AKTIVIST.PL
NUMER 200, JESIEŃ 2016
OGŁASZAMY NOMINACJE
ISSN 1640-8152
200 • 200 • 200
CHANGE. YOU CAN. www.ice-watch.com
JESIEŃ 2016
EDYTORIAL JESIEŃ
W NUMERZE WYWIAD:
FISZ OPOWIADA O ROWERACH, DZIECIACH I DRONACH Rozmawia:
4
Filip Kalinowski
FILM:
NAJLEPSZE FILMY AMERICAN FILM FESTIVALU Poleca:
Mariusz Mikliński
18 PRZEDSTAWIAMY NOMINACJE DO NOCNYCH MARKÓW
32
57 AKTIVIST.PL
NUMER 200, JESIEŃ 2016
Nasza okładka: Monika Brodka świętuje razem z nami.
Z OKAZJI WYDANIA 200. NUMERU MAMY DLA WAS MNÓSTWO PREZENTÓW!
Od jakiegoś czasu próbujemy swoich sił na Snapczacie. Sprawdźcie, jak nam idzie.
MIĘDZY STRONAMI Mimo że zmian wokół nie brakuje i trudno być pewnym, jak wyglądać będzie jutro, pewne rzeczy się nie zmieniają. Na przykład to, że co roku w ciemne i zazwyczaj niezbyt piękne październikowe popołudnie spotykamy się, by w towarzystwie żelków, czipsów, pizzy i odrobiny procentów (choć z roku na rok procenty przegrywają coraz sromotniej ze słodyczami) odbyć ostateczne starcie z imprezowo-kulturalnym podsumowaniem roku. Nigdy nie jest łatwo. Są ofiary. Wypracowane w toku długich przepychanek kompromisy. Nie brakuje złośliwych przytyków i kładzenia się Rejtanem. Czasami mniej, czasami bardziej metaforycznie. Komu się należy? Kto nas zachwycił. Kto zasłużył, a kto jednak nie? Niezmienne pozostaje też to, że w końcu zawsze się udaje. Dlatego po raz kolejny z satysfakcją prezentujemy owoc naszych obrad – nominacje do Nocnych Marków w kategoriach Artysta, Miejsce i Impreza Roku. Teraz wszystko w waszych rękach – to wy ostatecznie zadecydujecie, kto ósmego grudnia dostanie rozświetlającą miejskie mroki statuetkę. Macie czas do 20 grudnia. Aha. Trzymacie w rękach 200. numer „Aktivista”. Okazja niebyle jaka, więc szykujcie się na niespodzianki! Między stronami spotkacie ważne dla nas postaci – bohaterów wywiadów, laureatów Nocnych Marków i jednego niepokornego felietonistę.
Foto: Filip Skrońc OGŁASZAMY NOMINACJE
Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna ISSN 1640-8152
200 • 200 • 200
A3
Aktivist
magazyn wywiad
Muzyk charakterystyczny
Metal • Obciach • Parasol
Tekst: Filip Kalinowski, foto: Albert Zawada
W połowie października do sklepów trafi najnowszy krążek projektu Tworzywo „Drony”. Zanim to nastąpi, postanowiliśmy spotkać się z filarem tego składu – Bartkiem Fiszem Waglewskim, by podczas przejażdżki rowerem porozmawiać o świecie, nad którym latają drony, i pieśniach, które słychać jeszcze długo po tym, gdy się skończą. I choć mieliśmy się skupić na teraźniejszości, trasa naszej wycieczki szybko skręciła w przeszłość. Ale to właśnie o zmianach jest najnowszy album wokalisty, więc wolta przydarzyła się nam w dobrym momencie. To czas szczególny również dla „Aktivista”. A4
jesień 2016
200 numerów to nie lada jubileusz. Trzeba go obchodzić z pompą; objeść, opić, ośpiewać i otańczyć, opalić, okrzyczeć i… opisać. Z uwagą też trzeba podejść do zawartości numeru i rozważnie wybrać bohatera do rozmowy. Bo nie dość, że powinien on robić aktualnie coś intrygującego, to jeszcze fajnie by było, by cała jego droga twórcza bliska była naszemu podejściu do robienia magazynu. Musi więc to być ktoś, kto na scenie istnieje grubo ponad dekadę, pozostaje konsekwentny i wierny swoim zasadom, a równocześnie nieustannie się zmienia i wymyka kolejnym, sztucznym kategoryzacjom, ktoś, kto wyrósł na miejskim fundamencie, ale jego myśli potrafią szybować hen ponad blokami. Ktoś, kto dba o korzenie, a jednocześnie ze swadą patrzy w przyszłość. Ktoś, komu w duszy gra hip-hop, w podejściu do świata ma coś z punk rocka, a jego serce bije w głębokim dubowym rytmie. Ktoś, kto wszystkie te swoje niszowe zajawki potrafi ubrać w przystępne, aktualnie modne ciuchy. Ktoś taki jak… Fisz, artysta, który spełnia wszystkie powyższe wytyczne i z którym osiem lat temu przeprowadziłem do „Aktivista” swój pierwszy wywiad w życiu. Wysłałem mu wtedy mailem kilka nieporadnych jeszcze pytań i niepewnie czekałem na odzew. Odpowiedział oszczędnie, ganiąc elegancko mój młodzieńczy radykalizm i pisząc rzeczy, które dziś – z perspektywy czasu – wydają mi się tym bardziej interesujące. Bartek Waglewski wspominał wówczas bowiem o tym, że organizatorzy dużych festiwali nie są szczególnie zainteresowani polskimi artystami, „młodzież nie słucha już hip-hopu” i że aktualnie grywa z bratem na „żywych” instrumentach „brudny garaż po bluesowych skalach”, który kiedyś może wyda. I kiedy z nutą nostalgii w głosie czytałem to sobie kilka tygodni temu, w roku, w którym krajowa alternatywa jest coraz częściej wpisywana na plakaty równej wielkości czcionką jak zagraniczni headlinerzy, polski rap okazuje się siłą większą niż popowy mainstream, a projekt Kim Nowak ma już na koncie dwie płyty. Teraz wiedziałem, że tym razem na pewno musimy się spotkać. I że gadać na pewno będziemy mieli o czym, bo czy to jubileusz czy nie, tematów do rozmowy zebrało nam się przez lata co niemiara. Tematy te pojawiały się przecież z każdą kolejną płytą Waglewskiego i każdym następnym numerem „Aktivista”.
Między dziś a kiedyś
Pierwotnie mieliśmy spotkać się na warszawskim Imielinie. To tu narodziła się macierzysta ekipa Fisza – RHX Skład, to tam mieszkał on przez lata. Bartek – przyzwyczajony zapewne do pytań o jego rzekomy rozbrat z hip-hopem, o którym sam go też kiedyś zapytałem – chciał jednak rozmawiać o teraźniejszości, nie przeszłości, zaproponował więc wspólną przejażdżkę rowerem po innej okolicy. W jeszcze ciepłe, jesienne przedpołudnie zacząłem się toczyć na spotkanie. Na miejscu czekali już wydawczyni i manager, w dosyć oficjalnej atmosferze pr§zypomniałem sobie
o niepokoju, który towarzyszył mi, gdy czekałem na odpowiedzi Bartka osiem lat temu. Kiedy jednak mój rozmówca pojawił się pod kawiarnią na swoim nie najnowszym już holendrze, jego „obstawa” niepostrzeżenie zniknęła, a rozmowa – jak tytułowe „Drony” – zaczęła ciągnąć się i meandrować pomiędzy dziś a kiedyś. Bo choć obecnie słowo to kojarzy się z niewielkimi maszynami latającymi, to w muzykologii oznacza długo rezonujący dźwięk, który wybrzmiewa w nieskończoność w przestrzeni utworu „długą, nieco żałobną nutę” – jak określił ją sam Fisz – Każda kolejna płyta to dla mnie opowieść o tym, co dzieje się dokładnie tu i teraz, o momencie, w którym się znajdujemy dzisiaj – mówi Bartek, mrużąc oczy w słońcu. Zastanawiamy się, dokąd pojechać na początek tego wywiadu-wycieczki. – Nie jestem zbyt sentymentalny, jeśli chodzi o nasze dokonania. Nawet jeśli na koncertach ludzie domagają się starych hitów, to mi często trudno się do nich odnieść, bo… zupełnie nie wiem, o co mi w nich chodziło. Bywa, że w trasie, jadąc busem, wspominamy sobie z Piotrkiem (Waglewskim, Emade, bratem i partnerem artystycznym Fisza – przyp. red.) nasze muzyczne początki, te metalowe płyty, których słuchaliśmy, i czasy już dawno minione. Wtedy obaj mieliśmy długie włosy, mój brat koszulkę Kreator i bardzo przeżywaliśmy tę muzykę. I choć całą scenografię przypominam sobie stosunkowo łatwo, to emocje, które wtedy przeżywałem, jest mi odtworzyć dużo trudniej. Inaczej już dzisiaj żyjemy, inne rzeczy nas wkurzają, inne wydają się efekciarskie, innych rzeczy też słuchamy. Cały czas jednak jest między nami napięcie i nie chodzi tu o braterskie naparzanki, ale o to, że Piotrek przekonuje mnie do rzeczy, które mnie zupełnie nie interesują, i na odwrót. To słychać na każdej kolejnej płycie. To fuzja wywodzących się z hip-hopu produkcji Piotrka i moich tekstów, sposobu ich opowiadania. To są dwa światy, które składają się na nasze brzmienie – tłumaczy. I choć mieliśmy jechać za miasto, koniec końców ruszamy na Imielin, pod blok, w którym wychowywali się z bratem, w którym dzielili pokój i pierwsze muzyczne zainteresowania, w którym wszystko się zaczęło, gdy jeszcze nie latały drony.
książki, trafiliśmy na starą chińską legendę i jako że było nas pięciu, to – z dzisiejszej perspektywy ciut pretensjonalne – przyjęliśmy taką nazwę. Swój pierwszy koncert graliśmy w Remoncie, gdzie był organizowany przegląd Szczypiorek. Bardzo fajna inicjatywa – wysyłało się demo i jeśli się spodobało, to można było zagrać koncert. Ja miałem wtedy 15 lat, Piotrek – 12 i w „Sztandarze Młodych” ukazał się nawet artykuł o młodym perkusiście w naszym składzie. Wyglądaliśmy, jak dzieciaki wyciągnięte z piaskownicy, chudzi tacy, w spodniach już szerokich, bo to był taki czas, że wszystko już zaczynało się mieszać – Rage Against the Machine, Beastie Boys – nie było jeszcze tej ortodoksji hiphopowej, ale już coś świtało. Mieliśmy swoje riffy, ja rapowałem w wymyślonym języku, ale z całego tego wydarzenia pamiętam tylko jedno – bo choć zawsze byłem introwertykiem, to wychodząc na scenę, zupełnie o tym zapominałem, czułem na niej dokładnie to samo, co teraz. Wszystko nagle się zatrzymuje; jak jest dobry koncert, to skupienie jest niesamowite, nie pojawiają się żadne myśli, które zwykle krążą wokół jak chmury, jesteś tylko w tym. Czysta moc. Wszystko znika – klasówki sprzed lat, dzisiejsza praca czy inne zobowiązania. To był i wciąż jest za każdym razem kop niesamowity. Nic nie jest w stanie mnie ruszyć, nic nie jest w stanie mnie dotknąć.
Postindustrialny chłód
Czysta moc
– Ilekroć przejeżdżam przez moje podwórko, to mam wrażenie, że jestem zupełnie inny niż wtedy, ale nadal jest tu coś takiego, że najchętniej bym rzucił rower, poszedł na górkę i pograł w piłkę – z nutą nostalgii w głosie stwierdza Bartek, gdy dojeżdżamy na ulicę Kulczyńskiego. Cienie drzew kładą się na niskie, czteropiętrowe bloczki, rowery lądują na zboczu górki, a my zagłębiamy się dalej we wspomnienia. – We współczesnej popkulturze nieustannie ukrywa się starość, jakby jej nie było, a wielu starszych ludzi mówi o tym, że jedyne, co się zmienia przez lata, to ciało, które odmawia posłuszeństwa. Duch jest taki sam i chce tego samego. Chce iść na górkę i pograć w piłkę. I tak też trochę jest z tym całym muzykowaniem – stwierdza Fisz, potwierdzając zaraz swoją tezę historią z dzieciństwa: – Na samym początku mieliśmy z bratem i trzema kumplami zespół, który nazywał się Five Kinds of Happiness. Przeglądając jakieś A5
Fisz wokalista, autor tekstów, kompozytor i producent. Członek zespołów Tworzywo Sztuczne, Bassisters Orchestra, Kim Nowak.
Siedząc pod rodzinnym blokiem Fisza, przypominamy sobie czasy, w których hip-hop dopiero szykował się do inwazji na światowe osiedla, a pierwsze pomruki tej rewolty dochodziły na krajowe blokowiska najczęściej z ciężkich gitarowych płyt, z soundtracku do filmu „Judgement Night”, płyt Anthrax, Biohazard czy Rage Against the Machine. – Wcześniej to heavy metal był naszym mundurem. Pamiętam, że kiedy ojciec zabrał mnie do Jarocina, po powrocie mówiłem tylko o Wilczym Pająku, który wyskoczył na scenę w całym tym dymie i hałasie – wspomina swoje pierwsze zetknięcie z ciężką, gitarową estetyką Fisz. – W tej szóstej-siódmej klasie bardzo tę muzykę przeżywaliśmy. To była nasza armia, nasz uniform. Z Piotrkiem mieliśmy wtedy jeden pokój tu na Kulczyńskiego i z początku przechodziliśmy te same fascynacje – Iron Maiden, Motörhead, AC/DC. Później już się kłóciliśmy o magnetofon, bo jak on przynosił Death, to ja mówiłem „ok”, ale czekałem tylko na swoją kolejkę, kiedy puszczę Anthrax. Metal był dla nas wszystkim i miało to na pewno związek z wszystkim legendami otaczającymi tę scenę, które dzisiaj często śmieszą. To działało na wyobraźnię. Większość brytyjskich zespołów wywodziła się też z tych paskudnych, robotniczych miast, wszystko wokół tchnęło metalicznym, postindustrialnym chłodem, wszędzie pełno blachy, kominów czy fabryk, i to mi się bardzo łączyło z moim Ursynowem, który wyglądał na początku jak wielki plac budowy. Do tego nie dało się podchodzić z dystansem czy ironią, to było na śmierć i życie. Pisaliśmy na murach „Depeche Mode is dead” i święcie w to wierzyliśmy. Na osiedlach siedzieli jeszcze
Aktivist
gdzieniegdzie starzy punkowcy, ale – choć dziś jest mi pewnie bliżej do The Clash niż Iron Maiden – punk był dla nas czymś starym, umierającym. Szukaliśmy czegoś bardziej radykalnego, mocniejszego.
Coś co dotyczy nas
I o ile ciężkie, gitarowe riffy sprawdziły się w roli czegoś mocniejszego, a od metalowej estetyki trudno znaleźć coś radykalniejszego, o tyle wszystkie zespoły, których bracia Waglewscy słuchali w tamtym okresie posługiwały się instrumentarium poprzedniego pokolenia – gitarami, basem, perkusją – narzędziami ojca. – Na początku byłem bardzo zbuntowany, wydawało mi się, że rap to jest świetny sposób, żeby odciąć się od tego wszystkiego, co robił mój tata – stwierdza syn Wojciecha Waglewskiego, muzyka, od którego spuścizny trudno się odciąć, kiedy samemu wkracza się na estradę. – Lata 80. kojarzyły mi się z bardzo poetycką, zawoalowaną formą, co też oczywiście miało związek z walką z cenzurą i dobieraniem środków wyrazu w taki sposób, by skrywały pewne rzeczy przed nieprzychylnym uchem. My natomiast mogliśmy już wszystko powiedzieć wprost i byłem bardzo szczęśliwy, że odkryliśmy coś, co będzie dotyczyło tylko nas, a nie świata taty – samplery, komputery i hip-hop – opowiada Fisz. Gatunek, którego polska odmiana wykuwała się właśnie na wielkomiejskich osiedlach całego kraju, a rodzinny Ursynów Fisza był w latach 90. jednym z jego najbardziej aktywnych przyczółków. Gatunek, który dziś jest jedną z najprężniej rozrastających się gałęzi rodzimego przemysłu fonograficznego, a jednocześnie wciąż jest od niego niezależny i dla wielu ludzi pozostaje czymś obcym i mało muzycznym. – Rap jest świetnym
narzędziem opowiadania wszelkich historii, a także opowiadania o sobie – mówi Bartek, kiedy postanawiamy ruszyć dalej. – Kiedy nagrywaliśmy pierwsze płyty, mieliśmy sporą świadomość tego, czym jest hip-hop. Jak dużo muzyki miało wpływ na to brzmienie – co to znaczy scena Detroit, scena Nowego Jorku czy Los Angeles, kim był Coltrane i kim byli pierwsi nawijacze z Jamajki. Miałem takie dojmujące poczucie, że muszę szukać w tym miejsca dla siebie. Wtedy jednak powstał film „Blokersi” i wszystko niebezpiecznie próbowano wpisać w wątpliwą tezę socjologiczną, która spłycała polski hip-hop. To nie jest tak, że monopol na rapowanie mieli czy mają tylko ludzie związani z ulicą. My zawsze patrzyliśmy na hip-hop jak na wspaniałą muzykę, która zrobiła totalną rewolucję, jeśli chodzi o myślenie o brzmieniu i sekcji rytmicznej. Hip-hop przywrócił – nienawidzę tego słowa, ale wciąż nie mogę znaleźć jego polskiego odpowiednika – groove, muzyka znowu zaczęła bujać. Nie wszyscy jednak zauważyli, za czyją sprawą nastąpił ten przewrót. Często spotykam się z muzykami starszego pokolenia i oni tego nie wiedzą. Ludzie wciąż bardzo stereotypowo podchodzą do tego gatunku, nie lubią go czy wręcz się go boją. W amerykańskiej muzyce natomiast słychać to, że lekcje z niego odrobili wszyscy – od Stinga po The Black Keys. To brzmienie, ten sposób miksowania płyt to dzisiaj standard. A u nas pokutuje wciąż myślenie, że to nie jest muzyka, że sampling to kradzież i że to w ogóle banda nieuków, która próbuje coś tam na komputerze sobie wyklikać. Brakuje mi tej świadomości, że to naprawdę była jedna z największych rewolucji we współczesnej muzyce. Gatunku oczywiście można nie lubić, ale ignorowanie tego, co zmienił, jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe.
A6
Martwi mnie to, że polityka wpycha się dziś w życie z tym czarno-białym, zero-jedynkowym podziałem, który jest bardzo niebezpieczny. Czas piosenki
– Rap jest bardzo rozgadany, a ja dziś wolę pieścić słowo. Piosenka daje zupełnie inne pole do popisu, to jest zupełnie inne pisanie. I to jest też coś, czego nigdy nie robiłem – przyznaje Bartek, schodząc na temat własnego podejścia do formy wypowiedzi. Przez lata na kolejnych płytach nagrywanych z Tworzywem czy też w projekcie Waglewski / Fisz / Emade mocno ewoluowało ono, by na wydanej dwa lata temu płycie „Mamut” przybrać postać dużo bliższą songwritingowi niż hip-hopowi. Bartek głośno zastanawia się nad własnym podejściem do muzyki: – W czasach liceum śpiewający facet z gitarą to był totalny obciach. Z drugiej strony zawsze mi było blisko do dokonań takiego np. Morphine, zespołu, dla którego śpiewanie było pretekstem do opowiadania konkretnych historii. Ja sam wciąż szukam swoich środków wyrazu, bo też możliwości wokalne, które mam, nie są zbyt duże. Ale nie kalkuluję na chłodno. Po prostu łatwiej jest mi dzisiaj opowiedzieć o sobie za pomocą piosenki. Ale też nie jest tak, że do gadania czy też rapowania już nigdy nie wrócę. Mam tylko nadzieję, że nie dopadnie mnie klasyczny kryzys wieku średniego, i nie zacznę rapować z powrotem o tym co kiedyś – śmieje się wokalista, kiedy dojeżdżamy na wielki plac zabaw, pełen
jesień 2016
drewnianych konstrukcji i krzątających się pomiędzy nimi dzieci. Dziś Fisz swój czas dzieli między salę prób, koncerty i ukryte pomiędzy blokami atrakcje dla najmłodszych.
