1
Na tropach mistycyzmu – kazanie z pogranicza Maciej Dulewicz
№ 2/3 (251/252)
2
Wschód i kresy – o polskim imperializmie Paweł Kuciński
DEKADA
Literacka Kwartalnik Kulturalny
pogranicza
3
Rosja odczarowana Małgorzata Kowalska
Cena 19 zł W tym 5% VAT ISSN 0867-4094 Kraków 2012
1
Edytorial
Spis treści
Pogranicza
W
e wszystkich sferach ludzkiego życia istnieją granice i pogra‑
nicza. Człowiek wydaje się kukłą, lalką szmacianą wrzuconą
Zarys pogranicza 4
w życie, przeciąganą raz na jedną, raz na drugą stronę. Poddawany wpływom, toczy on wewnętrzny spór z samym sobą; nie jeden spór,
Maciej Dulewicz Na tropach mistycyzmu – kazanie z pogranicza
9
Paweł Kuciński Wschód i kresy
a wiele sporów. Na prezentowany numer DL składają się teksty osób, które spór mają „we krwi”, ponieważ wyrosły one w miejscu wyjąt‑
Kierunek Rubież
kowym, mianowicie na styku wzajemnie znoszących się i dopełnia‑
18
Bartosz Kuźniarz Powrót utopii
jących kultur, gdzie – jak pisze Bogumił Linde w Słowniku Języka
27
Katarzyna Chocha Portret domyślny: o sztuce
Polskiego – „niemal wszystkie pogranicza zwaśnione mamy”. Dobrze wiemy lub przynajmniej domyślamy się tego, że jeste‑
zawsze dobrej i zawsze demonicznej 31
Katarzyna Niziołek Pomnik, instalacja, działanie.
śmy częścią szerszego widowiska, którego przeznaczeniem nie jest
Trajektorie sztuki publicznej w posttransforma‑
zgrabny finał, lecz trwanie w zawieszeniu, „bez końca”. To, co się
cynej Polsce
wokół nas dzieje, jest polem walki – walki niezwykłej, ponieważ
43
bezkrwawej i nieprzynoszącej strat, lecz generującej zysk; walki sprowadzającej się do czynnego napięcia przekomarzających się
Joanna Głuszek Tożsamość i transgresja w Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak
52
stron. Konflikt między Wschodem i Zachodem – tak to odczuwamy
Sebastian Kochaniec Gdyby Jean Leon Gerome grał w tenisa z Marcelem Duchamp
dzisiaj, w wioskach, w których mieszkamy – nie jest – na szczęście – konfliktem rzeczywistym, wrogowie zaś nie są wrogami na śmierć
Kontur bezkresu
i życie. Nasze „wschodnie” istnienie podobne jest do opowieści, którą
56
Mateusz Pawluczuk Robinson na Ibizie
los układa bardziej dla zabawy i z potrzeby śmiechu, niż wedle reguł
75
Ewelina Głowacka Wiersze
podsuwanych przez realny świat.
80
Agnieszka Michałowska Wiersze
Ufam, że coś z tego przedostało się do krakowskiej DL, którą chcie‑ liśmy potrząsnąć, zainteresować sobą. Układ treści numeru stanowi więc rezultat spoglądania na mnogość form pogranicza, w których
Na interlinii słów – przekłady 84
istniejemy my sami. Jesteśmy poetami i gawędziarzami mieszkają‑
Dmitrij L. Bykow Boris Pasternak, przeł. Jacek Chmielewski
cymi na Wschodzie Polski. Naszym zamiarem było pisać prawdę, ale zgodnie z konwencją przedstawienia chcieliśmy, aby Czytelnik został w nie – także w nas samych – wciągnięty, niczym do świata baśni,
Rozmowy graniczne 100 Piotr Kamiński, Anna Cetera, Piotr Nowak
w opłotki nierzeczywistej sytuacji, w której młodzi ludzie tłumaczą
Happy end zależy od miejsca, w którym
się oto ze swojego zdziwienia światem, w jakim się znaleźli. Bo u nas, tutaj, na Podlasiu, jest – niesamowicie. Dziwność, niesamowitość tego
zatrzyma się historię 115
miejsca od dawna nas nie dziwi i dziwi zarazem.
Joanna Dolecka Nie nosić żalu zbyt długo Rozmowa z Moniką Szewczyk, dyrektor Galerii
Pogranicza bywają wieloaspektowe. Jeśli pominiemy choć jeden z aspektów, łatwo utracić całe bogactwo granicznej prawdy, która
Arsenał w Białymstoku 118
się tam objawia. Wędrowiec, podróżnik, obieżyświat, znawca granic
Maja Maciejewska „I love Podlasie” Rozmowa z Małgorzatą Józefowicz
i punktów granicznych – oni wszyscy dobrze wiedzą, że im dalej posuwają się w głąb innego, nieznanego im świata, tym bardziej
Na rogatkach – recenzje
bezstronna zewnętrzność staje się fikcją. Zawsze trzeba brać czyjąś
126
stronę. Tego właśnie uczy istnienie na pograniczu, „w zwaśnieniu”.
134
Małgorzata Kowalska Rosja odczarowana
Monika Justyńska
137
Tomasz Rosiński Skrzyżowanie dróg
Piotr Nowak Ośmiu wspaniałych
Będzie można się, dowiedzieć czym jest duch puszczy, co znaczy kafle opalać, i mam nadzieję, że zain‑ teresuje ludzi miejscami, które są naprawdę warte odwiedzenia, jak już się będzie na tym Podlasiu. Miejsca nie koniecznie turystyczne. To będzie pewnego rodzaju przewod‑ nik po Podlasiu jednak bardzo subiek‑ tywny, widziany moimi oczami. Fragment rozmowy z Małogrzatą Józefowicz, czytaj dalej na stronie 118..
Małgorzata Józefowicz To nie my, to nie tu litografia, 210 × 300 cm, 2011
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
4
Zarys pogranicza
Na tropach mistycyzmu
Kazanie z pogranicza
Fot. Maciej Dulewicz
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
5
Maciej Dulewicz
M
mistyki Wschodu i Zachodu. Wiąże się ściśle z bogactwem i specyfiką doświadczenia religij‑
ili moi, Siostry i Bracia,
nego, którego źródłem jest obcowanie z przyrodą,
Miejsca graniczne w sensie dosłownym
jako najbliższą człowiekowi cząstką sacrum.
kojarzą nam się z sąsiadującymi państwami,
Ludzie Podlasia, którzy mówią o sobie
regionami czy cywilizacjami, obszarami, gdzie
„tutejsi”, żyją w obrębie polsko‑białorusko‑ukra‑
jedno się kończy, a zaczyna drugie. Pogranicza
ińsko‑litewskiej kultury od stuleci mieszającej
interesujące socjologów to terytoria, gdzie mie‑
się jak w kotle. Poprzez dziejowe zawirowa‑
szają się religie, narodowości, kultury. Moim
nia i zmiany ustrojów politycznych musieli
celem nie jest opisanie takiego obszaru w spo‑
nauczyć się żyć jako gospodarze ziemi wspólnej.
sób obiektywny. Pogranicze to nie tylko prze‑
Współistniejący i współodpowiedzialni za prze‑
strzeń na styku kultur, religii, narodów, co naj‑
strzeń, za wymiar egzystencji i dzieł, ucząc się
mniej dwóch a czasem nawet kilku. To nawet
dostrzegać boski obraz w „innym”. „Inność” uze‑
nie tylko niejasny obszar gdzieś między rozmy‑
wnętrzniająca się w sposobie życia i myślenia,
tym Wschodem a systematycznym Zachodem
celebrowania świąt i tradycji czy prozaicznych
(przez Zachód postrzegany z przymrużeniem
obyczajach, musiała stać się treścią wspól‑
oka, z dozą ignorancji i myślowych stereoty‑
nego doświadczenia, zachęcając do dostrze‑
pów). Interesuje mnie pogranicze rozumiane
gania Tajemnicy w drugim. Dzielenie jednego
jako pewna przestrzeń duchowa. Przenikanie
obszaru i nieunikniony w tych warunkach dia‑
się kultur, a w szczególności wpływy „Wschodu”
log zakładają możliwość zobaczenia drugiego
nie są tu bez znaczenia. Ale niemniej istotne jest
jego własnymi oczami. A jest to możliwość iście
pewne doświadczenie przyrody, pejzażu i spo‑
bosko‑ludzka. Potwierdzenie tej myśli znajduję
sobów życia. Pogranicze jako obszar duchowy
w zasłyszanym kiedyś zdaniu „w końcu ludzie
zawsze stanowiło miejsce bogatsze, tyleż o kon‑
zostali stworzeni tak, aby oglądać twarze
flikty, co o tradycje harmonijnego współistnie‑
innych, a nie swoją.” Doświadczenie „inności”
nia. A nawet, jak sądze, o pewną wrażliwość
jest zatem wspólnym mianownikiem dla ludzi
mistyczną. W życiu codziennym, w ludowej
mieszkających na obszarze pogranicza. Ale jest
mądrości i może nade wszystko w przyrodzie.
nim także doświadczenie przyrody, będącej
Na pograniczu obecne jest jeszcze sacrum.
czymś zarazem pierwotnym i najbliższym.
Przez mistycyzm rozumiem intuicyjne
Znaczenie przyrody dla religii zawsze było
i w tym sensie irracjonalne doświadczanie Boga
ogromne. Przyroda skłania do kontemplacyjnej
i całej sfery zjawisk religijnych w najbliższym
refleksji. Widać to dobrze w kilku pokoleniach
otoczeniu. Takie rozumienie pozostaje luźno
rosyjskich filozofów, należących do szeroko
związane – ale jednak związane – z tradycją
rozumianego obszaru pogranicza, chociaż
6 będących wyznawcami prawosławia. Wydaje
niej doświadczenie Boga było czymś zupełnie
mi się, że wiele ich poglądów jest bliskich
naturalnym, widocznym na co dzień.
każdemu „człowiekowi pogranicza”, również
Harmonijność praw przyrody daje punkt
katolikom, a nawet bezwyznaniowcom, choć
odniesienia do wyższej Zasady, organizacji wyż‑
niewątpliwie w różnym stopniu. Miejsca święte,
szego rzędu. Człowiek spontanicznie poszu‑
kościoły, kapliczki, cerkwie, meczety, cmentarze,
kuje transcendencji, czegoś, co go przekracza
najczęściej znajdują się w lasach, puszczach.
i nadaje sens jego istnieniu, czyniąc, go mniej
Mistyka zielonych pagórków, dzikiej puszczy,
samotnym. Pozwala mu to wzrastać, wykra‑
ogromnych przestrzeni,
czać poza ludzkie możliwości, a czasami „stanąć
Prawa natury zdają się przeczyć har‑ monijnemu współ‑ życiu wszystkich istot, w tym ludzi. Dominujący w nich egoizm i chęć zaspo‑ kojenia własnych pragnień prowa‑ dzą do alienacji i nie‑ zgody. Dlatego nie‑ możliwe jest życie tylko według ele‑ mentu naturalnego, taka egzystencja rodziłaby jedynie zło.
łąk jest jakby odzwier‑
na progu atmosfery” i skoczyć w dół. Mały czło‑
ciedleniem stanu „sprzed
wiek odnajduje siebie właśnie jako większego
upadku”, spokoju i roz‑
w tym świecie, odkrywając wspólną tożsamość
woju w klimacie Sacrum.
z Przyrodą, Kosmosem, a w końcu z Bogiem.
Niech o tym zaświadczy
Zakrawa to na panteizm, ale lepiej mówić
krótka anegdota.
o panenteizmie: Bóg zawiera przyrodę w Sobie,
Pewien ksiądz na wsi
a jednocześnie ją przekracza, transcenduje. Być
rozmawiał ze starszą
może taka koncepcja jakoś nam Tajemnicę tłu‑
kobietą, o Bogu i doświad‑
maczy. Widzimy jedynie to, co stworzone, czy
czaniu Boga. Duchowny
to w wyniku ewolucji, czy odwiecznego zamy‑
zaczął opowiadać o Pię‑
słu, ale zarazem zostajemy odesłani „gdzieś
ciu Drogach św. Toma‑
dalej”, „gdzie indziej”. Także w katolicyzmie cała
sza z Akwinu. Zapytał
przyroda naznaczona jest znakiem obecności
staruszkę, który argu‑
Boga, każdy jej element i cały Wszechświat.
ment najbardziej do niej
Chciałoby się powiedzieć za Teilhardem
przemawia. Na co odpo‑
de Chardin: „(…) Chrystus przyszedł po to,
wiedziała „- Ja posiadam
by przyoblec, zbawić i uświęcić świętą materię”
te wszystkie, drogi, argu‑
Rozumianą, jako całokształt otaczających nas
menty u siebie na polu,
wszechrzeczy. Zatem świat jest jakiegoś rodzaju
na łące. Chce je ksiądz
znakiem. A może obrazem, jak mówił Martin
zobaczyć?” Do takiej
Heidegger. Ale takim, który odsyła nie do nas,
odpowiedzi ksiądz już
lecz poza siebie.
nic nie był w stanie
Taka obrazowość pełni centralną funkcję
dodać. Ta staruszka
w prawosławiu, naszych braci w wierze. Przy‑
miała w swoim odczuciu
toczę jeszcze jedną anegdotę.
widzialny dowód har‑
Kilka osób rozmawiało ze starym pasterzem
monijnej cyrkularności,
bydła o ludziach, przyrodzie i Bogu. W końcu
rytmicznego bicia serca Stwórcy. Musiała też
starzec stwierdził: „Święta Cerkiew poucza,
wiedzieć, że obowiązują pewne prawa i samo‑
że pod ikoną kryję się Bóg, ale ja wiem, że taką
dzielnie zakładać, iż istnieje ktoś, kto je ustano‑
żywą ikoną jest człowiek. Jest nią także cała
wił. Całość tych praw i okoliczności czasu, zsyn‑
przyroda: kwiaty, góry, zwierzęta… Wszystko
chronizowanych z chrześcijańskimi świętami,
wyszło z ręki Boga i chyba wszystko jest ikoną
obrzędowością, ludową pobożnością, aktuali‑
(…) ” Ikonostas w kościele prawosławnym,
zuje się w prozie życia, rodzeniu i umieraniu.
zawsze jest zwrócony w kierunku wscho‑
Pozwala na jednoczenie tego, co na ziemi z tym,
dzącego słońca, a wykonany jak każda ikona
co ostatecznie Niewidzialne. Stara kobieta nie
z naturalnego drewna. Ilustruje duchowość
potrzebowała rozumowego dowodzenia, dla
człowieka w sposób symboliczny i nawiązuje
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
7 do kontaktu z przyrodą. Która jest równie
własnych pragnień prowadzą do alienacji
symboliczna, gdy postrzegamy ją jako przenik‑
i niezgody. Dlatego niemożliwe jest życie tylko
nioną boskim blaskiem, sięgającym kosmosu
według elementu naturalnego, gdyż taka egzy‑
i wszystkich galaktyk, jako mająca swój cel
stencja rodziłaby jedynie zło. Na co Sołowjow
w Chrystusie, pierwszym i ostatecznym sensie
dość paradoksalnie odpowiada: „Od najdrob‑
świata. Taki namysł pozostaje bliski zarówno
niejszej cząstki substancji, ciążącej ku innym
Prawosławiu, jak i katolicyzmowi.
cząstkom, do wysoko rozwiniętych gatunków
W. S. Sołowjow twierdził, że wcielenie Boga
zwierząt, pochłaniających inne organizmy
dokonało się, by nadać światu sensowność
w procesie odżywiania albo łączących się
w ludzkiej świadomości. Można powiedzieć,
z podobnymi sobie w akcie płodzenia – wszę‑
że człowiek jest dziedzicem, który powinien
dzie ukazuje się i działa wieczny sens istnienia,
ten świat przemieniać, czynić bardziej przej‑
odwieczne Słowo niemającego początku Boga.
rzystym. Sens objawiony w Chrystusie nadal
Słowo to neguje wszelkie odrębne, niepowią‑
przejawia się w przyrodzie, jednocząc tym
zane z niczym istnienie, łączy nierozerwal‑
samym w człowieku, element boski i naturalny.
nymi więzami jedno z drugim i każdą istotę
Tworząc Bogoczłowieczeństwo rozumiane jako
ze wszystkimi innymi i z ich chaotycznej wie‑
połączenie Bóstwa z przyrodą materialną.
lości tworzy jeden świat.”1�
Sołowjow uznaje uniwersalne powołanie czło‑
Sens świata zawiera się we wszechjedno‑
wieka do bezinteresownego usensownienia
ści, będącej tajemnicą życia przyrody. Jedynie
świata i powracania do jedności z Bogiem.
człowiek może jej doświadczyć i urzeczywistnić
Taki sposób myślenia wydaje się dziś rzad‑
w sobie jako osobisty sens. Nie tylko przyroda,
kością, ale zdarza się jeszcze u ludzi ducho‑
ale także historia ludzkości urzeczywistnia
wego pogranicza. Ponieważ żyją niespiesznie
mądrość poprzez jednoczenie i ukazywanie
w środowisku przyrody i innych, bywają bar‑
sensu wszechrzeczy. Człowiek posiada zatem
dziej refleksyjni i otwarci na „nienowoczesne”
moc sprawowania władzy nad przyrodą i to,
przeżycia.
jak ją wykorzystuje, powinno odpowiadać jego
Kluczowe jest zdanie sobie sprawy z obec‑
powołaniu.
ności zła w świecie i ludzkim życiu. Cierpienie
Człowiek może poznawać prawdy rządzące
będące skutkiem zła nie może zostać zaakcep‑
światem. Rozumieć przyrodę i patrzeć na nią
towane. W naturze i pomiędzy zwierzętami
całościowo, jako na dowód i ikonę, w którą
zło pozostaje mimowolne. Jak twierdził Soło‑
został wpisany. Patrząc na naturę wyłącznie
wiow, człowiek ma dwie możliwości, spośród
jednowymiarowo – fizykalnie, spłaszczamy
których dokonuje wolnego wyboru. Albo
obraz, sprowadzając refleksję nad dziełem
będzie realizował swoje powołanie, czyniąc
Stwórcy do pytania, o narzędzia, jakich użył
świat lepszym i wykorzysta swoją moc, otwie‑
i metodę, jaką się posłużył. Co za tym idzie,
rając się na innych i na Boga, albo wykorzysta
traktujemy przyrodę jak surowiec. O tyle
swoją moc do zdobywania dóbr materialnych,
potrzebny, o ile jest dla człowieka i służy
co uczyni go niewolnikiem rzeczy i od Boga
powiększaniu obszaru jego władzy. Z takiej
odwróci. Chęć panowania zastępuje w czło‑
perspektywy nie widzimy organizacji i sensu
wieku wolę jednoczenia świata. Nasze zmysły
istnienia świata. Liczne pytania i problemy
dążą do konsumowania materii w oderwaniu
związane ze wspólnym bytowaniem pozostają
od jej duchowego czynnika, który człowiek
bez odpowiedzi.
powinien wydobyć na jaw. Prawa natury zdają się przeczyć harmonij‑
Wszystko, co wyżej powiedziałem, wiąże się z filozofią prawosławnego Wschodu i postawą
nemu współżyciu wszystkich istot, w tym ludzi.
Chrystocentryczną. Jednak idee Sołowjowa
Dominujący w nich egoizm i chęć zaspokojenia
wydają się bliskie mieszkańcom duchowego
Maciej Dulewicz – stu‑ diuje teologię na PWTW (Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie) Bobolanum oraz filo‑ zofię na Uniwersytecie w Białymstoku, kilkukrot‑ nie nagrodzony na ogólno‑ polskich konkursach foto‑ graficznych, zamieszczony tekst jest jego debiutem.
8
pogranicza. Z jednej strony mamy tu rozwiniętą intuicję czegoś na kształt wschodniego Bogo‑ człowieczestwa, a z drugiej powiew zachod‑ niej cywilizacji i materializmu. Pogranicze to bowiem również miejsce styku przyrody i cywilizacji, kosmocentryzmu i antropocentry‑ zmu. Jedna sfera oddziałuje na drugą, tworząc obszar zmieszany. Rozwój cywilizacji przesłonił przyrodę. Ludzie mieszkający w dużych miastach, oto‑ czeni często bezkształtną i szarą, choć coraz częściej pstrokatą materią ludzkiego wyrobu, biegną gdzieś przed siebie. Żyją w pośpiechu, uganiając się za promocjami, zakupami, ucieka‑ jącym autobusem. Być może biegną i śpieszą się, bo sądzą, że tak muszą. Zalewa ich coraz wię‑
Fot. Maciej Dulewicz
cej informacji i mają coraz mniej czasu na ich
Ludzie pogranicza stoją przed wyborem, pomiędzy tym, co bar‑ dziej pierwotne a tym, co nowo‑ czesne. W rodzącym się kon‑ flikcie między sferą widzialną i niewidzialną.
by dorównać „ideałom” żyjących w dobrobycie. Wydawać by się mogło, że to już sama cywili‑ zacja podjęła za nas decyzję o tym, jakie życie będziemy prowadzić. Skrajny antropocentryzm i racjonalizm przekształcający się w nihilizm. Zamyka on nas w ciasnych okowach egofa‑ nii, zimnej kalkulacji tego, co przydatne i tego, co nieużyteczne. Ludzie pogranicza stoją przed wyborem, pomiędzy tym, co bardziej pierwotne a tym,
Przypisy:
co nowoczesne. W rodzącym się konflikcie
1. W. Sołowjow, Wybór
między sferą widzialną i niewidzialną.
pism, t. 1, tłum. J. Zychowicz, Poznań 1988, s. 56
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
przetworzenie. Chcą coraz wyższych zarobków,
Prawdą jest, mili moi, że w życiu każdego z nas są sfery pograniczne, Sacrum i Profanum, Wschód i Zachód.
9
Zarys pogranicza
Wschód i kresy Nacjonalistyczne mitologizacje ziem wschodnich (w II Rzeczpospolitej)
Paweł Kuciński
Kiedy powstają legendy? Jak tworzone są społeczne mity i klechdy? W przypadku Kresów Rzeczpospolitej na to pytanie odpowiedzieć
I
łatwo. Pamięć o miejscu utraconym projektuje deficyt emocjonalny,
Radykalni nacjonaliści w publicystyce i poezji
potem uzupełniany o nowe wątki z czasem – w społecznej nieświado-
manifestują determinację polskiego charakteru
mości układające się w większe fabuły i narracje. Tak tworzy się pamięć
narodowego, rozważają nie tylko jego „struk‑
o przestrzeni nieistniejącej, narracyjny projekt braku, którego jedyną
turę”, ale wpisują do wierszy i artykułów także
ontologią okazują się ekspresje mogące zaistnieć tylko i wyłącznie
emocje „prawdziwych Polaków”. Imputują spo‑
jako (od)twarzane fabuły. Kresy w dwudziestym wieku, po II wojnie
łeczeństwu mocarstwowe intuicje, pragnienia
światowej są właśnie taką ekspresją utraty. Przed wojną jednak były
oraz oczekiwania narodu, rozumianego jako
argumentem politycznym i mitycznym, racjonalnym o tyle, o ile – para-
hipostatyczna osobowość, obdarzona instynk‑
doksalnie – sfabularyzowanym. W latach 30. w publicystyce i poezji
tem zdobywczym, zbiorowym, kolektywnym
różnych obozów politycznych, przede wszystkim – sanacji i radykalnej,
umysłem. Tworzą mit geopolityczny przy‑
nacjonalistycznej prawicy – funkcjonują w oparciu o zamierzchłe opo-
szłej Polski, która „dzierży prymat nad Środ‑
wieści, choć wcale nie jako wyobrażenie i fantazmat, ponieważ są także
kowo‑wschodnią Europą”, panuje nad narodami
częścią nowocześniejszej geopolitycznej historii – przywracania Polski
Europy Południowej, a gestowi zawłaszczenia
na mapę Europy. Na tym ambiwalentnym tle tworzone i wypracowy-
i inkorporacji często towarzyszy propaganda
wane są mity polityczne, jak również prowadzona jest pragmatyczna
rzekomo wspólnego losu i historii. Nacjonaliści
wewnętrzna walka, której Kresy, a przede wszystkim – ich mieszkańcy,
obwołują się spadkobiercami tych pojęć. Zdają
mniejszości narodowe, są zakładnikami.
się zatem powtarzać za Herderem, wyklucza‑ jąc z jego koncepcji to wszystko, co było w niej
pojęcia „antropogeografii”, jednego z termi‑
romantycznie demokratyczne, że „warunkuje
nów‑poprzedników geopolityki2, mówią więc:
mitologię szczególnie ta ilość dobra i zła, którą
„Religia, nauka i poezja w znacznym stopniu
naród znajduje w przyrodzie […] zależy […] [zaś]
są odbiciem natury w duszy ludzkiej”3. Należy
od tego, jak naród tłumaczy jedno przez drugie”1.
pamiętać, że Ratzelowskie stwierdzenia
Jak wiadomo, z takiego podejścia wynikało
o konieczności i determinacji, wraz z hasłem
romantyczne zainteresowanie inną kulturą,
ekspansywności, zdobywczego ciążenia każ‑
uznanie pluralizmu, a jednak dalekim echem
dego narodu ku „wielkiej przestrzeni” przygoto‑
tej koncepcji są egoizmy narodowe i szcze‑
wywały, choć nie bezpośrednio, grunt dla nazi‑
gólnie dwudziestowieczne partykularyzmy,
stowskich koncepcji „przestrzeni życiowej”4.
imperializm, kolonializm czy w końcu nacjo‑
Niemniej już przed II wojną nacjonali‑
nalizm. Za Franciszkiem Ratzelem – autorem
styczne pojęcie „granic” powiada o narodzie,
10 który zamieszkuje dane terytorium (lub
wszystkim jednak – twórczy, własny i polski,
do którego rości sobie prawa), w obrębie któ‑
narodowy, który by odróżniał mesjanizm Polski
rych tworzy własne niepowtarzalne opowie‑
od innych – totalitarnych nazistowskich, faszy‑
ści o początkach i nowsze. Przekształciwszy
stowskich, komunistycznych bądź rozkłado‑
z symboliczno‑poetyckich podań i legend –
wych – ówczesnych misjonizmów:
służą mu one do ekspansji i podboju, nieko‑
„Trzeba mieć, do licha, większe ambicje.
niecznie realnego. To w podaniach i legendach
Trzeba mieć ambicję wyjścia na świat z wielką
powstają symboliczne granice, to ziemia nimi
ideą, godną wielkiego narodu. […] Trzeba mieć
ograniczona jest odbiciem natury psychicznej
ambicję stania się ośrodkiem przebudowy,
narodu, na którą wpływ ma środowisko. Może
stworzenia takiego wkładu w strukturę cywi‑
dlatego, polityczne „Granice zewnętrzne dla
lizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy,
woli ludzkiej są względne. Ich usunięcie nie
po długich wiekach, kiedy Polski może nie
jest prawie nigdy niemożliwe, wymaga tylko
będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś
niekiedy wysiłków nieprawdopodobnie wiel‑
żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma
kich. Mówiąc zatem o przyszłości narodu,
z wasalstwa wobec niej”7
mówić należy zatem o nieprawdopodobień‑
– powtarzał Stanisław Piasecki, przeko‑
stwach niż o niemożliwościach” . Nic więc
nany zaś, że „kompleks niższości jest przecież
w tym dziwnego, że geopolityka przechodzi
odwrotną stroną kompleksu wyższości; oba
w geopoetykę:
łączą się ze sobą nierozdzielnie”8 – dodawał
5
„ku pokrzepieniu serc”: „W tym miejscu jesteśmy dziś – mała scalona
Granicami, rzekami
Polska z wielkimi ambicjami historycznymi,
podzwaniają puklerze. Księżyc – Włodyka wznosi ramię, stanic kresowych strzeże
6
uzasadnionymi przeszłością, prężnością naro‑ dową i położeniem geograficznym na przeciągu wichrów ze wschodu i zachodu. Tu można być
Nacjonalistyczne rojenia o „polskiej Epoce Europy”, Imperium „Trzech Mórz”, nad którym
tylko albo czymś wielkim i potężnym, albo nie być”9.
panują Polacy, dzierżąc władzę hegemona,
Ta groźba i buta określały nacjonalistyczne
zyskują odzwierciedlenie w narodowych wier‑
emocje związane z poczuciem misji. Ambicje
szach i poematach. W Wyzwolonych mitach
narodowców, których treścią był „prymat nad
Jerzy Pietrkiewicz powie o żywych granicach
środkową słowiańską Europą. Prymat polega‑
ciągle przesuwanych dalej na Wschód wolą pra‑
jący na tym, że temu światu niesie się ognie
słowiańskich bogów wspieranych przez elitę
Zachodu”10.
wojowników:
Pietrkiewicz celowo modeluje „kresowość” terytorium poetyckiego, wykorzystując mity
Na granicach Chrobrego słychać palów żela‑ zny huk, echo im odpowiada pośród kresowych stanic. Szeroki wiatr się zrywa, kołuje, wieki wzywa,
„dzikich pól”, zamieniając niczyje, terra inco‑ gnita, na „nasze”, gdzie: „Żelazem palów jest wbita w rzeki narodu wola[…]/każda droga jak pancerz oddzwania twardym krokom” (Wyzwolone mity). W ten sposób nadana toż‑
ciemnymi nocami wybuchają powstania,
samość narodowa jest, a przynajmniej ma być
Dadźbóg‑Jarowit dmie w wojenny róg.
heroiczna. Mit kresów, a także zdobywanego
(Pietrkiewicz, Wyzwolone mity)
Wschodu, polskiej wersji Drang nach Osten, a pewnie i Bismarckowskiego Kulturkampfu,
Misja dziejowa Polski, koncepcja lanso‑
służy przede wszystkim do oceny „zawartości
wana przez radykalnych nacjonalistów, miała
polskości w Polakach”, wedle której mierzy się
mieć charakter ofensywny, zdobywczy, przede
determinację „wielkości”.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
11 II Nierozerwalny związek poetyki z polityką znaj‑ duje odzwierciedlenie w wierszu Turystyka. Za prędko w mit Ukrainy wyrósł liryczny błąd, który zasadził ojciec pod niepodległy miecz: wyrasta mit ugłaskany i w oczach szerzy swe „precz” (Pietrkiewicz, Turystyka) Nie przypadkiem pisze się tu o nienawiści, której źródło znajduje poeta nie tylko w pol‑ skiej liryczno‑romantycznej „kresowej wol‑ ności”, znanej choćby z Marii Malczewskiego
W tym miejscu jesteśmy dziś – mała scalona Polska z wielkimi ambicjami historycznymi, uza‑ sadnionymi przeszłością, pręż‑ nością narodową i położeniem geograficznym na przeciągu wichrów ze wschodu i zachodu. Tu można być tylko albo czymś wielkim i potężnym, albo nie być.9
i w innej wersji – z Mohorta Wincentego Pola. Przede wszystkim nacjonalista ujawnia poli‑ tyczną dyskursywność swojego wiersza. Daje
za właściwy sposób artykułowania sprzeciwu.
do zrozumienia, że język poezji zawiera w sobie
To raczej ona – władza – od zawsze obawiała
postawy światopoglądowe. Nie tylko zdolny
się poetów i lirycznej (lub satyrycznej) konte‑
jest je opisać, ale także stworzyć matryce wła‑
stacji. Wiedział to marzący o idealnym pań‑
ściwego postępowania w świecie rzeczywi‑
stwie Platon (przypomnijmy: według. Karla
stym, a – z drugiej strony – na świat opisywany
Poppera Państwo to jedna z pierwszych utopii
wywierać realny wpływ.
totalitarnych i zarazem – realna instytucja cier‑
Polityka podana za pomocą formuł poetyki
piąca z powodu degenerującej społeczeństwo
jest niekiedy jedynym możliwym sposobem
demokracji11); wiedział o tym Hitler z nazistow‑
ekspresji dostępnym dla działaczy opozycyj‑
ską koncepcją „sztuki zdegenerowanej”. Ale
nych, to jest wszystkich niesprawujących wła‑
wiedziała to również, dryfująca ku autoryta‑
dzy, a zatem także tych, z najsłuszniejszych
tywnemu modelowi rządów, sanacja po 1935
powodów trzymanych przez społeczeństwo
roku w Polsce, kiedy obawiała się nie tylko
demokratyczne z dala od instytucji i pozbawio‑
oenerowskich bojówek krążących po ulicach
nych (resp. notorycznie drogą plebiscytu pozba‑
Warszawy, ale też – romantycznego radykal‑
wianych przez nie) prawa do decyzyjności.
nego i zdegenerowanego idealizmu bepistów,
Polityczna radykalność, antydemokratyczne,
ich magicznych haseł będących wezwaniem
antysemickie, szowinistyczne, wywrotowe
do rozruchów i burd. I vice versa: radykalni
hasła (z których słynął polski faszyzm w ciem‑
narodowcy spod znaku Mieczyka Chrobrego
nej dekadzie dwudziestolecia), a nawet stopień
doskonale wykorzystywali tradycję roman‑
demokratyzacji społeczeństwa nie odgrywają
tyczną, poetykę patosu, heroizmu do walki
w procesie wyboru poezji jako istotnej formy
politycznej, skupiając się na, jak im się zdawało,
walki z hegemoniami (jak uważali nacjonali‑
immanentnej dla tej formacji postawie buntu,
ści demokracja była taką hegemonią), żadnej
którą samowładnie przejmowali jako niedości‑
istotnej roli. Nie o radykalność haseł chodzi,
gniony model kontestacji. Popiłsudczykowski
ich słuszność bądź niesłuszność z etycznego
romantyzm państwowo‑twórczy okazywał się
punktu widzenia, gdy poezja – obojętnie czy
zatem fałszywy, chybiony i pozbawiony funk‑
przez opozycję demokratyczną, czy antyde‑
cji perswazyjnych, ponieważ został zinstytu‑
mokratyczną – faszystowską – zostaje uznana
cjonalizowany. Próba państwowej mitologii
12 romantyzmu przegrywała w walce na słowa
Albowiem mit i lirykę dzieli właściwie
z nacjonalistycznym radykalnym historycy‑
wszystko. W liryczności, która miast o czło‑
zmem, fałszywie pojmowanym tradycjona‑
wieku mówi o „przyrodzie”, zauważa wszystko
lizmem i wskrzeszanym w ich publicystyce
wokół niego zamiast żywej istoty, z jakąś deter‑
i wierszach mitem narodu od zawsze ścierają‑
minacją realizując przebrzmiały, banalny już
cego się z jakąś władzą (najpierw zaborczą, teraz
rytuał, swoistą wulgarną reinkarnację hora‑
– państwową lub też obcą i ukrytą – żydowską).
cjańskiego ut pictura poesis – dostrzegał Alfred
To pod piórami radykałów – w poezji – rodził się
Łaszowski:
zmodernizowany mit romantycznego buntow‑
chorobliwą celebrację pustki duchowej czło‑
nika – nacjonalisty, sama poezja zaś stawała się
wieka, który dlatego »naświetla się«, pobudza
orężem w rozgrywce z demokratycznym świa‑
pejzażem, bo sam jest w gruncie rzeczy ubogi,
tem, który młodzi chcieli podpalić.
jałowy i pusty – potrafi tylko odbierać wrażenia
Nacjonalistyczna mitografia starannie jest
w trybie bezpośrednim, aby potem przetworzyć
przygotowywana. Zanim powstanie wyobra‑
je zupełnie mechanicznie przy pomocy obowią‑
żona Wielka Polska (której częścią są poetyc‑
zujących konwencji, czy zasad rzemiosła.12
Jak wszystkiemu, także kresom, nacjonaliści przyznają rangę pojęcia psychologicznego, widzą w „polskiej przestrzeni” element woluntarnej gry ze światem, która ma być agresywna, nawet jeśli – a może przede wszyst‑ kim dlatego że – to poetycka roz‑ grywka wyobraźni.
Reminiscencje tego sądu powracają w Tury‑ styce. Pietrkiewicz analizuje właśnie „mental‑ ność turysty” – postawę bierną i nijaką, bezide‑ ową, osobowość zdolną wyłącznie do zachwytu: Cerkiewne dzwony na niebie, dzwoniący sad, urwiska słońca na niebie i jary ciszy. Jastrząb krążył pod chmurą, teraz za las spadł, wejdziesz w widnokrąg i Dniestr usłyszysz. Niosły blaski po rzece, niosła smukłość cieni, bulgot pod wiosłem wierny, piana na ustach fal, Okopy Świętej Trójcy i zmierzch jak wes‑ tchnienie – jeden zakręt, już drugi i trzeci spłynął w żal. (Pietrkiewicz, Turystyka)
kie wizje żywej granicy woalujące polityczną ekspansję „żywiołu polskiego” na Wschód, jesz‑
Jak wszystkiemu, także kresom, nacjonali‑
cze dalej niż kresy), mit w nacjonalistycznej
ści przyznają rangę pojęcia psychologicznego,
publicystyce i poezji jest najpierw teoretyczną
widzą w „polskiej przestrzeni” element wolun‑
konstrukcją, wypracowywaniem właściwego
tarnej gry ze światem, która ma być agresywna,
języka, poszukiwaniem genologicznej formy
nawet jeśli – a może przede wszystkim dlatego
i ideologicznej formuły mającej być uzasadnie‑
że – to poetycka rozgrywka wyobraźni. Jeśli –
niem wyboru. Właśnie z nim związana jest fraza,
twierdzi Pietrkiewicz, „artysta ustawia siebie
którą w omawianym wierszu łatwo przeoczyć.
na tle rzeczywistości, która go absorbuje kolo‑
„Liryczny błąd” wpisuje się w dyskusję wewnątrz
rystycznie”, po to tylko, by „uzyskać harmonię
ideologiczną, która, nie tracąc charakteru geno‑
między potrzebami chwili, a swoim piękno‑
logicznego, była jednym ze sposobów opozy‑
duchowskim wygodnictwem[…]”, to wówczas
cyjnej antydemokratycznej retoryki i batalii
„krajobraz przytłacza wyobraźnię”, która „stacza
o słowo narodowe, modelowy język nacjonali‑
się po równi pochyłej liryzmu »napisanego«”13.
zmu polskiego – walki na słowa i gatunki.
Tak – udowadnia poeta –
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
13 powstała piękna poezja napisana. Brak
postawę „odczytywania”, „wyobraźni słowa”,
pięknej, a raczej wielkiej poezji przeżytej. […]
taktykę „braku komentarza”, w deficyt refleksji
Artysta poszukuje w pięknie dekoracji, zamiast
„mocarstwowej”. W Tęsknotę, która dławi praw‑
tę dekorację na nowo, po swojemu przemalo‑
dziwe emocje, ów ideowy głos, i jest „liryzmem
wać i nad nią się wznieść – w sferę agresywnego
duszy”, estetycznym ekwiwalentem demokracji.
przeżycia” .
Zdaniem Pietrkiewicza powinno być inaczej:
14
Słowo ma chwytać rzeczywistość, rozbijać złote ramy wiersza, którego
Haftuj się pieśni, haftuj się ziemio, Seretem, Dniestrem i Zburczem Myślcie: tutaj ruiny drzemią,
[…] nie można wrzucić w walizkę, odjechać stąd.
Rzeki przeszłości dno płuczą…
[…]na skalach podolskich, choć piosnka, choć sielska wieś.
Jeszcze na Dzikich polach wiatr mglisty.
Orły białe wytłaczać musi turysty krok. (Pietrkiewicz, Turystyka) W Wyzwolonych mitach będzie podobnie:
Orły Zatrte? Przemów turysto! (Pietrkie‑ wicz, Turystyka) Po latach nacjonalistyczni poeci i publicy‑ ści uderzają w lirykę i jej konwencjonalność.
Tobie, poezjo polska, korzenie nie uschną od żalu
Powstaje przez to poezja niezdolna, by realizo‑ wać rewolucyjne i dalekosiężne cele ideologii
W kopułach Krzemieńca odkrzykniesz, na larum zaświeci Krzyż
narodowej. Dlatego do wiersza, zamiast niej – liryki – wkracza polityka. Mit Ukrainy powstał
(Pietrkiewicz, Wyzwolone mity)
(również) z nieprzemyślanych, zdaniem poety,
Pierwszą reakcję „turysty- poety”, Polaka
rowskiej, która ma we współczesnej polityce
na Kresach, a więc bierny zachwyt, żal – poezja
państwa wobec mniejszości ukraińskiej. Wia‑
musi przerywać retrospekcją wielkości, pamię‑
domo, o kim pisze Piasecki:
nie tak niedawnych pomysłów Ukrainy Petlu‑
cią, która, gdy „[…] stąpa przeszłość w rycerskim pochodzie: Trembowla, Zbaraż, Bar, Dzikie
Patriota dawnego pokroju wyobrażał
Pola…” (Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców)
to [zagadnienie ukraińskie – P.K.] sobie bardzo
– narzuca miarę wielkości. Nacjonalista powi‑
nieskomplikowanie: oczywiście, nie ma żad‑
nien wyłapać podskórną dynamikę świata, zło‑
nego narodu ukraińskiego, tylko są ciemne
15
żonego – jak każdy element, na który spojrzą
kmiotki ruskie, których starsi bracia Polacy
heroicznie usposobieni narodowcy – z emocji
poprowadzą, jak zechcą na swoje podwórko.
odczuwającego i pamiętającego podmiotu.
Perswazją i kijem na przemian, po szlachecku.
„To przecież [jasne –P.K.], że baszt oczy zapadłe
Tymczasem z owych „ciemnych kmiotków”
w stęchły mrok, […] że na chmurach zamkowych
wyłoniła się inteligencja ukraińska o świa‑
chora pieśń […]” (Turystyka), że zatem – smutek
domości narodowej tak mocnej i napięciu
i irracjonalny żal są pierwszą reakcją, pozwa‑
ideowym tak silnym, że już tu mohortowskie
lającą marzyć temu i podobnym mu „turystom”
metody wydają się być wątpliwymi w skutecz‑
w obliczu Okopów Świętej Trójcy. A jednak
ności. Nawet, gdyby się je chciało stosować16.
wyłącznie taka, pozbawiona głębszej refleksji reakcja li tylko estetyczna i nostalgia – nie odrze twierdzy z tradycyjnej liryczności, i opresyj‑
Ich poetyckie reminiscencje powracają w wierszu Do poetów Ukraińców:
nego, także w tradycji literatury polskiej unie‑ śmiertelnionego – romantyzmu, który po wie‑ kach przerodził się w skonwencjonalizowaną
O jak Wam, Poeci podać najszczerzej te słowa,
14 by nie błysnęły policyjną pałką! (Pietrkie‑ wicz, Do poetów Ukraińców)
dopowiada, że nic więcej prócz tego wyznania „polski poeta” uczynić nie może. Bezwzględne przekonanie, że „Ukraińcy
Nagle okazuje się, czym jest ta polityczna
są narodem […]”19 – pozwala na eksplikację
poezja nacjonalistów: „śpiewem wolności”,
własnego poglądu na kwestię ukraińską, który
„romantyczną otuchą i symboliczną nadzieją”:
wykazuje cechy dyskursu kolonialnego:
Bo krwi z poezji nikt niczym nie zetrze. Bo wolność jednaka dla wszystkich we wie‑ trze, (Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców)
„Jeżeli jest możliwość budowy prawdziwego państwa ukraińskiego, to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy centrum Zachodniej Cywilizacji, środek nowego porządku będzie w Polsce. Kiedy
A jednak też – paradoksem. – crux interpre‑
człowiek znad Dniepru będzie mógł wybrać nie
tum nacjonalistycznych wizji Polski – mocar‑
rosyjski materializm, tylko polski spirytualizm,
stwa i poetyckiej, Wielkiej, uświęconej mogi‑
nie rosyjski kolektyw tylko polską rodzinę, nie
łami, w których:
rosyjską produkcję tylko polską twórczość, nie rosyjski internacjonalizm tylko polską miłość
Miłość do ziemi najgłębsza […],
własnej narodowości, nie rosyjski marksizm
gdy krzyże całuje zapłakany nów,
tylko chrześcijaństwo. Kiedy będzie mógł
cmentarz się staje świątynią
wybrać […] i kiedy „wybrawszy” będzie chciał
[…]
i mógł w imię idei stoczyć walkę bezwzględną”20.
Tu serce Polski najjaśniej zabiło. To Lwów, to Lwów… (Pietrkiewicz, Do poetów
W to wszystko zamieszana jest poetyka. Pietrkiewicz przemawia do Ukraińców języ‑
Ukraińców)
kiem lirycznym, który sam wcześniej uznał Następny, wracający jak refren wers: „Jak
za fałszywy, metaforami, które, jak sam przy‑
wam miłość moją wyśpiewać, poeci ” (tamże),
znawał, są banalne i bezideowe (mówi o miło‑
oraz zapewnienia:
ści, lirycznym żalu, nostalgicznych melodiach kozackich fujarek), a w sensie literackiej tradycji,
Wasze i moje wiersze opina błękit,
bardzo – może nawet zanadto, wobec politycz‑
szumem lasów wrastamy w ziemię,
nej świadomości podmiotu – obiegowe21. To dys‑
bo przecież kiedyś tak było:
kurs wewnętrzny, tak jak nacjonalistyczny
Dnieprem płynęły polskie piosenki. (Pietr‑
antysemityzm oparty na zasadzie: „wszystko
kiewicz, Do poetów Ukraińców) –
o nich bez nich”. Tu także nie zakłada się sprze‑ ciwu. Jedyna różnica polega na tym, że obcy nie
– zakrawają na – lub po prostu prezentują
musi nosić, tak jak Żyd, wyraźnego stygmatu,
zalegalizowaną w poetyce ideologicznej – hipo‑
a inny, może stać się tym, kto i tak będzie „nasz”.
kryzję . Niełatwo zdać z niej sprawę poecie
Nacjonalizmy i radykalne ideologie po pro‑
lirycznemu, „[…] kiedy słońce dwoma Ojczyznami
stu stać na to, by czasem, dla celów własnej
wschodzi./Nie świeci już, ale boli.” A jednak hipo‑
wewnętrznej propagandy, kusić i nęcić „inne
kryzja ta w pełni jest uświadamiana jako fakt,
narody”, powoływać się „odrębność i atrakcyj‑
którego obejść niepodobna. Nacjonalizm wów‑
ność polskiej kultury[, która] polegała właśnie
czas przypomina sobie o swoim politycznym
na urzeczywistnianiu […] ideałów chrześcijań‑
charakterze, że zrezygnować w imię miłości
skich”22, bo „nie ogniem i żelazem, ale toleran‑
17
i braterstwa z Kresów Wschodnich nie można
cją narodową i religijną budowała Polska swą
żadnemu Polakowi, „Wiem – mówi Pietrkiewicz
potęgę na Wschodzie Europy, sięgając po Morze
do Ukraińców – ten błękit w waszych wier‑
Czarne”23. Niekoniecznie też, by pokazać swoje
szach krwawi” , ale także między wierszami
prawa, wskazane jest mówienie o wrogu, gdy
18
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
15 można zwracać się do innych jak do przyjaciół,
Kresów zaś – potęgowało wymiar poetyckiej
mówić o kulturowej i historycznej wspólnocie
obcości tych ziem. Ponadto, o czym nie należy
celów i ideałów, która jest i będzie zhierarchizo‑
zapominać, kresy w publicystyce nacjona‑
wana. „Pobity” może stać się podbitym, podda‑
listycznej były miejscem zesłania, separacji
nym, którego rządzący będą „kochać” miłością
i odosobnienia przeciwników politycznych
hegemona i razem pisać „te same wiersze”. Pod
rządów pomajowych. Radykalny kontekst poli‑
wspólnym polskim niebem, które już nie będzie
tyczny – doraźność Berezy Kartuskej, ironicz‑
mienić się różnymi odcieniami narodowości.
nie nazywanej przez oenerowców „rezerwatem na Wschodzie”, w którym państwo więzi swoje
III
ofiary, a także – niezależnie od opcji politycznej – twierdza Brzeska – brał górę nad lirycznymi
Nacjonalistyczna, radykalna idea polskiej misji
Okopami Świętej Trójcy czy malowniczymi
dziejowej, mimo retorycznych gestów wobec
ruinami Krzemieńca.
mniejszości, nie zdołała pod płaszczem hero‑
Nacjonalistyczna, radykalna idea polskiej misji dziejowej, mimo retorycznych gestów wobec mniejszości, nie zdołała pod płaszczem heroizmu i inten‑ cji li tylko defensywnych ukryć agresywnego przekazu i ledwie woalowanej nienawiści.
izmu i intencji li tylko defensywnych ukryć agresywnego przekazu i ledwie woalowanej nienawiści. Propagandowy fałsz całej konstruk‑ cji retorycznej ujawniał się wówczas, kiedy kończyły się panslawistyczne sentymenty, a na publicystyczną wokandę wstępowała figura wroga en bloc, którą nacjonalizm dzięki stereotypom dostosowywanym za pomocą nowoczesnych technik narracyjnych niekiedy przekształcał w mit o rysach epickich, niedo‑ statecznie poetycki jednak, by oblicze wroga mogło być zamaskowane. Kresy Wschodnie zawsze odgrywały poważną rolę w polskim dyskursie antyse‑ mickim. Choć o Żydach właściwie nigdy nie mówiono w nim inaczej jak o diasporze, a roz‑
Wymyślona antysemicka opowieść o getcie
proszenie na terenie całego kraju, miało potę‑
żydowskim na Kresach zrazu wydaje się pro‑
gować resentyment społeczeństwa polskiego,
wincjonalna. Publicysta, a raczej – korespon‑
to jednak właśnie tam – na Wschodzie – anty‑
dent poznańskiej „Tęczy” – nazywa ją jednak,
semici mieniący się „żydoznawcami”, zawsze
idąc trochę za amerykańskim mitem Dzikiego
chętnie lokowali ową „Judeopolonię”:
Zachodu, „Zjudaizowanym Wschodem”:
„Na przestrzeni 1412 kilometrów płaskiej
Jestem tu, na dalekim od Poznania polskim
z Rosją Sowiecką granicy, rozwartej jak olbrzy‑
Wschodzie. W Pińsku jestem. Czy to polski
mie ramiona, nie posiadamy miast polskich.
Wschód? – zadaję sobie pytanie, łażąc po mie‑
Chwilami wydaje mi się, że na Wschodzie
ście w dzień sabatu [sic!], zalany ludnością obo‑
mamy granicę żydo‑bolszewicką. Tedy te ziemie
jej mniejszościowej płci. […] Mniejszość? Nie
musimy skolonizować, przepolszczyć i gospo‑
popełniajmy nieścisłości!25
darczo ufortyfikować”24. Bliskość Rosji Sowieckiej – uaktualniała
Za chwilę zjawia się getto – jako wyobrażenie
stereotyp „żydo‑komuny”, rzekomo czyniąc go
i propagandowa opowieść, ale przede wszystkim
bardziej niźli w centralnej Polsce dotkliwym
– antysemicki ideał. Wymyślone, staje się ważne
i dokuczliwym, zróżnicowanie narodowościowe
i niezbędne. Ogranicza i łagodzi frustrację, którą
16 napawają dziennikarza „Tęczy” podwójnie wro‑
sobie wyobrazić, że taka przestrzeń, bez nadzoru
gie i niepolskie kresy:
i dozoru w ogóle może istnieć. To bowiem prze‑ strzeń pozostawiona własnej egzystencji, ale
„Wyruszyłem na oględziny miasta. Patrząc
nie zapomniana, pozbawiona „narodowej świa‑
na te szyldy o wypokraczonych, żydowskich,
domości”, ale świadoma swej – pejoratywnie
hebrajskich napisach, zastanawiałem się: Gdzie,
ocenianej przez „dziennikarza” – multikulturo‑
u licha jestem? I pasja mnie porwała wściekła,
wości. Jej niejednorodna tożsamość sprawia,
gdy przechodząc obok mnie, dwie, wypasione
że przejrzenie jej przez kogoś z zewnątrz, wej‑
na polskim chlebie żydówki prowadziły kon‑
rzenie w nią okazuje się niemożliwe. Jawi się jako
wersację… w języku rosyjskim”26 .
świadomie heterogeniczna a nade wszystko jest
Getto na Wschodzie w latach 30. symbo‑
wyposażone w schizofreniczną tożsamość, która
licznie zatem kompensuje tę i podobne wście‑
nie jest nawet polsko – żydowska, czy choćby
kłości, uśmierza ideologiczny nacjonalistyczny
polsko – rosyjska, a właśnie podwójnie wroga,
lęk przed „zażydzoną”, rozrośniętą nad miarę
totalnie obca. W odróżnieniu od „zjudaizowanego
przestrzenią, „żydowskim polipem”
bądź
wschodu”, getto, choć jeszcze bez haniebnego
„armią piątego zaboru”, amebą rozlaną na całą
muru – ale już istniejące jako narracja – można
27
przestrzeń narodową, mającą zdolność dyfuzji,
kontrolować i na tym polega różnica. Więcej
przyjmowania kształtu przestrzeni, w której
nawet – można sprawować nad nim władzę
diaspora aktualnie się znajduje, dążąc do jej cał‑
poprzez nadzór nad dyskursem, historią i opo‑
kowitego opanowania. Między innymi dlatego
wieściami, które – powtarzalne i inwariantne,
polskość na kresach jest dodatkiem, ewentu‑
wymyślone – przenikają do świadomości tłumu
alnie – w granicach prawa – pozostaje admi‑
jako opowieści obiektywne dlatego, że niefalsyfi‑
nistracyjnym frazesem – jest niedostrzegalna
kowalne. Fantazmaty przyjmują tu status faktów,
na „zjudaizowanym wschodzie”: „To nie jest już getto żydowskie! To neo‑Pale‑
stereotypy zaś – przez immanentną, zachłanną zdolność do multiplikacji, która pacyfikuje wszel‑
styna. Nas tu nie widać. Znajdujemy się zaledwie
kie próby ewentualnego sprzeciwu, jawią się jako
na marginesie życia społecznego. Jesteśmy tylko
prawdy niemal odwieczne, starodawne mądrości,
tolerowani. Polskość tu zepchnięta na szary
kiedyś objawione, które przez wieki zyskały moc
koniec: cicha, nieśmiała, jakby wystraszona.
permanentnego samo potwierdzenia.
Mieszkamy kątem. Niby nasza ziemia, ale nie mamy ani koncesji na handel, ani na tę ziemię
***
przewłaszczenia”28. Warto zwrócić uwagę, że między wierszami
Na koniec warto więc zauważyć, że oba roz‑
powyższej narracji o polskości, getto zjawia się
ważane powyżej pojęcia: Kresy i getto, a także
jako punkt dojścia, prawda, że niewyartykuło‑
pojęcie granicy i pogranicza, które nawet dzisiaj
wany, ukryty i niemal niezauważalny, niemniej
ewokują konotacje obrony, doskonale odpo‑
jednak istniejący, nawet realny – jeśli wziąć pod
wiadają innemu porządkowi – z zakresu teorii
uwagę moment osobistego przerażenia „spra‑
wojskowości. Wedle właściwego terytorium
wozdawcy” oraz nakładającą się na tę emocję
Państwa nacjonalistyczne Kresy są pojęciem
niewystarczalność języka opisu. Język dzienni‑
ofensywnym, Getto zaś odpowiada nacjonali‑
karskiej prezentacji traci swoją istotę – nie jest
stycznej kontrofensywie, Granica, choć u Pol‑
obiektywny ponieważ po pierwsze – wdzierają się
skich prawicowych radykałów, ruchliwa, jest
do niej emocje, po drugie zaś – gdyż zamierzone
kategorią defensywną. I choć ta pragmatyka
w tekście sprawozdawczym dążenie do auten‑
degraduje mityczność wyżej wymienionych
tyzmu prezentacji kapituluje przed ofensywno‑
pojęć, szczególnie mitu Ziem Wschodnich
ścią rzeczywistości zastanej, niepolskiej, żydow‑
i mitu Kresów, niszczy ich niewyszukaną, ale
sko‑rosyjskiej. Korespondentowi „Tęczy” trudno
w zbiorowej pamięci – spójną narracyjność,
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
17 demaskując metafory, pozbawia symbole, o któ‑ rych była mowa, migotliwości znaczeniowej
15. J. Pietrkiewicz, Do poetów Ukraińców, „Pzm” 1936, nr 20, s. 1.
zawartej w inwariantach opowiadanych legend
16. S. Piasecki, Odzew, „Prosto z mostu” 1935, nr 54, s. 1.
– to niewątpliwie dobrze. Nawet bowiem wiel‑
17. Por. „Mniejszości słowiańskie zdobędziemy dla Polski
kie mity i odwieczne narracje, nie wytrzymują
przez asymilację mas i zwalczanie wrogich jedno‑
bliskiego spotkania z perwersyjną wyobraźnią,
stek. Nie przez mechaniczne nakazy, ani naiwne schlebiania, ale przez wielki plan przebudowy kul‑
tożsamością „Prawdziwych Polaków“, zdobyw‑
turalnej i gospodarczej kresów, przez Powszechną
ców i konkwistadorów.
Organizację Wychowawczą, przez dopuszczenie oraz całkowite równouprawnienie mniejszości słowiań‑ skich w Organizacji Politycznej Narodu – prowa‑ dzi droga do zdobycia ludności kresowej dla Polski. Ukraińcy mają słuszne prawo dążyć do własnego pań‑ stwa na swoim terenie macierzystym, ale nie na zie‑ miach, które leżą w granicach Polski. Wszelka działal‑ ność mająca na celu oderwanie ziem polskich, będzie
Przypisy:
uniemożliwiona, a jej sprawcy wytępieni.” (Zasady
1. M. Reutt, Elementy geopolityczne, „Awangarda
Programu Nar.-Radykalnego, „Ruch Młodych” 1937, nr 2,
Państwa Narodowego”, 1939, nr 6–9, s. 218. 2. Por. tamże. Zob. też notę biobibliograficzną do: F. Ratzel, Geografia polityczna [1897], [w:] Przestrzeń i polityka. Z dziejów niemieckiej myśli politycznej, wyb. i oprac. A. Wolff‑Powęska, E. Schulz, tłum. Z. Coderny‑Loew i P.O. Loew, s. 251. 3. M. Reutt, s. 218. Cytat z Ratzela podawany przez Reutta bez identyfikacji źródła. 4. Zob. R. Sala Rose, Krytyczny słownik mitów i sym‑
pkt. 14., s. 25.) 18. Ten i poprzednie cytaty, J. Pietrkiewicz, Do poetów…, dz. Cyt. 19. S. Piasecki, W młodych oczach, „Prosto z mostu” 1936, nr 19, s. 1. 20. W. Wasiutyński, List do Ukraińca, [w:] Z duchem czasu, Warszawa 1936, s. 191. 21. Zob. G. Ritz, Postać Kozaka pomiędzy mitem
boli nazizmu, wprowadzenie R. Argullol, przeł. Z.
a historią w polskiej literaturze romantycznej, [w:]
Jakubowska, A. Rurarz, Warszawa 2006, s. 200.
Opowiedziany naród. Literatura polska i niemiecka
5. W. Wasiutyński, Misja dziejowa Polski, „Prosto z mostu” 1938, nr 55–56, s. 3.
wobec nacjonalizmów XIX wieku, pod red. I Surynt i M. Zybury, Wrocław 2006. 22. [Zespół „Polityki”], Polska idea imperialna, Warszawa
6. J. Pietrkiewicz, Wyzwolone mity, w tegoż, Wiersze
1938, s. 12.
i poematy, Warszawa 1938. Pozostałe wiersze
23. Tamże, s. 12–13.
Pietrkiewicza, jeśli nie zaznaczono inaczej, pocho‑ dzą z tego wydania. Ich tytuły podaję bezpośrednio po fragmencie w nawiasie okrągłym wraz z nazwi‑ skiem autora. 7. S. Piasecki, Imperializm idei, [w:] tegoż., Prawo do twórczości, Warszawa 1936, s. 66. 8. Tenże., Zadanie, które nas czeka, „Prosto z mostu” 1936, nr 46, s. 1.
24. L. Sobociński, Zdobywamy zjudaizowany wschód, „Tęcza” 1938, nr 11, s. 29. 25. Tamże, s. 29–30. 26. Tamże, s. 33. 27. Zob. S. Pieńkowski, Dwa Żywioły (Głos w sprawie żydowskiej), Warszawa 1913. 28. Tamże, s. 30.
9. Tenże, Imperializm… 10. K.S. Frycz, Zagadnienie Ukraińskie „Prosto z mostu” 1938, nr 2, s. 1. 11. Zob. K. R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogo‑ wie, przekł. H. Krahelska, wyd. II, Warszawa 1993. 12. A. Łaszowski, Poezja spacerowiczów. Dlaczego publicz‑ ność nie czyta wierszy?, „Kronika Polski i Świata” 1938, nr 18, s. 9. 13. J. Pietrkiewicz, Niech żyje liryka imperialistyczna!, „KPiŚ” 1938, nr 19, s. 7. 14. Tamże.
Paweł Kuciński – doktor, adiunkt w katedrze kultury XX wieku na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Autor kilkunastu artykułów dotyczących literatury polskiej radykalnej prawicy lat 30. Zainteresowania naukowe skupiają się na relacjach literatury i polityki, kulturowej teorii i praktyce tekstu, komunikacji kulturowej, ideologicznej, poli‑ tycznej, społecznej. Interesuje się również dyskursami: władzy, kategorią narzucenia i opresji w języku, losem kategorii estetycznych w totalitaryzmie, próbami opisu świata politycznego za pomocą kategorii z pogranicza estetyki i polityki, dyskursem antysemic‑ kim. Współredaktor i pomysłodawca książki: Analizować nienawiść, Dyskurs antyse‑ micki jako tekstowe wyzwanie (Warszawa 2011).
18
Kierunek Rubież
Powrót utopii
Bartosz Kuźniarz
Złe oświecenie Od połowy dziewiętnastego wieku utopia nie miała na lewicy najlepszej prasy. Marks i Engels, mimo okazjonalnych gestów dobrej woli, traktowali socjalistów utopijnych z pobła‑ żaniem, sugerując naiwność i brak umocowania
się i rozwój spowodowały kryzys klasycznych
poglądów Saint‑Simona, Fouriera czy Owena
utopii społecznych. Nie oznacza to jednak,
w rygorystycznej, naukowej analizie. Wra‑
że utopia w ogóle przestała istnieć (…) wraz
żenie to potęgował fakt, że Marks nigdy nie
z rozwojem kapitalizmu nasilały się skłonno‑
żałował swoim ideowym przeciwnikom żółci
ści do myślenia utopijnego. Utopia stawała się
i atramentu. Z kolei jedna z ważniejszych prac
powszechnym elementem świadomości. Była
Engelsa nosi znamienny tytuł Rozwój socjali‑
sposobem na pozorne «pocieszenie» szarego
zmu od utopii do nauki. Choć trzeba uczciwie
człowieka, który nie akceptował obiektywnej
przyznać, że dopiero w rękach mniej wrażliwych
rzeczywistości społeczeństwa kapitalistycz‑
na myślowe subtelności następców ten pierwot‑
nego, ale też i nie zdobywał się na możliwości
nie polemiczny pogląd zmienił się w dogmat
jego rewolucyjnych przeobrażeń. Stała się
i artykuł socjalistycznej wiary. W pracy Engelsa
źródłem iluzorycznych nadziei na zlikwido‑
socjalizm utopijny (wizja przyszłości), obok
wanie niesprawiedliwości społecznych przez
brytyjskiej ekonomii politycznej (analiza
radykalną, choć nie wymagającą bolesnych
teraźniejszości) i dialektyki Hegla (mechanizm
wstrząsów przebudowę. Jej pseudoradykalizm
zmiany historycznej), wymieniany jest jeszcze
przeciwstawiał się ideom socjalizmu nauko‑
jako jeden z trzech prądów myślowych, które
wego”1. Czyli wszystko jasne. Utopia to rady‑
stworzyły warunki dla powstania marksizmu.
kalizm dla mięczaków, wybieg zachodnich
Wprawdzie każdą z tych perspektyw teoretycz‑
intelektualistów, symulujących sprzeciw, ale
nych należało znieść i przezwyciężyć, nie były
w rzeczywistości nieskorych do prawdziwego,
one jednak z pewnością wrogie marksizmowi
rewolucyjnego przewrotu, którego logikę pro‑
w tym znaczeniu, jakie stało się później częścią
roczo przewidział socjalizm naukowy.
komunistycznego dogmatu.
