1
Filozofia po „końcu” filozofii Anna Burzyńska
№1
(250)
2
Profesora filozofii już nikt nie potrzebuje Rozmowa z Janem Hartmanem
DEKADA
Literacka Kwartalnik Kulturalny
diagnoza filozofii współczesnej
3
Co z tą filozofią? Małgorzata Kowalska
Cena 15 zł W tym 5% VAT ISSN 0867-4094 Kraków 2012
1
Edytorial
Spis treści
P
rezentujemy Państwu podwójnie odmienioną „Dekadę Lite‑ racką”. Zmieniła się bowiem zarówno makieta (mamy nadzieję,
że na bardziej przejrzystą i przyjazną), jak i zakres zainteresowań
Diagnoza filozofii
współczesnej
pisma. Do tej pory „Dekada Literacka” skupiała się przede wszyst‑ kim na literaturze, teraz – nie zapominając o najlepszych trady‑ cjach naszego czasopisma – zamierzamy poszerzyć krąg poszukiwań o inne dziedziny sztuki i szeroko pojętej humanistyki.
Diagnoza filozofii współczesnej 3
Anna Burzyńska – Filozofia po „końcu” filozofii
Uważamy, że ścisła specjalizacja jest sztuczna i szkodliwa zarówno
18
Małgorzata Kowalska – Co z tą filozofią?
jeśli chodzi o podział na podstawowe dziedziny humanistyki, jak
22
Janusz Majcherek – Filozofia dziś
i ścisłe specjalizacje w obrębie tychże wyodrębnionych dziedzin.
24
Justyna Miklaszewska – Filozofia współcześnie
26
Jan Skoczyński – Diagnoza filozofii
warstwa graficzna – ten i każdy następny numer będzie prezenta‑
32
Jacek Breczko – Stan filozofii w Polsce
cją twórczości jednego artysty. Ma temu służyć zarówno bogata
40
Jan Hartman w rozmowie z Markiem Kozickim
Pogłębiają one bezradność człowieka w rozumieniu świata i kultury. Kolejną zmianą jaka dokonuje się w „Dekadzie Literackiej” jest
jest tym, czym była od wieków
prezentacja jego prac, jak i rozmowa przybliżająca jego sylwetkę, i tajniki warsztatu.
– Profesora filozofii już nikt nie potrzebuje 54
Przedstawiając to nowe oblicze „Dekady” zapraszamy Państwa
Simon Blackburn – Słowo wstępne do książki Co to jest filozofia? przeł. Marek Kozicki
do lektury numeru poświęconego głównie filozofii a dokładnie rzecz biorąc – diagnozie filozofii współczesnej. Zapytaliśmy wybitnych
Poezja
filozofów i nie tylko filozofów o to, jak widzą stan i perspektywy roz‑
58
Agnieszka Wesołowska
woju filozofii zarówno na świecie jak i w Polsce. Pytaliśmy o to, czym
60
Tomasz Pietrzak
jest dziś filozofia, jaką pełni rolę, kim jest dziś filozof, jakie są relacje
62
Tomasz Ososiński
między filozofią a innymi naukami humanistycznymi, jakie są relacje między filozofią a naukami ścisłymi, jakie są związki i wzajemne oddziaływania między filozofią a literaturą. Na koniec zaś, jakie
Proza 64
Feliks Opolski – All inclusive
są perspektywy rozwoju filozofii w ogóle i jakie w Polsce? Otrzymaliśmy wiele interesujących diagnoz, w bardzo różnych
Recenzje/Eseje
formach – od zwięzłych odpowiedzi na zadane pytania i rozbudo‑
86
Marcin Czerwiński – Białoszewski po dzienniku
wane analizy wybranych swobodnie aspektów zagadnienia, przez
89
Kamila Sowińska – Hłasko w zwierciadle swoich
bardzo interesującą rozmowę z „ostatnim takim filozofem”, aż
Listów
po kompleksową analizę tego, co istotnego wydarzyło się w filozofii od przełomu postmodernistycznego w końcu lat sześćdziesiątych po dzień dzisiejszy.
Sztuka 95
Marek Kozicki
Agnieszka Piksa w rozmowie z Mają Maciejewską – Wstydliwy absolutyzm
when I just think about this life, man, I mean... first, we were spermatozoids... then we enter the cell, and in a way we were not spermatozoids anymore
Dla „Dekady Literackiej” N0 1 (250) rysuje Agnieszka Piksa. Rozmowa z artystką na stronie 95.
Dekada Literacka 1 (250)
3
Diagnoza filozofii współczesnej
Filozofia po „końcu” filozofii
Anna Burzyńska
G
lecz zakwestionowała też ogólny model filozofii jako dyscypliny, odsyłając do lamusa niemal
dy w 1987 roku w Stanach Zjednoczonych
wszystkie jej odwieczne zadania i powinności.
ukazał się potężny tom After Philosophy.
Ustanowiony już u zarania dziejów refleksji filo‑
End or Transformation?1, widać było wyraź‑
zoficznej znak równości filozof‑metafizyk był
nie, że trudno jeszcze w tym momencie ocenić
w tym względzie bardzo wymowny. Jeśli więc
wszystkie konsekwencje, jakie myśli filozoficz‑
tradycja metafizyczna, a konkretnie prowa‑
nej przyniosła tzw. krytyczna faza ponowo‑
dząca od Platona poprzez Kartezjusza, Kanta,
czesności. Wprawdzie trwała ona dość długo
Hegla aż po Husserla linia wielkich systemów
(mniej więcej od końca lat 60. do połowy 80.),
filozoficznych, dla których dualizm pojęciowy
ale w końcu lat 80. znacznie łatwiej było stwier‑
był główną zasadą konstrukcyjną wyczerpała
dzić, co już nie działa, niż wyznaczyć jakieś sen‑
– jak twierdzono – swoje możliwości innowa‑
sowne perspektywy na przyszłość. A potrzeba
cyjne, to również dewaluacji uległ dominujący
określenia nowego kształtu filozofii stała się
model filozofii, która – według ironicznego
wówczas wręcz paląca, bo ponowoczesność –
sformułowania Richarda Rorty’ego – przez
dzisiaj już dobrze o tym wiemy – nie przyniosła
dwadzieścia pięć wieków, z uporem godnym
ze sobą jedynie „rozbiórki” tradycji Metafizyki
dużo lepszej sprawy, usiłowała „wyjaśnić jak
Obecności (jak określił ją Martin Heidegger),
się rzeczy naprawdę mają”.
4 Dlatego też ponowoczesność krytyczną
przesłanie było wspólne: nie sposób dalej upra‑
zaczęło się z czasem określać nie tylko fazą
wiać filozofii tak, jak czyniono to dotychczas.
postmetafizyczną, lecz również postfilozo‑
Powodem tej bezpardonowej oceny była nie
ficzną, w czym właśnie kryła się sugestia,
tylko trauma, jakiej kultura i filozofia Zachod‑
że nawet jeśli nie do końca wiadomo w którą
nia doznała w czasie II wojny światowej, a którą
stronę mamy obecnie zmierzać, to z pewno‑
określano jednym, lecz jakże wymownym sło‑
ścią wiadomo jedno: ma być zupełnie inaczej.
wem‑symbolem: „Auschwitz”, lecz również
Podobne znaczenie miało też prowokacyjne
przekonanie, że obecny świat zmienił się tak
hasło „końca filozofii”2 – bo chociaż przeciwnicy
gruntownie, iż nie sposób już filozofować
radykalnych zmian z upodobaniem interpreto‑
po dawnemu. I bez względu na to, jak z dzisiej‑
wali je dosłownie, zarzucając myślicielom pono‑
szej perspektywy oceniać ponowoczesny kry‑
woczesnym, że dążą do unicestwienia nie tylko
tycyzm – jego najważniejszym zadaniem stało
samej dyscypliny, lecz całego Zachodniego dzie‑
się wyzbycie się dawnych złudzeń, obnażenie
dzictwa, to jednak „koniec” ów oznaczać miał
bezsensowności intelektualnych uzurpacji oraz
jedynie schyłek dotychczasowych sposobów
nadwątlenie poznawczego optymizmu samo‑
myślenia, a przede wszystkim utratę wiary
świadomej i pewnej swoich możliwości jaźni.
w piękne i równie pięknie skonstruowane sys‑
Bardzo ważny krok na tej drodze uczynił oczy‑
temy. Oczywiście możemy – zdawali się głosić
wiście już znacznie wcześniej Freud, wywłasz‑
Derrida, Lyotard, Foucault, Rorty, Bauman i inni
czając świadomość z jej niepodzielnego dotych‑
– stworzyć kolejny, oparty na opozycjach sys‑
czas panowania. On też – obok Nietzschego
tem, w którym wszystko będzie się zgadzało
i Kierkegaarda – szybko stał się najważniejszym
i każdy fragment bytu trafi do odpowiedniej
duchowym patronem ponowoczesności.
przegródki – tylko właściwie po co? Opozy‑ cjonalna struktura systemów metafizycznych
„Post”, czyli filozofia na kozetce
okazała się zresztą najbardziej newralgiczną
Bardzo trafnie więc Jean‑Francois Lyotard,
kwestią, bo nie tylko dopatrzono się w niej
autor słynnej Kondycji ponowoczesnej (od któ‑
li tylko teoretycznej sztuczności, lecz także –
rej – ku zdziwieniu nawet jego samego – rozpo‑
w czym zwłaszcza celował Derrida, kontynu‑
częła się kariera „post‑ów”) porównał wczesną
ujący skądinąd trafne diagnozy Heideggera
ponowoczesność do seansu psychoanalitycz‑
– dostrzeżono przemoc ukrytą w metafizycz‑
nego4, jakiemu została poddana tradycyjna
nych hierarchiach, obdarzających przywilejami
filozofia. Misją ponowoczesności miało być
wszystko, co „czyste” (duchowe, idealne, racjo‑
bowiem wydobycie na powierzchnię porażek
nalne itp.), zaś materialność, ciało, zmysły, sza‑
najważniejszej Zachodniej tradycji myślowej,
leństwo i inne, podobne im „zanieczyszczenia”
zaś filozofom metafizycznym wytknięcie tyleż
bez zmrużenia oka skazujące na banicję.3
ich pychy, co uświadomienie odwiecznych kom‑
Metafizyka, a wraz z nią filozofia okazały
pleksów, jakie żywili zwłaszcza wobec nauki.
się więc nie tylko przestarzałe, zastygłe w oczy‑
Przede wszystkim zaś tradycja ta została
wistościach i stereotypach, lecz nawet uznano
uznana za nietwórczą, pogrążającą myślenie
je za źródło zakamuflowanej opresji, wywiera‑
w stagnacji, a filozofii oferującą wprawdzie
jącej niekorzystny wpływ na całość naszego
możliwość bezpiecznego skrycia się w twierdzy
myślenia, a przede wszystkim będącej przy‑
wielkich systemów, lecz jednocześnie skazu‑
czyną rozmaitych dyskryminacji i wykluczeń
jącą ją na myślową drzemkę. Nie jest nam już
wszystkiego, co inne – także w sferze społecznej
do niczego potrzebne – jak lapidarnie i nie bez
i kulturowej. I chociaż sposoby krytyki tradycji
sarkazmu określił to Whitehead – „nieustanne
metafizycznej różniły się od siebie w projektach
dopisywanie przypisów do Platona” – musimy
ponowoczesnych filozofów wieloma szczegóło‑
zatem poddać całą wcześniejszą myśl gruntow‑
wymi kwestiami, to jednak ich najważniejsze
nej rewizji i uczynić ją punktem wyjścia dla
Dekada Literacka 1 (250)
5 nowego kształtu filozofii. Dlatego też jednym
dla całej wielkosystemowej tradycji, przeciwko
z synonimów wczesnej ponowoczesności stało
ideałowi kartezjańskiego rozumu i jego kon‑
się „zwinięcie” (w znaczeniu Heideggerowskiego
cepcji tożsamej ze sobą jaźni, przeciwko Kan‑
„Verwindung”), a więc przewartościowanie tra‑
towskiej idei podziału na obiektywną wiedzę,
dycji nowoczesnej z jej podstawowym zaple‑
autonomiczną sztukę i uniwersalistyczną
czem pojęciowym – platonizmem i najmocniej‑
etykę, przeciwko Heglowskiemu mitowi cało‑
szym akcentem – kartezjanizmem. Poddając
ści i oczywiście przeciwko fenomenologii
metafizykę próbie wytrzymałości (którą nazwał
Husserla, skupiającej w sobie, jak w soczewce,
dekonstrukcją) Jacques Derrida nie tylko dema‑
wszystkie te metafizyczne tezy i dogmaty. Der‑
skował stagnację, w jakiej pogrążyła się przywią‑
rida dodał do tego jeszcze krytykę lingwistyki
zana do swoich teorii filozofia, lecz udowadniał,
de Saussurea’a i antropologii strukturalnej
że owe pozornie trwałe systemowe konstrukcje
Lèvi‑Straussa9, uznając filozoficzny struktura‑
są w istocie znacznie bardziej kruche, niż by się
lizm za ostatni mocny i szczególnie agresywny
mogło wydawać, a poddane czujnemu spojrze‑
przejaw dominacji opozycjonalnych systemów
niu dekonstruktora ujawniają liczne mistyfika‑
i uporczywe kultywowanie „przemocy rubry‑
cje i nadużycia myślowe „teoretycznych fikcji”5,
czek” – jak to, z kolei, równie zjadliwie określił
które legły u ich podłoża. W bezpardonowej
Wolfgang Welsh.10
ocenie ponowoczesności Metafizyka Obecno‑
Ostatecznie podważono racje wszelkich
ści (a zatem również filozofia) okazywała się
form myślenia totalizującego z jego odwiecz‑
kolosem na glinianych nogach, którego funda‑
nymi fetyszami – systemowością, jednością,
menty należało skutecznie podkopać, albo przy‑
całością, ciągłością itp., tradycyjne postacie
najmniej – jak określał to twórca dekonstrukcji
fundamentalizmu ontologicznego i epistemolo‑
– „wprawić (go) w drganie”.6
gicznego, ogólne modele rozumu i racjonalności,
U źródeł ponowoczesności tkwiło więc nie‑
arbitralne koncepcje prawdy, dobra i piękna,
wątpliwie poczucie kryzysu tradycyjnej filo‑
naczelne idee – obecności, obiektywności, uni‑
zofii, a właściwie co najmniej kilku kryzysów:
wersalności, postępu itp. Krytyce poddano
po pierwsze, była to wspomniana utrata wiary
również ideę filozoficznego reprezentacjoni‑
w eksplanacyjne możliwości myśli systemowej.
zmu i klasycznego modelu episteme jako re‑pre‑
Po drugie – rozczarowanie ideą „mocnego” pod‑
zentacji11. „Dawnej uniwersalności rozumu”
miotu metafizycznego jako niepodważalnego
– słusznie i bodaj najwcześniej na gruncie
(i równie „nieludzkiego”) centrum wszystkich
polskim podsumowywał Andrzej Kaniowski
tych systemów. Po trzecie – zwątpienie w oparty
– przeciwstawiono nieredukowalny pluralizm
na metafizycznych fundamentach model wie‑
gier językowych i związanych z nimi form życia,
dzy – na mocy Kartezjańskiej idei Mathesis
a w konsekwencji „lokalny” charakter wszel‑
Universalis mającej objąć całość ludzkich mocy
kich prawd, racji i stwierdzeń; aprioryzmowi
poznawczych. Po czwarte – sceptycyzm wobec
rozumu – empiryczny charakter praktyk; dąże‑
autonomii filozofii, jako dyscypliny oddzielonej
niu do pewności – nieuchronny fallibilizm;
od praktycznej etyki i polityki7. Po piąte – kry‑
jedności rozumu – heterogeniczność działań;
zys wiary w językową autonomię dyskursu
bezpośredniemu byciu danemu w sposób oczy‑
filozoficznego, tzn. w możliwość wyznaczenia
wisty – nieuchronne […] zmediatyzowanie.12
ścisłej linii demarkacyjnej między językiem filo‑
Poszukiwaniom tego, co bezwarunkowe
zofii (jako „czystym językiem pojęć”) a innymi
przeciwstawiono pogląd o bezskuteczności
praktykami językowymi, zależnymi od pragma‑
dążeń do odkrywania ostatecznych podstaw.
tyczno‑retorycznych uwikłań (np. literaturą)8.
W miejscu autonomicznego, racjonalnego
Krytyczne ostrze wczesnej ponowoczesności
podmiotu, wyposażonego jedynie w „punk‑
zwróciło się przede wszystkim przeciwko duali‑
tową prostotę”13 pojawiła się idea podmiotu
stycznemu gestowi Platona – założycielskiemu
usytuowanego, zanurzonego w rozmaitych
6
Metafizyka, a wraz z nią filozofia oka‑ zały się więc nie tylko przestarzałe, zasty‑ głe w oczywisto‑ ściach i stereotypach, lecz nawet uznano je za źródło zaka‑ muflowanej opre‑ sji, wywierającej nie‑ korzystny wpływ na całość naszego myślenia.
praktykach i „światach
Freuda – inspiracji szukając także u „póź‑
życia”, a przede wszyst‑
nego” Wittgensteina czy Heideggera (z okresu
kim
po jego przełomie w Byciu i czasie) myśliciele
pozbawionego „pomnikowej
ponowocześni ogłosili zdecydowany odwrót
sztuczności”, a w zamian
od teorii i zwrócili się w stronę praktyki. Sta‑
dawnej –
„uczłowieczonego”:
nowczo odrzucając esencjalizm – zrobili pole
wyposażonego w ciało,
pragmatyzmowi. Odrzucając postulat autono‑
zmysły, płeć, upodoba‑
mii filozofii – otworzyli furtkę nowemu rozu‑
nia seksualne, przyna‑
mieniu etyczności i polityczności. Wreszcie
leżność etniczną, rasową,
– podważając dogmat neutralności filozoficz‑
kulturową itp. i podda‑
nego języka – skupili uwagę na jego walorach
nego działaniu nieświa‑
retorycznych, fikcjonalnych i narracyjnych.
domości, woli wiedzy/
Tendencje pragmatystyczne i pluralistyczne
władzy14 albo wpływom
zaowocowały ostatecznie „słabą” ideą filozofii
pożądania.
Zakwe ‑
(lub po prostu „myślą słabą” – jak chciał Gianni
stionowano przy tym
Vattimo16). Taką więc, która świadomie rezy‑
większość tradycyjnych
gnując z dawnych wygórowanych aspiracji
opozycji – w tym rów‑
poznawczych, misję i ethos filozofa skłonna jest
nież opozycję podmiotu
widzieć raczej w interpretowaniu złożoności
i przedmiotu, podsta‑
aktualnego świata i jego rozmaitych praktyk,
wową dla filozoficznego
niż w ustanawianiu dla niego trwałych i uni‑
reprezentacjonizmu.
wersalnych podstaw. „Metafizyk” odejść miał
Wreszcie – podważono
w przeszłość bezpowrotnie, a na jego miejsce
koncepcję filozofii jako
– według prowokacyjnej formuły Rorty’ego –
teorii bytu, a nawet samą
wkraczała teraz pozbawiona dawnych złudzeń
starożytną ideę teorii
i kompleksów „liberalna ironistka”.
jako duchowego oglądu tego, co niedostępne
Krajobraz po „poście”
zmysłom. Krytyce pod‑
Nie da się jednak ukryć, że po krytycznej fazie
dany został więc umysł
ponowoczesności filozofia istotnie przypomi‑
teoretyzujący (dianoia
nała pacjentkę, która dopiero co zeszła z psy‑
theoretike), który zajmo‑
choanalitycznej kozetki i wprawdzie bardzo
wał się światem w całości
dobrze wie, co jej doskwiera, ale jeszcze nie
i jego wiecznymi porząd‑
ma dlatego pojęcia, co właściwie z tym wszyst‑
kami, a przede wszyst‑
kim zrobić. Jeśli więc – używając dla odmiany
kim kontemplował prawdę, zachowując przy
sformułowania Derridy – uznać, że „ogranicze‑
tym „czystość”, polegającą na wyeliminowaniu
nia tego, co minęło zostały oznaczone”, to nale‑
wszelkich śladów praktycznych uwarunko‑
żało obecnie przejść do fazy konstruktywnej,
wań, to znaczy uwarunkowań wynikających
określić nowy kształt filozofii i wyznaczyć
ze zmiennych porządków rzeczy, interesów czy
jej nowe powinności. W istocie – w późnych
wymogów aplikacji.15
latach 80. wyraźnie dało się odczuć, że czas
Już choćby z tego krótkiego wyliczenia
„postu” przeminął jak złowrogi sen i teraz
widać, że z tradycyjnych ideałów filozofii tak
trzeba się uważnie przyjrzeć kondycji przeni‑
naprawdę niewiele zostało.
cowanej na wszelkie możliwe strony dyscypliny.
Pozostawiając więc w tyle dziedzictwo Pla‑
Autorzy przywoływanej na wstępie antologii
tona, Kartezjusza, Kanta i Hegla, a i – oprócz
After Philosophy, nowe perspektywy próbo‑
wspomnianych Nietzschego, Kierkegaarda,
wali dostrzec w myśli Davidsona, Dummetta,
Dekada Literacka 1 (250)
7 Putnama i innych, identyfikujących się z obo‑
amerykańskiego, jak i z samej swojej natury
zem tzw. neo‑pragmatystów, w idei komuni‑
pragmatystycznej dekonstrukcji Derridy, czy
kacji i rozumu komunikacyjnego Habermasa,
wreszcie – paralogicznej koncepcji wiedzy
w nadal aktualnej hermeneutyce Gadamera
Lyotarda.21 Jednak szybko zdano sobie sprawę
i Ricoeura, a także w myśli MacIntyre’a, Blu‑
z tego, że ów radosny pragmatyzm (zwłaszcza
menberga i Taylora. Z kolei wspomniany
w wydaniu Rorty’ego) otwiera pole dla relatywi‑
Kaniowski dostrzegał wyłaniające się z krajo‑
zmu a nawet anarchizmu poznawczego i osta‑
brazu po „poście” trzy główne tendencje nowej
tecznie prowadzi do całkowitej dezynwoltury.22
filozofii – pragmatystyczną, polityczną i reto‑
W wydanej w 1988 roku książce pod wymow‑
ryczną, skądinąd uzupełniające się wzajemnie.
nym tytułem Pessimism, John Bailey bardzo
W tym okresie pojawiły się również bardziej
słusznie zwracał uwagę na fakt, że obnażając
sprecyzowane pomysły, z których warto szcze‑
złudzenia utopii nowoczesnych ponowocze‑
gólnie wymienić koncepcję Rorty’ego i jego ideę
sność zastąpiła je własnymi – w szczególności
filozofii „budującej” (edyfying), a zarazem reagu‑
utopią neoliberalną, która – jak komentował
jącej (reactive) na wszystko, co ważne w świe‑
to Bauman:„powiada o cudownych właściwo‑
cie i kulturze. 17 Zdaniem autora Konsekwencji
ściach leczniczych wolnego rynku” i „roztacza
pragmatyzmu filozof miał być odtąd interpre‑
panoramę całkowicie uwolnionej z więzów,
tatorem – tłumaczem, jedynie podtrzymującym
kompletnie ‘zderegulowanej’ konkurencji
„proces cywilizowanej konwersacji”18, a zatem
rynkowej, odnajdującej nieomylnie najszyb‑
całkowicie rezygnującym z dawnej pozycji
szą i najkrótszą trasę do szczęścia i bogac‑
prawodawcy.19 Model esencjalistyczny ustąpić
twa”, oraz utopią technologiczną, która „kreśli
miał „konwersacyjnemu”, krytycyzm – aktywi‑
obraz świata, w jakim na wszystkie kłopoty jest
zmowi, a dogmat autonomii dyscypliny oraz
lekarstwo, i wszystkie lekarstwa dostarczane
kult jej zarówno pojęciowej, jak i językowej czy‑
są przez technonaukę”.23 Można dodać jeszcze
stości został wyparty przez wymóg czynnego
do tego utopię numer trzy – czasami nazywaną
zaangażowania w sferę publiczną – etyczną,
„komunitarystyczną” – w myśl której miejsce
polityczną i społeczną. I bez względu na to,
dawnych fundamentów zająć miały regulacje
jaką orientację, kierunek, światopogląd czy
dokonywane przez określone wspólnoty, doko‑
opcję reprezentować miał filozof, pewne było
nujące wyborów nawet tak pozornie mało zna‑
jedno – jego poczynania nie mogły być dłużej
czących jak wybór najlepszej interpretacji.24
pieczołowitym budowaniem sterylnych teo‑
Wszystko to jednak okazało się niewystar‑
retycznych konstrukcji w zaciszu duchowej
czające – idea wolnej konkurencji i ekonomiza‑
pustelni, z perspektywy której świat istniał
cji myślenia zmierzyć się musiała z manipula‑
co najwyżej w zawieszeniu, jak jeszcze nie tak
cjami, których (podobnie jak dostarczający jej
dawno temu życzyli sobie fenomenolodzy. Filo‑
pojęciowych metafor „wolny rynek”) bynajmniej
zofia po ponowoczesności krytycznej20 musiała
nie była w stanie się ustrzec. Wiara w cuda
wykazać się ścisłym związkiem z byciem i świa‑
technologii okazała się złudna, zaś koncepcja
tem, a przede wszystkim uczestniczyć w życiu,
wspólnot raczej mało przekonywująca, zwłasz‑
które na powrót stało się jednym z najważniej‑
cza, że nie bardzo było wiadomo, za pomocą
szych filozoficznych terminów.
jakich kryteriów ustalać ich zakres i moce decyzyjne a przede wszystkim – jakie przyjąć
Nowe perspektywy i nowe iluzje
dla nich kryteria racjonalności. Po krótkiej,
Pierwsze lata po krytycznej fazie ponowocze‑
choć intensywnej ekstazie świeżo odzyskanej
sności upłynęły przede wszystkim pod zna‑
wolności, świat późno‑ponowoczesny pogrążył
kiem pragmatystycznej euforii i upajania się
się w kompletnym bałaganie, który Zygmunt
swobodą myślenia pozbawionego podstaw –
Bauman elegancko określił „płynnością”.25
konsekwencjami zarówno neo‑pragmatyzmu
I diagnozował: „jesteśmy nadal w ruchu, ale nie
8 wiemy już, dokąd idziemy; nie wiemy nawet, czy
na temat nowoczesności”.29 Nowa racjonalność,
postępujemy w prostej linii, czy też kręcimy się
która wyłaniała się z nostalgii za porządkiem
w kółko”.26 Moment ten okazał się jak najbardziej
miała być więc również podporządkowana
stosowny dla pojawienia się pierwszego waż‑
wymogowi użyteczności, którą teraz zaczęto
nego zwrotu filozofii po ponowoczesności kry‑
określać jako „praktyczno‑moralny sens zdol‑
tycznej, to znaczy zwrotu etycznego, który miał
ności i rzeczywistej możliwości działania w imię
przynieść – jak znów trafnie wyraził to Bauman
dobra i prawdy”.30
– „modus vivendi w warunkach stałej i nieule‑
Ów „renesans porządku wartości”31 – bar‑
czalnej niepewności bytu, recepty na egzysten‑
dzo szybko przyniósł jednak kolejne pytanie:
cję w warunkach współistnienia wielu współ‑
o jaką właściwie etykę nam chodzi? Ta trady‑
zawodniczących ze sobą form życia, z których
cyjna, dobrze znana równie tradycyjnej filo‑
żadna nie może dowieść, że opiera się na czymś
zofii, oparta przede wszystkim na wzorcach
solidniejszym i bardziej wiążącym niż jej własne,
Platońsko‑Kantowskich – była podobnie uni‑
historycznie ukształtowane konwencje.”27
wersalistyczna, a nawet fundamentalistyczna
Właśnie w etyce starano się znaleźć jakieś
jak jej matka Metafizyka. Powrót do niej
nowe punkty oparcia – dużo „słabsze” od meta‑
oznaczałby więc cofnięcie się na nadwątlone
fizycznych „fundamentów”, lecz jednak niosące
zawczasu pozycje, a tego zdecydowanie sta‑
ze sobą choćby namiastkę ładu i porządku.
rano się uniknąć. Oparcie w etyce było moż‑
Zwłaszcza, że sama etyka w tradycji metafi‑
liwe, a nawet – jako się rzekło – pożądane, lecz
zycznej pojawiała się zwykle w roli „dyskrymi‑
najpierw należało ją poddać analogicznej „roz‑
nowanej mniejszości” – wprawdzie stanowiła
biórce”, jakiej wcześniej doświadczyła tradycja
zawsze istotny składnik metafizycznych sys‑
metafizyczna. W krytycznej rewizji i projekto‑
temów, lecz zawsze kryła się w cieniu ontologii
waniu kształtu nowej etyki decydującą rolę
i epistemologii.
odegrali bez wątpienia Rorty, Bauman, Der‑ rida i Foucault, a ich wysiłki – choć także nie
Na niepewność – etyka
do końca zbieżne w szczegółach – znów jednak
Konstatacja, że pragmatyka pozbawiona etyki
prowadzić miały do jednego wspólnego celu:
może prowadzić tylko na manowce nie była
odrzucenia uniwersalistycznej „etyki kodek‑
oczywiście odkryciem szczególnej wagi. Trudno
sów”, a w zamian – przejścia na stronę praktycz‑
też się dziwić, że w stronę myśli etycznej zwró‑
nej (i praktykowanej) moralności (Bauman)32,
ciły się zwłaszcza najbardziej pragmatystycznie
podważenia racji bytu etyki zasad i skupienia
ukierunkowane orientacje, jak neo‑pragmatyzm
uwagi na etyce wrażliwości (Rorty)33, odejścia
czy dekonstrukcja. Było też równie oczywiste,
od etyki Toż‑Samości na rzecz etyki Inności
że po „poście” powrót do metafizyki i esencja‑
(Derrida)34, wreszcie – wypracowania kon‑
lizmu oznaczałby krok raczej bezsensowny –
cepcji „indywidualnej moralności” i „troski
przejście od metafizyki do etyki wydawało się
o siebie” (Foucault). Zdaniem tego ostatniego,
więc nie tylko słuszne, lecz ze wszech miar uza‑
bardzo krytycznie oceniającego tradycyjną
sadnione.28 Przejście to zadekretował niejako
myśl etyczną, powrót do moralności i jej zin‑
John Fekete, tytułem wydanej w 1988 roku Lon‑
dywidualizowanie było absolutnie konieczne,
dynie książki: Life After Postmodernism: Essays
bowiem, jak twierdził, „poszukiwanie formy
on Value and Culture. Zwracał też przy okazji
etyki do przyjęcia dla wszystkich – w tym sen‑
uwagę na rzecz niebywale istotną, a mianowicie
sie, że wszyscy mieliby się jej podporządkować
– że zwrot etyczny nie jest jakąś nieoczekiwa‑
było czymś katastrofalnym”.35
nym woltą filozofii (a wraz z nią humanistyki)
W każdym z wymienionych przypadków
– ale, że jest on wręcz naturalną konsekwen‑
chodziło więc w gruncie rzeczy o analogiczną
cją wczesnej fazy ponowoczesności, czerpie
kwestię, co zapewne najdobitniej wyraził
bowiem „swój impet z serii krytycznych refleksji
Zygmunt Bauman już w Dwóch szkicach
Dekada Literacka 1 (250)
9 o moralności ponowoczesnej: o rezygnację
i ich funkcjonariuszy.
z etyki jako teorii nadbudowanej nad moral‑
Niewątpliwym pio‑
nością (praktyką), odrzucenie modelu podpo‑
nierem na tej drodze
rządkowanego „ekspertom etycznym” arbi‑
był znów Jacques
tralnie ustanawiającym zasady postępowania,
Derrida, dla którego
a w zamian – obdarzenie większym zaufa‑
„polityczność” ozna‑
niem tzw. „zwyczajnych ludzi”, zmuszonych
czała performatywne
na co dzień dokonywać wyborów moralnych,
i n te r w e n i o w a n i e
powiązanych z ich osobistą sytuacją życiową
we wszelkie formy
i doświadczeniem. Rorty, z kolei, domagał
„zamrożonej rzeczy‑
się zaniechania ustalania praw etycznych,
wistości”36 (społecz‑
a w zamian – stawiania pytań, kto z powodu
nej,
ideologicznej,
tych praw cierpi i kogo one wykluczają, a więc
etycznej, filozoficznej,
– wzbogacenia refleksji etycznej o emocjo‑
a także politycznej)
nalność, usuniętą z jej obszaru przez Platona
opartej na opozy‑
i Kanta. Jego koncepcja wyraźnie współgrała
cjach, stereotypach
z propozycjami Derridy i Foucaulta, dla któ‑
i fiksacjach.37 Jego
rych najbardziej istotne stało się zdecydowane
myśl
przeorientowanie perspektywy: przejście
w znacznym stop‑
polityczna
do praktyki moralnej uwzględniającej przede
niu zainspirowała
wszystkim interesy marginalizowanych lub
przesunięty
wykluczanych Innych, których prawa nie były
w czasie w stosunku
w ogóle brane pod uwagę przez etyczny uni‑
do amerykańskiego
wersalizm nowoczesności. W ten sposób zwrot
zwrot
etyczny otworzył pole kolejnemu ważnemu
europejskiej myśli
zwrotowi filozofii – zwrotowi politycznemu.
nieco
polityczny
filozoficznej, czego
Nie da się jednak ukryć, że po krytycz‑ nej fazie ponowo‑ czesności filozofia istotnie przypomi‑ nała pacjentkę, która dopiero co zeszła z psychoanalitycz‑ nej kozetki i wpraw‑ dzie bardzo dobrze wie, co jej doskwiera, ale jeszcze nie ma bla‑ dego pojęcia, co wła‑ ściwie z tym wszyst‑ kim zrobić.
wymownym potwierdzeniem stał się opu‑
Filozoficzne, czyli: polityczne
blikowany już po śmierci filozofa tom Adieu
Nieżyjący już krytyk postkolonialny Edward
Derrida, w którym najważniejsze europejskie
Said powiedział kiedyś, że „wszystko jest poli‑
autorytety „nowej polityczności” (Alain Badiou,
tyką”, bo nawet jeśli pijemy poranną kawę,
Etienne Balibar, Jean‑Luc Nancy, Jacques
to musimy mieć świadomość jest ona zbierana
Rancière, Sławoj Żiżek i inni) składały hołd
przez małe, wygłodzone brazylijskie dzieci
twórcy dekonstrukcji, podkreślając jak ważne
za mniej niż pół dolara dziennie. Choć brzmi
były dla nich inspiracje jego myślą.38 Chociaż
to nieco przesadnie, to jednak taki sposób
wpływ Derridy mógł nie wydawać się w tym
myślenia zadomowił się w filozofii w późnych
przypadku aż tak znaczący, jak na przykład
latach 80. i 90., a jego konsekwencje trwają
inspiracje Michela Foucaulta – desygnowanego
do dnia dzisiejszego. W największym stopniu
w Stanach Zjednoczonych na ojca zwrotu poli‑
wpłynęła na to zapewne wspomniana zmiana
tycznego – to jednak jego uporczywe atakowa‑
etosu filozofa – jego przeobrażenie się z teore‑
nie tradycji metafizycznej jako wykluczającej
tyka w aktywistę, czynnie zaangażowanego
Innych i naznaczonej ukrytą przemocą okazało
w istotne problemy sfery publicznej. Zwrot
się ostatecznie bardzo wpływowe.39
polityczny, który rozpoczął się w Stanach Zjed‑
Z czasem nurty nowej filozofii politycznej
noczonych przyniósł też ze sobą nowe, znacz‑
rozmnożyły się znacznie, zaś sama idea „poli‑
nie szersze rozumienie „polityczności”, prze‑
tyczności” przybrała bardzo różne oblicza.
ciwstawiane tradycyjnemu pojęciu „polityki”
Ważną rolę odegrały w tym procesie również
jako ograniczonej do politycznych instytucji
opcje feministyczne, genderowe i queerowe,
10 których dokonania zyskały w myśli filozoficz‑
tradycji i zdrowym kosmopolityzmem. Jednak
nej istotne zaplecze pojęciowe, a jednocześnie
niezależnie od poszczególnych wizji nowej poli‑
– zwrotnie – zapładniały również filozofię. Bar‑
tyczności, było dobrze widoczne, że na plan
dzo inspirujące okazało się na przykład femi‑
pierwszy wszystkich tych rozważań wysuwają
nistyczne (drugo‑falowe) uznanie polityczno‑
się problemy Inności, a szczególnie wydobywa‑
ści za sferę napięć na przecięciu prywatnego
nie na powierzchnię form opresji, których Inni
i publicznego, genderowe badania nad kon‑
doświadczają w społeczeństwach i kulturach.
sekwencjami społecznego funkcjonowania
Z dzisiejszej perspektywy śmiało nawet można
kategorii płci i nałożonych na nią rozmaitych
by powiedzieć, że odwrót od myśli Tożsamo‑
stereotypów kulturowych czy gueerowe ana‑
ści i przesunięcie zainteresowania filozofów
lizy sposobów dyskryminowania mniejszości
w stronę myśli Inności było najważniejszą
seksualnych w przestrzeni społecznej i kultu‑
konsekwencją wczesnej ponowoczesności,
rowej. Pojawiły się też nowe ujęcia politycz‑
a w latach 80. i 90. stało się ono już na tyle
ności, jak na przykład koncepcja Jacquesa
wyraźne, że odczytano je jako symptom rady‑
Rancière’a, dowodzącego że polityczne zaczyna
kalnej zmiany paradygmatu.
się w momencie tworzenia arbitralnych gra‑ nic między tym, co widzialne i tym, co niewi‑
Apoteoza Inności
dzialne (czyli –wykluczone)40, albo rozumienie
Być może najwcześniej dostrzegł tę zmianę Vin‑
polityczności jako konfrontacji różnych wizji
cent Descombes, który już w 1979 roku zasygna‑
w sferze społecznej według Chantal Mouffe,
lizował ją w tytule swojej książki To Samo i Inne,
autorki wydanej niedawno po polsku książki
Czterdzieści pięć lat filozofii francuskiej (1933–
Polityczność.41 Filozofia – jak określił to Rorty
1978).43 Zwracając również uwagę na wcze‑
– przybrała więc postać „polityki kulturalnej”,
śniejsze inspiracje myśli Inności, Descombes
co prowadzić miało do zdecydowanej zmiany
podkreślał, że obecnie można ją uznać za domi‑
jej pozycji i do wyznaczenia jej nowej, bardzo
nującą tendencję współczesnej myśli filozo‑
ważnej roli we współczesnym świecie.42
ficznej. Również w jego ocenie w największym
Wspólną wypadkową wielu tych koncepcji
stopniu przyczyniły się do niej dokonania filo‑
stało się w końcu przeświadczenie, że „poli‑
zofów ponowoczesnych, a zwłaszcza – podjęta
tyczność” oznacza wszelkie sposoby badania,
przez nich krytyczna analiza fundamentów
opisu i prezentacji obszarów konfliktowości
myśli Tożsamości. Oczywiście problematyka
między tymi całościowymi systemami (ide‑
Inności także nie była obca tradycyjnej filozo‑
ologicznymi, politycznymi, religijnymi czy
fii, ale – jak trafnie podsumował to Emanuel
filozoficznymi) które roszczą sobie preten‑
Lèvinas (bez wątpienia najważniejszy patron
sje do uniwersalności, a zatem do dominacji
duchowy tego zwrotu) – na gruncie metafizyki
– i indywidualnymi przekonaniami i stylami
Inny myślany był zawsze przez negację: w opo‑
życia. W tej, by tak rzec, agonicznej idei poli‑
zycji „Ja”-„Inny” lub „Toż‑samy”– „Inny”44, zaś
tyczności znalazło się miejsce na takie istotne
opozycja ta i połączona z nią hierarchia skutko‑
kwestie jak np. zderzenie arbitralnych syste‑
wała najczęściej marginalizacją lub usuwaniem
mów etycznych ze wspomnianą Baumanow‑
Innych poza granicę filozoficznych systemów,
ską „praktyczną moralnością pojedynczego
dla których Tożsamość stanowiła szczególnie
człowieka”, napięcia między zdeterminowanym
uprzywilejowaną kategorię. Dostrzegał to rów‑
religijnie heteronormatywnym modelem tożsa‑
nież Derrida, pytając na przykład: „jeśli odmien‑
mości i indywidualnymi tożsamościami seksu‑
ność innego jest ustawiona, to znaczy tylko
alnymi, które się w tym modelu nie mieszczą,
ustawiona, to czy nie wraca do tego samego,
czy np. starcia fundamentalistycznej idei toż‑
np. pod postacią ‘przedmiotu ukonstytuowa‑
samości narodowej z ideą otwarcia, szukającą
nego’ lub ‘produktu ukształtowanego’, któremu
kompromisu między szacunkiem dla własnej
nadano sens?”45
Dekada Literacka 1 (250)
11 I odpowiadał, że „odmienność Innego”
skupiona na wykluczaniu chorych psychicznie,
w żaden sposób nie może zostać „ustawiona” –
więźniów, chorych somatycznie oraz odmien‑
to znaczy w jakikolwiek sposób zadekretowana
nych seksualnie z dyskursu filozoficznego,
z góry – zawsze prowadzi to bowiem do jego
a w konsekwencji – ze sfery społecznej46. Przede
uprzedmiotowienia, a więc do pozbawienia go
wszystkim zaś – Derridowska krytyka tworze‑
odmienności.
nia metafizycznych opozycji/hierarchii, skutku‑
Stawiając kwestię Inności na pierwszym
jących wykluczeniami wszystkiego, „co Inne”.
planie swoich dociekań myśl późnej ponowo‑
Drugi nurt – można by go nazwać „ekspery‑
czesności musiała zmierzyć się jednak z nieła‑
mentalnym” – przyniósł już próby pozytyw‑
twym problemem jej „pozytywnego” myślenia.
nego myślenia Inności, połączone z próbami
A było to niełatwe, bowiem o ile negatywizm
ominięcia zasygnalizowanej wcześniej aporii.
tradycji metafizycznej nieuchronnie prowa‑
Można by tu zaliczyć na przykład (znów pre‑
dził do wykluczeń, to myśl pozytywna niosła
kursorskie wobec „późnej” ponowoczesności)
ze sobą ryzyko przyswojenia, a zatem pozba‑
poglądy Lèvinasa (na przykład z książki Czas
wienia Innego – jak mówił Derrida – „niezbywal‑
i to co inne47) i jego fenomenologię „twarzy”
nego prawa do inności”. Ten pierwszy czynił go
(jako „radykalnie innej”).48 Następnie – badaną
zawsze „obcym”, w perspektywie drugiej – Inny
przez Derridę praktycznie (bo w toku czytania)
stawał się „swoim”, a tym samym (z całkiem
kwestię „inności idiomu” literackiego49. Ponadto
oczywistych względów) po prostu przestawał
– problematykę Innego w myśli Lacana czy kon‑
być „innym”. Przestrzeń tej aporii: myślenia
cepcję „abiektu” Kristevy z Potęgi obrzydzenia50
Innego albo jako „obcego”, albo jako „swojego”
itp. Wszystkie te próby te przebiegały pod zna‑
– wyznaczy teraz najważniejsze kierunki filo‑
kiem poszukiwań rozmaitych dróg wyjścia poza
zoficznych poszukiwań. A podstawowe pytanie
esencjalizm, a zatem – unikania pytań „czym
będzie brzmiało: jak pozytywnie myśleć Inność,
jest Inność”?, albo „kim jest Inny?” – a w zamian
by jednocześnie nie pozbawić jej tego, co dla
przynosiły różne sposoby „doświadczalnego”
niej niezbywalne? Wyzwanie to nada wspólny
mierzenia się z Innością, szczególnie wyraźnie
ton charakter rozmaitym projektom filozoficz‑
widoczne w pracach Kristevy (badającej specy‑
nych w ostatnich dwóch dekadach XX wieku,
ficzne doświadczenie „Innego we mnie”) oraz
w szczególności zaś stanie się bardzo istotne
Derridy (poszukującego „doświadczeń Inno‑
dla samego Derridy.
ści” w „eksperymentalnym polu” literatury).51
Z perspektywy czasu można już dostrzec
I wreszcie trzeci nurt – który najprościej można
kilka wyraźnych nurtów myśli Inności.
by nazwać „dialogicznym”, ponieważ łączył
Pierwszy z nich określiłabym „rewizjoni‑
on w sobie koncepcje zrodzone na gruncie
styczno‑emancypacyjnym”, zapoczątkowa‑
wcześniejszej filozofii dialogu i hermeneutyki
nym jeszcze we wczesnej fazie ponowocze‑
radykalnej Derridy. Jego istotnym wyróżni‑
sności (a nawet – jak w przypadku Lèvinasa
kiem stały się próby myślenia w perspektywie
– znacznie wcześniej). Za najbardziej wyraziste
wytwarzania relacji z Innym, w taki sposób
przejawy tej tendencji posłużyć mogą wspo‑
jednak, by uniknąć jego „uprzedmiotowienia”.
mniane diagnozy autora Całości i nieskończo-
Można by tu wymienić zarówno wcześniejsze
ności, dotyczące negatywistycznego myślenia
koncepcje Lèvinasa, Bubera, Rosenzweiga czy
Innego na gruncie tradycji filozofii Zachodniej
Tischnera, jak i Derridowską ideę „diffèrance”
i „metafizycznej przemocy” stosowanej wobec
z lat 60. (również prekursorską wobec poszu‑
Innych. Następnie (również prekursorskie)
kiwań późnej ponowoczesności) czy podejmo‑
prace Michela Foucaulta, poświęcone dyskur‑
wane przez niego już w latach 80. rozważania
sowi psychiatrycznemu, penitencjarnemu, kli‑
na temat „przyjaźni”, „daru” i „gościnności”,
nicystycznemu (z lat 60. i początku 70.) oraz
jako istotnych aspektów filozofii „spotkania
seksuologicznemu (z lat 1976–84) i jego uwaga
z Innym”.52 Najprostszy sens wszystkich tych
12 wysiłków wyrazić można znów słowami nie‑
potrzebę wspólnoty, rozumianej jako „wielość
ocenionego Lèvinasa: „absolutnie Inne to inny
w jedności”, a przede wszystkim uwzględniają‑
człowiek” 53, a uznanie jego odmienności należy
cej prawa Innych do „bycia Innymi”. Odwołu‑
przyjąć za sprawę bezsprzecznie podstawową
jąc się do Śladu innego Lèvinasa56, stwierdzał:
dla współczesnej, pluralistycznej społeczności.
„prawdę mówiąc nie ma co pytać, czym jest owo
Warto też dodać, że już najwcześniejsze prak‑
spotkanie. Jest ono właściwym spotkaniem,
tyki dekonstrukcji, podejmowane przez Derridę
jedynym wyjściem, jedyną przygodą poza sobą,
w końcu lat 60. motywowane były jego sprze‑
ku owemu nie dającemu się przewidzieć innemu.
ciwem wobec marginalizowania i/lub wyklu‑
[…] Brak więc upojęciowienia tego spotkania:
czania Inności. Bez względu na to bowiem, czy
jest ono możliwe poprzez innego, poprzez nie‑
w konkretnym przypadku Inne było “ciałem”,
przewidywalność, „oporność wobec kategorii”.”57
„zmysłami”, “kobietą”, „materialnością”, “pismem”
Bezwarunkowe otwieranie się na Inność,
czy „zdarzeniem” – zawsze starał się wykazać,
piękne hasła gościnności i przyjaźni zdomino‑
że nie znajdowało ono miejsca w systemach
wały nie tylko późną myśl Derridy, lecz również
opartych na „zasadzie Tożsamości”. Wypra‑
pozostałych myślicieli późnej ponowoczesności.
wiając się na „drugą stronę” tekstów, do ich
I faktycznie było pięknie – aż do 11 września
niejawnego głęboko ukrytego myślowego pod‑
2001 roku, czyli do ataku na World Trade Cen‑
łoża, Derrida badał zarazem opór, jaki Inność
ter w Nowym Jorku. Data ta oznaczała nie tyle
stawia wszelkiemu ujednoliceniu. Bardzo traf‑
„koniec” (w sensie faktycznym) myśli Inności,
nie komentował to Ryszard Nycz: „to bowiem,
ile jej wejście w fazę kryzysową, a konkretnie
co znajduje się “po tamtej stronie”, nie daje się
– konieczność postawienia zupełnie nowych
ująć inaczej jak negatywnie: to znaczy albo
pytań.58 Po tym wydarzeniu bowiem, kwestią
przez sam opór, jaki stawia artykulacji i rozu‑
znacznie bardziej domagającą się przemyślenia
mieniu, albo też za sprawą specjalnych stra‑
na gruncie filozofii stała się nie tyle problema‑
tegii analitycznych [...] których zadaniem jest
tyka Innego, ile Obcego – zwłaszcza Obcego,
doprowadzić do rozluźnienia bądź odsłonięcia
który stanowi dla nas rzeczywiste zagrożenie.59
szczelin na pozór szczelnie zamkniętej struk‑ tury i napotkania śladów jej podatności czy “wrażliwości” na nadejście Innego.”54
Obcy u bram, czyli filozofia po 11 września
Najważniejsza motywacja praktyk Derridy
Wielu ponowoczesnych filozofów zwracało
brała się więc z potrzeby gruntownego przemy‑
uwagę na „tragiczne przerwanie” nowoczesno‑
ślenia „tego, co Inne” i co, jako takie nie poddaje
ści, którego symbolem, albo – jak to określano –
się nawykowym kwalifikacjom metafizycznym.