Czarne myśli
– Kiedy decydowałem się na dzieci – a mam ich trójkę – wydawało mi się, że przyjdą na świat w fantastycznym momencie, kiedy Europa jest wolna od wojen, głodu i innych kryzysów. Można podróżować po świecie, wybrać sobie miejsce, w którym chcesz mieszkać. Dziś się zastanawiam, jak to będzie, gdy oni sami będą mieć dzieci, bo coraz częściej nachodzą mnie czarne myśli i na wiele spraw patrzę z rosnącym pesymizmem. I to się odbija w naszych nowych piosenkach, bo choć po pierwszym przesłuchaniu mogą się one wydać łagodne i przyjazne, to ich wydźwięk jest raczej katastroficzny – konstatuje Fisz, kiedy wspominam mu o zaskoczeniu towarzyszącym mi podczas czytania tekstów z niedokończonego jeszcze wtedy albumu. Bo choć forma, którą Tworzywo obrało na swojej poprzedniej płycie, z pozoru może się wydawać bardzo przystępna czy wręcz radiowa, to tematyka utworów nadal ma w sobie wiele metalowego czy rapowego radykalizmu. Co rusz
podważa ogólnie przyjęte status quo i tchnie nieufnością wobec otaczającego nas świata. – Rozmawiałem ostatnio z moim przyjacielem Wojtkiem Bonowiczem, poetą, który pojawił się gościnnie na nowej płycie. Zawsze chwalił się tym, że jest jednym z niewielu poetów nastawionych optymistycznie do świata. Ostatnio jednak podczas rozmowy okazało się, że obaj czujemy powiew pesymizmu w naszej ocenie rzeczywistości. I to słychać na płycie – przyznaje Bartek. – Kiedy pisałem teksty, myślałem o wszystkich zmianach, które zachodzą wokół, o gadżetach, które nas zmieniają, i refleksje nie były zbyt budujące. Kiedy rozmawiam z moimi dziećmi, wydaje mi się, że rzeczy, które dla naszego pokolenia były drugoplanowe, dla tych młodych ludzi stają się swoistymi fetyszami. Martwi mnie też to, że polityka, którą się specjalnie nie podniecam, wpycha się dziś w życie z tym czarno-białym, zero-jedynkowym podziałem, który jest bardzo niebezpieczny. Powracają też takie sytuacje, które wydawało mi się, że już pożegnaliśmy – wojny, paramilitarne nastawienie. Czasy są niestety ciekawe. Mówię „niestety”, bo bardzo lubię to moje spokojne życie wśród ukochanych osób, no i przy okazji uprawiam najwspanialszy zawód pod słońcem A7
Destrukcyjny model życia
– Nie mam problemu z zarabianiem pieniędzy, telefonami, czy samochodami, o których śpiewam na płycie. Wydaje mi się tylko, że mamy wpisany w geny jakiś destrukcyjny model życia, i temu się przyglądam. Chodzi mi o fetysz przedmiotu, o to, że rzeczy nieistotne stają się czymś, co wydaje się sensem życia. Sam wywaliłem z domu telewizor, bo złapałem się na tym, że siedzę z pilotem i zapominam o ważniejszych kwestiach. I to jest najważniejsze pytanie, które stawia ta płyta – czy potrafimy sobie jeszcze stawiać jakieś granice? Czy wiemy, po co żyjemy, a nie tylko, jak żyjemy – podsumowuje Fisz, a śmiech dzieci i słoneczna pogoda tworzą kontrast dla mrocznych rejonów, w które skręciła nasza rozmowa. Na koniec Fisz przyznaje: – Nigdy nie zajmowały mnie podziały gatunkowe czy stylistyczne. Bardziej mnie interesowało to, co rodzi się w głowie. Ta harmonia pomiędzy myślą i emocjami jest niesamowicie ważna. Dokonania twórców muzyki autorskiej, muzyków charakterystycznych nigdy nie są muzyką środka. Jeśli są łagodne i przyjemne, to albo się je szybciutko wyłącza, bo człowiek nie jest w stanie strawić tego przekazu, albo jest się z tymi płytami do samego końca, na śmierć i życie.
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
mnie pociągał, wybrałam więc teatrologię, a zaraz po niej planowałam pójść na reżyserię teatralną – mówi Daria. Jej plany zmieniły się, kiedy postanowiła zarejestrować spektakl przygotowany na zaliczenie przedmiotu podczas studiów. – Włączyłam kamerę i zrozumiałam, że nagranie nie oddaje tego, co dzieje się na scenie. e obraz będzie płaski i jeśli chcę opowiedzieć o emocjach, to muszę zabrać się do kręcenia na serio. Dlatego się zabrałam i ze spektaklu zrobiłam mój pierwszy film – dodaje reżyserka. Na Wydział Radia i Telewizji w Katowicach zdawała dwukrotnie. Po pierwszym oblanym egzaminie reżyser Marcin Wrona namówił ją, żeby została na wydziale jako wolny słuchacz. Zdecydowała się, a rok później nie dość, że zdała bez problemu, to jeszcze dostała propozycję asystentury przy filmie Chrzest Wrony. Współpraca okazała się punktem zwrotnym w karierze Darii, bo to Marcin pokazał jej, jak się robi kino gatunkowe. – W Polsce z kinem psychologicznym nie jest najlepiej. Za mało jest mistrzów, jak Skolimowski, którzy pokazują zupełnie wymyślone światy. Marcin był reżyserem, który to potrafił – opowiada Daria i dodaje, że choć ukończenie Hycla zawdzięcza głównie Maciejowi Sobieszczańskiemu, który ją dociskał , to i Wrona maczał w tym sukcesie palce. – Czytał pierwsze wersje scenariusza i komentował – mówi. Scenariusz Hycla oparty na noweli Jagody Jaworskiej rodził się przez dwa lata. W tym czasie Daria zdążyła wywrócić go do góry nogami i posklejać na nowo pod okiem nauczycieli ze szkoły Wajdy, gdzie kontynuowała swoją edukację. – Przy tym projekcie nauczyłam się wszystkiego – od pisania po pozyskiwanie unduszy. W szkole poprzestaje się zwykle na pierwszej, a czasem drugiej wersji scenariusza, a filmy realizuje się z minimalnym budżetem, co w e ekcie oznacza zaciąganie długów. Miałam tego dość – mówi Daria, która po trzech latach zdecydowała się opuścić szkołę. Również z tych powodów.
Za dobre kino
PSI UPÓR
OSCARY • KUNDELKI• BALET
Tekst: Olga Święcicka
Gdyby Daria Woszek lubiła dresiarskie tatuaże, to powinna na lędźwiach wydziarać sobie „per aspera ad astra”. Tak w skrócie wygląda kariera reżyserki „Hycla”, który wkrótce będzie miał szansę ubiegać się o Oscara. Nie lubi przegadanych filmów, kina psychologicznego i przekonania, że abuła to odbicie rzeczywistości. Według Darii Woszek, reżyserki nagrodzonego w Gdyni Hycla , film powinien operować meta orą, być przypowieścią, a nie skupiać się na wiernym odzwierciedleniu świata. Jej krótki metraż opowiadający o ekscentrycznym porywaczu psów, który kradnie zwierzęta, żeby potem bohatersko je zwracać, wygrał Rhode Island International Film Festival i walczy o miejsce na oscarowej shortliście. lbrzymi sukces reżyserki poprzedziły cztery lata ciężkiej pracy,
bo jak sama Daria powtarza, kino gatunkowe to przede wszystkim warsztat. A ten zdobywa się latami.
Krew, pot, pointy
Z wykształcenia teatrolożka. d zawsze wiedziała, że chce zajmować się sztuką, choć to, że robi filmy, dla niej samej jest trochę zaskoczeniem. – Wychowałam się w kulisach pery ląskiej, gdzie moja mama była solistką baletową. Patrzyłam na krew, pot i kontuzje i wiedziałam, że nie chcę mieć nic wspólnego z baletem. Teatr jednak zawsze
A10
Producenta znalazła sama i choć nie może powiedzieć, jaki był budżet jej -minutowego filmu, to oglądając go, nie ma się wątpliwości, że powstał w pro esjonalnych warunkach. – słyszałam nawet zarzut, że mój film jest za dobrze zrobiony – śmieje się Daria, która z polskim światkiem filmowym ma trochę na pieńku. Może dlatego, że otwarcie mówi, że nie chce robić estiwalowych filmów dla kolegów, tylko rzeczy, na które chodzi się do kina. Hycel to rodzaj jej wizytówki, bo w planach ma zrobienie z niego pełnego metrażu. – Kiedy pierwszy raz spotkałam się z moim producentem, powiedziałam mu, dokąd chcę dojść. Byłam pewna, że go przekonałam – wspomina. Doszła aktycznie tam, gdzie chciała, a nawet dalej. Nagroda w Gdyni i szansa na miejsce w grupie filmów, które mogą ubiegać się o nominację do scara, to marzenie wielu. Nie obeszło się jednak bez trudnych momentów. – Po czterech latach ciężkiej pracy, wielokrotnego odrzucania projektu i zmian film ruszył na tourn e po estiwalach. I nie stało się nic, przeszedł bez echa. – Chciałam się pakować i zakładać gdzieś w ciepłych krajach hipisowską komunę z moją przyjaciółką. Ale wtedy dostałam nagrodę w Stanach i znowu poczułam, że mam energię – tłumaczy Daria, która może nie została primabaleriną jak mama, ale na pewno odziedziczyła po niej upór. Bez niego by się nie udało. I mimo że Daria nie lubi mówić o trudnościach, to nie byłoby Hycla , gdyby nie wszystkie przeszkody pokonane po drodze.
SKŁADAJĄC HOŁD WSZYSTKIM NIEPOKORNYM! Carrera przedstawia kolekcję Maverick i jej pierwszego ambasadora – Jareda Leto. Wyjątkowe okulary z kolekcji Maverick imponują lekkością oraz komfortem noszenia. Przekonały już prawdziwego indywidualistę – Jareda Leto. Teraz czas na Ciebie!
Kup okulary Carrera* i odbierz swój rabat! 25 lat x 3 = 75zł *Oferta dotyczy okularów przeciwsłonecznych i korekcyjnych w wybranych salonach optycznych. Sprawdź adresy na www.viscom.pl. Oferta ważna od 1.09 do 31.12.2016.
Aktivist
magazyn moda
Da mi pan to?
papier • kontener • origami
Tekst: Jonasz Tolopilo
Wygląda i pachnie jak papier, ale się nie rozerwie. A ponieważ w redakcji podoba nam się wszystko, co ma związek z papierem, nie mogliśmy uznać, że nie ma tematu. Spotkała się z tym materiałem podczas jednej z podróży. Dotknęła plandeki zabezpieczającej kontenery w portach i zauważyła, że przypomina papier, ale jest bardzo wytrzymała. – Pomyślałam, że świetnie by było zrobić z tego torby – mówi Ania Ciupryk, założycielka marki Pandamito. Początkowo nie mogła nawet dowiedzieć się, jaka jest nazwa materiału. – W końcu wpadłam na trop tworzywa. Okazało się, że woven paper to po prostu papier wzmocniony polipropylenem, czyli czymś, co sprawia, że nie da się go rozerwać. Na rynku jest dużo podobnych materiałów pochodzenia sztucznego, ale mi podobało się, że to faktycznie jest papier, który ma swój zapach i fakturę – mówi Ania. Okazało się, że w Europie nie da się dostać woven paper w postaci belki materiału, bo zwykle jest już przerobiony. Dlatego Ania musiała go sprowadzić z Azji. Pierwszy prototyp powstał mniej więcej cztery lata temu. Torba była stosunkowo duża, można było ją nosić jak plecak i miała rzep. – Kiedy mój ojciec zobaczył pierwszy egzemplarz, powiedział, że koniecznie muszę się tym zająć na poważnie, bo jak nie, to on sam to zrobi. No to się zajęłam – wspomina Ania. Niedługo później dołączyła do niej Ania Słowińska. Dziewczyny zaczęły rozwijać markę i wprowadzać nowe produkty. Żadna z nich nie studiowała projektowania i nie ma doświadczenia w krawiectwie. – Ale to przecież papier, więc często nasze projektowanie przypominało składanie origami. Brałyśmy kartkę i kombinowałyśmy. A potem jechałyśmy z pomysłem do krawcowej, żeby się dowiedzieć, czy da się to zrobić – opowiada Słowińska. Mówią, że pomysły
na nowy produkt są często przypadkowe. Używają swoich toreb na co dzień, więc po prostu zastanawiają się, co same chciałyby mieć. Pytam, jak ludzie reagują na widok torby z papieru. – Zwykle chcą jej dotknąć i zadają milion pytań na temat materiału – mówi Ania Ciupryk. – Kiedy po raz pierwszy wystawiałyśmy się na targach mody, byłyśmy zaskoczone, bo okazało się, że torby cieszą się dużym zainteresowaniem wśród ludzi w średnim wieku. A my zakładaliśmy, że nasz pomysł spodoba się młodszym – dodaje Ania Słowińska. Do spersonalizowania swojego egzemplarza można używać kredek, mazaków, farb, sprejów i sitodruku. W zeszłym roku w sklepie Pandamito pojawiły się torby stworzone we współpracy z artystą ulicznym podpisującym się jako NAWER. Za pomocą farb akrylowych i sprejów stworzył na materiale grafikę o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Następnie pocięto ją na kawałki, tworząc serię toreb, z których każda jest inna. Każdy produkt Pandamito nabiera charakteru w miarę zużycia i sposobu noszenia, bo na torbach widać każde załamanie materiału. W końcu każda zaczyna wyglądać inaczej. – Zdarza się, że klientom bardziej podobają się nasze prywatne egzemplarze, które nosimy na co dzień. Mimo, że to te same modele, które sprzedajemy, przyciągają większą uwagę, bo są już trochę pomięte i poprzecierane. Ale te nowe też z czasem zaczynają wyglądać wyjątkowo – zapewnia Ania Ciupryk.
Foto: Anna Ciupryk
A12
JESIEŃ 2016
Ambasador: Areta Szpura – Local Heros Ulubiona książka: GIRLBOSS Ulubiona płyta: Soko - My dreams dictate my reality Ulubiony zapach/kosmetyk: Britney Spears Ulubione miejsce w Warszawie: Aioli Mini Modowy must have: jeansowe szorty
Fot. Karolina Czerniejewska
Dominika Grajewska
Hanna Koczewska
NIE BÓJ SIĘ FOTOGRAFA! WEŹ UDZIAŁ W PRZEGLĄDZIE WARSZAWSKIM
Karolina Smulczyńska
Fot. Szymon Brzóska
Joanna Boćkowska
Fot. Karolina Czerniejewska
Fot. Szymon Brzóska
Fot. Karolina Czerniejewska
Życiowe motto: DOING REAL STUFF SUCKS!
Katarzyna Ząbczyk
A13
WIĘCEJ INFORMACJI NA WWW.PRZEGLĄDWARSZAWSKI.PL
Aktivist
Kropla inspiracji
Do kogo należy jedna z najbardziej precyzyjnych par rąk na świecie? Do Scotta Campbella - tatuażysty z Luizjany, właściciela znanego studia Saved Tattoo na Brooklynie. Ozdabiał ciała Penélope Cruz, Heatha Ledgera, czy Orlando Blooma, a tym razem - studiując notatki, dzienniki i rysunki Jamesa Hennessy'ego - zaprojektował grafikę łączącą elementy tradycji z nowoczesną interpretacją. Co wspólnego mają ze sobą Scott Campbell i marka Hennessy? Hennessy co roku prezentuje nową odsłonę Very Special Limited Edition. Tym razem, w ramach kontynuacji współpracy marki z twórcami reprezentującymi urban art, do współpracy zaproszono amerykańskiego artystę, który sztukę tatuowania przeniósł na wyższy poziom - etykietę limitowanej edycji Hennessy zaprojektował Scott Campbell. Przygoda Scotta z marką rozpoczęła się, kiedy odwiedził region Cognac we Francji, by poczuć klimat miejsca, poznać historię i dowiedzieć się, jak powstaje trunek. Sam stawiam na artystyczny proces, którego nieodłączną częścią jest element nieprzewidywalności, a także w którym jest miejsce na pomyłkę, wyjątek czy działanie natury, która jest do pewnego stopnia chaosem. Przecież w ten sposób odbywa się właśnie ewolucja – mówi Campbell i dodaje: Produkcja koniaku również zawiera te elementy nieprzewidywalności natury, bo tu na ostateczny efekt mają wpływ: ziemia, słońce i deszcz, które nigdy nie występują w takich samych konfiguracjach, czy proporcjach. Można starać się je w jakiś sposób wykorzystać, ale natura i tak
ma nad wszystkim ostateczną kontrolę i jest to najlepsze dla końcowego efektu. Praca Campbella polegała też na połączeniu tradycji z nowoczesnym spojrzeniem. Starając się na nowo zinterpretować elementy określające wizualny charakter marki Campbell sięgnął do osobistych materiałów Jamesa Hennessy’ego, wizjonera i podróżnika, który kontynuuje tradycje Domu Hennessy. Zainspirowany rysunkami Hennessy’ego, Campbell zaprojektował etykietę, której głównym elementem jest para skrzydeł – uniwersalny symbol wolności i podróży. Dodatkowo znajdziemy na niej srebrno-czarną ornamentykę i ikoniczne znaki związane z marką Hennessy, np. trzy gwiazdy czy ramię unoszące topór. Wszystko, co nazywamy sztuką powinno wywoływać ciekawość, być inspiracją dla dalszych poszukiwań – mówi Campbell. Podobno liczy się wnętrze. Najlepsze wnętrze zasługuje przecież na najpiękniejsze opakowanie, prawda? Etykieta, którą zaprojektował Campbell odzwierciedla to, co kryje się w środku butelki – oryginalność i smak. A14
jesień 2016
Scott Campbell Scott Campbell miał wykładać biochemię na uniwersytecie w Teksasie i wieść ustatkowane życie nauczyciela. Co się stało, że porzucił karierę i poleciał do San Francisco uczyć się tatuowania? Nie wiemy. Ale wiemy, że Campbell nie zdawał sobie sprawy z tego, że niedługo stanie się właścicielem własnego studia, a jego prace będą nosić na swoich ciałach sławy z całego świata. Tatuowanie jest dla niego sztuką, a skóra – materiałem, na którym powstają imponujące dzieła. To jedna z nielicznych dziedzin sztuki, o której można powiedzieć, że jest prawdziwie osobista i spontaniczna. Dobry tatuaż służy doznaniom estetycznym, ale ważniejsza jest siła emocji, które w sobie niesie - podkreśla artysta.
A15
aktivist
magazyn film
Podłe postępki i nowe technologie
szpilki • syreny • trup
Richard Linklater, Tom Ford, Clint Eastwood, Jim Jarmusch – w programie siódmej edycji American Film Festivalu nie zabraknie nazwisk, które zna każdy. Ale wrocławski przegląd to przede wszystkim okazja, by obejrzeć na dużym ekranie mniej głośne tytuły, obiecujące debiuty i produkcje, które w Stanach zdobywały nagrody, ale w naszych kinach raczej nie zagoszczą. Oto dziesięć filmów American Film Festival, których lepiej nie przeoczyć.
„Co wyrzuci morze” reż. Paul Taylor
Zagubiona dziewczyna na plaży. Starszy mężczyzna zabiera ją znad oceanu do swojego domku w lesie. Kobieta milczy, nie umie posługiwać się sztućcami, nie wie, jak korzystać z toalety. Cierpi na amnezję, jest ofiarą przestępstwa, a może syreną? Nie zastanawiając się nad przyczynami jej stanu, nowy opiekun postanawia stworzyć dla niej nową rolę. Ma zostać kobietą na miarę jego potrzeb. Do nauki wystarczą patelnia, zmysłowa bielizna i posłuszeństwo. Ale tak jak Srebrna i Złota z „Córek dancingu” młoda kobieta nie da się łatwo udomowić. „Co wyrzuci morze” debiutującego jako reżyser operatora Paula Taylora to film o cienkiej granicy między troską a opresyjną kontrolą. Skromny, ale intensywny film o teatrze ról płciowych, desperackich próbach ich narzucenia i przekroczenia otrzymał w tym roku Wielką Nagrodę Jury na festiwalu Slamdance.
