Joe Alex - Cichym ścigałam go lotem

Page 1

Joe Alex

Cichym cigałam Go Lotem Przeło ył: Maciej Słomczy ski


NERYNIA

Nad wodami i l dem, jak agiel skrzydlaty, Bezszelestnym i cichym cigałam go lotem, Wreszcie tu go dopadłam, skrytego morderc . I roze miały si do mnie opary krwi ludzkiej. AISCHYLOS EUMENIDY

2


Epilog Umieszczony na pocz tku niniejszej ksi ki, a nie na jej ko cu po to, aby wyja ni Czytelnikowi, czemu Joe Alex, który do tej pory nie znosił ycia na wsi, kupił sobie najniespodziewaniej w wiecie domek z ogródkiem i zaprosił tam na weekend troje swych najlepszych przyjaciół: Karolin Beacon oraz Beniamina Parkera wraz z on . Zrobił tak, gdy : Po pierwsze - wiedział, e opowie jego musi ci gn si wła nie w tych warunkach: na tarasie, po zachodzie sło ca, po ród lasów i ogrodów, kiedy usypiaj zwierz ta dnia, a budz si nietoperze i my - tysi ce bezszelestnych, włochatych motyli, które yj w ród nocy, a zawsze kieruj si ku wiatłu. Jedno z tych pi knych, nieszkodliwych stworze przyrodnicy nazywaj Atropos L., ale cała reszta ludzko ci zna je wył cznie pod nazw Zmora Trupia Główka. Otó Zmora Trupia Główka, zawdzi czaj ca swoje imi wizerunkowi trupiej głowy, który natura umie ciła na jej włochatym grzbiecie, grała wielk rol w opowiadaniu Alexa. Po drugie - Alex wiedział, e opowiadanie to Czeka go w najbli szym czasie. Miesi c min ł od dnia morderstwa, zeszło ono ju z łamów prasy i zacz ło zaciera si w pami ci ludzkiej, a zarówno panna Karolina Beacon, jak i pani Rosemary Parker nalegały nieustannie, aby wtajemniczono je we wszystkie szczegóły tej zdumiewaj cej sprawy. Tak wi c je li chciał kupi domek z ogródkiem, lepiej było to zrobi teraz ni pó niej. Trzeci powód, który skłonił, go do kupna domku, został podany pannie Karolinie Beacon na tydzie przed dniem, kiedy Alex odczytał przyjaciołom swoj opowie . Cofnijmy si do tej chwili. Karolina Beacon i Joe Alex siedzieli naprzeciw siebie przy stoliku w restauracji mieszcz cej si w du ym sztucznym ogrodzie na dachu ogromnego, kilkunastopi trowego domu. Ostry, prostok tny kontur gmachu, błyskaj cy niklem i szerokimi taflami szkła, górował nad spadzistymi grzbietami domów Pali Mali jak kadłub pancernika nad rz dami niskich fal, uciekaj cych a po granice płaskiego widnokr gu. Wieczór był ciepły i Karolina zdj ła lekk narzutk , okrywaj c jej pi kne ramiona, opalone równo i gładko na kolor jasnego złota, przygaszonego teraz nadchodz cym zmrokiem. Leciute kim ruchem odstawiła fili ank i przysun ła sobie trójk tny, pachn cy ponczem kawałek tortu. - Czy usłyszałe , co powiedziałam, Joe? - u miechn ła si nieznacznie. - Oczywi cie! - powiedział z przekonaniem tym wi kszym, im mniej uzasadnionym. - Ka d sylab ! Ale nie słyszał. Słyszał słowa, wiadomo rejestrowała całe zdania i układała je w sensownej kolejno ci, ale nie rozumiał ich zupełnie, chocia wiedział, e Karolina pyta go ju po raz drugi o to samo. O co? - Oczywi cie! - powtórzył. - Ale dlaczego o to pytasz? . Zmarszczyła brwi. - Teraz jestem ju absolutnie pewna, e my lałe o czym innym, ty oszu cie. Pytałam si , kiedy nareszcie opowiesz mi o tej aferze z m . Chciałam ci przy

3


okazji zakomunikowa , e za trzy tygodnie wyje d am do Egiptu... - I widz c zdumion min Alexa, dodała: - B dziemy kopali niedaleko Sidi-Hafra. Profesor Nichols jest absolutnie przekonany, e wła nie tam pogrzebano ostatnich dwóch faraonów VII dynastii. Jeden z nich... ale mniejsza o to. Nie mówmy o faraonach. Je eli nie dowiem si niczego o tej mie w ci gu najbli szego czasu, nie dowiem si o niej nigdy. Pó niej, kiedy wróc , b dzie ju sto innych spraw. - Niestety, to nie była moja tajemnica... - Joe rozło ył r ce z tak sił ekspresji, e o mało nie str cił ró nobarwnych cynii, które stały na stoliku w płytkim porcelanowym dzbanku. - Parker miał z tym mas kłopotu, rozmaite wysoko postawione osobisto ci nalegały na absolutn dyskrecj , a sko czyło si wszystko tak, e prasa otrzymała wiadomo o samobójstwie. Gdyby kto z reporterów wpadł wtedy na lad całej historii, policja musiałaby si długo i g sto tłumaczy . Dlatego postanowili my milcze obaj, to znaczy Parker i ja, póki nie minie troch czasu i ludzie nie zapomn o tym. Oczywi cie „Sprawa trupiej główki" nadal jest tajemnic i pozostanie ni , ale... - u miechn ł si lekko - ona zast pcy kierownika Wydziału ledczego Scotland Yardu i ty, która jeste ... jeste ... no jeste ! - doko czył nie mog c znale wła ciwego słowa - mo ecie teraz dowiedzie si o tym. Ale powtarzam raz jeszcze, e... - Zdaje si , e nigdy jeszcze nie zamieniłam z nikim słowa na temat twoich spraw, Joe? - Panna Beacon była lekko ura ona. - A nie musz ci chyba mówi , e ju sto razy najrozmaitsi reporterzy u ywali ró nych wyszukanych sposobów, eby co ode mnie wyci gn . Jeste przecie tak obrzydliwie popularny... Wyd ła usta w lekkim grymasie. - Zreszt mo esz oczywi cie nigdy mi nic na ten temat nie mówi . W ko cu wiesz przecie , e nie uwa am tej dziedziny ycia za najbardziej interesuj c ... - Tak... - Joe pokiwał smutnie głow . - Doskonale rozumiem, e wygrzebywanie starych skorup i nadgryzionych przez termity ko ciotrupów ma swoje uroki i przy odrobinie dobrej woli mo e uchodzi za najbardziej pasjonuj ce zaj cie pod sło cem. Archeologia to bardzo pi kna nauka. Jestem dumny z ciebie! - Roze miał si i poło ył dło na jej drobnej, ale silnej dłoni. artuj , kochanie... Przyrzekam ci, e jeszcze w tym tygodniu i ty, i Rosemary Parker b dziecie wiedziały wszystko. Zmieniłem tylko nazwiska, okolic i cechy charakterystyczne bohaterów. Poza tym wszystko zostało tak, jak było. - Napisałe o tym powie ? Kiedy?. - W ci gu ostatnich dwu tygodni. :- Jak si nazywa? - „Cichym cigałam go lotem..." - powiedział Joe i zarumienił si lekko, przewiduj c nast pne pytanie. - Bo e... - Karolina westchn ła. – A z czego znowu wzi ty jest ten tytuł? - Z „Eumenid...” - Z Aischylosa! Ka dy twój bestseller profanuje w tytule jak blisk mi osob . - Zapewne... - Joe skromnie pochylił głow . - Ale sam tłumacz te fragmenty i kształc si przy okazji. - Roze miał si . - Poza tym popularyzuj tych staruszków, a to te co znaczy w czasach, kiedy ogromna wi kszo ludzi my li,

4


e Ajschylos to imi konia wy cigowego albo nazwa odmiany reumatyzmu. Zreszt to takie ładne tytuły dla ksi ek kryminalnych... Ł cz przyjemne z po ytecznym... - Obawiam si ... - szepn ła Karolina - e przyjemno i po ytek zostały w tej sprawie zarezerwowane wył cznie dla ciebie. Ale nie mówmy ju o tym. .W domu powieszonego nie nale y... - Mówi o prawdziwej literaturze... - Alex pokiwał głow . - Mo e kiedy napisz ksi k ...? - szepn ł podejrzanie rozmarzonym głosem. - Ksi k na miar epoki, wielkie, wspaniałe dzieło, które b d co wieczór wyci gał spod poduszki i odczytywał ze skupieniem, eby potem z czci ucałowa własn r k . Obawiam si tylko, e nikt tego nie b dzie czytał i wszyscy b d mieli mi za złe, e marnuj czas zamiast pisa dobre, precyzyjnie zbudowane zagadki dla domorosłych detektywów, jakimi staj si moi czytelnicy po zapłaceniu kilku pensów za egzemplarz któregokolwiek z moich traktacików o zbrodni... roze miał si . Łab dzie pióra marze ! Mo e czas wyzwoli Was, kiedy przyjdzie staro ci?... - Przepraszam za jeszcze jeden cytat. Ale je eli mamy ju mówi o mnie, to przyznaj , e nie słuchałem ci przed chwil z tak uwag , na jak zasługuje ka de twoje liczne słowo. Zgadnij, o czym my lałem. - Najprawdopodobniej o jakim nieboszczyku, którego kto nieznany odesłał do Boga Ojca Wszechmog cego. Karolina wypiła reszt kawy i rozejrzała si . W przepa ci pod nimi zapalił si pierwszy neon i bł kitnymi błyskami zacz ł wzywa dzieci do zjadania jak najwi kszej ilo ci m czki Nestle'a. - Nic podobnego! My lałem o czym najbardziej spokojnym, o... - urwał, potem spojrzał na ni spod oka. - Zawsze wiedziałem, e nie nale do ludzi o najbardziej niezmiennych pogl dach i stałych upodobaniach. Ale wydawało mi si , e w zamian za to wiem doskonale, czego nie lubi ... - Zgoda na to pierwsze - Karolina kiwn ła głow . Drugi neon, który o ył nad dachem domu stoj cego naprzeciw, zapalił fioletowe ogniki w jej oczach. - Mi dzy innymi - ci gn ł nie zra ony t uwag Joe - byłem przekonany, e nie lubi ycia na wsi. Urodziłem si w Londynie i chocia wiele podró owałem, a czasem nawet przyjmuj zaproszenia od znajomych mieszkaj cych na wsi, to jednak zawsze wydawało mi si , e nie potrafiłbym y z dala od miasta... - Jaki liczny fragment autobiografii... - Karolina westchn ła. - Wydawało mi si przez chwil , e umarłe i czytam o tobie w gazecie. Wyobra am sobie twój kondukt pogrzebowy: wszyscy policjanci i wszyscy powa niejsi zbrodniarze Londynu id cy razem w takt... zdaje si , e lubisz muzyk ałobn Chopina, prawda? - Och, oczywi cie! Ale my l , e w kondukcie tym znalazłaby si i pewna znajoma dama, o ile oczywi cie nie byłaby wła nie w jakim zakazanym punkcie globu zaj ta dłubaniem w nosie mumii Amenhotepa redniego. Czy płakałaby po mnie?

5


Pytanie było zadane tak lekkim tonem, e Karolina otworzyła usta, eby wyja ni mu, jak bardzo roz mieszyłaby j ta wiadomo , ale nie powiedziała nic. Spu ciła oczy. - Wiesz przecie , jak bardzo bym płakała, Joe... - powiedziała cicho. - Hm... - Alex chrz kn ł. - Wła nie. O mierci nie nale y mówi po dobrym posiłku, bo człowiek natychmiast staje si sentymentalny. Wracaj c do tematu: widz , e nie zgadniesz, o czym my lałem. - Nie... - Karolina potrz sn ła głow . Zbyt cz sto bała si o niego, kiedy znikał z tym swoim ironicznym u miechem na ustach, na skutek jakiego niezrozumiałego telefonu, którego tre ci była przewa nie wiadomo o znalezieniu zwłok ludzkich. - Otó postanowiłem przenie si na wie . - Na wie ? - otworzyła szeroko oczy. - Jak to na wie ? Nie chcesz chyba powiedzie , e... - Nie, niezupełnie. To znaczy - nie chc powiedzie , e wyprowadzam si na koniec wiata. Ale kupiłem wczoraj domek z du ym, mrocznym ogrodem od północy i przystrzy onym jak kort tenisowy trawnikiem od południa. Mam tam ró e, ja min, magnolie i... nie nauczyłem si jeszcze wszystkich nazw. Szczerze mówi c, lubi tylko cynie. Nigdy nie byłem mocny w botanice. Miałem nawet w zwi zku z tym pewne kłopoty w szkole, a pó niej... - Jak to! - Karolina jeszcze nie ochłon ła. - Chcesz mi wmówi , e b dziesz odt d mieszkał z dala od Londynu? - Nie. Mój domek le y w Londynie, ci lej bior c, niedaleko Richmond Parku. - No, to jeszcze nie tak strasznie... - Odetchn ła, ale natychmiast spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Słuchaj, czy to nie tam wła nie rozegrała si ta tragedia? Skin ł głow . - Tak, jestem nawet s siadem, je eli wolno u y tego okre lenia, domu, w którym rozegrała si „tajemnica trupiej główki". I wła nie tam mam zamiar zaprosi was wszystkich, eby po kolacji, w otoczeniu idealnie stosownym dla tej tragedii, maj c przed oczami tamten ogród i widz c nawet wiatła w oknach tamtego domu, przeczyta wam moje sprawozdanie ze ledztwa. - No, dobrze, ale przecie nie kupiłe tego domku tylko po to, eby przeczyta nam w nim swoj now ksi k ? - Oczywi cie, e nie. Chc tam pozosta . Tam jest bardzo ładnie, Karolino, i je eli przyjdzie ci kiedykolwiek ochota, eby mnie tam odwiedzi , to sama przekonasz si , e... - A co z twoim obecnym mieszkaniem? Przecie marzyłe o nim przez rok, planowałe je przez pół roku i meblowałe przez kilka miesi cy. Chcesz je porzuci ? - Nie... - Joe potrz sn ł głowa. - Widzisz, mam pewien plan. Chciałbym... chciałbym naprawd troch przesta pisa te... te, no wiesz przecie . Sama nie zanadto szanujesz te moje ksi eczki. Chciałbym napisa co , co nie b dzie stworzone wył cznie dla pieni dzy. My l , e taki domek idealnie si do tego nadaje... - Zapewne... - W głosie Karoliny było nieco pow tpiewania. Mniej wi cej raz na rok Joe wybucha! obrzydzeniem na sam widok płaskiej maszyny Olivetti i

6


wkr conego w ni papieru. Chodził wtedy po pokojach i planował wstrz saj ca, wiekopomn literatur . Trwało to zwykle tydzie , dwa i ko czyło si niespodziewanym zamówieniem miejsca na pokładzie jednego ze statków albo samolotów kieruj cych si ku egzotycznym stronom. Wracał opalony, wesoły i pogodzony z losem. Znowu dzwonili wydawcy i znowu zasiadał do opisywania przygód bohatera, którym był on sam. Poza tym telefonował wówczas albo zjawiał si Beniamin Parker, gdy w tak olbrzymim mie cie, jakim jest Londyn, ludzie nieustannie umieraj z nie ustalonych przyczyn albo po prostu gin z raki nieznanych morderców. I Joe znikał wówczas z pola widzenia, aby wynurzy si pó niej na wiatło dzienne jak kometa, ze sfor reporterów i fotografów tworz cych jej ogon. Prasa lubiła go, lubiła go tak e publiczno . A poniewa pisał du o, wi c popularno jego rosła z ka dym rokiem. Karolina nie s dziła, aby w tej sytuacji porzucił swój tryb ycia dla walki o wiele trudniejszej ni starcie z najprzebieglejszym zbrodniarzem. Bo chocia wierzyła, e Alex mógłby by pisarzem wielkiego formatu, nie wyobra ała sobie, aby znalazł kiedykolwiek do silnej woli dla stworzenia chocia by jednej ksi ki, któr mógłby podpisa swoim prawdziwym nazwiskiem. Bo Joe Alex był to oczywi cie pseudonim, pod którym znała go publiczno , policjanci i zbrodniarze. Tylko Parek, który wraz z Alexem przebył cał wojn na pokładzie bombowca nocnego, przeznaczonego do nalotów na Niemcy, znał jego prawdziwe nazwisko. Znała je tak e Karolina, chocia nigdy nie była na pokładzie adnego bombowca. Ale Karolina nigdy nie chciała wyj za m za tego zdumiewaj cego człowieka, którego kochała od lat prawdziw i absolutnie szczer miło ci . Było w nim co nieuchwytnego i tak nieprawdziwego, e chwilami wydawało jej si , jak gdyby nieustannie grał bli ej nie sprecyzowan rol w sztuce, której pocz tku, rodka i zako czenia sam nie znał, a wiedział tylko, e w pewnych sytuacjach niewidzialny re yser nakazuje mu zachowywa si w pewien ci le okre lony sposób. Bała si tego i nie rozumiała. Mo e dlatego pokrywała swój l k lekcewa eniem dla jego zawodu: autora powie ci kryminalnych. Sama była jednym z czołowych młodych archeologów angielskich i wiedziała, e wszyscy wró jej wielk przyszło . Ale bywały momenty, kiedy wydawała si sobie groteskowo mała wraz ze wszystkimi swoimi powa nymi zainteresowaniami, a ten m czyzna - który na pozór nie przykładał do niczego specjalnej wagi, pracował tylko wtedy, kiedy miał na to ochot , i robił wówczas zawsze rzeczy absolutnie go nie interesuj ce (bo wierzyła mu, kiedy twierdził, e pisuje tylko dla pieni dzy) - wydał si jej prawdziwszy i znacznie gł bszy ni ona. I dlatego mo e bała si , e którego dnia Joe poda jej oboj tnym ruchem r kopis, który b dzie objawieniem literackim epoki. Miał wszystkie dane po temu: znał znakomicie ycie, był nieprawdopodobnie inteligentny, a szybko kojarzenia faktów i idei pozwalała mu przecie z tak zdumiewaj c łatwo ci odkrywa ponure tajemnice, wobec których Scotland Yard, wraz z całym swoim pot nym aparatem naukowym i tysi cami współpracowników, stawał bezradny jak dziecko. Karolina bała si owej chwili pod wiadomie, gdy wiedziała, e wtedy wyjdzie za niego za m i b dzie... nieszcz liwa.

7


- Zapewne taki domek lepiej b dzie si nadawał do powa nej pracy literackiej ni mieszkanie w ródmie ciu, ale nie jestem pewna, czy do tej pory nie napisałe nic powa nego tylko dlatego, e brak ci było domku z ogródkiem. - Och, nie! Nie napisałem do tej pory nic powa nego dla tej prostej przyczyny, e... - zaj kn ł si - jako nie czułem, e nadszedł czas pisania... Trudno mi to wytłumaczy ... - A czy teraz czujesz, e ten czas nadszedł? - Tak. - Czy jeste tego pewien? - Tak. Karolina umilkła, potem uniosła głow . - Jestem całym sercem z tob ... Ale przecie przed chwil powiedziałe , e odczytasz nam swoj ostatni ksi k kryminaln . Czy... czy ona naprawd ma by ostatnia?... To znaczy, czy nie b dziesz ju pisał wi cej tego rodzaju utworów? - Ale sk d! Oczywi cie, e b d ! - U miechn ł si . - Nie umiałbym tworzy na poddaszu. A przecie ze sztuki mało kto potrafi si utrzyma na tym tak przepełnionym szacunkiem dla sztuki wiecie. Tragedii cz pierwsza polega na tym, e ludzie o wiele ch tniej daj artystom szacunek ni pieni dze, a tragedii cz druga na tym, e bez pieni dzy jest niesłychanie trudno na dłu szy dystans utrzyma szacunek dla samego siebie. Człowiek biedny znosi musi tak niezliczon ilo przykro ci, niewygód i upokorze , od których wolny jest człowiek zamo ny, e Joe Alex b dzie pisał swoje zagadki detektywistyczne, dopóki ludzie b d chcieli je czyta i płaci za nie. Ale przecie jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Po prostu pisa takie rzeczy tylko dla pieni dzy jest w ostatecznym obrachunku rzecz niemoraln . Je eli natomiast maj one słu y wy szemu... - znowu si u miechn ł - celowi, wtedy wszystko jest usprawiedliwione. - Czy ty to mówisz serio, Joe? - Nie jestem pewien, czy mówi to serio. Ale jestem pewien, e zapraszani ci w tej chwili na weekend do mojego domku. Oprócz ciebie b d tylko Ben Parker i Rosemary. Przeczytam wam t ostatni moj ksi eczk , która b dzie jednocze nie odpowiedzi na sto twoich zapyta z całego ubiegłego miesi ca. A pó niej... Urwał. - Co pó niej? - zapytała Karolina. Było ju zupełnie ciemno. Ze wszystkich kra ców widnokr gu spływały ku nim miliony wiateł. Odblask ich tworzył jasn mgiełk , która zacierała gwiazdy. - Pó niej... - Joe roze miał si . - Zobaczymy. Wszyscy ludzie miewaj jakie przygody w yciu. Mo e i ja si zdob d na prze ycie mojej przygody... - I skin ł na kelnera stoj cego pod kolosaln , zakurzon palm , umieszczon w pot nej donicy, zrobionej z klepek i opasanej stalowymi ta mami jak beczka. - Chcemy zapłaci - powiedział - za wszystko, co zjedli my pod tym dachem... - spojrzał na niebo - je eli wolno tu u y takiego okre lenia. - To najładniejszy dach, jaki udało nam si . zdoby dla naszych go ci... Kelner pochylił głow , a potem uniósł wzrok ku zadymionym gwiazdom.

8


- Mówi pan jak rzymski poeta... - Joe poło ył banknot na stole i wstał równocze nie z Karolin . Ale kelner uprzedził go i z ukłonem podał dziewczynie narzutk . - Jest pan pierwszym z naszych go ci, który rozpoznał w tym cytat z Teofrastusa... - skłonił si . - Mara nadziej , e obiad smakował pa stwu. - Był znakomity... Do widzenia... Alex uj ł Karolin pod rami i odeszli w stron windy. - Co za zdumiewaj cy kraj: Anglia! - powiedział półgłosem, pochylaj c si w stron jej małego, ró owego ucha. - Kelnerzy cytuj Rzymian i bawi ich to, e nikt z go ci tego nie zauwa a! ' Ale Karolina nie odpowiedziała. Tak jak poprzednio Joe, teraz ona nie usłyszała tego, co mówił. My lała o tyra, e ów zdumiewaj cy człowiek, który prze ył prawdopodobnie wi cej przygód ni którykolwiek z mieszka ców tej ogromnej, ci gn cej si u ich stóp metropolii, powiedział do niej przed chwil , e i on tak e ma prawo do prze ycia swojej przygody. A przygod t miała by po prostu ksi ka, któr chciał napisa , - Tak... - odpowiedziała, my l c, e zapytał j , czy przyjedzie. - Oczywi cie, e b d . Ale zapomniałe poda mi adres. A czy w ogóle ten dom istnieje naprawd ? - Och, jak najbardziej! Higgins ju tam jest i działa. W sobot po południu ja sam ci zawioz i przenios przez próg. B dziesz gospodyni tego weekendu. - Je eli jest tam Higgins, nie potrzeba ju adnej dodatkowej gospodyni powiedziała Karolina i weszła w otwieraj ce si bezszelestnie drzwi windy. I miała słuszno . Kiedy przybyła w sobotnie popołudnie do prze licznego, małego domku, le cego przy jednej z cichych, zielonych ulic w okolicach Richmond Parku, wszystko ju było zapi te na ostatni guzik. Higgins, najdoskonalszy słu cy, był niewidoczny. Znalazła go dopiero podczas zwiedzania piwnic domku. Ubrany w biały fartuch, tkwił zanurzony we wn trzu olbrzymiej lodówki, stoj cej przy drzwiach kuchni. Na jej widok wyprostował si i trzymaj c w obu r kach dwie smukłe butelki re skiego wina, skłonił si spokojnie i z godno ci . Ani jeden włos na jego siwiej cej głowie nie odstawa nawet na milimetr. - Dzie dobry, miss Beacon! Bardzo pi kn mamy pogod dzisiaj, prawda? Wskazał oczyma wino. - Mam nadziej , e uda si nam je poda w odpowiedniej temperaturze, chocia nieustanne zmiany w naszym gospodarstwie i zwi zana z tym zmiana przyrz dów pomocniczych... - wskazał oczyma lodówk - mog wpłyn na pewne niedokładno ci... - Jestem przekonana, e adnych niedokładno ci nie b dzie! - Karolina zajrzała do lodówki. - Co to za olbrzymi Ciekawa jestem, co b dziecie w niej trzymali. Przecie wystarczyłaby dla batalionu wojska. - Jestem tego samego zdania, je eli wolno mi to zauwa y , miss Beacon... Ale pan Alex lubi rozwi zania ostateczne... Kazał mi kupi najwi ksz i najlepsz lodówk , jak znajd . Oczywi cie, były jeszcze wi ksze lodówki, ale obawiałem si , e adnej z nich nie b dzie mo na przetransportowa ca dół... Tak wi c poprzestali my na tej... Poza tym okolica jest nieco odludna... - Higgins rozło ył r ce i pochylił znowu głow , jak gdyby pragn ł si usprawiedliwi - dlatego obawiam si , e obiad mo e nie by taki, jaki mógłby by , gdyby my pozostali w

9


dawnym mieszkaniu... Chocia , oczywi cie, to tak e ma swoje plusy. Bardzo tu cicho na przykład. Ale po jego tonie Karolina poznała, e ciszy panuj cej wokoło Higgins nie zalicza do najwi kszych i najkonieczniejszych zalet jakiegokolwiek mieszkania. Lecz mimo tych wszystkich zastrze e obiad udał si znakomicie i kiedy wreszcie zasiedli we czworo na ukrytym w strumieniach bluszczu tarasie i Ale wyszedł na chwil do swojego gabinetu, pani Rosemary Parker westchn ła. - Powinni my przenie si w tak okolic , Ben. Chłopcy ju dorastaj i sama nie wiem, co b d robiła, kiedy pójd w wiat. Tu miałabym przynajmniej ogród i s siadów. W ródmie ciu mo na przemieszka dwadzie cia lat w jednej kamienicy pod wspólnym dachem z tysi cem innych osób i nie wiedzie nawet, jak si nazywaj . Tu, na przedmie ciu, wszyscy si znaj i wszyscy s sympatyczni... Urodziłam si i wychowałam w takiej okolicy... - Ba... - Parker wyci gn ł si wygodniej w fotelu. - Po pierwsze: pomy l, jak długo musiałbym jecha st d do Yardu i ile czasu zajmowałby powrót, a po drugie: nie wszyscy s tu tacy sympatyczni, jak by si wydawało na pierwszy rzut oka. Te ciche domki i urocze wille kryj niejedn tajemnic , od której mo na osiwie ... Alex wszedł na taras i usiadł pod lampk pal c si na stoliku. Parker uniósł si lekko i dotkn ł palcem papierowej teczki Alexa. - Tu macie relacje wydarze , które rozegrały si w tamtym oto domu... Uniósł r k i wskazał palcem, poza kr giem zapadaj cej ciemno ci, dwa o wietlone okna na parterze niewidocznej w mroku willi, le cej po drugiej stronie ulicy. - Miesi c temu stali my w jadalni, do której nale te wła nie dwa o wietlone okna, i nie rozumieli my absolutnie niczego, a w s siednim pokoju... Ale nie chc uprzedza wypadków... - Wła nie! - Pani Parker zwróciła si ku Alexowi: - Zacznij ju czyta , Joe. Umieram z ciekawo ci, a ten mój posłuszny prawom policjant nie chciał nawet ust otworzy przez cały miesi c. - Dobrze! - Joe otworzył teczk . W tej chwili wielka ma uderzyła o lamp , zawirowała wokół niej i znikn ła w ciemno ci. - Ładny i teatralny pocz tek! Alex u miechn ł si . - Co prawda, to nie była trupia główka, tylko Sphinx, te pi kna ma, ró owawa i tak samo nieomal wielka... One lubi t okolic . - Czytaj ju ... - powiedziała cicho Karolina. - Ja te jestem tylko kobiet i mam prawo do okazywania ciekawo ci... Joe skin ł głow . - Otó oczywi cie Ben i ja byli my obecni na miejscu tylko po zbrodni. Ale pozwoliłem sobie, na podstawie dosy dokładnej rekonstrukcji, podzieli ten utwór na dwie cz ci: jedna dzieje si przed zbrodni , w drugiej my bierzemy udział. Wydawało mi si to konieczne, bo wła nie rekonstrukcja pierwszej cz ci i nasza znajomo wypadków przed zbrodni utrudniły wykrycie mordercy... - Utrudniły! - Parker wzruszył ramionami. - Morderca został wykryty w ci gu dwóch godzin!

10


- Ale mało brakowało, a nie zostałby nigdy wykryty, a co gorsza, jeszcze mniej brakowało, eby zamiast niego został aresztowany i skazany zupełnie niewinny człowiek... No, ale zaczynajmy. Otworzył teczk i przysun ł ku wiatłu pierwsz zapisan g stym maszynopisem kartk papieru.

11


Rozdział 1 W KTÓRYM M

CZY NA S DZI, E KOBIETY PI

Tego wieczoru Joe Alex pisał, jak zwykle, bez wielkiej przyjemno ci i bez odrazy. Kartki z równo poukładanymi bł kitnymi kopiami w regularnych odst pach czasu opadały na stoj cy obok biurka stolik. Joe nie zasiadał nigdy do pisania, nie maj c absolutnie gotowego planu powie ci wraz z drobiazgowo opracowanym „rozkładem jazdy" ka dego rozdziału. Dlatego pisał w tej chwili, nie bardzo my l c o tym, co pisze. Było to tak, jak gdyby połowa mózgu układała gładkie, zr czne zdania, prowadz c bohaterów poprzez dialogi i opisy ku nieuniknionemu schwytaniu mordercy, gdy tymczasem druga połowa zaj ta była czym zupełnie innym. W tej chwili była ona wypełniona obrazem panny Karoliny Beacon u pionej, a mo e usypiaj cej nad ksi ka gdzie na drugim kra cu Londynu. Spojrzał na kartk , któr wła nie wykr cił z wałka maszyny. Sto dziewi dziesi t osiem... Przetarł zm czone oczy, wstał i nie spojrzawszy, nawet w stron przerwanego w połowie rozdziału, poszedł do łazienki. Po dziesi ciu minutach usypiał ju , zgasiwszy wiatło. Raz jeszcze pomy lał o Karolinie. Uniósł nawet r k w kierunku stoj cego na nocnym stoliczku telefonu. Chciał powiedzie jej co bardzo miłego na dobranoc. Ale nie powiedział. Był bardzo zm czony, bo pracował przez cały dzie od wczesnego letniego witu. Pod czaszk przesuwały si szeregi czarnych, male kich liter, jedne za drugimi, jak legiony natarczywych owadów, szeleszcz c niemal dosłyszalnie, tworz c zdania banalne, nonsensowne i sensowne, poł czone kładkami my lników i odgrodzone wykrzyknikami. Powoli litery znikn ły, pozostały tylko owady: mrówki, koniki polne i pchły, skacz ce z rz dka na rz dek. Wreszcie nadszedł łagodny chaos snu, kontury zamazały si , z mrówek powstały motyle, migotliwe ptaszki i my... Machały skrzydełkami coraz wolniej, zataczały coraz szersze kr gi. Usn ł. Ostatnim obrazem, który pozostał w jego wiadomo ci, był widok ciemnej, włochatej my, kołuj cej powoli po ród pomara czowego półmroku. Dlatego mo e nie zdziwił go tak bardzo telefon, który rozdzwonił si o wicie. Ale nast pi to dopiero za kilka godzin. Teraz, w chwili kiedy Alex usypiał, nie tylko przed jego oczyma pojawiła si wielka, włochata ma. Na dalekim przedmie ciu, po ród ogrodów okolic Richmond Parku, było wiele ciem i pewna liczba osób, które si nimi interesowały. - Zmora Trupia Główka! - zawołał w ciemno ci sir Gordon Bedford. Cyjanek, Cyrilu, pr dko! Jego wielka, ci ka dło jednym delikatnym, zr cznym ruchem osadziła na powierzchni ekranika małe szklane naczynie o nieco rozszerzonym uj ciu. Ogromna, uwi ziona ma zatrzepotała rozpaczliwie i zacz ła miota si w naczyniu, bij c skrzydłami w poszukiwaniu drogi do wolno ci. Z mroku wynurzyła si błyskawicznie dło Cyrila Bedforda. Była ona tak samo wielka ł ci ka jak dło ; brata. Cyjanek na watce został zr cznie wsuni ty; w wylot naczynia. ma zatrzepotała jeszcze raz gwałtownie, potem powoli zło yła

12


skrzydła i opadła na dno naczynia. Drgn ła raz jeszcze, a pó niej jej zgi te nó ki wyprostowały si i znieruchomiała. Gordon Bedford ostro nie usun ł watk . ma spadła w zagł bienie jego rozpostartej dłoni. W przytłumionym blasku silnej latarni, która płon ła po drugiej stronie ekranika, wabi c my i dziesi tki innych nocnych owadów, pokrywaj cych płótno i poruszaj cych si na nim bezładnie - wygl dała jak mały, zabity ptak, le cy na grzbiecie. Obaj bracia pochylili si nad ni . Nawet w półmroku byli bardzo podobni do siebie: ogromni, masywni, o małych głowach, osadzonych na krótkich, szerokich szyjach. Ale Cyril ubrany był tylko w biał koszul z krótkimi r kawami i szorty. Gordon Bedford miał na sobie gruby sweter z wysokim, wywini tym kołnierzem, szczelnie i wysoko opatulaj cym szyj . Gruba, wełniana szkocka czapka osłaniała głow . - Mamy wyj tkowe szcz cie, Cyrilu. To ju trzecia dzisiaj. Wyj tkowe szcz cie. Nie zdarzyło mi si to jeszcze nigdy dot d w tym kraju... - Szybkimi, sprawnymi palcami wsun ł m do probówki, jednej z wielu le cych na małym składanym stoliku, który stal obok ekranu. - Atropos... - Wyprostował si i otarł pot z czoła. Najwyra niej grubo swetra dawała mu si we znaki. Noc była parna i w powietrzu wisiała burza, chocia niebo nad głowami stoj cych pokryte było gwiazdami. Uniósł probówk i spojrzał pod wiatło na m . - Atropos... antypatyczna mitologiczna panna, która budziła l k nawet w Platonie. Przecinała ni ludzkiego ycia. Mamy wyj tkowe szcz cie, Cyrilu. Pomy l, e wszystkie trzy przyw drowały do tego ogrodu a znad Morza ródziemnego Cyril Bedford nie odpowiedział. Podszedł do ekraniku i w milczeniu zacz ł obserwowa długiego, w skiego owada o ogromnych, nerwowo poruszaj cych si czułkach, który biegał w kółko, jak gdyby pragn c przedosta si do ródła blasku ukrytego za biał osłon płótna. Cyril zgarn ł dłoni owady, i ekranik za wiecił silniej. Gordon tak e si zbli ył i spojrzał na zegarek. - Pół do drugiej... Trzeba ju ko czy . Chciałbym, eby poszedł teraz do Reutta i powiedział mu, e prosz go o ostateczn kontrol tekstu nie o siódmej, ale o szóstej. Powiedz mu oczywi cie, e ty te b dziesz i przyniesiesz pełen komplet ilustracji. Cyril kiwn ł głow . - Oczywi cie... - Spojrzał na dom. - Nasze ony ju pi . U Judyty wiatło zgasło par minut temu. Za to Robert pracuje... - To dobrze... - Gordon przesun ł oczyma po ciemnych oknach pierwszego pietra. Tylko w jednym z nich płon ła lampa za nieszczelnie zasuni tymi storami. - My l , e b dzie gotów na czas. Sylvia tak e chyba pi. Nie zauwa yłem, eby zapalała wiatło po jedenastej... - A potem dodał na pół do siebie: - To dziwne, jak łatwo kobiety zasypiaj . My l , e jest to jedna z przyczyn, dla których odegrały tak mał rol w rozwoju naszego gatunku. - Słucham? - Cyril potrz sn ł głow jak człowiek, który my l c intensywnie o jednym problemie, zmuszony jest do rozwa enia innego, który go nic nie obchodzi. - Dlaczego? - Najprawdopodobniej cały post p wiata zawdzi czamy łodziom, którzy nie mogli usn noc i le eli wpatrzeni w sufit, nawet je li był to strop pieczary, kiedy jeszcze nie było domów. M czy ni potrafi rozmy la o czym , czego jeszcze nie ma, a co chcieliby stworzy . Kobiety - nie. S zdeterminowane psychicznie swoja

13


funkcj matek - opiekunek małych. To czyni je nadal bliskimi krewnymi innych zwierz t. Kieruj si instynktem. Dlatego wolałbym zawsze mie do czynienia w sprawach my li z najgłupszym m czyzn ni z najprzemy lniejsz kobiet . A je li chodzi o sen, znane s wypadki, kiedy kobieta po dokonaniu najohydniejszej zbrodni spokojnie zasypiała natychmiast, gdy tymczasem m czy ni w tej samej sytuacji le zwykle ogarni ci wyrzutami sumienia lub - je li ich nie maja - zaj ci gor czkowym przewidywaniem najbli szej przyszło ci. Jest w kobietach co przera aj cego, Cyrilu, czego nie spotkasz u samic ryb, ptaków, owadów, a nawet u wy szych ssaków. To cywilizacja oddaliła je od nas, a najwi ksze osi gni cia my li ludzkiej, dokonane wył cznie przez m czyzn, oddaliły je od nas jeszcze bardziej... - Spojrzał znowu w stron wygaszonych okien. - Dobre i złe, pi kne i brzydkie, uczciwe i zbrodnicze, wszystkie one potrafi spa bez wzgl du na sytuacj , do jakiej spokojnie doprowadziły, bo dobro, zło, szlachetno i zbrodnia s dla nich tylko rekwizytami, jak dobrze lub le dobrane barwy sukni czy szala... Jednak e mylił si . Ani Judyta Bedford, ona jego brata, ani Sylvia Bedford, jego własna ona - nie spały w tej chwili, chocia wiatło dawno ju zgasło w ich pokojach. Judyta Bedford le ała na wznak w swoim łó ku. Oczy miała szeroko otwarte. Patrzyła w sufit. Jej chude, zało one pod głow r ce były zupełnie nieruchome, za to w skie, ostro wykrojone usta poruszały si ledwie dostrzegalnie, jak gdyby prowadziła rozmow z kim niewidzialnym, a wyraz oczu wiadczył o tym, e nienawidzi tego nieobecnego rozmówcy. W bladym blasku gwiazd Judyta wygl dała jak zmarła mniszka o ascetycznych rysach, wydatnym, w skim, orlim nosie i gładko zaczesanych, siwiej cych włosach. Jej wysokie czoło przecinała sie poprzecznych zmarszczek, które ycie przedwcze nie na nim nakre liło. Judyta Bedford miała w tej chwili twarz człowieka ogarni tego rozpacza. Ale uwa ny obserwator zrozumiałby od razu, e na dnie tej rozpaczy kryje si nienawi do czego czy do kogo , z kim prowadziła teraz swój bezgło ny dialog. Sylvia Bedford tak e nie spała. Le ała na wznak na łó ku w swoim pokoju i patrzyła szeroko otwartymi oczyma w sufit. R ce miała zało one pod głow . A chocia znajdowała si w pokoju zupełnie inaczej urz dzonym ni sypialnia Judyty i chocia Sylvia była liczna, młoda i wysoka, a Judyta brzydka, drobna i przedwcze nie postarzała, jednak były - nie wiedz c o tym zupełnie i nie podejrzewaj c nawet tego - bardzo podobne do siebie w tej chwili. Usta Sylvii poruszały si bezgło nie, a w jej oczach było tyle rozpaczy i nienawi ci co w oczach jej bratowej. - Tak... - powiedziała Sylvia szeptem. - Tylko tak... - Usiadła nagle na łó ku i nie zapalaj c lampy si gn ła po omacku po szlafrok. Wsun ła nogi w mi kkie pantofelki i wstała. Id c ku drzwiom narzuciła szlafrok. Potrz sn ła głow . Ciemne, długie włosy rozsypały si lu no. Sylvia poło yła dło na klamce. Przez chwil stała nieruchomo, potem z nagłym zdecydowaniem otworzyła cicho drzwi i wysun ła si z pokoju. W domu była jeszcze trzecia kobieta. Stała teraz przy łó ku w swoim male kim, poło onym obok kuchni, na pół zagł bionym pod powierzchni ziemi pokoju i patrzyła w ciemny ogród. Ona tak e nie zapałała wiatła. Nie chciała, aby wiedziano, e jeszcze nie pi. Latarka ukryta za ekranikiem znajdowała si o

14


kilkadziesi t kroków od niej, po drugiej stronie wielkiego klombu, i dlatego kobieta zaledwie dostrzegała sylwetki obu m czyzn poruszaj cych si na granicy blasku. Patrzyła dług chwil , wreszcie westchn ła i wsun ła si do łó ka. Była młoda, ładna i wspaniale zbudowana. Le ała przez chwil z szeroko otwartymi oczyma, staraj c si my le o tym, co ma rano do wykonania w kuchni. Kucharka wyjechała do chorego syna i Agnes White, która była pokojówk w domu Bedfordów, musiała j zast powa w czasie tego weekendu. Ale równocze nie my lała o swoim narzeczonym, który był daleko, i o pewnym m czy nie, który był blisko. Westchn ła raz jeszcze i przymkn ła oczy. Co w ko cu musiało nast pi , i to pr dko. Niełatwo by ładn , młod dziewczyn i mieszka długo samotnie na takim odludziu... Agnes zacisn ła usta. Najbli sza przyszło musiała przynie rozstrzygni cie. Otworzyła oczy i patrz c w ciemno zacz ła si zastanawia . Musiała si wreszcie zdecydowa . Inaczej... Nie, nie było innego wyj cia. Wiedziała, e to, o czym my lała podczas ostatnich dni, musi nast pi , bez wzgl du na to, jak trudna wydawała jej si ta decyzja. Le c otarła dwie du e łzy, które zakr ciły si jej pod powiekami. Była bardzo nieszcz liwa, ale zdecydowana. Nie na darmo w yłach jej płyn ła od dziesi tków pokole krew szkockich górali. Zat skniła nagle do male kiej wioski, w której przyszła na wiat i mieszkała w ci gu pierwszych siedemnastu lat swego ycia. Wyjechała stamt d przed trzema laty. Znowu przymkn ła oczy i starała si zasn , licz c owce. Ale owce te pasły si na skalistym, tak dobrze znanym jej, pokrytym k pkami trawy zboczu. Wi c sen nie nadchodził. - Mój dobry, wielki, miłosierny Bo e... - szepn ła. - Jestem chyba najgorsza z wszystkich dziewczyn. Ale ty jeden mnie zrozumiesz. Bo ludzie chyba nie zrozumiej ...