„nazwą paradygmatyczną” stało się „Auschwitz”.
A konsekwencją tych przemyśleń miało być –
Można by powiedzieć – oczywiście toutes pro-
jak sam to określał – „udzielenie Innemu pozy‑
portion gardées – że również myśl Inności
tywnej odpowiedzi” i „otwarcie (mu) przejścia”.
doświadczyła na początku XXI wieku bolesnej
W Przemocy i metafizyce, zainspirowany poglą‑
traumy, która postawiła pod znakiem zapyta‑
dami Lèvinasa stwierdzał, że jesteśmy winni
nia wcześniejszy optymizm i rzuciła ponury
przede wszystkim głęboki szacunek dla Innego
cień na wszystkie te szczytne hasła i ideały,
„jako tego kim jest: jako innego”.55 Dlatego też
które miały doprowadzić nie tylko do eman‑
postulował, by nawet „relację” z Innym zastą‑
cypacji Inności w dyskursie filozoficznym, lecz
pić „spotkaniem” i opowiadał się też po stronie
przede wszystkim do bezwarunkowej akcep‑
„tolerancji bezwarunkowej”, w której zarówno
tacji Innych w sferze społecznej i kulturowej.
„Ja”, jak i „Inny” współistnieją zawsze na cał‑
Temat „Obcego”, który coraz częściej zaczął się
kowicie równych prawach. Zdecydowanie
pojawiać w najnowszych przemyśleniach filo‑
sprzeciwiając się globalizacji (jako prowoku‑
zofów nie był też refleksji filozoficznej nieznany
jącej potrzebę zachowania odrębności) głosił
– istniał on już od Starożytności, choć raczej
Dekada Literacka 1 (250)
13 incydentalnie. Jednak od pewnego czasu to wła‑
doświadczenia – zarówno pojmowanej topogra‑
śnie problem Obcości, zakłócającej harmonię
ficznie, jak i w sferze doświadczeń duchowych.
naszego środowiska i prowokującej zachowa‑
I nigdy nie da się z góry zadekretować relacji,
nia, jakich sami nigdy byśmy się po sobie nie
jaka wytwarza się między nami i tym, który
spodziewali – stał się jednym z najważniejszych
wtargnął w porządek naszego świata. Doświad‑
filozoficznych tematów i problemów. A nawet
czenie Obcego – pisał Waldenfels – „od samego
być może najważniejszym, bo po ponad dwu‑
początku wykazuje też pewną ambiwalencję;
dziestu latach zajmowania się Innością – jej
jawi się zarazem jako pokusa i zagrożenie
rozmaitymi postaciami, historią jej dyskrymi‑
i może nasilać się aż do postaci horror alieni.
nacji i opresji, a także po długim okresie praw‑
Jest zagrożeniem, ponieważ obce stwarza kon‑
dziwego kultu Inności – płciowej, seksualnej,
kurencję wobec własnego, może je pokonać; jest
etnicznej, rasowej itp. i po idącej w ślad za tym
pokusą, ponieważ obce budzi do życia możli‑
modzie na „poprawność polityczną” – a więc
wości, które w mniejszym lub większym stop‑
po bardzo długim okresie poszukiwania spo‑
niu były wykluczone przez porządki naszego
sobów pozytywnego i pozbawionego dawnych
życia […]. W obu przypadkach doświadczenie
obciążeń otwierania się na wszelką Inność –
obcego aktywizuje granicę między własnym
zrozumieliśmy, że to właśnie Obcy, a nie Inny
i obcym, i to tym bardziej, im bliżej obce do nas
stanowi dla filozofii największe wyzwanie.
podchodzi.” 60
A co więcej – nie jest to tylko problem stricte
Owo nagłe pojawienie się Obcego w naszej
filozoficzny, lecz także społeczny i polityczny.
przestrzeni wytwarza więc bardzo szczególną
Im silniejsze bowiem są tendencje globaliza‑
sytuację, domagając się od nas – jak dopo‑
cyjne, tym bardziej radykalizuje się ich rewers
wiadał autor Topografii obcego – „duchowej
– realne zagrożenie terrorystyczne, dające się
adaptacji w doświadczeniu”.61 Być może taka
dotkliwie odczuć nie tylko w Stanach Zjedno‑
adaptacja, w którą filozof optymistycznie wie‑
czonych, ale również w Europie.
rzy – nigdy się nie powiedzie i Obcy pozostanie
Dla literatury temat ten odkrył oczywiście
na zawsze nieoswajalnym intruzem, budzącym
już dawno temu Albert Camus i w jego słynnej
tylko nasz lęk i potrzebę zamknięcia przed
powieści również postać Mersault – obcego
nim drzwi. Jednak – i taka była jego konkluzja
w zuniformizowanym społeczeństwie – sku‑
– mierzenie się z tym doświadczeniem, mie‑
piała w sobie starannie skrywane napięcia
rzenie się praktyczne, a nie teoretyczne – jest
i konflikty. Ale dla filozofii takim momentem,
absolutnie konieczne i zawsze prowadzi ono
który wręcz domagał się starannego przemy‑
do naszej wewnętrznej przemiany. Zamiesz‑
ślenia newralgicznej kwestii Obcości stała się
czone w Filozofii w czasach terroru rozmowy,
właśnie tragedia 11 września, kiedy to pojawiło
które Giovanna Borradori przeprowadziła
się kolejne palące pytanie, z którym współcze‑
z Jurgenem Habermasem i Jacquesem Der‑
śni filozofowie jakoś musieli sobie poradzić.
ridą niemal tuż po 11 września ujawniały jed‑
Mianowicie – co zrobić, kiedy mimo naszych
nak dotkliwą bezradność obu myślicieli wobec
usilnych wysiłków, by nie starać się na siłę przy‑
tego problemu. Wykazały też, że newralgiczny
swajać ani też wykluczać – Inny pozostaje dla
problem obcowania z Obcością nie jest moż‑
nas Obcym, który nie tylko narusza integral‑
liwy do rozwiązania za pomocą teoretycznych
ność zajmowanego przez nas terytorium, nie
rozstrzygnięć – wymaga długofalowej, bardzo
tylko zaburza naszą hierarchię wartości, ale
rozważnej polityki, której pozytywne efekty
wręcz nastaje na nasze życie. Niemiecki filo‑
– o ile w ogóle dające się osiągnąć – będą moż‑
zof Bernhard Waldenfels – jeden z tych, którzy
liwe jedynie w dalekiej przyszłości. Rozwa‑
być może najbardziej wnikliwie eksplorują dzi‑
żania te przypomniały również wcześniejsze
siaj tę kwestię – zwrócił uwagę na to, że Obcy
spory, toczone na gruncie historiozofii – słynną
pojawia się zawsze w przestrzeni naszego
formułę „końca historii” Francisa Fukuyamy,
14 twierdzącego, że wobec wszechobecnego
zawierał w sobie dwuznaczność, która w ocenie
konsumpcjonizmu i nastawienia na komfort
jej redaktorów zapowiadała przyszły kierunek
życia nie grożą nam już wielkie historyczne
rozwoju myśli humanistycznej – zwłaszcza
konflikty i wydarzenia o globalnym znaczeniu
filozoficznej i teoretyczno-literackiej. Z jednej
i polemiczną wobec jego prognozy koncepcję
strony bowiem – niósł on pytanie, jak wygląda
Samuela P. Huntingtona, przewidującego już
obecnie życie po Teorii – a więc po całym długim
wówczas, że w niedalekiej przyszłości wielką
okresie rewidowania fundamentów i założeń
historię tworzył będzie konflikt cywilizacji –
teorii nowoczesnej. Z drugiej strony jednak –
starcie Zachodu i Wschodu, a w szczególności
wpisana była w niego również najogólniejsza
chrześcijaństwa i islamu.62 Te katastroficzne
odpowiedź na to pytanie: p o Teorii przyszedł
prognozy autora opublikowanego w 1996
czas na życie – a więc także przywrócenie
roku Zderzenia cywilizacji wielokrotnie zna‑
należnego miejsca problematyce doświad‑
lazły już swoje tragiczne potwierdzenie, a ich
czenia, również traktowanego po macoszemu
gruntowne przemyślenie stanowi niewątpliwie
przez tradycyjną filozofię.65 Bez wątpienia naj‑
jedno z najważniejszych zadań, jakie stoi dziś
ważniejszym przesłaniem tej książki stało się
przed filozofią.
bardzo stanowczo wyrażane przez wszystkich jej autorów i redaktorów przekonanie, że nie
Życie po „końcu” czyli powrót życia
ma już powrotu do Teorii, będącej nieprze‑
Jednak w ostatnim dziesięcioleciu myśl filo‑
puszczalną siecią pojęć, schematów, modeli
zoficzną zdaje się nie tylko zaprzątać proble‑
czy systemów. Jedyny dopuszczalny modus
matyka polityczna, choć nadal stanowi ona
vivendi refleksji teoretycznej w czasach obec‑
jej bardzo istotny wątek. Bez wątpienia jedną
nych to nie tyle bycie „teorią życia” – takie
z tendencji, które zainspirował ponowoczesny
koncepcje filozofia co najmniej kilka razy prze‑
odwrót od teorii i zwrot w stronę praktyki jest
rabiała już wcześniej – ile myślą skierowaną
triumfalny powrót życia i jego nobilitacja jako
w stronę „rzeczywistego życia” [real life] oraz
tematu filozoficznego. Próba odbudowania
– w stronę rozmaitych praktyk, dziejących się
owej więzi filozofii ze „światem życia”63 może
w jego przestrzeni. Otwierając tom pytaniem
wydawać się niełatwa w realizacji, jednak
„what are we after?” („jacy jesteśmy po?”) jeden
wszystko wskazuje na to, że w chwili obecnej
z redaktorów książki, John Shad, przypominał
(na szczęście) nie ma już od niej odwrotu. I nie
słynne powiedzenie Hegla o sowie Minerwy
chodzi tutaj bynajmniej o odgrzanie starych,
wylatującej o zmierzchu i odnosił je do ogólnej
dobrze znanych haseł egzystencjalistów, w myśl
sytuacji teorii w filozofii. Filozofia jako myśl
których „egzystencja poprzedzała esencję”,
o świecie zawsze przychodziła zbyt późno –
choć w owym przywracaniu życia (w) filozofii
gdy to, co starała się „pomyśleć” dawno prze‑
pobrzmiewa też na pewno jakieś odległe echo
minęło. Albo też – zbyt wcześnie w stosunku
ich wysiłków. Tendencję tę już jakiś czas temu
do tego, co się wydarzało, zamykając zdarzenie
sygnalizowały dwie ważne konferencje, które
i doświadczenie w sztywnych ramach pojęcio‑
odbyły się na przełomie lat 2001–2002 w Duke
wych, lub narzucając im z góry restrykcyjne
University w Stanach Zjednoczonych, oraz
reguły. W ten sposób ustanawiała kolejne for‑
w Loughborough University w Wielkiej Bry‑
tyfikacje pomiędzy swoimi sztucznymi kon‑
tanii. Były one poświęcone aktualnemu (wów‑
ceptami, a tym co będąc „dzianiem się” z samej
czas) stanowi teorii w filozofii i teorii w wiedzy
swojej natury nie poddawało się jakimkolwiek
o literaturze, a ich wyniki zebrał i podsumował
teorematom. Jeśli więc po ponowoczesności
tom pod nieco ekscentrycznym tytułem life.
teoria miała mieć w filozofii jakieś racje bytu,
after. theory64, składający się z rozmów z Jacqu‑
to musiała służyć praktyce życiowej, mocno
es’em Derridą, Frankiem Kermode, Toril Moi
osadzić się – tak podsumowywał swój wywód
i Christopherem Norrisem. Tytuł tej publikacji
Shad – w „tu i teraz”. A więc – jeśli przypomnieć
Dekada Literacka 1 (250)
15 wcześniejsze sugestie Rorty’ego – „reagować”
wywikłać się z rutyny. A tym samym uznawane
na wszystko to co ważne w życiu oraz aktywnie
niegdyś za obrazoburcze stwierdzenia Derridy,
uczestniczyć w jego aktualnych przemianach.
Rorty’ego i innych, dla których tradycja metafi‑
Miało to również oznaczać – wyraźnie w duchu
zyczna była jedynie „sypialnią myśli” – znalazły
poglądów Derridy – usunięcie wszelkich opozy‑
rzeczywiste potwierdzenie.
cji i dualizmów, które ustanowiła teoria nowo‑ czesna, nieodrodna latorośl Metafizyki Obecno‑ ści – a także usunąć ostatecznie wspomniane kantowskie podziały na zobiektywizowaną wiedzę, autonomiczną sztukę i uniwersali‑ styczną etykę. Rzecz znamienna – wypowiada‑ jący się również na łamach tej książki Jacques Derrida nie mówił właściwie niczego innego, ponad to, co głosił już od lat 60. Najważniej‑ sze było dla niego „otwieranie się na zdarze‑ nie i doświadczenie” – one to bowiem mogły przywrócić filozofii życie, a zarazem ku życiu ją skierować. Tak czy inaczej – wydana ponad dziesięć lat temu life.after.theory była niewąt‑ pliwie jednym z pierwszych, udokumentowa‑ nych śladów kolejnej gruntownej przemiany refleksji filozoficznej, ostatecznie pokonującej własny hermetyzm i kierującej się w stronę cze‑ goś znacznie bardziej podstawowego, a nawet wręcz pierwotnego. Tego, co również wypierane przez lata z jej obszaru jako „inne” – zyskiwało
Przypisy:
teraz poważne szanse na przywrócenie należ‑
1 After Philosophy. End or Transformation?, ed. by K.
nego mu miejsca. Bardzo wyraźnym przejawem tej tendencji w ostatnich latach stały się kolejne,
Baynes, J. Bohman, T. Mc Carthy, Massachusets 1987. 2 Zob. np. B. Banasiak, Filozofia „końca filozofii”.
być może nie tak spektakularne jak wcze‑
Dekonstrukcja Jacquesa Derridy, Warszawa 1995.
śniejszy zwrot etyczny, polityczny czy zwrot
3 Zob. zwł. wczesny tekst Jacquesa Derridy, poświęcony
ku Inności, lecz równie ważne zmiany filozo‑ ficznej optyki, mające właśnie za zadanie odzy‑ skać dla niej ową utraconą więź z życiem. Warto tu wymienić na przykład zwrot empiryczny i performatyczny66, oraz sygnały nowego filozo‑ ficznego namysłu nad problematyką natury67, a z drugiej strony – nad tym, co maksymalnie od niej odległe – nad kwestiami medialności i symulacji68, a także ich wpływu na nasze życie. Na przekór więc apokaliptycznym wieszcze‑ niom tradycjonalistów, próbujących za wszelką cenę zdyskredytować krytycyzm filozofów ponowoczesnych, „koniec” filozofii bynajmniej nie przyniósł jej upadku. Wprost przeciwnie –
Lèvinasowi, pt. Przemoc i metafizyka, w tegoż Pismo i różnica, przeł. K. Kłosiński, Warszawa 2004, oraz wni‑ kliwe omówienie tego tematu w myśli Heideggera autorstwa Johna McCumbera, Metaphysics and Oppression, Heidegger’s Challenge to Western Philosophy, Bloomington 1999. 4 Zob. tegoż, Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy, przeł. M. Kowalska i J. Migasiński, Warszawa 1997, oraz Nota o znaczeniach przedrostka „post-„ w: Postmodernizm dla dzieci. Korespondencja z lat 1982– 1985, przeł. J. Migasiński, Warszawa 1998. 5 Sformułowanie Derridy, zob. tegoż, Różnica (diffèrance), przeł. J. Skoczylas, przekład przejrzał S. Cichowicz, w: Drogi współczesnej filozofii, wybrał i wstępem opatrzył M. Siemek. Warszawa 1978, s. 398.
ożywił ją i otworzył ją na wiele nowych albo
6 Tamże, s. 402.
zapoznanych kwestii, pomagając jej przy tym
7 Etyka, a nawet polityka stanowiły wszak istotne skła‑
16 dowe systemów metafizycznych, jednak podporządko‑ wane były zawsze ich wymogom teoretycznym, a więc ich konsekwencje dla tzw. życia i jego rozmaitych praktyk wydawały się mocno wątpliwe. 8 Zob. np. A. Kaniowski, Filozofia po „lingwistycznym zwrocie”, „Teksty Drugie” 1990/5–6, s. 94. 9 J. Derrida, O gramatologii, przeł. B. Banasiak, Warszawa 1999. 10 Zob. tegoż, Nasza postmodernistyczna moderna, przeł. R. Kubicki, A. Zeidler‑Janiszewska, Warszawa 1998. 11 Zob. zwł. R. Rorty, Filozofia i zwierciadło natury, przeł. M. Szczubiałka, Warszawa 1994. 12 Kaniowski, op. cit. s, 98. 13 Określenie Derridy, Freud i scena pisma, w: Pismo i różnica, s. 395.
17 Odwołuję się tu do reformy filozofii zaproponowa‑ nej przez Rorty’ego, która zamiast tworzyć przedsta‑ wienia świata (być jej „zwierciadłem”), miała aktywnie reagować na jego przemiany i wspomagać ich rozu‑ mienie. Zob. zwł. tegoż, Filozofia a zwierciadło natury. 18 R. Rorty, Nauka jako solidarność, przeł. A. Chmielecki, „Literatura na Świecie” 1991/5. 19 Zob. też: Z. Bauman, Prawodawcy i tłumacze, przeł. A. Ceynowa i J. Giebułtowski, red. naukowa przekładu M.
Literatury na Wydziale Polonistyki, kierow‑ nik literacki Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Zajmuje się najnowszymi nurtami wiedzy o literaturze, este‑ tyce i filozofii (zwłasz‑ cza postmodernizmem i filozofią ponowoczesną). Autorka kilkudziesięciu prac naukowych – m.in. książek: Dekonstrukcja i interpretacja (2003), Anty‑Teoria literatury (2006) a także powieści, sztuk teatralnych oraz scenariuszy filmowych i radiowych.
interpretacyjnego, „Teksty Drugie” 1997/6. 25 Por. Z. Bauman, Płynna nowoczesność, przeł. T. Kunz, Kraków 2006. 26 Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, s. 72. 27 Prawodawcy i tłumacze, s. 10. 28 Szerzej pisałam na ten temat w rozdziale Od metafizyki do etyki w książce Anty‑Teoria literatury. Kraków 2006. 29 Cytuję za: B. Smart, Postmodernizm, przeł. M. Wasilewski. Poznań 1998, s. 106. 30 Kaniowski, op. cit., s. 99.
32 Zob. przywoływane wcześniej tegoż, Dwa szkice
na gruncie refleksji filozoficznej.
Kierownik Katedry Teorii
24 Zob. na ten temat: A. Szahaj, Granice anarchizmu
15 Kaniowski, op. cit., s. 96–97.
2004, której autor szczegółowo omawia tę tendencję
Jagiellońskiego,
postmodernizmu, przeł. P. Rymarczyk, Warszawa 1998.
31 Określenie B. Smarta, op. cit., s. 106.
A. Zawadzkiego, Literatura a myśl słaba, Kraków
Profesor Uniwersytetu
czesnej, Warszawa 1994, s. 61. Zob. też T. Eagleton, Iluzje
14 Wg słynnej zbitki Foucaulta.
16 Zob. np. wydaną stosunkowo niedawno książkę
Anna Burzyńska
Baumana, w: tegoż, Dwa szkice o moralności ponowo-
Kempny, Warszawa 1998. 20 Świadomie używam określenia „po ponowoczesności” (choć jest niezbyt zgrabne) zamiast dość często spoty‑ kanego – w „post‑ponowoczesności” – ponieważ użycie przedrostka „post” oznaczałoby krytyczną rewizję, nie zaś kontynuację fazy wcześniejszej. Rozróżnienie „po” i „post” – jest już dzisiaj również stosowane w wielu innych przypadkach – np. „po feminizmie”, czy „po teo‑ rii”. Zob. np. książkę T. Eagletona, After Theory, New
o moralności ponowoczesnej oraz Etykę ponowoczesną, przeł. J. Bauman, J. Tokarska‑Bakir, Warszawa 2006. 33 R. Rorty, Etyka zasad i etyka wrażliwości, przeł. D. Arciszewska, przekład przejrzał A. Szahaj, „Teksty Drugie” 2002 nr 1/2. 34 Derrida podejmował problematykę etyczną niemal w każdym ze swoich tekstów. Zob. także na ten temat: S. Critchley, The Ethics of Deconstruction, New York 1992 oraz: J. Gutorow, Na kresach człowieka: sześć esejów o dekonstrukcji. Opole 2001. 35 Powrót do moralności. Ostatni wywiad z Michelem Foucaultem (1926–1984), przeł. E. Radziwiłłowa. „Literatura na świecie” 1985/10, s. 335. 36 Określenie H. Cixous, zob. Z definicji sztuka to gest ratunku. Rozmowa Tomka Kitlińskiego z Hélène Cixous, „Magazyn sztuki” 1996/4. 37 Podkreślam – performatywne interweniowanie – bo mało kto dziś o tym pamięta, że Derrida wymy‑ ślił to już w latach 60., uprzednio zdekonstruowawszy teorię Austina.
York 2003, której tytuł w tłumaczeniu na język polski
38 Adieu Derrida, ed. by C. Douzinas, London 2007.
został, moim zdaniem, oddany niezgodnie z intencjami
39 Szczegółowo omawiam te problemy w książce
jej autora jako: „koniec teorii”. Zob. T. Eagleton, Koniec teorii, przeł. B. Kuźniarz. Warszawa 2012. 21 Zob. np. R. Rorty, Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje z lat 1972–1980, przeł. Cz. Karkowski, przekład przejrzał i przedmową opatrzył A. Szahaj, Warszawa 1998. 22 Dobrym tego przykładem była najbardziej chyba anar‑ chistyczna książka J.-F. Lyotarda, Poróżnienie, przeł. B. Banasiak, Kraków 2010. 23 J. Bailey, Pessimism, London 1988. Komentarz Z.
Dekada Literacka 1 (250)
Dekonstrukcja, polityka i performatyka (w druku). 40 Zob. zwł. J. Rancière, Dzielenie postrzegalnego. Estetyka i polityka, przeł. M. Kropiwnicki, J. Sowa, Kraków 2007 oraz, tegoż, Na brzegach politycznego, przeł. I. Bojadżijewa, J. Sowa. Kraków 2008. 41 Ch. Mouffe, Polityczność, przeł. J. Erbel, Warszawa 2008. 42 R. Rorty, Filozofia jako polityka kulturalna, przeł. i przedmową poprzedził B. Baran, Warszawa 2009.
17 43 Przeł. B. Banasiak i K. Matuszewski, Warszawa 1975.
53 Całość i nieskończoność, s. 26.
44 Zob. zwł. E. Lèvinas, Całość i nieskończoność. Esej
54 R. Nycz, Słowo wstępne, w: Dekonstrukcja w badaniach literackich, pod red. R. Nycza, Gdańsk 2000, s. 12.
o zewnętrzności, przeł. M. Kowalska, Warszawa 2002 oraz: Ślad innego, przeł. B. Baran, w: Filozofia dialogu, pod red. B. Barana, Kraków 1991.
55 Op. cit., s. 200. 56 Por.. E. Lèvinas, Ślad innego, przeł. B. Baran, w: Filozofia dialogu, pod red. B. Barana. Kraków 1991.
45 Pozycje. Rozmowy Jacquesa Derridy z Henri Ronsem, Julią Kristevą, Jean‑Louis Houdebinem i Guy Scarpettą, przeł. A Dziadek, Bytom 1997, s. 104.
57 Tamże, s. 161–162. 58 Argumenty na potwierdzenie ważności tej daty, jako wieńczącej pewien etap w myśli Inności, znaleźć
46 Mam tu na myśli cztery ważne książki Foucaulta:
można m.in. w książce G. Borradori, Filozofia w cza-
Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu, przeł. H.
sach terroru. Rozmowy z Jurgenem Habermasem
Kęszycka, wstępem opatrzył M. Czerwiński, Warszawa
i Jacquesem Derridą, przeł. A. Karalus, M. Kilanowski,
1987; Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, prze‑
B. Orlewski, pod red. A. Szahaja, Warszawa 2008.
łożył i posłowiem opatrzył T. Komendant, Warszawa 1993; Narodziny kliniki, przeł. P. Pieniążek, Warszawa 1999 i Historia seksualności, przeł. B. Banasiak,
59 To kolejną zmianę optyki myśli filozoficznej prze‑ powiadała już w 1997 roku książka Bernharda
T. Komendant i K. Matuszewski, wstępem opatrzył T.
Waldenfelsa, Topografia obcego. Studia z fenomeno-
Komendant, Gdańsk 2010.
logii obcego, przeł. J. Sidorek. Warszawa 2002, któ‑ rej autor zwracał uwagę m.in. na – spowodowaną przede wszystkim zmianami przestrzeni społecz‑
47 Przeł. J. Migasiński, Warszawa 1999. Książka
nej i politycznej krajów Europy i Ameryki – palącą
ta powstała na podstawie wykładów filozofa z lat 40.,
wręcz potrzebę podjęcia właśnie kwestii Obcości,
a opublikowana została we Francji dopiero w latach 60.
a nie Inności na gruncie współczesnej myśli filozoficz‑ nej. Problematykę tę uszczegółowiała kolejna książka
48 Zwł. w Całości i nieskończoności. Na ten bardzo ważny
filozofa z 2006 roku – Podstawowe motywy feno-
temat w myśli Lévinasa zwracał uwagę Derrida już Przemocy i metafizyce, podkreślając, że Lèvinasowska
menologii obcego, przeł. J. Sidorek, Warszawa 2009.
„nagość twarzy” nie była jedynie „figurą stylistyczną” –
Temat „Obcego” został również zasygnalizowany przez
lecz przynosiła doświadczenie szczególnego rodzaju
Lèvinasa, zob. np. w Całość i nieskończoności, s. 26.
spotkania z Innym, podczas którego – jak pisał Levinas – „Inny jest absolutnie obecny w swojej twa‑ rzy. Drugi – bez żadnej metafory – stawia mi czoło”. Zob. J. Derrida, Przemoc i metafizyka, s. 171. 49 Dla Derridy temat Inności był szczególnie ważny i to nie tylko w sferze literatury, ale również z powo‑ dów osobistych, bo sam określał siebie jako „potrój‑ nie Innego” – Żyda w Algierii, i algierskiego Żyda we Francji.
60 Topografia obcego, s. 42. 61 Tamże, s. 96. 62 S. P. Huntington, Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, przeł. H. Jankowska, Warszawa 2011. 63 Określenie J. Habermasa. 64 life. after. theory, ed. by M. Payne & J. Schad. London & New York 2003. 65 Zob. na temat M. Jay, Pieśni doświadczenia. Nowoczesne amerykańskie i europejskie wariacje
50 J. Kristeva, Potęga obrzydzenia. Esej o wstręcie, przeł.
na uniwersalny temat, przeł. A. Rejniak‑Majewska,
M. Falski. Kraków 2007 (pierwodruk francuski w 1980
Kraków 2008.
roku). 51 Za odwrotność tej postawy można by uznać koncep‑
66 Z braku miejsca nie omawiam już szczegółowo tych
cję Lyotarda z Poróżnienia – książki, w której zapro‑
tendencji. Zob. np. E. Domańska, „Zwrot performa-
ponował skrajnie anarchistyczną wizję świata, jako
tywny” we współczesnej humanistyce, „Teksty Drugie”
współwystępowania radykalnie odrębnych i zawsze
2007/5, A. Zeidler‑Janiszewska, Perspektywy perfor-
poróżnionych ze sobą idiomów. Ta idea radykalnego
matywizmu, „Teksty Drugie” 2007/5, R. Nycz, Od teorii nowoczesnej do poetyki doświadczenia, w: Kulturowa
„dyssensusu” (przeciwstawiona przez niego komu‑ nikacjonistycznej koncepcji „konsensusu” Jürgena
teoria literatury 2. Poetyki, problematyki, interpretacje,
Habermasa, jako zasady regulacji relacji w „świa‑
pod red. T. Walas i R. Nycza, Kraków 2012.
tach życia”) powodowana była w przypadku Lyotarda jego potężną obawą przed jakimikolwiek pokusami totalizacji Inności (co dostrzegał właśnie w myśli Habermasa). 52 Zob. zwł. na ten temat: J. Derrida, Politique de l'amitié, Paris 1994. Przekł. na j. ang.: Politics of Friendship, trans. By G. Collins, New York 1997.
67
Mam tu na myśli zwłaszcza prace B. Latoura: Nigdy nie byliśmy nowocześni. Studium z antropologii symetrycznej, przeł. M. Gdula, Warszawa 2011 oraz: Polityka natury, przeł. A. Czarnacka, wstęp M. Gdula, Warszawa 2009.
68 W szczególności w licznych rozprawach J.- F. Baudrillarda.
18
Diagnoza filozofii współczesnej
Co z tą filozofią? Małgorzata Kowalska
J
o prawdę i słuszność rozpalały jeszcze wówczas emocje. W drugiej połowie XX wieku, zwłaszcza
aka jest kondycja filozofii na początku XXI
zaś po upadku komunizmu, który przypieczęto‑
wieku? Generalnie marna. W Polsce gor‑
wał uwiąd głównego nowoczesnego sporu ide‑
sza niż w wielu innych miejscach. Czy jest tak
owego, filozofia wycofała się do akademickich
z winy samych filozofów? Albo ludzi, którzy
nisz. Bywali jeszcze filozofowie popularni (jak
się takimi mienią lub za takich uchodzą, cho‑
Derrida), a nawet cieszący się opinią intelektu‑
ciaż często są jedynie akademickimi rzemieśl‑
alnych autorytetów (jak Habermas), ale ogólna
nikami myśli? Zapewne, do pewnego stopnia.
tendencja była już i pozostaje wyraźna: do arty‑
Przede wszystkim jednak to świat, w którym
kulacji swojej wewnętrznej „logiki”, a także
żyjemy, stał się tak mało filozoficzny, że i filo‑
swoich oczekiwań, świat przestaje/przestał
zofię, i filozofów pozbawił istotnego znaczenia.
potrzebować filozofów – tych „myślących dyle‑
„Cóż po filozofii w czasie marnym”?
tantów”. Zastąpił ich specjalistami, „ekspertami”
Filozofia utraciła rolę kulturotwórczą. Oczy‑
od dziesiątek szczegółowych dziedzin. Przede
wiście, realistycznie rzecz ujmując, ta jej rola
wszystkim, ma się rozumieć, od rozwoju gospo‑
zawsze była ograniczona. A jednak nie jest
darczego. A w Polsce (taka lokalna specyfika)
tylko kwestią retrospektywnego złudzenia,
dodatkowo od Prawa Bożego, utożsamionego
że wielkie epoki w historii kultury, zwłaszcza
z tak zwaną nauką Kościoła.
zachodniej, można w pewien sposób streścić,
Problemem nie jest bynajmniej to, że filozo‑
odwołując się do myśli wielkich filozofów: Pla‑
fia utraciła zdolność do tworzenia wszechogar‑
tona i Arystotelesa, Augustyna i Tomasza, Kar‑
niających syntez czy systemów, całościowych
tezjusza, Kanta, Hegla… Ostatnim europejskim
interpretacji świata. Wbrew pozorom (retro‑
filozofem, który jakoś wyrażał, a do pewnego
spektywnym złudzeniom), propozycji teore‑
stopnia kształtował swoją epokę, był może
tycznych zasługujących na miano systemu
Sartre. W Polsce może tak zwani rewizjoniści,
było w historii filozofii niewiele. Systemu nie
z Leszkiem Kołakowskim na czele. W połowie
stworzył nawet Platon. A fortiori nie stworzył
XX wieku filozofia, choćby w wersji bardzo
go Marks (nieredukowalny do kursu marksi‑
zwulgaryzowanej, schodziła jeszcze na ulicę,
zmu‑leninizmu). Żywiołem filozofii od czasu
interesowała i angażowała wielu. Była wręcz
jej narodzin była raczej krytyka, refleksyjny
„sprawą wagi państwowej” – w naszej części
dystans do status quo i pełen wahań namysł
świata bardziej nawet niż gdzie indziej. Spory
nad tym, co jest i dlaczego jest, oraz nad tym,
Dekada Literacka 1 (250)
19 co być by mogło lub być powinno. Taki namysł wymaga czasu i często jest niekonkluzywny. Skłania raczej do zadawania kolejnych pytań niż do udzielania pospiesznych odpowiedzi. Raczej do dzielenia włosa na czworo niż do roz‑ cinania węzła gordyjskiego. Pragmatyzm współ‑ czesnego świata – zwanego niekiedy ponowo‑ czesnym – takiemu namysłowi zdecydowanie nie sprzyja. Albowiem, jak już w latach 70. XX wieku zauważał Jean‑François‑Lyotard, jeden z klasyków „postmodernizmu”, w tym świecie liczy się nade wszystko skuteczność, która staje/stała się synonimem prawdy i słuszności. Nieskuteczni filozofowie zostali zatem zepchnięci na margines i zmuszeni do okopania się na swoich niszowych pozycjach. Nieuchron‑ nie okroiło to również ich ambicje. Celem stało się raczej przetrwanie niż uzyskanie jakiego‑ kolwiek wpływu na społeczeństwo czy pań‑ stwo. Strategii przetrwania jest wiele. Można zajmować się czymś społecznie i politycznie „nieszkodliwym”, a zatem niebudzącym zin‑ stytucjonalizowanego oporu, choć postrzega‑ nym jako rodzaj wariactwa (np. erudycyjnym badaniem filozofii starożytnej lub średnio‑ wiecznej, albo zgłębianiem zagadnień czysto formalnych, logicznych). Można też, przeciwnie, wchodzić w bliskie sojusze z jakąś współcze‑ śnie promowaną formą działalności, na przy‑ kład: naukową, polityczną, ekonomiczną lub
refleksji w „wieży z kości
Uchodząca swego raźniej nie filozofowie czasu za podsta‑ decydują dziś o zakresie wowy przedmiot i sensie swojego „zaan‑ gażowania”. Raczej wpi‑ uniwersytecki, sują się oni w role, które zostały napisane przez jeśli nie zwień‑ innych – polityków, eko‑ czenie wszelkiej nomistów, „ekspertów” – i, w których jeszcze są tole‑ nauki, za najlep‑ rowani. Przyjmują te role z całym dobrodziejstwem sze wcielenie samej inwentarza, tj. godząc się uniwersytecko‑ z tym, że będą – ujmu‑ jąc rzecz poglądowo ści, stała się filozo‑ na rodzimym przykła‑ dzie – „filozofami Tuska”, fia nie tylko jedną albo „filozofami Kaczyń‑ z wielu „dyscyplin skiego”, albo „filozofami Palikota”. Prokościelni humanistycznych”, albo antykościelni, pro‑ europejscy albo antyeu‑ ale też dyscypliną ropejscy, konserwatywni lub postępowi – tak czy coraz wyraźniej owak zawsze dający się instytucjonalnie umieścić w kontekście doraźnych sporów ide‑ dyskryminowaną. słoniowej”. Szkopuł wsze‑
lako w tym, że to najwy‑
ologiczno‑politycznych,
medialną. Niemała część filozofów zajęła się
w których, powtórzmy, stawką jest przede
zatem analityczną dłubaniną przy osiągnię‑
wszystkim skuteczność. W tym kontekście
ciach wiodących nowoczesnych nauk pozytyw‑
filozofia przestaje być próbą bezstronnego
nych (stąd niewątpliwie sukces kognitywistyki,
namysłu, zatraca swoją funkcję refleksyjną,
w założeniu mającej łączyć wysiłki przyrodni‑
a krytyczną sprowadza do polemiczno‑partyj‑
ków, lekarzy, psychologów, socjologów, języko‑
nej. Staje się narzędziem retorycznym w roz‑
znawców oraz filozofów w próbie wyjaśnienia
grywkach, które z powołaniem filozofii mają
natury umysłu). Inna ich część uznała, że może
coraz mniej wspólnego, a w skrajnych przypad‑
i powinna wesprzeć starania pewnych polity‑
kach zgoła nic.
ków o władzę, lub zgoła zająć się działalnością
Czy z powyższego wynika, że filozofia jest
polityczną. Albo, że można i powinno się wspie‑
dziś niepotrzebna? Bynajmniej. Sądzę nawet,
rać pewne pomysły ekonomiczne. Dwie ostat‑
że jest wprost przeciwnie. Właśnie dlatego,
nie opcje nierzadko idą w parze z gotowością
że świat stał się niefilozoficzny, bardziej niż
do produkowania się w mediach drukowanych
kiedykolwiek potrzebuje filozofii. Nie tylko
i elektronicznych. Co samo w sobie – uściślijmy
i nie przede wszystkim jako akademickiej dys‑
– nie oznaczałoby żadnego uszczerbku dla filo‑
cypliny, lecz jako ogólniejszego myślowego fer‑
zofii rozumianej jako coś więcej niż uprawianie
mentu, bez którego można już tylko podążać
20 raz przetartymi koleinami. Wiele zaiste wska‑
krytycyzm, refleksyjność, racjonalność, auto‑
zuje na to, że „odfilozoficznienie” świata kiepsko
nomię, kreatywność…. Bez tych cnót, powiada
mu służy. Niby się „rozwijamy’, ale jakim kosz‑
się, nie ma liberalno‑demokratycznego oby‑
tem, a przede wszystkim – po co? Bez próby
watelstwa, sensownego uczestnictwa w życiu
odpowiedzi na te pytania „rozwój” staje się
publicznym. Ba, nie ma też innowacyjnego
synonimem bezsensu.
kapitalizmu, zwłaszcza w jego obecnej – „post‑
Tezę o „odfilozoficznieniu” świata wypada
industrialnej” i „kognitywnej” – fazie. Mogłoby
zresztą zniuansować, by nadać jej właściwy
się zatem wydawać, że decydenci powinni być
sens. Nic nie wskazuje na to, aby dziś mniej
zainteresowani rozwijaniem w społeczeństwie
niż kiedykolwiek ludzie zadawali sobie podsta‑
potencjału filozoficznego. W rzeczywistości
wowe filozoficzne pytania: o przyczyny i sens
są znaczenie bardziej zainteresowani jego okra‑
tego, co jest, i o to, co być powinno. Filozofia
janiem i przykrajaniem do bieżących potrzeb
nigdy nie była niczym innym niż mniej lub
„systemu”, jego stabilności i funkcjonalności.
bardziej systematycznym i wnikliwym rozwi‑
To znaczy jego rugowaniem na rzecz ideologii
nięciem tych podstawowych ludzkich pytań.
wcielonej w praktykę systemu.
Pytania nie obumarły, erozji uległa natomiast zdolność i możliwość ich rozwijania.
Doskonałym tego wyrazem jest obecna instytucjonalna pozycja filozofii. W szczegól‑
W pewnym sensie również sam system,
ności jej miejsce na uniwersytecie. Uchodząca
który taką możliwość redukuje, nie przestał
swego czasu za podstawowy przedmiot uni‑
być „filozoficzny”. Sama jego pragmatyka opiera
wersytecki, za propedeutykę i dopełnienie, jeśli
się bowiem na pewnych filozoficznych zało‑
nie zwieńczenie wszelkiej nauki, za najlepsze
żeniach, które z racji swojej pozornej oczywi‑
wcielenie samej uniwersyteckości (czyli uni‑
stości przekształcają się w milczące założenia
wersalności wiedzy, jej koniecznego wykracza‑
ideologiczne. Nie ma nic oczywistego w tym,
nia poza opłotki poszczególnych specjalności),
że wszyscy powinniśmy być skuteczni i kon‑
stała się filozofia nie tylko jedną z wielu „dys‑
kurencyjni – tak jak nie ma nic oczywistego
cyplin humanistycznych”, ale też dyscypliną
w tym, że prawdę zawiera nauka Kościoła.
coraz wyraźniej instytucjonalnie dyskrymino‑
Współczesny świat, w szczególności zaś współ‑
waną. Ponieważ kształcenie także na poziomie
czesna Polska, przyjmują bez dyskusji pewien
wyższym ma dostarczać przede wszystkim
rodzaj quasi‑filozoficznych, ideologicznych
konkretnych umiejętności zawodowych, bez‑
odpowiedzi, a ściślej mówiąc – bez dyskusji
pośrednio przydatnych na aktualnym rynku
przyjmują ją ci, którzy mają dziś decydujący
pracy, zajęcia z filozofii – do niedawna jeszcze
Profesor Uniwersytetu
wpływ na kształt władzy: politycznej, ale
obowiązkowe na wszystkich kierunkach stu‑
w Białymstoku. Zajmuje
bardziej jeszcze ekonomicznej, technicznej
diów – są coraz bardziej redukowane, a nawet
Małgorzata Kowalska Filozofka, tłumaczka,
się głównie filozofią współ‑ czesną (zwłaszcza fran‑ cuską i fenomenologią) oraz filozofią społeczną i polityczną (zwłaszcza zagadnieniami związa‑ nymi z ideami demokra‑ cji i liberalizmu, a także teoretyczną refleksją na temat Europy i wschod‑ nioeuropejskiego pogra‑ nicza). Autorka, między innymi książki: Dialektyka poza dialektyką.. Od Bataille’a do Derridy, Spacja‑Aletheja, Warszawa 2000;
i eksperckiej. Można by rzec: pewien rodzaj
rugowane z wydziałów „niefilozoficznych”.
filozofii, dokładniej: pewna ideologia, a jeszcze
Częściowo z przekonania, częściowo z koniecz‑
dokładniej: pewien niespójny zbiór ideologii
ności finansowej (skoro jakiemuś filozofowi
został tak dalece wcielony w instytucje i w poli‑
należałoby za poprowadzenie stosownych zajęć
tyczno‑społeczną praktykę, że nie pozostawiają
ze studentami zapłacić, to lepiej obejść się bez
już miejsca na filozofię „niewcieloną”, niezin‑
tego). A i same wydziały lub instytuty filozo‑
stytucjonalizowaną, na filozofię jako obszar
ficzne nieuchronnie się kurczą. Wykładowcy
bezinteresownego namysłu i pytań.
jeszcze zostali, ale studentów coraz mniej.
Jest to jednak sytuacja w najwyższym stop‑
Po co bowiem studiować filozofię w świecie
niu paradoksalna. Albowiem system, który filo‑
niefilozoficznym? Nawet jeśli studiowanie
zofię w ten sposób marginalizuje i tłumi, jest
ekonomii, zarządzania, stosunków międzyna‑
zarazem tym, który bardziej niż jakikolwiek inny
rodowych, europeistyki czy prawa w praktyce
w historii powołuje się na filozoficzne cnoty:
nie daje wielu szans na realnym rynku pracy,
Dekada Literacka 1 (250)
21 w punkcie wyjścia daje przynajmniej więcej złu‑
do istnienia obok biologii, informatyki czy eks‑
dzeń, że wybrało się kierunek „praktyczny” lub
perymentalnej psychologii.
„przyszłościowy”. Filozofia staje się enklawą już
Wybitni filozofowie, zdolni w nowy spo‑
tylko dla nieprzystosowanych do świata entu‑
sób skonceptualizować świat, a przynajmniej
zjastów, maniaków, hobbystów i frustratów.
postawić nowe fundamentalne pytania, z pew‑
W ogólnych zarysach taka sytuacja stała
nością nie rodzą się na kamieniu ani na pniu.
się w dzisiejszym świecie powszechna. W Pol‑
Ale prawdopodobieństwo ich pojawienia się
sce osiągnęła jednak ostatnimi czasy stadium
jest tym większe, im większe znaczenie przy‑
niemal ekstremalne. Inaczej niż w niektórych
wiązuje się społecznie (i państwowo, i w skali
krajach, na przykład we Francji, filozofia nigdy
europejskiej, i światowej) do bezinteresownej
nie cieszyła się tu wielką oficjalną estymą.
krytycznej refleksji, tym mniejsze zaś, im bar‑
Nigdy nie była obowiązkowym przedmiotem
dziej ogranicza się pole do takiej refleksji, im
w szkole, nie mówiąc już o tym, by mogła być
mniej taką refleksję się ceni.
obowiązkowym przedmiotem maturalnym.
Próżno oczekiwać, że do wniosku, iż filozofia
Państwo podtrzymywało jej znaczenie tylko
jest dziś „mimo wszystko”, a nawet bardziej niż
w okresie PRL, kosztem zredukowania jej roli
kiedykolwiek potrzebna, dojdą globalni, euro‑
do krzewienia oficjalnej doktryny. Nowa Polska
pejscy, a zwłaszcza polscy decydenci. O zmianę
najwyraźniej nie potrzebuje jej również w takiej
status quo powinni solidarnie zawalczyć wszy‑
roli, bo nowa ideologia wcieliła się bezpośred‑
scy, którzy uważają, że filozofia bynajmniej nie
nio w praktykę „systemu” i może się z powodze‑
umarła, że nie tylko jest „wiecznie żywa”, ale też,
niem obejść bez zawodowych ideologów (choć
co więcej, że jest dziś potrzebna bardziej niż
jeszcze ich toleruje). Ale potrzeby możliwie bez‑
kiedykolwiek. Zarówno po to, aby usprawnić
stronnej i bezinteresownej refleksji krytycz‑
„system”, jak i po to, aby stworzyć dla niego alter‑
nej nie doceniano w Polsce bodaj nigdy, a dziś
natywę. Aby myśleć teraźniejszość i przyszłość.
mniej niż kiedykolwiek. Filozofowie, którzy
Aby – poza wąskimi specjalizacjami – myśleć
nie zaprzęgli się w mechanizm polityczno‑eko‑
w ogóle.
nomiczno‑medialny, stali się tu krzyczącymi reliktami przeszłości, dinozaurami. Zwłaszcza po ostatnich reformach nauki i szkolnictwa wyższego na samych uczelniach tolerowa‑ nymi jedynie o tyle, o ile dostarczają jakichś „punktów” w ramach „oceny parametrycznej” – za publikacje w tak zwanych punktowanych czasopismach, oczywiście najlepiej angielskoję‑ zycznych. Że nikt poza bardzo wąskim kręgiem tych publikacji nie czyta? Kogo to obchodzi? A raczej: przecież właśnie o to chodzi, aby nikt poza wąskim kręgiem tego nie czytał, bo tak czy owak nie ma to przecież żadnego społecznego czy kulturotwórczego znaczenia… W jakiej mierze za ten stan rzeczy odpo‑ wiedzialni są sami filozofowie lub ludzie para‑ jący się filozofią? Przede wszystkim w takiej, w jakiej bezwolnie godzą się na rolę reliktów, dinozaurów, przedstawicieli „niemodnej” i zani‑ kającej dyscypliny, a nawet w ogóle jakiejś jed‑ nej określonej „dyscypliny”, walczącej o prawo
Przyjaciele filozofii wszystkich krajów – a na dobry początek z Polski – łączcie się!