25-31.10
American Film Festival wrocław Kino Nowe Horyzonty
Tekst: Mariusz Mikliński
„Konsultantka” reż. Logan Kibens
„Hunky Dory” reż. Michael Curtis Johnson
„Wystrzałowe krewetki” reż. Brent Hodge
Offowa odpowiedź na „Nią” Spike’a Jonze’a. Młody programista Joe uwielbia dane i statystyki. Nie wyobraża sobie funkcjonowania bez aplikacji mierzących wszelkie parametry życiowe. Obecnie pracuje nad systemem dla firmy sprzedającej ubezpieczenia zdrowotne. By nadać programowi bardziej ludzkie oblicze, Joe postanawia wyposażyć go w głos własnej żony – aktorki i standuperki. Wkrótce okazuje się, że aplikacja jest nie tylko wyjątkowo troskliwa, ale i w przeciwieństwie do partnerki nie narzeka. Reżyserka podąża innym szlakiem niż Spike Jonze. O ile autor „Adaptacji” uderzał w melancholijne tony i legitymizował związek człowieka z programem, o tyle Logan Kibens, nie odżegnując się od elementów komediowych, buduje dramatyczną sytuację i ukazuje stopniowe alienowanie się od otoczenia. Solidne kino, w którym nie ma tak wiele science fiction, jak mogłoby się wydawać.
David Bowie na miarę zapuszczonych przedmieść Los Angeles. Błyszczące leginsy, wyliniałe futerko, które wytarło niejedną podłogę, stare odrosty i rozmazana szminka. Sidney zdaje sobie sprawę, że to nie najlepszy dla niego czas. Wieczorami występuje w barach jako drag queen, odganiając od siebie podpitych adoratorów. Sytuacja się na domiar złego komplikuje – odzywa się do niego była partnerka z prośbą, by zaopiekował się swoim 11-letnim synem. Po czym zapada się pod ziemię. Historię o spóźnionym dojrzewaniu do odpowiedzialności, którą wielokrotnie widzieliśmy na ekranie w różnych odsłonach, Michaelowi Curtisowi Johnsonowi udaje się opowiedzieć tak, by uniknąć oczywistości. Duża w tym zasługa błyskotliwych dialogów, sporej dozy niepoprawności oraz charyzmatycznej pary w głównych pary – Tomasa Paisa jako niestandardowego ojca w szpilkach i wyrozumiałego syna granego przez Edouarda Holdenera.
Lekcja wuefu. Wybór zawodników do drużyn. I to uczucie, kiedy zostajesz ostatni – raczej jako przeszkoda niż klucz do sukcesu. To uczucie mogło nieraz towarzyszyć bohaterkom dokumentu Brenta Hodge’a. Aktorki, pisarki i artystki, którym ze sportem raczej nigdy nie było po drodze, postanowiły założyć drużynę koszykówki i wspólnie grać. Wkrótce do Pistol Schrimps dołączyły inne ekipy – Shecago Bulls, Traveling Pants czy LA Nail Clippers. W tych zawodach, co umiejętnie ukazuje Brent Hodge, nie chodzi o wyniki czy rywalizację, ale o zabawę i nobilitację tych, którzy nie zawsze umieją złapać piłkę i mylą obręcz z publicznością. Tym poczynaniom w „Wystrzałowych krewetkach” przygląda się para kapitalnych komentatorów. Próbują zrozumieć, co dzieje się na boisku, choć o koszykówce nie mają pojęcia.
A18
jesień 2016
„Przekręt” reż. Dean Fleischer-Camp
„Kusza” reż. Adam Pinney
„Kto tu zwariował?” reż. Thomas White
Sceny z życia małżeństwa postkapitalistycznego, rozpięte między dwa doniosłe wydarzenia – premiery nowych modeli iPhone’a. Nakręcone telefonem filmiki pokazują prozaiczną stronę życia, składając się na portret przeciętnej amerykańskiej rodziny. Ale ta pozornie banalna historia przeradza się w kronikę oszustwa finansowego i obywatelskiej anarchii. Found-footage’owy projekt Deana Fleischera-Campa nie jest jednak dokumentem. Z ponad 100 godzin nagrań nieznanego mężczyzny wyszperanych na YouTubie reżyser zmontował zaskakującą hybrydę, która zaciera granicę między fikcją a prawdą. Wraz z upływem kolejnych minut film okazuje się nie tylko jeszcze jednym głosem krytyki w sprawie społeczeństwa konsumpcjonistycznego i oszustwa, które leży u podstaw jego funkcjonowania, ale i przewrotną zabawą w oszustwo, jakim jest kino. Debiutujący w pełnym metrażu Fleischer-Camp udowadnia, że pomysł i skłonność do twórczej manipulacji wystarczą, by przykuć uwagę widza.
Taki pomysł mógł zrodzić się w głowie Wesa Andersona. Ekscentryczny wynalazca branży zabawkarskiej, obsesyjna słabość do okrutnej kobiety i kostka Rubika, która przynosi sławę i pieniądze. Główny bohater Foster Kalt cierpi na twórczą niemoc. Impas pomaga mu przezwyciężyć dopiero kobieta, w której mężczyzna się chorobliwie durzy. To ona namawia go, by ukradł projekt swojego kolegi – prototyp zabawki przypominającej kostkę Rubika. Na jego konto wkrótce zaczynają wpływać miliony. Po latach o swoich kolejnych podłych postępkach uznawany za geniusza wynalazca opowiada żądnej sensacji dziennikarce. Debiutant Adam Pinney zadbał nie tylko o niekonwencjonalną historię. „Kusza” to także stylistyczny majstersztyk. Twórcy pozwalają sobie na zabawę estetyką kolejnych epok – podkręcają kolory, żonglują charakterystycznymi rekwizytami, dopracowują wnętrza, fryzury i ubrania bohaterów.
American Film Festival to nie tylko nowości. Pomiędzy seansami hitów z Sundance i Tribeki warto zajrzeć na seans „Kto tu zwariował?”, zapomnianej perły z czasów kontrkultury. Mieszkający w Paryżu Amerykanin Thomas White na początku lat 60. poznał Judith Malinę, założycielkę Living Theatre, anarchizującego teatru alternatywnego, który wsławił się antyestablishmentowymi przedstawieniami. Wraz z trupą White postanowił nakręcić film – historię grupy chorych psychicznie osób, która ucieka ze szpitalnego autobusu i w opuszczonej posiadłości zakłada wspólnotę. Taśmy z tym opartym w dużej mierze na improwizacji projektem przez długie lata leżały w piwnicy White’a i dopiero w 2016 r. film doczekał się premiery w Nowym Jorku. Więcej szczęścia miał natomiast soundtrack Ornette’a Colmana, saksofonisty i jednego z twórców free jazzu, z udziałem Marianne Faithfull. Pokaz we Wrocławiu to niepowtarzalna okazja, by obejrzeć „Kto tu zwariował?” ze zrekonstruowanej kopii.
„Człowiek-scyzoryk” reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert
„Jamnik” reż. Todd Solondz
Każdy aktor może znaleźć swoją niszę. Przykładowo niezbyt ekspresyjna Scarlett Johansson jak mało kto nadaje się do ról komputerów i kosmitów („Ona”, „Pod skórą”). W debiucie Kwana i Scheinerta zadanie aktorskie na miarę swoich możliwości odkrył natomiast Daniel Radcliffe. Z wdziękiem gra tu sztywnego nieboszczyka, którego ciałem co rusz wstrząsają gazy – zaskakująco jednak sympatycznego i użytecznego jak tytułowy scyzoryk. Trup Manny, wyrzucony na plażę z oceanu, ratuje bowiem życie Hanka, rozbitka skazanego na samotność na bezludnej wyspie, który planował popełnić samobójstwo. Duet reżyserów nakręcił niecodzienny buddy movie skrzący się czarnym humorem i groteskowymi pomysłami. Uznany za najdziwniejszy film ostatniego festiwalu Sundance, rzuca nowe światło na powiedzenie „przyjaźń na śmierć i życie”.
Najbardziej niepoprawny i najdowcipniejszy mizantrop kina niezależnego wraca do kina historią psa, który przechodzi z rąk do rąk wyjątkowo przykrych przedstawicieli gatunku ludzkiego. „Jamnik” to kontynuacja kultowego „Happiness” opowiedziana z perspektywy czworonoga. Amerykański reżyser wskrzesza postać Dawn Wiener – depresyjnej okularnicy z jego debiutanckiego filmu „Witajcie w domku dla lalek”. W późniejszych „Palindromach” dziewczyna popełnia samobójstwo, stając się dla przedstawicieli klasy średniej synonimem nieudacznika, tu zaś jest lekarzem weterynarii z grubymi szkłami i twarzą Grety Gerwig. Solondz konsekwentnie rozbudowuje galerię desperatów, przegranych i dysfunkcyjnych rodzin, dla których punktem odniesienia są telewizja i katalogi wysyłkowe. Tym razem nie oszczędza też siebie – w roli sfrustrowanego scenarzysty i wykładowcy pojawia się Danny DeVito.
„Nieświadomość zbiorowa” reż. Josephine Decker, Daniel Patrick Carbone, Lauren Wolkstein, Frances Bodomo, Lily Baldwin
A19
Pięć snów w rękach pięciu filmowców. Młodzi obiecujący twórcy z Nowego Jorku podążają śladem Luisa Buñuela, dla którego najważniejszą inspiracją były jego własne sny. Każdy reżyser spisał powracające nocą obrazy w formie zarysu scenariusza, a następnie przekazał go innemu uczestnikowi projektu. Wszystkie krótkie metraże, które znalazły się w zestawie, wyróżniają się autorskim stylem i osobnym podejściem do filmowego tworzywa i oddziaływania na wyobraźnię widza. W „Nieświadomości zbiorowej” jest więc miejsce na rodzinny body horror o młodej matce, która traci kontrolę nad swoim ciałem, zabawną anegdotę o telewizyjnym show „Everybody Dies” z czarnoskórą śmiercią jako gwiazdą programu oraz koszmar każdego gimnazjalnego geeka o musztrze narzucanej przez wuefistę.
Aktivist
magazyn dizajn
Drewno świeci
Można zagrać wszystko
barierka • światło • BLAT
Stojące, wiszące, kinkiety i do postawienia na biurku. No i wszystkie z drewna! Twórcy marki ABADOC inspirują się naturalnymi kształtami, więc niektóre lampy przypominają np. ananasa. Naszym faworytem jest lampa „Woobia”, która wygląda jak zwykła lampa biurkowa w niezwykłym rozmiarze – projektanci nadmuchali ją do rozmiarów człowieka.
Najpierw obserwował. Szybko zauważył, że ludzie używają technologii, żeby się od siebie odizolować. Zamiast rozmawiać, patrzą w telefony i zatykają uszy słuchawkami. – A ja uznałem, że zrobię odwrotnie. Chciałem zaprojektować coś, co sprawi, że ludzie będą się spotykać i wspólnie działać – mówi Jan Pfeifer, autor Instrumentu Miejskiego. To barierka ze szczeblami, na których można zagrać dowolną melodię. – Gram na perkusji i uczę się grać na pianinie, a mój projekt jest połączeniem obu instrumentów. Któregoś razu poszedłem do parku Bródnowskiego, w którym często bywałem w dzieciństwie. Zauważyłem, że w kwestii zabaw parkowych niewiele się zmieniło: dzieciaki dalej lubią biegać wzdłuż barierek, uderzając w nie patykiem. Wpadłem na pomysł, żeby zrobić instrument montowany w barierce. Tylko ten patyk mi nie pasował – nie chciałem, żeby był potrzebny do grania – tłumaczy Jan. Na początku chciał, żeby rurki w barierkach same generowały fale akustyczne. Po prostu uderzasz w rurkę i rozlega się dźwięk określonej wysokości. Zależało mu też, żeby instrument był diatoniczny, czyli żeby odstępy pomiędzy dźwiękami odpowiadały białym klawiszom na fortepianie. – Spędziłem sporo czasu w swoim warsztacie, gniotąc różne rurki i uderzając w nie. Sprawdzałem, jaki wydają dźwięk w zależności od kształtu i materiału, z jakiego są zrobione. W końcu doszedłem do wniosku, że nie uda mi się stworzyć harmonicznego instrumentu bez pomocy komputera – opowiada. Przeszukując internet, natknął się na urządzenie, do którego podłącza się sensory dotykowe i głośnik. Po dotknięciu któregoś przedmiotu słyszymy przypisany do niego dźwięk. – Obawiałem się wykorzystania w projekcie elektroniki. Przecież nie jestem inżynierem! Ale po tym, gdy znalazłem konkretne rozwiązanie w internecie, okazało się,
że mój brat ma coś podobnego. Przetestowaliśmy pomysł. Instrument działał, więc zabrałem się do konstruowania – tłumaczy. Finalny prototyp Instrumentu Miejskiego działa w bardzo prosty sposób. Kiedy trzymasz rękę na szczeblu barierki, słyszysz przypisany do niego dźwięk. Gdy puszczasz – dźwięk się urywa. Jedną z pierwszych okazji, kiedy chętni mogli przetestować instrument, była wystawa końcoworoczna Akademii Sztuk Pięknych. – Sporo ludzi podchodziło do barierki. W pewnym momencie pojawił się gość. Rozpracował szybko, jak działa instrument, i po minucie wyszło mu „Panie Janie”. Ktoś inny podszedł niedługo później i wykonał na barierce „Kurki trzy”. Można zagrać wszystko – opowiada Pfeifer. Zależało mu, żeby jego wynalazek miał przemysłowy charakter i żeby nie wyróżniał się na tle normalnych barierek. – Nie chciałem, żeby Instrument był inwazyjny i wyglądał jak rzeźba sztuki nowoczesnej, której działanie tłumaczy tabliczka i której strzeże ochroniarz. Byłoby super, gdyby Instrument nie był w żaden sposób oznaczony. Wyobraź sobie, że spacerujesz po parku, dotykasz przypadkowo barierki i nagle się okazuje, że możesz sobie coś zagrać! W najbliższym czasie Jan pokaże swój projekt na holenderskich dniach dizajnu w Eindhoven. Dla tych, którzy chcieliby wypróbować go w Warszawie, mamy złą wiadomość: na razie Instrument Miejski nie ma swojego stałego miejsca. [Jonasz Tolopilo] A20
Ufo ze śmieci Produkowali drewniane nogi w nietypowym kształcie, więc zostawało im dużo drewnianych odpadów. Któregoś dnia jeden z pracowników wyciął z pozostałości zabawkę. Założycielka marki Ragaba, Justyna Bielawska, wpadła więc na pomysł, żeby produkować meble z resztek. Do współpracy z marką zostali zaproszeni wrocławscy projektanci – Magdalena Garncarz i Szymon Hanczar – i tak powstały stoliki UFO. Można je personalizować, wybierając wielkość blatu, wysokość stolika i kolor.
jesień 2016
kalendarium jesień
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
Gaika Festiwal Kacper Peresada (kp)
Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
Kuba Gralik [włodek]
Unsound Festival
Biometr niekorzystny
Kraków
16-23.10
www.unsound.pl
Blask zakamarków
Nie będziemy was oszukiwać. Właśnie zaczęła się astrologiczna kupa i potrwa jeszcze sześć miesięcy. Jakiś czas temu, po uwagach naszych zaangażowanych czytelników, obiecałam sobie nie pisać tu o pogodzie, ale w sytuacji, kiedy aura wpływa na życie miejskie, musicie mi to wybaczyć. Skończyły się festiwale w plenerze, skończyły się pikniki, noce nad Wisłą i spontany. Jesienią zamykamy się w klubach, a jeszcze chętniej w kinach, bo mniej wieje i plusz miło otula. Będzie Sputnik, American Film Festiwal, Festiwal Filmów Ukraińskich i Pięć Smaków, czyli cztery niepowtarzalne okazje na jesienną chandrę. Jeśli do przegonienia smutków potrzebujecie trochę ruchu i dopalaczy, to nie przegapcie Unsoundu, tym bardziej że festiwal w tym roku podróżował po Europie i Azji i ma przywieźć trochę egzotycznych smaków. Słońca można jeszcze szukać na koncercie Ata Kak z Ghany i niezawodnego São Paulo Underground. Nie łudźcie się jednak, że cokolwiek to pomoże. Będzie szaro, zimno i mokro. Albo od klubowego potu albo od dżdżu. Olga Święcicka K21
Krakowski Unsound jest festiwalem jedynym w swoim rodzaju – eksplorującym przestrzeń miasta wydarzeniem, które przyciąga najciekawszych artystów z całego świata. Tym razem organizatorzy, zainspirowani hasłem „Dislocation”, rozprzestrzenili swoje unikatowe pomysły po całym globie. Unsound zawitał już do Tadżykistanu, Kirgistanu czy Gruzji, a w planach są kolejne wyprawy. Stolica Małopolski stanie się ośrodkiem skupiającym najciekawsze zjawiska z najróżniejszych zakątków świata. Długo oczekiwany występ uprawiających brutalny, cybernetyczny hip-hop i ostro pogrywających z przemysłem muzycznym Death Grips poprzedzi performens Senyawy – duetu z Indonezji, który za pomocą tradycyjnych instrumentów tworzy szamański, ekscentryczny garage rock. Z kolei centrum konferencyjne ICE ugości producenta Felicitę, który zaprezentuje projekt przygotowany we współpracy z Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk”. Kilka godzin później w tym samym miejscu zostanie zagrany na żywo soundtrack do hitowego serialu „Stranger Things”. To światowa premiera tego projektu. Kilka mocnych słów o Brexicie będzie miał okazję wypowiedzieć zespół Babyfather dowodzony przez tajemniczego Deana Blunta oraz podobnie niesubordynowany Gaika. Dokładny program znajdziecie w internecie. Poszperajcie, bo warto. [croz]
KALENDARIUM KONCERT
FESTIWAL
15.10
20-22.10
FESTIWAL
20-23.10
kadr z filmu "Plemię"
FONOMO MUSIC & FILM FESTIVAL
UKRAINA! FESTIWAL FILMÓW UKRAIŃSKICH
BYDGOSZCZ Miejskie Centrum Kultury
WARSZAWA kino Iluzjon
ul. Marcinkowskiego
-
Zagraj to jeszcze raz!
