnięta biurokracja niestety uczyniła długi bardziej dotkliwymi. W dawnych czasach bankructwa miast nie zdarzały się zbyt często, z tej prostej przyczyny, że wpływy z podatków: ceł i myt, musiały wystarczyć na bieżące potrzeby. Brak zadłużenia de facto wyklucza możliwość zbankrutowania. Pamiętać 204

jednak należy, że zadłużenie miasta to nie tylko wyemitowane przez niego obligacje, ale także inne zobowiązania. Boleśnie przekonała się o tym na przykład Kartagina, która nie była w stanie opłacić wojsk zaciężnych. Wojska te oczywiście postarały się o zapłatę na własną rękę i splądrowały znaczącą część ziem pozostających pod jej kontrolą. Dużo lepiej miasto wyszłoby na opłaceniu swoich rachunków, ale bankructwo nie polega na niechęci do płacenia, lecz właśnie na niemożności uregulowania rachunków.

Zachowane rezerwy pozwoliły na przesunięcie niewypłacalności miast w czasie, rozrośnięta biurokracja niestety uczyniła długi bardziej dotkliwymi. Co prawda dziś miasta raczej nie zatrudniają wojsk zaciężnych, ale mają innych umundurowanych najemników: najczęściej lokalną policję i straż pożarną. Są to zazwyczaj grupy nacisku na tyle silne, by wywalczyć odpowiednie podwyżki w czasach prosperity, i bardzo niechętne do oddawania przywilejów, kiedy jest to potrzebne (widać to i u nas w kwestii przywilejów emerytalnych). Z tej przyczyny kalifornijskie miasto Vallejo ogłosiło bankructwo w 2008 i do dziś nie potrafi z niego wyjść. Aby poprawić bezpieczeństwo, władze tego miasta przeznaczały prawie 75% swojego budżetu na finansowanie policjantów i strażaków (w innych miastach regionu koszty te utrzymywały się


AS

MI TO

MÓ WI

MU RA MI


ANDRZEJ LEDER W dzielnicy uniwersyteckiej Warszawy, niedaleko Teatru Polskiego, na bocznej ścianie kamienicy ktoś „wysprayował” prowokacyjne graffiti. Pomysłowe, a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, iż wysmakowane. Oto gburowaty, lecz odziany w garnitur i koszulę z wąskim krawatem, facet brutalnym gestem przytrzymuje rozpaczliwie krzyczącą, ładną blondynkę, do jej szyi zbliża małokalibrowy pistolet i z ponurą powagą wypowiada słowa, krzykliwą czerwienią wypisane nad nimi: „Więcej szacunku dla kobiet, bo zajebię tę sukę”. Właściwie ostatnia kwestia mogłaby skłonić czytelnika do zakwestionowania tezy o estetycznym wysmakowaniu rysunku. Zacznijmy więc od niej, szczególnie że to ono – czyli wysmakowanie – decyduje o paradoksalnym wydźwięku całości. Rysunek stylizowany jest na amerykański komiks z lat sześćdziesiątych, komiks już wtedy bawiący się 210

wizerunkiem relacji kobiet i mężczyzn, relacji charakterystycznych dla czasów tylko o dekadę (lub dwie) wcześniejszych. W tym okresie, dziś już pod względem mentalnym odległym o lata świetlne, mężczyzna obsadzany był w roli rycerza, obrońcy słabej płci przed łajdakiem i w ogóle wszelkim łajdactwem, kobieta zaś – odpowiednio – ową słabość ucieleśniała. Była też we własnej osobie nagrodą za tę słabości obronę. Powstawało wówczas wiele filmów, które taką historię opowiadały, zresztą do dziś takie dzieła powstają, choć nikt ich nie traktuje do końca poważnie. Jednak już w tych zamierzchłych czasach ów stereotyp przełamywany był w filmach typu noir. Pokazywały one, że w nowoczesnym społeczeństwie, w którym o większości spraw decyduje potęga uwodzenia, rycerska siła samotnego detektywa jest po prostu śmieszna. Co więcej, zapewne właśnie dlatego, że od dawien dawna to kobiety o wiele sprawniej posługują się wspomnianą potęgą, w filmach to one w ostatecznym rozrachunku