Diagnoza filozofii współczesnej
Filozofia dziś
22 Pod tym względem szczególnie wymowne są dzieje i koleje filozofii analitycznej. Rezy‑ gnując z wygórowanych ambicji tworzenia wszechogarniającego i wszechwyjaśniają‑ cego systemu, obiecywała drobiazgowe ana‑ lizy podstawowych pojęć, mające zapewnić może niezbyt imponujące rozmachem, ale za to pozbawione elementarnych błędów (i w tym sensie niepodważalne) podstawowe ustalenia definicyjno‑kategorialne. Skończyło się na neoscholastyce w wydaniu współcze‑ snych teistów, którzy owych rzekomo czy fak‑ tycznie precyzyjnych narzędzi analitycznych użyli do równie subtelnych co zawikłanych definicji „wszechmocy”, „wszechwiedzy”, „bez‑ cielesnej osoby” i innych pojęć służących im do uzasadniania spójności tezy o istnieniu nie‑ materialnego stwórcy wszechrzeczy, czuwają‑ cego nad biegiem wszelkich spraw w świecie, w tym podlegających prawom przyrody. Nie wszyscy filozofowie analityczni skończyli jako teiści, niektórzy wręcz pozostali zaprzysięgłymi
Janusz A. Majcherek
F
ateistami, ale okazało się, że ów ponoć wyrafi‑ nowany formalnie i precyzyjny znaczeniowo
ilozofia robi dziś i powinna nadal robić to,
język filozofii analitycznej (a język w filozofii
co zawsze: opisywać i objaśniać świat, aby
analitycznej to rzecz najważniejsza) to jedynie
pomóc go zrozumieć. Różnica w tym, że obec‑
kolejny façon de parler, w którym można wyra‑
nie nie oznacza to już dociekania, odkrywania
zić niemal każdy pogląd znany od dawna, w tym
i dobywania istoty rzeczy, ukrytej gdzieś głę‑
wszystkie dogmaty religijne (Swinburne potrafi
boko pod powierzchnią zwykłych zjawisk i cze‑
w ten sposób wyrazić i uzasadnić dogmat stwo‑
kającej na ujawnienie, jak to sobie wyobrażali
rzenia, wcielenia, Trójcy świętej i każdy inny).
dawniejsi filozofowie. Kant stwierdził, że istota
Pojęcie Boga utraciło wszelkie funkcje opi‑
rzeczy (rzecz sama w sobie) jest niepoznawalna,
sowe, objaśniające i uzasadniające w nauce
a późniejsi filozofowie pozytywistyczni i neo‑
i podobnie powinno się stać w filozofii. Gdyby
pozytywistyczni uznali (a podejrzewał to już
ktoś dziś w jakimkolwiek opracowaniu
Hume), że ona nie istnieje. Ostatnimi, którzy
z zakresu fizyki, biologii czy chemii napo‑
usiłowali dokonać powrotu do istoty rzeczy
mknął o Bogu jako czynniku sprawczym czy
byli sto lat temu fenomenologowie, lecz ich
wyjaśniającym jakiekolwiek zjawisko, zdyskre‑
dążenia można uznać za zakończone porażką.
dytowałby ów tekst i spowodował uznanie go
Philosophia perennis, którą obiecywali i do któ‑
za nienaukowy. Włączanie Boga w dyskurs filo‑
rej dążyli, okazała się jeszcze jednym pośród
zoficzny powinno powodować podobne reakcje
wielu innych sposobem analizy i opisu, jeszcze
i skutki – uznanie tekstu za niefilozoficzny.
jedną – jak mawiamy w postmodernistycznym
To nie oznacza, że pożegnaniu z istotą rzeczy
stylu – narracją. Pluralizm stanowisk, koncep‑
musi towarzyszyć utrata poczucia sensu świata
cji, metod i wyników filozofowania okazał się
czy życia, poszukiwanego odwiecznie przez
trwałym i być może nieusuwalnym stanem
filozofów. Radykalnie jednak osłabła ufność,
filozofii współczesnej.
że sens ów tkwi w świecie, ukryty za mgławicą
Dekada Literacka 1 (250)
23 zjawisk albo natłokiem naszych przeżyć i czeka
– podstawowego założenia newtonizmu – jako
na ujawnienie. Nie wyrzekamy się tęsknoty
obiektywnego warunku czy podłoża zjawisk,
za poczuciem sensu, a nawet pewności jego
przyznając tym dwóm parametrom status
posiadania, ale niezbyt wierząc i każąc wie‑
subiektywnych (choć uniwersalnych) form
rzyć, że nadaje go światu i naszemu życiu ktoś
poznania. Nieco ponad 100 lat później Ein‑
inny niż my sami i że ktoś inny może to za nas
stein unieważnił newtonowskie założenia,
zrobić. Objaśnianie świata jako nadawanie mu
a wraz z nim cały podziwiany przez dwa stu‑
sensu jest więc nadal fundamentalnie ważne
lecia system objaśniania fizycznego świata.
i możliwe, ale bez przekonania, że to odkry‑
To wymowna i sugestywna przestroga przed
wanie czegoś od nas niezależnego, obiektyw‑
bezkrytycznym przyjmowaniem teorii nauko‑
nego, uniwersalnego i absolutnego. Absolutne
wych jako rozstrzygających problemy filozo‑
rozstrzygnięcia, obiektywne ustalenia i uni‑
ficzne lub mogących dostarczać przesłanek dla
wersalne prawdy przestają być roszczeniami
takich rozstrzygnięć. Współcześnie powinni
współczesnej filozofii. Kto je zaś głosi, ten musi
to sobie wziąć pod rozwagę zwłaszcza bez‑
się tłumaczyć ze swej uzurpacji.
krytyczni naśladowcy darwinizmu, usiłujący
To nie jest jedynie stan współczesnej filo‑
prawa doboru naturalnego traktować jako
zofii, lecz całej kultury. Pluralizm i poróżnienie
podstawę etyki, mechanizmy przystosowania
stylów, konwencji czy metod cechuje przede
filogenetycznego jako podstawę epistemolo‑
wszystkim sztukę. Dlatego niegdyś uznano,
gii, a replikację genetyczną i ontogenezę jako
że filozofia powinna być bliższa nauce, jako
klucz do natury ludzkiej (bo naturaliści akurat
rzekomo dokonującej rozstrzygających
z pojęcia natury jako istoty rezygnować nie
i powszechnie obowiązujących ustaleń. Filozo‑
zamierzają, przekonani, że to właśnie oni jej taj‑
fia naukowa – to jeszcze niedawny ideał feno‑
niki odkryli). No i wszyscy mnodzy wielbiciele
menologów, marksistów czy pozytywistów,
i kontynuatorzy psychoanalizy, której naukowy
przez każdą z tych szkół inaczej zresztą urze‑
status jest zresztą co najmniej dyskusyjny.
czywistniany (a raczej propagowany). W dzi‑
Wmawianie ludziom, że nie wiedzą, co czynią,
siejszej nauce też jednak funkcjonują raczej
bo manipulują nimi samolubne geny czy nie‑
wykładnie i interpretacje (np. interpretacja
świadome popędy, to wbrew pozorom naśla‑
kopenhaska w fizyce kwantowej, odrzucana
dowanie tradycyjnej czy wręcz staroświeckiej
skądinąd przez Einsteina) niż rozstrzygnięcia
filozofii natury, istoty rzeczy i tym podobnych
i ustalenia. Te są tylko tymczasowe i doraźne.
ukrytych czynników.
Filozofia więc nie powinna ani ich przejmować,
Zwrot narratywistyczny zbliża filozofię
ani przyjmować za podstawę czy choćby inspi‑
do literatury, ale nie powinien do niej upo‑
rację własnych poczynań.
dabniać. To powinny być jednak raczej opo‑
Raz już o mało nie skończyło się to kata‑
wieści o świecie w stylu Stephena Hawkinga,
strofą. Wkrótce po opublikowaniu Newto‑
a nie Stephena Kinga. Używając stosowanego
nowskich Principiów zapanowało powszechne
przez anglosaskich księgarzy odróżnienia „fic‑
przekonanie, że to ostatnie słowo w zakresie
tion” i „non fiction”, opracowaniom filozoficz‑
fizyki, definitywne rozstrzygnięcie wszelkich
nym należy wciąż zapewniać miejsce w tym
niejasności i ostateczne ustanowienie wie‑
drugim dziale. O status filozofa jako mędrca
czystych praw rządzących mechaniką świata.
muszą zaś zadbać sami filozofowie. Bywa róż‑
Kant też tak sądził, dlatego „czyste przyrodo‑
nie, bo w tym gronie obok geniuszy trafiają
znawstwo” uznał za wzór apriorycznej wiedzy
się pomyleńcy i uzurpatorzy. Ale ogół nigdy
o świecie, rekomendowany filozofii do naśla‑
nie traktował filozofów z przesadną estymą
dowania. Błysk geniuszu twórcy filozofii
i nabożną czcią. To może i dobrze, bo w dzisiej‑
krytycznej uchronił go jednak na szczęście
szym świecie czyhałaby na nich pokusa prze‑
od przyjęcia absolutności czasu i przestrzeni
robienia na celebrytów.
Janusz A. Majcherek Filozof, socjolog kul‑ tury, publicysta; pro‑ fesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Autor mię‑ dzy innymi książek: Źródła relatywizmu w nauce i kulturze XX wieku. Od teorii względności do postmodernizmu Kraków 2004; ostat‑ nio: Kultura, osoba, tożsamość, Kraków 2009, Etyka powinności, Warszawa 2011. Laureat Nagrody Grand Press (1999) i Nagrody Kisiela (2003)
24
Diagnoza filozofii współczesnej
Filozofia współcześnie jest tym, czym była od wieków Justyna Miklaszewska
wydobycie prawdy o życiu dawnym i obec‑ nym. Historia filozofii (przynajmniej od czasów
Czym jest filozofia współcześnie?
Wilhelma Diltheya) stanowi próbę rozumie‑
Filozofia współcześnie jest tym czym była
nia i interpretacji dawnych przejawów życia.
od wieków: metodycznym poszukiwaniem
Wymaga to od badacza pokory i nie uzurpowa‑
prawdy o świecie i o człowieku. Filozofia czyni
nia sobie stanowiska kogoś wszechwiedzącego,
to w związku z naukami szczegółowymi, ale
bezpodstawnie przyjmującego, że liczy się tylko
i niezależnie od nich, bowiem ze względu
ostatnie wypowiedziane słowo.
na swój przedmiot jest dziedziną interdyscy‑ tesem powtarza, że bezmyślnym życiem żyć
Relacje między filozofią a naukami społecznymi
człowiekowi nie warto, jednakże na miano filo‑
Filozofia nie jest wypierana przez socjologię
zofii zasługuje nie każdy namysł, lecz refleksja
ani psychologię, a tym bardziej psychoana‑
plinarną. Filozofem zaś jest ten, kto za Sokra‑
prowadzona w oparciu o metodę poszukiwań
lizę, bowiem są to odrębne dziedziny i różne
i zawierająca intersubiektywnie zrozumiałe
perspektywy epistemologiczne oraz metodo‑
uzasadnienie przedstawionych poglądów.
logiczne. Można próbować połączyć różne dzie‑ dziny poprzez zastosowanie w nich wspólnej
Kim jest filozof?
metody; takie możliwości stwarza, na przykład,
Filozof uznaje konieczność przebadania życia
teoria decyzji czy teoria racjonalnego wyboru,
indywidualnego lub zbiorowego, zarówno
która wprowadza perspektywę wyborów zbio‑
współczesnego, jak i dawnych jego przejawów,
rowych do filozofii politycznej, myśli społecznej
oraz świadectw. Czy jest on badaczem cudzych
i ekonomii. Filozofia polityczna rozwinęła się
dzieł, systemów wartości, czy twórcą nowych
ogromnie w drugiej połowie XX wieku, zwłasz‑
idei, nie ma to znaczenia, o ile interesuje go
cza na gruncie amerykańskim, gdzie prace
Dekada Literacka 1 (250)
25 Johna Rawlsa dostarczyły właściwie nowego paradygmatu do badania społeczeństwa i poli‑ tyki. Równie znaczący jest dorobek filozofów europejskich, na przykład: Jürgena Haber‑ masa, który w najnowszych pracach podej‑ muje ważne współcześnie problemy etyczne, polityczne i religijne.
Relacje między filozofią a literaturą Książki filozoficzne nie są literaturą, podobnie jak książki literackie nie są filozofią. Istnieje dziś tendencja do zacierania różnic między filozofią i literaturą, obecna zresztą także w dawnych epokach i tradycjach kulturowych (renesans, Młoda Polska). Richard Rorty, który zwrócił uwagę na jałowość filozofii analitycznej
Książki filozoficzne nie są samo‑ uczkami, które by podpowiadały jak we współczesnym świecie żyć i jak osiągnąć sukces. Powinny one raczej skłonić czytelnika do samodzielnej refleksji nad tym, co go otacza, stawiając pyta‑ nia, problemy do dyskusji i pre‑ zentując rozmaite argumenty.
(podobnie uczynił Robert Nozick, który sam ją uprawiał), nie jest ani ostatnim filozofem,
i zmaterializowany, uczyni filozofię zbędnym
ani wyrocznią w kwestii przyszłości filozo‑
balastem w życiu człowieka wypowiadane były
fii. Badacza literatury nie interesuje prawda
już sto lat temu, lecz okazały się nieuzasadnione.
o świecie i o człowieku, lecz sposób jej wyra‑
Człowiek zawsze będzie stawiał sobie pytania
żenia. Natomiast filozof przekazuje w swych
dotyczące sensu życia i swej obecności w świe‑
dziełach pewną prawdę o świecie, ludziach
cie, a nie widać innej drogi, na której mógłby on
i wartościach, nawet jeśli, jak czyni to Rorty,
spróbować znaleźć na nie odpowiedź.
nie uzurpuje sobie prawa do tego, by była to prawda absolutna.
Jak na tle filozofii światowej rysuje się stan i perspektywy rozwoju filozofii polskiej? Filozofia w pierwszej połowie XX wieku
Rola i pozycja filozofii w życiu współczesnego człowieka
w Polsce rozwijała się na poziomie światowym
Publikowane w XXI wieku książki z zakresu
szawska, fenomenologia, aksjologia. W dru‑
w kierunkach takich jak: szkoła lwowsko war‑
filozofii są czytane i mają wartość poznawczą,
giej połowie stulecia nastąpił regres, gdyż brak
a niekoniecznie literacką. Filozofia w przeci‑
wolności politycznej oraz utrudniony kontakt
wieństwie do rozmaitych ideologii nigdy nie
z nauką światową szczególnie zaszkodził filozo‑
była adresowana do masowego odbiorcy i sta‑
fii, którą każdy reżim uważa za niebezpieczną.
nowiła lekturę dla elity. Dzieje się tak dlatego,
Dzięki jednak postawie „nieposłuszeństwa
ponieważ przeczytanie książki filozoficznej
obywatelskiego” wielu uczonych tego okresu
Justyna Miklaszewska
wymaga od czytelnika wysiłku i pewnej choćby
filozofia przetrwała i w ostatnich kilkudziesię‑
Profesor, Kierownik
podstawowej wiedzy filozoficznej, oswojenia
ciu latach rozwija się dynamicznie w kilku pol‑
się ze specyficznym językiem, terminologią
skich uniwersytetach. Receptą na jej rozwój jest
i sposobem wypowiedzi. Książki filozoficzne
utrzymanie kontaktu i związku z filozofią świa‑
kim filozofią polityczną,
nie są samouczkami, które by podpowiadały
tową, ale także i nauczanie, bowiem od czasów
historią filozofii nowożyt‑
jak we współczesnym świecie żyć i jak osiągnąć
antycznych podstawowym zadaniem filozofa,
sukces. Powinny one raczej skłonić czytelnika
oprócz poszukiwania prawdy, jest szerzenie
do samodzielnej refleksji nad tym, co go ota‑
kultury filozoficznej w społeczeństwie poprzez
cza, stawiając pytania, problemy do dyskusji
dydaktykę uniwersytecką, pisanie podręcz‑
i prezentując rozmaite argumenty. Obawy,
ników, a nawet tekstów popularyzatorskich
że współczesny świat, skomercjalizowany
i publicystycznych.
Zakładu Historii Filozofii w Instytucie Filozofii UJ, zajmuje się przede wszyst‑
nej i współczesnej, filozofią amerykańską (libertaria‑ nizm, public choice), histo‑ rią idei. Autorka, między innymi książki: Filozofia a ekonomia. W kręgu teorii publicznego wyboru, Kraków 2002
26
Diagnoza filozofii współczesnej
D i a g n oz
a filozofii
Jan Skoczyński
C
ieszę się, że „Dekada Literacka” ex defi-
nitione zajmująca się literaturą piękną,
podjęła temat filozoficzny. Bez względu na to, jakie motywacje przyświecają redakcji, zainte‑ resowanie się problematyką, której tak zwane pisma fachowe nie poświęcają zbyt wiele miej‑ sca, zasługuje na uwagę. Zanim wypowiem się w przedmiotowej spra‑
wie, muszę poczynić kilka założeń. Po pierwsze, nie jestem filozofem, ale historykiem filozofii, co nie pozostaje bez wpływu na sposób jej widzenia jako dyscypliny, dziedziny wiedzy czy obszaru humanistyki, który wpływa na ludzkie myślenie, kształtuje światopoglądy, postawy życiowe, a nawet gusta. Jako historykowi bliż‑ sze są mi sprawy, które już się dokonały, aniżeli współczesność czy przyszłość filozofii. Po dru‑ gie – zajmuję się głównie polską myślą filozo‑ ficzną i społeczną i z tej perspektywy staram się postrzegać filozofię powszechną, której pol‑ ska myśl jest – a przynajmniej powinna starać się być – znaczącym fragmentem. Po trzecie wreszcie, wszedłem już w wiek emerytalny, Dekada Literacka 1 (250)
27 w którym dochodzi do zmiany perspektywy widzenia wielu spraw, z filozofią włącznie. Każde założenie jest swego rodzaju ogranicze‑ niem i z tą świadomością przystępuję do sfor‑ mułowania kilku glos (od łac. glossa) albo uwag na „zadany” temat”. Mam też pewien kłopot ze słowem „dia‑ gnoza” (od greckiego diagnosis, czyli rozpozna‑ nie), który to termin ma u nas przede wszyst‑ kim konotację medyczną. Mówi się przecież: „zdiagnozować pacjenta”, „dobry diagnosta”. W związku z tym pytanie o „diagnozę filozofii” może, choć nie musi, sugerować, że z filozofią nie jest najlepiej, że potrzebuje rozpoznania dolegliwości, jakie ją trapią. Dzieje filozofii europejskiej, bo o nią zapewne chodzi, to okresy wzlotów i upadków, samodzielności i podpo‑ rządkowania, czasy, które jej sprzyjały i epoki nieprzyjazne refleksji filozoficznej. Może lepsze byłoby pytanie o „kondycję filozofii”, w której jest mniej kontekstu medycznego, choć wyeli‑ minować się go nie da... Dzisiaj studia filozoficzne można rozpocząć
*
po maturze; młodzi ludzie decydują się na nie
Najpierw popatrzmy na zagadnienie od strony
pod wpływem wyobrażeń czy emocji; rzadziej
edukacji filozoficznej. Kiedy rozpoczynałem
„na chłodno”. Efekt jest taki, że ze 130 osób
studia, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych
przyjętych u nas na pierwszy rok, do licencjatu
ubiegłego stulecia, kurs filozofii wyglądał
dochodzi połowa, a do magisterium zaledwie
zupełnie inaczej niż dzisiaj. Trzeba było mieć
jedna trzecia tej liczby.
za sobą zaliczone dwa lata – obojętnie na jakim kierunku (ja byłem na polonistyce). Po rozmo‑
*
wie kwalifikacyjnej kandydat podejmował
Za „moich” czasów adept filozofii mógł wybie‑
naukę w tak zwanym trybie równoległym,
rać między dwoma specjalnościami: nauczy‑
na który decydowali się nieliczni, zaintereso‑
cielską i historyczno‑filozoficzną. Po przełomie
wani przedmiotem i godzący się na dodatkowy
ustrojowym w roku 1989 specjalności zlikwido‑
wysiłek. Mieliśmy już za sobą jakieś wyobra‑
wano, w związku z tym uczelnie wypuszczają
żenie o studiowaniu oraz wolę poszerzenia
filozofów „czystych”, „gołych” którzy zasilają
horyzontów o nową dyscyplinę; byliśmy zde‑
szeregi bezrobotnych. Czy państwu tej wielko‑
terminowani, by studiować filozofię. Na i roku
ści, co nasze jest potrzebna armia ludzi, którzy
było nas dziesięcioro; siedmioro ukończyło
– trawestując Marksa – mają wysoką świado‑
studia w terminie, a troje z nas do dziś pra‑
mość i żadnych kwalifikacji, aby zapewnić byt:
cuje w macierzystym instytucie… Tryb ten był
sobie, życiowym partnerkom i – nie daj Boże
podobny do studium teologii w seminariach
– dzieciom, choć tych i tak rodzi się u nas coraz
duchownych (nie wiem, jak jest dzisiaj), gdzie
mniej. Armię bezrobotnych, młodych ludzi
wykładano ją dopiero na trzecim roku. Kościół
z wyższym wykształceniem tworzą nie tylko
wychodził z założenia, że do studiowania teo‑
filozofowie, ale absolwenci nadmiernie u nas
logii trzeba się odpowiednio przygotować.
rozbudowanych studiów humanistycznych:
28 socjolodzy, psycholodzy, pedagodzy, ameryka‑
czy global philosophy. Tam kierunki te mają
niści itp., którzy – nie znajdując pracy – mają
przełożenie na gospodarkę i przemysł, u nas
poczucie, że są ludźmi zbędnymi. Coraz częściej
nie. My jednak, aby nie czuć się gorszymi, z wro‑
dają oni wyraz swoim frustracjom, skrzykując
dzoną sobie skłonnością do naśladownictwa,
się na organizowane z różnych okazji demon‑
od razu na kilku uczelniach powołaliśmy
stracje i marsze. Zwiększająca się z roku na rok
„kognitywistykę”. Przymierzamy się do uru‑
armia bezrobotnych humanistów to poten‑
chomienia „filozofii globalnej”, mimo że sama
cjalna „warstwa rewolucyjna”, która – oby nie
nazwa tego kierunku ociera się o błąd logiczny
przekształciła się w „klasę”.
i uwłacza pojęciu „filozofia”. W ten sposób pod pozorem ratowania filozofii dokonuje się jej
*
parcelacja, a następnie demontaż, ponieważ
Czas filozoficznego boom’u, jaki miał u nas miej‑
to, co z niej wyrasta, natychmiast stara się
sce przez ostatnie dwadzieścia lat, powoli mija.
uzyskać niezależność instytucjonalną. Skutek
Jeszcze do niedawna sporo osób studiowało filo‑
jest taki, że kiedy niedawno na jednym z lubel‑
zofię w trybie zaocznym (moim zdaniem niezbyt
skich uniwersytetów uruchomiono kognity‑
fortunnym dla tej dyscypliny); obecnie studia
wistykę, zgłosiło się 200 kandydatów, a na filo‑
zaoczne masowo się likwiduje. Powoli zanika tak
zofię – tylko 16! Zadziałała magia nieznanego
zwana „twarda filozofia”, rzetelnie uprawiana
słowa, bowiem dla młodego człowieka nie jest
na polskich uniwersytetach nawet w czasach
ważne, co się za nim kryje. Ponadto sylabusy
PRL. Nie jest w modzie historia filozofii, prak‑
tych naukowych nowinek pisane są językiem
tycznie nie uprawia się metafizyki, którą zastą‑
ezopowym, hermetycznym, atrakcyjnym dla
piono ontologią; epistemologia to dzisiaj właści‑
młodzieży, a jednocześnie zaspokajającym
wie filozofia analityczna; wykruszają się katedry
ambicje ministerialnych urzędników, dla któ‑
i zakłady logiki, o filozofii dziejów właściwie się
rych liczą się tylko dwa słowa‑klucze, (albo
nie słyszy. Dobrze się mają: etyka, która od pew‑
raczej wytrychy): umiejętność i kompetencja.
nego czasu aspiruje do rangi samodzielnej dys‑
Menadżerowie od parcelacji filozofii świetnie
cypliny (ponieważ „konfliktów etycznych” jest
opanowali język reklamy. Dla nich ważne jest,
coraz więcej) oraz estetyka, penetrująca nowe
by się sprzedawało – nieważne, co się sprzedaje.
obszary twórczości artystycznej. Jednak znacznie gorsze od tych naturalnych
*
procesów jest bezkrytyczne naśladownictwo
Martwi mnie też proces swoistego rozmy‑
bogatych krajów zachodnich, gdzie od kilku‑
wania filozofii. Zanim wyjaśnię, o co chodzi,
nastu lat robią karierę dyscypliny para- czy
odwołam się do Hegla, który mówił, że duch
okołofilozoficzne takie jak: cognitiv science
absolutny przejawia się w sztuce, religii i filo‑
Filozofia jest zazwyczaj pro‑ duktem swoich czasów… Powoli więc zanika jej mądrościowy wymiar, albo kształt; zdecydowa‑ nie wypiera go – wywodzący się jeszcze z pozytywizmu – wymiar scjentystyczny. Dekada Literacka 1 (250)
zofii. Wprawdzie niższe postaci ducha – subiek‑ tywny i obiektywny też miały swoje „filozofie” (państwa, prawa), jednak na tym najwyższym szczeblu filozofia miała pozycję uprzywi‑ lejowaną. Tymczasem od lat słyszę i widzę, jak co rusz, ktoś sobie filozofią wyciera usta. Zaczęło się to dawno temu, od „filozofii rządu premiera Rakowskiego”, któremu powinna była wystarczyć: koncepcja czy pomysł… Potem wszystko poszło jak lawina. Mamy więc filo‑ zofię: handlu, pieniądza, rynku, sportu, roz‑ rywki, miłości, tańca, a nawet baletu. Innych przykładów nie będę wymieniał, bo prowadzą
29 one do ośmieszania filozofii. Kiedy otwierano u nas przewód doktorski o filozofii tańca, zapy‑ tałem, czy tańcowi potrzebna jest filozofia, i do czego? Czy doktorantce (i promotorowi) nie wystarcza, że taniec jest sztuką? Otrzyma‑ łem jakieś pokrętne wyjaśnienie, mieszczące się w satyrycznej formule typu: „Pan X mówi, żeby mówić, a nie żeby powiedzieć”. Obawiam się, że będzie coraz gorzej, ponieważ wiązanie filozofii z czymś, co do niej zupełnie nie przy‑ staje, staje się nagminne. Wszystko to dzieje
Po przełomie ustrojowym w roku 1989 specjalności zlikwido‑ wano, w związku z tym uczelnie wypuszczają filozofów „czystych”, „gołych” którzy zasilają szeregi bezrobotnych.
się w ramach powszechnego odwoływania się
na świadomość indywidualną i zbiorową,
do nauki. A że pasuje jak kwiat do kożucha; kto
które – od czasu do czasu – potrzebują odwo‑
się tym przejmuje?
łać się do obrazu całości. Minimalistyczna tendencja, dominująca
*
we współczesnej filozofii nie wzmacnia jej pozy‑
Filozofia jest zazwyczaj produktem swoich
cji w relacjach z innymi dyscyplinami wiedzy,
czasów… Powoli więc zanika jej mądrościowy
zwłaszcza z naukami szczegółowymi. Mają one
wymiar, albo kształt; zdecydowanie wypiera
jasno określone zadania i cele, własne metodo‑
go – wywodzący się jeszcze z pozytywizmu
logie, a przede wszystkim wymierne sukcesy;
– wymiar scjentystyczny. Przypomina mi się
szczególnie nauki przyrodnicze. I nie bardzo
stara dystynkcja prof. W. Tatarkiewicza, który
liczą się z partnerem, który ten brak sukce‑
mówił, że w dziejach filozofii można obser‑
sów nadrabia retoryką, czy zawiłą frazeologią.
wować dwie tendencje, jakim podlega ona
Z drugiej strony każdego specjalistę w jakiejś
na przemian: maksymalistyczną i minima‑
dziedzinie wiedzy od czasu do czasu nurtuje
listyczną. Mniej więcej od stu lat, kiedy ofi‑
pytanie, jak wygląda byt, którego częścią on się
cjalnie ogłoszono „śmierć filozofii”, dominuje
zajmuje? Czy to, co robi, ma głębsze znaczenie,
ta druga tendencja, której wyrazem jest filozo‑
czy jest tylko „operowaniem na powierzchni”
fia analityczna we wszystkich jej narodowych
zjawiska? Jakie są granice badań naukowych?
odmianach. Kiedy jednemu z przedstawicieli
Jakie konsekwencje? W ciągu moich lat pracy
tego nurtu zwróciłem uwagę, że są podobni
zaobserwowałem dziwną prawidłowość,
do scholastyków w schyłkowej fazie tego
że mianowicie najbardziej wiernymi słucha‑
nurtu – wcale nie oponował… Najciekawsze,
czami kursu filozofii są studenci kierunków
że również z perspektywy studentów rzecz
niefilozoficznych, zwłaszcza tych, których język
postrzegana jest podobnie. Pewna doktorantka
zasadniczo różni się od współczesnego języka
naszego instytutu powiedziała mi konfidencjo‑
filozoficznego. Wydaje mi się jednak, że tenden‑
nalnie: „Filozofię zdominowali u nas analityczni
cja minimalistyczna jest w odwrocie; powoli
szamani”. Młoda osoba z otwartym umysłem
do lamusa odchodzi postmodernizm, choć był
znalazła zwięzłą formułę na określenie tego,
tak głośny w II połowie XX wieku. Okazało się,
co ja opisuję w kilku zdaniach…
że mówienie dla samego mówienia do niczego
To, co – według mnie – wyróżnia filozo‑
nie prowadzi, że nie wszystko jest tekstem…
fię wśród innych dziedzin wiedzy czy nauki
Ludzie prawdziwie oddani nauce lubią wyra‑
sprowadza się do całościowego oglądu świata.
zistość, do której mogą się odnieść, czy odwołać.
Tymczasem dziś dominuje ogląd fragmenta‑ ryczny; widzenie wszystkiego oddzielnie,
*
by nawiązać do jednego ze znanych wier‑
Dziejami filozofii zajmuję się wystarczająco
szy Tuwima. A to nie pozostaje bez wpływu
długo. Byłem świadkiem presji ideologicznej
30 wywieranej na filozofię, potem obserwowałem
na szeroką skalę, badania filozofii średnio‑
(robię to nadal!) jej rugowanie z poszczegól‑
wiecznej; że zainicjowano wychodzącą do dzi‑
nych kierunków uniwersyteckich (dla przy‑
siaj epokową serię 700 lat myśli Polskiej, w któ‑
kładu – na pewnym starym uniwersytecie
rej ukazały się podstawowe teksty filozoficzne
od 15 lat nie wykłada się filozofii na kierunku:
– od średniowiecza po pozytywizm; że w War‑
historia); patrzę jak presję ideologiczną zastę‑
szawie istniała znana w Europie i ZSRR szkoła
puje poprawność polityczna, czy towarzyska.
historyków idei, z żyjącym jeszcze Andrzejem
Martwi mnie, że coraz mniej w naszej dzie‑
Walickim; a w Krakowie przez kilka lat funkcjo‑
dzinie wielkich indywidualności… Jednak
nowało seminarium modernistyczne, prowa‑
żadne z tych niekorzystnych zjawisk nie zdoła
dzone przez Zbigniewa Kuderowicza; że ukazy‑
podważyć mego przekonania, że filozofia jest
wały się filozoficzne czasopisma, których część
po to, by porządkować ludzkie myślenie, a nie
potem zlikwidowano. Na KUL‑u i na wydziałach
wprowadzać do niego zamęt. Irytują mnie więc
teologicznych, wyłączonych z uniwersytetów,
filozofowie „telewizyjni”, którzy bez żenady
uprawiano myśl chrześcijańską. To tylko nie‑
i poczucia odpowiedzialności, za to z dużą pew‑
które przykłady, że filozofii nie udało się w pełni
nością siebie wygłaszają zwyczajne głupstwa
podporządkować ideologii i polityce.
typu: w przyszłości dojdzie do zrównania różnic między płciami; nie będzie wiadomo, kto jest
*
ojcem, a kto matką itp. W takich momentach
Z satysfakcją obserwuję coraz większe
odwołuję się do starej kategorii filozoficznej,
zainteresowanie polską myślą filozoficzną
której na imię „zdrowy rozsądek”. Filozofia, bez
i społeczną, choć przez pierwsze dziesięciole‑
względu na to, co się z nią działo i nadal dzieje,
cie III RP można było odnieść wrażenie, że o niej
broniła zdrowego rozsądku. I mam nadzieję,
zapomniano. Na uniwersytetach (tych bez‑
że tak zostanie…
przymiotnikowych!) powołano zakłady zaj‑ mujące się rodzimą myślą (aż wstyd się przy‑
*
znać, że w Krakowie zakład filozofii polskiej
Polacy mają – nie do końca zawinioną – opinię
powstał najpóźniej). Od pięciu lat organizo‑
narodu niefilozoficznego. W związku z tym
wane są doroczne, ogólnopolskie seminaria
na różne sposoby próbujemy się dopasować
badaczy filozofii polskiej, które odbywają się
do filozoficznych nowinek. Tymczasem w dzie‑
na przemian: w Warszawie, Krakowie i Lublinie.
jach myśli europejskiej mieliśmy znaczące osią‑
Ostatnie krakowskie, „jubileuszowe” zgroma‑
gnięcia. Dość wspomnieć – wcale nie odstającą
dziło rekordową liczbę 50 referentów! Semi‑
od europejskiej – scholastykę, oryginalną filo‑
naria te kończą się zawsze edycją materiałów
zofię praktyczną i polityczną czasów Odrodze‑
konferencyjnych, które już zyskały sobie rangę
nia czy Oświecenia. W wieku XIX (powszechnie
poczytnych publikacji. Powstały nowe, intere‑
kojarzonym z romantyzmem) nasi myśliciele
sujące czasopisma „Kronos”, czy „Pressje”. Coraz
studiowali u Schellinga czy Hegla – jak Karol
więcej jest magistrantów i doktorantów podej‑
Libelt, nota bene ulubiony uczeń jenajskiego
mujących zagadnienia z zakresu polskiej myśli
mistrza, który potem krytycznie wypowiadał
filozoficznej i społecznej, która mą tę specyfikę,
się o jego systemie filozoficznym. Dzięki szkole
że często trzeba jej szukać w obszarze szeroko
lwowsko‑warszawskiej zaistnieliśmy ponownie
rozumianej literatury. Przez ostatnie 10 lat poja‑
na filozoficznym forum w I połowie XX wieku.
wiło się kilka oryginalnych habilitacji, których
Potem przyszły czasy PRL‑u, powszechnie
przedmiotem jest rodzima myśl filozoficzna.
kojarzone z ideologizacją wszelkiego myślenia
Filozofia polską interesują się nią nasi sąsie‑
oraz z trudnościami nauczania filozofii na uni‑
dzi ze Wschodu i z Zachodu. W moim zakła‑
wersytetach. Nie należy wszak zapominać,
dzie stypendystka z Białorusi przygotowuje
że w tamtym czasie prowadzono, zakrojone
pracę o filozofii Rzeczypospolitej szlacheckiej,
Dekada Literacka 1 (250)
31 a Serb obronił doktorat o ruchu słowiańskim
prywatnych, indywidualnych darczyńców
w Krakowie na początku XX wieku. Rodowity
określonych przedsięwzięć, na fundacje… To,
Niemiec, adiunkt w moim zakładzie prowa‑
czego chciałbym doczekać, odchodząc na eme‑
dzi zajęcia z filozofii polskiej dla studentów
ryturę, sprowadza się do postulatu, aby dawną
obszaru niemieckojęzycznego, studiujących
i współczesną myśl polską – jeśli jest ona war‑
w Krakowie. Jak słyszę w Warszawie ucznio‑
tościowa – szerzej upowszechniać w świecie
wie prof. Barbary Skargi przygotowują edycję
poprzez obcojęzyczne edycje dzieł znanych
jej Dzieł wszystkich.
i uznanych oraz poprzez publikacje świad‑
Są więc powody do umiarkowanego zado‑
czące o naszym życiu filozoficznym. Wszak
wolenia, tym bardziej krzepiące, że w sytuacji,
nawet w czasach zaborów informowaliśmy
kiedy państwo wycofuje się z popierania badań
świat o stanie filozofii na dawnych ziemiach
nad rodzimą spuścizną intelektualną, coraz
polskich. Znacznie łatwiej jest to robić obecnie,
częściej można liczyć na wsparcie inicjatyw
kiedy świat stoi otworem.
then how can we belive that this life is the last life and that death is really the end?
Jan Skoczyński Profesor, Kierownik Zakładu Filozofii Polskiej w Instytucie Filozofii UJ; historyk filozofii, badacz dziejów filozofii polskiej przełomu XIX/XX wieku, historyk idei. Autor, mię‑ dzy innymi, książek: Wiedza i sumienie, Kraków 2010, Historia filozofii polskiej (wraz z Janem Woleńskim), Kraków 2010
32
Diagnoza filozofii współczesnej
Stan filozofii w Polsce Jacek Breczko
N
ie będzie to uczona analiza bazująca
na liczbach, pokazująca, ilu mamy pra‑
cowników naukowych w dziedzinie filozofii,
ilu studentów filozofii, ile ukazuje się rocznie artykułów i książek z tej dziedziny, a nawet jakie są główne ośrodki i jacy są główni profe‑ sorowie, w tych głównych ośrodkach. Mój cel jest bardziej ambitny, ale zarazem trudniej osią‑ galny (bardziej „mglisty”; trudno przekładalny na liczby, bo raczej jakościowy niż ilościowy) – dotyczy nie tyle stanu filozofii akademickiej, ile stanu „filozoficzności” w Polsce. Innymi słowy, spróbuję rozważyć, jaka jest obecnie w Polsce ranga, poziom i perspektywy namysłu nad kwestiami zasadniczymi, nad tak zwanymi odwiecznymi pytaniami, które są składnikiem fundamentu filozofii pojętej nie minimalistycz‑ nie, jako logika i metodologia nauk, ale maksy‑ malistycznie, jako odwołująca się do intelektu – a nie tylko do wiary w księgi święte – próba rozwiązania zagadki bytu i sensu istnienia ludz‑ kości i człowieka. Spróbuję przedstawić (w wielkim skrócie) główne „składowe sytuacji”; poczynając od tych ogólnych, przechodząc stopniowo do tych bar‑ dziej szczegółowych, pomijając – o ile to moż‑ liwe – nazwiska filozofów (aby ci pominięci, albo ich spadkobiercy, nie poczuli się dotknięci). Należy zacząć od sprawy podstawowej: filozofia polska nie należy do czołówki filozofii europejskich; nie wydała ani wielkich koncep‑ cji, ani tak zwanych wielkich filozofów (wielcy polscy filozofowie to z reguły wielkości lokalne). Wiąże się to zapewne z tym, na co wskazy‑ wali i nad czym ubolewali – między innymi Dekada Literacka 1 (250)
33 – Brzozowski, Witkacy, Gombrowicz, Miłosz; z tym mianowicie, że Polacy to „naród niefilo‑ zoficzny”. Wskazywali zresztą na różne tego przyczyny. Gombrowicz pisał: „Tu kultura była równinna, wiejska, pozbawiona wielkich miast, silnego mieszczaństwa, gdzie życie się skupia, komplikuje, piętrzy, nabiera rozmachu, zasila tysiącem splotów międzyludzkich. Była szlachecko‑chłopska, proboszczowska, szlach‑ cic na folwarku siedział, chłopem poganiał, a ksiądz proboszcz był wyrocznią.” Gombrowicz akcentuje zatem brak wielkich miast i związanego z nimi „spiętrzenia myśli”, brak miejskiej agory i dyskusji, które przy‑
Polska historia toczyła się gwałtow‑ nym nurtem również po roku 1956: wielkim wstrząsem były nie tylko wydarzenia 1968–1970, nie tylko powstanie Solidarności w 1980, ale – i chyba szczególnie – skokowa prze‑ miana ustrojowa i gospodarcza w roku 1989.
czyniają się do „problematyzowania świata” (a zatem do rozwoju filozofii) oraz, po drugie,
wszak i tak jest w istocie dobry); po drugie,
silny nacisk tradycji na terenach wiejskich,
rodziła „słomiany zapał” i działanie zrywami;
gdzie kwestie ostateczne i zasadnicze roz‑
po trzecie wreszcie (i chyba najgroźniejsze)
strzygał „ksiądz proboszcz” i nie było o czym
wzmacniała niefrasobliwość w podejmowa‑
dyskutować. Miłosz wskazał zaś na przyczynę
niu ryzyka (skoro bowiem sprawiedliwość jest
być może głębszą; na sielskość i bukoliczność
po naszej stronie, to i tak zwyciężymy). Stąd
polskiej kultury i powiązaną z nią „zacność”,
słynne, podchwycone przez Mickiewicza, „jakoś
czyli wiarę w zasadniczą dobroć świata. Skoro
to będzie”. To zaś prowadzi nas do licznych
świat jest w istocie dobry, skoro zło jest tylko
zaniechań a następnie serii klęsk w ostatnich
powierzchnią i czymś krótkotrwałym, skoro
trzech wiekach polskiej historii. Można zatem
diabeł zawsze w końcu przegrywa, a sprawie‑
bronić tezy, że to nadmiar optymizmu i sielskiej
dliwość – niczym oliwa – na wierzch wypływa,
zacności i zarazem niedostatek sofii, namysłu,
to nie ma co sobie tym (całością, światem,
rozwagi, roztropności, dystansu do spraw i kry‑
bytem) głowy zawracać, lepiej skoncentrować
tycyzmu – a zatem niedostateczne nasączenie
się na sprawach drobniejszych, „taktycznych”;
elit polskich filozofią – przyczyniły się do owej
co więcej, kwestie poważne, zasadnicze, egzy‑
nieszczęsnej serii.
stencjalne, „strategiczne” są męczące i dyskusja
Nie powinno też dziwić, że okresami najbar‑
o nich ociera się o nieuprzejmość, o brak ogłady
dziej płodnymi w polskiej filozofii były dekady
i gościnności, albo o nadużywanie gościnno‑
po owych wielkich klęskach, kiedy to nokaut
ści (wszak szlachcic szlachcica gości). Czło‑
zmuszał do porzucenia odruchowej zacności
wiek zacny, uprzejmy, gościnny ogranicza się
i przemyślenia principiów: „Co tak naprawdę
do konwersacji lekkiej i niezobowiązującej (być
się stało i jak to było możliwe?”. W przypadku
może wielka popularność kabaretów w Polsce
ludzi o skłonnościach filozoficznych klęska
jest dziedzictwem owej „szlacheckiej lekkości”).
zmuszała do przemyślenia i przebudowania
Ma to oczywiście swoją „jasną stronę”; owa
całej wizji świata, a nie tylko wytykania błę‑
delikatność, brak uporu w kwestiach zasadni‑
dów taktycznych. Historia Polski i polskiej
czych, przyczyniała się do tolerancji w najlep‑
filozofii wydaje się doskonałą ilustracją sta‑
szych latach Rzeczypospolitej oraz do talen‑
rogreckiej sentencji, że „cierpienie często daje
tów mediacyjnych polskiej szlachty w owych
pouczenie”. Owe najbardziej płodne okresy
latach. Ale ma też i ciemną stronę. Po pierw‑
to lata 40‑ste XIX wieku, po powstaniu listo‑
sze, sprzyjała lenistwu, odkładaniu „na jutro”
padowym; reakcją na powstanie styczniowe
(bo „co się odwlecze, to nie uciecze”; a świat
był dosyć płytki i wtórny pozytywizm (moda
34 druga wojna światowa (a szczególnie powsta‑ nie warszawskie) a następnie twardniejący stalinizm – przyczyniła się do kolejnego oży‑ wienia filozoficznego (porównywalnego, jak sądzę, co do jakości, z tym z lat 40‑stych XIX wieku). Ożywienie to występowało na emigra‑ cji – zwłaszcza w twórczości z pogranicza lite‑ ratury i filozofii – oraz w Polsce po 1956 roku. Tutaj wyróżnić można dwa ośrodki; lewicującą warszawską szkołę historyków idei oraz kato‑ licki ośrodek krakowsko‑lubelski, nawiązujący zarówno do tomizmu, jak i szukający nowych inspiracji w myśli fenomenologicznej (ujmując rzecz w błyskawicznym skrócie, stwierdźmy, że seria kazań rekolekcyjnych Karola Woj‑ tyły – które wygłosił w 1976 roku do kardyna‑ łów na prośbę papieża Pawła VI – przyczyniła się do jego wyboru na papieża; a nie byłoby zapewne tych kazań, gdyby nie fundament filo‑ zoficzny ukształtowany w fenomenologicznej odnodze nurtu krakowsko‑lubelskiego). Należy też odnotować, że filozofia wyra‑ stająca z klęsk to przede wszystkim filozofia dziejów i filozofia kultury powiązana z reflek‑ sją etyczną i to jest – jak się zdaje – najbardziej płodny i oryginalny obszar polskiej filozofii (nie znaczy to oczywiście, że osiągnięcia – na przy‑ ogólnoeuropejska – filozofia ostrożna i ceniąca
kład szkoły lwowsko‑warszawskiej – na polu
konkrety – współgrała bowiem z nastrojami
logiki, metodologii nauk, filozofii analitycznej,
popowstańczymi). Kolejne ożywienie filozo‑
nie zasługują na uznanie).
ficzne to przełom wieków – w tle mamy tym
Polska historia toczyła się gwałtownym nur‑
razem gwałtowne przemiany społeczne, ale
tem również po roku 1956; wielkim wstrząsem
też ożywienie nadziei na niepodległość i w tle
były nie tylko wydarzenia 1968–1970, nie tylko
tła stałe oddziaływanie klęski powstania
powstanie Solidarności w 1980, ale – i chyba
styczniowego. Co ciekawe, wyłoniły się z tego
szczególnie – skokowa przemiana ustrojowa
płodnego zacieru – ujmując rzecz w wielkim
i gospodarcza w roku 1989. Ludzie żyjący w Pol‑
skrócie – dwa nurty: minimalistyczny i mak‑
sce w latach 70‑stych i 80‑tych, przenieśli się
symalistyczny. Minimalistyczna szkoła Twar‑
nagle – nie zmieniając miejsca w przestrzeni
dowskiego – stawiająca sobie również cele prak‑
– do zupełnie innego świata, doznali zatem
tyczne, patriotyczno‑wychowawcze: uczenie
naocznie siły i wszechstronności oddziały‑
Polaków solidnej roboty intelektualnej i tem‑
wania momentu historycznego. Takie przepo‑
perowanie słomianego zapału i egzaltowanej
czwarzenia są bolesne, ale też uczące (kształ‑
naiwności; oraz maksymalistyczny, metafi‑
tuje się bowiem w nich „zmysł historyczny”
zyczny a nawet mistyczny i spirytualistyczny
niezbędny do tworzenia filozofii inspirowanej
nurt młodopolski. Obydwa te nurty kształto‑
życiem, obudowanej wokół sensu istnienia).
wały potem filozofię polską w międzywojniu.
I teraz ważna uwaga: w połowie lat 90‑tych
Kolejna wielka, podwójna klęska – jaką była
to się kończy; owo źródło kształtujące „zmysł
Dekada Literacka 1 (250)
35 historyczny” wysycha. Sytuacja historyczna
Kiedyś indywidualność i pasje nauczycieli prze‑
(ustrojowo‑gospodarcza) Polski się stabilizuje;
kładały się na indywidualność i pasje uczniów.
są, oczywiście, drobne perturbacje, które –
Teraz nauczyciel musi zrealizować program,
nagłaśniane przez media – urastają do „wielkich
który jest tak skonstruowany, że nie pozosta‑
wstrząsów” i „wielkich wydarzeń”, ale to złudze‑
wia „luzów” (i – co więcej – jest rygorystycznie
nia perspektywiczne. Historia Polski po stule‑
sprawdzany testowo a wyniki są analizowane
ciach zawirowań wypływa na spokojne wody.
przez „centralny komputer”). Nie trzeba chyba
Nie jestem zwolennikiem koncepcji „końca
dodawać, że ten typ kształcenia jest wręcz
historii”. Koniec historii w skali globalnej
zabójczy dla filozoficzności (może być, co naj‑
to mrzonka, natomiast bywa tak, że obszary
wyżej, efektywny w przypadku przedmiotów
szczególnie silnych historycznych zawirowań
czysto „pamięciowych”, gdzie króluje „mecha‑
– jak na przykład obszar między Niemcami
niczne” przyswajanie wiedzy).
a Rosją w ostatnich kilku stuleciach (trafnie
Kształcenie i wychowywanie, mające
przez Daviesa nazwany God’s Playground) –
w sobie coś z twórczości, zostało zastąpione
stają się spokojne i stabilne, a historyczne wiry
przez produkcję. A w produkcji – jak wiadomo
atakują inne obszary. I to jest kolejna ważna
– egzemplarze wypuszczane z fabryki, powinny
składowa sytuacji „filozoficzności” w Polsce.
(w ramach danej serii) różnić się jak najmniej.