Problem w tym, że na Zachodzie utopia
Posłuchajmy zresztą fragmentu zapatrzonej
nie cieszyła się wcale większym wzięciem niż
w marksizm, radzieckiej ortodoksji: „Powsta‑
w scenerii wytapetowanej filozofią marksi‑
nie naukowej teorii rewolucji w latach czter‑
zmu‑leninizmu. Po drugiej wojnie zachodni
dziestych XIX wieku, jej późniejsze umacnianie
przedstawiciele nowej lewicy szli utartym
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
Rys. Bartosz Krot
19 szlakiem krytyki oświecenia, totalitaryzmu,
Mniej muzykalnym czytelnikom podobne
nowoczesności i zagłady, z czasem wzbogaca‑
sformułowania mogą z pewnością wydać się
jąc swoje analizy o elementy „libidalnych pły‑
mało treściwe. Gdzie indziej Foucault wykłada
wów”, ustanawiających ciało i pragnienie w roli
jednak tę samą strategię in abstracto, doko‑
podstawowego nośnika społecznego protestu.
nując klasyfikacji przestrzeni, posiadają‑
Z łatwym do przewidzenia rezultatem. Wraz
cych „szczególną właściwość pozostawania
z zatrutą wodą snu o czystości wylewano
w związku ze wszystkimi innymi, w taki
kolejne i niewątpliwe zdobycze oświecenia.
sposób, że zawieszają one, neutralizują lub
Postęp, utopię i rewolucję, jako praktyczno‑spo‑
odwracają charakter związków społecznych,
łeczne wcielenia wyklętej idei całości, odesłano
których stanowią ucieleśnienie, powtórzenie
do historycznego lamusa. Zamiast projektu
lub refleksyjne odbicie”3. Chodzi więc o prze‑
i całościowej zmiany społecznej większość
strzenie odsyłające do całości relacji zachodzą‑
lewicowych myślicieli zaczęła opowiadać się po stronie logiki lokalnych zerwań, rozprosze‑ nia czy transgresji. Cień rzucany na egzysten‑ cję milionów ludzi przez wspomnienie zagłady, podsycający strach przed kolejnym totalnym „eksperymentem”, doprowadził poszukiwania społecznej alternatywy do krainy półcieni i mętów, odprawiających trefne praktyki gdzieś na dalekich rubieżach systemu. Wbrew rozpo‑ wszechnionym w socjalistycznym bloku prze‑ konaniom, i dokładnie w myśl marksistowskiej ortodoksji, również nowa (zachodnia, akade‑ micka, kulturalna) lewica bardzo niechętnie,
Foucault umieszcza jeszcze trze‑ cią kategorię przestrzeni, którą stanowi lustro. W lustrze „widzę się tam, gdzie mnie nie ma, w nie‑ rzeczywistej przestrzeni, która otwiera się potencjalnie poza jego powierzchnią (…) utopia lustra.
choć z krańcowo innych niż u Marksa powodów,
cych w społeczeństwie. Za ich pośrednictwem
przyznawała się do utopii.
możliwy jest ogląd tego, czym dana wspólnota jest w ogóle, nie zaś tylko w swych poszcze‑
Inna przestrzeń
gólnych przejawach czy aspektach. Co więcej,
Ten anarchiczny i estetyzujący impuls przeni‑
obraz ten, nawet jeśli całkiem wierny, oddaje
kający krytykę społeczną drugiej połowy dwu‑
nam społeczeństwo niejako w cudzysłowie,
dziestego wieku widać szczególnie wyraźnie
ujęte w nawias, a często z postawionym przed
w pracach Michela Foucaulta. Krótki manifest
nim znakiem negacji.
postawy teoretycznej francuskiego filozofa
Do tego typu przestrzeni należą, po pierw‑
zawiera Przedmowa do pierwszego wydania
sze, utopie. „Przedstawiają one samo społeczeń‑
Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu. Czy‑
stwo doprowadzone do perfekcji, lub całkowi‑
tamy w niej, że chcąc wyzwolić się spod tota‑
tego rozkładu, i zawsze należą do przestrzeni
lizującej, a ostatecznie również totalitarnej
ze swej istoty nierzeczywistych” (362). Po dru‑
władzy zachodniego rozumu i sprzężonych
gie, mamy przestrzenie „zrealizowanej utopii,
z nim karceralnych instytucji, „trzeba (…) będzie
w których wszystkie rzeczywiste rozwiązania
wytężyć słuch, pochylić się nad mamrotaniem
społeczne (…) są jednocześnie przedstawione,
świata, spróbować dojrzeć wielość obrazów,
podane w wątpliwość i przekroczone: rodzaj
które nigdy nie były poezją, mnóstwo fanta‑
miejsca, leżącego na zewnątrz wszystkich
zmatów, które nie osiągnęły nigdy barw bezsen‑
miejsc, dającego się jednak lokalizować.
nego czuwania”. I dalej, równie poetycko, mowa
W odróżnieniu od utopii, miejsca te, absolutnie
jest o konieczności wsłuchiwania się w „szmer
inne w stosunku do wszystkich rozwiązań spo‑
podziemnych owadów”2.
łecznych, których stanowią odbicie i o których
20 opowiadają, można określić mianem heteroto‑
i które stanowić mają punkty oporu, podmi‑
pii” (362). Z kronikarskiego obowiązku dodajmy,
nowujące totalne procedury zachodniego
że obok utopii i heterotopii, a właściwie pomię‑
rozumu. Po drugie, heterotopie, w przeciwień‑
dzy nimi, Foucault umieszcza jeszcze trzecią
stwie do swych utopijnych odpowiedników,
kategorię przestrzeni, którą stanowi lustro.
stanowią realnie istniejące miejsca, inną, choć
W lustrze „widzę się tam, gdzie mnie nie ma,
zarazem namacalną przestrzeń, która już
w nierzeczywistej przestrzeni, która otwiera
teraz zapewnia odwiedzającym ją rozbitkom
się potencjalnie poza jego powierzchnią (…)
schronienie i odpoczynek od formatujących
utopia lustra. Jednocześnie, mamy tu do czy‑
wpływów systemu. Heterotopia znajduje się
nienia z heterotopią. Lustro naprawdę istnieje
na obrzeżach dominującego porządku, jednak
i wywiera zwrotny wpływ na miejsce, w którym
istnieje, wywiera wpływ, już teraz może stać się
się znajduję (…) Jestem nieobecny w miejscu,
czyjąś odskocznią. Pod koniec tekstu Foucault
w którym się znajduję, ponieważ widzę siebie
pisze: „Pomyślmy o statku, dryfującym kawałku
tam” (352). W tekście nie pada żaden przykład
przestrzeni, miejscu pozbawionym miejsca,
„miejsca będącego lustrem”. Można się jednak
żyjącym w odosobnieniu, zamkniętym i równo‑
zastanawiać, czy jego zasady działania nie
cześnie zdanym na nieskończony ocean, a przy
ucieleśniają przypadkiem teorie społeczne.
tym, z portu do portu, hals za halsem, z bur‑
Konfrontują nas one z obrazem samych siebie,
delu do burdelu, płynącym po najdalsze kolo‑
który posiada moc refleksyjnego odrywania
nie, w poszukiwaniu drogocennych skarbów
nas od zajmowanego w przestrzeni społecznej
ukrytych w ich ogrodach. Wtedy zrozumiemy
miejsca. „W teorii społecznej rozpoznanie fak‑
nie tylko, dlaczego był on głównym czynnikiem
tów jest ich krytyką” – pouczał w Człowieku
wzrostu gospodarczego (…) ale także najwięk‑
jednowymiarowym Herbert Marcuse. A jeśli tak,
szą skarbnicą wyobraźni dla naszej cywilizacji
to slogan „teorii krytycznej”, choć może pełnić
od szesnastego wieku po dzień dzisiejszy. Sta‑
pewną funkcję retoryczną, w swej istocie jest
tek jest heterotopią par excellence. W cywili‑
zwykłym pleonazmem. Od teorii wystarczy
zacjach, gdzie go brakuje, marzenia wysychają,
wymagać prawdziwości, spełnienia warunku
przygodę zastępuję się szpiegostwem, a korsa‑
adequatio. Nie trzeba krzykliwych komenta‑
rzy policją” (352).
rzy. Gdy rzeczywistość niedomaga, spojrzenie
Krytyka społeczna podążająca, hals za hal‑
w dobrze wypolerowane lustro stanowi najwy‑
sem, tropem wytyczonym przez Foucaulta
mowniejszą krytykę.
powinna zatem umieć dwie rzeczy: dotrzeć do obszarów, gdzie nie sięga władza systemu,
Po najdalsze kolonie
a gdy już się tam znajdzie, wykorzystać skarby
Krótki tekst o heterotopiach nie tylko dobrze
odnalezione w ich ogrodach do stworzenia
oddaje charakter społecznego zaangażowania,
nowej, lepszej i mniej opresyjnej formy życia.
któremu przez całe życie hołdował Foucault,
Założenie jest w każdym razie takie, że zasoby
lecz pokazuje kierunek politycznych poszu‑
pozwalające zerwać ze światem późnego
kiwań całego pokolenia tworzących od końca
kapitalizmu już istnieją. Inność jest możliwa.
lat sześćdziesiątych myślicieli nowolewico‑
Wystarczy ją tylko odkryć i wyzwolić. Wpraw‑
wych. Uściślijmy: heterotopie to wypełnione
dzie my zapomnieliśmy, co znaczy dobre życie,
„szmerem podziemnych owadów” marginesy,
ale za siedmioma morzami, w najdalszych kolo‑
strefy graniczne, w których strukturalna prze‑
niach, mieszkają ludzie piękni i w naturalny
moc systemu zaczyna się strzępić i rozrywać.
sposób szczęśliwi. To jednak nie wszystko.
Komuny hippisowskie, squaty, pokoje tajem‑
Pierwiastek odwracający istniejące stosunki
nych schadzek kochanków. Miejsca, które
władzy i zapewniający umiejącym z niego
Foucault z takim znawstwem i upodobaniem
korzystać śmiałkom możliwość autentycznego
przemierzył (nie tylko) w swoich pracach
życia tkwi również w naszym wnętrzu. Te dwa
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
21 elementy – natura i nieświadomość – w ich róż‑
w towarzystwie kochanka i gdzie niedozwo‑
nych pojęciowych odsłonach, takich jak wspól‑
lony seks jest w pełni bezpieczny i jednocześnie
nota plemienna, ciało czy pragnienie, stanowiły
w pełni ukryty, ma miejsce na uboczu, ale nie
inspirację i punkt oparcia dla uprawianej przez
pod gołym niebem” (355–356). Także heteroto‑
nową lewicę krytyki. W pewnym sensie jej stra‑
pia par excellence, czyli żeglujący hals za hal‑
tegia osiągnęła zresztą pełny sukces. Naturę
sem w poszukiwaniu drogocennych klejnotów
i nieświadomość rzeczywiście udało się wyzwo‑
statek, posiada swój rynkowy odpowiednik
lić. W obu znaczeniach tego słowa: zapewnienia
w postaci seks‑turystyki. Luksusowe rejsy,
swobody działania, jak i wydobycia zawartej
Problem nie w tym, że system mnie oszukuje sztucznymi zaspo‑ kojeniami, ale w tym, że przy‑ zwyczaiłem się żreć ponad miarę. Właśnie dlatego ruch młodzie‑ żowy końca lat sześćdziesiątych, głoszący emancypację wszyst‑ kich i wszystkiego, zdaniem Finkielkrauta nie tylko nie naru‑ szył logiki systemu, ale „unice‑ stwił to, co w jego ramach nie odpowiadało wymogom życia, czyli właśnie systemu”.
w nich potencjalnej energii. Statki heteroto‑ pii dotarły do najdalszych kolonii, a klejnoty ukryte w ich ogrodach ujrzały światło dzienne, poszerzając ofertę wielu zachodnich instytucji. Czy można sobie wyobrazić, że gdzieś na świe‑ cie kopie dziś futbolówkę cudownie zdolny nastolatek, o którego istnieniu nie wiedzą skauci bogatych klubów piłkarskich? Niektóre szczepy zamieszkujące terytorium południo‑ wego Sudanu nazywane są plemionami mode‑ lek i graczy koszykówki. Kapitalizm był już wszędzie, wziął stamtąd, co uznał za stosowne, w międzyczasie zamieniając dumną biedotę w rzeszę sfrustrowanych konsumentów. Także pragnienie przestało być czymś wstydliwym. Seks może być ciągle źródłem całkiem przy‑ jemnych doznań, ale, jak na ironię, nie budzi już w nikim większych emocji. „Zupełnie niedawno – pisze Foucault, łącząc w jednym obrazie wątki natury i nieświadomości – została wynaleziona nowa postać czasowej heterotopii, heterotopia wakacyjnej wioski: rodzaj polinezyjskiej osady, oferującej trzy krótkie tygodnie prymitywnej
względnie czarterowe loty do Tajlandii, Brazylii
i odwiecznej nagości mieszkańcom miast” (355).
czy Kuby stanowią dziś odrębną gałąź prze‑
Zachwyt francuskiego filozofa zrozumieć
mysłu, odnotowywaną w dokumentach wielu
dziś równie trudno, co infantylne „bed‑ins”,
międzynarodowych instytucji. Seks‑turystyka
łóżkowe strajki okupacyjne, organizowane
to heterotopia, której przydarzył się dramat
w 1969 roku przez Johna Lennona i Yoko Ono.
urzeczywistnienia, to lewicowość à la Foucault,
Wiele z tego, co pod koniec lat sześćdziesią‑
którą menedżerowie agencji turystycznych
tych wiązało się z odwagą i nosiło znamiona
potraktowali jako zaczyn masowego projektu.
duchowego eksperymentu, dziś podawane
Alain Finkielkraut, filozof wiązany dziś
jest w postaci marketingowej oferty. „Ten
z konserwatyzmem, choć wywodzący się
rodzaj heterotopii, który zniknął już niemal
z licznego we Francji grona anarchizujących
całkowicie z naszej cywilizacji – entuzjazmuje
soixante‑huitards, uczestników paryskiego
się Foucault w czymś na kształt poetyckiej
maja 1968 roku, powiedział kiedyś o tamtych
parodii folderu reklamowego nocnego klubu
wydarzeniach, że podobnie jak inne bunty mło‑
– można odnaleźć w amerykańskim pokoju
dzieżowe tamtego okresu toczył się on o wiele
«motelowym», który odwiedza się samochodem
bardziej pod dyktando indywidualizmu niż
22
Coś wisiało w powietrzu, jakaś radykalna zmiana, zaś lawina mogła z wierzchołka tej góry potoczyć się w zupełnie różnych kierunkach. To, że wyszło jak zwy‑ kle, nie powinno być odczytywane w kategoriach dziejo‑ wej konieczności, ale jako rezultat wyjątkowego splotu historycznych okoliczności, nakładających na całą sytu‑ ację określone strukturalne ograniczenia. w imię solidarności społecznej. W rezultacie,
emancypację wszystkich i wszystkiego, zda‑
ruch młodzieżowy lat sześćdziesiątych nie
niem Finkielkrauta nie tylko nie naruszył logiki
zakwestionował niczego, co z taką pasją ata‑
systemu, ale „unicestwił to, co w jego ramach
kował. Wręcz przeciwnie: zniszczył on ostatnie
nie odpowiadało wymogom życia, czyli właśnie
bastiony oporu wobec kroczącego ku światowej
systemu”. Natura i nieświadomość, wcześniej
dominacji systemu. „Za sprawą skrajnego indy‑
zapewniające kontestatorom systemu archi‑
widualizmu – mówi Finkielkraut w wydanym
medesowy punkt oparcia, dostały się w tryby
w 1999 roku wywiadzie‑rzece Niewdzięczność
kapitalistycznej akumulacji, stając się kolejnym
– kontestatorzy odkrywali i uświęcali zasady
źródłem zysku.
charakterystyczne dla tego samego społe‑ czeństwa, z którym, jak im się zdawało, toczyli
Lewicowy Goliat
walkę”4. Skoro „zabrania się zabraniać”, a każdy
Ten obraz warto odrobinę wycieniować. Nie
„kto nie jest mną, jest agentem represji wobec
jest oczywiście żadną tajemnicą, że rewolta stu‑
mnie” – jak głosiły wypisywane na paryskich
dencka lat sześćdziesiątych, nie tylko w swym
murach „rewolucyjne” odezwy sytuacjonistów
paryskim wcieleniu, toczyła się w atmosferze
– bycie sobą przestaje wiązać się z jakimkolwiek
upojenia wolnością, częstokroć potęgowanego
wysiłkiem, jakimkolwiek świadomym i konse‑
przez unoszące się nad namiotami komitetów
kwentnym projektem przemiany wewnętrznej.
ludowych dymne obłoki. Wbrew sugestiom
Sobą staje się od tej pory każdy, kto je dokładnie
Finkielkrauta, nie stanowi to jednak argu‑
to, na co ma w danym momencie ochotę. Fin‑
mentu podważającego szczerość ówczesnego
kielkraut słusznie zauważa, że w dzisiejszym
buntu. W Postscriptum w sprawie terroru
społeczeństwie konsumpcyjnym nie mamy
i wzniosłości Lyotard pisze o doznawanym
do czynienia „z tryumfem imitacji i sztucz‑
podczas politycznych przewrotów uczuciu
ności, tylko z apoteozą funkcji organicznych.
entuzjazmu i wzniosłości jako nieomylnym
Nie z konfiskatą życia, lecz z życiem rozbu‑
– i właściwie jedynym – dowodzie celowości
chanym, bulimicznym, przed żarłocznością
dokonujących się wtedy przemian. Rozróż‑
którego nie uchroni się żaden przedmiot tego
niając za Kantem wolność transcendentalną
świata”. Krótko mówiąc, problem nie w tym,
i empiryczną, Lyotard powołuje się na istnienie
że system mnie oszukuje sztucznymi zaspo‑
idei, „których przedmiotu nie można przedsta‑
kojeniami, ale w tym, że przyzwyczaiłem się
wić, mają [one bowiem] tylko swoje analoga,
żreć ponad miarę. Właśnie dlatego ruch mło‑
znaki, hipotezy”5. Do tego rodzaju idei należy
dzieżowy końca lat sześćdziesiątych, głoszący
celowość historii ludzkiej. Z tego powodu
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
23 nie może istnieć polityka wzniosłości (chcąc
sześćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy
empirycznie skonsumować to, co transcenden‑
kapitalistyczna baza przechodziła, w myśl nie‑
talne i nie dające się przedstawić, niechybnie
których marksistowskich periodyzacji, kolejną
skończyłaby się terrorem), ale istnieje wywo‑
ze swych dziejowych metamorfoz.
łana wzniosłością estetyka. Lyotard podkre‑
Łatwo w tej sytuacji powiedzieć, w duchu
śla za Kantem, że wzniosły afekt, na przykład
Finkielkrauta, że rewolta studencka była tylko
entuzjazm obserwatorów rewolucji, ma „war‑
kolejną z dziejowych „chytrości” kapitalistycz‑
tość sygnału politycznego”. Ludzie wyczuwają
nego systemu. W poszukiwaniu nowych prze‑
w rewolucji obecność nieprzedstawialnej, z naj‑
strzeni ekspansji miałby on doprowadzić wów‑
wyższym trudem dającej się sformułować Idei
czas do wyzwolenia takich pokładów energii
(dziejowej celowości), i dlatego reagują bezwa‑
społecznej, które kapitalizm mógłby natych‑
runkowym, bliskim upojenia entuzjazmem:
miast przechwycić i przetworzyć na paliwo
„Aktorzy, bohaterowie politycznego dramatu
dla swej tym dynamiczniejszej reprodukcji.
zawsze są podejrzewani i zawsze powinni być
Prawdziwsza wydaje się jednak interpretacja
podejrzewani o powodowanie się partykular‑
mówiąca o roku 1968 jako klasycznym momen‑
nymi i interesownymi motywami. Ale wznio‑
cie bifurkacji. Coś wisiało w powietrzu, jakaś
słe uczucie, jakiego doznaje publiczność wobec
radykalna zmiana, zaś lawina mogła z wierz‑
dramatu, leży poza podejrzeniami”.
chołka tej góry potoczyć się w zupełnie róż‑
Tak więc fakt, że statek studenckiej hetero‑
nych kierunkach. To, że wyszło jak zwykle,
topii stał się na pewien czas statkiem pijanym,
nie powinno być odczytywane w kategoriach
nie tylko nie dowodzi jałowości czy partyku‑
dziejowej konieczności, ale jako rezultat
larnej interesowności tamtego zrywu (zarzuty
wyjątkowego splotu historycznych okolicz‑
stawiane w Polsce buntującej się z nudów
ności, nakładających na całą sytuację okre‑
„bananowej młodzieży”), ale wręcz przeciwnie,
ślone strukturalne ograniczenia. Studenci
stanowi certyfikat autentyzmu studenckiej
mieli prawo i obowiązek się zbuntować. Ich
rewolty. W końcu sto lat wcześniej, gdy pewien
entuzjazm nie był chorobliwym zachłyśnię‑
młody mieszkaniec Paryża ujął doświadczenie
ciem się wolnością, ale dowodem na obecność
miejskiego życia właśnie w metaforę pijanego
zasilającej ich protesty z transcendentalnego
i prującego fale egzotycznych mórz statku, nad
pułapu Idei. Finkielkraut, potępiając rewoltę
Europą przetaczały się watahy jak najbardziej
studencką właściwie w czambuł, popełnia więc
wywrotowych biesów, widm i upiorów:
błąd, przed którym w innym kontekście, za Aro‑ nem, sam przestrzega. „Retrospektywna iluzja
Pośród wściekłych kołysań przypływów, odpływów, Ja przeszłej zimy głuchszy nad mózgi dziecinne, Biegłem! Tryumfalniejszych nie zaznały dziwów Półwyspy wzięte lądom przez bezdroże płynne6.
fatum” polega na tym, że znając ostateczne następstwa pewnych wydarzeń, zawsze znaj‑ dzie się fakty, które potwierdzą, że to, co się wydarzyło, musiało się wydarzyć. Izrael wygrał cztery prowadzone przez siebie wojny, więc od początku był bliskowschodnim Goliatem7. Studenci doprowadzili do legitymizacji byle jakiego indywidualizmu, więc ich sprzeciw był od początku fałszywy. To jednak wyłącznie
Ukuta przez Rimbaud metafora biegu, obo‑
złudzenie optyczne, wywołane dzielącym nas
jętnego na historię (przeszłe zimy), pełnego
od opisywanych wydarzeń dystansem. Zezu‑
nowych doznań (tryumfalne dziwy), wśród
jąc przez ramię na oddalający się krajobraz,
zagarnianych przez płynne bezdroża form
mamy skłonność, by zapominać o wypełniają‑
(wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu),
cej każdą teraźniejszość mieszaninie niepew‑
jak ulał pasuje również do doświadczeń lat
ności i nadziei.
24 archimedesowy dla skutecznej krytyki”8. Tylko
Filozofia pany
czy sama potrzeba krytyki, imperatyw odnaj‑
Co nie zmienia faktu, że natura i nieświado‑
dywania krytycznego dystansu, nie jest obec‑
mość utraciły dziś zdolność dystansowania
nie strategicznym błędem? W tle „skutecznej
człowieka wobec kapitalistycznego świata.
krytyki” kryją się wszak założenia podobne
„Inność” stała się jednym z synonimów „ryn‑
do tych, które przyświecały Foucaultowi pod‑
kowej niszy”. Natura, rozumiana jako nieska‑
czas tworzenia pojęcia heterotopii. Przypo‑
żony nowoczesną racjonalnością wzorzec
mnijmy: heterotopie już istnieją, już można
życia, ulotniła się wraz z rozwojem telewizji
w nich zamieszkać, już dają się posłyszeć
satelitarnej i technik komunikacyjnych, które
w mamrotaniu podziemnych owadów. Wystar‑
zaszczepiły zachodnie aspiracje trzem miliar‑
czy spojrzeć na człowieka pod odpowiednim
dom ludzi utrzymujących się na całym świecie
kątem, znaleźć miejsce dostatecznie oddalone
za mniej niż dwa dolary dziennie. W rezulta‑
od centrum, aby spod warstwy fałszu ukazała
cie, na Polinezji nie mieszka już żaden dziewi‑
się naszym oczom nietknięta i gotowa do uży‑
czy lud, którego sposób życia wystarczyłoby
cia prawda. Zarówno heterotopie, jak i krytyka
odkryć, opisać, a następnie uczynić zeń model
społeczna odsyłają do zasobów istniejących
społeczny dla zepsutych obywateli Zachodu.
poza czy też może „przed” nimi; mniej lub bar‑
Podobny los spotkał naturę w znaczeniu przed‑
dziej świadomie zakładają one, że prawda jest
wiecznej mądrości, przemawiającego w naszym
w świecie obecna, została jedynie przez ludzi
wnętrzu głosu kosmicznej matki, którą trzy
zapomniana.
miliardy lepiej urodzonych istot ludzkich
Tyle że ów inny, bardziej autentyczny świat,
ceni sobie zwłaszcza w postaci nastrojowych
w ogromnej mierze dzięki skuteczności eman‑
widoczków na ekranach noszonych przez nich
cypacyjnych zabiegów nowej lewicy, już nie
wszędzie elektronicznych gadżetów. Potęga nie‑
istnieje. Heterotopie padły ofiarą własnego
świadomości poległa w starciu z przemysłem
sukcesu. Ponowoczesność jest pod wieloma
reklamowym, o czym można się przekonać, gdy
względami nazwą procesu, w którym lewicowa
nasze spontaniczne i najbardziej własne odru‑
strategia wyzwalania inności została przejęta
chy popychają nas do kupowania przedmiotów,
i cynicznie wykorzystana dla własnych celów
których nasz sąsiad w cudowny sposób zdaje
przez rynek – choć, jak starałem się pokazać,
się pragnąć jeszcze gwałtowniej od nas.
zbyt prostackie byłoby twierdzenie, że przed‑
„Wyprowadzona tu z mozołem analiza –
stawiciele nowej lewicy od początku byli tylko
moglibyśmy powtórzyć za Fredricem Jame‑
zgrają pożytecznych idiotów, którymi posłu‑
sonem, od którego pochodzi używana przeze
żył się w swej bezgranicznej chytrości kapi‑
mnie w tekście para natura‑nieświadomość
talistyczny rozum. Wielu ludzi nie musi dziś
– sugeruje jednak, że dystans w ogólności
wstydzić się tego, kim jest, właśnie dzięki inspi‑
(a w szczególności „dystans krytyczny”)
rowanym przez nich protestom.
w nowej przestrzeni postmodernizmu został
Od losu heterotopii ważniejsza jest jednak
całkowicie zniesiony. Jesteśmy w niej skąpani
z pewnością aktualna kondycja teorii kry‑
i zanurzeni do tego stopnia, że nasze ponowo‑
tycznej czy też, ogólniej, całej nowolewicowej
czesne ciała tracą przestrzenne współrzędne
maniery, by nie powiedzieć „fetyszu” społecznej
i praktycznie (a tym bardziej teoretycznie) nie
krytyki. Coraz wyraźniejsze, a w każdym razie
są w stanie zyskać jakiegokolwiek dystansu;
taką tezę chciałbym tu na zakończenie postawić,
tymczasem, jak już zauważyliśmy, ekspan‑
staje się bowiem przekonanie o wyłącznie nega‑
sywny kapitał międzynarodowy penetruje też
tywnej roli, jaką może ona pełnić w naszych
i kolonizuje właśnie te przedkapitalistyczne
próbach lepszego urządzenia świata. Pewnych
enklawy (Naturę i Nieświadomość), które
rzeczy krytyka zrobić nie potrafi. Nadzieja,
niegdyś stanowiły eksterytorialny punkt
że wynalazek kolejnego „wywrotowego” pojęcia
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
25 obnażającego hipokryzję władzy odsłoni wresz‑
konotacji. Krytyka, podobnie zresztą jak hete‑
cie kryształ godnego ludzkiego życia, okazała
rotopia, skrycie fantazjuje o innym i lepszym
się płonna. Pod gębą jest najwyraźniej tylko
życiu, które już gdzieś się toczy. W tym sensie
kolejna gęba. Gdyby doprowadzić do końca
ukrytym surowcem krytyki jest rzeczywistość.
pracę społecznej dekonstrukcji, nie zostanie
Tymczasem utopia bliższa byłaby marzeniom.
nam już w rękach nic, co choćby mętnie przy‑
O wiele odważniejszym, choć zarazem snutym
pominało człowieka (Jacques Derrida, arcy‑
na jawie i skłaniającym się ku jasnej, a nie zaka‑
mistrz dekonstrukcji, mawiał, że ostatecznym
zanej i egzotycznie uwodzicielskiej stronie rze‑
horyzontem jego metody jest sprawiedliwość,
czywistości. Marzenia kroczą do przodu i stano‑
choć czasami trudno oprzeć się wrażeniu,
wią źródło własnego ruchu. Fantazje są bierne,
że słowo to stanowi dla niego rodzaj obron‑
pozwalają się przyciągać i uwodzić, będąc nie‑
nego zaklęcia – niczym wyraz „mamo” powta‑
mal całkowicie pozbawione własnego ciążenia
rzany przez chorego na szpitalnym łóżku nie
czy substancji. To nie przypadek, że najgłębszy
po to, aby wezwać do siebie konkretną osobę,
od lat trzydziestych dwudziestego wieku kryzys
ale z uwagi na kojące brzmienie składających
finansowy nie dał impulsu do zmiany. Cała lewi‑
się na to słowo sylab). Mówiąc inaczej, dobro
cowa propozycja dla świata streszcza się obec‑
nie jest brakiem czy nawet konsekwentnym
nie w nieświadomym życzeniu, aby raz jeszcze
usuwaniem zła, lecz praktykowaniem okre‑
zrobić to samo, w odrobinę szerszym gronie, uni‑
ślonej wizji dobra. Słynne zalecenie z Listu
kając w miarę możliwości kilku bolesnych, ale
do Rzymian nie brzmi „zło dobrem usuwaj”,
w gruncie rzeczy dosyć marginalnych błędów.
lecz „zło dobrem zwyciężaj” – różnica między
Powiedzmy to wszystko jeszcze inaczej:
ciągłym zezowaniem na twarz niegrzecznego
pokolenie tworzących od końca lat sześćdzie‑
i mającego naśladować nasze szlachetne
siątych myślicieli to grono socjologicznych
uczynki dziecka a robieniem wszystkiego, aby
wrażliwców, którzy doprowadzili do perfekcji
prowadzić jak najlepsze i najskromniejsze
narzędzia pozwalające krytykować struktury
życie, do jakiego jesteśmy zdolni. Z jakiegoś
istniejącego społeczeństwa. Na pytanie „jak
powodu wciąż potrafimy przeoczyć myśl tak
żyć?” odpowiadali oni również we właściwy
oczywistą, jak ta, że dobra przybywa na świe‑
socjologom sposób. Dobre życie jest czymś,
cie nie wtedy, kiedy uda nam się powstrzymać
co się odkrywa, a nie tworzy. W każdym zaś
od olbrzymiej liczby bardzo złych rzeczy, ale
razie, twórczość zalecana przez część myślicieli
wtedy, kiedy zrobimy jedną rzecz dobrą. Lub
postmodernistycznej lewicy polegać miała
jeszcze inaczej: dobro z pewnością nie pojawi
raczej na nieskrępowanej ekspresji własnego
się na świecie, kiedy przez całe życie będziemy
wnętrza, niż na świadomym dążeniu do znaj‑
bezbłędnie unikać zła. Szansę otrzymuje ono
dującego się ponad nami dobra. Taki sposób
dopiero wtedy, kiedy choć raz zdecydujemy się
myślenia okazał się błędem, który na dłuższą
podążyć za czymś, co być może jedynie wydaje
metę zamknął nas w pułapce własnych fantazji.
nam się czymś dobrym.
O swoich potrzebach opowiadamy jedynie ano‑
Przeciwieństwem skupionego na krytyce
nimowym ankieterom (także tym zliczającym
sposobu myślenia są utopie, co tłumaczyć
nasze kliknięcia na stronach internetowych
może ich postponowanie w myśli lewicowej
i wypłacającym na tej podstawie honoraria ich
drugiej połowy dwudziestego wieku. Wezwa‑
właścicielom i twórcom). W rezultacie, dzięki
niem krytyki jest wizja wyzwolenia. Utopii
przygotowanej przez nich „specjalnie dla nas”
zależy na świadomej i ukierunkowanej twór‑
ofercie coraz częściej robimy dziś to, czego
czości. Powiedziałbym, że fascynacja krytyką
skrycie chcemy – zapominając, że to, czego
pozostaje w związku z tą szczególną aktyw‑
skrycie chcemy, dostarcza nam w postaci
nością ludzkiego umysłu, jaką stanowią fanta‑
łatwych do spożycia gotowców rynek. Konsu‑
zje – z całym bagażem otaczających to słowo
mując własne fantazje, zjadamy własny ogon,
26
Hannah Arendt napisała kiedyś, że prawdy o Holokauście nie może poznać świadek, a jedynie myśliciel. Prawdy, innymi słowy, można dotknąć wyłącznie myślą. Zmysły i doświadczenia nie‑ ustannie nas oszukują. Tylko kto ma jeszcze odwagę, by o tej pla‑ tońskiej mądrości pamiętać? zdumiewając się jego łagodnym dla naszego podniebienia smakiem, a przy okazji prze‑ kształcając się bezwiednie w największych tyranów samych siebie. Zapytany „jak żyć?”, filozof prosi o parę dni spo‑ kojnego namysłu, a potem wraca z odpowiedzią, której dziwaczna zuchwałość zdumiewa często nawet jego. Dobrze wie, że nie jest to jednak dostateczny powód, aby tę odpowiedź odrzucić. „Nie może być bowiem nic bardziej szkodliwego i mniej godnego filozofa – poucza Immanuel Kant w Krytyce czystego rozumu – niż wulgarne powoływanie się na doświadczenie rzekomo niezgodne (z ową ideą); nie byłoby przecież wcale do niego doszło, gdyby w odpowiednim czasie poczyniono zgodnie w ideami właściwe kroki i gdyby wszelkich dobrych zamiarów nie były udaremniły, zamiast idei, surowe, bo wła‑ śnie z doświadczenie wzięte, pojęcia” . Hannah 9
– filozof i socjolog. Pracuje w Zakładzie Filozofii
Arendt napisała kiedyś, że prawdy o Holokau‑ ście nie może poznać świadek, a jedynie myśli‑
Współczesnej i Społecznej
ciel. Prawdy, innymi słowy, można dotknąć
na Uniwersytecie
wyłącznie myślą. Zmysły i doświadczenia nie‑
w Białymstoku. Autor
lektury. Współczesność jest wielkim cmenta‑ rzyskiem idei, które skonfrontowano z wyni‑ kami aktualnych sondaży. Socjologia krytyczna niczego tutaj nie zmieni. Tylko wierna idei filo‑ zofia próbuje znaleźć odpowiedź na naprawdę wywrotowe pytanie, które z zupełnie innych pobudek stawiają sobie dziś wyłącznie ekono‑ miści: „Jak dać ludziom to, czego oni nie chcą?” Przypisy: 1. A. W. Ikonnikow, Od architektury nowoczesnej do postmodernizmu, wyd. cyt., s. 14 (co ważne w tym kontekście, radzieckie wydanie tej książki ukazało się w 1982 roku). 2. M. Foucault, Przedmowa, przeł. T. Komendant, w: M. Foucault, Szaleństwo i literatura, Warszawa 1999, s. 10 i 11. 3. M. Foucault, Of Other Spaces: Utopias and
Dlatego dziś przyszła pora na filozofów.
Bartosz Kuźniarz
książki, porzucają ją natychmiast po obejrzeniu filmu nakręconego na podstawie przeczytanej
Heterotopias, w: Rethinking architecture, red. N. Leach, Londyn i Nowy Jork 1997, s. 362. Foucault napisał tekst Des Espaces Autres (dostępny w oryginalnej wersji pod adresem: http://foucault.info/documents/hetero‑ Topia/foucault.heteroTopia.fr.html) w Tunezji w 1967 roku. Stanowił on podstawę wygłoszonego wów‑ czas przez francuskiego filozofa wykładu. Rękopis został przygotowany do druku o wiele później, na oko‑ liczność wystawy w Berlinie w 1984 roku, a więc tuż przed śmiercią Foucaulta. Po raz pierwszy opubliko‑ wało go pismo „Architecture/Mouvement/Continuité” w październiku tego samego roku. Wszystkie cytaty w niniejszym tekście, jeśli nie zaznaczono inaczej, odsyłają do angielskiego przekładu eseju Foucaulta. Numery stron umieszczam w nawiasach. 4. A. Finkielkraut, Niewdzięczność, przeł. S. Królak, Warszawa 2005. Ten i dwa kolejne cytaty: s. 122–123. 5. J‑F. Lyotard, Postscriptum w sprawie terroru i wzniosłości, w: tegoż, Postmodernizm dla dzieci. Korespondencja 1982–1985, przeł. J. Migasiński, Warszawa 1998. Ten i dwa kolejne cytaty: s. 96 i 97. 6. A. Rimbaud, Statek pijany, przeł. Miriam, w: tegoż, Wybór poezji, Wrocław 2004, s. 32.
ustannie nas oszukują. Tylko kto ma jeszcze
7. Por. A. Finkielkraut, Niewdzięczność, dz. cyt., s. 57.
Postmodernism. Teorie
odwagę, by o tej platońskiej mądrości pamię‑
8. F. Jameson, Postmodernizm, czyli logika kulturowa
społeczne myślicieli póź‑
tać? Nie ma dziś chyba większej utopii niż
książek Goodbye Mr.
nej lewicy (Monografie FNP, Toruń 2011) oraz Pieniądz i system. O diable w gospo‑ darce (Kraków 2006).
wiara w moc sprawczą myśli. W pewnym sen‑ sie żyjemy dziś jak dzieci, które wytworzywszy sobie w głowie pewną ideę ulubionego bohatera Dekada Literacka 2/3 (251/252)
późnego kapitalizmu, przeł. M. Płaza, Kraków 2011, s. 48. 9. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, t. II, Warszawa 1957, s. 26.
27
Kierunek Rubież
Portret domyślny O sztuce zawsze dobrej i zawsze demonicznej Katarzyna Chocha
A
„Nikt nie jest kimś, jeden człowiek nieśmiertelny jest wszystkimi ludźmi. Jak Cornelius Agrippa, jestem bogiem, jestem bohaterem, jestem
merykańska rzeźbiarka Louise Bourgeois
filozofem, jestem demonem i jestem światem, co jest męczącym sposo‑
żyła w przekonaniu, że jedyną odpowie‑
bem powiedzenia, że nie istnieję. Pojęcie świata jako systemu doskona‑
dzialnością artysty za dzieło jest uczciwość
łych kompensacji wywarło rozległy wpływ na Nieśmiertelnych.”
wobec samego siebie. Rozwijając tę myśl,
Jorge Luis Borges, Nieśmiertelny
powiedziałabym, że jedyną odpowiedzialnością odbiorcy sztuki powinna być umiejętność słu‑
– oba portrety psychologiczne w sztuce mają
chania twórcy. Wejście w relację artysta‑inter‑
miejsce uprzywilejowane. Kto nie współczuje
pretator jest z góry ułatwione, bowiem w ludz‑
Nosferatu, ten trąba. Kogo zniesmacza Matka
kiej naturze leży perwersyjna miłość do tych,
Boska Kwietna Jeana Geneta, sztuki nie czuje
którzy uginają się pod ciężarem własnego
w ogóle. Głód szaleństwa to nie wytwór pono‑
wizerunku. Chcemy pokracznych rzeźb, tra‑
woczesności, ani domena społeczeństwa
gicznych mitów, na suspens czekamy z wypie‑
narcystycznego. To odwieczny efekt Pigma‑
kami na policzkach, chcemy wejść twórcy pod
liona, który pozwala sztuce trwać i tworzyć
kołdrę i wiedzieć, kiedy wstrzymuje oddech.
sinusoidy na kartach historii. Wynieśliśmy
Te postacie na bezdechu, którym nie zakrze‑
szaleństwo na piedestał i zrobiliśmy to zgoła
pły jeszcze myśli, tworzą przestrzeń mitologii
bezwstydnie; dziś żyjemy w epoce hołdującej
tytanów. Sztuką uprawiają egzorcyzmy i tym
indywidualnościom. Chcemy więcej sztuki,
oczyszczeniem zaspokajają nasz głód szaleń‑
sztuki intymnej, szalonej, świeżej otwartymi
stwa. Leczą nas nie tylko nieokrzesani autorzy,
ranami. Pragniemy portretu domyślnego
ci barbarzyńcy systematyzujący świat w formy
– tytana‑pisarza, tytana‑malarza, tytana‑sza‑
pokraczne, szarpiące serce, niewygodne, nie‑
leńca, tytana‑satrapy. Potrzebujemy ich, żeby
wypowiedziane w innych językach niż język
usprawiedliwić się z co bardziej zwierzęcych
sztuki. Leczą nas podmioty liryczne. Cierpiący
myśli. Substancja tragedii to continuum
dręczyciel wzbudza taką samą litość, jak kato‑
naszych fantazji.
wany nastolatek. Wystarczy grymas głębokiego obrzydzenia sobą u tyrana, żeby przypisać jego
Tytanka i jej Maman
postaci charakter tragiczny. Niech tyran będzie
Amerykańscy krytycy byli zszokowani, kiedy
półprzezroczysty i przegrany, skłócony ze sobą
w 1974 roku Louise Bourgeois pokazała swoją
i z całym światem. Albo pełen woli mocy, jak
instalację Destruction of the Father. Drażniącą,
satrapa, który grabi, morduje, podbija w nie‑
niepokojącą, przypominającą efekt kaniba‑
tzscheańskim poczuciu dionizyjskości. Czy
listycznego rytuału. Bourgeois stworzyła
to cezar marzący o imperializmie, czy odpycha‑
ją z marzenia, w którym dzieci wraz z matką
jąca, pijąca na umór postać od Bukowskiego
rozrywają dominującego i nieuczciwego ojca
28 na części. Biologię śmierci, w której Amery‑ kanka dopatrywała się oczyszczenia, ubrała w gumową przestrzeń wykonaną z odlewów części ciał martwych zwierząt. Nie oswajała świata. Ona go przeżuwała, przetrawiała i wypluwała. Nie pozbywała się wspomnień. Dekonstruowała je na rzecz szaleńczej rytu‑ alnej ekspresji. Ratunku na spazmy niepokoju i strachu dopatrywała się w psychoanalizie, którą przełożyła na własny język sztuki. Z dzie‑ ciństwem rozprawiała się w sposób szczególnie brutalny. Jej ojciec symbolizował wojnę i zdradę, został więc rozszarpany. Leży jako na wpół obłe, na wpół chropowate martwe formy, zwisa z sufitu jako obrzydliwe kuliste kształty o bar‑ wach choroby, istnieje jako nowotwór, którego
Louise była silna na tyle, że swój ból i niepokój
Kadr z filmu Pianistka,
nie można usunąć. Przestrzeń wystawiennicza
potrafiła ubrać w formy wypełniające strachem
źródło Internet
symbolizuje jednocześnie łóżko (ojciec Bourge‑
całe przestrzenie wystawiennicze. To potra‑
ois romansował z jej angielską guwernantką)
fią robić tylko tytani. W pamięci Bourgeois
i stół, na którym zostaje pożarty przez rodzinę.
dzieciństwo zawsze było dramatyczne, mimo
Ambiwalencją, która przejawia się w chęci
dobrobytu jaki panował w jej domu rodzinnym.
zniszczenia ojca i w pragnieniu odczuwania
Dom stawał się klatką, relacje płci przedmio‑
jego niebezpiecznej obecności, Louise zastępuje
tem dezinterpretacji i niezdrowej fascynacji.
freudowskie teorie o kobiecie.
Sztuka stała się dla niej przezwyciężaniem stra‑
Jako twórca Louise Bourgeois jest przej‑
chu. Dzieła Bourgeois, od obrazów po rzeźby,
rzysta i naga. Czyni swój portret zupełnie
unikają kategoryzacji. Balansują na pograniczu
klarownym, w sam raz dla neoromantycznego
modernizmu i postmodernizmu.
odbiorcy, który brzydzi się kłamstwem i łak‑
Technika u artysty to sprawa wtórna. Bez
nie intymności. Echo współczesnych twórców
impulsu, siły i autotematycznej metafory nawet
nie jest delikatne – to grzmot, cios, krwawiąca
pewna ręka zdaje się na nic. Bourgeois miała
rana. Taką dojrzałą sztukę paroksyzmu Bour‑
moc, która zasługuje na notki przekraczające
geois doprowadziła do perfekcji. Zarówno
objętość biogramu. Jej Maman mogłaby wiecz‑
w Deconstruction of the Father i w Maman –
nie stać na dziedzińcu Placu Zimowego w Peter‑
rzeźbie stworzonej na cześć matki w 1999 roku.
burgu i wtapiać się w niepokojące miasto, przy‑
To jedna z największych rzeźb na świecie, mie‑
spieszając jego puls i zmuszając przechodnia
rząca prawie dziewięć metrów wysokości i dzie‑
do przyjęcia nowej semantyki. Przechodząc
sięć szerokości konstrukcja z brązu, stali i mar‑
pod odwłokiem Maman, przekracza się granicę
muru. Majestatyczna, opiekuńcza, niepokojąca.
bolesnego napięcia. Nie wiadomo tylko, czy
Odlewy ogromnej rzeźby stały między innymi
to wejście pod Maman powoduje dyskomfort,
w Bilbao, Ottawie, Sankt Petersburgu, Tokyo
czy wyjście na otwartą przestrzeń.
i Bostonie. Zaczerpnięty z antycznych mitów pająk jest jednocześnie opiekunem i drapieżni‑
Szaleństwo pianistki
kiem. Arachne kocha za mocno, chce żebyśmy
W świecie prawie idealnym ludzie bez skazy
zostali w łonie w okresie wiecznego dorastania,
tworzyliby fetysze z niepokoju, a grzeszni
w impotencji dzieciństwa.
ze świętości. Pierwsi chwile uniesień zamie‑
Strach, trwoga paraliżują człowieka, odbie‑
nialiby w godziny upokorzeń, dla drugich deli‑
rają mu mowę i każą zastygać w bezruchu.
katny dotyk stawałaby się egzotyką. Szaleństwo
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
29 polega na tym, że taki dualizm nie ma miejsca. Doskonale wie o tym Elfriede Jelinek. Postacie powoływane do życia przez Austriaczkę nie przekraczają żadnej ludzkiej miary. Mimo tego Pianistka drażni na poziomie narracyjnym i kon‑ strukcyjnym. Poszarpany rytm, który pisarka ukochała, wyprowadza z równowagi. Książka jest demoniczna, co potęguje precyzyjna narra‑ torska kontrola nad rozedrganą do granic moż‑ liwości postacią Eriki Kohut. To rozdygotanie pozbawione jest tajemnicy. Książka jest dla Jeli‑ nek, jak rytuał, który musi odprawić, bo inaczej wybuchnie. Takie podejście do pisania nie może skutkować niczym innym, jak uwalnianiem wła‑ snych demonów. Natrętne zjawy mają ludzkie twarze – nadopiekuńczą matkę Eriki, wspo‑ mnienie chorego ojca. Erika jest nauczycielką muzyki, mimo ambicji matki, która widziałaby
Autorka tylko rozszarpuje rany, a maszyna
Kadr z filmu Persona,
ją jako światowej sławy pianistkę. Mentorka
do pisania obok, wystukuje słowa. Zupełnie
źródło Internet
młodych pianistów ma do ukrycia więcej niż
inną technikę pisarki widzimy w Wykluczo‑
odwiedzanie przybytków ze striptizem i nacina‑
nych. Narracja jest mniej drapieżna, ponieważ
nie sobie krocza w łazience. Zakochuje się chorą
tym razem Elfriede Jelinek stopniuje napięcie.
miłością w swoim uczniu. Główna bohaterka nie
O to proszą się bohaterowie jej powieści, zbun‑
jest jedynie konstruktem ambicji, nadopiekuń‑
towani, wiedeńscy licealiści – między innymi
czości swojej matki i osobowości nieżyjącego
dzieci sadystycznego, byłego oficera SS i córka
ojca. Jest nie tylko ofiarą, ale i katem. Chorobli‑
lewicowej aktywistki – którzy po kolei udowad‑
wie upaja się własnym cierpieniem, z pozoru
niają, że nie można uciec od popełniania błędów
zimna, ulega podporządkowanym szaleństwu
matek i ojców.
namiętnościom. Jest bojaźliwa, rozszarpywana
Portret domyślny mają jedynie wielkie
przez skrajne emocje, niedojrzała, rozczarowana
postacie. Tylko one są w stanie tworzyć mity.
życiorysem swojego ciała i duszy. Jej zbawicie‑
Tylko ci, którzy zapisują się w kulturze i potrafią
lem miał być młody student. Jednak niejednoli‑
się do niej ustosunkować. Ci, którzy krytykują
tość jej pragnień popycha ją w absolutną auto‑
ją przez przyznanie jej racji bytu. Tylko dzięki
destrukcję, impas, w miejsce, gdzie nie ma już
jej afirmacji zaznaczają, że współczesna kultura
dla niej ratunku. Autorka nie ukrywa autobiograficznej osnowy Pianistki. Traumy Eriki są żywymi
znajduje się w sytuacji kłopotliwej. Taką kry‑ tyką są Wykluczeni. To jednocześnie krytyka i wyraz marazmu nowej epoki.
ranami Jelinek. Racjonalizacja jej świata nie prowadzi jednak do pogodzenia się z rzeczywi‑
Persona – jej magia i demony
stością. Elfriede Jelinek cierpi między innymi
Artysta może być genialnym potworem. Może
na lęk przed otwartą przestrzenią – z tego
być tak wybitny, że niemal nieludzki, a jego
powodu nie była w stanie odebrać przyznanej
sztuka idealnie harmoniczna, na pograniczu
jej w 2004 roku nagrody Nobla.
oniryzmu i dławiącej realności. Tak jak w bres‑
W myśl zasady, że pisarz nie musi się ukry‑
sonowskiej koncepcji decydującego momentu,
wać za uprzejmą fasadą, Jelinek tworzy dzieła
istnieje chwila, w której odnajduje się porządek
obrzydliwie autentyczne. W Pianistce rytm
świata, tak w filmach Ingmara Bergmana mamy
jakoby wybija się za autorkę, bez jej udziału.
do czynienia z ciągiem takich momentów. Przez
30
Życie nie może być niczym innym, jak batalią prze‑ ciwko entropii. Współcześni tytani nie są pokorni wobec śmierci, nie oddają jej tego, co jej się należy według kon‑ cepcji bardziej klasycznych. kilkadziesiąt lat był obecny w świecie kinema‑
Magik Bergman, tak jak Elizabet Vogler,
tografii. Dramatycznie poszukiwał momentu
może milczeć, może szaleńczo milczeć, kiedy
prawdy dawno przed napisaniem scenariusza.
odbiorca miota się przed ekranem i w każdej
Określać można go różnie: geniusz, mistrz
sekundzie życia, szukając odpowiedzi na drę‑
psychodramy, który idealnie odwzorowywał
czące go pytania. Tylko odbiorca będzie się
na ekranie chwile nadchodzącej egzystencjal‑
miotał, mimo że i artysta czuje podskórnie lęk
nej pustki, życiowej energii i moment absolut‑
przed pustką.
nego bezruchu, który boli. Bergmanowskich
Katarzyna Chocha – dziennikarz, copywriter,
bohaterów dopada i obezwładnia destrukcyjna
Postacie tragiczne
pasja, poetyckie demony reżysera. Każdy opis
Nawet jeśli to nieprawda, że Woody Allen
osobowości Bergmana wydaje się jednak zbyt
poznał Ingmara Bergmana przy szwedzkich
wulgarny, jeśli nie jest zapisem prosto ze scena‑
klopsach, a anegdotka na temat ich pierwszego
riusza, wywiadu lub z błony filmowej.
spotkania jest medialną bujdą, to nie o to cho‑
Persona, nakręcona w 1965 roku, w lapidar‑
dzi w portrecie domyślnym. Życiorys autora
nej fabule zawiera skondensowaną filozofię
współgrający z jego sztuką, zwykle schodzi
Bergmana. Bergman „mówi” tu jako Elizabet
na drugi plan, gdyż idzie tu przede wszystkim
Vogler, aktorka, która podczas grania Elek‑
o wzięcie odpowiedzialności za dzieło, o portret
try milknie i ukrywa się za fasadą milczenia,
z najtwardszych materiałów. Wizerunki mają
jakby w ten sposób miała odciąć się od świata
swoje mity, swoje romanse i rozwody. Portret
zewnętrznego. Trafia do kliniki psychiatrycznej
domyślny mają tylko najlepsi.
i niedługo później wyjeżdża odpocząć w towa‑
Życie nie może być niczym innym, jak bata‑
rzystwie pielęgniarki Almy. Między kobietami
lią przeciwko entropii. Współcześni tytani
tworzy się relacja ekstremalna. Naiwna, słaba
nie są pokorni wobec śmierci, nie oddają jej
Alma nie znosi milczenia swojej podopiecznej,
tego, co jej się należy według koncepcji bar‑
która w ten sposób ją wykorzystuje. Pielę‑
dziej klasycznych. Tytani boją się śmierci
gniarka, jednocześnie zafascynowana, podzi‑
na swój sposób. Obawiają się jej genialnie.
wiająca i nienawidząca Elizabet, prowadzi dłu‑
Na temat każdego portretu domyślnego mie‑
gie monologi, zwierza się, wprowadza milczącą,
wamy fantazje tak wyraźne, że nie możemy
narcystyczną aktorkę w swój świat intymny.
go pogrzebać. Mamy pisarzy. Co prawda
logii na Uniwersytecie
Alma, jak dziecko uczy się postrzegać sama sie‑
władających rytmem absolutnym mniej niż
w Białymstoku, laure‑
bie w obecności Elizabet. Szybko jednak oka‑
na liście nazwisk, ale mamy. Literatów, poetów,
zuje się, ile ma wspólnego ze swoją podopieczną.
reżyserów z prawdziwego zdarzenia, mala‑
Obie stają się symbiotycznym tworem pełnym
rzy, postacie magiczne rozprzestrzenione
studentka filozofii i socjo‑
atka przeglądów literac‑ kich i konkursów foto‑ graficznych, jej zdjęcia można było oglądać m.in. w ramach projektu ‚iinne’ w 2009 roku w Galerii Przedział oraz hostelu Deco w Krakowie.
erotyzmu i napięcia, choć Elizabet funkcjonuje
na mapie w mniejszej ilości niż komedianci
raczej, niczym wampir energetyczny, niż zwier‑
i wątłe zgrywusy. Mniej lub bardziej cherla‑
ciadlane odbicie Almy. Różnią się między sobą
wych intelektualistów, szaleńców cierpiących
siłą. Problemy mają niemalże takie same.
za miliony. Szczęściarzy.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
31
Kierunek Rubież
Pomnik, instalacja, działanie... Trajektorie sztuki publicznej w posttransformacyjnej Polsce1 Katarzyna Niziołek
art4 – jako „mody” czy „trendu” zaimporto‑ wanego z Zachodu (na co wskazują już same
W
znanej także w Polsce książce One Place
wymienione terminy), (3) rozwój tzw. sztuki
After Another. Site‑Specific Art and Loca‑
ulicy (street art). Po 1989 r. polscy artyści odzy‑
tional Identity amerykańska historyk architek‑
skują swobodę twórczą i poczucie autonomii,
tury i sztuki Miwon Kwon przedstawia wyniki
ale niemal równocześnie zaczynają tracić
swojej pracy badawczej, opisując, w jaki sposób
swoją uprzywilejowaną pozycję na skutek
zmieniało się podejście do współczesnej sztuki
procesów demokratyzacji kultury (w Europie
publicznej w Stanach Zjednoczonych, jak ewo‑
Zachodniej i Ameryce Północnej obserwowa‑
luowało ono od obojętnych obiektów sztuki
nych od lat 70. XX w.).
ulokowanych w publicznych przestrzeniach,
Przez ponad pięćdziesiąt lat jedyną sztuką
poprzez zorientowanie sztuki na miejsce (czyli
publiczną możliwą w Polsce (z niewieloma
tzw. site‑specific art), po współpracę artystów
wyjątkami) była oficjalna propaganda i nie‑
z lokalnymi społecznościami, ukierunkowaną
zaangażowana politycznie nowoczesna rzeźba
bardziej na dobro wspólne (często wartości
(tzw. binole5). Po 1989 r. sytuacja zmieniła
i cele pozaartystyczne) niż na indywidualną
się diametralnie, otwierając przestrzeń dla
artystyczną ekspresję . Jak dotąd nikt nie
nowego zjawiska, które historyk sztuki Piotr
zrealizował podobnego projektu badawczego
Piotrowski nazwał „agorafilią”, czyli szczegól‑
2
w Polsce, chociaż kontekst postkomunistycz‑
nym upodobaniem artystów do przestrzeni
nego państwa i społeczeństwa wydaje się szcze‑
publicznej, wiążąc to zjawisko z postkomu‑
gólnie interesujący.
nistycznym odreagowaniem wcześniejszych
Przyglądając się posttransformcyjnej
ograniczeń strukturalnych.
sztuce publicznej w Polsce, od razu zauwa‑ żamy, że nie istnieje jedna trajektoria rozwoju
Agorafilia – pisze Piotrowski – to popęd wej‑
w tym obszarze, że rozwój sztuki publicznej
ścia w przestrzeń publiczną, wola uczestnictwa
w Polsce po 1989 r. przebiega nieliniowo i wie‑
w tej przestrzeni, kształtowania życia publicz‑
lokierunkowo. W specyficzny sposób nakła‑
nego, działanie krytyczne i projektowe na rzecz
dają się tu na siebie różne zjawiska powiązane
i w obszarze społecznym6.
ze zmianą ustrojową: (1) odrodzenie sztuki narodowej i religijnej, (2) pojawienie się nowej
Zjawisko to nie dotyczy tylko sztuki, ale
sztuki publicznej (współczesnej) we wszyst‑
wszelkiej aktywności podejmowanej przez
kich jej przejawach jednocześnie – od plop
obywateli w sferze publicznej. Pomimo
artu3, poprzez site‑specific art, po community
że „agorafilia” jest wspólną cechą sztuki
32 i działań społeczno‑obywatelskich, działania
poważnych trudności. Jest to zbiór zjawisk
artystyczne,
bardzo wewnętrznie zróżnicowany. W cza‑
(…) podobne w metodach i o analogicznych
sach przednowoczesnych do zbioru tego
celach, są jednak czymś innym i odczytuje się
należały pomniki i realistyczne rzeźby, wyko‑
je na innej płaszczyźnie, właśnie artystycznej,
nane z trwałego materiału i na stałe umiesz‑
czasami wbrew woli samych artystów. Sztuka
czone w miejscu publicznym, pełniące jedną
wytwarza własne pola referencyjne i to przede
z dwóch funkcji: afirmujące władzę – państwa
wszystkim na nich jest postrzegana7.
lub Kościoła, albo dekorujące przestrzeń (albo
A jednak według tego autora funkcją sztuki
jedno i drugie). Dziś sytuacja jest o wiele bar‑
w przestrzeni publicznej nie jest jej estetyza‑
dziej skomplikowana; obok pomników i rzeźb
cja czy nasycanie komunikatami (tekstami
(nie tylko historycznych, ale także nowopow‑
lub obrazami), ale jej kształtowanie, a nawet
stających), przestrzeń publiczną „zasiedlają”
wytwarzanie – właśnie poprzez projekty kry‑
lub czasowo „anektują” konceptualne i utyli‑
tyczne. Sztukę uznaje więc Piotrowski za jeden
tarne instalacje, sztuka uliczna (street art) –
z czynników społecznego konstruowania sfery
w całej rozciągłości i złożoności tego zjawiska
publicznej. Umiejscawia ją tym samym w obsza‑
(od graffiti, poprzez murale, po tzw. biżuterię
rze społeczeństwa obywatelskiego, rozumia‑
miejską) oraz różne postaci sztuki akcji (hap‑
nego za Norberto Bobbio jako pole, w którym
pening, performance, teatr, rozmaite praktyki
obok konfliktów i procesów legitymizacji
sytuacjonistyczne).
(i delegitymizacji) władzy, toczy się publiczna
Virginia Maksymowicz, wychodząc od słow‑
dyskusja i kształtuje opinia publiczna8. Wobec
nikowej definicji słowa „publiczny”, konkluduje,
powyższego można wysnuć wniosek, że sztuka
że sztukę możemy nazwać publiczną tylko, jeśli
w przestrzeni publicznej jest czymś więcej niż
w jakiś sposób odnosi się do problemów i inte‑
działaniem artystycznym (wąsko definiowa‑
resów społeczności11. Umieszczenie wielkiej
nym) i powinna być postrzegana nie tylko
rzeźby na miejskim placu nie czyni z niej zatem
poprzez pryzmat własnej dziedziny, ale także
dzieła sztuki publicznej, pomimo jej powszech‑
społeczeństwa obywatelskiego.
nej dostępności (głównie w sensie fizycznym,
Przyglądając się zjawisku wychodzenia
rzadziej emocjonalnym i intelektualnym).
współczesnej sztuki w przestrzeń publiczną,
Także Hilde Hein podkreśla, że sposób ekspo‑
krytyk sztuki Anna Maria Potocka zwraca
zycji i dostępność nie są wystarczającymi prze‑
uwagę, że w przypadku sztuki publicznej cał‑
słankami, by nazywać sztukę publiczną, gdyż
kowitemu odwróceniu ulega relacja między
upublicznienie posiada konotacje społeczne
sztuką i jej publicznością – to już nie odbiorca
i polityczne, których nie da się sprowadzić
poszukuje sztuki (świadomie kierując swoje
do kwestii dostępu. Sztuka publiczna wiąże
kroki do galerii lub innej instytucji kultury),
się z zagadnieniami: przestrzeni publicznej,
ale sztuka poszukuje odbiorcy9, stając na jego
własności publicznej, publicznej reprezentacji,
drodze10 niejako wbrew jego oczekiwaniom,
interesu publicznego i sfery publicznej. Nawet
pragnieniom czy woli. W sztukę publiczną
przyjmując bardzo wąską, instytucjonalną defi‑
nieuchronnie wpisany jest więc element prze‑
nicję sztuki publicznej – jako sztuki umieszcza‑
mocy. Nasuwają się ważne pytania: Czy to sta‑
nej w miejscach publicznych przez podmioty
wanie na drodze odbiorcy jest czymś więcej
publiczne i finansowanej ze środków publicz‑
niż „przedłużeniem” galerii sztuki? Czy sztuka
nych – nie unikniemy problemów związanych
w przestrzeni publicznej oddziałuje inaczej lub
z uzasadnieniem i społeczną akceptacją obec‑
na kogo innego niż w galerii? Co praca w prze‑
ności danego dzieła lub działania w danej prze‑
strzeni publicznej oznacza dla artysty?
strzeni12. Publiczny w sensie instytucjonalnym
Samo zdefiniowanie czym jest dziś sztuka
rodowód sztuki nie chroni jej przed bardziej
publiczna (nie tylko w Polsce) nastręcza
bezpośrednim, oddolnym sprzeciwem ze strony
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
33 społeczności/społeczeństwa i zarzutem prywa‑ tyzacji przestrzeni publicznej. Żeby sztuka publiczna była naprawdę publiczna – pisze Lucy R. Lippard – żeby odpo‑ wiadała na społeczne potrzeby określonego środowiska na równi z zaspokojeniem este‑ tycznej intencji artysty oraz w pełni realizo‑ wała kulturowe możliwości tego środowiska, musi być czymś więcej niż dekoracją, zabiegiem kosmetycznym czy artefaktem. Musi być zdolna angażować przynajmniej część publiczności wewnątrz jej własnego doświadczenia, a jed‑ nocześnie rozszerzać to doświadczenie. Sztuka taka musi odnosić się do miejsca, w którym jest
Funkcje i cele współczesnej sztuki publicznej często wią‑ zane są przez jej twórców z dąże‑ niem do zmiany społecznej. Sztuka publiczna ma artykuło‑ wać problemy społeczne, mobili‑ zować ludzi do działania, a nawet wytwarzać więzi między nimi.
ulokowana nie tylko na poziomie formalnym –
dwa przeciwstawne modele publicznego dzia‑
skali i widzialności, ale też atmosfery, ducha
łania artystycznego: sztukę publiczną i sztukę
i znaczenia tego miejsca dla jego mieszkańców13.
ulicy (street art). Sztuka publiczna jest działa‑
Tak rozumiana sztuka publiczna odróżnia
niem odgórnym, zinstytucjonalizowanym – jej
się więc istotnie od sztuki zinstytucjonalizo‑
tworzenie pozostaje przywilejem artystów, któ‑
wanej (kościelnej, muzealnej, galeryjnej, stu‑
rzy na fali demokratyzacji wszystkich dziedzin
dyjnej, kuratorskiej, kolekcjonerskiej itd.), jak
życia także stają się bardziej skłonni do stoso‑
też od sztuki (po prostu) zewnętrznej . Zawiera
wania w swoich działaniach demokratycznych
w sobie element demokratyczny i partycypa‑
strategii. Sztuka ulicy jest natomiast działaniem
14
cyjny. Przestrzeń publiczna skraca dystans
oddolnym, wyrasta ze środowisk tworzących
dzielący sztukę od rzeczywistości pozaarty‑
własną, alternatywną kulturę i często działa‑
stycznej i uruchamia proces zacierania się
jących poza prawem, w sposób „partyzancki”
granicy między nimi. Na końcu tego procesu
(guerilla art). Sztuka publiczna zajmuje więc
cała przestrzeń publiczna staje się medium czy
miejsce pośrednie – między instytucją galerii
„materiałem” sztuki.
a pozainstytucjonalną przestrzenią publiczną.
Projekty publiczne produkują bardzo swo‑
Funkcje i cele współczesnej sztuki publicz‑
iście pojęty społeczny i polityczny spektakl/
nej często wiązane są przez jej twórców z dąże‑
film – tłumaczy w jednym z wywiadów artystka
niem do zmiany społecznej. Sztuka publiczna
Joanna Rajkowska. Są to scenografie dla toczą‑
ma artykułować problemy społeczne, mobili‑
cych się 24 godziny na dobę spektakli ulicy.
zować ludzi do działania, a nawet wytwarzać
Natura tych spektakli jest taka, że absorbują
więzi między nimi. Coraz częściej staje się
każdy gest, jaki wydarza się w polu rażenia pro‑
formą aktywności obywatelskiej. Nie tylko jest
jektu. (…) Być może jest też zupełnie odwrotnie,
umieszczona w przestrzeni publicznej, ale także
projekt wchłaniany jest przez życie, połykany
ma publiczne aspiracje, wyraża lub realizuje
z pestką, tak że ze sztuki nie zostaje nic .
publiczne wartości lub cele, przynosi publiczny
15
W przestrzeni publicznej sztuka może
pożytek. Krytyk sztuki Arlene Raven nazywa
zostać zignorowana lub nie rozpoznana jako
taką sztukę „sztuką w interesie publicznym” (art
sztuka, może zostać zaanektowana przez
in the public interest)16, a artystka Suzanne Lacy
„świat życia”, o czym mówi Rajkowska, może też
„sztuką publiczną nowego gatunku” (new genere
zostać wtórnie przejęta przez świat sztuki i tym
public art)17. Nie są to pojęcia tożsame, różni
samym „odpubliczniona” albo urynkowiona.
je między innymi stosunek do społecznej par‑
Przyglądając się sztuce w przestrzeni
tycypacji w sztuce, ale oba wyraźnie wskazują
publicznej, warto rozróżnić i wyeksponować
na potrzebę rozróżnienia sztuki o aspiracjach
34
To właśnie fakt, że sztuka publiczna uruchamia procesy społecznego konstruowania zna‑ czenia, mające de facto sens poli‑ tyczny, jest zdaniem Lacy źró‑ dłem wszelkich kontrowersji, jakie wokół niej narastają.