15


Rozdział 2 „...TAM B DZIE TYLKO PUSTKA I CISZA..." Robert Reutt siedział za stołem ustawionym po rodku pokoju i z piórem w r ku sprawdzał uwa nie le cy , pod lamp maszynopis, zagl daj c od czasu do czasu do stosu notatek, które znajdowały si po jego prawej r ce. Nie zauwa ył otwieraj cych si drzwi, gdy siedział zwrócony do nich plecami. Nie usłyszał tak e niczego, gdy drzwi były dobrze naoliwione i otworzyły si zupełnie bezszelestni. Ze szpary wysun ło si obna one rami kobiece i z wolna zacz ło posuwa si w stron kontaktu. Wreszcie palce natrafiły na przeł cznik i nagle pokój znikn ł. Reutt zerwał si z miejsca. - Kto to? - zapytał zni aj c mimowolnie głos; - Ciiicho... to ja... Kobieta zamkn ła za sob drzwi, równie bezszelestnie, jak je otworzyła. - Sylvia! - W głosie jego było tak wielkie zaskoczenie, e znieruchomiała. - Jak mogła ?... - Kto mógł ci zobaczy ! On... on tu mo e wej ! - Jest w ogrodzie... - szepn ła Sylvia Bedford. Usłyszał jej ciche kroki, zbli aj ce si ku niemu. Oczy jego przywykły ju nieco do ciemno ci. Dostrzegł zarys jej sylwetki, okrytej jasnym szlafrokiem i odcinaj cej si od ciemnego tła ciany. - Nie mo esz tu zosta teraz... - Przesta ! - powiedziała ostro, unosz c nieco głos. - Nikt mnie nie widział, kiedy wchodziłam, i nikt nie zobaczy wychodz cej. Zaraz pójd ... Ale najpierw musz z tob porozmawia ... - Na miło bosk ... - Robert podszedł ku niej i poło ył dło na jej ramieniu. Ale chocia dotkni cie nie było brutalne, nie było w nim tak e pieszczoty. - Czy nie mo emy znale innych okoliczno ci, eby porozmawia ? Błagam ci ... Strz sn ła jego dło z ramienia i obróciła si ku niemu. W ciemno ci nie widział jej twarzy, ale umiał sobie dokładnie wyobrazi , jak w tej chwili wygl da. Cofn ł si o krok. - Chciałabym nawet, eby kto tu wszedł w tej chwili i eby ta cała komedia wreszcie si sko czyła! Co przecie musiałoby si sta , gdyby mnie tu znalazł! - Na miło bosk ... - powtórzył Reutt. - Pani Judyta pi za cian ... - Niech sobie pi! Zgasiła wiatło ju przed godzin . Zreszt nic mnie nie obchodzi Judyta. - Mimo to obejrzała si w kierunku ciany, za któr był pokój Judyty Bedford, i ciszyła głos. - Nie ma obawy - dodała spokojniej - na pewno pi jak zabita... Pracowała przecie przez cały dzie . Reutt zerkn ł w stron otwartego okna. Daleko w dole płon ło małe wiatełko przed ekranikiem. Dostrzegł dwie postacie pochylone nad stoj cym obok ekranika małym stolikiem. Odetchn ł. Nie spuszczaj c oka z owych dwu postaci i z o wietlaj cej je latarki, powiedział: - Musz sko czy dzi w nocy korekt jego manuskryptu. Mam jeszcze osiemdziesi t stron do ko ca. Je eli jeste pewna, e ona pi, powiedz pr dko, co si stało. Chyba nie zorientował si ?...

16


- Nie, w niczym si nie zorientował... - Wzruszyła pogardliwie ramionami. Zreszt uwa a mnie za osob stoj c tak dalece ponad podejrzeniami, eni uwierzyłby w nic, nawet gdyby zobaczył mnie tu teraz na własne oczy. Znasz go przecie ... A Judyta pi... I ona myliła si , bo w tej chwili Judyta Bedford nie tylko nie spała, ale nie le ała nawet w łó ku. Słysz c szept w przyległym pokoju, zerwała si i boso podbiegła do kominka. Pochyliła si i wsun ła głow do otworu paleniska. Wygl dała w tej chwili jak czarownica z upiornej bajki - w powiewnej szacie, o oczach błyszcz cych w mroku. Wstrzymuj c oddech, słuchała. - Nie gniewaj si . Musiałam przyj - powiedziała Sylvia. Podeszła cicho i zarzuciła mu r ce na szyj , sił niemal odwracaj c jego twarz od okna. Obj ł j niepewnie, staraj c si nadal obserwowa ogród. - Ju nie mog ... - oparła głow na jego ramieniu. - To si musi sko czy ! Musi, rozumiesz?... Nie mog ju ani dnia dłu ej u miecha si do niego, nie mog znie , kiedy całuje mnie na dobranoc i na dzie dobry. Nie mog my le o tym wyje dzie z nim do Ameryki. Och, mogłabym go z zimn krwi zamordowa !... Spojrzała mu prosto w oczy. - Mogłabym go zamordowa i zamorduj go, je eli czego nie wymy lisz! Przy ostatnich słowach mimowolnie uniosła gło . - Ciiicho... - Przytulił j do siebie, ale nawet ona musiała chyba odczu , e zrobił to tylko dlatego, eby j uciszy , bo odsun ła si gwałtownie. - Widzisz przecie , e łapi tam te przekl te my... - powiedziała ze zło ci . - Ale twoja szwagierka... Je eli usłyszy chocia jedno słowo, natychmiast mu doniesie. Ona ciebie nienawidzi... Urwał i poło ył szybko palec na jej ustach, przewiduj c odpowied . - Zrozum... - doko czył niepewnie - ja mu przecie wszystko zawdzi czam. Nie mógłbym znie my li, e on wie o nas... e my wła nie tu, pod jego dachem... - Pod jego dachem! - Przez chwil patrzyła na niego w ciemno ci i Robert poczuł nagł nadziej poł czon z ostrym bólem upokorzenia. Mo e zdała sobie w tej chwili spraw , e kocha człowieka, który jest tylko asystentem sławnego profesora i nie chce by niczym innym do ko ca ycia, a swój romans z jego on uwa a za najwi ksz , chocia mo e najprzyjemniejsz omyłk swego ycia. Ale najwyra niej Sylvia chciała by lepa. Jak ogromna wi kszo kobiet o silnym charakterze, nie dostrzegała najoczywistszych prawd, je eli nie chciała ich dostrzec. - Có mnie obchodzi jego dach?... Zreszt je eli ty te nie mo esz tego dłu ej wytrzyma , ucieknijmy. - Znowu podeszła do niego i uj ła go za ramiona.Słyszysz? Ucieknijmy jeszcze dzisiaj albo jutro! Ja ju dłu ej tego nie wytrzymam!... Och, gdyby on umarł! Byłabym najszcz liwsz kobiet pod sło cem! - Ciiicho... - ostrzegł j znowu mimowolnie, ale jak błyskawica przemkn ła mu my l, e gdyby rzeczywi cie Gordon Bedford jakim cudem umarł tej nocy, wówczas on, Robert Reutt, byłby najszcz liwszym człowiekiem pod sło cem. Albo gdyby ona umarła? Na my l o tym, co si stanie, kiedy ta szalona dziewczyna wreszcie zdradzi si z tym, co ich ł czy, oblewał go zimny pot...

17


- Słuchaj... - powiedziała mi kko Sylvia, przerywaj c tok jego my li - wyszłam za niego, bo był dla mnie dobry i bardzo bogaty. Byłam bardzo zm czona i my lałam, e niczego nie chc oprócz spokoju i dlatego łatwo przez to przebrn . Ale teraz nie chc ju ani dobroci, ani pieni dzy tego przekl tego starego reumatyka. Chc ciebie. I b d ci miała jawnie, otwarcie, przed całym wiatem, tak jak kobieta powinna mie m czyzn . Robert pomy lał, e to raczej m czyzna powinien tak mówi do kobiety, której pragnie, ale znowu zdołał powiedzie tylko: - Ciiiiszej, na miło bosk ... - Wła nie! - Sylvia potrz sn ła głow . - Mam dosy szeptów, schadzek i kłamstw. Je eli mnie kochasz tak, jak mówisz, e mnie kochasz, je eli nawet mnie w połowie kochasz tak, jak mówisz, e mnie kochasz, to ucieknijmy, albo... albo... Słuchaj, musimy przecie co zrobi ! To nie mo e dłu ej trwa w ten sposób... Robert!... - Uj ła jego głow w dłonie i zmusiła go, eby patrzył w jej oczy. - Czy mnie słyszysz? Powiedz co ... - Słysz ci ... - szepn ł. - Ale co mamy zrobi ? Zrozum, je elibym odjechał teraz z tob , straciłbym prac . Jestem przecie jego sekretarzem i yj z tej pensji, któr mi płaci... Utrzymuj z tego matk i młodsz siostr . Nie mówiłem ci o tym... - dodał szybko - bo jako nigdy nie rozmawiali my o moich sprawach. Ale to prawda. Odpowiadam za ich los. Ale ty... ty tak e stracisz przecie wszystko, nie b d c ju jego on . Teraz wydaje ci si to łatwe, ale pó niej? Przecie nie potrafiłbym ci zapewni jednej setnej tego co on. Kocham ci , ale nie jestem na tyle szalony, eby wp dza nas oboje w sytuacj bez wyj cia... nasza miło rozpłyn łaby si po ród n dzy i wyrzutów sumienia. Musimy spokojnie pomy le . Kiedy wrócisz ze Stanów, obmy limy co ... Urwał i rzucił okiem na ogród w dole. wiatełko płon ło tam nadal. Cienie dwu ogromnych postaci poruszały si przed ekranikiem. Robert szybko odwrócił wzrok i spojrzał na Sylvi . Argument o matce i siostrze przyszedł mu do głowy w ostatniej chwili. Odetchn ł z ulg . Tego mógł si trzyma . - Dobrze... - powiedziała z namysłem. - Mo e masz słuszno ? Musimy spokojnie pomy le , ale... - Słuchaj... - Reutt znowu zerkn ł ku ogrodowi - oni przecie mogli zauwa y stamt d, e zgasło wiatło. Przecie profesor... chciałem powiedzie , twój m wie, e siedz teraz nad tekstem i mam mu go odnie , kiedy tylko sko cz . Ju dochodzi druga i zaraz przestan łapa my. Profesor nigdy nie zostaje dłu ej na wie ym powietrzu... Wiesz przecie ... Zejd teraz do nich i zapytam go o co , o cokolwiek... To usprawiedliwi zgaszenie wiatła tutaj. A porozmawiamy rano albo najlepiej, kiedy wrócisz do kraju. Musimy mie przecie troch czasu. Daj i mnie pomy le ... A teraz pójd ... Zrobił ruch, jak gdyby chciał ju odej , ale zatrzymał si . Sylvia stała nieruchomo, wpatruj c si w niego po ród ciemno ci. Potem zbli yła si o krok, obj ła go i przytulaj c głow do jego piersi, powiedziała nieomal z rozpacz ; - O Bo e, Bo e, Bo e... jak ja, głupia, ciebie strasznie kocham. A przecie powinnam tob pogardza , ty tchórzu... Ale nie mog , nie mog , nie mog ...

18


- Kto nadchodzi od strony domu... - powiedział sir Gordon Bedford i przysłoniwszy oczy dłoni odwrócił si tyłem ku ekranowi, staraj c si rozpozna posta , która zbli ała si ku nim obchodz c klomb. - Czy nie przeszkadzam? - Reutt zatrzymał si o kilka kroków od obu braci. - Nigdy mi pan nie przeszkadza, Robercie - u miechn ł si Gordon. - Co takiego? Jakie kłopoty z korekt ? - Och nie, panie profesorze. Jest zaledwie kilka uwag interpunkcyjnych, i to z powodu bł dów, które zrobiłem przepisuj c. Przyszedłem, bo chciałem tylko zapyta , czy mam panu profesorowi przynie maszynopis zaraz po uko czeniu korekty, eby go pan przejrzał jeszcze przed wyjazdem? - Tak, oczywi cie. Wła nie prosiłem przed chwil mojego brata, eby poprosił pana nie na siódm , jak umówili my si poprzednio, ale na szóst rano. Zrobimy mały przegl d ilustracji i rozmie cimy je w tek cie. Trzeba b dzie je naklei na osobne kartki i da kolorow kredk adnotacje wskazuj ce, w którym miejscu nale y je wprowadzi . To zajmie nam prawdopodobnie około dwóch godzin. Potem pan pojedzie do wydawnictwa. Umówiłem si z nimi, e oddam cał ksi k z pełnym materiałem ilustracyjnym jutro do południa. Tak wiec spadnie nam to z głowy... - Podszedł do swojego sekretarza i przyjrzał mu si sceptycznie w lekkim odblasku latarki. - Boj si tylko, czy nie padnie pan ze zm czenia? Niestety, nie umiem pracowa w dzie ... - Czuj si znakomicie, panie profesorze... - zaoponował Reutt gorliwie. Natychmiast po powrocie od wydawcy przejrz jeszcze tak e, je eli pan pozwoli, tekst odczytu. - Chciałem to zrobi w samolocie... - sir Gordon zastanowił si . - Najlepiej b dzie, je eli wróci pan teraz do siebie, sko czy korekt i złapie kilka godzin snu. Ma pan budzik, prawda? - Oczywi cie, panie profesorze... - To dobrze... - Podszedł do ekranika i przyjrzał si dwu małym mom, które usiadły na o wietlonej powierzchni, potem odwrócił si ku obu stoj cym w milczeniu m czyznom. - Chod my ju st d. Na pewno masz jeszcze troch roboty przy retuszach... - zwrócił si do Cyrila. - Poza tym nie nale y kusi szcz cia... Czy pan wie, Robercie, e mieli my dzi zupełnie rewelacyjne polowanie! Przed chwil złowili my czwart trupi główk tej nocy. To wprost nie do wiary, prawda? - Cztery? - powiedział Reutt szczerze zdziwiony. Rozpromienił si . - To by potwierdzało pana teori o ich instynkcie stadnym i grupowych w drówkach. - Ale oczywi cie! Wydaje mi si , e wła nie łapali my je dzisiaj na trasie przelotu. Ciekaw jestem, jakie wyniki dadz spostrze enia Niemców i Francuzów. Oni tak e badaj od połowy maja przypuszczalne trasy ich lotu. Ba, ale jest jeszcze problem tego zdumiewaj cego pokolenia, które wydaj na wiat tu i w Skandynawii. Mam, oczywi cie, pewn koncepcje, dlaczego tak si dzieje, ale... Urwał i odruchowo potarł rami . - Chod my st d. Boj si , e jest ju pó no. A noc jest dla mnie zabójcza, Robercie... W dodatku jutro wieczorem lecimy przecie do Nowego Jorku. Niech pan zwinie ekranik... - Znowu potarł rami . Czy mi si wydaje, czy naprawd zrobiło si chłodniej?

19


- Po prostu burza wisi w powietrzu - powiedział Cyril Bedford, ostro nie zbieraj c ze stolika probówki i wsuwaj c je do przegródek skórzanej torby ochronnej. - Wszyscy reumatycy odczuwaj przecie nadchodz c burz , prawda? Reutt oczy cił ekranik z gromadz cych si owadów, wyj ł z ziemi dwa zaostrzone paliki i zwin ł pedantycznie płótno. Potem podszedł do stolika i zło ył go tak e. - Czy mam panu poda proszki? - Sk d e! Nie boli mnie jeszcze... Zreszt w domu jest ciepło i mam nadziej , e nikt nie zrobił przeci gu w gabinecie. Chod my. Wzi li cie wszystko? - Wszystko... - Cyril skin ł głow i ruszył pierwszy, zabrawszy po drodze latark , i przy wiecał nios c j w wysoko uniesionej dłoni. Zacz li obchodzi klomb. Kiedy zatrzymali si przed drzwiami domu, sir Gordon spojrzał na zegarek. - Zaraz b dzie druga. Niech pan sko czy korekt , Robercie, i prosz przespa si troch ... Zreszt nie mam wyrzutów sumienia, bo wy pi si pan za wszystkie czasy po moim wyje dzie. Wracamy dopiero za dziesi dni... Tylko prosz pami ta : punktualnie o szóstej chc was obu widzie na dole. Ciebie, Cyrilu, z całym materiałem fotograficznym, a pana, Robercie, z korekt ... Weszli. Cyril zgasił latark i po omacku poszukał kontaktu. Robert zamkn ł drzwi wej ciowe. Zapłon ło wiatło. Reutt postawił zwini ty ekranik przy stojaku na parasole, potem odwrócił si i zaryglował drzwi ci k , star zasuw , która przesun ła si lekko i cicho, najwyra niej doskonale naoliwiona. - No... - powiedział Cyril Bedford i ziewn ł szeroko. - Pójd do ciemni, eby sprawdzi , czy nie potrzeba jakiego małego retuszu na odbitkach. I te si zdrzemn chyba potem... - Dobranoc, panie profesorze... - powiedział Reutt i ruszył ku skr caj cym w gór schodom. Cyril poszedł za nim. - Dobranoc... - sir Gordon przystan ł z r k na klamce. - Nie zapomnijcie: o szóstej... B d miał potem mas zaj do południa, a po południu chciałbym si zdrzemn przed drog ... Na szcz cie dobrze pi w samolocie i najprawdopodobniej obudz si dopiero w Mowy m Jorku... Nacisn ł klamk i słysz c ich przyciszone głosy na schodach, wszedł do swojego gabinetu. Zamkn wszy starannie drzwi zatrzymał si i rozejrzał ze zmarszczonymi brwiami. Z wolna podszedł do długiego stołu laboratoryjnego, który ci gn ł si wzdłu całej długo ci jednej ze cian. Poło ył na nim torb z probówkami, obok niej czapk i otarł chustk spocone czoło. Naokół, od drzwi a do okna, ci gn ły si na wszystkich cianach szeregi gablot, w których spoczywały my małe i du e, o zło onych i rozwini tych skrzydłach, w ró nych stadiach rozwoju, le ce na li ciach jajeczka, spoczywaj ce w malutkich probówkach g sienice i larwy, dorosłe owady. Niektóre były tak wielkie jak te. które złowił dzisiejszej nocy, inne - zupełnie male kie. Gordon rozejrzał si po pokoju, przesun ł nie widz cym spojrzeniem po swoim muzeum i powrócił oczyma do stołu, po rodku którego oparta o cian stała malutka szafka, zaopatrzona w czerwony napis „Ostro nie, trucizna!" Wyj ł z torby słoik z cyjankiem, wło ył go do szafki i odruchowo

20


przekr cił kluczyk. Potem odwrócił si i podszedł do podr cznej półki z ksi kami, znajduj cej si w pobli u biurka. Odsun ł jedn z półek, która zr cznie maskowała ukryty za ni express do kawy. Sir Gordon z małej puszki wsypał kaw do expressu i wł czył go. Potem stoj c nieruchomo spojrzał na stoliczek, na którym stała maszyna do pisania. Słysz c rosn cy cichute ki szum expressu, zawrócił do stołu laboratoryjnego, zatrzymał si i z jednej z szuflad wyci gn ł pudełeczko, w którym le ały przezroczyste małe kapsułki. Wyj ł jedn z nich, zamkn ł pudełeczko i zasun ł szuflad . Potem, trzymaj c w r ku kapsułk , znowu otworzył drzwiczki szafki z napisem „trucizna" i wyj ł z niej słoik, który wło ył tam poprzednio. Z bocznej szuflady wyci gn ł gumowe r kawiczki, wsun ł je na dłonie, odkr cił pokrywk i zr cznie wsypał malutk drewnian ły eczk proszek do kapsułki. Zamkn ł kapsułk , wyprostował si i poło ył j na stole. Potem zamkn ł tak e szafk z trucizn , obejrzał kapsułk i wło ywszy j do jednego z malutkich z pudełeczek le cych w rogu stołu, wsun ł j do bocznej kieszeni spodni. Express zagwizdał cicho i melodyjnie. Sir Gordon zdj ł r kawiczki, odwrócił si , szybko podszedł do niego i nalał sobie fili ank kawy. Postawił j na stoliku, obok maszyny do pisania. Obejmuj c nie widz cym spojrzeniem wiotki obłoczek pary, który chwiał si nad fili ank , powiedział cicho do siebie: - No, tak... no, tak... To chyba byłoby wszystko... Wolno podszedł do biurka zawalonego ksi kami i papierami, a mimo to sprawiaj cego wra enie, jak gdyby wszystko na nim podlegało cisłym rygorom ładu i absolutnego, automatycznie niemal utrzymywanego porz dku. Porz dek taki nie jest wynikiem sprz tania, ale istnieje zawsze, gdy człowiek pracuj cy za biurkiem odczuwa wewn trzn konieczno otaczania si przedmiotami stoj cymi zawsze na tych samych, z góry ustalonych miejscach, aby móc si gn do nich i bez trudu odnale je tam, gdzie powinny si znajdowa . Sir Gordon wyci gn ł r k i uniósł ku oczom mał stoj c w prostej ramce fotografi . Przedstawiała ona jego on . Sylvia - liczna, ubrana w biał sukienk i u miechni ta - stała na cie ce po ród kwiatów. Przez dług chwil przygl dał si zdj ciu, potem z wolna opu cił r k i ustawił je dokładnie w tym samym miejscu, w jakim znajdowało si poprzednio. Odwrócił si i podszedł do okna. Odsłonił kotar . Za szyb jeszcze nie witało, ale noc przestała by tak ciemna i g sta jak przed kwadransem... - Dwudziesty pierwszy czerwca... - szepn ł sir Gordon. - Najdłu szy dzie roku... - Spojrzał na zegarek Pi tna cie po drugiej. Opu cił kotar i zawrócił w stron stolika, na którym stała maszyna do pisania. Odruchowo wypił kaw , odstawił fili ank i wkr cił papier. Przez chwil siedział z palcami opartymi na klawiaturze, wpatruj c si w nie zapisan kartk . Potem dotkn ł kieszeni, wyj ł z niej kapsułk , obrócił j w palcach i wsun ł z powrotem. - Człowiek nie mo e ba si tego, co musi zrobi ... - powiedział t po, jak gdyby te półgłosem wypowiedziane słowa były odbiciem my li posiadaj cej o wiele wi ksze znaczenie. Z nagłym zdecydowaniem wyrównał papier na wałku i zacz ł pisa :

21


Nie mog ju dłu ej. Stan łem na drodze miło ci dwojga ludzi, których ceni i szanuj . Gdybym nie odszedł, stałbym si sprawc ich ci gn cej si przez cale ycie tragedii. A poniewa ich szcz cie wyda/e mi si czym o wiele wa niejszym ni moje ycie, wi c rozmy laj c o nich i o sobie znalazłem jedyne rozwi zanie, jakie wydaje mi si mo liwe. Niestety, nie potrafiłbym y bez tej jednej jedyne kobiety, któr pokochałem w yciu. Kochana, nie gniewaj si . Nie bierz mi za złe tego kroku. Zrozum, e tu cierpiałbym nieustannie, patrz c na was. A tam... b dzie tylko pustka i cisza...

22


Rozdział 3 „... UMARLI, TO SI ZDARZA KA DEMU...” Niemiecki my liwiec zatoczył szerokie koło i pojawił si w górze, po prawej stronie, maj c za sob sło ce, które o lepiało Alexa... „My liwiec, prawo góra..." powiedział do mikrofonu. „My liwiec, prawo góra, zrozumiałem..." „My liwiec, prawo góra, zrozumiałem..." - odpowiedziały dwa spokojne głosy, z których jeden nale ał do strzelca pokładowego, Beniamina Parkera. W tej samej chwili ciemny, mały cie przykrył na ułamek sekundy sło ce i poprzez szum silników Joe usłyszał dług , nie ko cz c si seri karabinów maszynowych nieprzyjaciela. Nacisn ł stery i nos ci kiej maszyny pochylił si w dół ku niewidocznej za chmurami ziemi. Seria trwała. Jeszcze pół sekundy - my lał Alex - jeszcze wier ... To si musi zaraz sko czy , minie nas i zaatakuje z drugiej strony... - I zaraz potem nagły, gro ny sygnał w mózgu: Dlaczego nasze karabiny milcz ? Ale tamta seria trwała i nie ko czyła si . Nacisn ł stery jeszcze bardziej. Bombowiec przechylił si na skrzydło i wszedł w biał , nieomal lepk mas obłoków... - Teraz go zgubiłem... - Ale nie zgubił go. Ostry, przenikliwy terkot trwał dalej... - Jakim cudem on si utrzymuje nade mn ?... - zd ył pomy le Joe i obudził si . Usiadł gwałtownie na łó ku. Telefon dzwonił nieprzerwanie. Alex zakl ł cicho i si gn ł po słuchawk . - Tu Alex, kto mówi? - ... - O Bo e... Od razu wiedziałem, e to ty... Czy komu innemu przyszłoby do głowy budzenie człowieka po ród nocy, i to w taki sposób? - ... - Co? Ju dzie ? No, to dzie dobry. - ... - Mam nadziej , e kogo zamordowali. Inaczej chyba dałby mi korzysta z moich obywatelskich uprawnie ... - ... - Mo no swobodnego u ywania snu po pracy nale y chyba w Anglii do uprawnie obywatela? - ... - Tak. Rozumiem. Ale mo e powiesz mi w ko cu, co si stało? - ... Alex gwizdn ł cicho i woln raka przetarł oczy. - ... - Tak, oczywi cie, znam go nawet. To znaczy, znałem. Ten profesor, ekonomista, który pisał o mach...? - ... - Tak, oczywi cie, e przyjad . B d za pi tna cie minut. To znaczy - wyjad za pi tna cie minut. - ...

23


- Trudno, musz si ogoli . Nie umiem my le , kiedy jestem nie wyk pany i nie ogolony. - ... - Tak, ale wy nie musicie my le . Policja nie my li: policja działa i strze e spokoju obywateli. - ... - No dobrze, dobrze. Tylko jeden drobiazg: podaj mi adres. Londyn to do du e miasto i je eli b d pytał we wszystkich napotkanych po drodze domach, czy kto przypadkiem nie umarł tej nocy, mo e mi to zaj troch czasu... - ... - Nie. Nie musz zapisywa . B d pami tał. - ... - Rozumiem. Za pi tna cie minut startuj . Odło ył słuchawk i wyskoczył z łó ka. Min ło pół godziny. Alex zakr cił w lewo i poprowadził wolno wóz wzdłu szerokiej podmiejskiej alei, po której obu stronach stały za wysokimi ogrodzeniami wille w starych ogrodach, nosz ce prawie bez wyj tku pi tno drugiej połowy panowania królowej Wiktorii. Chocia architektura owego okresu wydawała mu si zawsze objawem najwi kszego upadku ducha ludzkiego w tej dziedzinie sztuki, patrzył jednak z uwag i pilnie rejestrował w pami ci kolejne parzyste budynki alei, w któr skr cił. Wstawał pochmurny, ciepły dzie letni. Pot ny szpaler starych lip, stoj cych równo jak grenadierzy wzdłu chodników, rzucał gł boki cie na ogrody i domy. - Pi dzies it... pi dziesi t dwa... pi dziesi t cztery... Przy kraw niku naprzeciw domu oznaczonego numerem pi dziesi t cztery zobaczył dwa wielkie, czarne samochody. Znał je dobrze. Dla upewnienia si rzucił jeszcze okiem na numery rejestracyjne. Jeden z nich nale ał do zast pcy kierownika Kryminalnego Wydziału ledczego Scotland Yardu. Joe lekko przycisn ł hamulec i zatrzymał swój wóz za tamtymi dwoma. Dom oznaczony numerem pi dziesi t cztery poło ony był nieco dalej od ulicy ni s siednie wille. Z miejsca, gdzie Joe zatrzymał swój samochód, dostrzec mo na było zreszt tylko dach, gdy g sto rosn ce dzikie wino przesłaniało cały widok, oplataj c od góry do dołu elazne sztachety, zako czone złoconymi ostrzami. Grube kaskady p dów winnych spadały w dół a na płyty chodnika i okalały furtk , tworz c z wej cia do ogrodu jak gdyby wylot tunelu. Alex wysiadł i wolnym krokiem, rozgl daj c si z zaciekawieniem, podszedł do bramy. Wia tu mieszkał i umarł Gordon Bedford. Pokiwał głow . Wydawałoby si , e człowiek tak maj tny mógłby sobie wybra bardziej optymistyczne otoczenie ni ten nieco ponury, ci ko zbudowany i poło ony na odległym przedmie ciu dom. Ale mógł to przecie by dom jego dzieci stwa. Stał ju prawdopodobnie od mniej wi cej osiemdziesi ciu lat. Mo e mieszkali tu rodzice Bedforda? Mógł tu nawet przyj na wiat. Dzieci nie rodziły si przecie wówczas w klinikach, ale w domu. Nale ało to nawet do dobrego tonu w pa stwie starej królowej, w którym dobre wychowanie i skromne obyczaje były najwy szym, je eli nie jedynym sprawdzianem warto ci człowieka.

24


Pozwalaj c my lom w drowa po nie okre lonych dokładnie dziedzinach hipotetycznej przeszło ci i zastanawiaj c si prawie pod wiadomie, czy Gordon Bedford urodził si wobec tego na pi trze, czy na parterze, Alex zbli ył si do furtki i uniósł r k ku okr głej, biało emaliowanej tarczy, po rodku której tkwił czarny, l ni cy guzik dzwonka... Oczywi cie na pierwszym pi trze musz by sypialnie, wi c je eli Bedford urodził si w tym domu, nast piło to wła nie w jednej z nich... Potrz sn ł głow . Był ci gle jeszcze pi cy. Ale zanim zd ył dotkn dzwonka, furtka otworzyła si i zobaczył w niej zagradzaj cego drog umundurowanego policjanta. - Kogo pan chciał widzie , prosz pana? - Nazywam si Alex - powiedział Joe - pan Parker prosił mnie przed kwadransem telefonicznie o przybycie pod ten adres. - Tak, prosz pana. Mam rozkaz wpu ci pana". Prosz bardzo do rodka. Ta cie ka zaprowadzi pana prosto do drzwi wej ciowych. Zasalutował i u miechn ł si uprzejmie, robi c krok wstecz, aby da wchodz cemu mo no swobodnego przekroczenia furtki, - Dzi kuj , konstablu. - Joe mrugn ł porozumiewawczo i wszedł bez po piechu. Usłyszał za sob ci ki, głuchy d wi k. Furtka zatrzasn ła si . Id c w sk , wykładan kamiennymi płytami cie k , która biegła równolegle do wirowanego podjazdu, czuł na sobie spojrzenie policjanta. Na pewno czytał jak moj ksi k , a mo e nawet wszystkie? Po południu wróci do domu i powie onie, zdejmuj c hełm i wieszaj c go na wieszaku w przedpokoju: „Wyobra sobie, widziałem dzisiaj tego Joe Alexa..." ona kla nie w r ce i otrze je o fartuch, który wło yła, eby mu przygotowa obiad. „Którego Alexa?!" „No tego, co pisze te ksi ki..." „Co ty mówisz! Gdzie go widział?" Na to policjant poło y palec na ustach: „Cichooo... Nie wolno nikomu o tym mówi . Byłem na słu bie, kiedy zgin ł ten sławny sir Gordon Bedford..." Na to ona potrz nie głow : „Gordon Bedford? Nie słyszałam. Kto to taki?" „Nie wiesz? Ten wielki ekonomista, który pisywał ksi ki o mach..." Nie. Tego policjant nie powie. Policjanci nie znaj si ani na mach, ani na ekonomii. Je eli policjant pełnił od dawna słu b w tej dzielnicy, mógł oczywi cie wiedzie co o osobie nosz cej to nazwisko, ale na pewno nie znał adnych szczegółów. Szczegóły wyczyta w popołudniowej prasie. Joe obejrzał si . Dopiero w tej chwili u wiadomił sobie, e przed bram nie było adnych gapiów i ani jednego samochodu nie nale cego do policji. To by oznaczało, e prasa nie została zawiadomiona, a słu ba nie zd yła jeszcze nawet wynie wiadomo ci do pobliskich, budz cych si do porannego ycia sklepików. Drzwi wej ciowe znajdowały si w bocznej cianie domu. Podchodz c do nich Alex zauwa ył w gł bi du y, doskonale utrzymany ogród. Ze zdziwieniem dostrzegł, pomimo wczesnej pory roku, wspaniałe, czerwone dalie na wielkim, centralnie poło onym klombie. Drzwi otworzyły si i stan ł w nich wysoki, pyzaty młody człowiek w nieco zbyt nienagannie skrojonym garniturze i idealnie zawi zanym, troch za jaskrawym krawacie.