Ostatnie roczniki, które doświadczyły prawdzi‑
Owo wyjściowe bogactwo zainteresowań,
wych „wstrząsów historycznych”, to ludzie uro‑
talentów, osobowości, jest – w tak pojętym
dzeni pod koniec lat 70‑tych (pamiętający zatem
procesie kształcenia – unifikowane, przycinane
starą Ludową Polskę i Polskę nową). Ludzie
(nie tylko po stronie uczniów, ale też nauczy‑
urodzeni w latach 80‑tych, zwłaszcza w dru‑
cieli; nauczyciele niekonwencjonalni, z silną
giej połowie dekady, przeżyli te wstrząsy jako
indywidualnością, z jakąś naukową pasją, owa
małe dzieci i niewiele pamiętają. Mamy zatem
niegdyś sól zawodu nauczycielskiego, muszą
wyraźne cięcie pokoleniowe, które będzie silnie
albo sami się dopasować do szablonu, albo
wpływać na sposób postrzegania świata. Do tego dochodzą kolejne elementy osła‑
są przez system usuwani). Króluje zatem funk‑ cjonalność, wizja użyteczności i służebności
biające – i to znacznie – potencjał filozoficz‑ ności w pokoleniach urodzonych po roku 1980. Należy podkreślić niezwykle szkodliwą, w moim przekonaniu, reformę edukacji z roku 1999, dokonaną przez ministra Mirosława Handkego (wprowadzenie gimnazjów, nowych programów i parametryzacji – ilościowego, testowego mierzenia efektów nauczania). Nie jest to miejsce na dokładną analizę, zauważę tylko, że doprowadziło to do królowania „szablonów”, uśrednienia kształcenia i zara‑ zem do „równania w dół”. Reforma obrodziła wypuszczeniem ze szkół zupełnie innej mło‑ dzieży (obserwowałem tę gwałtowną, jako‑ ściową zmianę na zajęciach); indywidualność, pasję poznawczą, poczucie humoru związane z „zabawą intelektualną”, z „grą myślową”, której trzeba się długo uczyć, zastąpiły równe szeregi „przyczajonej” młodzieży, zainteresowanej głów‑ nie, jakim typem testu skończy się przedmiot.
Reforma obrodziła wypuszcze‑ niem ze szkół zupełnie innej mło‑ dzieży; indywidualność, pasję poznawczą, poczucie humoru związane z „zabawą intelektu‑ alną”, z „grą myślową”, której trzeba się długo uczyć, zastąpiły równe szeregi „przyczajonej” mło‑ dzieży; zainteresowanej głównie, jakim typem testu skończy się przedmiot.
36 człowieka potrzebom
Jestem przekonany, że źródła bezrobocia
rynku (uczeń powinien,
nie tkwią w źle „funkcjonującym” szkolnic‑
kiedy dorośnie, zamienić
twie wyższym, ale gdzie indziej. I próba uza‑
się funkcjonalną śrubkę
wodowienia uczelni wyższych nie doprowadzi
zajmującą odpowiednie
do zmniejszenia bezrobocia, ale przeciwnie,
miejsce w mechanizmie
będzie – poprzez ogłupienie młodzieży (założe‑
rynkowym i społecz‑
nie jej profesjonalnych klapek na oczy) – dzia‑
nym). Narzuca się wręcz
łała „przeciwskutecznie”. Rynek jest bowiem
analogia: podporządko‑
ściśle powiązany ze zmianami technologicz‑
wanie (służba) jednostki
nymi, a te zmieniają się tak szybko, że szkolnic‑
społeczeństwu w socjali‑
two wąsko zawodowe produkuje specjalistów
zmie została zastąpiona
od reperowania powozów i parowozów. Można
podporządkowaniem
też zaobserwować zjawisko charakterystyczne
jednostki
potrzebom
dla różnych reform i rewolucji: otóż reforma‑
rynkowej
torzy i rewolucjoniści natykając się na bariery,
i mnożeniu się pienią‑
na opór rzeczywistości, uważają, że niedocią‑
gospodarki
dza. Nastąpiło zatem coś,
gnięcia, wzmaganie się zjawisk chorobowych,
co można określić jako
kłopoty i klęski są związane nie z kierunkiem
pragmatyzację kultury.
reformy‑rewolucji (zawsze słusznym), ale z nie‑
Kolejnym logicznym
dostatkiem zmian; i w związku z tym postulują
krokiem – wedle tej funk‑
szybsze kroczenie –przyśpieszanie i uskrajnia‑
cjonalistycznej ideologii
nie. Takim krokiem w kierunku jeszcze więk‑
– stała się reforma szkol‑
szej funkcjonalizacji kształcenia jest wprowa‑
nictwa wyższego. Ude‑
dzenie odpłatności za każdy (poza pierwszym)
rza ona w filozoficzność
kierunek studiów oraz pomysł ograniczenia
i – konkretnie – w studia
liczby kierunków ogólnych (mówi się na razie
filozoficzne z jeszcze chyba większą mocą.
o socjologii i psychologii), będących jakoby
Kształcenie ogólne – opierające się na bezinte‑
wylęgarnią bezrobotnych (chyba że dostosują
resownej pasji poznawczej – odchodzi w cień,
się do wymagań rynku). Szczególnie bolesnym
celem staje się kształcenie zawodowe; uniwer‑
ciosem – dla akademickiej filozofii – może
sytety zamieniają się z wolna w wyższe szkoły
okazać się ta pierwsza korekta; młodzież –
zawodowe (siłą rzeczy również w szkołach
mając świadomość, że będzie studiować tylko
politechnicznych i medycznych okrajany jest
na jednym kierunku (drugi kierunek tylko
moduł przedmiotów ogólnych). Celem najwyż‑
dla zamożnych) – będzie wybierała (w duchu
szym kształcenia uniwersyteckiego nie jest już
spragmatyzowanej kultury) kierunki dające
człowiek wszechstronnie wykształcony, „kul‑
największe, w danym momencie, szanse pracy.
turalny”, a przy okazji specjalista w pewnej
Wydaje się, że filozofia jako odrębny kierunek
dziedzinie wiedzy; nie jest już również zapozna‑
– z wyjątkiem może dwóch, trzech głównych
wanie z prawdą i dążenie do prawdy, ale dopaso‑
ośrodków – ma szansę przetrwać jako studia
wanie absolwentów do ewoluujących potrzeb
uzupełniające, studia dodatkowe. Odpłatność
rynku pracy i konkurencji na tym rynku – szyb‑
drugiego kierunku uderza zatem, powtórzmy,
kość, przebojowość, elastyczność, efektywność,
w akademickie kształcenie filozofów ze szcze‑
ale za cenę powierzchowności („zakuj i zapo‑
gólną mocą. Nic dziwnego, że filozofowie
mnij, nie wgłębiaj się”). Pracodawcy stają się
kształcący filozofów bronią się jak mogą.
niejako zwierzchnikami rektorów; rektorom
Takim działaniem obronnym jest tworzenie
sen z powiek spędza studiowanie tabelek z pro‑
na bazie filozofii nowych kierunków, bardziej
centami bezrobotnych absolwentów.
modnych, „nowoczesnych” – niekiedy celowo
Dekada Literacka 1 (250)
37 unikających w programach i broszurach archa‑ icznie brzmiącego słowa „filozofia”. Na kilku uniwersytetach (przy wydziałach czy insty‑ tutach tradycyjnej filozofii) powstały zatem – cieszące się sporym zainteresowanie – studia quasi‑filozoficzne: kognitywistyka, europe‑ istyka i – cokolwiek to znaczy – filozofia glo‑ balna. Podejrzewam jednak, że jest to taktyka skuteczna w krótkim czasie – tak jak nastąpił gwałtowny przypływ studentów skuszonych iluzorycznymi nadziejami na jakieś „naukowe nadzwyczajności”, tak też nastąpi ich gwał‑ towny odpływ, kiedy nadzieje te zostaną zawie‑
Postmodernizm „rozlewa się” po filozofii polskiej niszcząc nie tylko wiarę w prawdę („wszystko przejdzie”, teksty rodzą teksty, każda interpretacja jest równie uprawniona), ale też uszkadzając polszczyznę elit.
dzone i humbug wyjdzie na jaw. Wydaje mi się, że dużo bardziej roztropnym rozwiązaniem, byłoby uczynienie dla kilku
(między innymi na dworze w Syrakuzach) – bły‑ skotliwy Arystyp z Cyreny.
kierunków ogólnych – na przykład filozofii,
Do tego należy dodać zanik czytelnictwa
kulturoznawstwa, historii sztuki – wyjątku
i rozprzestrzenianie się kultury obrazkowej
i zniesienia odpłatności, jeśli student wybiera
(która spłyca wyobraźnię i uszkadza umiejęt‑
je jako drugi kierunek w celu „pogłębienia wie‑
ność abstrakcyjnego myślenia). Nie byłoby
dzy” i „rozszerzenia horyzontów” a nie zdobycia
filozofii bez wynalazku pisma, nie byłoby też
„fachu”. To jednak temat na odrębną rozprawkę.
ekspansji filozofii (zwłaszcza w oświeceniu
Na koniec jeszcze trzy składowe sytuacji,
i nowoczesności) bez wynalazku druku – koniec
trzy elementy wpływające na poziom i jakość
ery Gutenberga (jeśli ta przepowiednia się
filozoficzności (dwa ulokowane w kulturze
spełni) byłby potężnym ciosem w filozoficz‑
masowej, trzeci w kulturze wysokiej).
ność. Co więcej, owa kultura obrazkowa jest
W kulturze masowej dominuje obecnie coś,
coraz bardziej jaskrawa; prawo konkurencji
co Kołakowski nazwał „fazą żarłoczności nie‑
powoduje, że obrazki migają coraz szybciej
poskromionej”, a co bywa określane – w spo‑
i są coraz bardziej nasączone „bulwersującą”,
sób bardziej opisowy – jako konsumpcjonizm.
„porażającą” treścią. Nie trzeba chyba dowo‑
Otóż konsumpcjonizm posiada swoją nadbu‑
dzić, że „cały ten zgiełk” działa antyrefleksyjnie
dowę ideologiczną, płytką minireligię upatru‑
i antyfilozoficznie.
jącą szczęście w kupowaniu coraz to nowych
Dodajmy do tego groźną tendencję umiej‑
gadżetów, które stają się minimesjaszsmi, mają‑
scowioną w kulturze wysokiej – jest nią roz‑
cymi odmienić świat i życie konsumenta. Owa
przestrzeniający się wśród twórców i filozofów
ideologia, zwana konsumeryzmem, świetnie
postmodernizm. Jest to odmiana anty‑filozo‑
współgra z „pragmatyzacją” kultury; liczy się
fii, czyli filozofii wieszczącej koniec filozofii;
bowiem tylko to, co przynosi pożytek, czyli służy
wieszczącej koniec wielkich filozoficznych prób
zwiększeniu konsumpcji. Jest oczywiste, że taki
pojęcia świata jako całości i dotarcia do istoty;
typ myślenia jest jak najdalszy od klasycznej
koniec – zatem – metafizyki. Nie idzie jednak
postawy filozoficznej, która opiera się na pew‑
tylko – w duchu pozytywizmu – o ograniczenie
nym rysie ascetycznym: zadumie i kontempla‑
ambicji i zajęcie się sprawami drobniejszymi,
cji, oderwaniu od spraw bieżących i myślenia
analizami filozoficznymi wybranych zagad‑
wąsko‑praktycznego. Nawiasem mówiąc, patro‑
nień, ale o odrzucenie wiary w istnienie obiek‑
nem obecnej fazy w kulturze masowej mógłby
tywnej rzeczywistości (my jej nie rekonstru‑
być nieco zapomniany – a konkurujący za życia
ujemy, my ją konstruujemy), a zatem również
z Platonem o sławę najwybitniejszego filozofa
o odrzucenie wiary w prawdę, czyli o dogłębny
38 relatywizm epistemologiczny. Tendencja do relatywizacji i odrzucenia prawdy, zatrata „intuicji prawdy” (związana z ekspansją histo‑ rycyzmu i psychologizmu) – którą dostrzegł Husserl na początku XX wieku i którą uważał za niezwykle groźną, bo uderzającą w funda‑ ment kultury europejskiej – w postmoderni‑ zmie uzyskuje nadzwyczajne nasilenie i, by tak rzec, swoje zwieńczenie; albowiem już dalej chyba – w tę stronę – iść nie sposób. Postmodernizm „rozlewa się” po filozofii polskiej niszcząc nie tylko wiarę w prawdę („wszystko przejdzie”, teksty rodzą teksty, każda interpretacja jest równie uprawniona), ale też uszkadzając polszczyznę elit. Główny nurt postmodernizmu cechuje bowiem złożoność i mętność stylu (konteksty, dyskursy, narracje i metanarracje mieszają się ze sobą, a im bardziej są zmieszane, tym mądrzej – a, zacytujmy Gom‑ browicza, „im mądrzej tym głupiej”). Pojawia się też swoista neoscholastyka – klasycy postmo‑ dernizmu są cytowani i ich skomplikowane i mętne cytaty są uzupełniane przez jeszcze bardziej skomplikowane i mętne komentarze i komentarze do komentarzy. W ten sposób nie‑ znane jest tłumaczone przez nieznane, niezro‑ zumiałe przez niezrozumiałe i powstaje z tego jakiś zadziwiający, lawinowo rozrastający się patchwork.
Ideologia, zwana konsumery‑ zmem, świetnie współgra z „prag‑ matyzacją” kultury, liczy się bowiem tylko to, co przynosi pożytek, czyli służy zwiększe‑ niu konsumpcji. Jest oczywiste, że taki typ myślenia jest jak naj‑ dalszy od klasycznej postawy filozoficznej, która opiera się na pewnym rysie ascetycznym. Dekada Literacka 1 (250)
Intencje postmodernistów są zresztą czę‑ sto – jak to nieraz bywa przy złych skutkach – szlachetne. Postmoderniści bowiem – w imię obrony przed tyranią kapłanów i ideologów, którzy głoszą „swoją prawdę” – wylewają dziecko z kąpielą i twierdzą, że prawdy nie ma. Kiedy jednak prawdy nie ma, człowiek (jednostka) staje bezbronny wobec mniemań większości lub wobec potęgi państwa, które wyrokuje, co prawdą jest. Fanatyczna wiara w prawdę bywa groźna, ale niewiara w prawdę, w dłuższym czasie, jest – jak się zdaje – wręcz zabójcza. Dlatego też z wielkim niepokojem patrzę na polską myśl filozoficzną zainfeko‑ waną postmodernizmem. Zarówno w przypadku kultury masowej, konsumpcjonizmu i obrazkowości, jak i w przy‑ padku kultury wysokiej daje się zauważyć
39 pewna polska wada uchwycona przez Słowac‑
wybitne. Prawie każdy bowiem filozof z powo‑
kiego: Polska mianowicie jest „papugą naro‑
łania (przynajmniej za młodu), nosi w swoim
dów”. Wszystkie te modne strumienie wle‑
tornistrze buławę marszałka, czyli mędrca,
wają się do Polski z wielkim impetem i zyskują
który wszystko wszystkim wyjaśni.
postać wyjątkowo marną. Biorąc pod uwagę owe wszystkie wymie‑ nione wyżej „składowe sytuacji” przypuszczam, że nadchodzi w filozofii polskiej czas „wiel‑ kiej jałowości”. Spodziewam się jeszcze kilku wybitnych książek po pokoleniu urodzonym we wczesnych latach osiemdziesiątych, kiedy jednak za kilka dekad i ono zamilknie, praw‑ dopodobne wydaje mi się spełnienie (ale tylko w ograniczonym miejscu i czasie) przepowiedni Witkacego o zaniku „metafizycznego poczucia dziwności istnienia” i zamieraniu filozofii. Nie znaczy to oczywiście, że zniknie filozofia aka‑ demicka, przeciwnie, akademicka produkcja filozoficzna będzie się rozwijała niezwykle dynamicznie (ilość zatem będzie dążyć do nie‑ skończoności, a jakość do zera). Nie chciałbym być jednak przesadnie czarno widzący – przyszłość jest nieznana i może nas zaskoczyć, poza tym nawet na jałowym grun‑ cie mogą wyrosnąć piękne rośliny. Pojawienie się wielkiego pisarza, albo wielkiego filozofa, ma w sobie coś – jak ktoś słusznie zauważył – ze zjawisk cudownych. Nie sposób zatem ani tego przewidzieć, ani wykluczyć. Mój pesymizm jest związany z przekonaniem, że opisane „skła‑ dowe sytuacji”, wyjaławiające grunt filozoficz‑ ności w Polsce, zmniejszają prawdopodobień‑ stwa takiego cudu. Powyższe wywody mają w tle następujące przekonanie: w filozofii i filozoficzności liczy się tylko wierzchołek i podstawa. Wierzcho‑ łek to dzieła i koncepcje wybitne, które wra‑ stają w kulturę i trwale rzeźbią ludzkie umysły i „serca”; podstawa to „mądrość ludu”, narodu, społeczeństwa (ujmijmy to jako trójcę: połącze‑
Jacek Breczko
nie szerokich horyzontów, roztropności i cnoty).
Filozof, dr. hab., pra‑
Średnie obszary filozofii (w tym filozofia aka‑
cuje w Studium Filozofii i Psychologii
demicka) – znajdujące się pomiędzy owym
Uniwersytetu Medycznego
wierzchołkiem i podstawą – mają wartość o tyle,
w Białymstoku. Autor
o ile służą jako pas transmisyjny przekazujący w dół treści z owych wyżyn oraz jako płodny grunt, z którego mogą wyrastać kolejne dzieła
książki: Poglądy historiozoficzne pisarzy z kręgu Kultury paryskiej, Lublin 2010
40
Diagnoza filozofii współczesnej
Profesora filozofii już nikt nie potrzebuje Rozmowa z profesorem Janem Hartmanem Marek Kozicki: Czym dla ciebie jest filozofia? Jan Hartman: Jestem tak wrośnięty w filo‑
z tego retorycznego narzędzia, jakim jest nazy‑ wanie czegoś tam filozofią, czy siebie filozofem, czy kogoś tam innego filozofem, to już wyci‑
zofię, że nie jest dla mnie niczym, jest po pro‑
snęliśmy. Retoryczny potencjał słowa filozofia
stu jak powietrze. Ja po prostu się z tym uro‑
został już do cna wykorzystany. Na przykład
dziłem. Wszystko się zaczęło od może nieco
w Stanach Zjednoczonych słowo philosopher
neurotycznych ambicji dziecka, które chciało
nie znaczy nic poza ogólnymi rozważaniami
mieć jakieś pole, w którym ma przewagę nad
na jakikolwiek właściwie temat, bądź jakimiś
innymi. Chciało także mieć narzędzie, żeby
deklaracjami o charakterze mniej praktycznym.
sobie samemu dokuczać i karać się za jakieś
To słowo jest po prostu przerywnikiem, wytry‑
wyimaginowane winy, wobec czego od małego
chem. I tak samo będzie w Europie, aczkolwiek
ćwiczyło się w myśleniu abstrakcyjnym, teo‑
w Niemczech czy Francji kategoria filozoficzno‑
retycznym, spekulatywnym. Jestem głęboko,
ści ma jeszcze przed sobą kilkudziesięcioletnie
osobowościowo filozofem, więc dla mnie
życie po życiu. Ale tak czy inaczej musimy się
to jest żywioł, w którym żyję. Natomiast znam
przygotować na świat, który będzie się dobrze
wszystkie publiczne wizerunki, awatary filo‑
obywał bez tej kategorii, bez tego słowa.
zofii, a także wszelkie projekty, które tworzono
MK: Mówisz, że filozofia jest dla ciebie
na użytek filozofów. Projekty filozofii jako
powietrzem, którym oddychałeś od dziecka,
chwalebnej, niezbędnej działalności. Jestem
i że nadal działasz, pracujesz w filozofii.
wobec wszystkich tych projektów, zarówno
To co powiedziałeś wcześniej można byłoby
starożytnych jak i dziewiętnastowiecznych,
uważać za uznanie własnej działalności za bez‑
sceptyczny. To, co dzisiaj publicznie uchodzi
sensowną. Czy może to tylko mniejsze aspiracje
za filozofię, to są jakieś pogłosy, zniekształcenia,
związane z oczekiwaniami jeżeli chodzi o wła‑
echa programów dekretowania czy instalowa‑
sne produkty?
nia filozofii w przestrzeni publicznej przez roz‑
JH: Ja jestem w wyjątkowej sytuacji, ponie‑
maite odłamy dziewiętnastowiecznej filozofii.
waż jeszcze jestem po tamtej stronie. Wywodzę
To wszystko ma znaczenie historyczne. Wize‑
się ze świata, w którym jeszcze pełnymi gar‑
runki publiczne filozofii są pochodną wyobra‑
ściami czerpaliśmy z honorów i splendorów,
żeń filozofów o tym, jak chcieliby być wraz
z którymi się wiązała filozoficzność, akcesja
ze swoją działalnością postrzegani. To są w tej
do filozofii. Jeszcze dwadzieścia, trzydzieści
chwili fakty kulturowe z przeszłości. Dzisiaj
lat temu świetnie funkcjonował taki magiczny
to już nie ma prawie żadnego znaczenia – słowo
dyskurs filozoficzny, że my oto jesteśmy straż‑
filozofia już nie jest ani nośnikiem jakichś
nikami rozmaitych wielkich myślicieli, ze szcze‑
wyraźnych postulatów czy wyrazistych zna‑
gólnym uwzględnieniem dziewiętnastowiecz‑
czeń, ani przedmiotem jakiejś szczególnej uwagi
nych, którzy nas ukształtowali i uprawomocnili
czy sporów. Wszystko, co mogliśmy wycisnąć
jako humanistów. Mogę sobie jeszcze robić
Dekada Literacka 1 (250)
41 karierę jako filozof i tylko filozof. I to jest ostat‑
Nie przeszkadza mi, że się tej tożsamości już
nia taka kariera. Nie będzie po mnie, w Polsce
nie będzie drążyć i budować wciąż na nowo,
w każdym razie, żadnego klasycznego profe‑
i odbudowywać, i tracić czasu i energii na zasta‑
sora filozofii, który się po prostu tylko na filo‑
nawianie się, co to jest filozofia i co to znaczy
zofii zna i na niczym innym. Wszyscy następni
być filozofem. Wszystko to jest dosyć nudne
będą robić kariery i funkcjonować publicznie
i żałosne. I mówię to ja, który jest wyspecjali‑
jako znający się na czymś, czyli nie będący
zowany w metafilozofii, czyli właśnie teorii filo‑
tylko filozofami, czy w ogóle nie będący filozo‑
zofii. Wcale tego nie żałuję, nie uwiera mnie to,
fami. To ma też dwie strony, dlatego że filozofia
że się rozstaniemy z tymi uzurpacjami związa‑
jest w tej chwili jak prostytutka – kompletnie
nymi z nazywaniem się filozofami. Żałuję tylko,
do wzięcia. Każdy się może ogłosić filozofem.
że nieuniknionym elementem końca filozofii
Pewna część huma‑ nistów, którzy funk‑ cjonują publicznie, zamarzyła
sobie
i sobie zakaprysiła, że oni się będą pre‑ zentować jako filo‑ zofowie. I nikt nie protestuje. To jest zupełnie porzucona kategoria. Ja mam bardzo uprzywilejo‑ waną pozycją, nato‑ miast jestem tym, który gasi światło, ostatnim filozofem. I nie mam na myśli śmierci teoretycznej.
jest śmierć instytu‑
To co dzisiaj publicz‑ cji, które filozofię zawierają w nazwie. nie uchodzi za filozo‑ Forma instytucjo‑ nalna pod nazwą fię, to są jakieś pogłosy, Instytut Filozofii roz‑ pada się na naszych zniekształcenia, echa oczach. Ta organi‑ programów dekretowa‑ zacja akademicka, trzeba nazwać nia czy instalowania którą środowiskiem filo‑ filozofii w przestrzeni zoficznym, na moich oczach gnije. To jest publicznej przez rozma‑ oczywiście bardzo proces ite odłamy dziewiętna‑ zasmucający i muszę go oglądać. stowiecznej filozofii. Sam będąc młody
To nie znaczy, że problemy filozoficzne prze‑
i naiwny
bardzo
wiele energii zużyłem na to, żeby ratować
staną być problematyczne, czy że przestaną
to środowisko, żeby je konsolidować, ożywiać.
kogokolwiek interesować. To się kończy jako
Pracowałem na jego rzecz właściwie bezintere‑
pewna formacja kulturowa, formacja kultu‑
sownie przez bardzo wiele lat i nie przyniosło
rowa zdefiniowana przez afirmację czy przez
to żadnego efektu. Właściwie tego środowiska
akcesję do tego znaku firmowego, którym
już nie było wtedy, kiedy ja próbowałem je ani‑
jest filozofia. To się kończy, ja jestem ostatni,
mować. Nie dostrzegałem tego. A dzisiaj każdy
a ostatni jest uprzywilejowany – sprząta, gasi
wie już, że go nie ma. Nie ma żadnego środowi‑
światło, zjada resztki ze stołu. Mam bardzo
ska filozoficznego. Instytuty filozofii są relik‑
dobrą pozycję i cieszę się tym. Ostatni zawsze
tami i będą zamierać, są skazane na wymarcie.
jest historyczny. Tak się składa, że jestem naj‑
I to nie jest niczyja wina. Myślałem dawniej,
młodszy i nikt młodszy ode mnie nie robi tego
że to jest wina rozkładająca się na wiele mier‑
typu kariery w Polsce. Więc można powiedzieć,
not i wiele błędów. Dzisiaj rozumiem, że jest
że mam zagwarantowane, że jestem tym ostat‑
to znacznie głębszy proces, którego nikt, nawet
nim profesorem filozofii i tylko filozofii i to jest
najbardziej aktywni inteligentni, kompetentni
bardzo przyjemna uprzywilejowana pozycja.
ludzie, w dużej liczbie, nie mogli powstrzymać.
W związku z tym ja absolutnie nie mam poczu‑
Ta formuła się wyczerpała historycznie. Trzeba
cia frustracji. Nie boleję nad końcem filozofii.
szukać innej. Niestety przyszli filozofowie będą
42 musieli sobie poradzić bez tego szyldu filozofii,
MK: Ale ta zmiana pozycji filozofii współ‑
A także do pewnego stopnia, bez pewnego, choć
cześnie w sposób oczywisty wiąże się na przy‑
bardzo wątłego, ale jednak, kanonu wiedzy
kład ze zwiększoną płynnością świata, czego
filozoficznej. Kanonu związanego z konkret‑
konsekwencją jest brak możliwości racjonal‑
nymi nazwiskami wybitnych filozofów. Tutaj
nej rekonstrukcji rzeczywistości. Coś, co było
może być przejściowo pewna strata kulturowa.
ideałem i zadaniem filozofii i czego próby były
Liczba czytelników wielkich dzieł filozoficznych
podejmowane jeszcze na początku XX wieku.
ze szczątkowej spadnie prawie do zera. Może
Świat się zmienił, filozofia też się zmienia. Z dru‑
to być przejściowo jakaś strata, ale pewnie
giej strony w tym zagubieniu jest coraz większa
w przyszłości to się wyrówna. I będzie znowu
potrzeba filozofii w starym stylu. Ona jest już
tak: w Polsce Krytykę czystego rozumu miało
całkowicie niemożliwa Twoim zdaniem?
przeczytanych ze zrozumieniem powiedzmy
JH: Nie. Niegdyś do stylu życia zamożnego
dwieście osób, potem może sto. W przyszłości
mieszczanina, a nawet niekoniecznie zamoż‑
pięćdziesiąt. Potem może znowu będzie sto,
nego, mającego aspiracje intelektualne, nale‑
a potem może znowu będzie kiedyś dwieście.
żało czytanie grubych książek. Indywidualizm
To są sprawy tak naprawdę nieistotne.
takich projektów intelektualnych i ich szeroki zakrój był czymś zupełnie naturalnym, ponie‑ waż generalnie nauka miała charakter ama‑ torski. Więc nikogo nie dziwiło, że ktoś chce napisać bardzo grubą książkę, gdzie będzie wyłożona spójna teoria wszystkiego, czyli sys‑ tem. Dzisiaj to jest śmieszne. Nikt nie ma czasu ani ochoty czytać takich książek, nie ma więc mowy o tym, żeby jakieś jednostki karmiły świat swoimi systemami i znajdowały jakąś większą publiczność. Struktura obrotu społecz‑ nego się zmieniła i trochę się zracjonalizowała, więc to już jest przeszłość. MK: Ale na poziomie osobistym, każdy, nawet, jeśli nie jest filozofem, ma potrzebę uświadomienia sobie, zbudowania własnej tożsamości. JH: Ale nie musi posiłkować się w tym czy‑ taniem grubych książek, tylko może przeczytać sto krótkich tekstów i obejrzeć kilka filmów. Najchętniej szuka sobie jakiegoś światopoglądu czytając jednak literaturę, bo jest łatwiejsza, niż teksty teoretyczne. A już na pewno nie jakieś profesjonalne. Bo w tej chwili dużo jest produk‑ cji filozoficznych o charakterze profesjonalnym, jakichś artykułów w czasopismach filozoficz‑ nych anglosaskich. To w ogóle nikogo nie inte‑ resuje, bo jest potwornie nudne, kompletnie się rozjechało. Natomiast ci inteligentni ludzie, którzy mają wiele do powiedzenia, dawno już nie mają wykształcenia filozoficznego i sami sobie są wystarczająco filozofami. Świat
Dekada Literacka 1 (250)
43 akademicki nie potrzebuje już kurateli pro‑ fesorów filozofii, żeby nadrobić deficyty inte‑ lektualne. Jeszcze niedawno było tak, że jakiś fizyk czy biolog był naiwny i czasami wiedział, że jest naiwny, więc potrzebował wsparcia filozofów i tęsknił za czymś ogólnym i głęb‑ szym. Dzisiaj to, co ogólne, głębsze, bardziej krytyczne doskonale sobie funkcjonuje poza organizacyjnymi strukturami filozofii. Także poza językiem filozoficznym, poza tradycją filozoficzną. Myśl filozoficzna, spekulatywna czy ogólnie teoretyczna odradza się na róż‑
To się kończy jako pewna forma‑ cja kulturowa, formacja kultu‑ rowa zdefiniowana przez afir‑ mację czy przez akcesję do tego znaku firmowego, którym jest filozofia. JH: Bierze się z idei zjednoczenia Niemiec,
nych polach kultury, bardzo czasem daleko
do której potrzebna była ideologia. I ta ideolo‑
od uniwersytetu. Te dziedziny kultury, na czele
gia została dostarczona przez filozofów. Filo‑
z nauką, robią się coraz bardziej inteligentne,
zofowie wymyślili państwo pruskie, wymyślili
coraz bardziej teoretycznie czyli filozoficznie
nowoczesny etos państwotwórczy, taki nowo‑
samowystarczalne. Profesora filozofii już nikt
czesny republikanizm demokratyczny. Byli
nie potrzebuje. On się może tylko przydać cza‑
autorami koncepcji uniwersytetu jako central‑
sem jako retor. Zamówienia publiczne, jakie
nej instytucji dla ducha państwowego i mieli
mamy my, filozofowie, mają charakter wyłącz‑
bardzo uprzywilejowaną pozycję. A potem
nie retoryczny – przemów na pogrzebie, otwórz
to się powoli zdegenerowało i przyjęli drugą
konferencję, wygłoś okolicznościowy wykład.
pozycję, schodek niżej, komentatorów nauki.
Te oczekiwania mają charakter wyłącznie
A wreszcie jeszcze jeden schodek niżej – strażni‑
rozrywkowy. Powiedz coś ładnego. Jedynym
ków dziedzictwa kulturowego ze szczególnym
w tej chwili na świecie tradycyjnym filozofem,
uwzględnieniem humanistyki dziewiętnasto‑
który jest mentorem publicznym i który jest
wiecznej. Czyli zeszli na taką pozycję filolo‑
ostatnim filozofem w wymiarze światowym,
giczno‑historyczną. No i tak sobie tam jeszcze
bo o sobie mówiłem w wymiarze Polski, jest
dożywają do emerytury, ale oczywiście są słabi
Jurgen Habermas i nikt ani trochę nie posu‑
w porównaniu z profesjonalnymi historykami
nął się na tej ścieżce. To jest zdecydowanie
i filologami. Mogę podać przykład, jak to funk‑
ostatni filozof. A i on musi mieć podpórkę,
cjonuje. Można być całe życie profesorem opo‑
niestety. Nie jest tylko filozofem, jest także
wiadającym, jaki wspaniały był Platon, i ucho‑
co najmniej w takim samym stopniu socjolo‑
dzić za starożytnika. Ale potem przychodzi
giem. Bez tego nie udałoby mu się absolutnie
ktoś, kto jest profesjonalnym historykiem i robi
tej pozycji osiągnąć. Nie uzyskałby autorytetu,
jakąś konkretną robotę historyka i wyprzedza
gdyby nie był profesorem czegoś bardziej kon‑
tego szacownego profesora o dziesięć długo‑
kretnego. Mimo to można uznać, że to jest taki
ści. W Polsce takim przykładem jest Maria
ostatni filozof w wymiarze globalnym. Niemcy
Dzielska, która po prostu zrobiła normalną
są ostatnim krajem, w którym jeszcze filozofia
robotę historyczną pisząc monografię Hypa‑
pełni tradycyjną, dziewiętnastowieczną rolę
tii z Aleksandrii, która stała się bestsellerem.
mentora i rolę państwotwórczą. To się skoń‑
Dzielska nie potrzebowała do tego ani statusu
czy w ciągu kilkunastu lat. Życzę Habermasowi
filozofa, ani związku z instytutem filozofii. Nie
długiego życia, ale tak czy inaczej jest u kresu.
ma nic wspólnego z filozofami, a nikt się nie
Za chwilę nawet w Niemczech będzie, że tak
może z nią w Polsce równać pod względem zna‑
powiem, posprzątane po filozofii.
czenia naukowego w tej dziedzinie. To znaczy
MK: A skąd się bierze ta rola filozofii w Niemczech?
nikt nie może z pozycji hermeneuty, strażnika dziedzictwa ducha greckiego i filozofii greckiej,
44
Właściwie tego środowiska już nie było wtedy, kiedy ja próbowałem je animować. Nie dostrzegałem tego. A dzisiaj każdy wie już, że go nie ma. konkurować z profesjonalnymi historykami,
jadłodajnia w postaci pięknoduchowskich opo‑ wiastek o tym, jakie mamy wspaniałe korze‑ nie, jak cudny był Platon. Jest też oczywiście coś dla wytrawnych koneserów. Można sobie przeczytać dzisiejsze wersje dziewiętnasto‑ wiecznej literatury erudycyjnej, one się mają jak nowoczesny samochód do kolaski, tak, że jest w czym wybierać. Niemniej jednak, jak człowiek ma jakieś psychologiczne skłonności do chandry i wyizolowania, i musi koniecznie
starożytnikami. To się po prostu kompletnie
być poszukujący i depresyjny, no to dalej taki
zdeprofesjonalizowało. Jeszcze w XIX wieku nie
będzie, na to nie ma rady. Terapeutyczny poten‑
było idei profesjonalizmu i takiego wyraźnego
cjał oferty kulturowej jest dość ograniczony.
podziału na profesjonalistów i pięknoduchów.
Bo oczywiście lepiej dla zdrowia psychicznego
No a dzisiaj widać, kto jest pięknoduchem, a kto
jest urodzić się w buszu, biegać za antylopami,
jest zawodowym historykiem. Nawet ci straż‑
niż żyć w tak skomplikowanym świecie jak
nicy, pięknomówcy, jak na przykład Stróżewski,
współczesny. Nie zamkniemy internetu, nie
są już kompletnie niepotrzebni. Jest jeszcze
zamkniemy bibliotek.
może grupa egzaltowanych inteligentów, którzy
MK: A czy poza metafilozofią, którą się
bardzo potrzebują szacownych pięknoduchów,
zajmowałeś i zajmujesz (zajmujesz się też
żeby posłuchać coś o Platonie i wartościach.
aktywnie bioetyką i z racji miejsca, w którym
Ale ta klientela, ta publiczność, jest zdecydowa‑
pracujesz i z racji zainteresowań).... Dostrze‑
nie wymierająca. Ten ostatni szaniec filozofii,
gasz przyszłość jakichś innych poddziedzin czy
czyli pięknoduchostwo i piękne opowiadanie
specjalizacji filozofii?
o klasycznych myślach i klasycznych toposach
JH: Bioetyka nie ma nic wspólnego z filo‑
kultury, stanie się niepotrzebne i nieatrakcyjne.
zofią, poza jakimś sztafażem, jako że trochę
A profesjonaliści mają się świetnie i dalej się
filozofów brało udział w tworzeniu bioetyki.
będą mieli świetnie i do niczego kompletnie im
No bo każdy filozof musi sobie znaleźć jakąś
słowo filozofia jest niepotrzebne.
działkę, ja też poniekąd, ale u mnie to jest coś
MK: Ale funkcje, które utraciła filozofia
ubocznego. Teoria literatury, polityka, teoria
nadal są potrzebne. Są potrzeby, które tego
polityki, teoria nauki – tych pól może być wiele.
typu funkcje powinny zaspakajać. Tradycyjnie
Bioetyka to jest jedna z odskoczni dla filozofów,
mówiło się, że to jest albo filozofia albo religia,
którzy nie mają co ze sobą zrobić. Nie, bioetyka
albo sztuka. Sądzisz, że religia i sztuka mają się
nie ma nic wspólnego z filozofią, poza tym,
lepiej i że przejmują tą rolę?
że było tam paru filozofów, lub starano się ich
JH: Akurat podaż ducha jest ogromna,
cytować na zasadzie retorycznego ozdobnika.
jest to, można powiedzieć, nadpodaż. Ostat‑
Bioetyka jest całkowicie praktyczna i nawet
nio można otworzyć internet i zrobić sobie
z etyką ma niewiele wspólnego. To są kon‑
wycieczkę po wielkich ideach, wielkich myślach,
kretne problemy do rozwiązania.
wielkich przeżyciach, które sobie ktoś arty‑
MK: Bioetykę tworzą lekarze?
kułuje na różnych polach na przykład sztuki,
JH: Pół na pół – lekarze i rozmaici huma‑
nauki, religii czy filozofii. Dla każdego stosow‑
niści. Ale tam filozofia nie ma nic do gadania,
nie do jego możliwości umysłowych znajdzie
bo jak bym zaczął coś filozofować przy pro‑
się odpowiedni pokarm duchowy. Pokarm
blemie równego dostępu do organów do prze‑
duchowy jest dziś bardzo łatwo dostępny.
szczepów, no to pomyślano by, że marnuję
Można powiedzieć, że jest i fast food w postaci
czas, że się wymądrzam, już nie mówiąc o tym,
jakiejś tam ludowej religijności. I jest taka tania
że najzwyczajniej w świecie nikt by mnie nie
Dekada Literacka 1 (250)
45 rozumiał. To jest zresztą środowisko profesjo‑
dziedzinach. Wytworzyli znaczące pola pro‑
nalistów a nie jakichś tam filozofów spekula‑
fesjonalności, pośród których najważniejsza
tywnych. Więc z filozofią wbrew pozorom nie
jest teoria nauki. Ludzkość uprawia naukę bar‑
ma to nic wspólnego, natomiast są działy filo‑
dzo intensywnie, coraz intensywniej, dobrze
zofii, i to jest wiedza profesjonalna, które mają
by było, żeby byli tacy, którzy się znają na tym,
się w pewnym sensie dobrze. Projekt z połowy
jak ta nauka funkcjonuje. Co nią jest i dlaczego,
dwudziestego wieku, żeby uciec do przodu,
jaka jest jej dynamika i logika. No i powstała
to znaczy porzucić całą tą męczącą dziewięt‑
taka dyscyplina naukowa, metanauka, którą
nastowieczną tradycję, i zacząć od zera, w dużej
można nazwać filozofią nauki. Częściej jednak
przyjaźni z logiką i z naukami przyrodniczymi,
mówi się o teorii nauki, ponieważ słowo filozo‑
czyli projekt filozofii analitycznej, właściwie
fia już specjalnie nikogo nie podnieca. I tu jest
się do pewnego stopnia powiódł. Chodzi o to,
świetnie. To jest nadal w rękach filozofów,
że zaakceptowano go. Zaakceptowano facetów,
departamentów filozofii. Jak ktoś się tym zaj‑
którzy się na każdym uniwersytecie zajmują
muje, to jeszcze się to kojarzy z filozofią. Nato‑
jakimiś abstrakcyjnymi dyskusjami, choć pro‑
miast drugim takim polem jest teoria języka
wadzonymi w języku zbliżonym do potocznego,
i tutaj przez pewien czas filozofowie byli z lin‑
gdzie jakieś zagadnienia poznawcze, jakoś tam
gwistami partnerami dla siebie. W dużej mierze
zrozumiałe dla każdego, są kontynuowane. Jest
No więc nikogo nie dziwiło, że ktoś chce napisać bardzo grubą książkę, gdzie będzie wyłożona spójna teo‑ ria wszystkiego, czyli system. Dzisiaj to jest śmieszne.
pewna akceptacja dla takiego stylu i dla ludzi, którzy zajmują się tym, czyli argumentologią, używaniem zrozumiałych powszechnie argu‑ mentów w odniesieniu do problemów, które każdy mniej więcej może rozumieć jako cie‑ kawe. Kultura przeniesionej na wyższy poziom profesjonalnej dyskusji dobrze się właściwie utrwaliła i filozofia analityczna całkiem nie‑ źle funkcjonuje. I jeszcze pewnie będzie sobie funkcjonować, ale za bardzo wysoką cenę. Musi
jest to zasługa Wittgensteina, który sam nie był
po prostu spełniać warunek, o którym mówi‑
bardzo profesjonalny ale zainicjował profesjo‑
łem – mimo całej precyzji, której się niektórzy
nalną filozofię języka, która nawiązała kontakt
filozofowie analityczni dopracowali, precyzji
z językoznawstwem. Dziś już może słowo filo‑
sposobu mówienia, pewnego nawet własnego
zofia języka brzmi ekscentrycznie, ale jeszcze
języka, są to i muszą być bardzo proste, rozsąd‑
niektórzy filozofowie mogą się porozumiewać
kowe, argumenty. Jakieś neooświecenie. Istotą
z profesjonalistami, rozmaitymi przedstawicie‑
filozofii analitycznej jest to, że jest ciągiem
lami dyscyplin lingwistyki.
dobrze wyrażonych, logicznych argumentów.
Dalej mamy też coś takiego jak taka ogólna
Jest taką sobie rozmową, przerzucaniem się
teoria polityki. Tutaj jakaś tożsamość filozo‑
argumentami, pomysłami, paradoksami, ale
ficzna jeszcze się zachowała. Jakiś szacunek
pod warunkiem, że to jest wszystko bardzo
dla tych filozofów, którzy nie uprawiają poli‑
jasne, dla każdego zrozumiałe, a więc się gene‑
tologii technicznej, tylko bardziej romantyczną
ralnie trzyma tego, co się w filozofii nazywa
teorię polityki czy filozofię dziejów. I tutaj
rozsądkiem i ponad co się zawsze filozofia pró‑
są duże osiągnięcia ludzi którzy wywodzą
bowała troszeczkę wspiąć. Więc to jest taka
się z filozofii‑filozofii. Czyli z departamentów
formuła połowiczna. Natomiast w tej formule
czysto filozoficznych, bo pamiętajmy, że słowo
udało się osiągnąć bardzo wiele profesjonal‑
filozofia ma niesamowicie szerokie zastosowa‑
nych odkryć. Filozofowie mają wielki sukces
nie. Jest parę osiągnięć, ale te osiągnięcia, przez
w ostatnich dziesięcioleciach w wybranych
to, że się filozofia profesjonalizuje w jakichś
46 tam punktach, są bardzo szybko przejmowane
prawie, żeby filozofować. Po prostu zależnie
przez ogólną strukturę świata nauki i odry‑
od tego, jaką pozycję społeczną ma ten, kto
wane od tej tożsamości filozofii‑filozofii. Słowo
sobie filozofuje (dobrze czy źle), taką pozycję
filozofia zaczęło w pewnym momencie zna‑
mają też jego produkcje. Jak ktoś jest profeso‑
czyć wszystko. W XVIII wieku słowem filozofia
rem filozofii i napisze książkę o tym, jaki jest
zaczęto nazywać wszystko, co nie jest matema‑
świat, no to nikt tego nie czyta. Na przykład,
tyką i filologią. Nie było jeszcze wtedy zróżni‑
jeśli ja napiszę taką książkę. Napisałem ostat‑
cowanych za bardzo nauk, wobec czego filozo‑
nio traktat Wiedza – Byt – Człowiek o bardzo
fia była totalnością wiedzy i to jeszcze trwało
ogólnym zakroju. Przeczyta go, powiedzmy,
do XX w. Mój ojciec był profesorem matematyki,
dwieście osób w ciągu dziesięciu lat. Gdybym
a przedwojenny doktorat z matematyki nazy‑
natomiast był na przykład księdzem, przeczyta‑
wał się doktoratem z filozofii. To pokazuje jaką
łoby dwa tysiące osób, gdybym jeszcze do tego
dziwką od dawna filozofia jest. Każdy może się
był fizykiem, czyli miał te dodatkowe honory,
nazwać filozofem. Do dzisiaj doktor nie prawa
które budują autorytet, to przeczytałoby dzie‑
i nie medycyny po angielsku jest philospher.
sięć tysięcy. To tak funkcjonuje. Oczywiście,
To jest słowo kompletnie pozbawione znacze‑
że ludzie wolą czytać wynurzenia filozoficzne
nia od dawna, ale do niedawna była wyraźna
profesora fizyki, niż profesora filozofii. Trak‑
tożsamość filozof‑filozof, filozof prawdziwy,
tują je nieporównanie bardziej poważnie, nawet
filozof‑tylko‑filozof. Ona w ten sposób się wła‑
choćby lekarza. W Polsce, słabe zresztą eseje
śnie kończy, że jak coś dobrego filozofowie dla
filozoficzne jednego z profesorów medycyny
świata zrobią, to są identyfikowani jako profe‑
osiągają przynajmniej dziesięciokrotnie więk‑
sjonaliści i przyłączani do jakiejś konkretnej
szą sprzedaż niż dobre książki filozoficzne,
dyscypliny. A osiągnięcia są ogromne, zwłasz‑
łącznie z tymi łatwymi, to znaczy eseistycz‑
cza w takich rzeczach jak teoria języka, teoria
nymi. To pokazuje, jaka jest pozycja filozofów.
umysłu czy teoria polityki. Jednak, jak ktoś się
Twierdzę przy tym, że z biegiem czasu ci, któ‑
tym zajmuje, to natychmiast jest wysysany
rzy byli do niedawna kompletnymi amatorami
do innego środowiska.
i profanami, którzy nadużywali swojej pozycji
MK: Ale z jednej strony mówiłeś, że fizykowi,
profesorów fizyki do wypisywania jakichś tam
który jest już wyrafinowany intelektualnie, nie
swoich rojeń i wyważania wielokrotnie otwar‑
tylko jest specjalistą, filozof jest niepotrzebny,
tych drzwi, jeszcze przy pomocy prymitywnego
a z drugiej, że jednak filozofia nauki funkcjo‑
łomu, że ci ludzie są teraz na znacznie wyższym
nuje i filozofowie nauki mają...
poziomie. Nie będę wytykał palcami, ale niepro‑
JH: Ale to rzecz normalna, nie tam takie opowiastki o świecie...
fesjonalne książki filozoficzne dzisiaj, jeśli ich autorami są ludzie z cenzusem, są coraz mniej
MK: To oczywiste. Tylko czy filozofia jako
rażące. Teraz większy jest dostęp do wiedzy filo‑
metodologia nauk albo czy filozofia jako episte‑
zoficznej w takiej czy innej formie, tak więc ci,
mologia rzeczywiście jest jeszcze potrzebna?
którzy to robią nieprofesjonalnie, są coraz mniej
Bo ja obserwuję inny proces, który polega
niezgrabni, niesprawni i coraz mniej potrzebują
na tym, iż naukowcy na pewnym etapie swo‑
prawdziwych wykształconych filozofów, żeby
jego rozwoju zaczynają spekulacje filozoficzne
im mówili, że są naiwni. Ta samowystarczal‑
albo uogólnianie swoich wyników.
ność bardzo postępuje i należy się cieszyć.