(site), (4) doświadczenie (experience) i (5) zna‑ czenie (meaning). Wszystkie te elementy są ści‑ śle związane ze społecznym, interaktywnym procesem konstruowania znaczenia dzieła lub zdarzenia w przestrzeni publicznej wspólnie przez artystę i nie‑artystów, „zwykłych” użyt‑ kowników tej przestrzeni. Lacy zwraca uwagę na różnorodność strategii obieranych przez artystów w odniesieniu do każdego z wymie‑ nionych elementów: od konsultacji, poprzez edukację (przygotowanie do odbioru), po współ‑ uczestnictwo. Nie wyklucza też strategii „par‑ tyzanckich”, polegających na nieuprawnionej
społecznych od sztuki takich aspiracji pozba‑
(w sensie formalnym) obecności sztuki w danej
wionej, tradycyjnie skupionej na wyrażaniu
przestrzeni, typowych dla sztuki ulicy (street
wewnętrznego świata artysty.
art). To właśnie fakt, że sztuka publiczna uru‑
Sztuka publiczna, i ta starego, i ta nowego
chamia procesy społecznego konstruowania
gatunku, służy przede wszystkim komunikacji
znaczenia, mające de facto sens polityczny, jest
z szerokimi grupami (masami?) społecznymi.
zdaniem Lacy źródłem wszelkich kontrowersji,
Figura odbiorcy i problem jego uczestnictwa
jakie wokół niej narastają. Sztuka publiczna
(partycypacji) w sposób nieunikniony wysuwa
nieuchronnie zderza bowiem ze sobą dwa kon‑
się na pierwszy plan w jej opisie. Dziś coraz czę‑
kurencyjne sensy przypisywane działaniu arty‑
ściej nie jest to już „bierny” odbiorca (jedynie
stycznemu: publiczny i prywatny, co czyni z niej
odczytujący komunikat „włożony” w dzieło), ale
obszar zbiorowego rozpoznawania, sprawdza‑
odbiorca „czynny” – współtwórca (przy czym
nia i definiowania tego, czym jest sztuka i jaki
współtwórczość nie oznacza tu udziału w pracy
jest jej cel19.
interpretacyjnej, lecz w procesie twórczym jako
Ten „populistyczny” pogląd na sztukę
takim). W warstwie teoretycznej konieczne jest
publiczną podziela Cher Krause Knight,
więc wyjście od zdefiniowania sztuki publicznej
podkreślając, że publiczny charakter sztuki
nie tylko jako umieszczonej na zewnątrz (poza
zależny jest przede wszystkim od jej relacji
galerią czy muzeum), ale także jako zoriento‑
z odbiorcami: wpływu, jaki na nich wywiera
wanej na odbiorców. Artysta publiczny m u s i
i jaki zwrotnie oni wywierają na nią. Nie cho‑
brać pod uwagę odbiorców – publiczność, którą
dzi przy tym o szeroko dyskutowane na mar‑
można dalej podzielić na dwa podzbiory: ogólną
ginesie wielu realizacji w przestrzeni publicz‑
i szczególną, odbiorców zupełnie przypadko‑
nej kwestie społecznej akceptacji dzieła (jego
wych i odbiorców rekrutujących się z wybranej
obecności), lecz o „zdolność sztuki do posze‑
społeczności (mieszkańców osiedla, dzielnicy,
rzania w rozsądny i sprawiedliwy sposób
miasta, czasami nawet wsi18). W jednym i dru‑
szans członków publiczności na rozumienie
gim przypadku sztuka publiczna może mieć
i negocjowanie ich własnego z nią związku”20.
aspiracje transformacyjne, ale to czy uda się
Sztuka publiczna postrzegana jest w tym
jej zainicjować zmianę w społeczeństwie lub
przypadku przede wszystkim przez pryzmat
w człowieku zależy od pracy komunikacyjnej:
jej funkcji komunikacyjnej i interpretacyjnej
sztuki, artysty i publiczności.
roli jej zbiorowego odbiorcy, który – jak ujął
W ujęciu artystki Suzanne Lacy sztukę
to w The Creative Act Marcel Duchamp (1957)21
publiczną definiuje pięć powiązanych wzajem‑
– poprzez akt interpretacji staje się czynnym
nie elementów: (1) uznanie kulturowe (cultu‑
uczestnikiem aktu twórczego. Dostępność
ral approval), (2) zasoby (resources), (3) miejsce
emocjonalna i intelektualna dzieła wysuwa
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
35 się tu przed kwestie formalne, estetyczne. Jed‑
Serry (1981–1989)22 czy Pozdrowienia z Alej
nocześnie nie musi oznaczać jego spłycenia,
Jerozolimskich Joanny Rajkowskiej – sztuczna
uproszczenia czy deradykalizacji, przed czym
palma ustawiona przez artystkę na rondzie de
ostrzegają krytycy „populistycznej” sztuki
Gaulle’a w Warszawie w 2002 r. Oba projekty
publicznej. Poszerzenie dostępu niewątpliwie
reprezentują tzw. site‑specific art, czyli sztukę
wymaga jednak od artysty pewnego zaangażo‑
zorientowaną na miejsce.
wania na poziomie świadomego, intencjonal‑ nego kształtowania relacji z odbiorcami, swego
2. Strategia utylitarystyczna
rodzaju Public Relations. Sztuka publiczna nie
Stanowi inny wariant zorientowania na miej‑
broni się sama. Stawia artystę wobec komuni‑
sce (site‑specificity). Realizacja artystyczna
kacyjnego wyzwania: dialog ze zróżnicowaną,
jest zintegrowana z przestrzenią i odpowiada
niekoniecznie wyspecjalizowaną i często przy‑
na pewne potrzeby użytkowników tej prze‑
padkową publicznością wymaga od niego/niej
strzeni. Ma znacznie praktyczne i niekiedy
większego zaangażowania niż nawiązanie
symboliczne (np. ławeczki poświecone znanym,
kontaktu z publicznością bardziej jednolitą
historycznym lub fikcyjnym, postaciom, m.in.
(w sensie klasowo‑kulturowym) i przygoto‑
Agnieszce Osieckiej w Warszawie, Piotrowi
waną do odbioru sztuki, z jaką ma szansę spo‑
Skrzyneckiemu w Krakowie czy Dzielnemu
tkać się w galerii czy muzeum. Przekraczanie
Wojakowi Szwejkowi w Łodzi). Kontakt odbiorcy
granic tradycyjnie rozumianej estetyki wydaje
z dziełem jest głównie fizyczny, często zawiera
się obecnie kluczową charakterystyką sztuki
w sobie jednak potencjał społeczny, ujawniający
publicznej: ważniejsze stają się intencje, zdol‑
się w skupiających się w takim dziele‑miejscu kontaktach międzyludzkich (np. Dotleniacz
ność komunikacji, funkcja. Patrząc na współczesną sztukę publiczną przez pryzmat odbiorcy wyróżnić można osiem
Joanny Rajkowskiej – ozonujący sztuczny staw na pl. Grzybowskim w Warszawie, 200723).
dystynktywnych, stosowanych przez artystów strategii „włączania” publiczności, które tworzą
3. Strategia deliberatywna
kontinuum od pasywnego odbiorcy, do w pełni
Realizacja artystyczna jest efektem ścisłej
upodmiotowionego uczestnika; są to strategie:
i trwałej współpracy między artystą i lokalną
elitarystyczna, utylitarystyczna, populistyczna,
społecznością. Artysta rezygnuje z autonomii;
deliberatywna, mediatyzacyjna, egalitary‑
temat, forma i ekspozycja dzieła są przedmio‑
styczna, dialogiczna i polityczna. Przyjrzyjmy
tem negocjacji między nimi. Efekt ma charak‑
się im nieco bliżej.
ter uzgodniony, konsensualny. Członkowie społeczności nie angażują się jednak jako
1. Strategia elitarystyczna Realizacja
artystyczna
twórcy. Instruktywnym przykładem strategii
ma charakter
deliberatywnej jest realizowany od 1982 r. przez
quasi‑muzealny. Artysta zachowuje autonomię,
około dziesięć lat Docklands Community Poster
realizuje autorski pomysł lub zlecenie. Publicz‑
Project, skoncentrowany na problemach rewi‑
ność jest wystawiana na kontakt z dziełem
talizacji i idącej w ślad za nią gentryfikacji tej
umiejscowionym w otwartej przestrzeni. Kon‑
nadrzecznej dzielnicy Londynu24.
takt ten jest zwykle nieintencjonalny – dzieło niejako staje na drodze odbiorcy. Często jest
4. Strategia populistyczna
skontekstualizowane historycznie lub kultu‑
Realizacja artystyczna jest dziełem artysty,
rowo (symbolicznie). Może mieć też znaczenie
który bezpośrednio odnosi się w niej do realiów
krytyczne, jakkolwiek nie jest ono czytelne dla
społecznych miejsca. Jest członkiem społecz‑
większości odbiorców. Przykładami są szeroko
ności i/lub wypowiada się w jej imieniu. Wcho‑
dyskutowany i ostatecznie usunięty z nowo‑
dzi w rolę tłumacza między społecznością
jorskiego Federal Plaza Tilted Arc Richarda
a resztą świata. Niekiedy angażuje członków
36 społeczności na poziomie procesu twórczego.
ją procesualność i efemeryczność (nietrwałość)
Stopień tego zaangażowania może być zróż‑
efektu artystycznego. Dziełem jest sytuacja
nicowany: od bycia modelem, do bycia współ‑
komunikacyjna. Rola artysty polega na stwa‑
twórcą. Przykłady nowojorskich rzeźb Johna
rzaniu warunków sprzyjających pogłębio‑
Ahearna Raymond i Tobey, Corey i Daleesha25,
nemu dialogowi i dyskusji. Cel ten osiąga się
przedstawiających młodych mieszkańców
poprzez czasowe zawieszenie obowiązujących
Bronxu, oraz warszawskiego „pomnika” Pana
„na zewnątrz” znaczeń, konwencji, ról społecz‑
Gumy, stworzonego przez Pawła Althamera
nych. Obecna jest między innymi w projektach
i grupę nastolatków z Pragi Północ, pokazują,
Suzanne Lacy (takich jak: Crystal Quilt czy Code
że tego rodzaju realizacje, pomimo prospołecz‑
33)33 oraz teatrze Augusto Boala (niewidzialny
nych intencji artystów, łatwo stają się przy‑
teatr, teatr forum, teatr legislacyjny)34.
czyną konfliktów z lokalnymi społecznościami.
8. Strategia polityczna 5. Strategia mediatyzacyjna
Polega na przeniesieniu akcentu z działania
Realizacja jest dziełem artysty, który koncen‑
artystycznego na działanie polityczne – zorien‑
truje się na jakimś problemie społecznym.
towane na włączenie do sfery publicznej akto‑
Problem ten może mieć różny zasięg, od lokal‑
rów, wartości i poglądów wcześniej margina‑
nego, po globalny. Celem artysty jest skupienie
lizowanych lub wykluczanych. W obszar tak
na tym problemie uwagi mediów i społeczności/
rozumianej sztuki publicznej inkorporowane
społeczeństwa, zainicjowanie publicznej dys‑
są także działania spoza repertuaru arty‑
kusji, wpływanie na decyzje polityczne. Często
stycznego, realizowane przez alternatywne
przyjmuje formę kolaboracji między kilkoma
media, ruchy społeczne, organizacje pozarzą‑
artystami. Przykłady: Three Weeks in May
dowe i inne podmioty społeczne. Przykładem
Suzanne Lacy ; Welcome to America’s Finest
implementacji tej strategii jest 7. Biennale
Tourist Plantation Davida Avalosa, Louisa
Sztuki Współczesnej w Berlinie35, podczas któ‑
26
Hocka i Elizabeth Sisco ; akcje publiczne Chri‑
rego z inicjatywy kuratorów (Artur Żmijewski,
stopha Schlingensiefa28.
Joanna Warsza) instytucja biennale została
27
przejęta w charakterze transmitera komuni‑
6. Strategia egalitarystyczna (lub partycypacyjna)
katów i działań politycznych i społecznych.
Dzieło ma znaczenie estetyczne i/lub spo‑
Spośród wymienionych strategii w Polsce
łeczno‑polityczne. Proces twórczy może mieć
najczęściej spotykamy dwie pierwsze –bliższe
charakter zbiorowy i kolaboracyjny. Często
biegunowi pasywnej publiczności. Chociaż
lokuje się w przestrzeni pozainstytucjonalnej.
z łatwością można przytoczyć przykłady pozo‑
Nie‑artyści uczestniczą w nim na tych samych
stałych (ze szczególnym naciskiem na coraz
prawach, co artyści. Licznych przykładów
częstszy artystyczny populizm), są one zdecy‑
dostarcza amerykański ruch muralistów (com‑
dowanie mniej liczne.
munity mural movement); są to między innymi
Co to oznacza dla rodzimej, współczesnej
The Great Wall of Los Angeles (Judy Baca, 1976-)
sztuki publicznej? Przede wszystkim silne
i The Wall of Respect (William Walkner, 1967-)29.
obciążenie a r b i t r a l n o ś c i ą . Charaktery‑
W Polsce strategię tę częściowo adaptują w swo‑
stycznym zjawiskiem jest odrzucenie projektu
ich działaniach między innymi Dariusz Paczkow‑
publicznego przez lokalną społeczność lub
ski, twórca Trzeciej Fali30 i Fundacja VlepVnet31.
określone grupy społeczne, których projekt
7. Strategia dialogiczna32
Rajkowskiej). Przyczynę tego problemu bar‑
dotyczy (np. Minaret czy Socgwiazda Joanny Stanowi szczególny przypadek strategii
dzo trafnie diagnozuje Ilja Kabakow, umiesz‑
partycypacyjnej opisanej wyżej. Wyróżnia
czając zjawisko sztuki publicznej w optyce
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
37 mieszkańca miasta jako miejsca/świata jego
sztuki. Ich podejście często pozostaje w ścisłym
życia:
związku z kategorią wolności artystycznej.
Na każdą pojawiającą się nowość patrzy
Są skłonni do przekraczania społecznych tabu
jak właściciel mieszkania, któremu ktoś chce
i działań dyskusyjnych z punktu widzenia etyki.
coś wstawić, dlatego musi to zaakceptować,
Różnica polega na tym, że wystawiając swoje
uznać za naturalny element swojego życia albo
prace w galerii, artysta nie ponosi praktycznie
odrzucić, potraktować jako rzecz bezużyteczną,
żadnej społecznej odpowiedzialności, podczas
zbędną, niekonieczną – reakcja ta jest całkowi‑
gdy pracując z ludźmi, staje się odpowiedzialny
cie naturalna i zrozumiała. Zmienia to jednak
i za nich, i przynajmniej częściowo za społeczny
w zasadniczy sposób relację między projektem
efekt swojej działalności. W sferze publicznej
publicznym i widzem, ponieważ to widz mieszka
ryzyko działania nie dotyczy już tylko artysty,
w miejscu, gdzie artysta jest jedynie zaproszo‑
ale także pozostałych jego uczestników. Czym
nym gościem . 36
innym była rewolucja wywołana przez Czarny
W tym kontekście większość polskich pro‑
kwadrat na białym tle Kazimierza Malewicza
jektów publicznych, od prekursorskich Pozdro‑
w świecie sztuki, czym innym jest zakwestio‑
wień z Alej Jerozolimskich Joanny Rajkow‑
nowanie tego dzieła odtworzonego na ścia‑
skiej, po kontrowersyjny Universal Grzegorza
nach szczytowych bloków przy ul. Dudziar‑
Drozda37, okazuje się problematyczna z powodu
skiej w Warszawie przez mieszkańców tego
ich arbitralności, nienegocjowalności, inwazyj‑
zaniedbanego osiedla (wspomniany wyżej
ności. Współcześni artyści publiczni chętnie
projekt Universal). Z drugiej strony, podejście
wchodzą w rolę społecznych eksperymen‑
„eksperymentatorskie” nie musi być tożsame
tatorów. Deklarują, że ich celem jest zmiana
z uprzedmiotowieniem uczestników; często –
społeczna, ale nie doprecyzowują, jakiego
wręcz przeciwnie – eksperyment polega na ich
rodzaju ma to być zmiana, komu i dlaczego jest
upodmiotowieniu. Jeśli działanie ma strukturą
potrzebna. Modyfikują warunki, tworzą nowe
otwartą, demokratyczną, to uczestnicy, a nie
sytuacje i sprawdzają co się w efekcie wydarzy.
animatorzy (w tej kategorii także artyści) decy‑
Dlatego Joanna Rajkowska może po latach oswa‑
dują o tym, co i w jaki sposób chcą osiągnąć.
jania warszawiaków z palmą na rondzie de Gaul‑
W takim przypadku trudno jest z góry wyzna‑
le’a powiedzieć: „palma mnie przerosła”38. Brak
czyć cele działania, a jednocześnie strategia
myślenia o skutkach, ich antycypacji, planowa‑
ta w dużym stopniu pozwala zrealizować ideał
nia jest czymś właściwym sztuce, a nie aktywno‑
uczestniczącej obywatelskości.
ści obywatelskiej, o czym przypominają między innymi autorzy Manifestu Nooawangardy:
Często podkreśla się, że projekty z dziedziny sztuki publicznej niejako ze swej natury mają
(…) sztuka wpływa na rzeczywistość w spo‑
charakter dzieł otwartych – wieloznacznych
sób nieliniowy, nieprzewidywalny, na zasadzie
i procesualnych. To czym są współdefiniują
„rzadkich zdarzeń”, które nie mogą być zaplano‑
i współtworzą ich odbiorcy, mówiąc o nich czy
wane i zaprojektowane z góry, lecz ich istnienie
używając ich.
i rolę dostrzega się dopiero ex post, często z per‑
Sztuka publiczna jest sztuką z pustym cen‑
spektywy czasu (…). Sztuka może się zatem stać
trum, które wypełniane jest przez jej widzów/
użyteczna z czasem, ale w formie i kontekście
uczestników. Co ważne – w dużej mierze wedle
nieprzewidzianym z góry i niezdefiniowanym
ich własnej chęci i uznania40.
precyzyjnie przez jej autora/autorkę39. Na tym polega „ograniczona odpowiedzial‑
To ma stanowić o jej demokratycznym cha‑ rakterze. Musimy jednak pamiętać, że poza
ność” artystów publicznych i tzw. sztuki zaan‑
symboliczną interwencją, sztuka publiczna
gażowanej w Polsce. Taki stosunek artystów
zwykle „namacalnie” ingeruje w przestrzeń
do działania w sferze publicznej jest lustrza‑
publiczną i to, co się w niej dzieje. Na tę inge‑
nym odbiciem strategii znanych im ze świata
rencję, jeśli jest autonomicznym dziełem artysty,
38
Związek polskiej sztuki publicznej z praktyką demokra‑ cji kulturowej jest niejednoznaczny, a polska prze‑ strzeń publiczna jest przestrzenią nie‑ wykorzystanego demokratycznego i obywatelskiego potencjału.
widzowie/uczestnicy
sfery publicznej. Pod tym względem społe‑
wpływu już nie mają –
czeństwo polskie jest n i e p r z y g o t o w a n e
obecność dzieła sztuki
do sztuki publicznej. Słabość sztuki publicznej
w przestrzeni publicznej
w Polsce – nie w sensie jakości formalnych, ale
jest efektem indywidu‑
społeczno‑obywatelskich – jest pochodną sła‑
alnych dążeń artysty,
bości społeczeństwa obywatelskiego.
nawet jeśli podyktowa‑
Sztuka publiczna jest dziś przede wszyst‑
nych względami społecz‑
kim zjawiskiem dyskursywnym, tzn. jej inte‑
nymi czy politycznymi,
gralną (niezbywalną) częścią jest mówienie
nie zawsze czytelnych dla
o niej, nadawanie jej znaczeń, praca interpre‑
odbiorców. Wobec braku
tacyjna i komunikacyjna. Sztuka publiczna jest
dialogu i współpracy
formą publicznej wypowiedzi, tym głośniejszej,
z lokalną społecznością,
im bardziej radykalnej na poziomie użytego
realizacje takie, pomimo
„języka”; jest potencjalnym nośnikiem ważnych
krytycznego zamiaru, nie
tematów publicznej dyskusji. W Polsce dysku‑
wychodzą poza granice
sja wywoływana przez artystyczne projekty
świata sztuki i odtwa‑
publiczne zamiast na problemach, skupia się
rzają właściwe mu hie‑
na samej sztuce: na środkach formalnych, arty‑
rarchie – z podziałem
ście jako twórcy, znaczeniu dzieła (lub działania)
na kompetentnych i nie‑
w kontekście historii i teorii sztuki, artystycz‑
kompetentnych odbior‑
nej wolności i cenzurze. Nie ma przyzwolenia
ców na czele. Bywa,
na otwartą dyskusję w przestrzeni publicznej,
że jako element obcy i inwazyjny, spotykają
wymagającą agonistycznego zdefiniowania tej
się z otwartą wrogością nie tylko słowną, ale
przestrzeni i uznania konfliktu, który się w niej
także fizyczną. Akty takie można odczytywać
nieustannie toczy42. Przy czym to nieprzygo‑
na dwa sposoby: jako przejaw wandalizmu lub
towanie w równej mierze dotyczy potencjal‑
jako przypomnienie, że przestrzeń publiczna,
nych odbiorców, co artystów, dla których dialog
jak pisze Łukasz Gorczyca, jest zawsze prze‑
z odbiorcami jest często tożsamy z zamachem
strzenią negocjacji, niekoniecznie przybiera‑
na ich artystyczną autonomię. W tym aspekcie
jących formę dyskusji. Zaliczyć do nich należy
artyści publiczni bardzo różnią się od społecz‑
także wszystkie spontaniczne działania w prze‑
ników czy aktywistów, szczególnie tych działa‑
strzeni publicznej, dające wyraz emocjom, woli
jących według trzeciosektorowych standardów:
czy preferencjom jej użytkowników . 41
jeśli projekt społeczny się nie sprawdza (nie
Związek polskiej sztuki publicznej z prak‑
przynosi zamierzonych rezultatów), przyczyn
tyką demokracji kulturowej jest niejedno‑
niepowodzenia szuka się po stronie projektu
znaczny, a polska przestrzeń publiczna jest prze‑
i jego twórców, a ci przyjmują na siebie odpo‑
strzenią niewykorzystanego demokratycznego
wiedzialność za swoje działanie, także finan‑
i obywatelskiego potencjału. Dlaczego tak się
sową; jeśli mieszkańcy odrzucają publiczny pro‑
dzieje? Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy
jekt uznanego w świecie sztuki artysty, „winni”
w polu sztuki (jej teorii, praktyki i krytyki).
są oni – niewyedukowani, zamknięci, lękliwi.
Należy jej szukać w obszarze społeczeństwa
A artysta? Patrzy na nich „z dna wąskiej, głę‑
obywatelskiego, ponieważ sztuka publiczna
bokiej studni”43, z bezpiecznego dystansu wła‑
jest jakościowo innym zjawiskiem niż sztuka
snej społecznej pozycji. Słusznie zauważa Hilde
galeryjna (postestetycznym). Społeczne znacze‑
Hein, że współczesna sztuka publiczna „zmusza
nie, dynamika rozwoju, sposób funkcjonowania
artystę do samo‑negacji i podporządkowania
sztuki w przestrzeni publicznej zależą od kon‑
wspólnocie”44, stając się tym samym zaprze‑
dycji społeczeństwa obywatelskiego i jakości
czeniem wciąż obowiązującej nowoczesnej
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
39 estetyki. Źródłem konfliktu w polu sztuki
Z drugiej strony bardziej „partyzanc‑
publicznej jest zderzenie definiowanej indy‑
kie” (i potencjalnie polityczne, obywatelskie)
widualistycznie i elitarystycznie pozycji artysty
formy sztuki (kontestacji kulturowej) w prze‑
z logiką partycypacji w demokratycznie (egali‑
strzeni publicznej, takie jak graffiti i street
tarystycznie) definiowanej sferze i przestrzeni
art, zamiast odzyskiwać tę przestrzeń dla
publicznej. Nieprzygotowanie, o którym mowa,
oddolnej ekspresji, szybko podążają w stronę
wiąże się więc nie tyle z brakiem kompetencji
instytucjonalizacji i festiwalizacji, wchodząc
kulturowej, co politycznej (w szerokim rozu‑
do głównego obiegu sztuki (samo pojawienie
mieniu), obywatelskiej.
się pojęcia urban art czy wall art jest wyrazem
Chociaż w demokratycznych (już przecież
tej tendencji). Widoczne jest odejście sztuki
nie nowych) warunkach sztuka odgrywa coraz
publicznej od kontestacji, porzucenie aspira‑
bardziej znaczącą rolę w procesie społeczno‑kul‑
cji tworzenia alternatywy czy kontrkultury.
turowego konstruowania przestrzeni publicz‑
Widoczne tym wyraźniej, że tłem dzisiejszej
nych, miejskich, to jednak w przestrzeń
„mainstreamowości” w tym obszarze jest kon‑
publiczną jako przestrzeń sztuki wpisana jest
testacyjność lat 80. XX w., od polskiego punku,
we współczesnej Polsce silna a m b i w a l e n ‑
poprzez tzw. kulturę zrzuty, po Pomarańczową
c j a . Potencjalnie jest to przestrzeń licznych,
Alternatywę czy Totart. Potwierdza się znana
zróżnicowanych małych narracji, faktycznie
teza, że im więcej wolności i możliwości kon‑
jednak jest ona zdominowana przez dyskurs
testacji, tym mniej kontestacyjnych działań.
narodowo‑religijny, który wdziera się w tę prze‑
Większość realizacji i projektów publicznych
strzeń także za sprawą sztuki ulicy (murale
powstaje „na zlecenie” miasta i finansowana
okolicznościowe – z okazji narodowych rocznic,
jest ze środków publicznych, bądź jest realizo‑
murale kibicowskie). Po 1989 r. możliwość wyra‑
wana pod kuratelą publicznych galerii sztuki,
żania poglądów i wartości publicznie w formie
centrów kultury i innych instytucji. Dotyczy
sztuki jest wykorzystywana nie tylko jako
to także street artu.
symboliczne, kulturowe wyzwanie (symbolic
Reasumując, proces zmian w sposobie
challenge – pojęcie zapożyczam z teorii nowych
społecznego i instytucjonalnego rozumienia
ruchów społecznych Alberto Melucciego45),
sztuki publicznej opisany przez Miwon Kwon
ale nawet bardziej ekspansywnie jako wehi‑
w kontekście amerykańskim, idący w kierunku
kuł pamięci historycznej, patriotyzmu i wiary
coraz silniejszych związków sztuki publicznej
katolickiej. Największym (w dosłownym sensie)
z jej otoczeniem – fizycznym i społecznym,
monumentem okresu postkomunistycznego
i przejmowania nad nią społecznej kontroli,
w Polsce jest Pomnik Chrystusa Króla wznie‑
nie daje się przenieść na doświadczenia pol‑
siony w Świebodzinie w 2010 r. W każdym
skiej sztuki publicznej. W Polsce nagminne
polskim mieście stoi dziś figura Jana Pawła II.
jest nie tylko pomijanie kontekstu architekto‑
Jednocześnie wiele krytycznych czy zaanga‑
nicznego i społecznego dzieła – powstaje plop
żowanych projektów publicznych zderza się
art, pomniki „parkingowe”, realizacje znienawi‑
z cenzurą w nowej postaci, nierzadko moty‑
dzone przez lokalne społeczności (przywołany
wowaną religijnie (np. billboardy Więzy krwi
przykład projektu Universal), ale brakuje też
Katarzyny Kozyry). W odpowiedzi twórczość
kompetencji obywatelskich – zarówno po stro‑
prawicowa, nie tylko pomnikowa, jest wyklu‑
nie twórców, jak i publiczności – które pozwo‑
czana z pola sztuki w oparciu o kryteria este‑
liłyby w pełni wykorzystać demokratyczny
tyczne lub ideologiczne, na co trafnie zwrócili
(w sensie politycznym i kulturowym) poten‑
uwagę Sebastian Cichocki i Łukasz Ronduda,
cjał sztuki w przestrzeni publicznej. Wydaje się
kuratorzy wystawy Nowa sztuka narodowa
jednak, że nie ma innego sposobu na nabycie
w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
tych kompetencji niż praktyka, ćwiczenie się
(2 czerwca – 19 sierpnia 2012 r.).
w sztuce publicznej.
40 1. Artykuł przygotowano w ramach projektu badaw‑ czego „Sztuka społeczna w Polsce. Badanie jako‑ ściowe” realizowanego w związku z pracą doktorską pt. „Sztuka społeczna. Obywatelski wymiar działań społeczno‑artystycznych”. Projekt został sfinanso‑ wany ze środków Narodowego Centrum Nauki oraz Podlaskiego Funduszu Stypendialnego. 2. Miwon Kwon, One Place After Another: Site‑Specific Art and Locational Identity, Cambridge – Londyn 2004; Miwon Kwon, Sztuka publiczna w przestrzeni: integracja czy interwencja, „Kultura współczesna” 2009, nr 4(62), s. 103–131. 3. Jest to pejoratywne określenie użyte w 1969 r. przez
Piotr Piotrowski, Znaczenia modernizmu. W stronę historii sztuki polskiej po 1945 roku, Poznań 2011. 6. Piotr Piotrowski, Agorafilia. Sztuka i demokracja w postkomunistycznej Europie, Poznań 2010, s. 7. 7. Tamże, s. 10. 8. Norbero Bobbio, Społeczeństwo obywatelskie, w: Jerzy Szacki (red.), Ani książę, ani kupiec: obywatel, Kraków 1997, s. 63–83. 9. Maria Anna Potocka, To tylko sztuka, Warszawa 2008, s. 253. 10. Określenie funkcji sztuki publicznej jako stawania
amerykańskiego architekta Jamesa Winesa. Plop
na drodze odbiorcy zapożyczam z rozmowy Joanny
w języku angielskim oznacza plusk. Termin do dziś
Erbel i Natalii Ostrowskiej z Rochem Sulimą zaty‑
funkcjonuje jako synonim sztuki publicznej tworzonej
tułowanej słowami profesora Artyści nie wytyczają
bez szczególnej atencji dla miejsca. Na podobieństwo
dziś dróg, oni stają na naszej drodze…. W: Rajkowska.
przedmiotu wrzuconego do wody, sztuka w miejscach
Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, s. 183,
publicznych jest „wrzucana” przez jej twórców w prze‑
203.
strzenie miejskie, których różnorodność i szczególne cechy są przez nich ignorowane. Alternatywą dla plop artu miały być takie kierunki artystyczne, jak: sztuka zorientowana na miejsce (site‑specific art), sztuka zorientowana na środowisko/otoczenie (environmen‑
11. Virginia Maksymowicz, Through the Back Door: Alternative Approaches to Public Art, w: William J. Thomas Mitchell (red.), Art and the Public Sphere, Chicago‑Londyn 1992.
tal art) i sztuka ziemi, krajobrazu (Earth art, land art). 12. Hilde Hein, What Is Public Art?: Time, Place and 4. Community art – sztuka społecznościowa lub wspól‑ notowa, w której aktywnie uczestniczy lokalna spo‑ łeczność, tworząc coś wspólnie. Wspólne uczestnic‑ two jest centralnym momentem tego rodzaju działań. Uczestnicy w grupie sami kierują procesem artystycz‑ nym: biorą bezpośredni udział w planowaniu, wła‑ ściwej pracy twórczej i jej rezultacie – muralu, przed‑ stawieniu, koncercie, filmie, wystawie itp. Często korzystają z pomocy zawodowych artystów, ale nie jest to regułą. Założeniem jest traktowanie samego procesu twórczego na równi z jego efektem. Sztuka społecznościowa jest środkiem przezwyciężenia podziału na artystów i nieartystów; umożliwia uczest‑ nictwo bez względu na poziom kompetencji. 5.
Nazwa ta ma swoje źródło w Biennale Form Przestrzennych organizowanym od 1965 r. w Elblągu. Biennale, poza wymiarem twórczym, miały służyć integracji środowisk artystycznych i robotniczych (tzw. proletaryzacji sztuki). Wszystkie rzeźby powsta‑ jące w ramach tych spotkań wykonywali pracow‑ nicy elbląskiego Zamechu (Zakładów Mechanicznych). Stamtąd też pochodziły użyte do ich wykonania mate‑ riały. W sumie w latach 1965–1987 w mieście stanęło 48 abstrakcyjnych rzeźb wykonanych w metalu, które z czasem wrosły w miejski krajobraz i – pod posta‑ cią anegdoty – w świadomość mieszkańców. Nie były jednak projektowane z myślą o otoczeniu. Wyrażały raczej bardziej uniwersalne dążenie do zastąpienia ideologii obecnej w pomnikach wartościami estetycz‑ nymi. Podobny rodowód mają rzeźby rozmieszczone w 1968 r. na warszawskiej Woli w ramach Biennale Rzeźby w Metalu, wykonane przy udziale pracowni‑ ków Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka. Por.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
Meaning, „The Journal of Aesthetics and Art Criticism” 1996, t. 54, nr 1, s. 1–7 13. Lucy R. Lippard, Community and Outreach: Art Outdoors, In the Public Domain, w: tejże, Get the Message? A Decade of Art for Social Change, Nowy Jork 1984, s. 38. Cyt. przeł. KN. 14. Termin „sztuka zewnętrzna” ma charakter opi‑ sowy, wskazuje na miejsce ulokowania dzieła sztuki – na zewnątrz, poza instytucjami kultury i sztuki. Nie zawiera „bagażu” znaczeniowego właściwego pojęciu „sztuka publiczna”, analizowanego powyżej. Termin ten, poprzez swoją nazwę, popularyzuje w Polsce Fundacja Sztuki Zewnętrznej, bliżej go jednak nie definiując. Zob. http://fundacjasztuki.blogspot.com/; dostęp 29 listopada 2012 r. 15. Rajkowska. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2010, s. 180. 16. Arlene Raven (red.), Art in the Public Interest, Michigan 1989. 17. Suzanne Lacy (red.), Mapping the Terrain: New Genre Public Art, Seattle 1995. 18. Sztuka publiczna jest zjawiskiem miejskim. Na wsi pojawia się niezmiernie rzadko. Do wyjątków należą na przykład działania podejmowane przez Daniela Rycharskiego we wsi Kurówko. Zob. Dorota Łagodzka, Street art na wsi, „Magazyn sztuki” 2011, nr 1, s. 133–138. 19. Suzanne Lacy, Fractured Space, w: Arlene Raven (red.), dz. cyt., s. 287–301. 20. Cher Krause Knight, Public Art: Theory, Practice and
41 Populism, Malden – Oxford – Carlton 2008, s. ix. 21. Zob. http://iaaa.nl/cursusAA&AI/duchamp.html; dostęp 29 listopada 2012 r. 22. Zob. Tom Finkelpearl (red.), Interview: Douglas
35. Zob. http://www.berlinbiennale.de; dostęp 29 listo‑ pada 2012 r. 36. Ilja Kabakow, Projekt publiczny albo duch miejsca, w:
Crimp on Tilted Arc, w: tegoż, Dialogues in Public Art,
Ewa Rewers (red.), Miasto w sztuce – sztuka miasta,
Cambridge – London 2001, s. 60–79; M. Kwon, dz. cyt.,
Kraków 2010, s. 346.
s. 56–99; Robert Storr, Tilted Arc: Enemy of the People?, w: A. Raven, dz. cyt., s. 269–285. 23. Zob. Dotleniacz – „Obieg” 2010, nr 1–2. 24. Zob. Peter Dunn, Lorraine Leeson, The Docklands Photo‑Murals, w: Will Bradley, Charles Esche (red.), Art and Social Change. A Critical Reader, Londyn 2007, s. 245–248. 25. Zob. T. Finkelpearl (red.), Interview: John Ahearn on the Bronx Bronzes and Happier Tales, w: tegoż, dz. cyt., s. 80–100; T. Finkelpearl (red.), Interview: Arthur Symes on Fighting the Bronx Bronzes, w: tegoż, dz.cyt., s. 102– 109; M. Kwon, dz. cyt., s. 56–99. 26. Vivien Green Fryd, Suzanne Lacy’s Three Weeks in May: Feminist Activist Performance Art as „Expended Public Pedagogy”, „NWSA Journal” 2007, t. 19, nr 1, s. 23–36; Suzanne Lacy, „Three Weeks in May”: Speaking Out on Rape, a Political Art Piece, „Frontiers: A Journal of Women Studies” 1977, t. 2, nr 1, s. 66–70. 27. Zob. T. Finkelpearl (red.), Interview: David Avalos, Louis Hock, and Elizabeth Sisco on Welcome to America’s Finest Tourist Plantation, w: tegoż, dz. cyt., s. 126–146. 28. Zob. Tara Forrest, Anna Teresa Scheer, Christoph Schlingensief: sztuka bez granic, Poznań 2011. 29. Zob. Alan W. Barnett, Community Murals. The People’s Art, Filadelfia – Nowy Jork – Londyn 1984. 30. Zob. http://3fala.art.pl/; dostęp 29 listopada 2012 r. 31. Zob. http://vlepvnet.bzzz.net/; dostęp 29 listopada 2012 r. 32. Grant H. Kester, Conversation Pieces. Community and Communication in Modern Art, Berkley–London 2004. 33. Zob. Lucy R. Lippard, Lacy. Some of Her Own Medicine, „TDR” 1988, vol. 32, nr 1, s. 71–76; Moira Roth, Suzanne Lacy, Julio Morales, Unique Holland, Making & Performing „Code 33”: A Public Art Project with Suzanne Lacy, Julio Morales, and Unique Holland, „PAJ: A Journal of Performance and Art” 2001, vol. 23, nr 3, s. 47–62. 34. Zob. np. Augusto Boal, Legislative Theatre. Using Performance to Make Politics, Londyn – Nowy Jork 1998; Augusto Boal, Susana Epstein, Invisible Theatre: Liege, Belgium, 1978, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 24–34; Jan Cohen‑Cruz, Boal at NYU: A Workshop and Its Aftermath, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 43–49; Michael Taussing, Richard Scheechner, Augusto Boal, Boal in Brazil, France, the USA: An Interview with Augusto Boal, „TDR” 1990, t. 34, nr 3, s. 50–65.
37. Zob. Piotr Rypson, Kwadrat na Dudziarskiej, „Obieg” 2010, http://www.obieg.pl/fokus/19555; Piotr Sikora, Rudowęglowiec „Ibupron”, „Obieg” 2010, http://www. obieg.pl/fokus/19563; Patricia Watts, Grzegorz Drozd: animowanie wykluczonych w przestrzeni publicznej, „Obieg” 2010, http://www.obieg.pl/fokus/19569; dostęp 29 listopada 2012 r. 38. Palma mnie przerosła. Rozmowa Doroty Jareckiej z Joanną Rajkowską, w: Dotleniacz…, dz. cyt., s. 96, 99. 39. Jakub Banasiak, Edwin Bendyk, Oskar Dawicki, Agnieszka Kurant, Adam Mazur, Łukasz Ronduda, Janek Simon, Manifest Nooawangardy, „Obieg” 2009, http://www.obieg.pl/wydarzenie/13677; dostęp 29 listo‑ pada 2012 r. 40. Kuba Szreder, Sztuka publiczności, „Res Publica Nowa” 2008, nr 4, s. 43. 41. Łukasz Gorczyca, Dlaczego Mona Lisa się uśmiecha? O dobrych praktykach artystycznych w przestrzeni publicznej, „2+3D” 2010, nr 36, s. 54–58. 42. Por. Chantal Mouffe, Polityczność. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2008. 43. A. M. Potocka, dz. cyt., s 246. 44. H. Hein, dz. cyt., s. 1. Cyt. przeł. KN. 45. Alberto Melucci, The Symbolic Challenge of Contemporary Movements, „Social Research” 1985, nr 52, s. 789 –816. Katarzyna Niziołek – pracownik naukowo‑dydaktyczny w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, gdzie prowadzi zajęcia z makrostruktur społecznych, socjologii narodu i grup etnicznych oraz kursy specjalizacyjne – między innymi ze społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządo‑ wych i nauczania wielokulturowości. Przygotowuje roz‑ prawę doktorską na temat sztuki społecznej. Stypendystka The Clifford & Mary Corbridge Trust (University of Cambridge, 2009) i Podlaskiego Funduszu Stypendialnego (2012/13). Publikowała m.in. w „Pograniczu”, „Trzecim Sektorze”, „Przeglądzie Socjologii Jakościowej” i angloję‑ zycznym „Limes. Cultural Regionalistics”. Od 2005 r. pracuje społecznie na rzecz Fundacji Uniwersytetu w Białymstoku (od 2008 r. jako jej prezes). Jest także członkinią Oddziału Białostockiego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Angażuje się w działalność społeczną w obszarze animacji kultury, edukacji nieformalnej oraz popularyzacji lokalnej historii i dziedzictwa kulturowego. W 2009 r. została nagro‑ dzona w ramach akcji „Przystanek Młodzi” – „za dyskusje o wielokulturowości i tolerancji oraz za działania na rzecz historii lokalnej”.
Jest to zarazem rzecz o umieraniu i odradzaniu się, odnajdywaniu siebie oraz poszukiwaniu i prze‑ kraczaniu własnych granic3.
Fot. Aniela Szczytko
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
43
Kierunek Rubież
Tożsamość i transgresja w Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak
Joanna Głuszek
A
świata. Pisanie Marianny to mityczno‑baśniowa próba systematyzowania: pisząc o siedmiu Filipiak
talerzach‑Ziemiach, Marianna chce odnaleźć
to książka o wielu wymiarach. Można
swoje miejsce w świecie, a porównując się do Ifi‑
ją czytać jako manifest feministyczny, opowieść
genii, stara się zrozumieć sytuację w rodzinnym
bsolutna
amnezja
Izabeli
inicjacyjną, Bildungsroman, historię pewnego
domu. Cała powieść poprzetykana jest inter‑
pokolenia)1, anty‑bajkę, powieść postmoderni‑
tekstami – nie tylko pamiętnikiem dziewczyny,
styczną czy powieść o pisaniu powieści2. Jest
wypisami z dramatów czy listem o Ziemiach.
to zarazem rzecz o umieraniu i odradzaniu
Mamy tu też wypracowanie Marianny odnale‑
się, odnajdywaniu siebie oraz poszukiwaniu
zione pośród papierów polonistki i scenariusz
i przekraczaniu własnych granic3. Można też
spektaklu z okazji Dnia Kobiet autorstwa
wyróżnić dwa podstawowe motywy organizu‑
tej ostatniej. Znamienny okazuje się język:
jące przestrzeń powieści: tożsamość i transgre‑
we wszystkich tekstach jest podobny, jeśli nie
sję. Chodzi zarówno o tożsamość dorastającego
tożsamy. I nie jest to język dziecka. Jak zauważa
dziecka, którym jest Marianna, jak i tożsamość
Wojciech Bonowicz, także w dialogach wszyscy
kobiety, którą odkrywa i której uczy się każda
bohaterowie powieści mówią literacką polsz‑
z bohaterek. Symboliczna przemoc kultury
czyzną5. Zarówno jednolity stylistycznie język,
zmusza do walki o swoją dziecięcą niewinność
jak i mitologizowanie i odrealnienie przywo‑
i o kobiecość. By się ratować, Marianna musi
dzą na myśl porządek rekonstrukcji. Żonglerka
uciec, także przed samą sobą, przekraczając –
stylami, zamiany podmiotów, zapis równole‑
fizycznie, psychicznie, w wyobraźni – wiele gra‑
gły powodują, że z trudem oddzielamy praw‑
nic, których istnienia nawet się nie spodziewała.
dziwe zdarzenia od fantazmatów. Sam proces
Należy zadać pytanie: czy mamy do czy‑
kreacji głównej postaci przebiega „od jej reali‑
nienia z opowiadaniem Marianny, czy opowia‑
stycznego wizerunku poprzez kolejne fazy aż
daniem o Mariannie? Czy są to słowa dziecka,
do sennej konfabulacji”6. Mityczne, oniryczne
chcącego zachować pamięć o sobie, zatrzymać
zabarwienie narracji przypomina przypomina‑
chwile w pamiętniku – czy dorosłego, próbu‑
nie‑opowiadanie dorosłego na temat własnego
jącego odnaleźć w sobie dziecko, którym był,
dzieciństwa. Dysonans poznawczy każe pytać
zrekonstruować siebie ze wspomnień? O roli
o wierność i prawdziwość tych wspomnień:
opowiadania dla konstytuowania i (re)konstru‑
mamy do czynienia już nie z samym zapisem
owania tożsamości traktuje wiele prac4. Funk‑
faktów. Interpretujemy zdarzenia i układamy
cją narracji jest nadawanie całościowego sensu
z nich narracje (opowieści), jednocześnie jed‑
i koherencji – jest ona sposobem rozumienia
nak dodatkowo nakładamy formę narracyjną
44
Kobieca mowa, kobiece pisanie, pisanie kobiety, w końcu pisanie k o b i e t ą , écriture féminine, to autorska kon‑ cepcja Hélène Cixous(8). Teoria ta jest pokrewna filozo‑ fii Luce Irigaray, byłej uczennicy Jacques’a Lacana. Ten z kolei bazował na pomysłach Sigmunda Freuda. na zdarzenia przeszłe, zatem wciąż je re‑inter‑
wypracowanie szkolne na temat „Wyobrażam
pretujemy, nadbudowujemy znaczenia.
sobie moją przyszłość”. Marianna projektuje
Dziewczynce w walce o tożsamość pomaga
różnorodne wcielenia, wiodąc wiele para‑
pisanie. Jej pamiętnik staje się ogromną księgą
lelnych żyć, porównując się między innymi
tożsamości. Marianna jest jedną z nielicznych
do Virginii Woolf czy Elizy Orzeszkowej. Nie
osób, które uniknęły amnezji. Udało jej się
wychodzi jednak poza doświadczenie kobiece.
n i e z a p o m n i e ć , więc tekst może być opo‑
Alternatywy bardzo różnią się od siebie, ale
wiadaniem dorosłej Marianny, retrospekcją,
każda nosi znamiona kulturowej przemocy.
historią, której sens uformował się dopiero
Wszystko, co wydaje się szansą wyjścia z „zaklę‑
z czasem, próbą z a p i s a n i a zachowanej
tego kręgu”, jak rozwiedzenie się z mężem czy
tożsamości. Można zaryzykować stwierdze‑
też związanie z kobietą, sprowadza na kolejne
nie, że na podstawie wybiórczo pamiętanych
wcielenia Marianny nowe nieszczęścia. Każda
uczuć i wrażeń z lat dziecięcych – takich jak
próba ucieczki kończy się porażką. W każdym
strach przed ojcem, niezrozumienie matki,
przypadku kobieta jest skazana na niepowo‑
nieumiejętność odnalezienia się w szkole czy
dzenie... i zapomnienie. Wrażenie zagubienia
adrenalina towarzysząca pierwszym przygo‑
jest powodowane zarówno przez gwałtowne
dom z bandą Turka, dorosła Marianna buduje
przeskoki, jak i mnogość wariantów. Wcie‑
na nowo swoją dziecięcą tożsamość, przypo‑
lenia zaczynają mieszać się i plątać ze sobą.
minając sobie tamtą siebie. Trzecioosobowa
Po jakimś czasie nie wiadomo, która postać
narracja, z którą przeplatają się fragmenty
należy do której historii albo która nosi czyje
pamiętnika, wydaje się mową zależną. Jed‑
dziecko. Ta mowa przypomina nieco strumień
nak celowa niekonsekwencja każe wątpić, czy
świadomości: gwałtowna, potoczysta, o niewy‑
rzeczywiście mamy doświadczenia z narracją
raźnych związkach. Opowiadanie nie poddaje
auktorialną. Także skomplikowanie związki
się wymogom i rygorom, nie chce być proste
Marianny z dwiema dorosłymi narratorkami
i linearne, rozrasta się, zmienia, ewoluuje. Labi‑
powieści, Lisiak i Prządką, oraz wyraźne aluzje,
rynt historii Marianny ma ogromnie wiele
tropy, ślady zamierzonej literackości pozwalają
odnóg i ślepych uliczek. Oplata ją jak bluszcz,
sądzić, że Absolutna amnezja nie jest powieścią
rośnie kolejnymi warstwami palimpsestu, staje
(do końca) realistyczną.
się kobiecą mową. Kobieca mowa, kobiece pisanie, pisanie
Écriture féminine
kobiety, w końcu pisanie k o b i e t ą , écri‑
Marianna doświadcza p o d w ó j n e j a m n e ‑
ture féminine, to autorska koncepcja Hélène
z j i , jako dziecko i jako kobieta7. Bardziej
Cixous(8). Teoria ta jest pokrewna filozofii
odczuwa symboliczną przemoc kulturową.
Luce Irigaray, byłej uczennicy Jacques’a Lacana.
Opresja wobec kobiet to leitmotiv twórczo‑
Ten z kolei bazował na pomysłach Sigmunda
ści Marianny. Najważniejszym i najbardziej
Freuda. By zrozumieć, co jest przedmiotem
znamiennym tekstem jej autorstwa staje się
analizy, musimy cofnąć się w historii filozofii
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
45 do początku XX wieku, kiedy Freud rozważał
[Przedrzeźnianie ma] dwa cele: demistyfi‑
kwestię Ojca i logosu. Jak u Freuda, Sekretarz
kować poprzez „uwidocznianie” męskiego dys‑
jest źródłem prawa, a także języka – Marianna
kursu o kobiecie i szukać śladów kobiecego.
w pamiętniku posługuje się jego zwrotami
Pokazać szczeliny, skazy, nieświadome założe‑
i sformułowaniami, strukturami nowomowy,
nia panującej ideologii i odsłonić wszystkie jej
nadając im swoje znaczenia . Język, męski,
puste miejsca, odczytać to, co jest pozostawiane
bo logocentryczny, jest niedostępny dla kobiet:
między gestami mimesis, gdyż tylko tam można
muszą milczeć lub mówić „cudzą mową”. Logo‑
znaleźć kobietę. [...] Jak „czynić widocznym”?
centryczna i fallocentryczna była także filo‑
Wyolbrzymiać, wyakcentowywać, przerysowy‑
zofia Lacana. Luce Irigaray, spadkobierczyni
wać. Cytować13.”
9
jego myśli, dokonała znaczącego przewarto‑ ściowania. Pozwoliła kobiecie się wypowiedzieć
Szalona kobieta na strychu
i zauważyła prawidłowości jej mowy: wydaje
Kobietą, która naśladuje w duchu Irigaray,
się szalona, bo próba wpasowania jej słów
jest Lisiak, polonistka Marianny. Pisze trochę
w logocentryczny dyskurs odziera je ze zna‑
na szkolne przedstawienia, trochę do szu‑
czeń i sensów. Błażej Warkocki podsumowuje
flady: podczas szkolnych zamieszek Marianna
to tak: „Punktem wyjścia staje się rozróżnienie
i banda Turka znajdują w biurku polonistki
na język ojczysty (!) i wyuczony, który nigdy nie
rękopis powieści i w ferworze rewolucyjnej
może stać się prawdziwie własnym. Dlatego
zabawy niszczą go. Nauczycielka napisała też
wewnętrzny „głos” wiersza poszukuje innego,
trawestację trenów Jana Kochanowskiego,
tylko intuicyjnie wyczuwanego rozwiązania.
w której Urszulka była wykorzystywana
Języka, który „mógłby nazywać się macierzy‑
seksualnie przez ojca, i scenariusz spektaklu
sty”. [...] Język macierzysty byłby tym, czego nie
szkolnego z okazji Dnia Kobiet. Lisiak ma intu‑
ma, wypartym, nieprzedstawialnym, a mimo
icyjne poczucie krzywdy, którą system edukacji
to – a może właśnie dlatego – nieubłaganie
wyrządza dzieciom, niszcząc ich niewinność,
potencjalnym w swym istnieniu10.”
zatem absolutna amnezja nie zniszczyła cał‑
W nowym dyskursie, kobiecej mowie,
kiem jej wewnętrznego dziecka. Ma też wiedzę
kobieta, ciało i pisanie tworzą „triadę subtelnych
na temat społecznej roli kobiet – „dup” – która
relacji”11. Powód, dla którego pisanie Marianny
jest, jak ujmuje to Maria Janion, „niebezpieczną
oscyluje wokół tematów takich, jak menstru‑
wiedzą”14. Sztuka Lisiak opowiada o sytuacji
acja, ciąża, poród, a także, oczywiście, seksual‑
kobiet, które są redukowane do ciała, towaru.
ność, jest prosty: pozbawiona języka kobieta
Nazywane w spektaklu „dupami”, stanowią naj‑
koncentruje się na swoim ciele, doświadcze‑
pierw publiczną własność, a potem własność
niu tego ciała, czyli tym, co należy do niej, nie
narzeczonego albo męża – wówczas są „dupami
może zostać jej odebrane. Na tym zasadza się
ze znakiem przynależności”. Jedna z postaci,
jej podmiotowość. Skupienie na ciele prowadzi
dupa Małgorzata, wychodzi za mąż za symbo‑
do deuniwersalizacji podmiotu. Mowa jest więc
liczną figurę Gustawa Słowackiego, romantycz‑
potoczysta, nielinearna, chaotyczna, „cielesna”.
nego poety. Inna dupa, Katarzyna, jest lesbijką,
„Prześmiewcza kalka” to druga strategia
co przyznaje w zawoalowany sposób, mówiąc
działania proponowana przez feministyczne
do dupy Małgorzaty: „Nie wiem nawet, czy
badaczki. Luce Irigaray nazywa taki sposób
jeszcze cię kocham. A teraz niech się wszyscy
pisania „mimetyzmem”. Jeśli Lacan mówi,
domyślają” (s. 168)15. Gustaw Słowacki zwraca
że kobieta musi milczeć, to Irigaray – że nie
się do niej słowami: „Spieprzaj, lesbijo. Niedo‑
powinna. Proponuje ona „naśladujące prze‑
brze mi się robi na twój widok” (s. 169). Niedługo
drzeźnianie tekstów męskiego dyskursu, przez
po zakończeniu akademii pod szkołę przyjeż‑
co obnażone zostają wszystkie jego schematy‑
dża karetka i zabiera Lisiak do szpitala psychia‑
zmy i określające go patriarchalne przesądy12.
trycznego. Tym samym Lisiak sama kończy jak
46 poeta romantyczny. Maria Janion pisze: „Lisiak
Komornicka, a za nią Lisiak, stanowią figurę
w bluźnierczym wobec konwencji scenariuszu
„szalonej kobiety na strychu”20. Szpital, jak
i w tym, co ją za to spotkało, przejmuje na sie‑
strych, jest miejscem odosobnienia, składowa‑
bie rolę zbuntowanego poety romantycznego.
nia niepotrzebnych przedmiotów, barachła;
To kobieta znajduje się po stronie kreacji, nega‑
topos wariatki ze strychu to „obraz ostatecz‑
cji, destrukcji. Jej przypada w udziale szaleń‑
nego opuszczenia, odrzucenia, odosobnienia,
stwo i represja”16. Zdaniem autorki Kobiet
niemożności i niechęci porozumienia (zresztą
i ducha inności utwór polonistki nie wykazy‑
z obu stron), dziwactwa, milczenia z ludźmi
wał symptomów obłędu, co najwyżej ujawniał
i rozmowy tylko z Duchami‑Starcami”21. Jest to,
„groteskową kondycję” kobiet w społeczeństwie.
jak się okazuje, także opis Marianny, która – jak
Leszek Bugajski sądzi, że wątek Lisiak ociera
Lisiak i jak Komornicka – pod koniec jest zupeł‑
się o banał: „Kolejny [banał] to, że nie da się tej
nie wyobcowana i rozmawia z duchami Aldony
naturalnej dziecięcości przenieść do świata
i Helenki. Znamienne okazują się nawet stopnie
dorosłych i przechować w sobie już w wieku
pokrewieństwa: Komornicka nawiązuje więź
dojrzałym, a próby zmierzające w tym kie‑
ze swoim dziadem, Marianna – z babką.
runku doprowadzić mogą do obłędu (nauczy‑ cielka Lisiak)”17. Zdaje się jednak, że Bugajski nie
Manuskrypt
zrozumiał postawy i motywacji Lisiak, której
W szpitalu odwiedza polonistkę ostatnia
zamiarem nie było zachowanie wewnętrznego
z triady bohaterek, Prządka (spolszczona
dziecka, a właśnie groteskowe przedrzeźnianie
wersja mitycznej Parki). Prządka pisze pracę
konwencji.
magisterską pod tytułem Samobójstwo
Jak zauważa później Prządka, Lisiak ze swoim szaleństwem wspaniale wpisuje się
a ogień Feniksa i ona właśnie porównała Lisiak do Komornickiej.
w transgresyjny nurt kobiecego pisania, w któ‑
Lisiak i Prządka razem chodziły na semina‑
rym „kobiecie wystarczy dobrze zwariować,
rium magisterskie prowadzone przez Mistrzy‑
by załapać się na historię”18. Lisiak osiągnęła
nię. Prządka była nim zawiedziona. Tematem
„stan pożądany”, będący połączeniem osobi‑
spotkań był proces artystycznej transgresji,
stych doświadczeń z wynikającym z nich zapi‑
ale wszystkie pisarki omawiane przez stu‑
sem. Janion przywołuje sąd, że kobieta nie może
dentki były rozczarowująco podobne, a sławę
stać się poet(k)ą, jeśli nie oszaleje – i przytacza
zawdzięczały głównie szaleństwu. Prządka,
przykład żony hrabiego z Nie‑Boskiej komedii
nieco irracjonalnie, zazdrości Lisiak doświad‑
Zygmunta Krasińskiego. Izabela Filipiak poda
czenia: jej szaleństwo może okazać się dosko‑
ten sam przykład w wywiadzie dla Agnieszki
nałą pożywką dla twórczości. Sama Prządka,
Kosińskiej19. Innym ważnym przykładem sza‑
gdyby chciała poznać tajemnicę śmierci, musia‑
lonej pisarki jest przywoływana wielokrot‑
łaby umrzeć, nigdy więc nie uda jej się osiągnąć
nie w całej powieści Maria Komornicka, czyli
„transgresyjnego ideału” połączenia doświad‑
Piotr Odmieniec Włast. Powszechnie uznano
czenia i zapisu. Gdy tylko dowiaduje się o poby‑
ją za wariatkę i zamknięto, a zdaniem wielu
cie Lisiak w szpitalu, pakuje manuskrypt, który
dzisiejszych badaczy, Komornicka miała pro‑
dostała kiedyś od przyjaciółki do przeczytania,
blem z nieheteroseksualną albo transseksu‑
i udaje się do Mistrzyni, by poinformować
alną tożsamością. Są jednak zdania – i ku tym
o rodzącej się na ich oczach szalonej poetce.
się przychylam – że przemiana Komornic‑
Mistrzyni jest jednak zajęta pisaniem artykułu
kiej była dramatycznym aktem zdesperowa‑
o „pewnej autorce rymowanek”, jak domyślamy
nej twórczyni: osiągnąwszy wszystko jako
się z kontekstu, właśnie Komornickiej. Uda‑
poetka, nie mogła dorównać innym poetom
jąc się do szpitala z zamiarem odwiedzenia
tylko dlatego, że była kobietą. Postanowiła
Lisiak, Prządka wyobraża sobie ich przywita‑
więc wyzbyć się ograniczeń kobiecości. Maria
nie, a potem ucieczkę. Podczas rozmowy zaś
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
47 zastanawia się, czy udałoby jej się pokochać
wyraz da później wielokrotnie w swoim wypra‑
Lisiak bez uwiedzenia jej. Prządka jest zwią‑
cowaniu. Gdy goście weselni pod koniec nocy
zana z wykładającą na uniwersytecie Łucją, ale
odnajdują półmartwą Prządkę, Marianna jest
nie jest z nią szczęśliwa. To niestabilny związek,
zawiedziona, że kobieta „nie mogła już odpowia‑
w którym Łucja daje z siebie znacznie więcej
dać na żadne pytania” (s. 83). Prządka łyka mie‑
niż Prządka.
szankę leków nasennych i antybiotyków, popija
Co ciekawe, Luce Irigaray widziała w homo‑
to wódką i podcina sobie żyły. Cięcia okazują
seksualnych związkach kobiet „wartość samo‑
się za płytkie, a dziewczyna traci przytomność.
istną, ponieważ pozwalają one na utwierdzenie
Tym samym i Prządce
się kobiet we własnej podmiotowości”22, gdyż
udaje się zbliżyć do (choć
nie muszą dookreślać się w opozycji do męż‑
nie – dosięgnąć) „trans‑
czyzny, a jedynie wychodząc od siebie, swoich
gresyjnego
ideału”:
doświadczeń i pragnień. Tak jest też, zdaniem
ociera się o śmierć, o któ‑
Ingi Iwasiów, w przypadku twórczości pisar‑
rej będzie mogła pisać.
skiej Virginii Woolf (przywoływanej także
Jest to jedna z wielu jej
w wypracowaniu Marianny): „miłość lesbijska
prób samobójczych, choć
stanowi zaproszenie bohaterki do samej siebie,
naprawdę nie chciała
że „ta druga” to nie ktoś obcy (jak mężczyźni),
umrzeć: „Umieram po to,
lecz dramatyczne wcielenie „ja”, zwierciadlane,
żeby żyć, oraz na znak
bliźniacze, zamieszkujące podświadomość” .
protestu przeciw życiu,
Dzięki związkowi z inną kobietą można prze‑
które nie jest moje, szep‑
stać widzieć się jako Inną i poznać siebie. Być
tała na chwilę przed
może to powód, dla którego w wypracowaniu
zaśnięciem” (s. 178). Histo‑
23
Marianny występują wątki homoseksualnych
ria Prządki jest karyka‑
związków. Dodajmy, że jako lesbijka Marianna
turalną wersją mitu
tak naprawdę ulega (lub raczej: mogłaby ulec)
Feniksa, o którym pisze.
amnezji po trzykroć, bo trzykrotnie rodzi
Tymczasem manu‑
się jako Inny (Inna): najpierw jako dziecko,
skrypt, w którego posia‑
następnie kobieta, w końcu – jako kobieta
daniu jest Prządka, to –
nieheteroseksualna24.
jak się okazuje – kopia
Marianna przeżywa bowiem moment epifa‑
tego samego tekstu,
nii na weselu brata. Okazuje się, że to Prządka
który ulega zniszcze‑
poznała ze sobą Antoniego i Izoldę. Przyszła
niu podczas szkolnych
na wesele z Łucją. Były jedynymi osobami
zamieszek. Na obwo‑
na weselu, które ją interesowały, bo „nie widziała
lucie wersji biurkowej
jeszcze takich kobiet” (s. 82). Uwagę dziew‑
Marianna rozpoznaje
Luce Irigaray widziała w homo‑ seksualnych związ‑ kach kobiet „wartość samoistną, ponie‑ waż pozwalają one na utwierdzenie się kobiet we wła‑ snej podmiotowo‑ ści”22, gdyż nie muszą dookreślać się w opozycji do męż‑ czyzny, a jedynie wychodząc od siebie, swoich doświadczeń i pragnień.
czynki przykuwa krótko ostrzyżona Prządka,
słowa tytułu – Absolutna amnezja. Gdy kartki
jej surowa twarz i nonszalancki, czarny sweter.
rozsypują się na wszystkie strony, dziewczynka
Pokazuje jej jeden ze swych noży, o kształtnym,
chwyta kilka z nich i odnajduje w nich swój
wygiętym ostrzu i inkrustowanej rękojeści. Jak
pamiętnik. Jest pewna, że nauczycielka „telepa‑
mówi, ma go zawsze przy sobie. Opowiada też
tycznie go ukradła”, i cieszy się ze zniszczenia
dziewczynce o swojej pracy, o samobójstwie
rękopisu. Niestety dla Marianny, istniała jego
i Feniksie. „Wszystko to bardzo zaciekawiło
kopia i posiadała ją fascynująca samobójczyni
Mariannę. Starała się natknąć na studentkę
z wesela. Kiedy Mistrzyni nie wyraziła zain‑
przypadkiem, ale dziewczyna bez przerwy jej
teresowania twórczością Lisiak, Prządka zde‑
gdzieś znikała”. Być może wtedy Marianna
cydowała się podjąć trud redakcji samodziel‑
odkrywa w sobie fascynację kobietami, której
nie: „Było w nim trochę zabawnych opowieści,
48 ciekawych zbiegów okoliczności i postaci,
omamy Marianny są wyraźną aluzją do tego,
jakich nigdzie wcześniej nie spotkała, a jednak
by skupić się dokładniej na triadzie bohaterek.
opisanej tam historii brakowało zakończe‑
Marianna, Lisiak i Prządka są połączone nie
nia i odkryła w niej coś z natury japońskiego
tylko luźnymi związkami, takimi jak spotkania
drzewka, które skarłowaciało pod wpływem
na studiach i weselu, ale przede wszystkim –
nieustannych postrzyżyn. Wpadła na pomysł,
wspólnym opowiadaniem. A w tym opowiada‑
żeby cokolwiek tu i tam dopisać, a następ‑
niu jest wiele wskazówek, jak naprawdę należy
nie zapakować powieść w butelkę i wysłać
je przeczytać. Pojawia się wyraźna gra autorki
ją na pełne morze […]. Wyobraziła sobie sesję
z czytelnikiem. Być może Lisiak i Prządka
naukową, jaka odbyłaby się, powiedzmy,
są wariantami przyszłości Marianny, jej doro‑
za pięćdziesiąt lat, a dotyczyłaby, wśród kilku
słymi wcieleniami. A może sama je wymyśliła
innych poruszających wyobraźnię krytyczną
i może nawet pojawiają się bezimiennie jako
tematów, tajemnicy manuskryptu znalezionego
alternatywne wersje historii we fragmentach
w butelce. Sama naszkicowała referat wprowa‑
jej wypracowania. Może wszystkie trzy są jedy‑
dzający (s. 183).”
nie autorskim porte‑parole, to jest wariantem
Prządka między innymi dołącza do manu‑
autobiograficznym samej Izabeli Filipiak. Czy
skryptu powieści wypracowanie Marianny,
może są po prostu jedną osobą? Wojciech Bono‑
czego uważny czytelnik dowiaduje się z notatki
wicz zwraca uwagę na fakt, że znamy imię jed‑
przy tytule. Zaskakujące są losy tego manu‑
nej, nazwisko drugiej i tylko pseudonim trzeciej
skryptu. Nie wiadomo, jak znalazły się tam
z nich25. Rozmaitość możliwości każe zapytać,
fragmenty pamiętnika Marianny, „na który
kto na poziomie fabularnym jest autorem
przypadkiem natknął się Sekretarz i znisz‑
powieści.
czył, a później kazał jej, żeby sama pozbyła się szczątków” (s. 212). Niedługo po zniszczeniu
Ex libris
pamiętnika Marianna przeżywa odrodzenie
Niejasne losy manuskryptu skłaniają Wojcie‑
Feniksa. Choruje na różyczkę i rozkwita „jak
cha Bonowicza do pytania o jego faktyczne
kwiat nie z tej ziemi, płonęła jak nieziemski
autorstwo 26. Jeśli wszystkie trzy kobiety
ptak na wolnym ogniu” (s. 214). Gorączka
są jedną osobą, to powieść pisze najprawdo‑
na jakiś czas unieruchamia ją w łóżku. Wtedy
podobniej dorosła Marianna. Być może nawet
ma dziwne sny i wizje: „Na podwórku ujrzała
jest odwrotnie, niż sądzić by można – dwuna‑
swoją dawną nauczycielkę i jej towarzyszkę,
stoletnia Marianna może nigdy nie istnieć,
którą poznała na jakiejś zabawie. Trzecia
może być tylko figurą dziecka, które odkrywa
kobieta, codziennie na nowo pokrywająca
w sobie po latach (i próbuje zre‑konstru‑
głowę i twarz warstwą niebieskiej farby, pośród
ować) dorosła autorka książki. Jak zauważa
której smugi i plamy szarości oznaczały zapo‑
Bonowicz, wyjaśniłoby to przynajmniej dwie
wiedź przyszłych kontynentów, przesypując
rzeczy: skąd tak dojrzała i interesująca lite‑
w palcach pióra i kamyki, odwróciła się w jej
racko proza u dziewczynki Marianny – ale
stronę [i zaczęła mówić – przyp. J.G.] (s. 215).”
i skąd „duch niewybrednych uczniowskich
Tajemnicza kobieta opowiada wszystko,
żartów” w obrazoburczej interpretacji Trenów
co wiedziała dotąd tylko Marianna: zastana‑
u Lisiak, a także dlaczego groteskowe fabuły
wia się nad gąsienicą, którą dziewczynka miała
Marianny współbrzmią z pisanymi przez
wcześniej w rękach, mówi o Ifigenii, krwa‑
Lisiak absurdalnymi scenariuszami27. To jed‑
wej kapłance z wypracowania i „wzniosłym
nak niesatysfakcjonująco proste rozwiązanie,
kawałku pieczeni” z pamiętnika. To ona pyta:
jeśli zważyć na bardzo wiele śladów zamie‑
„Ach, czy historia Ifigenii nie jest w istocie oka‑
rzonej literackości. W postaci Mistrzyni roz‑
leczoną wersją mitu ptaka Feniksa, mitu, który
poznała się Maria Janion, na której semina‑
wykrzywił swój bieg […]?” (s. 215). Gorączkowe
rium magisterskie uczęszczała kiedyś Izabela
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
49 Filipiak28. Z kolei pracę doktorską Filipiak napisała właśnie o wspominanej już Marii Komornickiej29. Różnorodne powiązania mię‑ dzy postaciami książki i realnymi osobami skłaniają do patrzenia na nie jak na aluzje literackości. Temu służyć miałyby też motywy mityczne Ifigenii i Feniksa. Kamila Budrow‑ ska analizuje dokładnie skomplikowaną strukturę utworu30. Dzięki niej powieść staje
W tym opowiadaniu jest wiele wskazówek, jak naprawdę należy je przeczytać. Pojawia się wyraźna gra autorki z czytelnikiem.
się sylwiczna, palimpsestowa, przypomina kolaż, staje się postmodernistyczna: świadczy o tym gra autorki z czytelnikami, zamierzona literackość, intertekstualna zabawa. Szczególną uwagę należy zwrócić na to, kto
Ten uśmiech Filipiak widzi Wojciech Bonowicz i pisze, że autorka nie daje nam
jest w posiadaniu manuskryptu jako ostatni.
zapomnieć, iż mamy do czynienia z fikcją lite‑
Ostateczna redakcja należy do Prządki. Jej
racką. „To dlatego stale p l ą c z e i z r y w a
przydomek kojarzy się jednoznacznie, jeśli
n i c i p o r o z u m i e n i a [podkr. – J.G.] mię‑
znamy teorię arachnologii. To inna femini‑
dzy czytelnikiem i opisywanymi postaciami”34.
styczna koncepcja kobiecego pisania, którą
Nawet fikcyjna Prządka puszcza oko do czy‑
wykłada Nancy K. Miller w tekście Arachnolo‑
telnika: „skrzętna Parka naigrawa się z przy‑
gie: kobieta, tekst, krytyka31. Odwołuje się ona
szłych badaczy (i recenzentów) powieści, którą
do archetypu Arachne – kobiety‑pająka: „Histo‑
skompilowała”35, kiedy wyobraża sobie sesję
ria Arachne to obrazowa metafora twórczości
naukową dotyczącą tajemniczego rękopisu,
kobiecej – cokolwiek tworzysz, tworzysz siebie.
znalezionego w butelce. Manuskrypt, który
Cokolwiek odsłaniasz, odsłaniasz siebie”32. Tekst
przeplata Prządka, jest, jak zauważa Bonowicz,
jest jak Tkanina, jak pisał Roland Barthes, ale
tekstem ulegającym zniszczeniu i odradzają‑
Miller przesuwa akcenty: tekst jako efekt tego
cym się36. Mimo że pamiętnik Marianny został
procesu jest zapisem doświadczeń stojącego
zniszczony przez Sekretarza, jego fragmenty
za nim konkretnego podmiotu. Arachne pisze
ocalały w powieści Lisiak; manuskrypt tej
sobą, pisze ciałem: tekst, ta sieć pajęcza, jest
ostatniej zniszczyły dzieci podczas szkolnych
upleciona nicią wychodzącą z własnego ciała
zamieszek, ale okazuje się, że Prządka miała
pająka. Jest to też działalność tkacka: przędze‑
drugi. Wszystkie paralelne losy kobiet wystę‑
nie, czyli łączenie, dopasowywanie, wplatanie,
pujących w powieści są obrazem nieszczęścia
przeplatanie. Tkanina tekstu ulega przeobra‑
i porażki, przed którą bezskutecznie próbuje
żeniom, uzupełnieniom. To Prządka właśnie
uciec Marianna, a walka o tożsamość i własny
zbiera i składa w jedno różne fragmenty tek‑
los jest z góry przegrana: kulturowa rola, któ‑
stów zapisanych przez bohaterki powieści.
rej dziewczyna nie chce przyjąć, wciąż do niej
Uzupełnia tekst powieści o wypracowanie
powraca, razem z odradzającym się tekstem.