25


- Dzie dobry, mister Alex! - Błysn ł pi knymi, białymi z bami i pochylił si lekko, ciskaj c z szacunkiem podan sobie r k . - Có to za sprawa, mój Bo e! powiedział wesoło - od pierwszej chwili, kiedy tylko tu zajechali my, telefon dzwoni i dzwoni! Sami ministrowie!!! Szef nie miał chyba jeszcze czasu si rozejrze . Bez przerwy stoi przy aparacie i mówi „Tak jest!" Joe u miechn ł si . - W takim razie zastan waszego szefa w doskonałym humorze - powiedział wchodz c do domu i rozgl daj c si po w skim, wykładanym ciemn boazeri hallu. - Wiem, e nic mu nie sprawia wi kszej przyjemno ci... Rozmowy z osobisto ciami oficjalnymi to najwi ksza i najbardziej ut skniona nagroda za trudy i znoje jego policyjnego ywota... - Wła nie, prosz pana... - Jones pokiwał głow ozdobion idealnie zaczesan , gładk , ciemn czupryn . - Jest tak w ciekły, e trudno do niego podej . Dobrze, e pan przyjechał. Z hallu dwoje drzwi prowadziło w gł b domu. W skie, wyło one grubym dywanem schody zakr cały ku górze. W rogu opadały w dół kamienne stopnie, prowadz ce najwyra niej do suteren. - A jakie s pierwsze wra enia mojego przyjaciela Parkera, sier ancie? zapytał Alex rozgl daj c si nadal. Najwyra niej zako czył ogl dziny, bo po zadaniu pytania wyprostował si i spojrzał z wyra n sympati na sier anta Jonesa. Lubił tego chłopca o pozorach podmiejskiego eleganta. Pozory te myliły przysłowiowo, bo Jones był doskonałym współpracownikiem Parkera i potrafił ofiarnie, cz sto bez snu i posiłku, trwa u boku swego szefa, zawsze u miechni ty, zawsze nienaganny i zawsze przepełniony nieprzemijaj cym entuzjazmem dla swego zawodu. Dla Alexsa ywił uczucie podobne do zabobonnego podziwu, jakim dzicy otaczaj czarowników posiadaj cych, w ich przekonaniu, władz nad sprawami ycia i mierci na ziemi i w niebie. Sposoby, jakimi Joe rozwi zywał stoj ce przed ledztwem problemy, musiały zreszt wydawa si niesamowite ka demu młodemu absolwentowi szkoły policyjnej. - Nie wiem, prosz pana. - Jones rozło ył r ce. - Na razie pu cili my w ruch cał zwykł maszyn do mielenia mi sa: fotografów, daktyloskopów, lekarza... siedz tam teraz i robi swoje. Na pierwszy rzut oka wydaje si , e to samobójstwo. Ale szef nie jest zadowolony. My l , e dlatego od razu zadzwonił do pana... W tej samej chwili drzwi otworzyły si i Alex zobaczył w nich Beniamina Parkera, zast pc szefa Kryminalnego Wydziału ledczego Scotland Yardu. Równocze nie przeci g zatrzasn ł drzwi wej ciowe. - O - powiedział Parker - jeste ju ... - Po u miechu tym Joe poznał, e zast pcy szefa Wydziału Kryminalnego wcale nie jest wesoło. Parker zwrócił si do sier anta: - Jones, oni tam ju ko cz . Kiedy przy l odciski palców, sprawozdanie lekarskie i fotografie, dawaj mi je od razu, bez wzgl du na to, czy b dziemy kogo przesłuchiwa w danej chwili, czy nie. Wywołaj mnie. - Tak jest, szefie

26


- Chod ... - powiedział Parker do Alexa i uj ł go pod rami . - Za chwil moi ludzie sko cz swoje zwykłe sprawy w pokoju, gdzie nast piła mier , i b dziemy mogli tam wej . Na razie przejd my do jadalni... Nie wypuszczaj c ramienia przyjaciela, zwrócił si ku drzwiom, z których wyszedł przed chwil , i pchn ł go lekko w tamtym kierunku. Weszli do wielkiej, mrocznej jadalni, po rodku której stał, a wła ciwie ci gn ł si długi, ogromny stół otoczony krzesłami. Na dwu cianach pokoju wisiały portrety, najprawdopodobniej par mał e skich z ko ca osiemnastego i pocz tków dziewi tnastego wieku. Trzeci cian zajmował wspaniały neoklasyczny kredens, tak przypominaj cy ostatnie prace Thomasa Chippendale, e Alex zatrzymał si w progu, a potem podszedł i obejrzał kredens z bliska, kiwaj c z aprobat głow . - Có takiego zobaczyłe ? - zapytał Parker z nagł czujno ci w głosie. - Och, nic... to znaczy, nic zwi zanego z twoim koszmarnym procederem. Ale wydaje mi si , e to jedna z najpi kniejszych prac Chippendale. - Jak to? - powiedział Parker. - Przecie meble Chippendale wygl daj zupełnie inaczej. - To prawda... - Alex obszedł kredens dokoła, przygl daj c si z niech ci stoj cym za oszklonymi drzwiczkami srebrom. Nie lubił zbyt dobrze oczyszczonych sreber. - To prawda i jeste chyba jedynym policjantem w Londynie, który zna si nieco na meblach... niezupełnie, oczywi cie. Bo Thomas Chippendale na staro zajmował si wła nie stolark w takim oto stylu. Je eli mo na jego prac nazwa stolark . Ale zapewne on sam tak j nazywał. Był to bardzo skromny człowiek, chocia unie miertelnił swoje nazwisko. I jestem prawie przekonany, e to jego robota... - Zgoda... - Parker potarł dłoni czoło. - Błagam ci , Joe, nie wci gaj mnie w idiotyczne rozwa ania o stylach mebli! - Tak... - Alex westchn ł. - Jedyny mebel, który ci naprawd interesuje, to trumna, prawda? Podszedł do stołu, usiadł, wyci gn ł ółte pudełko Gold Flake'ów i wyj ł z niego papierosa. Nie zapalaj c go czekał, a Parker opadnie na jedno ze stoj cych naprzeciw krzeseł. Dopiero teraz, przyjrzawszy mu si uwa nie, dostrzegł, jak bardzo jego przyjaciel jest wstrz ni ty. Milczeli przez chwil . Spoza drzwi umieszczonych naprzeciw kredensu dochodził szelest poruszaj cych si stóp i rzucane półgłosem krótkie zdania. - On tam jest... - powiedział Parker. - Mo emy tam pój ju teraz, ale mo e lepiej zaczekajmy chwil , a ekipa techniczna sko czy swoje prace. Kazałem, zebra wszystkie odciski i lady z całego pokoju, zrobi komplet zdj ... wzruszył ramionami - nawet takich, które mnie samemu wydaj si zupełnie niepotrzebne. W ogóle staram si by jak najbardziej w zgodzie z przepisami, tak eby nikt na wiecie nie mógł zarzuci mi najmniejszego niedopatrzenia... -. Roze miał si niewesołym, suchym miechem. - Ale co si stało? - zapytał Joe spokojnie. - Obudziłe mnie o zupełnie nieludzkiej porze w zupełnie nieludzki sposób. Przyjechałem na miejsce wypadku

27


i na razie nie widz nieboszczyka, nie dostrzegłem tak e w domu ywego ducha poza twymi zasłu onymi Mirmidonami. Czy ten facet mieszkał sam? - Ale sk d! Dom jest pełen ludzi: ona, brat, bratowa, sekretarz, pokojówka, wszyscy oni byli tu z nim razem, kiedy zgin ł... Spali wszyscy i nikt niczego nie słyszał. - Czy zastrzelił si ? - Nie... - Parker potrz sn ł głow . - KCN w kawie. - Słucham? - Joe uniósł brwi. - Nie jestem mocny w toksykologii. Czy mo esz mnie obja ni , co ta jest KCN? - Cyjanek potasu. - Dzi kuj . Czy był sam w pokoju, kiedy wypił t kaw ? - Tak by si wydawało. - O której? - Mniej wi cej mi dzy pół do trzeciej a czwart nad ranem, jak twierdzi doktor Berkeley. Ale mówi, e kiedy dostanie nieboszczyka na stół, potrafi chyba ustali ci lejszy termin. .... - Wi c dlaczego inni mieliby co słysze ? Alex zapalił i zaci gn ł si gł boko. Potem wstał, rozgl daj c si za popielniczk . - Nie wiem dlaczego... Nic nie wiem. Rozmawiałem przez chwil z nimi wszystkimi. Nikt nie histeryzuje. Zachowuj si pow ci gliwie, jak na naszych braci brytyjskich i siostry angielskie przystało, ale nie podobaj mi si wszyscy, co do jednej osoby. Kazałem im i do swoich pokojów i s , jak by to powiedzie , pod pewnego rodzaju dozorem Stephensa, który spaceruje tam po korytarzu... uniósł wskazuj cy palec w kierunku sufitu. - Jones stoi na dole w hallu. Jest to jedyne wyj cie z domu. - A czy nie bierzesz pod uwag samobójstwa? - Och, jak najbardziej. Przed zmarłym le ał nawet list samobójczy. - Wi c... - Joe usiadł, potem ziewn ł. - Czy nie mo emy przyj jedynej przyzwoitej hipotezy, to znaczy powiedzie sobie, e sir Gordon Bedford, pomimo e był wła cicielem prze licznego kredensu, zapragn ł po egna si ze wiatem? Je eli tak zrobimy, pojad do domu i poło si znowu do łó ka. Usn , mo esz j mi wierzy , natychmiast... - Spojrzał na zegarek. - Siódma! Mój Bo e... a ty, chocia nie sypiasz nigdy, jak si wydaje, wrócisz do Yardu i po przetelefonowaniu wszystkim zainteresowanym dygnitarzom tej miłej wiadomo ci, zajmiesz si prac biurow . Co, Ben? Przecie masz list samobójczy, adnego podejrzanego, jak si orientuj , bo powiedziałby mi ju i co o tym, a poza tym adnego punktu zaczepienia, ; czy tak? Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego wygl dasz w tej chwili, jakby sam go zamordował? - Gdybym ja go zamordował, wiedziałbym przynajmniej, co tu si stało. W tej chwili nie rozumiem niczego tak kompletnie, jak gdyby przez ten dom przebiegło przed moim przybyciem stado słoni. Zreszt wiesz chyba przecie , kto to był Gordon Bedford? - Wiem. Bardzo bogaty pan w rednim... no, powiedzmy, w pó nym rednim wieku, maj cy rozmaite interesy i zamiłowania do studiów nad nocnymi motylami. Był nawet profesorem honoris causa w Oxford, prawda? Umarł. To si

28


zdarza ka demu. Miał zapewne dosy ycia i pozostawił list samobójczy, w którym tłumaczy motywy swojego kroku. To te zdarza si niejednemu. - Ba... - Parker u miechn ł si z mimowoln zło ci . - Zostawił, tak, ale nie jeden list samobójczy, tylko dwa. I w dodatku ka dy z nich zawiera zupełnie inny motyw tego, jak powiadasz, kroku. A to, o ile wiem, nie zdarza si tak cz sto, prawda? - No, nareszcie! - Joe wstał. Cała senno znikn ła z jego zachowania, jak gdyby nagłe kto wylał mu na głow kubeł zimnej wody. - Wiedziałem, e masz co w r kawie, stary, rutynowany oszu cie. Tak! Wyobra am sobie to wszystko: przyje d acie, znajdujesz list samobójczy, oddychasz z ulg , a potem si gasz gdzie i... znajdujesz drugi list! Jak powiadaj w szkole: o tej samej sile, ale odwrotnie skierowany. A potem zaczynaj dzwoni ró ne wysoko postawione osobisto ci, dla których fakt, e jeste zast pc kierownika Wydziału ledczego, wystarcza, aby da od ciebie, po dwu minutach, kompletnych wyników ledztwa, nazwiska mordercy, motywów i doprowadzenia brzydkiego truciciela do podpisanej własnor cznie i przy dwu wiadkach spowiedzi! O moje urz dowe biedactwo! Ale nie przejmuj si , jestem przy tobie! Roze miał si i zgasił papierosa. Potem spowa niał. - Czy to tak mniej wi cej wygl da, Ben? Parker zab bnił palcami po powierzchni stołu. - Twoje spostrze enia przynosz ci zaszczyt - mrukn ł - ale niemniej s bliskie prawdy. Joe skin ł głow . - Słucham ci . Powiedz mi, co wiesz, i zabierajmy si do pracy. Co prawda... znowu spojrzał na zegarek - zabieramy si do pracy bardzo wcze nie, ale kto rano wstaje... Urwał - O niczym innym nie marz ... - powiedział zast pca szefa Wydziału Kryminalnego. - Niestety, nie dajesz mi doj do słowa. Wi c posłuchaj...

29


Rozdział 4 „PO RODKU GABLOTY, POMI DZY DWIEMA OGROMNYMI MAMI..." Parker zaczerpn ł gł boko powietrza i westchn ł. - Musz ci powiedzie , e w ci gu ostatnich dwudziestu minut telefonowali tu do mnie: najpierw mój szef, potem szef mojego szefa, potem jeden minister, potem znowu mój szef, interpolowany przez jaka pot g finansow , potem drugi minister. Wszyscy krótko, rzeczowo, daj c jak najszybszych wyników ledztwa. W ko cu ja zadzwoniłem do szefa, błagaj c, eby mnie odci ł od nich i zablokował, drog reporterom. Szczerze mówi c miałem najwy ej dziesi minut czasu na zamienienie paru słów z mieszka cami i rozejrzenie si po pokoju, gdzie znaleziono zwłoki. To wystarczyło, eby zadzwoni do ciebie. Ale najpierw o Bedfordzie... - Zastanawiał si przez chwil , potem podj ł szybko, jak gdyby zdaj c sobie spraw z tego, e czas ucieka bezowocnie, a gdzie na kra cach linii telefonicznych czekaj w ogromnych gabinetach bardzo wa ne osobisto ci, które absolutnie nie znaj si na metodach prowadzenia dochodze policyjnych, natomiast gotowe s do natychmiastowej i najsurowszej krytyki, je eli co przebiega nie po ich my li. Bedford nie był multimilionerem ani magnatem giełdowym, którego mier mogłaby si odbi na kursie akcji całego wiata, jak kiedy mier Ivanra Kreugera. Posiadał, oczywi cie, du y maj tek i prowadził jeszcze do niedawna rozległe interesy, ale wycofał si z nich i ostatnio, o ile si orientuj , po wiecił cały swój czas onie, poznanej kilka lat temu i po lubionej par tygodni po zawarciu znajomo ci, oraz motylom, które kochał od lat dziecinnych - były one chyba najwi ksz nami tno ci jego ycia. Wiesz ju , e otrzymał nawet doktorat honoris causa za swoje prace z ycia ciem. Oczywi cie znany był jako badacz ycia tych owadów tylko nielicznemu gronu specjalistów i sam nie wiem, sk d mo esz na przykład ty o tym wiedzie ... Zawiesił na chwil głos, ale Joe tylko u miechn ł si , zamiast odpowiedzie . - W kołach rz dowych - podj ł Parker - i w City najbardziej znany był jako ekspert finansowy. Miał podobno genialne zupełnie zdolno ci przewidywania wyników zawartych traktatów i rozwoju handlu zagranicznego. Był nawet stałym doradc naszego rz du przy zawieraniu mi dzynarodowych umów. Znał wiele tajemnic i przez r ce jego przechodziły do zaopiniowania ci le tajne projekty dotycz ce ceł, taryf, obrotu mi dzynarodowego i stu innych dziedzin, na których ani ty, ani ja nie b dziemy si nigdy znali. Rzetelno jego była przysłowiowa. Musisz pami ta , e ludzie opiniuj cy problemy handlu mi dzynarodowego s cz sto nara eni na oferty przekupstwa. Przyjmowanie tego rodzaju „prowizji" nie jest traktowane w wielu krajach jako przest pstwo, ale po prostu jako zysk, b d cy konsekwencj zajmowanego stanowiska. U nas gdzieniegdzie te mo na spotka si z takim pogl dem. Bedford ceniony był wła nie najbardziej za swój kamienny stosunek do przekupstwa i rozmaitych półlegalnych gierek. A poniewa miał twardy charakter, wi c t pił tego rodzaju wypadki, gdy tylko wpadł na ich lad, i mówił o nich otwarcie, nie zwa aj c na stanowisko i osob .

30


Niejedna reputacja dzi ki niemu pogrzebana została raz na zawsze. Miał wielu wrogów, obawiano si go, otrzymał nawet przydomek „Katona finansów". Samobójstwo takiego człowieka, a wła ciwie ustalenie, czy to było samobójstwo, a je li tak, to z jakich przyczyn - musi interesowa nawet najwy sze czynniki. Dlatego nalegaj na mnie o jak najszybszy wynik wst pnego dochodzenia. Oczywi cie od razu poinformowałem, kogo trzeba, e chc zawezwa ciebie do pomocy. Na szcz cie zgodzili si natychmiast. Ufaj nie tylko twoim zdolno ciom, ale i dyskrecji. A jedno i drugie mo e si nam tu bardzo przyda , bo musz ci powiedzie szczerze, e je li nie zrobimy czego pr dko, to, jak mi si wydaje, mo emy stan w obliczu tego, co prasa nazywa nierozwi zaln zagadk . Je eli nie pomog odciski palców albo kto nie sypnie, to sam nie wiem, co jeszcze mog tu zrobi . Zreszt gdyby nie te dwa listy... Urwał. Rozległo si pukanie. Jones wsun ł pyzat głow przez drzwi. - Nasi ludzie ju sko czyli, szefie. Za dziesi minut przyjedzie karetka po nieboszczyka. Czy pozostawi go w gabinecie w tej pozycji, w jakiej siedział? - Tak! - Parker wstał. - Chcemy dokona jeszcze raz ogl dzin tego miejsca i my l , e zwłoki mog nam si przyda . Niech ludzie z prosektorium zaczekaj . Powiem im sam, kiedy maj go zabra . - Tak jest, szefie. Jones znikn ł. Parker ruszył w stron drzwi, ale zatrzymał si jeszcze na chwil . - O godzinie szóstej, a mo e kilka minut pó niej sekretarz zmarłego, Robert Reutt, zaalarmował telefonicznie mieszkaj cego w pobli u lekarza, doktora Gardnera, zawiadamiaj c go, e znalazł sir Gordona Bedforda siedz cego za biurkiem w gabinecie i nie zdradzaj cego oznak ycia. Lekarz przybył po mniej wi cej dziesi ciu minutach i natychmiast stwierdził zgon. List le cy przed zmarłym na biurku, charakterystyczny zapach resztek kawy w fili ance i ten sam zapach ulatniaj cy si z ust zmarłego nasun ły lekarzowi przypuszczenie, e sir Gordon popełnił samobójstwo za pomoc soli potasowej kwasu cyjanowodorowego, czyli owego KCN, o który pytałe , czyli po prostu cyjanku potasu. Zapas tej substancji znajdował si zreszt pod r k , w gabinecie, gdy sir Gordon u ywał jej do zabijania owadów. - Kto mieczem wojuje... - szepn ł Alex. - Chod my... Spójrzmy na pole bitwy... - Chwileczk . Lekarz miał na szcz cie tyle rozs dku, e nie pozwolił niczego rusza , został przy zmarłym i zadzwonił od razu na najbli szy posterunek policji, a oni z kolei w ci gu kilkunastu sekund zawiadomili nas. Bedford był znany w całej dzielnicy. Urodził si w tym domu, tu sp dził dzieci stwo... Alex u miechn ł si do siebie, ale zaraz spowa niał. - Z czego si miejesz? - Parker spojrzał podejrzliwie. - Och, z niczego. Nie zwracaj na mnie uwagi. Chod my... I ruszył pierwszy. Parker dop dził go w drzwiach i otworzył je. Poniewa jedyne wielkie okno gabinetu sir Gordona zasłoni te było stor , a pokój o wietlała tylko stoj ca na biurku niewielka lampa, Joe stał przez chwil wyt aj c wzrok, aby zauwa y co w półmroku. Parker szybko przeci ł pokój i zapalił wisz cy pod sufitem silny, sze cioramienny wiecznik.

31


Sir Gordon Bedford siedział za biurkiem, a wła ciwie le ał na nim połow ciała. Z miejsca, w którym stali, nie mo na było dostrzec rysów twarzy. Joe rozejrzał si . Półka z ksi kami, biurko, długi stół, połyskuj cy szklanymi probówkami i niklem równo poukładanych przyborów... Niewielki stolik, na nim maszyna do pisania i obok małe krzesełko... A wokół pokoju, od okna a do le cych naprzeciw niego drzwi, biegły z obu stron dwa rz dy du ych gablot, pełnych nieruchomych motyli wpi tych na szpilki i uszeregowanych jak eskadry samolotów na niebie na ciemnym, tle aksamitu, którym obite było wn trze gablotek. Nie ruszaj c si z miejsca Joe zapytał: - Czy dom był zamkni ty od rodka? - Tak. - Wszystkie okna maj kraty? Zauwa yłem okratowania id c tutaj. - Tak, wszystkie. Znasz ten styl: rze bione, powyginane, ozdobne, pozornie filigranowe kraty, w rzeczywisto ci solidne i mocne. Oni dbali o swoje bezpiecze stwo... ludzie tamtych czasów... Chcieli spa spokojnie... - I rzeczywi cie - mrukn ł Alex - usn li ju wszyscy na wieki wieków amen. Podszedł do okna i odsun ł stor . Na zewn trz był ogród pełen czerwonych dalii. Przez chwil patrzy na kwiaty, czuj c za plecami obecno nieruchomej postaci przy biurku i słysz c równy, spokojny oddech Parkera. - A drzwi wej ciowe? - Maj automatyczny zatrzask i zasuw . Zreszt nawet furtka w tym domu jest zawsze zamkni ta na klucz. Sir Gordon dał kategorycznie od wszystkich domowników, aby w czasie jego wizyt tutaj ka dy miał klucz od automatycznego zamka przy sobie i ka dorazowo zamykał drzwi. Przechowywał tu cz sto poufne dokumenty, które zabierał do rozpatrzenia na weekendy, wi c chciał mie absolutn gwarancj , e nikt obcy nie b dzie mógł łatwo zakra si do domu. Nasz specjalista zbadał od razu wszystkie zamki i kraty. S w porz dku. adnych ladów włamania. Drzwi wej ciowe były zaryglowane od rodka. Dlatego mo na sobie chyba powiedzie , e je eli to nie jest samobójstwo, wówczas... - Wówczas morderc b dzie kto z domowników, tak? - Alex odwrócił si od okna. - A kto był w domu w ci gu ubiegłej nocy? - Nast puj ce osoby: 1 ona zmarłego, Sylvia Bedford, 2 jego brat, Cyril Bedford, 3 jego sekretarz, Robert Reutt, 4 bratowa Judyta Bedford ł 5 pokojówka Agnes White. - Kucharki nie zatrudniaj ? - Zatrudniaj , ale wyjechała do chorego syna. - Rozumiem. Jeszcze sekunda. Powiedziałe , zdaje si : „podczas jego wizyt tutaj..." Wi c Bedford nie mieszkał w tym domu? - Nie. Miał mieszkanie w City, a tu sp dzał tylko niektóre weekendy oraz okresy, kiedy chciał w spokoju popracowa nad yciem swoich ulubionych ciem. W tym domu przebywał stale tylko jego brat wraz z bratow i słu b .

32


- Taaak... - Joe odwrócił si i spojrzał na biurko. - A teraz przejd my do tych listów... - Parker zbli ył si do biurka. Joe ruszył za nim i zatrzymał si naprzeciw zmarłego. Gordon Bedford musiał by chyba niemal olbrzymem. Jego pot ne bary zakrywały prawie cał powierzchni biurka, a palce zwisaj cej ku ziemi prawej dłoni, pod któr widniały rozpry ni te kawałeczki małej fili anki o złoconym brzegu, bardziej przypominały palce boksera wagi ci kiej ni uczonego. Kiedy Parker z pewnym wysiłkiem uniósł głow i ramiona zmarłego, Joe wzdrygn ł si . Na twarzy sir Gordona widniał ów tajemniczy, okropny grymas, który ju Hipokrates przed tysi cami lat nazwał ironicznym u miechem mierci. Najwyra niej trucizna działała piorunuj co. Szef policji ostro nie oparł ciało o por cz fotela. Przez chwil Alex miał złudzenie, e zmarły wła ciciel tego domu ryknie miechem. Ale nieruchome, wyr krzywione wargi nie poruszyły si . Parker wskazał palcem le cy na powierzchni biurka list. - Ten znalazłem od razu... - powiedział. - Wszystko tu ju jest sfotografowane i ze wszystkiego zdj to odciski, wi c mo emy swobodnie bra ka d rzecz do r ki. Bierz i czytaj. Wi c Alex wzi ł i przeczytał: dla innej duszy, nie tak czystej i nie tak odpornej na pokusy tego wiata. Błagam Ci S w moim yciu sprawy, które narastały długo, i stały si przyczyn mego obecnego kroku. By mo e, nigdy nie wyjd one na wiatło dzienne. W tej dziedzinie niewiele dochodzi do uszu osób nie zainteresowanych. Nie ma zreszt wielkiego sensu wdawa si w szczegóły. Osoby, które mógłbym wskaza , mog ce z łatwo ci stwierdzi prawd zawart w tym li cie, nigdy tego nie zrobi i nikt nie zmusi ich, aby si zdradziły. Nikt im nigdy niczego nie udowodni. Ale prawda jest jedna: urodziłem si w uczciwym domu, moi rodzice i dziadkowie byli lud mi nieposzlakowanymi, a ja sam rozpocz łem ycie jako uczciwy człowiek i chciałem nim pozosta do ko ca. Niestety, uległem pokusie. Ju wtedy chciałem sko czy z sob . Wiedziałem, e nie potrafi kłama tak łatwo jak inni. Ale zabrakło mi odwagi. A potem, kiedy zrozumiałem, e popełnionego przest pstwa nic ze mnie nie zmyje, zacz łem grz zn coraz gł biej. Moja znakomita opinia tylko mi w tym pomagała. Wydawało si , e jestem ostatnim z ludzi, których mo na pos dzi o nierzetelno i łapownictwo. A jednak. Robiłem to potem z niezrozumiał dla mnie samego pasj , jak gdybym wierzył, e jedna plama zmazuje drug . Mo e przypuszczałem, e w ten sposób naucz si cynizmu? Ze w ko cu zapomn , czym s moje uczynki? Ale nie zapomniałem. Decyzja, któr musz dzisiaj wprowadzi w czyn, narastała we mnie od dawna. Nie jest ona dla mnie niczym nowym, chocia dla wielu moich znajomych i towarzyszy pracy b dzie zapewne 'wielkim zaskoczeniem. Nie, nie jestem ,,Katonem finansów". Nie jestem nawet zwykłym uczciwym człowiekiem. Zdradziłem mój kraj i moje dobre imi wielokrotnie dla zysku. Nic tego nie cofnie. Ale wyznaj c t okropn prawd na chwil przed mierci wierz , e mo e miłosierny Bóg przebaczy mi cho drobn cz stk mojej winy, a ludzie, którzy mi zaufali tak wiele i których zawiodłem tak bardzo, zrozumiej , e nie byłem zupełnie zły. Sam sobie wymierzyłem sprawiedliwo . Niech los mój b dzie przestrog dla tych wszystkich, którzy s dz , e

33


pieni dz jest motorem i celem wszystkiego na tym najtrudniejszym ze wiatów. Czystego sumienia nie mo na kupi za adn cen . Do widzenia, moja najdro sza Sylvio. Była jasnym promieniem mojego ycia. Była czysta, wierna i uczciwa, po stokro wi cej warta ni ja. Pisz „do widzenia", bo wierz , e spotkamy si jeszcze kiedy tam, gdzie echo słabo ci ludzkich ju nie dociera, a długa pokuta odkupuje wreszcie wszystkie winy. Oby tak było! To jedno mnie pociesza: pragnienie zobaczenia Ciebie na tamtym, lepszym wiecie. Niech Twoja wielka dusza i wielka uczciwo znajd cho by troch lito ci i pobła ania o to. Twój na wieki niesko czone Gordon. Alex zło ył list i ostro nie poło ył go na powierzchni biurka. - I co o tym my lisz? - zapytał Parker, bior c list i wsuwaj c go do du ej, białej koperty, któr wyci gn ł z bocznej kieszeni marynarki. - Tak ckliwe i banalne, e mogłoby by prawdziwe... - mrukn ł Joe „...Czystego sumienia nie mo na kupi za adn cen ..." Bardzo prawdziwe, chocia okropnie złe napisane... - Rozejrzał si . Wsz dzie wzrok jego napotykał my o rozpi tych skrzydłach i odpoczywaj ce, du e i małe, ciemne i niespodziewanie kolorowe, udaj ce lot, wbite na szpilki, martwe-i nieruchome jak... Powoli przeniósł spojrzenie na biurko. - Czy ciało znajduje si dokładnie w takiej samej pozycji, w jakiej je znaleziono? - Tak. Je eli b d jakie minimalne zmiany poło enia, to mamy zdj cia i mo emy zrobi korekt . Joe obszedł biurko i spojrzał w dół, wzdłu wyci gni tej r ki zmarłego. Le ała pod ni rozbita fili anka, nosz ca lady resztek kawy. Po drugiej stronie ciała le ał rozbity talerzyk. - Co o tym my lisz? - Alex ukl kł, pow chał fili ank , a potem wskazał spodek. Wstał. - No có ?... - Parker wzruszył ramionami. - Najwyra niej trzymał w rakach fili ank na spodeczku, jak to robi wiele osób. Kiedy wypił, mier nast piła natychmiast. Fili ank trzymał wówczas w prawej r ce, a talerzyk zapewne we wgł bieniu lewej. - Tak... Masz słuszno . - Alex kiwn ł głow . - Wobec tego fili anka upadła, kiedy wypu cił j ze stygn cej ju dłoni, a talerzyk zsun ł mu si po prostu z kolan... O, tu jest lad kropelki kawy... - Wskazał na spodnie zmarłego. - Tak... obszedł fotel jeszcze raz i znowu spojrzał. - To musiało tak by ...-Ciekawe... - Najbardziej ciekawi mnie to, dlaczego nie interesuje ci ten drugi list samobójczy? - Jak to? Interesuje mnie, nawet bardzo! - Joe uniósł brwi. - Ale jeszcze bardziej interesuje mnie to, co si tu odbyło. Ten pierwszy list był napisany na maszynie do pisania, nawet podpis był maszynowy. Czy to ta maszyna? - Tak. - Parker skin ł głow , podszedł do małego stolika i uderzył lekko w jeden z klawiszy otwartego portable'a. - Jest to przeno ny „Underwood", zakupiony przed pół rokiem i znajduj cy si zawsze w zasi gu wszystkich domowników. Oba listy zostały napisane na nim. Ten drugi list znalazłem o tu... -

34


Podszedł do biurka i uniósł le c na nim otwart ksi k . Pod ni znajdował si zło ony we dwoje kawałek papieru. Parker bez słowa podał go Alexowi. Nie mog ju dłu ej. Stan łem na drodze miło ci dwojga ludzi, których ceni i szanuj . Gdybym nie odszedł, stałbym si sprawc ich ci gn cej si przez całe ycie tragedii A poniewa ich szcz cie wydaje mi si czym o wiele wa niejszym ni moje ycie, wi c rozmy laj c o nich i o sobie znalazłem jedyne rozwi zanie, jakie wydaje mi si mo liwe. Niestety, nie potrafiłbym y bez tej jednej jedynej kobiety, któr pokochałem w ycia. Kochana, nie gniewaj si . Nie bierz mi za le tego kroku. Zrozum, e tu cierpiałbym nieustannie, patrz c na was. A tam... b dzie tylko pustka i cisza... To straszne pomy le , e ju nigdy nie b d ci trzymał w ramionach, Sylvio moja jedyna. Ale z losem nikt jeszcze nie wygrał. Tak widocznie musi by . Dobranoc. Niech Bóg ma ci w swojej opiece. Pomy l o mnie czasem. To wszystko, o co Ci chc prosi . Kochałem Ci jak nigdy, nikt nikogo. Dobranoc - na zawsze. Joe sko czył i podał list Parkerowi; ten wsun ł go do koperty, w której znikn ł ju list numer 1. - Tak... Bardzo zabawne... - Mnie to nieco mniej mieszy... - mrukn ł Parker. - Czy przynajmniej zrozumiałe co z tego? - W najlepszym razie sir Gordon Bedford wygl da na człowieka, który pragn ł popełni samobójstwo i starał si wybra sobie najbardziej efektowny powód. Na razie odkrył nam dwa: wyrzuty sumienia i zawiedziona miło . Szkoda tylko, e zaproponował nam oba jednocze nie. Interesuje mnie poza tym, jak mo na pisa tak egzaltowane b d co b d listy - na maszynie?... A przecie umiał si posługiwa piórem... Podszedł do stołu i raz jeszcze uniósł otwart ksi k , spod której przed chwil Parker wyci gn ł list numer 2. Po rodku ksi ki, we wgł bieniu utworzonym przez wypukło kartek, le ało odkr cone wieczne pióro. - Zdj to z niego odciski palców, prawda? - Oczywi cie. Joe odło ył pióro na biurko i zerkn ł na ksi k . - To jego oprawny maszynopis... -; stwierdził gło no to, co na pierwszy rzut oka było i tak jasne. - Wygl da na to, e wła nie go poprawiał, bo wsz dzie wida odciski. Urwał i zacz ł przesuwa oczyma po otwartym maszynopisie, poruszaj c bezgło nie wargami. Wreszcie odczytał półgłosem: „W okolicach zachodniego Londynu przeloty Atropos L. wyst puj w okresie..." Uniósł głow i spojrzał na Parkera, który przygl dał mu si stoj c bez ruchu naprzeciw biurka z r kami zało onymi na piersi. - Ciekawe, co? Chyba specjalista taki, jak sir Gordon, wiedział, w jakim okresie wyst puj przeloty Atropos L. w okolicach zachodniego Londynu? - O czym ty mówisz, na miło bosk ? - Parker zbli ył si i zajrzał mu przez rami . - O tym, e jestem zdziwiony, dlaczego sir Gordon urwał w tym miejscu. Jak widzisz, jest to poprawka najni ej poło ona na kartce. Wszystko wygl da na to,

35


e doczytał wła nie dot d i chciał wpisa to zdanie, ale co mu przeszkodziło i nie doko czył. - Tak... - Parker wzi ł do r ki pióro. - Mo e po prostu nie zd ył tego zrobi przed mierci ? - Wła nie. A poza tym wydaje mi si troch nieprawdopodobne, eby przerwał w pół zdania, odło ył pióro i popełnił samobójstwo. Jak my lisz? Zast pca szefa Wydziału Kryminalnego, nie odpowiadaj c, wyj ł swój notatnik, a potem nakre lił szybko jedno słowo: Morderstwo!!! Po ostatnim wykrzykniku uniósł pióro i obejrzał stalówk , potem porównał oba napisy. - Tak, to ten sam atrament, jasnozielony. Jak gdyby nie słysz c jego ostatnich słów, Alex zamkn ł maszynopis i odczytał na naklejce znajduj cej si po rodku sztywnej oprawy: Gordon Bedford W DRÓWKI ATROPOS L. (Próba okre lenia cech szczególnych zjawiska ca podstawie bada w latach 195?-1961) Poło ył ksi k dokładnie w tym samym miejscu, z którego j wzi ł, i spojrzał na zmarłego, który siedział teraz z głow lekko odchylon ku tyłowi, patrz c w przestrze nieruchomymi, zmru onymi w straszliwym u miechu oczyma. - my i kredyty... - Alex zbli ył si do niego i przez chwil przygl dał mu si uwa nie. - Wygl da na takiego, jakim był: spokojny, opanowany, kulturalny Anglik, przyzwoity człowiek, uczciwy, stanowczy. Ten mocny podbródek wiadczy o przekonaniu, e ycie nie jest kr tym, pełnym dziur i wybojów traktem, ale równ drog , po której mo na doskonale jecha pod warunkiem, e b dzie si ci le trzymało przepisów... Czytywał Shakespeare'a, brzydził si kłamstwem, u ywał dobrej lawendy, kochał monarchi i wierzył, e człowiek musi pracowa solidnie, ka dy na takim stanowisku, na jakim go los i urodzenie postawiły... gardził w duszy słabeuszami i chwiejnymi, nie znał l ku, czcił otwart , prost gr , urodził si o kilkadziesi t lat za pó no. Był na pewno bardzo pedantyczny... Przesun ł raz jeszcze przelotnie oczyma po wysokim, pokrytym kilkoma poprzecznymi zmarszczkami czole, pod którym usn ły teraz na zawsze, uło one obok siebie na wieczny spoczynek wiadomo ci o sze cionogach nocnych, skrzydlatych stworzeniach i potencjale płatniczym egzotycznych pa stw. - Ciekaw jestem, dlaczego ma na sobie tak gruby sweter? W nocy było bardzo ciepło i zanosiło si nawet na burz ... - Zdaje si , e miał reumatyzm... - mrukn ł Parker. - Tam na półeczce, obok barku, s pigułki przeciwbólowe. - Wła nie... - Joe powrócił oczyma do powierzchni biurka. - A w tej ramce jest zapewne konterfekt jego ukochanej Sylvii, dla której, jak chce jeden z jego listów, porzucił ten padół łez... Ciekaw jestem, jak ona wygl da.

36


Wysun ł dło i wzi ł do r ki malutk ramk mieszcz c zaledwie zdj cie w formacie sze na dziewi . Przez chwil przygl dał si fotografii, po czym pokiwał głow . - Je eli to jest pani Sylvia Bedford, to wydaje mi si bardzo zgrabna, ale, niestety, trudno okre li z tego rysy jej twarzy. Zreszt sam zobacz. Podał mu ramk . Parker zerkn ł na ni bez zainteresowania, potem spojrzał drugi raz, wreszcie przysun ł j do oczu. - A có to takiego? - mrukn ł. - Wła nie... - Joe spojrzał na zmarłego. - Mam nadziej , e sir Gordon nie był fetyszyst . Istniej pewne prymitywne plemiona w Melanezji, u których jest zwyczaj malowania sobie portretów zmarłych na ciele po to, aby przedłu y im ycie. Ale nigdy nie słyszałem, eby kto zabierał z sob głow ukochanej w ostatni podró ... Ciekawe, czy ten brakuj cy kawałek gdzie tu jest. Czy pokój jest dokładnie przeszukany? - Chyba tak... - Parker mimowolnie podrapał si w głow . - Oczywi cie taka mała rzecz, jak ludzka głowa wyci ta z fotografii, mogłaby uj uwagi moich chłopców, szczególnie wówczas, gdyby była w papierach, ale... Joe pochylił si i zerkn ł do kosza na mieci. i - Czy zagl dałe tam? - Tak. - Parker skin ł głow . - Znale li my tam jedn tylko m , widocznie niepotrzebn mu ju ... Zreszt została dokładnie sfotografowana i je eli były na niej jakie odciski palców, to te b d je miał. Kazałem wszystko poukłada dokładnie tam, gdzie było przed naszym przyj ciem... Alex wło ył r k do kosza i wyprostował si , trzymaj c w palcach ogromn m . Była ona przebita dług szpilk i martwa. - Bardzo lekka... - powiedział cicho. - Najwyra niej zgin ła ju dawno i zd yła wyschn zupełnie... Parker podszedł i razem zacz li przygl da si martwemu owadowi. - Ohyda... - mrukn ł zast pca szefa Wydziału Kryminalnego. - Nie rozumiem, jak rozs dny człowiek mo e... Urwał, bo Alex nie patrzył ju na m . Jego spojrzenie szybko przesuwało si od gablotki do gablotki. Nagle zatrzymało si . - A to co znowu? - szepn ł i trzymaj c nadal m pomi dzy palcami, szybko podszedł do gablotki wisz cej na cianie za plecami zmarłego. Gablotka ta była prawie pusta. Na ciemnym aksamitnym tle tkwiły rozkrzy owane na szpilkach dwa ogromne nocne motyle, ółtawe, o grubych włochatych odwłokach, przeci tych poprzecznymi br zowymi paskami w poprzek, a wzdłu - dług , bł kitn lini . Po rodku tułowia miały znamiona w kształcie male kich trupich głów. Obie były absolutnie podobne do my, któr Joe w tej chwili trzymał w palcach. Ponad mami biegł napis: ACHERONTIAE - ZMORY ATROPOS L. (ZMORA TRUPIA GŁÓWKA) (Złowione w Londynie l-7 czerwca 1959) Lecz obaj stoj cy przed gablotk m czy ni nie przygl dali si ogromnym mom. Nieruchomymi, zdumionymi oczyma wpatrywali si w trzeci obiekt, umieszczony dokładnie po rodku pomi dzy dwoma owadami.

37


Była to głowa kobieca, wyci ta z niewielkiej fotografii i umieszczona na szpilce.