MOLLY NILSSON WARSZAWA Hydrozagadka
u l. 1 1 L is to p a d a 2 2 2 0 .0 0 - zł
Starzy znajomi Molly Nilsson powinna się chyba przeprowadzić nad Wisłę. niknęłaby wtedy ciągłego jeżdżenia i wydawania kasy na pociąg relacji Berlin-Warszawa. Rezydująca w Niemczech Szwedka to jedna z najbardziej kochanych przez alternatywną publiczność wokalistek. Molly to rzadki przypadek artystki. Sama odpowiada za produkcję i tłoczenie płyt, sama realizuje swoje klipy, sama organizuje trasy koncertowe. Ci, którzy czytają Aktivista , z pewnością pamiętają, jak jakiś czas temu Molly wpadła na szalony pomysł, by za jej warszawski koncert publiczność zapłaciła tym, co przyniesie. Na stoliku obok wejścia
do klubu pojawiły się dżemy, aszki z alkoholami z całego świata, poduszki, a nawet banknoty i monety najbardziej egzotycznych walut. My sami dostarczyliśmy tradycyjną bułgarską rakiję. Tym razem też chyba weźmiemy rakiję pod kurtkę, bo podwórko na Listopada słynie z antastycznych a terów, a zimna muzyka Molly w połączeniu z jesienną aurą może dać w kość nawet najtwardszym imprezowiczom. Aha! Koncert Molly to jedna z części imprezy Distorted Festival. innych koncertach z tego cyklu przeczytacie również w tym numerze! [mk]
Festiwal Fonomo skupia się na tym, co nieoczywiste i niekoniecznie popularne. dkrywa nowe horyzonty, ryzykuje, aby poszukiwać nowych artystycznych doznań. Stara się odnaleźć i pokazać związki między obrazem a dźwiękiem czy operą a kinem kreacyjnym. Przywiązuje uwagę do osobowości twórców, poznaje wrażliwość artystów, ich inspiracje i zawodowe wybory. W tym roku Fonomo przygotowało dla nas m.in. wystawę Marii Strzeleckiej czy koncert do eksperymentalnego filmu Tutaj . Poza tym w programie spotkanie ze Zbigniewem Liberą, koncert Andy ego otela do dzieł Andrzeja uławskiego i popisowy występ Ms. Bunia. Bydgoszcz rządzi. [jula]
K22
Ukraina nad Wisłą kraińcy tworzą największą mniejszość narodową w Warszawie. yją na uboczu i tak jak w przypadku wszystkich mniejszości, niewiele o nich wiemy ani nie znamy ich kultury. Pomysłodawcy estiwalu kraina! postanowili zmienić ten stan rzeczy. wiat na kinematografię naszych wschodnich sąsiadów zwraca uwagę już od jakiegoś czasu. Po pierwsze, wydarzeniem artystycznym stało się Plemię Myrosława Słaboszpyckyja o szkole dla głuchoniemych, jeden z najważniejszych filmów r. Po drugie, od dwóch lat całe środowisko filmowe śledzi poruszającą sprawę łeha Sencowa, reżysera głośnego Gracza . kraiński reżyser został skazany przez rosyjski sąd na lat więzienia za wypowiedzi przeciwko napaści na Krym. bie produkcje będzie można zobaczyć w kinie Iluzjon. Podobnie jak kręcony przez cztery lata niezwykły dokument ywy ogień stapa Kostiuka czy klasykę Siergieja Paradżanowa. rganizatorzy pomyśleli też o strawie dla ciała – Kuchnia Kon iktu zorganizuje dla widzów specjalne warsztaty k u l i n a r n e . [mm]
jesień 2016
jesień 2016
koncert
21.10
Ata Kak Warszawa Cafe Kulturalna
pl. Defilad 1 21.00 29-49 zł
Offowy after Z Off Festivalem jest już tak, że wszyscy najbardziej wyczekują artystów eksponowanych na plakatach promocyjnych, a dzień po lub w trakcie festiwalu swoją miłość przelewają na odkrycia zwane przez komentatorów sportowych „czarnymi końmi”. Jedną z gwiazd, która rozbłysnęła najjaśniej podczas tegorocznej edycji, był Ata Kak. Artysta z Ghany to spadkobierca przebogatej tradycji muzyki afrykańskiej. Od afrobeatu, przez funk i highlife, po soul. Ata Kak łączy wszystko, co pokochaliśmy w brzmieniach z najgorętszego kontynentu. Nie dziwi nas zatem fakt, że to właśnie on został wybrany do poprowadzenia
jesiennego afteru po jednym z naszych ulubionych festiwali. O sile artysty świadczyć może fakt, że pierwsza promocyjna pula biletów, przeznaczona dla osób uczestniczących w Offie, sprzedała się właściwie w kilka dni. Jesteśmy przekonani, że tajemnicza magia, którą Ata Kak przyprawia swoje dźwięki, przeniesie Pałac Kultury gdzieś daleko w afrykańskie lasy deszczowe. Po wyjściu z klubu może zobaczymy palmy i usłyszymy świergot ptaków. [mk]
K23
KALENDARIUM
FESTIWAL
KONCERT
FESTIWAL
21-22.10
25-26.10
27-30.10
Monika Brodka
NARRACJE
SOUNDEDIT
GDAŃSK
ŁÓDŹ
www.narracje.eu
zł w w w .s o u n d e d it.p l
Mówi medium
Warto zaryzykować
Trójmiasto kochamy za jego pączkującą strukturę. Bezlik dzielnic tworzy mozaikowy wzór, który można eksplorować bez końca, zwłaszcza gdy za przewodników ma się Instytut Kultury Miejskiej. d siedmiu lat jesienią IKM organizuje estiwal Narracje, który kieruje światło re ektora na kolejne ragmenty miasta. świetlaniem zajmują się zaproszeni do każdej edycji kuratorzy, którzy na dwa dni zamieniają dzielnicę w galerię sztuki. W tym roku padło na Biskupią Górkę. Granicząca ze ródmieściem dzielnica nie cieszy się najlepszą sławą. Szkoda, bo jest absolutnie magiczna. Docenił go tegoroczny kurator Stach Szabłowski, który nazwał wydarzenie Królestwo , m n.p.m . – Jednym z podstawowych narzędzi użytych do konstrukcji ósmej edycji jest alegoria. Alegoryczny charakter ma sam tytuł projektu. Za pojęciem królestwa kryje się obraz mikrokosmosu istniejącego w metropolii, miasto w mieście rozciągające się u stóp wzgórza – tłumaczy kurator. Do współpracy Szabłowski zaprosił m.in. Pawła Kowzana, Mariusza Warasa czy Grzegorza Kozerę, których zadaniem było wsłuchanie się w głos miejsca, zinterpretowanie go i uwypuklenie w swoich pracach. [oś]
Już po raz ósmy w odzi odbędzie się Międzynarodowy Festiwal Producentów Muzycznych Soundedit. Pierwszy interesujący nas dzień imprezy to piątek października, kiedy to w Wytwórni wystąpi Atari Teenage Riot. Lider zespołu Alec Empire przygotowuje specjalny set didżejski złożony z utworów polskich twórców muzyki elektronicznej. Drugim gościem, na którego warto zwrócić uwagę, jest Brian Eno. jego przyjazd organizatorzy zabiegali od ośmiu lat! Artysta opowie m.in. o swojej najnowszej płycie oraz autorskiej instalacji. Na estiwalu wystąpi też Peter Murphy, który podczas swojego akustycznego koncertu zaprezentuje zarówno solowe utwory, jak i klasyków macierzystej grupy Bauhaus. Natomiast w niedzielę października odbędzie się koncert Brodki w ramach trasy promującej album Clashes . Wokalistce towarzyszyć będą muzycy Filharmonii ódzkiej. Prawda, że w a r t o ? [matad]
ul. Marszałkowska 8 www.trwarszawa.pl
kasa biletowa TR Warszawa: pon. 11-16, wt.-sob. 11-14.30 oraz 15-19, nd. 13-19 tel. 22 480 80 08 eBilet: www.ebilet.pl
SÃO PAULO UNDERGROUND WARSZAWA Pardon, To Tu
pl. Grzybowski 2 0 .3 0 -
zł
Pół świata w jeden wieczór Rob Mazurek od lat stoi w pierwszym szeregu chicagowskiej awangardy. Rodzinne gniazdo Kanyego Westa i ogromnej rzeszy amerykańskiej Polonii w latach . było stolicą amerykańskiej sceny eksperymentalnej z pogranicza jazzu i post rocka. Wybitny trębacz w pierwszej połowie następnej dekady zmienił jednak na kilka lat adres i poszerzał horyzonty w parnym brazylijskim S o Paulo. Rejestrował tam naturalne dźwięki lasów deszczowych i lokalnej auny. W egzotycznej metropolii poznał parającego się elektroniką Guilherme a Granadę i bębniarza Mauricia Takarę, z którymi założył S o Paulo nderground. Trio to combo unikatowe
SO
– korzysta z pomysłów macierzystych zespołów Mazurka, ale inkorporuje też tradycyjne brzmienia z największego państwa Ameryki Południowej. Rozgrzejcie głowy i nogi, taka okazja może się nie powtórzyć. [croz]
K R O W D UN
premiera: 15.10.2016
Blecharz
14.10 pokaz przedpremierowy 15.10 premiera 16.10 / 18.10 / 19.10 20.10 / 21.10 / 22.10 /23.10
K24
jesień 2016
jesień 2016
www.KennyG.com KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL
Festiwal
27-30.10
oraz w kasie klubu Warszawa, ul. Batorego 10
fisz emade tworzywo Białystok, Zmiana Klimatu Toruń, Lizard King Rzeszów, LUKR Kraków, Kwadrat Katowice, Królestwo, Wrocław, Sala Stadionu Miejskiego Warszawa, Palladium Szczecin, Filharmonia Łódź, Wytwórnia
agnes obel Gdańsk, Stary Maneż Warszawa, Klub Stodoła
asaf avidan Warszawa Klub Stodoła
the dumplings
Fismoll
Kraków, Klub Kwadrat Warszawa, Klub Stodoła
Warsaw Music Week Warszawa
www.warsawmusicweek.pl
xxanaxx
Pełno muzyki W ciągu sześciu lat działalności Warsaw Music Week dorobił się pięknej festiwalowej historii oraz wypracował sobie markę, od której wymaga się coraz więcej. W końcu w ostatnich latach dzięki WMW przez sceny stołecznych klubów przewinęło się ponad stu artystów z Polski i zagranicy. Od Unkle i Ladytron po Apparat i Baasha. Ten rok udowadnia, że organizatorzy wzięli sobie do serca obowiązek promowania polskiej muzyki. Program edycji 2016 wypełnią w większości fantastyczne showcase’y polskich wytwórni, często będące pierwszą okazją do zobaczenia na jednej scenie gwiazd, które poza labelem nie łączyło do tej pory wiele więcej. Swój udział w imprezie zapowiedzieli artyści z takich wytwórni jak NextPop, Asfalt, Requiem czy Adicction Records. Impreza zacznie się prezentacją młodych wilków polskiego rapu. Otsochodzi, Adi Nowak, i Meek, Oh Why? swoimi rymami pokażą, że są w stanie dorównać legendarnym kolegom wydającym pod skrzydłami Asfaltu. Największym chyba
koncertem będzie odbywający się dzień później w Progresji showcase Nextpop, podczas którego na jednej scenie zagrają prawdziwe rewelacje młodej polskiej muzyki z Bokką na czele. Równie ciekawie zapowiada się premiera nowego albumy Goorala „KHABAYA”. Koncerty to jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Warsaw Music Week jak co roku będzie okazją do spotkania ludzi z branży oraz do promocji polskiej muzyki wśród wysłanników z zagranicy. [mk]
Warszawa Klub Stodoła
maria peszek Warszawa Klub Stodoła
t.love Warszawa Klub Stodoła
piotr zioła................................................. daniel spaleniak...................................... royal republic ........................... krzysztof iwaneczko.............................. K25
Warszawa, Klub Stodoła
2.11 -9.12
11.11 12.11
13.11
2.11 17.11 -30.11 9.12 19.11
24.11
26.11
9.11 15.11 16.11 15.12
KALENDARIUM
IMPREZA
28.10
KONCERT
FESTIWAL
03-13.11
03.11
CLAMS CASINO
TORTOISE
WARSZAWA Niebo
WARSZAWA Niebo
ul. Nowy wiat 2 1 .0 0 zł
ul. Nowy wiat 2 0 .0 0 -
Perliste brzmienie
Szef szefów
Gdy w r. do sieci trafiły mi tape y Lil B i A AP Rocky ego, nikt nie wiedział, kim jest producent z głupawą ksywką podpisany na obu wydawnictwach. A tu niespodzianka – w krótkim czasie gość znany jako Clams Casino stał się twarzą nowego gatunku określanego mianem cloud rapu i o jego względy zaczęły walczyć gwiazdy z całego świata. W ciągu ostatnich pięciu lat współpracował z FKA Twigs, The Weeknd czy MF D M, potwierdzając, że jeśli chodzi o łamanie barier w muzyce, nie ma odważniejszego hip-hopowego producenta na świecie. W maju do sprzedaży trafił jego debiutancki album, na którym prym wiedzie muzyka artysty. W Warszawie Clams wystąpi w ramach World Wide Warsaw w najgorętszym momencie swojej kariery. Jeśli chcecie poznać, czym jest świeży hip-hop, wpadnijcie do Nieba. [dup]
kadr z filmu "Zoologia"
10. SPUTNIK NAD POLSKĄ WARSZAWA Kino Luna, kino Iluzjon
Dekada Sputnika Jak pokazuje historia, z kinematografiami Europy Wschodniej było jak dotąd tak, że im gorzej w polityce, tym lepiej na srebrnym ekranie. Po tegorocznym Sputniku – estiwalu skupionym na prezentacji kina rosyjskiego – można by się więc spodziewać samych arcydzieł. I trochę tak jest. Z okazji jubileuszowej, dziesiątej edycji organizatorzy postanowili wrócić do wszystkich nagrodzonych filmów pokazywanych w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Widzowie będą więc mogli zobaczyć Półtora pokoju Andrieja Krzanowskiego czy Morfinę tragicznie zmarłego Aleksieja Bałabanowa. W sekcji
konkursowej jak zwykle zobaczymy najnowsze produkcje wschodnich sąsiadów. Wśród pierwszych zapowiedzi pojawiła się m.in. Zoologia Ivana I. Twierdowskiego o znudzonej życiem kobiecie, która odkrywa, że rośnie jej ogon. W lipcu film obsypano nagrodami na estiwalu w Karlowych Warach. Jubileusz to także wiele sekcji tematycznych, koncerty i wydarzenia towarzyszące. Po listopadowym lądowaniu w Warszawie Sputnik ruszy do innych miast Polski. [mm]
zł
Napisać o Tortoise, że to zespół zasłużony dla sceny postrockowej, to tak, jakby powiedzieć o papieżu, że jest głową Kościoła. Ekipa z Chicago przetarła szlaki dla niezliczonej liczby smutasów przyssanych do gry ów gitar, wprowadziła modę na transowe, kilkunastominutowe kompozycje i podlała wszystko jazzowo-elektronicznym sosem. Wydany w r. to już lat! krążek Millions Now Living Will Never Die okazał się przełomowy dla całego nurtu i wraz z oung Team Mogwai i Li t our Skinny Fists Like Antennas to Heaven Godspeed ou! Black Emperor stanowi postrockowy undament. Koncert w Niebie odbędzie się w ramach trasy promującej siódmy album Amerykanów zatytułowany The Catastrophist . Setlisty ostatnich koncertów grupy sugerują, że usłyszymy też sporo klasycznych kawałków. [matad]
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
UNS_Aktivist_III_02.pdf
1
04/10/16
13:18
KALENDARIUM
KONCERT
KONCERT
05.11
10.11
MURA MASA
AUTECHRE
WARSZAWA Proxima
WARSZAWA Teatr Powszechny
ul. wirki i Wigury a 1 9 .0 0 - zł
ul. Zamoyskiego 2 0 .0 0
Szybki Bill
Niezdefiniowani
Miłość do rocka zaszczepili w nim rodzice, ale to elektronika, którą odkrył sam, wyniosła go na szczyty. Choć Ale Crossan, ukrywający się pod tajemniczym, azjatyckobrzmiącym pseudonimem Mura Masa, swoją karierę rozpoczął zaledwie dwa lata temu, to już jest o nim głośno. Jego muzyka inspirowana jest dokonaniami takich artystów jak Hudson Mohawke, James Blake czy Joni Mitchell. Multiinstrumentalistę i producenta szczególnie umiłowała sobie amerykańska publiczność, ale Europa nie pozostaje mu dłużna. Bilety na koncert Mura
Masy w Londynie i Brighton wyprzedały się w błyskawicznym tempie, a sama trasa zaowocowała wydaniem debiutanckiej EPki Someday Somewhere . To nie koniec sukcesów. Piosenka artysty Lovesick zajęła pierwsze miejsce w Spoti y iral Charts, a przebój Fire y zachwycił słuchaczy radia BBC, które umieściło go na wysokiej pozycji listy BBC Sound o . Ale Crossan do Polski przyjedzie po raz pierwszy. [jula]
Napisanie słownikowego hasła na temat Autechre, niezależnie od długości, to duże wyzwanie. Założona niemal lat temu przez Roba Browna i Seana Bootha grupa od początku lat . nieprzerwanie pod banderą Warp Records wykorzystuje wszelkie syntetyczne dźwięki. d przestrzennego i ulotnego techno oraz dubu po kompozycje, których matematyczne transkrypcje zajęłyby kilkanaście uniwersyteckich tablic. Duet pochodzący z leżącego pod Manchesterem Rochdale to, obok genialnego tre nisia znanego jako Aphe
Twin, centralna postać IDM-u – sceny, która chaos łączy z robotyczną precyzją i zapewnia unikatowe sensoryczne doznania. Tak właśnie będzie na żywo. Panowie rezygnują ze wszelkich wizualizacji i stawiają na zmysłową deprywację. Wyłączają wszelkie światła i pozostawiają słuchaczy sam na sam z cy rową dżunglą onirycznych dźwięków. Must-hear bo trudno tu mówić o must-see tego sezonu. [croz]
FESTIWAL
16-23.11
10. FESTIWAL FILMOWY PIĘĆ SMAKÓW WARSZAWA
www.piecsmakow.pl
Jeszcze więcej smaków
kadr z filmu "The wailing"
Polscy dystrybutorzy nie zapuszczają się zbyt często na azjatycki ląd. Najwyraźniej uznali, że jeśli ktoś ma ochotę na Azję, może sobie w dowolnym momencie kupić bilet lotniczy. Dla tych, którzy bardziej niż orientalnym leżeniem na plaży i bieda-turystyką interesują się orientalnym kinem, są takie wydarzenia jak estiwal Pięć Smaków. Przegląd już od dziesięciu lat odkrywa dla polskich widzów K28
filmy z Dalekiego Wschodu. W tym roku w sekcji konkursowej zobaczymy najnowsze produkcje z Wietnamu, Japonii czy Filipin. Festiwal nie zaniedbuje też bogatej tradycji azjatyckiego kina gatunkowego – na zakończenie przygotowano mocne uderzenie w postaci Trójki mistrza Johnniego To. Specjalna sekcja będzie poświęcona mało znanemu w Polsce kinu Korei Północnej. W programie ponadto koncerty niszowych muzyków, filmy grozy, wystawa otografii i warsztaty. Dziesiąta edycja to znacznie więcej niż pięć smaków. [mm]
JESIEŃ 2016
FESTIWAL FILMÓW ROSYJSKICH
www.sputnikfestiwal.pl
3-13 l istopada w arszawa l una i luzjon
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP oraz Ministerstwa Kultury FR:
listopad 2016 – marzec 2017 REPLIKI w kilkudziesięciu miastach w Polsce
Współfinansowanie:
Partnerzy:
Partner Główny:
Organizatorzy:
K29
kalendarium
koncert
21.11
koncert
akcja
24-27.11
28.11
M83
Post Malone
Warszawa Torwar
Warszawa Proxima
ul. Łazienkowska 6a 20.00 120-160 zł
ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 79 zł
Do dwóch razy sztuka?
Biały Iverson
Warszawiacy od dawna czekają na koncert M83. Projekt muzyczny Anthony’ego Gonzaleza gościł już nad Wisłą kilkakrotnie, ale nigdy nie miał szansy dotrzeć do stolicy. Całkiem blisko było w 2012 r., ale wyprzedany koncert odwołano z powodu wypadku, któremu uległ artysta. Tym razem wszystko wskazuje na to, że obędzie się bez przykrych niespodzianek. M83 są w fantastycznej formie, którą potwierdzili wydaną w kwietniu tego roku płytą „Junk”. Pierwszy materiał nagrany bez udziału długoletniego członka zespołu, Morgana Kibby, został doskonale przyjęty zarówno przez fanów, jak i krytyków. Lukę po Morganie wypełnić miała zatrudniona po internetowym castingu Kaela Sinclair. Ciekawostką jest też niewspomniany w książeczce płytowej gościnny udział oldskulowego wirtuoza gitary Steve’a Vaia. Fankom nie pozostaje zatem nic innego, jak kupić bilet, paczkę chusteczek, szczoteczkę do zębów i majtki na zmianę. Bo kto wie gdzie skończy się ta długo wyczekiwana kosmiczna wiksa? [mk]
Twój debiutancki kawałek, który nagrałeś w domu na swoim laptopie, staje się z miejsca hitem internetu, zbiera propsy od Wiz Khalify czy Maca Millera i załatwia ci kontrakt płytowy. Twoja wytwórnia postanawia nakręcić teledysk do twojego utworu, po czym ten zbiera 250 milionów odtworzeń na YouTubie w ciągu roku. Co więcej, na twoim następnym mixtapie chcą wystąpić Kanye West i 50 Cent. Na koniec największa gwiazda światowego popu Justin Bieber decyduje się dzielić z tobą studio i nagrywa z tobą twój kolejny singiel. Tak wygląda kariera Post Malone’a, który w kilkanaście miesięcy z mało znanego chłopaczka stał się twarzą nowej fali amerykańskiego r’n’b. W Polsce pojawi się po raz pierwszy i jesteśmy pewni, że przy następnej okazji będziemy musieli przepychać się pod sceną Open’era, a nie komfortowo oglądać go w towarzystwie kilkuset osób. [dup]
europejskie Targi Muzyczne CJG Warszawa Pałac Kultury i Nauki
pl. Defilad 1
Małe jest piękne „Nowe technologie, stare DIY, czyli jaki wpływ na scenę niezależną ma wielka fonografia, cyfra i nostalgia” – taki tytuł nosić będzie nasz aktivistowy panel dyskusyjny na Targach Co Jest Grane. Pierwsza część jego nazwy – nowe technologie – jest jednocześnie tematem przewodnim całych targów, które skupią się na tym, jaki wpływ na biznes fonograficzny ma rozwój internetu, pojawienie się nowych nośników i powrót do łask tych, które jeszcze chwilę temu były reliktem przeszłości. Jego druga część natomiast – stare DIY – od blisko pół wieku wciąż jest
modus operandi maleńkich wydawnictw niskonakładowych, które nadal kierują się niezmiennie słuszną etyką „zrób to sam”. O tym dlaczego net-labele utonęły w sieci, z jakich powodów ciągle warto sprzedawać kasety magnetofonowe i czym tak naprawdę jest scena niezależna w Polsce, będziemy rozmawiać z naszymi gośćmi. Jakie są efekty takiego podejścia, sprawdzić będzie można przez cały czas trwania targów na naszym stoisku, które oddajemy pod kuratelę tych właśnie mikrooficyn. Ich reprezentacje zresztą również pojawią się w te listopadowe dni w PKiN-ie, gdzie w weekend odbędzie się kilkadziesiąt różnych paneli i dyskusji, pojawi się kilkadziesiąt stoisk i wystawców oraz wystąpi kilkudziesięciu artystów. Wszystko razem stworzy jak najszerszy ogląd krajowego rynku muzycznego AD 2016. [fika]
K30
jesień 2016
Wtrącenie jesienią „Jestem zwolennikiem teatru, który się wtrąca” – pisał Zygmunt Hübner. Słowa te stały się mottem określającym przestrzeń działań Teatru Powszechnego w Warszawie. Z Pawłem Łysakiem, dyrektorem teatru, rozmawialiśmy o propozycjach na jesień i zimę, o misjach, jakie ma spełniać obecnie sztuka, a także o nawiedzonych częściach teatru.
fot. M. Hueckel, z arch. Teatru Powszechnego w Warszawie, materiał promocyjny
Kino pod chmurką, spektakle plenerowe, pikniki w parkach, imprezy nad Wisłą – letni kalendarz mieszkańca Warszawy zapełniony był wydarzeniami. Idzie jesień, więc więcej czasu będziemy spędzać w teatrach?