Marianny, dopisuje gdzieniegdzie fragmenty:
Jest jak w Mistrzu i Małgorzacie: rękopisy
można odróżnić je od pozostałych po zapisie
nie płoną; co raz zapisane, staje się nieśmier‑
kursywą, jak w wypracowaniu. Izabela Filipiak
telne. Sama Marianna pod koniec książki – gdy
uśmiecha się do czytelnika i mówi w wywia‑
odzyskuje swoje zapisy, znajdując pod stołem
dzie: „to nie ja napisałam tę książkę. Jest wspól‑
zeszycik, „w którym wszystko było” – decy‑
nym wysiłkiem kilku występujących w niej
duje się go porzucić. Nie jest jej już potrzebny.
postaci”33. Ona też pisze zgodnie z koncepcją
Zarówno zapisanie, jak i porzucenie notatek
arachnologii, zostawiając w tekście autobio‑
jest konieczne, by Marianna mogła udać się
graficzne ślady.
w dalszą drogę. Nie wiedząc, czy wygrała, czy
50 poniosła klęskę, odchodzi, zamieniając się miej‑
kilka razy. „Doskonałość narracji, doskonałość
scami z Helenką. Walka o wolność i tożsamość
kreacji – jest również tym, przed czym chcia‑
jest skazana na niepowodzenie. Ale Mariannie
łam uchronić Mariannę pod koniec Absolut‑
udaje się osiągnąć to, o co jej chodziło. Połączyła
nej amnezji. Gdyż ona nie pragnie absolutu.
w sobie naukę Feniksa i Pająka: „odradzać się
W doskonałości kryje się śmierć, jakaś wartość,
bez końca i odchodzić nie zapominając”. „Mimo
która sama w sobie jest martwa. To jest idealne
okrucieństwa przedstawionych doświadczeń
zakończenie czegoś, po czym nie może nic wię‑
kobiecości nie ma tu gwałtownych zerwań
cej nastąpić. Jeśli zrobimy coś za dokładnie,
pamięci i pisarstwa. Triumfuje wzór tkaniny
za pięknie, to nas w końcu samo odpycha. […]
– ciągłej i spoistej”37.
Gdyż świat, z którego nie ma ucieczki, który
Jak zauważa Błażej Warkocki: „przez pozór
jest absolutnie doskonale skonstruowany
realistycznej narracji coraz wyraźniej prześwi‑
jako pułapka, taki świat nie jest prawdą. Żeby
tują wydarzenia nie mieszczące się w tej kon‑
go stworzyć, trzeba usunąć wszystkie inne
wencji: nad miastem kołuje anioł, a główna
możliwości, jakie mogłoby mi dać życie, albo
bohaterka prowadzi rozmowę ze swą zmarłą
mogłaby dać moja własna narracja39.”
babką Aldoną. Ta proponuje jej jako wyzwo‑
W końcu z pomocą przyszła Prządka.
lenie – absolut, transcendencję, pobyt w Siód‑
Wystarczyło tak rozplątać, przepleść i zapleść
mym Niebie. Zauważmy podobieństwo do losu
na nowo – tak utkać tkaninę, by Marianna
Ifigenii – ona również po spełnieniu się ofiary
mogła opuścić historię i zacząć pisać nową.
została przeniesiona przez Artemidę na nie‑
„Triumfuje wzór tkaniny”...
bieski firmanent [sic!]. Gdyby więc Marianna zgodziła się na tę propozycję – wpasowałaby się tym samym w koleiny już wcześniej przygoto‑ wane. Taka pozorna deifikacja nie jest niczym nowym, leczy wyjściem zaprojektowanym już przez kulturę. Dlatego Marianna stwierdza: „Nie chcę żadnego absolutu, chcę już iść” [s. 242]. Jest to gest prawdziwie rewolucyjny. Akt czy‑ stej negacji. Niezgoda na zastane reguły gry. [...] [Marianna] Opuszcza nie‑swoją opowieść. Jeśli kultura jest zarówno przyczyną jak i skutkiem represji, to jedyne wyjście. Absolutny początek nowego38.”
Joanna Głuszek – studentka filologii polskiej oraz kulturoznawstwa na Uniwersytecie w Białymstoku, na konferencji „Literatura i doświadczenie” (UwB, 2012) wystąpiła z refe‑ ratem na temat doświadczenia płci w Absolutnej amnezji, zamieszczony tekst jest jej debiutem. 1. Zob. A. Kosińska, Absolutna pamięć pewnego pokole‑ nia, w: „Dekada Literacka” 1995, nr 6, s. 12. 2. Zob. W. Bonowicz, Rękopis znaleziony w Trójmieście, w:
Marianna odnosi sukces: udaje jej się w y j ś ć z k s i ą ż k i . Nie zgadza się na obo‑ wiązujące zasady, więc opuszcza powieść. Nie zapomina, bo ta pamięć stanie się dla niej obroną w „nowym” świecie, tak, jak wcześniej miała nią być w świecie powieści. Pamięć będzie jej zabezpieczeniem, gdy będzie two‑ rzyć nowe zasady – absolutnie nowe, swoje. To nie niszczenie, a jedynie rozplatanie, by spleść na nowo. Być może to Prządka prze‑
„Tygodnik Powszechny” 1995, nr 28, s. 12. 3. Zob. M. Janion, Ifigenia w Polsce, w: tejże, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996, s. 323. 4. Zob. np. Philippe Lejeune, Miraże dzieciństwa (wer‑ sja w tłumaczeniu skrócona), w: tegoż, Wariacje na temat pewnego paktu. O autobiografii, pod red. R. Lubas‑Bartoszyńskiej, Kraków 2001; Jan Kordys, Pamięć i opowiadanie, w: Praktyki opowiadania, pod red. B. Owczarka, Z. Mitosek, W. Grajewskiego, Kraków 2001; Katarzyna Rosner, Narracja, tożsamość i czas, Kraków 2003; Jerzy Trzebiński, Narracja jako sposób rozumienia świata, w: Praktyki opowiadania..., dz. cyt.
plotła tę historię tak, by pozwolić Mariannie
5. Zob. W. Bonowicz, Rękopis znaleziony w Trójmieście, dz. cyt.
opuścić kartki powieści? Filipiak przyznawała
6. W. Browarny, Pączkowanie opowieści, w: „Odra” 1996, nr
w wywiadach, że zakończenie powieści pisała Dekada Literacka 2/3 (251/252)
2, s. 109.
51 7. Zagadnieniu podwójnej amnezji poświęcony będzie referat Doświadczenie płci w „Absolutnej amne‑ zji” Izabeli Filipiak, który zostanie wygłoszony pod‑ czas sesji Literatura i doświadczenie na Uniwersytecie w Białymstoku w 2012 r. i opublikowany w tomie pokonferencyjnym. 8. H. Cixous, Śmiech Meduzy, przeł. A. Nasiłowska, w: „Teksty Drugie” 1993, nr 4/5/6. 9. Zob. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, w: „Dekada Literacka” 1995, nr 4. 10. B. Warkocki, Poszukiwanie języka. O twórczości Izabeli Filipiak, w: „Teksty Drugie” 2002, nr 6, s. 95. 11. Tamże, s. 96. 12. P. Dybel, „Pisanie kobiece” Irigaray, w: Zagadka „dru‑ giej płci”. Spory wokół różnicy seksualnej w psycho‑ analizie i w feminizmie, Kraków 2006, s. 341. 13. B. Smoleń, Mimetyzm Luce Irigaray, w: Ciało, płeć, lite‑ ratura. Prace ofiarowane Profesorowi Germanowi Ritzowi w pięćdziesiątą rocznicę urodzin, pod red. M. Hornung, M. Jędrzejczaka, T. Korsaka, Warszawa 2001. 14. M. Janion, dz. cyt., s. 323. 15. Ten i inne cytaty z Absolutnej amnezji (z numerem
nie pojedyncze strony. W czasie szkolnych zamieszek do rąk dziewczynki przypadkiem trafia powieść napi‑ sana przez jej nauczycielkę – młodą polonistkę Lisiak. Rękopis nosi tytuł Absolutna amnezja. Również i on zostanie zniszczony, ale zanim to się stanie, Marianna ze zdumieniem odkryje, że znajdowało się w nim „wszystko, co zawierał jej pamiętnik”. W jakiś czas potem Lisiak zostaje umieszczona w zakładzie psy‑ chiatrycznym, gdzie odwiedza ją koleżanka ze studiów przezywana Prządką (lub Parką); razem uczęszczały na seminarium poświęcone transgresjom literac‑ kim […]. I znów niespodzianka: powieść Lisiak oca‑ lała, gdyż Prządka posiada manuskrypt z jej odpisem. [...] W pierwszym odruchu Prządka myśli nawet o tym, by „cokolwiek tu i tam dopisać”, później jednak odstę‑ puje od tego zamiaru. [Czy na pewno? – przyp. J.G.] Postanawia zająć się innymi „papierami” utalentowa‑ nej koleżanki, wśród których znajduje... długie wypra‑ cowanie Marianny na temat własnej przyszłości (tekst ten jest symultanicznym zapisem kilku czy nawet kil‑ kunastu kobiecych życiorysów). Ale to jeszcze nie wszystko: w jednej z ostatnich scen powieści Marianna wyjmuje ze skrytki pod stołem – „mały, zniszczony zeszycik o zadartych rogach i rozpadającym się grzbie‑ cie. Wszystko w nim było: peregrynacje Ifigenii, trage‑ dia polonistki, rzeczy, które się wydarzyły, mogły się wydarzyć i inne do których nigdy nie nabrała przeko‑
strony) przytaczam na podstawie wydania: I. Filipiak,
nania, lecz pozwoliła im trwać”. I znów powtarza się
Absolutna amnezja, Warszawa 2006.
ten sam gest, co na początku: dziewczynka odkłada
16. Tamże, s. 324–325. 17. L. Bugajski, Radość i ból wspominania, w: „Wiadomości Kulturalne” 1995 nr 41, s. 21. 18. Zob. M. Janion, dz. cyt., s. 320. 19. Zob. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, dz. cyt. 20. Sformułowanie to jest tytułem książki Susan Gubar
ocalałe notatki, gdyż „niczego więcej dopisać już nie ma ochoty”. Cyt. za: tamże. 27. Tamże. 28. Zob. M. Janion, dz. cyt., s. 319. 29. I. Filipiak, Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej, Gdańsk 2006. 30. Zob. K. Budrowska, Kobieta i stereotypy. Obraz
i Sandry Gilbert, dwóch amerykańskich kryty‑
kobiety w prozie polskiej po roku 1989, Białystok 2000,
czek feministycznych. M. Janion przywołuje ten
s. 123–124.
topos w szkicu o Komornickiej. Zob. M. Janion, Maria Komornicka in memoriam oraz „Gdzie jest Lemańska?!”, w: tejże, Kobiety i duch inności, dz. cyt., s. 316. 21. Tamże. 22. P. Dybel, „Pisanie kobiece” Irigaray, dz. cyt., s. 318. 23. I. Iwasiów, Kobiety na krawędzi dyskursu emancypa‑ cyjnego – Monika Mostowik, Grażyna Plebanek, Anna Piwkowska, w: Lektury płci. Polskie (kon)teksty, pod red. M. Dąbrowskiego, Warszawa 2008, s. 76. 24. O „podwójnym wykluczeniu” lesbijek mówią np. J. Butler czy L. Irigaray.
31. N.K. Miller, Arachnologie: kobieta, tekst, krytyka, w: Teorie literatury XX wieku. Antologia, pod red. A. Burzyńskiej, M. Markowskiego, Kraków 2006. 32. G. Borkowska, Zamiast wstępu. Krytyka femini‑ styczna wobec sztuki i teorii kultury. Rekonesans, w: tejże, Cudzoziemki. Studia o polskiej prozie kobiecej, Warszawa 1996, s. 13. 33. A. Kosińska, Niech się stanie sztuczność, dz. Cyt. 34. W. Bonowicz, dz. Cyt. 35. A. Kosińska, Absolutna pamięć pewnego pokolenia, dz. Cyt.
25. Zob. W. Bonowicz, dz. Cyt.
36. W. Bonowicz, dz. Cyt.
26. Dowiadujemy się najpierw, że Marianna prowadziła
37. M. Janion, dz. cyt., s. 344.
pamiętnik i stopniowo zapoznajemy się z jego frag‑ mentami. Później okazuje się, że ów pamiętnik został znaleziony i podarty przez ojca, i ocalały zeń jedy‑
38. B. Warkocki, dz. cyt., s. 109. 39. B. Keff, O pisarstwie kobiet, w: „Literatura na Świecie” 1996 nr 4, s. 208–209, 210.
52
Kierunek Rubież
Gdyby Jean Leon Gerome grał w tenisa z Marcelem Duchampem... „Piękne jak przypadkowe spotkanie maszyny do szycia z parasolem
aksjologie. Istnieje pole religii, obyczajowości,
na stole do sekcji ” – te słowa wypowiedziane przez francuskiego poetę
tradycji i między innymi interesujące nas tutaj
Comte de Lautreamonta, jednego z pierwszych symbolistów, można
pole sztuki. W każdym z tych poszczególnych
1
by odnieść do wstępnego komentarza tytułowego meczu tenisowego
pól, które oczywiście nie są autonomicznymi
pomiędzy akademickim malarzem Jeanem Leonem Gerom a awangar‑
tworami, lecz wzajemnie na siebie oddziały‑
dzistą, Marcelem Duchampem. Spotkanie tych dwu postaci na korcie
wającymi strukturami, wyodrębnić możemy
tenisowym traktować należy oczywiście jako swego rodzaju metaforę
dwie kategorie: ortodoksyjną – powszechnych
dla ujęcia szerszego problemu, któremu chcę poświęcić ten tekst. Sytu‑
i panujących norm, oraz stojącej w opozycji
acja tego typu w historii ludzkości nigdy bowiem nie mogła by mieć
do zastanego porządku, kategorię heterodoksji.
miejsca, ze względu na wiele czynników, jak różnica wieku, środowisko
Pomiędzy tymi kategoriami, według P. Bour‑
w jakim obaj artyści się poruszali, oraz wiele innych osobistych uwarun‑
dieu, zachodzi ścisła opozycja. Tenisowy kort,
kowań. Duchamp np. o wiele bardziej pasjonował się grą w szachy niż
jako pole sztuki, dzieli dwóch graczy na odpo‑
przebijaniem piłki przez siatkę na korcie tenisowym. Być może bardziej
wiadające ich twórczości kategorie: Jean Leon
interesującym porównaniem byłoby odniesienie do piłkarskiej potyczki
Gerome, przedstawiciel akademizmu zajmuje
pomiędzy wspomnianym akademikiem i awangardzistą, ale biorąc pod
miejsce ortodoksji, natomiast awangardzista
uwagę prawdopodobne wyniki meczu piłkarskiego – wygrana, remis,
Marcel Duchamp, staje na polu oznaczonym
porażka – druga z kategorii zupełnie nie miałaby racji bytu. W tenisie
mianem heterodoksji. Pomiędzy „zawodni‑
natomiast zwycięzca może być tylko jeden.
kami” znajduje się siatka, nad którą przebijana będzie piłka, wyznaczając tym samym pomost
Sebastian Kochaniec
K
jaki rodzi się pomiędzy tradycją, a innowacją. Siłami twórczymi, a w pewnym sensie odtwór‑
ort tenisowy posłuży nam jako metafora
czymi. Aby stosowana przeze mnie metafora
tak zwanego „pola sztuki”, w którym –
kortu tenisowego w pełni oddała różnice zacho‑
według koncepcji Piera Bourdieu – możemy
dzące pomiędzy środowiskiem akademickim
upatrywać zachodzących pomiędzy dwoma
a awangardowym, należało by poczynić pewne
teoriami sztuki zależności co do koncepcji jej
przygotowania pod względem tego, jaki styl
uprawiania. Teorie jakimi kierowali się zarówno
i jaką technikę przyjmują wspomniani w tytule
Jean Leon Gerome jak i Marcel Duchamp sta‑
artyści. Trzeba przyjrzeć się sposobom upra‑
nowią bowiem właściwy przedmiot podej‑
wiania, a przede wszystkim rozumienia sztuki
mowanych w tekście rozważań. Francuski
przez środowisko akademickie i opozycyjną,
socjolog twierdził, że w kulturze i składają‑
a nawet wrogą wobec niego postawę awan‑
cych się na nią formach, można wyznaczyć
gardową. Kto zostanie zwycięzcą? Na wstępie
pewne „pola” dla konkretnych form kulturo‑
należałoby jednak zaznaczyć, czym właściwie
wych, kształtowanych przez takie a nie inne
jest teoria sztuki i jak może być rozpatrywana.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
53 Wybitny hamburski historyk sztuki – Aby
która od momentu jej założenia przez Gior‑
Warburg, uważał, że w badaniach nad sztuką
gio Vasarego, w XVIII wieku zaczyna panować
należałoby łączyć analizę formalną dotyczącą
wszem i wobec, dyktując warunki nauczania
samego dzieła z analizą kulturologiczną. Aby
i postrzegania sztuki. Akademicy wychodzili
Warburg uważał bowiem, że niemożliwe jest
z prostego założenia, że sztuka jako element
oddzielanie historii sztuki od historii kultury,
ludzkiego życia, a przede wszystkim forma
ponieważ dzieło sztuki można badać tylko
kultury, jest czymś uniwersalnym, umownym,
w jego powiązaniu ze wszystkimi obszarami
opartym na pewnych ścisłych regułach, któ‑
kultury . Sztuka stanowi bowiem jeden z naj‑
rych wyuczenie i przestrzeganie pozwala two‑
pierwotniejszych elementów kultury. Wystar‑
rzyć wybitne dzieła. Studenci uczęszczający
czyłoby przyjrzeć się malowidłom znajdującym
do akademii byli więc uczeni historii i teorii
się w jaskiniach Altamiry lub Lascaux, aby móc
sztuki, skrzętnie opracowanej przez środowi‑
2
wywnioskować, że obraz od momentu wykształ‑
sko akademickie. W myśl propagowanych przez
cenia się w człowieku świadomości refleksyjnej
akademię teorii, wyuczeni zostali co do kwe‑
stanowił punkt wyjścia do opisywania i rozu‑
stii reguł i wartości związanych z kompozycją
mienia świata. W mojej kwestii nie leży zajmo‑
obrazu, tematyką itd. Wszelkie „zagrywki” sto‑
wanie się tutaj sposobami uprawiania historii
sowane przez Leona Gerome w jego twórczości,
sztuki. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na to,
jak w przypadku innych akademików, opierały
że rozpatrywany dyskurs ma wiele wspólnego
się na kilku istotnych kwestiach. Po pierwsze
z historią kultury, a tym samym z wypracowa‑
dzieło ma być godne. Przez określenie to należy
nymi w tych dyskursach teoriami. Stanowią
rozumieć ukazywanie przez artystę scen pate‑
one – zarówno w przypadku sztuki, jak i kul‑
tycznych, o zabarwieniu historycznym, mitolo‑
tury – rodzaj szerszego zakresu pojęciowego,
gicznym czy religijnym.
służącego do opisywania i interpretowania zja‑
Drugą bardzo ważną kwestią jest reali‑
wisk zachodzących w ich przestrzeni. Sztuka
styczne i trójwymiarowe oddawanie cha‑
jest specyficznym element kultury, który jak
rakteru przedstawianych na obrazie postaci,
pisał H. Focillion, obrazuje kondycję ludzkiego
przedmiotów, otoczenia. Dobrze o obrazie aka‑
ducha w widzialnej artystycznej formie. Aby
demickim świadczyła również ponura tonacja
odczytać zakodowane w formie artystycz‑
kolorystyczna, utrzymana w konwencji brą‑
nej przekazy, należy znać idee towarzyszące
zów na wzór przedstawień z greckich waz.
artyście, które z kolei zawarte są w teoriach
Akademickie środowisko propagowało więc
tworzonych przez twórcę, jak i współczesnych
niezwykle „wypieszczony” wygląd obrazu,
mu odbiorców. Trzeba pamiętać jednak o tym,
oparty na dawnych wzorach i tradycji malar‑
że kultura jest procesem i ulega zmianom. Wraz
skiej. Po trzecie, dzieła malowane przez arty‑
z nią zmienia się kondycja ludzka i sposób jej
stów musiały posiadać fotograficzne wręcz
przedstawiania w formie artystycznej, a tym
wykończenie. Płótno nie powinno zawierać
samym zmianom ulegają teorie jej pojmowa‑
żadnych grudek i pozostałości po farbie. Jak
nia. Pisali o tym w swoich manifestach mię‑
zauważamy, obrazy akademickie opierały się
dzy innymi dadaiści Berlińscy, którzy uważali,
na pewnym niezmiennym schemacie dyktowa‑
że sztuka pod względem techniki i kierunku
nym przez środowisko akademickie. Stosowa‑
zależy od czasu w którym żyje, artysta zaś jest
nie się do wyznaczonych reguł stanowiło para‑
wytworem swej epoki.
dygmat uprawiania sztuki uważanej ówcześnie
Styl „gry” reprezentowany przez pierwszego
za godną. Z czasem jednak, mimo silnej emo‑
z naszych „zawodników” jest bardzo mocno
cjonalności dzieł, doprowadziło do znużenia
zakorzeniony w tradycji zarówno rozumienia
i ubóstwa w wymiarze poznawczym.
jak i tworzenia dzieła sztuki. Jean‑Leon Gerome
O ile tradycja i klasyczny sposób pojmowa‑
jest przedstawicielem szkoły akademickiej,
nia sztuki stanowiły podstawę dla twórczości
54 Jeana Leona Gerome’a, Marcel Duchamp jako
podstawę do której odnosi się twórczość arty‑
przedstawiciel awangardy czerpał z zupełnie
styczna. „ Nie ma rebusu, nie ma klucza. Dzieło
odmiennych wartości. Pierwotnie sztuka była
istnieje, a jedyną racją tego bytu jest właśnie
oparta na tekście, który stanowiły mity i reli‑
fakt istnienia. Nie przedstawia niczego, jedynie
gia. Do XIX wieku komponowanie treści dzieła
życzenie umysłu, który je wymyślił”3 – napisze
odbywało się na podstawie Pisma Świętego
Marcel Duchamp, który w swojej późnej działal‑
i ewangelii apokryficznych. Od okresu rene‑
ności ukazuje, że – paradoksalnie – działaniem
sansu włącza się w te treści również mitolo‑
artystycznym może być sam brak tego dzia‑
gie greckie i rzymskie. Jednak od połowy XIX
łania. Realizm w sztuce, został sprowadzony
wieku, artyści zaczynają opierać swoją sztukę
do roli prześmiewczej i parodystycznej, doko‑
na nowym micie, jaki stanowi tekst, który sami
nując destrukcji wszelkich tradycyjnych war‑
tworzą. Opierają swoją twórczość na własnym
tości estetycznych. Elementy dzieła sztuki takie
micie który niejednokrotnie – przynajmniej
jak rama obrazu, cokół na którym spoczywała
w przypadku Duchampa – stanowi samo dzieło.
rzeźba, zanikają. Następuje całkowite uwol‑
Prowadzi to do ogólnego niezrozumienia, a jed‑
nienie się malarstwa od przedstawieniowości.
nocześnie zupełnej zmiany stylu. Charakter
Proponowane przez Duchampa dzieła jak Koło
tej innowacji polega na tym, że o stylu jako
rowerowe, odwrócony pisuar – Fontanna, czy
takim nie mówi się wcale, a jego istotą stają
łopata do śniegu stają się elementami tego
się środki artystyczne. W ten sposób opierając
samego dziedzictwa kulturowego, jakie two‑
się o metaforę meczu tenisowego, Jean Leon
rzyły do tej pory np. Wenus z Milo4. „Awangar‑
Gerome reprezentuje tradycyjne i sprawdzone
dowe gry w pierwszym rzędzie dotyczyły sfery
zagrywki, natomiast Marcel Duchamp jest
kultury artystycznej (…) W którymś momencie
zupełnym innowatorem, którego z tradycją
przekroczyły one jego granice, czyli kultury
łączy jedynie to, że postanawia całkowicie z nią
w znaczeniu wąskim, i zaczęły dotyczyć kul‑
zerwać. Podobnie jak całe środowisko awan‑
tury w znaczeniu szerokim, czyli możliwie naj‑
gardowe, Duchamp sprzeciwia się panującym
szerzej pojmowanego środowiska człowieka”5.
do tej pory schematom.
W świecie, w którym prym wiodła maszyna
Dzieła akademickie w swoich formach
i sfunkcjonalizowane za jej pośrednictwem spo‑
artystycznych odwołują się w pewnym sensie
łeczeństwo, awangardyści z grupy Dada upa‑
do źródeł – mitów, religii i tradycji. Ugrupowa‑
trywali tematów dla swoich prześmiewczych
nia awangardowe, z dadaizmem i reprezentują‑
dzieł. Mimo pogardy, jaką środowisko awangar‑
cym go Marcelem Duchampem, katalizatorem
dowe żywiło wobec tradycyjnych metod arty‑
działań artystycznych czynią ówczesny stan
stycznych, dzięki niej właśnie, możemy zoba‑
rzeczywistości, która tematem obrazu czyni
czyć w zupełnie innym świetle dawne szkoły
przedmiot, maszynę etc. To czego brakowało
i ruchu artystyczne. Sztuka poprzez awangardę
w sztuce akademickiej, czyli ukazywania tego
zaczyna przyglądać się samej sobie.
co „tu i teraz”, w teorii awangardy staje się rze‑
W opozycji wobec akademizmu postrze‑
czą niezwykle istotną. Zmiana fundamentu
ganego jako sztuka dla mas, które w czasie
tworzenia – przejście od tradycji, do rzeczywi‑
rewolucji przemysłowej doszły do głosu, awan‑
stości zastanej – sprawia, że awangarda wiąże
garda stanowiła bohemę, składającą się z elit,
wizję sztuki z rozwojem technologicznym,
emigrujących ze społeczeństwa burżuazyj‑
jaki przyniosła epoka XIX wieku. Awangarda
nego. W pewien więc sposób przedstawiciele
stanowi doskonały przykład zobrazowania
awangardy w swoim buncie wobec środowi‑
metody badawczej proponowanej przez Aby‑
ska mieszczańskiego buntowali się przeciw
’ego Warburga w której to kultura – w XIX wieku
samym sobie. Brzmi to być może paradoksal‑
przybierająca coraz bardziej mechaniczny cha‑
nie, ale doskonale oddaje założenia awangardy‑
rakter – w swoim szerokim rozumieniu stanowi
stów, którzy – jak zauważa Zygmunt Bauman
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
55 – porażkę przyjmowali jako słuszną sprawę,
czasu uchodzi za heterodoksję, czyli opozycję
a wszelki sukces na rynku artystycznym
wobec zastanego porządku, z czasem staje się
za dowód porażki6. Wracając jednak do wątku
normą panującą i przyjmuje postawę ortodok‑
społecznego, awangarda uchodziła za elitę.
syjną. To samo stało się z awangardą, mimo
Nie była to jednak kasta wysoko postawiona,
tego, że sam Marcel Duchamp przejawiał pewne
szerząca wszem i wobec patetyczne wartości.
prorocze myśli odnoszące się do tej sytuacji –
W skład awangardy wchodziło około setki
„Wkrótce powstało realne niebezpieczeństwo
artystów, głównie malarzy. W swojej bojowo‑
powielania tej formy wyrazu, dlatego posta‑
ści, bezkompromisowości i dystansie wobec
nowiłem ograniczyć produkcję ready‑mades
tradycji postulowali radykalne zmiany w dzie‑
do kilku sztuk rocznie. Zdawałem sobie sprawę
dzinie sztuki. Zaprzeczali wszelkim dotych‑
z tego, że sztuka jest dla widza, w większym
czas uformowanym koncepcjom. W przewar‑
nawet stopniu niż dla artysty, środkiem nało‑
tościowaniu tradycji szukali nowego sposobu
gotwórczym ( jak opium), i chciałem moje
wyrazu. „Dadaizm to stan umysłu… Wolna myśl
ready‑mades uchronić przed podobnym
w sprawach religijnych nie ma nic wspólnego
zbezczeszczeniem”8. Zdaniem Petera Burgera,
z kościołem. Dada to wolna myśl artystyczna”7
śmiertelny cios awangardzie zadał sukces
– w ten sposób podsumował działalność awan‑
komercyjny – skwapliwa „Inkorporacja” sztuki
gardowego ruchu Dada Andrea Breton.
awangardowej przez „rynek artystyczny”. Para‑
Gdybyśmy mieli teraz podsumować teorię
doks awangardy uczynił sztukę nowoczesną
akademicką i awangardową, zestawić ze sobą
symbolem dystynkcji; to w tej właśnie roli
pełne gracji i patosu działania na polu sztuki
znalazła ona masowego nabywcę wśród boga‑
Jena Leona Gerom’e i buńczuczne, prześmiew‑
cącego się choć nie pewnego swej pozycji spo‑
cze wariacje Marcela Duchampa, skłonni jeste‑
łecznej mieszczaństwa. Jako sztuka, wysiłek
śmy przyznać zwycięstwo temu drugiemu.
awangardy mógł nadal, zgodnie z zamierze‑
Przeważyłyby zapewne innowacja, kreatyw‑
niem twórców, szokować; jako narzędzie uwar‑
ność, podejście do stwarzania lub konstru‑
stwienia i utwierdzania społecznego statusu,
owania dzieła sztuki. Środowisko akademickie
stał się jednak przedmiotem rosnącego wciąż
odwoływało się głównie do emocji związanych
popytu i bezkrytycznego zachwytu”9. Przyglą‑
W przygotowaniu publi‑
z wizualną sferą obrazu. Posługując się katego‑
dając się wynikowi meczu Jeana Leona Gerome
kacja dotycząca wstępu
riami estetycznymi można powiedzieć, że obraz
z Marcelem Duchampem z tej oto perspektywy
Sebastian Kochaniec – studiuje kulturoznawstwo na specjalizacji krytyka sztuki. Tekst jest debiutem.
do katalogu wystawy Doroty Świdzińskiej pt
akademicki cieszył oko. Wszystko to było jed‑
możemy dojść do wniosku, że zwycięstwo
„Dzienniczek” w galerii
nak niezwykle ubogie w sensie poznawczym.
Marcela Duchampa i reprezentowanego przez
Scena w Koszalinie oraz
Skutkowało to zubożeniem i zanikiem kreatyw‑
niego środowiska awangardy w kontekście kul‑
ności w przedstawieniach malarskich. Wszy‑
turowym, uchodzić może za pyrrusowe.
scy akademicy malowali właściwie tak samo.
publikacja pokonferen‑ cyjna na temat starzenia się dzieł sztuki.
Musimy jednak pamiętać o pewnej zasadni‑
Przypisy:
czej kwestii, która celowo została pominięta
1. Rene Magritte, „Wielcy malarze. Ich życie, inspiracje i dzieło”, pod red. Ewa Dołowska,
na początku. Tenisowy mecz, którego meta‑ forą tutaj się posługujemy, wyłonić może tylko jednego zwycięzcę i w tym momencie będzie do Marcel Duchamp. Ujmując jednak kort do gry, jako pole sztuki Pierra Bourdieu z jego ortodoksją i heterodoksją, należy pamię‑ tać, że w tenisie mamy do czynienia ze zmianą stron przez zawodników. Chciałbym przez to powiedzieć – i zauważa to również Pierre Bourdieu – że to co swego
wyd. Eaglemoss Polska sp. z o.o. nr 123, Wrocław 2001. 2. A. Kisielewski, Awangardowe gry z kulturą w kulturoznawczej perspektywie, w: Artystów gry z kulturą, pod. Red. A. Kisielewski, wyd. UWB. 3. Dadaizm i surrealizm, w: Kierunki i tendencje sztuki nowoczesnej, zebrali T. Richardson i Nikos Stangos, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1980 4. Dz. cyt. S 16. 5. Dz. cyt. s. 18. 6. Z. Bauman, Ponowoczesność, czyli o niemożliwości awangardy, w. tegoż. Ponowoczesność jako źródło cierpień, wyd. Sic, Warszawa 2011. 7. Dadaizm i surrealizm, w: Kierunki i tendencje sztuki nowoczesnej, zebrali T. Richardson i Nikos Stangos, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1980. 8. H. Richter, Dadaimz. Sztuka i antysztuka, wyd. Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1983. 9. Z. Bauman, Ponowoczesność, czyli o niemożliwości awangardy, [w:] tegoż, dz. cyt.
56
Kontur bezkresu
Robinson na Ibizie Znaleźć się w jednym z najdroższych miejsc na ziemi, bez pieniędzy, bagażu i biletu powrotnego? Czemu nie. Współczesny Cruzoe korzysta z basenów, siłowni, przy odrobinie szczęścia może nawet ze spa. Życie rozbitka na miarę XXI wieku sprawdził Mateusz Pawluczuk
O
Ibizie słyszał, przynajmniej zdawkowo, niemal każdy. Wyspa na morzu śródziemnym. Motyw przewodni różnego rodzaju wakacyjnych piosenek
i cel podróży celebrytów. Wybrać się na Ibizę to tyle, co dorobić się określo‑
nego statusu. Wyjść z kręgu powszechnych miejsc wypoczynkowych i znaleźć się w środowisku jak gdyby magicznym. Na wyspie stworzonej praktycznie od podstaw z myślą o przybyszach z zewnątrz. Nie bez powodu miejsca, które dorobiły się takiej marki będącej wyznacz‑ nikiem statusu, stanowią właśnie wyspy. Poza Ibizą inne znane i budzące zazdrość lokacje to na przykład Karaiby czy Bora‑Bora. Ekoizolowane przysta‑ nie, gdzie mikroklimat zapewnia bezchmurną pogodę przez całe lato, co sta‑ nowi jakby prerekwizyt idealnego miejsca wypoczynkowego. Przecież w raju nie może padać. Nie może też być zimno, nie mogą gryźć komary, latać muchy ani grozić inne tego typu rewelacje. Jednak poza pogodą ważnym elementem jest właśnie eksterytorialność. Magiczny punkt gdzieś na środku morza bądź oceanu, dostępny dla wtajemniczonych. Mając zapewniony odpowiedni klimat oraz zbudowaną markę pod posta‑ cią globalnie rozpoznawalnej, egzotycznej i idyllicznej wyspy, pozostaje tylko podbudować ową ekskluzywność odpowiednio wysokimi cenami. Ibiza nie stanowi wyjątku. Ceny w sezonie zaczynają się od stu euro za dobę i to w naj‑ niższym dostępnym standardzie trzech gwiazdek. Później już tylko idą w górę, osiągając bez problemu kwoty wynoszące tysiące euro za noc. Mimo to próżno by szukać pustych apartamentów. Większość hoteli ma już komplet rezerwa‑ cji na cały wakacyjny okres albo przynajmniej na miesiąc wprzód. Nic więc dziwnego, że ciało zarządzające Ibizą wprowadziło, wydawałoby się nieco kuriozalny, dekret zakazujący budowy hoteli o standardzie gorszym niż pięć gwiazdek. Na wyspie toczy się również, a może przede wszystkim, wyjątkowo bogate nocne życie. Niezależnie od dnia tygodnia wielkie megakluby oferują wido‑ wiskowe imprezy do białego rana w towarzystwie najbardziej znanych DJ‑ów, pokazów świetlnych i tłumu hedonistycznie nastawionych wczasowiczów. Dekada Literacka 2/3 (251/252)
57
Na brzegu raju Tak wygląda Ibiza oglądana okiem quasi‑obiektywnym. Quasi, bo z pewnym udziałem osobistych spostrzeżeń i wniosków, niemniej wciąż na podstawie informacji pochodzących z zewnątrz. A jak wygląda to od środka? I to najle‑ piej nie od strony turysty, lecz z perspektywy osoby, która znalazła się w tym miejscu niejako z przypadku? Nie wnikając w szczegóły, skomplikowane koleje losu rzuciły mnie tym razem właśnie na tę wyspę. Biorąc pod uwagę, że miałem bilet tylko w jedną stronę, a na lotnisku w Ibizie wylądowałem wyłącznie z tym co zdołałem zabrać na pokład samolotu, mogłoby się wydawać, że kwestia przetrwania będzie stanowić nie lada wyzwanie. I faktycznie była na swój sposób wyzwa‑ niem, tyle że zupełnie innego rodzaju niż się spodziewałem. Pierwsze wrażenie to, poza oczekiwaną falą gorąca, nienaganna i kon‑ trolowana egzotyka, jaką charakteryzował się teren dookoła. Mam na myśli równo posadzone palemki, dużo wolnej przestrzeni, szeroką szosę, choć ruch w tym rejonie ograniczał się praktycznie do taksówek i tym podobne. Nie mogło zabraknąć telebimów pokazujących imprezujące w klubach tłumy wraz z załączonymi poniżej ulotkami informacyjnymi do wzięcia. Wszystko to dawało natychmiastowe poczucie zarazem egzotyki, inności i luksusu. Jako że nie miałem innego wyboru jak tylko ruszyć w wędrówkę pieszo, szybko okazało się, że niezagospodarowana część wyspy wygląda zupełnie inaczej. Były to tereny suche i jałowe, niemal jak z jakiegoś pustynnego filmu, z popękaną ziemią, kłującymi zasuszonymi ostami i okazyjnie przemykają‑ cymi pomiędzy nimi salamandrami. Znalazło się nawet parę skupisk jeżyn. Krzew nie mniej drapiący od ostów ale przynajmniej obficie ozdobiony jadal‑ nymi owocami, przynajmniej częściowo, w miejscach gdzie palące słońce nie wysuszyło ich do cna. To jednak w gruncie rzeczy przeszłość. Zbieranie i zajadanie się jeżynami miałoby sens w przypadku osoby, która rozbiłaby się o brzegi Ibizy, nim wyspa została zasiedlona. To jednak uległo zmianie już za czasów Fenicjan, a teraz jest
Pierwszą noc spędzam gdzieś z dala od dys‑ tryktu, na podziu‑ rawionym materacu wod‑ nym, z którego uszło powietrze pośród wspo‑ mnianych ostów i kamienistej ziemi. Pokąsany nie tylko przez komary, ale i inne nieznane insekty, ślady ugryzień których nie chciały znik‑ nąć jeszcze przez wiele dni.
58
Jako że nie miałem innego wyboru jak tylko ruszyć w wędrówkę pie‑ szo, szybko oka‑ zało się, że nieza‑ gospodarowana część wyspy wygląda zupełnie inaczej.
to obszar nie tylko zamieszkały, ale i gruntownie przekształcony, by stanowić oazę dla zamożnych obywateli świata pragnących odpocząć w ekskluzywnym środowisku stworzonym specjalnie dla nich. Nie mogąc pochwalić się ani pieniędzmi, ani ponadprzeciętną urodą, z pew‑ nością miałem w sobie w tym miejscu sporo z rozbitka. Jak nigdzie indziej, liczy się tu pieniądz, wypchany po brzegi portfel, a wyrażenie „bezinteresowna pomoc” stanowi rodzaj żartu. Takie przynajmniej było moje drugie wraże‑ nie, gdy idąc przed siebie dotarłem do Playa den Bossa, kolejnego ważnego ekoizolowanego odcinka stanowiącego południowo‑zachodni fragment plaży, gdzie, biorąc pod uwagę sposób, w jaki tam zawędrowałem, przyszło mi spędzić zaskakująco dużo czasu.
Sztuka adaptacji Podstawą surwiwalu, czyli umiejętności przetrwania w różnych, mniej lub bardziej niesprzyjających warunkach, jest zdolność do adaptacji, polegająca na obserwacji otoczenia, by następnie się do niego dostosować w optymalny w danej sytuacji sposób. Bez tej zdolności nasza wiedza będzie miała wyłącznie podręcznikowy charakter. W moim przypadku trudno mówić o jakiejkolwiek perfekcji czy nawet o jakiejś sensownej wiedzy. Brakuje mi wielu informacji, które pewnie dla niejednego znawcy sztuki przetrwania są oczywistością. Jednak gdy chodzi o adaptację i przystosowanie, to teren, na którym się zna‑ lazłem, z pewnością dawał duże pole do popisu. Nie mogłem tutaj powołać się na własne doświadczenie chociażby z zakresu ulicznego surwiwalu stosowa‑ nego w różnej wielkości metropoliach i miastach. Na Ibizie nie ma dworców ani innych tego typu miejsc publicznych. W Playa den Bossa, gdzie zawitałem, brakuje czegokolwiek o nieturystycznym przeznaczeniu. Pospolite, wydawa‑ łoby się, przybytki są nieobecne, o ile ich funkcja miałaby być skierowana na potrzeby lokalnych mieszkańców. W całym dystrykcie znalazło się miejsce tylko na jeden bank, a i tam duża część osób przychodzi po prostu w celu wymiany waluty. To oczywiście tylko jeden z wielu szczegółów, zdradzających jednakże spe‑ cyfikę miejsca, po którym przyszło się mi poruszać, szukając czegoś na kształt punktu zaczepienia. Wszystko dookoła wpisywało się w tymczasowo‑sezo‑ nowo‑turystyczną poetykę. Rdzenni rezydenci Ibizy jak gdyby się gdzieś pocho‑ wali, a to od nich, przynajmniej w założeniu, miałem zamiar nauczyć się sposobu przetrwania na Ibizie. Ich miejsce zajęła kosmopolityczna mieszanka narodo‑ wości, zarówno gdy chodzi o wczasowiczów, jak i osoby zajmujące się szeroko pojętą działalnością komercyjną. Moment mojego przybycia zbiegał się z nadejściem wieczornej pory i począt‑ kiem okresu nocnego. Ja się później okazało, miejsce, do którego trafiłem, znane jest z dwóch dużych klubów „Space” oraz „Ushuaia”. Pierwsze informacje, jakie trafiły do mojej głowy, wiązały się z zatem z głośną elektroniczną muzyką połączoną z festiwalem wyjątkowo skąpo odzianych kobiet oraz mężczyzn, czekających w kolejce, by wejść na imprezę, gdzie grać miał popularny DJ znany jako David Guetta. Po wstępnym szoku związanym z byciem niejako Sierotką Marysią w tym zbiorowisku, gdzie wszyscy świetnie się bawią wykorzystując swoje bogactwo
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
59 (lub zamożnych rodziców) jako formę paliwa, zaczęło do mnie docierać, że brak lokalnych mieszkańców może być nie tyle problemem, co kluczem do adaptacji. Początki były jednak dość trudne. Pierwszą noc spędzam gdzieś z dala od dystryktu, na podziurawionym materacu wodnym, z którego uszło powie‑ trze pośród wspomnianych ostów i kamienistej ziemi. Pokąsany nie tylko przez komary, ale i inne nieznane insekty, ślady ugryzień których nie chciały zniknąć jeszcze przez wiele dni. Problem ten dotyczył oczywiście tylko mnie. Kilkaset metrów dalej, po komarach nie ma już ani śladu. Pomimo wilgoci związanej z nawadnianymi trawnikami i hotelowymi tarasami oraz zapadającego zmroku są one na tyle skutecznie odganiane, iż przeciętny turysta może nawet nie zdawać sobie sprawy z ich występowania na Ibizie. Po wstępnym chaosie, w mojej głowie ułożył się plan, ogólnie rzecz biorąc, krakania tak jak wrony. Skoro lokalnych mieszkańców praktycznie nie widać to znaczy, że albo są oni bardzo skutecznie eliminowani z pola widzenia, albo sami się chowają, albo w ogóle ich nie ma. Tak czy inaczej, moja aparycja z pew‑ nością sytuuje mnie bliżej hipotetycznego turysty aniżeli rdzennego mieszkańca wyspy. I to pomimo że wciąż, przynajmniej we własnym mniemaniu, stanow‑ czo zbyt widocznie odstaję od reszty. Jako jedyny z całego tłumu noszę dżinsy, czyli spodnie z długimi nogawkami, absurdalnie ciepłe i ciężkie jak na aktualne warunki. Brakuje mi okularów przeciwsłonecznych i innych niezbędnych gadże‑ tów. Okazuje się jednak, że pomimo wybrakowanego ekwipunku plan działa w miarę skutecznie. Wchodzę do kilku hoteli, kręcąc się po recepcji, zachodząc do toalety i tym podobne. Z żadnego nie zostaję wyproszony, ani nawet nie wzbudzam specjalnych podejrzeń. Rozpoczynam zatem proces systematycznego badania różnego rodzaju hoteli, kafejek i tym podobnych miejsc, by zorientować się, na czym stoję. Dookoła toczy się dolce vita. W jednym z czterogwiazdkowych hoteli sporej wiel‑ kości basen wykorzystują tylko trzy osoby. Kilka dodatkowych wygrzewa się na rozstawionych wokół leżakach. Zajmuję jeden z nich obserwując przez chwilę luksusowe otoczenie, w którym się znalazłem. Wspomniana trójka to rodzice z synem, jak się po chwili okazuje z Niemiec. Zamiast leżaków mają do dyspozycji własną lożę z baldachimem, gdzie w specjalnym wiaderku chłodzi się szampan i inne trunki. Młody chłopak, na oko dziesięciolatek, pływa i zagaduje. podczas gdy rodzice kursują od czasu do czasu między swoim łożem a basenem. Widać ich niemałe zainteresowanie dzieckiem, troskę i opiekuńczość. Pływają czasem w trójkę, atmosfera jest bardzo pogodna. Nie wyglądają na rodzinę, która posta‑ nowiła się szarpnąć na niecodzienny luksus z własną lożą VIP w renomowanych hotelu. Raczej na taką, która ma już odpowiednie sumy na kontach i korzysta z życia w sposób dostosowany do ich stanu. Przechodzący obok kelner pyta, czy może zabrać leżący obok mnie ręcznik. Przez jeszcze jakiś czas obserwują tę idyllę. Wskakuję, nie bez wewnętrznego skrępowania, na chwilę do basenu, po czym ruszam dalej. Na chwilę stałem się milionerem. W hotelach poniżej czterech gwiazdek ruch jest na tyle duży, że pozostanie anonimowym nie stanowi już praktycznie żadnego problemu. Codziennie przy wejściu tłoczy się sporo osób z bagażami, aby się wymeldować lub odwrotnie, potwierdzić swoje przybycie. Woda jest tam jednak słona, zarówno ta lecąca z kranu, jak i w toalecie. Zwraca to moją uwagę, sugerując problemy związane
60 z niedoborem wody pitnej. Podobnie baseny, nieco mniej ekskluzywne i bardziej oblegane od opisanego powyżej, również wypełnione są solanką. Nie zmienia to faktu, że kwestie higieny osobistej i załatwiania tak zwanych potrzeb natu‑ ralnych mam już z głowy. Poza basenami na plażach rozstawione są co jakiś czas prysznice, aby każdy mógł zmyć niepotrzebny piasek. Nie zapominajmy też o samej morskiej wodzie – na tyle przeźroczystej, że można zobaczyć prze‑ pływające obok ryby. Gorzej z załatwieniem pożywienia. Co prawda pod naporem nowych bodź‑ ców nie czuję specjalnie głodu, ale wiadomo, że stan ten nie będzie utrzymywał się wiecznie. Zerkam na kilka restauracji i kilka znanych fastfoodów, jak KFC czy Burger King. Jedzenie marnuje się dosyć obficie, ale w związku z dużym ruchem obsługa niemal natychmiast pojawia się, by sprzątnąć ze stołu resztki frykasów. Zależy mi zresztą na tym, aby pozostać w jak największym stopniu człowiekiem anonimowym, a nie niemal od początku stygmatyzowanym. Sta‑ ram się więc nie wykonywać ruchów, które ewidentnie odstawałyby od przy‑ jętego ogółu zachowań. Zarobienie na chleb w sposób legalny, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wydaje się mało prawdopodobne. Choć oferty pracy sporadycznie pojawiają się tu i ówdzie zazwyczaj pod postacią napisanych kredą i wystawionych przed danym przybytkiem tablic, ewentualnie w formie wywieszonych na słupach plakatów, to bez przynajmniej skromnego zaplecza finansowego jestem ska‑ zany z góry na porażkę. Przydałoby się nie tylko zdjęcie i wydrukowane CV, ale chociażby lokalny numer telefonu komórkowego, o adresie nie wspominając. Wypada też wspomnieć o moich brakach językowych. Optymalnie byłoby móc się pochwalić dobrą znajomością przynajmniej kilku języków europejskich. Z pomocą przychodzi plaża, czyli drugie, obok nocnego życia głównych ulic i promenad, miejsce, gdzie spotkać można dużą część przyjezdnych. Wzdłuż linii brzegowej wystawione na słońcu stoją rzędy leżaków do opalania wraz z opcjonalnymi parasolami. Można też oczywiście rozłożyć stary dobry ręcznik, by na przykład socjalizować się w większej grupie. Chociaż duża część tury‑ stów woli korzystać z przyhotelowych basenów, wygrzewając się w bardziej intymnym i ekskluzywnym środowisku, plaże wciąż pozostają jedną z bardziej ruchliwych części wyspy. Pomiędzy wypoczywającymi wczasowiczami kręcą się różnego rodzaju indywidua szukające sposobu, by uszczknąć dla siebie chociaż promil z tego przelewającego się tu codziennie dobrobytu. Nie ma konkretnych reguł, jak to zrobić, wszystkie chwyty wydają się dozwolone. Jedni korzystają z tego wczesnokapitalistycznego środowiska oferując różnorakie produkty, od ubrań, nakryć głowy po wisiorki i bransolety, inni proponują swoje usługi – jak tatuaże z henny, masaże lub zaplatanie warkoczyków, a jeszcze inni starają się pozostać w cieniu żyjąc z kradzieży. Wchodzę w to środowisko idąc po, wydawałoby się, linii najmniejszego oporu. Znajduję sklep oferujący mineralną po najniższej cenie pięćdziesięciu centów. Drobniaków starcza jeszcze na jedną litrową butelkę sprite’a. Tak wyekwipo‑ wany ruszam na podbój. Brakuje mi wiary w siebie i kwestionuję sens podjętego działania do momentu, gdy pan w wieku na oko pięćdziesięciu lat stwierdza, że, owszem, chętnie napije się sprite’a, płaci mi trzy euro i jeszcze wygląda na cał‑ kiem zadowolonego, dziękując za przysługę. Dekada Literacka 2/3 (251/252)
61 Na falach wirtualu Francuski filozof kultury i socjolog Jean Baudrillard zasłynął przede wszystkim pojęciem symulakru, wprowadzonym w jednej z jego książek. Najkrócej mówiąc, terminem tym określił proces oddalanie się znaku, czyli czegoś symbolizującego rzeczywistość, od samej rzeczywistości. Na podobnej zasadzie, na jakiej strony internetowe powołują się na kolejne strony w niekończącym się, pozbawionym twardego oparcia cyfrowym cyklu – znak zaczyna oznaczać sam znak. Odry‑ wając się całkowicie od dawnego znaczenia, staje się symulakrum, to znaczy symuluje rzeczywistość i nasze o niej wyobrażenia. To w tym kontekście Bau‑ drillard używa pojęcia hiperralności, czyli rzeczywistości bardziej rzeczywistej niż sama rzeczywistość, w której nie sposób odróżnić fantazji od faktu, gdyż różnica między nimi nie tylko się zaciera, ale wręcz przestaje istnieć. Światem hiperrealizmu rządzi magia nadrzeczywistych wyobrażeń gdzie piękno staje się piękniejsze od piękna, a prawda prawdziwsza od prawdy. Na swój sposób właśnie takie simulacrum stanowi Ibiza, w szczególności jej ściśle turystyczne odcinki, takie jak Playa Den Bossa, gdzie przyszło mi egzy‑ stować. Cała rzeczywistość staje się tu jakby wirtualna, zbudowana od podstaw, by stanowić odzwierciedlenie idealnego centrum wypoczynkowego. Nie chodzi jednak o odzwierciedlenie jakiegoś konkretnego miejsca na mapie z jego kon‑ kretną topografia i kulturą, ani nawet o próbę realizacji abstrakcyjnego Edenu, lecz właśnie o tworzenie wizji tego, jak powinno wyglądać idealne miejsce do wypoczynku. Nie chodzi o odtworzenie rajskiej rzeczywistości, ale o symula‑ cję samej wizji, kształtowanej przez foldery reklamowe, w rozmowach dotyczą‑ cych wypoczynku, media masowe itd. Symulacja symulacji zatem, zwana Ibizą. O niektórych aspektach tej symulacji wspomniałem już wcześniej. Jest to wyspa czyli miejsce jak gdyby bez zaczepienia, w środku morskiego pustkowia, gdzie pogoda zawsze dopisuje. Na przestronnych ulicach z szerokimi chodni‑ kami przechadzają się szczęśliwi ludzie. Nie ma bezdomnych czy żebraków. Sprzedawcy i ekspedientki, kelnerzy i kelnerki, wszyscy są urodziwi i zadbani. Miejsce, gdzie rozbiłem swój prowizoryczny szałas, okazało się być zapleczem dla czegoś w rodzaju plantacji palm. Rosną one w rzędach, nieopodal niecodziennie wyglądającego wysypiska dla obciętych lub uschniętych gałęzi tego drzewa. Biorąc pod uwagę, że palma jest symbolem egzotyki i najbardziej odpowiednim typem roślinności dla miejsca idealnego, interes może być całkiem intratny. Prze‑ cież każdy nowy budynek, restauracja czy nawet ulica winna być obstawiona właśnie palmami. Moje legowisko znajdowało się zatem obok czegoś, co można nazwać wręcz fabryką palm. Nie chodzi jednak tylko o ulice, plaże czy kluby. Wspomniałem już o trud‑ nościach związanych w wypatrzeniem lokalnych mieszkańców, którzy chcąc nie chcąc przypominaliby, że miejsce to jest realne. Nawet miejscowi dilerzy narkotyków okazują się z importu. To czarnoskórzy mieszkańcy Maroka i Sene‑ galu, którzy z amerykańskim akcentem zachwalają swoją „kalifornijską trawę” niczym rodowici gangsterzy z Nowego Jorku. Z drugiej strony posterunek policji znajduje się w przypominających baraki prostokątnych kontenerach. Zarządzanie i obsługa takiego symulakru nie jest wcale łatwa. Całość funk‑ cjonuje według własnego, określonego rytmu. Chociaż oficjalnie Ibiza nigdy nie
Ewidentnie zdaje sobie sprawę, że nie pasuje do otoczenia, mimo że praw‑ dopodobnie jest na tej wyspie od dnia swoich urodzin.