38


Rozdział 5 „MAM JU WSZYSTKIE RAPORTY...” Pierwszy poruszył si Parker. Podszedł do gablotki tak blisko, e niemal dotkn ł czołem szkła oddzielaj cego jej zawarto od reszty pokoju. - Niech mnie zabij ... - powiedział wreszcie zdławionym głosem. - Niech mnie zamieni w m i wbij na szpilk , je eli to nie ta głowa, której brakuje na naszej fotografii! - Na pewno... - Alex jeszcze przez chwile przygl dał si główce, potem zawrócił i wzi ł do raki ramk . - Atropos... - mrukn ł. - Jak e si nazywały?... Atropos, Kloto, Lachesis... Trzy siostry... - Jakie siostry? - Parker odwrócił si na pi cie i spojrzał na niego; - Parki. Atropos to była wła nie ta, która przecinała no ycami ni ludzkiego ycia... - Jak to? Jeste tego pewien? - Och, najzupełniej... - Joe u miechn ł si nie-dostrze enie. - Mitologia w przeciwie stwie do ledztwa ma pewien plus, mianowicie to, e wszystko w niej jest niezmienne i nie mo na oczekiwa adnych niespodzianek... Podszedł do biurka i kolejno wyci gn ł obie boczne szuflady, płaskie i puste, poza kilkoma lu no rzuconymi ołówkami i gumk . - Nasz nieboszczyk, jak wida , nie u ywał szuflad biurka... - Prawdopodobnie dlatego, e przywoził z sob na weekendy to, co miał do wykonania. - Parker wzruszył ramionami. - W szufladach nie ma nic kompletnie... Joe podszedł do długiego stołu laboratoryjnego, przyjrzał si le cym na nim przedmiotom i otworzył szafeczk z napisem „Ostro nie - trucizna!!” Zajrzał tam, odsun ł wypełniony białym proszkiem, hermetycznie zamkni ty słoik, potem rozejrzał si po stole, wyci gn ł jedn z jego dwu bocznych szufladek, zasun ł j , wyci gn ł drug , znowu rozejrzał si i podszedł do ukrytego w półce z ksi kami expressu. W tej chwili, po pobie nej rewizji policyjnej, półka była nieco odsuni ta. Joe zajrzał tam, przesun ł małe, czyste fili aneczki, równo poustawiane w jednym rz dzie, wsun ł dło za aparatur , wyprostował si . Parker przez cały ten czas ledził jego ruchy, stoj c na rodku pokoju. - Wi cej skrytek tu nie ma... - mrukn ł Joe. Podszedł raz jeszcze do stołu i obejrzał torb z probówkami. Uniósł je kolejno pod wiatło i odło ył... Potem zajrzał w gł b przegródek. Wyprostował si . - O co chodzi? - Parker zmarszczył brwi. - Chwileczk ... - Joe podszedł do le cych na stole narz dzi i obejrzał je, uniósł długie, proste no yce, przez chwil przygl dał si im i odło ył je na miejsce. - Czego szukasz? - Och... - Alex zrobił nieokre lony ruch r k . - Kiedy powiedziałem, e Atropos przecinała no ycami ni ludzkiego ywota, przyszło mi do głowy, e osoba, która wyci ła t głow z fotografii, te musiała tego dokona za pomoc no yczek... Tylko gdzie s te no yczki? Bo ta para wielkich no yc na stole nie

39


mogła słu y do tego celu... Widzisz, tu w zdj ciu wyci to t głow no yczkami zakrzywionymi, takimi, jakich kobiety u ywaj do manicure'u albo jakich u ywa si w ogóle do bardzo precyzyjnych robótek. Brzeg papieru jest zakrzywiony jednym ci ciem... Parker podszedł do biurka i razem z nim patrzył przez chwil na zdj cie. - Tak... - mrukn ł. - Wyobra sobie, e przez sekund i ja my lałem o tym, ale pó niej, kiedy znalazłe t głow w gablotce, zapomniałem o wszystkim. Mog by ukryte pomi dzy ksi kami... Joe potrz sn ł głow . - Osoba, która wyci ła t główk , mogła albo pozostawi je gdzie na widocznym miejscu, albo je eli je ukryła, to przecie nie tutaj... Wzi ł ze stołu szkło powi kszaj ce i podszedł do gablotki. - Jest tu troch kurzu i wida wyra ne odciski palców. Ktokolwiek interesował si t gablotk , nie zadawał sobie wielkiego trudu, eby ukry ten fakt... Ale mo e działał w gumowych r kawiczkach... Je eli ju o tym mówimy, jedna para takich r kawiczek le y w szufladce tego wielkiego stołu... Kiedy b dziesz miał wyniki daktyloskopijne i analiz medyczn ? - Za mniej wi cej pół godziny, mam nadziej . Kazałem im bardzo, ale to bardzo spieszy si , a moi ludzie wiedz , e kiedy o to prosz , mam na pewno wa ny powód. - Taak... - Joe westchn ł. - To ciekawa sprawa, Ben. I po raz pierwszy chyba musz ci si przyzna , e bardzo mnie b d interesowały wszystkie mo liwe odciski palców w tym pokoju... - Jak to? Przecie nie przesłuchali my jeszcze nawet nikogo z obecnych? - Wła nie dlatego... - Nie rozumiem... - mówi c to Parker był absolutnie szczery. - Czy chcesz powiedzie , e ju co wiesz? - Nic podobnego! Na razie mam w głowie absolutny chaos. Ale faktów jest masa. A kiedy jest tak wiele faktów, wtedy zawsze nasze szare komórki maj du e pole do popisu. Najgorsze s zbrodnie suche, gdy morderca nie wysila si specjalnie, eby zmyli tropy... - Wi c s dzisz, e to morderstwo? - Nie wiem... - Joe rozło ył r ce. - Nie mamy przecie jeszcze kompletnych danych, nawet urz dowych... Ale my l , e tak. To znaczy mam raniej wi cej dziewi dziesi t dziewi procent pewno ci, e tak. - Dzi ki tym dwu listom samobójczym, oczywi cie? - Sk d e?! Ostatecznie samobójca mógł napisa nawet dwa ró ne listy po egnalne. W jednym z nich chciał ukry prawdziw przyczyn i poda fałszyw . A potem, pod wpływem emocji (bo fakt odbierania sobie ycia musi chyba wywoła w człowieku wielkie wzruszenie, prawda?), mógł zapomnie o tym li cie, z góry przygotowanym, i kropn prawd ... Nie, listy nie przekonuj mnie zupełnie. Natomiast w wypadku, gdyby sir Gordon został zamordowany, posiadaj one olbrzymi warto dla ledztwa. - Jak ? - Ba, gdybym wiedział! Nic jeszcze nie wiem. Słuchaj, czy to ju wszystko? To znaczy, czy nie znale li cie niczego wi cej?

40


- Owszem. W prawej kieszeni spodni zmarły ma niewielkie pudełeczko, jedno z tych, które znajdziesz w prawej szufladzie stołu. W pudełeczku jest kapsułka zawieraj ca cyjanek potasu. Podszedł do zmarłego i ostro nie wyci gn ł z jego kieszeni pudełko. Alex rzucił na nie okiem, potem odwrócił si do biurka. - No, to jeste my gotowi... - mrukn ł. Pochylił si nad biurkiem i odsun wszy oprawiony maszynopis, wzi ł do r ki mały czarny notes. Otworzył go. - Czy czytałe to? - Nie zd yłem... - Parker zbli ył si i razem pochylili si nad notesikiem, na którym złotymi zgłoskami wydrukowany był napis IN MEMORIAM. ...19 VI... sprawdzi zamówienie lotnicze... R. niech dzwoni do C., e przyje d amy na weekend... 20 VI Oczywi cie słoik, poprosi go, eby wsypał na powrót. To samo z kaw . By potem łagodnym dla niej. 21 VI Spali ! Pami ta o rozło onej pracy... Kaza mu napisa par słów. Spali !!! - Hm... - Parker pokr cił głow . - Ciekawe te notateczki... Nie wygl daj ani na zapiski przyrodnicze, ani na ekonomiczne... - Zapewne... - Joe znowu wzi ł do r ki szkło powi kszaj ce i podszedł do gabloty. liczna dziewczyna... - szepn ł. - Ciemne włosy, wielkie, troch sko ne oczy, spogl daj ce powa nie. Pi kna twarz, ale zupełnie bez u miechu. Ciekaw jestem, czy te usta mówi prawd . Fizjonomika to bardzo zawodna nauka... A te usta s zmysłowe, troch za wielkie... Wi cej w nich jest ycia, ni wymagał zapewne los tej pani... - Odwrócił si ku zmarłemu. - Je eli to zdj cie jest zrobione niedawno, to pani Bedford musi by o wiele młodsza ni jej m . - Jest młodsza o trzydzie ci lat. - Parker wyj ł z bocznej kieszeni marynarki swój notes i rzucił okiem, eby sprawdzi , czy dane, jakie podał, s dokładne. Tak, trzydzie ci, nawet trzydzie ci jeden. Ona ma dwadzie cia siedem, a on miał pi dziesi t osiem... - Shakespeare umiałby z tej prostej arytmetycznej ró nicy uformowa dramacik, w którym byłoby pi razy tyle trupów, ile mamy w tym pokoju. Ale oczywi cie mo emy si fatalnie myli , chocia jeden z listów niedwuznacznie sugeruje nam wła nie ten powód mierci sir Gordona, a nie inny. Ta główka kobieca pomi dzy dwiema trupimi głowami te ma swoj wymow , je eli wła nie o to chodziło autorowi tego arciku. - Musz ze wstydem przyzna , e nie bardzo mnie ten arcik roz mieszył... Parker podszedł do drzwi i wysun ł przez nie głow . W powstałej szparze Joe zauwa ył sier anta Jonesa rozmawiaj cego z wysok młod dziewczyn , ubran w czarn sukienk , fartuszek i biał , koronkow opask na włosach. Najwyra niej była to pokojówka. - Jones! - Tak, szefie? Pyzaty sier ant wyprostował si . - Je eli nie zajmuj wam zbyt wiele czasu i nie przeszkadzam w miłym sp dzeniu poranka... - powiedział zast pca szefa Wydziału Kryminalnego - to b d cie łaskawi natychmiast odesła t gablot autem do sprawdzenia odcisków

41


palców na jej powierzchni i na tej główce, która- tam jest wbita na szpilk ... Jones spojrzał i gwizdn ł cicho. - Tak jest, szefie! - Chod my... - Parker uj ł Alexa pod rami . Wychodz c rzucił jeszcze Jonesowi: - Kiedy przyjd odciski, wołaj mnie od razu ! - Jasne, szefie! Zanim weszli do jadalni, Alex raz jeszcze spojrzał na stół w gabinecie, zatrzymał si i wyrecytował powoli: - Mikroskop... czyste szkiełka w pudełeczku... szpilki w blaszanym, otwartym pudełku... szklane naczynie z wat , nakryte przezroczyst pokryw ... szczypce ró nych kalibrów, osadzone w malutkim stojaczku... ta torba... w jednej szufladzie te pudełeczka, w drugiej gumowe r kawiczki, zapewne potrzebne bardzo jako rodek ostro no ci przy zatruwaniu cyjankiem na wacie tych nieszcz snych ciem... Jones znowu wetkn ł głow w szpar drzwi. - Czy mo emy jego te ju zabra , szefie? - wskazał oczyma nieruchom posta za biurkiem. - Tak. - Parker skin ł głow i wszedł za Alexem do jadalni. - I co my lisz o tym wszystkim? - zapytał. Wida było, e czuje si zupełnie zagubiony. - My l ... - Joe wzruszył ramionami. - My l , e... Nie wiem... Nie ma powodu, eby za wiele my le ju w tej chwili. Zaczekajmy... - Ba... - Parker u miechn ł si ponuro i usiadł przysuwaj c sobie nog krzesło. - My lenie w czasie ledztwa nale y do moich zawodowych obowi zków. - Morderca ma te co w rodzaju swoich zawodowych obowi zków. Przede wszystkim to, eby nie da si złapa . Je eli chodzi o to, co wiemy, to wiemy na razie jedno, o ile oczywi cie twoja kontrola krat i drzwi była dokładna: wiemy, e sir Gordon Bedford, według wszelkiego prawdopodobie stwa, został zamordowany przez jedna z pi ciu osób znajduj cych si w tej chwili tutaj pod stra twoich wspaniałych siepaczy. Fakt, e nie widziałem jeszcze adnej z tych osób, nie zmienia niczego. - Ja te tak my l , chocia mam o wiele mniej pewno ci ni ty. Ale pi osób to nie jedna i eby je wyizolowa ... Umilkli. Z gabinetu doszedł odgłos ci kich kroków wolno przesuwaj cych si ludzi i głos sier anta Jonesa: - T dy, chłopcy... Alex wstał i podszedł do drzwi prowadz cych do hallu. Uchylił je lekko. Wej cie do domu było szeroko otwarte. Czterech ludzi, uginaj c si pod ci arem wielkiego kosza zaopatrzonego na rogach w uchwyty, szło post puj c w kierunku wyj cia. - O mój słodki Jezu - powiedział jeden z nios cych - ale ten był ci ki! Po egnany tymi słowami sir Gordon Bedford po raz ostatni min ł próg domu, w którym przyszedł na wiat. Równocze nie usłyszeli wycie syreny policyjnej, najpierw słabe, potem rosn ce. Kiedy głos jej doszedł do najwy szego tonu, umilkła przed bram domu.

42


Joe zawrócił. - Zdaje si , e kto do ciebie... - powiedział do Parkera, który szedł ju zreszt w kierunku drzwi. Alex usiadł za stołem, przymkn ł oczy i po omacku si gn ł do kieszeni, z której wyci gn ł pudełko Gold Flake'ów. Nie unosz c powiek wło ył sobie papieros do ust i zapalił zapałk . Przez chwil nie my lał o mierci Bedforda, staraj c si trafi zapałk do czubka papierosa. Drzwi skrzypn ły. Joe szybko otworzył oczy, przytkn ł płomyk do papierosa i równocze nie dostrzegł Parkera, trzymaj cego w r ku du kopert . - Mam ju raporty daktyloskopa... - Parker usiadł stołem i pospiesznie rozdarł kopert . Była w niej tylko jedna kartka. - Posłuchaj: Opis ladów znalezionych na przedmiotach i meblach w pokoju zmarłego sir Gordona Bedforda: 1 Na wewn trznej i zewn trznej klamce drzwi prowadz cych do hallu: odciski palców zidentyfikowane jako odciski pani Judyty Bedford i pana Roberta Reutta, od których pobrano próby daktyloskopijne. Odcisk kciuka pana Reutta przykrywa w pewnym miejscu odcisk wskazuj cego palca lewej dłoni pani Judyty Bedford, co wskazywałoby na to, e pan Reutt dotykał drzwi pó niej. Poza tym na drzwiach nie ma adnych innych odcisków, musiały by one przedtem dokładnie wytarte. 2 Klamka zamykaj ca okno pokoju nie zawiera adnych ladów i musiała tak e zosta dokładnie wytarta. 3 Klamka drzwi prowadz cych do jadalni: liczne pomieszane znaki, pozostawione najprawdopodobniej kilka lub kilkana cie godzin wcze niej ni znaki na drzwiach do hallu, gdy jest na nich wyra na warstewka pyłu, który nie osiadłby wcze niej (jak wynika z przeprowadzonych uprzednio ogl dzin pokoju). 4 Express do kawy - adnych ladów, został on równie dokładnie wytarty. 5 Fili anki i spodeczki stoj ce obok expressu - odciski palców panny Agnes White, pokojówki. 6 Ły eczki - te same odciski panny A. W. 7 Drzwiczki szafki zawieraj cej trucizn i słoik zawieraj cy trucizn adnych odcisków, dokładnie wytarte. 8 Cukierniczka stoj ca na półce wraz z expressem - odciski palców sir Gordona Bedforda i wcze niejsze odciski panny Agnes White, pokojówki. 9 Maszyna do pisania - sir Gordon Bedford, wyra ne odciski na wielu klawiszach, pozostawione niedawno. 10 Fili anka rozbita u stóp zmarłego: odciski palców pokojówki Agnes White i pó niejsze - sir Gordona Bedfordu. 11 Rozbity spodeczek - to samo. Odciski Agnes Whita i pó niej sir Gordona Bedforda. 12 Ramka fotografii stoj cej na biurku: wyra ne odciski palców zmarłego sir Gordona Bedforda, pani Judyty Bedford i panny Agnes White. 13 Pióro wieczne, powierzchnia biurka, otwarty maszynopis, lampa na biurku - posiadaj wył cznie odciski zabitego sir Gordona Bedforda. 14 LISTY:

43


a) list numer l, mówi cy o oszustwach finansowych, posiada lady palców sir Gordona Bedforda. UWAGA: s to jak gdyby odci ni te lady bezwładnej r ki. Zbyt mocne w niektórych partiach, w innych zbyt słabe (by mo e, dokonane po mierci G. Bedforda); b) list numer 2 znaleziony pod maszynopisem, nie posiada adnych odcisków palców. UWAGA: na czcionkach wida , e przejechano po nich szmatk , to znaczy, e list został wytarty dokładnie. Wydaje si , e uwaga ta mo e dotyczy listu pierwszego tak e, ale został on napisany na bardzo ju startej ta mie maszynowej i st d minimalna ilo farby, co nie pozwala dokładnie stwierdzi , czy tak było. UWAGA OGÓLNA: Wydaje si , e chocia oba listy napisano na jednej i tej samej maszynie do pisania, ale dokonano tego za pomoc dwu ró nych ta m maszynowych. List numer 2 napisano na nowej ta mie, a list numer l - na starej i wytartej. Oczywi cie mo e to by ta sama ta ma, inaczej zu yta w dwu miejscach, chocia nie wydaje si to prawdopodobne, bo stopie zu ycia jest bardzo ró ny, a maszyna „Underwood" automatycznie zmienia bieg ta my, tak e raz pisze ona do ko ca w lewo, a potem do ko ca w prawo. Uwag t dodajemy na wypadek, gdyby mogła ona by przydatna w ledztwie, chocia nic nale y to oczywi cie do działu bada daktyloskopijnych... Pozdrowienia. Trzymaj si , Ben... (podpis) Parker uniósł głow . - To wszystko... - wyj ł z kieszeni kopert , a z niej oba listy. Poło ył je przed sob na stole. - Tak, on ma racj . Jeden list napisany jest na bladej, słabo ju odbijaj cej ta mie, a drugi na zupełnie nowej... - Trzeba to sprawdzi ... - Alex wstał. - Doskonale pracuje wasze laboratorium... Ale jak ja tego mogłem nie zauwa y ?... - Ruszył ku drzwiom. Najwyra niej nie obudziłem si jeszcze. - Zatrzymał si i powiedział do id cego za nim przyjaciela: - Słuchaj, czy mo na b dzie dosta w tym domu fili ank mocnej kawy? - Kawy? Chyba tak... Co prawda w przepisach słu bowych nie ma nic na temat pojenia i karmienia urz dników policyjnych w domach, gdzie popełniono zbrodni , ale... - Ale b d co b d działamy tu w interesie gospodarza, a wła ciwie w interesie jego pami ci... - potarł dłoni czoło. - Zaczynam bełkota , jak widzisz. Popro o kaw , a nade wszystko o to, eby przyniosła nam j ta przystojna panienka, z któr przed chwil rozmawiał w hallu twój nieoceniony sier ant Jones. Jest to zapewne panna Agnes White, której odciski palców odkrył nasz daktyloskop na sprz tach domowego u ytku. - Tak, to ona... - Parker skin ł głow . Podszedł do drzwi prowadz cych z jadalni do hallu i otworzywszy je, powiedział: - Ach, dobrze, e panienka tu jest... Mam nadziej , e w tym domu mo na b dzie dosta dwie fili anki mocnej kawy, prawda? Joe u miechn ł si , słysz c spłoszone:

44


- Tak jest, prosz pana! - Nast piły szybkie kroki, co białego mign ło w szparze drzwi i znikn ło. Parker, z r k na klamce, powiedział do drugiej, niewidzialnej postaci w hallu: - Kiedy kazałem wam pilnowa wej cia do domu, Jones, nie miałem na my li tak cisłego przestrzegania rozkazów. Nie musicie trzyma za r k nikogo z domowników, nawet je eli jest to przystojna, miła panienka w białym czepeczku... Istniej inne sposoby powstrzymywania ludzi od ucieczki... - Tak jest, szefie... - W głosie Jonesa najwyra niej zabrakło za enowania. Ale, z drugiej strony, szefie, Agnes opowiedziała mi mas o tych... - zni ył głos i Joe zauwa ył go w drzwiach, gdy sier ant pochylił si ko cz c półgłosem: - o tych Bedfordach. Niejedno si tu działo ostatnio, szefie, przed naszym przybyciem... - Hm... - Parker chrz kn ł. - W takim razie trzymajcie j w dalszym ci gu za r k , a pó niej pogadamy. Przypilnujcie tylko, jak przyrz dzi nam dzisiaj kaw . Ostatnio jeden z domowników wypił fili aneczk , w której było troch za wiele cyjanku potasu... - Och, nie ma obawy, szefie... - Sier ant Jones skromnie spu cił oczy. - Agnes nie zrobi nam tego. Jeste my, je eli wolno u y takiego zwrotu, w przyja ni... I nawet postanowili my razem pój do kina w chwili, kiedy i ona, i ja b dziemy wolni od pracy. - ycz powodzenia... - powiedział Parker sucho. - A tak e tego, eby wpuszczono was, sier ancie, na film nie dozwolony dla młodzie y... - Mrugn ł porozumiewawczo. - Co mówi ta mała? - e sir Gordona Bedforda na pewno zamordowali. Ona twierdzi, e to nie był człowiek, który by popełnił samobójstwo... Mówi, e oni wszyscy tu ugotowaliby go w ły ce wody, gdyby si nie bali. I mówi, e widocznie które z nich w ko cu nie wytrzymało... - Hm... - Parker skin ł głow . - Porozmawiamy jeszcze o tym. Na razie uwa ajcie na tych tam... - Wskazał palcem sufit. - Nikt nie ma prawa wyj z tego domu bez mojego osobistego zezwolenia, rozumiecie? - Oczywi cie, szefie... Jones błysn ł raz jeszcze z bami i znikn ł, zamykaj c cicho za sob drzwi. Alex otworzył drzwi do gabinetu i zbli ył si do maszyny do pisania. Szybko przesun ł palcem ta m , a potem przewin ł j na powrót. - Twoje laboratorium ma absolutn słuszno ... - Wkr cił papier i napisał: TO JEST ZUPEŁNIE NOWA TA MA, NA KTÓREJ. NAPISANO DOPIERO KILKADZIESI T SŁÓW... Wstał. Potem cofn ł ta m . Na gładkiej, ciemnej powierzchni wst ki biegły litery: ...Nie mog ju dłu ej. Stan łem na drodze miło ci dwojga ludzi... Alex przesun ł ta m do ko ca listu. Tu za nim rozpoczynał si tekst napisany przez niego samego przed chwil .

45


- Poniewa oba listy napisano na tej maszynie, a na tej ta mie tylko ten jeden, wi c musimy doj do jak e prostego wniosku, e tamten list został napisany wcze niej. Poniewa na maszynie jest masa odcisków palców sir Gordona, i to zrobionych niedawno, nale y przyj , e to on napisał ten list samobójczy... to znaczy, krótko mówi c, e usun ł si z drogi swojej ony i jakiego innego człowieka, którego szanował... - Tak... - Parker skin ł głow . - Na fili ance, któr trzymał w r ce, i na rozbitym spodeczku te s tylko jego lady, je eli nie liczy wcze niejszych ladów pokojówki, która najprawdopodobniej zmywa naczynia i ustawia przy expresie... To samo z piórem, maszynopisem i tak dalej. Szkoda tylko, e nie ma jego odcisków na klamce od drzwi do hallu, chocia wszedł przecie nimi... A najgorsze jest to, e nie ma jego odcisków na expressie, chocia musiał sobie przecie sam przyrz dzi kaw , je eli si ni otruł. No i ten drugi list... - I fakt, e na tej ramce... - mrukn ł Alex - jest tak e odcisk palca pani Judyty Bedford... My l , e chyba najwy szy czas wypi kaw i porozmawia z tymi lud mi. Przyszło mi do głowy... - urwał. - Co? - zapytał Parker. Ale Joe potrz sn ł tylko swoj jasn , krótk czupryn . - Nie bawmy si w proroków - powiedział cicho. - W ka dym razie wydaje mi si , e troch tu jest rzeczy, z którymi b dziemy mieli nieco zmartwie ... Ale mo e kto sam przyzna si do winy? - U miechn ł si . - Miejmy nadziej , e tak spojrzał na zegarek. - Jestem tu ju od pół godziny i nie robi nic innego, tylko odnajduj ci gle wraz z tob nowe, nie powi zane zupełnie fragmenty. Na razie to wszystko jest tak chaotyczne, e trudno nawet zapami ta , co do czego nale y... Pół godziny, mój Bo e... Zaraz zapewne zadzwoni który z twoich zwierzchników. Prawdopodobnie wydaje im si , e pół godziny to cała masa zbytecznego czasu, który zmarnowałe , zamiast schwyta przest pc . Urwał, bo rozległo si pukanie do drzwi. - Kawa ju jest, szefie... - powiedział sier ant Jones, wskazuj c palcem za siebie. - Gdzie j poda ? - Do jadalni. - Parker szybko podszedł do drzwi ł cz cych jadalni z gabinetem, lecz Alex wymin ł go i wszedł pierwszy. - Dzie dobry... - odpowiedział na zr czne dygni cie, którym stoj ca w drzwiach hallu pokojówka przywitała jego pojawienie si . - Mo e panienka łaskawie postawi to wszystko o tam, na stole... - wskazał tac , któr trzymała w r kach. - O, i kanapki s ! Zupełnie zapomniałem o jedzeniu, a przecie nie jadłem jeszcze dzisiaj niadania... Parker wsun ł si za nim i uwa nie ledził ruchy pokojówki, która postawiła tac na stole, zdj ła z niej przygotowany ju talerz z kanapkami, dwie fili anki i dzbanek, który dymił rozsiewaj c ostry, miły zapach. Wzi ła tac , dygn ła znowu bez słowa i lekko zarumieniona ruszyła ku drzwiom. - Chwileczk ... - Joe podszedł do stołu i uniósł pokryw , któr nakryte były kanapki. - A có to za wspaniało ci... - Czy mam jeszcze co poda , prosz pana? - szepn ła rumieni c si jeszcze bardziej.

46


- Och, nie. To nam najzupełniej wystarczy... Ale mo e panienka zostanie tu na chwil , dobrze? Chcieliby my ustali z panienk par drobiazgów... - Tak jest, prosz pana... Joe usiadł i nalał sobie kawy. - Bierz, na miło bosk ! - powiedział do Parkera, który powoli podszedł do stołu. - A panienka dlaczego nie siada? Nie jeste my tu przecie go mi pa stwa Bedford, prawda?... Prosz bardzo... - Wstał i odsun ł dla niej krzesło. Po lekkim wahaniu podeszła i usiadła na brze ku krzesła, spuszczaj c nadal oczy i ciskaj c uchwyty tacy, któr ostro nie poło yła przed sob na stole. - Panna Agnes White, prawda? - zapytał Joe bior c kanapk . - Tak, prosz pana... - Otó , panno White, jak pani doskonale wie, wydarzył si tu tej nocy tragiczny wypadek i chcieliby my usłysze od panienki odpowied na par pyta . Czy panienka dobrze pami ta, co robiła wczoraj w ci gu całego dnia? - Chyba tak, prosz pana... - powiedziała Agnes White i Joe, który unosz c do ust kanapk przygl dał si jej uwa nie, zauwa ył, e rumieniec powoli schodzi z jej twarzy. Dziewczyna zbladła. - Słucham pana...

47


Rozdział 6 SPOSTRZE ENIA PANNY AGNES WHITE Joe poci gn ł jeszcze łyk kawy. - Znakomita... - powiedział z uznaniem. - Czy panienka sama j parzyła? - Tak, prosz pana... Oczywi cie, prosz pana... - Uniosła po raz pierwszy oczy. Było w nich lekkie zdziwienie, poł czone z ciekawo ci . Ale było w nich poza tym co jeszcze, mo e lek, a mo e jakie inne uczucie, którego Alex na razie nie umiał okre li . - Pytam tylko dlatego, e nie mog zrozumie , dlaczego sir Gordon Bedford, posiadaj c w domu osob , która tak znakomicie umie zaparzy kaw , przyrz dzał j sobie sam na expressie. - O, to wcale nie takie trudne do zrozumienia, prosz pana. Sir Gordon zawsze pracował w nocy i zwykle wtedy bywał sam. Trudno mu było budzi po północy mnie albo kuchark , bo przecie pracujemy obie od witu, wi c zainstalował sobie express w gabinecie. On pijał bardzo wiele kawy, prosz pana. Miał niskie ci nienie i lekarze mu nawet zalecali, eby to robił. Tak powiedział kiedy , prosz pana, kiedy pani Judyta zapytała go przy obiedzie, jak potrafi pi tyle kawy codziennie. Słyszałam, bo akurat podawałam... Potrz sn ła z przekonaniem główk . Wida było, e przypomina to sobie wszystko dokładnie. Miała naprawd pi kne, zupełnie złote włosy, zwini te z tyłu głowy w wałek. Dawały one l ni c , gładk opraw licznej twarzyczce o du ych, spokojnych, niebieskich oczach, Wła nie - pomy lał Alex. - Ale czy naprawd spokojnych? - Wi c sir Gordon Bedford był, jak to si mówi, człowiekiem mocnych nałogów, prawda? - Och nie, prosz pana! - Potrz sn ła energicznie główk . Ruch ten był bardzo wdzi czny. Joe spojrzał na ni z sympati . Była na swój sposób urocza. Wysoka, silna, ładna i tak absolutnie zdrowa psychicznie, jak tylko zdrowe potrafi by dziewcz ta wychowane w górskich wioskach. - Panienka pochodzi ze Szkocji, prawda? Gdzie z okolic Loch Shaerne? U miechn ł si widz c jej zdumienie. - Tak, prosz pana. A sk d pan wiedział? - Akcent... - szepn ł Joe i u miechn ł si do niej. Odpowiedziała lekkim u miechem i zarumieniła si . Potem jak gdyby cie przemkn ł po jej twarzy i spowa niała. Spostrzegłszy nieco zgorszone spojrzenie Parkera powiedział szybko: - Ale mówili my o sir Gordonie Bedfordzie. Wi c panienka twierdzi, e nie miał specjalnych nałogów, tak? - Poza kaw to chyba nie, prosz pana. Nie pił, nie palił, nawet bardzo nie lubił, kiedy kto pił albo palił w jego obecno ci. Pan Cyril musiał zawsze wychodzi z fajk do ogrodu, kiedy sir Bedford był tutaj, albo te odchodził do swojej sypialni, eby mu dym nie przeszkadzał. Sir Gordon nie znosił nawet piwa w domu... Mówił, e alkohol to najwi ksza kl ska ludzko ci, tak samo jak tyto , prosz pana..

48


Joe mimo woli powstrzymał dło , któr si gał do kieszeni po swoje nieodł czne pudełko Gold Flake'ów. - A jak panienka my li? Czy miał słuszno ? - Chyba tak, prosz pana. Chocia ja nawet lubi , jak m czyzna czasem co wypije i zapali fajk . Mój tatu to fajki z ust nie wyjmował, a kiedy umarł, to mu j mama po kryjomu do trumny wło yła, bo powiedziała, e nie wyobra a sobie, jak si bez niej na tamtym wiecie obejdzie... A wypi te lubił.. I był przecie bardzo porz dnym człowiekiem. Nigdy nikt do niego nic nie miał ani on do nikogo... - Urwała. - Ale sir Gordon my lał inaczej... Nie yje ju , biedaczek, wi c niech mu tam b dzie... - Prze egnała si mimo woli. - Panienka jest katoliczk , tak? - Tak, prosz pana, jak wszyscy w naszych stronach. - Kucharki nie ma w domu, prawda? - zapytał Joe niespodziewanie. - Nie, prosz pana. Jej syn jest w wojsku i zachorował. Jest w lotnictwie i zatruł si czym , jakimi oparami benzyny, zdaje si ... Pojechała do niego przedwczoraj, ale wczoraj dzwoniła, e ju mu jest lepiej, i jutro ma wróci ... - Wi c w ci gu tych dwu dni panienka sama zajmowała si gotowaniem i gospodarstwem, tak? - Niby tak... - Dziewczyna zastanowiła si . - Miałam wolne całe popołudnie sobotnie, tylko po kolacji musiałam pozmywa , przygotowa sypialnie do snu i sprz tn troch . Wczoraj to ju cały dzie pracowałam, ale te nie sama. - A kto zajmował si przyrz dzeniem i podaniem sobotniej kolacji, je eli kucharka wyjechała, a panienka miała wolne? - Bo, widzi pan, prosz pana, sir Gordon Bedford to w ogóle był troch staro wiecki... to znaczy, przepraszam bardzo... - Nic nie szkodzi... - Alex zach caj co kiwn ł głow . - Niech panienka mówi tak, jak si panience wydaje najdokładniej, a nie najuprzejmiej dla chlebodawców. Tym razem dziewczyna u miechn ła si ledwie dostrzegalnie, jak gdyby z wdzi czno ci , i pochyliła lekko głow . - To znaczy, prosz pana, chciałam powiedzie , e sir Gordon uwa ał, e kobiety, które nie umiej dobrze gotowa i same nie potrafi obsługiwa m czyzn, nie s w pełni kobietami. Lubił, kiedy pani Sylvia schodziła do nas, do kuchni, i przygotowywała obiad z kuchark . A kiedy miały my czasem obie wychodne, wtedy pani Sylvia i pani Judyta same gotowały i podawały do stołu. I to si sir Gordonowi najlepiej podobało, bo mówił, e nic mu tak nie smakuje, jak to, co mu przyrz dza własna ona... - Urwała, potem dodała z namysłem: - I ja my l , prosz pana, e on miał troch racji, bo kobieta, nawet jak ma bardzo bogatego m a, takiego jak sir Gordon, to te powinna sama dba o niego. - A pani Sylvia lubiła to? - Nie wiem, prosz pana. Jestem tylko pokojówk i pani Bedford nie zwierzała mi si przecie z takich rzeczy... Ale nie mog powiedzie , eby to najbardziej lubiła. W ogóle nie lubiła gotowania, chocia zupełnie nie le umie gotowa ... To tylko pani Judyta mówi, e pani Sylvia nawet kawałka chleba nie potrafi posmarowa ...

49


- Wi c lubili sp dza weekendy w rodzinnym gronie i sp dzali czas jak doskonała, kochaj ca si rodzina? - Nie wiem, czy lubili, prosz pana. W ka dym razie sir Gordon lubił takie sp dzanie czasu na pewno, a nikt mu si przecie nie mógł sprzeciwi . Wi c w ko cu mo e to na jedno wychodzi: lubili czy nie lubili, robili tak, jak sobie sir Gordon yczył. I nie mo na si dziwi , bo on przecie był tu gospodarzem, a wszyscy inni byli od niego zale ni. - Tak... - Joe kiwn ł głow ze zrozumieniem, jak gdyby sam nic innego w yciu nie robił, tylko sp dzał wszystkie weekendy z rodzin Bedfordów. - A obie panie nie lubiły si , co? Jak panienka my li? Pokojówka otworzyła szybko usta, ale potem zreflektowała si jeszcze szybciej i zamkn ła je. Spojrzała na obu siedz cych naprzeciw niej m czyzn z lekkim wyrzutem. Potrz sn ła niepewnie głow . - Bardzo panów przepraszam, prosz panów, ale ja przecie tutaj pracuj i je eli wolno mi zauwa y , to mnie nie wypada mówi o tych ludziach ani o tym, co si dzieje w domu i co kto my li tutaj albo mówi o innych... - Bardzo słusznie - przytakn ł Joe z powag . - Uwa am, e ma panienka absolutn racj . Nie nale y wynosi brudów z domu, w którym si pracuje. Ale musimy wszyscy pami ta , e człowiek, który był pracodawc panienki, został najprawdopodobniej zamordowany kilka godzin temu. I to jedynie ma w tej chwili znaczenie. Nie jeste my przekupkami, które przyszły, eby zbiera plotki, ale znajdujemy si tu po to, eby odnale morderc i odda go w race sprawiedliwo ci. I tylko dlatego damy wszystkich informacji, jakie mo emy otrzyma . Na pewno panienka sama to dobrze rozumie, prawda? Ale Agnes Wbite zdawała si nie słysze jego ostatnich słów. - Zamordowany... - szepn ła. Zerkn ła na drzwi gabinetu i w oczach jej pojawił si nagły ł k. - Ja tak sobie od razu pomy lałam, ale potem, kiedy ci mundurowi policjanci, którzy przyjechali najpierw, powiedzieli, e znale li list samobójczy, to pomy lałam, e jednak... A teraz pan znowu mówi to, co ja my lałam najpierw... - Ale dlaczego panienka pomy lała od razu, e sir Gordon został zamordowany? Po tym pytaniu nast piła absolutna cisza, któr przerwał Parker, pocieraj c zapałk o pudełko. Dziewczyna nie poruszyła si . Zdawała si zbiera my li. - Nie wiem... - powiedziała wreszcie bezradnie. - Kiedy pan tak zapytał, to musz powiedzie , e naprawd nie wiem. On... on chyba był z tych, o których wiadomo, e sobie nie odbior ycia... A oni go chyba wszyscy nienawidzili, wi c to mi si tak skojarzyło... - Urwała i zatkała sobie dłoni usta. - Co ja mówi , głupia? - Spojrzała na Alexa z l kiem, ale Joe, jak gdyby nie dosłyszawszy jej ostatnich słów, zmienił nagle temat. - Pytałem panienk o to, kto przyrz dzał w sobot kolacj , a chciałbym jeszcze zapyta , kto sprz tał w niedziel po południu? - Ja, prosz pana... - Czy panienka była w gabinecie sir Gordona. - Tak, prosz pana. - I co panienka tam robiła?