To naturalne, że gdy robi się chłodniej, ludzie chętniej spędzają czas wolny w teatrze. Jesienią wszystkie wydarzenia będą się odbywać wewnątrz naszego budynku, ale latem staraliśmy się działać na powietrzu – zakończyliśmy niedawno letni cykl wydarzeń Powszechnego, czyli festiwal „Miasto Szczęśliwe”, inicjatywę „Ogród Powszechny” czy festiwal „Otwarta Ząbkowska”. Jak wyglądają plany teatru na sezon jesienno-zimowy?
Mamy plany wyjazdowe i stacjonarne. Będziemy pokazywali „Nieznośnie długie objęcia” na festiwalu w Katowicach, na festiwalu w Krakowie „Każdy ma to, w co wierzy”, a spektakl „Wdowy z Vrindavan” będzie miał premierę w listopadzie w Indiach, a w grudniu w Polsce. W lutym natomiast po raz pierwszy wystawimy „Klątwę” Wyspiańskiego. Niedawno zaczęliśmy próby do „Kuronia” – sztuki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Pokazanie rozwarstwienia, nieporozumień polsko-polskich w kontekście tak ważnej postaci w obecnych czasach ma bardzo duże znaczenie. Premierę planujemy na styczeń. To sztuka o tym, co jest w historii obiektywne, a co nie. Gdy nie wszystkie rozmowy są zapisane, a nie wszystkie spotkania udokumentowane – można je łatwo przeinaczyć. Chcemy przedstawić Jacka Kuronia jako kogoś, kto do końca życia pozostał w zgodzie ze swoimi ideałami.
Jaka jest pana zdaniem główna misja teatru?
Teatr ma skłonić do namysłu, ale też do działania. Gdy zostałem reżyserem i pytano mnie, po co jest teatr, odpowiadałem po prostu: „Teatr ma zmienić świat”. O tym mówi też hasło Zygmunta Hübnera „Teatr, który się wtrąca”. Każdy z nas ma swoje ideały. Teatr ma być miejscem, w którym możemy się zastanowić, co możemy zrobić dla świata i w jaki sposób żyć w zgodzie ze sobą. Wychodząc z teatru, powinniśmy zastanawiać się, czy nasze działania wpływają na to, by świat był lepszy. Ma pan ulubione miejsce w teatrze?
Jest takie jedno magiczne miejsce, nad samą sceną, między deskami a sufitem. Kiedy tam jestem, czuję ogromną energię, którą emitują aktorzy grający na scenie i która wręcz kłębi się w pomieszczeniu. Gdyby duchy istniały, z pewnością zamieszkałyby właśnie tam! K31
artysta roku 2016
Polish Nightlife Awards 2016
Głosowanie czas zacząć. Przez cały rok obserwowaliśmy bacznie wszystko, co dzieje się w mieście i poza nim. Jak co roku zażarcie i długo debatowaliśmy, komu należy się wyróżnienie. W kategoriach Mistrz Roku, Aktivista Roku, Rookie Roku oraz Moda i Dizajn zdecydowaliśmy sami. Laureatów Nocnej Marki w tych kategoriach poznacie podczas rozdania nagród. Natomiast co do Artysty, Miejsca i Wydarzenia – jak co roku – głos oddajemy wam. Pomożemy jednak podjąć decyzję – podsumowujemy ich dokonania i tłumaczymy, dlaczego to właśnie im należy się wyróżnienie. Wybierzcie swojego faworyta! Głosujemy na stronie nocnemarki.aktivist. pl. Oprócz satysfakcji będą nagrody!
JAAA
Rasmentalism
Pod koniec ubiegłego roku opublikowaliśmy jedną z pierwszych recenzji debiutanckiego albumu tego ponadgatunkowego, międzymiastowego składu, recenzję bardzo pozytywną należy nadmienić. Chwilę później zaprosiliśmy ich jako support na galę Nocnych Marków. Wróżyliśmy im świetlaną przyszłość, typując najlepsze zespoły nadchodzącego roku. Zanim jednak ktoś nam zarzuci nepotyzm, niech spojrzy na line-upy tegorocznych festiwali i wskaże taki – poza Woodstockiem, Castle Party i Świętem Piwa – na którym powstała w Sadkach ekipa nie wystąpiła. Niech obejrzy nagrania ich występów i zwróci uwagę na reakcje ludzi, którzy brali udział w tym letnim tour de force. Niech posłucha „Remika” i powie, który inny krajowy zespół z taką gracją potrafi połączyć eksperyment z przystępnością, emocjonalność z profesjonalizmem i tak szerokie spektrum gatunków, jak indie rock jest daleki od techno. Marek Karolczyk, Kamil Pater, Miron Grzegorkiewicz, odpowiedzialna za wizualizacje Karolina Głusiec i wspierający ich dźwiękowo na scenie Janek Ensztain długo pracowali na to, co w tym roku wybuchło feerią barw, dźwięków i zachwytów zarówno publiki, jak i bookerów, jak i mediów. Pozostaje nam więc tylko krzyknąć w zachwycie – JAAA, ale im się udało! [fika]
„Prawdomówność wydaje się wręcz obsesją Rasa, natomiast bystrość społecznych spostrzeżeń i uniwersalność autorefleksji, które z siebie wypluwa nie pozwalają mi wtrącić półsłówka, nie mówiąc nawet o chęci przerywania tego monologu. I czy to będzie relacja z wieczornej eskapady na miasto, czy reportaż z przygranicznej szarej strefy, w każdym wersie rapera jego pewność siebie i pewna doza goryczy są równoważone przez spore pokłady wrażliwości i empatii” – pisałem kilka miesięcy temu w recenzji najnowszego krążka Rasmentalism. Ta wpisana niejako w hip-hop szczerość i uliczne socjologiczne zacięcie na „1985” przyjmują jednak formę otwartą na ludzi z zewnątrz, formę piosenek, które Ras i – odpowiedzialny za produkcję – Ment XXL potrafią nagrywać jak rzadko który przedstawiciel gatunku. Bo większość raperów potrafi pisać złe, dobre bądź świetne numery, ale piosenki potrafią stworzyć naprawdę nieliczni. Piosenki, które powtarzać chcą nawet ci, którzy od rymowanych wersów trzymają się z daleka; które doprawione rozbujaną sekcją dętą potrafią rozruszać całą open’erową scenę; piosenki, które tętnią klubową energią, popową wręcz chwytliwością i drapieżnym, surowym hiphopowym sznytem. Bo choć Rasmentalism co rusz kusi, by wyjść poza obręb gatunkowej ortodoksji, to wciąż nagrywają pełnokrwisty hip-hop. W tym roku zdecydowanie najlepszy w ich trwającej już blisko dekadę podziemno-nadziemnej karierze. [fika]
Kristen Kristen od kilkunastu lat tkwi w jaskini polskiego undergroundu. Być może powodem, dla którego trudno zarazić innych ich dźwiękami, jest brak odpowiedniej terminologii. Bo każda etykietka poprzedzająca słowo rock (post, noise, avant czy math) jest niewystarczająca. Pochodzący ze Szczecina kwartet za każdym razem wymyka się dziennikarskiemu żargonowi i tworzy własne brzmienie, rozciągające się od hipnotycznego krautrockowego transu, przez punkową żarliwą anarchię, aż do folkowej apokalipsy. Wydany ledwo kilka tygodni temu „Las” to niezwykle spójna eklektyczna podróż, na jaką nikt w Polsce się wcześniej nie porwał. Nostalgiczne sito zapewne przefiltruje kapele, które będziemy hołubić i wspominać za półtorej dekady, ale my postanowiliśmy docenić Michała Bielę, braci Łukasza i Mateusza Rychlickich oraz Macieja Bączyka już teraz, ponieważ to oni ustawiają poprzeczkę, której większość zespołów nie jest w stanie dotknąć, nawet odbijając się na trampolinie. [croz]
Hey Kiedy debiutowali, niektórych spośród ich dzisiejszych fanów jeszcze nie było na świecie. Brzmi dziwnie, szczególnie jeśli mówimy o zespole brzmiącym tak świeżo jak Hey. Każdy kolejny album grupy udowadnia, że Nosowska i koledzy z roku na rok mają do powiedzenia więcej niż 20 lat temu. To absolutny ewenement w kraju, w którym kariera juwenaliowego klezmera kusi bardziej niż możliwość odważnego komentowania zmieniającej się rzeczywistości. Tymczasem Hey robi swoje. Ekipa wciąż pisze chwytliwe melodie będące nośnikiem czegoś niezwykle ważnego – głosu rozsądku i wyważenia, którego ostatnimi czasy brakuje nam coraz bardziej. Na szczęście możemy być pewni, że ta grupa będzie z nami o wiele dłużej niż trwająca właśnie zajawka na lata 90. [mk]
wydarzenie roku 2016
Lado w mieście / Lado na wsi Lato w Warszawie od siedmiu lat jest dużo ciekawsze, niż było – tyle już czasu familia skupiona wokół wydawnictwa Lado ABC i Stowarzyszenia Plan B zajmuje się organizacją swojego sezonowego cyklu koncertowego. Co wakacje bowiem ci ponadgatunkowi dywersanci dostarczają mieszkańcom stolicy dawkę dźwięków nie dość, że intrygujących i osobnych, to jeszcze podanych w atmosferze dalekiej od ekspery-
mentatorskiej hermetyczności, a do tego za darmo. Jakby jednak komuś było mało tegorocznych występów na Placu Zabaw – pośród których zagraniczna alternatywa (Sun Araw, Oren Ambarchi, Deerhoof) przeplatała się z pierwszą ligą krajowych awangardzistów (Złota Jesień, Alameda, LXMP) – co tydzień można byłosię wybrać na Jazdów, gdzie w tym roku otworzył swoje podwoje Ladom. Dzień przed koncertami nad Wisłą w ramach cyklu „Lado na Wsi” występowali tam nasi rodzimi improwizatorzy, progresywnie myślący jazzmani, reprezentanci bandery Lado ABC i zaprzyjaźnieni z nimi muzycy. Co środę w ciszy i skupieniu bez mała dwie setki osób wsłuchiwały się w dźwięki wydobywane z mniej lub bardziej klasycznego instrumentarium progresywnie myślących artystów. Dźwięki te niosły się pomiędzy drzewami, odbijały się echem jeszcze długo po zakończeniu koncertów. Dźwięki te choć nie zawsze są melodyjne, chwytliwe i proste, to – przy odrobinie zaangażowania – zawsze frapują, budują wrażliwość, ciągną za uszy w nieznane. I właśnie dzięki takim inicjatywom jak oba letnie cykle Lado dźwięki te mogą dotrzeć do szerszych gremiów i rozbrzmiewać nie tylko w niszowych klubach i niskonakładowych wydawnictwach. [fika]
Boiler Room Polska Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież zagraniczna inicjatywa z rozbudowanym zapleczem i wypracowaną już marką, serwis streamingowy, współpracująca z dużymi markami firma, która za pomocą muzyki ma zamiar dotrzeć do młodych ludzi. Za każdym tego typu projektem stoją jednak konkretni ludzie, którzy w Polsce zbudowali platformę stabilną, popularną i… cholernie interesującą. Po dwóch latach istnienia na lokalnym gruncie i zgłębiania głównie sceny klubowej w tym roku „Kotłownia” po raz pierwszy otworzyła swoje podwoje dla tak różnych artystów jak neoklasyczna Resina, posthiphopowe Syny czy zupełnie pozagatunkowy, magiczny Księżyc. Boilerowa załoga przygotowała trójmiejską odsłonę swojego cyklu, nagrała kilka studyjnych sesji i wypełniła ambientową salę na Up to Date, a także zaprezentowała światu fenomen polskiego rapu – zapraszając do dawnego klubu 1955 takie tuzy mikrofonu jak Sokół, Pezet czy duet PRO8L3M. Gdyby tego było mało, udostępnili na YouTubie nagrania z zeszłorocznych urodzin U Know Me Records i jubileuszu sklepu płytowego Side One. I nie dość, że dbają oni o jedne z ciekawszych line-upów na naszym krajowym rynku koncertowym, to jeszcze nagrania z nich puszczają dalej w świat, robiąc dla polskich artystów robotę lepszą niż Instytut Adama Mickiewicza i wszyscy inni razem wzięci. fika]
Wixapol World Wide Warsaw Rustie, Vitalic, Mount Kimbie, Onra, Dam-Funk, The Gaslamp Killer, Nosaj Thing, Anderson.Paak, Shigeto, Artful Dodger, Snakeships, John Talabot, Jimmy Edgar, The Internet, Sigha, Omar Souleyman, Leon Vynehall. I właściwie nie ma co tu się rozpisywać, bo sama lista artystów, którzy gościli w tym roku w Warszawie na zaproszenie kolektywu World Wide Warsaw, wystarczy w zupełności jako uzasadnienie przyznania mu nominacji za organizację „Wydarzenia Roku”. Liczba dopisków „sold out” przy opisach wieczorków muzycznych tej ekipy stanowi natomiast najlepszy dowód na to, że nie trzeba wcale bookować wątpliwej jakości grajków, których „hity” wylewają się aktualnie z radioodbiorników i głośników samochodów wlekących się po Mazowieckiej, by osiągnąć sukces frekwencyjny. Nieoglądającym się na gatunkowe po-
działy i status zapraszanych artystów organizatorom międzyklubowego festiwalu dźwięków miejskich udało się tym samym stworzyć platformę, na której weterani elektronicznych parkietów mijają się z rozgrzewającym dopiero swoje miejsca na światowych scenach wokalistami r’n’b. Bitowa, młoda gwardia styka się ze starymi wyjadaczami weselnych balang, a publiczność miesza się, przeplata i zwiedza miejsca, do których inaczej by nie zabłądziła. Świeżość spaja się z pamięcią o korzeniach, a czujność na to, czym tętnią aktualnie zagraniczne media muzyczne, nie przeszkadza zachowywać konsekwencji w budowaniu programów imprez. I wszystko to jeszcze – co przecież nie jest bez znaczenia w nocnym obiegu rozrywek – w miłej, skupionej na dźwięku atmosferze, w której scena jest nieporównywalnie ważniejsza niż bar. [fika]
Jak kraść, to miliony. Jak zestaw w McDonalds, to tylko powiększony. Jak brać piguły z dziwnymi emblematami, to całymi garściami. Odbywający się cyklicznie od 2012 r. niesławny Wixapol to igrzyska przesady. Goręcej niż na wyspie Krakatau, dym gęstszy niż nad Elektrociepłownią Żerań. Nad wszystkim, w roli dobrotliwego demiurga, czuwa logo w postaci emotikona z dresiarskim tribalem zamiast oczu. Najbardziej postmodernistyczna impreza nad Wisłą swoje korzenie ma w najmodniejszej w krajach Beneluksu przed 20 laty kulturze gabberu. Wyciskając ostatnie poty z techno i house’u, stanowił on trening cardio, po którym Ewa Chodakowska byłaby blisko dokonania żywota. To brutalne szaleństwo ogarnęło już wszystkie duże miasta w Polsce. Twórcom tego imprezowego Frankensteina przyznajemy laury także za działania w sieci: znalezienie własnego języka (a w zasadzie WUASNEGO JENZYGA) i lepszego zrozumienia dynamiki internetu od wszystkich razem wziętych agencji PR-owych w kraju. Ta jazda jeszcze długo się nie skończy. [croz]
MIEJSCE roku 2016
TONY
DWIE ZMIANY
Tony to przestrzeń specyficzna – nie klub, nie galeria, nie kino, nie kawiarnia. To szkoła. Szkoła jednak o tyle specyficzna, że można w niej czasem zobaczyć koncert, czasami kupić grafikę, można obejrzeć film i napić się kawy, jak się sympatycznie zagada. Szkoła muzyczna na miarę dzisiejszych czasów – gdzie nie tylko można uczyć się śpiewu czy gry na instrumencie, ale również zgłębiać tajniki didżeingu czy produkcji przy wykorzystaniu narzędzi elektronicznych. To „sfera twórcza – przyjazna dla dzieci, młodzieży i osób dorosłych” – jak o swojej inicjatywie piszą sami zaangażowani, doświadczeni muzycy i aktywiści związani ze sceną dźwiękową Wrocławia. To miejsce, w którym idea edutainment – czyli nauki poprzez zabawę – spełnia się, jak w rzadko której tzw. placówce użyteczności publicznej. A wszystko to dzieje się oddolnie, w miejscu dawnego Dworca Świebodzkiego. To tam odbywają się zajęcia, warsztaty, występy i dyskusje. To tam występuje We Draw A czy Oxford Drama, to tam o swoich scenicznych doświadczeniach opowiadają Spinache czy Daniel Drumz, to tam wyrośnie kolejne pokolenie kreatywnie myślących dolnośląskich artystów, dla których przestarzałe podziały na gatunki czy gałęzie sztuki będą tylko reliktem przeszłości. [fika]
Dwie Zmiany udowodniły, że na sopockim Monte Cassino – nie bez powodu uchodzącym za wzór polskiego folkloru życia nocnego – jest możliwe otwarcie lokalu nie tylko stanowiącego przeciwieństwo przytłaczającego otoczenia, ale i mającego duże ambicje. Jego twórcom, czyli konglomeratowi trójmiejskich artystów, udało się stworzyć świetnie wyglądające miejsce, gdzie można wpaść niemal o każdej porze dnia i nocy. W dzień można tu zejść posiłek albo podrzucić dzieciaki na warsztaty, a wieczorem wpaść na wystawę, performance i koncert, o piwie już nie mówiąc. Mimo ulokowania w samym centrum ekipa prowadząca lokal nie boi się pokazywać wystaw prowokujących i kontrowersyjnych, a gdy przestrzeń galeryjna zamienia się w salę koncertową, podziwiać można najciekawsze zjawiska polskiej sceny niezależnej: badające umysły polskich blokersów Syny, ikonę yassu Mikołaja Trzaskę albo znajdujących nowe rejony w electro popie We Draw A. Dwie Zmiany to także kolejny dowód na to, że model spółdzielni socjalnych w naszych polskich realiach sprawdza się znakomicie. [kk]
NOCNY MARKET F ot o:
J a kub C
e r a now
ic z
NOWA SIEDZIBA NOWEGO TEATRU Warto było czekać na otwarcie wyremontowanej siedziby Nowego Teatru i znosić wycieczki do Wawra, gdzie artyści Warlikowskiego przeprowadzili się na ponad rok. Gmach przy Madalińskiego lśni, pachnie i już z daleka zaprasza do spędzenia choćby kilku chwil na jego terenie. Nowy Teatr wziął sobie do serca frazę „nowe otwarcie” i w kilka miesięcy pokazał, jak powinna wyglądać przestrzeń teatralna. Spektakle zespołów z całej Europy, instalacje artystyczne, panele dyskusyjne, do tego kawiarnia, księgarnia i przepiękne miejsce spotkań. A zespół Warlikowskiego? Cóż, robi swoje i mamy wrażenie, że w tych murach znalazł przestrzeń, w której jeszcze bardziej rozwija skrzydła. [mk]
Czas na twój głos. Zagłosuj na swoich faworytów i wygraj zegarek ICE WATCH.