62 zasypia, to wczesny poranek charakteryzuje się relatywnie niewielkim ruchem. Rodziny i osoby nastawione mniej imprezowo jeszcze śpią, a z drugiej strony ci bawiący się do rana w większości wrócili już z klubów do swoich hoteli. Jest to zatem dobry okres, by wykonać czynności, które pomimo że niezbędne, nie pasują do pięknej idylli i najlepiej je wykonać w sposób niezauważony. Najbardziej oczywiste są kwestie porządkowe. Trudno spodziewać się po intoksykowanych i swawolnych turystach, że będą ich martwić kwestie czystości i ekologii, z drugiej strony usuwanie walających się wszędzie petów po papierosach, plastikowych kubków, niedokończonych, a czasem ledwo napo‑ czętych wód i alkoholi jakoś nie wydaje się zajęciem godnym raju na ziemi, a zatem i oczu wczasowiczów. Podobnie, gdy czasem powieje silniejszy wiatr, woda przynosi na wybrzeże różnego rodzaju muszelki, wodorosty czy też po pro‑ stu liście. W efekcie woda mętnieje, brzegi stają się nieatrakcyjne. I znowu to bla‑ dym świtem, a nawet trochę wcześniej, bo pod osłoną nocy, na plaże wypuszcza się ciężki sprzęt, który odpowiednio przeczesuje i zbiera w kopy nieatrakcyjny materiał, przywracając piaskom odpowiednią postać. W okolicy godziny dziesiątej na ulicach i plażach pojawiają się pierwsze postacie. Wszystko jest już wyczyszczone, a grunt przygotowany pod kolejny dzień na wyspie. Oczywiście zawsze można zauważyć lekko zagubionych
Zarządzanie i obsługa takiego symulakru nie jest wcale łatwa. Całość funkcjo‑ nuje według wła‑ snego, określo‑ nego rytmu.
i dopiero co przybyłych gości, którzy z walizkami kręcą się po wciąż opusto‑ szałej o tej porze Ibizie. W oczy rzuca się jednak głównie krzątający tu i ówdzie personel, pierwsi uliczni sprzedawcy, obsługa hotelowa. Na plaży rozkładane są leżaki, ratownicy morscy wchodzą do swoich punktów. Ci, którzy wrócili nad ranem z imprez i klubów, będą jeszcze spać co najmniej kilka godzin, jest to więc okres przeznaczony głównie dla tych bardziej ustatkowanych wczasowiczów, preferujących raczej bierny relaks. To właśnie oni stopniowo zaludniają plażę w tych pierwszych godzinach turystycznego ruchu. Gdy około piętnastej na brzegi zaczynają wychodzić dopiero co przebu‑ dzeni i nieraz skacowani po zeszłej nocy imprezowicze, styl plażowego odpo‑ czynku zaczyna powoli ulegać zmianie. Robi się coraz gwarniej i głośniej i już o siedemnastej zabawa trwa w najlepsze. Plażowe dyskoteki puszczają gło‑ śną elektroniczną muzykę, ludzie tańczą w strojach kąpielowych w basenach, jacuzzi, na plaży, na stołach i wynajętych baldachimach. Inni podrygują popi‑ jając alkohol lub skaczą z rozpędem do basenów. To tak zwane pre‑party, czyli wstęp do właściwych imprez. Niektóre restauracje i puby otwierają się dopiero po osiemnastej, kluby natomiast po dwudziestej drugiej, przy czym wiele z nich rozkręca się dopiero w okolicach drugiej w nocy, kiedy to bilety wstępu osiągają najwyższe ceny. Tymczasem, gdy powoli zaczyna zmierzchać, a ludzie z plaż przenoszą się do zamkniętych lub półotwartych przybytków oferujących dalszą rozrywkę, nad brzegiem można wypatrzyć kilku lokalnych mieszkańców. Wyposażeni w wykrywacze metalu, przeczesują piaski w poszukiwaniu pozostałości po fie‑ ście. Często pojawiają się już po zmroku, unikając kontaktu z turystami. Przyglą‑ dam się jednemu z nich, by z czystej ciekawości zobaczyć, co też takiego udało mu się znaleźć. Zauważa jednak na sobie mój wzrok i nie kontynuując poszukiwań, przenosi się w inny punkt. Ewidentnie zdaje sobie sprawę, że nie pasuje do oto‑ czenia, mimo że prawdopodobnie jest na tej wyspie od dnia swoich urodzin.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
63 Chcąc nie chcąc, podświadomie przyjmuje wewnętrzne założenia symulakru i czuje się nieswojo działając jak gdyby wbrew przyjętym wyobrażeniom. Być może jest to też przynajmniej jeden z powodów, dla których sprzedaż wody idzie mi zadziwiająco dobrze. W porównaniu z konkurencją oferowany przeze mnie wybór jest praktycznie zerowy. Pozostałe dwie osoby trudniące się tym samym co ja zajęciem mają komplet puszek z wszystkimi znanymi napo‑ jami, do tego icetea, redbullem, piwem i co kto jeszcze sobie zażyczy. Ja noszę przy sobie tylko kilka półtoralitrowych butelek z wodą mineralną i okazyjnie litr sprite’a, a mimo wszystko mam wrażenie, że to ode mnie ludzie kupują najchętniej tę zwykłą niegazowaną wodę. Chcąc nie chcąc wpasowałem się jak ulał w symulakr Ibizy. Zagaduję wszyst‑ kich po angielsku, zresztą mimo wszystko widać po mnie, że nie jestem stąd. Ot, kolejny kosmopolityczny podmiot szukający szczęścia, wypoczynku, a być może również i pieniędzy, by sfinansować tutejsze nocne życie, co zresztą zostało mi zasugerowane wprost przez pewną grupę plażowiczów. Jestem abstrakcyjną postacią w abstrakcyjnym świecie symulakru – pozostali dwaj sprzedawcy są natomiast lokalnymi mieszkańcami z krwi i kości. To oczywiście niedobrze, bo w przeciwieństwie do mnie umieszcza ich to w przestrzeni fizycznie realnej i niepotrzebnie przypomina wypoczywającym, że tutejsi tubylcy muszą praco‑ wać, aby żyć i jeść. Z pewnością nie przylecieli tutaj samolotem zbierać hipote‑ tyczną kasę na nocne szaleństwa, wypoczywać i spędzić trochę czasu w blasku sławnego słońca na Ibizie. Bynajmniej. Są już ogorzali od wielu spędzonych tu na miejscu lat, do tego jeden z nich z brzuszkiem, a drugi jakiś taki zarośnięty. Najlepiej odwrócić wzrok, gdy się zbliżają i czekać, aż sobie wreszcie pójdą. To oczywiście uproszczenie, bo mimo wszystko istnieje zawsze grupa spra‑ gnionych jakiegoś płynu klientów, którzy podejdą do sprawy pragmatycznie i kupią puszkę z piwem lub colą. Trudno jednak ukryć, że idzie mi jakby za dobrze, i nie da się tego zrzucić wyłącznie na karb uśmiechu oraz kilku socjotechnicz‑ nych trików. Gdybym miał taki wachlarz produktów w sprzedaży jak konku‑ rencja, efekt prawdopodobnie byłby jeszcze bardziej uderzający. Zdarzają się bowiem sytuacje, gdy chcąc uniknąć konfrontacji z konkurencją, jak również nadmiernego tłoku, postanawiam zaczekać chwilę z obchodem. Idę wtedy de facto po terenie, który dosłownie kilka minut temu został obsłużony i wszy‑ scy winni być już napojeni. Ja tymczasem dalej sprzedaje wodę tym, którzy z jakiegoś powodu nie chcieli bądź krepowali się poprosić o nią przed chwilą mojego poprzednika. Ci ostatni nie są rzecz jasna specjalnie zadowoleni z mojej obecności. Z tego, co zdążyłem wywnioskować, posługują się dialektem hiszpańskiego. Nie znam jednak ich języka, więc nie mogą mi nawet przemówić do rozsądku. Pojawiają się pierwsze zakłócenia, gdy chodzi o moje wolnorynkowe działania na wybrzeżu. Jeden z tubylców jest nawet przyjazny, witając się ze mną hasłem „hola amigo!”, drugi jednakże stara się mnie pozbyć sugerując gestami, że on tutaj płaci komuś pieniądze, tudzież łapówki i ma ten teren na wyłączność. Kilkaset metrów dalej swój rejon określiła, jak się okazuje mafia i to ona, a nie policja, ma za zadanie pilnować, by nikt spoza układu nie kręcił się tam z dobrami. Żaden z moich konkurentów się tam nie zapuszcza, a sam dowiaduję się o tych ograniczeniach drogą prób i błędów. Gość podający się za policjanta
64 od razu zaczyna przywitanie od lekkiego ‘strzała’ w twarz, by dopiero później zabrać się za zadawanie pytań. W efekcie moje wody zostają wylane, a powy‑ ginane i powykręcane butelki zostawione mi na pamiątkę. Do tego informacja, że i tak zostałem potraktowany bardzo grzecznie, w co zresztą nie wątpię. Jest to rejon, którego od teraz unikam, a na widok rzeczonego pseudo‑policjanta natychmiast uciekam. Prawdziwa policja też nie próżnuje. Po tajniaku, w przewiewnych spoden‑ kach i koszulkach obserwują niektóre rejony plaży. Ci umundurowani patrolują na rowerach i skuterach bulwary. Spotkanie z nimi jest jednak dużo bardziej profesjonalne. Nie ma gróźb czy niszczenia towaru, zamiast tego zostaję poin‑ struowany, które rejony są pod ich nadzorem, a także o karze do dwustu euro tudzież areszcie w razie braku wpłaty. Ja ze swojej strony twierdzę uparcie, że po prostu bardzo chce mi się pić i stąd te wody, a ludzi zaczepiałem, by zapytać, jak pogoda na Ibizie, czy dobrze się bawią i tym podobne. W efekcie zamiast beztroskiego dbania o byt i spekulowania na plaży muszę mieć oczy dookoła głowy, lawirując między konkurencją, mafią i policją. Gra jest
Inni stawiają na usługi. Filigranowa pani o azjatyckiej uro‑ dzie oferuje masaże rodem z Tajlandii, choć i tu konkurencja nie śpi.
jednak warta świeczki. Z początkowych kilku euro zysku szybko przechodzę do kilkunastu a potem kilkudziesięciu. Pieniądze niemal natychmiast zostają zainwestowane w podstawowe elementy, które mają mnie upodobnić do prze‑ ciętnego turysty. W pierwszej kolejności ciężkie dżinsy zamieniam na hawaj‑ skie spodenki, a buty na klapki. Do tego okulary i filtr przeciwsłoneczny, gdyż schodzące płaty skóry okazują się nie lada problemem. Niepotrzebnie sytuują mnie poza wspomnianym symulakrem, gdyż po pierwsze są nieestetyczne i potencjalni klienci zamiast patrzeć na zimną wodę są zaabsorbowani białymi plamami na mym ciele, a po drugie sugerują, że mogę być bez grosza, a takich skojarzeń należy bezwzględnie unikać. Pozostając anonimowy i do tego odpowiednio ubrany i schowany za para‑ wanem przeciwsłonecznych okularów, korzystam dalej beztrosko z basenów, by po mozolnym dreptaniu tam i z powrotem po plaży nieco się ochłodzić i obmyć. Od czasu do czasu znajduję nawet chwilę, by wpaść na siłownię. Trudno nie zauważyć obecnego wszędzie kultu urody. Nieważne, czy chodzi o stojących na ulicach i chodzących po plażach sprzedawców biletów, promotorów, czy róż‑ norakich nagabywaczy zachęcających do odwiedzenia na przykład restauracji lub pubu, wszyscy oni dumnie prezentują swoją nienaganna muskulaturę lub – gdy chodzi o dziewczyny – zgrabną figurę w kostiumach kąpielowych. Staram się więc i ja zadbać przynajmniej o tak podstawowe sprawy jak codzienne zgolenie zarostu. Inwestuję również we fryzjera, skracając włosy na jeżyka. Wszystko to przynosi oczekiwany skutek a ja biję kolejne rekordy osiąga‑ jąc zarobki rzędu czterdziestu, a czasem nawet pięćdziesięciu euro dziennie. Pozostali dwaj sprzedawcy napojów rezygnują, mam więc duże części plaży na wyłączność. Przynajmniej gdy chodzi o północną część Playa den Bossa, bo na południu rządzi pewien czarnoskóry sprzedawca wód, grożąc mi twardo śmiercią. Gdy orientuje się, że nie znam hiszpańskiego, zaczyna pokazywać mi gestami, jak podrzyna mi gardło, ewentualnie grozi po angielsku swoimi „chłopcami”. Staram się nie wchodzić mu w drogę, choć jest dla mnie oczywiste, że są to groźby bez pokrycia, gdyż każdy kolejny raz ma być tym ostatnim, a tymczasem nie dzieje się nic. Tak czy inaczej, przy dziennych obrotach rzędu
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
65 kilkudziesięciu euro pieniądze na bilet powrotny mam już po chwili. Tratwa gwarantująca bezpieczny powrót na stały ląd zostaje oficjalnie zdobyta. Życie na wyspie mam jednak opanowane w takim stopniu, że postanawiam wyko‑ rzystać tę wiedzę przez jeszcze jakiś czas i zostać dłużej.
Portrety z Ibizy W ciągu kolejnych tygodni spędzonych na wyspie poza antagonizmami poja‑ wiają się też różne konstruktywne lub przynajmniej interesujące znajomości, a czasem i przyjaźnie. Na plaży można spotkać czarnoskórych sprzedawców okularów przeciw‑ słonecznych oraz płyt CD z hitami Ibizy tego lata. Obstawiają większość część brzegu i dużą część ulic, pracując zarówno w dzień, jak w nocy. Niektórzy ofe‑ rują też słomiane kapelusze, nosząc na głowie po dziesięć z nich, torebki lub jakieś inne atrybuty wczasowicza. Jakiś gość z długimi włosami, wyglądający na oko na mieszkańca Brazylii lub okolic, proponuje wszelkiego rodzaju wisiorki, kolczyki i bransolety. Inni stawiają na usługi. Filigranowa pani o azjatyckiej urodzie oferuje masaże rodem z Tajlandii, choć i tu konkurencja nie śpi. Po plaży zasuwa również dobrze zbudowany facet o nieznanym pochodzeniu, nosząc koszulkę z wielkim czarnym napisem „Beach Massage”. Niektórzy w pierwszej chwili wyglądają bardziej jakby podrywali dziewczyny niż zarobkowali wykonywaniem masaży, ale wraże‑ nie to szybko okazuje się mylne. Oryginalnym sposobem na pieniądz są również tatuaże z henny, malowanie ciała czy artystyczne zaplatanie warkoczy. Osoby takie chodzą zazwyczaj po prostu z portfolio, starając się wyłapać wyrażający zainteresowanie kontakt wzrokowy. Prym wiodą jednak osoby sprzedające bilety, których wszędzie jest po prostu pełno. Podchodzą do wypoczywających plażowiczów, siadają i zaczynają roz‑ mowę o tym, kto słucha jakiej muzyki, gdzie się wybierają tej nocy i tym podobne. Nikt nie działa na własny rachunek, a niektóre firmy promocyjne mają nawet układy z mafią, uzyskując w ten sposób wstęp na ich tereny. Bilety nie są tanie, ceny sięgają siedemdziesięciu euro od osoby. Sprzedają je mieszkańcy wszel‑ kich krajów i narodowości. Dużo jest osób ze Stanów Zjednoczonych, ale nie brakuje Czechów, Holendrów czy Szwajcarów, by podać tylko kilka przykładów. Jest więc tylko kwestią czasu gdy w końcu spotykam wśród nich Polaka. Roki On pierwszy zagaduje mnie po angielsku z pytaniem, po ile sprzedaję swoje dobra. Chce się również upewnić, czy aby na pewno butelka jest odpowiednia duża. Siedzi w parze z innym promotorem biletów i we dwójkę podpytują trzy opalające się na ręcznikach dziewczyny. – Tak, bardzo duża, człowieku! To będzie dwa pięćdziesiąt. – Odpowiadam po angielsku z charakterystyczną pewnością sprzedawcy, podając mu jedno‑ cześnie zimną wodę. – A nie sprzedałbyś mi jej za dwa? – Hmm… no dobra – Super, Dzięki. – To ja też poproszę jedną – wtrąca się dziewczyna zachęcona prawdopodob‑ nie widokiem oszronionej butelki. Rozliczam się z nią, gdy tymczasem nowo poznany sprzedawca zagaduje dalej.
66 – To skąd jesteś? – Z Polski -O! Hehe, to możemy rozmawiać po polsku? – Tutaj ku mojemu zaskoczeniu, rozmówca nagle zmienia język na nieużywany przeze mnie od jakiegoś już czasu polski. Odpowiadam tylko, że naturalnie i oboje robimy sobie przerwę w obo‑ wiązkach, podczas gdy jego kolega dalej się produkuje, reklamując różnorakie kluby i imprezy techno. – To może sprzedasz rodakowi tą wodę za półtora euro? – Jak nie masz kasy, to niech będzie.
Ku mojemu zaskoczeniu wypija prawie całą półtoralitrową butelkę.
Musi być cholernie spragniony. Przynajmniej znaczy to, że znalazłem się we wła‑ ściwym miejscu o właściwym czasie, by wykonać dobry uczynek. Ogolony praktycznie na łyso, tylko z delikatnym jeżem, mocno muskularny i z tatuażem „JP” na prawym ramieniu. – No nieźle, to co ty tutaj w ogóle robisz? – pyta z nieukrywanym zdziwieniem, gdy już kończy pić. Nie za bardzo wiem co odpowiedzieć, więc trochę kluczę i staram się szybko zakończyć temat. – Hmm… znalazłem się tutaj trochę z przypadku… właściwie to miałem mieć inną pracę, ale nie wyszło i teraz chodzę po plaży i sprzedaję wodę. – I co, dobry interes? Da się zarobić? – Nie wiem, co dla ciebie znaczy zarobić. Jak mam dobry dzień, to potrafię uzbierać około czterdzieści euro. – Aha… no … lepsze to niż nic – No właśnie, tak sobie też mówię. Gdybym nic nie robił, to bym nie miał nawet złamanego euro, a tak pieniądze na ruchy zawsze są. A ty jak tu trafiłeś? Jesteś tu pierwszy raz? – Na Ibizie tak, ale od trzech lat mamy z kumplami mieszkanie na Majorce. – Nieźle. I co, codziennie wracasz z Ibizy na Majorkę? – Nieee – odpowiedział tonem zdradzającym, że samym tym pytaniem lekko się skompromitowałem. – Oczywiście mieszkam teraz tutaj. Na Majorce praco‑ wałem w hotelarstwie, a tutaj jest nas kilkunastu i mamy do własnej dyspozy‑ cji całe piętro w bloku. Wiesz, muzyczka sobie leci non‑stop, wszystkie drzwi otwarte, ogólnie dobry klimat. – To średnie warunki tak mieszkać po kilkanaście osób w jednym pionie. – Każdy tutaj tak mieszka, nie da się inaczej. Normalnie płaci się piętnaście euro za dobę, ale jak pracujesz dla tego gościa, u którego mieszkamy, to wtedy dziesięć. A ty ile płacisz za mieszkanie? – Yyy… ja płacę mniej niż ty… ale u mnie nie ma bieżącej wody ani innych takich wygód, dlatego w sumie to wciąż szukam dobrego lokum. – E, to u nas wszystko jest. Spróbuję załatwić ci pracę, weź mój numer. – Jak mam cię zapisać? – Roki. Słuchaj, widzę, że masz opanowany angielski perfekt. Możesz pomóc mi rozprowadzać dragi. Anglicy masowo biorą ketaminę. Mam również MDMA i kokainę. To bardzo dobry zarobek, opłaca się. – Dzięki, pomyślę o tym, ale w sumie lubię moją wodę. Chyba będę się tego trzymał.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
67 – Ok, ok, nie nalegam. Ale jak coś, to przynajmniej przekaż mój numer. Mam Quada i mogę być w piętnaście minut w dowolnym miejscu. Z dziewczynami, które leżą na plaży i które kupiły ode mnie wodę, a od Rokiego i jego kumpla być może kupią bilety, rozmawia po hiszpańsku. Gdy opisuje swojemu koledze, kim jestem i co tu robię, używa płynnego nie‑ mieckiego. Ze mną natomiast chętnie konwersuje po polsku. Zna też oczywiście angielski, co wiedziałem od samego początku. Myślę sobie, ze raczej nie uda mu się przekonać kogokolwiek by dał mi pracę. Nie jestem poliglotą tak jak on. Z pewnością Roki ma swoją historię do opowiedzenia i nie wziął się na Ibizie znikąd. Mam takie wrażenie słysząc zwłaszcza jego bezbłędny niemiecki. Nie zgłębiam jednak tego tematu, zwłaszcza że oboje mamy robotę do wykonania. Ale odtąd co parę dni wymieniamy na plaży pozdrowienia, a czasem również kilka słów. Aż do momentu, gdy Roki na zawsze znika z codziennego krajobrazu. Zgodnie z tym, co powiedział jego kumpel z pracy, podobno wrócił do siebie. Miyako Rozmowy z turystami, poczynając od zwykłego targowania się, a kończąc na dłuższych pogawędkach, stanowią zawsze dobry sposób na przynajmniej chwilowe urozmaicenie wybitnie odtwórczego zajęcia, jakim jest sprzedaż wód. Tak też poznaje Miyako, pochodzącą z Japonii dziewczynę na wczasach. Jest jedną z wielu takich jak ona. Ciemna karnacja skóry spowodowana wyjątkowo silną opalenizną, jak również okulary przeciwsłoneczne powodują, że w pierw‑ szej chwili nie orientuje się nawet, iż mam do czynienia z kimś z dalekiego wschodu. Jak to często bywa, to właśnie rozmowa dotycząca kupna proponowanej przeze mnie wody staje się przyczynkiem do dłuższej wymiany zdań i w konse‑ kwencji do znajomości. Jak na kogoś z Japonii Miyako targuje się jednak dosyć ostro, zbijając ostatecznie cenę litrowego sprite’a do dwóch euro. – W ten sposób to ja nic tutaj nie zarobię! – żartuję podając jej butelkę. – Heh, przepraszam. – Nie, nie, nie ma powodu przepraszać. Chodzi tylko o to, że jest to wyjątkowo niska i okazyjna cena. – Skąd jesteś? – Pyta po wzięciu kilku pierwszych łyków. – Z Polski, a ty? – Z Japonii. – O. Byłem tam kilka lat temu szukając pracy. Niestety bez rezultatu. Może jeszcze kiedyś tam wrócę. – Po co? Przecież to taki nudny kraj. Nic tam nie ma ciekawego. Nie ma sensu wracać. Lepiej zwiedź inne miejsca. Byłeś na przykład w Meksyku? – Niezbyt – Polecam. Bardzo ładne brzegi i plaże. A słońce wcale nie gorsze niż tutaj. Ibiza wcale mi się nie podoba. Woda nie jest krystalicznie czysta. Myślałam, że będzie dużo piękniejsza, jak na przykład Karaiby. Byłeś tam? – Nie miałem okazji. – Żałuj. Plaże tam są piękne. A woda idealnie przeźroczysta. Nie to co tutaj. Ibiza jest brudna. Do tego jestem taka zmęczona po wczorajszych imprezach. – Gdzie się bawiłaś, w Space?
Jak to często bywa, to właśnie rozmowa doty‑ cząca kupna pro‑ ponowanej przeze mnie wody staje się przyczyn‑ kiem do dłuższej wymiany zdań i w konsekwencji do znajomości.
68 – Najpierw w Ushuaia, a potem w Space. Ale czemu na całej Ibizie grają taką samą muzykę? W każdym klubie identyczne techno. W ogóle nie ma latino czy nawet popu. Do tego straszny tłok, pełno ludzi. Zwłaszcza w Amnesia. Nie da się wytrzymać. – W Ushuaia grał wczoraj David Guetta. – To ktoś sławny? – No jasne, to jeden z najbardziej znanych DJów na świecie. Nagrywał z wie‑ loma gwiazdami … – Tak? Jakiś strasznie niski. Zwłaszcza jak na kogoś kto tak popularnego. Do tego każą sobie płacić osiemdziesiąt euro za bilet, a imprezę kończą o północy. Porażka. Dlatego potem poszliśmy do Space, ale tam też nie było jakoś specjalnie fajnie. Głośno, tłok i wszędzie to samo. – To jesteś tutaj ze znajomymi? – Ze znajomym. Takim włoskim przyjacielem, który teraz śpi w hotelu, dla‑ tego opalam się dzisiaj sama. Ale ponieważ Ibiza mi się nie podoba, to zostaniemy tu jeszcze maksymalnie kilka dni. – To kiedy macie bilet powrotny? – Nie mamy jeszcze biletu, bo po prostu nie wiemy dokładnie, kiedy wrócimy i jaką trasą. Przylecieliśmy tutaj z Dubaju. Piękne miasto i bardzo bogate, tylko strasznie gorące. Nie wiem, jak ludzie tam wytrzymują. – Wiem co masz myśli. Ja co prawda nie byłem w Dubaju, ale… – Tak, jest tam okropnie gorąco, ale wiesz co, może przejdź tu na drugą stronę, bo mówisz za głośno, a dookoła ludzie śpią i może ich to denerwować. – A tak, tak. Masz racje. Przepraszam. – Nieco zbity z pantałyku, zmieniam temat rozmowy – to w takim razie nie przylecieliście na Ibizę bezpośrednio z Japonii? – Oczywiście, że nie – odpowiedziała Miyako tonem prawie że zbulwerso‑ wanym. – Z Japonii poleciałam do Hong Kongu, by tam spotkać się ze swoim przyjacielem. Potem razem byliśmy w Tajlandii, Dubaju, no i teraz tutaj. – A gdzie lecicie potem? – Do Paryża, a dalej nie wiem. Rozmawiamy jeszcze chwilę o Tokio, z którego pochodzi, a gdzie parę lat temu spędziłem trochę czasu. Miyako zachowuje niezmienny krytyczny stosunek do swojego kraju. Przejawia się to nawet w niechęci do konkretnych centrów handlowych, o których wspominam. Jej styl podróżowania wyróżnia się, nawet w takim miejscu jak to. Nie każdy, chociażby i zamożny człowiek, ma warunki by wybrać się do dowolnego miejsca na ziemi tylko dlatego, że taki ma kaprys. Dla większości to właśnie Ibiza stanowiła ich wymarzony cel i najlepsze miej‑ sce do wypoczynku. Miyako tymczasem o wyspie wypowiada się co najmniej ozięble punktując kolejne, jej zdaniem, niedociągnięcia. I jest w tej roli całkiem autentyczna, wychwalając jednocześnie wspomniane Karaiby czy różne regiony Meksyku. Nie czuje więc, że ma ochotę po prostu ponarzekać na wszystko i wszystkich, a tylko, iż jej wymagania są wyższe, co znajduje wyraz w długiej liście kurortów, które zdołała zwiedzić, często jeden po drugim. Po kolejnych kilkunastu minutach rozmowy muszę wracać do pracy. Woda, chociaż ukryta głęboko w torbie, stopniowo się nagrzewa, na czym niespecjalnie
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
69 mi zależy. Ruszam zatem dalej, obiecując w razie czego, że zawsze jestem gotów przynieść kolejną butelkę i zamienić przy okazji parę słów. Gdy dzień później przechodzę tą samą trasą, Miyako opala się w towa‑ rzystwie znajomego, udając że się nie znamy. Trudno uwierzyć, by w ciągu dnia zdążyła mnie zapomnieć, postanawiam jednak nie wprowadzać niepo‑ trzebnego zamieszania akceptując rolę przypadkowego sprzedawcy. – Mam zimną wodę i Sprite w dużych butelkach. Ktoś tu jest spragniony? – Nie, dziękuje – odpowiada za nią jej przyjaciel i na tym nasza znajomość się kończy. Omarsam Jedną z bardziej interesujących postaci jest Omarsam, z którym nawiązałem relacje prawie przyjacielskie. Większość moich znajomości na Ibizie ma raczej efemeryczny i ulotny charakter, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę naturę tego miejsca. Tym bardziej doceniam więc to, że jest tutaj ktoś, z kim mogę po prostu bezinteresownie pogadać, tak jak się rozmawia z dobrym znajomym. Nie da się również ukryć, że dzięki tym luźnym pogawędkom uzyskuję cał‑ kiem pokaźny zasób informacji. Część z nich ma charakter praktyczny, pomagając mi w moich perypetiach na wyspie, a część ogólny, pozwalając spojrzeć na Ibizę oczami stałego bywalca, za jakiego mogę uważać Omarsama. To on zagaduje pierwszy, pytając o cenę sprzedawanej przeze mnie wody, gdy po raz enty przemierzam wybrzeże Playa Den Bossa. Skwapliwie staję więc w miejscu, by choć na chwilę odpocząć. Czarnoskóry sprzedawca okularów przeciwsłonecznych na pierwszy rzut oka nie różni się specjalnie od wielu mu podobnych pobratymców, których codziennie wielokrotnie mijam w różnych częściach plaży. Siedzi w cieniu palmy, na schodkach prowadzących w kierunku miasta. Oczy pozostają zasłonięte jedną z reklamowanych przez niego par okularów. Proponowana przeze mnie cena nie przypada mu jednak do gustu. – Za drogo, man. Jakby była po jeden euro, to bym się może zastanowił. A nie masz choć trochę swojej własnej wody? Wezmę tylko jednego łyka i to mi wystarczy. – Nie noszę przy sobie otwartych butelek. Przykro mi. Mogę otworzyć sprite, bo robi się już ciepły. Napiję się i przy okazji dam tobie. – Nie, nie, nic słodkiego. Chodziło mi właśnie o zwykłą wodę. – To w tej chwili nie mam za bardzo jak ci pomóc. Sam jestem spragniony. Może wezmę jedną dodatkową butelkę, jak będę szedł do sklepu i sprzedam ci ją za jeden euro w ramach przysługi? Co ty na to? – A idziesz teraz do sklepu? – Prawdę mówiąc to właśnie miałem taki zamiar, tylko chciałem skończyć obchód. – Skoro i tak wybierasz się do sklepu, man, to może w ramach przysługi dam ci pieniądze i po prostu mi ją kupisz? Ja i tak się stąd nie ruszam przez najbliższe pół godziny. Poczułem się zaskoczony tą prośbą. Przyzwyczaiłem się bowiem do tego, że na Ibizie stosunki międzyludzkie są komercyjne i nastawione w przytłacza‑ jącej większości na wzajemną eksploatację. W tej sytuacji jego pytanie wydało
Poczułem się zasko‑ czony tą prośbą. Przyzwyczaiłem się bowiem do tego, że na Ibizie sto‑ sunki między‑ ludzkie są komer‑ cyjne i nastawione w przytłaczającej większości na wza‑ jemną eksploatację.
70 się wręcz lekko tupeciarskie. Prosić sprzedawcę wody, by nie tylko dał ci jedną butelkę po kosztach, ale wręcz skoczył po nią dla ciebie do sklepu? Z perspektywy Mateusza jako sprzedawcy pytanie to oczywiście mogło jawić się jako trochę bezczelne, ale już z perspektywy Mateusza jako miesz‑ kańca Ibizy była to jeno zwykła koleżeńska prośba drugiego spragnionego mieszkańca wyspy. Zgadzam się więc bez specjalnego wahania, prosząc, by dał mi pięćdziesiąt centów, bo tyle kosztuje mineralna w sklepie. Ku mojemu zasko‑ czeniu Omarsam wciąż jednak bije się z myślami, co robić i czy na pewno warto wydawać pieniądze na coś, czego prawdopodobnie w domu ma pod dostatkiem. Na chwilę rolę się zamieniają i teraz to ja usilnie próbuję go nakłonić, by jednak uzupełnił płyny w tym upale.
Wszelkie perype‑ tie, niedogodno‑ ści, podobnie jak i odniesione suk‑ cesy wpisują się w ten schemat, a gdy w końcu uda się mi opuścić tę wyspę, zosta‑ wię to wszystko za sobą.
– Nie, dzięki, man, ale jednak nie ma sensu, abyś musiał tutaj wracać. Zresztą niebawem sam będę szedł do sklepu – odpowiada, co jednak niespecjalnie mnie przekonuje. Ewidentnie jest to wymówka, mająca przykryć fakt, że żal mu pięć‑ dziesięciu centów, co notabene wprawia mnie w pewne zdumienie. Sam wpraw‑ dzie klepię przysłowiową biedę oszczędzając na czym tylko się da, jednakże wydatek rzędu pół euro nie stanowi dla mnie powodu, by walczyć z samym sobą, zwłaszcza gdy w grę wchodzi zaspokojenie pragnienia. W tym momencie uświadamiam sobie, jak diametralnie odmienne jest moje położenie. Cóż z tego, że jestem bez kasy, skoro cały mój pobyt na Ibizie pozostaje oparty na pewnego rodzaju konwencji o charakterze podróżniczo‑rozbitko‑ wym. Wszelkie perypetie, niedogodności, podobnie jak i odniesione sukcesy wpisują się w ten schemat, a gdy w końcu uda się mi opuścić tę wyspę, zostawię to wszystko za sobą. Tymczasem gość siedzący naprzeciwko mnie na schodkach ma na głowie poważniejszy problem. Już ta krótka wymiana zdań sprawia, że przestaje być w moich oczach jednym z wielu anonimowych czarnoskórych sprzedawców, a staje się właśnie Omarsanem z krwi i kości. Na Ibizę przybył nie przypadkowo, ale jak najbardziej celowo. Jak się szybko okazało, z miejsca, gdzie próżno o tanie linie lotnicze, a wiza w paszporcie jest koniecznością. Już sam bilet na samolot stanowi więc pokaźną inwestycję. Dodatkowo przyleciał z miejsca, gdzie euro ma dużo większą wartość nabywczą, a o legalną pracę niełatwo. Ibiza stanowi zatem jedyną w swoim rodzaju okazję, by sezonowo zarobić dla siebie i swojej rodziny pieniądze, za które można będzie potem żyć aż do następnego lata. Nic więc dziwnego, że bije się z myślami. Mogę sobie nawet wyobrazić argu‑ menty, jakie podsuwa mu umysł, by wzmocnić jego silną wolę. W końcu jeżeli teraz się złamie, to może i jutro zapragnie niby taniej wody za pięćdziesiąt centów. A potem i pojutrze, i tak codziennie, aż nagle nie będzie to już kilka drobniaków, ale kilkanaście euro albo i więcej. Do tego wystarczy pomyśleć, ile takie pół euro jest warto w jego rodzinnych stronach i co będzie mógł za to kupić, a najlepiej przypomnieć sobie w całości, dlaczego tu jest i po co tu przybył, by na dobre zniechęcić się do jakichkolwiek wydatków, traktując wcześniejszą prośbę wyłącznie jako chwilę słabości. Rezygnuję w tej sytuacji z dalszych zachęt, żeby nie wyszło, że namawiam go do złego i ruszam w swoją stronę. Pierwszy kontakt został jednakże nawią‑ zany i pierwsze lody przełamane, a gdy wieczorem rozsiadam się po pracy
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
71 na murku, by zjeść bagietkę z jogurtem, na widoku powtórnie pojawia się jego znajoma twarz. – Jak leci, już po? – Tak, dla mnie to już koniec. – Man, policja kręci się w pobliżu, trzeba uważać. – O tej porze jest mi już raczej wszystko jedno. Ty możesz sprzedawać oku‑ lary nawet w nocy, hehehe, ja natomiast zwijam interes praktycznie po piątej. – No tak, ale pewnie zarobiłeś dzisiaj dużo kasy, nie? Dasz łyka? – pyta nie czekając nawet na odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie, wskazując przy tym na lekko sfatygowaną butelkę leżącą obok mnie. – Jasne, tylko nie wypijaj lodu, bo go potrzebuję. Owa butelka stanowi zdobycz, która wpadła w mojej ręce dosłownie chwilę temu. Ktoś kupił lub zabrał z zamrażarki całkowicie skostniałą wodę i nie mogąc dostać się do nieroztopionych jej pokładów, porzucił ją pod sklepem, wcześniej starając się wycisnąć z niej ostatnie resztki płynu. Być może Omarsam również miał na nią oko, a może po prostu zeszliśmy się w wyniku zupełnego zbiegu okoliczności. Tak czy inaczej, nie dane jest nam dłużej porozmawiać, bo mój towarzysz zmuszony jest w pewnym momencie odebrać telefon. Rozmawiając w swoim języku przez komórkę oddala się w kierunku plaży, a ja powtórnie zostaję sam z resztkami lodu i niedokończoną kolacją. Znajomość jednak kwitnie i już następnego dnia spotykamy się ponownie. Zaczynamy zwyczajowo od kilku zdań o pogodzie i lokalnych patrolach. – Słuchaj, a czy tamten gość nie jest przypadkiem tajniakiem? – pytam. – bo stoi cały czas na promenadzie, nic nie robi i tylko patrzy. Nie czuję się kom‑ fortowo w jego obecności. – Który? Ten? Nieee, to zwykły chłopak. Żaden tajniak. Syn tamtej masa‑ żystki, widzisz? – Aaaa. I teraz przygląda się po prostu, jak jej idzie? – On sam też czasem robi masaże. Widocznie przyszli trochę zarobić. – Widzisz, przez tych tajniaków popadam w paranoję. Zamiast skupić się na pracy, ciągle rozglądam się dookoła, czy nie patrzą się na mnie jacyś podej‑ rzani ludzie. – No to jutro nie musisz się o to martwić. – A to czemu? – Bo jutro jest, jak to powiedzieć, policja ma święto i nie pracuje. – Super! Szykuje się dobry zarobek, hehehe. Ale jakie święto? – Normalne święto, man, wszystko jest zamknięte. – Coś jak święto narodowe? Czyli na przykład banki też są zamknięte, tak? – Tak, będziesz mógł chodzić po plaży bez obaw o tajniaków – tutaj Omarsan uśmiechnął się z lekką kpiną. – To nie takie śmieszne. Wczoraj mało mnie nie złapał ten gość, co jeździ na rowerze. – Akurat ten chłopak jest spoko. Czasem mnie zauważy, to wtedy się po pro‑ stu cofam za hotel, gdzie już nie ma promenady i nie może jeździć. Tu chodzi o wzajemny szacunek. Z innymi jest już gorzej. Zwłaszcza w okolicy hotelu Jet. Policjant, który się tam kręci, jest szalony.
72 – Nie sądzę, aby był policjantem – wtrącam – z tego, co zdążyłem zauważyć, to należy po prostu do mafii, która kontroluje te tereny. – Tak! Dokładnie, man. Policja to jedna wielka mafia! – zdenerwował się Omarsan przeinaczając w emocjach sens moich słów. – Czemu się nie zabiorą za złodziei, których jest tutaj wszędzie pełno?!? Ludzie tutaj kradną, niszczą cudze mienie i policja się tym jakoś nie przejmuje, a gdy ktoś taki jak ja chce zarobić uczciwie na życie, to od razu pojawiają się problemy! Przecież widzę to codziennie. Haruję wiele godzin, by zarobić kilkadziesiąt euro, a inna osoba weźmie torebkę albo telefon, i co, i w jedną sekundę dostanie może nawet kilkaset euro? Gdzie tu sprawiedliwość?!? Nikt nie ściga złodziei, za to na nas robią wielkie obławy jak na bandytów. Jakiś czas temu koło hotelu Grand urządzili taką zasadzkę. Wyszło pięciu tajniaków ubranych jak turyści. Nagle wszyscy pokazali odznaki, zaczął się chaos. Każdy uciekał
Moje doświad‑ czenia i spotka‑ nia na Ibizie dość dobrze potwier‑ dzają proces globa‑ lizacji. Omarsam chcąc nie chcąc na pewno wróci tutaj za rok, podobnie jak wielu jemu podobnych włóczęgów z róż‑ nych stron świata.
w inną stronę. Nie wiem, po co to zrobili. Możesz to sobie wyobrazić, gonitwa między opalającymi się ludźmi. – A potem wszyscy się boją cokolwiek od was kupić. – Właśnie, man. I na takie akcje idzie masa pieniędzy i sił policyjnych, a tym‑ czasem złodzieje kradną w najlepsze. Chore. W tym momencie chciałem dodać, że na podobnej zasadzie nikt nie próbuje zrobić porządku z grasującymi wszędzie dilerami narkotyków, którzy nie wydają się specjalnie przejmować policją. Momentami wydają się wręcz mniej czujni czy ostrożni od wiecznie narażonych na spotkanie z tajniakami sprzedawców z plaży. Gryzę się jednak w język, bo kto wie, czy Omarsan sam nie zajmuje się po godzinach jakimiś szemranymi sprawami, a nawet jeśli prawdopodobnie nie, to na pewno zna tutaj niejedną osobę żyjącą z tego typu handlu. – Kiedyś to się pobiłem z jednym z nich, to znaczy z ochroną niedaleko apar‑ tamentów Jet – ciągnie dalej nie zważając na moje zająknięcie. – Spotkałem na plaży trzy dziewczyny i mówią mi, że im się podobam i żebym przyszedł wieczorem do ich hotelu, hehehe. Dały mi numer pokoju, w którym mieszkały i w ogóle. Wieczorem zjawiłem się na miejscu, wchodzę do windy, a tu ten gość od ochrony nie chce mnie puścić. Mówi, że przyszedłem tutaj sprzedawać i abym się wynosił. Ja na to, że się myli i żeby mnie puścił wreszcie. Wiesz, dziewczyny tam na mnie czekają, a ten kołek coś sobie ubzdurał i nie daje mi przejść. Zrobiło się zamieszanie. W końcu nie wytrzymałem i go uderzyłem. Od tamtej pory zawsze, gdy mnie widzi, od razu chce się bić, chociaż minęło już tyle czasu. Bez sensu, man. – To chodzi o tego niby policjanta z długimi włosami? – Nie, nie. Ten gość, z którym miałem spięcie, już tam nie pracuje chyba od dłuższego czasu. Nie wiem, co teraz robi, ale po prostu, jak się spotkamy na ulicy lub gdzieś indziej, to od razu idzie na mnie z pięściami. – To od ilu lat ty tak wracasz na wyspę? – A gdzieś od siedmiu. – Od siedmiu?!? I zawsze na Playa den bossa? – Tak – To nieźle mnie zaskoczyłeś, przyznam szczerze. Musisz mieć obcykany każdy kąt. Wiesz, jak zmieniała się muzyka, kluby, plaża… wszystko.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
73 – Można tak powiedzieć. Kiedyś było dużo łatwiej, bo nie było ani tej prome‑ nady, po której jeździ policja, ani nie było hoteli Jet. Można było chodzić po całym wybrzeżu, a interes szedł naprawdę dobrze. – Ja sądzę, że mimo wszystko zarobek wciąż jest całkiem dobry. – Tak sądzisz? – Odpowiedział, uśmiechając się przy tym przyjacielsko. W jego tonie nie było niedowierzania czy drwiny. Co najwyżej specyficzny optymizm, który w formie uśmiechu zawitał również na jego twarzy. – Dobra – dodał sekundę później. – Chyba musisz wracać do pracy. – Tak, tak, racja, klienci nie mogą czekać, a woda się niepotrzebnie nagrzewa. Do pogadania później. – Na razie, man. Zdarzają się też sytuacje, gdy to ja prowadzę dłuższą narrację, a Omarsam jest tym od zadawania pytań. Dopytuje się zwłaszcza o Bałtyk, myśląc o spró‑ bowaniu swoich sił właśnie tam. Jego mocno ograniczona lista krajów, gdzie może wyrobić sobie wizę, obejmuje bowiem i Polskę. Niestety nie mogę mu poradzić wiele w kwestiach prawnych regulacji, gdyż się na nich po prostu nie znam, jednak z pewnością do sprzedaży okularów przeciwsłonecznych oficjalnie potrzebny jest jakiś rodzaj pozwolenia. Zrazu ostrzegam go również, że trudno w mych rodzimych stronach o bogate kurorty i szastających kasą turystów, choć oczywiście jego egzotyczny wygląd z pewnością wzbudziłby zainteresowanie niejednego plażowicza. Wspominam o Wielkiej Brytanii, opowiadam o różnych zajęciach, których się imałem wcześniej, zwierzam się z codziennych problemów sprzedawcy wód. Wraz z upływającymi dniami nasze relacje zaczynają się cementować, a wspólne rozmowy stają się rutynowym elementem każdego dnia. Nie umyka to uwadze otoczenia, w tym pozostałych czarnoskórych sprzedawców, którzy zaciekawieni moją osobą starają się wypytać Omarsama o różne szczegóły na mój temat. On sam nie jest specjalnie zachwycony takim stanem spraw, o czym mówi mi wprost, gdy spotykamy się pod jednym z przeciwsłonecznych parasoli. – Ci wszyscy ludzie podchodzą do mnie i pytają się: A co on tu robi? Gdzie mieszka? Co sprzedaje? Dlaczego nie zajmą się własnymi sprawami. Ja się inte‑ resuję tym, co mam tutaj – wskazał na swój zestaw okularów i płyt CD – i tylko to mnie pochłania. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. – Ludzie są ciekawscy z natury. A niewiele się w sumie tutaj dzieje. Codziennie to samo, ta sama plaża, to samo zajęcie, więc plotkują. – Tak, man, tylko że przy tym tworzą różne swoje teorie, a potem idą z nimi do mnie pytając, co ja o tym sądzę. A co mnie to obchodzi? Mówię im: Ja tylko widzę, że chłopak ciężko pracuje, codziennie chodzi po plaży i tyle. Ostatnio nie wytrzymałem i powiedziałem jednemu gościowi, żeby sam się ciebie spytał, jak chce wiedzieć, a nie zawracał mi ciągle głowę. – Hahaha, no i bardzo dobrze – odpowiedziałem, zmieniając temat na inny. Jakiś tydzień później zbieram się powoli do opuszczenia Ibizy. Pierwotny cel, jakim było przetrwanie bez żadnego zaplecza, już dawno został osiągnięty. Atmosfera się jednak stopniowo zagęszcza. Jestem znany policji, konkurencji i mafii, a przez to rozpoznawalny już z daleka. W dalszym ciągu pracuję, jednak nie jest to już zajęcie równie beztroskie jak na początku.
74 O moich planach informuję właściwie tylko Omarsama, traktując go jako jedyną osobę, której mogłoby być w jakiś sposób przykro, że zniknąłem z wyspy bez pożegnania. W pierwszej chwili przekonuje mnie, abym został jeszcze cały wrzesień, bo właśnie wtedy według niego na Ibizę przybywają najbogatsi turyści i biznesmeni, którzy nie mieli czasu wypocząć w ciągu lata. Ja jednak podją‑ łem już decyzję. Wymieniamy się kontami na skype, życząc sobie wzajemnie powodzenia.
Epilog Zygmunt Bauman w swojej książce „Globalizacja”, opisując ponowoczesne spo‑ łeczeństwo, przeprowadza podział na turystów i włóczęgów. Jak same nazwy wskazują, turystami są ci, którzy podróżują z własnej woli. Chcą tego, bo mogą sobie pozwolić na doświadczenie wszelkich luksusów życia. Należą do grupy określanej mianem eksterytorialnych elit, spędzając czas w ramach eksklu‑ zywnych symulakrów typu Ibiza. Włóczędzy natomiast podróżują, bo muszą, bo zmuszają ich do tego czynniki od nich niezależne, konieczność zapewnienia sobie bytu. Wielu z nich wolałoby pozostać w jednym miejscu. Moje doświadczenia i spotkania na Ibizie dość dobrze potwierdzają opisany w ten sposób proces globalizacji. Omarsam chcąc nie chcąc na pewno wróci tutaj za rok, podobnie jak wielu jemu podobnych włóczęgów z różnych stron świata. Miyako prawdopodobnie już się na Ibizie nie pojawi, kurorty na wybrzeżach Meksyku oraz Karaiby dużo bardziej przypadły jej do gustu. Podstawy istnienia tego symulakru pozostają niezmienne, jednak, jak się okazuje, nawet na wyspę zaprojektowaną tak, by imitować najcudowniejsze miejsce wypoczynkowe, wielu zostaje niejako zesłanych i zmuszonych do pozo‑ stania, podczas gdy inni opuszczają je z uczuciem niedosytu, szukając jeszcze piękniejszych miejsc i mocniejszych wrażeń. Gdy już więc opuszczam te rejony, głęboko zastanawiam się również i nad własną tożsamością. Nad własnym położeniem. Czy współczesny Cruzoe jest włóczęgą w świecie symulakru, roz‑ bitkiem zdanym na łaskę losu, czy może jednak turystą, który wyprawił się na wody pod wpływem kaprysu?
Mateusz Pawluczuk – absolwent socjologii UJ, po studiach zajmo‑ wał sie m.in. tłumaczeniem angielskojęzycznych tekstów socjologicznych (przełożył w szczegól‑ ności Umysł człowieka pierwotnego F. Boasa), jego pasją stały się jednak samotne podróże. Przewędrował m.in. kraje nordyckie, kaukaskie i Bliskiego Wschodu. Relacje i refleksje z tych podróży zawarł w przygotowanej do publikacji książce Ku krańcom. Zapiski podróżnika w sensie egzystencjalnym.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
75
Kontur bezkresu Ewelina Głowacka
*** Sójki od lipca na walizkach Z dreszczem czekają końca lata W podbrzuszach czują – podróż bliska W wabiąco obce kręgi świata. Zdeptują ludzie buty w parkach Parki zbyt wątłe snują przędze Jaka się musi znaleźć miarka By ująć w rozmiar ludzką nędzę Sójki wciąż tęsknią do zamorza A człowiek tęskni do człowieka Aż miłe stają się bezdroża Gdy każda droga za daleka
*** Pomilczmy kochany w ten pudrowy ranek Za oknem bełkot mas gubi świata boskość Nas przed pustką strzegą koronki firanek Patrzymy sobie w oczy – odkrywamy kosmos Obok świata spędźmy te parę chwil ciepła Osnuci w jasną mgłę, w arcydawne baśnie I milczmy jeszcze głębiej. Bywa – życzę wam, Życzę wam tej chwili – że wszystko jest jasne.
*** Morze – już nie ma nas nad morzem. Fatamorgana. Piach i pustka. Wpatrzmy się w siebie, nim nam przyjdzie Ewelina Głowacka
Patrzeć w pozasłaniane lustra.
– studiuje polonistykę i filo‑ zofię na Uniwersytecie w Białymstoku. Publikowała w kwar‑ talniku filozoficznym „Kronos”.
Świat nam umyka za plecami A czasu nigdy nie jest dosyć Za chwilę stanie w drzwiach samotność Której się nie da już wyprosić
76 *** Zapadła mieścina – tu się dzieją czary drży wzruszeniem glina ulicznych okaryn kawiarnie pęcznieją od wytwornych gości przytułek w nich przedni mgły i samotności dandys z fajką drzemie goniąc myślą w mroki wieczór pada cieniem na światło epoki u bram cerkwi tańczy w chmurze rudych włosów czarownica, której Bóg oszczędził stosu noc zanurza wędkę w odmętach ulicy łowiąc wstyd kochanków na haczyk księżyca a zemdlonych frantów którym ciężko w pionie bruk usłużnie chwyta w spolegliwe dłonie ledwie ośmielona absyntem i ciszą złamana się dusza tkliwiąc i kołysząc uchyla przed inną, taką z krwi i kości – już ją świt zawstydził bielmem codzienności – mdły, gorzki poranek staje z mrokiem w szranki budzi secesyjne werandy i klamki Dekada Literacka 2/3 (251/252)
S. 77, 78 Rys. Bartosz Krot
77
78
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
79
*** Czasami anioły sfruwają ku ziemi by czytać nam wiersze w swych ptasich słowach pół śpiewnych, pół niemych najpierwszych My ulepieni z gliny i ciasta Nie znamy mowy świętej Umiemy tylko śmiać się gdy muchy łaskoczą w pięty Dziwaczne te boskie trele Nie słuchać ich chyba lepiej… Turkocze coś – wyjrzyj – może już Franek Ciągnie dwukółkę z mlekiem
*** nim przedświt zaróżowi podźwięki w sennych łanach kiwa się w nich nadziejnie nasza miłość spłakana skrzy się chwiejnie i niknie niedokwitła w łzach i owocach niedorosła do życia córka biedy sieroca łypie na nas, my na nią każde w oddzielnej udręce nieskalana światem – anioł – przeto strach brać ją w ręce
80
Kontur bezkresu Agnieszka Michałowska w podróży
w mój grafik wplatam twoje włosy po kieszeniach jak drobne monety plączą mi się dni bez ciebie ślady po kawie to pocałunki których nie było w słowach innych ludzi odnajduję kształt twoich ust kiedy odchodzisz kroki układają się w pieśń o czekaniu ale ja nie czekam zdziwiona niezmiennie miejscami w topografii twarzy których jeszcze nie umiem na pamięć opuszkami cudzych ale oswojonych palców przeglądam katalogi świata wybieram wyspy wszystkie miejsca które poznałeś oddychają wspomnieniem twojego ciała kiedy płaczesz boję się śmierci kiedy mówisz szeptem dym w kolorze czułości oplata mnie koronkową pajęczyną rzek Agnieszka Michałowska
a każda zmarszczka na atłasowej pościeli oceanu
– absolwentka pedagogiki kulturoznawczej, obecnie stu‑ diuje filozofię i msg na Uniwersytecie w Białymstoku, publikowała w „Dzienniku Teatralnym”, „Teatraliach”
to hołd wieczności…
i „Teatrze Lalek”, autorka 34. tomiku z serii „Lalkarze” i opracowania do wydawnictwa jubileuszowego z okazji 55‑lecia Białostockiego Teatru Lalek.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
81
Iwona k… B.
Tętnicą włóczki przykrótki Przykrótko wydziergała świat Od początku, jakieś smutki od zawsze – nie tak. Coś się nie układało Mikrofizyczne defekty! Usterki w czasie dyskretnym Plamka jakaś na sercu? Nie, nie to krew! Ale za wolno. Za wolno, za wolno… I w kółko, choć i tak nie dociera gdzie ma Po jeden włos tylko, panie Witoldzie?!? Po jeden włos. Nie da się przejść żeby po‑k... Kogo ma w sobie teraz ta… ćma? I choć się nie wy‑karask‑ała Wygrała Filipa k… (syna królewskiego, syna kurewskiego, s…a)
A więc nie da się przetrzymać życia? przeczekać jakoś… wydobrzeć po porodzie zostawić kartkę: „Chwilowo nieczynne” a tak naprawdę – cały czas w remoncie. przytulić się w kąciku na godzinkę, może dwie albo na zawsze i na nigdy Bo życie nas przetrzyma. w wymiętej pozytywce i żaden mikroklimat czy sanatorium tylko te bale, ciągle bale A my? tak nieproszeni jak kostium źle dobrany jak czerń się nie czerwieni
82 co to jest piekło?1 to brak… a więc jestem w piekle. przypadki odmieniane przez przeznaczenie stały się egipską plagą do szczętu spopielona za każdym razem nie odrodzę się już jedyne co mogę poczuć od ciebie to kiedy piszę twoje imię na dłoni mam zatrutą ciemną krew oczy ze znamieniem szaleństwa każdy krok to ból nie prowadzi do ciebie nie cierpię tych przypadkowych spotkań bo wiem, że są przypadkowe na tej drodze donikąd potykam się o uczucie którego ci nie wyznam bo mógłbyś odpowiedzieć już nie zdołam poskładać resztek nic nie zostało pusto w szufladzie miłość i wiara w nadziei jeszcze pleśń słonecznych dni – chmurnym cieniem złych dni – łzą, westchnieniem jesteś bo nie umiem nie zdążę nie powiem bezgłośnie „kocham” boję się przestałam być sobą? Dekada Literacka 2/3 (251/252)
83
Przypis: 1. Czytać szybko! Za późno, bo czyta się tylko raz. Fot. Agnieszka Michałowska
84
Na interlinii słów – przekłady
Dmitrij L. Bykow Boris Pasternak Przełożył Jacek Chmielewski
Marii Wasiljewnie Rozanowej
S
PROLOG próbujcie wyobrazić sobie film, w którym opowiada się o dwóch dniach z życia człowieka. O dniu jego urodzin i dniu śmierci. Historia, sądząc po początku,
powinna rozwijać się w pewnym określonym kierunku, ale, na co wskazuje epi‑
log, poszła zupełnie inną drogą, bardzo odległą od tego, co zakładano. Odległą także geograficznie. Wyobrazić sobie film, w którym istnieje ranek i wieczór, ale nie ma natężenia czasu, leżącego pomiędzy nimi. Michelangelo Antonioni. Ranek i wieczór Poeta rosyjski Boris Leonidowicz Pasternak urodził się 29 stycznia (10 lutego) 1890 roku w Moskwie, zmarł 30 maja 1960 roku w Pieriediełkinie na raka płuc. Żył siedemdziesiąt lat, trzy miesiące i dwadzieścia dni. 29 stycznia 1890 Poniedziałek „Moskowskije wiedomosti” WIADOMOŚCI Z DWORU. Audiencje cesarskie. „Prawitielstwiennyj Wiestnik” donosi, że w piątek, 26 stycznia bieżącego roku, miał zaszczyt zaprezentować się Jego Wysokości Cesarzowi komendant 17 korpusu wojska, Sztabu Generalnego generał‑lejtnant Zalesow… KINDERBAL. 25 stycznia, wieczorem, w Pałacu (Aniczkowym), należącym do Jego Wysokości, odbył się kinderbal, na którym obecni byli Ich Cesarskie
Dmitrij Lwowicz Bykow – dziennikarz, pisarz i poeta. Absolwent wydziału
Wysokości, Jego Cesarska Wysokość następca tronu, Wielka Kniaziówna Edyn‑
dziennikarstwa uniwersytetu w Moskwie.
burska Maria Aleksandrowna z małżonkiem księciem Edynburga…
Pracował lub publikował nieomal we wszyst‑ kich moskiewskich tygodnikach i kilku dzienni‑ kach, regularnie w Ogon’kie, Wieczerniem kłu‑ bie, Stolice, Obszczej gazietie i Nowoj gazietie.
WIADOMOŚCI MOSKIEWSKIE. W poniedziałek, 29 stycznia 1890 roku, w Wielkiej Sali Rosyjskiego Towarzystwa Szlacheckiego odbędzie się wieczór gruziński na rzecz ubogich Gruzinów mieszkających w Moskwie. Program wieczoru:
Od roku 1985 pracuje w Sobiesiednikie. Od roku 1991 jest członkiem związku pisarzy. Autor pięciu tomów poezji, powieści Oprawdanije
Punkt 1. Dwa pierwsze akty gruzińskiej komedii A. Cagareli „Inne nastały już czasy!”
i Orfografija, zbioru esejów Błud truda.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
Punkt 2. Chór w kostiumach narodowych wykona gruzińskie pieśni ludowe.
85 Oświetlenie elektryczne. NOWY PRZEOR MONASTYRU POD WEZWANIEM SPOTKANIA PAŃSKIEGO. Na miejsce archimandryty Serafima, mianowanego przez Najświętszy Synod przeorem monastyru na Krymie, koło Bałakławy, i wyruszającego tam w najbliższych dniach, przeorem monastyru pod wezwaniem Spotkania Pańskiego miano‑ wany został archimandryta Nikon, dotychczasowy namiestnik przy przeorze monastyru stauropigialnego Simonowa. DZIAŁ PODRÓŻNICZY. Groźna niegdyś turecka twierdza, główny punkt oporu Turków nad brzegiem Morza Czarnego, Anapa, utraciła jakiekolwiek strate‑ giczne znaczenie wraz z przyłączeniem owego wybrzeża do Rosji… SZÓSTY WYKŁAD PROFESORA I. M. SIECZENOWA. Na początku owego wykładu, na zebraniu lekarzy, mającym miejsce 25 stycznia, profesor I. M Sieczenow kontynuował analizę i objaśnianie nieciągłości tych ruchów organizmu, które mają na celu ochronę skóry przed zewnętrznymi podrażnieniami… ZAWODY ŁYŻWIARSKIE. Dzisiaj, 28 stycznia, na lodowisku Moskiewskiego Rzecznego Jacht‑klubu, w domu Charitonowa, na Pietrowce, odbyły się zawody łyżwiarskie. Na początku wystartowało siedmiu chłopców w młodszym wieku na dystansie 100 sążni. Zwyciężył I. Gorożankin, który w nagrodę otrzymał łyżwy. WIADOMOŚCI Z ZAGRANICY. Obojętność rządu austriackiego względem głodujących… …W wiedeńskiej gazecie „Deutshes Volksblatt”, w numerze z 26 stycznia, znajdujemy artykuł zatytułowany „Prawda o Rosji”, utrzymany w takim tonie, w jakim, jak się wydaje, od czasu stłumienia powstania węgierskiego w 1849 roku jeszcze żadna austriacko‑niemiecka gazeta o Rosji nie pisała. Przytaczamy główne tezy owego artykułu w dosłownym przekładzie. „Prasa żydowska we wszystkich krajach żarliwie dowodzi, że sytuacja wewnętrzna Rosji jest wyjątkowo niedobra i że mocarstwo to znajduje się jakoby w przededniu finansowego bankructwa. Jakkolwiek byłoby rzeczą nad wyraz przyjemną, gdyby owo zataczające coraz szersze kręgi przekonanie odpowiadało rzeczywistości, to jednak zmuszeni jesteśmy, niestety, w interesie naszej własnej przyszłości, wystąpić przeciwko owemu przekonaniu, ponieważ z doświadcze‑ nia wiemy, że fałszywe rozpoznanie sił przeciwnika stanowi najpoważniejszy błąd. Od czasu wstąpienia na tron cara Aleksandra III w Rosji dokonała się stop‑ niowo zasadnicza zmiana, która bardzo szybko doprowadziła do uzdrowienia nieco przedtem rozregulowanego porządku państwowego, i całą zasługę w tym względzie należy przypisać wyłącznie panującemu obecnie imperatorowi”. LIST DO WYDAWCY. Sz(anowny) P(Anie). Najdroższy sercu dzień św. Tatiany w bieżącym roku przeszedł w Tule nieomal niezauważony. Choroba przeszko‑ dziła mi zająć się urządzeniem tradycyjnego święta. Jednak kilku drogich kole‑ gów, wśród nich także nasz gubernialny przywódca szlachty A. A. Arsieniew, sprawiło mi radosną niespodziankę, przyjechawszy do mnie na wieś. W wąskim domowym kręgu uczciliśmy dzień 12 stycznia skromnym obiadem, śpiewaliśmy „Gaudeamus” i wznosiliśmy toasty za rozkwit drogiej naszym sercom nauki. Otrzymałem wiele telegramów z Moskwy z życzeniami od dobrych kolegów, wspominających mnie, starego. Dawny student Uniwersytetu Moskiewskiego, rocznik 1823, A. I. Lewaszow. Mleczna mąka Nestle, cena 1 rb. Zgęszczone mleko Nestle, cena 85 kop.
86 SPROSTOWANIE. W № 27 „Moskowskich Wiedomostiej” w „Liście do wydawcy” A. N. Zybinoj przez niedopatrzenie wkradł się błąd drukarski przy oznaczeniu zapomnianej przez nią w hotelu „Drezno” sumy. Wydrukowano „35 000 rb.”, powinno być „3. 500 rb.”. 30 maja 1960 roku Poniedziałek „Prawda” PARTIA – NASZYM STERNIKIEM! Wystąpienie towarzysza Chruszczowa wyraża myśl wszystkich ludzi radzieckich. Miliony ludzi radzieckich z ogromną uwagą słuchało w radiu, 28 maja, wystąpienia N. S. Chruszczowa podczas Wszech‑ związkowej Narady Przodowników Współzawodnictwa Brygad i Przodowników Pracy Komunistycznej. Szybko rozeszły się niedzielne numery gazet, w których zostało opublikowane przemówienie głowy rządu radzieckiego. „Ja, tak jak cała delegacja gruzińska, z ogromnym wzruszeniem słuchałem przemówienia Nikity Siergiejewicza Chruszczowa. My, ludzie południa, obda‑ rzeni temperamentem, nie umiemy ukrywać swoich uczuć. Powiem to samo, co wykrzyczałem na Kremlu, kiedy tow. Chruszczow opowiadał o amerykańskiej agresji przeciwko nam: precz z podżegaczami wojennymi! Kierowana przeze mnie brygada walczy o tytuł Kolektywu Pracy Komunistycznej”… ŚWIADECTWO POTĘGI I UMIŁOWANIA POKOJU. Z głęboką radością naród polski odebrał wystąpienie N. S. Chruszczowa na Kremlu podczas narady Przodow‑ ników Pracy Komunistycznej. ARGUMENTY WASZYNGTONU NIEPRZEKONUJĄCE. Sztokholm, 29 maja (TASS). Komentując przemówienie N. S. Chruszczowa na Wszechzwiązkowej Naradzie Przodowników Współzawodnictwa Brygad i Przodowników Pracy Komuni‑ stycznej, konserwatywna gazeta „Svenska Dagbladet” zwraca uwagę na prze‑ konujący charakter dowodów przytaczanych przez Związek Radziecki w odnie‑ sieniu do szpiegowskich lotów samolotów amerykańskich. „Svenska Dagbladet” podkreśla [z kolei] nieprzekonywający charakter dowodów przywoływanych przez kręgi amerykańskie, które usiłują obciążyć odpowiedzialnością za zerwa‑ nie obrad na szczycie Związek Radzieckiego. POMÓŻMY ZWYCIĘŻYĆ POKOJOWI. Wystąpienie Maurice’a Thoreza. Odtąd sprawa pokoju wspiera się na wyjątkowo mocnych podstawach. Pierwsza pod‑ stawa to coraz bardziej oczywista przewaga obozu socjalistycznego. Niedawne wystrzelenie na orbitę statku kosmicznego jeszcze raz dowodzi, do jakiego stopnia Związek Radziecki wyprzedził USA w dziedzinie nauki i techniki… NIE CHCEMY MIEĆ NIC WSPÓLNEGO Z PROWOKATORAMI. New York, 29 maja. Korespondent „Prawdy” W. Strielnikow. Nawet najbardziej reakcyjne tutejsze gazety nie są w stanie zatuszować prawdziwego umiłowania pokoju charakte‑ rystycznego dla radzieckiej polityki zagranicznej, i potwierdzonego z nową siłą w przemówieniu N. S. Chruszczowa. TRZĘSIENIE ZIEMI W CHILE. W związku z klęską żywiołową, która nawiedziła naród chilijski, pociągając za sobą liczne ofiary w ludziach i zniszczenia, Prze‑ wodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRR L. I. Breżniew skierował do pre‑ zydenta Republiki Chile, generała Alessandro Rodriquesa, telegram, w którym
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
87 w imieniu narodu radzieckiego, Prezydium Rady Najwyższej ZSRR, wyraził naj‑ głębsze współczucie z narodem Republiki Chile. SPORT. Druga połowa maja była pełna interesujących meczy piłkarskich. Najbardziej interesujący pojedynek sportowy z drużyną Hiszpanii nie odbył się: faszystowski dyktator Franco, dla dogodzenia swoim protektorom zza Oceanu, zakazał piłkarzom hiszpańskim grać z drużyną radziecką. ŚWIĘTO MŁODYCH MOSKIWCZAN. W południe przy stadionie „Dynamo” poja‑ wiły się dziwne postacie w jasnych, kolorowych kostiumach. To wesołe bła‑ zny i pajace wyszły na spotkanie młodym gościom, przybywającym na święto uczniów „Ostatni dzwonek”. Wesołym świętem „Ostatni dzwonek” młodzi Moskwiczanie rozpoczęli swoje pionierskie lato.
1 Nazwisko Pasternak to chwilowy zastrzyk szczęścia. Przyznają to ludzie róż‑ nych biografii i przekonań, komsomolcy o różowych twarzach i zasłużeni dysydenci, niepoprawni optymiści i dumni zwolennicy światopoglądu tra‑ gicznego. Los Pasternaka, szczególnie na tle poezji rosyjskiej XX wieku, wydaje się wręcz tryumfalny, i bynajmniej nie dlatego, że umarł on w swojej pościeli, i że w roku 1989 został na powrót przyjęty do Związku Pisarzy Radzieckich, tak samo jednogłośnie, jak w roku 1931 został z niego wykluczony. Nie chodzi o tryumf sprawiedliwości. Dla literatury rosyjskiej pośmiertna rehabilitacja nie jest żadną nowiną. Takim samym cudem harmonii, jak dzieła Pasternaka, była jego biografia. Dumny był z tego, że nie była ona jego osobistą kreacją. Pokora uczestnictwa, świadomość autorstwa przewyższającego jego własne – oto podstawa światopoglądu Pasternaka: „Trzymasz mnie jak [swój] wyrób, i zamykasz w futerale niczym pierścień”. Wyrób się udał – Pasternak nie prze‑ szkadzał Mistrzowi. „Życie było dobre” – oto jego słowa, wypowiedziane podczas jednej z licznych poprzedzających śmierć chorób, kiedy leżał w Pieriediełkinie i nie mógł liczyć na żadną pomoc: kolejka nie wyjeżdżała poza granice Moskwy, a do państwowych i związkowych [chodzi o Związek Pisarzy] szpitali nie chciano go zabrać. „Zrobiłem wszystko, co chciałem”. „Jeśli umiera się w ten sposób, to nie ma w tym nic strasz‑ nego” – mówił na trzy dni przed śmiercią, po tym, jak kolejne przetoczenie krwi na krótko dodało mu sił. I nawet po tragicznych wyznaniach ostatnich dni – o tym, że pokonała go wszechogarniająca trywialność – na kilka sekund przed śmiercią powiedział do żony: „Cieszę się”. Z tymi słowami odszedł, w pełni świadomy. „Jaki piękny pogrzeb!” – powiedziała Achmatowa, wysłuchawszy opowieści o ostatniej drodze Pasternaka. Sama Achmatowa nie mogła się z nim pożegnać – leżała w szpitalu po zawale. W owym zdaniu, zapisanym przez Lidię Ginzburg, pamiętnikarka słusznie dostrzegła „zazdrość w stosunku do ostatniego powo‑ dzenia dziecka szczęścia”. Achmatowa, człowiek głęboko religijny, nie mogła nie docenić harmonijności dzieła. Pasternaka chowano słonecznego dnia, wczesnym latem, w porze kwitnienia jabłoni, bzów, jego ulubionych kwiatów; ośmiu Paster‑ nakowskich „chłopców” – przyjaciół i rozmówców z ostatnich dni z jego życia – niosło trumnę, i Pasternak płynął ponad tłumem, w którym nie było nikogo przypadkowego. Wielu ludzi przechwalało się później, że uczestniczyło w owym pochodzie, w którym było coś ze stypy, ale także z politycznego mityngu, ale
Rozdział I Dziecko szczęścia
88 ludzie, którzy przyszli wówczas żegnać Pasternaka mieli najczystsze intencje, nie przyszli dla sprzeciwu, lecz dla samego Pasternaka. Ludzie czuli, że uczest‑ niczą w ostatnim akcie misterium, w które przekształciło się życie poety; 2 czerwca 1960 roku w Pieriediełkinie można było dotknąć czegoś nieskończenie większego niż biografia nawet najbardziej utalentowanego pisarza. Nic dodać nic ująć – ostatnie powodzenie dziecka szczęścia. Owo powodzenie towarzyszyło mu przez całe życie. Zresztą, prawie każde życie, jeśli rzecz nie dotyczy kogoś nieuleczalnie chorego albo od urodzenia zaku‑ tego w kajdany, można przedstawić w taki właśnie sposób; pytanie – na co zwra‑ cać uwagę. Sama Achmatowa nie jeden raz przeżywała fantastyczne wzloty i oszałamiające sukcesy, ale pierwotne ukierunkowanie na tragedię bardziej odpowiadało jej temperamentowi: po każdym nowym niepowodzeniu wypo‑ wiadała ona sakramentalne: „To u mnie normalne”. Życie Pasternaka wygląda nie mniej tragicznie – rozłąka z rodzicami, choroba i wczesna śmierć pasierba, areszt ukochanej, katorżnicza codzienna praca, nagonka – jednak jego nastawie‑ nie było zupełnie inne: cały był nakierowany na szczęście, na święto, rozkwitał w atmosferze ogólnej miłości, nieszczęścia umiał znosić po stoicku. Dlatego właśnie tragiczne epizody swojej własnej biografii – czy to będzie rok siedem‑ nasty, trzydziesty czy czterdziesty siódmy – przyjmował jako nieuchronne „przypadkowe okoliczności”, do których ignorowania nawoływał już także Błok. Jeśli jednak u Błoka taki nastrój był rzadkością – niekiedy wręcz nieorganiczną na tle jego stałej melancholii (jakieś tam „Dziecię dobra i światła!”) – to Pasternak płonie ze szczęścia, które go wypełnia: Mnie radostno w swietie niejarkom, Czut’ padajuszczem na krowat’, Siebia i swoj żriebij – podarkom Biescennym twoim soznawat’!1 A przecież są to wiersze pisane podczas choroby, wymyślone „między ata‑ kami nudności i torsji”, po rozległym zawale, w korytarzu szpitala Botkina – w sali miejsca nie znaleziono. Lekarze, leczący go podczas ostatniej choroby, wspominali o „pięknej muskulaturze” i „sprężystej skórze” siedemdziesięcio‑ letniego Pasternaka – a co dopiero mówić o Pasternaku czterdziestoletnim, w przypływie poetyckiego uniesienia noszącym na rękach ciężkiego gruziń‑ skiego gościa; o pięćdziesięcioletnim, z rozkoszą kopiącym ogródek – Ja za rabotoj ziemlanoj S siebia rubaszku skinu, I w spinu mnie udarit znoj I obożżet, kak glinu. Ja stanu, gdie silniej pripiek, I tam, głaza zażmuria, Pokrojus’ s gołowy do nog Gorszecznoju głazur’ju2.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
89 I jeśli mając lat pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt, ciągle jeszcze wyglądał na młodzieńca – to co dopiero mówić o dwudziestosiedmioletnim Pasternaku, o Pasternaku‑dziecku – Junost’ w sczasti pławała, kak W tichom dietkom chrapie Naspannaja nawołoka3. Ów ładunek szczęścia udziela się także czytelnikowi, dla którego liryka Pasternaka jest świątecznym rejestrem podarków, fajerwerkiem cudów, wodo‑ spadem zachwycających objawień; ani jeden poeta rosyjski od czasów Puszkina (może oprócz Feta – ale gdzie tam Fetowi równać się z Pasternakowskimi eks‑ tazami!) nie promieniował taką prostoduszną i czystą radością. Temat łaski, obdarowania, daru przewija się przez całą twórczość Pasternaka: Żyzn’ wied’ toże tolko mig, Tolko rastworienie Nas samich wo wsiech drugich, Kak by im w darienie4. I w odpowiedzi na tę jego gotowość do szczęścia, los rzeczywiście był dla niego łaskawy: ocalawszy z koszmarów swojego wieku, nie trafił na imperiali‑ styczną wojnę, nie zginął podczas Wojny Ojczyźnianej, chociaż ryzykował życie, kiedy rozbrajał bomby zapalające na moskiewskich dachach albo wyjeżdżał na front jako członek brygady literackiej. Oszczędziły go cztery fale repre‑ sji – w końcu lat dwudziestych, w połowie i w końcu trzydziestych, w końcu czterdziestych. Pisał i drukował, a kiedy nie dopuszczano do druku oryginal‑ nych wierszy – żywiły go, a także jego rodzinę, przekłady, do których także miał wrodzony talent (pozostawił najlepszego rosyjskiego „Fausta” i nieprze‑ ścignionego „Otella” – osiągnięcia, które innym wystarczyłyby do wiecznej sławy, dla niego zaś były pracą dniówkową, odrywającą od tego, co ważne). Był trzykrotnie długotrwale, szczęśliwie i z wzajemnością zakochany (tragiczne perypetie wszystkich owych historii nie mają w tej chwili znaczenia – ważna jest wzajemność). W końcu, po okresie nagonki, państwowych prześladowań i ogólnonarodowego szczucia, nastały czasy, które wielu, w ślad za Achmatową, nazywało „wegetariańskimi” – nastał stosunkowo humanitarny okres Chrusz‑ czowowski. Jak zauważyli złośliwi – a tych wokół Pasternaka było wystarcza‑ jąco dużo – była to „Golgota z wszelkimi wygodami”; o wygodach owej Golgoty pomówimy szczegółowo w odpowiednim rozdziale, ale patrzącemu z zewnątrz niełaska Pasternaka mogła w istocie wydać się czymś nieporównywalnym z tragicznym losem Mandelsztama czy Cwietajewej.