50


- Odniosłam zmyte fili anki i spodki, prosz pana, i wło yłam je do tej skrytki, gdzie stoi express. - Która to mogła by godzina? - Mo e pi ta, a mo e pół do szóstej po południu, prosz pana. - A pó niej ju panienka tam nie wchodziła? Skin ła potakuj co głow . - Weszłam jeszcze po kolacji, prosz pana... - Tak? O której? - Pewnie była ju jedenasta albo mo e nawet troch pó niej... - A co panienka robiła tam o tak pó nej porze? - Weszłam, bo po kolacji sir Gordon z panem Cyrilem, to znaczy ze swoim bratem, poszli łowi my do ogrodu. A ja sko czyłam zmywanie i chciałam si ju poło y . Miałam jeszcze dwie fili anki do odniesienia i chciałam zobaczy , czy jest dosy cukru w cukierniczce, bo wiedziałam, e sir Gordon b dzie pracował przez cał noc... - Sk d panienka o tym wiedziała? Czy sir Gordon, powiedział o tym panience? - Tak... to znaczy, nie... Przy kolacji, kiedy byłam w jadalni, powiedział do pana Roberta, to znaczy da pana Reutta, swojego sekretarza, e prosi go na siódm rano do siebie, a pana Cyrila te ze zdj ciami... I e teraz pójdzie łapa my, a potem popracuje troch ... - Chwileczk ... - Alex uniósł r k , eby powstrzyma jej słowa i nie zgubi tego, o co chciał zapyta . - O jakie zdj cia chodziło? - Nie wiem dobrze, prosz pana... Ale pan Cyrii ma tam na górze obok swojej sypialni ciemni fotograficzn i zawsze robi zdj cia dla sir Gordona.., Same my... Okropne, prosz pana, bo robione z bliska i maj takie łby jak konie, tylko okropne... A si boj na to patrze ... A na pewno pan Cyril i pan Robert mieli przygotowa wszystko dla sir Gordona, bo przecie sir Gordon razem z pani Sylvi miał dzisiaj wieczór odlecie do Ameryki, eby wygłosi odczyt... - Rozumiem... Ale wró my jeszcze do wczorajszego wieczora. Wi c panienka zrozumiała, e sir Gordon b dzie pracował w nocy, i odniosła panienka fili anki do barku obok expressu, a tak e zajrzała panienka, czy jest dosy cukru. I co? Było dosy cukru? Dziewczyna u miechn ła si , ale zaraz spowa niała. Najwyra niej rozbawił j fakt, e policja chce si dowiedzie , czy było dosy cukru. Wszystko to Joe z łatwo ci wyczytał z jej twarzy, zanim podj ła temat. Ale to, co powiedziała, było dla niego zaskoczeniem. - Tak, cukru było dosy , wi c rozejrzałam si , czy czego nie trzeba. Z mojego okna w suterenie wida dobrze to miejsce, gdzie panowie łowili my na ten ekranik wczoraj, wia wiedziałam, e sir Gordon zaraz nie wróci. A on, prosz panów, tak jak lubił bardzo czyste i wie e powietrze w pokoju, tak samo nie znosił, kiedy si przy nim otwierało okna... Miał okropny ischias... i raz widziałam go, kiedy go zawiało... Wtedy chodził o kulach... Nie mógł ule e w łó ku, a ka dy ruch sprawiał mu ból... Mówił, e najmniejszy przeci g mo e go poło y od razu... Dlatego kazał zawsze, eby wietrzy tylko wtedy, kiedy go nie ma w pokoju. Alex zmarszczył brwi.

51


- Chwileczk ... - powiedział szybko, rzucaj c Parkerowi krótkie spojrzenie, którego Agnes White zapewne nie spostrzegła. - Wi c panienka weszła do gabinetu, wstawiła fili anki do barku obok expressu, a potem co panienka zrobiła? - Podeszłam do okna, odsun łam stor i otworzyłam okno na cał szeroko . Wietrzyłam tak mo e z pi minut, a potem zamkn łam je i wyszłam chyba... Tak, potem to ju wyszłam... - A czy panienka zawsze nosi przy sobie ciereczk do kurzu? - Tak czasem, prosz pana. Zale y, co robi i o której to jest godzinie. - A wtedy w gabinecie miała pani ze sob ciereczk ? - Nie, prosz pana. Byłam tylko w sukience i bez fartuszka. Wiedziałam, e nikogo ju nie spotkam, bo obie panie i pan Reutt poszli na gór , a sir Gordon i pan Cyril byli w ogrodzie. St d wiem, e nie miałam ciereczki, bo niosłam przecie fili anki. Zreszt nie miałam po co jej bra z sob . - Rozumiem... A czym w takim razie wytarła panienka klamk okna po wywietrzeniu? Dziewczyna potrz sn ła głow . - Nie rozumiem, prosz pana. - Pytam... - powiedział Alex powoli, nie spuszczaj c z niej oczu - czym panienka wytarła klamk , któr zamyka si okno w gabinecie sir Gordona? Bo przecie wytarła j panienka, prawda? Agnes White spojrzała na niego z niedowierzaniem i potrz sn ła głow . - Nie, prosz pana. Na pewno nie wycierałam... Dlaczego miałabym wyciera ? Przecie nie była brudna. Poza tym u nas si klamek nie wyciera, tylko czy ci proszkiem. - No, ale mogła to panienka zrobi odruchowo... - Ale przecie nie miałam ze sob niczego, czym bym wytarła... Na pewno, prosz pana, nie wycierałam... - A mo e... - zapytał Joe szybko - panienka pracuje w gumowych r kawiczkach, eby nie niszczy r k? - Tylko przy sodzie i przy kwasach, prosz pana... S takie specjalne roboty kuchenne, do których si je wkłada. Ale nie miałam ich na r kach chyba ze dwa tygodnie... Mo e one i s praktyczne, ale kiedy si je nosi, traci si czucie w palcach i gorzej si pracuje... - Wi c panienka mogłaby zezna pod przysi ga, e panienka po zamkni ciu okna wczoraj wieczór nie wytarła go? - W głosie jego było takie napi cie, e Agnes White spojrzała na niego z przestrachem. Ale po chwili wyprostowała si na krze le. - Tak, prosz pana. Mogłabym to chyba zezna pod przysi g . Nawet na pewno bym mogła. Joe wstał, podszedł do okna, zawrócił, a potem Spojrzał na ni i u miechn ł si . - Czy sir Gordon wspominał kiedykolwiek przy panience, e przechowuje w szafce na stole cyjanek potasu? - O tak, prosz pana. Wszyscy byli my uprzedzeni, a przede wszystkim kucharka i ja. Specjalnie zeszedł do nas jeszcze dwa lata temu, kiedy przywiózł ten cyjanek, i powiedział, e chocia słoik jest zamkni ty w szafce na klucz, to

52


jednak zawsze mo e by tak, e która z nas mogłaby si z nim zetkn . Powiedział, e nawet najl ejsze dotkni cie słoika mo e zostawi na palcach osad, który spowoduje mier , je eli si człowiek dotknie potem jedzenia albo przytknie palce do ust. Kiedy wyje d ał, zawsze zamykał gabinet na klucz. A kiedy był tutaj, zawsze trzymał słoik zamkni ty na klucz w szafce... - I nikt inny nie miał klucza ani do gabinetu, ani do szafki? - Nie. Wszystkie klucze zapasowe s w domu, ale pani Judyta ma je gdzie schowane. - Rozumiem. A teraz chciałbym wróci do tego pytania na temat obu pa . Wi c panienka s dzi, e pani Judyta Bedford nie lubi swojej bratowej? - Tego nie powiedziałam, prosz pana. Ale je eli mam by szczera i powiedzie panom w zaufaniu, to pani Judyta chyba nikogo nie lubi poza panem Cyrlem. Bo ona jest bardzo nieszcz liwa, prosz panów. Albo mo e si jej zdaje, e jest nieszcz liwa? Bo przecie czego mo na wymaga wi cej od ycia, kiedy si jest osob ju niemłod i nie bardzo ładn , a ma si m a o wiele młodszego i takiego pi knego w dodatku m czyzn , jak pan Cyril?... Alex, który słuchaj c jej, przygl dał si pozornie kredensowi, ale w rzeczywisto ci obserwował j bardzo pilnie, dostrzegł, e dziewczyna znowu si zarumieniła. Siedziała teraz zupełnie wyprostowana, a jej złote włosy, prosty nos i wysokie, silnie rozwini te piersi czyniły j podobn do pos gu młodej bogini z owego najsurowszego, archaicznego okresu sztuk greckiej. Była naprawd bardzo pi kna w tej chwili - A czy pan Cyril Bedford jest człowiekiem równie zamo nym jak jego brat? zapytał, eby co powiedzie . - Chyba nie, prosz pana. Co prawda niby nic o tym nie mog wiedzie , ale zawsze co si przecie wie, kiedy si yje z lud mi na takim odludziu. Pan Cyril to panom pewnie sam potrafi dokładnie powiedzie , ale mnie si zdaje, e on miał tylko tyle, ile mu brat dawał... - To mo e pani Judyta nie lubi pani Syhai dlatego, e sama jest on biednego brata, a tamta on bogatego? Tak te przecie bywa... - Nie wiem, prosz pana... - A jak płyn ło tu ycie pomi dzy pobytami sir Gordona i pani Sylvii? - Bardzo nudno... - powiedziała Agnes szczerze. - My l , e nie tylko dla mnie. Oni oboje, to znaczy pan Cyril i pan Judyta, te prawie nie wychodz , jeszcze mniej ni ja albo kucharka. Pan Cyril zawsze albo siedział przy tych daliach w ogrodzie, bo on jest zamiłowanym ogrodnikiem i wyhodował tu u nas tak bardzo wczesn odmian , któr wida , o tam, przez okno... a ja mu troch w tym pomagałam... - znowu twarz jej okrył lekki rumieniec - bo jestem ze wsi i lubi pracowa przy ziemi... Albo pan Cyril siedział w ciemni i wywoływał zdj cia i powi kszał... A pani Judyta zajmowała si domem, gospodarstwem i cz sto chodziła z kuchark po zakupy. Ani razu, jak tu jestem trzy lata, nie wyjechali nawet nigdzie. A pan Cyril to chyba nawet do ródmie cia nigdy nie wyjechał ani nie poszedł. Nawet krawiec tu do niego przychodzi, kiedy jest potrzebny... Czasem tylko pan Cyril wyjdzie do fryzjera i na spacer po okolicy... to wszystko... - A go ci nie przyjmowali adnych? - adnych, prosz pana...

53


- Hm... Wi c panienka miała przedwczoraj po południu wychodne, tak? - Tak, prosz pana... - I gdzie panienka była? W kinie? - Tak, prosz pana. Joe szybko uniósł spojrzenie. Zauwa ył, e Parker' tak e spojrzał z zainteresowaniem na dziewczyn . Widocznie i jego ucho, posiadaj ce do wiadczenie, które płyn ło z tysi cy przesłucha , wyłowiło fałszyw nutk w tonie, którym wypowiedziane zostały te trzy proste słowa. - Na jakim filmie? - Na... na... - Agnes White zaci ła usta. Najwyra niej nie umiała dobrze kłama albo nie spodziewała si tego pytania i zaskoczyło j . Spu ciła głow . - Co si panience stało? - zapytał Alex wstaj c. - Nic... nic zupełnie... Podszedł ku niej blisko, uj ł j pod brod i uniósł jej twarz ku wiatłu. Po policzkach dziewczyny spływały łzy. - Nie była panienka w kinie, prawda? - zapytał łagodnie. - Nie byłam - szepn ła tak cicho, e raczej zrozumiał ruch jej warg, nie słysz c d wi ku słów. - A gdzie panienka była? Potrz sn ła głow w milczeniu i zakryła oczy dło mi. Zacz ła łka cicho. Joe rzucił na Parkera zaintrygowane i nieco bezradne spojrzenie. - Prosz si uspokoi - powiedział szef policji. - Przecie nie chcemy panience zrobi nic złego. Chcemy tylko dowiedzie si , co robili domownicy w ci gu ostatnich kilkudziesi ciu godzin. A panienka jest przecie domownikiem... Agnes White przestała płaka , ale usta jej nadal dr ały, kiedy odpowiedziała: - Kiedy ja... ja nie mog panom powiedzie , gdzie byłam... Umilkli wszyscy troje: dziewczyna o jasnych włosach, ubrana w przepisowy strój pokojówki, załzawiona i rozdygotana, i dwaj m czy ni stoj cy po obu stronach jej krzesła, nie umiej cy przez chwil da sobie rady z nieprzewidzianym zupełnie przebiegiem przesłuchania. Nagle Joe pochylił si ku niej i zapytał półgłosem: - Niech mi panienka powie szczerze... Czy panienka była u lekarza? Gdyby powiedział jej, e zmarły sir Gordon Bedford za chwil wejdzie ywy i zdrów do pokoju, nie wywarłoby to chyba na niej wi kszego wra enia. - To... to pan wiedział? Sk d pan mógł wiedzie ? - patrzyła na niego z szeroko otwartymi ustami, nagle przemieniona w mał dziewczynk wiejsk , skonfrontowan z czym , czego absolutnie nie jest w stanie zrozumie . - Tak sobie pomy lałem... - powiedział Alex i pogłaskał j zupełnie niespodziewanie dla samego siebie po głowie. - Biedactwo... prosz pomy le , e ten tu obecny pan Parker mógłby by przecie ojcem panienki, a ja tak e byłem ju ołnierzem, kiedy panienka nosiła jeszcze koszul w z bach... Obawiała si pani, e mo e pani mie dziecko, czy tak? Dziewczyna bez słowa skin ła głow . - I obawy były bezpodstawne?... Znowu skinienie głow .

54


- No, to znakomicie... - Joe odetchn ł z ulg . - I co panienka ma zamiar teraz zrobi ? Wyjecha st d? - Tak! - powiedziała z nagł energi . - Wróc do domu... - Ma panienka tam kogo ? - Tak... - Znowu łzy zakr ciły si w jej oczach. - Narzeczonego... On... on jest monterem samochodowym. Oboje zbieramy na mały warsztat naprawy, on tam, a ja tu. Powiedzieli my sobie, e kiedy b dziemy mieli dosy na ksi eczce, wtedy si pobierzemy... - Spojrzała t po w okno. - A teraz sama nie wiem, co b dzie. Rok go nie widziałam... Miałam wła nie jecha za dwa tygodnie na urlop do domu... - No to pojedzie panienka wcze niej... - Joe u miechn ł si do niej. - Jako to b dzie. Niedobrze jest, kiedy młoda dziewczyna za długo mieszka sama w wielkim mie cie... - O tak, prosz pana, bardzo niedobrze... - powiedziała Agnes White. Na jej twarzy pojawił si wyraz przera enia. - Ale panowie przecie nigdy nikomu nie powiedz , e ja... - Jeste my zwi zani tajemnic urz dow - powiedział Parker uroczy cie - i mamy obowi zek tak samo pilnie strzec osobistych tajemnic ka dego obywatela, jak jego mienia. - To dobrze. - Dziewczyna odetchn ła gł boko. Otarła łzy i poprawiła czepeczek, potem wstała. Spojrzała wyczekuj co na Alexa, który u miechn ł si prawie niedostrzegalnie. Chocia tak wiele wiedział o kobietach, zawsze zdumiewały go. Ta dziewczyna wcale nie była tak zrozpaczona, jak chciała by . Była młoda, zdrowa i samotna. Nie takie rzeczy działy si przecie w zapadłych, górskich włoskach Szkocji. Nie miała prawdziwego powodu do zmartwie . Pojedzie do narzeczonego, wyjdzie za niego za m i b d yli szcz liwie do ko ca dni swoich... Tak, o ile Agnes White wie o zabójstwie sir Gordona Bedforda tylko tyle, ile im powiedziała, e wie. - Jeszcze jedno... - powiedział wci u miechaj c si . - Na pewno panienka le sypiała ostatnio, co? Czy zeszłej nocy te panienka pó no usn ła? Pewnie rozmaite my li nie dały tak łatwo zmru y oczu, co? - Tak, ci gle chodz niewyspana, to prawda, prosz pana... A wczoraj to chyba zasn łam o pół do trzeciej... - Tak? A czy spała pani, kiedy sir Gordon i jego brat wracali z polowania na my? - Le ałam ju w łó ku i miałam zgaszone wiatło, ale słyszałam, kiedy zamykali za sob drzwi wej ciowe, a potem półgłosem rozmawiali w hallu. Pan Robert te był z nimi, zdaje si . A pó niej pan Cyril z panem Robertem poszedł na gór , a sir Gordon do swojego gabinetu. Jego gabinet jest akurat nad moim pokojem i słyszałam, jak chodził przez chwil , a potem usiadł i zacz ł pisa na maszynie... A potem chyba zasn łam... - Tak... - Alex potarł czoło dłoni . - A potem panienka zasn ła... - Spojrzał na ni . No, to dzi kujemy panience licznie. I je eli mo na, to poprosimy jeszcze o dwie kawy. My te mało spali my tej nocy, a czeka nas cała masa roboty...

55


- Tak, prosz pana. Zaraz przynios , prosz pana. - Agnes dygn ła. Chocia miała jeszcze lekko zaczerwienione oczy, nikt nie zgadłby, e przed paroma minutami prze ywała tak dramatyczne chwile; - I prosz pami ta o jednym... - dodał Parker. - e my niczego nie pami tamy z tego, co wiemy o panience, a panienka nie powtórzy nikomu z domowników niczego z tego, o czym rozmawiali my. Tak? - Och tak, prosz pana! - W takim razie... - Alex podszedł ku niej i zni ył głos, ale mówił dobitnie i dziewczyna mimo woli pochyliła głow potakuj c po ka dym jego słowie - prosz powiedzie nam, jak si układały stosunki pani chlebodawców. Mamy powody, eby przypuszcza , e pani Sylvi Bedford mogło ł czy co z innym m czyzn , a w ka dym razie mo emy przypuszcza , e była zainteresowana gor co kim innym, nie swoim m em. Czy wie panienka co o tym? - Czy... ja... wiem?... - Agnes zawahała si znowu. - To jest tak, prosz pana, eby by szczer i kucharka, ja nieraz mówiły my sobie w kuchni, e sir Gordon le robi trzymaj c przy takiej młodej onie takiego młodego i przystojnego sekretarza, tym bardziej e sam przecie nie był ju taki młody ani przystojny... Ale chocia wida było, e pani Sylvia lubi przestawa z panem Robertem, to znowu wida było, e pan Robert jest bardzo oddany sir Gordonowi. Ale kucharka mówi, e eby jeden m czyzna nie wiem co drugiemu zawdzi czał, to i tak uwiedzie mu kobiet , jak b dzie miał okazj ... Ale to nie znaczy, eby my, bro Bo e, tak my lały, tylko to si tak po wiejsku mówi, rozumiej panowie przecie , prawda?... A poza tym to nie wiem, kto by si inny mógł koło pani Sylvi kr ci ... Sir Gordon był bardzo, ale to bardzo surowy i nie prowadzili takiego ycia jak inni ludzie z ich rodowiska. Nigdzie nie chodzili, ani na adne dansingi, ani do adnych miejsc, gdzie ludzie pij lub ta cz . Sir Gordon nie lubił ani pi , ani ta czy , a pani Sylvia nie mogła przecie go zmusi ... Wi c je eli nie pan Robert, to nie bardzo wiem, kto inny by to mógł by ... - Zawahała si znowu na chwil . - Ale pan Robert to by mógł by ... - dodała. - Kiedy tak o tym my l , to zdaje mi si , e chyba tak. Nie ma si zreszt co dziwi . Kobieta młoda i taka ładna, a m mógłby by prawie jej dziadkiem... I Agnes White u miechn ła si niespodziewanie. - Je eli tak jest - powiedziała - to i lepiej. Pr dzej si pocieszy i mniej b dzie łez na pogrzebie. U nas we wsi ludzie jako pro ciej na to patrz ni w mie cie... Ale mo e my tam w górach wi cej robimy tego, co chcemy, ni wy tutaj w dole... I chyba lepiej nam z tym... Ale mo e tyle samo robimy, tylko mniej si kryjemy. Dygn ła, u miechn ła si i znikła za drzwiami. Joe patrzył za ni przez chwil . - By mo e panna Agnes White jest osóbka nieco lekkomy ln i ma naprawd góralski temperament, ale w ka dym razie mo emy sobie szczerze powiedzie , e chocia w Szkocji niewiele jest naprawd ładnych dziewcz t, to gdy urodzi si jaka , ma jeszcze poza urod tyle uroku co dziesi Francuzek razem wzi tych. - Tak, tak, oczywi cie... - Parker przytakn ruchem głowy, ale wida było, e nie słyszy prawie tego, co przyjaciel ma mu do powiedzenia na temat góralskiej urody. - Pomin wszy jej osobisty urok... - mrukn ł - powiedziała nam par cennych rzeczy...

56


Rozdział 7 „ZANIM POROZMAWIAMY Z T RODZIN ..." Wła nie - Joe skin ł głow . - My l , e w ogóle nazbierali my ju mas informacji i trzeba je troch posegregowa , zanim porozmawiamy z t rodzin . Parker wzi ł ołówek i wyci gn ł notes. - Spiszmy to sobie - mrukn ł. - Lubi mie wszystko na papierze. - Dobrze. A wi c na miejscu zbrodni czy te wypadku - chocia osobi cie wol słowo „zbrodnia" - znale li my dla ledztwa nast puj ce punkty zaczepienia.: 1 Dwa listy samobójcze a) list „a" le ał przed zmarłym na biurku i zawierał co w rodzaju spowiedzi. Sir Gordon twierdzi w nim, e ginie z własnej r ki, gdy jako ekspert finansowy sprzeniewierzył si dla zysku swoim obowi zkom... S na tym li cie odciski palców sir Gordona, ale wasz ekspert daktyloskopijny zwraca uwag , e nie wygl daj one naturalnie. Poza tym stwierdzili my, e list ten musiał zosta napisany, zanim zało ono do stoj cej w gabinecie maszyny ta m , która znajduje si w niej obecnie; b) list „b" le ał tak e na biurku, ale ukryty pod oprawnym maszynopisem, w którym sir Gordon wła nie robił poprawki. Nie ma na nim adnych ladów, a wasz ekspert twierdzi, e zostały one starte. List ten, jak stwierdzili my, był jedynym skryptem napisanym na stoj cej w gabinecie maszynie od chwili zało enia nowej ta my. Pokojówka Agnes White słyszała, kiedy sir Gordon wrócił, a potem słyszała go pisz cego... Wi c mo na by zało y , e to on napisał list „b"..., - Zaczekaj... - Parker potrz sn ł głowa. - Je eli sir Gordon napisał list „b", w którym egna si z yciem, bo jego ona kocha innego, a on jej nie chce zamyka ycia, to w takim razie musiał przecie popełni samobójstwo i nie rozumiem, dlaczego mieliby my... - O nie... - Joe wstał i zbli ył si do niego. - Powiedziałem „mo na by zało y "... Ale przecie nie wiemy, dlaczego na tym li cie wła nie nie ma odcisków sir Gordona, a na drugim li cie, napisanym wcze niej, na innej ta mie, s . Poza tym nie wiemy, dlaczego kto starł jego odciski palców z expressu, z którego pił on przecie t nieszcz sn kaw , a tak e z klamki drzwi, którymi wszedł z hallu do pokoju. Nie, Ben, to musi zaczeka . Mało tego, wszystko prawie wskazuje, e sir Gordon nie chciał w danej chwili popełni samobójstwa. Ale jed my dalej. Poza tymi dwoma listami znale li my w gabinecie: 2 cyjanek potasu w kapsułce umieszczonej w malutkim pudełeczku, które znajdowało si w bocznej kieszeni spodni s/r Gordona; 3 m w koszu na mieci, a na jej miejscu w gablotce wbit główk wyci t z fotografii na biurku. Prócz tego brak no yczek, którymi dokonano tego dzieła. Odcisków palców tak e jeszcze nie znamy, ale chyba poznamy je wkrótce, kiedy przyjdzie odpowied z waszego laboratorium. Tylko e... - Co? - Parker uniósł głow znad notatnika. Jego raka, przesuwaj c si szybko wraz z ołówkiem, zatrzymała si .

57


- My l o tym, e zbyt wiele odcisków palców tu po cierano, eby mogły one mie wielk warto ... - mrukn ł Joe. - Zdaje si , e nie t dy prowadzi droga. - W ka dym razie b d zadowolony wiedz c, do kogo one nale - mrukn ł zast pca szefa Wydziału Kryminalnego. - Człowiek, który pozostawia odciski palców, musi jednak wyja ni nam, sk d si one wzi ły. Zreszt sam mówiłe , e tym razem bardzo ci zale y na odciskach daktyloskopijnych... - Tak... - Joe kiwn ł głow - bardzo. Ale w troch inny sposób. Na razie interesuj mnie najbardziej te, które po cierano... - Jed my dalej... - Parker opu cił ołówek na kartk . - Na czym to sko czyli my? Na mie w koszu i tej fotografii. Dalej idzie: 4 fili anka z cyjankiem potasu, z której sir Gordon wypił kaw . Nosi ona odciski nale ce tylko do niego i pokojówki i wskazuje na to, e albo otruła go pokojówka, albo zrobił to on sam... Albo... - Albo? - Och, nic... Jed my dalej. 5 Na biurku oprawny maszynopis ze wie ymi notatkami. Wieczne pióro, którym nie wiadomo dlaczego nie zło ył podpisu pod ani jednym z samobójczych listów, i notes IN MEMORIAM, w którym zanotował kilka ciekawych Zda : 19 VI (to znaczy przedwczoraj). sprawdzi zamówienie lotnicze (najprawdopodobniej do Ameryki)... R. niech dzwoni do C., e przyje d amy na weekend. (To te nietrudne: sekretarz osobisty nazywa si Robert Reutt, wi c oba R pasuj , a brat ma na imi Cyril i mieszka tutaj). 20 VI (to znaczy wczoraj) Oczywi cie słoik, poprosi go eby wsypał na powrót. To samo z kaw . By potem łagodnym dla niej. (Tu musimy postawi same znaki zapytania. Jaki słoik? Co wsypał? Co z kaw ? By łagodnym dla kogo?) 21 VI (to znaczy - dzisiaj) Spali i Pami ta o rozło onej pracy... Kaza mu napisa par słów. Spali !!! (To ju normalniejsze. Mo e dotyczy jakiej pracy, o której, zreszt jest mowa). - Dzisiejsza data? - Parker pokr cił głow . -. To by oznaczało, e robił t notatk po powrocie z polowania na my... - Niekoniecznie. To mog by po prostu sprawy na dzie dzisiejszy notowane wcze niej. Ale jed my dalej. 6 Istnieje ca/a grupa przedmiotów, na których nie ma adnych odcisków palców, chocia powinny by : a) klamka okna, chocia Agnes White twierdzi, e była ta przed pól noc , kiedy wszyscy ju si rozeszli, otwierała to okno i pozostawiła swoje odciski palców oczywi cie b) express do kawy, który ze zrozumiałych wzgl dów te odciski powinien nosi , bo był u yty noc do zaparzenia kawy, któr wypił sir Gordon wi z z cyjankiem potasu; c) słoik w szafce, zawieraj cy cyjanek potasu;

58


d) list „b", na którym tak e odcisków nie ma, jak powiedzieli my; e) klamka drzwi do hallu, na które) nie ma odcisków sir Gordona, a s odciski innych dwu osób. Ale, by mo e, sir Gordon wracał w gumowych r kawiczkach w tego polowania i potem wło ył je do szuflady? To by tłumaczyło t klamk . Pani Judyta Bedford mogła na przykład przechodzi tymi drzwiami po kolacji, a pan Robert Reutt rano, id c do gabinetu. Tymczasem sir Gordon nie pozostawiłby ladów maj c gumowe r kawiczki... - A Agnes White? - zapytał Parker spokojnie. - Przecie ona była tu przed zbrodni ? - Wła nie... - Joe potarł czoło. - Agnes White... która była tu i nie pozostawiła odcisków ani na klamce drzwi, ani na klamce okna... Jak duch, prawda? - A mo e Agnes White nie była tutaj wcale? - Parker westchn ł i pokr cił głow . - A mo e ten cały m doskonały, Katon finansów i pogromca ciem, był sprawc jej strachu i spaceru do lekarza? Mo e zabiła go? Mogła mu poda t , kaw w fili ance, na której s jego odciski. - Ba... - Joe rozło ył r ce. - Wszystko jest mo liwe, nawet to, e nie sir Gordon napisał ten list, chocia Agnes słyszała go pisz cego na maszynie, a odciski jego palców s na klawiaturze. Kto mógł go, na przykład, otru natychmiast po przyj ciu, o drugiej, a potem przenie maszyn na biurko i wystuka palcami umarłego ten krótki tekst... Ale wró my do tego okna. Je eli Agnes pozostawiła odciski, a teraz tam ich nie ma, to mo e oznacza tylko jedno: e kto otworzył okno, a potem starł lady. Ale je eli zrobił to sir Gordon-samobójca, to jaki miał tego powód? Mo e wyrzucił co ? Mo e podano mu co ? W ko cu da si to przecie chyba jako stwierdzi ... Podszedł do okna i otworzył je. Przed nimi, poza wzorzyst lini kraty, wida było wielki klomb, a dalej szpaler ywopłotu. Bli ej, tu pod domem, ci gn ła si szeroka na kilka kroków, mi kka grz dka, na której rosły wspaniałe, purpurowe dalie. - Daleko nie dałoby si niczego st d wyrzuci ... - mrukn ł Parker. - Kraty przeszkadzaj ... - Tak... - Joe wyjrzał. - Wyjd my i zobaczmy, co słycha na grz dce. Wyszli z gabinetu i min wszy sier anta Jonesa, który siedział na stopniu schodów i zerwał si na ich widok, wyszli do ogrodu. Ale nawet dziecko dostrzegłoby, e pod oknem gabinetu sir Gordona Bedforda nikt od dawna nie chodził. Skopana, mi kka ziemia nie nosiła adnych ladów. Poleciwszy dwóm ubranym po cywilnemu agentom spenetrowa dokładnie cały teren w zasi gu rzutu z okna, Parker zawrócił ku domowi. Znowu znale li si w hallu. Joe spojrzał na mały, zwini ty ekranik i zło ony stolik stoj cy przy cianie. Dotkn ł jednego i drugiego, potem wszedł do gabinetu. Zaledwie Parker zamkn ł drzwi, kto zapukał. - Prosz ? - Telefon z centrali, szefie... - Jones wycofał si szybko z przej cia, eby go przepu ci . Parker wyszedł. Alex stał po rodku gabinetu ze zmarszczk na czole i oczyma wbitymi w dywan. - Te listy... - mrukn ł. - Te przekl te listy...

59


- Orzeczenie lekarskie... - powiedział Parker staj c na progu. - Doktor Berkeley r czy, e sir Gordon umarł pomi dzy trzeci trzydzie ci a czwart trzydzie ci nad ranem. Przyczyna: cyjanek potasu, mier natychmiastowa... - O Bo e... - Joe westchn ł. - W takim razie, to on napisał ten list, w którym usuwa si z tego padołu łez, eby nie przeszkadza swojej szlachetnej mał once... I Agnes Wbite musiała słysze go pisz cego na maszynie, zanim usn ła. W takim razie jedna 2 moich trzech koncepcji zostaje przekre lona i pozostaj tylko dwie. - Jakich trzech koncepcji? - Na temat listów: 1 e sir Gordon chciał popełni samobójstwo i napisał jeden z listów, ale kto go zamordował, zanim zd ył sam si zabi , i podrzucił mu drugi list, nie wiedz c o istnieniu pierwszego; 2 e sir Gordon popełnił samobójstwo, a kto widz c go nie ywego i nie widz c listu, który był ukryty, podrzucił mu drugi list; 3 e sir Gordon nie napisał adnego z tych listów, został zamordowany i oba listy podło ono w bli ej nam jeszcze nie znanych celach. To s jedyne trzy mo liwo ci: e mógł napisa jeden list albo oba, albo nie napisał adnego. Teraz ta trzecia ewentualno odpada i zostaj tylko dwie pierwsze... Mówi c to Joe nie wiedział, e wbrew wszelkim prawom prymitywnej logiki mogła istnie jeszcze jedna mo liwo . Ale nie pomy lał o niej jeszcze w tej chwili.

60


Rozdział 8 PRZERA ONY MŁODY CZŁOWIEK Robert Reutt wszedł do jadalni, zatrzymał si przy drzwiach i zło ył lekki ukłon obu siedz cym za stołem ludziom. Joe uniósł si z krzesła i wskazał mu miejsce naprzeciw. Ten młody człowiek był najwyra niej przera ony, podchodz c potkn ł si i o mało nie stracił równowagi. Cicho wyb kał: - Przepraszam... usiadł i spu ciwszy oczy, czekał w milczeniu. - Pan Robert Reutt, prawda? - Tak, prosz pana. - Pan był sekretarzem osobistym zmarłego sir Gordona Bedforda? - Tak, prosz pana. - Od jak dawna? - Kiedy sko czyłem uczelni , pan profesor zaanga ował mnie jako prywatnego sekretarza. Poniewa uko czyłem z odznaczeniem specjalizacj entomologiczn wydziału zoologii, wi c jestem tak e jego asystentem... to znaczy, byłem... mój Bo e... - Umilkł i spu cił oczy. Jego szczupłe, nerwowe dłonie splatały si i rozplatały na powierzchni stołu najwyra niej bez jego wiedzy. - Rozumiem, e to dla pana musiał by wielki wstrz s... - Joe ze zrozumieniem skin ł głow . - Ale to, co si miało sta , stało si i trzeba zebra siły. Nie powinien si pan tak denerwowa . - Wyci gn ł przez stół pudełko goldflake'ów. - Zapali pan? - Nie, nie, dzi kuj . Nie pal w ogóle... - Reutt potrz sn ł głow . - To okropna historia, prosz panów, taka niespodzianka. - Wi c nic nie wskazywało na to, e sir Gordon mo e odebra sobie ycie? Musiał go pan przecie dobrze zna , b d c jego asystentem i prywatnym sekretarzem, prawda? - Tak, oczywi cie... To znaczy, znałem dobrze sir Gordona, ale nic nie wskazywało na to, nic absolutnie... Przecie nawet o drugiej w nocy, kiedy rozstawali my si , rozmawiał jeszcze z panem Cyrilem i ze mn o ksi ce i o odczytach, które miał wygłosi w Stanach. Dzi miał odlecie razem z on do Nowego Jorku... Przygotowywali my wszystko dzie i noc. Sir Gordon był człowiekiem o zupełnie niespo ytych siłach. I tak pełen ycia... Nawet dzi , jak powiedziałem... Umówił si z nami na siódm rano, a potem o drugiej w nocy, kiedy rozstawali my si , zmienił t godzin na szóst . Chciał widocznie raz jeszcze jak najdokładniej przejrze ze mn maszynopis ksi ki, któr miałem dzi zawie do wydawnictwa zgodnie z jego obietnic . A pan Cyril miał dostarczy cały materiał zdj ciowy. Mieli my ostatecznie oznaczy miejsca, gdzie zdj cia wejd do tekstu. Poza tym sir Gordon ko czył prac nad swoim odczytem. Miał wygłosi w Stanach odczyt o w drówkach Atropos, to znaczy my trupiej główki... Przeprowadził na ten temat zupełnie rewelacyjne badania w ci gu ostatnich lat... Nie wiem, czy panowie wiedz , e trupia główka yje zasadniczo w Północnej Afryce i na europejskich wybrze ach Morza ródziemnego. A do nas i do Skandynawii przylatuje pod koniec maja i na pocz tku czerwca...