VARIA


Ha vla Vá cl

ć

ś cze

ava

Na JACQUES RUPNIK

To dla mnie wielki zaszczyt, że mogę z tego miejsca powiedzieć parę słów na cześć prezydenta Václava Havla. Jednak ten przywilej nie jest wolny od ukrytych trudności. Nie jest łatwo wygłosić pochwałę osoby znanej na całym świecie jako symbol aksamitnej rewolucji. 1989 to był niezwykły rok, który rozpoczął się aresztowaniem Havla, a zakończył na Zamku Praskim wyborem na Prezydenta Republiki. Podobnie jak (omas Masaryk, prezydent Czechosłowacji w 1918 roku, Václav Havel jest zarówno w oczach współobywateli, jak i opinii międzynarodowej, uosobieniem króla-filozofa, intelektualistydysydenta poddanego próbie władzy, który musi zmierzyć się z wyzwaniami, jakimi są ponowne odkrycie demokracji i przywrócenie europejskiego porządku. Stąd tendencja do interpretowania jego biografii jako ilustracji klasycznego dylematu: poszukiwanie wspólnego dobra stawia przed wyborem pomiędzy vita activia a vita contemplativa,


221

Ada Buchholc

(1987), ilustratorka i graficzka. Urodzona na Pomorzu Zachodnim. Mieszka i pracuje w Poznaniu. Regularnie ilustruje artykuły w rodzimej prasie (m.in.: „Przekrój”, „Twój Styl”, „Bluszcz”). Jej prace były pokazywane na wielu wystawach polskiej ilustracji, zarówno w formie wystaw indywidualnych, jak i zbiorowych. Oprócz okraszania artykułów prasowych nutką poczucia humoru w przyjemnej dla oka formie zajmuje się plakatem, komiksem, projektowaniem okładek do książek i płyt. Studentka Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu (dawniejsze ASP). Prace artystki są dostępne w internecie na jej blogu: http://buchholc.blogspot.com