JH: Zawsze to robili. Nigdy nie udało się
MK. A jeżeli chodzi o rolę społeczną filo‑
osiągnąć poczucia, że filozofowanie wymaga
zofii? Ty masz duże doświadczenie medialne.
pewnych kompetencji, że nie należy się wymą‑
Traktując Cię jako przykład można by powie‑
drzać, że to jest wchodzenie w czyjeś kompe‑
dzieć, że filozofowie nadal mają autorytet,
tencje. Czegoś takiego filozofom nie udało się
bo wypowiadasz się zarówno w sprawach
osiągnąć. Wszyscy zawsze czuli się w dobrym
etycznych, bioetycznych jak i na tematy
Dekada Literacka 1 (250)
47 polityczne, komentujesz je. To świadczyłoby o tym, że filozofowie jeszcze posiadają auto‑ rytet. Są proszeni o opinie obok politologów, socjologów, psychologów społecznych. JH: To prawda, ale to raczej wiąże się ze sta‑ tusem profesora, a nie jakiegoś tam humani‑ sty ani filozofa. Ja jestem w mediach dlatego, że dobrze dosyć mówię i jestem dyspozycyjny, łatwo mnie zaprosić, no i po prostu działa zasada inercji. Jak już jesteś raz, drugi, setny, to potem łatwo być i tysięczny. Media działają na zasa‑ dzie korzystania z tego, co jest sprawdzone, nie poszukują tak bardzo namiętnie nowych twarzy, nie eksperymentują, często idą po najmniejszej linii oporu. Więc to, że jestem w mediach o tyle ma związek z tym, że jestem filozofem, że filo‑ zof profesjonalny jest przeciętnie biorąc inte‑ ligentniejszy. Znacznie lepiej sobie radzi z poję‑ ciami, z wprowadzaniem porządku logicznego do dyskursu, rozdzielaniem jego płaszczyzn, organizowaniem go. Znacznie łatwiej mu pora‑ dzić sobie z warsztatem krytycznym w zakre‑ sie tego, o czym jest mowa i co kto mówi. Jest po prostu sprawniejszy intelektualnie i reto‑ rycznie, bo zajmowanie się filozofią daje takie kompetencje. W związku z tym mogę w wielu kontekstach być mądrzejszy od swoich roz‑ mówców. I to jest też powód, dla którego mnie zapraszają. Natomiast ja tam żadnej filozofii nie uprawiam, chociaż czasem mogę przywołać jakąś myśl filozoficzną, która z punktu widzenia takiej potocznej konfekcji dyskursywnej może być egzotyczna i interesująca. Jakieś bonusy i profity z tej filozofii mam, ale to nie jest tak, że pełnię rolę publiczną jako filozof. Po prostu dostałem się do obiegu publicznego z racji tego, że jestem profesorem UJ. MK: Oczywiście to jest sposób na samo‑ obronę przed znikaniem pozycji filozofii i filo‑ zofa. Wiadomo natomiast, że media nie tylko filozofów, ale wszystkich, są w stanie przemielić i tutaj te sprawności retoryczne i zalety inte‑ lektu filozofa są traktowane tylko i wyłącznie przedmiotowo. Nawet w programach, gdzie odbywają się dyskusje, tnie się i skraca rozbu‑ dowane wypowiedzi. Nie mówiąc już o takich wypowiedziach, komentarzach w telewizji,
Inteligentni ludzie, którzy mają wiele do powiedzenia, dawno już nie mają wykształcenia filozoficz‑ nego i sami sobie są wystarcza‑ jąco filozofami. Świat akademicki nie potrzebuje już kurateli pro‑ fesorów filozofii, żeby nadrobić deficyty intelektualne.
48
Profesora filozofii już nikt nie potrzebuje. On się może tylko przydać czasem jako retor. Zamówienia publiczne, jakie mamy my, filozofowie, mają cha‑ rakter wyłącznie retoryczny – przemów na pogrzebie, otwórz konferencję, wygłoś okoliczno‑ ściowy wykład. Te oczekiwa‑ nia mają charakter wyłącznie rozrywkowy.
i za swój sukces w tym drugim zawodzie. Jeśli ponoszę porażki, to sam siebie obwiniam. Ale to wszystko z filozofią ma tyle wspólnego, że mam pewne kompetencje, warsztat, dzięki temu, że jestem filozofem. To mi trochę pomaga być oryginalnym publicystą, trochę innym niż wszyscy. Ale to nie jest moje główne zajęcie. Moje główne zajęcie to jest pisanie tych książek, których nikt nie czyta. MK: A czy udział w projektach politycznych to jest poszerzanie pola walki, tego zawężonego przez świat i kulturę? Czy filozof powinien się angażować w politykę? JH: Musi sobie coś znaleźć, ponieważ nie ma nic do roboty, a jedną z możliwości jest właśnie polityka. Polityka ma z filozofią tyle wspólnego, że z zasady to nie jest nazwa żadnej profesji. To znaczy polityk jest nieprofesjonalny, nieprofesjonalny jest filozof i nieprofesjonalny jest też dziennikarz. To jest taki krąg. Ja sobie
których sam miałem przyjemność w różnych
działam w filozofii, mówię sobie tak ogólnie
okolicznościach wygłaszać. Z tych wypowiedzi
o różnych rzeczach, czyli uprawiam filozofię.
kilkuminutowych pojawiało się pół zdania naj‑
Wypowiadam swoje opinie, czyli funkcjonuję
częściej. I tak to jest, tak kończy się referowanie
w mediach i uczestniczę w grze politycznej.
wypowiedzi każdego komentatora w mediach.
W tym wypadku skrajnie amatorsko i na bar‑
Czy takie są media i już? Czy w związku z tym
dzo niskim poziomie, bo dopiero zaczynam. Ale
filozof powinien się w nich udzielać?
tam też się to robi nieprofesjonalnie. Politycy
JH: Nie wiem, różne są te programy. Cza‑
się na niczym nie znają na ogół i po prostu
sem jesteś na żywo i możesz mówić przez kilka
sobie robią coś w tych partiach i na tych sta‑
minut. Mnie nie przeszkadza, że nagrywa się
nowiskach, które dostają, ale to nie jest żadna
ze mną piętnaście minut, a potem z tego idzie
działalność profesjonalna. Niezwykłość demo‑
piętnaście sekund. Ja to po prostu wiem i sta‑
kracji na tym polega, że generalnie państwo jest
ram się tak mówić, żeby każde piętnaście
w rękach nieprofesjonalnych, czyli w rękach
sekund miało sens. Czasem trzy zdania mogą
ludu. Politycy przez swój nieprofesjonalizm,
być bardzo mądre. To jest pewne wyzwanie.
brak określonych kompetencji, są właśnie
Jak ktoś nie ma doświadczenia, to sobie mówi
reprezentantami ogółu społeczeństwa, które
i nie kontroluje tego, co z tego wytną i potem
też nie ma jakichś określonych kompetencji.
przeżywa rozczarowanie czy frustrację. A jeśli
I to jest bardzo naturalne dla filozofa, że się
umie mówić wyłącznie zdania, które sam
kręci pośród innych nieuków, czyli pośród
akceptuje, to mu zupełnie nie przeszkadza,
innych nieprofesjonalistów. Dziennikarze
że mu akurat wybiorą najmniej interesujące,
są nieprofesjonalistami, nie znają się na niczym
bo to jedno i tak będzie wystarczająco dobre.
określonym, konkretnym. Politycy są niepro‑
Inna jest pozycja kogoś, kto zawodowo funkcjo‑
fesjonalistami, nie znają się jakoś specjalnie
nuje w mediach, a inna kogoś, kto okazjonalnie
na polityce, na państwie i na innych istotnych
się tam pojawia. Ja po prostu czuję się człowie‑
rzeczach. Filozof też nie ma jakichś określonych
kiem mediów, medialnym. Jestem publicystą
kompetencji, czasem jest trochę historykiem,
zawodowym i odpowiadam za swój wizerunek
ale rzadko. Na ogół nikim określonym, niczym
Dekada Literacka 1 (250)
49 specjalnym. Ja jako profesjonalny filozof, czyli
coś banalnego o sytuacji politycznej. Ludzie
nieprofesjonalista, bo jako profesjonalny filozof
myślą tak: jako że jest profesorem, ma prawo
się właściwie za bardzo na niczym nie znam,
i się troszkę powymądrzać, i być troszkę naiwny,
doskonale się czuję pośród innych nieprofe‑
troszkę nie z tego świata. Ale także być wysłu‑
sjonalistów. Czyli właśnie w takiej nieprofe‑
chany wtedy, gdy mówi coś, co gdyby powie‑
sjonalnej przestrzeni, jak media, gdzie jedyny
dzieli inni, to byłoby uznane za banalne. To jest
profesjonalista na ogół to jest facet, który się
bardzo dobra sytuacja, bo gdybym miał 28 lat
zna na kamerze, albo zna się na wydawaniu
i był rzutkim doktorantem z Krytyki Politycz‑
pisma, bo to jest pewna profesja, pewien biz‑
nej i mówił tak banalne rzeczy, które mówię,
nes. A ci, którzy piszą, to sobie piszą, co im
to w ogóle nikt by mnie nie słuchał. Ale jak
się wydaje interesujące lub ważne. Więc ja się
znany profesor filozofii UJ mówi proste rzeczy,
świetnie czuję w takim nieprofesjonalnym
w rodzaju że trzeba się kochać, to ma to zupeł‑
świecie i w naturalny sposób lgnę do niego.
nie inny ciężar gatunkowy. Ja to świadomie
Poza tym lubię, jak mnie widać, lubię się kręcić,
wykorzystuję, pełnię tą rolę i mam z tego dużo
lubię jak coś się dzieje. Taki mam temperament
satysfakcji. Jestem też przekonany, że jeżeli
i stąd ta moja akcesja do polityki. Nie kryje się
uda mi się zrobić karierę polityczną, co ozna‑
w tym żadna filozofia, że filozof ma powinność,
cza objęcie jakiegoś konkretnego stanowiska,
żeby służyć społeczeństwu i tak dalej. Mnie
to będę pełnił tą funkcję dobrze. Przypuszczam,
wystarczy tylko to, że jestem odrobinę mądrzej‑
że lepiej, niż przeciętnie.
szy od tych, którzy się w to wszystko bawią. A z tego i tak wynoszę jakąś wartość dodaną.
MK: Co w naukach humanistycznych, inte‑ resuje nas tu głównie filozofia, dzieje się z dys‑
MK: A interesuje cię kariera polityczna?
kusją? Czy dyskusja jest już niemożliwa, bo nikt
Słyszałem, że jesteś zaangażowany w projekty
nikogo nie słucha i nie czyta? Czy są już tylko
(think tanki), które w Polsce pewnie miałyby
recenzje wydawnicze, i te związane ze zdoby‑
szansę powodzenia, gdyby istniały od bardzo
waniem stopni naukowych lub parametryza‑
dawna, choć kiedyś trzeba zacząć. Znalazłby
cją? Co myślisz o braku sporu i dyskusji, czy
się potencjał intelektualny i ludzie z nim, którzy
o wzajemnym nie‑czytaniu.
mogliby niezależnie od partii politycznych, albo
JH: To jest pięta achillesowa, dotkną‑
na ich zamówienie, ale długofalowo, pracować.
łeś bardzo drażliwego problemu. Z powodu
Ale właśnie – interesuje cię polityczna dzia‑
Jak ktoś jest profesorem filozo‑ fii i napisze książkę o tym, jaki jest świat, no to nikt tego nie czyta. Na przykład, jeśli ja napi‑ szę taką książkę. Napisałem ostatnio traktat „Wiedza – Byt – Człowiek” o bardzo ogól‑ nym zakroju. Przeczyta go, powiedzmy, dwieście osób w ciągu dziesięciu lat.
łalność, czy interesuje cię wsparcie, (do czego jak ustaliliśmy jednak filozof by się nada‑ wał) w związku z zainteresowaniem filozofią polityki? JH: Interesuje mnie bycie w środku, bycie blisko wydarzeń, posiadanie na coś wpływu. Po prostu gra polityczna mnie interesuje i robię to dla przyjemności. Te think tanki są oczywi‑ ście wirtualne, to jest tylko pobożne życzenie, żeby one istniały. Chodzi o to, że jestem w bli‑ skim kontakcie z pewną grupą polityków, czy to z SLD, czy to z Ruchu Palikota, ale nie tylko. Widuję się z nimi i czasem do czegoś próbuję ich przekonać, np. Palikota albo Millera. No i staram się być kimś naiwnym i koncyliacyjnym, który nawołuje wszystkich do zgody, to jest taka moja misja. I jeszcze czasem może powiem do tego
50 inny, jeżeli tylko troszeczkę wychodzi to poza przewidywalne i proste treści. Nie mówiąc już o nawiązaniu jakiejś rzeczowej rozmowy czy dyskusji. Jest jakiś straszny deficyt, przynaj‑ mniej w Polsce, i ja nie wiem, naprawdę nie wiem, co można z tym zrobić. Albo mamy do czynienia z ludźmi, którzy słuchają i potakują, bo taką mają postawę, albo przeczą, bo taką mają postawę. Natomiast prawie się nie spotykam z tym, że jak coś mówię, wydaje mi się w sposób jasny, to potem się okazuje, że to zostało zro‑ zumiane. Właśnie w tej chwili wracam z radia, gdzie mówiliśmy o współczesnej sytuacji religii. Nie mówiłem jakichś szczególnych mądrości. To były rzeczy standardowe mimo wszystko, o relacji między światem nowoczesnym a trady‑ cyjnym, o przenikaniu się tych rzeczywistości, i o skutkach tego przenikania. Jednak okazało się, że rozmówcy, którzy byli w studiu w War‑ szawie, w ogóle nie wiedzieli, o czym ja mówię. To znaczy kod, którym się posłużyłem, był dla nich jakby obcy, jakby w ogóle nie wiedzieli, o czym mówię. Nawet nie byli w stanie się sku‑ pić. Zapamiętali pojedyncze słowa i wokół tych słów tworzyli polemikę, która w ogóle nie doty‑ kała tego, co mówiłem. To jest sytuacja zupeł‑ nie normalna. Tak po prostu w tej chwili jest. Następuje tak nieprawdopodobna solipsycyza‑ cja życia umysłowego i kulturowego, która jest drugą stroną ogólnej neurotyczności kultury, pospolitacji życia akademickiego, demokraty‑
że aż strach. Ludzie inteligentni, którzy potra‑
zacji, w związku z tym, że masy ludowe weszły
fią rozumieć to, co mówi ktoś inny, muszą się
w świat akademicki, w świat kultury wnosząc
nawoływać – hu! hu! – przez cały świat. Bardzo
swoje obyczaje. Umiejętność skupienia uwagi,
trudno im się odnaleźć.
wyjścia poza własne pragnienie ekspresji,
Te pół procenta najinteligentniejszych
a więc zdolność do analizy, dyskusji, rozwa‑
w narodzie musi się gdzieś po tych facebookach
żania, argumentów, zdolność rozumienia bar‑
szukać. Normalna masa ludzi inteligentnych,
dziej skomplikowanych treści, dłuższych cią‑
wykształconych itd., okazuje się przy bliższym
gów myślowych, bardziej wielowarstwowych
wejrzeniu nie do życia. Nie można z nimi nawią‑
wypowiedzi, jest w zaniku. I to jest przeraża‑
zać kontaktu, nie rozumieją, co się do nich mówi.
jące. Ja jako człowiek cały czas będący w jakiejś
To jest zupełnie przerażające. Nie wiem, czy
komunikacji, jako autor tekstów, uczestnik pro‑
dawniej też tak było, czy po prostu była bardzo
gramów telewizyjnych, radiowych, interlokutor
wąska elita i w naturalny sposób śmietanka
rozmaitych dziennikarzy, generalnie obcujący
wypływała na wierzch, czy to jest coś głębszego.
z ludźmi wykształconymi, często z cenzusem,
W każdym razie stwierdzam, że żyjemy w kom‑
jestem przerażony kompletną niezdolnością
pletnym solipsyzmie. Cały czas się publicznie
do słuchania, rozumienia tego, co mówi ktoś
wypowiadam, ale rzadko kiedy ktoś rozumie to,
Dekada Literacka 1 (250)
51 co mówię, mimo że dokładam wszelkich starań, żeby to było proste i jasne. MK: To jest tak naprawdę bardzo ważny problem społeczny, natomiast mnie chodziło o coś, co wydawałoby się łatwiejsze. Mówiłeś o braku środowiska filozoficznego, ale moje pytanie dotyczyło np. recenzji twoich książek, poważnej dyskusji na temat twoich książek, czy dyskusji z twoim udziałem na temat książki innego filozofa. JH: Nigdy nie splamiłem się taką dyskusją, ani nikt się nie splamił dyskusją na temat mojej książki. MK: A dlaczego? To jest przerażające, ponie‑ waż te środowiska powinny tylko i wyłącznie tym się zajmować, tym żyć…. Większość auto‑ rów anglosaskich, pisze w przedmowach z kim to oni nie wypracowywali swoich idei – z kole‑
Jak bym zaczął coś filozofować przy problemie równego dostępu do organów do przeszczepów, no to pomyślano by, że marnuję czas, że się wymądrzam, już nie mówiąc o tym, że najzwyczajniej w świecie nikt by mnie nie rozu‑ miał. To jest zresztą środowisko profesjonalistów a nie jakichś tam filozofów spekulatywnych.
gami filozofami, ze studentami na seminariach itd. To nie jest tylko obrona przed posądzeniem o plagiat lub żądaniem udziału w zyskach
jako tylko sługa obsługujący cudzą myśl, daję
z publikacji – to jest inna kultura życia inte‑
wyraz świadomości własnej służalczości w ten
lektualnego, u nas nieobecna, choć wydaje się
sposób, że pogardzam innymi, ignoruję innych,
taka oczywista, naturalna.
którzy są takimi samymi sługusami i nienawi‑
JH: Ale nie żyją, ponieważ nie ma środowi‑ ska. Tak się działo w XVIII wieku...
dzę takich, którzy chcieliby być kimś więcej, niż takimi sługusami. W związku z tym nie ma żad‑
MK: Ale ja myślę, że Polska jest pod tym
nych warunków po temu, żeby ludzie nawiązy‑
względem bardzo specyficzna. To znaczy
wali ze sobą jakiekolwiek kontakty. Jeśli trafi
są ludzie, którzy są zainteresowani tylko kon‑
się jakaś książka, to nie ma mowy o tym, żeby
kretnymi aspektami filozofii i nie są zdolni
profesor filozofii tę książkę przeczytał, przemy‑
do dyskusji, nie są zainteresowani dyskusją
ślał, coś o niej napisał.
z innymi. Czy to się bierze z braku podstawo‑
MK: I nawet bardzo ją skrytykował.
wego poziomu kompetencji ogólnofilozoficz‑
JH: Nie, to jest w ogóle niemożliwe.
nych, z nadmiernej pseudospecjalizacji, czy też
MK: Ignorowanie, to jest ta postawa.
z uzasadnionej poniekąd frustracji działania
JH: To absolutnie nie wchodzi w grę. Książki
w martwiejącej dziedzinie? Zdesperowany,
adresuje się wyłącznie do młodszych. One uwo‑
sfrustrowany filozof mógłby chociaż chcieć
dzą młodszych. Tylko po to się je pisze. Stajesz
siać zamęt odsądzaniem od czci i wiary czyjejś
się nauczycielem filozofii przez tą książkę
tezy zawartej w książce?
wyłącznie dla młodszych. Tylko oni mogą mieć
JH: Jesteśmy krajem kolonialnym. Każdy
powód, żeby czegoś się z tej książki nauczyć.
jest zainteresowany jakimś autorem zachod‑
Są chłonni i chętni, żeby sięgnąć po tę książkę.
nim, żyjącym lub nieżyjącym, jest całkowicie
Natomiast nigdy nie będziesz szanowany przez
ku niemu zwrócony i całkowicie ignoruje swo‑
tych, którzy mają podobny do ciebie status aka‑
ich kolegów, chyba że należą do jego paczki,
demicki. To by znaczyło, że się wzajemnie uzna‑
czyli interesują się tym samym. Natomiast
jemy a zatem uzyskujemy jakąś wspólnotową
wśród tych skolonizowanych akademików
podmiotowość, a tym samym zaprzeczamy isto‑
panuje pogarda. To znaczy ja będąc w poniżeniu,
cie swojej działalności, którą jest podpięcie się
52 pod coś, co się dzieje w tym wyższym, obcym,
Filozofowie mogliby pomóc sobie sami, ale
zagranicznym świecie.
szanse są małe.
MK: Ale to też jest twój sposób działania.
MK: Ale ostatnia odpowiedź minister
Nie jesteś zainteresowany napisaniem recenzji
Kudryckiej na list otwarty profesora Adama
z ostatniej książki Agaty Bielik‑Robson?
Płaźnika, który pisał na temat nauki polskiej
JH: Nie jestem zainteresowany, bo nie mam
stojącej nad grobem, mówi o tych procesach,
nic do powiedzenia na ten temat, nie mam też
które mają miejsce od pięciu lat, o próbie pobu‑
kompetencji, żeby to recenzować. Akurat chęt‑
dzenia, wzmagania konkurencji, obcinania
nie bym to zrobił, bo akurat czytam, ale nie.
środków na działalność statutową i przenosze‑
Zresztą Agata jest jeszcze bardziej niż ja wyob‑
nie ich do puli konkursów grantowych.
cowana ze środowiska i ani myśli w ogóle żeby,
JH: To filozofii nie dotyczy.
nie wiem, moją książkę przeczytać i coś o niej
MK: Ale filozofia istnieje, póki co istnieją
powiedzieć. Nie, to jest już zamknięty rozdział,
wydziały filozoficzne. Nieważne w jakiej jest
tu nie ma żadnej szansy. My możemy się per‑
kondycji. To jest potencjalny i realny spo‑
sonalnie znać i lubić z paroma profesorami
sób na rozruszanie dokładnie wszystkiego,
filozofii, ale nikt się nie splami tym, żeby czy‑
zarówno fizyki jak i filozofii. Oczywiście jest
tać wzajemnie swoje książki. To byłby rodzaj
problem ograniczonej puli środków, ale trzeba
zdrady samego siebie. To jest niemożliwe.
racjonalnie gospodarować tym co się ma.
MK: (śmiech) To jest po prostu przerażające.
JH: Nie, nikt nie rozrusza tego w ten sposób.
Natomiast wiem, że uczestniczysz w ciałach
MK: Ale chodzi mi o samą praktykę, o spo‑
doradczych w Ministerstwie Nauki i Szkolnic‑
sób przyznawania pieniędzy. To sprawi, że albo
twa Wyższego. Czy planowane zmiany mają
również filozofia się ruszy, albo nie będą przy‑
szanse poprawić tą sytuację? Myślę na przykład
znawane jej granty.
o recenzjach, o punktacji za nie. Z tego co wiem,
JH: Nie, skutki będą takie, że te etaty
recenzja w piśmie naukowym innej książki nie
zostaną przejęte przez rzutkich trzydziesto‑
była i nie jest punktowana, jak innego rodzaju
latków, którzy umieją wymyślać sobie tematy
publikacje w określonych czasopismach. Czy
grantów, a potem te granty realizować. Będą się
tutaj jest jakaś szansa na zmianę? Na zwiększe‑
zajmować różnymi rzeczami pod szyldem filo‑
na Wydziale Nauk
nie konkurencyjności nauki w ogóle i filozofii
zofii a potem z tego szyldu też zrezygnują. Taka
o Zdrowiu Collegium
również.
jest, że tak powiem, technologia umierania filo‑
Jan Hartman Profesor, kieruje Zakładem Filozofii i Bioetyki
Medicum UJ. Jest auto‑
JH: Ministerstwo nie może nic zrobić
zofii. Natomiast na profesorów filozofii, na lide‑
dla środowiska filozoficznego, które zrobiło
rów tego byłego środowiska filozoficznego, nie
to Heurystyka filozoficzna
wszystko, żeby popełnić samobójstwo. Zresztą
ma mocnych. Nic ich nie zmusi do tego, żeby
(1997) oraz Techniki meta-
być może musiało, było do tego zmuszone
czytali coś innego, niż czytają, albo lubili kogoś
rem dwunastu książek, z których najważniejsze
filozofii (2001). Zajmuje się
historyczną koniecznością. Jestem przewod‑
innego, niż lubią, szanowali kogoś innego, niż
etyką i filozofią polityki.
niczącym zespołu do spraw. dobrych praktyk
szanują i pisali coś innego, niż piszą. Na to nie
Konsekwentnie buduje
akademickich i zajmujemy się na prośbę mini‑
ma siły, muszą być wolnymi ludźmi. I są. I nikt
stra różnymi skandalicznymi wybrykami, które
nie może niczego odgórnie zmajstrować
metafilozofią, etyką, bio‑
program uprawiania filo‑ zofii za pomocą narzę‑
są zgłaszane jako skargi do ministra. To jest
w środowisku filozoficznym, które zresztą już
nej, pozwalającej sprawnie
czysta, praktyczna robota. Wytwarzamy doku‑
jakby nie istnieje. Bardzo się cieszę, że te etaty
rekonstruować całokształt
menty, rekomendacje dobrych praktyk. Jedna
są przejmowane przez pragmatyków, bo to jest
z nich dotyczy zresztą recenzowania, w znacze‑
najlepsze, co można z tymi etatami zrobić.
niu recenzji awansowych. Druga książeczka,
Ja na przykład zatrudniam filozofów, bardzo
dzi analizy metafilozoficz‑
możliwości teoretycz‑ nych, jakie wchodzą w grę w związku z danym pro‑ blemem poznawczym. W filozofii politycznej oraz w licznych tekstach publi‑ cystycznych broni postaw liberalnych.
którą napisaliśmy, dotyczy fałszerstw i posza‑
zdolnych, w swoim zakładzie i oni bardzo
nowania własności intelektualnej, a więc mię‑
szybko zmieniają się w coś innego, na przykład
dzy innymi plagiatów. To jest praktyczna zupeł‑
w bioetyków. Ostatni przykład, doktor Jan Pia‑
nie działalność, ministerstwu nic do filozofii.
secki, bardzo dobry filozof, ale skończył karierę
Dekada Literacka 1 (250)
53 filozoficzną na doktoracie i będzie się zajmował
być wykładana w szkole, i to jako przedmiot
bioetyką. Marcin Waligóra, dokładnie ten sam
obowiązkowy, gdyby filozofowie złożyli nale‑
model. Piotr Laskowski zrobił habilitację z filo‑
żyte hołdy biskupom w odpowiednim czasie.
zofii, ale bardzo wątpliwe, żeby się dalej filozofią
Zachowali autonomię i chwała im za to. No ale
zajmował. Po prostu te etaty są kolonizowane
w związku z tym są kompletnie ignorowani. Nie
powoli przez różnych specjalistów. I w taki spo‑
ma żadnej szansy na zmianę tej sytuacji. Trupa
sób odbędzie się rozbiór tego świata. I bardzo
nie można reanimować. Po prostu to już umarło,
dobrze, bo to jest przecież banda, jakieś tysiąc
do widzenia, koniec, sprzątamy.
sześćset osób. To jest masa darmozjadów. Filo‑ zofów jakichś tam poważnych jest powiedzmy setka. Z trzysta, czterysta osób wie, o co cho‑ dzi. Pozostałe grube setki osób to są kompletne darmozjady. To są ludzie, którzy na niczym się nie znają, żadnych nie mają kompetencji i naj‑ zwyczajniej marnują pieniądze i czas. Zale‑ gają po prostu na uniwersytecie. Jeśli te etaty zostaną przejęte przez specjalistów, którzy się czymś tam zajmują, to tym lepiej. MK: Pamiętasz, na którymś Zjeździe Filo‑ zoficznym, chyba VII, w Szczecinie, powta‑ rzało się tą starą śpiewkę, żeby filozofia trafiła do liceów. Nawet zbierano podpisy pod pety‑ cją do ministra edukacji. Teraz się okazuje, że znika nawet z uniwersytetów, z kierunków humanistycznych. JH: Filozofia mogłaby trafić do liceów, gdyby wjechała tam na koniu kościelnym. To był jedyny sposób, bo z punktu widzenia państwa, filozofia to jest michałek, czyli takie obciąże‑ nie kulturowe. Taka jakaś zaszłość sentymen‑ talna z XIX wieku. Tak jak kościół – muszą mieć te swoje działki, bo inaczej zrobią jakąś rozróbę. Trzeba im coś oddać. No niech mają jakieś tam lekcje religii. Albo niech mają, że będą mówić, co jest dobre, a co złe w medycynie. Albo niech mają, że będą mówić na czym polega dobre wychowanie. Z punktu widzenia pragmatycz‑ nego rządu, to są takie po prostu anachronizmy, za którymi stoi pewna siła społeczna. Filozofia jest kompletnym anachronizmem, jest zupełnie niepotrzebna i bez sensu, i w ogóle nie wiadomo, co to jest. W każdym razie jakiś relikt. Ten relikt nie ma żadnej mocy, siły przebicia, wobec tego sami filozofowie nigdy nic nie mogli zrobić, mogli tylko się pod coś podwiązać. I bardzo dobrze, że się nie podwiązali pod kościół. Filo‑ zofia mogłaby już dawno w bogobojnej postaci
I w taki sposób odbędzie się roz‑ biór tego świata. I bardzo dobrze, bo to jest przecież banda, jakieś tysiąc sześćset osób. To jest masa darmozjadów. Filozofów poważ‑ nych jest powiedzmy setka.
54
Diagnoza filozofii współczesnej
What Philosophy Is? What Philosophy Is? Contemporary Philosophy in Action, Continuum, London, New York, 2004 Edited by Havi Carel and David Gamez With a Foreword by Simon Blackburn Słowo wstępne do książki Co to jest filozofia? przełożył Marek Kozicki
N
awet na pierwszy rzut oka można zoba‑ czyć, że każda z tych czterech teorii
otwiera dalsze pytania. Problem z pierwszą
polega na tym, iż zasada podobieństwa to zbyt mało. Każdy tekst jest podobny do Państwa Platona w wielu aspektach, musimy więc wie‑ dzieć, które aspekty są ważne. Problem z drugą polega na tym, że nie ma dwóch filozofów, któ‑ rzy zgodziliby się co do natury czy też statusu niezmiennych granic. Problem z teorią instytu‑ cjonalną polega zaś na tym, iż musimy wiedzieć co ludzie muszą zrobić aby dostać się do pracy na wydział uniwersytecki. Wydziały dokonują wyboru w oparciu o prezentowaną kompe‑ tencję, ale żadna „stara” kompetencja tego nie zapewnia. A więc, jaka jest ważna (jaka decy‑ duje)? Problem z kolejnym modelem – odbioru W odpowiedzi na pytanie czym jest filozofia, filozofia sama sugeruje
czytelniczego, polega na tym, że nie wiadomo,
cały asortyment teoretycznych ujęć. Są teorie prototypowe i teo-
co to znaczy czytać tekst jako filozoficzny? Jako
rie podobieństwa rodzinnego, za pomocą których wszystko, co jest
różny od naukowego, literackiego (czytanego
wystarczająco podobne do pewnego wzorca, jak na przykład Państwa
dla rozrywki) czy religijnego.
Platona czy Medytacji Kartezjusza uznaje się za filozofię. Są teorie
Może każdy z poglądów sugeruje tylko
esencjalistyczne, zmierzające do budowania definicji, poprzez okre-
część odpowiedzi? Pogląd o rodzinnym podo‑
ślenie niezmiennych granic, które wskażą, że to co leży wewnątrz
bieństwie przypomina nam, iż możemy się spo‑
jest filozofią, a to, co poza nimi – nie jest. Na przeciwległym biegunie
dziewać czegoś na kształt krzywizny dzwonu –
znaleźć można odpowiedź w postaci instytucjonalnej teorii: filozofią
zdania i myśli raczej zawężają się, stają się coraz
jest to, cokolwiek wytworzą ludzie, którzy są opłacani jako filozofowie
mniej filozoficzne, a nie radykalnie (jak za ude‑
na wydziałach uniwersyteckich. Równie odczarowującej odpowiedzi
rzeniem siekiery) odcinają od innych rodzajów
dostarczana teoria odbioru czytelniczego: każdy tekst, który daje się
myślenia klarowną granicą. Pogląd esencjali‑
czytać jako filozofię, od Shakespeara po Darwina – jest filozofią. Filo-
styczny przypomina nam, że jest wachlarz
zofia jest tam gdzie widzi ją odbiorca.
pytań i refleksji na temat wiedzy, percepcji
Dekada Literacka 1 (250)
55 czy etyki, które pozostają na przestrzeni wie‑
bądź też – na bazie tych szacownych antena‑
ków dość stabilne. Każde pokolenie konfron‑
tów wypracowywane są lepsze. Rozum nie
tuje się z nimi na nowo. „Filozofia”, która nie
działa w żadnym określonym kierunku, działa
ma nic do powiedzenia na temat percepcji czy
długofalowo, koncentrując się na zwiększaniu
wiedzy, myśli i rozumie, doświadczeniu i „ja” jest
poczucia pewności i powszechnej akceptacji.
w najlepszym razie nieistotna a w najgorszym
Niektórzy powiedzieliby to samo o filozofii.
kłamliwa. Teoria instytucjonalna przypomina
Hume nie rozwijał swojej myśli kontynuując
nam o socjologii zawodu, ze szczególnymi spo‑
dorobek Kartezjusza czy Leibniza lecz odrzu‑
sobami uświęcania, czy też odrzucania wcze‑
cając ich dokonania. Typowym zachowaniem
śniejszych filozofii, z ich szczególnymi inercjami
filozofów jest zabijanie zarówno rodziców jak
tradycji i stylów, co ciągle zagraża możliwości
i rodzeństwa.
wzajemnego rozumienia. Teoria odbiorcy uwy‑
Jedną z reakcji na przekonanie, że filozo‑
datnia, że filozofia to coś, co przede wszystkim
fia jest częścią przedsięwzięcia poszukiwania
wydarza się w zaangażowanym umyśle. Jest
prawdy, jest lekceważenie. Może jest raczej tak,
to bardziej kwestia procesu niż produktu. Czy proces ten jest chociaż wartościowy?
iż filozofia to malowanie obrazu, zapraszanie ludzi do dzielenia się metaforą, dawanie lite‑
Może refleksja jako taka jest słabością? Późny
rackiego wyrazu rozumieniu naszych czasów.
Bernard Williams mówił o sytuacjach, w któ‑
Filozofia staje się czymś takim jak religia, tak
rych refleksja niszczy wiedzę, podczas gdy
jak rozumieją ją nowocześni teologowie, któ‑
z odmiennej perspektywy David Lewis sugero‑
rzy podkreślają emocje i poezję, rytuał i psy‑
wał, że w sytuacji kiedy nie ma filozofa możemy
chologiczny efekt, traktując przy tym pytania
pewne rzeczy wiedzieć, ale kiedy próg przekro‑
o historyczną czy metafizyczną prawdę jako
czy wątpiący czy też sceptyk, wiedzy już nie
staroświeckie i naiwne. Ale analogia z tak
mamy. Być może czynimy najlepiej kiedy ope‑
rozumianą religią jest kulawa. Jakkolwiek jest
rujemy rzeczami i nie myślimy o nich zbyt wiele
z religią, myślę, że nie dotyczy to filozofii, której
– część ludzkich tragedii zdarzyła się, dlatego
aspiracje poszukiwania prawdy są z pewnością
że nie zawsze kierowano się tą radą. Tragedia
fundamentalne – jeśli cokolwiek jest funda‑
mogła się nawet pogłębić, odkąd istnieje coś,
mentalne dla jej tożsamości.
co filozofowie nauki nazywają pesymistyczną
Innym rodzajem odpowiedzi na pytanie,
metaindukcją – coś, co rzuca cień na nas
czym jest filozofia jest próba ustawienia się filo‑
wszystkich. Indukcja owa mówi, że wszystkie
zofii za istniejącą nauką. Filozofowie wykrzy‑
teorie naukowe okazały się śmiertelne i zostały
kują słowa zachęty i patrzą na tył odjeżdżającego
zastąpione przez inne, prawdopodobnie też taki
pociągu nauki. I tak jak kiedyś kampusy były
sam los czeka nawet nasze aktualne najbardziej
pełne dobrze zarabiających profesorów w śred‑
hołubione teorie. Stosując tę tezę do filozofii
nim wieku, identyfikujących się z trzecim świa‑
możemy powiedzieć, że nawet słowa tych, któ‑
tem czy też z proletariatem, tak teraz są pełne
rzy stoją na samym szczycie filozofii nie oka‑
filozofów noszących pod pachą stosy tekstów
zały się akceptowalne dla więcej, niż znikomej
z fizyki kwantowej i biologii, mających nadzieję,
mniejszości tych, którzy je rozumieli. Możliwe
że ich umiejętności cheerleaderek, ukryją fakt,
też, że ten sam los czeka nasze najlepsze filo‑
iż sami nie tworzą nauki. Niekoniecznie oferują
zoficzne dokonania. Jeśli tak jest, musimy wie‑
przy tym bardziej głębokie interpretacje nauki,
rzyć raczej w wartość procesu niż w trwałość
niż naukowcy i dziennikarze naukowi zdolni
wytworu, produkt filozoficznej myśli topnieje
są to czynić sami (czy rozwiązanie problemu
na naszych oczach.
relacji między umysłem a ciałem posunęło się
W nauce racjonalnie jest napotykać pesy‑
naprzód od czasów Leibniza).
mistyczną metaindukcję – jako dobrą nowinę
Trudność filozofii obecnie polega na tym,
postępu. Wcześniejsze teorie są wypierane,
iż refleksja potrzebuje bodźca lub inaczej
56 mówiąc źródła podrażnień. Średniowieczny
prawicowych komentatorów, jest znamienny
problem pogodzenia wiary chrześcijańskiej
dla filozofii ostatnich lat zanik ducha konfron‑
z arystotelesowskim rozumem nie jest tym
tacji. Filozofowie, czy to tak zwani „analityczni”
co nas nadal pobudza. Kiedy nastąpił kryzys
czy też „kontynentalni”, kultywowali różnicę,
epistemologiczny – nowoczesna nauka skon‑
flirtowali z relatywizmem, szydzili z autorytetu
frontowała się z tradycyjnym autorytetem
doświadczenia, zaprzeczali autonomii rozumu,
religii, dostarczył takiego bodźca wybitnym
wątpili w ideę postępu, podważali obiektyw‑
filozofom siedemnastego i osiemnastego
ność i zdegradowali prawdę do zwiewnego nic.
wieku. Bodziec, w postaci odkrycia przez Rus‑
W miejsce rozumu mamy perswazję, a w miej‑
sella sprzeczności w pracach Fregego stymu‑
sce wiedzy konsensus. A zamiast cywilizowanej
lował wielką falę metamatematyki w począt‑
władzy rozumu nasz wiek dał nam brutalny
kach XX wieku. Może w najbliższym czasie taką
pragmatyzm przewagi. Nasi myśliciele są tro‑
funkcję spełni coś, co jest dostrzegalne tylko
chę lepsi niż nasi politycy ale z pewnością nie‑
przez nielicznych wyspecjalizowanych filozo‑
zdolni są do stworzenia zestawu narzędzi, które
fów – załamanie paradygmatu racjonalnego
uzasadnią, choćby dla naszej własnej satysfak‑
wyboru w ekonomii, jako ponure zmaganie
cji, naukowy i świecki sposób życia, który bez
się nauki z aktualnym skomplikowaniem ludz‑
wątpliwości wybralibyśmy dla każdego, kto
kich motywacji.
chciałby go wprowadzić.
Filozofia jest kulturowo najbardziej
Wydaje się uczciwe aby powiedzieć,
widoczna wtedy kiedy odnosi się do polityki
że zdrowa filozoficzna refleksja potrzebuje nie
i etyki. Podczas kiedy różne koncepcje życiowe
tylko bodźców, ale także efektywnej metodolo‑
rywalizują pojawiają się nowe bodźce, a ponie‑
gii, pewnego lub choć autorytatywnego zestawu
waż każdy potrzebuje ideologii, tworzymy zbiór
narzędzi, którymi mogłaby na te bodźce reago‑
refleksji na temat tego kim jesteśmy i co robimy,
wać. I czy to czytamy Wittgensteina, Kuhna,
co umożliwia i usprawiedliwia preferowaną
Sellersa, Quina czy Goodmana z tradycji
koncepcję życia. Kiedy czasy politycznie
analitycznej, czy też Nietzschego, Freuda czy
są spokojne lub kiedy aspekty moralne są tak
Foucaulta z tradycji kontynentalnej, ciągle
jasne, że nie wymagają dyskusji, nie ma pilnej
potykamy się o fakt, że nie ma takiego auto‑
potrzeby refleksji. W latach pięćdziesiątych
rytatywnego zestawu narzędzi. Zastąpiły
i sześćdziesiątych pisano o śmierci filozofii
je albo wątpliwości albo głęboki sceptycyzm,
polityki. John Rawls właśnie w tym czasie
czy w ogóle taki zestaw narzędzi może istnieć.
pisał, że rewolucja studencka i wojna w Wiet‑
Quine i jego wielu następców powiedzieli,
namie pokazała, że nie było to prawdą. Pokazy‑
że nie ma czegoś takiego, jak pierwsza filozofia,
wał jak bogobojna, demokratyczna, kochająca
co znaczyło, że niezależnie od tego, jak solidną
wolność, idealnie działająca Ameryka mogła
teorię ogłosimy jeśli chodzi o prawdę, wiedzę,
zachowywać się tak okrutnie jak operetkowe
obiektywność, rozum, prawdopodobieństwo
dyktatury. Ludzie wtedy właśnie potrzebowali
i doświadczenie, nie możemy wykluczyć możli‑
zbioru wartości, których mogliby się chwycić,
wości, że choćby niewielka zmiana ducha epoki
i Rawls dobrze spełnił te oczekiwania.
może oznaczać, że to wszystko trafi w próżnię.
Dzisiaj, jak wielu to dostrzega, dobrym
Być może z tego właśnie powodu taki los spo‑
bodźcem dla filozofii jest potrzeba „konfron‑
tkał ich tezę, która stała się jedynie etykietą,
tacji” z problemem islamskiego ekstremizmu
naklejaną na nasze poglądy i nasze cele.
i fundamentalizmu. Nie mam wątpliwości,
Nie ma pewniejszego twierdzenia w takiej
że jest to zadanie wymagające podjęcia, ale
dziedzinie jak filozofia, jak to, że nikt nie może
jestem ostrożny co do sugestii, że filozofowie
przewidzieć dalszego kierunku jej rozwoju.
są właściwymi ludźmi, żeby to zrobić. Jed‑
Dzieje się tak dlatego, że wielcy filozofowie
nym z problemów, nad czym ubolewa wielu
nie przewidują kierunku, ale go wyznaczają.
Dekada Literacka 1 (250)
57 Czeladnik w filozoficznym fachu nie potrafi przewidzieć tego co wyznacza, dopóki sam tego nie przemyśli ale wtedy przestaje już być cze‑ ladnikiem. Z przewidywaniem przyszłości filo‑ zofii jest nawet jeszcze gorzej. Zawsze wskazuje się na fakt, iż możemy dokonać obliczeń orbity planet tylko przy założeniu, że system jest izo‑ lowany a nasze przewidywania są prawdziwe tylko o tyle o ile to założenie jest wyrażone. Ale ta paralela, jest w przypadku filozofii absur‑ dalna. Nauka rodzi odkrycia, polityka rodzi konfrontacje, matematyka rodzi sprzeczno‑ ści, zaś trwała obecność ludzkiej łatwowier‑ ności rodzi stały strumień bardziej lub mniej dziwacznych idei (filozof Daniel Dennett z upodobaniem przytacza prawo Sturgeona, które mówi, że 95% wszystkiego to śmieci). To są stymulatory, lub mówiąc inaczej, to gene‑ ruje atmosferę, w której ludzka refleksja się rozwija, i nie mamy pojęcia, czym nasi następcy będą oddychać, czy też, jak nauczą się reagować na to, co ich będzie otaczało. Czy powinniśmy popadać w depresję? Opto‑ wałbym za tym aby nie. Może nie być ostat‑ niego słowa w filozofii, ale nie ma go przecież także w dramacie czy literaturze. Nikt nie opła‑ kuje braku „postępu” w sztukach teatralnych czy w powieściach. Ludzie odbierają je jako reakcje na ludzkie istotności czasu i miejsca, w którym żyją, i jeśli te okoliczności się zmie‑ nią, to zmieniają się także sposoby reagowa‑ nia na nie. Czy to wystarczające uzasadnienie by proklamować, że filozofia dąży do prawdy – inaczej niż sztuki teatralne i powieści? Jak długo mamy do czynienia ze sztuką lub lite‑ raturą raczej niż z rozrywką, uważam, że nie. Poważna praca fikcji dąży do ukazania prawdy tego, czego dotyczy. Nie byłoby zniewagą dla filozofii, gdyby porównywano jej oddziaływa‑ nie do oddziaływania dzieł Shakespeare. Simon Blackburn Profesor filozofii na Uniwersytecie w Cambridge. Zajmuje się przede wszystkim etyką, epistemologią oraz seman‑ tyką. Opublikował między innymi: Being Good: An Introduction to Ethics, Think, Ruling Passions, Essays in Quasi‑Realism, Knowledge, Truth and Reliability oraz Spreading the Word: Groundings in the Philosophy of Language.
Nic nie jest pewniejszym twier‑ dzeniem w takiej dziedzinie jak filozofia, jak to, że nikt nie może przewidzieć dalszego kierunku jej rozwoju. Jest tak dlatego, iż wielcy filozofowie nie przewi‑ dują kierunku, ale go wyznaczają.
58
Poezja Agnieszka Wesołowska
***
***
Pamiętasz jak wrzesień przemieniał się
Pamiętasz co było dokładnie
w październik
z tą historią w miesiącu anthesteria
trwało to bardzo krótko
w porze misteriów nawet ja zaczynałam
na poddaszu w sąsiedztwie
ufać w przyjazny śmiech bogini
rozbłysło na chwilę światło bawiła cię ta ufność mówiłeś nie potrzebowaliśmy innych znaków
że nie ma nic w życiu że nie przychodzi nic nigdy
prócz tego co zostało z ubiegłej jesieni
powtarzałeś to ciągle
miłość nietoperzy nabrała barw poturlała się z wiecznie zielonej góry
ale ja otrzymałam już wiele
jak owoc żywota
obfitych dni choć trzymałam się ledwo pokładów świętości we mnie
listopadowy chrust
małych rozklekotanych stateczków
bujnie porastał wyludnioną ziemię
pełnych martwych ryb o przyjaznych oczach
słońce bez litości one śmieją się wszystkie tak samo
piękniało nad nami
a ja próbowałam wyrazić wdzięczność bez litości zmiłował się
za to że wyłowiłeś je dla mnie
nad nami sam Bóg
umarłe ze śmiechu
gdy zimą zjeżdżaliśmy na sankach i że mimo to pozwoliłeś mi ufać
z Golgoty
choć cię ta ufność bawiła jak Eurykleja piastunka Odysa przez którą nie ma powrotu innego niż jasny i szczery która zawsze na pierwszy rzut rozpozna w tobie syna ziemi zastanawiam się właśnie powrócić jako Demeter czy udać niewiniątko odżegnać się od pól rozpasanych bruzdami mojej trzody ukojonych kamieni dać sobie spokój Dekada Literacka 1 (250)
59
*** Moja niedziela z połamanymi żebrami kościółka (bo mu się dzieci rzuciły na szyję niby jakaś zgraja)
Agnieszka Wesołowska Ur. w 1984, przez długi czas związana z pismem lite‑ rackim „Łabuź”. Mieszkała w Łobzie, Szczecinie, teraz w Krakowie. Autorka tomików poetyckich:
z wieżą odstającą jak ucho igielne
Zgubić pytania (Żebracza
przez które przeciska się szeptanie
Inicjatywa Wydawcznia
leśnej zwierzyny coś mnie kaleczy w trzewiach może to witraże w małych bystrych okienkach za którymi ktoś wie że dzwony biją na placek z wiśniami i na kompot z malin i na ich podniesienie do rozgadanych ust skąd mi się to wzięło że ja tak prosto pod koła garncarskie się rzucam może stąd że jestem z gliny i co że nawet rybacy zastawiają sidła na jeziora rzeki i morza ziemia wszystko przyjmie przecież mówią że wszystko wchłonie podobnie jak nasze piaszczyste aorty jajowody przełyki jedyne drogi które prowadzą do celu
Łabuź, Łobez 1999) Dwuznaczny (Książnica Pomorska, Szczecin 2000) oraz Ars vitae. Listy do nieszczęśliwych (Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocław 2008).
60
Poezja
Dzień Szybciej, bo zaraz nam zamkną dzień! – zawołał tata. Pokrywa była już rzeczywiście bardzo nisko nad horyzontem. A kiedy dzień jest zamknięty, nie ma już wiele do roboty: można wtedy właściwie już tylko siedzieć w domu, spać.
Tomasz Ososiński Księżyc Zobacz, znów ktoś ci złoty księżyc oskrobał!
Bajki
Jak on teraz wygląda! Już nigdy nikomu nie pożyczaj księżyca!
Gwiazdy Gwiazdy – powiedział tata – to takie ognie sztuczne, po których nie zostają żadne śmieci na chodnikach.
Tomasz Ososiński Ur. 1975, nauczyciel akademicki, adiunkt w Zakładzie Starych Druków Biblioteki Narodowej oraz w Lingwistycznej Szkole Wyższej w Warszawie. Autor przekładów z literatury łacińskiej i niemieckiej, m.in. Friedricha Schlegla, Johanna Georga Hamanna, Rainera Marii Rilkego, Judith Hermann, Jana Wagnera, Gottfrieda Benna i Elfriede Jelinek. Założyciel i pierwszy prezes Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Laureat licznych konkursów poetyckich, publikował m.in. w „Tyglu Kultury”, „Akcencie”, „Cegle”, „Akancie”, „Zeszytach Literackich”. Jego wiersze były tłumaczone na język angielski oraz niemiecki.