61


Urwał, widz c lekko zniecierpliwiony gest Parkera, ale Joe szybko powiedział: - Prosz ! Prosz bardzo, niech pan opowie. Chcemy si zorientowa , jakie były ostatnie prace sir Gordona, i chocia niewiele mo emy powiedzie o motylach, ale postaramy si co nieco zrozumie ... - Wi c wła nie sir Gordon, prosz panów, dzi ki bardzo precyzyjnym i mudnym badaniom, do których wci gn ł tak e uczonych z Kontynentu, ustalił dokładnie szlaki w drówek trupiej główki, jej obyczaje, sposób ycia w czasie drogi i na miejscu po przylocie, a tak e, co mo e jest najwa niejsze, wysnuł bardzo ciekaw i bardzo, je eli mo na tak powiedzie , „nowoczesn " teori na temat pewnego fenomenu, który jest wła ciwy tym mom. Otó trupia główka po przylocie na północ wydaje u nas pokolenie, ale nie jest ono zdolne do dalszego rozmna ania si i w pewien sposób jest zupełnie bezproduktywne dla gatunku, stanowi c jak gdyby lep odnog , która odrasta i wi dnie co roku bez zdolno ci dalszego przekazywania ycia. Sir Gordon stwierdził do wiadczalnie i obliczył, które trupie główki przylatuj na północ, dlaczego i nade wszystko czemu nale y przypisa ów zdumiewaj cy w przyrodzie przypadek nieustannego płodzenia skazanych na bezpotomn mier osobników. Wnioski jego, chocia rewelacyjne dla fachowców, wymagaj jednak wielkiego przygotowania. Wchodzi tam w gr i genetyka, i klimat, i historia ziemi w ci gu ostatnich kilkudziesi ciu tysi cy lat... Wnioski sir Gordona były o tyle jeszcze wa ne, e stanowiły istotny wkład do analizy nie tylko owadów, ale problemów rozwoju zwierz cego ycia społecznego i wtórnych cech genetycznych... Sir Gordon stwierdził mi dzy innymi pewne bardzo wysokie uzdolnienia społeczne Atropos w czasie w drówek i udowodnił, e pomi dzy poszczególnymi osobnikami istnieje w drodze system komunikacji, pozwalaj cy im nie tylko wynajdywa kierunek, bo t własno maj opanowan absolutnie wszystkie ywe istoty w druj ce okresowo, ale tak e i miejsca, gdzie mo na znale po ywienie... Jak wiadomo, larwy Atropos ywi si ziemniakami i... Urwał - Przepraszam bardzo... - powiedział cicho. - Zdaje si , e rozgadałem si zanadto... - Ju mniej wi cej wiemy, o co chodziło profesorowi... - u miechn ł si lekko Joe. - A obawiam si , e bez gruntownych studiów nie posun liby my si o wiele dalej. Musimy, niestety, wróci do naszej , smutnej sprawy i naszych smutnych obowi zków. Wi c jest pan absolutnie przekonany, e sir Gordon do ostatniej chwili nie zdradzał adnej ochoty, aby popełni samobójstwo? Nie podlegał, na przykład, nagłym depresjom? Zniech ceniu? Nie mówił z panem pesymistycznie o wiecie, ludziach lub o swojej pracy? Słowem, wie pan przecie , o co mi chodzi... - Tak, rozumiem, prosz pana... - Reutt zastanowił si krótko. - Nie, prosz pana. Nigdy. Przeciwnie, sir Gordon zawsze sprawiał na mnie wra enie człowieka, który potrafi nawet przy najwi kszym zm czeniu zachowa ch i wol do pracy. Był bardzo zadowolony ze swoich ostatnich osi gni i chyba z prawdziw rado ci oddawał do druku ksi k . Wydaje mi si , e jad c do Stanów Zjednoczonych z odczytem, który w pewnym sensie był skrótem jego ksi ki, tak e czuł, e jedzie po wielki i zasłu ony sukces... Chocia w pewnym sensie był specjalist w zupełnie innej dziedzinie, bo w ekonomii, to jednak mo na

62


powiedzie , e przeprowadzał badania entomologiczne, które przyniosłyby mu ju wkrótce wiatow sław . Zreszt i tak był jednym z najbardziej znanych badaczy nocnych motyli. Ale entomologia to taka nauka, prosz panów, e wielu znakomitych uczonych w tej dziedzinie rekrutowało si i rekrutuje spo ród ludzi innych zawodów. Najdalej posun li wiedz o mach, mrówkach, paj kach, pszczołach i termitach ci, którzy nie byli zawodowymi zoologami..: - Tak, rozumiemy to... A czy według pana sir Gordon mógł mie jaki powód, eby popełni samobójstwo? - Powód, prosz pana? - Tak, to znaczy, czy nie wie pa o niczym, co mogłoby popchn sir Gordona do samobójstwa, gdy by si o tym niespodziewanie dowiedział? Nie mrugn ł nawet powiek przy tych słowach i nieruchomymi oczyma wpatrywał si w twarz młodego uczonego... Zauwa ył, e na czole Reutta pojawiły si małe kropelki potu. - Nie.., nie rozumiem, prosz pana - No, mo e pro ciej b dzie, je eli powiem panu, ze przy zwłokach znale li my list, w którym sir Gordon stwierdza, e egna si z yciem, aby pozwoli ukochanej kobiecie y z m czyzn , którego ona z kolei kocha... Prosz mi wybaczy to pytanie, ale jako człowiek nie rozstaj cy si z Bedfordami miał pan by mo e okazj do stwierdzenia, czy sir Gordon mógł napisa taki list... - On... on to napisał... - szepn ł Robert Reutt i nagle ukrył głow w dłoniach. Ale po chwili wyprostował si i opu cił r ce na kolana. Joe zauwa ył na jego twarzy lady dwu łez, których młody uczony nie miał zamiaru ukrywa ... - To okropne... - szepn ł. - Nie, to niemo liwe... On... on nie nale ał do ludzi, którzy mogliby si usun z czyjej drogi i zrezygnowa w ten sposób... Pr dzej podejrzewałbym, e zabiłby takiego człowieka i swoj on ... Ale... ale - rozło ył r ce. - To okropne... - powtórzył jeszcze ciszej. - Pytałem pana, czy nie zauwa ył pan czego , co mogłoby usprawiedliwi tego rodzaju list. - Czy ja?... - Reutt gło no przełkn ł lin . - Ja? Nie, nie... - powiedział unosz c głos. -Nie, ale sk d! Jestem tylko sekretarzem. Gdyby nawet, nie o mieliłbym si obserwowa , ale pani Sylvia... Ona przecie stoi ponad wszelkim podejrzeniem... Sir Gordon otaczał j tak wielkim szacunkiem... Nie, na pewno nie. - Dobrze... - Alex westchn ł. - Niepotrzebnie si pan tak denerwuje. Jest pan przecie dorosłym m czyzn , a my zajmujemy si w tej chwili ledztwem i zale y nam na pomocy, której mog udzieli ludzie znaj cy dobrze zmarłego i stosunki panuj ce w jego; otoczeniu. - Tak, prosz pana - wyszeptał Reutt i wyprostował si na krze le jak skarcony chłopiec. Ale mimo czynionych wysiłków jego rozbiegane oczy nie mogły ani na chwil spotka si z oczami Alexa, a dłonie splatały si i rozplatały z nieustannym, bezsensownym wysiłkiem. - Wracaj c do tego, co pan mówił poprzednio...- powiedział Joe swobodnie takie zebranie o szóstej rano, kiedy przedtem pracowało si do drugiej lub trzeciej w nocy, nie nale ało chyba do zwykłego trybu pracy sir Gordona? - Co? A taki Raczej do zwykłego... On zawsze pracował w nocy, kiedy miał wiele pracy, a zwykle miał jej bardzo wiele, bo stawiał sobie coraz powa niejsze

63


zadania. Przyzwyczaiłem si do tego, chocia pocz tkowo bywałem senny. Z drugiej strony nadchodziły potem zwykle okresy, kiedy nie byłem mu potrzebny, i wtedy mogłem odsypia wszystko do woli. Sir Gordon nie nale ał do ludzi, którzy nie dostrzegaj współpracowników. - Wi c to przesuni cie o godzin nie zdziwiło pana dzi o drugiej nad ranem? - Nie. Pracowałem do trzeciej, sko czyłem korekt , nastawiłem sobie budzik na za pi tna cie szósta, a kiedy obudziłem si , wzi łem prysznic i zszedłem na dół. Wzdrygn ł si . - I zastał pan sir Gordona nie ywego, tak? - Tak, prosz pana. - Która wtedy była? - Punkt szósta, prosz pana, co do minuty. Sir Gordon bardzo lubił punktualno i wszyscy stosowali my si do tego. Alex skin ł głow ze zrozumieniem. Zapalił papierosa, a potem rzucił od niechcenia: - Wspomniał pan, e sir Gordon najpierw umówił si z panem na siódm rano, a potem przeniósł to spotkanie na szóst . W jakich okoliczno ciach umówił si z panem na siódm ? - Nie rozumiem, prosz pana? - Po prostu: kiedy to panu powiedział? - Kiedy?... Zaraz... Przy kolacji. Siedzieli my wszyscy przy kolacji, to znaczy: obie panie, sir Gordon, pan Cyril i ja. Wtedy sir Gordon powiedział: „Robercie, niech pan b dzie przygotowany na to, e punktualnie o siódmej rano b d czekał na pana u siebie w gabinecie. Oczywi cie, wierz , e przyniesie pan gotow ju korekt ..." Odpowiedziałem, e oczywi cie przynios , i natychmiast po kolacji usiadłem do pracy. - Dlatego nie łowił pan wieczorem motyli razem z sir Gordonem i jego bratem? - Tak, prosz pana, wła nie dlatego. - A kiedy sir Gordon zmienił decyzj ? - Wtedy, kiedy, mniej wi cej za kwadrans druga, zszedłem do nich do ogrodu. Chciałem zapyta sir Gordona, czy mam mu przynie maszynopis od razu, czy te zej z nim o siódmej. Ale sir Gordon miał jeszcze prac nad swoim odczytem i umówił si z nami na szóst , eby mie wi cej czasu na ustalenie pewnych spraw. Potem ja miałem zabra ksi k do wydawcy... Pó niej, kiedy wchodzili my obaj z panem Cyrilem na schody, przypomniał nam to jeszcze raz. To były ostatnie słowa, jakie w ogóle od niego usłyszałem... - Czy przy wiadku? - Nie rozumiem, prosz pana. - Chodzi mi o to... - wyja nił Alex cierpliwie - czy sir Gordon powiedział panu w obecno ci jakiego wiadka, e czeka na pana o szóstej. - Tak, oczywi cie. Pan Cyril Bedford był przy tym. - I jest pan przekonany, e b dzie on pami tał te słowa? - Tak. Przecie jego tak e dotyczyły,

64


- Rozumiem-. I jeszcze jedno: zauwa yli my, e do tej małej maszyny „Underwood", która stoi w gabinecie sir Gordona, zało ono niedawno now ta m . Czy nie wie pan, kiedy to zrobiono i kto to zrobił? - Wiem, prosz pana. To ja zało yłem t ta m . - Kiedy? - W sobot rano. Przyjechałem wcze niej ni sir Gordon i pani Sylvia. Do moich obowi zków nale ało tak e przygotowanie miejsca pracy: maszyna do pisania, ołówki, atrament, papier, te wszystkie sprawy... Kiedy przyjechałem, stwierdziłem, e ta ma jest ju zu yta, i posłałem pokojówk po now . Tu nie opodal jest sklep z przyborami papierniczymi. - A czy pan albo sir Gordon pisali cie potem ni tej ta mie? - Ja nie... A sir Gordon chyba tak e nie, chocia oczywi cie nie mog za to raczy ... Przywiózł gotowy maszynopis swojego odczytu i pracował tylko nad retuszami stylistycznymi i ewentualnymi uzupełnieniami informacji. Wpisywał to zwykle piórem. A ja miałem tak e maszynopis jego ksi ki i pracowałem nad korekt , sprawdzaj c dane itd... aden z nas nie pisał... - Rozumiem. A jak si pan dostał do gabinetu przed przyjazdem sir Gordona? O ile sobie przypominam, pokojówka powiedziała nam, e gabinet jest zwykle zamkni ty na klucz podczas jego nieobecno ci. - Tak Sir Gordon dał mi klucz, kiedy miałem pojecha tutaj. Pokojówka musiała przecie posprz ta przed jego przyjazdem, a poza tym, jak ju powiedziałem, ja musiałem przygotowa przybory do pracy. - Tak... - Alex pokiwał głow . - Ile pan ma lat? Reutt był tak zaskoczony w pierwszej chwili e nie umiał odpowiedzie . - Nie zrozumiałem pana. - A przecie moje pytanie nale y chyba do najłatwiejszych w wiecie. Zapytałem, ile ma pan lat.- Dwadzie cia osiem, prosz pana. - Tak przypuszczałem. A sir Gordori miał ich, zda-je si , pi dziesi t osiem? - Tak, prosz pana. Ale nie rozumiem..! - Pan nie rozumie bardzo, bardzo wielu rzeczy; mr Reutt. - Joe pokr cił głow . - A przecie uko czył pan z odznaczeniem wy sz uczelni . Wydawałoby si , e... No, mniejsza z tym. Dzi kujemy panu, na razie... Reutt wstał. Joe d wign ł si tak e. - Och, jeszcze jeden drobiazg - Uderzył si w czoło otwart dłoni , jak gdyby przypominaj c sobie. - Czy mo e pan przej na chwil do gabinetu zmarłego? Ruchem r ki wskazał młodemu człowiekowi drzwi ł cz ce jadalni z pracowni sir Gordona. Ruszył przodem i otworzył drzwi Reutt poszedł za nim i zatrzymał si w progu. Parker zamkn ł notes, w którym zapisywał co od pewnej chwili, wstał i zbli ył si do nich. - Czy to s te my, które profesor złowił wczoraj? - Joe podszedł do stołu i wskazał probówki wyj te z torby. Reutt zbli ył si powoli, rzucaj c zal knione spojrzenia w kierunku biurka, za którym nikt ju nie siedział w tej chwili. Pochylił si nad stołem. - Chyba tak... - kolejno obejrzał z bliska probówki. - Tak... Tu s cztery Atropos..; A sir Gordori wspomniał mi, e tyle wła nie złowił tej nocy...

65


Powiedział, e to wyj tkowe szcz cie, i chyba miał słuszno , bo to si rzadko zdarza na terenie jednego miejsca w ci gu nocy. Wi cej nie umiem panom powiedzie , bo nie łowiłem ich z nimi wczoraj... Pan Cyril Bedford b dzie umiał chyba lepiej panów obja ni . Był przy tym... - Tak... - Joe skin ł głow , - I jeszcze ostatniej malutkie pytanie: czy nie podchodził pan ostatnio do tego okna? - Jak to, prosz pana? - Chc powiedzie . - Joe westchn ł - czy nie zbli ał si pan do tego okna dzi rano, kiedy znalazł pan sir Gordona? Mogło si panu wydawa przecie , e zemdlał, i mógł pan otworzy okno, eby wpu ci troch wie ego powietrza? Mam na my li wła nie tego rodzaju post powanie. - Nie, prosz pana, nie podchodziłem do okna. Na pewno nie. Po prostu nie przyszło mi to do głowy. Mo e dlatego, e nigdy nie otwierali my okien w obecno ci sir Gordona... On był chory na zapalenie stawów. Miał zmiany go cowe i przeci g był dla niego po prostu zabójczy... Cierpiał tak bardzo w czasie ataków, e ubierał si zwykle o wiele cieplej, ni •wymagała tego temperatura, i dbał, eby nigdy go nie zaskoczył w mieszkaniu za ostry powiew. Miał uraz na tym tle, je eli wolno to tak okre li ... - Tak, dzi kujemy panu jeszcze raz. - Joe spojrzał na niego uwa nie. - Udzielił nam pan szeregu cennych informacji. Mam nadziej , e powiedział pan nam wszystko, co pan wie, w odpowiedzi na nasze zapytania? Wie pan przecie , e zatajenie przed urz dnikami prowadz cymi ledztwo faktów mog cych przyczyni si do odkrycia prawdy, jest przest pstwem, prawda? - Tak, prosz pana... - wyszeptał Reutt. - Domy lam si , e tak musi by w rzeczywisto ci... Odwrócił spojrzenie, nie mog c wytrzyma natarczywego wzroku Alexa. Czy... czy mog ju odej ? - Ale oczywi cie, oczywi cie... Joe patrzył przez chwil na zamkni te drzwi, za którymi znikn ł Reutt, potem odwrócił si powoli ku Parkerowi. - I co my lisz, Ben, o tym przystojnym, młodym człowieku? - My l , e jest on przystojny, to prawda... - Parker zawrócił w stron drzwi do jadalni i otworzył je. - Ale my l tak e, e nie powiedział nam wszystkiego, co wie. On co ukrywa, Joe, i gdyby nie to, e nie chciałem ci przerywa i s dz , e pu ciłe go tylko po to, eby ,,dojrzał" w samotno ci, nie dałbym mu tak łatwo wykr ci si tymi grzecznymi „Nie rozumiem, prosz pana... Tak, prosz pana... Nie, prosz pana...” Ale mamy go przecie pod raka i my l , e kiedy porozmawiamy sobie z reszt domowników, warto b dzie jeszcze wróci do niego. - I ja my l to samo... - Alex wszedł do jadalni i usiadł za stołem. - Co teraz, jak s dzisz, Ben? - Zanim Parker zd ył odpowiedzie , rozległo si pukanie i sier ant Jones pojawił si na progu, trzymaj w r ce zapiecz towan , dług i w sk urz dow kopert . - Przesyłka z Yardu, szefie... Kierowca powiedział, e kazali mu powiedzie , eby si pan lada chwila spodziewał meldunku o odciskach palców na gablotce i tej główce wyci tej z fotografii.

66


- Dobrze... - Parker skin ł głow , wzi ł kopert i podszedł z ni do stołu. Jones wycofał si na swój posterunek, zamykaj c za sob bezgło nie drzwi. - A có to takiego? - Alex ciekawie przechylił si przez stół. Zast pca szefa Wydziału ledczego otworzył kopert . - Kiedy tylko przybyłem, od razu przekazałem do centrali nazwiska domowników ł zabitego. Chciałem wiedzie , czy nasze archiwum nie ma czego ciekawego do zakomunikowania o której z tych osób. Zbieraj przecie dane o tysi cach ludzi i zawsze jest szansa, e mo e to pomóc w... - Nie doko czył, przesun ł oczyma po kartce papieru doł czonej spinaczem do drugiej, mniejszej koperty, która znajdowała si wewn trz wi kszej. Podał t kartk Alexowi. Joe odczytał. Archiwum podaje: 1 Sir Gordon Bedford - adnej kolizji z prawem ani adnego kontaktu z jak kolwiek spraw , która przeszła przez s d lub ledztwo, nigdy nie miał. 2 Sylvia Bedford - tak e nie. 3 Judyta Bedford - tak e nie. 4 Agnes White - tak e nie. 5 Robert Reutt - tak e nie. 6 Cyril Bedford - doł czamy wyci g z jego akt. Zanim zd ył doczyta do ko ca, Parker otworzył mniejsz kopert . Wyj ł z niej kilka zapisanych g stym maszynopisem kartek i poło ył je przed sob . - Słuchaj... - powiedział po chwili. - Słuchaj uwa nie, bo to ciekawe... - No, có takiego? - Joe zajrzał mu przez rami . - Mo e uda im si wytłumaczy nam w krótkich słowach, e pan CyriI Bedford zamordował swojego brata, a wtedy b d mógł odjecha do mojego przytulnego, cichego, ciepłego mieszkanka... i usn ... Ta kawa nie pomogła mi tak, jak chciałem, eby mi pomogła... - Posłuchaj tylko... - Parker machn ł r k , op dzaj c si od jego ostatnich słów. - Przeczytam ci to szybko. Zacz ł czyta półgłosem. Joe cofn ł si do tyłu i oparł wygodnie, zagł biony w krze le. Ale chocia przymkn ł oczy i mogłoby si wydawa , e rzeczywi cie drzemie, ani jedno słowo nie uszło jego napi tej uwagi.

67


Rozdział 9 PAN CYRIL BEDFORD CYRIL BEDFORD - urodzony 27 X 1914 roku w Londynie, syn Edwarda i Diany z domu Barnett, wzrost sze stóp i dwa cale, waga około dwustu dwudziestu funtów, oczy niebieskie, włosy blond, znaków szczególnych adnych, kapitan broni pancernej w rezerwie, odznaczony licznymi medalami za odwag w czasie ostatniej wojny... ZAARESZTOWANY 10 lutego 1951 roku pod zarzutem sfałszowania podpisu i próby podj cia czeku na sum funtów 1000 (c) z konta brata swojego sir Gordona Bedforda w londy skiej centrali Barclay's Banku. Czeku nie kwestionowano, ale ze wzgl du na powa n wysoko sumy poł czono si dla kontroli z wła cicielem konta, który natychmiast zaprzeczył, aby wystawiał kiedykolwiek taki czek na okaziciela... Sir Gordon Bedford nie wiedział w owej chwili, e czek ten chciał podj jego rodzony brat. CYRIL BEDFORD został natychmiast osadzony w areszcie. Tego samego dnia po południu dor czona została dodatkowa skarga firmy Bezeg & Bezeg, zajmuj cej si sprzeda aparatów fotograficznych i sprz tu fotograficznego. Oskar ony był komisantem tej firmy i rozprowadzał jej towary. Kontrola przeprowadzona tego dnia ujawniła brak towarów na sum 980 (dziewi set osiemdziesi t) funtów, bez dokonania wpłaty na konto firmy. Tego samego dnia wieczorem podczas wst pnego przesłuchania oskar ony przyznał si do przest pstwa zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku. Sprawy nie skierowano do s du, gdy na drugi dzie rano oba oskar enia zostały cofni te. W zwi zku z tym został wypuszczony na wolno , tak jak chce tego prawo. ADNOTACJA: Ze ródeł poufnych wiadomo, e sit Gordon Bedford, dowiedziawszy si , e fałszerstwa jego czeku dokonał jego własny brat, cofn ł natychmiast skarg o sfałszowanie. Je li chodzi o firm Bezeg & Bezeg, to według uzyskanych informacji sir Gordon u ył w tym wypadku swoich wpływów i wyrównał natychmiast straty powstałe na skutek niedoboru w kasie tej e firmy... Parker przerwał czytanie i spojrzał na Alexa - Chyba nie było wi kszych trudno ci w wytłumaczeniu firmie Bezeg & Bezeg, e powinna przyj pieni dze i cofn skarg . W tpi , czy jest w Anglii przedsi biorstwo, które chciałoby nara a si bez potrzeby jednemu z najpowa niejszych koronnych ekspertów od importu i eksportu... Ale czytajmy dalej... INFORMACJE DOTYCZ CE YCIORYSU I CHARAKTERU CYRILA BEDFORDA Człowiek niezwykle odwa ny, wymieniany kilkakrotnie w rozkazach armii. Od dziecka zdradzał niespokojne skłonno ci. Maj c lat pi tna cie uciekł z domu. Schwytany w jednym z portów, gdy chciał przeprawi si „na gap " przez ocean, odstawiony do domu rodzicielskiego. Uko czył pó niej studia w Cambridge, ale ju tam miał opini hulaki i poszukiwacza łatwych miłostek. Nast pnie grywał na wy cigach i w karty. Po mierci ojca stracił w ci gu kilku lat przypadaj c na niego

68


połow spadku, która stanowiła powa n sum około osiemdziesi ciu tysi cy funtów szterlingów, jego udział spadkowy w domu rodzinnym, w okolicach Richmond odkupił od niego starszy brat Gordon. Po uko czeniu studiów i przetrwonieniu maj tku Cyril Bedford popadł w nie najlepsze towarzystwo bookmacherów i agentów nielegalnych spelunek baccarata i ruletki w Soho. Przez dłu szy okres czasu znajdował si pod obserwacj S. Y., ale nie zdołano stwierdzi jakichkolwiek wi kszych wykrocze , które kwalifikowałyby go do postawienia przed trybunałem. Na rok przed wojn poznał starsz od siebie o osiem lat Judyt Spencer i o enił si z ni . Posiadała ona pewn sum pieni dzy w banku i mał posiadło ziemsk w Surrey. Zarówno posiadło , jak i pieni dze Cyril Bedford zd ył (według posiadanych przez nas informacji) przegra do dnia wybuchu wojny tak dokładnie, e gdy powołano go pod bro , ona jego nie miałaby adnych rodków utrzymania, gdyby nie sir Gordon Bedford, który umie cił j w rodzinnej siedzibie Bedfordów w Richmond i ło ył na jej utrzymanie. Po zako czeniu działa wojennych i demobilizacji Cyril Bedford do ony nie powrócił. Próbował ró nych zawodów. W pewnym momencie mało brakowało do oskar enia go o pomoc w produkcji i rozpowszechnianiu pocztówek pornograficznych wespół z niejakim Dawidem Shingle (notowanym kilkakrotnie w naszych rejestrach). Ale i tym razem nie zdołano zebra koniecznych dowodów jego winy. Pó niej Cyril Bedford próbował zarabia w najrozmaitszy sposób, a wreszcie znalazł posad w firmie Bezeg & Bezeg. Szczegóły dotycz ce zako czenia tej pracy podawali my na pocz tku tego wyci gu. Po zwolnieniu go z aresztu Cyril Bedford powrócił do ony i zamieszkał wraz z ni w siedzibie rodzinnej. Istniej powody, aby przypuszcza , e sir Gordon Bedford, b d cy człowiekiem o nieposzlakowanych obyczajach i opinii, wywarł na młodszego brata pewien rodzaj presji, najprawdopodobniej zachowuj c materiały mog ce słu y do wznowienia procesu o fałszerstwo czeku. Poufnie wiadomo nam, e zagroził bratu wi zieniem, o ile nie b dzie prowadził trybu ycia nie nara aj cego na ha b nazwiska Bedford. Trudno inaczej wytłumaczy sobie fakt powrotu Cyrila Bedforda do ony i odludny tryb ycia, jaki zacz ł prowadzi od tej pory... OCENA CHARAKTERU wynikaj ca z posiadanych informacji: bardzo inteligentny i wybitnie zdolny, jak twierdzono ju w szkole, a pó niej na uniwersytecie. Błyskotliwy umysł. Maniery i zachowanie absolutnego gentlemana. Niestety, złe wpływy zawsze w nim brały gór nad dobrymi... Parker wsun ł na powrót papiery do torebki. - To by było tyle w skrócie. S tam jeszcze doł czone odciski palców i technikalia dotycz ce yciorysu... - Wasze archiwum zasługuje na najwy szy podziw... - Joe wyprostował si . w fotelu i ziewn ł. - Du o bym dał za to, eby przeczyta sobie kiedy , co my li Scotland Yard o mnie. „Według posiadanych przez nas informacji Joe Alex jest człowiekiem zarozumiałym, lekkomy lnym i dziwacznym..." Co, Ben? Parker potrz sn ł głow . - Nigdy nie zaczepiłe o granic bezprawia... Gdyby zaczepił, wiadomo ci o tobie byłyby zbierane b d systematycznie, b d te uzupełniane od przypadku

69


do przypadku, w ci gu całego twojego ycia... Pan Cyril Bedford nie ma prawdopodobnie poj cia o tym, jak wiele o nim ju wiemy... - Mo e i nie ma? Ale to przecie nie załatwia nam niczego... Chyba e głównym celem twojego pobytu tutaj jest zaimponowanie panu Cyrilowi Bedford ilo ci informacji, które wasi zausznicy wpisali do ksi gi jego ywota... Czy poprosimy go teraz? Jego yciorys przemawia mi do przekonania. Ten sir Gordon ze swoimi mami, talentem handlowo-ekonomicznym, nieposzlakowan opini , abstynencj od alkoholu i tytoniu jako mniej mi troch przypadł do gustu ni jego marnotrawny braciszek. No ale porozmawiajmy z tym czterdziestosiedmioletnim urwisem. Mo e powie nam co ciekawego? Parker skin ł głow . Potem bez słowa wstał, podszedł do drzwi i szepn ł co niewidocznemu Jonesowi. Czekali w milczeniu, wreszcie rozległo si pukanie, Jones wsun ł głow przez szpar , powiedział: - Pan Cyril Bedford! - A potem wpu ciwszy zapowiedzian osobisto , zamkn ł drzwi. Parker jak gdyby nie zauwa ył tego wszystkiego, wyci gn ł notatnik i zacz ł w nim przewraca kartki. Alex uniósł si z miejsca. i wybaczy mi, e proponuj to w pa skim własnym - Prosz łaskawie usi domu... - powiedział swobodnie i sam usiadł, przygl daj c si nowo przybyłemu. Nawet gdyby nie wiedział, e ten człowiek jest bratem Gordona Bedforda, domy liłby si tego łatwo na pierwszy rzut oka. Cyril Bedford był człowiekiem ogromnego wzrostu, a ramiona miał chyba równie szerokie jak jego brat. Ale chocia Joe nie widział nigdy znakomitego znawcy ciem ywego, gotów byłby przysi c, e fuchy jego nie miały nawet w połowie tej lekko ci co ruchy człowieka, który w tej chwili usiadł naprzeciw, wyci gn ł fajk , zapałki i stempelek do ubijania tytoniu. Kiedy spojrzenia Ich spotkały si , Alex zrozumiał, dlaczego Agnes White nazwała Cyrila pi knym m czyzn . Był naprawd bardzo przystojny. Joe przygl dał mu si przez chwil w milczeniu, odczuwaj c co w rodzaju zawodu i nagle zorientował si , e uczucie to wynika z tego, e nie znalazł na tej twarzy adnych cech słabo ci, które spodziewał si znale po przeczytaniu przez Parkera yciorysu tego człowieka. Fizjonomista miałby zapewne wiele trudno ci z orzeczeniem, dlaczego Cyril Bedford nie został znanym, szanowanym ogólnie obywatelem, lecz musiał p dzi groteskowy ywot w domu swego dzieci stwa, u boku ony, której nie kochał, znajduj c si na łasce brata, który prawdopodobnie pogardzał nim, je li nawet ywił dla niego jakiekolwiek braterskie uczucia. - Pozwolili my sobie poprosi tu pana w zwi zku te tragicznym wydarzeniem, którego ofiar padł brat pana, sir Gordon Bedford... - powiedział Joe cicho. Je eli nie jest pan zanadto wstrz ni ty, byliby my panu bardzo wdzi czni za ch udzielenia nam pomocy... - Zawiesił na chwil głos, ale siedz cy naprzeciw niego m czyzna nie poruszył si . Joe mówił dalej: - Je eli powiedziałem, e potrzebujemy pomocy, to chciałbym od razu doda , e okoliczno ci mierci sir Gordona stawiaj policj przed bardzo trudnym zadaniem... Zauwa ył, e po ostatnich słowach słuchaj cy go człowiek drgn ł. Parker przestał notowa i uniósł głow . - Mo e pan b dzie łaskaw wyra a si ja niej? - powiedział Cyril Bedford tak spokojnie, e tym razem drgn ł Alex. - Nie umiem sobie na razie dokładnie zda

70


sprawy z tego, jak ktokolwiek mo e tu pomóc. mier jest przecie sprawa, nieodwracaln . - I zbrodnia tak e - Joe skin ł głow . - Ale przecie nie prosiłem pana o pomoc pa skiemu tragicznie zmarłemu bratu, bo nie le y ona w mo liwo ciach ludzkich. Chodzi mi po prostu o to, aby dopomógł pan nam, którzy staramy si słu y wymiarowi sprawiedliwo ci na tym wiecie. Brat pa ski został zamordowany. Siedz cy naprzeciw niego człowiek przymkn ł na chwil oczy, a potem otworzył je. To był jedyny objaw emocji. Głos jego nadal był zupełnie opanowany, kiedy zapytał: - Czy jest pan tego zupełnie pewien? - Chyba tak... Znowu nastała chwila milczenia. Cyril Bedford zapalił fajk , przybił stempelkiem tl cy si tyto i zacz ł powoli wypuszcza kł by dymu. - Czy mógłby nam pan opowiedzie , jak wygl dały ostatnie chwile, które sp dził pan ze swoim bratem? - Joe z przyjemno ci wci gn ł w nozdrza zapach fajki... redni Capstan... - pomy lał. - Tak, oczywi cie... - Cyril skin ł głow i odło ył fajk . - Po kolacji poszli my razem łowi my. Asystent mojego brata, Robert Reutt, zaj ty był korekt maszynopisu, który rano miał odda wydawcy, a poniewa noc była pi kna i wła nie teraz nast pił okres wzmo onych lotów trupich główek, wi c brat mój koniecznie chciał kilka godzin sp dzi przy ekraniku słu cym do ich wabienia. Poszli my wi c razem. Ja zajmowałem si jak zwykle zatruwaniem owadów, a Gordon chwytał je. Umiał to robi bardzo zr cznie. Chodzi o to, aby nie uszkodzi tych delikatnych stworze , które szamoc si gwałtownie chc c odzyska wolno . Polowanie udało nam si rzeczywi cie wspaniale. Gordon złowił cztery trupie główki i był w wietnym humorze, gdy nasilenie ich w tej okolicy w tym wła nie czasie zgadzało si z jego teoretycznymi obliczeniami. Trudno mi powiedzie jakimi gdy ... - urwał na chwil , a Alexowi wydawało si , e co jak cie u miechu przewin ło si przez k ciki jego ust - nie lubi bardzo ciem, a trupich główek w szczególno ci. W ka dym razie łowili my, póki nie zbli yła si druga w nocy. Reutt zszedł z góry, gdy miał jakie zapytanie do brata, i wrócili my wszyscy razem do domu. Robert i ja poszli my na gór , a Gordon został na dole. Miał odlecie dzisiaj do Ameryki i szlifował swój odczyt. Z nami dwoma umówił si najpierw na siódm rano, ale potem przesun ł godzin na szóst , gdy pozostawało troch pracy zwi zanej z ksi k , a pó niej chciał przespa si i sko czy z Reuttem przed odjazdem korekt odczytu. - Rozumiem. Co pan zrobił po udaniu si na gór ? - Poszedłem do ciemni, eby sprawdzi schn ce powi kszenia. Byłem tam kilkana cie minut, kiedy wszedł Gordon... - Ach, wi c brat pana był po waszym rozstaniu na górze? - Tak... - Cyril uniósł brwi z wyrazem lekkiego zdziwienia - oczywi cie, e był. Obejrzał zdj cia, porozmawiali my chwil o tym, e chce zabra z sob komplet zdj Atropos do Ameryki, i wyszedł... - Czy poszedł do swojej sypialni, czy na dół do gabinetu?

71


- S dz , e raczej na dół. Nie przerywał przecie pracy. Przed jego odej ciem powiedziałem mu, e przed trzeci sko cz i b d chciał si zdrzemn . Poniewa budzik mój jest gło ny, nie tak jak budzik Reutta, wi c prosiłem brata, eby obudził mnie o pół do szóstej. Chciałem spokojnie złapa dwie godziny snu, bo wiedziałem, e dzie b dzie pracowity, póki Gordon wreszcie wieczorem nie odjedzie na lotnisko... - O której mniej wi cej brat pana był u pana w ciemni? - Mog to panu powiedzie nawet do dokładnie - powiedział spokojnie Cyril. - Kiedy mówili my o budzeniu, spojrzałem na zegarek i przypominam sobie, e była dokładnie godzina druga dwadzie cia pi ... - Dzi kuj bardzo. A co było pó niej? - Pracowałem jeszcze kilkana cie minut. Uło yłem zdj cia, z którymi miałem zej o szóstej, policzyłem je i sprawdziłem, czy odbitki czysto wyszły... Cz zdj miałem ju zreszt przygotowanych od dawna... Potem poszedłem do siebie do sypialni, rozebrałem si , umyłem i od razu zasn łem... - Która była wtedy mniej wi cej? - Gasz c wiatło znowu spojrzałem na zegarek i, zdaje si , e była za pi trzecia, a mo e pi po trzeciej... Nie jestem w stanie tego dokładnie okre li . Byłem pi cy i nie wiedziałem przecie , e to kiedykolwiek mo e mie jakie znaczenie... Obudził mnie dopiero Reutt... Oczywi cie sam nie obudziłem si przedtem, a Gordon tak e nie przyszedł mnie zbudzi , bo, jak si okazało, nie ył ju . Powiedział to wszystko tonem spokojnym, moduluj c głos i nie staraj c si sprawia wra enia kogo , kto jest przybity nagł , okropn strat . mier najbli szego krewnego nie zrobiła na nim najwyra niej wielkiego wra enia. Alex odetchn ł gł boko i powiedział szybko, jak gdyby nie zastanawiaj c si nad tym, co mówi: - Prosz mi wybaczy , ale nie wygl da pan na człowieka zanadto przej tego mierci swego brata. Cyril Bedford wyj ł z ust fajk , któr wła nie tam wło ył, i przez chwil patrzył na Alexa nie odzywaj c si . Wreszcie powiedział: - Bywały chwile, kiedy nienawidziłem go bardziej ni kogokolwiek innego na wiecie. My l , e nie kochali my si nigdy, nawet wtedy, kiedy byłem dzieckiem, a on dorastaj cym chłopcem. - Dzi kuj za szczero . Chciałbym panu zwróci uwag , e znamy mniej wi cej przyczyny, dla których mieszka pan w tym domu i nie wydala si z niego. Scotland Yard posiada do szczegółowy opis tamtej sprawy w swoim archiwum. Przyzna pan, e jest pan osob , która wiele skorzystałaby na mierci sir Gordona? - Ach, wi c panowie znacie grzechy mojej młodo ci... - Cyril u miechn ł si lekko. - Tak, zapewne, mier Gordona nie jest najsmutniejszym wydarzeniem w moim yciu. Natomiast b d pana musiał rozczarowa , je eli zapyta mnie pan, czy zamordowałem mojego brata. Nie, nie zamordowałem go. - A kto według pana mógł go zamordowa ?

72


Cyril Bedford szybko uniósł głow i przez chwil badawczo wpatrywał si w obu siedz cych naprzeciw m czyzn; si gn ł ku wygasłej fajce i przez dłu sz chwil zapalał j , najwyra niej zastanawiaj c si nad odpowiedzi . - Nie wiem... - powiedział wreszcie swobodnie, ale mo e nieco zbyt swobodnie. - A nawet gdybym wiedział, nie powiedziałbym panom. - Dlaczego? - Dlatego, e mój zmarły brat, pomimo swojej przysłowiowej prawo ci, uczciwo ci i stało ci charakteru, był w moim skromnym przekonaniu istot pozbawion ludzkich cech. Był koszmarnym, apodyktycznym, hipochondrycznym i zatruwaj cym ycie otoczeniu durniem. Ktokolwiek go zabił, je eli oczywi cie nie jest to samobójstwo (a w tpi , czy to jest samobójstwo, bo byłby to pierwszy ludzki odruch, jaki bym u niego zauwa ył), wy wiadczył mi wielk przysług . Nie przypuszcza pan chyba, e nale y denuncjowa swoich dobroczy ców? - Urwał i nagle spowa niał. - i czy nie s dzicie panowie, e samobójstwo Gordona jest tak e mo liwe? - A jaki, według pana, mógłby by powód tego samobójstwa? Cyril Bedford znowu umilkł. - Nie wiem - powiedział wreszcie "cicho. - Nie widz powodu, dla którego miałby sobie odbiera ycie. Je eli mam mówi powa nie, to przecie znam troch ludzi, a rozmawiałem z nim b d co b d na krótko przed zgonem. Absolutnie nie sprawiał wra enia człowieka, który chce sobie odebra ycie... Nie... to niemo liwe. - Ale równocze nie nie widzi pan nikogo, kto mógłby chcie go zabi ? - Nie. A wła ciwie, je eli mam by szczery, to tak. Ka de z nas, na swój sposób, mogłoby mie jaki powód. Ale w ko cu ludzi nie zabija si dla głupstw... Nie, nie wiem... Jedyn osob , która miała naprawd i ch , i motyw, eby go zabi , byłem cny- ba ja. - Niew tpliwie miał pan powody i sposobno ... - zgodził si spokojnie Joe. Ale nie jestem wcale pewien, czy tylko pan jeden. - Sk din d mo emy domy la si , e je li pa ski brat nie chciał popełni samobójstwa, to co najmniej dwie osoby chciały go pozbawi ycia... Ale mo e si myl , zreszt . Mo e to było inaczej. Mam, przyznani si panu, pewn teori , która na razie oparta jest na abstrakcyjnym rozumowaniu. Nie przesłuchali my nawet jeszcze pobie nie wszystkich pa stwa. Czy to pan hoduje te pi kne dalie? Bedford przez chwil zdawał si zaskoczony pytaniem, ale zaraz opanował si . - Tak. Podobaj si panu?' - Bardzo. Zadziwiły mnie' e" wzgl du na wczesn por roku. Jak pan to robił, e kwitn o tej porze? - Och, odrobina inwencji i wiele czasu do zabicia... To wszystko. Z ro linami mo na wyczynia cuda je eli si ma czas i ochot . - Zdaje si , e dalie pochodz z Meksyku, prawda? - Wszystkie odmiany georginii, czy jak pan woli je nazywa , dalii, pochodz z Meksyku. - Wła nie. Zdaje si , tylko one i pewien gatunek czerwonej ró y posiadaj bardzo specyficzny barwnik naturalny, który kiedy był stosowany do barwienia wełny i jedwabiu. Jak e on si nazywa? Nie pami ta pan?...

73


- Przyznani si , e raczej interesuje mnie ich barwa i kształt, a mniej własno ci chemiczne... - Tak, zapewne... - Joe kiwn ł głow . K tem oka dostrzegł zdumione spojrzenie Parkera. - Dzi kuj panu... - Wstał. Cyril Bedford uniósł si równie . Prosz teraz łaskawie wróci do swojego pokoju. Ze wzgl du na prowadzone ledztwo b dziemy zmuszeni jeszcze przez pewien czas nalega , aby cie wszyscy pa stwo pozostawali na pi trze domu do chwili, kiedy nie cofniemy tego zarz dzenia. Przykro mi, ale policjanci w hallu i w ogrodzie maj rozkaz nie wypuszczania nikogo bez wyra nego pozwolenia, a poniewa dom jest dokładnie obstawiony, wi c wspominam o tym tylko dlatego, eby nie nara a nikogo z pa stwa na niepotrzebne kłopoty. Bedford w milczeniu skin ł mu uprzejmie głow , bez słowa skierował si ku drzwiom, otworzył je i zamkn ł cicho za sob . Kiedy tylko znikn ł, Parker poruszył si gwałtownie. - A có to za nonsens? Traktujesz tych wszystkich ludzi, jakby liczył na to, e morderca przyjdzie sam, przyzna si i b dzie nam wdzi czny za to, e odprowadzimy go na szubienic ! I co to za brednie z tymi daliami? - Odpowied na pytanie pierwsze brzmi - Joe uniósł ku górze jeden palec: Tak, wierz , e morderca niedługo sam si jako znajdzie Siadów jest ju tyle, e brak tylko przysłowiowego ogniwa... Odpowied na pytanie drugie - uniósł ku górze drugi palec - Przypomniałem sobie nareszcie, jak si ten barwnik nazywa. Wyst puje on tylko w czerwonych ró ach i czerwonych daliach. - Jak? - Cyjanina... - Joe potrz sn ł głow . - I pomy le , e przy mojej absolutnej ignorancji w chemii to wła nie musiałem wiedzie !