2 Szczęście może się wydawać czymś obraźliwie nietaktownym, niestosownym, egoistycznym. A bo to mało beztroskich dzieci szczęścia znał wiek dwudziesty! Mało owych szczęściarzy zapamiętały lata trzydzieste, postrzegane jako czasy
90 ogłuszających przemysłowych zwycięstw i swobodnej sprzedaży czarnego kawioru! Pasternakowska predylekcja do szczęścia drażniła wielu ludzi. Zachowała się notatka jednego ze współczesnych o tym, jak wiosną 1947 roku Pasternak, piękny, zdrowy, szczęśliwie zakochany, tanecznym krokiem wkroczył do pokoju nieule‑ czalnie chorej i tubalnym głosem zaczął wychwalać pogodę, wiosnę, zmierzch, jak gdyby niczego nie zauważając – w rozświetlającej go aureoli szczęścia… Jest to, rzecz jasna, sąd powierzchowny i denerwujący; być może Pasternak usiłował w ten sposób pocieszyć chorą – po swojemu, po Pasternakowsku… przecież dla niego śmierć nie jest końcem, lecz jedynie przejściem do tego, czego nie potra‑ fimy sobie wyobrazić („Śmierć nas nie dotyczy”5 – skonstatował w podobnej rozmowie już na pierwszych stronicach „Doktora Żywago”). Jednak również tych, którzy nie znali Pasternaka, nie obcowali z nim, drażniła niezwykła egzaltacja jego poezji – szczególnie w kontekście literatury rosyjskiej, która przywykła do zadręczania się nieodwzajemnioną miłością i nabrzmiałymi problemami społecznymi. Dzieci szczęścia trafiają się tutaj niezwykle rzadko, można ich policzyć na palcach jednej ręki i dlatego analogie między nimi wydają się aż tak oczywiste. „Wszystko wskazuje w nim na fatalne pokrewieństwo z wierszami Bieniediktowa” – pisał zawsze niechętny Pasternakowi Nabokow. Ale radość wczesnego Bieniediktowa (późny radować się przestał, i czytelnik przestał go kochać) jest radością szczęśliwego kochanka, posiadacza, swawolnego junaka, zachwyconego hedonisty, obdarzonego odmiennym systemem trawiennym i głuchego na pierwotny tragizm bytu. Przypadek Pasternaka jest zupełnie inny. Stałym elementem Pasternakowskiego szczęścia jest tragizm, jednak „tragiczne doświadczanie życia” to nie jęczenie i narzekanie, lecz szacunek dla złożoności wszystkiego, co istnieje. Wszystkie płaczące kobiety w wierszach i prozie Pasternaka są nade wszystko piękne. Z pogrzebu Pasternaka – jeszcze jedna cudowna zbieżność literatury i życia – wielu zapamiętało płaczącą Iwinską. „Nigdy nie widziałam kogoś równie pięknego, chociaż była ona cała czerwona od łez i nie wycierała ich, dlatego że w rękach trzymała kwiaty” – opowiada Maria Rozanowa. Owa szlochająca piękność z kwiatami w rękach stanowi najlepszy przykład Pasternakowskiego stosunku do życia, także tutaj, tak jak we wszyst‑ kich węzłowych momentach jego biografii, znać rękę Najwyższego Artysty. Właśnie dlatego jego wiersze tak lubili katorżnicy. Warłam Szałamow, pisarz o najbardziej być może męczeńskiej i okaleczonej biografii w całym rosyjskim dwudziestym wieku – a w końcu jest tu spośród kogo wybierać – pisał: „Wiersze Puszkina i Majakowskiego nie mogły być ową słomką, której człowiek chwyta się, by utrzymać się przy życiu – przy prawdziwym życiu, nie życiu‑istnieniu”. A Jewgienia Ginsburg, autorka „Stromej marszruty”, usłyszawszy, że skazana została nie na rozstrzelanie, lecz na dziesięć lat łagru, z trudem powstrzymuje się, by nie zapłakać ze szczęścia, i powtarza w myślach z tego samego „Lejtnanta Szmidta”: „Szapku w zuby, tolko nie rydat’! Wiorsty szacht wdol Nierczinskogo trakta. Katorga, kakaja błagodat’!” (Czapkę w zęby, tylko nie łkać! Kilometry kopalń wzdłuż traktu Nierczinskiego. Katorga, prawdziwy raj!). Chrześcijańskie odczuwanie życia jako bezcennego daru stało się w XX wieku udziałem wielu ludzi, albowiem metafora ta urzeczywistniała się w spo‑ sób dosłowny: życie odbierano, jednak czasami, kierując się rozczulającym Dekada Literacka 2/3 (251/252)
91 miłosierdziem, nagle wracano. Trzeba się było doprawdy napracować nad rosyjskim społeczeństwem (w tym sensie władza radziecka poszła znacznie dalej niż carska), ażeby katorgę zaczęło ono postrzegać jako raj. Katorżnicy XX wieku kochali Pasternaka dlatego, że przeżył on życie w poczuciu wycier‑ pianego cudu. Nie jest to szczęście samolubnego zwycięzcy, lecz nagle ułaska‑ wionego skazańca. Jego wiersze pozostawały ową „ostatnią słomką” dlatego, że każda ich linijka zawiera fantastyczną, zapomnianą pełnię życia: teksty te nie opisują przyrody – one stanowią jej przedłużenie. Oto dlaczego czymś śmiesznym jest wyma‑ ganie od nich logicznej jasności: nadlatują one porywami jak deszcz, szumią jak gałęzie. Słowo przestało być środkiem służącym do opisu świata i stało się instrumentem służącym do jego odtwarzania. A oto jeszcze jedna przyczyna, by radować się na sam dźwięku nazwiska Pasternak: mamy do czynienia z talentem, któremu dane było urzeczywistnić się w pełni. „Miałem szczęście, że mogłem wyrazić się w pełni” – samoocena, która nie jest przesadzona. Pasternak z odwagą wychodził na spotkanie poku‑ som swojego czasu – i zapłacił za to wysoką cenę; jego zwycięstwo nie polega na tym, że był kimś nienagannym, lecz na tym, że w pełni i adekwatnie wyraził wszystko, co przeżył (a także w tym, że nie bał się przeżywać tego wszystkiego). Owym tryumfem cieszymy się wraz z nim, dlatego że po takim życiu także śmierć nie wydaje się przeciwnym naturze okrucieństwem, lecz jeszcze jednym niezbędnym ogniwem w łańcuchu. I właśnie owej intonacji Pasternakowskich wierszy poświęconych śmierci nie mogli zrozumieć współcześni: w największe zakłopotanie wprawiał ich „Sierpień”. „Ciągle mowa jest o śmierci, i jednocześnie ileż w tym życia!” – powiedział wstrząśnięty Fiedin na krótko przed tym, jak zdradził autora, swojego wieloletniego przyjaciela. Proszczaj, łazur’ Prieobrażenskaja I zołoto wtorogo Spasa, Smiagczi posledniej łaskoj żenskoju Mnie goriecz’ rokowogo czasa. Proszczajtie, gody biezwriemienszczyny! Prostimsia, biezdnie uniżenij Brosajuszczaja wyzow żenszczina! Ja – pole twojego srażen’ja. Proszczaj, razmach kryła rasprawlennyj, Poleta wolnoje uporstwo, I obraz mira, w słowie jawlennyj, I tworczestwo, i czudotworstwo6. Owo połączenie wolności i uporu, duma z obrazu świata, w tak wyczerpujący sposób objawionego w słowie, że wydaje się nam jak gdyby dokonywało się to przy naszym żywym udziale (albowiem hojny autor daje nam szansę, byśmy jako współtworzący czytelnicy pracowali wraz z nim) – napełnia nas szczęściem na sam dźwięk nazwiska „Pasternak”.
Pasternak jest poetą, który całym swoim doświad‑ czeniem potwier‑ dza ideę owoc‑ nej syntezy, który raz na zawsze wyrzeka się konieczności dokonywania wyboru.
92
Mówiąc języ‑ kiem kolokwial‑ nym, Pasternak jest najbardziej kompromisową postacią w litera‑ turze rosyjskiej. W języku apologe‑ tycznym nazywa się to uniwersali‑ zmem.
Istnieją dwa biegunowo różne podejścia do biografii. Pierwsze – apologe‑ tyczne (przeważająca większość). Drugie – degradujące, celowo unikające szkol‑ nych banałów i oświetlające wielkość bohatera, jeśli można się tak wyrazić, z przeciwnej strony (Abram Tierc o Puszkinie, Nabokow o Czernyszewskim, Zwieriew o Nabokowie). Mówiąc językiem kolokwialnym, Pasternak jest najbar‑ dziej kompromisową postacią w literaturze rosyjskiej. W języku apologetycznym nazywa się to uniwersalizmem. Kontynuator klasycznej tradycji i modernista; znakomity radziecki, i przy tym w wyzywający sposób nie radziecki, poeta; inteligent, raznoczyniec7, jed‑ nakowo bliski szlacheckiemu estecie i pochodzącemu z chłopstwa nauczy‑ cielowi; elitarny i demokratyczny, nie uznawany przez czynniki oficjalne, ale i nie zakazany (sprawiało to, że do roku 1958 Pasternak znajdował się „sytuacji dwuznacznej”, której nie znosił, ale to właśnie ona decydowała o wyjątkowości jego sytuacji). Żyd i spadkobierca rosyjskiej kultury, pisarz chrześcijański, nie lubiący i nie podtrzymujący rozmów o swoim żydostwie. Filozof, muzyk, bibliofil i człowiek zakorzeniony w bycie, kopiący ogród i piekący chleb z prawdziwe chłopskim wprawą. Pasternak był dla rosyjskiego czytelnika taką samą harmo‑ nijną jednością przeciwieństw jak jego dacza – niby „posiadłość” (król szwedzki w osobistym liście do Chruszczowa prosił o nie odbieranie Pasternakowi „posia‑ dłości”), a w rzeczywistości dwupiętrowy drewniany dom na państwowej działce. Dla milionów sowieckich czytelników Pasternak był poetą z daczy: na daczach po pasternakowsku pieczono chleb, palono suche bierwiona, przypominając sobie „pogańskie ołtarze na święcie urodzaju”, chodzono na grzyby, śpiewano romanse, a nocami, w rytm szumiącego deszczu, szeptano na ucho ukocha‑ nym: „Na daczy śpią. W sadzie po stopy odwietrznym kotłują się łachmany”… Inni koledzy pogardliwie nazywali Pasternaka „dacznikiem” – odmawiał on wyjazdów na sowieckie budowy, do obozów pracy i kołchozów, zauważając prowokacyjnie, że znajomość tak zwanego życia nie jest pisarzowi potrzebna: wszystko, czego potrzeba, widzi on z okna. Samo Pieriediełkino, gdzie przeżył dwadzieścia pięć lat, było takim właśnie harmonijnym kompromisem pomię‑ dzy miastem i przyrodą: oddalone od Moskwy niecałe dwadzieścia kilometrów, a piękno wprost bajkowe, no i cicho. Filologia rosyjska przeżywa trudne czasy. Presja strukturalistów i post‑struk‑ turalistów, freudystów i „nowych historyków”, apologetów dekonstrukcji i ryce‑ rzy semiotyki nie okazała się wcale mniejsza niż dyktatura radzieckich mark‑ sistów, z tą tylko różnicą, że za uprawianie filologii niemarksistowskiej mogłeś w innej epoce zostać rozstrzelany, a za odmowę pisania w modnym języku mogą co najwyżej odmówić uznania tego, co piszesz za literaturę. Ale literatura, chwała Bogu, jest tak urządzona, że powracają do niej nawet rozstrzelani, czy zatem należy się obrażać na urąganie, z jakim spotykają się nierozpoznane literackie obiekty? Pasternak jest poetą, który całym swoim doświadczeniem potwierdza ideę owocnej syntezy, który raz na zawsze wyrzeka się konieczności dokonywania wyboru. Sam jego uniwersalizm, bliskość z wszystkimi i z każdym z osobna, zwra‑ canie się do każdego [pojedynczego] czytelnika, w którym dostrzega współbrata i współtowarzysza – przekonują o tym, że opowiedzenie o Pasternaku choćby setnej części prawdy, wybrawszy jeden styl i jedną orientację światopoglądową,
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
93 z istoty swojej nie jest możliwe. Los i tekst muszą stanowić jedno (los pozo‑ staje pełnoprawną częścią tekstu); nie można też nie brać pod uwagę związku autora ze współczesnymi, społecznych aspektów biografii, a także osobistego stosunku do przedmiotu badania – wszystkiego po trochu. Tylko takim synte‑ tycznym językiem można mówić o Pasternaku, stosując do analizy jego biografii te same metody, co do analizy jego dzieł. W tekście artystycznym cienił on przede wszystkim kompozycję i rytm – to dwa jego ulubione słowa z młodości – i los Pasternaka, właśnie ze względu na kompozycję i rytm, wydaje się najbardziej pożądanym materiałem dla badacza. Życie Pasternaka dzieli się wyraźnie na trzy okresy, tak jak rosyjskie lato na daczy – na trzy miesiące. Mimo wszystkich urzekających zimowych wierszy, które napisał Pasternak – poczynając od wstępu do „Roku dziewięćset piątego” aż do przedśmiertnego „Śnieg pada” – w istocie swojej pozostaje on dla nas „objawieniem lata”, w takim samym sensie, w jakim bohater Pasternakowskiej powieści Jurij Żywago nazywał Błoka „Objawieniem Bożego Narodzenia”8. Wier‑ sze Pasternaka to letni deszcz z jego radosną szczodrobliwością, przypiekające słońce, kwitnienie i dojrzewanie; także latem miały miejsce wszystkie najważ‑ niejsze wydarzenia w jego życiu – kolejne miłości, rodzenie się najlepszych pomysłów, duchowe przełomy. Użyliśmy owej metafory dla opisu jego życia […]
1 Spróbujemy teraz wniknąć w ową książkę, która szeroko rozsiała swoje ziarna, dzięki burzy, jaką wywołała wokół siebie; książkę, która była dwukrotnie ekra‑ nizowana na Zachodzie i ani razu w Rosji, którą nazywano „genialną pomyłką”, „totalną klęską” i „najważniejszą powieścią XX wieku”; książkę, dla której Pasternak się urodził i za którą zapłacił życiem. O powieści tej napisano całe stosy litera‑ tury – jej pełna bibliografia złożyłaby się na tom przewyższający objętością samą powieść; jednak aż do dzisiejszego dnia dzieło to pozostaje jednym z najbardziej zagadkowych w literaturze światowej. Jeśli potraktujemy „Doktora Żywago” jako tradycyjną powieść realistyczną, z miejsca natkniemy się na taką ilość sztuczności, cudowności i sprzeczności, że nie da się ich objaśnić w prosty sposób. Samo wyliczenie absurdów zdoła skutecznie zniechęcić do tej książki każdego, kto szuka w literaturze dokład‑ nego odwzorowania epoki. Ma rację Jurij Arabow, autor scenariusza pierwszej rosyjskiej ekranizacji powieści: tę książkę należy czytać powoli, tak jak była pisana. Po jednej‑dwie strony dziennie. Czasami wystarczy jeden akapit, ażeby cały dzień czuć się szczęśliwym i słyszeć zdumiewającą i zachwycającą intonację, z którą Pasternak zdaje się przemawiać prosto do naszych uszu. […] Powodem do szczególnej dumy jest w „Doktorze Żywago” właśnie styl, into‑ nacja – to w niej została zawarta podstawowa treść [powieści]; fabuła jest czymś drugorzędnym. N. Fatiejewa, autorka książki „Poeta i proza”, obliczyła, że zda‑ nia i akapity w tej książce są średnio dwa razy krótsze niż we wczesnej prozie Pasternaka; „Doktor Żywago” został napisany krótkimi frazami, bez ciągłych Pasternakowowskich zwrotów imiesłowowych i rozwlekłych opisów, z biblijną lakonicznością, z łagodną i wzruszającą, łzawą intonacją. Poszukiwania owej intonacji stanowiły w istocie główny wątek pracy Pasternaka nad prozą; dopiero w końcu lat czterdziestych osiągnął on pożądaną ostrość spojrzenia. Wszystkich
Rozdział XXXXII „Doktor Żywago”
94 bohaterów książki, chłopców i dziewczęta, wszystkich żal, nad wszystkimi – nawet i nad najbardziej obrzydliwymi – „płacze Pan, rękawem ocierając łzy”; to Bunin, który na starość także zaczął pisać zwięźle i z wyjątkowym smutkiem. Sam Pasternak mówił, że powieść została napisana „szarymi barwami”. To nie tak – neutralność języka nie powinna zwieść czytelnika. Nie ma tutaj egzaltacji charakterystycznej dla jego młodzieńczych dzieł, jest za to pokora wobec nieskończonego bogactwa świata, wobec jego niewyczerpanego uroku, i nie ma ani jednego przypadkowego słowa. Po pierwszych głośnych lekturach powieści Pasternak zetknął się z reakcjami, do jakich nie był przyzwyczajony: więcej niż połowa słuchaczy była speszona, zakłopotana i, strach powiedzieć, rozczarowana. Chwalili wiersze, które czy‑ tał, objaśniając charakter bohatera. Zachwycali się krajobrazami. Pasternaka to denerwowało. Dobrze wiedział, że potrafi opisywać krajobrazy. Właśnie wówczas, jak nigdy przedtem, potrzebował on uważnego krytyka, czytelnika‑przyjaciela, rozumiejącego doradcy, który objaśniłby ostatecznie samemu Pasternakowi, co ów tak naprawdę stworzył. Jaka to dziwna książka, niezależnie od niego, pisze samą siebie, jaka siła prowadzi jego rękę? Nigdy nie przepadający za rozmowami o własnej twórczości, od nikogo nie oczeku‑ jący porad – teraz wręcza on rękopis każdemu, komu tylko się da; zdarzało się niekiedy, że otrzymywali go ludzie skrajnie różniący się od Pasternaka, na pół przypadkowi (i często okazywało się – „im bardziej przypadkowo, tym bardziej trafnie”). Nie starczało egzemplarzy. Z chciwą niecierpliwością pytał o wraże‑ nia. Słyszał najczęściej: wiersze, krajobrazy. Z niektórymi przyjaciółmi, którzy odrzucili powieść, zerwał stosunki. Pośród tych, z którymi jego relacje popsuły się z powodu książki znalazła się także Anna Achmatowa – między nią i Paster‑ nakiem powstało napięcie.
2 „Doktor Żywago” jest powieścią symboliczną napisaną po symbolizmie. Sam Pasternak nazywał ją baśnią. Książka rzeczywiście „przyszła przez Paster‑ naka”, był on bowiem jednym z nielicznych ocalonych; nie mogła się nie poja‑ wić – ktoś bowiem musiał spojrzeć na rosyjską historię ostatniego półwiecza z punktu widzenia prozy symbolicznej, skoncentrowanej nie na wydarze‑ niach, lecz na ich pierwotnych przyczynach. Ale spojrzenie takie było moż‑ liwe dopiero w drugiej połowie wieku – z uwzględnieniem tego wszystkiego, do czego wydarzenia te doprowadziły. Charakterystyczna jest pod tym wzglę‑ dem porażka, jaką okazała się „Droga przez mękę”. Trzeba przyznać, że być może jedyną w pełni wartościową powieść o rewolucji rosyjskiej napisał Pasternak – jeśli jego książkę potraktuje się nie jako książkę o ludziach i wyda‑ rzeniach, lecz o siłach, które kierowały zarówno ludźmi, jak i wydarzeniami, a także nim samym. Wyłącznie z tego punktu widzenia można patrzeć na powieść, w stosunku do której w różnych czasach kierowano jedno i to samo zastrzeżenie: niena‑ turalność, sztuczność, nieprawdopodobieństwo… „Tak nie mogło być!” I nie powinno. Powieść Pasternaka jest przypowieścią, pełną metafor i przesady. Jest ona nieprawdopodobna, tak jak nieprawdopodobne jest życie toczące się na mistycznym historycznym przełomie. Dekada Literacka 2/3 (251/252)
95 Fabuła powieści jest prosta, oczywisty jest także jej wymiar symboliczny. Lara to Rosja, łącząca w sobie nieprzystosowanie do życia ze zdumiewającą zaradnością życiową; fatalna kobieta i fatalny kraj, przyciągająca do siebie marzycieli, awanturników, poetów. Antipow –zakochany w Larze radykał, rewo‑ lucjonista, żelazny człowiek czynu; Komarowski – obraz władzy i bogactwa, tryumfującej pospolitości, życiowej zaradności. Tymczasem Lara – tak jak i Rosja – jest przeznaczona poecie, który nie umie sobie z nią poradzić i zatroszczyć się o nią, ale potrafi zrozumieć. Jurij Żywago uosabia rosyjskie chrześcijaństwo, za główne cechy którego Pasternak uznaje ofiarność i szczodrość. Rosja nigdy nie dostaje poety – wiecznie rozdziela ich albo wszechmocne okrucieństwo starego świata, albo wszechmocna stanowczość nowego; a kiedy skończył ze sobą Strel‑ nikow i przepadł Komarowski – umarł także sam Jurij Żywago, i jego związek z Larą znowu nie zdołał się urzeczywistnić. Zresztą, Pasternak jest dokładny nie tylko w symbolicznym opisie rosyj‑ skiego losu: dostrzega on także beznadziejność rewolucjonistów, zniknięcie żelaznych Strelnikowów, których miejsce zajęły trywialne figury. Duch rewolucji zawładnął bohaterem jedynie w październiku roku 1917 – bardzo szybko duch ten ulotnił się z rzeczywistości, i bolszewicka tępa szczerość stała się doktorowi tak samo wstrętna jak kłamstwo wojennej propagandy i kozackie nahajki. Dla Lary i Jurija nie ma Ojczyzny – ich jedynym schronieniem był opustoszały dom w Warykinie, w którym, jako jedynym, mogli być szczęśliwi, poza przestrzenią, poza historią; rewolucja rosyjska była cenna wyłącznie dlatego, że nie pozosta‑ wiła długo Rosji i poety sam na sam ze sobą. Sądzone im było wkrótce rozłączyć się ponownie. Ale powieść Pasternaka nie wyczerpuje się na owym symbolicznym meta‑opi‑ sie rosyjskiego losu. „Doktor Żywago” jest krzykiem cierpiącego człowieka, przez całe swoje życie zmuszanego do ustępstw nie tylko w obliczu władzy, zawsze tak samo głuchej i ograniczonej, ale także własnego sumienia. Człowiek, który w roku 1931 pytał wyimaginowanego rozmówcy: „Jak mogę istnieć ze swoją klatką piersiową?”, w roku 1947 da odpowiedź. „Doktor Żywago” jest krzykiem sprowadzającym się do jednego: „Ja mam rację, nie wy wszyscy!” Bohater powieści zrobił w swoim życiu wszystko, o czym marzył i czego w porę nie zdołał uczynić jego twórca: wyjechał z Moskwy zaraz po rewolucji, nie współpracował z nową władzą ani czynem, ani myślą; od samego początku pisał proste i jasne wiersze. Los jednostki, od początku przekonanej o tym, że wyłącznie jednostki mają rację, stał się właśnie fabułą powieści. W roku 1947 Pasternak zrozumiał to, nad czym łamał sobie głowę przez dwadzieścia lat: tre‑ ścią powieści powinno stać się jego własne życie, takie, jakim chciałby je widzieć.
3 Za główną cechę „Doktora Żywago”, u jednych czytelników wywołującą zachwyt, u innych rozdrażnienie, przyjęło się uznawać nieprawdopodobną ilość zbie‑ gów okoliczności, przypadkowych spotkań, fabularnych rymów. Doktor jeździ po całej Rosji, tymczasem wrażenie jest takie, jak gdyby, nie opuszczając miejsca, przebywał ciągle w jednym i tym samym dziecinnym [pokoju], w którym dzieci stopniowo dorastają, dochowują się własnych dzieci, jednak nie wychodzą poza zamkniętą przestrzeń, nie przestają zderzać się niczym kule bilardowe,
Fabuła powieści jest prosta, oczy‑ wisty jest także jej wymiar sym‑ boliczny. Lara to Rosja, łącząca w sobie nie‑ przystosowanie do życia ze zdu‑ miewającą zarad‑ nością życiową; fatalna kobieta i fatalny kraj, przy‑ ciągająca do siebie marzycieli, awan‑ turników, poetów.
96 wpadając od czasu do czasu do łuz wielkich nieszczęść. Sam Pasternak, mówiąc o „otwartości na dowolne zbiegi okoliczności”, objaśniał je w następujący sposób: „Chciałem w ten sposób wskazać na wolność panującą w bycie i prawdopodo‑ bieństwo, które łączy się i graniczy z nieprawdopodobieństwem”. Objaśnienie wymijające i niepełne, chociaż odnoszące się także do, powiedzmy, „Drogi przez mękę”. Generalnie, cała wielka proza o rewolucji rosyjskiej tak czy inaczej zasa‑ dza się na niezliczonych fabularnych zbiegach okoliczności. Bohaterowie stale spotykają się, i nie są w stanie uwolnić się od siebie. Jeśli nawet Pasternak i A. N. Tołstoj, których nie łączyła ani osobista przyjaźni, ani jakakolwiek istotna zbieżności światopoglądowa, obaj, nie porozumiewając się, i w różnym czasie, odwołali się do jednego i tego samego chwytu (Kawierin w „Dwóch kapitanach”, Erenburg we wczesnych awanturniczo‑filozoficznych powieściach i po części Grossman w swojej prozie wojennej, także się nim posługiwali), to nasuwa się wniosek dotyczący głębokiej nieprzypadkowości owego podobieństwa. Przy‑ pomnijmy „chwyty epopei”, wedle sformułowania Sołżenicyna z „Kolekcji lite‑ rackiej”. Chwyt fabularny jest tutaj w istocie jeden od czasów Tołstoja: autor
Bohaterowie stale spotykają się, i nie są w stanie uwol‑ nić się od sie‑ bie. Jeśli nawet Pasternak i A. N. Tołstoj, których nie łączyła ani oso‑ bista przyjaźni, ani jakakolwiek istotna zbieżności światopoglądowa, obaj, nie poro‑ zumiewając się, i w różnym czasie, odwołali się do jed‑ nego i tego samego chwytu (...).
bierze kilka rodzin, i następnie zaczyna śledzić dziwaczne zawiłości i sploty ich losów w polu rażenia jakichś przełomowych wydarzeń. Gdyby przeanalizować z tego punktu widzenia „Wojnę i pokój”, to okazałoby się, że niewyjaśnionych zbiegów okoliczności i zagadkowych spotkań nie ma tutaj wcale mniej niż w „Doktorze Żywago”, tyle tylko, że na gigantycznej przestrzeni Tołstojowskiej powieści chwyt ów nie jest aż tak bardzo widoczny. Tymczasem to właśnie on pozwala domknąć fabularne wątki, uczynić konstrukcję nośną wystarczająco trwałą i wypełnić ów szkielet obszernymi autorskimi przemyśleniami, wojen‑ nymi i filozoficznymi dygresjami, historiozoficznymi domysłami itp. Inna rzecz, że u Tołstoja mamy dziesięć razy więcej bohaterów, w ich liczbie zaś – odważnie zreinterpretowane, niekiedy skarykaturowane postacie historyczne; Paster‑ nak postanowił obejść się bez nich, najprawdopodobniej dlatego, że go one nie interesowały. Przysłuchują się temu, co dzieje się „na napowietrznych drogach”, uważał on wybór ziemskiego wykonawcy woli Boskiej za rzecz na poły przypad‑ kową i bynajmniej nie zasadniczą. Jeśli już jednak mowa o zbiegach okoliczno‑ ści, to periodyczne spotkania Żywagi z Antipowem wcale nie są cudowniejsze niż spotkania księcia Andrzeja z Pierrem w przeddzień każdego poważnego historycznego zdarzenia (w końcu ktoś musi być wyrazicielem Tołstojowskich przemyśleń na ich temat!), albo fakt, że to właśnie Mikołaj Rostow zostaje wysłany w celu tłumienia buntu Boguczarowskiego – to właśnie tutaj uratuje on i pokocha siostrę tego samego człowieka, którego jego własna siostra tak boleśnie zdradziła; i do właśnie do tego potrzebny był bunt, który dokonał się w imię Bołkońskich! Prawdą jest również to, że Pasternak posługuje się owym chwytem wyjąt‑ kowo hojnie, eksploatuje go na wszelkie możliwe sposoby, gromadzi i rymuje przypadki ze szczególną satysfakcją; w owych nieprzerwanych przecięciach, „skrzyżowaniach losów”, zawiera się cała muzyka owej zdumiewającej powieści, z której bez nich pozostałyby tylko osławione krajobrazy i kilka aforyzmów. Nawet przed śmiercią nieszczęsny doktor znowu się z kimś spotyka – zdążyw‑ szy uprzednio, ostatni raz w życiu, zamyślić się nad ową dziwną prawidłowo‑ ścią swojego losu. Impuls do rozmyślań dała staruszka, idąca obok tramwaju,
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
97 to zostająca z tyłu, to zrównująca się z nim. „Jurij Andriejewicz przypomniał sobie szkolne zadania na wyliczenie czasu jazdy i kolejności wyruszających o różnych porach i w różne strony pociągów, chciał odtworzyć wzór rozwiązania, ale nie udało mu się to, więc nie doprowadzając tych myśli do końca, przerzucił się na inne, jeszcze trudniejsze. Pomyślał o kilku rozwijających się obok siebie istnieniach, które poruszają się także obok siebie z różnymi prędkościami, i o tym, kiedy czyjś los wyprzedza w życiu los innej istoty, i kto kogo przeżyje. Zarysowało mu się coś w rodzaju teorii względności życia, ale zaplątał się zupełnie i porzucił te porównania”9. W istocie, jak tu się nie zaplątać! Jak gdyby istniał [jakiś] ogólny sposób rozwiązywania podobnych zadań! W dusznym tramwaju doktor dostaje ataku serca, na skutek którego nagle umiera (nie dożywszy najstraszniejszych wydarzeń w historii Rosji) – i kropkę nad „i” w rozdziale poświęconym jego śmierci stawia, kto by to przy‑ puszczał, nieomal zapomniana postać z dalszego fabularnego planu. Przypomnij‑ cie sobie, jeszcze wtedy… no, wtedy…, wtedy w tym, jak mu tam, Mieluziejewie! Była tam jakaś starucha, która usiłowała pchnąć ku sobie doktora i Larę, miała bzika na punkcie romansów, dlatego że była ni to Francuzką, ni to… Tak, oczywi‑ ście, Szwajcarką! Mademoiselle Fleury! Przypomnijcie sobie, ciągle zdawało się jej, że ktoś puka, puka… Spieszyła się do ambasady – „i naprzód, po raz dziesiąty wyprzedzając tramwaj, i nic o tym nie wiedząc, wyprzedziła Żywagę i przeżyła go”10. Trudno uwierzyć, jeszcze trudniej objaśnić, a tymczasem chwyt zdaje egza‑ min. Muzykalna, tragiczna moc powieści, jej artystyczna siła przekonywania w źródłowy sposób związana jest z owym nieprawdopodobieństwem. Doktor Żywago w powieści Pasternaka jest w istocie postacią centralną – w tym sensie, że w owym dziwacznym artystycznym wszechświecie on jeden, niezależnie od wszystkich swoich wędrówek i przemieszczeń, pozostaje nieruchomy, niczym „słońce miłości” Sołowjowa. Jeszcze jako student, usiłując pocieszyć umierającą Annę Iwanownę Gromieko, wykłada jej te same zasady swojej filozofii, którym pozostanie wierny także przez następne dwadzieścia lat życia. Pasternak wiele razy podkreślał, że obdarzył swojego protagonistę światopoglądem, którego jeszcze wówczas nie było i który po prostu nie mógłby wówczas powstać – świa‑ topoglądem człowieka, który przeszedł przez wszystkie koszmary rosyjskiej historii dwudziestego stulecia. Nosiciel myśli autorskiej nie zmienia się, nie myli, od samego początku ocenia wszystko w sposób adekwatny (jedynie samą rewolucję widzi przez moment jako „wspaniały zabieg chirurgiczny”11 – ale bardzo szybko zaczyna rozumieć, jaka jest jej cena, nie ulegając, wraz ze swoimi współczesnymi, ani jednej z jej hip‑ noz i pokus). Wokół owego nieruchomego bohatera, który, mając dwadzieścia lat, rozumie wszystko tak jak należy, jak wokół jądra atomowego, krążą po swoich przecinających się orbitach mniej ważkie, „służebne” postacie. Doktor spotyka się z nimi jak ziemia z kometą Halley – przede wszystkim po to, żeby własną niezmiennością podkreślić rozmaite zmiany, jakie w nich zachodzą. Oto Antipow‑Strielnikow: po raz pierwszy przelatuje on obok naszego boha‑ tera, kiedy ten nie ma pojęcia o jego istnieniu – w istocie ich drogi krzyżują się w sposób pośredni (I, 2, 8): wuj Jurija Nikołaj Nikołajewicz w 1906 roku stoi w oknie i widzi biegnących ludzi, uczestników rozpędzanej demonstracji. Jest wśród nich chłopiec Patula. Dalej ich losy splatają się, znowu bez ich wiedzy
98
(...) Pozostając nie‑ zmiennym na róż‑ nych etapach wła‑ snej i zbiorowej biografii, Żywago pomaga autorowi podkreślić dobro‑ czynne, najczęściej zaś zgubne, prze‑ miany, zachodzące w tych, którzy dali wiarę cudzym sądom i mirażom historii.
– Jurij Andriejewicz zobaczył dziewczynę z innej sfery, a w dziewczynie tej kocha się akurat Patula; postanawiają się pobrać, Larysa Fiodorowna żegna męża odjeżdżającego na front, po czym jedzie szukać zaginionego na wojnie męża i spotyka Żywagę, który dalej nie wie, kim jest Paweł Antipow. Dopiero pod koniec pierwszej księgi spotka się z mężem Lary, który będzie się wówczas nazywać Strielnikow; protagonistę uderzą w postaci bezpartyjnego komisarza „jasno sprecyzowane poglądy, prostolinijność, surowe zasady, prawość, pra‑ wość, prawość”12. A pod koniec drugiej księgi Strielnikow znowu staje przed nim – jakaż ogromna przemiana dokonała się w Antipowie! Główne cechy jego osobowości to teraz poczucie klęski i osaczenia: ta sama rewolucja, którą kochał, w którą tak wierzył, prześladuje go i bez wątpienia dopadnie: „I wszystkie moje projekty obróciły się w proch. Jutro mnie złapią. […] Złapią mnie i nie pozwolą się wytłumaczyć. Rzucą się od razu, krzykiem i obelgami zatykając mi usta. Ja miałbym nie wiedzieć, jak się to odbywa?”13 Nazywa się to „Mnie pomsta, ja oddam”; wszystko to doktor rejestruje bez cienia złośliwej satysfakcji. Krąg życia Strielnikowa zamyka się na jego oczach – i moralne zwycięstwo, co oczywi‑ ste, staje się udziałem tego, kto potrafi odrzucić pokusy wieku, na nikim się nie mści, nikogo nie rozstrzeliwuje i zdobywa swoją Larę – swoją Rosję – w zupełnie inny sposób. „A co pan miał z tym wspólnego?” – pyta Strielnikow. „To zupełnie inne zagadnienie”14 – mgliście odpowiada doktor; w istocie, nie miał nic wspól‑ nego. Był takim, jakim został pomyślany, i na tym koniec. Dokładnie tak samo krążą wokół niego Dudorow i Gordon – pasjonując się to terrorem, to prawosławiem, a wszystko po to, by w końcu pogodzić się, zamienić w konformistycznych radzieckich inteligentów, do których doktor skieruje swoje bezlitosne: „To zupełnie tak, jak gdyby koń opowiadał, jak się sam ujeżdżał na maneżu”15. Zresztą, w myślach sformułuje to jeszcze dobitniej i ostrzej: „Drodzy przyjaciele, jakże beznadziejnie jesteście pospolici, wy i wasze środowisko, blichtr i sztuczność waszych ulubionych postaci i autorytetów! Jedyną wartością, która pozostaje w was żywa i barwna, jest fakt, że żyliście w tych samych czasach co ja i żeście mnie znali”16. W cieszącym się złą sławą liście redakcji „Nowogo mira” do Pasternaka o przyczynach odmowy publika‑ cji powieści właśnie na to zdanie zwrócono szczególną uwagę; wywołało ono oburzenie Konstantina Fiedina, który wziął na siebie trud napisania całej „ana‑ litycznej” części listu. Fiedin zrozumiał, że mimo jego przyjaźni z Pasternakiem i wzajemnych komplementów, zdanie o beznadziejnej pospolitości uderza bez‑ pośrednio w niego – tak jak i we wszystkich, którzy „dobrowolnie służą władzy radzieckiej”, jak wykrzykuje, nie bez patosu, w swojej odpowiedzi. Obraził się do tego stopnia, że nie dostrzegł nawet autorskiego miłosierdzia dla Dudo‑ rowa i Gordona – owe odwieczne satelity Żywagi otrzymują w końcu nadzieję, wojna otwiera im oczy, i właśnie ich lekturą wierszy doktora, na balkonie, nad powojenną Moskwą, kończy się powieść. Zniknąwszy ze świata żywych, doktor Żywago pozostaje jego myślowym centrum – także po swojej śmierci pozwala on przyjaciołom odczuć nadejście jakiegoś nowego etapu ich własnego istnienia, oświetla w nich to, co wyzwoliła wojna. Wszystkie postacie powieści konfrontowane są z Żywagą, na wszystkich kładzie się cień jego osoby, każdego przenika jego bezlitosny wzrok – spojrzenie poety, wedle wyrażenia, Junny Moric, „z miejsca miłosiernie zdzierające łuskę”.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
99 Na tym polega sens kompozycji, opierającej się na niezliczonych spotkaniach głównego bohatera z drugoplanowymi postaciami: pozostając niezmiennym na różnych etapach własnej i zbiorowej biografii, Żywago pomaga autorowi podkreślić dobroczynne, najczęściej zaś zgubne, przemiany, zachodzące w tych, którzy dali wiarę cudzym sądom i mirażom historii. Postać głównego bohatera w powieści jest owym wałkiem w pozytywce, który, kręcąc się w miejscu, wpra‑ wia w ruch dzwoneczki; ale dzwonią ona coraz ciszej, coraz płycej… i muzyka ta trwa jedynie do czasu, kiedy pęka sprężyna. To znaczy do roku 1929. (...)
Przypisy: 1. „Napawa mnie radością światło niejaskrawe, Co ledwo pada na łóżko, Świadomość, że ja i mój los jesteśmy twoim darem bezcennym!” Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 2. „Do pracy w ziemi /Zdejmę koszulę, /I w plecy uderzy mnie żar /I wypali jak glinę. //Stanę tam, gdzie najsilniej przypieka, /I tam, zmrużywszy oczy, /Pokroję od stóp do głów /[Wypalone] garncarskie szkliwo”. Przekład filologiczny. Przy. Tłum. 3. „Młodość w szczęściu pływała, jak /W cichym dziecięcym chrapaniu /Od snu poszewka”. Przekład filologiczny. Przyp. tłum. 4. „Przecież życie to także tylko mgnienie, /Tylko rozpuszczenie /Nas samych w innych, /Jak gdyby w podarku dla nich”. Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 5. Borys Pasternak, Doktor Żywago, przeł. Ewa Rojewska‑Olejarczuk, Warszawa 2001, s. 90. Przyp. Tłum. 6. „Żegnaj, błękicie [klasztoru] Przemienienia Pańskiego /I złoto cerkwi Zbawiciela, /Złagodź ostatnią pieszczotą kobiecą /Moją gorycz fatalnej godziny. //Żegnajcie, lata przedwczesne! / Żegnaj, otchłani poniżenia /Rzucająca wyzwanie kobieto! /Ja jestem polem twojej bitwy. // Żegnaj, rozpiętości wyprostowanego skrzydła, /Lotu wolnego uporze, /I obrazie świata, w sło‑ wie objawiony, /I twórczości, i cudowności”. Przekład filologiczny. Przyp. Tłum. 7. Przedstawiciel postępowej inteligencji rosyjskiej w drugiej połowie XIX wieku, pochodzącej z różnych stanów, głównie ze zdeklasowanej szlachty, mieszczaństwa, duchowieństwa, która odegrała dużą rolę w rosyjskim ruchu rewolucyjnym lat 60–70 XIX wieku oraz wywarła wpływ na rozwój demokratycznej publicystyki i literatury. Przyp. tłum. 8. Pasternak, Doktor Żywago, dz. cyt., s. 106. Przyp. tłum. 9. Tamże, s. 633. Przyp. tłum. 10. Tamże, s. 635. Przyp. tłum. 11. Tamże, s. 250. Przyp. tłum. 12. Tamże, s. 590. Przyp. tłum. 13. Tamże, s. 599. Przyp. tłum. 14. Tamże, s. 596. Przyp. tłum. 15. Tamże, s. 624. Przyp. tłum. 16. Tamże, s. 621. Przyp. tłum. 17. Tamże, s. 593. Przyp. tłum. 18. Tamże, s. 593. Przyp. tłum.
100
Rozmowy graniczne
Happy end zależy od miejsca, w którym zatrzyma się historię Dyskusja z udziałem Piotra Kamińskiego,
tej sztuki w Warszawie nie wystawił, pomy‑
Anny Cetery i Piotra Nowaka zorganizowana
śleliśmy zatem, że dobrze będzie ją wskrzesić
przez Koło Naukowe Filozofów Uniwersytetu
w czterdziestą rocznicę tamtej inscenizacji.
w Białymstoku i kwartalnik filozoficzny KRO-
Nie spodobał nam się jednak żaden istniejący
NOS odbyła się 30 listopada 201 2 roku w Bia-
przekład na język polski. Narzekałem zwłasz‑
łostockim Teatrze Lalek.
cza ja, bo tak tę sztukę kocham, że nic nie było w stanie mnie zadowolić. Andrzej roześmiał się
Piotr Nowak: Zanim dobierzemy się do sen‑
na to i powiedział: Jak taki mądry jesteś, to tłu‑
sów Burzy, pomówmy naprzód, jak to się stało,
macz sam. Siadłem więc do jednego monologu,
że to właśnie Paryż stał się najlepszym miej‑
zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwa‑
scem do przekładania angielskiego poety
riowałem. Ale pokusa i ochota była tak wielka,
na język polski?
że zabrałem się do tego na serio i to był mój
Piotr Kamiński: Z samym Paryżem nie
pierwszy przekład.
ma to nic wspólnego. W mieście tym zeszli‑
Rola Paryża w moim tłumaczeniu Szekspira
śmy się po prostu z Andrzejem Sewerynem,
jest więc tylko taka, że tam właśnie spotkałem
z którym znamy się od 45 lat i który, jak pań‑
się i pracowałem z Andrzejem Sewerynem,
stwo prawdopodobnie wiecie, był do niedawna
choć mogło do tego dojść zupełnie gdzie indziej.
aktorem Komedii Francuskiej – jednego z naj‑
Gdyby nie burze historyczne, niekoniecznie
słynniejszych teatrów na świecie. Tam wła‑
Szekspirowskie, niewykluczone, że w Warsza‑
śnie zaczęliśmy współpracować. Gdy Andrzej
wie odbyło by się to dokładnie tak samo.
podjął się reżyserii, zaprosił mnie do tworzenia
PN: Kiedy czytam Shakespeare’a (staram
oprawy muzycznej, a kiedy pojawiła się propo‑
się to robić ze studentami po angielsku, ale
zycja Teatru Narodowego, aby wystawić którąś
także w rozmaitych, mniej lub bardziej uda‑
ze sztuk Szekspira, zasugerowałem Ryszarda
nych przekładach), zawsze uderza mnie nawet
II, arcydzieło stosunkowo słabo znane w Pol‑
nie rubaszność języka szekspirowskiego, ale
sce, a jednocześnie jedną z moich ukochanych
jego brutalność, którą przykrywa i wycisza
sztuk Szekspira. Grana była na tej samej sce‑
najwyższej próby poezja. Pamiętam, że gdy
nie czterdzieści lat wcześniej w legendarnym
jeszcze czytałem pańską Burzę w szczotkach,
przedstawieniu z Gustawem Holoubkiem
bardzo chciałem usłyszeć, że Trinkulo zwraca
w roli tytułowej. Jego kreacja przeszła do histo‑
się do Stefana uzurpującego sobie tytuł króla
rii, intonacje Holoubka, zwłaszcza w scenie
zamiast „wasza królewska mość” – „wasza
abdykacji, pamiętam po dziś dzień. Niestety,
kurewska mość”. Podmiana ze wszech miar
zachowały się z niej tylko strzępki, utrwalone
uzasadniona okolicznościami, w jakich „szewcy”
w kronikach filmowych. Od tamtego czasu nikt
sięgają po władzę. Jednak Pański Shakespeare
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
101 stroni od wulgaryzmów, jest uczesany, dobrze
Kleopatry nienawidzi i nią gardzi. Tego nie
wymyty, rzekłbym, po francusku uperfumo‑
można kneblować eufemizmem, mówiąc
wany. Dlaczego? Skąd taki wybór?
„ladacznica” albo „dziwka”. W kontekście języ‑
PK: Nie wątpię, że aktorom mogą się zda‑
kowym Szekspira narzuca się to, co w języku
rzyć tego typu pomysły i byłoby to całkowicie
polskim najwulgarniejsze. I tu słowo idealnie
zgodne z duchem szekspirowskim. Dzisiaj
odpowiada sytuacji. Ale tam gdzie Szekspir
wiemy już prawie na pewno, że wszystkie sceny
go nie używa, nie mogę go wstawić. Może
komiczne były w pewnej mierze improwizo‑
to pozostać jedynie w gestii aktorów.
wane. Dopuszczam więc myśl takiej zamiany.
PN: Burza to ostatnie dzieło Shakespeare’a.
Natomiast ja mogę tłumaczyć tylko ten tekst,
Dlaczego stało się ostatnie, skoro, gdy Shakespe‑
który leży przede mną i stosować słowa wul‑
are je pisał, był ledwo po pięćdziesiątce, a więc
garne tylko wtedy, gdy takie się pojawiają. Rzecz
w momencie, w którym organizm ma dość siły
w tym, że u Szekspira znacznie częściej padają
na kolejne, wielkie przedsięwzięcia? Nie ukry‑
przejrzyste aluzje do różnych funkcji fizjolo‑
wam, że bardzo przekonująca wydała mi się
gicznych. Jest nawet słowniczek takich aluzji.
interpretacja pani profesor, w której skłania
Uważam, że nie mam prawa niczego dokładać
się pani do twierdzenia, że uniwersum szekspi‑
do tekstu, staram się zawsze znaleźć słowo
rowskie zamyka się w obrębie jednego pokole‑
odpowiednie temu, którego używa Szekspir.
nia, że wszystko tam kwitnie razemn i razemn
PN: Czy liczy pan te wszystkie linijki w tekście? PK: Absolutnie tak, liczę każdą linijkę. Nie chodzi tu jednak o same linijki, to problem innego rodzaju. Uważam, że jako tłumaczowi,
odchodzi. To jest naturalna kolej rzeczy. Szek‑ spir napisał rolę Prospera w Burzy dla swojego ulubionego aktora, który właśnie odchodził i Szekspir także chciał odejść wraz z nim. Anna Cetera: To nie jest bardzo odkrywcza
płacą mi za robotę „jeden do jeden”, oczywi‑
uwaga, o tym mówią daty! Szekspir i Richard
ście w rozsądnych granicach. Jeżeli Szekspir
Burbage byli nieomal rówieśnikami, pierwszy
używa słowa pewnego typu, z określonego
zmarł w 1616, drugi w 1619 roku – ale interpretu‑
kwadratu szachownicy leksykalnej czy fra‑
jąc sztuki Szekspira często daty lekceważymy.
zeologicznej, to ja się muszę zmieścić w tym
Ostatecznie skoro autor nie żyje, wszystko
samym polu. Oczywiście, w tłumaczeniu nie
jedno od jak dawna... Przyjmujemy, że tzw.
ma ścisłych równoważników, choćby dlatego,
kanon szekspirowski jest monolitem: to samo
że nawet w wypadku najprostszych słów pola
pióro, ta sama epoka. Jak bardzo zmieniał się
semantyczne się różnią. Każde niesie ze sobą
Szekspir jako twórca łatwiej zrozumieć jeśli
inne skojarzenia, swoistą frazeologię, inne
zauważymy, że żyjemy w podobnej relacji
przysłowia. Nie jest to jednak dla tłumacza
do stulecia jak on sam. Burza powstała naj‑
carte blanche – najwyżej wygodne alibi dla
prawdopodobniej w 1611 roku, wystawiono
leniuchów. Nie pozwalam sobie na to, aby się
ją w 1612, a więc podobnie jak przekład Piotra
odsunąć się zbyt daleko od pierwotnego zna‑
Kamińskiego. Ile scenicznych szlagierów zdą‑
czenia. Taki sobie postawiłem szlaban, choć
żyło już przebrzmieć! Szekspir żył i tworzył
sam decyduję od przypadku do przypadku,
w zawrotnym tempie. Zadebiutował w począt‑
gdzie on dokładnie stoi.
kach lat dziewięćdziesiątych, przez następne
A skoro pyta Pan o szekspirowskie wulga‑
dwadzieścia lat pisał dwie sztuki rocznie,
ryzmy, to takie dosadne słówko pojawia się
ponadto występował i – w zakresie, w jakim
w Antoniuszu i Kleopatrze, gdy już w pierw‑
to wówczas czyniono – zapewne reżyserował.
szej kwestii Filon mówi do Demetriusza:
Nic więc dziwnego, że pojawia się potrzeba
„Ujrzysz jak jeden z trzech filarów świata
przewartościowań, syntezy, czy wreszcie wyco‑
przed kurwą błazna rżnie”. W oryginale użyte
fania się z aktywnego życia. Tworząc Burzę,
zostało słowo „strumpet”. Używa go ktoś, kto
Szekspir miał nawet mniej niż pięćdziesiąt lat,
102 czterdzieści siedem, osiem, ale od dwudziestu
późniejszych epok. W tej różnorodności, giną
lat żył w teatrze, dosłownie stał na scenie...
niekiedy najbardziej oczywiste, pierwotne
PN: Czyli tyle, co Prospero.
konteksty. Szekspir niewątpliwie zdawał sobie
AC: Tak, i to może być znaczący trop, pod
sprawę, że teatr dla którego tworzył, The Globe,
warunkiem, że nasze kalkulacje odnośnie wieku
wkrótce opustoszeje. Jego własna Trupa zain‑
Prospera są poprawne. W tradycyjnych odczy‑
westowała już w budynek nowego typu, zada‑
taniach często przykłada się biografię Szekspira
szony. Nowy teatr będzie czynny przez cały rok
do losów Prospera i odwrotnie. Ale zależność
i przyniesie wyższe, bardziej stabilne dochody.
między tymi postaciami wydaje się głębsza
Zmieni się też publiczność: będzie bogatsza
aniżeli kwestia, nazwijmy to, wieku emerytal‑
i bardziej przewidywalna.
nego. W dojrzałych sztukach Szekspira pojawia
PN: To już nie będzie ta publiczność z ulicy,
się wiele obrazów wyczerpania nerwowego.
która reagowała szalenie spontanicznie na to,
W przypadku Burzy można nawet powiedzieć,
co oglądała na scenie, niekiedy wykłócając się
że jest to sztuka dziwnie neurologiczna: postaci
z aktorami, komentując na głos to, co mówią…
cierpią na kłucia, drętwienia, zaburzenia świa‑
AC: Często mówi się o teatrze elżbietań‑
domości. Niektóre z dolegliwości są związane
skim jako o zjawisku fundamentalnym dla
z wiekiem, natomiast inne powiązać można
epoki, ale to przecież zaledwie trzydzieści lat
raczej ze stanem psychicznym. Jako że nikt
jeśli odliczyć skarlałe dekady poprzedzające
ani nie tłumaczy, ani nie czyta sztuk Szekspira
rewolucję purytańską. Warto pamiętać, że jed‑
w takiej kolejności jak zostały napisane, czę‑
nym z warunków rozwoju tej formy rozrywki
sto umykają nam wyraźne zmiany jakościowe,
był przełom natury ekonomicznej. Wędrowny
obsesyjne skojarzenia, powracające obrazy.
aktor najpierw występował, a dopiero potem
Trudno oprzeć się wrażeniu, że z roku na rok
wyciągał rękę, prosząc aby widzowie zapłacili
w Szekspirze pojawiają się oznaki wypalenia,
za przedstawienie. Powstanie drewnianych
że intensywne życie z dala od domu w Strat‑
playhouse’ów oznaczało, że publiczność naj‑
fordzie, w centrum metropolii ma swoją cenę.
pierw płaci, a potem podziwia. W taką dzia‑
W Burzy Prospero wraca do Mediolanu, w życiu
łalność znacznie łatwiej i sensowniej inwe‑
Szekspir wkrótce przenosi się do Stratfordu.
stować, co dobitnie obrazuje początkowa
Być może to podobieństwo losów jest dziełem
scena z filmu Zakochany Szekspir, gdzie kilku
przypadku, być może Szekspir nie tyle żegnał
krewkich biznesmenów precyzyjnie wylicza
się z teatrem, co zmieniał rodzaj aktywności.
wpływy z nowej sztuki. Apogeum epoki play‑
Mógł mieć plany związane choćby z redakcją
house’ów przypada na przełom wieków, wtedy
swoich sztuk, być może zamierzał pisać kolejne,
też dochodzi do bezprecedensowego przemie‑
już we współpracy. Około 1613 roku Trupa Szek‑
szania publiczności ze wszystkich warstw
spira miała już nowego dramaturga, Johna
społecznych. Po 1610 roku formuła ta ulega
Fletchera. Zachodziła więc naturalna zmiana
stopniowemu wyczerpaniu, teatr różnicuje się,
pokoleniowa, ale nie bez znaczenia jest też to,
rozchodzą się drogi plebsu i elit. Co charak‑
co się dzieje z samym Szekspirem.
terystyczne, Trupa Szekspira wciąż utrzymy‑
PN: Teatr również zmienia się w tym czasie.
wała swój playhouse, nawet wtedy, gdy stało
AC: Tak, i to w diametralny sposób, podob‑
się jasne, że będzie czerpać znacznie większe
nie jak nasz świat w ciągu ostatnich dwudzie‑
zyski z Blackfriars – eleganckiej sali w dawnym
stu lat. Szekspir żył w czasach równie ekspan‑
opactwie dominikańskim. Co więcej, wbrew
sywnych, chociażby pod względem otwarcia
logice, odbudowano Teatr Glob po pożarze
horyzontów kolonialnych i Burza jest właśnie
w 1613 roku. Aktorzy byli więc przywiązani
takim oknem na zupełnie Nowy Świat. Istnieje
do tego miejsca, a jednocześnie mieli świado‑
wiele sposobów interpretacji Szekspira, które
mość, że budynek – the great Globe itself – odej‑
odzwierciedlają światopogląd i upodobania
dzie razem z nimi.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
103 PK: Warto dodać, że Szekspir jest znany jako
odpowiednie widowisko.
dramaturg elżbietański, choć prawie połowa
Szekspir niewątpliwie
jego kariery toczy się już po śmierci królowej
napisał Burzę z dużym
Elżbiety. Burza to przecież sztuka weselna napi‑
wyprzedzeniem. Sztuka
sana dla Stuartów. Zmiany w teatrze zachodzą
zaczyna się od upozoro‑
zaś pod wpływem oczekiwań widowni. Ponie‑
wanej śmierci królewicza,
waż publiczność płaci, to wymaga, a gusta ewo‑
a przecież to, co opóźniło
luują. Burza jest sztuką napisaną w konwen‑
ślub córki Jakuba, to wła‑
cji zwanej feeryczną, gdzie teatr kusi już nie
śnie śmierć królewicza,
tylko mową, opowiadaniem dziejów, ale także
jej brata. Szekspir w żad‑
fantastyką i efektami specjalnymi. Zresztą
nym wypadku nie zary‑
w pół wieku po śmierci Szekspira, gdy tylko
zykowałby tego rodzaju
wskrzeszono teatry londyńskie, tę właśnie
aluzji. Z drugiej strony,
sztukę przerabiano parokrotnie na muzyczne
typową cechą Szekspira
widowisko. Z czasem teatr przesunie się też
jest jego niebywała zdol‑
w stronę brutalności. We wspomnianym filmie
ność do budowania wie‑
Zakochany Szekspir jest scena, gdzie pojawia
loznaczności, do wykrę‑
się smarkacz z krwiożerczym okiem. Przedsta‑
cania
wienie mu się nie podoba, bo jest za łagodne,
nieuchwytność wątków.
za poczciwe. Okazuje się, że to John Webster.
Burza jest sztuką, którą
Reprezentuje on następną generację drama‑
można wystawić tak,
się
cenzurze,
turgów, którzy piszą sztuki krwawe, okrutne,
żeby zabawić dworską
z wypruwaniem niemowląt włącznie, takie
publiczność, a jedno‑
jak Księżna d’Amalfi. Są to spektakle z pogra‑
cześnie ten sam tekst
nicza horroru. Ciekawe, jak ewolucja gustów
nieustannie przemyca
publiczności dalej by się rozwijała, gdyby nie
zwątpienie w świetlaną
przyszli purytanie, którzy po porostu odcięli
przyszłość... Streszcze‑
wszystkiemu głowę. Sto lat po śmierci Szek‑
nie Burzy jest proste:
spira w Londynie pojawi się Haendel, który
zdarzyła się katastrofa,
też będzie przedsiębiorcą prywatnym, stwo‑
przez chwilę wszyscy
Warto dodać, że Szekspir jest znany jako drama‑ turg elżbietański, choć prawie połowa jego kariery toczy się już po śmierci królo‑ wej Elżbiety. Burza to przecież sztuka weselna napisana dla Stuartów. Zmiany w teatrze zacho‑ dzą zaś pod wpły‑ wem oczekiwań widowni. Ponieważ publiczność płaci, to wymaga, a gusta ewoluują.
rzy własną kompanię i będzie musiał dawać
bardzo się zdenerwowali,
publiczności to, czego ona chce. W działalności
bo część zaginęła, ale okazało się, że jednak żyją
Haendla widać jak popyt reguluje podaż. Szek‑
i cała gromadka wraca do domu. Wszystko,
spir nie był tu ani pierwszy, ani ostatni.
co podważa szczęśliwe zakończenie, jest w dia‑
PN: Powiedział pan, że Burza to dramat weselny. To odsyła nas do pytania, czym
logu, w monologu, ale nie daje się uchwycić w biegu fabuły.
jest to dzieło, jak je zakwalifikować? Czy jest
PN: No dobrze, rozplączmy wątki, poukła‑
to wesoła, cierpka komedia, czy raczej dramat,
dajmy tematy. Burza jest sztuką o tym, jak
który kończy się bezkrwawym happy endem?
pewien człowiek chce zamordować brata,
Pani Anna Cetera, we wstępie do nowego tłu‑
by przejąć po nim schedę; albo o tym, że dawny
maczenia pisze nieco ironicznie, że u Szekspira
władca wycofał się – został wypchnięty –
świeżo wykąpana elita płynie z wesela na wesele.
na łono natury, by tam chować córkę. Jeszcze
Czyli co? Czy wszystko dobrze się kończy?
inny temat to temat miłości – oto młody kró‑
AC: Sztuka co prawda powstała na rok przed
lewicz pokochał głupią gąskę, co z początku
weselem u Stuartów, ale dla nikogo nie było
– zwłaszcza przez choleryczny temperament
tajemnicą, że królewskie matrymonium zbliża
rodzica – przypomina dramat Romea. Gdzieś
się wielkimi krokami i wypada mieć w zanadrzu
w tle trwają przygotowania do „rewolucji
104 szewców”. Pięć aktów i tak wiele wątków.
nigdy nie pozwala sobie na jednoznaczność,
O czym jest Burza? I gdzie jest jej miejsce na tle
u niego pytania są zawsze znacznie ciekawsze
całej twórczości Stratfordczyka?
od odpowiedzi. A im więcej pytań otwiera się
AC: Pisząc wstęp do naszego wydania Burzy,
jednocześnie i na wszystkie padają tylko cząst‑
w pewnym sensie przepracowałam już te pyta‑
kowe odpowiedzi, z tym większą ciekawością
nia i swoją bezradność wobec nich, postawio‑
to oglądamy. Prospero jest człowiekiem docie‑
nych tak konkretnie. Nie chodzi tylko o to,
kliwym, chce zapanować nad naturą. To wiel‑
że tekst wymyka się jednoznacznemu posta‑
kie marzenie złotego wieku nauki. Galileusz
wieniu sprawy, ale również o to, co starałam
urodził się w tym samym roku, co Szekspir,
się wyrazić pisząc o nieistniejącej psycho‑
Newton – w roku śmierci Galileusza. Prospero
analizie dla czarodziejów. Jak zrozumieć czło‑
to także figura alchemika, wcielenie mitu, który
wieka, którego od czasu
wróci oknem trzysta lat później, żeby wzruszyć
Spróbujmy spojrzeć na ten dramat ina‑ czej: Burza jako opo‑ wieść o kontrolo‑ wanej abdykacji. Usytuujmy ją w kon‑ tekście dwóch innych inscenizacji. Myślę tutaj o Królu Learze i Miarce za miarkę. Learowi ta sztuka – sztuka abdykacji – się nie udaje. On próbuje przekazać władzę, ale nie wie, jak tego dokonać.
do czasu nie widać? Jak
z posad bryłę świata, odwrócić bieg rzek itd.
wysupłać postać z kon‑
Natura jest mu całkowicie podporządkowana.
wencji romansowych?
Sztuka kończy się jednak straszliwym rozcza‑
W każdym przypadku,
rowaniem. Prosperowi udało się wszystko,
gdy mamy do czynienia
o czym marzą wielcy magowie, doświadczenie,
z postacią fikcyjną, ale
o którym mówi w V akcie, powiodło się. Osią‑
w jakiś sposób zakotwi‑
gnął, czego chciał. I co mu zostało? Rozpacz
czoną w historii, mamy
i drżenie. Straszliwy zawód.
pewne narzędzia do tego, aby ją interpretować. Natomiast w przypadku
PN: Przepraszam, a czego chciał? PK: Chciał wrócić do Mediolanu, chciał odzyskać swoje księstwo…
Prospera, który biega
PN:?!
w tej swojej czapce
PK: Został straszliwie skrzywdzony, mści
niewidce, wymachuje
się za swoją krzywdę. Chce zawładnąć naturą…
różdżką, usypia, mami,
PN: A no właśnie.
tumani, przestrasza –
PK: … żeby odzyskać tron. W epilogu mówi
wszystko to jest znacznie
wprost: „tron mi oddał”, choć dwie minuty
trudniejsze. Za każdym
wcześniej powiedział: „wracam do domu, ale
razem, aby dostać się
co z tego, skoro będę teraz tylko w kółko myślał
do jego wnętrza musimy
o śmierci”. Jest to być może najbliższe figurze
przebić się przez tę cza‑
Szekspira, który opuszcza Londyn i już długo
rodziejską maskę. Wię‑
nie pożyje, ale przecież to los każdego czło‑
cej, bywa, że Prospera
wieka, który spełnił wszystkie swoje marzenia.
chciałoby się rozdzielić
Wiadomo, że gdy bogowie chcą kogoś ukarać,
na kilka postaci i każdą
to spełniają jego marzenia.. Co wtedy zostaje
z nich interpretować
w rękach? Popiół.
osobno, z pominięciem bajkowej,
baśniowej,
feerycznej reszty, która
wymyka się analizie. PN: Grecy powiedzieliby, że każda niewi‑ doczna osoba to osoba niesprawiedliwa.