Dekada Literacka 1 (250)
61
Zima Spadają kasztany – ciemne łzy, którymi drzewa opłakują odejście lata. Teraz zawiesili na drzewach takie białe plandeki –robią remont. Kiedy je potem zdejmą, wiosną, wszystkie liście będą znów pięknie wyma‑ lowane na zielono.
Słowa Nie zamykaj słów w buzi! Wypuść je na wolność! I nawet, jak ci się ich tam zalęgnie bardzo wiele – nie wstydź się!
Antek Antek to chłopiec, który jest chory. Nie może często wychodzić i bawić się z dziećmi. Łapie więc piękne chwile i zamyka je w kanciastych pudełkach w kolorze bzu.
62
Poezja
Tomasz Pietrzak
O tym rozmawia się w Sienie A czy ty, siedząc na tym parnym placu, wiesz, że patrzysz na Sienę z dachu piekła? Pięknie tu, nieprawdaż? Miasto i wzgórza wdzięczą się, ptaki dziobią ufnie z ręki, no i ci ludzie – zdziwieni, że to wciąż jest. A może to wcale nie jest dach piekła, lecz samo dno nieba? – nagle odezwał się spod parasola. Im wyżej siadasz, tym więcej tego – mnogość, mnogość, a tu – to tylko zajawka, rąbek, coś uchylone i
Vecchio
żegnaj? Tako rzekł bogobojny vecchio przy Piazza
Co dalej, nie zdradza nam siebie.
della Signoria: auta rdzewieją i zamierają,
Wiemy, że wyżej jest zimny kosmos,
my bledniemy i też zamieramy w chorobach, sad traci owoce i drzewa stają się ziemią,
ale z gorącymi planetami i mądrzejsi spierają się o to – czy to niebo już,
a Pan – na wieki!
czy to piekło wciąż?
– Dla nas, Signore – odparłem. – Tylko dla nas. Sądzę, że triceratopsy, co były przed nami i to, co wyrośnie po nas, z głową lub ogonem, by się z tym nie zgodziło. Ale to się zobaczy.
Dekada Literacka 1 (250)
63
Gruzinka O mojej matce mówiono – Gruzinka, Dżugaszwilijka – włosy miała po kruku, oczy duże, obiecujące. Ale jej przeszło, zmysiała, jak każda kobieta po dziecku. Te za stołem – na zdjęciu, co przyszło w lutym z Baku – są dorodne, owocują, a oni piją za nie i za to, co one im dadzą – dzieci i wojnę, większą wojnę i dużo dzieci, po których długie stoły już nigdy nie będą pełne. Czasem wyobrażam sobie, że za nim, z innymi siedzi moja matka,
MEM
ma z dwadzieścia jeden lat, karmi jeszcze, Dziwne imprezy mają na gwarnym Śląsku. a oni piją za mnie, za Gruzję, za wojnę.
Trupek w trumnie, a oni mu cykają zdjęcia,
I z każdym haustem siność pokrywa ją.
doświetlają mordkę. I jest gładki, jak ta lala.
Ona już wie, te płuca, w wątłym ciałku,
W tle też cuda – jakieś travesti, trzy ciotki
co tak pragną powietrza, kiedyś wzniosą
jak Mojry. Nawet okno z widokiem się załapało
krzyk, po którym nie będzie już głodu.
– upalnym, owocującym. Żywi za to w roztopie, ze szreniem na twarzy. I to, fotograf wprawny w martwej naturze, obejdzie. Gdzie trzeba zgasi, tam pojaśni wuja, resztę postawi do pionu, przefiltruje, co paprochem się w kąt wkradło.
Tomasz Pietrzak (ur. 1982), autor tomów wierszy Stany Skupienia (KIT Stowarzyszenie Żywych Poetów, seria Pisma Literackiego RED, 2008) i „REKORDY” (MaMiKo, 2012). Publikował m.in. w „Toposie”, „Gazecie Wyborczej”, „Odrze”, „Kresach”, „Wyspie”, „Rita Baum”, „Red”, „fo:pa”, „Portrecie”, „Kwartalniku Literackim BLIZA”, „Kwartalniku Literackim WYSPA”, „ARTeriach”, „Kwartalniku sZAFa”, „Migotaniach” i „artPapierze”. Jego wiersze znalazły się m.in. w antologii Amnesty International Daj Słowo, a także w słoweńskiej antologii „Moral Bi Spet Priti” autorstwa Brane Mozetica. W przygotowaniu trzeci tom – Widzenia. Jego wiersze były tłumaczone na angielski, słoweński, czeski. Mieszka w Katowicach. Kontakt: mail. tomasz.pietrzak@guarcom.pl, tel. 509 106 256
Tylko tego mema, co leża trudno zgumować. On się rozłazi wiralem, wychodzi wywołany. Przychodzi na skrzynkę poleconym i w bąblach, z życzeniami zdrowia i słojem letniej konfitury.
64
Proza
„All inclusive!“ „Kein Pfad mehr! Abgrund rings und Totenstille!“ So wolltest du`s! Vom Pfade wich dein Wille! Nun, Wanderer, gilt`s! Nun blicke kalt und klar! Verloren bist du, glaubst du – an Gefahr. Friedrich Wilhelm Nietzsche
Dekada Literacka 1 (250)
65
Feliks Opolski
Brig w kantonie Valais 200 Franków za raki dla debiutującej alpinistki Emilii? Nie, tyle nie chcieli wydać na spontaniczną wyprawę na lodowiec. Tym bardziej, jeśli lot Wizzairem z Gdańska do Bergamo kosztował ich zaledwie 45 Franków. „A może ma pani raki do wynajęcia?”, zapytał po niemiecku ekspedientkę z „Inter‑sportu”. „Nie, nie mam”, odpowiedziała, ale tak ociągała się z odpowiedzią, że zaczy‑ nał się zastanawiać, czy chce mu dać coś do zrozumienia – może trzeba dać jej w łapę? Jednak natychmiast odrzucił tę niestosowną myśl. Byli w Szwajcarii, u nich trwa trochę dłużej, zdaje się, że myślą zanim odpowiedzą, a powiedzenie, że czas to pieniądz, interpretują inaczej niż Amerykanie. „Wynajęliśmy wszystkie raki grupom”, dodała kobieta po intensywnym namyśle. Psia mać, w Gdańsku Marek założył, że raków w Brig będzie tyle, co piachu na sopockiej plaży, zżymał się na własną naiwność. „Ale, zaraz...”, rozpoczęła rodzić w bólu sprzedawczyni. Ledwie mógł się powstrzymać, żeby z niej nie wytrząsnąć tej reszty zdania, która znowu utkwiła na dłużej w szwajcarskim systemie kontroli jakości. „Mam tu jeszcze jedną parę”, dodała takim tonem, jakby te raki leżały gdzieś trzy dni końmi stąd, a nie pod ręką. Boże drogi, skąd oni wzięli Rogera Federera, najszybszego tenisistę świata. Przy okazji zrozumiał, dlaczego nie zatrudniają Szwajcarów w call‑cen‑ ters. Wyrwał jej podsuwane w zwolnionym tempie w jego kierunku raki, mając nadzieję, że nie uzna tego za napad. Spojrzał na sprzęt, sprawdził palcem ostrza; 40 Franków za tydzień – bierzemy. Uff! kamień spadł mu z serca; bez raków zamiar chodzenia po najwiekszym lodowcu Alp Aletschgletscher byłby skazany na fiasko. To jego pomysł i Emilii ciekawość skłoniły ich do ekstrawaganckiej podróży latem w świat lodów. W żartach mówiła co prawda, że najchętniej pojechałaby na urlop typu „all inclusive”, czyli byczenie się pod parasolem przy trywial‑ nej lekturze, ale jego opowieści o tajemnym uroku lodowców przekonały ją. Jednak opowiadając jej o „cudzie” lodowców, zapomniał powiedzieć o czymś niezmiernie ważnym:
66 Stał przegięty przez balkonową balustradę i patrząc z dziesiątego piętra w dół, rozważał: „dwie, trzy sekundy i skończy się ten koszmar”; jakież to wyda‑ wało się łatwe. Od wtedy zaczął mylić strach przed śmiercią z ulgą, a na dnie zwątpienia ujrzał kiełkujące ziarno wolności. Przeniósł wzrok na leżące na skraju doliny winnice. Musiał przymrużyć oczy, aby przebić się przez sło‑ neczny blask. W tle, za jasnozielonymi szpalerami winorośli wparły się w błę‑ kit ciemne wzgórza Schwarzwaldu. Nie chcieć żyć, właśnie tu, wydawało się czymś sprzecznym, a co najmniej niestosownym. Jak poczułby się Hausmeister, pielęgnujący codziennie z oddaniem przydomowy trawnik? Ale jednocześnie właśnie wszechobecna tu idylla uzmysławiała mu dotkliwie, w jakiej psychicznej otchłani przebywał. I znowu poddał się ssącemu obiecująco działaniu wysokości. Upadek, czy lot? zatracał się między zbędnością życia i nieuchronnością śmierci... Któregoś zimowego dnia, w przebłysku chęci powrotu do świata przyczepił do poręczy balkonu kulę ziaren sklejonych tłuszczem. Siedział ukryty w głębi pokoju i pełen nadziei czekał – siedem długich dni...! Nie przyleciał żaden ptak; kruszynka radosnego oczekiwania zgasła jak dopalona zapałka. Podjął jeszcze jedną próbę. Przymocował do poręczy bezlistną gałąź, a do niej ptasi pokarm i znowu czekał... trzy lata! – nie przyleciał żaden ptak. Wtedy zrozumiał, że w idylli nikt nie szuka miłosierdzia. Nie życie do siebie trzeba wabić, ale iść do życia. Odpowiedzią na trzy lata „czarnego terroru” były Alpy, a później Gletscher, czyli lodowce, zjawisko w Polsce raczej nie znane; tam odnalazł zerwaną nić. Idąc w góry we flanelowej koszuli i dżinsach przekraczał kolejne poziomice pór roku. Kiedy mijał lato, było przepięknie, jednak czując powierzchowne mrowienie zmysłów, w sobie odnalazł tylko martwotę. Więc wspinał się wyżej, z każdym krokiem życie wokół marniało, kuliło się. Robiło mu się nieswojo, tym bardziej, że już nie spotykał nikogo w trampkach i dżinsach, a jemu przyglądano się z coraz większym zdziwieniem. Ale jednocześnie zwietrzył w powietrzu ten stan, tak mu znany – jak wtedy nad balustradą! Nie życie zdawało się być tu hegemonem, to była zaledwie mniej prawdopodobna możliwość... Potem wszedł w kamień i lód, przepadły kolory, przepadli ludzie – zawiało śmiercią... Nie, z braku pokarmu jakim jest życie umarła i śmierć. Marek poczuł się u siebie! Już nie odstawał, był w dziwnej zgodzie z tym niechętnym życiu pejzażem. Kiedy gospodarz górskiego schroniska ujrzał go w całej jego wyso‑ kogórskiej niezaradności, puknął się ukradkiem w czoło. A następnego dnia, słysząc, że wybiera się w lodową pustynię, powiedział, na poły nagannie, na poły bezradnie: „tu vais mourir”. Marek uśmiechnął się do siebie, bo kołatający w nim okruszek woli życia, tu w tej mroźnej pustce błyszczał najjaśniej od lat, niczym samotna gwiazda na tle czarnej próżni, choć może już nieistniejąca... Tego Emilia nie wiedziała. Pod koniec sierpnia wyłączyła komputer, upo‑ rządkowała biurko i wyruszyła na zasłużony urlop. Choć wiedziała, że nie będzie to leżakowanie pod parasolem, cieszyła się na wspólne wakacje. Cztery miesiące po ślubie była pełna optymizmu i ufności. Poza tym była dobrym piechurem. Jeszcze nie wiedzieli, że wkrótce „all inclusive” nabierze całkiem nowego znaczenia. I tak jechali teraz lokalnym pociągiem z Brig do niedalekiego Mörel. Stamtąd dali się wwieźć kolejką linową na 1188m n.p.m. do Ried‑Mörel. Lekki wyrzut sumienia, że wzorem niedzielnych turystów podawali sobie Alpy na talerzu Dekada Literacka 1 (250)
67 szwajcarskiej infrastruktury, uspokajała świadomość, iż ich ciężkie, wypełnione prowiantem, namiotem i innym biwakowym sprzętem plecaki były dostatecz‑ nym dowodem rzetelnej chęci poznania Alp od podszewki.
Massaschlucht Ruszyli oznaczonym szlakiem w kierunku Massaschlucht, kanionu wyżłobio‑ nego wodami topiących się, niewidocznych stąd jeszcze lodowców. Wymijali śliczne do bólu alpejskie chatki zazdroszcząc Szwajcarom ich zarazem dzikiej, jak i wypielęgnowanej ojczyzny. Lecz nie ma raju bez węża... Trach!!! Dźgnęło w plecach. „Tylko nie teraz!”, jęknął Marek, bardziej z obawy niż z bólu. Znał ten sygnał – lumbago! Zatrzymał się w pół kroku, jakby mu właśnie w ciele gips tężał i powoli opuścił plecak na ziemię. Nie zmieniając o milimetr pozycji kręgosłupa, położył się ostrożnie na przydrożnym murku. Zemściło się. Wieczorem w przeddzień wyjazdu, nie odmówił sobie dwóch godzin tenisa. A nazajutrz, ciągle sztywny jak kołek, wrzucał na plecy ciężki plecak. Ćwiczeniami yogi próbował rozciągnąć mięśnie kręgosłupa, czuł jak kręgi „łaskoczą” nerwy, jeden fałszywy ruch i kwicząc z boleści zalegnie tu na drodze. Kątem oka obserwował Emilię, kurza twarz, nie mogę jej tego zrobić, tyle czasu planowali wspólny urlop. I jak zwykle w takich momentach, myślał, a może to już pieprzona starość? I budził się się w nim okrutny żal do wehikułu, który zdradzał go właśnie wtedy, kiedy duch uwolniony dojrzałością od lęków i dogma‑ tów najbardziej potrzebował durnej pychy mięśni i trwonienia ciała. Rodziła się w nim chęć, aby to niechętne ciało schłostać, przymusić, wydrzeć zeń więcej ochoty. Batem silniejszej od ciała woli wyjaśnić, że nie opuszcza się ducha, gdy ów wznosi się ponad siebie. Pół godziny później szli znowu, w plecach ćmił głuchy ból. Modlił się, żeby się nie pogorszyło, tylko z trudem docierał do niego urokliwy nastrój szlaku wiodą‑ cego zboczem doliny Massa. Emilia też jakaś zwarzona – martwiła się o niego? Żółwim tempem osiągnęli Graaghütte. Choć był dopiero koniec sierpnia, domek, w którym turyści mogli zwykle zaspokoić pragnienie i lekki głód był już zamknięty. Zaczynało mżyć, urządzili więc na małej werandzie pod okapem polową kuchnię. Na pobliskiej łączce niefrasobliwy świstak wyjadał co smacz‑ niejsze ziółka. Twarz Emilii rozjaśniła się na chwilę, kiedy podglądała tłuścio‑ cha przez lornetkę. Niedaleko domku stała opustoszała, trzyścienna obórka. Zwierzęta sprowadzono już w dolinę, ale nad żłobem wisiał duży obraz święty. Zapachniało Polską, ale może to tylko zaduch obórki... Spali w namiocie, jednak nie sami. Razem spała troska i niepokój; gdzież podziała się radość wspólnego urlopu? Przed zaśnięciem nie wytrzymał i zga‑ nił Emilię za pasywność, za brak... radości?! Czuł absurd takich pretensji, ale nie mógł się opanować. Kiedy on pod powierzchnią niewygody domyślał się świata nowych doznań i radości, ona trzymała się kurczowo tego, co pewne, co sprawdzone; piękno jej świata było ciepłe, syte i jasne. Ale czyż zgadzając się na niewygodę, nie poszerzamy pola zmysłowości, a ta „nowa” zmysłowość nie rodzi ukrytego dotąd piękna? A czyż to „inne” piękno nie jest remedium na lęki, właśnie te najgłębsze, pasożytujące na cieple, sytości i jasności? Następnego dnia siąpiło od rana. Skwaszeni ruszyli do Riederfurki, gdzie zaczyna się obszar zaliczony przez UNESCO do Światowego Dziedzictwa Przyrody
68 Jungfrau‑Aletsch. Emilia wzięła sobie do serca jego wczorajszy wyrzut – cieszyła się... Bardzo było to wystudiowane, ale czyniła to tak wdzięcznie, że go rozbro‑ iła. W takich sytuacjach męczyło go podejrzenie, czy nie była aby mądrzejsza od niego. Ale może tak muszą czuć się mężczyźni, jeśli mają właściwe towa‑ rzyszki: w zasadzie przekonani o swojej przewadze – w zasadzie. Do Riederfurki dotarli nieźle sfatygowani; osiągnęli już 2066m n.p.m. i powietrze było tu rzadsze, a plecaki pieruńsko ciężkie. Przed podróżą ćwiczyli co prawda podchodzenie na bałtyckich morenach Trójmiasta, jednak są one ciut niższe od tych alpejskich. W przytulnej, rustykalnej restauracji podsuszyli się i zamówili przyjemnie rozgrzewające zupki. Na deser kazał Emilii zamknąć oczy i postawił przed nią na stole świstaka, którego pożyczył od obsługujących ich kelnerek. Naciśnięty w stopę elektryczny wesołek podrygiwał i jodłował bez pamięci. Emilia po raz pierwszy od przyjazdu wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Lubił, kiedy tak się śmiała; on tak nie umiał, tak do krańca, bez tego marginesu, gdzie czuwa cenzor samowiedzy. Ona była jego niedokończonym śmiechem, on, jej niedokoń‑ czoną odwagą. Więc się uzupełniali? Nie był pewien. Tak mało mówiła o swoich oczekiwaniach, wystarczało jej, że była z nim. Miłe było to bezkrytyczne przy‑ wiązanie, ten kredyt zaufania zwany potocznie miłością, jednak nie był pewien, czy za nadmiarem podporządkowania nie kryje się brak indywidualności. A jed‑ nak była w niej kusząca żywotność, o której zdawała się nie wiedzieć, a którą on spijał jak spękana pustynia. Była jego fatamorganą, a on nie miał powodu i odwagi, aby w nią wątpić.
Aletschwald i tajemnicza woń W końcu trzeba było pożegnać rozochoconego świstaka i wyjść z ciepłej sztuby w mgłę i mżawkę. Skierowali się do Aletschwaldu. Zaledwie odgadywali we mgle szlak i z wisielczym humorem zapewniali się nawzajem, że z Alp najbardziej lubią oszałamiające panoramy. Lecz tak naprawdę złościła go podła pogoda. Jego scenariusz przewidywał łagodne przejście od detalicznych Alp à la Milka Kuh w rozdzielczości HD, do monumentalnego, zrytego szczytami horyzontu, którego przejrzysta rozpiętość ujawni zaokrąglenie globu. Zgoda, może wymagał zbyt wiele na raz, ale wiedział, że ze zboczy Moosfluh można zobaczyć w całej druzgoczącej wspaniałości największy lodowiec Alp‑Aletschgletscher. To wła‑ śnie tu miało zabrzmieć przysłowiowe „Kurtyna w górę!”, miało odebrać Emilii oddech z podziwu i grozy. I co?... figa z makiem! Naciągnęli kaptury głębiej na, i tak zbędne, oczy i deptali sfrustrowani mokrą ścieżką. Gdzie wspaniałość, gdzie patos, no gdzie..? Mgła – z brudno‑białych oparów wyłaniały się zmory koślawych limb i modrzewi. Krzywe, okaleczone, trwały na przekór, wsparte blizną, wzmocnione raną. Bez skargi, milczały szpetną urodą, w zaklętym czarze tego, co odstaje, co odbiega od normy... Marek pomyślał o sobie, o życiu na bliźnie, o życiu na fel‑ gach. Kiedy widział ten organiczny upór, coś zaczynało w nim łkać, chwytało za gardło; niespełnione domagało się rewizji, ukarania sprawców, lecz w tej samej chwili rozsądek, ów bękart pragmatycznej pokory wołał: ceń spełnione. Przyglądał się Emilii – milczała. Czy dostrzegła jego wewnętrzny spór? Czy też każde z nich szło z osobna? Dekada Literacka 1 (250)
69 Siąpiło, bździło, polewało nieustannie, wiatr przyklejał zimne szmaty mgły do twarzy. Od dawna przestali oczekiwać spektakularnych widowisk natury. Było już dobrze, kiedy schowali się pod potężny skalny okap i usiedli na niezmo‑ czonym kamieniu. Suchy tyłek i brak brzemienia na grzbiecie zastępowały zna‑ komicie nienasycone pragnienia wzniosłej duszy. Zjedli po dwie garści „Futra”, tak ochrzcili „Studenten Futter”, mieszankę orzechów i suszonych owoców, i podając sobie tubkę na przemian wysysali z niej gęste, słodkie mleko skon‑ densowane. A kiedy pożywna papka roznieciła w żołądku pulsujące energią zarzewie, nagle dostrzegł, że właśnie tu pod chroniącym ich głazem rozkwita niepozorny pączek wielkich metafor alpejskich, że łaknąc fantasmagorii, oślepł doszczętnie na filuterny czar kozich bobków leżących u jego stóp niczym błysz‑ czące ziarna palonej kawy, że pomylił, chcieć z być, czyli chimerę z substancją. Zawstydził się, spojrzał na Emilię, szukając usprawiedliwiającej przyczyny – przecież nie dla siebie pragnął, lecz dla niej! I zawstydził się jeszcze mocniej, bo próbował ukryć swoją słabość za jej słabością, a przecież i ona była prapo‑ czątkiem wielkich metafor... Nietypowy posiłek wyzwolił twórczą energię przewodu pokarmowego. Marek poleciał pod limbę. Wracając utyskiwał, że złośliwy wiatr przynosi woń. Emilia przyglądnęła się czujnie jego ręce. Nic nie powiedziała, ale bardzo wymownie. Więc i on spojrzał dokładniej... O, rany! Narobił sobie na rękę!!! Jak postrzelony świstak latał po łące, tarł się o mchy i trawy. Emilia pokładała się ze śmiechu. „No poczekaj, ja ci się odwdzięczę za te drwiny”, odgrażał się, choć nie na serio. Był niemal wdzięczny losowi za tę małą wpadkę, dzięki której, choć jego kosztem, mogli zapomnieć na chwilę o niegodziwościach klimatycznej aury. Szli bardzo wolno. Mijane szlakowskazy drwiły z ich tempa, dałby głowę, że słyszał za plecami szyderczy chichot. Na dobrą sprawę musieliby podwajać ilość podanych na nich godzin. Planując wędrówkę wliczył co prawda rezerwę, ale nie aż taką. A co będzie na lodowcu? Zaczynał się martwić. Pogoda, że psa nie wypuścisz, więc nie dziwota, że nie napotykali żywego ducha. No niezupełnie: najpierw jedna, potem druga i trzecia, wreszcie osiem kozic wyłoniło się z mglistej zasłony na zboczu powyżej ścieżki. A i poniżej małe stadko skubało mech i filigranowe kwiatki. Zachwycona Emilia psykała na niego i pokazywała coraz to nowe zwierzę. Niekoniecznie zgrabnie, a jednak nonszalancko zwierzęta przeskakiwały ze skały na skałę i, zdziwione, że przy tej pogodzie ktoś pęta się po bezdrożach, śledziły ich, pociesznie niezręcznych, z wyraźną dezaprobatą. Wolniutko, jakby ślamazarność turystów wyzwoliła je z wszelkiej obawy, rozpływały się kolejno w mglistym niebycie. Tu wystawał jeszcze z mlecznego oparu zamyślony łeb, tam oberwany zad na dwóch nogach odszedł donikąd. Emilię cieszył każdy przejaw życia, czy to patrolujący świ‑ stak, czy hoże kozice. Jakby się bała penetrującej ciszy, mglistego bezwidnia. Jego również cieszył żywego wdzięk, ale bardziej imponował martwy majestat. Bo żywe, to egoizm, to strach, to hipokryzja. W nieruchomej skale tkwiła nato‑ miast moc, moc bez celu, przez to łagodna, choć groźna. W lodowych rzekach drzemał odwieczny ruch, pełen zagęszczonych wspomnień, jego powolność była uwerturą wieczności. Marek wiedział, że całym własnym życiem wypełni zaled‑ wie pół lodowcowego kroku, lecz wspólne pół kroku wzdłuż wieczności napeł‑ niało go niewytłumaczalną radością. Nawet mgła, choć najbliższa człowiekowi,
70 bo nietrwała i zmienna, ileż miała w sobie płodnej fantazji, fantastycznych projektów, jednak bez usilnego uporu „wcielania ich w życie”... Doszli do krzyżówki szlaków Alte Stafel. Pochmurne niebo sprzyjało zapada‑ jącemu szybko zmrokowi, więc zaczęli szukać miejsca na biwak. I tu potwierdził się ów zadziwiający paradoks Alp: w zdawałoby się niezmiernej przestrzeni, ograniczonej tylko wierchami i niebem, fakt że tego dnia niskim, często nie sposób znaleźć czterech metrów kwadratowych płaskiego terenu pod namiot. Wraz z zapadającą szybko ciemnością z rosnącą niecierpliwością przeszukiwali teren. Po mozolnym dniu zapragnęli choć namiastki wygody. Wreszcie znaleźli dwa miejsca: jedno z lekkim spadkiem, więc w nocy on będzie wtaczał na Emi‑ lię; drugie, rodzaj niecki, gwarantowało im sprawiedliwą, choć wymuszoną przytulność w centrum namiotu. Mniej lub bardziej przypadkowo wybrali to pierwsze. Na szczęście. Całą noc lało, a zgrabna niecka nazajutrz okazała się małym jeziorkiem! Nieustanny gruchot deszczu w dach namiotu niepokoił Emilię, długo nie mogła zasnąć. Marek lubił kiedy żywioły natury były blisko, tuż tuż, a jednak nie krzywdziły. Krople pluskały, terkotały, widać je było wręcz, gdy wgniatały się w płócienko, pachniały dojrzałym niebem. Niesiony deszczową dorożką na obrzeża nieistnienia zasnął – szczęśliwy!
Märjelensee Rankiem już nie padało, ale było mgliście i szaro. Na śniadanie pogryzali smaczne, polskie kabanosy, do nich szwajcarskie: cebulę, chleb, ementaler i kawę. Nie‑ mrawo ruszyli zboczem Bettmerhornu do Märjelensee. Ciągnęli nogę za nogą i zrezygnowanym niby‑uśmiechem dodawali sobie ducha. Było mu przykro, z dnia na dzień bardziej. Nie chciał wymuszać na Emilii urlopu wyrzeczeń, a jak do tej pory pasmo uciążliwości nie miało końca. W czasie tych pierwszych dni miała przecież tankować bajeczne, letnie krajobrazy, aby sprostać potem próbie najwyższej: okrutnej wspaniałości lodowców... Obrócił się do idącej za nim Emilii i szukał w jej twarzy należnej mu goryczy. Zbliżyła się i bez słowa pocałowała go zziębniętymi ustami. Był jej wdzięczny za cierpliwą wielkoduszność, lecz czuł się winny bardziej niż przedtem. Jeszcze chwilę próbował wyminąć zasłonę jej oczu, lecz tych oczu nie można było wyminąć, zbyt trzeźwe, wbrew pozorom były to oczy drapieżnie władcze. Nie odezwała się i tylko wzrokiem wskazała, że ma iść dalej – o czym myślała: „All inclusive”? Posłusznie tłamsił ścieżkę, aż nagle..?! Wpił wzrok w mgłę z taką siłą, że musiało ją boleć... „Emilio! Tam!”, prawie krzyknął, lecz skończył szeptem, by zjawy nie spłoszyć. Po lewej stronie, w głębinie doliny mgła była jakby biel‑ sza, twardsza... To On! To On!... mamrotał Marek półgłosem jak nawiedzony. I rozdarła się nagle mleczna zawiesina, bo czy mogła ukryć ten przepych, ten ogrom, nieme parcie mas potwornie znieruchomiałych... W rozdarcie zabłąkał się promyk oderwany od ukrytego za kurtyną mgieł słońca, dotknął lodu, poślizgnął, fiknął kozła, rozbryznął i zagmatwał w tysiącach szczelin, rozlał świetliście, zastygł złotym werniksem, utrwalił. Markowi zaparło dech, choć widział Go nie po raz pierwszy. Pierwotny majestat lodowej bestii miażdżącej od niechcenia wymijane wierchy wymuszał pokorę. Szczyty sterczące nad ogłuszającą ciszą lodowego wiecznopływu przypominały topielców rozpaczliwie czepiających się Dekada Literacka 1 (250)
71 nieuchwytnie‑obojętnego nieba, a nieprzemijająca męka maltretowała zmysły nieprzywykłe do zmagań w bezczasie. Słońce, jak niewidoczny za linią frontu wódz kierowało kanonadą promie‑ nistych salw, wystrzeliwało w szarym całunie chmuromgieł nowe, poszarpane wyrwy. Brudno‑mleczny kłąb biesił się, dźgany i deptał promienne ogniska kolumnami rozchwianych wirów, lecz parzył stopy, odskakiwał, znowu przy‑ siadał, doduszał, wreszcie w gorejącym blasku czezł, nikł... O, piękno, nienazwane są twoje granice! Marek mógłby bez końca patrzeć na te cudowne zmagania, do ekstazy, do śmierci. Przypomniał sobie wers: „das Schöne ist nichts, als des Schrecklichen Anfang, den wir noch grade ertragen…“ (piękno jest niczym innym, niż początkiem grozy, którą jeszcze potrafimy znieść...). O, tak! O, tak … westchnął zachwycony, Rilke miał rację. Spojrzał ukradkiem na Emilię, o której niemalże zapomniał. Jej twarz nie mówiła nic, to źle. Wystraszył się, bo odkrył w niej jedynie obawę. To niemożliwe, żeby istniał lęk większy niż ta niedościgła feeria zmysłowości, myślał; jaki biedny, kaleki jest człowiek, który ucieka pod ochronę strachu, zanim „das Schöne... nie‑ frasobliwie wzgardzi nas zniszczyć...” Może nie miała dostępu do tych „pięknych strasznych”, ona, dziecko z dobrego domu; zbyt ułożona, praktyczna, zaradna, nie miała w sobie tej skazy, co rozszerza granice – pola dzikie... Będąc z najbliższą, był jednak sam – zaczął padać śnieg!
Gletscherstube i kiełbasa pełna niespodzianek Zmęczeni, mokrzy i zmarznięci zeszli w dół do dolinki Märjelensee. Plano‑ wali dotrzeć jeszcze dzisiaj do Konkordiahütte, schroniska wiszącego jak orle gniazdo na skalnym występie w krainie lodowców, więc Marek rozważał, czy wejść z rozpędu na Aletschgletscher, którym należało dalej iść, czy też najpierw rozgrzać się i wzmocnić w górskiej chatce Gletscherstube. Bał się, że Emilia straci „rozpęd”, że zacznie zanadto rozmyślać. Wydawało mu się, że im bliżej lodowca, tym powolniejsze są jej ruchy, tym poważniejszą ma minę. Nie chciał jej „łamać”, bo co, jeśli Go znienawidzi? W nim wystartował już modus „walka”, tu wyrzeczenie i ból zaczynają smakować jak opium. Resztką trzeźwego rozumu próbował wczuć się w Emilię i postanawił regenerację. W Gletscherstubie przywitały ich rozleniwiające ciepło, jasne, miłe w dotyku drewno i zalotny zapach jedzenia; z kontuaru uśmiechały się orzechowe rożki okapujące słodką glazurą. W przeciwnym kącie sali czteroosobowa grupka turystów kończyła popołudniowy deser. Pewnie przyszli tu tunelem z sąsied‑ niej doliny, żeby „powąchać” lodowiec. W Märjelensee niczym w zoologicznym ogrodzie, można było spojrzeć z bezpiecznej odległości na „Bestię”, a nawet jej dotknąć; dla wielu finał gier wyobraźni i dopuszczalnych doznań, dalej roz‑ poczynała się perwersja, niszczenie iluzji, patologia rozkoszy. Właściwie mieli być tu krótko, ale Marek odgadywał, że trzeba odpuścić. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że mogą nie zdążyć dziś do Konkordii. Sta‑ rał się stworzyć atmosferę swobodnego odprężenia, ale po cichu kontrolował czas. Zamówili gorącą herbate z cytryną i „Bratwurst mit Käse und Tomaten”. Niebawem gospodarz postawił przed nimi białe, estetycznie niewymagające talerze. Marek spojrzał na ślicznie usmażoną, ale cokolwiek samotną kiełbasę i poirytowany zapytał: „a gdzie ser i pomidory?”. W szwajcarskim niemieckim
72 gospodarz wyjaśnił: „w środku, w kiełbasie”. Robiąc duże zdziwione oczy Marek powtórzył: „aha, w środku”. Pyszną kiełbasę czuć było prawdziwym i niezwykle kruchym mięsem, co nie każdej jest dane. Następnie dogodzili sobie kawą, ciastkiem z morelami i orze‑ chowym rożkiem. Zerknął na Emilię: czy wejdzie teraz na lodowiec? Nie dał jej czasu do namysłu. Dnem dolinki poszli ku krawędzi zamarzniętego kolosa. Nie było to podejście dodające śmiałości. Przeciwnie, w miarę zbliżania się do stalowo‑szarej bryły pociętej szramami pęknięć, jak razami gigantycznej szabli, ponury wał spiętrzający się u ujścia dolinki zdawał się wznosić wyżej i wyżej; ponad głowę, ponad odwagę. U jego dołu otwierały się przeraźliwe, gulgoczące pieczary, ziejące paszcze ociekające wodą jak śliną. Emilia skuliła się mimowolnie i – w każdym innym terenie mistrzyni szybkiego chodu – ledwie przesuwała do przodu ołowiane nogi. „Muszę za potrzebą” wyrzuciła z siebie dogasającym głosem i zniknęła za skałą. Biedna, pomyślał, wątpił, że naprawdę chce iść dalej. Cierpi dla mnie? Czy na tym ma polegać nasza wspólnota? Na czym polega w ogóle? Kobiety i mężczyźni... Wzrastamy i wychowujemy się oddzielnie, z posmakiem lekkiej dla siebie pogardy i pewnego dnia, pędzeni podświadomym nurtem, stapiamy się w eksplozji uniesień i pragnień w jedno, uzależniamy od siebie wydani na pastwę rozkosznej słabości, która wyzwala w nas niespożyte pokłady energii samopalenia. A jednak... jednak nigdy nie rozumiemy się do końca. I dobrze, szepnął do siebie, dociągając silniej paski raków, ci, co sądzili rozu‑ mieć wszystko, stawali się zwykle wielkimi draniami. Wróciła. Spojrzała na niego beznamiętnym wzrokiem osoby zniewolonej, następnie rzuciła długie spojrzenie w kierunku Gletscherstube. „Wkładamy raki”, powiedział stanowczym tonem, rwąc na strzępy tę pajęczą nić nadziei. Emilia usiadła i usiłowała włożyć lewego raka na prawy but. Marek tracił cierpliwość, jednak w sposób wyrachowany wykorzystał zniecierpliwienie, aby wiarygod‑ nie Emilię zbesztać. „Skup się na tym, co robisz”, domagał się naglącym tonem i czuł się przy tym podle, bo własnoręcznie przekuwał romantyzm przygody w psychologiczną skuteczność.
Aletschgletscher Wąską lodową półeczką weszli na mocarny grzbiet Lewiatana – ten nie drgnął. Marka ogarnął podniosły nastrój. Czasem czuł się podobnie wchodząc do wiel‑ kich domów bożych, choć jako niewierzący jedynie domniemał istnienia w nich owych nostalgii skrojonych na miarę człowieka. Tu, w katedrze opartej na wier‑ chach rzecz była oczywista, bez aktów wstępnych, bez przewodników, bez liturgii. Jakież murowane sklepienie mogło pomieścić ów bez mała obsceniczny patos zalewający rozszerzone zachwytem źrenice, jakiż udręczony męczennik w(y)zywający Wszechwładnego łzą z olejnej farby mógł dorównać niemej męce niebotycznych gór startych przez wieki na miał. Nie było tu gładzi marmurów, nie było złoconych aniołów, wielkich słów zmielonych na proszek, wywyższeń i pochwalnych chorałów, ale, kto szukał do tej pory Boga bezskutecznie, miał Go tutaj przed sobą; przerażającego, milczącego, bezczynnego – po prostu Boga...! A poza tym, było tu... bardzo cicho... Pod stopami zachrzęścił kąsany rakami lód. Marek szedł zdecydowanym krokiem i tylko z rzadka udzielał Emilii Dekada Literacka 1 (250)
73 obcesowo krótkich wskazówek. Chciał ją szybko wciągnąć w sfałdowany odmęt, odebrać nadzieję ratującego brzegu; jeśli teraz zwątpi, nie wróci już na lodo‑ wiec. A przecież nadszedł moment, kiedy strach cudowną metamorfozą zamie‑ nia się w euforię wszechmocy. Usiadłszy okrakiem na karku Bestii czeka się na furię, straszny wstrząs, podniebną woltyżerię. A tu cisza... tylko raki nuciły waflowo‑szklisty rytm. Pod nimi, spał miliard ton maszerującego w dolinę lodu. Gdzież, jeśli nie, tu można było poczuć niepokorną dumę kłębuszka ścięgien i mięśni podsycanych odrobiną cukrowego metabolizmu. Ale co czuła kobieta, kiedy on spełniał sny o potędze? Co będzie, jak zobaczy zachłanne rozpadliny, ssące bezdenne szczeliny? Przecięli na skos obłą flankę lodowego grzbietu i zbliżali się do labiryntu zapadlisk wzburzonych jak morskie fale. Sine grzywacze zastygły w ciągłym zawieszeniu, sparaliżowane w pół zwału nad głębokim rowem, w którym dyszał skulony z przerażenia człowiek, bo groźba nie mija, lecz jak w nocnym kosz‑ marze czyha i trwa. Ile trzeba siły woli, aby zapomnieć spiętrzone za plecami fale, gdy wyobraźnia zwala wciąż na nowo zmętniałe pagóry. Nie odzywał się do Emilii. Bał się, że w każdej chwili może wybuchnąć histerycznym protestem. Nie miałby jej tego za złe, on dużo dłużej oswajał swój pierwszy lodowiec. Lecz on go szukał i chciał, ją – wpędzono?! Emilia milczała i szła, szła zdecydowanie, może nienawistnie. Zaczęli kluczyć w szalonych meandrach lodowych wybrzuszeń i zapadlisk, szukali pomostów, przeskakiwali szczeliny. Kroczyli po coraz węższych graniach. Zaczynał ją podzi‑ wiać, była taka opanowana. Zarazem bał się tej jej odwagi, czy wiedziała, co robi? Dotarli do pierwszej wewnętrznej moreny, czarnego lampasa skalnego gruzu zdobiącego białą rzekę lodu. Dzikość lodowych konwulsji osłabła, lecz im nie było łatwiej. Zerwał się wiatr i zaczął padać śnieg. Szarość zmierzchu połknęła wszelki półcień, a wraz z nim zniknęła struktura podłoża. Nie sposób było odczytać w lodzie alfabetu niebezpieczeństw. Porzucili myśl o dotarciu przed zmrokiem do Konkordii, to byłoby samobójstwem. Postanowili – to eufemizm, nie mieli wyboru – nocować na lodowcu! Łatwo powiedzieć, nadżarta gorącym dłutem słońca powierzchnia usiana była ostrymi lodowymi igłami, następnego dnia możnaby podziurawiony jak sito namiot wrzucić do pierwszej z brzegu szczeliny. Przez moment kręcili się bezradnie w kółko, lecz wzmagająca się zadymka domagała się natychmiastowej decyzji. W siekącym wietrze, ośle‑ pieni drobnym, twardym śniegiem rozdeptywali żmudnie, stopa przy stopie, lodowe ostrza. Dla pewności Marek „zheblował” podłoże czekanem. Odfru‑ wający namiot lgnął do nich, przewracał, linki pętały nogi. Emilia trzymała kurczowo tę spłoszoną namiastkę schronienia, kiedy on z zaciśniętymi zębami wbijał czekanem szpilki, które wyślizgiwały się natychmiast z otworów. Pobiegł w zadymkę szukać kamieni, lecz akurat tu było ich mało. Odbiegł jeszcze dalej w panicznej obawie, że straci z oczu Emilię i namiot. Walił wściekle czeka‑ nem w przymarznięte głazy, wyrywał, targał do namiotu i przywalał nimi linki. Wreszcie, z pękającym z bólu krzyżem, nie czując zmarzniętych rąk wczołgał się do namiotu. Namiot, model letni z moskitierą i otwartym z dołu tropikiem, chwytał wiatr jak dobry żagiel i łopocząc próbował odlecieć, śnieżny pył przenikał do wewnątrz. Czy wytrzymają kamienie, martwił się Marek. Kompletnie ubrani, w czapkach,
74 zasznurowali się w śpiworach. U niego nadal modus „walka”, czyli radość prze‑ trwania, ale Emilia..? Troska o nią zakłócała jego radość, troska ta unicestwiała uczucie wolności – więc to jest cena, którą płacił za jej miłość, za oddanie? Udrę‑ czony zasnął. Świt wsączył się do namiotu chorobliwie bladym blaskiem. Marek spojrzał w bok: Emilia leżała nieruchoma, przypudrowana kryształkami śniegu, od jej strony wiało bardziej. Na szczęście w którymś momencie śnieg domknął szparę między powierzchnią lodu i tropikiem, i przytłumił wiatr. Przez moment nie był pewien, czy przez noc lodowiec nie wyssał z nich wszelkiej żywotności i nie przywłaszczył oszronionych ciał na wieczne wędrowanie. Kiedyś, na innym lodowcu, natknął się na pozostałości po nieznajomym wędrowcu. Było tam wszystko: staromodny plecak z rzemykami, ubranie, tubki, fiolki, latarka z lat sześćdziesiątych i inne akcesoria, tylko człowieka brakowało. Tamten obraz bardzo go przejął, do dzisiaj nie umiał rozwiązać dziwnej zagadki. Jednocześnie przypomniała mu się historia, którą opowiadał znajomy Niemiec: Przed laty jego brat pojechał kamperem w Alpy, chciał wędrować samotnie lodowcem. Już nie wrócił, znaleziono tylko pusty samochód. Marek wzdrygnął się nieprzyjemnie i na wszelki wypadek poruszył ręką, jakby się upewniał, czy ciągle należał do tego świata. Nagły ból w dłoni pocieszył go, że nie opuścił jeszcze tego padołu. Prawa dłoń była mocno spuchnięta. Musiał ją wczoraj nadwyrężyć wbijając bez rękawiczek szpilki i rwąc kamienie. Kiedy poruszał palcem wskazującym, coś w niej skrzypiało. Zadał sobie pytanie, czy powinien w tym stanie podjąć ryzyko dalszej wędrówki. Zagłuszył wątpliwości, choć czuł, że lawirował na granicy lekkomyślności. Napędzani perspektywą szybkiego śniadania w Konkordii, zapomnieli o zmęczeniu, wykopali się ze śniegu i ruszyli w drogę – przecież już blisko... Zabrało im to sześć godzin!!! Nie znając dokładnie dojścia do schroniska, a miały być dwa, wybrali trasę optycznie najkrótszą, czyli wprost na chatę, którą widzieli od dawna na wynio‑ słym progu skalnym. I, jak to często w Alpach bywa, okazała się ona dłuższą. Zbliżając się do skraju lodowca, wplątali się w niekończący się labirynt szcze‑ lin. Aby zyskać sto metrów do do celu, musieli przejść kilometr w poprzek. Co znaczy przejść?! Świeży śnieg maskował trudności i zasłonił ewentualne ślady poprzedników. Kanty szczelin utraciły jednoznaczność, kamienie stały się oślizgłe. Upragnione śniadanie przesuwali kolejno na godzinę dziesiątą, jedenastą, dwunastą, pierwszą... W końcu dotarli do ostatniej hałdy pogruchotanych skał, a słynne stupięć‑ dziesięciometrowe metalowe schody, pnące się ostrymi zygzakami po pionowej ścianie, wydawały się być w zasięgu ręki. Znowu zaczął padać śnieg. Zaatako‑ wali hałdę frontalnie, ale te czterdzieści metrów wspinaczki okazało się dia‑ belsko podstępne. Wielkie i małe głazy, usypane stromo, przysypane mokrym śniegiem spoczywały jedne na drugich tylko na słowo honoru. Kiedy mniejsze usuwały się spod stóp, pół biedy, już pogodzili się z tym, że Alpy, to znój i ból, lecz co, gdy ruszą większe? Niektóre ważyły z pół tony. Z duszą na ramieniu przemykali między uśpionymi kamlotami. Choć do cna strudzeni, starali się iść zwiewnie jak baletnice. Najchętniej by ich w ogóle nie dotykali, ale na czymś trzeba było się oprzeć – gra w budzenie kamieni... Emilia mogła tylko marzyć, Dekada Literacka 1 (250)
75 żeby Marek okazał jej kiedyś tyle tkliwej czułości, z jaką pieścił szorstkość ponurych głazów. Niczym rozbitkowie uchwycili się zimnej poręczy schodków wiodących do schroniska, jeszcze żadna nie obudziła w nich tyle ciepłych uczuć. Marek z chorobliwym natręctwem naciskał i próbował ją we wszystkie strony, nie ulegała... te wspaniałe śruby i spawy...!
Konkordiahütte – „Matko na wysokościach...” Weszli do Konkordii. W przedsionku głucha cisza. „A mówiłeś, że tu aż gęsto od ludzi”, przypomniała mu Emilia. Marek rozglądał się niedowierzająco, był tu już dwa razy, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Za pierwszym razem zabrakło dla niego laczków na zmianę, które były tu obuwiem obowiązkowym. Teraz ponad setka wychylała bezczynnie gumowe nosy z regałów. Zapach pozo‑ stawionych w przedsionku górskich butów mógł słabszego obalić. Powietrze w sali głównej można było kroić nożem. Gwar, tumult, brak miejsc. Spał pod stołem. Teraz – cmentarny spokój. Otworzyli drzwi do sali, żywego ducha... Marek rozglądnął się za dzwonkiem. Wtem z bocznych drzwi wsunęła się bezszelestnie szczupła postać, na ręku zawiniątko. Była to gospodyni, a zawi‑ niątko, okazało się niemowlęciem. Marek, zbity z fasonu – nastawił się na prze‑ pychanki i przekrzykiwanie harmideru – zagaił: „O, jakie maleństwo, pewnie z dwa miesiące.” „Dwa tygodnie”, odpowiedziała kobieta. „Dwa tygodnie...”, powtórzył trochę durnie, „ale jak...?” „Tu się urodziło.” „Jak to, a lekarz...?„ „Bez lekarza. Z pierwszym mi dobrze poszło, to drugie sama urodziłam”, odpowiedziała kobieta rezolutnie, kiedy on dukał jak sztubak. „Tu, na prawie trzech tysiącach metrów?!” „Mąż był. Pogoda była dobra, w razie czego wezwalibyśmy helikopter.” „Urodzona w Konkordii,” – dowiedział się już, że dziewczynka – „fajny począ‑ tek biografii”, żartował. „Pewnie jedyna w Szwajcarii.” Matka uśmiechnęła się ciepło i zarazem po szwajcarsku wstrzęmięźliwie. Nie chciał wierzyć w to, co słyszał. Tu w Szwajcarii, taka cyganeria. Z nie‑ ukrywanym podziwem przyglądał się niewieście, która żonglując maleństwem jednocześnie rozpaliła dla nich kominek, a następnie w tej samej akrobatycznej manierze zaczęła przyrządzać herbatę. Jakby czując nasze zaskoczenie niezwy‑ kłą tu pustką, wyjaśniła, że w związku z pogorszeniem pogody siedemdziesiąt osób anulowało pobyt, zatem możemy sobie dowolnie wybrać zarówno pokój, jak i legowisko. Pogorszenie pogody – tak, coś o tym wiedzieli, ale w zadymce, zagmatwani na lodowym ugorze nie bardzo mogli cokolwiek odwołać. Zresztą Marek nie żałował noclegu na zastygłym nurcie, po cichu cieszył się jak mały chłopiec, to był jego powrót do dzieciństwa, do... życia na przekór, wstrzymanego w biegu zmarzliną uczuć. Tu zamykało się koło; a koło musi się domknąć, bez względu na to, jak i gdzie się poczęło. Lecz czy nie domykał go przedwcześnie, przecież Emilia... Czy nie krzywdził jej, czy czegoś nie zatajał? Czy nie czynił planetą, wokół świecącej, a nie istniejącej już gwiazdy?