74


Rozdział 10 „ODCISKI PALCÓW NA GABLOTCE I NA FOTOGRAFII NALE DO.” - To zostaj nam tylko jeszcze obie panie Bedford, o ile si nie myl ... Któr z nich we miemy? Ale los wyr czył Parkera i dał odpowied na to pytanie. - Telefon z centrali, szefie! - powiedział sier ant Jones, wsuwaj c po raz nie wiadomo który tego poranka głow w drzwi. Parker wstał i szybko wyszedł z jadalni. Alex oparł głow na r kach i przez chwil trwał nieruchomo. Drwi cy, nieco oboj tny u miech znikn ł z jego twarzy, która była teraz skupiona i absolutnie powa na. - Tak... - powiedział półgłosem. - Chyba to b dzie tak... Albo tak... T główk z ramki mogłaby wyci pokojówka, ale nie zrobiła tego, bo... no, tak... Judyta Bedford, oczywi cie. Ciekawe, jak ona wygl da. Z tego, co mówiła Agnes, wydaje si , e to jaka biedaczka z wielkimi kompleksami. Kocha go chyba?... No, tak... Ile to miło ci pod tym puryta skim, skromnym dachem!... Tak, Judyta Bedford. Drzwi otworzyły si i Parker wszedł, zatrzasn ł je za sob z rozmachem, a potem szybko zbli ył si do Stołu. Poło ył dło na ramieniu przyjaciela, który na jego widok cofn ł si znowu i oparł o por cz fotela. - Czy wiesz, czyje odciski znaleziono na ramce gablotki, a nawet na tej wyci tej no yczkami główce? No, powiedz, ty piochu, który zawsze twierdzisz, e cały aparat naukowy policji słu y tylko do zawracania głowy osobom prowadz cym ledztwo i przeszkadza w wykryciu mordercy! Dam ci prawdziwego, angielskiego, brz cz cego szylinga, je eli mi powiesz! Ale nie powiesz, bo przecie nie mo esz wiedzie ! - Och... - Alex westchn ł. - Tomaszu, człowiecze niewierny. Nigdy nie potrafi zrozumie , sk d u tak b d co b d przyzwoitego i inteligentnego w yciu prywatnym człowieka, którego znam od tylu, tylu lat, bierze si taka pogarda dla mózgu i jego jak e zło onej pracy. Kiedy tylko wyst pujesz jako policjant, zaczynasz natychmiast zachowywa si jak czytelnik powie ci kryminalnej. Odcisk palca zaprowadził morderc na szubienic ! „Dzi ki pomocy znakomitego laboratorium i nowoczesnych! rodków naukowych zdołano w krótkim czasie uj niebezpiecznego przest pc "... To wszystko s znakomite tytuły artykułów pism bulwarowych. Ale eby ty, mój przyjaciel...-ty, sam Beniamin Parker, zast pca szefa Kryminalnego Wydziału ledczego Królewskiej Municypalnej Policji, zwanej tak e Scotland Yardem, przypuszczał, e ja nie wiem, kto pozostawił te odciski?... Ben, kochanie moje, mog ci to w zaufaniu powiedzie ... - No, powiedz. - Parker spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Oczywi cie, mo e ci si uda zgadn . Masz jedn szans na pi , bo tyle tylko jest podejrzanych osób. - Nie, słoneczko. Ja wiem, e te odciski pozostawiła pani Judyta Bedford... Parker otworzył usta, potem je zamkn ł, a potem znów otworzył. Wyj ł z kieszeni srebrn monet i podał Alexowi.

75


- Tak... - powiedział cicho. -- Wi c ty wiedziałe , kto zabił Bedforda i nic nie mówiłe ? - Nie rozumiem. - Joe uniósł brwi. - Co chcesz przez to powiedzie ? - No, mam nadziej , e ta facetka nie b dzie si mogła wybroni , kiedy zaskoczymy j takimi dowodami jak ten! - Ano, zobaczymy... S dz c z tego, co zastali my w gabinecie, morderca Gordona Bedforda nie jest a takim absolutnym głupcem. Ale przecie mog si myli ! - Oczywi cie, e si mylisz! - powiedział Parker i ruszył energicznie ku drzwiom, ale w pół drogi zwolnił, zatrzymał si i obejrzał. - Co chcesz przez to powiedzie , Joe? - zapytał podejrzliwie. - Och, nic! Bierz swoj pani Judyt Bedford i wypytuj j ... - Joe rozło ył r ce. - Jestem niesłychanie ciekaw, jak ona wygl da, a poza tym wydaje mi si , e sprawa dobiega ko ca...- Tak... - Parker wzruszył ramionami. - Zaraz j tu sprowadz ! Wyszedł i przez chwil rozmawiał półgłosem z Jonesem. Potem powrócił i wolniej ju podszedł do stołu. Oparł si r k o jego powierzchni i stał w milczeniu, patrz c na drzwi. Joe, który go dobrze znał, u miechn ł si . Wiedział, dlaczego Parker stoi. Judyta Bedford była kobiet , wi c nie mógł przyj jej siedz c, ale była tak e morderc , wi c nie chciał wstawa z miejsca na jej widok, jak gdyby chodziło o zwykł kobiet , której chciałby okaza nale ny jej płci szacunek. Dlatego czekał na ni stoj c. Drzwi otworzyły si . Chocia unosz c si z miejsca na widok wchodz cej, Joe nie zdradził swego zdumienia, ale kosztowało go to wiele wysiłku. Kobieta, której podsun ł krzesło i zaprosił ruchem r ki, aby usiadła, mogła odpowiada najrozmaitszym wyobra eniom, ale nigdy by nie przypuszczał, e jest ona on Cyrila Bedforda. Niska, bardzo drobna i lekko pochylona, wygl dała jak garbuska bez garbu. Ale najbardziej zdumiewaj ca była głowa, o zupełnie siwych włosach i twarzy pokrytej sieci drobniute kich zmarszczek. M jej, nie b d cy ju przecie chłopcem ani nawet młodym człowiekiem, mógłby spokojnie przedstawi j jako swoj matk . Mimo to poruszała si energicznie i sprawnie i wła nie jedynie po jej ruchach Alex os dził, e nie ma wi cej ni pi dziesi t kilka lat... Przed dwudziestu kilku laty, ona, Judyta Spencer, spotkała na swojej drodze młodego, pi knego olbrzyma. Czy zakochała si w nim od pierwszego wejrzenia? Na pewno. Co my lała, kiedy przegrał w karty wszystko, co mu wniosła w posagu? I co my lała, kiedy odszedł na front, pozostawiaj c j bez pensa i nie troszcz c si zupełnie o jej los? A kiedy min ła wojna i nie powrócił do niej?... Mo e znienawidziła go? A mo e kochała go nieustannie, rozumiej c, e mo e to by tylko miło jednostronna, jak miło matki do złego dziecka?... W ka dym razie przyj ła go na powrót, kiedy wrócił zmuszony szanta em swego jak e uczciwego brata... Czy cierpiała przez to? Na pewno... Parker otworzył usta. Joe chrz kn ł gło no i szybko zapytał: - Czy mogłaby nam pani rzuci chocia troch wiatła na t spraw ? Mamy bardzo wiele kłopotów, je eli mam by szczery. Sk din d mo emy przypuszcza , e w mał e stwie sir Gordona Bedforda i pani Sylvii Bedford nie wszystko

76


układało si tak, jak by mo na było sobie tego yczy ... Mo na by nawet s dzi , e tylko niewiedza sir Gordona uchroniła ten zwi zek przed natychmiastowym rozbiciem, je eli wolno tak powiedzie ... Zarówno pani m , jak sekretarz zmarłego stwierdzaj , e jeszcze na dwie do trzech godzin przed mierci sir Gordon nie zdradzał najmniejszej ch ci popełnienia samobójstwa. Był zupełnie normalny i przygotowywał wraz z nimi prac na dzi ... Tymczasem znale li my go martwego po za yciu cyjanku potasu w fili ance kawy. A przed nim le ał list, w którym egna swoj on najczulszymi słowami... a jako dowód odebrania sobie ycia podaje własn nieuczciwo w sprawach handlowych, je eli to tak mo na okre li .., - Czy chce pan przez to powiedzie , e Gordon uwa ał siebie za złodzieja, a swoj on za anioła? - zapytała Judyta Bedford spokojnym, ale nieco dr cym z emocji głosem. Wida było, e stara si opanowa nadchodz cy wybuch. - Tak by to mniej wi cej wygl dało... - To kłamstwo... - powiedziała krótko. - Dlaczego pani tak przypuszcza? - Bo ka de dziecko, które przebywałoby z nimi przez pół dnia, wiedziałoby od razu, e Gordon był czysty jak kryształ, a ona... Sylvia romansowała z innym człowiekiem! - Czy pani zdaje sobie spraw z wagi oskar enia, jakie rzuca pani na inn kobiet w obliczu ledztwa o ewentualne zamordowanie jej o trzydzie ci lat starszego od niej m a? - Nie skłamałam jeszcze nigdy w yciu... - Judyta Bedford zwróciła na niego rozgniewane, małe oczy. Na jej blad , pomarszczon twarz wyst pił ceglasty rumieniec. - Wiem, co mówi , i nie przywykłam do tego, aby ludzie tak młodzi jak pan dawali mi wskazówki, jak mam si zachowywa . - To bardzo pi kne, e pani nigdy jeszcze nie skłamała... - Joe z powag skin ł głow , pomijaj c drug cz tego, co powiedziała. - Ale powtarzam, e prowadzimy tu ledztwo, którego wynik mo e okaza si katastrofalny dla ewentualnego mordercy sir Gordona. Stwierdzenie, e jego młoda ona yła z innym człowiekiem, a by mo e, kochała go, stawia j w bardzo niekorzystnym wietle i ktokolwiek to mówi, musi jednak udowodni , e nie stawia gołosłownych zarzutów. Sk d pani wie, e tak było? - Poniewa pokój mój s siaduje z pokojem tego młodego człowieka i słyszałam dosy , eby mie pewno . - Przez cian ?... - Istnieje wspólny przewód kominowy, który ł czy oba pokoje, gdy oba kominki stykaj si ... - powiedziała Judyta Bedford nieco ciszej. Znowu zarumieniła si lekko, tym razem nie z gniewu, lecz z za enowania. - I co pani usłyszała? - Bardzo wiele. Wystarczaj co wiele, aby zrozumie , e Sylvia nieprzytomnie kocha tego młodego człowieka. Nie dalej, jak kilka minut przed drug dzi nad ranem słyszałam na własne uszy, jak powiedziała, e nie kocha Gordona, e go nienawidzi i e zabije go własnymi rakami, byle tylko nie jecha z nim do Ameryki... - Czy ten młody człowiek to pan Reutt?

77


- Przecie innych młodych ludzi tu nie ma. - I có on odpowiedział? - Bał si ... - wzruszyła ramionami. - To słabiutki, głupiutki chłopiec... - dodała z pogardliw trafno ci , jaka bywa czasem najstraszniejsz broni starzej cych si , nieszcz liwych kobiet. - To Sylvia jest op tana... Tylko ona. - Kiedy pani po raz pierwszy usłyszała ich rozmawiaj cych tak, e nie miała pani ju adnych w tpliwo ci? - Tu przed ich odjazdem w zeszłym tygodniu... Byłam wtedy w ogrodzie i cinałam kwiaty do ich mieszkania w City. Widocznie widzieli mnie w ogrodzie, a kiedy weszłam na gór , s dzili, e jestem jeszcze poza domem... Wtedy mówili jeszcze tylko o miło ci... Ale Sylvia mówiła tak, e od razu zrozumiałam, e to nie jest... - urwała na chwil i rumieniec jej pogł bił si - platoniczna miło ... tylko... tylko, e ona zdradza Gordona! - I co pani zrobiła wtedy? - Nic. - Dlaczego? Nie interesowało to pani ? - Co miałam zrobi ? Bałam si pój do Gordona, chocia wiedziałam, e powinnam to zrobi . Ju dawno nienawidziłam tej przybł dy... Ja zawsze czułam, e to si musi le sko czy ... Ale Gordon nie uwierzyłby mi. A gdyby oni si zaparli, wtedy... wtedy...- skrupiłoby si to na mnie... na nas. A Cyril byłby na pewno bardzo rozgniewany... I to jak bardzo. - Wi c nie powiedziała pan: o tym nawet m owi? - Powiedziałam. - szepn ła cicho Judyta. - Ale dopiero, kiedy wyjechali... Powiedziałam mu o tym w rod ... - I jak zareagował pani m ? - Najpierw.. - Znowu urwała, potem doko czyła z wysiłkiem - Najpierw roze miał si ! Tak, prosz panów. Ja sama bym w to nie uwierzyła, ale tak Zrobił... Alex skin ł w milczeniu głow , ale zrobił to tylko po to, by stłumi u miech, który nagle zacz ł łaskota go w k ciki warg. - Roze miał si ... - ci gn ła dalej pani Judyta. - I powiedział, e Gordon to paskudny, stary dure i e gdyby był na miejscu Sylvii, to ju dawno przyprawiłby mu takie rogi, e te wszystkie my siadałyby na nim jak na d bie... To były jego pierwsze słowa na ten temat. Ale zaraz spowa niał i kategorycznie zabronił mi o tym mówi . Powiedział, e Gordon tak bardzo j kocha, a ona ma tak wielki wpływ na niego, e to mogłoby si sko czy dla nas fatalnie, a ona nawet by nie ucierpiała. i ód tej pory mieliby my w niej miertelnego wroga. Przyznałam mu racj , a zreszt skoro Cyril tak s dził, uwa ałam, e nie mam prawa si sprzeciwia ...- Ale potem nast piły takie rzeczy, e zagubiłam si zupełnie... bo... - Urwała. - Potem dodała cicho: - Ale to nie nale y do tej sprawy. To s osobiste problemy moje i mojego m a... - Prosz pani... - Alex pochylił si ku niej i zni ył głos, ale mówił nadal wyra nie i dobitnie. - Powiedziała pani przed paroma minutami, e nigdy pani jeszcze nie skłamała... Prosz nam teraz powiedzie wszystko, cał prawd . Prosz pami ta , e policja jest przyjacielem ka dego porz dnego człowieka i zrobimy wszystko, co mo emy, eby oszcz dzi pani uczucia. Nigdy nie wyjdzie

78


na wiatło dzienne ani jedno słowo, które nie jest ci le zwi zane z dowodem winy zbrodniarza... Uniosła głow i długo w milczeniu patrzyła mu .w oczy. - Wierz panu, młody człowieku... - powiedziała cicho. - Wygl da pan przyzwoicie i ten pan tak e... - Wskazała Parkera. - Zupełnie inaczej wyobra ałam sobie policjantów. Panowie s bez mundurów? - W głosie jej zabrzmiała nagle dziecinna niemal ciekawo ... - Niech nam pani wszystko szczegółowo opowie... - powiedział łagodnie Alex. Bardzo o to prosimy... - Wi c pó niej... pó niej zrozumiałam, e i tak powinnam pój do Gordona. Ale nie w tej sprawie... Chciałam... chciałam, eby on odprawił nasz pokojówk , Agnes White.., - Dlaczego? - Bo... bo... Widzi pan, Cyril, to znaczy, mój m , jest człowiekiem bardzo wra liwym... Tak, bardzo... - Znowu urwała, szukaj c słów. - A ona, zapewne widzieli j panowie... To pospolita dziewczyna, ale ma pewne cechy, jak by to powiedzie ... no, jest zapewne i młoda, i przystojna na swój chłopski sposób... i... słowem, ja ju nie mogłam tego znie ! Ostatnie słowa wymówiła wysokim, załamuj cym si głosem, a potem ukryła twarz w dłoniach... - Teraz ju pan wie wszystko... - powiedziała cicho po chwili. - To ona... Agnes. Wydawało mi si , e jej zachowanie wobec mojego m a jest mo e... za swobodne... a mo e to mo na inaczej okre li ... Ale my tu mieszkamy z ni na takim odludziu, a oprócz niej jest tylko stara kucharka... Wia chciałam si zwierzy Gordonowi i poprosi go, ale najpierw musiałby mi przysi c, e nie zdradzi mnie przed Cyrilem... Gdyby Cyril dowiedział si , e byłam u Gordona w tej sprawie, nie wiem, co by zrobił... Wi c od soboty czatowałam na chwil , kiedy Gordon b dzie sam... Ale nie mogłam go znale nigdy samego. W dodatku tamci dwoje ci gle mówili za cian takie rzeczy, e jeszcze bardziej my lałam o tym, jacy ludzie s zdradliwi, i o tym, e przecie pokojówka i Cyril... To nie znaczy, ebym w to uwierzyła, ale m czy ni s przecie tacy naiwni... A dziewcz ta sprytne... Wi c w nocy czekałam, eby oni przestali łapa my... Wtedy usłyszałam Sylvi namawiaj c tego chłopca, eby z ni uciekł, i pomy lałam sobie, e taka dziewczyna jak Agnes, która jest niby prost dziewczyn , ale ma swój prymitywny wdzi k, podczas gdy ja jestem ju przecie nie najmłodsza, mo e tak samo namówi Cyrila... Nie wierz oczywi cie, e on mógłby istotnie tak post pi , ale człowiek boi si nawet wtedy, kiedy nie wierzy. Wi c kiedy doszłam do przekonania, e Cyril wyszedł z ciemni i poszedł spa ... To znaczy, kiedy zajrzałam do niego do pokoju i zobaczyłam, e pi... wyszłam cicho na korytarz i po schodach na dół... - Która była wtedy godzina? - Prawie pół do pi tej... Dzie był ju i sło ce wieciło w ogrodzie. Ale w domu było 'zupełnie cicho. Ludzie zawsze najmocniej pi nad ranem. A Cyril tak pó no poło ył si spa , e musiał od razu usn ... Wi c zeszłam, bo wiedziałam, e Gordon na pewno pracuje sam i b d si z nim mogła rozmówi ... Znałam go i byłam przekonana, e nie zniósłby pokojówki prowadz cej si nieskromnie.

79


Oczywi cie nie miałam zamiaru mówi mu o Sylvii, bo wtedy wszystko by przepadło. Gordon mógł wtedy wpa w szał i wyp dzi wszystkich, a ta dziewczyna White mogłaby w tej sytuacji zabra Cyrila... Wi c chciałam tylko wymóc na Gordonie, eby odprawił j przed swoim wyjazdem nie podaj c powodów, eby Cyril si nie dowiedział, e to ja mu o nich powiedziałam... Weszłam do gabinetu i zobaczyłam go... Był nie ywy. To znaczy, podeszłam do niego i dopiero wtedy zobaczyłam, e jest nie ywy, bo poło yłam mu r k na czole i był zupełnie zimny... Wtedy... - Wtedy wzi ła pani ze stołu no yczki, wyci ła pani głow Sylvii Bedford i wpi ła pani pomi dzy my w gablotce. Dlaczego? - Bo my lałam, e... ja nie my lałam, e on jest zamordowany. My lałam, e widocznie umarł na serce, je eli ladów krwi nie ma... I pomy lałam, e mo e dlatego tak si stało, bo jednak Cyril powiedział mu o Sylvii i Robercie... Albo mo e on sam si dowiedział w jaki sposób?... A potem przypomniałam sobie, co ona mówiła w nocy, i pomy lałam, e mo e oni go otruli... A przecie nie mogłam przyzna l , e byłam na dole, bo nigdy bym Cyrilowi nie wytłumaczyła po co. Wi c nie chciałam zosta , ale równocze nie chciałam, eby policja wiedziała, e to ona jest przyczyn jego mierci. Zobaczyłam t ramk i zdj cie, wyci łam je pr dko i wpi łam do gablotki na miejsce jakiej okropnej my. A potem uciekłam... - I nie zaalarmowała pani domu? - Po co? Przecie Gordon i tak nie ył. A Cyril nigdy by mi nie wybaczył, gdyby wiedział, po co poszłam... Zreszt zl kłam si . Byłam tam zupełnie sama. Pobiegłam do siebie, schowałam si pod kołdr i czekałam. Wiedziałam, e o siódmej oni maj si tam zej . Ale Robert zszedł nawet wcze niej, bo o szóstej zaalarmował cały dom... - A nie pomy lała pani o tym, e policja musi zapyta pani , co pani robiła w pokoju sir Gordona i dlaczego pani wyci ła t fotografi ? - Nie. Sk d mogliby cie o tym wiedzie ? Przecie gdybym wam sama nie powiedziała, nie wiedzieliby cie... Joe rzucił krótkie spojrzenie na Parkera, który siedział oparty na łokciu, przygl daj c ci z niemym podziwem starej kobiecie. - Czy nie czytuje pani nigdy ksi ek kryminalnych? - zapytał Joe. - Nie. Uwa am, e takie rzeczy nadaj si dla słu by, prosz pana. Czytuj wył cznie poezj . Parker chrz kn ł cicho i Joe poczuł, e si czerwieni. - I nie słyszała pani nigdy o odciskach palców? - zapytał z lekkim niedowierzaniem. - Słucham? - powiedziała pani Judyta Bedford. - Nie rozumiem, co pan ma na my li. - A czy podchodziła pani do okna w gabinecie? - Kiedy? - Wtedy, kiedy zastała pani sir Gordona nie ywego. - Nie, prosz pana. Dlaczego miałabym podchodzi ? On nie ył przecie . wie e powietrze nie było mu potrzebne. Zreszt od razu pomy lałam o tej fotografii, a potem chciałam ju tylko uciec i ukry si u siebie w łó ku...

80


- A czy ma pani zapasowe klucze od wszystkich pomieszcze w domu? Kto mi mówił, e sir Gordon zamyka gabinet wyje d aj c, ale pani miała zapasowe klucze. Czy to prawda? - Tak, mam pod swoj opiek taki wielki p k kluczy, ale od lat nie zagl dam do niego, bo kluczy si u nas nie gubi. Jest zamkni ty w której z szuflad mojego biurka, a mo e nawet wisi na gwo dziu u mnie w pokoju... - Taaak - Joe zastanowił si . - Niestety, b dziemy musieli teraz poprosi pani Sylvi Bedford, pana Reutta i pani m a, którzy musz potwierdzi pani słowa w konfrontacji... - Wyci gn ł paczk Gold FIake'ów, wyj ł jednego i zapałki, a potem, przypominaj c sobie, uniósł si z krzesła i podał jej paczk . - Przepraszam bardzo, mo e pani pali? - Nigdy w yciu jeszcze nie próbowałam nawet... - u miechn ła si Judyta. Mo e dzisiaj byłby odpowiedni dzie , eby zacz , ale obawiam si , e jestem ju troch za stara, by uczy si nowych nałogów... Joe skin ł głow . - Za to młode dziewcz ta pal teraz prawie wszystkie. Bratowa pani zapewne te pali... - Nie. - Judyta potrz sn ła głow . - To jedno musz zapisa na jej plus. Nie paliła i nie pali. Gordon tego bardzo nie lubił, ale ona, zdaje si , nigdy nie u ywała tytoniu. Ta mała w kuchni te nie pali, wi c, jak pan widzi, nie wszystkie kobiety pal ... Ale pan przecie nie mówił serio, e chce pan ich wszystkich skonfrontowa ze mn ... Przecie ja... Oni nie mog wiedzie , e słuchałam, kiedy rozmawiali... Cyril te nie mo e wiedzie , e powiedziałam panom, e on zabronił mi mówi Gordonowi o nich... - Teraz, kiedy sir Gordon nie yje, wszystko wyjdzie na jaw, je eli si kochaj - mrukn ł Alex. - Ale daj pani słowo, e postaram si , aby pani nie cierpiała za swoje uczynki i prawdomówno . Pani osobistych spraw nie b dziemy porusza .

81


Rozdział 11 MA TRUPIA GŁÓWKA - Co chcesz teraz zrobi ? - zapytał Parker, kiedy drzwi zamkn ły si za Judyt Bedford. Podszedł do stołu i spojrzał na Alexa z lekk niech ci . - Jeszcze nigdy w yciu nie widziałem takiego ledztwa. Przez cały czas jest jasne, e ka de z nich co ukrywa. Gdyby tylko nacisn troch , ten Reutt, na przykład, powiedziałby nam mas , mógłby si nawet załama , bo nie wygl da na mocnego człowieka. Tymczasem ty... - Parker zawiesił głos i pokr cił z pow tpiewaniem głow , potem z nagł nadziej doko czył: - Czy przypuszczasz, e przesłuchanie pani Sylvii Bedford b dzie decyduj ce, i dla niej rezerwujesz wszystkie niespodzianki, które zostały zaoszcz dzone innym? - Pani Sylvia Bedford? - Joe uniósł brwi. - A po co mieliby my przesłuchiwa pani Sylvi Bedford? - Jak to po co? ... - Zast pca szefa Wydziału Kryminalnego chciał najprawdopodobniej powiedzie zbyt wiele słów naraz, gdy zamilkł z otwartymi ustami. Potem opanował si . - Czy chcesz powiedzie , e nie masz zamiaru przesłuchiwa wszystkich osób, które w chwili morderstwa znajdowały si w domu? Joe westchn ł. - W twoich ustach brzmi to tak dramatycznie, e przez chwil zastanawiałem si , czy sam nie popełniłem jakiego przest pstwa, nie chc c przesłuchiwa pani Sylvii Bedford. Ale wydawało mi si , e jeste my tu przecie nie po to, eby przesłuchiwa cał okolic , ale aby ustali , co si stało, to znaczy, kto zamordował Gordona Bedforda. Ale mo e si myl ? - u miechn ł si ledwie dostrzegalnie. - To wła nie najbardziej bawi mnie w ka dym działaniu przedstawicieli prawa: ta nieuchronna konieczno robienia rzeczy niekoniecznych. Gdybym chciał posługiwa si takimi metodami w moich skromnych ksi eczkach kryminalnych, miałyby co najmniej po pi set stron ka da i ludzie zasypialiby w połowie albo zagl daliby na ostatni stron , eby wreszcie ustali , kto popełnił te najnudniejsze ze zbrodni. Ale was nie obowi zuj adne konwencje poza jedn : im grubszy tom akt sprawy, tym lepszy zespół ledczy. Czy mo esz mi powiedzie , w jakim celu mamy rozmawia z pani Sylvi Bedford i zadawa jej setki enuj cych pyta , które musz dotyczy jej bardzo prywatnych spraw, w których ani ty, ani ja nie mamy adnego osobistego udziału? - Czy ty zwariował, Joe? - W głosie Parkera była szczera troska. - Czy mo e chcesz mi powiedzie , e na podstawie tego, co dotychczas usłyszeli my i zobaczyli my, wiesz ju , kto zabił Gordona Bedforda, i potrafisz to udowodni ponad wszelk w tpliwo ? - Tak, oczywi cie... - Alex rozło ył r ce. - My lałem, e i dla ciebie wszystko jest ju jasne. - Tak my lałe , co? - Parker potrz sn ł głow . - Je eli tak my lałe , jeste w bł dzie. I to w wielkim bł dzie. Ale je eli jest to dla ciebie a takie proste, b d łaskaw mi wyja ni , kto zabił Gordona Bedforda i na czym opierasz swoj pewno , e zabił go osobnik X, a nie kto inny. W moim przekonaniu pewne elementy zostały, co prawda, ujawnione, ale bardziej zacieraj one widok ni

82


rozja niaj . Poza tym nie musz ci chyba przypomina , e obowi zkiem naszym nie jest znalezienie jakiej efektownej hipotezy, ale ustalenie faktów w ten sposób, eby absolutnie stwierdzi win jednego z podejrzanych. A do tego trzeba z równie absolutn pewno ci wyeliminowa pozostałe osoby. Inaczej ka dy nawet rednio uzdolniony adwokat zrobi marmolad z aktu oskar enia i wystawi mnie na po miewisko. - Czy przypuszczasz, mój czcigodny przyjacielu, e prze yłbym chwil , w której z mojego powodu stałby si celem kpin gazet całej Anglii?... - Joe znowu u miechn ł si , jak gdyby my l o krzycz cych nagłówkach brukowych pism, mianuj cych Beniamina Parkera niezdar , wydawała mu si zabawna. - Wydaje mi si tylko, e zako czyłem ledztwo i wiem, kto zabił Bedforda. Podj łbym si nawet w ramach moich skromnych mo liwo ci wyeliminowa wszystkie pozostałe osoby, prócz mordercy. Dlatego tylko powiedziałem, e mo emy przyst pi do podsumowania. Poza tym obudziłe mnie bardzo wcze nie i byłbym szcz liwy, gdybym mógł wróci do łó ka. Wyobra sobie, e potrafi spa o ka dej, ale to absolutnie ka dej porze, je eli brak mi godziny albo dwóch snu. Niestety, Scotland Yard był dzi zdania, e mój sen... - Och, przesta błaznowa , błagam ci ! W ko cu chodzi tu o morderstwo i morderc . Ja... ja absolutnie nie mog przerwa ledztwa, je eli... je eli nie b d wiedział, czy naprawd zostało zako czone - doko czył bezradnie, zdaj c sobie spraw , e jako oficer kieruj cy tym ledztwem nie mo e przecie tak mówi . Ale znał Alexa i czuł, e pod jego u miechem kryje si pewno . A w ci gu ich długiej współpracy Beniamin Parker raz tylko prze ywał chwil zw tpienia. Działo si to w starym domu nad skalnym urwiskiem, kiedy wszystko wskazywało na samobójstwo, a Joe z uporem prosił, aby nie przerywa zupełnie bezsensownego w opinii Parkera ledztwa. Zmarły był znanym demonologiem i bardzo wiele mówiło si o diabłach podczas owej sprawy. W ko cu okazało si , e morderstwo, którego nikt nie mógł popełni , zostało jednak popełnione. I zast pca szefa Wydziału Kryminalnego uwierzył wówczas, e je li był tam rzeczywi cie jaki diabeł, to mieszkał on w mózgu jego przyjaciela, słu c mu jak Faustowi rad i pomoc , Ale od tamtych wydarze upłyn ło wiele czasu. Teraz sytuacja była odwrotna. On, Parker, uwa ał, e ledztwo dopiero si rozpoczyna, a Joe był spokojny, u miechni ty i pewny siebie. - Wi c co chcesz, ebym zrobił? - zapytał niemal z rozpacz . - My l , e warto byłoby rzeczywi cie zebra tych wszystkich ludzi i zako czy cał spraw . - Ale czy jeste absolutnie pewien, kto zabił, i potrafisz to udowodni ? - Tak. Parker zawahał si . - Dobrze... - powiedział. - Mów, Joe. Je eli powiem, e umieram z ciekawo ci, to b dzie to bardzo bliskie prawdy. Wi c Joe powiedział mu. Po dwudziestu minutach miał ich wszystkich przed sob : trzy kobiety i dwu m czyzn. Mieli zm czone oczy, ale wszyscy, ka dy na swój sposób, zdradzali w mniejszym lub wi kszym stopniu zdenerwowanie.

83


Alex, który stał przy drzwiach czekaj c, a wszyscy wejd i usadowi si , zawrócił w stron stołu, ale zboczył ku drzwiom gabinetu i otworzył je szeroko. Potem stan ł wsparty o framug i patrz c na Parkera, który siedział na prezydialnym miejscu, maj c przed sob plik papierów, a po prawej r ce wszystkich mieszka ców domu, powiedział: - Poniewa wiemy do dokładnie to wszystko, co jedni z pa stwa mogliby powiedzie nam o innych, wi c chciałbym przej do porz dku dziennego nad tymi informacjami, tym bardziej e jak zdołali my zauwa y w ledztwie, maj one charakter raczej intymny i nie byłoby nikomu przyjemnie omawia je publicznie. B d si starał unika ich... - Urwał na chwil , widz c lekki rumieniec i prawie niedostrzegalne dzi kczynne skinienie Agnes White. Parker, który zauwa ył to, gotów był przysi c, e Joe chciał u miechn si do niej i pohamował si z trudem. Ale ju po sekundzie zapomniał o tym, gdy swobodny ton Alexa stał si bardziej rzeczowy. - Chciałbym pa stwu wyja ni , co zauwa yli my podczas ledztwa i jakie nieuchronne wnioski nasun ły si nam dzi ki prostemu stosunkowo rozumowaniu. Otó policja nie mogła bez dochodzenia przyj nasuwaj cej si hipotezy o samobójstwie. Cho nie wszyscy pa stwo o tym wiecie, na biurku umarłego znaleziono nie jeden list samobójczy, ale dwa... - Zawiesił głos i powiódł oczyma po siedz cych, ale nikt nie poruszył si . Alex pokiwał głow , jak gdyby przytakuj c własnym my lom, a potem szybko podj ł: - Tak, dwa listy. W dodatku ka dy z nich podawał zupełnie inn przyczyn samobójstwa. List, który mogliby my nazwa LISTEM NUMER l, a który le ał na powierzchni biurka i posiadał odci ni te lady palców sir Gordona, stwierdzał, e gospodarz tego domu chce rozsta si z yciem, gdy zszedł z uczciwej drogi i zajmował si , o ile zrozumieli my, przyjmowaniem wielkich łapówek. W li cie tym sir Gordon egna si z ukochan on i jej po wi ca najcieplejsze słowa. Sk din d stwierdzili my w ledztwie, e list ten nie mógł zosta napisany po przyje dzie sir Gordona na obecny weekend, gdy został odbity na starej ta mie, a obecny tu pan Reutt zeznał, e wymienił t star ta m na now przed przyjazdem pa stwa Bedford w sobot rano. Tyle na razie o tym pierwszym li cie. Pod le cym na biurku oprawnym r kopisem obecny tu pan Parker znalazł w czasie ogl dzin list, który nazwiemy LISTEM NUMER 2. Był on zło ony na pół i nie posiadał adnych odcisków palców. Został natomiast napisany na nowej ta mie. Jak stwierdzili my, był to jedyny tekst odbity na tej ta mie i mo na go było na niej jeszcze odczyta , przewróciwszy j na lew stron . W li cie tym sir Gordon mówi o bólu, jakim napełnia go my l, e ukochana kobieta kocha kogo innego. On sam, nie chc c by przeszkod w miło ci dwojga ludzi, których ceni i szanuje, postanawia usun si ... - Co? - wyszeptała Sylvia. - On? Usun si ?... Pan kłamie! - Jak dot d niewiele osób podejrzewało mnie nawet o nie cisło , a có dopiero o kłamstwo... - Joe u miechn ł si . - Ale mam nadziej , e chciała pani tym wykrzyknikiem zadokumentowa nie tyle niewiar w moje słowa, ile fakt, e pani zmarły m chciał si usun z drogi dwojga zakochanych, prawda?

84


- Przepraszam pana... - Sylvia opanowała si ju . Spokojnie skin ła pi kn , ciemn główk . - Ma pan słuszno . Absolutnie nie wierz , aby Gordon, to znaczy mój zmarły m , był zdolny do tego rodzaju post pku. To nie le ało w jego charakterze. Poza tym był człowiekiem gł boko religijnym i uwa ałby samobójstwo za grzech mo e nawet wi kszy ni morderstwo. - Dziwi si ... - Judyta Bedford mówiła szybko i cicho. - Dziwi si , e nawet teraz chcesz zniewa a jego pami ! Wydawałoby si , e dostatecznie zniewa yła nazwisko Bedford za jego ycia! - Nie byłabym pierwszym Bedfordem, który si temu nazwisku sprzeniewierzył! - odparowała szybko Sylvia i wyprostowała si w krze le, rzucaj c wymowne spojrzenie na Cyrila, który u miechn ł si pogodnie, jak gdyby słowa te nie dotyczyły go zupełnie. - Chwileczk , prosz pa stwa... - Joe wstał i podszedł do drzwi gabinetu, potem zawrócił i zatrzymał si przed siedz cymi. - A jednak... - powiedział, patrz c na Sylvi . - O ile trudno było nam pocz tkowo zrozumie , kto napisał ów list, na którym s odciski palców sir Gordona, stwierdzili my, e wła nie ów drugi list, którego tre wydaje si pani tak niewiarygodna i na którym odcisków palców nie ma w ogóle, został napisany przez sir Gordona, i to na godzin lub dwie przed mierci . Panna Agnes White, której pokój znajduje si tu pod gabinetem, słyszała m czyzn powracaj cych z ogrodu, słyszała tak e potem kroki sir Gordona w pokoju nad sob , a potem stuk maszyny do pisania. A poniewa innej maszyny w domu nie ma, a sir Gordon umarł dopiero w godzin lub dwie pó niej i, co najwa niejsze, tekst tego listu jest jedynym tekstem odbitym na stoj cej w gabinecie maszynie, wi c musimy przyj , e albo sir Gordon napisał ten list, albo Agnes White kłamie... - Jak to, prosz pana? - Agnes otworzyła szeroko swoje spokojne, jasne oczy. Dlaczego miałabym kłama ? Przecie słyszałam wszystko tak, jak powiedziałam panom. - Na pewno, panienko. Ale naszym obowi zkiem było rozwa enie wszystkich mo liwo ci. To przecie panienka zeznała, e otwierała panienka okno przed północ , a my my nie znale li tam odcisków palców panienki, to panienka tak e mogła poda sir Gordonowi zatrut kaw z expressu i zetrze odciski. Ale w tym wypadku musiałaby panienka skłama , e słyszała panienka sir Gordona pisz cego, i zabiwszy go, musiałaby panienka sama napisa ten list, a potem wsun go pod r kopis... i wychodz c zetrze swoje odciski palców z klamki drzwi... - Ale dlaczego, prosz pana? - Och... - Alex zrobił nieokre lony gest r k . - Na upartego powód mo e by si i znalazł. Byłby to powód mo e nieco naci gany, ale czego to nie wymy l dziewczyny le c samotnie, nie mog c usn i rozmy laj c o yciu... Mogłaby panienka, na przykład, pomy le , e taki list, maj cy za tre zdrad ony i samobójstwo m a, mógłby pozbawi t on prawa dziedziczenia, a wówczas fortun Bedfordów mógłby odziedziczy kto , kto... No, słowem, jaki tam powód by si znalazł... Agnes zaczerwieniła si gwałtownie. - Je eli pan my li, e ja... ja...