PN: Oczywiście, ale spróbujmy spojrzeć na ten dramat inaczej: Burza jako opowieść o kontrolowanej abdykacji. Usytuujmy ją w kontekście dwóch innych inscenizacji. Myślę tutaj o Królu Learze i Miarce za miarkę. Learowi ta sztuka – sztuka abdykacji – się nie
PK: Zabawa z tekstem Burzy polega na tym,
udaje. On próbuje przekazać władzę, ale nie
że wszystkie wątki są ważne. Z tego bierze się
wie, jak tego dokonać. On wciąż jeszcze chce
fascynacja tą sztuką. Ktoś taki jak Szekspir
rządzić! Pyta: „Czy wiesz, kim ja jestem?”,
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
105 „Czy wiesz, z kim masz do czynienia?” – „Dost
genetycznie, w pokoleniach, ale Mediolan
thou know me, fellow? – pyta jednego ze sług
znalazł się pod panowaniem Neapolu. A więc
Goneryli. Tamten nie wie, czy też nie chce
jeśli chce pan podążać tropem władzy, kontro‑
wiedzieć. Z drugiej strony, mamy też Miarkę,
lowanej czy też niekontrolowanej abdykacji,
gdzie Diuk postanawia nieźle zabawić się
to decyzje Prospera oznaczają koniec auto‑
młodymi ludźmi. Jest manipulantem, do tego
nomii księstwa. Mediolan będzie istniał tak
cynicznym manipulantem. Przekazuje władzę
długo, jak będzie żył Prospero, a później będą
na niby, właśnie dla zabawy. Słowem, ma kupę
rządziły jego wnuki, królowie Neapolu. Tym
śmiechu z młodych. W jakimś stopniu również
sposobem Prospero paradoksalnie przypieczę‑
Prospero jest manipulantem, ale jemu jednak
towuje działania swego brata, który „poddał
coś się udaje. On od samego początku rozmy‑
Mediolan, księstwo nieugięte”. Inna sprawa,
śla, jak przekazać władzę, bo wie, że przekazać
że czysto polityczne czytanie Burzy nie jest
władzę musi. Lear tego w ogóle nie rozumiał.
do końca uprawnione, nie jest to przecież
Prospero wie, że musi przekazać władzę i aran‑
dramat polityczny o historii Włoch. Z kolei
żuje okoliczności jej przekazania. W tym miej‑
co do magii, to czemu magia Prospera służy?
scu pojawia się pytanie: do jakiego stopnia on
Czy chodzi o nieokiełznaną pasję naukową,
rzeczywiście tę władzę przekazał? Do jakiego
czy o kontrolę nad innymi ludźmi? W przed‑
stopnia udała mu się sztuka kontrolowanej
stawieniu w Teatrze Polskim jest taki moment,
abdykacji? Czy rzeczywiście to, co wrzucamy
kiedy Prospero usiłuje wrzucić różdżkę
do morza, wyrzucamy raz na zawsze? Czy
i księgę, a właściwie książeczkę, do studzienki
morze nam tego przypadkiem nie zwróci?
kanalizacyjnej i w ostatniej chwili rezygnuje.
To jest wątpliwość Harolda Blooma, który
Publiczność jest nawet rozbawiona tą przezor‑
twierdzi, że morze zwraca wszystko, także
nością. Ale potem, wbrew intencjom Szekspira,
księgi magiczne, które stara się w nim zatopić
łamiąc kark sztuce, rozgrywa się niesłychanie
Prospero. Jest to więc takie przekazanie wła‑
ciekawa scena, która nadaje spójność całemu
dzy, by móc ją w każdej chwili na powrót ode‑
spektaklowi. Okazuje się, że Prospero od czasu
brać. A skoro chcąc nie chcąc jest się magiem,
do czasu korzysta jeszcze ze swej magicznej
skoro nosi się czapkę niewidkę, można znów
władzy, aby zakląć w posąg swych krzywdzi‑
dokonywać aktów niesprawiedliwości. W tym
cieli i nie pozwolić im przedstawić swoich
sensie Prospero jest nie mniej podejrzany niż
racji: żadnych argumentów, żadnych uspra‑
Diuk czy Lear.
wiedliwień. Jeśli założyć, że największym pro‑
AC: Tak, ale jednak trzeba odpowiedzieć
blemem Prospera jest jego brat, który mimo
wprost na pytanie: co on z tymi księgami robi?
tych wszystkich dramatycznych wydarzeń
Kiedy pan mówi: „to wszystko wraca”: to to albo
na wyspie milczy do końca sztuki i można
samo wraca, albo człowiek nie może się od tego
wnioskować, że przepełnia go taka zatwardzia‑
oderwać. Czy ma pan na myśli to, że księgi
łość, że Prospero, z całym swym magicznym
są częścią konstrukcji psychicznej Prospera
instrumentarium, jest wobec niej zupełnie
i w tym sensie pozostaną z nim na zawsze?
bezradny, to w przedstawieniu Jammetta mil‑
PN: Przepraszam, odpowiem tylko jednym
czenie Antonia wynika wprost z zachowania
zdaniem. To nawet nie jest część konstrukcji
przez Prospera magicznej władzy. Prospero
psychicznej, tylko to są rozpętane żywioły.
po prostu nie daje mu szansy, aby cokolwiek
Prospero to mag. To znaczy, że magia nie może
powiedział. Jest niezdolny do wysłuchania
od niego odejść.
racji drugiej strony. To jest oczywiście teatr,
AC: Ale proszę też zwrócić uwagę, że z poli‑
który proponuje własną interpretację, ale
tycznego punktu widzenia on oddał Medio‑
w pewnym sensie ma to związek z pana pyta‑
lan, wydał córkę za króla Neapolu i to ozna‑
niem: czy magia wraca? Czy od magii można
cza, że wprawdzie zachował władzę niejako
się uwolnić? I dalej, czym właściwie jest magia
106 w życiu Prospera? Czy chodzi o otwieranie gro‑
Natomiast koniec w tym przedstawieniu,
bów, zaćmienie słońca, a może o zasklepienie
o którym mówisz, to moment, kiedy Prospero się
we własnych racjach?
ujawnia i mówi: „To ja, Książę Mediolanu”, a nasze
PK: A mnie się zdaje, że można pogodzić to,
dwa skurczybyki Antonio i Sebastian znikają,
o czym pan mówi. Szalenie mi się spodobała
milkną. To jest chyba jedyna sztuka Szekspira,
ta analogia: Lear, Książę w Miarce i Prospero.
jeśli dobrze pamiętam, gdzie szwarccharakter
Zacznijmy historię Prospera od tego, co się stało
nie mówi nic, bo nawet Jago na końcu mówi
przed pierwszym aktem: on opowiada bardzo
przynajmniej, że nic nie powie! A ci nie mówią
dokładnie, że w gruncie rzeczy abdykował dużo
w ogóle nic, tylko pluną ostatnim głupim żar‑
wcześniej i za to właśnie, za tę dobrowolną abdy‑
tem na widok Kalibana. Nagle milkną, jakby ich
kację, zapłacił. Dokładnie to opisuje: wycofał
w ogóle nie było na scenie. W innych sztukach
się na swoją wieżę z kości słoniowej, ponieważ
pojawiają się podobne motywy, choćby Wiola
znudziła go władza, i zakopał się w swoich księ‑
pod koniec Wieczoru Trzech Króli też nagle milk‑
gach – tylko to go fascynowało. Był wspaniałym
nie… Szekspir na pewno o nich nie zapomina, ale
naukowcem, magiem, czarownikiem, Galile‑
zdarza się, że pewne jego ważne postaci, które
uszem – wszystko jedno, jak to sobie nazwiemy.
powinny jakoś tam podsumować swoją sytuację
W tym momencie można wysnuć taką hipotezę,
i swój los, nagle milkną. To jest bardzo zabawne,
którą już wysuwano w odniesieniu do Ham‑
że on tak potrafi kończyć sztuki.
leta: dlaczego Klaudiusz zabija starego Ham‑
PN: Ależ oczywiście, że Szekspir niczego nie
leta i przejmuje po nim władzę? Ponieważ stary
zapomina, między innymi dlatego przeciwsta‑
Hamlet był bardzo złym królem i koniecznie
wiam się nazywaniu tej sztuki sztuką bezkr‑
trzeba było coś zrobić, żeby uratować króle‑
wawą. Przecież ginie syn… tego, no, Antonia?
stwo. Materiału do tego jest tyle, ile jest, ale nie o to chodzi. Jest i taka możliwość, jeżeli odczytamy to politycznie, że Antonio myśli
PK: O którym wspomina się w jednej kwestii i nigdy więcej. PN: W jednej linijce, i to dzięki panu
tak: nie można temu księżycowemu kawalerowi
ja to w ogóle dostrzegłem. Zwykle czytałem
pozostawić państwa, bo ono zmarnieje i zginie.
Burzę albo oglądałem spektakle, nie zwraca‑
Prospero, który najpierw dobrowolnie władzę
jąc na to uwagi. A teraz przyszła mi do głowy
oddaje, jest potem strasznie obrażony, że mu się
myśli: ktoś tam jednak zginął, tylko nie bardzo
ją odbiera. Książę w Miarce nie staje przed taką
wiadomo, kto. Pan to uściślił, dzięki pańskiemu
ewentualnością, ponieważ Angelo nie zdobywa
przekładowi nareszcie wiemy, kto.
się na to, żeby go obalić, choć przypuszczam, że trochę go to swędzi, ale Szekspir nie idzie aż tak daleko. Z Learem jest ta sama sytuacja.
PK: Ale ja tego nie wymyśliłem… AC: Ależ panie Piotrze, to jest problem nieco innej natury...
Oddaje władzę, jednocześnie wcale nie chcąc jej
PK: …to jest fascynujący temat.
oddać. Można zaryzykować bardzo polityczną
PN: Ale to jest odpowiedź, dlaczego ten facet
hipotezę, że właściwie wszyscy oni chcieliby
– myślę o Antoniu – nic nie mówi. On wie, kim
zachować przywileje władzy, a pozbyć się tylko
jest Prospero. O czym mówić z kimś, kto zabił
obowiązków i odpowiedzialności. Ciężary zwa‑
mi syna, kto sprawuje nade mną bezwzględną
lić na kogo innego, rozkosze i blichtr zatrzymać.
władzę?
Dość podobna jest sytuacja – ale to są już znacz‑
PK: Wie pan, gdyby to istotnie było dla niego
nie dalsze analogie – w Ryszardzie II. U Szek‑
takie ważne, to gdzieś po drodze odezwałby się
spira rzadko się zdarza. by obalony, zdradzony,
na ten temat. On w ogóle o tym nie wspomina.
zamordowany władca, był całkiem bez winy,
PN: To zapomniał jednak?
a kiedy się zdarza (jak w Makbecie, gdzie sam
AC: Nie, no nie…
morderca wystawia mu laurkę), morderstwo
PK: Nie, jeżeli ktoś zapomniał, to Antonio.
i uzurpacja są kompletnie bez sensu.
AC: Ależ proszę panów…
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
107 PK: No już, filolog powie nam, jak jest.
PK: W latach sześćdziesiątych, w Krakowie,
AC: To jest klasyczny przypadek niedoróbki.
Leszek Herdegen i Lidia Zamkow grali tę parę.
PK i PN: (śmiech)
Była w tym spektaklu sławna scena, często póź‑
AC: Syn Antonia nie pojawia się w dida‑
niej opisywana, kiedy to w pewnym momencie
skaliach… Didaskalia i spis postaci, opracował
przewraca się kołyska – i jest pusta. I teraz pyta‑
Ralph Crane, bardzo skrupulatnie opracował.
nie brzmi: czy dziecko było, czy było urojone?
Mogę sobie wyobrazić taką inscenizację i to rze‑
Na to pytanie nigdy nie padła odpowiedź.
czywiście byłaby fascynująca interpretacja,
AC: Ale historycznie rzecz biorąc jest prze‑
gdyby wszystko opleść wokół syna Antonia,
cież Lulah, syn Lady Makbet, o którym kroniki
o którym raz jest tylko mowa i on gdzieś tam
mówią, że był „nieszczęsny”. Co się za tym kryje?
znika, a Antonio cały czas go szuka. Ale proszę
Kroniki są bardzo lakoniczne, Lulah zginął
zwrócić uwagę, że w ten sposób pan właściwie
w dramatycznych okolicznościach, a więc jego
pisze następną sztukę! Szekspir po prostu, jak
krótkie panowanie było nieszczęsne, ale moż‑
to często bywa, namnożył postaci, a później
liwe też, że przydomek ten wynikał z fizycznego
o nich zapomniał. To nie jedyny przypadek...
lub psychicznego upośledze‑
PN: Ale Szekspir nie zapomina!
nia. To stwarza szczególny
PK: Jego imię nie pada, tego syna Antonia.
kontekst dla obsesji matki,
AC: Nie. Później kilkakrotnie mówi się
której myśli krążą wokół
o tym, że wszyscy poszli na dno, albo odwrot‑
dziecka, następcy tronu,
nie, że się uratowali, ale o synu Antonia nikt już
który jest, ale nie może, nie
nie wspomina.
chce lub nie powinien być
PK: To, że Szekspir mógł zapomnieć o jakimś
królem. Tutaj wątek nieobec‑
chłopcu, który na początku sztuki ginie za kuli‑
nego dziecka ma potężne
sami i nie ma nawet imienia, zdarza się w tym
oparcie nie w zdawkowej
kanonie. Natomiast, jeżeli jedna z głównych
wzmiance, ale w sposobie
postaci intrygi nagle, w zakończeniu, milknie
myślenia i odczuwania
jakby znikła i więcej się nie odzywa, nie komen‑
postaci. O tym się mówi,
tuje, i co więcej – jesteśmy jednak w teatrze
o tym się myśli...
bardzo moralnym – nie przyznaje się do winy,
PK: W Makbecie zawsze
albo nie okazuje skruchy, albo wręcz przeciw‑
mnie fascynowało to, że jed‑
nie, jak Jago, nie prowokuje swoją nienawiścią,
nym z najważniejszych
tylko w ogóle milknie całkowicie, to musi to być
tematów i przyczyną, dla
chyba owocem decyzji dramaturga. AC: Jeszcze tylko jedna uwaga o zaginionym
której Makbet zabija Banka, jest:„jak to? To ja popełniłem
synu. Sztuką, gdzie obsesyjnie szuka się dziecka
zbrodnię, a jego dzieci będą
jest Makbet.
królowały?”. No tak, ale nie
W Makbecie zawsze mnie fascynowało to, że jednym z naj‑ ważniejszych tematów i przy‑ czyną, dla któ‑ rej Makbet zabija Banka, jest:„jak to? To ja popeł‑ niłem zbrodnię, a jego dzieci będą królowały?”
PN: No tak, tam jest to…
ma żadnej alternatywy, naj‑
PK: Że było dziecko?
wyżej jakieś nadzieje na przyszłego następcę
PN: …że Lady Makbet karmiła piersią.
tronu. Makbet nie ma kogo posadzić na tym
AC: Tak, i tam już nie jest tak, że ktoś
tronie, a Szekspir nikogo takiego nie przewi‑
o dziecku mimochodem wspomina, ale to jest
dział, żeby bodaj jakiś syn biegał po scenie, jak
kluczowy obraz w jednym z najważniej‑
u Macduffów. Na pewno tego nie przegapił,
szych monologów. Lady Makbet opowiada
można więc najwyżej wyobrazić sobie reżyser‑
o doświadczeniu, które bardzo silnie odci‑
ską interwencję pod historycznym pretekstem.
snęło się na jej psychice. Wedle klasycznej
AC: Myślę też o tych zakończeniach, o któ‑
interpretacji Freuda Makbet jest dramatem
rych panowie wspomnieli. Niewątpliwie jest
bezpłodności...
taka zmiana jakościowa w komediach Szekspira,
108 że konflikty, które są konieczne dla skompli‑
jest już pewnym sygnałem jak i aktor i reżyser
kowania fabuły stają się coraz poważniejsze.
myślą o tej sytuacji.
Na końcu zostaje zawsze jakiś nieszczęśnik, ktoś,
PN: No właśnie, przebaczenie. Proszę
kto był źródłem kryzysu, i postać ta ma coraz
państwa, mariaż wiedzy i władzy zdarza się,
więcej rysów tragicznych. To przede wszystkim
owszem, ale tylko w cudownych warunkach.
Malvolio z Wieczoru Trzech Króli, który schodzi
PK: I nie zawsze przynosi dobre owoce.
ze sceny grożąc: „ja się na was wszystkich jesz‑
PN: Tyle, że tutaj akurat mamy do czynie‑
cze odegram”, albo Don
nia z jakąś syntezą: „tajemnicza wyspa”, wie‑
John z Wiele hałasu o nic,
dza i władza stanowiące razemną postać. Pro‑
o którym z kolei mówi
spero nauczył się dwóch rzeczy: nie lekceważyć
się, że „później się nim
polityki, ale też i nie dominować jej całkowi‑
zajmiemy”. Na pierwszy
cie. Nie pacyfikować wolności. Zwraca pani
Czyli można zało‑ żyć, że magiczny początek Burzy został już przez nich zapomniany. Zapomniany po to, aby mogli rozpo‑ cząć nowe życie. Prospero celowo prowokuje prze‑ szłość, następnie gani ją, a jeszcze później rozgrze‑ sza (oraz, jak pan słusznie zauwa‑ żył, w kółko myśli o śmierci).
rzut oka w Burzy jest
uwagę w swoim wstępie, że w gruncie rzeczy
podobnie: „proszę wejdź‑
Miranda nigdy nie pyta Prospera o pozwolenie
cie”, zachęca Prospero,
na zamążpójście, co było rzeczą zupełnie nie‑
„rozgoście się, a z tobą,
bywałą. Ona ma po prostu autonomię w tym
Antonio, jeszcze sobie
względzie. Dzięki ustaleniu tych dwóch rzeczy:
porozmawiam”. A jed‑
że nie wolno pacyfikować wolności oraz że poli‑
nak w tym wypadku brak
tyka jakoś się liczy, Prospero odkrywa właściwy
pojednania z bratem sza‑
moment przekazania władzy młodym. Mło‑
lenie obciąża finał sztuki.
dym, czyli komu? Młodym, którzy niczego nie
To jeden z głównych
pamiętają, którzy nie chcą niczego pamiętać. On
problemów
się spodziewa, że młodzi nie będą już wracać
Prospera
i my przejmujemy ten
do starych spraw i nie będą ich dalej rozdrapy‑
ciężar od niego. Współ‑
wać. Czyli można założyć, że magiczny począ‑
uczestniczymy w drama‑
tek Burzy został już przez nich zapomniany.
cie Prospera, który pra‑
Zapomniany po to, aby mogli rozpocząć nowe
gnie pojednania i który
życie. Prospero celowo prowokuje przeszłość,
inscenizuje te wszystkie
następnie gani ją, a jeszcze później rozgrzesza
szalone czyśćce, prze‑
(oraz, jak pan słusznie zauważył, w kółko myśli
prowadza Antonia przez
o śmierci). Czy Burza nie jest przypadkiem opo‑
doświadczenia graniczne,
wieścią o polityce „grubej kreski”?
i wszystko to nie przy‑
AC: Raczej o naiwności takiej polityki...
nosi żadnego, absolutnie
PK: To jest marzenie ludzi starych, że młodzi
żadnego skutku. To dra‑
nauczą się na ich błędach i swoich własnych
matyzuje, a właściwie
błędów już nie popełnią. Marzenie bardzo stare,
tragizuje finał sztuki.
które się zazwyczaj nie sprawdza. Jeżeli tak
PK: Tu trzeba dodać, bo państwo nie widzieli
interpretować pojęcie „grubej kreski”, to każde
przedstawienia, że jest tam bardzo ciekawa
pokolenie marzy o tym samym i popełnia ten
scena, w której Prospero przebacza Antoniowi,
sam błąd. Ale popatrzcie państwo, że tutaj ani
ale nie może tego wykrztusić. Jąka się i wresz‑
razu jeszcze – jeśli dobrze pamiętam – nie padło
cie szczeknie to „przebaczam”, ale jakby czekał
imię dość istotne w tej sztuce.
na to, że brat coś powie, zareaguje. W rzeczy‑
PN: Ferdynanda.
wistości jednak nie czeka, bo w tej inscenizacji
PK: Nie, Kalibana.
Antonio jest tylko marionetką w rękach Pro‑
PN: A no właśnie.
spera. Ale to, że samo słowo „przebaczam” nie
PK: Przecież to następca tronu tej wyspy.
jest w stanie przebić się przez wargi Prospera
Ferdynand z Mirandą wyjeżdżają rządzić
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
109 Mediolanem, a potem prawdopodobnie połą‑
facet, bo on nie ma płci. On jest dowodem
czonymi królestwami Mediolanu i Neapolu,
na to, że Prospero panuje nad wyspą białą
a władcą tej tajemniczej wyspy – jak pan o niej
magią, że za pomocą Ariela osiąga dobro. Tak
powiedział – zostaje ktoś zupełnie do nich nie‑
strzelam.
podobny. Zresztą dziękuję panu bardzo, jakoś
PK: Czysty duch i czysta cielesność.
mi to nigdy nie przyszło do głowy, ale przez to,
Co do sensu tej słynnej frazy istnieje jednak
że pan wspomniał tytuł książki Juliusza Ver‑
wciąż wiele sporów, a my wybraliśmy po prostu
ne’a, uświadomiłem sobie, że przecież kapitan
jedną z możliwych wykładni.
Nemo nie jest nikim innym jak Prosperem,
AC: To jest jedna z dwóch scen, w której
to jawna inspiracja Burzą. Nemo włada przy
Prospero się do czegoś przyznaje, nie bierze
pomocy nauki. To są wspaniałe odkrycia tech‑
w posiadanie, nie zastrzega, ale właśnie przy‑
niczne, bo takie czasy, ale w gruncie rzeczy jest
znaje się... ja bym przekładu Piotra nie wymie‑
czarownikiem i mamy tę wyspę przez niego
niła na inny... Ale przepraszam, zamyśliłam
rządzoną, a on manipuluje rozbitkami. Ale
się nad tym, co pan powiedział o „grubej kre‑
wróćmy do tego Kalibana, który jest też wcie‑
sce” i wydaje mi się, że decyzję o takiej kresce
leniem mitu o początku ludzkości, o powrocie
musi podjąć pokolenie, którego ona dotyczy.
do pierwszego dnia. Jakież ogromne trudno‑
Gdyby to Prospero mógł zdecydować, że młode
ści mamy z tą postacią dzisiaj, by nie popaść
pokolenie zacznie od nowa, to by to była bar‑
w naiwną, postkolonialną moralność i nie zro‑
dzo krucha wiara. Prospero może rozgrzeszyć
bić z Prospera białego prześladowcy. Kaliban
tylko te winy, które popełniono wobec niego,
to nie jest, ot tak po prostu, jakieś królewiątko
co, jak dowodzi finał sztuki, nie do końca mu
afrykańskie, które potem będzie handlować
się udaje. To, co ofiarowuje młodemu pokole‑
swoimi własnymi pobratymcami. Jeżeli go
niu jest niesłychanie ulotne. Być może będą
wyrwiemy z metafory i włożymy w konkrety
żyli długo i szczęśliwie, a być może Ferdynand
historyczne, to zrobi się nam strasznie mały.
w Neapolu otrząśnie się z tych wydarzeń
Zdaje mi się, że Kaliban jest o wiele ciekawszy
i powie: zaraz, zaraz, przecież ja się wtedy prze‑
i bogatszy.
straszyłem, straciłem ojca, później były jakieś
PN: Tak, naturalnie. Ja bym powiedział, przeciągając kołderkę na swoją stronę, że Kali‑ ban to jest cielesność samego Prospera. On nie
nimfy, śpiewy... PN: … no a ta cała Miranda wcale taka piękna nie jest.
może się od Kalibana uwolnić i dlatego musi
AC: …w ogóle wszystko stało się w ciągu
go ze sobą zabrać. Tam jest taki moment, gdy
trzech godzin. Przecież to czyste szaleństwo!
wszyscy mówią: „weźmy go ze sobą, pokażemy
Ktoś mnie porwał, odurzył. Dalszy ciąg tej histo‑
w cyrku za pieniądze”, a Prospero mówi „nie
rii zależy od wyobraźni reżysera, czytelnika –
ruszać, to jest moje”, czyli „nie możecie sobie
a ci mają więcej czasu na myślenie.
tego wziąć”. „To jest moje”, moja cielesność,
PN: Ale czy nie jest tak u Audena? W Morzu
„ciało z ciała mego”. Po angielsku jest to bar‑
i zwierciadle pisze o tym bez woalki, że ta ich
dzo dobrze widoczne: This thing of darkness
miłość bardzo szybko im przejdzie. Tylko
I /Acknowledge mine (V, i, 275–76). Nie wiem,
Auden dołącza do tego jeszcze jedne element:
jakim cudem, ale lepiej od Piotra Kamińskiego
starzenie się. W tłumaczeniu Barańczaka
oddaje ten niuans Słomczyński: „to stworzenie
brzmi to tak: „Czy Ferdynand wciąż będzie
mroczne /Do mnie należy”, co znaczy, że nie
szalał za swoją Mirandą /Powszednią jak poń‑
sposób się z niego wyplątać, że to popsute
czocha? Czy Miranda, kiedy przestanie /Być
i psujące się ciało – „darkness”! – będzie z nim
zakochaną gąską, kiedy już jej zezwyczajnieje
do jego – ciała i Prospera – ostatnich chwil.
/Ferdynand i cały jego nowy wspaniały świat,
Z drugiej strony, Ariel to jest kolejny facet,
/Będzie nadal wpadać w ekstazę z powodu
o którym nie mówiliśmy dzisiaj. Facet? Żaden
samego istnienia?”
110 AC: Tak, to może być taki naturalny pro‑
powieści czy opery. Boy o tym pisał. Jednak
ces wzajemnego znudzenia i starzenia się, ale
wracając do pytania czy Burza jest komedią
można to też przekuć w oskarżenie wobec
czy nie, pamiętajmy o jednej, bardzo konkret‑
Prospera.
nej rzeczy. Ścisły podział na tragedie, kroniki i komedie, jest formalny, stary. Dziś odchodzi
PN: Ano tak. AC: Prospero oboje zmanipulował, wręcz
się już od niego i zdarzają się wydania obalające
wpędził w ten związek. Auden mówi również
mit zrodzony z pierwszego wydania. Można
o porażce wychowawczej Prospera, który
się wręcz zastanawiać, czy Makbet i Król Lear
nikogo nie wychował: ani brata, ani córki, ani
nie należą do kronik, czy nie należałoby ich
Kalibana.
wstawić przed tragedią o Królu Janie. Nie wia‑
PK: W tym ostatnim przypadku wprost się
domo w którą stronę chwieją się niektóre sztuki,
do tego przyznaje: że wobec tej rośliny ogrodnik
np. Burza czy Miarka za miarkę, i właściwie
jest bezradny.
jedynym kryterium, jakie przyjmujemy przy
AC: Tak., „wiedział, ale uczyć nie umiał.”
ich podziale, jest happy end zależny od owej
To jest ta kluczowa diagnoza. Chyba, że przyj‑
decyzji: w którym momencie przerywamy.
miemy, że to jest w ogóle niemożliwe, że to się
W niektórych wydaniach używa się kategorii
nikomu nie udaje.
tragikomedii i do niej wpisuje tych kilka pro‑
PN: „Czy mnie słuchasz?”, Dost thou attend
blematycznych sztuk, które nie są ani bardzo
me? – chyba ze cztery razy pada to pytanie adre‑
wesołe, ani bardzo smutne – za co my uwiel‑
sowane do biednej Mirandy, która potwierdza
biamy Szekspira i za co Francuzi go nie znoszą,
„no słucham, słucham. Ile można”. Your tale, sir,
bo oni nie cierpią mieszania gatunków. Jak
Happy end zależy od miejsca, w któ‑ rym zatrzyma się historię. Wszystkie opowieści bardzo tragiczne można – Otella też, po pierw‑ szym akcie na przy‑ kład – skończyć w takim miej‑ scu, żeby wszystko wyglądało na happy end, i oni potem będą żyli długo i szczęśliwie. Dekada Literacka 2/3 (251/252)
smutno, to smutno, a jak wesoło, to wesoło.
would cure deafness! AC: I to jest to powra‑ cające
pytanie:
PN: Dlatego oddają go prozą.
czy
PK: To inny, ciężki problem. Może jednak
my w ogóle możemy
być tragedia, która dobrze się kończy, ale ponie‑
wychować
następne
waż cały ton utworu jest tragiczny i nie ma tam
pokolenie?
Czy
nas
żadnego efektu komicznego, jawnego buffo,
można było lepiej wycho‑
to nazywa się go tragedią. Nie zakończenie
wać? Czy ten nowy wspa‑
determinuje podtytuł, ale ogólny ton opowieści.
niały świat już był, czy
Doskonałym przykładem jest tutaj Cyd Cor‑
dopiero będzie...
neille’a, emblematyczna wręcz sztuka gatunku
PK: Happy end zależy
francuskiej tragedii klasycznej, która w pierw‑
od miejsca, w którym
szym kształcie nosiła podtytuł „tragikome‑
zatrzyma się historię.
dia”. Corneille zaryzykował tę dwuznaczność,
Wszystkie
opowieści
to migotanie, i straszliwie za to oberwał od Aka‑
bardzo tragiczne można
demii. W drugim wydaniu położył zatem uszy
– Otella też, po pierwszym
po sobie, poprawił sztukę w wielu miejscach
akcie na przykład – skoń‑
i nazwał ją „tragedią”. Dlatego z Szekspirem
czyć w takim miejscu,
Francuzi mają po dziś dzień wielkie problemy.
żeby wszystko wyglądało
Dostrzegają w nim barbarzyńcę, bo uważają, że,
na happy end, i oni potem
jak to powiadają. nie miesza się ścierek i ręczni‑
będą żyli długo i szczęśli‑
ków. A my kochamy go właśnie za to.
wie. Lepiej się nie zastana‑
AC: Tak, ale to też czasami zaciemnia roz‑
wiać, jak będą wyglądały
wiązanie akcji. Wiemy, co się dzieje z elitą, ale
te cudowne
małżeń‑
co z Kalibanem – już nie. Są takie dziewięt‑
stwa, którymi kończą
nastowieczne landszafty, na których Kaliban
się
siedzi na skale, nad brzegiem i przygląda
sztuki
teatralne,
111 się odpływającej flocie. Na niemych filmach
grozi Kalibanowi. Tak reagują niziny społeczne,
niezdarnie wdrapuje się na statek, wyraźnie
czyli Stefano i Trynkulo, ale czymś podobnym
zaniepokojony tym, że nie zdąży, że zostanie
grozi mu Antonio – pójdzie na wagę, po przy‑
na brzegu, jak jakaś zapomniana walizka...
stępnej cenie... Nie wiemy czy ta groźba jest
Jeżeli Kaliban nie istnieje, a jest jedynie, jak pan
realna, czy Prospero go od tego uchroni, czy go
mówi, częścią Prospera, tak czy inaczej popły‑
wyda na pośmiewisko, czy pozwoli mu zostać
nie do Europy...
na wyspie...
PN: Prospero nie może go zostawić. Chętnie by to zrobił, ale nie może.
PN: Ja mam poczucie, że to jest happy end. Stefan Kubiak: Pan Piotr Kamiński z lekce‑
PK: Jednocześnie próbuje uwolnić Ariela.
ważeniem opowiedział o interpretacji postko‑
PN: Próbuje go uwolnić na tyle, na ile można
lonialnej. Niewątpliwie, gdybyśmy politycznie
uwolnić się od swojego ducha.
do tego podeszli, sprymitywizowalibyśmy całą
PK: Zabawne, zauważcie państwo, że w sztuce
sztukę, ale czy możemy
jest bardzo wyraźnie odegrana scena pożegnania
sobie pozwolić na zlek‑
z Arielem. PN: Odłączenie nie tylko od ducha, ale i od mocy.
ceważenie tego zagad‑ nienia? Burza została napisana pięć lat po zało‑
PK: Pożegnanie z Arielem jest skonsumo‑
żeniu Jamestown w Vir‑
wane na scenie, a pożegnanie z Kalibanem
ginii, więc Anglia znała
nie. Tutaj również trzeba się zastanowić, czy
już Indian, a Pokahontas
Szekspir tak postanowił, czy coś zaniedbał, czy
zdążyła odwiedzić Lon‑
ma to jakiś głębszy sens, czy zostawił te otwarte
dyn. Postać Kalibana
pytania umyślnie. Męczmy się teraz.
w interpretacji postko‑
AC: Jeśli Kaliban jest na statku, po powro‑
lonialnej jest tutaj klu‑
cie mogą wystawić go na pokaz. U Szekspira
czowa. Kaliban jako ten
to częsty motyw. Pewnie nieraz przechodził
inny, obcy. Pierwotny,
obok klatek z egzotycznymi zwierzętami nad
skolonizowany człowiek,
brzegiem Tamizy. O takiej klatce mówi też
do którego Prospero pod‑
w finale Makbet: unika Macduffa, dopiero lęk
chodzi negatywnie. Pan
przed obnażeniem, wyszydzeniem popycha go
Piotr Nowak mówił tutaj
do walki. PK: Podobna obawa przesądza o losie Kle‑
Nie ma potrzeby, aby mnożyć teraz te obrazy, ale one niewątpliwie dręczą samego Szekspira, wiele z jego postaci boi się publicznego upodlenia. W Burzy upodlenie cały czas grozi Kalibanowi.
o pacyfikowaniu wolności i Prospero poskra‑ mia tę wolność Kalibana i Ariela.
opatry. To na pewno wypływa z doświadcze‑
PN: Lub poskramia samego siebie.
nia Szekspira, który ogląda poniżenie nie tylko
PK: Zostańmy przy tym teatralnym roz‑
ludzi, ale i zwierząt. Motyw okrutnej rozrywki
trojeniu jednej postaci, gdzie trzy twarze
szczucia psów na niedźwiedzie dobitnie nim
jednej osoby są widoczne na scenie. Jeste‑
wstrząsnął. Dla zabawy motłochu przykuwa
śmy w teatrze, gdzie nas zabawiają, udając,
się żywego niedźwiedzia do pala i szczuje psami,
że te postacie naprawdę istnieją i coś znaczą.
które żywcem rozszarpują zwierzę na strzępy.
Nie twierdzę wcale, że nie ma w tym wspo‑
Widowiska te urządzano na sąsiednim podwó‑
mnianych przez Pana treści, nie chcę jedynie
rzu. Szekspir jest tak wstrząśnięty tym obra‑
popaść w anachronizm, stosując do sztuki
zem, że w kilku sztukach ten temat powraca,
napisanej czterysta lat temu nasze własne
np. w Wieczorze Trzech Króli i w Makbecie.
doświadczenia, poglądy i wykształcony
AC: Nie ma potrzeby, aby mnożyć teraz
przez te stulecia profil etyczny; wykładnię
te obrazy, ale one niewątpliwie dręczą samego
post‑kolonialną do sztuki powstałej w cza‑
Szekspira, wiele z jego postaci boi się publicz‑
sach, gdy kolonizacja dopiero się zaczyna.
nego upodlenia. W Burzy upodlenie cały czas
Istotne jest, że Szekspir bierze w tej sztuce
112 na warsztat ogromny problem filozoficzny
Arnold Toczyski: A propos wątku Prospera
i moralny, jaki stanowi nagłe spotkanie cywi‑
i Kalibana. W latach dziewięćdziesiątych miała
lizacji z dzikością. Dopiero co załatwiono
miejsce inscenizacja Burzy w reżyserii Laco
kwestię „czy kobieta ma duszę?”, aż tu nagle
Adamika. Jeden z aktorów grał i Prospera
pojawia się obcy, Indianin, który niby ma dwie
i Kalibana, Adamik również mówił o złącze‑
ręce i dwie nogi, ale czy aby na pewno jest
niu obu tych postaci. Chciałem zapytać pana
człowiekiem? I czy on ma duszę? Nie chcę,
o aktualną inscenizację Burzy w Teatrze Pol‑
by nasze odpowiedzi zdobyte wielkim trudem
skim, opartą na pana tłumaczeniu. Prospero
przez te czterysta lat, wkładać na barki tej
grany przez Andrzeja Seweryna jest tam poka‑
sztuce, bo nie tak była ona pomyślana. Takie
zany inaczej, bo jego magia jest powiązana
odpowiedzi ją zmiażdżą. Ciekawiej jest zadać
z alkoholem. Chciałem zapytać na ile nowa
sobie pytanie: co ta obcość, dzikość znaczy
interpretacja mogła wynikać z pańskiego
w jej kontekście? Szekspir starannie dba o to,
tłumaczenia?
by kwestia ta nie była jednoznaczna. Pro‑
PK: Sądzę, że to niemożliwe, ponieważ reży‑
spero opowiada, a Miranda potwierdza (tam
ser warszawskiego spektaklu jest Anglikiem,
są zabawne problemy edytorskie, bo pewne
nie zna języka polskiego, zatem nie czytał prze‑
kwestie Mirandy długo przypisywało się
kładu, a swój projekt przygotował pracując
Prosperowi), że na początku nie było żad‑
na oryginale. O ile wiem, z doświadczeń z Wie‑
nego problemu. Sam Kaliban mówi: „pieściłeś
czorem Trzech Króli, oraz z moich własnych
mnie, głaskałeś, poiłeś”, ale w końcu popeł‑
doświadczeń z pracy przy Cydzie, gdzie było tak
nia zbrodnię. Szekspir zadbał o to, by w tych
samo, asystent tłumaczy reżyserowi przekład
stosunkach była ostra cezura. Kaliban pró‑
z powrotem na język oryginału, żeby sprawdzić
buje zgwałcić Mirandę, a potem przyznaje się
jak rozkładają się akcenty i czy wszystko mu
do zła, mówiąc wprost: „czegoś się wtrącał?
odpowiada. Natomiast ta współczesna inter‑
Zaludniłbym wyspę Kalibanami!”. Element
pretacja Burzy jest bardzo oryginalna i ciekawa,
zła w samym Kalibanie jest bardzo wyraźny.
zgodna z duchem czasów. Można się z nią spie‑
Nie jest tak, że zły, biały człowiek przyjeżdża
rać, ale na pewno jest szalenie spójna. Wszystko
i kolonizuje dobrego dzikusa. Szekspir takich
się dzieje w mieście współczesnym i Prospero
błędów nie popełniał.
jest nie tyle wygnanym księciem, co człowie‑
SK: Zgadzam się, że nie można wkładać
kiem, który wszystko stracił. Jest kimś na dnie,
dzisiejszych poglądów między linijki Szek‑
bezdomnym, nazwijmy rzeczy po imieniu –
spira. Natomiast uważam, że ta sztuka jest
menelem, strąconym w jakiś porzucony, stary
przyczynkiem do zrozumienia pewnych proce‑
basen, gdzie inni włóczędzy śpią po kątach.
sów. Na początku stosunki białych z Indianami
Z pewnością są w tej sztuce trzy realne postacie:
są poprawne, a dopiero później...
Prospero, Kaliban, który jest innym bezdom‑
PK: Psują się, gdy wchodzi w grę największy
nym, leżącym pod ścianą i można się domyślać,
wróg pokoju, czyli konflikt interesów. O India‑
że Prospero rzeczywisty bardzo się nad tym
ninie wspomina się zresztą w sztuce, co suge‑
rzeczywistym pijakiem znęca. Trzecią posta‑
ruje, że Kalibana załadują na statek, żeby na nim
cią jest dziewczyna, prawdopodobnie również
zarobić. Na biedaka nikt nic nie wyda, powiada
prawdziwa, Miranda, ale nie ma podstaw, by się
Trynkulo, a pokaż motłochowi strupieszałego
domyślać, że jest ona naprawdę córką tego
Indianina, to wydadzą na niego w cyrku masę
Prospera. Prospero rozwija wielką opowieść
pieniędzy. Szekspir nigdy nie lekceważy tego
o swojej klęsce i odgrywa zemstę. Pomyślałem
typu tematów i stara się, aby to migotało, żeby
sobie nawet, że – jak bohaterowie Becketta –
było ciekawie, żebyśmy mogli w tej chwili kłócić
on odgrywa cały ten rytuał dzień w dzień, jak
się, która z tych twarzy, które z tych lusterek
człowiek, który przegrał, został strącony z tronu
na brylancie świeci najjaśniej.
ludzkiej godności i za wszelką cenę znów nań
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
113
Z pewnością są w tej sztuce trzy realne postacie: Prospero, Kaliban, który jest innym bezdomnym, leżą‑ cym pod ścianą i można się domy‑ ślać, że Prospero rzeczywisty bar‑ dzo się nad tym rzeczywistym pijakiem znęca. Trzecią postacią jest dziewczyna, prawdopodobnie rów‑ nież prawdziwa, Miranda, ale nie ma podstaw, by się domyślać, że jest ona naprawdę córką tego Prospera. Piotr Nowak – filozof, adiunkt w Katedrze Filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, redaktor kwartalnika „Kronos”, wydawca.
Anna Cetera – szekspirolog w Instytucie Anglistyki UW, autorka kilkudziesięciu prac z zakresu przekładu lite‑ rackiego i interpretacji dramaturgii szekspirowskiej, oraz monografii Enter Lear: The Translator’s Part in Performance (2008) i Smak morwy: u źródeł recepcji prze‑
się wspina. Podobnie jak my odbywamy w gło‑ wie kompensacyjne dialogi z naszymi wrogami, dzięki którym leczymy własne krzywdy, tak Prospero rozmawia ze swoim upokorzeniem, nędzą, stale podlewając to wódką i wywołując z przeszłości postaci, które go kiedyś skrzyw‑ dziły. Te postaci są piękne, gładkie, są jak pier‑ roty z białymi twarzami. Pojawiają się, gdy Prospero sobie tego życzy i znikają, gdy odsyła je za kulisy. W tym momencie pojawia się w sce‑ nografii aluzja do oryginalnej sceny szekspirow‑ skiej: gdy demony z przeszłości wracają do kur‑ tynek w głębi, zza których wychodzą, więdną jak marionetki, którym odczepiono sznurki. Wszystkie rytuały, jakie Prospero odgrywa,
kładów Szekspira w Polsce (2009). Z Piotrem Kamińskim współpracuje od 2008 roku. Piotr Kamiński – dziennikarz RFI, wieloletni współpra‑ cownik Polskiego Radia, tłumacz, krytyk francuskiego miesięcznika muzycznego „Diapason”, współpracownik radia France‑Musiques. Wyjechał do Francji w listopadzie 1981 roku na zaproszenie Romana Polańskiego, by powtó‑ rzyć tam inscenizację sztuki Amadeusz Petera Shaffera zrealizowaną przedtem w Teatrze na Woli z Tadeuszem Łomnickim w roli Salieriego. Po wprowadzeniu stanu wojennego został we Francji, gdzie opublikował m.in. cztery edycje przewodnika płytowego Indispensables du CD Classique (Fayard, 1993–96). Autor największego polskiego i francuskiego przewodnika operowego Tysiąc i jedna opera (PWM 2008, wyd. franc. Fayard 2003, nagroda im. W. Bogusławskiego za najlepszą książkę teatralną roku 2008). Tłumacz m.in. S. Becketta, R. Chandlera i J. Geneta, a także Wisławy Szymborskiej na francuski. Współpracował z Andrzejem Sewerynem przy jego inscenizacjach (Le Mal
aby odbudować siebie i swoją godność, za każdym
court Jacques’a Audibertiego, Teatr Vieux Colombier 2000,
razem kończą się zupełną klęską, tak jak wszelki
Tartuffe Moliera, TVP 2002, Wieczór Trzech Króli Szekspira,
los ludzki. Wszystkie nasze wysiłki, by zbudować siebie, nieuchronnie kończą się tak samo.
Komedia Francuska 2003, Ryszard II Szekspira, Teatr Narodowy, 2004). Odznaczony w roku 1997 francuskim orderem Sztuki i Literatury.
114
Po koncercie Świetlików nieznany dotąd sprawca zniszczył sto‑ jącą przed elektrownią – siedzibą Galerii Arsenał – Perłę Maurycego Gomulickiego, tocząc ją kilkadzie‑ siąt metrów po asfalcie i obijając o ogrodzenie.
Maurycy Gomulicki, Perła, 2009, fot. M. Zaniewski
Monika Szewczyk – dyrektor i kurator Galerii Arsenał, w której od 20 lat realizuje swój autorski pomysł na pokazywanie sztuki najnowszej. W 1997 r. w ankiecie tygodnika „Polityka” białostocki Arsenał został uznany za najlepszą samorzą‑ dową instytucję kultury, zajmującą się promocją sztuki współczesnej. W 2010 roku zajął trzecie miejsce w ran‑ kingu na najlepszą galerię publiczną w Polsce. Joanna Dolecka – studiuje filozofię na Uniwersytecie w Białymstoku, menadżerka, dziennikarka, animatorka działań społecznych i kulturalnych, zawodowo związana z Galerią Arsenał.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
115
Rozmowy graniczne
Nie nosić żalu zbyt długo Rozmowa z Moniką Szewczyk, dyrektor Galerii Arsenał w Białymstoku Joanna Dolecka: Po koncercie Świetlików nie‑
wątpliwości, gdy praca ma charakter inte‑
znany dotąd sprawca zniszczył stojącą przed
raktywny. Gdyby Maurycy miał taki pomysł,
elektrownią – siedzibą Galerii Arsenał – Perłę
zrobiłby piłkę futbolową. Perła została wyko‑
Maurycego Gomulickiego, tocząc ją kilkadzie‑
nana przy udziale młodzieży podczas warsz‑
siąt metrów po asfalcie i obijając o ogrodzenie.
tatów w Domu Pracy Twórczej na Wigrach,
Jak to przyjęłaś?
czyli w trakcie działania społecznego. Ale
Monika Szewczyk: To był cios. Wszystko,
w niesłusznym.
to działanie ma nas łączyć w słusznym, a nie co robimy w galerii, jest zawsze robione dla ludzi. Wszystkie nasze projekty w przestrzeni
J.D.: To, co tworzy markę białostockiego Arse‑
publicznej to gesty wobec mieszkańców Białe‑
nału, to wychwytywanie idei w momencie ich
gostoku. Zniszczenie nastąpiło w czasie kon‑
wyłaniania się, swoiste laboratorium sztuki
certu Świetlików, na który nie przyszły jakieś
najnowszej. Czemu przetoczenia Perły nie
męty społeczne, ale kulturalni ludzie, nasza
potraktować jako spontanicznego performan‑
publiczność, nasi goście. Zaprosiliśmy ich
ce’u? Gdzie jest granica, której przekraczać nie
do siebie, dla nich zorganizowaliśmy koncert
wolno?
po to, żeby rozszerzyć naszą ofertę, żeby jeszcze więcej osób zainteresować naszym programem,
M.S.: Jeżeli ktoś odrywa głowę praczce1, to nie
żeby im było u nas milej. To jest taka sytuacja,
masz wątpliwości, że to wandalizm, a nie dzia‑
kiedy zapraszasz kogoś do domu, przygotowu‑
łanie artystyczne. Działanie w przestrzeni
jesz dobrą kolację, a ten ktoś wychodząc, złośli‑
publicznej – wtedy gdy mówimy o sztuce
wie dewastuje ci ogródek. To bolesne, po prostu.
– wymaga szczególnej delikatności. Nie chcę przez to wykluczyć działań radykalnych, ale
J.D.: W komentarzach po tym zdarzeniu poja‑
podkreślić, że taka obecność w mieście wymaga
wiły się też takie głosy, że wielka biała kula
wrażliwości i mądrości i trzeba wiedzieć, czemu
na trawie to zaproszenie do wspólnej zabawy,
działanie ma służyć. Granice w sztuce… są po to,
potoczenia jej dalej. Umieszczasz coś w prze‑
by je przesuwać, są zawsze w innym miejscu,
strzeni publicznej, należącej do wszystkich,
tak, jak definicje sztuki są po to, by kolejne
a jednocześnie spodziewasz się, że pozostanie
prace im przeczyły. Ale w tym konkretnym
nietykalne?
przypadku, podobnie jak przy zniszczeniu
M.S.: Perła jest publiczna w tym sensie, że jest
1. Rzeźba Praczki Stanisława Horno‑Popławskiego z 1938
upubliczniona. Nie została zrobiona po to, by ją toczyć. Artysta z reguły nie pozostawia
roku. Od 1945 roku stoi w parku Planty w Białymstoku. W ciągu ostatnich kilkanastu lat była systematycznie dewastowana.
116
Tęczy Julity Wójcik, nie mieliśmy do czynienia
J.D.: A jednak trudniej domalować wąsy Mona
z performancem, bo nie mieliśmy do czynie‑
Lisie niż pomazać współczesną pracę. Mówiąc
nia z decyzją artysty. Ciągle nam się wydaje,
„trudniej”, mam na myśli respekt, który trzeba
że praca twórcza to zestaw przypadkowych,
przezwyciężyć. Dlaczego sztuka współczesna
„spontanicznych”, czyli bezmyślnych gestów.
jest dziś oblężoną twierdzą?
J.D.: Niedawno Umaniec2 podpisał dzieło ame‑
M.S.: Lekceważenie, niechęć do sztuki najnow‑
rykańskiego malarza Marka Rothko, twier‑
szej jest ciężką naszą przypadłością. Myślę,
dząc, że w ten sposób zwiększy wartość dzieła.
że jest ona bardziej widoczna w krajach post‑
Czy jego yellowizm to wandalizm czy jeszcze
komunistycznych. „W świecie” nie tylko świa‑
sztuka?
domość własności jest troszeczkę inna, ale i stosunek do sztuki. Wychodzą lata zaniedbań.
M.S.: To jest interesujący chłopak, szkoda
Wystarczy porównać filmy cudownego skądi‑
tylko, że jego aktywność na polu sztuki nosi
nąd Barei z Gustami i guścikami Agnes Jaoui.
znamiona takiej desperacji. Nie łatwo jest być
Ale brak autorytetu i zainteresowania sztuką
artystą, szczególnie na początku drogi, często
nie muszą prowadzić do zniszczeń. Według
towarzyszy temu poczucie samotności, dzia‑
mnie momentem przełomowym była dewa‑
łania w pustce, strachu przed przegapieniem
stacja prac Uklańskiego przez Olbrychskiego
swoich 5 minut. Antidotum na „niewidzialność”
w Zachęcie. Żenujący akt, mający skupić uwagę
ma być działanie radykalne, aczkolwiek w tym
na jego autorze, a jednocześnie ewidentne
przypadku niespecjalnie świeże i nowatorskie.
działanie marketingowe, dające zielone świa‑
Opowiadał mi kiedyś Mikołaj Smoczyński,
tło kolejnym wandalom szukającym rozgłosu.
że na jednej z wystaw Edward Krasiński przy‑
To działanie otworzyło oczy różnym grupom,
kleił swoją niebieską linię do jego pracy, było
na przykład politykom, uzmysławiając łatwość,
to następnie przedmiotem negocjacji między
z jaką można zyskać zainteresowanie mediów
artystami, ale praca nie została zniszczona.
poprzez dewastację czegoś w galerii – a u nas
To nie jest tak, że obraz Rothko zyska na inter‑
zainteresowanie mediów jest najważniejsze.
wencji innego artysty, ale czy zyska na tym
Nie porównywałabym natomiast tych zdarzeń
Umaniec?
do sytuacji z Perłą. W tym drugim przypadku
2 Umaniec jest współautorem koncepcji zwanej „yellowi‑ zmem”, wyrażającej emocje w kolorze żółtym i nie uważającej się za sztukę ani za antysztukę. W galerii Tate Modern w Londynie dopisał on na muralu Marka Rothko w październiku 2012 roku: „Vladimir Umanets, a potential piece of yellowism” (Władimir Umaniec: potencjalne dzieło yellowizmu). Mark Rothko uwa‑ żany jest za jednego z najważniejszych powojennych
jest to prostackie, bezmyślne zniszczenie. Kie‑ dyś Zbyszek Warpechowski napisał w jednej ze swoich książek o nienawiści do sztuki. Pomy‑ ślałam wtedy, że przesadza, że przecież ludzie bywają obojętni wobec sztuki, ale nie mają powodu jej nienawidzić. Po latach skłaniam się jednak do przyznania mu racji.
amerykańskich twórców ekspresjonizmu abstrakcyj‑ nego. W tym roku obraz Rothko Pomarańczowy, czer‑ wony, żółty sprzedano na aukcji w Nowym Jorku za blisko 87 mln dolarów, co jest najwyższą ceną zapła‑ coną za dzieło sztuki nowoczesnej.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
J.D.: Dlaczego to niezrozumienie nie dotyka literatury czy teatru?
117 M.S.: Ponieważ sztuka wizualna operuje więk‑ szym skrótem i jest zdecydowanie bardziej radykalna. Paradoksalnie, ludzie zajmujący się sztuką wizualną nie mają problemu z awangar‑ dowym teatrem czy muzyką, często się na nich dobrze znają. Kiedy historycy sztuki, specja‑ lizujący się w sztuce renesansowej, nie rozu‑ mieją sztuki współczesnej, to przykre, ale mogę to zrozumieć. Ale to, że awangardziści innych dziedzin sztuki nie akceptują sztuki współcze‑ snej, jest naprawdę smutne. Jarosław Suchan nazwał to kiedyś rozmijaniem się awangard. J.D.: Czy marka galerii gwarantuje spotkanie z dobrą sztuką?
Lekceważenie, niechęć do sztuki najnowszej jest ciężką naszą przypadłością. Myślę, że jest ona bardziej widoczna w krajach postkomunistycznych. „W świecie” nie tylko świadomość własno‑ ści jest troszeczkę inna, ale i sto‑ sunek do sztuki. Wychodzą lata zaniedbań.
M.S.: Tak, gwarantuje, a w każdym razie powinna, ale to nie znaczy, że zawsze będziemy usatys‑
J.D.: Perła owinięta w brezent czeka na kosz‑
fakcjonowani. Nie wszystko musi się podobać.
towną renowację. Tymczasem na budynku
Rzecz w tym, żeby nie budować w sobie oporu
galerii pojawił się baner Elżbiety Jabłońskiej
przed sztuką i nie rezygnować z następnych
Nie licz na nic. To prowokacja czy odpowiedź
kontaktów. Żeby nie przychodzić z takim
na wandalizm?
nastawieniem, że my wiemy lepiej i jesteśmy cwańsi od tego artysty, który na pewno chce
M.S.: Ta praca jest trochę prowokacyjna, ale
nas wpuścić w maliny, bo to się bardzo rzadko
i kontekstowa. Gdybym jednak rzeczywiście
zdarza. Wśród artystów też są kabotyni, ale ich
chciała odpowiedzieć na zniszczenie Perły,
nie zapraszamy do wystaw.
to nie robiłabym już kolejnego koncertu, tym razem Paristetris, przeznaczając środki
J.D.: Jak wybierasz tych, których warto pokazać?
na renowację. Jesteśmy instytucją publiczną
M.S.: To pytanie o kuchnię. Mój ojciec, kiedy
karać za wygłup jednej osoby, która, mam
go pytałam, ile pieprzu czy soli dosypać
nadzieję, bardzo się teraz wstydzi tego, co zro‑
do potrawy, odpowiadał: do smaku. I trochę tak
biła. Co do pracy Elżbiety Jabłońskiej, jest gru‑
i jesteśmy dla publiczności, nie będziemy jej
jest. To jest taka branża, że musisz cały czas
dzień, skończyliśmy sezon, w jednym budynku
pracować, coś przepracowywać, ciągle się roz‑
jest remont, drugi czeka na remont, co jest dla
wijać, nie popadać w rutynę, nie przywiązywać
mnie sytuacją przytłaczającą. Napis Eli Jabłoń‑
się do prostych oczywistych recept, w ogóle im
skiej z jednej strony oddaje trochę klimat tej
mniej reguł, tym lepiej. Pracuję w tej branży
sytuacji i listopadowy nastrój. Z drugiej, inter‑
już bardzo długo i siłą rzeczy, dwadzieścia lat
pretując tę pracę, pamiętam o powodzie, dla
temu więcej rzeczy mnie zachwycało, działało
którego Ela ją zrobiła. Buddyjskie przesłanie,
na wyobraźnię, poruszało. Dzisiaj trudniej
żeby nie oczekiwać, nie spodziewać się. Kiedy
wygrzebać w sobie taką gamę emocji, bo gdy
się nie oczekuje, to człowiek ma w sobie spo‑
widzę pracę, pojawiają mi się asocjacje z pięt‑
kój, ciszę, łagodniej przyjmuje porażki, a rzeczy
nastoma innymi pracami, ale mimo wszystko
przyjemne są nieoczekiwanymi przyjemno‑
ciągle się zdarza spotykać takie rzeczy, które
ściami. Pozwala to nie nosić w sobie tego żalu
mnie zatrzymują w miejscu, wbijają w ziemię.
czy pretensji zbyt długo.
118
Rozmowy graniczne
„I love Podlasie” Z Małgorzatą Józefowicz rozmawia Maja Maciejewska
Maja Maciejewska: kiedy wpadła mi w ręce
miażdżące dla mnie doświadczenie. Filigran
Dekada Literacka z białostockimi tekstami
kontra monument – czyli dzieło i jego twórca.
od razu pomyślałam o tobie i o twoich pełnych
Oho … teraz zobaczyłam, że już na początku
koloru, wielkich linorytach, które miałam przy‑
popełniłam błąd to nie były linoryty tylko lito‑
jemność widzieć kilkakrotnie, między innymi
grafie – duże litografie.
na wystawie w krakowskim ” Łączniku”.
MJ: Maja bez problemu, gdy spotykam osoby,
Małgorzata Józefowicz: miło mi bardzo, że zapa‑
które wiedzą, czym jest litografia mówią,
dają w pamięć.
że z chęcią zobaczyliby te 45 kilo odbijające
MM: czytelnicy dostają do ręki Dekadę z twoimi
grafiki na tych ogromnych kamieniach.
pracami bardzo pomniejszonymi i “okrojonymi”
MM: Realne zmagania z materią, gdzieś w inter‑
z kolorów. Warto wiedzieć, że one są wręcz
necie widziałam boskie zdjęcie – ty wisząca
monumentalne i bardzo kolorowe. Niesamo‑
na wieeelkim zamachowym kole do prasy.
witą rzeczą było, kiedy stałaś obok nich taka,
Wracając do mojego nieuctwa (muszę to jakoś
jak by to ująć? Delikatna.
ograć), proszę opowiedz o tym jak taką odbitkę
MJ: he he, proszę bardzo, powiedz, przyzwy‑
się "produkuje". Ja robiłam trawione płyty.
czaiłam sie do tego i staram się sie robić z tego
Linoryty z kamienia? Sama nie mam pojęcia,
atut. Na zewnątrz po prostu chuda. Jednak to,
co z czego wynika.
co widać na zewnątrz nie oddaje tego, co mamy w środku. MM: no właśnie nie chciałam tak wprost, ale skoro mogę, tak chuda i delikatna. To było
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
119 MJ: no miałam problem z dociskiem jednak
najlepiej poczytać sobie jakąś książkę, która
na akademii mamy rewelacyjnych asysten‑
opisuje i pokazuje tę technikę, bo daje ona
tów, którzy maja troszkę więcej siły niż ja.
morze możliwości.
To powiem ogólnie o procesie wykonywania
MM: Ile waży przeciętnie taki kamień litogra‑
odbitki litograficznej. Na kamieniu litograficz‑
ficzny? Bo przecież podczas pracy chyba trzeba
nym rysujemy, „tworzymy” grafikę, możemy
nimi manewrować, choć trochę.
to zrobić za pomocą kredki litograficznej, tuszu;
MJ: Dlatego też ta technika jest raczej kojarzona
możemy przełożyć projekt, grafikę (wcześniej
z mężczyznami. Waga zależy od wielkości, małe
zrastrowaną w komputerze) za pomocą nitro
kamienie można przenieść ręcznie a do dużych
na kamień. Opcji jest dużo, w zależności od tego,
potrzebny jest wózek, za pomocą, którego prze‑
jaki efekt chcemy uzyskać. Następnie taki
nosimy kamień. Dokładnie nie powiem ile waży
kamień jest trawiony kwasem azotowym, gumą
przeciętny kamień, ale by przenieść taki format
arabska w zależności od tego, co jest na kamie‑
60 na 80 cm potrzebnych jest dwóch, trzech
niu. Dalej po wytrawieniu zmywamy rysunek
bardzo silnych facetów.
za pomocą terpentyny. Następnie na mokry
MM: A tak bezpośrednio to co lub kto cię skłonił
kamień nakładamy wałkiem farbę drukarską,
do wybrania tego typu "kamieniołomu"?
ustawiamy odpowiedni docisk i odbijamy.
MJ: Przemysław Runo w liceum plastycznym,
MM: na wielkiej prasie dociskowej.
jeden z polskich litografów, który przywiózł
MJ: dokładnie tak – na wielkiej prasie doci‑
ze sobą prasę aż z Warszawy, i tam w swo‑
skowej, która wymaga użycia siły własnych
jej malutkiej pracowni pokazał nam jak się
mięśni. Co do dokładnego opisu technologii, to dość trudno w skrócie wytłumaczyć. Dlatego
l Małgorzata Józefowicz Kaniuki fotografia, 2011
120
Małgorzata Józefowicz
wykonuje odbitki. Wtedy zaciekawiła mnie
MM: ja byłam przedostatnia.
Bez tytułu
ta technika a po drugie pracownia litograficzna
MJ: ja też, druga od końca!
na akademii – bardzo specyficzna.
MM: No to klepnijmy piątkę.
MM: Czyli do Krakowa przyjechałaś z konkret‑
MJ: Hi fife.
litografia, 70 × 100 cm, 2011
nie poukładanym planem twórczym, a jakie
MM: Teraz mieszkasz w Białymstoku, czy masz
liceum plastyczne skończyłaś?
tam możliwości pracy z prasą drukarską czy
MJ: Liceum plastyczne w Supraślu. Ale do Kra‑
zajęłaś się raczej innymi formami graficznymi.
kowa jechałam bez sprecyzowanych planów
Bo widzę, że przysłałaś nam całkiem nowy
i nie sądziłam, że wybiorę pracownię litogra‑
materiał.
fii. Jednak stało się tak, a nie inaczej i jestem
MJ: Obecnie uczę w liceum, które kończyłam.
z tego zadowolona. Nie zapomnę słów Przemka
Jestem technikiem w pracowni graficznej, mam
– „idź na grafikę warsztatową, bo komputerów
dostęp do prasy wałowej, która daje mi możli‑
możesz się nauczyć zawsze sama, a warsztat
wości wykonywania linorytów, wklęsłodruków,
mało kto ma przyjemność poznać”. Wybrałam
monotypii; coś próbuję tworzyć, jednak brakuje
krakowską ASP dlatego, że wszyscy z mojej klasy
mi prasy litograficznej. Obecnie więcej maluję
szli do Poznania, a ja na przekór wszystkim, nie
i działam w programach komputerowych,
wiedząc jeszcze nic o Akademii powiedziałam,
tworzę za pomocą tabletu. Jednak mam plan
że zdaję do Krakowa. Co ciekawe jeden punkt
by te projekty przenieść na papier graficzny,
i by mnie nie było!
właśnie za pomocą linorytu, wklęsłodruku
MM: Nie ma cudów, tak musiało być.
z użyciem szablonu – to plany na nowy rok,
MJ:...
który już za chwilę.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
121
MM: No i dobrze ci to wszystko robi, ostat‑
MM: Ja w ogóle nie wiedziałam, że go to zajmuje,
Małgorzata Józefowicz
nie prace są totalnie świeże i myślę, że nie
nigdy za późno na naukę!
A wy z której wsi?
jest to tylko wpływ lepszego powietrza. Ale
MJ: Dokładnie, no i tworzenie. Ja cieszę się
muszę Cię ostrzec. To wracanie do „źródła”,
za siebie, że też maluję, i że nie zapomniałam
czyli zanurznie się w ulubionej technice, jest
o tym.
pewnego rodzaju wyrokiem. U mnie z wiekiem
MM: Kogo tak naprawdę „kochasz” za to co zro‑
jest coraz gorzej, nawet jak rysuję to tęsknie
bił twoim zmysłom poprzez lito, lino, mezo,
do farb olejnych. Jak ostatnio oglądałam
piórko... grafie?
obrazy Rafała Borcza, to aż się zwentylowałam
MJ: Krzysia Świętka za kolor w litografii jego
z emocji, i zaczęłam lekko łzawić, a na dodatek
rewelacyjne pomysły i cierpliwość. Darka
wcale nie oczami tylko nosem; wzruszyłam się
Vasine, Ingrid Ledent – choć nie lubię abstrakcji,
i musiałam podczas wernisażu po kryjomu ocie‑
to jej prace mówią do mnie …geniusza Picassa,
rać twarz rękawem z jedyną myślą – chcę w tej
Hieronima Bosha. Aaa… można by wymieniać
chwili choć powąchać farby.
i wymieniać. Ale najbardziej lubię samouków,
MJ: Mnie taka słona woda lekko twarz zalała
dziwaków artystycznych, którzy tworzą
gdy dowiedziałam się, że znany reżyser, Lynch,
bo to jest ich życie, i często to ich życie jest
tworzy litografie, i to w nie małych ilościach
dla wielu niezrozumiałe. Uwielbiam artystów,
bo na swoim koncie ma ich około 160.
twórców, którzy nie zwracają uwagi na obecne
MM: Wow!
tendencje w sztuce i robią swoje bo wiedzą,
MJ: Wow, wow – nie wiedziałam o tym, wiedzia‑
że to co robią jest ich, jest prawdziwe, nie okła‑
łam że maluje, ale o lito nie słyszałam wcześniej!
mują siebie a tym samym widza czyli nas.
litografia, 70 × 100 cm, 2011
122
MM: W twoich pracach wyraźnie widać fascy‑
MM: Książka, do której powstały twoje rysunki
nacje tym co jeszcze pozostało na wsi ze sztuki
jest o tym właśnie o Podlasiu, co jeszcze będzie
ludowej, wzorów tworzonych i dopracowywa‑
zawierać oprócz fantastycznych ilustracji?
nych przez pokolenia.