76 W międzyczasie pokazało się słońce, więc wyszli na taras i z lotu ptaka oglądali oślepiający bielą Konkordiaplatz. W orgii szczelin i rumowisk odgadli szlak, którym przyszli. Z wysokości wszystko wydawało się prostsze, a przecież ciągle czuli w kościach mordęgę i pamiętali maltretujące serce uczucie osaczenia w pajęczynie pęknięć podbiegających błękitnymi mackami do ich stóp. Nawet tu, przykuci tak pewnie inżynierskim kunsztem do skalnego klifu, poza zasięgiem rozpościerającego się poniżej niewinnie, wręcz zalotnie odmętu, zdobnego prąż‑ kowaną tkaniną połysków i lśnień, czuli się raczej wpędzeni, zaszczuci, zaledwie odroczeni; wiedzieli, że po nabraniu oddechu trzeba wrócić w to brylantowe szaleństwo ukrywające pod niewinną bielą śmiercionośne upodobania. Marek odganiał natrętne wątpliwości i wierny maksymie, że nawet naj‑ trudniejszy szlak jest jedynie sumą małych kroków, próbował rozszyfrować jutrzejszą marszrutę do przełęczy Lötschenlücke i królującego nad nią schro‑ niska Hollandiahütte. Przez lornetkę dostrzegł słaby ślad w śniegu; gospo‑ dyni powiedziała, że wczoraj poszły dwie grupy. Nie szedł jeszcze tamtędy, lecz z daleka wyglądało to niegroźnie. Lodowiec sprawiał wrażenie zwartego, bez wielu rozstępów, długi język leżał jednak wyżej, był zatem przykryty zarówno starym, jak i nowym śniegiem, a pod nim... Żachnął się, będzie dobrze, pocieszał się, jednak niepokój pozostał. Całą tę wyprawę planował sumiennie i drobiazgowo: odcinki, czas, noclegi, prowiant, ekwipunek; bo jeśli nie własne życie, które los wyrwał mu z ręki zaraz na wstępie, to przynajmniej urlop. A jednak, im dokładniej planował, tym więk‑ szą czuł odrazę do wyliczonej nazbyt drobiazgowo eskapady. Zaczął łapać się na tym, że półświadomie dopuszczał niedokładność, ukrywał w planie niewia‑ domą. A przecież teraz był odpowiedzialny za Emilię, więc się szarpał, gryzł uzdę. Był z nią tutaj, żeby ją lepiej poznać, ale czy należało napinać cięciwę wspól‑ nych doświadczeń do wysokiego C – a jeśli pęknie? Ile można w ogóle o czło‑ wieku wiedzieć? Ile powinien, ile wolno mu było o niej wiedzieć? Czy nadmiar wiedzy nie kończy się zobojętnieniem, później chaosem? Raz już próbował wiedzieć o kobiecie wszystko – zostały: doświadczenie, cynizm i... zgliszcza! Na obiadokolację dostali zupkę jarzynową, potem Rösti – rodzaj zapie‑ kanki/placka z wiórków ziemniaczanych, szwajcarską potrawę narodową, oraz białą kiełbasę i blanszowaną marchewkę. Na deser czareczkę budynio‑kremu karmelowego. Pojawił się również gospodarz, który do tej pory ćwiczył na zapleczu grę na akordeonie, pomógł żonie podać do stołu. Na przemian żonglowali dziec‑ kiem. A że chłop miał z metr dziewięćdziesiąt, więc wyglądał z niemowlęciem przezabawnie, jakby mu chrabąszcz po ręku chodził. Po obfitym posiłku, przynaglony naturalnym odruchem Marek wybiegł na zewnątrz do domku sanitarnego. Tam szok – obezwładniający fetor chwycił go dławiącym chwytem za gardło! Zimny smród, pozbawiony naturalnego ciepła, stał się żrący, a w kontraście do przeczystego powietrza wokół, walił maczugą w łeb. Wtem zatkało go po raz drugi. W tym zabójczym otoczeniu dostrzegł materacyk do przewijania niemowląt..! Coś tu się nie zgadzało. Przypomniał sobie dziwną, smutną powagę obojga. A ten awanturniczy poród, czy aby tylko antytrend? Złe przeczucie kazało mu zapytać: czy na pewno panowała concordia na wysokościach...? Dekada Literacka 1 (250)
77 W przytłaczającej ciszy szykowali się do snu, w chacie, którą pamiętał chra‑ piącą stugłosem, sapiącą, stękającą, pierdzącą, duszną, walczącą nocą o okno: zamknięte, czy otwarte; chacie skrzypiącej, stukającej nocnym wstawaniem do sikania, do wierchów zdobywania. Marek zgasił mdłe światło i natychmiast przez ciemne szyby zaczęła wśli‑ zgiwać się do pustego wnętrza ogromna noc, cichcem układała się obok nich na wolnych legowiskach, niewidoczna, a przecież czuł jak parła, wypełniała przestrzeń od podłogi do sufitu z oleistą dokładnością, omywając ich chłodnym powiewem, jakby przestały istnieć ściany, ów przelotny znak ludzkiej tu bytno‑ ści. Absolutna ciemność połączyła się niebawem z milczącym jadem bezdźwięku, tworząc kwas wszystkożrący, więc wkrótce przepadł i sufit i podłoga, a oni, pod‑ ciągając odruchowo pod brodę ciężkie, szorstkie koce, zawiśli gdzieś, ani ziemscy, ani gwiezdni; i nagle przywarli do siebie, jedyni uchwytni, a każde dotknięcie zwielokrotniało się echem oślepionych zmysłów i malowało w wyobraźni ciał spojonych zwoje, i było ich tak mnóstwo w zatratnym pomnożeniu, że choć chwytali na oślep, nie chybiali celu... Rankiem przywitała ich obezwładniająca cisza, każdy odgłos był zawsze tylko ich własnym. Było w tym coś niesamowitego, jakaś nieludzka nagość, przeradzająca się w boleśnie odczuwaną własną obecność. W jadalni, na dużym, owalnym stole czekało już, jak z ducha ręki, skromne śniadanie. Z ostrożną nieśmiałością napoczęli posiłek; był na pewno dla nich, a jednak tkwiła w nim czyjaś niezawiniona obojętność. Przez okna wdzierał się do sali oślepiający blask, jego przenikliwa natrętność budziła w nich dreszcz niepokoju; już nie tylko cisza pozbawiała ich wszelkiej osłony, na zewnątrz dybała na nich raniąca oczy żarłoczna światłość rozzuchwalonej przestrzeni, oni byli dzisiaj jej jedyną rozrywką, igraszką. Jeszcze jeden łyk z pustego kubka, palec szukał na talerzu niewidocznego okruszka. Mimowolnie przedłużali posiłek, ale skąd czerpać odwagę, gdy przy pustym stole brak wspólnoty lęków...?
Konkordiaplatz, czyli wspólnota serc Znowu czterysta metalowych stopni, których monotonnie‑niezawodna regu‑ larność dysonowała z monotonnie‑zawodną harmonią szczelin oczekujących ich na dole. Schody do Konkordii były brzydkie, lecz pewne, harmonia szczelin była piękna, lecz zdradliwa. Życie może być pewne, albo piękne; na końcu jest raczej szczelina niż stopień... Byli wypoczęci i syci, więc myślał, że pełni energii i ochoty przetną rozległy, przyprószony świeżym śniegiem Konkordiaplatz, a potem zaatakują Grosser Aletschfirn, który wspinał się długim, jasnym i coraz węższym dywanem do sio‑ dłowatej przełęczy, dosiadanej przez rzadkie obłoki, będące jednak nieporad‑ nymi jeźdźcami, więc siodło najczęściej świeciło błękitną pustką podkreślającą jego niedostępność. Jednak ledwie zeszli ze schodków i uczynili parę kroków na chybotliwych kamieniach skalnego usypiska, dzielącego niczym wał obronny stromy klif Konkordii od płaskiej areny, na której spotykały się spływające zewsząd lodowce, kiedy Emilia pośliznąwszy się nieszkodliwie raz i drugi nagle powiedziała: „Ja dalej nie idę”...! Marek stanął jak wryty i patrzył na nią zdumiony, nie poznawał tej, która jesz‑ cze wczoraj zdawała się nie znać bólu i nerwów. Nagle zmatowiał wewnętrznie,
78 wszelkie radosne napięcie ustąpiło poczuciu zawodu i straconego czasu. Nie rozumiał, przecież obdarzona przez naturę ciałem atlety była silna jak tur, przecież doszła aż tutaj, zapewne nieraz walcząc ze sobą, ale czyż odniesione zwycięstwo nie uskrzydla...? Skąd to nagłe spiętrzenie strachu i obaw? Prawda, że biały puch oblekł zwalisko głazów śnieżnym obrusem, który łączył sąsiadu‑ jące kamienie i nie pozwalał dojrzeć, jak głęboka jest luka między nimi. Tu nie oko, tu noga musiała „patrzeć”, a tułów, jak czujny sejsmograf, musiał reagować narciarskim zwodem, baletowym bez mała balansem rąk. Wściekły i bezradny zapytał: „Chcesz tu usiąść i czekać? Chcesz wracać? droga powrotna nie będzie łatwiejsza”. Milczała zawzięcie. „To, że głaz się poto‑ czył, obsunął jest normalne. Trzeba »pojechać« z głazem, czasem przysiąść, znowu wstać. Oprzeć się ręką, to nie wstyd, to tylko inna technika »chodzenia«”, tłumaczył. „Przecież mówiłaś, że chodziłaś po górach...?”, pytał z retorycznym wyrzutem. Wiedział, że grał tanią dialektyką, ale moment, w którym „wierzgnęła” usprawiedliwiał grę znaczonym kartami. Spostrzegł, że spina się w sobie, zrobiła ostrożny krok, jeszcze jeden, poszli. Martwiło go, że w takich sytuacjach nic nie wyjaśniała, nie mówiła, co czuje. Można by sądzić się, że jak zwierzęta, nie umiała mówić o swoich uczuciach; gdyby umierała, nie rzekłaby słowa, a on poznałby jej cierpienie po samotnej łzie spływającej z kącika oka. W tym momencie przypomniało mu się, jak kiedyś matka po wspólnej wizycie w kinie próbowała wymóc na nim – miał wtedy może dziewięć lat – aby opowiedział, co sądzi o filmie. Nie wydusił z siebie jednego słowa, milczał jak zaklęty mimo natarczywych ponagleń. Wprawiło ją to w złość i uznała chyba wówczas, że ma durne dziecko. A on rzeczywiście nie umiał. Ale nawet gdyby potrafił, nie zrobiłby tego, film wstrząsnął nim tak głęboko, że wie‑ dziony instynktowną mądrością, uznał, że nie ma sensu tracić słów, które być może mogły opisać film, ale nigdy przepełniających go właśnie uczuć. Czuł się wtedy tak okrutnie i niesprawiedliwie niezrozumiany, jednocześnie uświadomił sobie po raz pierwszy, że milczenie może być skuteczną bronią. Jednak Emilia nie miała dziewięciu lat – broniła się...? Przed kim? I nagle stało się namacalnie jasne: ten mroźny świat, tak ociężale i niechęt‑ nie staczający się ku ludzkim siedzibom; poczęty miękkim, wrażliwym płat‑ kiem śniegu, twardniejący z biegiem czasu, pękający mozołem przebytej drogi, wreszcie dogorywający brudnym ochłapem w przeczuciu ludzi, świat, który przywrócił Marka do żywych, był jej obcy, i nie mógł być inny. Marek rozejrzał się po niebotycznych wodospadach lodołomów spływających z różnych kierunków do Konkordiaplatz, lubieżny dreszcz ostatecznego unicestwienia wstrząsnął nim do głębi. Jest, jest sposób, pomyślał, trzeba... trzeba ją... „zabić”! Zabić tę docze‑ sną radość istnienia, ten śmiech, który tak lubił, te piosneczki, te pląsy ni stąd ni zowąd. A co zamiast? Zaduma...? Kosmiczny niedosyt...? Własne wnętrze... a jeśli puste? To straszne, westchnął zrezygnowany... W tej chwili był jednak dumny, że zapanował nad tym nie do końca mu znanym stworzeniem. Jak trener, który rozpoznał ukryty w uczennicy talent, czuł się zobowiązany go ujawnić i nie zaprzepaścić. Sama uczennica, jak wielu uzdolnionych, pełna była przeczuć, niepewności i zwątpień. Dziesięć minut później zostawili za sobą zwały kamieni, Emilia już znowu suwerenna. Usiedli obok wielgachnego „stołu lodowcowego”, czyli wielotonowej Dekada Literacka 1 (250)
79 płyty skalnej leżącej na metrowej kolumnie z lodu; słońce topiąc lód wokół niesionej przez lodowiec płyty „dorabia” jej z czasem rodzaj kruchej nogi. Zakładając raki Marek mrugnął filuternie do Emilii i opowiedział jej o pew‑ nym „stoliku”, który, podczas gdy on opalał się na sąsiednim, ześlizgnął się ze swojej nóżki i kilkusetkilowym ciężarem przygniótł położony obok sprzęt, i jak z największym trudem przy odrobinie szczęścia udało mu się ekwipunek odzyskać. Emilia spojrzała spode łba najpierw na Marka potem na przewyższa‑ jący ją o dobre dwa metry głaz i nie gwałtownie, ale z szybkością, która pozwalała podejrzewać silną motywację do zmiany jej aktualnego położenia, usunęła się z zasięgu szarego kolosa. Wkrótce wtopili się w wielką lśniącą misę Konkordiaplatz. Kiedyś pewien Anglik zauroczony widokiem splecionych w tym miejscu w jedno ciało lodow‑ ców nazwał to miejsce Concordia, dosłownie: with (one) heart, miejscem pojed‑ nania, zgody. Czy ich też połączy nierozłącznie magiczna siła tego miejsca? Od kilku dni wędrowali wspólnie, ale dopiero teraz uświadomił sobie, że spę‑ dzali dwadzieścia cztery godziny na dobę wyłącznie ze sobą, co nie zdarzyło się od dnia ślubu jeszcze nigdy. Jednocześnie, im ściślej byli spojeni, tym bardziej dostrzegał, że, jak i lodowiec pod nimi, dzieliła ich, kobietę i mężczyznę, żonę i męża wewnętrzna morena, miejsce najbardziej wspólne, ale też blizna po nie‑ zależności, wstęga usiana kamieniami wspomnień z czasu, kiedy każde z nich płynęło jeszcze własną doliną.
Grosser Aletschfirn i czas wstrzymany Przecięli w poprzek kolejne moreny, które zaznaczały granice poszczegól‑ nych lodowców w jednolitej masie lodu na Konkordiaplatz. Szło im się łatwo, bo odkryli ślad kogoś, kto przeszedł wczoraj. Niebawem dotarli do języka Grosser Aletschfirn. Okazało się, że wczorajsze oględziny lodowca przez lornetkę były mylące. Choć nie było na nim tak przerażających zapadlin i gigantycznych lodowych grzywaczy, jak na Aletschgletscher, to był on jednak bardziej podły i podstępny. Szczeliny były tu węższe, zatem śnieg, zarówno zeszłoroczny, jak i ten wczorajszy, ukrywał je lepiej, czyniąc z nich wstrętne zasadzki. Na domiar złego świeży śnieg zawiał ślad z poprzedniego dnia i wkrótce zgubili go zupełnie. Buty, które nie miały kiedy wyschnąć, ocierały, więc mieli oboje na piętach, ale także, o dziwo, pod dużymi palcami tętniące pęcherze. Zaczęła się uporczywa walka ze zmęczeniem i bólem. Jeszcze stać go było na żart i siusiając „wydziergał” w śniegu dla Emilii „złote” serduszko. Starał się, żeby nie myślała bez przerwy o mozole i niebezpieczeństwie. Lecz ostatnia iskierka humoru gwałtownie zga‑ sła, kiedy nieco dalej nagle stracił oparcie i zapadł się w otchłań. Zza pleców dogo‑ nił go krzyk: „uważaj!!!” Odruchowo rozcapierzył ramiona i będąc już do piersi w gładkościennej zapadni odnalazł oparcie na jej krawędziach. Rozpaczliwym zrywem wczołgał się na lód. Wstał szybko z kamienną twarzą, nie wolno mu było wystraszyć Emilii. Ukradkiem zajrzał do wygniecionej ciałem dziury – czarna czeluść bez dna, poczuł mdłości. Starał się nie patrzeć Emilii w oczy. Szedł dalej, pozornie skupiony tylko na badaniu drogi, ale mógł przysiąc, że czarna czeluść przywarła kleiście do jego stóp, wlókł ją za sobą, a kiedy chciał stanąć, już tam była. Gdyby nie obecność Emilii, zacząłby strzepywać z nóg obrzydliwą narośl. Od teraz już nie tylko nakłuwał, ale zaciekle dźgał kijkami śnieżną pokrywę,
80 z taką siłą, jakby chciał dobić każdą czarną zapaść, zanim ta znowu rozewrze pod nim swoją śliską gardziel. Była to mordercza praca: dziesięć centymetrów – łup! łup! krok, następne dziesięć centymetrów – łup! łup! krok... a przed nimi jeszcze kilometry białej tortury, pomnożone zygzakami przymusowych obejść. Mijały długie godziny cierpliwego obmacywania zaśnieżonych krawędzi szczelin, szukania pomostów, przekłuwania śniegu. Stopy wyły z bólu, plecaki obrywały ramiona, przygoda przeobraziła się w okrutną katorgę. Przez cały czas widzieli powyżej przełęczy Lötschenlücke schronisko Hollandiahütte. Ten widok najpierw przynosił otuchę, ale z czasem złuda optycznej bliskości nabrała cierpkiego posmaku niedostępnej fatamorgany. Z braku innych drogowskazów, szli prosto na schronisko. To był błąd. Jak się później okazało, łatwiejsza droga prowadziła wyżej, prawą stroną firnu. Emilia podążała za nim jak cień, starała się trafić stopą w odcisk jego butów. Nie kontrolował, jak idzie, wiedział, że potrafi być bardzo dokładna i sumienna, czasem drwił z niej mówiąc, że jest bardziej niemiecka, niż Niemcy, których znał i pytał, czy nie ma pruskiej krwi w żyłach. Teraz cenił tę jej cierpliwą dokładność, bo wiedział, że ona nie popełni błędu, może jedynie skopiować jego własny. Co jakiś czas ostrzegał ją: „uważaj, dziura”, robił dłuższy krok, parę metrów dalej znowu: „uważaj, dziura”... Dziur były setki! Jeszcze dwa razy tracił grunt pod nogami, tym razem szczeliny były wąskie, więc wpadał tylko jedną nogą. Wbrew pozorom, było to niebezpieczne, gdyby noga utknęła w ciasnym uchwy‑ cie, można ją było, padając, złamać na twardej, ostrej krawędzi. W górnej części firnu trafili na dziwną formację śniegu usianego jasno‑bru‑ natnymi plamami, miejsca te były dziwnie miękkie, można rzec bagienne. Nogi zapadały się w nich wolno, ale zda się bez przerwy, wbijany kijek nie znajdo‑ wał zdecydowanego oparcia. W popłochu przeskakiwali z nogi na nogę, chcąc wyrwać się z obrzydliwego uścisku. Marek wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z krótką informację o tym obszarze, z internetu. Przeczytał: „Gletschersumpf” (bagno lodowcowe), może to tu? Zaczęła ogarniać ich panika, byli w matni, wyda‑ wało się, że natura sprzysięgła się przeciwko nim, że lodowiec zebrał wszystkie niecne środki, aby ich zatrzymać: ukryte szczeliny, śnieżne trzęsawisko, nawiewy świeżego śniegu, w których zapadali się po kolana. Zbliżała się ósma godzina marszu, byli wyniszczeni fizycznie i psychicznie, mimo to... Marek robił zdjęcia! Ręka do kieszeni, klik, gotowe. Ta czynność dawała mu świadomość, że jest do pewnego stopnia panem sytuacji; miał nadzieję, że i Emilia w to wierzy. Był to też akt wiary, wiary w to, że te zdjęcia będą na pewno jeszcze razem oglądać; niczym kotwica rzucona w przyszłość, w której niewidzialnym łańcuchu domy‑ ślał się irracjonalnej odsieczy, przywoływanej przez niego nader niechętnie, lecz teraz, kiedy siły podległe jego świadomości wyczerpywały się, był gotów podpisać cyrograf, choćby krwią – nie dla siebie, dla niej! Na własny użytek sądził, że życie, jako wyłącznie chęć przetrwania, niegodne jest człowieka doj‑ rzałego, nie może być złotym cielcem, przed którym truchleją tylko słabsi lub wygodni. Jednak rozumiał, że było mu łatwiej, był już po tamtej stronie granicy, choć nie dokończył... Wiedzieli, że zbliżają się do schroniska, lecz paradoksalnie nie widzieli go już od dłuższego czasu, skryło się za wypiętrzeniem lodowca, który piął się szeregiem przegięć ku przełęczy Lötschenlücke. Za każdym następnym Dekada Literacka 1 (250)
81 wybrzuszeniem spodziewali się je zobaczyć. Marek obiecywał Emilii, że już teraz na pewno i za każdym razem spotykał ich zawód. A że zmęczenie było potworne, mnożące się jak głowa Hydry podejścia przyjmował jak skazujący wyrok. Do tej pory martwił się głównie o Emilię, lecz teraz zaczął obawiać się o siebie. Wiedział, że nauczony pokonywać własny ból, mógł wydrzeć ciału więcej, ale zmniejszał też margines fizjologicznego bezpieczeństwa, jak hartowana stal mógł złamać się bez ostrzeżenia. Zresztą Emilia nie szła już z nim, szedł wyrzut, szło milczenie. Osaczony ponurymi myślami zaczął wręcz przypuszczać, że w niewytłuma‑ czalny sposób wyminęli zbawienną chatę. Aż nagle...!!! Wychynęła spoza garbu jak wypchnięta teatralną maszynerią spod sceny, najwyżej sto metrów od nich, zbyt wyraźna, aby wątpić, jednak zbyt wyraźna, aby nie czuć się w jakiś szcze‑ gólny sposób upokorzonym. Och, gdyby można było usłyszeć ten głaz, który spadł mu z serca! Na tarasie stało kilka osób, nie patrzyły w ich stronę. Marek chciał biec, lecz zastygł w pół ruchu jak trafiony kulą żołnierz... przed nimi ziała błękitnym tchem ogromna szczelina!!! Marek uniósł głowę i przez zaciśnięte zęby cisnął w opalizujący metalicznie, gasnący już nieboskłon paskudną klątwę. W głębokim, osuwającym się spod nóg śniegu brnęli stromo do góry wzdłuż niewidocznej krawędzi, w udach wrzał ukrop i niebezpieczna wściekłość, wście‑ kłość desperacka, oślepiająca; tak bardzo chcieli mieć to już za sobą. Przepastna gardziel towarzyszyła im po lewej, czekając na ich finalny błąd. Zmęczenie mamiło: bliżej krawędzi, będzie szybciej; tlący się zaledwie ogarek rozsądku ostrzegał: nie, bo zginiesz! W kopnym śniegu nie sposób było „dokłuć” się do twar‑ dego, więc odwalali lepką masę wstecz rękami jak wioślarze i przepychali się do góry w nadziei, że widoczny z lewej rozstęp nie zmieni, już ukryty pod białym płaszczem, kierunku i nie wchłonie ich znienacka razem z toną śniegu. Doszczętnie skonani dotarli do szczytu muldy i ominęli łukiem nienawistny rozstęp. Zawołał wstecz, do Milczenia: „widzę ścieżkę!!!” – Ileż było otuchy w sło‑ wie „ścieżka”, które oznaczało: ktoś przeszedł, sprawdził i doszedł...! Czuł wielką ulgę podszytą poczuciem winy: „all inclusive” inaczej. Ale przede wszystkim wspaniałą, kojącą i uskrzydlającą ulgę. Przyśpieszył kroku, jeszcze ostatnie trzydzieści metrów do ścieżki, do chaty, do... Pod stopami pustka, nieważkość...!!! Niedowierzący jęk: „Nie!!!” W mózgu: uciekaj!!! Skręt przepadającego gdzieś tuło‑ wia, wtem szarpnięcie – „wrócił” plecak! bo potencjalna w kinetyczną... ocala, czy gubi...?! Dopadł krawędzi, w pysku przynęta przeżycia, nie wypuszczał, twarzą w śnieg, zębami...!!! I wtedy...! W pół śmierci, w pół ratunku, skręcony w niemoż‑ liwym dla ludzkich ciał wygięciu zobaczył w jakimś szkaradnym zwolnieniu:... trzy metry za nim Emilia pogrążała się – bezgłośnie – ukośnie przechylona znikała bezszelestnie – w jej twarzy już tylko niema zgoda...!!!!! Nie miał wyboru, złamał reguły gry, wstrzymując bieg serca wstrzymał czas i... wstrzymał wszystko! – później spierali się, co się wówczas stało – Marek wiedział: poświęcił jedno swoje życie, skrócił koło powrotów. Emilia twierdziła, że czuła jego rękę na łokciu, lecz zbyt lekko, aby mógł jej pomóc. On był pewien – wierzył? – że trzymał ją mocno za rękę. Nierozłączni, zostali tam na zawsze – wrócili inni... „Ręce szeroko!!!”, krzyknął do niej. Nie mógł jej dosięgnąć, czołgał się, miotał, plecak nie puszczał, po twarzy bimbały połamane okulary, rozpaczliwie wycią‑ gnął rękę. Splotły się dłonie... tak! tak! Pamiętasz, jak zakładaliśmy sobie obrączki...? – Dokonało się...
82 Hollandiahütte Siedzieli bezwładni i sami na ławce pod ścianą schroniska – już nic się nie zdarzy... Ich nogi – bezczynne, ich głowy – opustoszałe, ich serca – niesłyszalnie ciche, ich oczy – na tamtym wciąż wstrzymane... Chrzęst zrzuconych na kamień raków:... taki czysty, taki nowy, pełen półtonów, przydźwięków, słyszał, jak atom ocierał o atom... jak wówczas, kiedy świat był zupełnie nowy... albo – jak już potem. Weszli do sali. Zza kontuaru dziewczyna spytała, czy chcą kolację, bo zaraz nakrywa. Marek rozglądnął się bezradnie, kolacja...? ona mówi o kolacji? słu‑ chał i dziwił się. Powtórzył w myślach jej pytanie, rozumiał je, widział je przed sobą, jak szereg klocków; teraz on miał dostawić obok własne. Uśmiechnął się zakłopotany, czy nie dostrzegła, że był już duży? Chciał się sprzeciwić: bo wie pani, my właśnie... szczelina, trwoga... śmierć może... Wie pani, taka pustka w piersi... Przyglądała mu się uważnie i czekała; znała takie twarze? znała takie „wstrzymane na tamtym” oczy?... „Tak, jemy kolację”, przytaknął, przynaglony odjeżdżającym z przystanku życiem, lecz pozostał czujny, bo miał wrażenie, że jedzie na gapę... Zamyśleni i nieswoi chodzili po schronisku. Później, ramię przy ramieniu, a przecież trochę sobie obcy spoglądali z okien w sąsiednią dolinę, gdzie lato, pomniejszone odległością, zwinęło się w kłębek do snu wokół migoczących światełek. Czy można tak po prostu wrócić, myślał Marek. Czuł, że „czegoś” było mniej..., jakiś ubytek cielesności. A stało się to „tam”, kiedy przez jeden długi moment oderwani od siebie, żałośnie samotni – kiedy ustąpiło dno... w dusze zawiało wiecznością, bezradnością, mroźnym przeczuciem. Wsparci o siebie milczeli, tylko milczenie pozwalało objąć niewyobrażalne. Przygarnął ją. Poddała się, lecz pozostała daleka. I nagle zmartwiał! Więc udało się... „zabił” ją! Już będzie wiedziała, gdzie go szukać, kiedy zmrozi ją pustym spojrzeniem, kiedy przytłoczy niespodziewanym milczeniem. Tak, zrozumie go, ale czy ogrzeje, czy rozśmieszy, bo jeśli dwa lodowce...? Przed spaniem, w sypialni, ciągle to zawieszenie, jakby nadal tkwił w szcze‑ linie. Nie wytrzymał. Przyzwolił. Z gardła wyrwał się spazmatyczny krzyk nie‑ zgody, wbił go jak nóż w spowijającą go bezkrwistość. Emilia spojrzała spłoszona. Nie wyjaśniał, musiała wiedzieć, że właśnie dotarł do schroniska.
Powrót Po śniadaniu Marek zapytał dziewczynę współkierującą schroniskiem, jak zejść do Fafleralp; Emilii przy tym nie było. Są dwie drogi, wyjaśniła, krótsza – Via Ferrata, czyli w skałach, stromo w dół, ze stalowymi uchwytami lub liną i dłuż‑ sza – przez lodowiec. Via Ferrata jest jednak oblodzona, dodała i zapytała, czy mają uprzęże. Zaprzeczył. Spytała, czy mają linę. Zaprzeczył. Więc jak przyszli z Konkordii, rzuciła ostatnim pytaniem, lecz już bardziej jak sędzia wymierzający wyrok. Ot tak, odpowiedział i pokazał ręką linię lotu ptaka. Widział, że z naj‑ wyższym trudem ukrywała dezaprobatę i jednocześnie próbowała odgadnąć, kimże, u diabła, jest ten typ. Zaczął tłumaczyć, że ma co prawda lekką linkę, ale uznał, że mogłaby im na lodowcu więcej zaszkodzić niż pomóc. Że on idzie przodem, bo zna lodowce, zatem sprawdza drogę, a jego towarzyszka podąża jego śladem. Gdyby nawet wpadł do szczeliny, i tak nie mogłaby mu pomóc, bo nie Dekada Literacka 1 (250)
83 umie; jeszcze i ją by wciągnął. Zaś przodem iść nie może, bo nie zna lodowców. Dziewczyna umilkła zdezorientowana. Musicie porozmawiać z Egonem, on jest przewodnikiem, dodała. Egona znalazł na zapleczu chaty, wypróżniał z pomocnikiem silos z odcho‑ dami gości. Marek zagadnął pracujących. „Moment”, odpowiedział Egon i pokazał wiecznie uśmiechniętemu, bodajże Tybetańczykowi, jak wgarniać skomposto‑ wane odpady na taczkę. Marek zapytał go o to samo, co dziewczynę, a przebieg rozmowy był niemal bliźniaczy. Na koniec zapytał szefa schroniska, która z obu dróg jest łatwiejsza. Ten odpowiedział: „Żadna, dla was jest tylko helikopter”...! Marek przełknął ślinę, czuł, że trafił na skałę. „Nie pytałem, czy możliwa, tylko, która łatwiejsza?”, podkreślił z naciskiem. „Co mam panu powiedzieć, już wszystko powiedziałem”, odburknął Egon znad sterty wydalin. „A może być pan bardziej konkretny?” „Jestem”, odpowiedział zniecierpliwiony przewodnik. „Przecież szliście wczoraj, jeszcze widać wasze ślady...”, próbował ostatni raz, lecz Egon uważał rozmowę za zakończoną. Marek nie znosił typów, którzy nakładali mu chomąto urzędowego bez‑ pieczeństwa, typów, którzy zawiadywali faktami, statystykami wypadków i kombinacjami węzłów, przewodników, którzy bez wahania pozostawiali bez pomocy każdego, kto ośmielił się zlekceważyć ich jedynie słuszny sposób obco‑ wania z naturą. Dla nich tylko żywy turysta był dobrym turystą, egzystencjalny romantyzm nie napełniał im kasy. Byli kastą i chronili świętego grala przed barbarzyńcami. Pal cię licho, Egon, powiedział do siebie Marek, i dokończył: Anglicy „odkryli” Szwajcarom Alpy, niech Polak im pokaże, jak smakują „Alpy a la Rilke”. Z tarasu raz jeszcze obejrzał lodowiec Langgletscher. Wydawał się być nie‑ groźny i nawet ślad był wyraźnie widoczny. Autorytet i nieugiętość przewodnika nadgryzały jednak jego odwagę. Musiał podjąć decyzję – ciężko; wczorajszy dzień rzucał swój mroczny cień. Postanawił iść – lodowcem; bał się, że w oblodzonej skale Emilia odmówi mu posłuszeństa. Wrócił do niej i zapytał, którędy woli iść, chciał, żeby sama podjęła decyzję, sądził, że to ją wzmocni; nie wspomniał o szczegółach rozmowy z Egonem. Zasugerował zejście lodowcem, a Emilia, zgodnie z oczekiwaniem, przystała na propozycję. Co powiedziałaby, gdyby usłyszała Egona? Tego Marek wolał nie sprawdzać.
„Na kłach” „Klątwa” Egona spełniła się szybciej niż myślał. Tuż za chatą mocno oblodzony firn spadał stromo do przełęczy Lötschenlücke; na ten przydomowy odcinek Marek nie zwrócił przedtem uwagi. Na domiar złego dwadzieścia metrów poniżej stromizny rozwierała swój ponury pysk szeroka, poprzeczna szczelina. Jeden chybiony krok, jedno poślizgnięcie... Marek pokonał pierwsze pięć metrów spadku pokrytego twardym szkli‑ wem, po czym wydziobał rakami stanowisko i czekał. Wyżej Emilia drobiła niezdecydowanie w miejscu, parę razy wysunęła nogę poza wyoblony skraj, jakby sprawdzała, czy w jeziorze woda zimna, w rozbieganych oczach kłębki strachu. „Ja tu nie zejdę”, powiedziała i patrzyła na niego bezradnie. Wydawało
84 mu się, że jest zawstydzona swoją nieudolnością, może przypomniała sobie Konkordię, gdzie przeceniła niebezpieczeństwo, bo nagle zaczęła iść, w pełnym wyproście. Krzyknął: „stój, nie tak!” i pokazał, że nie plecami do stoku ma iść, lecz na czworaka, brzuchem do śniegu, na szpicach raków. Wiedział, że to niełatwa technika, a ona nigdy jej nie ćwiczyła. Bał się, że jeśli się pośliźnie, staranuje go i oboje skończą w szczelinie. Wbił się tak mocno jak tylko mógł w niepewny, obsuwający się śnieg i polecił jej iść, mówiąc: „będę cię asekurował”. Nie był pewien, czy nie obiecuje zbyt wiele. Emilia obrociła się twarzą do spadku, przy‑ kucnęła i wysuniętą w tył nogą obmacywała śliską powierzchnię. Lekcja techniki schodzenia po lodzie musiała odbyć się w warunkach bojowych. Instruował ją na bieżąco, a Emilia w zwolnionym tempie, kosztem ogromnego wysiłku trzymała się wskazówek. Pomagały jej w tym jej pruski charakter i pedagogiczne wykształcenie. Kazał jej wbijać kły raków dwa, trzy razy w to samo miejsce, aż będą siedziały. Trwało wieczność zanim drżąc z wysiłku pokonała pierwszy metr. „Kijki na zewnątrz, bo nadepniesz!” wołał. Szamotała się chwilę, wreszcie odkopnęła feralny kijek. Marek zaczął się pocić. Zszedł kolejne dwa metry, „teraz ty”, zawołał. Emilia szła, powoli, ale zadziwiająco pewnie, była silna, wierzył w nią, a jeszcze bardziej właśnie w tę siłę, której rozmiarów sama nie znała. Przyłapał się na tym, że z niezupełnie adekwatnym do sytuacji zaintere‑ sowaniem wpatrywał się w jej kształtny i właśnie teraz szczególnie wyekspo‑ nowany tyłeczek. Gdyby się pośliznęła, ta pełna wytężonej ekspresji i cichych obietnic część ciała przypieczętowałaby jego los. Daj spokój, sztorcował się bez przekonania, tu jest naprawdę niebezpiecznie. Przypomniały mu się doniesie‑ nia naukowców, którzy odkryli, że osoby poddane niebezpiecznym próbom wykazywały podwyższoną aktywność erotyczną. W końcu pokonali oblodzone wybrzuszenie i mogli stanąć na wyprostowa‑ nych nogach. Dużo później dowiedział się, że Emilia, skupiona na pierwszych pięciu metrach, nic nie wiedziała o czyhającej poniżej szczelinie; może to wyja‑ śniało jej opanowanie i... brak erotycznej wzajemności. Ciągle czujni, bo nadal nad szczeliną, trawersowali strome zbocze w mokrym śniegu. Kiedyś w podobnych warunkach idąc zbyt pośpiesznie zaczepił rakiem o nogawkę i stoczył się wiele metrów w dół, a kiedy z trudem wyhamował, miał w podudziu ośmiocentymetrową ranę zadaną własnym rakiem. Niebawem stanęli na zgrabnym profilu przełęczy, wydawało się, że najpodlej‑ sze z tego dnia mieli za sobą. Z pewną satysfakcją, choć wiedział, że nie do końca usprawiedliwioną spoglądał w milczące okna „Hollandii”, obserwowałeś nas, Egon? pytał w duchu. Przed nimi rozciągał się stosunkowo równy „Langgletscher”, a na nim dobrze widoczny ślad. Droga wiodła w dół, więc już nie tak męcząca. Wydłużyli krok i nabierali tempa. Z minuty na minutę robiło się cieplej, zmieniali klimaty jak rękawiczki. Szli środkiem doliny po długim skalnym wybrzuszeniu dzielącym i tak już wąską dolinę na dwie równolegle biegnące części. Po lewej stronie topniejący lodowiec ścigał ich w połamańczych konwulsjach, chciał do nich doskoczyć, chwycić za stopy, lecz osłabiony ran bezlikiem, dyszał tylko jak w gorączce i owiewał ich ciepłym oparem. Po prawej inny, równie słońcem poraniony, wybrzuszył się na zboczu ponad ich głowami jak monstrualny Quasi‑ modo i też chciałby ich dopaść, tę zdobycz, co już pewna, jednak zbiegła, lecz Dekada Literacka 1 (250)
85 nie dosięgał, więc darł gniewnie skały bezsilnym szarym pazurem, niegdyś przeczyście błękitnym i już tylko śledził ich okiem tęsknym i łzawym – ich: pląsających w radosnym zmęczeniu, nurzających się w bezmiarze odzyskanego lata, uciekinierów, ocalonych, oczyszczonych, zrzucających w biegu wszelki waleczny opór ostatnich dni... Ale po co tam szliście? pytali przy herbacie, przy winie wstrząśnięci znajomi, przyjaciele. Emilia milczała zmieszana tym pytaniem mroczniejszym od szczelin, jeszcze nie znała odpowiedzi. Popatrzyła na niego szukając odsieczy. Marek zignorował pytanie i dolał do kieliszków. Kiedy tamci roztrząsali sens takich ryzykownych przedsięwzięć, wziął Emilię za rękę i ścisnął mocno... jak „TAM”
86
Recenzje /Eseje
Osobność pogłębiona do samego końca Białoszewski po dzienniku Marcin Czerwiński
J
aki jest Miron Białoszewski po Tajnym dzienniku (przypomnijmy: prowadzonym
w latach 1975–83)? Wydaje się, że wciąż ten sam, a zarazem jeszcze pełniejszy. W moim przeświadczeniu absolutnie nie pojawia się przed naszymi oczami nowy wizerunek poety, tak jak chociażby w przypadku Marii Dąbrow‑ skiej, której dzienniki ukazały autentyczne przekonania polityczne pisarki, wcześniej zawoalowane i nieznane szerzej. Nie są to też dzienniki Mariana Brandysa, przynoszące dokładny opis represji wobec społeczeństwa, stosowanych przez władze w czasach PRL‑u. Co możemy powiedzieć o Człowieku‑Mironie na tle państwa socjalistycznego? Białoszewski podpisuje na przykład listy w obronie opozycjo‑ nistów, ale w jego dziennikach takie akty zda‑ rzają się niezwykle rzadko, jeden czy dwa razy.
Dziennik snuty na ich podstawie obraz poety ukazuje nam właściwie artystę apolitycznego, nie potrafiącego kalkulować, pozbawionego dodatkowo zmysłu praktycznego i społecznego. Nawet czas pierwszej Solidarności brzmi tam specyficznie, opisany z perspektywy outsidera i samotnika. Wiadomości docierają do niego głównie z drugiej ręki: „Był Jot. Powiedział, że...” albo: „Podobno »Wolna Europa« orzekła...”, albo: „Opowiadała, że Norwegowie […] życzą sobie, żeby Polacy już nie robili żadnych strajków...”). Rzecz jasna, tak wtedy dowiadywano się o real‑ nych wydarzeniach. Poza przekazem pogłosek i plotek nie znajdziemy jednak w dzienniku Dekada Literacka 1 (250)
87 analiz sytuacji politycznej. Nawet gdy poeta
stracił w latach 50. pracę w redakcji „Świata
ma bezpośrednią możliwość obserwacji zda‑
Młodych” rzekomo za kontakty homoseksualne.
rzeń. Gdy bywa w Gdańsku, a bywa tam regu‑
Ta represja również mogła spowodować jego
larnie, nie porusza tematu stoczni i strajków,
dobrowolną ekskluzję ze świata polityki.
jakby to nie był pamiętny rok 1980. Znajdziemy
Może więc nie powinniśmy żałować braku
za to refleksje, które mogą nieco dziwić, zwłasz‑
kilku zeszytów zapisywanych od grudnia 1981/
cza z dzisiejszej perspektywy: „Wielka anarchia
stycznia 1982 do maja roku 1982, chociaż świa‑
jest w Polsce. W tej czeluści teraźniejszej nędzy
dectwo stanu wojennego wydawałoby się nie
ukazała się możliwość niepodległości z nędzą. //
do przecenienia. Jak podaje wydawca, zeszyty,
Sarkało się na tajenie prawdy. Teraz ciężko zno‑
będące w posiadaniu Leszka Solińskiego, naj‑
sić mówienie prawdy i słuchać jej we wszyst‑
prawdopodobniej zostały zniszczone. Możemy
kich żmudnych i przykrych szczegółach”. Albo
tylko mieć nadzieję, że jakimś cudem ktoś kie‑
też kwestia polityczna ogranicza się właściwie
dyś je odnajdzie.
do plotki, jak w zapiskach z kwietnia 1978, gdzie czy‑ tamy, że podczas zjazdu Związku Literatów Pol‑ skich na Śląsku Andrzej Braun otwarcie kryty‑ kuje instytucję cenzury, a w odpowiedzi zostaje nazwany przez jednego z przedstawicieli władzy wrogiem. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy apolitycz‑ ność Białoszewskiego jest naiwna i infantylna, czy też jest rodzajem programu
artystycz‑
nego, jego programowej
Trzeba czekać aż na ostatnią część dziennika – opis pobytu w Nowym Jorku, by poeta zaczął tam jaw‑ nie i pełnym gło‑ sem przemawiać na temat swojego homoseksualizmu.
Wróćmy do treści dziennika.
Czy
tro‑
szeczkę więcej wiemy o życiu jego autora? Też niezupełnie. Tajny dziennik czyta się jak na poły autobiograficzną twór‑ czość autora Rozkurzu. Znajdujemy te same wątki, ludzi i zdarzenia. Te same relacje. Zupeł‑ nie tak jak w Zawale czy Chamowie. Przypomina to telenowelę z tymi samymi aktorami gra‑ jącymi te same postaci. Czy więc nie dzieje się tam na pewno nic
osobności, outsiderstwa. Tak czy inaczej, nie
„ponadto”? Zdarzają się lakonicznie określane
pragnęlibyśmy chyba zaangażowanego Biało‑
przygody, jeśli chodzi o życie osobiste autora,
szewskiego. Trudno oczekiwać zapisków poli‑
a my możemy się tylko domyślać, o jakie przy‑
tycznych twórcy o tak odrębnej wyobraźni.
gody chodzi. Trzeba czekać aż na ostatnią
Chyba więc cenniejszy jest ten osobniejszy, nie
część dziennika – opis pobytu w Nowym Jorku,
zwulgaryzowany polityką, nawet w czasach,
by poeta zaczął tam jawnie i pełnym głosem
w których trudno od niej uciec.
przemawiać na temat swojego homoseksuali‑
Trzeba ponadto pamiętać o życiowej trau‑
zmu. Można mniemać, że to liberalne, czyniące
mie poety, jaką było Powstanie Warszawskie.
jednostkę w pełni anonimową i kipiące nocnym
To trauma, która – jak wynika z wielu zapisków
życiem miasto pociągnęło za sobą radykalnie
w dzienniku – towarzyszyła Białoszewskiemu
szczery coming out Białoszewskiego, który
przez całe życie i od której nie mógł się uwol‑
to coming out nie był możliwy w siermiężnej
nić. Jest prawdopodobne, że mogła wpływać
obyczajowo i zachowawczej Polsce.
na izolację autora Pamiętnika... od bieżących
Liczy się też osobowość piszącego, jego
spraw politycznych. Jest też zapewne druga
przyjemność w budowaniu niedopowiedzeń,
przyczyna, natury osobistej. Białoszewski
dwuznaczności i niuansów. Całe życie pisarskie
88 w Polsce pozostawał Białoszewski wierny sub‑ telności gier lingwistycznych, nawet gdy mówił
ność” zasługują, powtarzane skwapliwie przez
o swoim prywatnym życiu. Dlatego tak zaska‑
Białoszewskiego, opinie jednych bohaterów
kuje zmiana w jego opisie, gdy artysta trafia
o drugich w tym wielkim klanie przyjaciół poety.
do Nowego Jorku. W jednym momencie zdania
Nie brak wśród nich uszczypliwości, ironii i zło‑
pełne metafor i przemilczeń stają się brutalnie
śliwości. Gdyby nie cezura roku 2010 wstrzymu‑
dosłowne – dosłowne, jakby takiej deskrypcji
jąca publikację, może by się poobrażali?
wymagał nowy (odarty z poetyckości?) świat za oceanem. kiem intymnym. Nie tyle tajnym, co intym‑
cji w szpitalu na Grochowie, jakby powtórka z Zawału, jego milknące długo i powoli echo;
nowojorską) – zbyt wiele tajemnic „wyciekło”
wzruszająco brzmią pisane z rehabilitacji
we wcześniejszej prozie autobiograficznej
w Aninie Listy do Eumenid, czyli listy do pro‑
Białoszewskiego. Zapewne tym, co charakte‑
fesor Janion i Żmigrodzkiej oraz do Małgorzaty
rystyczne dla dziennika, są prywatne oceny
Baranowskiej, próbki wierszy z tamtego czasu,
bliskich poecie osób. Zja‑
Pogorszenia. Ale wciąż z rozbrajającym poczu‑
wiają się więc w nim notatki
ciem humoru: „Od zawału /Do zawału /Raz
na temat m.in. Jadwigi Stań‑
za prędko /Raz pomału (...)”. I wreszcie ostatnie
czakowej, jej zdrowia, stanu
słowa z ostatniego listu w zbiorze, pochodzące
psychicznego, w miarę ser‑
z końca maja tego samego roku – trzy tygodnie
deczne i łagodne, ale czasami
później poeta nie będzie już żył. Przejmująca
ironiczne, zwłaszcza gdy
jest ich treść w obliczu nadchodzącego kresu,
chodzi o jej stosunek do wła‑
przejmuje świadomość katastrofy: „Dwa płaty
snej twórczości i różne tego
(w lewym i prawym płucu) nieczynne. Serca
celebracje. Są szczere, jak
tylko część. No, dobra jest. Co się da, to się da.”
o rodzinie niewidomej przy‑
stencję, chociaż jest tak blisko niej, mimo że wiemy, jak figury tego języka oddalają nas
pisarzach i artystach, nie
od człowieka, który ich użył, jak oddalają nas
należy jednak spodziewać
od jego intencji, to nieodległe tło śmierci nadaje
się rewelacji albo skandali.
słowom nimb wierności jego ostatnim myślom.
Pełno tam natomiast najróżniejszych sub‑
Uwzniośla całość i sprzyja naszym hołdom,
telności i językowych, zasłyszanych perełek,
nam jako świadkom.
języka, jego żywiołem ulicznym. Tak jak w całej twórczości Białoszewskiego. Są zapisy snów. Przenika z nich czasem potężne, traumatyzujące widmo Powstania,
ur. 1971; adiunkt
grają w nich swoje role piwnice i korytarze
w Instytucie Filologii
odsyłające do tamtego czasu, ale są też inne
naczelny kwartalnika „Rita Baum”. W tym roku ukaże się jego książka o gno‑ zie w polskiej literatu‑ rze współczesnej. Mieszka we Wrocławiu.