Zespół: Kuba Ambrożewski, Magdalena M. Baran, Ireneusz Białecki, Łukasz Bluszcz, Grażyna Borkowska, Przemysław Czapliński, Justyna Czechowska, Małgorzata Dziewulska, Wojciech Górecki, Irena Grudzińska-Gross, Piotr Gruszczyński, Łukasz Jasina, Helena A. Jędrzejczak, Robert Jurszo, Damian Kalbarczyk, Marcin Kilanowski, Piotr Kłoczowski, Jacek Kochanowicz, Andrzej St. Kowalczyk, Sergiusz Kowalski, Marcin Król, Jarosław Kuisz, Joanna Kurczewska, Jacek Kurczewski, Katarzyna Kwiatkowska, Andrzej Leder, Tomasz Łubieński, Maciej Melon, Krzysztof Michalski, Łukasz Mikołajewski, Jan St. Miś, Marcin Moskalewicz, Małgorzata Mostek, Martyna Obarska, Aleksandra Niżyńska, Teresa Oleszczuk, Arkadiusz Peisert, Jeremi Sadowski, Bohdan Sławiński, Marta Słomka, Aleksander Smolar, Michał Sołtysiak, Piotr Sommer, Aleksandra Stańczuk, Xawery Stańczyk, Jerzy Szacki, Weronika Szczawińska, Karolina Szymaniak, Anna Wylegała, Michał Wysocki, Wojciech Zajączkowski. Redakcja: Artur Celiński (zastępca wydawcy, redaktor prowadzący temat numeru), Tomasz Kasprowicz, Katarzyna Kazimierowska, Magdalena Malińska, Szymon Ozimek, Kacper Pobłocki (redaktor prowadzący temat numeru), Wojciech Przybylski (wydawca), Gabriela Sitek (sekretarz redakcji). Dziękujemy przyjaciołom i dobroczyńcom: Tomasz Andrzejewski, Arjun Appadurai, Marcin Bąba, Aleksandra Burska, Piotr Czauderna, James Holston, Artur Gluziński, Łukasz Hrynkiewicz, Ewa Jarosz, Ewelina Jurasz, Karol Kamiński, Eva Karadi, Maria Karpińska, Anna Kiedrowicz, Michał Kotnarowski, Agnieszka Kowalska, Grzegorz Lewandowski, Angelika Łuszcz, Karolina Marciniak, Radosław Markowski, Borys Markowski, Arkadiusz Muś, Michał Piernikowski, Grzegorz Pędzich, Maria Snopkiewicz-Otto, Aleksander Smolar, Jędrzej Sokołowski, Anna Szczęsnowicz, Grażyna Teodorowicz, Alicja Wacowska, Michał Wenzel, Wiesław Władyka, Alejandra Vanney, Piotr Zięba, Bookarest, Buffet, BWA Katowice, Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu w Toruniu, Centrum Zamenhofa, Eurozine, Fundacja Batorego, Klub Lokator, Księgarnia-Kawiarnia Mała Litera, Łokietka 5 – Infopunkt Nadodrze, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Princeton University Press, Teatr NN, Willa Decjusza, Willa Lentza. Skróty i podtytuły w tekstach przełożonych pochodzą od redakcji. Na okładce i wewnątrz numeru publikujemy rysunki Ady Buchholc. Korekta, redakcja językowa: Magdalena Jackowska i Ewelina Sobol Opracowanie graficzne i skład: rzeczyobrazkowe.pl Adres redakcji: Res Publica Nowa, ul. Gałczyńskiego 5, 00-362 Warszawa Telefon: +48 22 826 05 66, faks: +48 22 343 08 33 redakcja@res.publica.pl, www.res.publica.pl Kwartalnik wydawany przez Fundację Res Publica im. H. Krzeczkowskiego, ul. Gałczyńskiego 5, 00-362 Warszawa. Prenumerata: cena prenumeraty rocznej (4 numery) wynosi 80 złotych, dla studentów i doktorantów 60 złotych. Prenumerata zagraniczna, Europa: 108 zł, USA: 120 zł, reszta świata: 150 zł. Zamówienia przyjmujemy na adres: redakcja@res.publica.pl Darowizny wspierające naszą działalność prosimy wpłacać na konto Fundacji Res Publica im. Henryka Krzeczkowskiego nr: 59 2490 0005 0000 4520 7698 5723 z dopiskiem: darowizna na rzecz Fundacji Res Publica im. H. Krzeczkowskiego Druk: Drukarnia Gemtext Sp. z o.o., ul. Puławska 34, 05-500 Piaseczno Nr 11-12/2010 201-2/ rok XXIII ISSN: 1230-2155 Numer indeksu: 375500 Cena 20 zł (VAT 0%) Nakład 2800 egz. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu operacyjnego Promocja czytelnictwa. Rozwój czasopism kulturalnych. Współpraca:


snych spółcze w h c y niejsz za najważ obre ponuje Jeden z filozofów pro wietrzyć na d ie e z h polsk polskic iczem, by pr ienie i p r , ie w c o r ie ciągiem Gomb łowy, polsk za prze h jako r g t ę ie n k w pols ane miec atyzow ch[...] Ś straum na imię śmie bezpieczny u nie którem ernizacyjny, d o echny” m t ges Powsz . ik y n w d o t o o g i wywr lszewski „Ty łO Micha ż się zył, a ju i. się rus k z ie c e w ż d le sią onej K alikota Ruch P swojej Czerw rój” ek ał doczek endecki „Prz S Marcin u, śmiech wia do z końca. a m a n be icz mbrow jmy się Jeśli Go i mówi: śmie atriotyzmu, sk zp Wodziń się z krzyża, , bądźmy y fy o r jm t ie s Śm z kata ię s y śmiejm śni. onda” ze nowoc ski „Fr iń w o R z Tomas go zińskie ja Wod adzona c n e g li st os a inte która je ja i żyw Nową Erudyc wały książką, i[...]Objaśnia c o ś c n jszo idze ia zaowo teraźnie z punktu w w o n moc ologię iana. Martyr Polską snego Yossar i Salon24 k e z w cho s współc ir Świe m o w Gnie

kie szereg moleńs em” to n z ła na pos B ń a ie e n c n ła i le „Kap ch za o zabil tyczny ńskieg ru, który terapeu Lecha Kaczy o m u o od ia h ...] lne żniw poczuc czasy [ e k t r a r ie b śm ale Ruscy, naszym kraju w a r ie zb szcz” ń. na „Blu pokole y z c z s Łu Marek


Archiwum pisma od 1979 r. oraz jeszcze więcej artykułów, recenzji i komentarzy


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.