MJ: Będzie można sie dowiedzieć czym jest
MJ: Dobrze powiedziane „jeszcze”. Tak staram
duch puszczy, co znaczy kafle opalać, i mam
sie znajdować takie motywy, bo rzadko kiedy
nadzieje, że zainteresuje ludzi miejscami, które
możemy je zobaczyć no i pokazać. Używam
są naprawdę warte odwiedzenia, jak już się
ich w swoich pracach po to by o nich pamiętać,
będzie na tym Podlasiu. Miejsca nie koniecz‑
że są i są prawdziwe; tworzone z dziada, pradziada.
nie turystyczne. To będzie pewnego rodzaju
MM: Poza tym tej tradycji towarzyszy ogromna
przewodnik po Podlasiu jednak bardzo subiek‑
wiedza, że ten kolor z tym gra a taki wzór
tywny, widziany moimi oczami.
z innym koresponduje. Mnie też to „klęka”.
MM: ooo… duch puszczy! Do tej pory jest
MJ: To jest magiczne szczególnie tu na Podlasiu
to cenna flaszeczka w moim domu.
na wsiach prawosławnych, gdzie króluje kolor
MJ: Pamiętam jak duch puszczy załatwił Darka,
niebieski. W Białymstoku przeważa szarość
wiele osób go zna i mówi, że ma moc!
i krem gdy jadę do wsi Kaniuki, Ciełuszki, Pawły
MM: Jak na ducha przystało – moc ma! Ja po gospo‑
– kierunek z Białegostoku na Lublin – to moje
darsku wydzielam go po kawałku do wszelkiego
oczy pławią sie w tych kolorach: np. Bordowy
rodzaju tortów i mas – niezwykły aromat.
domek z żółtymi okiennicami, zielono – biały
MJ: Pamiętam, że zawsze jak jechałam do domu
ganek, czy też niebiesko‑pomarańczowa cer‑
to miałam zamówień na parę buteleczek.
kiewka w Rybołach!
Ummm ale tego z ciastem nie próbowałam, ale
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
123
spróbuje. Jak będę następnym razem, będę
tego w Białymstoku, ale zawsze można wsiąść
Małgorzata Józefowicz
pamiętać by przywieść.
w pociąg czy wyruszyć na stopa.
To nie tu, ziom
MM: Jak ja lubię coś sobie przy okazji załatwić!
MM: Czy masz takie pomysły żeby zacząć
Ale powiedz czy jak byłaś na studiach to fak‑
ruszać te sprawy również tam w Białymstoku?
tycznie tak było, że chciałaś być blisko tych
Żeby twórca też był animatorem życia arty‑
inspiracji. Czy nie uważałaś jak większość osób,
stycznego? Tak trochę jak my w gili? – nie
że w tym fachu łatwiej w większym mieście,
odpowiadało nam do końca to co widzimy
albo raczej za granicą, bo przecież wiadomo,
więc próbujemy robić swoje: wydawnictwa,wy‑
że u nas ten "zawód" to prawdziwy zawód.
stawy etc. Oczywiście kosztem bycia czasem
MJ: Tak, tęskniłam. A teraz tęsknie za Krako‑
urzędnikiem sztuki.
wem – tak już jest! Dopiero na trzecim roku
MJ: Myślę, że z czasem może tak. Ostatnio
spodobał mi sie Kraków, życie krakowskie. Ale
rozmawiałam z Tomaszem Kukawskim, który
na Podlasiu udało mi sie znaleźć pracę w liceum
organizuje graficzny Białystok i powiedziałam,
plastycznym no i tworzę. Całe szczęście nie
że moglibyśmy zorganizować jakieś warsztaty
muszę pracować w agencji reklamowej prze‑
itp., niestety problem jest z funduszami, ale coś
suwając jakiś napis dwa centymetry w prawo,
sie wymyśli. Na razie chce zają
cztery do dołu. Mam kontakt z młodzieżą,
sie tym co siedzi mi w głowie czyli trzy cykle
robie swoje, ale fakt brakuje mi dużego mia‑
– jeden malarski i dwa graficzne. No i musze
sta, muzeów, galerii. Gdy byłam na triennale
zająć sie swoim życiem bo miałam bardzo ciężki
w Krakowie i obejrzałam te wszystkie wystawy
rok pod względem spraw osobistych. Powoli
to zakręciła mi sie łezka w oku, że nie mam
wszystko wraca do normy. A was podziwiam
litografia, 70 × 100 cm, 2011
124
j Małgorzata Józefowicz Grzybowszczyzna technika mieszana, 70 × 100 cm, 2011
Maja Maciejewska
i kibicuje cały czas, myślę, że jesteście wzorem
Rysuje, opowiada histo‑
dla wielu ludzi.
rie, maluje, rzeźbi. Wzięła udział w wielu wysta‑ wach, zilustrowała kilka
MM: Dziękuje w imieniu kolektywu. Oczywiście Cię wkręcam w jakieś deklaracje w stylu‑uwaga
wydawnictw i zadruko‑
w Białymstoku otwieramy największą w Euro‑
wała mnóstwo koszu‑
pie manufakturę litograficzną Ale z twoją
lek. Współtworzy grupę wydawniczo‑artystyczną „gili-gili” oraz „Trzy oczy”, absolwentka krakow‑ skiej ASP urodzona w 1972 roku w Zdzieszowicach. Obecnie mieszka w Krakowie. http://panimaja.blogspot. com/
książką, to właśnie jest taka popularyzatorska, w dobrym tego słowa znaczeniu energia. MJ: Myślę, że ten przewodnik ,,I love Podlasie” da ludziom uśmiech i dostaną do rąk zupełnie inny przewodnik bardzo subiektywny, książkę o Podlasiu inną niż te, które mogą znaleźć na pułkach w księgarniach. MM: I za to właśnie „copki z głów”! MJ: Mam nadzieje, że ludzie to docenią. MM: Kiedy widziałyśmy się po raz ostatni w jakiejś knajpie nie pomnę jakiej zaprasza‑ łaś mnie do Białegostoku żeby przyjechać i wszystkie te cuda, z taką pasją przez ciebie zobaczone, obejrzeć. Ja choć na ramieniu nie siedział mi duch puszczy to wykrzyczałam „ooczyyywiście Chuda – będę”. A rano zdjęła mnie trwoga, że jechać trzeba, teraz widzę, że to była właściwa decyzja – jadę!
Małgorzata Józefowicz Urodzona w 1986 r w Białymstoku. Absolwentka krakowskiej ASP na Wydziale Grafiki, dyplom w 2011r w pracowni litografii, aneks w pracowni książki. Laureatka wielu nagród m. in. III nagroda na 8 Triennale Grafiki Polskiej Katowice 2012. Zajmuje sie grafika warsztatową, malarstwem, ilustracją. Obecnie mieszka i tworzy w Białymstoku. Niektóre z publikowanych w Dekadzie Literackiej rysunków będzie można zobaczyć w autorskiej książce ,, I love Podlasie", która zostanie wydana w pierwszej połowie 2013 roku przez Centrum im. Ludwika Zamenhoffa w Białymstoku. http://malgorzatajozefowicz.carbonmade.com/ mg.jozefowicz@gmail.com
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
125
126
Na rogatkach – recenzje
Ośmiu wspaniałych Piotr Nowak Od autora: Historia tego tekstu, który ukazuje się w dwanaście lat od jego powstania, warta jest, sądzę, przypomnienia. Ośmiu wspaniałych to recenzja z książki W obronie zdrowego rozsądku, ideowego manifestu mojego pokolenia. Artykuły składające się na tę książkę będącą
R
ecenzję zamówił u mnie Robert Krasow‑ ski, który był w tamtym czasie szefem
działu opinii w tak zwanym „Życiu z kropką”,
znając zresztą moje mocno liberalne upodo‑
w jakiejś mierze efektem spotkań i rozmów członków Warszawskiego
bania polityczne i mój związek myślowy z GW.
Klubu Krytyki Politycznej – bez wątpienia najciekawszej inicjatywy
Książkę W obronie zdrowego rozsądku prze‑
pokoleniowej lat dziewięćdziesiątych – to zapis myśli, obaw, uwag
czytałem szybko, nie bez uczucia abominacji
i uprzedzeń, jakie zdradzali wobec nieprzyjaznego świata moi, pod-
i jeszcze szybciej – bo chyba w jedno popołudnie
ówczas trzydziestoparoletni rówieśnicy. Jako zaprzysięgły czytelnik
– napisałem ten tekst, przesyłając go następnie
„Gazety Wyborczej” i Heideggera patrzyłem na te ich strachy z pobłaża-
Robertowi. Na jednym z posiedzeń Klubu kole‑
niem. Czego chcą? O co im chodzi? Z jakiego powodu spychają Polskę
dzy postanowili przedyskutować sensowność
w kierunku cywilizacyjnych peryferii? Lubią mieszkać w skansenie,
jego publikacji. Wtedy też redaktor książki, śp.
czy jak? Dlaczego umniejszają wolność indywidualną – wolność eks-
Tomek Merta zasugerował, aby tego jednak nie
presji, a więc wolność jedyną – usiłując zakorzenić ją we wspólnocie?
puszczać. Dziś wiem, że dzięki tej decyzji Tomek
Do czego służą im tak wyświechtane i anachroniczne pojęcia, jak naród,
ocalił mi skórę, ponieważ publikacja tego tekstu
państwowość, suwerenność? O jakiej suwerenności w ogóle mowa,
uniemożliwiłaby mi przeprowadzenie w przy‑
skoro za parę lat Europa otworzy przed nami podwoje i Polska stanie
szłości pewnych ważnych dla mnie projektów,
w szeregu bratnich narodów europejskich jako pełnoprawny członek
jak choćby redakcję Wojny pokoleń (2006),
szerszej zbiorowości? Takie były wtedy moje przekonania i pytania
książki, do której dojrzewałem bardzo powoli
skierowane do autorów tej publikacji, z którymi znałem się, piłem
i w wielkich bólach. Wtedy jednak odebrałem
wódkę, a z niektórymi przyjaźniłem się i przyjaźnię do dziś.
to jako „cenzurę chłopców”, atak na wolność
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
127 mojej myśli, wolność ekspresji. Tekst przesła‑
W listopadzie 2012
łem więc do „Wyborczej”, następnie zadzwoni‑ łem prosto do Wysokiego Adiustatora, którego
Ośmiu wspaniałych
niesławne nazwisko – jako że powszechnie znane – pominę (niech się smaży w piekle
[Rec. z W obronie zdrowego rozsądku,
ludzkiego zapomnienia). Przez telefon wyją‑
red. M.A. Cichocki, T. Merta, Ośrodek Myśli
kał (bo oni wszyscy mają, jak Michnik): „Znak‑
Politycznej, Kraków 2000, s. 284]
komicie! Trzeba skrócić i dopissać mocniejszą puentę. Zzrobimy zz nich sałatkę śleśledziową”.
Jedną z podstawowych zasad dobrego pisania
Myślę, że to resztki poczucia więzi pokolenio‑
jest uprzednie przepowiedzenie sobie na głos
wej nakazały mi odrzucić tę wspaniałomyślną
tego wszystkiego, o czym zamierza się napisać.
propozycję. Lepiej zgubić z rówieśnikiem, niż
Pod tym względem Warszawski Klub Krytyki
ze starym znaleźć – pomyślałem sobie. Napisa‑
Politycznej jest zjawiskiem więcej niż niety‑
łem więc do Piotra Mucharskiego z „Tygodnika
powym. Oto ośmioosobowa grupa przyjaciół
Powszechnego” z pytaniem, czy nie zechciałby
u schyłku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stu‑
tej recenzji opublikować u siebie. Mucharski
lecia wskrzesza coś, co przywodzi zrazu na myśl
tekst przeczytał, przyjął do druku, potrzymał
tradycję sokratejską: przywraca mianowicie
pół roku, następnie oznajmił, że „Tygodnik
dobry obyczaj rozmowy poprzedzającej pisanie.
Powszechny” jest tygodnikiem („a Ziemia kulą” „Sokratyzm” warszawskich klubowiczów jest – chciałem mu przerwać) i nie będzie drukować
wszakże umowny tylko, albowiem przestając
rzeczy przestarzałych. W sumie jemu również
z ich zbiorowym manifestem, odnosi się silne
jestem wdzięczny, ale jakby mniej.
wrażenie, że grupie tej brakuje – na szczęście!
Decydując się na publikację tej recenzji
– „Sokratesa”, że za żadną z wykładanych tam
po tak długim czasie od jej napisania, pomyśla‑
racji nie stoi sankcja nauczyciela czy „przewod‑
łem, że warto ją przypomnieć z dwóch powo‑
nika stada”, który nadawałby ton pomieszczo‑
dów. Po pierwsze, już sam kontekst jej powsta‑
nym tam wypowiedziom. Grupowy namysł
nia i perypetie z jej publikacją są zabawne
nad bieżącymi problemami, z którymi boryka
i w jakimś sensie pouczające. Po drugie, dzięki
się nasza (już nie taka młoda) demokracja, czy
tej recenzji widzę, jak wiele się we mnie zmie‑
wspólna lektura platońskiego Państwa, nie
niło. Doświadczyłem na sobie skali manipulacji
znoszą, ani nie zasypują różnic, jakie z takich
GW, która na potęgę grzebała – grzebie do dziś,
sporów się wyłaniają. Różnorodność wypowie‑
choć jej wpływy zostały mocno ograniczone –
dzi i temperamentów, odmienność punktów
w duszach młodych ludzi, przekształcając samo‑
widzenia, rozmaity stopień konfesyjnego zaan‑
wiednych obywateli w nienajmądrzejszych
gażowania, to chyba najważniejsze powody, dla
konsumentów późnokapitalistycznej rzeczy‑
których „warszawską apologię zdrowego roz‑
wistości. Z perspektywy dekady, jaka upłynęła
sądku” można by osądzić jako bez mała wzor‑
od czasu ukazania się W obronie zdrowego
cowy przypadek obiektywizmu i teoretycznej
rozsądku, wiem, że nie ja, ale moi koledzy mieli
wszechstronności.
rację. Nawet jeśli ich diagnozy formułowane
Ale co znaczy tutaj „obiektywizm”? Co kryje
były na wyrost a niepokoje wyolbrzymione, nie
się za tym słowem, jeśli oderwać je od jego
znaczy to, że zbywało im na ostrości widzenia.
potocznego, trywialnego niemal znaczenia
Wszakże niewczesna publikacja tej recenzji nie
sugerującego, że może tu chodzić o pewien
służy „odszczekaniu” przeze mnie tez w niej
rodzaj bezstronności? Otóż „obiektywizm”
zawartych. Tak „się” po prostu wtedy myślało,
w nietrywialnej wykładni tego terminu
co gorsza, tak „się” niekiedy myśli i dzisiaj.
oznacza „umiejętność panowania nad swymi
Ośmiu wspaniałych jest tedy swoistym signum
argumentami »za« i »przeciw«, ich włączania
temporis i tylko tak proponuję czytać ten tekst.
i wyłączania, takiego, by umiało się zużytkować
128 dla poznania właśnie rozmaitość perspektyw
bo na bezwolną, koniunkturalną „kukłę” to wła‑
i interpretacji (...) im więcej zaś oczu, różnych
ściwie wszystko jedno czy się głosuje czy nie.
oczu umiemy użyć w patrzeniu na nią [tj.
„Niezwykła popularność – pisze Karłowicz
na rzecz, na którą właśnie spoglądamy – PN]
– jaką cieszy się polityczny niebyt Aleksan‑
tym pełniejsze będzie nasze „pojęcie” tej rze‑
dra Kwaśniewskiego, dowodzi, że Polacy nie
czy, nasza „obiektywność’”. Mieć dwa, często
są skłonni do poważnego traktowania zadań
przeciwstawne zdania na jeden i ten sam temat
prezydenta wybranego w powszechnych wybo‑
i umieć panować nad sprzecznością wynika‑
rach” (s.78). Jedynie papieski majestat cieszy się
jącą z natury rzeczy – oto sens tak pojętego
u Polaków niesłabnącym poważaniem, czego
obiektywizmu.
można było doświadczyć za sprawą obu nie‑
O tekstach składających się na „warszaw‑
dawnych pielgrzymek Biskupa Rzymu do kraju.
ską apologię zdrowego rozsądku” można
Intronizacji Jana Pawła II w sercach wszyst‑
powiedzieć właściwie wszystko: są nierówne,
kich Polaków towarzyszyła wtenczas, żywo
bo jedne lepsze, inne gorsze; pisane przez
odczuwalna, moralna odnowa ludu polskiego
uczonych (większość to doktorzy nauk huma‑
pod znakiem Najświętszej Panienki (nawet jeśli
nistycznych), ale i przez „historyków filozofii”,
przyjąć, że jako zjawisko tymczasowe, nosiła
co jak rozumiem, jest takim „niedotytułem”
niekiedy znamiona odpustowej papolatrii).
naukowym przeznaczonym dla publicystów
Wraz z odnową moralną nastąpiła odnowa
parających się amatorsko wyższymi ideami.
pamięci – Polacy głębiej jeszcze utwierdzili
Można w niej znaleźć teksty lżejsze, ale i takie,
się w swojej polskości i patriotyzmie. ”Zwal‑
które doskonale wpisują się we współczesny
czający się księgowi i prawnicy, zwani dzisiaj
nurt filozofii politycznej kojarzonej z nazwi‑
politykami, nie nauczą nikogo kochać ojczyzny”
skami Carla Schmitta czy Leo Straussa. Jak
(s.79) – pisze autor omawianego tekstu. Tylko
każda porządna publicystyka polityczna, eseje
papież, sytuujący się zawsze ponad podziałami,
i artykuły zawarte w „apologii” są tekstami
występujący w imieniu wszystkich Polaków,
stronniczymi, co może je w oczach „na prawo”
zdolny jest zapewnić „ponadkonfesyjne ramy
zorientowanych czytelników tylko nobilitować.
określające warunki uczestnictwa w polskiej
Myślę jednak, że ta ich stronniczość, dokład‑
wspólnocie politycznej” (s. 79). Lecz naraz Kar‑
niej zaś biorąc: jednostronność, jest pozorna
łowicz wzmacnia ton swojej wypowiedzi uści‑
i w istocie rzeczy całkowicie deklaratywna.
ślając w charakterystycznym dla niego stylu:
Albowiem pod szyldem Warszawskiego Klubu
jak to dobrze, że my chrześcijanie, „ministranci
Krytyki Politycznej kryje się prawdziwy galima‑
Kurii Rzymskiej, kościelni Watykanu (...) mamy
tias idei wzajemnie nieuzgadnialnych, by nie
jednak króla, który nie podlega terrorowi szero‑
powiedzieć: zwyczajnie sprzecznych. Ten brak
kich kół” (s. 80–1), przed którego wolą i miłością,
„obiektywizmu”, o którym tu mowa, sam w sobie
jako dobrzy patrioci, z pokorą i w uszanowaniu
nie jest zjawiskiem nagannym, niemniej budzi
klękamy. Albowiem „tylko doskonały chrześci‑
zdumienie wszędzie tam, gdzie przybiera zna‑
janin może być doskonałym obywatelem”(s. 83),
miona politycznej niespójności Klubu. Pokażę
kimś, kto wie, że jego „lojalność wobec naro‑
to na wybranych przykładach.
dowych wspólnot zawsze przecież jest tylko
Lekturę „apologii” proponuję rozpo‑
częściowa i warunkowa” (s.83). Dobry obywatel
cząć od dwóch tekstów Dariusza Karłowi‑
w rozumieniu Karłowicza z przejęciem i odda‑
cza Reqiuem dla grabarzy (1997) oraz Papież
niem służy narodowej racji stanu. Mimo to jed‑
jako król Polski (1999). Karłowicz wychodzi
nak każdej chwili gotów jest ją uznać za rację
w nich od dość przewrotnie postawionej
cząstkową tylko i jako taką podporządkować
tezy, że „biedni ludzie” zdecydowani są głoso‑
racji uniwersalnej, której jedynymi depozy‑
wać na Kwaśniewskiego, ponieważ gest ten
tariuszami zdają się być dyplomaci państwa
nic dla nich nie znaczy, niczego nie zmienia,
watykańskiego. „Wielki Ogrodnik Historycznej
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
129 Pamięci Aksjologicznej” (to kolejny tytuł, jakim
muzyki, sposobów życia, umierania, kultury,
szafuje Karłowicz pod adresem Karola Wojtyły)
wychowania, sfery publicznej (...) Nie wiadomo
miałby ułatwiać i zarazem sankcjonować pod‑
przy tym dokładnie, czy kiedy mówi się o »war‑
jęcie przez doczesną wspólnotę polityczną wła‑
tościach chrześcijańskich«, to ma się na myśli
ściwych [podkr. – PN] wyborów politycznych.
wartość wymienną świętości czy też użytkową.
Co począć z jawnym, z premedytacją niewo‑
Jakkolwiek rzeczy się mają, boskość jako towar
alowanym, ultramontanizmem Karłowicza?
każdorazowo jest pożyteczna, co z kolei można
Odpowiedzi na tak postawione pytanie udziela
wyrazić w pieniądzu. Zwrot »wartości chrze‑
w tej samej (pierwszej) części książki inny „apo‑
ścijańskie« znaczy tyle, co »suma społecznego
logeta zdrowego rozsądku”. Mam na myśli tekst
pożytku płynącego ze zinstrumentalizowa‑
Janusza Ostrowskiego O postmodernistycznym
nej wiary w Boga«. Wiara zostaje tym samym
konserwatyzmie po komunizmie (1996).
zaliczona do sfery usług, obok klubów fitness
Współczesna konserwatywna oferta,
i małej gastronomii” (s. 63–5). Ultramonta‑
powiada Ostrowski, będąca odpowiedzią
nie, których stanowiska broni w tej książce
na powierzchowne i banalne ujmowanie
Karłowicz (zdemistyfikowany przez swojego
świata przez rasę „odmieńców” pieszczotliwie
kolegę z Klubu) potrzebują autorytetu Ojca
przez niego nazywanych postmodernistami,
Świętego, by przejąć rząd dusz, potrzebują
sama nie jest wolna od powierzchowności
wartości chrześcijańskich („pieniędzy”, jakby
i banalności. Podobnie do jej (mniejsza z tym
powiedział Ostrowski), by zdobyć i utrzymać
czy wyimaginowanego) adwersarza, jakim jest
władzę, której rację ostateczną trudno poddać
rzeczony postmodernizm, ulega ona modzie,
w wątpliwość. Pytanie tylko, czy cena, jaką
zatrzymując się na powierzchni zdarzeń. Boi
muszą za to zapłacić, nie jest nazbyt wysoka?
się bowiem spojrzeć w otchłań dziejów i świata,
Ich patriotyzm bowiem, na który tak chętnie
lęka się wysiłku ponownej ich problematyzacji,
się powołują, ma niewielkie szanse w „sporze”
ponieważ przede wszystkim obawia się siebie
z „kosmopolityzmem” stolicy watykańskiej.
i o siebie. „Musi on [konserwatyzm – PN] więc
Chciałem napisać, że allodemaskatorski
porzucić swój strach, a uczyni to tylko wtedy,
”język radości”, którym posługuje się Ostrow‑
gdy zrozumie, że śmiertelny strach przed oświe‑
ski, jest w tej książce wyjątkiem od reguły
ceniem po śmierci oświecenia jest tylko stra‑
(pasującym zresztą do reguły o wyjątkach).
chem przed samym sobą. (...) Konserwatyzm
Ale to nieprawda. Kolejnym przykładem roz‑
żył dotąd dzięki powierzchowności i trudno
prawy wewnątrz, co prawda już nie Klubu, lecz
mu się z nią rozstać. Lęka się samotności,
szeroko pojętej prawicy, jest polemika, jaką
własnej głębi. Czyżby w pewnym sensie sam
wszczął Dariusz Gawin (W sidłach postmoder‑
był powierzchowny?” (s.63) – pyta Ostrowski
nizmu, 1997) ze środowiskiem tzw. „pampersów”,
Karłowicza. Czy powoływanie się na autory‑
na marginesie manifestu ich duchowego przy‑
tet papieża w sprawach państwa nie jest obja‑
wódcy Cezarego Michalskiego. Swój artykuł
wem swego rodzaju dziecinnej „bezradności”
rozpoczyna Gawin od przypomnienia, że autor
i „powierzchowności” tak dobrze charaktery‑
książki o „powrocie człowieka bez właściwo‑
zujących entuzjastów Palmowej Niedzieli? Czy
ści” nie jest „garbaty”. „Jeśli bowiem Cezary
instrumentalizacja wartości chrześcijańskich
Michalski ma być »faszystą«, to cóż, na miłość
nie wywołuje natychmiastowych skojarzeń,
Boską, to słowo znaczy?” (s.205). Dowiadujemy
których konserwatyzm wolałby uniknąć?
się zatem już na wstępie, że Michalski nie musi
„Konserwatyzm potrzebuje, niemal jak ryba
wstydzić się „garbów”, bo ich nie ma, ani tym
wody, swojej trwającej od dwustu lat paplaniny
bardziej swojego konserwatyzmu, jako że nie
o upadku czy też – w nowszej stylizacji – kry‑
jest on proweniencji faszystowskiej. To bar‑
zysie bądź to obyczajów, bądź autorytetu, pań‑
dzo ważne przypomnienie. Uzmysławia nam
stwa, moralności, sacrum, rodziny, metafizyki,
bowiem, że nie każdy konserwatyzm musi być
130 od razu kompromitujący. No dobrze – wiemy
co rzeczywiste. „Uczynienie z tradycji pewnej
już, że konserwatyzm Michalskiego nie jest
atrakcyjnej abstrakcji, utopijnej idei, oznacza
kompromitujący, że można się z nim bez ujmy
nieuchronność zasadniczego konfliktu z rze‑
towarzyskiej zadawać. Ale czy on sam jako
czywistością, w której pierwiastki liberalne czy
konserwatysta, teoretyk „pampersów” (nb. czy
szerzej – modernistyczne, są już głęboko zako‑
pamiętacie Państwo jeszcze, co słowo to zna‑
rzenione” (s.209). W miejsce awantury Gawin
czy?), może mieć szczególny powód do dumy?
proponuje dialog z przeciwnikiem (może być
Czy wolno mu się szczycić ze sposobu, w jaki
nim ktokolwiek, byle by umiał dyskutować),
manifestuje swój konserwatyzm? Otóż nie bar‑
który miałby służyć temu między innymi,
dzo. Wedle Gawina konserwatyzm nasamprzód
by „oderwać się wreszcie od własnych obsesji
kojarzy się z pewną elegancją – klubowymi
na jego temat” (212). Wizja ta poczęta z ducha
cygarami i „wyfrakowaniem” intelektualnym,
wolteriańskiej zasady tolerancji („zwalczam
dopiero potem z obroną tradycyjnych warto‑
twoje odrębne zdanie, ale walczę jednocześnie,
ści. Michalskiemu natomiast brakuje pewnego
byś mógł je bez zahamowań wypowiedzieć”),
sznytu, ogłady. Jego prowokacje trącą ekstra‑
która Gawinowi o dziwo nie pasuje (zob. jego
wagancją, której nijak nie zmieści sztywna
Miłosierdzie liberała, 1993), jakkolwiek wydaje
prawicowa etykieta. „Delikacik” – myślałby kto.
mi się sympatyczna, to w odniesieniu do bardzo
„Czy warto troszczyć się o kwiatki, gdy płoną
młodej prawicy, co musi się przecież wyszumieć,
lasy” – dorzuciłby inny. Tyle że Gawinowi nie
na pewno została sformułowana na wyrost.
idzie wyłącznie o styl „krzewienia” konserwa‑
Marek A. Cichocki, kolega Gawina z Klubu,
tywnych wartości. Zarzuca Michalskiemu i jego
już taki wspaniałomyślny i tolerancyjny nie
środowisku, że ich „barbarzyństwo”, sponta‑
jest. Jako człowiek źle wychowany („w pewnych
niczne rozbijanie „instytucji składających się
sytuacjach dobre wychowanie trzeba odłożyć
na ład modernistyczny” (s.207) po to tylko,
na bok”, s.181), parający się zawodowo myślą
by zwyciężyć na jej terenie zmorę postmoder‑
Carla Schmitta (zob. jego Ciągłość i zmianę
nizmu, zagraża stabilności procesów moderni‑
wydaną w – Sic! – „Więzi”) nie ma tej skłon‑
zacyjnych. „Przerwanie »materialnej« ciągłości
ności polemicznej, jaką Gawin odczuwa jesz‑
kultury zachodniej” (s. 208) – pisze w dalszym
cze wobec „odmieńców”. Jego argumenty, jak
ciągu Gawin – uniemożliwiło na dobrą sprawę
mówił pan Pickwick, „nie znoszą repliki” – on
bezrefleksyjne odwoływanie się do tradycji,
nie argumentuje, on „strzela”, czego przykła‑
jako rezerwuaru nietkniętych przez czas war‑
dem jest recenzja (Ponowoczesność i postko‑
tości. Dlatego też jeśli młodzi konserwatyści
munizm, 1996) z książki Zygmunta Baumana
decydują się z właściwym dla ich wieku tupe‑
Wolność. W swoim tekście Cichocki zalicza
tem, „wprowadzić ją w przestrzeń publicznej
Baumana w poczet tzw. „pragmatystów”, osób
komunikacji, [to] poddana takiej intelektual‑
o podłym charakterze, którzy w imię fałszywie
nej obróbce tradycja staje się rodzajem uto‑
pojmowanej wolności, odrzucają moralność en
pii, idei za pomocą której atakuje się prze‑
bloc. „Jeśli ktoś posługuje się w polityce argu‑
ciwników” (s.208), albo – jeśliby sprawę nieco
mentem moralnym bądź religijnym – powiada
wyostrzyć – rodzajem pukawki, z jakiej mierzy
Cichocki – albo powołuje się na jakąś wartość,
się, ze wzburzonej przez wicher dziejów „Arki”,
to zdaniem tych ludzi [takich jak prof. Bau‑
w stronę różowych „Indian”. Niepodobna abs‑
man i Andrzej Werblen, były sekretarz KCPZPR
trahować w tym miejscu od następstw takiego
– PN] nie potrafi się dobrze zachować” (183).
zachowania. Młoda prawica epatująca swoich
Albowiem dla ludzi o komunistycznym rodo‑
antagonistów pustym frazesem, fantastycz‑
wodzie, którzy pewnej nocy przepoczwarzyli
nym obrazem starodawnej Polski („od morza
się w postmodernę, moralność, cnota a nade
do morza”), posługując się przy tym językiem
wszystko „heroiczny indywidualizm nie mają
skandalu, odrywa tradycyjne wartości od tego,
racji w ponowoczesnym świecie, gdyż zbyt
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
131 wiele wymagają od obywateli, a zbyt mało im
Osobliwa to perspektywa, z jakiej dzieło Fryde‑
dają. Dlatego przegrywają współzawodnictwo
ryka Nietzschego pokazuje się „apologecie zdro‑
ze współczesnym konsumeryzmem, który
wego rozsądku”. Tym bardziej, że nieco dalej
może obiecać wszystko (...)” (s. 186). Z własnego
folguje on swoim hermeneutycznym umiejęt‑
doświadczenia wiem, że namawianie niegrzecz‑
nościom z jeszcze większym talentem, gdy prze‑
nych chłopców do czytania książek niewiele
konuje, że moralność w rękach pojedynczych
daje. Tyle że gdyby Cichocki zadał sobie trud
moralistów na ogół zmienia się w narzędzie
zapoznania się z innymi pracami Zygmunta
szantażu. Myślę zresztą, że trudno się z tym
Baumana, zwłaszcza z jego wyśmienitą ana‑
nie zgodzić. Moralność bowiem (i o to przecież
lizą Holocaustu (Nowoczesność i Zagłada, War‑
chodzi Baumanowi) z istoty swojej daje się roz‑
szawa 1991), być może przekonałby się, że nie
maicie „używać”. Słabym dostarcza pretekstu
rezygnuje on z perspektywy moralnej, lecz
oraz instrumentu potrzebnego do ogranicza‑
ją reinterpretuje. Dla Baumana bowiem oczy‑
nia natur silnych, silnym zaś służy za zasadę
wistym jest fakt, że „(...) istnieją silne popędy
legitymizującą ich przemożne postępowanie
moralne mające źródła przedspołeczne podczas
wobec słabych. Jeśli więc dogmatyczną moral‑
gdy niektóre działania nowoczesnych organiza‑
ność, niczym kobietę lekkich obyczajów, mogą
cji społecznych mają wpływ negatywny na ich
„obracać” wszyscy razem i każdy z osobna,
siłę oddziaływania i że w efekcie społeczeństwo
po co upierać się z taką determinacją przy jej
może w niektórych przypadkach wspierać dzia‑
cnotliwości? Cichocki powtarza: „Moralność
łania niemoralne zamiast je tłumić (...) Obo‑
nie jest własnością autonomicznych jednostek”
wiązek moralny musi szukać siły w powrocie
(s. 48) – a ja mu mówię, że jest. Po czym dodaje:
do pierwotnych źródeł: elementarnej ludzkiej
„Moralność (...) istnieje tylko w związku z rze‑
odpowiedzialności za Innego”. „Obowiązek
czywistością, a rzeczywistość w wymiarze spo‑
moralny”, o którym w zakończeniu cytowanej
łecznym to przede wszystkim rzeczywistość
pracy pisze Bauman, bliższy jest więc swoistej
wspólnoty politycznej”. Czyżby Cichocki chciał
„etyce bez kodeksu” z jej afirmacją samodziel‑
powiedzieć, że jestem mniej rzeczywisty od tej
ności i niepowtarzalności ludzkich wyborów,
jego, postulowanej dopiero, wspólnoty? Może
aniżeli rezygnacji z przyzwoitości. Lecz oparta
się mylę, ale gdzieś to już słyszałem...
na swobodzie ekspresji „etyka bez kodeksu” nie
Na koniec chciałbym krótko nawiązać
budzi w Cichockim entuzjazmu. Dlatego zde‑
do tekstu, który z całej „apologii” wydaje się naj‑
cydowany jest przeciwstawić jej etykę twar‑
milszy mojemu uchu, gdyż wypływa z dobro‑
dych zasad, etykę kodeksu właśnie. W Moral‑
dusznej naiwności oraz wiary, że świat mógłby
nych podstawach amoralności (1998; nb. sam
być lepszy niż jest. Myślę tu o Poza pragma‑
tytuł oraz sposób konstruowania argumentów
tyzmem Andrzeja Gniazdowskiego (pierwo‑
przypomina do złudzenia artykuł Leszka Koła‑
druk). Jego autor wypowiada się, podobnie jak
kowskiego Marksistowskie korzenie stalinizmu)
Cichocki, przeciwko pragmatyzmowi w poli‑
zaczyna od stwierdzenia, że choć nie miał czasu
tyce, który wyzwala u ludzi głupotę i/lub cynizm.
„wgłębiać się we wszystkie szczegóły filozofii”
Jednakże w przeciwieństwie do swojego kolegi
Nietzschego, to jego zdaniem nietzscheański
z Klubu nie uważa, by wyłącznie lewa strona
amoralizm wolno zinterpretować jako „krytykę
miała na nie monopol. Dla Gniazdowskiego
instrumentalnego wykorzystywania moral‑
felix culpa polskiej demokracji to ekskluzywna
ności (...) w celu osiągnięcia bardzo partyku‑
polityka „okrągłego stołu”, która uniemożliwiła
larnych i często bardzo niemoralnych celów”
jak najszersze porozumienie społeczne. Dla
(s. 35). Cichockiemu wychodzi więc, że Nietz‑
wszystkich bowiem jest jasne, że o „konsen‑
sche wcale nie poddał druzgocącej krytyce
sie jako wyniku negocjacji decyduje nie tyle
całej mieszczańskiej moralności wraz z jej
siła argumentu, ile fakt, kogo dopuszcza się
założeniami, lecz jedynie sposób jej „używania”.
do stołu” (s. 71). Gniazdowski uważa, że przy
132
stole powinno znaleźć się miejsce dla każ‑
(Robert, stary koniu, to nie my, ale nasze córki
dego, ponieważ tylko wtedy polityka, będąca
mają dobrze się bawić na filmach dla dzieci!).
„u swych źródeł przede wszystkim aktywnym
Karłowicz przestrzega przed „świerszczykami”,
współistnieniem” (s.73), stanie się dla obywa‑
to znów Tomasz Merta opowiada o swoich sto‑
teli czymś zrozumiałym. Albo inaczej: stanie się
sunkach z feministkami.
czymś, czego rozumieć wcale nie będzie trzeba,
W obronie zdrowego rozsądku jest książką
tak jak nie trzeba znać chemicznego składu
ciekawą, lecz nieobiektywną. Autorzy, choć
powietrza, by móc nim oddychać. „(...) dopóki
każdy z osobna doskonale panuje nad wła‑
współistnienie to ma miejsce – dopóki nie prze‑
snym językiem, z trudem dadzą się pomyśleć
stając być sobą, jesteśmy z innymi i potrafimy
jako klub, a więc luźny, aczkolwiek w miarę
patrzeć im w oczy – dopóty nie wiemy nawet,
jednorodny, związek osób połączonych wspól‑
że uprawiamy politykę. Bo polityka, aby być
notą interesów. Odnosi się bowiem wrażenie,
sobą, musi być niewidoczna” (s. 73), innymi
że każdy z nich chciałby przy pomocy Klubu
słowy, musi wreszcie się stać dziedziną przej‑
załatwić swoje własne, partykularne sprawy.
rzystości, protestujące zaś pielęgniarki – nieza‑
Jeden chce władzy, drugi broni etosu inteligen‑
leżnymi kobietami o wielkiej urodzie i mądrości.
cji, jeszcze inny ma na uwadze awanturę czy
Wizja ta, inspirowana Listami o estetycznym
dobro gazety, dla której pracuje. Dlatego wypo‑
wychowaniu człowieka Fryderyka Schillera
wiedź całego Klubu, abstrahując od klarownej
stanowi ciekawy dysonans na tle pozostałych
jednostronności tekstów poszczególnych auto‑
artykułów „apologii”, gdyż z pewnością jest „nie
rów, wydaje mi się po prostu niejednostronna,
z tej ziemi”.
pogmatwana i wewnętrznie sprzeczna.
W kontakcie z Obroną zdrowego rozsądku przeżyłem coś na kształt embarras de riches‑ ses. Czego tam nie ma! Obok poważnej debaty politycznej, z której starałem się po części zdać sprawę, są też rzeczy lżejsze. Cichocki zachęca do lektury (a przynajmniej do pójścia do kina na) Sienkiewicza, z kolei Robert Krasowski odradza kreskówkę Dawno temu w trawie Dekada Literacka 2/3 (251/252)
Piotr Nowak – wykłada filozofię na Uniwersytecie w Białymstoku, czło‑ nek Rady Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego, wydawca. W 2012 roku ukazał się pod jego redakcją nowy przekład Uczty Platona (Wydawnictwo Sic!), Wykłady o filozofii politycznej Kanta Hannah Arendt oraz jej Pisma żydow‑ skie (obie nakładem Fundacji Augusta hr. Cieszkowskiego). Członek redakcji kwartalnika „Kronos”.
133
Rys. Bartosz Krot
134
Na rogatkach – recenzje
Rosja odczarowana Borys Kagarlicki, Imperium peryferii. Rosja i system światowy, przeł. z rosyjskiego Łukasz Leonkiewicz i Beata Szulęcka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012
Małgorzata Kowalska
Z
XIX‑wiecznego sporu „słowianofilów” z „okcy‑ dentalistami” w samej Rosji dość powszechne
acznijmy od nieodkrywczego stwierdze‑
stało się przekonanie o rosyjskiej specyfice,
nia, że stosunek Polaków do Rosji (nietoż‑
jeśli nie absolutnej wyjątkowości. Jego wyra‑
samy ze stosunkiem do konkretnych Rosjan)
zem jest nie tylko równie ambiwalentny stosu‑
jest na ogół nieumiarkowanie emocjonalny,
nek do zachodu, co stosunek zachodu do Rosji
a nawet zbudowany na fantasmagoriach
(mieszanka podziwu z pogardą, poczucia wyż‑
i kompleksach, w których strach miesza się
szości z poczuciem niższości, obawy z fascyna‑
z fascynacją, pogarda z podziwem, poczucie
cją), ale i bardziej jeszcze ambiwalentne uczu‑
wyższości z poczuciem niższości itd. Wspólnym
cia do samej matki‑Rosji, często wieńczone
mianownikiem tej emocjonalnej ambiwalencji
westchnieniem: Razumom (w wersji bardziej
(najczęściej z tendencją rusofobiczną, znacz‑
ludycznej: biez vodki) Rossiji nie rozbieriosz…
nie rzadziej rusofilską) jest wyobrażenie Rosji
Niepojęta dla innych, Rosja zdaje się niepojęta
jako wielkiego Innego. Wschód, Bizancjum, Azja,
również dla samej siebie, budząc zarazem miłość
dzicz, despotyzm, irracjonalizm, demoniczność,
i nienawiść, przyciągając i odpychając, a nade
mistyka – to tylko niektóre spośród tradycyj‑
wszystko pochłaniając, zatapiając, paraliżując
nych parasynonimów tej wielkiej inności.
samą wolę racjonalnego rozumienia. Biesy,
Toute proportion gardée, tj. z odpowiednio mniejszym emocjonalnym natężeniem, taki sto‑
otchłań, mrok, beznadzieja – i „trzeci Rzym”, jutrzenka swobody, nowy wspaniały świat...
sunek do Rosji prezentował i nadal prezentuje
Borys Kagarlicki, socjolog, dyrektor
również Zachód, czyli kraje „starej Europy” i USA.
moskiewskiego Instytutu Badań nad Globali‑
Chociaż w porównaniu ze statystycznym Pola‑
zacją i Ruchami Społecznymi, dysydent w cza‑
kiem statystyczny Amerykanin, a zwłaszcza
sach Breżniewa, ale w istotnym sensie dysy‑
Francuz czy Niemiec niewątpliwie myślą o Rosji
dent do dziś, systematycznie i bezpardonowo
bardziej pragmatycznie (a i bardziej życzliwie),
zwalcza taki sposób myślenia o Rosji. Jego
to wiele wskazuje na to, że również dla nich
książka Imperium peryferii. Rosja w systemie
Rosja jest pod wieloma względami ucieleśnie‑
światowym przynosi coś w rodzaju alterna‑
niem inności: Wschodu, Bizancjum itd.
tywnej historii Rosji – alternatywnej wobec
Co więcej i co najciekawsze, w taki sposób
historii znanej w Polsce i na Zachodzie, ale
patrzy na Rosję również wielu Rosjan. Czy
także wobec tej, której uczyli się i nadal uczą
to dlatego, że uwewnętrznili dystans, z jakim
się sami Rosjanie. Dla człowieka zaintereso‑
traktują ich ci z Zachodu, czy dlatego, że sami
wanego historią Rosji, a zwłaszcza dla kogoś
mają do Zachodu dystans – mniejsza z tym. Fak‑
słabo w niej zorientowanego, praca ta będzie
tem jest, że przynajmniej od czasu sławnego
na pewno cennym źródłem wielu konkretnych
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
135 informacji o kształtowaniu się rosyjskiej pań‑ stwowości, o rozwoju i kolejnych wcieleniach „imperium” – aż po jego ostatni, współczesny kryzys. Kagarlicki nie jest jednak profesjo‑ nalnym historykiem i jest prawdopodobne, że z historyczno‑erudycyjnego punktu widze‑ nia jego książka zawiera błędy, a przynajmniej istotne luki oraz tezy nie dość udokumento‑ wane i formułowane na wyrost. Ale nawet jeżeli tak jest (jako osoba niezajmująca się zawodowo historią w ogóle ani historią Rosji w szczególno‑
Peryferie, a zwłaszcza tzw. pół‑peryferie, mogą w ograni‑ czonym stopniu korzystać z roz‑ woju centrum czy centrów, chociaż są zarazem przez nie eksploatowane.
ści nie mogę w tej materii zająć żadnego stano‑
dostarcza w szczególności interpretacji miedzy
wiska), w niczym nie umniejsza to wartości tej
„bogatą Północą” i „biednym Południem”.
pracy. Albowiem jej podstawowa wartość tkwi
Oryginalność Kagarlickiego polega na zasto‑
nie w historycznych szczegółach, lecz w ogól‑
sowaniu podstawowych Wallersteinwoskich
nym interpretacyjnym zamyśle, w pewnej
kategorii do analizy relacji Zachód – Rosja,
propozycji teoretycznej. Propozycje tę można
a także na rozwijaniu paradoksalnego pojęcia
na upartego nazwać socjologiczną, ale w grun‑
„peryferyjnego imperium”. Zgodnie z tą inter‑
cie rzeczy ma ona charakter filozoficzny. Ści‑
pretacją, poczynając od XVI wieku Rosja znala‑
ślej: mieści się na skrzyżowaniu filozofii historii
zła się na peryferiach zachodniego kapitalizmu
i filozofii społecznej. Zgodnie z tą propozycją,
– przede wszystkim z trywialnych powodów
historia i kultura Rosji dają się zrozumieć tylko
geograficznych -, zarazem jednak rosła w siłę
na globalnym tle, tylko w powiązaniu z historią
i zyskiwała imperialne znaczenie korzystając
Zachodu, a konkretniej – z rozwojem zachod‑
ze swojego statusu kapitalistycznej peryferii.
niego kapitalizmu, stanowiącego tytułowy „sys‑
Nieco upraszczając: kapitalistyczny Zachód
tem światowy”.
był zainteresowany zarówno terytorialną
Podstawowe kategorie proponowanej przez
ekspansją Rosji (a niezainteresowany np. nie‑
Kagarlickiego analizy nie są całkiem oryginalne.
podległością Polski), jak i utrzymaniem w niej
Rosyjski autor przejął je od Immanuela Waller‑
prymitywnej struktury społecznej, opartej
steina, filozofującego historyka gospodarczego,
na zniewoleniu pańszczyźnianego chłopstwa,
twórcy pojęcia „system światowy” (lub, jak się
albowiem właśnie w ten sposób Rosja mogła
to niekiedy oddaje, stosując kalkę z angielskiego,
stać się „spichlerzem Europy”.
system‑świat), a także podstawowej dystynk‑
Rozwijając tę tezę, Kagarlicki polemizuje
cji miedzy „centrum” i „peryferiami”. Zgodnie
z „kulturalistami”, w szczególności ze zwolen‑
z najogólniejszą tezą Wallersteina, kapitalizm,
nikami Samuela Huntingtona (bardzo w Rosji
poczynając od swoich początków w XV‑XVI
licznymi!) i jego teorii „zderzenia cywilizacji”.
wieku, rozwijał się do tej pory (i może będzie
Z perspektywy Kagarlickiego Rosja nie jest
rozwijał się nadal, bo taka jest jego nieuchronna
żadną szczególną cywilizacją. O kształcie jej
logika) w sposób nierównomierny, wytwarza‑
historii i teraźniejszości nie zadecydowało ani
jąc właśnie coraz bardziej globalny podział
przyjęcie wschodniej odmiany chrześcijań‑
na centra i peryferie. Te ostatnie są koniecznym
stwa, ani podbój przez Mongołów i osławione
zapleczem (zarazem źródłem surowców, taniej
wpływy azjatyckie. Do czasu ukształtowania
siły roboczej i rynkiem zbytu) dla „centrów”.
się kapitalizmu Rosja rozwijała się mniej więcej
Peryferie, a zwłaszcza tzw. pół‑peryferie, mogą
tak samo jak inne kraje europejskie. Pomimo
w ograniczonym stopniu korzystać z rozwoju
wpływów Bizancjum i Mongołów nie było i nie
centrum czy centrów, chociaż są zarazem
ma nic specyficznego dla „rosyjskiej duszy”: ani
przez nie eksploatowane. Taka „historiozofia”
uległość, ani despotyzm, ani kolektywizm, ani
136
Po upadku komunizmu wszystko, można by rzec, wró‑ ciło do normy: Rosja znów stała się peryferią de facto – to zna‑ czy ekonomicznie – podległą Zachodowi.
Tych ostatnich Kagarlicki zdenerwuje tym bar‑ dziej, że wystawia wyjątkowo surową ocenę Rosji Jelcynowskiej i tzw. rosyjskim liberałom, twierdząc, że to za ich sprawą w pierwszej poło‑ wie lat 90. XX wieku Rosja została faktycznie wysprzedana i skolonizowana. Z dwojga złego lepszy jest okres Putinowski, kiedy rosyjskie państwo choć trochę się ogarnęło. Ostateczne przesłania książki Kagarlic‑ kiego są dwa. Jedno wyrażone explicite, dru‑ gie tylko implicite. Zgodnie z tym pierwszym,
nihilistyczna anarchia, ani mistyczna noc. Lub
historia Rosji jest soczewką, w której skupia się
raczej: cokolwiek jest tam specyficzne, stanowi
historia nowoczesnego świata, a konkretnie
efekt rozwoju na peryferiach światowego sys‑
historia kapitalizmu. Skupienie oznacza też
temu gospodarczego.
większą intensywność, większy dramatyzm.
W tej perspektywie rewolucja bolszewicka,
Toteż, jak w ostatnich słowach „Wprowadze‑
komunizm, ZSRR i jego globalna ekspansja
nia” pisze Kagarlicki „Dramat rosyjskiej histo‑
w okresie zimnej wojny i podziału świata
rii polega właśnie na tym, że doświadczenie
na dwa wrogie bloki jawią się jako tragiczna,
całego rodzaju ludzkiego przejawiało się w niej
nieudana i katastrofalna w skutkach próba
w formie skrajnej i tragicznej. W tym sensie
wyrwania się Rosji ze statusu zachodniej
nie istnieje i istnieć nie może żaden wyjątkowy
peryferii – ciągle jednak w relacji z Zachodem,
„rosyjski los”. Nasz los jest bowiem losem ludz‑
bo sam komunizm był przecież ideą zachodnią.
kości”. Czytajmy: wszyscy jesteśmy Rosjanami.
Kagarlicki nie jest w żadnym razie „pogrobow‑
Status peryferii nie jest bowiem specyficzny.
cem” czy „nostalgikiem”, nie ma cienia senty‑
Peryferie obejmują nie tylko kraje takie jak Pol‑
mentu do ZSRR. Jednak na okres radzieckiego
ska (co oczywiste). Znajdują się także w samych
komunizmu patrzy z lotu ptaka ze sui generis
sercach centrum, na przedmieściach metropo‑
zrozumieniem jako na patetyczny, choć okrutny
lii, na niższych piętrach hierarchicznej budowli
w Białymstoku, kierow‑
epizod w wielowiekowym zmaganiu się jego
korporacji, urzędów, rynków, społeczeństw tout
niczka Zakładu Filozofii
kraju z „systemem światowym”.
court. Peryferie są wreszcie – dodajmy, nawet
Małgorzata Kowalska – profesor Uniwersytetu
Współczesnej i Społecznej w Instytucie Socjologii tamże, autorka m.in.
Po upadku komunizmu wszystko, można
jeśli sam Kagarlicki tak daleko się nie posuwa
by rzec, wróciło do normy: Rosja znów stała
– w każdym z nas. Na marginesie dobrze zor‑
W poszukiwaniu straco‑
się peryferią de facto – to znaczy ekonomicz‑
ganizowanej i przystosowanej do świata jaźni.
nej syntezy. Jean‑Paul
nie – podległą Zachodowi. Tym razem już nie
W nieświadomości, podświadomości, fanta‑
Sartre i paradygmaty filo‑ zoficznego myślenia (1997), Dialektyka poza dialektyką. Od Bataille’a do Derridy (2000), Demokracja w kole krytyki (2005); redak‑ torka tomów Filozof w polis (2004), The New Europe. Uncertain Identity and Borders (2007); tłu‑ maczka filozoficznych tek‑ stów francuskojęzycz‑ nych; zajmuje się przede wszystkim filozofią współ‑ czesną, zwłaszcza fran‑
jako spichlerz, lecz jako dostawca ropy i gazu.
zmatach i marzeniach. W tym, co zarazem
I znów próbuje na tych kruchych podstawach
„jasnemu światu” ulega i stawia mu opór.
budować pozycję „peryferyjnego imperium”.
Drugie, niewypowiedziane wprost prze‑
W gruncie rzeczy w obecnych realiach niewielki
słanie książki ma związek właśnie z marze‑
ma wybór.. Wedle wszelkiego prawdopodobień‑
niami. O świecie, w którym przestanie obo‑
stwa książka Kagarlickiego znajdzie w Polsce
wiązywać podział na centrum i peryferia,
niewielu życzliwych czytelników. Zirytuje ruso‑
o świecie sprawiedliwym. Takim, w którym
fobicznych patriotów, zirytuje nielicznych ruso‑
Rosja nie będzie synonimem inności w sto‑
filów, ale zirytuje też, a co najmniej sfrustruje
sunku do Zachodu, lecz stanie się naprawdę
tych, którzy naiwnie wierzą, że tylko od Rosji
inną Rosją. I cały świat będzie inny. A ściślej:
– w szczególności od jej decydentów – zależy, czy
pod warunkiem, że cały świat stanie się inny.
cuską, oraz filozofią
przekształci się w „normalną europejską demo‑
Szalone marzenie! Ostatecznie jednak to wła‑
społeczno‑polityczną.
krację” z „normalnym liberalnym kapitalizmem”.
śnie ono stanowi o wartości książki Kagarlickiego.
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
137
Na rogatkach – recenzje
Skrzyżowanie dróg Po upadku komunizmu w roku 1989 polska
środowiskami, które nie rozstały się z dawnym
filozofia straciła kontakt z myślą światową,
etosem Solidarności i które, choćby w szere‑
bo choć nowa epoka przyniosła tłumacze-
gach Unii Pracy, szukały jakiejś „trzeciej drogi”,
nia wielu ważnych dla humanistyki pozycji,
parę lat temu, wokół „Krytyki Politycznej”,
które, przeważnie ze względów politycz-
powstało znaczące środowisko, które nie
nych, nie mogły zostać w Polsce wcześniej
godzi się na potępianie w czambuł dorobku
wydane, zarazem jednak, z powodów oczy-
tzw. Polski ludowej i nawołuje do przemyśle‑
wistych, straciliśmy kontakt z myślą lewi-
nia na nowo komunistycznych pomysłów oraz
cową, która w ostatnich latach przeżyła
idei. Nie miejsce tu na wyciąganie zbyt pochop‑
prawdziwy renesans.
nych wniosków, dość wspomnieć, że Bartosz Kuźniarz, autor Goodbye Mr. Postmodernism,
Tomasz Rosiński
W
czuje się z „Krytyką Polityczną” silnie związany, choć lektura jego książki – osobistej, ale i wpi‑
szystko wskazuje na to, że sądzono,
sującej się we wspomniany nurt „nadrabiania
iż Polacy dosyć już mają komunistycz‑
lewicowego dystansu” – przynosi niekiedy wąt‑
nych czy socjalistycznych analiz rzeczywistości
pliwości, czy jest to małżeństwo z przymusu,
i że zasłużyli na to, by przynajmniej na pewien
czy z wyboru.
czas od nich odpocząć. Traf chciał, że te intelek‑
Większość dzisiejszych raportów o stanie
tualne wakacje przypadły na okres burzliwych
świata zaczyna się w podobny sposób. W dwu‑
intelektualnych debat. Polacy, po części z wła‑
dziestym wieku okazało się, że racjonalny grunt,
snej winy, nie brali w nich udziału, jeśli nie liczyć
na którym starano się budować cywilizację,
znaczącej obecności książek Zygmunta Bau‑
staje się istnym grzęzawiskiem, zachęcającym
mana, który wszelako od bardzo wielu już lat
nieostrożnych śmiałków do dalszej eksplora‑
traktowany jest jako autor par excellence anglo‑
cji. Tworzone przez nich teorie, ku zaskocze‑
języczny i piszący dla anglojęzycznej publicz‑
niu samych teoretyków, obfitowały w niespo‑
ności. Z kolei inny znany marksolog‑Polak,
dziewane i koniec końców mało przyjemne
Leszek Kołakowski, swoimi Głównymi nurtami
konsekwencje. Myśl narodowosocjalistyczna
marksizmu pokazał, że myśl lewicową uważa
przejrzeć się mogła w państwie Adolfa Hitlera,
za fatalną pomyłkę, a zatem nie widzi szans
komuniści, nolens volens, owoce swoich roz‑
na jej odnowę i reaktywację.
ważań oglądali w imperiach Stalina, Mao
Owszem, można rzec, że w miarę, jak
Ze Donga i pomniejszych watażków. W rezul‑
uwalnialiśmy się od widma. realnego socja‑
tacie, pojawiło się pytanie, czy za to z pozoru
lizmu, pojawiały się nowe, o wiele dojrzalsze
niewinne zajęcie, jakim jest teoretyzowanie,
próby lewicowego ujęcia rzeczywistości. Poza
nie płaci się zbyt wysokiej ceny? Wyrastający
138 z tego wątpienia postmodernizm – głosi dal‑
wodę etycznej refleksji z fajerwerkami kapitału
sza część obiegowej historycznej mądrości
finansowego myślicielami konserwatywnymi.
– wyleczył nas z właściwego rozumowi nie‑
Książka Bartosza Kuźniarza interesuje mnie
umiarkowania. Myślenie przestało nam już
jednak przede wszystkim dlatego, że myśli on
zagrażać. Mury runęły, komunistyczne kolosy
i pisze na skrzyżowaniu dwóch dyskursów.
uległy implozji, na placu boju pozostawiając
Z jednej strony, światopoglądowo, przynależy
swoje skarlałe szczątki, tyleż niepoznawalne,
on do szeroko pojmowanej lewicy, z jej idio‑
co nieprzewidywalne.
synkratyczną niechęcią do narodowych i ide‑
Kto potrafi dziś jednak odpowiedzieć
ologicznych separatyzmów, oraz otwartością
na pytanie, czym jest w istocie obecny chiński
na nowe prądy i idee. Zarazem jednak autor
reżim: nową drogą, na którą wkroczyło pań‑
wyraźnie czuje się bliski Kościołowi Katolic‑
stwo komunistyczne, czy też kapitalistyczną
kiemu, choć w tych swoich sympatiach znaj‑
parodią gospodarki planowanej? Powołując się
duje się on raczej na antypodach ortodoksji.
na koncepcje omawianych przez siebie auto‑
Paradoksalnie, miejscem spotkania lewicy
rów – bohaterami kolejnych rozdziałów Good‑
i chrześcijaństwa jest dla niego Kościół (pisany
bye Mr. Postmodernism są tworzący w języku
dużą literą) i widać to szczególnie w rozdziałach
angielskim marksiści: Perry Anderson, David
poświęconych Terremu Eagletonowi. Punktem
Harvey, Fredric Jameson, Terry Eagleton i Sla‑
wyjścia jest tu rzeczywisty bądź domniemany
voj Žižek – Kuźniarz twierdzi, że alternatywa
katolicki komunizm, którego potwierdzenia
między tymi dwoma stanowiskami jest w isto‑
znaleźć możemy w tekstach Ewangelii. Adre‑
cie złudna. Kondycja ponowoczesna to, z jednej
satami Dobrej Nowiny, głoszonej przez Jezusa,
strony, „postmodernizm, szalona fragmenta‑
pisze za brytyjskim filozofem Kuźniarz, byli
cja, gry i paralogie, lokalne tożsamości, Babel,
galilejscy anawim, do których i sam Zbawi‑
Babilon, pragmatyzm, relatywizm i pomiesza‑
ciel miał się zaliczać. Czy jest to rozpoznanie
nie języków, a z drugiej zwierzchnictwo kapi‑
trafne, nie nam o tym przesądzać. Faktycznie
tału nad globalną rzeczywistością (…) te dwa
jednak Eagleton interesuje autora recenzo‑
opisy nie tylko nawzajem nie wykluczają się,
wanej książki przede wszystkim ze względu
ale stanowią dwie strony tej samej monety.”
na bardzo u niego widoczną i wciąż na nowo
Z komunizmu została nam wielka opowieść,
podkreślaną dychotomię woli i ciała.
struktura rzeczywistości, do której kapitalizm
Człowiek, za sprawą zakorzenienia w nie‑
dołączył jedynie kolorowe rekwizyty. Tytułowe
naturalnej – i w tej mierze nadnaturalnej – sfe‑
pożegnanie z postmodernizmem stanowi więc
rze symboli, wykracza poza swoją zwierzęcość.
w książce Kuźniarza tyleż diagnozę, co postulat.
Obdarzony mową, może wychylać się w przy‑
Uznając, że wielkie narracje już się skończyły,
szłość i przeszłość, a zatem nie musi i nie chce być
Tomasz Rosiński – doktor filozofii, adiunkt w Zakładzie Filozofii Współczesnej
postmodernizm błędnie opisuje rzeczywistość.
więźniem teraźniejszości. Jednak to właśnie owa
Jako teoria nie ma więc racji bytu. Zarazem,
hybris – pisze za Eagletonem Kuźniarz – będąca
Socjologii Uniwersytetu
niczym religia u Marksa, stanowi on konieczny
symbolicznym wymiarem człowieczeństwa, jest
w Białymstoku, czło‑
aromat świata wytwarzanego przez różniczki
fundamentem jego upadku. Mając w rękach tak
dzisiejszego kapitału. Kto nie darzy postmoder‑
potężne i przez to nieludzkie narzędzie, nie boi
nizmu sympatią, winien zatem równocześnie
się go użyć w celach nielicujących z humani‑
kwestionować to, co warunkuje go jako sposób
stycznymi ideałami. Tracąc kontakt z ciałami
myślenia, czyli właśnie ów dziko odrealniony,
innych ludzi oraz z własną cielesnością, która
zdominowany przez instytucje finansowe kapi‑
dla nas samych staje się coraz bardziej nieprze‑
talizm – strategia, której intelektualnymi augu‑
niknioną zagadką, angażujemy się po stronie
rami mają być zdaniem Kuźniarza opisywani
abstrakcyjnych, a przez to coraz mniej ludzkich
przez niego przedstawiciele „późnej lewicy”,
projektów. Oto właściwy korzeń naszej alienacji.
w przeciwieństwie do próbujących łączyć
Wiek dwudziesty dobitnie, ale i boleśnie, pouczył
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
i Społecznej w Instytucie
nek‑założyciel Ośrodka Badań Filozoficznych, inte‑ resuje się w szczególności filozofią religii i filozofią historii, autor m.in. książki Platonizm i Simone Weil (Warszawa 2003) oraz roz‑ prawy Wiedza, wiara, wąt‑ pienie. Dzieje sceptycyzmu do Montaigne’a (przygoto‑ wanej do publikacji). Rys. Bartosz Krot i
139
nas, jak daleko sięga nasza wola, sprzęgnięta z morderczą techniką i ideologią. Ale też, wła‑ śnie przez to, objawił nam drogę przyszłego zbawienia. Najkrócej rzecz ujmując, zeszłe stulecie, poprzez spotęgowanie siły komunikacji, dotarło do jej apokaliptycznego zwieńcze‑ nia. W gruncie rzeczy, nie da się nadal bez‑ karnie kumulować mocy, ale nadszedł czas, aby się jej solidarnie wyrzec. I znowu, czy żyjemy w epoce, która na takie wyrzeczenie jest gotowa? W latach sześćdziesiątych Eagle‑ ton przeżył srogie rozczarowanie Kościołem, który utracił, albo po prostu zmarnował, swoją „lewoskrętność”, angażując się w kon‑ serwatywny program przemian Kościoła, które, jakby to gorzko zauważył irlandzki pisarz, niewiele albo i nic nie zmieniły. Tym niemniej, mimo że sojusz Kościoła z komuni‑ zmem nie skończył się pożądanym przez obie strony conubium, to stosowne gesty sympatii zostały poczynione i w każdej chwili, w sprzy‑ jającym momencie, można do nich powrócić. Nie chodzi tu zresztą u ukościelnienie komu‑ nizmu albo o upartyjnienie Kościoła. W swojej tanecznej metaforze współżycia społecznego w erze porewolucyjnej Eagleton odwołuje się wręcz do jakiejś mistycznej przemiany, danej nam – co oczywiste! – z zewnątrz, na którą jed‑ nak sami, uczciwym trudem, zapracowaliśmy. U kresu dziejów czeka nas zatem współdzia‑ łanie Woli Bożej i robotniczego czynu, ciała i naszych zerwanych ze smyczy pragnień, które wreszcie, po latach rozłąki, zdolne będą do siebie powrócić.
140
k Małgorzata Józefowicz
DEKADA Literacka
Wydawca:
KWARTALNIK KULTURALNY
Fundacja na Rzecz
ISSN 0867–4094 nr indeksu 356–875
Głębokiej Integracji DYNAMIS
Redaguje zespół:
ul. Św. Krzyża 5/9
Marek Kozicki – redaktor naczelny
31-028 Kraków
Maja Maciejewska – redaktor graficzny Marek Drwięga
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówio‑
Piotr Gruszczyński
nych i zastrzega sobie prawo skrótów.
Rada Redakcyjna:
Nakład:
Agata Bielik Robson
200 egz. + 200 egz. gratisowych
Jerzy Jarzębski
Numer zamknięto 10 grudnia 2012 roku
Szymon Wróbel Zespół pod kierownictwem: Moniki Justyńskiej i Piotra Nowaka Zrealizowano ze środków Ministerstwa Kultury Na okładce wykorzystano pracę
i Dziedzictwa Narodowego
Małgorzaty Józefowicz
w ramach programu operacyjnego: Promocja Literatury i Czytelnictwa Priorytet: Czasopisma
Layout i skład: Kinga Nowak, Museolab
ISSN 0867–4094 Adres redakcji:
Nr indeksu 356–875
ul. Św. Krzyża 5/9, 31-028 Kraków
Warunki prenumeraty:
www.dekadaliteracka.pl,
Dostępne na stronie:
e‑mail: dekadaliteracka@dynamis.pl
www.dekadaliteracka.pl
Dekada Literacka 2/3 (251/252)
www.dekadaliteracka.pl