Kilka lat temu wszyscy dietetycy mówili jednym głosem: „żeby dobrze się odżywiać, nie można jeść po 18”. Ostatnio wersja się zmieniła – jeść po 18 można, o ile nasz posiłek spożyjemy przynajmniej na trzy godziny przed pójściem spać. No a w piątek czy sobotę można przecież położyć się trochę później! Tegoroczne letnie weekendowe wieczory będziemy wspominać przez pryzmat jedzenia. Za sprawą Nocnego Marketu warszawska nocna gastronomia zyskała alternatywę do kebabu, zapiekanki czy burgera z foodtrucka nad Wisłą. W każdy letni piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór ktoś zręcznie upychał cały kulinarny świat na terenie dawnego Dworca Głównego. Jedliśmy tu wszystko, od kanapek z szarpaną wołowiną i hot dogów, przez sajgonki, dim sumy i falafele, aż po ostrygi, krewetki i steki. A komu było mało, ten stawał w kolejce po lody w gofrach na deser. Wspominając Nocny Market w połowie października, dochodzimy do wniosku, że to w sumie dobrze, że otwarty był tylko do końca lata – gdyby było inaczej, musielibyśmy pogodzić się z nadwagą. [jt]
nocnemarki.aktivist.pl
AKTIVIST PO RAZ DWUNASTY WYBIERA NAJLEPSZYCH! POMÓŻ NAM ZDECYDOWAĆ, KTO DOSTANIE NAGRODĘ W KATEGORII:
ARTYSTA
WYDARZENIE
roku 2016
roku 2016
Hey Jaaa Kristen Rasmentalism
Boiler Room Polska Wixapol World Wide Warsaw Lado w mieście / Lado na wsi
MIEJSCE roku 2016
TONY (Wrocław) Nocny Market (Warszawa) Dwie zmiany (Sopot) Nowy Teatr (Warszawa)
Głosuj i wygraj jeden z dziesięciu zegarków ICE WATCH i podwójne zaproszenie na galę!
Głosowanie trwa od 2 do 20 listopada 2016 r. na stronie nocnemarki.aktivist.pl
Aktivist
nowe miejsca
Warszawa
Lokal na Rybę
Ugości bez ości
Kiedy Bartek Lisek jako dziecko zakomunikował swojemu ojcu, że chce nauczyć się żeglować, usłyszał jedno. „Masz czas na przyjemności, musisz znaleźć też na obowiązki”. Niedługo później ojciec zapisał go na lekcje niemieckiego. Potem do obowiązków doszedł jeszcze angielski, w zamian za judo i kilka drobniejszych spraw. Dyscyplina, którą Bartek wyniósł ze swojego gdyńskiego domu, przydała mu się na morzu i procentuje teraz w kuchni. Kucharz lubi powtarzać, że w gotowaniu najważniejsza jest precyzja. Znów – jak na łódce, gdzie każdy błąd można przypłacić życiem. „Gotujący żeglarz”, bo tak pod swoim menu podpisuje się Bartek, pichcić nauczył się pod pokładem, bo, jak twierdzi, nie cierpiał na chorobę morską. A że miejsca w kambuzie raczej mało, to szybko musiał dojść do perfekcji. Przepisy zbierał na lądzie, podpytywał na targach, wchodził rybakom do domów, a potem wszystko odtwarzał w polowych warunkach. Lokal na Rybę, który zajął miejsce po znanej i lubianej Lokalnej to konsekwencja lat spędzonych na Morzu Północnym i Bałtyku. Bartek Lisek wraz z Jankiem Kargolem, byłym właścicielem Lokalnej, stworzyli bezpretensjonalne miejsce, które od czwartku do niedzieli serwuje wyłącznie rybne menu. I to w bardzo okrojonej postaci, bo w karcie znajdziemy jedną zupę (ok. 25 zł), dwa dania główne (od 35 zł) i deser (ok. 15 zł). Menu co tydzień inne, więc rozpisywanie się na temat tego, co zjadłam, mija się z celem. To, co mogę powiedzieć, to to, że wszystko było doskonałe. Bartek jak nikt zna się na rybach i kiedy mówi mi, że przez cały tydzień układa menu jak łamigłówkę, to mu wierzę. Zjadłam każdą pozycję z karty i była to doskonała kompozycja, a każde kolejne danie wpływało na recepcję następnego. To, co jednak wydaje się najważniejsze, to fakt, że rybna uczta podana jest we wspaniałej, przyjacielskiej atmosferze, bez noża do ryb, nadmiernej celebracji i białych obrusów. W Lokalu nie ma w oknach szyb, więc wiatr miło hula, jest ciasno, gwarno, kucharz ma poplamiony fartuch i chętnie wychodzi do gości, żeby poopowiadać anegdotki. Jest trochę jak w morskim kurorcie, tylko ryba bez panierki, trochę jak na statku, bo bez pierdolenia i trochę jak w domu, bo między ludźmi ciepło. Obierzcie koniecznie ten cel! [Olga Święcicka]
ul. Kwiatowa 1/3/5 czw.-niedz. 16.00-22.00 tel. 506 182 364 (dobrze jest zarezerwować miejsce)
U Rysia
ul. Marszałkowska 140 (róg ul. Rysiej) pon.-niedz. 11.00-23.00 tel. 791 111 151
Ryba z Rysia
Niektórzy twierdzą, że „świeża ryba z kutra” oferowana przez smażalnie w wakacyjnych kurortach tak naprawdę świeża była kilka miesięcy temu w Azji. Mówi się, że ryby przypływają do nas w zamrożonej postaci, bo łowienie w Bałtyku czy polskich jeziorach nikomu się nie opłaca. Dlatego kiedy usłyszeliśmy o świeżych rybach z Mazur serwowanych w centrum Warszawy, długo nie trzeba było nas namawiać na wizytę. Wystrój nowo otwartego lokalu na rogu Marszałkowskiej i Rysiej przypomina knajpę w wakacyjnej miejscowości w środku sezonu. Z naszej wizyty zapamiętamy więc głośną muzykę, która wwierca się w uszy, samoobsługę i znane nam dobrze nadajniki, które wibrują, kiedy ryba jest gotowa. Ceny też jak na początku lipca w Sopocie – za rybę z dodatkami i czymś do picia zapłacimy ok. 40 zł. Można wybrać jeden z trzech sposobów przyrządzania ryb – smażenie, gotowanie na parze lub pieczenie bez tłuszczu. Do tego dodatki klasyczne – pieczywo, ryż, frytki – i mniej klasyczne – kasza bulgur czy frytki z cukinii. No i oczywiście surówki. Nasz wybór padł na pieczonego bez tłuszczu suma i sandacza w typowym zestawie polskiego urlopowicza, tj. z frytkami i surówką z kiszonej kapusty. Na rozgrzewkę wzięliśmy po zupie rybnej „od Rysia” za 12 zł. Okazała się na tyle treściwa, że z trudem skończyliśmy danie główne. Wywar rybny miał zdecydowany smak, a wzbogacały go sporych rozmiarów pulpety. Filety zaś okazały się świeże, a sposób ich przyrządzenia wydobył z nich to, co dobre – mięso było kruche i soczyste. Dodatki poprawne. Wrócimy, kiedy w środku zimy złapie nas ochota na wakacyjny klimat. [Jonasz Tolopilo] A36
polsko-niemiecki rok jubileuszowy 2016
#Swietujemy
wrzesień–grudzień
Gdańsk • Kraków • Olsztyn Poznań • Radom • Słupsk Warszawa • Wrocław www.goethe.de/swietujemy
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP PAŹDZIERNIK
MUZYKA
Silver Apples „Clinging to a Dream” Chicken Coop
Koncert na małpę i oscylator
Barwy w dłoń Cyan, Magenta, ellow i Black to kolory, którymi żonglują graficy Aktivista , żeby dobrze nas wydrukować. Dla wszystkich niegrafików powstała seria klocków B-Toms CM K, która w przystępny sposób pokazuje, jak wygląda kolor kryjący się pod kodem C: M: : K: ciemny fiolet czy C: M: : K: błękitny . Dla przyszłych grafików i ich rodziców.
Silver Apples to zespół, o którym najczęściej dyskutuję w sklepach płytowych odwiedzanych notorycznie podczas każdej z moich podróży. Nieważne, czy byłem akurat w Madrycie czy Stambule, właściciele tych przybytków zawsze w końcu wyciągali któryś z nielicznych albumów tej grupy, po czym następowała zupełnie niekurtuazyjna wymiana ochów, achów i innych westchnień. Założony pod koniec lat . nowojorski projekt, którego trzonem jest wokalista-wynalazca Simeon Co e, w swoim dorobku skupia wszystko, czego amatorzy muzycznych osobliwości zdają się poszukiwać pośród zapominanych przez świat winylowych krążków. Każda z nielicznych pozycji w dyskografii tego składu tętni bowiem niespotykaną innowacyjnością, kwaśną, psychodeliczną wizyjnością i zupełnie osobną, zgoła osobliwą atmos erą. Zanim jeszcze ukuto takie terminy jak krautrock, indie rock czy jakąkolwiek inną nazwę gatunku współczesnej muzyki tanecznej, perkusista Danny Taylor bębnił już do szalonych, minimalistycznych pasaży wychodzących z oscylatorów swego rodzaju praprzodków późniejszych syntezatorów Co e a. Ich zgrzytliwe, acz piękne, elektroniczne piosenki wyprzedzały swoje czasy o całe dekady. Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że ich twórczość nie spotkała się wówczas ze szczególną aprobatą, a że w dodatku linie lotnicze Pan Am wytoczyły im proces o bezprawne użycie logotypu na okładce drugiego krążka, Jabłonie przeszły w stan wieloletniej hibernacji. W latach . powrócili jednak w glorii mitycznych wręcz pionierów, by trasę koncertową zakończyć wypadkiem samochodowym, w którym Simeon skręcił kark. I choć przeżył to tragiczne wydarzenie, nie mógł już dłużej grać na swoim dziwnym, obsługiwanym właściwie całym ciałem instrumencie. W międzyczasie Taylor zmarł w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Co wydawać się mogło końcem tej tragicznej wersji historii Sugar Mana, skończyło się jednak wprost nieprawdopodobnym nowym otwarciem, gdy Portishead – podczas estiwalu, którego kuratorem był zespół – zaprosili na scenę Silver Apples. Po kilku koncertach Co e prezentuje oto światu zupełnie nowy – pierwszy od lat – studyjny album swojego macierzystego składu. Płytę zgrzytliwą, piękną, innowacyjną i wizyjną, osobną czy też zgoła osobliwą. Płytę, o której miłośnicy dźwiękowej progresji będą dyskutować w sklepach muzycznych jeszcze za kilkadziesiąt lat. Płytę, której nie sposób opisać nikomu, kto nigdy nie słyszał, jak brzmią Srebrne Jabłka. A jeśli ktoś nigdy nie miał okazji tego zrobić, powinien szybko nadrobić zaległości. Szczególnie jeśli mendzi nieustannie, że wszystko już było, więc nie ma nic złego w kopiowaniu cudzych pomysłów. [Filip Kalinowski]
M40
JESIEŃ 2016
MUZYKA
„A.I.M.” M.I.A. Universal Music Polska
FILM „Zwierzęta nocy” („Nocturnal Animals”)
Misterna łamigłówka Za sprawą Nocnych zwierząt Tom Ford wychodzi ze swojej stre y kom ortu. Elegancko skrojone garnitury reżyser odkłada na bok, robiąc miejsce dla zmysłowych nim , które prezentują swoje fizyczne niedoskonałości. To właśnie niedoskonałościami zajmuje się pozornie idealna Susan Amy Adams , bogata kuratorka wystaw sztuki współczesnej. Kobieta zaczyna gubić się we własnych rustracjach, z trudem odczuwa radość ze swojego luksusowego życia. Na ratunek przychodzi specjalna przesyłka w postaci niewydanej jeszcze powieści jej byłego męża Jake Gyllenhall . W momencie gdy Susan rozpoczyna lekturę tajemniczego maszynopisu, filmowa wizja Forda przenosi się do niebezpiecznego świata literackiej fikcji i wspomnień bohaterki. Kolejne strony odurzają Susan niczym narkotyk, a lektura staje się katalizatorem zmian w życiu bohaterki. Czy nie jest jednak na nie za późno? Seansowi Nocnych zwierząt towarzyszy wrażenie nieustannego d j vu: jedno rozwiązanie narracyjne przywołuje na myśl Funny Games Hanekego, inne z kolei dzieła Lyncha czy De Palmy, czuć też ironię godną braci Coen...
Twórca świadomie zmienia rejestry – z jednej strony prezentuje z powagą wysublimowany pastisz western, kryminał , z drugiej jego parodystyczne przetworzenie. Scala swoją wizję z cudzych skrawków i klisz, ale kogo to obchodzi, skoro stworzył dzieło, które przede wszystkim angażuje widzów emocjonalnie, trzyma w napięciu. Reżyser sprawnie równoważy sekwencje nawet najbardziej nieludzkiej przemocy za pomocą prześmiewczego humoru, którego w Nocnych zwierzętach nie brakuje. Ta misternie utkana – zarówno psychologicznie, jak i gatunkowo – łamigłówka zawdzięcza swój sukces także genialnej obsadzie. Być może najjaśniejszą gwiazdą nie jest w tym przypadku ani Adams ani Gyllenhaal, a coraz bardziej rozpoznawalny Michael Shannon Człowiek ze stali , Take Shelter . Jego interpretacja postaci szalonego kowboja z zasadami to być może materiał na scara. [Diana Dąbrowska]
Rozregulowany celownik Przez trzy lata, które minęły od wydania poprzedniego albumu M.I.A., gdzieś nam się pani Arulpragasam zagubiła. A.I.M. jawi się jako dość przypadkowy zbiór rozstrzelonych stylistycznie piosenek, którym brak myśli przewodniej. Tym samym całość robi wrażenie złożonego na kolanie mi tape u, a nie świadomej artystycznej deklaracji. Dość powiedzieć, że za produkcję albumu odpowiada oprócz naszej bohaterki aż ! producentów. Są wśród nich tak gorące nazwiska jak Bla starr, Diplo, Skrille czy Surkin i ich wpływ na poszczególne kompozycje jest aż nadto widoczny, przez co na A.I.M. za mało jest M.I.A. Wydaje się, że Brytyjka sama do końca nie była przekonana co do kierunku, jaki powinna obrać, o czym świadczą kolejne single wydawane od połowy r. było ich aż siedem . M.I.A. utrzymuje, że A.I.M. ma być jej ostatnią płytą. by tak się nie stało, bo od tej artystki wymagać można pożegnania w znacznie lepszym stylu. [Mateusz Adamski]
obsada: Amy Adams, Jake Gyllenhaal USA 2016, 115 min, UIP, 18 listopada
Podwójne życie Jakuba
KSIĄŻKA
„Lekcje anatomii doktora D.” Wojciech Engelking Wydawnictwo Literackie
Trzeba mieć tupet, żeby w wieku lat napisać -stronicową powieść, w której przedstawia się nazistowskie eksperymenty pseudonaukowe w Auschwitz i dokonuje szeroko zakrojonej analizy własnego pokolenia. Engelkingowi, urodzonemu w r. publicyście i autorowi głośnego debiutu niepotrzebne skreślić , tupetu z pewnością nie brakuje, podobnie jak i talentu. W swojej najnowszej książce na przemian sięga w przeszłość do Niemiec lat . i . oraz opisuje współczesną Polskę z domieszką uturystycznych wizji. Głównych bohaterów jest dwóch. W części historycznej śledzimy losy Jacoba von Deymanna, zubożałego arystokraty i początkującego lekarza, który szli y w zawodzie zdobywa m.in. u boku dr. Jose a Mengele w obozie koncentracyjnym. Początkowo występujący jako obserwator bestialskich działań nazistów, z czasem, tracąc kompas moralny, coraz silniej się w nie angażuje. Nasze czasy reprezentuje zaś postać o podobnych personaliach i wieku co poprzednik, jego alter ego – Jakub Dejman, któremu rodzinna tragedia otworzyła drogę do kariery szemranego chirurga plastycznego i wielkich pieniędzy. tacza M41
się luksusem, bryluje w telewizji i na imprezach, zalicza kolejne dziewczyny, sprowadza sobie nawet seksualną niewolnicę z Brazylii. Moralność i etykę zawodową ma za nic, a jego postawa budzi nie tyle powszechne potępienie, co zawiść. Pasmo sukcesów zostanie jednak przerwane, gdyż jedna z licznych pomiatanych przez Jakuba osób postanowi się zemścić. Rozmach i erudycja młodego autora imponują, jednak mógłby się on pokusić o większą dyscyplinę i ograniczyć zapętlanie i mnożenie wątków – powieść jest przegadana i rozwlekła. Z pewnością jest to jednak ważna książka, w której poruszane są niezwykle istotne dziś problemy, takie jak zagrożenia ze strony nowych technologii, powszechna inwigilacja, tabloidyzacja mediów, a przede wszystkim kryzys w relacjach międzyludzkich, w których kult indywidualizmu, piękna i pieniędzy niszczy zarówno swoich wyznawców, jak i osoby wokół nich. Paralela między działalnością lekarzy w III Rzeszy a dzisiejszymi ludźmi ślepo goniącymi za sukcesem finansowym, choć ryzykowna, broni się i pokazuje uniwersalne mechanizmy prowadzące do wynaturzeń i tragedii. [Karol Owczarek]
MASZAP
MUZYKA
FILM
Nick Cave and the Bad Seeds „Skeleton Tree” Mystic Production
„Egzamin” („Bacalaureat”) reż. Cristian Mungiu
Poza skalą
Na skróty
Push the Sky Away , poprzedni album Cave a i Bad Seeds, był dziełem właściwie doskonałym, zarówno w warstwie muzycznej, jak i lirycznej. Skeleton Tree to płyta zdecydowanie bardziej jednowymiarowa, ale trudno nie użyć w jej przypadku słowa genialna . Materiał utrzymany jest w tak depresyjnym klimacie, że gdyby bułka, którą jadłem podczas pierwszego przesłuchania albumu, była choć odrobinę bardziej czerstwa, to podciąłbym sobie nią żyły. Proces nagrywania Skeleton Tree był dla Cave a sposobem mierzenia się ze stratą syna. Ale nawet słuchacz nieświadomy tej tragedii pochyli głowę w obliczu mocy poszczególnych kompozycji. W zasadzie tylko wieńczący całość numer tytułowy jest w jakiś sposób zachowawczy i przypomina klasyczne ballady Cave a. Jesus Alone , Magneto , Rings o Saturn , Girl in Amber czy I Need ou to utwory przepiękne i potwornie smutne. Jeśli na łamach Aktivista przyznawalibyśmy punkty za ładunek emocjonalny, to dla Skeleton Tree zabrakłoby skali. Jeden z najważniejszych albumów w dyskografii Nicka Cave a. [Mateusz Adamski]