85


- Nie, nie my l ! - powiedział szybko Joe. - Nie my l tak, przede wszystkim dlatego, e absolutnie nie wyobra am sobie, jak panienka mogłaby napisa taki wła nie list. Nie nale y on do szczytowych utworów brytyjskiej epistolografii, ale b d co b d , eby napisa go od r ki na maszynie, i to maj c za plecami stygn cego trupa (bo przecie sir Gordon nie dałby panience ni st d ni zow d pisa po nocy na maszynie)... Nie, na to potrzeba kogo bardziej obeznanego z technik korespondencji i z literatur ... - Ale przecie ja nigdy w yciu nie pisałam na maszynie! - powiedziała Agnes rozpaczliwie. - Pan tak do mnie mówi, jakbym ja nie umiała napisa jakiego listu na maszynie w pewien sposób, a ja bym wcale nie umiała! Nie wiem nawet, jak si to robi... - I o tym pomy leli my... Ten list jest napisany bez jednej pomyłki literowej, szybko i sprawnie, przez kogo , dla kogo maszyna do pisania jest przedmiotem codziennego u ytku... Oczywi cie nie prze ledzili my dokładnie, czy w yciu panienki nie zdarzył si aden kurs pisania na maszynie, ale sama analiza tre ci i sytuacji, w jakiej byłaby panienka zmuszona go pisa , wykluczały panienk absolutnie. A je eli wykluczały, to równocze nie mieli my pełne prawo przyj zeznania pani jako prawdziwe. - Czy chce pan przez to powiedzie ... - zapytała Sylvia spokojnie - e mój zmarły m popełnił samobójstwo, eby usun si z drogi tego, co pan nazwał miło ci dwojga osób? - Nie. Tego nie powiedziałem. Chc tylko powiedzie , e mo emy przyj autorstwo sir Gordona w zwi zku z LISTEM NUMER 2... I Joe odczytał zebranym list. Sko czył i oddał go Parkerowi. - Ba! - powiedział. - Gdyby nie było drugiego listu, to sprawa wydawałaby si na pierwszy rzut oka rozwi zana. Zwykłe samobójstwo. Musieliby my, co prawda, wyja ni jeszcze, dlaczego sir Gordon nie podpisał listu, ani nie napisał go piórem, chocia w chwili mierci miał je odkr cone pod r k . Musieliby my tak e wyja ni , dlaczego po cierał swoje odciski z klamki drzwi i okna, a tak e z ekspressu: bo przecie je eli przyrz dzał sobie zatrut kaw , to musiał chyba pozostawi odciski palców? No i szalka, i słoik z trucizn ... te brak na nich ladów... Pozornie wydawało si to zupełnie nierozwi zalne... Do tego dochodziła ta ludzka główka wpi ta pomi dzy trupie główki... My l o głowie wyci tej z fotografii na biurku... Kto szybko wci gn ł powietrze. Joe spojrzał na siedz cych, ale trwali nieruchomo, wpatrzeni w niego, zasłuchani z szeroko otwartymi oczyma. - No, ale sprawa tej fotografii okazała si w ko cu niezbyt istotna... Nie b d jej na razie poruszał. Chciałbym przeanalizowa spraw listów, bo na niej od pocz tku zogniskowali my nasze zainteresowanie. Otó , matematycznie bior c, istniały nast puj ce mo liwo ci: Przypuszczenie „A": 1 Sir Gordon napisał dwa listy i popełnił samobójstwo. 2 Sir Gordon napisał list l, popełnił samobójstwo, a list 2 mu podrzucono. 3 Sir Gordon napisał list 2, popełnił samobójstwo, a list l mu podrzucono. (My l oczywi cie o tym, e albo morderca, albo kto z nieznanych przyczyn, widz c zmarłego, podrzucił list samobójczy.)

86


4 Sir Gordon popełnił samobójstwo, nie napisał adnego listu, a oba podrzucono po jego mierci. Przypuszczenie „B": 1 Sir Gordon został zamordowany, a potem podrzucono na biurko oba listy. 2 Sir Gordon został zamordowany, ale przedtem napisał oba listy. 3 Sir Gordon został zamordowany. Przedtem sam napisał list l, a list 2 został podrzucony przez morderc . 4 Sir Gordon został zamordowany, ale przedtem napisał list 2, a list l został podrzucony przez morderc . Przepraszam pa stwa za t , mo e troch przydług , litani , ale wydaje mi si , e wyczerpuje ona wszystkie mo liwe kombinacje tego, co si mogło sta . A to ju w naszej sytuacji było bardzo po yteczne. Trzeba było eliminowa i szuka rozwi zania, w którym wszystko by si zgadzało... Mamy osiem rozwi za . Cztery przy przypuszczeniu samobójstwa, a cztery przy przypuszczeniu morderstwa. Porozmawiajmy najpierw o przypuszczeniu samobójstwa. Spójrzmy na fakty. Sir Gordon wieczorem z pasj chwyta my. Naznacza na szóst rano konferencj z bratem i sekretarzem, dotycz c jego nowej ksi ki. Po napisaniu listu samobójczego wchodzi, jak zeznał pan Cyril Bedford, na gór do ciemni i omawia z bratem spraw zdj . Mało tego, znale li my go przy biurku, na którym le ał otwarty maszynopis odczytu, jaki miał wygłosi w Ameryce. Na maszynopisie le ało odkr cone wieczne pióro - zmarły zacz ł nim pisa zdanie, które miał zamiar wstawi do tekstu. Zdanie to urwało si i nigdy ju nie zostało doko czone. Poza tym sir Gordon zgin ł pij c kaw w ten sposób, e trzymał fili ank na spodeczku w dłoni. Wypił zawarto fili anki jednym łykiem i umarł natychmiast. Fili anka upadła na ziemi wypuszczona z opadaj cej prawej r ki, a spodek, trzymany w lewej, upadł na kolana, a stamt d obsun ł si na dywan. Od razu wydało mi si , e samobójca, który nasypał sobie cyjanku do kawy, nie b dzie pił trucizny, trzymaj c w drugiej r ce spode-czek. Tak robi raczej człowiek, który siedział przy biurku i otrzymał od kogo kaw na spodeczku. Wtedy Merze si kaw wraz ze spodeczkiem, wypija i... Ale to była tylko moja impresja. Wa niejszy jest fakt, e chocia , sir Gordon pozostawił swoje odciski na klamce drzwi wchodz c do pokoju z ogrodu, a potem powinien był je pozostawi jeszcze dwukrotnie, id c na gór do ciemni i powracaj c z niej, to jednak ich w ogóle nie znale li my. Nie było ich tak e na expressie, w którym musiał sobie przecie przyrz dza kaw . Nie było ich tak e na szafce z trucizn ani na słoiku, chocia przyniósł słoik z ogrodu i umie cił go w szafce. Nie było tak e adnych odcisków na klamce okna, które panna Agnes otwierała przed północ . Wszystkie osoby, które pó niej były w pokoju, zaprzeczaj , jakoby dotykały okna... Je eli dodamy do tego, e sir Gordon był człowiekiem niezłomnych zasad, e był gł boko religijny na swój sposób i e najprawdopodobniej uwa ał samobójstwo za objaw najwy szego tchórzostwa wobec ycia, trudno si oprze tej nawałnicy dowodów i upiera si , e sir Gordon popełnił samobójstwo, chocia nie nale ał do ludzi, którzy mogliby to zrobi , tu przed mierci był pełen planów i zamierze , mier zaskoczyła go przy pracy, a poza tym... zupełnie niezrozumiałe wydaje si , dlaczego miałby po ciera swoje odciski palców z rozmaitych przedmiotów i klamek, je eli chciał, jak mówi jego liryczny list,

87


odej , aby nie zagradza drogi do szcz cia innym?... A co robił w dodatku na jego biurku ten drugi, tak e nie podpisany list? Nie, samobójstwo nie tłumaczy tu niczego. Nie tłumaczy tak e dziwnych notatek w IN MEMORIAM, gdzie pod dat wczorajsz pisze: „Oczywi cie słoik, poprosi go, eby wsypał na powrót. To samo z kaw . By potem łagodnym dla niej..." - A pod dat dzisiejsz : „Spali ! Pami ta o rozło onej pracy... Kaza mu napisa par słów. Spali !!!..." - Te teksty s bardzo, bardzo interesuj ce, bo dotycz słoika, kawy i rozło onej pracy, to znaczy tego, z czym spotkali my si po mierci sir Gordona w tym gabinecie. Zwa ywszy fakt, e pod dat przedwczorajsz nie ma jeszcze nic ciekawego, a jest tylko notatka o weekendzie i sprawdzeniu biletu na samolot, mo emy przypuszcza , e pomi dzy przyjazdem na weekend a dniem wczorajszym zaszło co , co kazało sir Gordonowi zanotowa ten wła nie tekst. Joe przesun ł oczyma po siedz cych i powiedział dobitnie: - Samobójstwo w wietle tych dowodów było i jest absolutnie wykluczone. Gordon Bedford nie był błaznem, nie rozstawałby si ze wiatem pisz c nonsensowne listy i cieraj c z nich swoje odciski palców, nie popełniłby samobójstwa po rodku zdania poprawianego maszynopisu i nie umawiałby si z lud mi na rano ani nie łowiłby ciem w nocy, ani nie chodziłby do brata ogl da zdj . Człowiek rozstaj c si z yciem nie zachowuje si jak pajac, skoro nie ma do tego najmniejszego powodu. Poza tym chocia znale li my w jego kieszeni kapsułk z cyjankiem, nie znale li my adnej pustej na biurku. A poniewa na szafce i na słoiku nie ma jego odcisków palców, wi c... - Joe rozło ył race - nie wiem, sk d nasypał sobie cyjanku. Przecie nie nosił go luzem w kieszeni. Zreszt nic nie nosi ladów cyjanku w pokoju. Nie! Nikt ani przez chwil nie mo e przypuszcza , e człowiek, który nie miał adnych dyspozycji psychicznych do popełnienia samobójstwa, który nie zdradzał adnych oznak ch ci popełnienia samobójstwa, którego działanie, gdyby popełnił samobójstwo, wydaje si absolutnie bezsensowne i byłoby w rzeczywisto ci bezsensowne... e ten człowiek samobójstwo popełnił. Gordon Bedford został zamordowany i wiemy o tym wszyscy równie dobrze jak jego morderca. Zamilkł. - No dobrze... - powiedział Cyril Bedford. - Ale co z tego? Nawet je eli został zamordowany, nic z tego, co pan powiedział nie rzuca adnego wiatła na t spraw . - Powiedziałem tylko na pocz tku, e istniało osiem ewentualno ci w ramach dwu przypuszcze . W tej chwili mo emy skre li jedno przypuszczenie, a wraz z nim cztery ewentualno ci. Pozostaje nam drugie przypuszczenie i nast puj ce mo liwo ci: 1 Został zamordowany i podrzucono na biurko oba listy. 2 Został zamordowany, ale przedtem napisał oba listy. 3 Został zamordowany, ale napisał list l, a list 2 podrzucił morderca albo kto inny. 4 Został zamordowany, ale przedtem napisał list 2, a list 1 podrzucił morderca. Rozwa my te wszystkie mo liwo ci po kolei: l Został zamordowany, a po jego mierci podrzucono oba listy na biurko...

88


W ramach tego, co zeznała panna Agnes, która słyszała go pisz cego list numer 2, musimy t ewentualno odrzuci . Panna Agnes zeznała, e słyszała m czyzn zamykaj cych drzwi wej ciowe do ogrodu i rozmawiaj cych półgłosem w hallu. Potem panowie Cyril Bedford i Reutt poszli na gór , a sir Gordon chodził przez chwil , a potem zacz ł pisa na maszynie, tak? - Tak... - Agnes skin ła głow . - Dokładnie było tak, jak pan teraz powiedział. - A potem panienka usn ła. Poniewa tekst listu numer 2 jest jedynym tekstem, jaki napisano po zmianie ta my na tej maszynie, a innej maszyny nie ma w domu, wi c musimy przyj , e sir Gordon napisał wła nie wtedy ten list. A chocia panna White nie widziała go pisz cego, to jednak wiemy, e to on został w gabinecie, a dopiero o wiele pó niej poszedł do ciemni na gór i rozmawiał z panem Cyrilem. Był to jedyny moment, kiedy kto inny mógłby zaryzykowa wej cie do gabinetu i napisanie tego listu. Ale panna White nie słyszałaby ju pisania na maszynie. Tak wi c musimy przyj , e sir Gordon napisał ten list i w zwi zku z tym odpadaj nam a dwie ewentualno ci: l e został zamordowany i po jego mierci podrzucono na biurko oba listy. Gdy on sam napisał jeden z listów. 3 e napisał list numer ł, a list numer 2 został podrzucony przez morderc . Dla tej samej przyczyny, gdy to sir Gordon napisał list numer 2. Pozostaj nam wi c ju tylko dwie mo liwo ci, z których jedna musi by prawdziwa, gdy wyczerpali my wszystkie mo liwe kombinacje. S to ewentualno ci: 2 e został zamordowany, ale przedtem napisał oba listy. 4 e został zamordowany, ale przedtem napisał list 2, a list l został po zbrodni podrzucony. Rozwa my jedn z tych ewentualno ci. Sir Gordon napisał dwa listy samobójcze, a potem został zamordowany przez kogo . - Cyrilu... - szepn ła gło no Judyta Bedford. - Czy rozumiesz chocia słowo z tego, co ten człowiek mówi? - Tak... - Cyril Bedford skin ł głow . - Nigdy by mi do głowy nie przyszło podchodzi w tak mechaniczny sposób do tak skomplikowanej sprawy, ale na razie nie mo na niczego zarzuci pa skiemu rozumowaniu... - Dzi kuj ... - Joe u miechn ł si lekko. - Wiem, e na pewno musz pa stwa, ale pami tajmy wszyscy, e nie chodzi nam o zabaw matematyczn , lecz o wyeliminowanie nonsensów i niemo liwo ci. Dopiero wtedy, kiedy b dziemy wiedzieli, jak wygl da sprawa tych listów, b dziemy mogli pokusi si o odtworzenie wypadków. Bez tego b dziemy mieli tylko chaos i stek nonsensów. W rzeczywisto ci moja metoda jest bardzo prosta. Ale wró my do naszych baranków. Zostały nam dwie ewentualno ci i zajmujemy si pierwsz , która mówi, e sir Gordon napisał dwa listy samobójcze, a potem kto go zabił. Otó prawda wygl da w ten sposób, e sir Gordon musiałby pierwszy list, w którym szkaluje swoje ycie i mianuje siebie cynicznym łapówkarzem, napisa w zeszłym tygodniu, gdy nie był tu od zeszłego poniedziałku, a pan Reutt wymienił ta m przedwczoraj, przed przyjazdem sir Gordona tutaj. Jak wiemy, list ten napisany jest na starej ta mie i na stoj cej tu maszynie. Ten haniebny list sir

89


Gordon nosiłby tydzie przy sobie lub trzymał w ukryciu tylko po to, aby potem napisa zupełnie inny list, podaj cy zupełnie inny powód samobójstwa: miło pani Sylvii do kogo , kogo sir Gordon lubi i szanuje. I znowu ten człowiek, któremu obca była my l samobójstwa, który planował dzi wyjazd do Stanów, który noc z pasj łowił swoje ukochane my, ju od tygodnia chce sobie odebra ycie nie mog c wytrzyma swej nikczemno ci. Ale w ostatniej chwili zmienia zamiar i chce odej z miło ci. W efekcie morderca uprzedza go i morduje, nie daj c mu zrealizowa jego zamiarów! W dodatku, na tym li cie istniej odciski palców sir Gordona, które laboratorium policyjne okre la jako odciski zrobione prawdopodobnie po jego mierci, gdy palce s le odci ni te, a wida , e czcionka maszynowa została wytarta, gdy kto wycierał papier pozbawiaj c go innych odcisków palców. Wi c co? Czy by sir Gordon starł z tego listu swoje odciski palców nie mszcz c go, a morderca na powrót te odciski przywrócił? I dlaczego ten list sprzed tygodnia le ał na wierzchu, a tamten napisany przed godzin - ukryty pod ksi k ? Jasne wydaje si , e list numer l, mówi cy o łapówkach, został po morderstwie poło ony przed sir Gordonem przez kogo , kto nie wiedział o istnieniu listu numer 2. Najprawdopodobniej sir Gordon napisał ten list, wykr cił go z maszyny i poło ył na biurku, a słysz c czyje kroki, zło ył go, wytarł i ukrył pod poprawianym wła nie przez siebie maszynopisem. Morderca podał mu po chwili rozmowy kaw , która by mo e wła nie si przygotowywała. Sir Gordon umarł, morderca podrzucił na biurko list, na którym odbił lady palców martwej ju r ki sil Gordona. Potem uciekł, nie wiedz c, e na biurku spoczywa drugi list, dzi ki któremu upadnie wersja o samobójstwie i rozpocznie si ledztwo w celu wyja nienia dziwnych wydarze , jakie rozegrały si tej nocy... Bo morderca nie wiedział równie , e znajdziemy w koszu na mieci wielk , dawno umarł m , a na jej miejscu odkryjemy w jednej z gablot wyci t z fotografii na biurku głow pani Sylvii Bedford. Morderca nie wiedział tak e, e panna Agnes White weszła tu przed północ i przewietrzyła pokój, otwieraj c na o cie okno, a potem zamykaj c je i pozostawiaj c na klamce odciski swoich palców... odciski, których my ju nie znale li my... Ale wró my do naszych ewentualno ci. Poniewa wersja, e sir Gordon napisał w ci gu tygodnia dwa zupełnie odmienne listy samobójcze, ale nie popełnił samobójstwa, a za to został zamordowany, jest zupełnie absurdalna, zwa ywszy tre listów i osob pisz cego, jak równie okoliczno ci dotycz ce listu numer l i odcisków palców, pozostaje nam do rozwa enia ewentualno : ... e sir Gordon napisał list numer 2, ten o samobójstwie z miło ci, e został zamordowany i e podrzucono potem na biurko list numer l, mówi cy o samobójstwie spowodowanym wyrzutami sumienia. Wiemy, e sir Gordon rzeczywi cie napisał list numer 2. Pozostaje jeszcze fakt podrzucenia listu numer 1. W całej tej koszmarnej sprawie najabsurdalniejsze przez cały czas wydawało mi si jedno: fakt, e jeden człowiek pisze list samobójczy, a drugi człowiek, który nie wie o tym, przychodzi i zabija go podrzucaj c drugi list i nie dostrzegaj c pierwszego. Sytuacja taka jest praktycznie bior c równie nie-prawdopodobna jak siedem pozostałych, które odrzucili my... No dobrze, ale innych mo liwo ci nie

90


ma, a przecie sir Gordon umarł i mier jego musi si mie ci w ramach jednej z tych kombinacji. Prosz mnie dobrze zrozumie : Je eli jeden człowiek chce popełni samobójstwo, a drugi o tym nie wie, to fakt uprzedzenia samobójstwa przez morderstwo jest przy zastosowaniu teorii prawdopodobie stwa nieomal niemo liwy. Takie zbiegi okoliczno ci nie mog si po prostu zdarza , poza najtandetniejszymi powie ciami kryminalnymi. Istnieje druga ewentualno : e morderca wie o pragnieniu popełnienia samobójstwa przez drug osob . To jest oczywi cie mo liwe, bo jeden człowiek mo e zwierzy si z zamiaru samobójczego drugiemu. Ale wtedy tylko szaleniec mordowałby. Po co zabija i nara a si na szubienic , je eli człowiek, którego chcemy zabi , chce zrobi to za nas? Wystarczy poczeka i by mo e oddziała jako na jego psychik , a sam zrobi to, czego od niego damy, nie nara aj c nas na straszliw kar i strach przed wykryciem. To tak e było wi c zupełnie absurdalne... Alex zawiesił głos i chrz kn ł. - Czy chce pan powiedzie przez to, e trzyma nas pan tu ju prawie od godziny, eby wyja ni nam, e dzi ki bezbł dnemu pa skiemu rozumowaniu mo emy rozej si w prze wiadczeniu, e brat mój nie został zamordowany i nie popełnił samobójstwa pomimo legionu listów samobójczych i braku odcisków palców wsz dzie tam, gdzie powinny pa skim zdaniem by ich całe stada? - Cyril Bedford u miechn ł si , wyj ł fajk i zapalił j . - Czy to tak wygl da? Joe rozło ył r ce. - Bardzo przepraszam w takim razie. Ale nie widz innego sposobu, jak tylko przebrn przez to, punkt po punkcie, w tym samym porz dku, w jakim przebiegało moje rozumowanie. Otó zatrzymali my si w sytuacji, która pozornie nie dawała adnego logicznego rozwi zania. Przyznaj , e była to nieprzyjemna chwila. Dokonałem logicznego obrachunku i doszedłem do wniosku, e sir Gordon nie mie ci si w adnej z owych o miu kombinacji. A przecie wi cej ich nie ma! I wtedy zrozumiałem nagle luk w moim rozumowaniu... Podczas rozwa ania pierwszych siedmiu mo liwo ci miałem zupełn słuszno . Ale ósma!... Znowu zawiesił głos i po dramatycznej pauzie zacz ł mówi szybko, prawie wesoło, jak gdyby rozwi zanie problemu znaczyło dla niego w tej chwili wi cej ni obecno tych pi ciorga tak bardzo zainteresowanych ludzi. - Otó zakładałem, e sir Gordon albo chciał popełni samobójstwo, a morderca o tym nie wiedział i zabił go, co uwa ałem za niemo liwy zbieg okoliczno ci. Albo, e chciał popełni samobójstwo i morderca wiedz c o tym, uprzedził go, co uwa ałem za absurd, gdy byłoby to dowodem zupełnej bezmy lno ci mordercy, a po ród podejrzanych nie dostrzegłem patologicznych osobników. Ale przecie zapomniałem o jednym: o tym, e sir Gordon Bedford mógł napisa list numer 2, wcale nie chc c popełni samobójstwa! - Jak to? - Robert Reutt przetarł oczy, zm czone od uporczywego wpatrywania si w twarz mówi cego. - Nie chciał, ale napisał list samobójczy, a wtedy kto go zamordował i podrzucił mu drugi list samobójczy? Co pan mówi, prosz pana? Przecie to zupełnie nie ma sensu. Jeszcze mniej ni cała reszta.

91


- Hm... - Joe spojrzał na niego bez sympatii. - Tak pan s dzi? Pozwoli pan zatem, e b d kontynuował jeszcze przez par chwil mój absurdalny wywód. Znałem dłu sze ledztwa ni to i my l , e policja nie zam czała pa stwa nadmiarem pyta . Prawd mówi c, jeste my tu od niecałych trzech godzin i nawet nie przesłuchali my wszystkich domowników. Dlatego pozwol sobie... zwrócił si do pozostałych - dopowiedzie wszystko do ko ca. - Do ko ca? - zapytała Sylvia przymru ywszy oczy. - Czy jest pan tego pewien? - Absolutnie, prosz pani. Do ko ca, to znaczy: do wyja nienia pa stwu, kto i w jakich okoliczno ciach zamordował sir Gordona Bedforda. Zrobiło si zupełnie cicho. - O Bo e... - szepn ła Agnes White. Po jej słowach znowu zapanowała cisza. - Tak... - Alex usiadł i zapalił papierosa. - Kiedy doszedłem do tego absurdalnego, jak powiedział pan Reutt, wniosku, zadałem sobie pytanie: Co my wła ciwie wiemy? Wiemy tylko, e sir Gordon napisał dzi w nocy przed mierci list, w którym mówi, e usuwa si z pola widzenia dwojga kochaj cych si ludzi. Ale przecie ten list nie jest podpisany i nie ma na nim adnych odcisków palców. To znaczy, e poło ony przed ka dym samobójc , wypełniłby t sam rol , je eli tylko samobójca ten b dzie pasował do portretu psychicznego zawartego w li cie... - Jak to? - Sylvia nie zrozumiała. - Po prostu. Zastanówmy si . Gdyby, na przykład, pan Robert Reutt zakochał si w pani z wzajemno ci , ale równocze nie odczuwał tak wielkie wyrzuty sumienia, e my l o nikczemno ci, jakiej dopu cił si wobec człowieka, który opiekował si nim, był jego promotorem i chlebodawc , nie pozwoliłaby mu y dłu ej, to czy taki list nie tłumaczyłby doskonale jego kroku? Kiedy zrozumiałem to, poj łem, e tylko fakt znalezienia martwego sir Gordona przesłania nam od pocz tku t jedyn logiczn mo liwo . - Jak to!? - Oczy Sylvii rozszerzyło przera enie. - Ale przecie Robert yje, a on nie yje! - Wła nie. Ale je eli zało yłbym sobie, e kapsułka cyjanku, przygotowana w kieszeni sir Gordona, była przeznaczona dla pana Reutta, tak samo jak ów list? Je eli słowa By potem łagodnym dla niej... - odczytam w IN MEMORIAM z tego punktu widzenia? Je eli fakt, e na słoiku s starte lady palców, na expressie tak e, a w IN MEMORIAM czytamy: Słoik, poprosi go, eby wsypał na powrót. To samo z kawa - to zrozumiałe si staje, e wystarczy, aby pan Reutt przyszedł do gabinetu, wsypał na pro b sir Gordona cyjanek na powrót do słoika, a potem zaparzył kaw , aby w ten prosty sposób tylko jego odciski palców były widoczne na tych miejscach kluczowych dla zbadania ewentualnego samobójstwa. Je eli do tego dodamy list samobójczy, napisany na maszynie... I notatk w IN MEMORIAM Kaza mu napisa par stów Spali . - to jasne, e sir Gordon mógł po - prosi pana Reutta, eby mu pod dyktando napisał kilka słów, wystarczaj cych dla pozostawienia odcisków palców... - Tak... Ale przecie pan zakłada przy tym, e zszedłbym i wtedy on by mnie zabił pozoruj c moje samobójstwo. Wszyscy wiedzieli, e on pracuje w gabinecie, a ja zejd ... I b d z nim razem.

92


- Czy by? - Alex pokr cił z niedowierzaniem głow . - Publicznie umówił si sir Gordon z panem na siódm . Prywatnie na szóst ... To znaczy, e gdyby, na przykład, zszedł dzi o siódmej rano i zastał pana nie ywego, to nikt nie wiedziałby, dlaczego miałoby by inaczej. Mógł, na przykład, wyj do ciemni pana Cyrila i wtedy wszystko by si mogło odby ... - Ale pozostaj jeszcze ja... - Cyril Bedford wzruszył ramionami. - Gordon umawiał si z panem Reuttem na siódm przy wszystkich, ale na szóst umawiał si tak e i ze mn . - Och, przecie nie twierdz wcale, e pan tak e chciał zabi pana Reutta. Pan w ogóle nie chciał zabija ... - Dzi kuj panu... - Cyril u miechn ł si i skin ł głow . - Nie ma za co... - powiedział Joe. - Jeszcze wszystkiego nie wyja nili my. Otó przy zastanawianiu si nad osob mordercy, trzeba było wzi pod uwag wszystkich obecnych. Ka de z was mogło zabi sir Gordona, po pierwsze dlatego, e wszyscy znajdowali cie si tu w chwili jego mierci, a po drugie dlatego, e ka de z was miało mniejsze lub wi ksze powody, eby si go pozby . Nawet dla panny Agnes, jak ju wspomniałem, wymy liłem taki powód. Ba, ale je eli sir Gordon chciał zabi pana Reutta i planował to zabójstwo na dzi w nocy, a wszystko na to wskazywało: starcie ladów z expressu i ze słoika z cyjankiem, notatki w IN MEMORIAM, list, który napisał sir Gordon, kapsułka w jego kieszeni, no i fakt, e miał powód, gdy pomi dzy panem Reuttem a pani Syłvi zrodziła si miło , to wykorzysta mógł to tylko morderca, który by o tym wiedział. Dopiero wtedy, podrzuciwszy absurdalny list o nadu yciach finansowych Bedforda, morderca skierowałby ledztwo policji na mieszka ców domu, bo oczywi cie wszystko wyszłoby na jaw, to znaczy wyszłyby na jaw sprawy ł cz ce pani Sylvi z panem Reuttem. W najlepszym wypadku wykr ciliby si oboje po absolutnym skompromitowaniu ich przez pras , w najgorszym mo e padliby ofiar poszlakowego procesu. Nie zapominajmy, e s oboje w sytuacji nie do pozazdroszczenia w wypadku, je eli si udowodni, e sir Gordon został zamordowany. No tak, ale kim mógł by człowiek, który wiedział, e sir Gordon chce zabi Reutta? Nie mógł nim by Reutt i nie mogła nim by pani Sylvia ze zrozumiałych wzgl dów. W ledztwie pani Judyta Bedford zeznała, e wpadła na trop miło ci pani Sylvłi i pana Reutta dzi ki wspólnemu kominkowi, który pozwolił jej podsłuchiwa ich oboje. Poza tym byli doskonale zakonspirowani. - Ty mijo... - powiedziała Sylvia patrz c na starsz kobiet oczyma, w których nie było nienawi ci, tylko zdumienie. - Jak mogła mu powiedzie ? - Nie powiedziałam mu! - zaprzeczyła Judyta. - Nigdy bym mu nie powiedziała! - To prawda... - Alex skin ł głow . - Ale powiedziała pani o tym swojemu m owi. Powiedziała mu pani o tym ju po wyje dzie sir Gordona, pani Sylvii i pana Reutta. - No dobrze... - Cyril tak e skin ł głow . - Ale przecie ja mu tego nie powtórzyłem. Gdybym mu powtórzył... - rozło ył r ce. - My l , e roztrz sałby ten dom jak Samson!

93


- W moim rozumowaniu przyj łem inn hipotez ... - Joe u miechn ł si przepraszaj co. - Zało yłem, e powiedział pan o tym swojemu bratu tu po jego przyje dzie przedwczoraj, podczas pierwszej sposobnej chwili, kiedy byli cie sami. Zało yłem tak e, e na wszelki wypadek napisał pan po dowiedzeniu si o sprawie pani Sylvii i pana Reutta ten list, który nazwali my listem numer l i który napisany jest na starej ta mie. Pani Judyta powiedziała nam, e ma zapasowe klucze od gabinetu i chyba nie strze e ich bardzo pilnie, bo nie wiedziała nawet dokładnie, gdzie s . Potem pomy lałem sobie, e by mo e, opowiedział pan bratu i wszystkim i namówił go pan (u ywaj c na przykład argumentu, e pan Reutt popełnił zbrodni wobec sir Gordona, której prawo nie karze) do tego, aby zabił pana Reutta. My l , e przy surowej, rygorystycznej moralno ci pa skiego brata my l o wymierzeniu sobie samemu sprawiedliwo ci nie była dla niego równoznaczna z popełnieniem przest pstwa. W jego przekonaniu pan Reutt jako cudzołó ca i niewdzi cznik zasługiwał na kar główn . Dodajmy zazdro , obra on miło własn , w ciekło i b dzie pan miał cały obraz. My l , e sir Gordon nie porzuciłby potem ony. Mo e liczył na to, e samobójstwo ukochanego wstrz nie ni . By potem łagodnym... dla niej napisał w swoim notesiku. Tak, by dla niej łagodnym... - Trzeba przyzna , e ma pan niebywał fantazj ... - Cyril pokiwał głow z uznaniem. - Bez tego ledztwo trwa miesi cami... - westchn ł Joe. - O czym to mówili my? Aha. Otó zało yłem, jak ju powiedziałem, e sir Gordon obmy lił plan zemsty wraz z panem. Mógł by pewien pa skiej dyskrecji. Miał pana od lat w r ku i zeznania pana przeciw niemu odparłby z łatwo ci . Zreszt nikomu nie przyszłoby do głowy, e człowiek taki jak on mógłby zabi . Cała sprawa zabójstwa Reutta została pi knie obmy lona. Przy kolacji sir Gordon umówił si z panem i z nim na siódm . Potem, kiedy adna z kobiet nie słyszała was ju , zmienił t godzin na szóst . Gdyby Reutt umarł, a pan zachował dyskrecj , mogliby cie spokojnie zatru go o szóstej, uplasowa wszystko przed nim i pój spa , a potem zej o siódmej i zasta go ju nie ywego od pewnego czasu... - Ale po có miałbym namawia Gordona do tego? - Cyril znowu u miechn ł si . - Nie s dzi pan chyba, e obecny tu biedny pan Robert przeszkadza mi w jakimkolwiek stopniu? Byłem nawet zadowolony, kiedy Judyta powiedziała mi, e przyprawił rogi Gordonowi... Przepraszam, e poruszam to w tej chwili, ale rozmawiamy o mo liwych hipotezach zbrodni, dlatego chc od razu wyja ni , e mier Reutta i namawianie Gordona do zbrodni byłyby dla mnie zupełnym nonsensem. - Przecie powiedziałem ju raz, e pan wcale nie chciał mierci pana Reutta. Chciał pan mierci swojego brata, który trzymał pana elazn raka ju od tylu lat. Wiedział pan, e na wypadek jego mierci odzyska pan wolno i b dzie pan mógł wyfrun z klatki, któr dla pana zbudował. Wszystko było bardzo proste, omówili cie szczegóły zabójstwa. Pan miał zreszt słu y jako alibi. Prawdopodobnie umówili cie si , e pan zezna, jakoby obudził pan Gordona o szóstej, a potem do siódmej pracował pan z nim w ciemni. A potem zeszli cie na dół i zastali cie zimnego ju Reutta. Tymczasem pana plan był prostszy. Zej na dół o czwartej pod pozorem przygotowania wraz z sir Gordonem wszystkiego

94


przed przybyciem Reutta, poda sir Gordonowi kaw z cyjankiem, a potem po sprawdzeniu wszystkiego wycofa si na gór i poło y do łó ka... - Dobrze, e nie ma pan adnych dowodów... - Cyril wydłubał fajk i nabił j od nowa. - Inaczej, przy pa skiej pomysłowo ci, gotów by mnie pan naprawd zaku w kajdany. - Ale czy pan nie rozumie, e je li sir Gordon chciał zabi pana Reutta, to jest pan jedyn osob , która mogła zabi sir Gordona? Tylko pan poza zmarłym wiedział o morderstwie. Tylko pan, poza zmarłym i Reuttem, wiedział, e macie si spotka o szóstej. Gdyby pan nie był wtajemniczony w plany sir Gordona, nie prosiłby pana nigdy na szóst razem z Reuttem. Pan przecie byłby jedynym wiadkiem mierci Reutta. Pan wiedział o Reutcie i Sylvii, pan korzystał ze mierci Gordona, pan go nienawidził, pan znał jego plan, pan mógł napisa ten list numer l, słowem, pan zgadzał si z moimi wszystkimi zało eniami i nie miał pan ani jednego słabego punktu. Nie było ani jednej rzeczy, której pan nie mógł zrobi ; Ale były jeszcze inne sprawy, których nie rozwa yłem i które tak e musiały pasowa do pana. Kiedy mi si wszystko tak pi knie zacz ło zgadza , zacz łem si zastanawia nad reszt spraw, a przede wszystkim - nad klamk u okna. Urosła ona u mnie do apokaliptycznych rozmiarów. Nie mogłem poj , kto i dlaczego zmazał te lady. Sir Gordon - nie. Morderca - ba, ale dlaczego morderca miałby otwiera okno? Zawiesił głos. - Ale przecie , prosz pana - powiedziała Agnes - White - eby wytrze klamk , wcale nie trzeba otwiera okna. - Tak, ale dzi ki szcz liwemu zbiegowi okoliczno ci wiedzieli my, e panienka była tam przed północ , otworzyła okno, zamkn ła je i odeszła, nie wycieraj c klamki. St d wiedzieli my, e kto wytarł pó niej odciski palców. Tym kim mógł by tylko morderca. Ale dlaczego miałby to zrobi ? Nic nie wyrzucił przez okno. Niczego mu nie podano. - Mo e chciał przewietrzy pokój? - Brawo... Ale po czym? Po kawie? Nie. Po cyjanku? Przecie policja i tak b dzie wiedziała, jak zgin ł Gordon Bedford. Morderca mógł otworzy to okno i tylko dla jakiej przyczyny, która zwykle o ywia ka dego morderc : dla zatarcia ladów swojej obecno ci. Umilkł. - Jak to? - Sylvia nie zrozumiała. - Och, na przykład dla wypuszczenia dymu... - Dymu... Ale przecie nikt z nas... - Nagle Sylvia urwała i spojrzała na Cyrila, Reutt siedział z absolutnie osłupiałym wyrazem twarzy. Judyta Bedford nie drgn ła. - Nonsens... - powiedział Cyril Bedford. - Tylko ja pal w tym domu, a ja nie otwierałem tego okna... - Ba... - Joe podszedł do portiery i uniósł palec. - Ona mówi co innego... Pozwólcie pa stwo... Wstał i ruszył w stron gabinetu, słysz c za sob odgłos odsuwanych krzeseł. - Co to jest? - Id c w lad za wyci gni tym palcem Alexa, Cyril zbli ył si do okna.

95


- ma trupia główka. Wpadła tu, kiedy pan uchylił okno. Nie odsun ł pan zasłony, bo bał si pan, e mo e kto pana zauwa y z zewn trz... - Och, nonsens! - Cyril znowu wzruszył ramionami. - Nie mogła wlecie ... Przecie było ju wtedy zupełnie widno. Nagle urwał i uderzył si dłoni w usta. - Wła nie... - powiedział Alex i pokiwał głow . - Było widno. To pan sam powiedział, Cyrilu Bedford. Cyril Bedford rzucił si ku oknu, ale powstrzymany przez krat , zawrócił. Olbrzymia bryła jego ciała przez chwil kołysała si nad szczupł sylwetk Alexa. - Spokojnie... - Parker stał zupełnie nieruchomo. Długa oksydowana lufa pistoletu nie poruszyła si w jego dłoni, kiedy wypowiedział to jedno słowo. Ale osi gn ł zamierzony efekt. Cyril Bedford przez chwil wahał si , potem jego uniesione pot ne pi ci opadły spokojnie do boków. - Dobrze... poddaj si ... - powiedział. Ale jak ona tam si mogła dosta ? Przecie rzeczywi cie było wtedy ju widno. - Najwyra niej jaki dobry duszek j tam posadził - mrukn ł Joe... W pół godziny pó niej, kiedy umilkł ju sygnał karetki wi ziennej, Parker wkładaj c płaszcz spojrzał na stor i powiedział: - Słuchaj, ona tam ci gle siedzi... - I b dzie siedziała do s dnego dnia, je eli si jej nie zdejmie. - Joe podskoczył i ko cami palców zdj ł m ze story. - Ale ona si nie porusza... - Jego przyjaciel przybli ył si i pochylił nad trzymanym przez Alexa owadem. - Ba... Umarli nie poruszaj si , jak wiesz... - Joe ostro nie wzi ł za koniec szpilki, któr ma wpi ta była w stor , zaniósł j do gablotki i wpi ł. - To ta sama... - powiedział. - Pomogła troch , chocia i tak mieli my wszystkie dowody poszlakowe. Ale zawsze jest lepiej, je eli oni si przyznaj . Mo na si wtedy wyspa . - Nie wrócisz ju chyba do łó ka o tej porze? - Parker spojrzał na zegarek. Dochodzi dziesi ta! Alex pochylił si do jego ucha i powiedział szeptem: - Powiem ci sekret: poszło mi to tak łatwo, bo sam jestem troch jak te my. Mog spa przez cały dzie , a włóczy si po nocy. Dobranoc, Ben. Od jutra mo esz na mnie mówi Joe Atropos! I miej c si cicho wyszedł z pokoju. Zast pca szefa Kryminalnego Wydziału ledczego Scotland Yardu usłyszał odległy trzask drzwi wyj ciowych, a potem odgłos kroków na wirowanej cie ce i zobaczył szczupł sylwetk Alexa zbli aj c si do bramy. Umundurowany policjant usun ł si z drogi i zasalutował. Potem furtka zamkn ła si i Joe znikn ł. - Wielki Bo e... - szepn ł Parker i potarł dłoni czoło. - O mój wielki, jedyny Bo e... Jego ona nigdy go nie zdradzi, a je eli zdradzi i b dzie chciał za to zamordowa j albo jej kochanka, to nie wykryjemy tej zbrodni do s dnego dnia. Zas pił si , ale po chwili twarz jego wypogodziła si znowu. Na szcz cie Joe Alex nie był onaty.

96


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.