Mimo że wiemy, jak język maskuje egzy‑
jaciółki i o wielu innych, także
tego co można by nazwać potocznym życiem
Wrocławskiego; redaktor
zeszyty, prowadzone na oddziale reanima‑
nym (poza ekshibicjonistyczną wręcz częścią
można mniemać*, uwagi
Polskiej Uniwersytetu
I wreszcie ostatnie notatki z wiosny roku 1983, roku śmierci poety. Wzruszają ostatnie
Jest niewątpliwie Tajny dziennik dzienni‑
Marcin Czerwiński
podglądów, obserwacji. Może najbardziej na „taj‑
sny, układające się w swoistą taksonomię tema‑ tów i nastrojów. Zwyczajne są te sny, „niezro‑ bione” literacko (można by nawet rzec: nudne), tak jak są „niezrobione” anegdoty o ludziach, plotki i nasłuchy [rzeczywistości], a wszystko to jak najbliżej surowej refleksji, podsłuchań, Dekada Literacka 1 (250)
„jeszcze coś z czegoś wybieram //jeszcze się czają niemożliwości”. (Choroba, 26 maja 1983) Miron Białoszewski, Tajny dziennik, ze wstępem Tadeusza Sobolewskiego pt. Człowiek Miron i indeksem osób, Kraków 2012, ss. 944. * W zgodzie z tezami Philippe'a Lejeune'a i jego paktem autobiograficznym. Wierzymy: w szczerość i bezpo‑ średniość zapisu, jego adekwatność do refleksji pod‑ miotu. Zapominamy: o zawłaszczającej mocy języka, o figurach kreacji i „wizerunku” podmiotu w najtaj‑ niejszych nawet dziennikach, najbardziej intymnych i tych o klauzuli „niepublikowalności”.
89
Recenzje /Eseje
Hłasko w zwierciadle swoich Listów Listy Marka Hłaski, oprac. Andrzej Czyżewski, Agora, Warszawa 2012
opracowane przez kuzyna i spadkobiercę pisa‑ rza, Andrzeja Czyżewskiego. Książka wydana w formie e‑booka zawiera 363 listów, do matki, rodziny, ukochanych, znajomych, redaktorów i innych pisarzy. Pierwszy list Marek Hłasko napisał w wieku dziesięciu lat, 21 grudnia 1944 roku, ostatni, na krótko przed śmiercią 28 maja 1969 roku. Korespondencja dokumentuje dwadzieścia pięć lat życia pisarza, ukazując ewolucję jego języka, sposobu pisania, koleje życiowe, a także okoliczności pracy nad kolejnymi utworami. Listy zostały opatrzone obszernymi przypi‑ sami komentującymi liczne podróże i znajo‑ mości pisarza. Kamila Sowińska
M
To lektura obowiązkowa nie tylko dla zago‑ rzałych fanów twórczości Hłaski, ale także dla
arek Hłasko to ikona polskiej literatury,
osób dopiero poznających twórczość prozaika.
pisarz zmarły ponad 40 lat temu, nadal
Listy pozwalają na obalenie fałszywej legendy
cieszy się niesłabnącą popularnością wśród
pisarza postrzeganego jako alkoholika, uwiel‑
czytelników.
biającego spotkania towarzyskie, niesłownego
W 1984 roku Jerzy Jarzębski napisał, że: „Coś nie‑
nieuporządkowanego, samobójcę i uciekiniera
dobrego stało się z Hłaską: legenda biograficzna
z Polski. Relacja Hłaski z matką, to ważny wątek
przyniosła mu po śmierci zysk mniejszy, niżby
Listów, ukazujący wrażliwego, tęskniącego
można oczekiwać [ jednak wyraził nadzieję,
za domem i nieustannie zamartwiającego się
że:] młode roczniki krytyków chwycą za pióro,
jej zdrowiem syna, któremu ciągle brakowało
by dać własną próbę egzegezy jego twórczości”1.
miłości ze strony najbliższej osoby: „Mamucha!
Niestety, jak dotychczas, a mamy już rok 2013,
(…) I ja tęsknię bardzo za Tobą i ciągle myślę.
żadna znacząca synteza twórczości pisarza nie
Nawet nie wiesz, ile mi taki list od Ciebie spra‑
powstała, przybywa za to kolejnych publikacji
wił radości. Bardzo Cię proszę: pisz jak najczę‑
poświęconych biografii pisarza, w większości
ściej. W ten sposób dodajesz mi sił do pracy,
powielających kolejne legendy dotyczące Hłaski.
nabieram jakieś wytrwałości”2. W listach pisa‑
We wrześniu 2012 roku nakładem wydawnic‑
rza do matki, pojawiają się pierwsze elementy
twa „Agora” ukazały się Listy, Marka Hłaski,
tworzenia legendy przez przyszłego pisarza:
90 zdawkowych kartek czy kilkuzdaniowych listów, czego powodem są konflikty z matką. Od czasu do czasu, chcąc zirytować matkę, Hła‑ sko przesyłał jej wiadomości, iż zostanie babcią, które jak pisze Andrzej Czyżewski, nie potwier‑ dziły się: „Zdaje się, że zostanę szczęśliwym ojcem. Matka – Irlandka. Będę musiał płacić ali‑ menty, co w moim życiu stanowić będzie pewną godną odnotowania nowość. Zresztą nie jednej. Wczoraj dostałem list z Ameryki, że tam rów‑ nież oczekują na nowego Hłaskę. Trzeba będzie również płacić albo uciec gdzieś, zapuścić brodę i zmienić nazwisko. Bardzo zabawne”5. Jest to oczywiście, jeden ze świadomych zabiegów autokreacyjnych pisarza. Do Jerzego Andrzejewskiego, Wilhelma Macha, od których pisarz często otrzymywał listy z wyznaniami miłosnymi, Hłasko pisał bardzo wylewne, choć nie do końca prawdziwe, odpowiedzi. Chcąc uspokoić adresata i wytłu‑ maczyć swoją nieobecność, kolejny wyjazd, czy „(…) Chodze stale głodny. Mamo przyślij mi tro‑
też aby móc swobodnie pracować, wspominał
che pieniędzy na szewca i doktora. Ostatnio
o walce z nałogiem alkoholowym, czy też z cho‑
bardzo źle się czuje. Chciałbym żebyś przy‑
robą: „Ponieważ nie mamy tutaj żadnych możli‑
jechała i poszła ze mną do jakiegoś dobrego
wości na leczenie – ani nawet solidnego zbada‑
doktora. Na przykład zauważyłem, że na lewe
nia, obmyśliłem sobie, że przyjadę do Wrocławia,
ucho nic nie słyszę a prawe mnie ciągle boli.
gdzie mam wielu lekarzy znajomych włącznie
Mamo nie wiem co to jest ale co dzień po parę
ze znakomitym prof. Falkiewiczem”6. Zdarzało
razy mam torsje. Co tylko zjem to zaraz spo‑
się też prozaikowi, prosić najbliższych znajo‑
wrotem. Po nocach nie moge sypiać. Mamo
mych o pomoc w usprawiedliwieniu jego mil‑
zęby. Codziennie biore po pare proszków
czenia, spowodowanego rzekomą chorobą, gdyż
bo nie mam pieniędzy na dentyste. Mamo nie
nadmiar pracy przy scenariuszach filmowych,
opuszczaj mnie w biedzie”3. Marek Hłasko nie‑
nie pozwalał mu na pisanie powieści: „Proszę
ustannie musiał tłumaczyć się matce, z wysy‑
Cię więc, napisz w moim imieniu z podaniem
łanych listów, prezentów, podjętych decyzji:
swego adresu i pięknie im wytłumacz, że jestem
„Jest mi bardzo przykro, że znów napisałaś
w tej chwili kupą łachmanów w agonii”7.
do Ciotki list, że jestem we Wrocławiu, pod‑
Autokreacja służyła również zatuszowaniu
czas gdy ja pisałem że jadę do Baligrodu. Zro‑
ogromnego poczucia samotności, jakie towa‑
biłem tak jak mi było wygodniej, lepiej, gdzie
rzyszyło Hłasce po wyjeździe z kraju: „Myśla‑
miałem lepsze warunki do pracy i zawsze będę
łem również, że napiszesz do mnie – zawsze
tak robić”4.
poznaję, a właściwie poznawałem Twój charak‑
W całej korespondencji uderza zmienność
ter pisma wśród stosu innych kopert – ale nie
tonu, w jakim Hłasko pisał swoje listy. Szcze‑
napisałaś. Ani Ty, ani Adela, ani Henryk, ani
gólnie jest to widoczne w listach kierowanych
matka. Mimo wszystko, chyba zbyt wcześnie
do matki i rodziny – od uległości i pokory, wiel‑
dla Was umarłem.”8 Podobny zmienny ton, mają
kiej miłości do matki przechodzi do długotrwa‑
listy kierowane do matki, która nieustająco
łych przerw w korespondencji lub wysyłania
komentowała decyzję syna, dopominała się
Dekada Literacka 1 (250)
91 o pieniądze: „Wasze obrzydliwe listy rozzłościły mnie do tego stopnia, że kończę i tym razem bez miłości, którą we mnie zabiliście.”9 Marek Hłasko świadomie budował swój mit, w listach podpisując się jako: Szofer Generała10, Tadek11, wprowadzając do korespon‑ dencji jawne komentarze sugerujące kolejne „prawdziwe zmyślenie”: „Jeśli nie wrócę do Cie‑ bie, to chyba umrę, a Ty wiesz, że jestem spe‑ cjalistą w reżyserowaniu nieszczęścia”12, czy pisząc o nieludzkich warunkach swojej pracy: „Idę do pracy polem pełnym węży – naprawdę – i szakali, pożyczam zawsze od kolegi rewolwer i czuję się trochę pewnie”13. W liście do Sonji
Listy pozwalają na obale‑ nie fałszywej legendy pisarza postrzeganego jako alkoholika, uwielbiającego spotkania towa‑ rzyskie, (...) niesłownego, nie‑ uporządkowanego, samobójcę i uciekiniera z Polski.
z więzienia napisał: „Jestem absolutnie pewny,
który był przypisywany Hłasce już od wczesnej
że jest to kara Boża. Życie w więzieniu jest bar‑
młodości; „pił dniami i nocami, czasem całymi
dzo trudne – trudniejsze niż myślałem”14.
tygodniami”18, jest fałszywy. W świetle opinii
List do Henryka Berezy informujący o uzy‑
jego biografa Andrzeja Czyżewskiego, który
skaniu przez Marka Hłaskę azylu politycznego,
wspominając pobyt Marka we Wrocławiu,
również wyolbrzymia nieco jego sytuację: „Sie‑
stwierdza, że na pewno próbował też alkoholu:
działem przez jakiś czas w lagrze. Jugosłowia‑
„(…) ale nie w takim stopniu jak wiele lat póź‑
nie, Czesi, Polacy – wszyscy marzą, aby wró‑
niej wmawiał zaprzyjaźnionemu z nim Henry‑
cić, aby im zostało zapomniane, i tylko strach
kowi Rozpędowskiemu”19. W liście do ojczyma
jest ich prawdziwym paszportem. Na sali sto
Kazimierza Gryczkiewicza, stwierdza: „Masso,
trzydzieści osób – za drutami z drugiej strony,
(…) Nie wiesz nawet w jaki sposób odpokuto‑
kobiety. Wrzaski, pijaństwo, pokazywanie foto‑
wałem swoje ostatnie pijaństwo.(…) Dopiero
grafii żon i dzieci”15.
teraz widzę, jak naprawdę mało wart jestem.
Jerzy Jarzębski, pisząc o autokreacji zwraca
Nie wiesz, jaka to jest bolesna świadomość i jak
uwagę na ukształtowanie podmiotu wypo‑
mnie to boli. Postaram się jednak być innym.
wiedzi w pisarstwie autokreacyjnym, które
To jednak będzie bardzo trudno. Ale trzeba
obrazuje: „niepewność twórcy do tego, czy
spróbować. Potem chyba będzie łatwiej żyć”20.
świadome kształtowanie własnego życia i oso‑
Kolejnym dość często powtarzanym mitem
bowości jest w ogóle możliwe”16, najpopularniej‑
jest stwierdzenie, że Marek Hłasko i Sonja
szą metodą takiej kreacji jest narracja mieszana.
Ziemann rozstali się w gniewie, skłóceni. Jest
U Hłaski jest to szczególnie widoczne w listach
to kolejna legenda, Hłasko po rozwodzie pisał
kierowanych do Jerzego Giedroyca, w których
do Sonji długie listy, pomagał jej w poszukiwa‑
często przechodził od oficjalnego tonu, do mniej
niu lekarzy dla chorego syna aktorki, wspierał:
oficjalnego: „Ale będę potrzebował czasu, żeby
„Dziecko jest teraz jedyną sprawą, na której
to rozkręcić. Żeby zamotać coś z telewizją albo
powinnaś być skupiona. Dzięki Bogu chłopiec
z filmem – muszę mieć najpierw niemiecki tekst.
jest dość odważny i inteligentny, żeby współ‑
No, zobaczymy. Chciałbym bardzo <popchać>
pracować. Mam nadzieję, że lekarz w Berlinie
Leo Lipskiego”17. Jednak zawsze jest to bardzo
dobrze się spisał. Byłoby dobrze, żeby odwie‑
rzeczowa i uprzejma korespondencja, która
dził Pierre’a po operacji. Sonju – wszystkie moje
pozwala na ukazanie Hłaski jako osoby skru‑
myśli, cała moja wiara, są teraz z Tobą i Twoim
pulatnej i odpowiedzialnej.
dzieckiem”21.
Listy to źródło prawdziwej wiedzy na temat
W tekstach z ostatnich lat, Hłasko pojawia się
życia i twórczości pisarza. Rzekomy alkoholizm,
często jako pisarz/człowiek nieuporządkowany,
92 (…) i to z założeniem, że uniemożliwi mu się
„Zdaje się, że zostanę szczęśliwym ojcem. Matka – Irlandka. Będę musiał płacić alimenty, co w moim życiu stanowić będzie pewną godną odnotowania nowość. Zresztą nie jednej. Wczoraj dosta‑ łem list z Ameryki, że tam również oczekują na nowego Hłaskę.”
powrót”26. Świadectwem podejmowania przez Hłaskę kolejnych prób powrotu do kraju są listy kierowane do Ministra Antoniego Bidy, Mini‑ sterstwa Spraw Zagranicznych, Marii Dąbrow‑ skiej, a także do matki, Agnieszki Osieckiej i kilku innych osób. Starania te nie przyniosły rezultatu, z czym Hłasko pogodził się pisząc do Agnieszki Osieckiej: „Nie chcę, nie pozwa‑ lam na to, aby moja matka cokolwiek robiła w mojej sprawie. Pod tym względem nigdy się nie zmienię”27. Pisarz ogromnie tęsknił za Polską, o czym wielokrotnie wspominał w listach: „Najszczę‑ śliwszy byłem w Polsce – kiedy nie miałem co jeść, co palić, kiedy chodziłem w podartych
niesłowny, który większość czasu spędzał
portkach i kiedy wierzyłem, że jakoś ułożę
w nocnych lokalach. Przeczy temu list pisarza
swoje życie”28.
skierowany do Jana Nowaka‑Jeziorańskiego:
Kolejnym bardzo często przywoływanym
„Wiem, że ludzie uważają mnie za człowieka
faktem, jest rzekoma samobójcza śmierć Hła‑
niezdolnego do narzucenia sobie dyscypliny;
ski, która doskonale wpisuje się w mit twórcy
za improwizatora i ciągle – ku mojemu zdumie‑
przeklętego. Jednakże relacje bliskich znajo‑
niu – za nieznośne dziecko. Ale – zaufajmy fak‑
mych i rodziny pisarza wykluczają samobój‑
tom. Wróciłem z Izraela do Europy w roku 1960.
stwo: „Ciągle mówi się o tajemniczej śmierci.
W Izraelu pisać nie mogłem. Teraz policzmy, ile
[…] Matka zawsze energiczne temu zaprzeczała.
ja w ciągu tych pięciu lat, zmieniając ze względu
[…] Wykluczali samobójstwo ci którzy dobrze
na swoją żonę bezustannie miejsce zamieszka‑
go znali: Zofia Hertz, znajomi i przyjaciele
nia – napisałem:
z Izraela”29. W ostatnim liście skierowanym
1. W dzień śmierci jego. 2. Brudne czyny.
do Esther, Hłasko napisał: „[Proszę] – módl,
3. Wszyscy byli odwróceni. 4. Drugie zabi‑
módl się za mnie, za moją pracę – módl się
cie psa. 5. Sowa, córka piekarza – (to ta nowa
za nas obojga. Wkrótce będę z powrotem;
książka). 6. Miesiąc Matki Boskiej. 7. Amor 43.
żeby Cię ucałować i zostać z Tobą. Tym razem
8. Stacja. 9. Powiedz im kim byłem. 10. Piękni
na zawsze”30. Z kolei do matki pisał o swoich
dwudziestoletni.
kolejnych planach: „Jestem w Izraelu, w prze‑
Do tego: jeden scenariusz telewizyjny. Dwa
jeździe do Niemiec i Szwajcarii. Stamtąd napi‑
scenariusze filmowe. (…) Jeśli ja pójdę raz na mie‑
szę obszerniej. W Europie pozostanę nieco
siąc, czy raz na tydzień zabawić się do nocnego
dłużej, do końca roku”31, w styczniu 1969 roku,
lokalu – widzi mnie przy tym 50 osób. Ale nikt
w jednym z listów skierowanych do Marii Hła‑
mnie nie widzi w czasie tych godzin, w których
sko, stwierdził: „Skończyłem wczoraj trzydzie‑
samotnie siedzę i usiłuję pracować”22.
ści pięć lat. Byłem sam i cieszyłem się, że tak
Kolejne kontrowersje budzi wyjazd pisa‑
jest”32. Stąd też, teoria rzekomej samobójczej
rza z kraju, nazywany ucieczką, odyseją emi-
śmierci pisarza, zupełnie nie zgadza się z przy‑
gracyjną23, a także wygnaniem24. W świetle
toczonymi faktami.
najnowszych dokumentów25 pisarz starał się
Listy Hłaski, to także źródło informacji
wrócić do kraju: „Hłasko nie uciekł, oszuku‑
na temat jego pracy twórczej, bogata kore‑
jąc władze, lecz odwrotnie: jego wyjazd został
spondencja z wydawcami dotycząca szczegó‑
sprowokowany i sztucznie przyspieszony,
łów powstawania kolejnych książek, ewolucji
Dekada Literacka 1 (250)
93 ich koncepcji, tytułów czy drobnych fragmen‑ tów. Dzięki temu możemy poszerzyć wiedzę na temat autora Pięknych dwudziestoletnich: „Tytuł nie jest sprawą łatwą. Najlepszym tytu‑ łem jest zawsze jedno słowo, o co najciężej. Dobrze jest także, jeśli tytuł jest kontrower‑ syjny w stosunku do tematu.(…) Ja sam nie mam jakiejś specjalnej idei, jeśli chodzi o tytuł; lecz staram się zawsze, aby tytuł był w tekście opowiadania, czy też w dialogu, jak np. <Pętla>, <Wszyscy byli odwróceni> i tak dalej. Zazwy‑ czaj, kiedy mi się chce coś pisać, tytuł mam już od razu w móżdżku i rzadko zmieniam33. W listach skierowanych do Jerzego Giedroyca, Hłasko szczegółowo opisywał kolejne koncep‑ cje swoich utworów: Pisze Pan, że nie lubi Pan drastycznych słów. Będzie to brzmiało trochę dziwnie, ale ja także za nimi nie przepadam. Jednak pisząc opowiadanie o rozbitkach sta‑ jących na głowie aby zdobyć kawałek chleba – mam prawo przypuszczać (nie powołując się przy tym nawet na własne przeżycia), że ludzie tacy używają takich słów, jeśli, oczywiście utwór literacki traktować jako syntezę”34. W zbiorze Listów można odnaleźć wiele podobnych relacji: „Ze straszliwym wysiłkiem wziąłem się do roboty. Z początku nie szło mi nic; straciłem z oczu wszystkie postacie (…)
do czego jawnie się przyznawał, zarówno
wątki, wypadłem zupełnie z atmosfery i byłem
w utworach, jak i w listach. Tworzył ją jednak
zrozpaczony tak, że nie masz pojęcia. W końcu
na użytek chwili, sytuacji, w celu przypodoba‑
– mniej więcej przed tygodniem – napisałem
nia się jej odbiorcy, lub przemilczenia powodów
pierwszą scenę (siedząc w chacie).Teraz mam
odmowy.
już napisane kilka kartek”35.
Hłasko zawsze odżegnywał się od dosłow‑
Lektura Listów Hłaski pozwala na dotar‑
nej interpretacji swojej twórczości, łączenia
cie do prawdziwego obrazu twórcy, ogromnie
jej z biografią. Takie właśnie połączenia stały
pracowitego, samotnego, tęskniącego za Polską
się źródłem późniejszych legend i mitów, funk‑
pisarza.
cjonujących do dziś w sensacyjnych publika‑
Legenda pisarza ma dwa oblicza: dobre,
cjach na temat prozaika. Sylwetka Hłaski jest
stworzone przez niego samego, swoiste „praw‑
stale obecna w kulturze w charakterze cele‑
dziwe zmyślenie”, które nie zakłada tożsamości
bryty od pióra, twórcy, który stał się legendą
autora i narratora36 i złe, tworzone na użytek
ze względu na swój styl życia i anegdoty o nim,
plotkarskich pism, doszukujące się w twór‑
a nie twórczość37.
czości prozaika realizacji paktu autobiogra‑
W jednym z wywiadów Hłasko powiedział:
ficznego; czyli tożsamości: autora, bohatera
„Mnie można zarzucić wszystko, ale ja nie piszę
i narratora.
nieprawdy, nie pisałem jej nigdy, wręcz prze‑
Legenda Marka Hłaski powstała podczas
ciwnie. A to, że prawdę w jakiś sposób wyja‑
jego życia, a on sam był jednym z jej twórców,
skrawiam, to już jest sprawa rodzaju talentu”38.
94 Przypisy: 1 J. Jarzębski, Hłasko- retoryka grzechu i nawrócenia, [w:] Powieść jako autokreacja, Kraków 1984, s. 275. 2 List z 22.05.1953, [w:] M. Hłasko, Listy, Warszawa 2012,
chciał dotrzymać. W momencie śmierci, w Wiesbaden w nocy z 13 na 14 czerwca, miał ważną wizę izraelską oraz bilet lotniczy do Tel‑Avivu. Jedno i drugie zała‑ twił 11 czerwca”, List z 28.05.1969,[w:] dz.cyt. 31 List z maja 1969, [w:] dz.cyt.
(pisownia oryginalna).
32 List z 15.01.1969, [w:] tamże.
3 List z 09.06.1946,[w:] tamże.
33 List z 29.04.1966, [w:] tamże.
4 List, 18.09.1953, [w:] tamże.
34 List z 05.05.1962, [w:] tamże.
5 List z 29.08.1965,[w:] tamże.
35 List z lutego 1955, [w:] tamże.
6 List z marca 1956, [w:] tamże.
36 Zgodnie z teorią Gerard Genettego ten rodzaj autobio‑
7 List do H. Berezy z marca 1957, [w:] tamże. 8 List z marca 1958, [w:] tamże. 9 List z 8.05.1958, [w:] tamże. 10 Komentarz A. Czyżewskiego: W jednym ze swoich
grafizmu zakłada następująco:”Ja, autor, opowiem historię, której jestem bohaterem, ale która nigdy się nie wydarzyła", cyt. za: T. Komendant, Ciemnica, „Twórczość” 2007, nr 6, s. 35. 37 Wybrane publikacje:K. Troszczyńska, Zagniewani,
listów Jerzy Giedroyc poinformował Marka o krążą‑
„Pani” 2007, nr 6, s. 52; J. Kobus, Popyt na buntowników,
cych o nim plotkach – że wrócił do Polski, a jako zawo‑
„Wprost” 2001, nr 28; M. Cieślik, Celebryta Tyrmand,
dowy kierowca jest szoferem jakiegoś generała, List
„Newsweek”, 21–27.11.2011, s. 15.
z 16.08.1958, [w:] tamże. 11 Komentarz A. Czyżewskiego: Na listach i kartkach z tego okresu Marek podpisywał się: Tadeusz Marek
38 Rozmowa Barbary Czekałowej z Markiem Hłaską, PR, audycja "Muzyka i aktualności", emisja 14.02.1958.
Hłasko, List 14.03. 1949, [w:] tamże. 12 List z 22.03.1959, [w:] tamże. 13 List z Tel- Avivu,22.09.1959, [w:] tamże. 14 List z 09.11.1963, [w:] tamże. 15 List z 20.10.1958, [w:] tamże. 16 J. Jarzębski, Kariera autentyku, [w:] dz. cyt., s. 426. 17 List z 22.11.1962, [w:] dz.cyt. 18 S. Julicki (H.Rozpędowski), Oto Hłasko mało znany, „Tygiel Kultury” 1996, nr 5, s. 61. 19 A. Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski, Warszawa 2012, s. 52. 20 Dopisek A. Czyżewskiego: W Warszawie, podobnie jak w ostatnich miesiącach mieszkania we Wrocławiu, Marek pracował w firmach transportowych jako kie‑ rowca. Dla 18- letniego chłopca było to nie najlepsze środowisko. Kontakt z alkoholem był powszechny, odmowa picia podejrzana, List z 12.04.1952, [w:] dz.cyt. 21 List z kwietnia 1968,[w:] dz.cyt. 22 List z 9.11.1965,[w:] tamże. 23 S. Tomala, Nad legendą Marka Hłaski (w dwudziestolecie śmierci pisarza), „Kultura i Życie” 1989, nr 12, s.3. 24 J. Galant, Marek Hłasko, Poznań 1996, s.76. 25 Szczegółowe omówienie tej kwestii:A. Czyżewski, Życie po życiu, [w:]Piękny dwudziestoletni, dz.cyt, s.522–534. 26 Tamże, s. 524. 27 List z 22.09.1959, [w:] dz.cyt. 28 List z kwietnia 1958, [w:] tamże.
Kamila Sowińska absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, studiów edytorskich i bibliotekoznawstwa. Mieszka i pracuje we Wrocławiu. Obecnie przygotowuje pracę doktorską na temat „Recepcji twórczości poko‑ lenia 1956” na Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.Od kilku lat prowadzi stronę internetową Marka Hłaski: http://www. marekhlasko.republika.pl/. Zorganizowała kilka spotkań, wystaw, dotyczących tego prozaika. Interesuje się współ‑ czesną polską prozą i poezją, medycyną, a także fotogra‑ fią. Autorka tekstów publikowanych, m.in. w „Wyspie”,
29 A. Czyżewski, dz. cyt.,s. 497- 498.
„Kwartalniku Opolskim”, „Arkadii”, „Książce i Czytelniku”,
30 Dopisek A. Czyżewskiego: „Tej obietnicy Marek Hłasko
„Paper mincie”.
Dekada Literacka 1 (250)
95
Sztuka
Wstydliwy absolutyzm Z Agnieszką Piksą rozmawia Maja Maciejewska Maja Maciejewska: Cześć, herbatka przygotowana? Agnieszka Piksa: Kawsko …już rozlałam. MM: Ja mam czekoladę na gorąco, nieroz‑ laną. Jak byłam w kościele to cały czas marzy‑ łam o gorącej czekoladzie. AP: A to gorzka?? Ha ha… straszyli piekłem dzisiaj? MM: Nie, a właściwie to trochę tak, bo o małżeństwie było. Więc temat z piekłem powiązany, niewątpliwie. AP: Chcesz powiedzieć, że małżeństwo to śliska sprawa? Że lepiej tropem św Teresy? MM: Teraz inny wątek został podjęty…roz‑ pad rodziny i jej laicyzacja,to jest bardziej palące. Kościół szuka poprawy sytuacji poprzez sakra‑ mentalne małżeństwo oraz wspólną modli‑ twę co najmniej dwa razy w tygodniu. Mówią o przyjęciu Boga w małżeństwo. AP: O, z całą pewnością. Ignoruje się udział Stwórcy – czynny w pożyciu… taki Trójkąt!Nie ma co udawać że się jest w dwójkę, skoro On wszystko widzi. MM: No, może On być nie tylko świadkiem ale jakby negocjatorem, terapeutą,może nawet sędzią – rozmawiasz z nim o swoim współmał‑ żonku bo z małżonkiem jakby trudniej. Może też tak? AP: Czyli… brakuje jakby wentyla? MM: To ładne co powiedziałaś‑wentyl czyli
i wiesz wszystko jest jakoś trójdzielne. Trójca
ulga, a nie szukanie sprawiedliwości lub co gor‑
Święta; człowiek, diabeł, anioł; id, ego, superego;
sza ochrony przed drugim. Kaznodzieja ratunku
szkielet, mięśnie, skóra?
upatrywał w czynnym włączeniu Boga do rela‑
AP: Faktycznie…trójka jest liczbą dyna‑
cji małżeńskiej, no to faktycznie trójkącik z tego
miczną, znosi
wychodzi ale może w tym jest coś, że we dwoje
i są „wobec”. Ach... może czasem trzeba tego
jest wciąż samotnie, jakby kogoś brakuje, no
diabła lub tego anioła upostacio‑wio‑nego
napięcia. Że jest
dwoje
96 MM: Ta dosłowność, czyli posłucham słów i spróbuję zobaczyć to od początku, lub tak, jak to robią dzieci‑bez bagażu wiedzy i przeniesienia opowieści w świat symbolu. AP: Jakby mi to opowiadał ktoś jako pierw‑ szej osobie na świecie, i jakbym wobec tego była odpowiedzialna za te historie. MM: To trochę opis sztuki naiwnej, ale u Ciebie naiwnej przewrotnie, bo nie wiążesz tej naiwności z formą; nią się bawisz jak praw‑ dziwy esteta. I chodzi o treść. AP: Forma naiwna o tyle, że niby wiem o anatomii, uczyłam się, ale muszę o tej anato‑ mii zapomnieć, żeby brzmieć wiarygodnie. Żeby nie rysować z pamięci, tylko uchwycić tę jedyną sytuację. Czyli żeby znaleźć swoistą anatomię dla danej chwili – podporządkować się. MM: Formę podporządkować opowieści? AP: Tak, no właśnie, nie zagalopować się tylko ostrożnie dobierać gest… Hahaha… nie na zewnątrz osoby zobaczyć, po to, żeby jej
robić nic z odruchu lub z przyzwyczajenia –
z tym nie utożsamiać? Zapędziłam się w kom‑
to jest chyba najtrudniej.
binatoryce ale przez chwilę już to widziałam. MM: W to się można zapędzić, ja mam też jakieś takie niejasne widzenie tej powtarzającej się troistości, czasem bardzo obrazowe. AP: Przy pewnych ekstremach? Jak jest za dobrze na przykład!
MM: To jest jakiś straszny front zmagań! Cały czas kontrolować formę. Tyrania! AP: Brzmi okrutnie! MM: Bo dla większości z nas to by było zbyt okrutne,wciąż wracać do niewiedzy. AP: Mam teraz taki cykl, który nazwałam
MM: Za dobrze? Za dobrze to dopiero jest
„bazgroły”, z wyglądu niechlujny, ale to kwestia
jakoś nieludzko! No w czymś takim to musi być
chwytu, zmieniłam narzędzie i tyle.… Bazgroł
ktoś jeszcze. Ale „gęsto” weszłyśmy w tę roz‑
też wymaga koncentracji po to, żeby nie stał się
mowę, początek o napojach rozgrzewających
arabeską, taką jazdą „powierzchniową” tylko
a później bach… ale wątek religii przy niedzieli
utrzymał połączenie z powodem swojego
siedzi. I fakt, że tak czy siak myślimy w tym
powstania czyli raczej z myślą, odczuciem, niż
dniu o kościele czy do niego chodzimy czy nie‑
z jakimś wyglądem.
,jakoś mi się to wiąże z twoimi pracami. AP: Serio. A ja taki niewierny człowiek.Ale trochę mnie ciągnie do ikon! MM: Nikt inny nie podjąłby tak zgrabnie tematu świętej z brodą lub upadku Szawła
MM: Nie chce Ci się czasem machnąć ręką i powiedzieć „a co tam, pierdolę, jestem cho‑ lernie wykształcona, mam niesamowitą wie‑ dzę i super umiejętności, zaraz zabawię się w Rembrandta!”
z konia. Zgrabnie nie tylko w formie ale też
AP: Rembrandt z bliska, to dopiero jest
w treści. Ta twoja próba zrozumienia tematu,
chaos, jakby on właśnie raczej zgadywał
zobaczenia żywotów świętych w sposób bardzo
wewnętrzną strukturę niż „robił co widzi”.
osobisty.
To jest jakieś takie nieporadne właściwie. No,
AP: Hm… może pogodzenie z nie rozumie‑
ja czasem się czuję geniuszem. To jest bardzo
niem tego, co się przedstawia? Trochę mi impo‑
pomocne uczucie, chyba niezbędne? Łapię
nują malarze naiwni takim podejściem.
wiatr i jestem pierwsza na świecie, i już‑już
Dekada Literacka 1 (250)
97 rozumiem co robię i robię to co chcę, a nawet
się najpierw research rynku czy temat „leży”
więcej… hahaha!
ludziom czy nie! Serbia, no naprawdę?! Od cza‑
MM: Rembrandt jednak coś tam rzuca
sów zabicia arcyksięcia i innych mniej lub bar‑
nam, hołocie – jakąś rączkę dziewczynki, która
dziej odległych morderstw niewiele wiemy
trzyma ramę i już postać wychodzi nam naprze‑
o Serbii? dlaczego Cię tak ciągnie na Bałkany?
ciw. To tak jakby puszczał oczko do oglądają‑
Strasznie dziwny kierunek, przyznasz.
cych, którzy są troszkę, no jakby to powiedzieć?
AP: Nie było researchu. Siedzieliśmy nad
Którzy potrzebują tego typu łatwych chwytów.
krótkimi ćwiczeniami budowania narracji, i on
Ty tego nie robisz… ty nas nie obłaskawiasz
je puentował w taki sposób, że musiałam się
prostym żartem. Muszę myśleć przy twoich
nagłowić żeby trzymać żart. Poza tym trochę
rzeczach a to boli, no i wiesz, nie zawsze Cię
było to w stylu Edgara Hilsenratha, jego „rezy‑
za to lubię. To tak właśnie jest, że ja czuję jak
gnacji”, a trochę Wiktora Pielewina, na któ‑
ty tak lecisz… i że jesteś taki geniusz… i czasem
rego teksty na razie tylko się czaję, ale może
mam ci to za złe. Dlatego po raz setny w rozmo‑
już za długo? No i zaryzykowałam, i właściwie
wie z tobą odwołuję się do moich ulubionych
to się cieszę że nikt się nie porwał na solidna
obrazków na szkle,które zrobiłaś dla ludzi‑
formę, kolubrynę. Ja mam ograniczoną cier‑
,to był taki numer jak z Rembrandtem i rączką
pliwość, a Vladimir to raczej nie pisze powieści
z obrazu, taki element dla gawiedzi.
tylko gagi, skecze, biały wiersz.
AP: Ahaha… ale ja też jestem gawiedzią!
MM: Kontekst osobisty jest dla każdego
Rysuję to co bym sama chciała zobaczyć, jakieś
z nas istotny, wbrew pozorom wcale nie jest
swoje marzenie o obrazie, to nie jest bardzo
łatwo znaleźć scenarzystę z którym się fajnie
przewrotne! Choć jest tam jakaś autoironia,
sprzęgniemy. Mam ten sam nierozwiązany
czy napięcie między zupełną tandetą i kiczem.
problem od lat, ale ja chcę Cię jeszcze popy‑
MM: Przysłałaś do „Dekady” bardzo dużo nowych cyklów rysunkowych, powiedz nam
tać o te Bałkany. Jeździsz tam często? Jak te wyjazdy wpływają na twoją twórczość?
dlaczego piszesz w nich głównie po angielsku,
AP: Pojechałam do Rumunii na stypendium,
przecież mieszkasz tu w Polsce? Dlaczego wypo‑
ale wcześniej czytałam Ciorana i wtedy zaczę‑
wiadasz się w innym języku, uważasz że „po pol‑
łam w ogóle o tych krajach myśleć, moja rodzina
sku nie wszystko się da”, czy po prostu masz
też pochodzi z południa i wschodu, może dla‑
już innego odbiorcą i łatwiej pracować od razu
tego czuję się tam znajomo? Może jakoś lepiej
w języku w którym ktoś to będzie czytał? AP: Wolałabym słowiańszczyznę, nawet
pojmuję tamtą „aranżację przestrzeni”, sposób w jaki się bałagani i jak się sprząta.
serbski którego nie znam a którego bardziej
MM: Inne tempo życia?
się domyślam, on jest jak archaiczny polski.
AP: Tam nie trzeba mieć internetu… hahaha…
Oryginały tych tekstów są serbskie. MM: To są rysunki do gotowych tekstów? Czyich? AP: Vladimira Palibrka, scenarzysta z Comi‑
no może? Nie wiem, masz wrażenie że cały świat jest na miejscu, mikrokosmos. Nic waż‑ nego się nie dzieje gdzie indziej! MM: A oni nie chcą być, tak jak my bar‑
xiade. Poprosiłam go o scenariusz, wyobra‑
dziej, no wiesz światowi? Zmyć z siebie pamięć
żałam sobie całkiem inaczej jego odpowiedź,
o przeszłości?
prawdę mówiąc miałam taką idee fixe, że zrobię
AP: Do niedawna Serbowie w ramach
jakiś longplay, a nie etiudki jak dotąd, na parę
sankcji nie mieli paszportów i to skutkuje gło‑
obrazków. Z linią wydarzeniową, bohaterem.
dem świata. Ale właściwie to świat przyjeżdża
MM: Ale dlaczego on? Jest przecież wielu
do Panceva. Jest tanio, nie szaleje kapitalizm,
świetnych autorów polskich albo jakichś tek‑
ale to nie o ceny chyba chodzi; taki Zograf –
stów z bardziej kulturalnych i lepiej rozwi‑
mógłby wyjechać za sławą, przecież najpierw
niętych krajów anglojęzycznych, gdzie robi
go publikowano w Stanach, ale został w swojej
98 ze wsi, zaangażowane w kwestie uprawy roli i problemy wsi, współczesnej. Pamiętam, że w jednej z pierwszych naszych rozmów nazwałaś mnie zaczepnie liberałką z czego musiałam się jakoś wybronić, choć w zasadzie to jakoś jestem liberałką. Ty tak lubisz stawiać kwestie polityczno‑światopoglądowe na ostrzu noża, w twojej twórczości też to widzę. Albo patrzę już na nią poprzez tę wiedzę. AP: Hahaha… ja mam chyba bardzo dzi‑ waczne i sprzeczne poglądy. Był kiedyś taki „Latarnik polityczny” – test na poglądy, wyszła mi Unia Wolności z Samoobroną! MM: Wstydliwy liberalizm? AP: Absolutyzm oświecony, tylko że już nie wypada. Uważam, że to jest trochę granda, że każdy ma to samo prawo głosu,że w ogóle sprawy ekonomii są poddawane emocjom tłumu, albo że organizacja państwa bezczelnie wiosce. Robi festiwal GRRR, oparty nie na han‑
przeczy tej ekonomii – czekaj co ja o ekono‑
dlu i „pokazywaniu się wśród sławnych ludzi”
mii, aż tyle!
tylko np. na miejscowych fenomenach, które wynajduje. MM: Trochę to wszystko razem brzmi, jak opowieść o kraju, w którym udało się zreali‑ zować jedną z oświeceniowych utopii. Czy to możliwe?
Maja Maciejewska Rysuje, opowiada histo‑ rie, maluje, rzeźbi. Wzięła
MM: Może aż tyle, bo nas boleśnie dotyczy! I dlatego, że jako artyści, nie mamy w obecnej ekonomii absolutnie żadnego prawa bytu. AP: Więcej się wydaje na prowadzenie wojny, wiadomo! MM: Tak było zawsze, ale teraz artyści
AP: Utopię anarchistyczną, być może...
i w ogóle humaniści stali się zbędni w spo‑
Ludzie nauczyli się współpracować niezależ‑
łeczeństwie ukierunkowanym wyłącznie
nie lub nawet wbrew systemowi i państwu!
na ekonomię.
Naprawdę. W autobusie miejskim zaraz
AP: To wszystko się wywali! Przepraszam,
ktoś mi doradził jak nabrać kanara, w ogóle
mówię to bez satysfakcji, no trochę z... Nie
w różnych opresjach można liczyć na pomoc
ma postępu tak naprawdę – jeszcze zabraknie
„cywilów”.
prądu, odetną telefony i co zostanie? Opowia‑
MM: Czy nie jest tak, że Ty osobiście poczułaś, że osiągnęliśmy taki poziom kultu‑
danie bajek i niestworzone fantazje… jak się ropa skończy.
udział w wielu wysta‑
rowy, cywilizacyjny, że trzeba już odkryć nowe
MM: I twój komentarz.
wach, zilustrowała kilka
światy żeby się nimi żywić? Wytyczyć nową
AP: Ognisko! To bardzo ważne, żeby mieć
wydawnictw i zadruko‑ wała mnóstwo koszu‑
trasę do Indii, omijając Amerykę, jak Magellan?
ognisko!
AP: Może trzeba odkryć stare światy, które
MM: Ja też uważam,że trzeba zamonto‑
wydawniczo‑artystyczną
nauczyliśmy się ignorować? A nawet nimi
wać sobie kominek! Ale wiesz pomimo naszej
“gili gili” oraz “Trzy oczy”,
pogardzać? Trzeba wrócić na ziemię.
zbędności to właśnie my komentujemy rzeczy‑
lek. Współtworzy grupę
absolwentka krakowskiej
MM: Ale to nie przypadek, że to są post‑
wistość choć czasem w próżnię, ale w twoim
w Zdzieszowicach. Obecnie
komunistyczne stare światy? Twoje poglądy
wypadku zaczyna to wyglądać inaczej. Twój
mieszka w Krakowie.
polityczne z całą pewnością objawiły mi się
przekaz zaczyna intrygować coraz więcej osób
jako ostre choć niejednoznaczne. Zawsze
i mimo trudnej, trochę hermetycznej formy
komunikowałyśmy się ze sobą, jako dziewczyny
coraz więcej widzów chce obejrzeć twoje prace
ASP urodzona w 1972 roku
http//panimaja.blogspot. com/
Dekada Literacka 1 (250)
99 i wysłuchać opowieści. Te plansze są druko‑
w sytuacjach „konfliktu racji równorzędnych”.
Agnieszka Piksa
wane, choćby w ostatniej publikacji o komiksie
Ale oglądam to i szybko zapominam. Filmów
Urodzona w 1983
kobiecym Polish female comics pod egidą cen‑
„własnych” mam kilka i oglądam je wiele razy
trali. Opowieści, które oglądamy w „Dekadzie”
i to chyba nie dla rozrywki ani dla zabicia czasu.
też wejdą w świeżutką publikację. Gdzie i kiedy
To już jest poważna sprawa! Z czytaniem mam
czytelnicy mogą je dostać, zobaczyć?
za to tak, że czytam jedna książkę po parę razy
AP: Najnowsze rzeczy będą zebrane
i ona jest dobra, nie może być zła. Nie wiem
w jednym albumie, zatytułowanym Gvozden.
do końca, jak to jest z osobistym charakterem
Wydawcą jest Centrala z Poznania. Na razie
wypowiedzi. Jak taki Stanley Kubrick mówi coś
został wydany mały zin, Am I gay? to jakby
osobistego tak, że jest to jednocześnie o całym
zapowiedź większej całości 300 egzemplarzy
świecie? To jest zagadka.
składanych po domach przez ekipę Elektriki Pancevo. MM: Większość twoich prac jest w czerni
MM: Jaka książka jest na tyle interesująca, żeby przeczytać ją kilka razy? AP: Peter Esterhazy Harmonia caelestis.
w Warszawie. W 2009 ukończyła Wydział Grafiki ASP w Krakowie w pra‑ cowni rysunku Joanny Kaiser. Mieszka i pra‑ cuje w Krakowie. Autorka dwóch wystaw indywidu‑ alnych: Dylatacje w galerii Floriańska 22 w Krakowie (festiwal Orbis Pictus 2009) i Chmury pojęciowe w poznańskim Arsenale, w ramach festiwalu Ligatura 2011. Ważniejsze wystawy zbiorowe: Oczy szukają głowy do zamiesz-
i bieli, tak właśnie najczęściej pracujesz po pro‑
MM: Nie znam, to jest proza czy poezja?
kania MS w Łodzi, 2011.
stu czernią. Ale ja uwielbiam, kiedy dołączasz
AP: Jest to dla mnie nie do przeniknięcia;
Wszystko będzie dobrze
kolor, nawet jeśli jest to tylko niebieski, to on
to jest mowa trzeciego oka... nadjęzyk, metaopo‑
dźwięczy całą skalą barwną! Na okładce mamy
wieść, która dzieje się teraz i zawsze. Anegdoty
jedną z twoich namalowanych na szkle, kolo‑
są lokalne i niby‑dokumentalne, to jakby kro‑
rowych „ikon” na niej trójka ludzi w łódce,
nika rodziny arystokratycznej pisana na pod‑
którą zacumowali przy kamiennym postu‑
stawie rzeczywistych zapisków, wspomnień, ale
mencie z napisem a.r. a w oddali coś jakby
gdzieś tam przeszłość też jest zmyśleniem i nie‑
wieża kościelna lub ratuszowa. O co im chodzi
istotne jest, co zdarzyło się naprawdę, a co nie.
i gdzie zmierzają?
To jest jakby destylat w coś jeszcze innego.
AP: Ach.…to grupa a.r., – artyści rewolucyjni, na tułaczce ze swoja kolekcją najnowszej sztuki. Wieża na horyzoncie to jest ratusz w Łodzi, który zgodził się przyjąć tę kolekcję na jakiś czas. Tak wyglądały początki Muzeum Sztuki w Łodzi! MM: Więc to ojcowie‑założyciele polskiej awangardy, stąd ten biblijny nastrój! A właści‑ wie to mityczni rodzice: Strzemiński z Kobro oraz Stażewski! AP: Tak, właśnie. MM: W doborze historii, które cię inspirują oraz osób z którymi współpracujesz posługu‑ jesz się bardzo osobistym kontekstem. Język, który towarzyszy Twoim rysunkom jest bardzo wewnętrzny. Czy jako odbiorca poszukujesz też tego samego, bardzo osobistej wypowiedzi? Czy lubisz uciec w świat opowieści klasy B, np. Bat‑ man lub inne popowe klimaty? AP: Dużo chodzi u mnie telewizor, podoba mi się styl Ukrytej Prawdy, to jest jakby ogląda‑ nie antycznej tragedii, z chórem starców, mono‑ logami wewnętrznymi herosów w rozterce,
MM: Ooo…to chyba warto przeczytać choć raz, dziękuje Ci za rozmowę.
BWA Studio, Wrocław. Komiks – legendy miejskie Mocak. Sen jest drugim życiem BWA Tarnów 2012. Laureatka I nagrody w kategorii Eksperyment (Ligatura 2011) Publikacje: Polish female comics http://www.centrala.org. pl/, Piksa www.gili‑gili. com. W kwietniu ukaże się Gvozden – najnowszy album Agnieszki do tek‑ stów Vladimira Palibruka nakładem Centrali. www.agapixa.blogspot.com piksaa@gmail.com
100
DEKADA Literacka
Wydawca:
KWARTALNIK KULTURALNY
Fundacja na Rzecz
ISSN 0867–4094 nr indeksu 356–875
Głębokiej Integracji DYNAMIS
Redaguje zespół:
ul. Św. Krzyża 5/9
Marek Kozicki – redaktor naczelny
31-028 Kraków
Maja Maciejewska – redaktor graficzny Marek Drwięga
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówio‑
Piotr Gruszczyński
nych i zastrzega sobie prawo skrótów.
Rada redakcyjna:
Nakład:
Agata Bielik‑Robson
200 egz. + 200 egz. gratisowych
Jerzy Jarzębski
Numer zamknięto 25 listopada 2012 roku
Szymon Wróbel Redaktor prowadzący: Marek Kozicki Zrealizowano ze środków Ministerstwa Kultury Na okładce wykorzystano prace
i Dziedzictwa Narodowego
Agnieszki Piksy
w ramach programu operacyjnego: Promocja Literatury i Czytelnictwa
Layout, projekt i skład:
Priorytet: Czasopisma
Michał Bratko, Kinga Nowak ISSN 0867–4094 Adres redakcji:
Nr indeksu 356–875
ul. Św. Krzyża 5/9, 31-028 Kraków
Warunki prenumeraty:
www.dekadaliteracka.pl,
Dostępne na stronie:
e‑mail: dekadaliteracka@dynamis.pl
www.dekadaliteracka.pl
Dekada Literacka 1 (250)
www.dekadaliteracka.pl