Wszystko, co dobre w nowym kinie rumuńskim, zaczęło się blisko dziesięć lat temu właśnie od Cristiana Mungiu. W r. szerzej nieznany -latek z Bukaresztu za film Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni odebrał w Cannes Złotą Palmę. Kinematografia rumuńska bardzo szybko stała się jedną z najbardziej wyrazistych na kontynencie. Co rusz potwierdzają to kolejne filmy zapraszane na największe estiwale. Tak jest też z Egzaminem , z którym Mungiu po raz trzeci pojechał do Cannes. Reżyser Za wzgórzami tym razem bohaterem czyni dobrze sytuowanego i cenionego lekarza z Klużu. kazuje jego relację z wchodzącą w dorosłe życie córką, nieudane małżeństwo z Marią i pełny uniesień związek z nauczycielką ze szkoły, do której uczęszcza Eliza. Pozorną równowagę w życiu Romea zachwieje wypadek – tuż przed egzaminem dojrzałości jego córka pada ofiarą brutalnego napadu. Wszystkie plany mężczyzny dotyczące Elizy – studia na prestiżowym uniwersytecie za granicą – mogą runąć niczym domek z kart. Wzorowa uczennica, jaką na co dzień jest dziewczyna, w wyniku traumy może nie po-
radzić sobie z maturą. By do tego nie dopuścić, Romeo stara się wykorzystać swoje znajomości i wikła się w sieć intryg. Inteligentnie prowadzona narracja udowadnia, że Rumunia i mentalność jej obywateli przez ostatnie lata w ogóle się nie zmieniły. Kolejne wybory bohatera, podejmowane w imię większego dobra , potęgują rustrację Romea i jego rozczarowanie ojczyzną, do której zdecydował się wrócić po latach. Egzamin to film przede wszystkim o konsekwencjach, o tym, że kac grozi nam, nawet jeśli nie wypijemy kropli alkoholu. [Kuba Armata] obsada: Adrian Titieni, Maria-Victoria Dragus, Vlad Ivanov Rumunia/Belgia/Francja 2016, 128 min Gutek Film, 25 listopada
Ogień na morzu
MUZYKA
serpentwithfeet „Blisters” Tri Angle
Pogański gospel, razy smyczków podszyte ciężkim, syntetycznym basem, wąż z nogami, wyśpiewywane operowym alsetem wulgaryzmy – Josiah Wise, niespełna -letni Amerykanin ukrywający się pod pseudonimem serpentwitheet, ma skłonność do łączenia skrajności. Prześlizgując się pomiędzy stylistykami, radykalnie odmiennymi porządkami i innego rodzaju przestrzeniami liminalnymi, dotyka piękna w najczystszej postaci, zapierającego dech w piersiach, wyciskającego łzy z oczu, oszałamiającego zachwytu, którego w muzyce – zwłaszcza rozrywkowej – nigdy nie udawało się zawrzeć zbyt wiele. Współpracując z elektronicznym eksperymentatorem znanym jako The Ha an Cloak, ten klasycznie wyszkolony wokalista pisze muzykę szalenie emocjonalną, namacalną wręcz w swojej obrazowości i zupełnie osobną. Przywodzącą może na myśl niedawny krążek Anohni, ale po dogłębniejszej analizie okazuje się, że jest z nim połączona jedynie ueerowym kontekstem i elektroakustycznym tłem, na którym wybrzmiewają niebiańskie głosy obu artystów M42
artystek. Podczas gdy autorka Hopelessness patrzy w przyszłość, noszący biblijne imię twórca zdaje się poszukiwać w muzyce czegoś przedwiecznego. ącząc barokowy rozmach z modlitewną, uduchowioną treścią, nie zapomina o uczuciowości w całym jej dwubiegunowym spektrum – od depresji aż po manię. Ciszę splatając w jedno z hałasem, a harmonię łącząc z dysonansami, chwyta to, co wydaje się nieuchwytne czy wręcz niedostępne. Nieosiągalne szczególnie dziś, gdy tak wielu stara się zdobyć monopol na piękno, wiarę, prawdę i normalność. A te są jak steinerowskie cztery etery – pojawiające się w tytule jednego z utworów. I pozostaje tylko zapytać za wokalistą: kto potrafi poznać je wszystkie? [Filip Kalinowski]
JESIEŃ 2016
FILM
KSIĄŻKA
„Ja, Daniel Blake” („I, Daniel Blake”) reż. Ken Loach
Wysiłki o zasiłki Ken Loach, reżyser znany z lewicowych przekonań, od prawie lat wojuje w swoich filmach z systemem i ujmuje się za ludźmi wykluczonymi. Jako jeden z czołowych przedstawicieli kina zaangażowanego w najnowszym dziele, które przyniosło mu drugą w karierze Złotą Palmę w Cannes, nie zbacza z obranej drogi. Tym razem głównym bohaterem jest mieszkający w Newcastle stolarz Daniel, brawurowo grany przez naturszczyka Dave a Johnsa. Ten na pozór szorstki, a w głębi duszy wrażliwy i pełen dobroci mężczyzna po śmierci żony zmaga się z samotnością, a niedawno przebyty zawał serca uniemożliwia mu kontynowanie pracy. Za młody na emeryturę, za stary i zbyt schorowany, by odnaleźć odpowiednie dla siebie płatne zajęcie, stara się w brytyjskim odpowiedniku Z S-u o zasiłek. W tym momencie Daniel staje się współczesnym Józe em K. z Procesu Ka ki. Wpada w tryby urzędniczej machiny, gdzie absurd goni absurd. Zamiast pomocy i należnej renty, otrzymuje kuriozalne zalecenia. Choćby takie, że odwołanie musi złożyć samodzielnie przez internet, choć jako sędziwy robotnik
nie ma pojęcia o obsłudze komputera. W poddanej regułom wolnego rynku opiece społecznej człowiek zostaje sprowadzony do zapisu w bazie danych, a o jego losie nie decyduje lekarz, lecz specjalista ds. medycznych . W trakcie swoich batalii z urzędami Dave poznaje pozbawioną środków do życia, młodą i samotną matkę z dwojgiem dzieci. Pomaga jej odnaleźć się w nowym miejscu, wspiera psychicznie i finansowo, a przy okazji budzą się nim uczucia wykraczające poza altruizm i przyjaźń. Reżyserowi Ja, Daniel Blake można wiele zarzucać: że ukazuje czarno-biały podział na złych biurokratów i dobrych prostych ludzi, że momentami stosuje szantaż emocjonalny, mnożąc przed bohaterami przeszkody, że uprawia publicystykę rodem z telewizyjnych programów interwencyjnych i lewicowych pism. Mimo tych mankamentów jego film broni się jako dzieło sztuki. Ma świetne, inteligentne i pełne humoru dialogi, postaci są dobrze poprowadzone i wiarygodne, a abuła łączy prostotę i głębię. Chwyta za serce, ale nie epatuje pornografią cierpienia. Nigdy dość mówienia o problemach ludzi wyrzuconych na margines, szczególnie w tak wyrafinowanej ormie, jak w wykonaniu Loacha. [Karol Owczarek] obsada: Dave Johns, Hayley Squires, Francja/Wielka Brytania 2016, 100 min, M2 Films, 21 października
Hampton Sides „Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu” Czarne
Na zachód od Edenu Połowa I wieku. Terytorium Stanów Zjednoczonych nieubłaganie rozrasta się na zachód. Na swojej drodze znaczonej kolejnymi podbojami armia amerykańska wraz z legendarnym traperem i poszukiwaczem przygód Kitem Carsonem napotyka plemię Indian Nawahów, z którymi stoczy wyniszczającą i trwającą kilka dziesięcioleci wojnę. stron Krwi i burzy wypełnionych jest niezwykłymi przygodami i zwrotami akcji niepozwalającymi oderwać się od lektury na czas dłuższy niż potrzebny na wizytę w toalecie. Hampton Sides zbudował także niezwykle bogate tło historyczne, zapełnił je szczegółowymi opisami katorżniczej pracy amerykańskich pionierów, starających się przeistoczyć dzikie przestrzenie w przyjazny człowiekowi skrawek ziemi. Czytając Krew i burzę , miałem pewnie takie same wypieki na twarzy jak moi rodzice zaczytujący się w przygodach Winnetou czy oglądający klasyczne westerny. Porywająca literatura aktu wciągająca niczym najlepszy film. Nie tylko dla niedoszłych kowbojów. [Mateusz Adamski]
Afrykański Hendrix
MUZYKA
„Djeli” Ba Cissoko Cristal Records
A ryka płonie żarem bitów. Ten niesamowity kontynent zamieszkują tłumy zdolnych muzyków, którzy będą nas zaskakiwać jeszcze bardzo długo, szczególnie że reprezentanci Czarnego Lądu jak nikt inny wymykają się schematom. Ba Cissoko reklamowani są jako mistrzowie kory, legendarnego a rykańskiego instrumentu. Wszyscy, którzy znają łzawą estetykę, w jakiej tworzą wirtuozi tej kosmicznej har y, wiedzą, że na płytach komponowanych na korze, pomimo ich niesamowitego uroku i prawdziwej przebojowości, ze świeczką można szukać tanecznych rytmów i a robeatowej radości. Tymczasem Ba Cissoko przełamali ten schemat. Stworzyli album, który już od pierwszych nut wybrzmiewa z typowo zachodnioa rykańską siłą. parte na unku i reggae numery udowadniają, że kora doskonale potrafi się wpisać również w mniej songwriterską konwencję. Nie oznacza to, że brakuje tu spokojniejszych ragmentów. Frontman zespołu niebezpodstawnie zyskał miano a rykańskiego Hendri a. Jego solowe popisy w drugiej części M43
płyty nie zanudzą nawet tych, którzy tak jak ja sztywnieją na samo brzmienie słowa solówka . Nie jest to bowiem wirtuozerskie granie dla grania. Cissoko ma odwagę złamać piękną melodię jednym pociągnięciem dłoni i chyba m.in. dlatego ta płyta to nie tylko kolejna pocztówka z dalekiego lądu dla znudzonych współczesną muzyką Europejczyków. [Michał Kropiński]
MASZAP
MUZYKA MUZYKA
MUZYKA
„Ha Ha Chaos” Demolka Antena Krzyku
„Skrzydło motyle” Niebiescy i Kutman Requiem Records
„Nagie serce” Tryp self-released
Łódź, kurwa, o złotym sercu Kocham ódź miłością trudną i – jak można by zdiagnozować – pewnie toksyczną, ale kocham jak żadne inne miasto, w którym nigdy nie mieszkałem. Miasto brudne, biedne i pokaleczone, miasto piękne, mądre i szczere. Bodajże jedyne miasto w Polsce, które potrafi tańczyć nawet na gruzach, w zalewie degeneracji nie stracić majestatu, a na swoim poplamionym krwią i tanim winem, wybrukowanym undamencie wyhodować scenę silną, unikalną i pełną wrażliwości. Nigdzie indziej lokalne zespoły nie mogą liczyć na tak potężne wsparcie swoich ludzi, nigdzie indziej też to wsparcie nie przybiera ormy armii ubranych na czarno, paramilitarnych cyberpunków, których zastępy otaczają takie ormacje jak Wiosen czy Jude, gdziekolwiek grają one koncerty. Te załogi natomiast od lat odwdzięczają się konsekwencją, zaanga-
żowaniem i kreatywnością, których próżno szukać w innych zakątkach krajowej sceny niezależnej. To właśnie spod numeru wywodzą się trzy projekty, które wydały przed momentem nowe płyty – drugi album Demolki, EP-ka powracającego z uśpienia Trypa i debiutancki materiał duetu Niebiescy i Kutman. W każdym z nich odbija się miejsce zamieszkania, w każdym czuć agresję, widać trzewia, czuć melancholię. W każdym też zarysowany jest poniekąd inny plan czasowy – podczas gdy per ormerski duet Dziewczyny Rakiety i Procesora Plusa bierze na warsztat przyszłość, kombinowany dream – t u! – nightmare team muzyków związanych z takimi składami jak CKoD czy Agressiva rozdrapuje teraźniejszość, a intymna kolaboracja Marcina Pryta z Franciszkiem Wiczem zdaje się skupiać na przeszło-
ści dnia wczorajszego. Ci pierwsi tworzą swą dystopijną, uturologiczną wizję za pomocą przerysowanych electropunkowych metod, drudzy – by dotrzeć do szpiku – nie zważają na to, czy tną stylistyki, czy tkanki żywe, a trzeci postrockową estetykę nurzają w automatyzmie i surowości szarej codzienności. Wszystko to jest muzyka inna, nie da się jej nagrać, a więc i skompresować, trzeba będzie to samemu przeżyć i dla siebie zachować – śpiewa w utworze We wtorek deszcz wokalista Wiosen. Myli się jednak co do tego, czy można ją zarejestrować. Jemu i jego kamratom od lat się udaje. Podobnie jak miasto, które ich zrodziło, nie kierują się oni bowiem zdrowym rozsądkiem. Myślą sercem. Nagim, przerażonym, bijącym w szale i zapamiętaniu. [Filip Kalinowski]
Bombowy reportaż
KSIĄŻKA
Kate Brown „Plutopia” Czarne
Książka Kate Brown opisująca dwa miasta – amerykańskie Richland i radziecki ziorsk – to ascynująca wyprawa w głąb dwóch potężnych zimnowojennych abryk produkujących broń atomową. Autorka z dużą werwą i potężnym zapleczem historycznym – sto stron samych przypisów pokazuje ślepe dążenie mocarstw do panowania nad światem. Nie ma znaczenia, że ośrodki pozyskiwania plutonu zostały stworzone po dwóch stronach żelaznej kurtyny – w żadnym nie liczono się ze zdrowiem i życiem dziesiątków tysięcy pracowników. W zakładach Majak, budowanych niczym egipskie piramidy przy użyciu rąk i łopat, tysiące litrów roztworu plutonu zbieranych było szmatami do podłogi, bo cały czas gdzieś przeciekały instalacje. Rosjanie mieli na wycieki więcej określeń niż Eskimosi na śnieg inna była nazwa, gdy się ulało, wylało, rozlało czy przelało . Pluton przenoszono w dłoniach, rozpylano przypadkowo przez klimatyzację Nie lepiej było w SA, gdzie sze owie zakładów Han ord oszukiwali praM44
cowników, twierdząc, że krwawiące dziąsła, przedwczesne starzenie, bezpłodność, wszelkie rodzaje raka nie mają nic wspólnego z radioaktywnością. Ciężarne kobiety pracujące w laboratoriach przy dawkach promieniowania przekroczonych o procent nie wzbudzały w nikim wyrzutów sumienia. Każda kolejna dekada opisywana przez Brown to tylko kolejne zagrożenia, katastro y i wielkie wycieki zatruwające tysiące hektarów. drobinę przeszkadza w Plutopii przyjęcie przez autorkę jednostajnej retoryki naukowej przy relacjonowaniu zdarzeń. Potykamy się o zbyt dużo wstępów, rozwinięć i podsumowań. Sam jednak temat, jak radioaktywna chmura, skutecznie anihiluje te drobne zgrzyty. Barwny świat atomowych utopii pozwala czytelnikowi rozpłynąć się w temacie niczym żaba wrzucona do odpadów popromiennych. A jeśli nad ranem, gdy będziecie odkładać książkę, okaże się, że pulsują wam oczy, najlepiej szybko wychylić szklankę spirytusu – najlepsze rosyjskie lekarstwo na chorobę popromienną. [Wacław Marszałek]
JESIEŃ 2016
ZWYCIĘZCA CANNES 2016 ZŁOTA PALMA
FESTIWAL FILMOWY W CANNES
NAJLEPSZY FILM NAGRODA PUBLICZNOŚCI FESTIWAL LOCARNO 2016
„Zagubieni” („Ztraceni v Mnichově”) reż. Petr Zelenka
Wszyscy filmowcy to chamy Maestro Fellini mawiał, że jeśli reżyser nie ma nic do powiedzenia, zawsze może opowiedzieć o tym, dlaczego nie ma nic do powiedzenia. Wygląda na to, że radę tę wziął sobie do serca Petr Zelenka. Po siedmiu latach milczenia czeski mistrz postanowił wrócić do korzeni i zrealizował komedię o pogrążonych w kryzysie filmowcach. Choć reżyser bywał już w lepszej ormie i za sprawą Zagubionych nie zdobędzie raczej nowych wielbicieli, wierni ani Roku diabła będą wniebowzięci. Swoim zwyczajem Zelenka łączy absurdalny humor z trudną do przełknięcia goryczą. Ekranowe Czechy okazują się ojczyzną nieudaczników, mitomanów i rustratów. Reżyser szczególnie mocno wykpiwa charakteryzującą jego rodaków niemożność pogodzenia się z przeszłością. Nie bez powodu w abule pojawiają się odniesienia do kon erencji monachijskiej z r., podczas której zachodnie mocarstwa de acto sprezentowały Czechosłowację Hitlerowi. W wizji Zelenki trauma sprzed lat nie ma w sobie
jednak nic wzniosłego, a jedynie służy bohaterom do usprawiedliwiania swojej kseno obii. Tak przynajmniej postępują artyści bezskutecznie próbujący nakręcić film powracający do wydarzeń kon erencji. Czesi z Zagubionych , choć pełni wad, ostatecznie zyskują w naszych oczach, bo udowadniają, że potrafią śmiać się z własnych przywar. Ciekawe, czy podobny egzamin zdadzą teraz Polacy. Jedna z najzabawniejszych kwestii w prowokacyjnym filmie Zelenki brzmi przecież: Wszyscy filmowcy to chamy, a zwłaszcza polscy . [Piotr Czerkawski] obsada: Martin Myšička, Jitka Schneiderová, Marek Taclík, Václav Neužil Czechy 2015, 120 min Gutek Film, 14 października
Cóż wiemy o miłości?
MUZYKA
„Songs from the Pale Eclipse” The Warlocks Cleopatra Records
Nowy album Heckshera i spółki miał przynieść odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań. Czy jeden ze zdolniejszych gnojków amerykańskiego undergroundu wrócił już z dalekiej trzypłytowej podróży po piekle i w końcu znów zaczął komponować melodie, od których parę lat temu odciął się kurtyną gitarowego hałasu? A może kompletnie zatracił się w nicości, gdy neopsychodeliczny świat wchodził na o owe salony? Część materiału zarejestrowanego na potrzeby Songs rom the Pale Eclipse przeleżała w szu adzie ponad dekadę. Dostajemy więc przemalowaną na nową modłę pocztówkę z czasów świetności grupy, wzbogaconą o parę całkiem obiecujących pomysłów. Wychodzi z tego niezły miks. Są dramatyczne, chwytające za serce utwory o zdeptanej miłości, jest gitarowa wrzawa i rockowa wściekłość. Jest w końcu odpowiednio dużo kombinowania, co od czasów Surgery było chyba najmocniejszą stroną tej kapeli. Szkoda tylko, że Hecksher budzi się do życia w momencie, w którym trochę to wszystko już spłowiało. [Michał Kropiński] M45
FESTIWAL SAN SEBASTIAN 2016
FESTIWAL DWA BRZEGI 2016
MASZAP
MUZYKA
„Blood Bitch” Jenny Hval Sacred Bones
MUZYKA „and the Anonymous Nobody…” De La Soul A.O.I. / Kobalt
Strumień życia
Nigdy nie będzie takiego lata Właściwie od samego początku – kiedy w r. po raz pierwszy usłyszałem krążek Stakes Is High – mam problem z De La Soul. W rapie bowiem mój słuch przykuwa zwykle chamstwo, nie inteligencja, zadziorność, nie sympatyczność i surowość, nie melodia. A do tego jeszcze z całą zapalczywością – która zazwyczaj jest mi obca – nienawidzę hipisów, niezmiernie wkurza mnie określenie hip-hop dla tych, którzy hip-hopu nie trawią i nie mam czasu na to, żeby przez miesiąc słuchać w kółko tylko jednej płyty. I o ile z pierwszej z tych przywar De La s wytłumaczyli się już na samym początku kariery, o tyle o dwie pozostałe trudno mieć do nich pretensje. Nic przecież nie zrobię z tym, że to, co ja uważam za największą zaletę rapu, przeważająca część społeczeństwa odbiera jako skazę, a Pos, Dave i Maseo nic raczej nie poradzą na to, jak bardzo chwytliwe piosenki wychodzą spod ich piór. Piór, które przez lata – bo przecież od ich debiutu minęły już ponad dwie dekady, a od ostatniej płyty dekada z haczykiem – zdążyły już posiwieć. Dziś, gdy starość jest tematem
tabu, a sztaby chirurgów i speców od Photoshopa pracują nad tym, by nikt się w latach nie posuwał, ta mikro onowa trójca nie wstydzi się swojego wieku. Każdy z jej członków jest świadom zmiany warty, do jakiej doszło przez ten czas na rapowej scenie, a status żywych legend nie przeszkadza im prosić anów o wsparcie. I chociaż z każdego właściwie numeru z ich najnowszego krążka przebija też spora doza zgorzknienia i żalu, to kryzys wieku średniego przechodzą łagodnie, nie popadając w śmieszność ani nie uzurpując sobie wszechwiedzy. ywe bity może nie mają tu hitowego potencjału ich dawnych szlagierów, ale bujają bardzo elegancko, natomiast zastęp gości, w którym stanęli obok siebie m.in. David Byrne i Chainz, pozytywnie wpływa na różnorodność materiału. Materiału, który ma w sobie wciąż coś z ich dawnego, wspólnotowego i pozytywnego hipisowskiego ducha i świetnie się sprawdzi w roli hip-hopu dla tych, co hip-hopu nie trawią . [Filip Kalinowski]
Najpopularniejsza internetowa wyszukiwarka, pomagając mi w napisaniu tej recenzji, podpowiada, że czerwień to kolor symbolizujący życie, emocje i skrajne uczucia . To cenny trop w dekodowaniu Blood Bitch – concept albumu poświęconego menstruacji. Dla Jenny Hval temat kobiecości i jej znaczenia w kulturze nie jest niczym nowym. Na najnowszym longplayu Norweżka dociera jednak do sedna – snuje swój dźwiękowy esej i równocześnie tworzy najbardziej oszałamiające kompozycje, jakie dane mi było słyszeć w tym roku. Kluczowym składnikiem tej godnej Pulitzera układanki jest zdolność, z jaką Hval operuje głosem – od zmysłowego szeptu urozmaiconego plondro onicznymi wycieczkami, po niesamowite popisy wokalne w bardziej piosenkowych, ale nadal skrzywionych i eterycznych ragmentach płyty. -latka pławi się w życiodajnej czerwieni – naświetla jej niezaprzeczalną moc oraz pokazuje cierpienie i emocjonalne skołowanie z nią związane. Dla młodego mężczyzny, takiego jak ja, jest to lekcja cenniejsza niż opasłe antropologiczne tomiszcza. Wprawdzie momentami trudno się tego słucha, ale jeszcze trudniej jest się od tej muzyki odwrócić i zatkać uszy. [Cyryl Rozwadowski]
Wojna domowa
GRA
PS4/Xbox One/PC „Deus Ex: Rozłam ludzkości” Cenega
Dwa lata po wydarzeniach z Buntu ludzkości w świecie Deus E doszło do rozłamu. Gdy w finale poprzedniej części ulepszeni ludzie kontrolowani przez kastę najbogatszych mieszkańców zamordowali miliony obywateli oczywiste było, że świat się z tego łatwo nie otrząśnie. Normalni ludzie pogardzają tymi, którzy zdecydowali się na elektroniczną augmentację swoich ciał, a Ziemia stoi na skraju wojny domowej. Na widok naszego bohatera, członka Interpolu Adama Jensena, inni szepczą i wskazują go palcami, barmani nie chcą podać piwa, a policja często go legitymuje. Wykreowany świat jest tak przekonujący, że łatwo aktycznie poczuć się jak niechciana jednostka. Gra daje dużą swobodę – może być strzelaniną chociaż nie ma z tego wielkiej radochy , ale może też być rozegrana jako skradanka, w której do celu zawsze prowadzi kilkanaście różnych ścieżek. Skuteczne ukrywanie się i ciche eliminowanie przeciwników jest nagradzane punktami doświadczenia. Deus E jest pełen wartych odkrycia smaczków i tajemnic spoza głównego wątku M48
– dlatego polecam spędzić dodatkowe godziny na hakowaniu wszystkich komputerów w zasięgu wzroku, bo każdy nowy akt choćby ukrywana orientacja naszego sze a dopełnia wyjątkowy świat stworzony przez twórców tytułu. Niestety kończąc grę, możecie mieć poczucie, że zostaliście trochę oszukani: Rozłam wydaje się tylko wstępem do prawdziwie epickiego rozdziału historii Jensena. Nowy Deus E to solidna pozycja, która jednak nie pozostanie w mojej pamięci na zbyt długo. Było miło, ale czas wracać do Wiedźmina . [Kacper Peresada]
jesień 2016
M49
Aktivist
magazyn relacja
Polska muzyka na #BLUENIGHT 23 września sceną klubu LOFT44 zawładnęła polska muzyka. Podczas imprezy #BLUENIGHT Divines, Julia Marcell, BOKKA, KDMS i Flirtini rozgrzali nas do... niebieskości. Usłyszeliśmy znane utwory i premierowe kawałki. Podczas świętowania jesiennej równonocy zapomnieliśmy na chwilę, że noc staje się krótsza niż dzień i pożegnaliśmy lato w najlepszym stylu. Kto nam w tym pomógł? Divines
Lulu i Piotr. Fanka przedwojennych musicali i znawca stołecznych second handów. Mieszanka wybuchowa. Duet rozpoczął imprezę i od razu przeniósł nas w klimat energetycznego włoskiego electro lat 80. Mieszanie gatunków i motywy inspirowane muzyką Krystyny Prońko, Hot Chip, czy Azari & III rozgrzały klub od pierwszych minut. Divines rozpoczęło działalność w 2013 r. Mają na swoim koncie trzy epki, a obecnie pracują nad debiutancką płytą, która ma pojawić się jeszcze w tym roku. A50
jesień 2016
Julia Marcell
Po energetycznym koncercie Divines przyszedł czas na akustyczne aranżacje z dodatkiem punka. Julia Marcell, wokalistka, pianistka i kompozytorka, jak zwykle pokazała, że polski pop w nowoczesnym wydaniu może brzmieć ciekawie i trochę surowo. Trudno było znaleźć miejsce na parkiecie podczas utworu „Tarantino”! Julia jest w trakcie trasy koncertowej promującej nowy album „Proxy”, pierwszy w karierze z polskimi piosenkami.
BOKKA
BOKKA to obecnie jeden z najciekawszych i najbardziej tajemniczych projektów na polskiej scenie muzycznej. Podczas imprezy artyści tradycyjnie wystąpili w maskach. W połączeniu z grą świateł, ich elektroniczna muzyka zahipnotyzowała scenę klubu. BOKKA wystąpiła na największych festiwalach w Polsce (Open'er, Tauron Nowa Muzyka, Audioriver, Orange Warsaw Festival) oraz na renomowanych festiwalach za granicą. Obecnie muzycy koncertują w ramach trasy „Don’t Kiss and Tell: Final Tour”.
The KDMS
Disco duet tworzony przez pochodzącego ze Śląska Maksymiliana Skibę i brytyjską wokalistkę Katy Diamond przeniósł nas prosto na dyskotekę lat 80. Bawiliśmy się m.in. do singli „Never stop believing” czy „Tonight”. Usłyszeliśmy też przedpremierowe kawałki zespołu z ich nowej, drugiej płyty - „The New Old Normal”.
Flirtini
Imprezę zamknęła czołówka polskiej sceny klubowej. Duet Flirtini przeniósł nas na chwilę z powrotem w letnie dni, które chętnie spędzaliśmy na imprezach nad Wisłą, gdzie grali. Jedynak i Ment XXL zwieńczyli #BLUENIGHT i pozostawili nas w roztańczonych nastrojach. Chcemy więcej niebieskich nocy!
Na imprezie mieliśmy okazję zobaczyć nową, limitowaną edycję butelki Absolut. A51
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE
1 Strefa kebabu
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1
Wolność to wolność słowa. Możliwość głośnego komentowania, dopowiadania i przedrzeźniania. Dla mnie to kwintesencja wakacyjnego luzu , używając s ormułowania prezesa znanego biura podróży. Różnica polega na tym, że dla prezesa ten luz to zupełnie coś innego, coś, co można poczuć tylko wśród rodaków, ludzi posługujących się tym samym kodem kulturowym, mających znajome karto ane noski i noszących imiona, które łatwo wymówić i skojarzyć z kolegą z podstawówki. Tak osobliwie rozumiana swoboda vel swojskość skłoniła prezesa do wprowadzenia do o erty swojego biura wspaniałej atrakcji: Stre Polaków. Takie stre y już od przyszłego sezonu znajdziemy w Grecji i Chorwacji. Nie wiadomo jeszcze, jak będą wyglądały, czy bardziej konstrukcja z parawanów czy piwny namiot, ale organizatorzy obiecują, że będzie jak nad Bałtykiem , tylko że cieplej. Na wyciągnięcie ręki znajdą się też ulubione rozrywki Polaków: wieczorami grill, w ciągu dnia teleturnieje i tańce. Do tego polska obsługa kelnerska nie trzeba będzie zamawiać na migi browara i polski pilot opowiadający o lokalnych atrakcjach. Prezes deklaruje, że stre y to odpowiedź na liczne prośby klientów, dla których bariera językowa jest trudniejsza do pokonania niż granica na mapie i którzy nie chcieli tracić kontaktu z rodakami na wakacjach. Cóż. Człowiek człowiekowi wilkiem. Dopowiem tylko, że hasło akcji to baw się tak, jak lubisz . Ja tak nie lubię. [Olga Święcicka]
2 Przygoda jest za rogiem?
Autorzy książek, które czytałem w dzieciństwie, twierdzą, że szukanie wrażeń jest bardzo proste. Faktycznie, w dwie minuty po wejściu na oficjalny szlak turystyczny na greckiej wyspie Si nos jesteśmy kompletnie sami. Wszyscy wczasowicze wybrali łażenie w kółko po głównej ulicy, co po raz kolejny udowadnia, że niektóre zachowania są ponadkulturowe. A tuż za rogiem – widoki jak z gry komputerowej. Skały omywane przez morskie ale, opuszczone domy, wyskakujące znikąd dzikie kozy i jedyni poza nami ludzie – para żywcem wyjętych z pocztówki greckich rolników na osiołkach. Ale nie trzeba wcale jechać na południe Europy, żeby tego doświadczyć. Wystarczy każdego dnia pomyśleć inaczej niż dzień wcześniej. Skręcić nie w tę uliczkę, w bibliotece podejść do innej półki, a na Spoti y włączyć inną playlistę. Stosować się do tej banalnej zasady zawsze i bezwzględnie. Dzięki niej przekonałem się, że Hel wcale nie jest zatłoczony, odkryłem pisarstwo Gy rgy Spiró i prostą, azjatycką jadłodajnię na rsynowie, gdzie wietnamski kucharz z wykształceniem gastronomicznym serwuje za PLN dania jak w drogich restauracjach sprawdźcie Mr. Kimchi przy KEN! . Nigdzie nie natknąłem się dzięki temu na kolejki, rozwrzeszczane bachory i hałasy. Najwyżej popijającego w samotności piwo chorwackiego nudystę mówiącego Nice place, yeah . Dużo ostatnio mówimy o wolności, przełamywaniu schematów i niezależnym myśleniu. Może w ramach ćwiczenia powinniśmy je też poprzełamywać w swoim życiu i raz dziennie nawet w najbardziej banalnej sytuacji postąpić inaczej niż zwykle? [Michał Kropiński]
2
3 Stranger things
3
Kilka dni temu dostałem maila o tym, że pewien dinozaur polskiego rocka wyprodukował właśnie nowy album pewnej mamucicy polskiej estrady. No i niby nie ma w tym nic dziwnego, bo artystyczne inklinacje – a nie mi oceniać, czy to one, czy raczej bardziej przyziemne, materialne pobudki pchają ich do działania – nie słabną wraz z upływem lat i nawet bardzo wiekowi twórcy wciąż odczuwają potrzebę wypowiedzi. Co jest jednak niepokojące to ton, w jakim in ormacja została s ormułowana, i stwierdzenie, że krążek nie jest kierowany do starych anów obu postaci, ale do młodych ludzi, którym tęskno do lat . I ok, zdaję sobie sprawę z tego, że współczesna popkultura cierpi od ponad dwóch dekad na dotkliwą retromanię, wszyscy oglądamy seriale i słuchamy płyt, które bazują na nostalgii, a za chwilę okaże się, że ulubionym muzykiem nastolatków jest angelis, ale są granice. Polscy rockmani przez lata umościli sobie bowiem tak wygodne gniazdko w rodzimym przemyśle onograficznym i mediach, że nie dadzą się łatwo z niego wyrzucić. Aktualny zwrot muzyki ku przeszłości pomógł im we wciskaniu swoich zramolałych pieśni kolejnym generacjom. Każde pokolenie ma jednak własny czas i nieważne, ile pieniędzy ma się na PR – w końcu musi odejść w cień. Każde pokolenie ma własny głos, a głosem dzisiejszych nastolatków nie jest pachnąca PRL-owską siermięgą gitarowa solówka i nie jest nim też in antylna, dyskotekowa ballada. No pasaran! Dajcie sobie spokój. W czasach internetu, estiwali muzycznych i ogólnego dostępu do tego, co w muzyce naprawdę ciekawe, a nie przepychane przez zaprzyjaźnionych dziennikarzy, to i tak nie przejdzie. A jeśli wasze stare hity będą nam się odbijały czkawką po tandetnych comebackach i wątpliwej promocji, to do nich też przestaniemy wracać i wtedy naprawdę będziecie mieli problem. Bo tantiemy z radia Złote Przeboje na pewno nie będą się równać zyskom z serwisów streamingowych czy z kupowanych ostatnio na potęgę świeżo tłoczonych winylowych płyt. [Filip Kalinowski] A54
REDAKTORKA NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com ZASTĘPCA RED. NACZ. Jonasz Tolopilo jtolopilo@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski DIGITAL MANAGER Piotrek Żmudziński pzmudzinski@valkea.com REDAKTORKA WWW Ola Pakieła opakiela@valkea.com PR MANAGER, PATRONATY Daniel Jankowski djankowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNY Krzysztof Pietrasik kpietrasik@valkea.com MŁODSZA GRAFICZKA Aleksandra Szydło aszydlo@valkea.com PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek WYDAWCA Beata Krawczak REKLAMA Milena Mazza, tel. 506 105 661 mmazza@valkea.com Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA. REDAKTOR NACZELNY NIE ODPOWIADA ZA TREŚĆ MATERIAŁÓW REKLAMOWYCH I KONKURSOWYCH
Aktivist
magazyn 200
200 numerów na karku to niezła okazja do podsumowań. Przez redakcję „Aktivista” przewinęły się dziesiątki twórczych ludzi – redaktorów, grafików, dziennikarzy, którzy z nieustannym entuzjazmem, choć w zmiennych konfiguracjach, donosili o tym, co dzieje się w miejskiej kulturze. Na naszych oczach rodziły się i konały mody, powstawały i znikały z map kultowe miejsca, wybuchały jasnym światłem gwiazdy, które dzisiaj cieszą się zasłużoną sławą i chwałą. 200. numer postanowiliśmy uczcić zaproszeniem do jubileuszowej sesji osób, które zapisały się w aktivistowej historii.
Maciej Nowak
Człowiek kultury i kulinariów świętuje w tym roku 20-lecie swoich zmagań z pisaniem o tym, gdzie można dobrze (albo źle) zjeść. Przez dwa lata zmagał się również z redakcją „Aktivista” jako nasz stały felietonista. Nie było łatwo wydusić z niego teksty na czas, ale zawsze warto było czekać. Było o polityce, kulturze, Eurowizji i piłce nożnej.
Monika Brodka
Bohaterka jednego z fajniejszych materiałów, jakie ostatnio zrealizowaliśmy. Przed premierą najnowszego albumu oprowadziła nas po kapliczkach skrytych w podwórkach warszawskich kamienic, opowiadając o swoich fascynacjach muzyką sakralną.
Maria Peszek
Twórcza, niepokorna, bezkompromisowa. Właśnie wydała swoją nową płytę i znów narobiła zamieszania. Jej twórczość jest tak samo rebeliancka jak 11 lat temu, kiedy to po raz pierwszy „Aktivist” rozdał swoje wyróżnienia – Nocne Marki. Maria Peszek była ich pierwszą laureatką. Dostała aż dwie nagrody, w tym dla najlepszego wykonawcy estradowego za płytę „Miastomania”.
The Dumplings
Bywają takie zespoły, które pojawiają się w zasadzie znikąd i od razu budzą powszechne uwielbienie. The Dumplings to właśnie ten przypadek. Były momenty, kiedy na łamach „Aktivista” Justyna i Kuba pojawiali się kilkakrotnie w jednym numerze – tak często koncertowali, z tak wieloma projektami byli związani. W jednym z numerów opublikowaliśmy nawet wywiad, który przeprowadzili sami ze sobą.
Rysy
Laureaci ubiegłorocznych Nocnych Marków w kategorii Artysta Roku. Pierwsi przedstawiciele polskiego elektronicznego undergroundu, którzy z dumą mówią, że tworzą pop. Kocha ich publiczność, która tłumnie stawia się na koncertach, i recenzenci, którzy nie mogą się nachwalić, że tak ambitnego projektu muzycznego nie było dawno na naszym rynku muzycznym.
Zdjęcia: Filip Skrońc Za pomoc w realizacji jubileuszowej sesji dziękujemy klubowi Niebo.
A56
k 128s Carrera Mavtoerdzicięk i nim Jared 3 x skrzynka La Planta
Liczy się to, jak będzie smakować. A oni o tym wiedzą, więc sadzą z dala od szlaków komunikacyjnych , zbierają ręcznie, robią wyciąg i rozlewają. Powstaje kompozycja z kwiatów konopi, której nie doprawiają konserwantami, barwnikami ani polepszaczami smaku. Następnie wlewają do butelek i zawożą wszędzie tam, gdzie ludzie docenią ich pracę. My pijemy ze smakiem.
Nie wiemy, czy edaleko Marsa, Leto znalazł się ni e: kolekcja wn ale jedno jest pe a przez muzyka an ow gn sy Maverick y na nosie tak, leż i i aktora jest lekka prawiać. A stal że nic nie trzeba po ukcji okularów od pr wykorzystana do pomocą lasera, za na wa to tał jest uksz wykonania ję yz ec co gwarantuje pr ńczenie. Więcej i połyskujące wyko .com. rld wo na www.carrera
10 x Henne
Co mają wsp ssy Very Special Limited Edit ól Hennessy po nego tatuaże i limitow ion an dj z Brooklynu ął współpracę ze znan a edycja koniaku? ym ,S klasyczna et cottem Campbellem. D tatuażystą yk zi będzie elegan ieta Hennessy zyskała ęki niemu miejski szny cko prezento ti limitowana! wać się na pó łce. Edycja ściśle
Ilustracja: Piotr Dudek
pomina 3 x Pegiboy, który z wyglądu bardziej przy o
To taki plecak y do niego wszystko, czeg butelkę am worek. Wrzuc dczas intensywnego dnia – nawet po a y , m ik je tn bu ta potrze czową, no sz de w ci workuze na pr y . Zaciskam wody, kurtkę y na opa czy tablet pt am la sz ru go i ie y lk ec ie niew adamy na pl kł za , cz ga ią -plecaku śc podbój miasta.
oot Star II ,Bże ll A e s r e k v 1 x Con niedawna było taną jesienią
do ch póź Jeszcze trampka łym katarem. w ie n e z ieniom, ewlek chod się z prz chętni przezięb ło a z ią ie w rzy są n verse ze Tym, któ naprzeciw Con r All Star II i lo z y wychod tem Chuck Ta dpowiednio o u swoim b t wodoodporny, odeszwę z s p pność Boot. Je i ma gumową przycze . ia y n n w lo e p p za ocie iach m, która kich liśc bieżnikie najbardziej ślis a nawet n
roovi Rippżnleych miejscach, 5 x TP-LinkżoG , często i w ró
wiedniego Słuchamy du zebujemy odpo w dłoni, ma tr po to k, ta o a skor ści się ik TP Link mie można go używać sprzętu. Głośn i ą wo rtę dźwiękow wbudowaną ka zez cztery godziny. Dodatko ka, w pr ta ia ds an ący jako po bez ładow w uchwyt służ ośnik tam, gdzie go o on aż os gł wyp ożna skierować dzięki której m chcemy.
6 x Fjällräv
Zrównoważ en Kanken od pa np on i minimalisty y rozwój, dbałość o środ ablo.pl czny wygląd ow w kilku słow – tak można isko ac Charakterys h zdefiniować markę F ty jällräven. ekologiczna czne plecaki Kanken i ich wersja Re-K anken od dł czasu okupuj uż ą za sprawą sk plecy ludzi w polskich szego lepu Pan Pab m w Polsce. lo, który sprz iastach edaje je
Z okazji wydania 200. numeru mamy dla was mnóstwo prezentów. Sprawdźcie! UWAGA!
KONKURS WYŁĄCZNIE DLA PEŁNOLETNICH CZYTELNIKÓW
Szczegóły konkursu i regulamin na www.aktivist.pl