GRUDZIE STYCZEŃŃ W
arszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
174/2013 Made with
QRHacker.c
om
aktivist.pl
rap papier polityka
GRUDZIE STYCZEŃŃ W
arszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
174/2013 Made with
QRHacker.c
om
aktivist.pl
Rozważna i improwizujący: dream team tuż przed wejściem na scenę
„AKTIVIST” na iPada:
Nasza okładka Z naszej okładki spogląda na was Baasch, kompozytor, producent, wokalista, gwiazda naszej tegorocznej gali wręczenia Nocnych Marków. Zadebiutował w zeszłym roku EP-ką „Simple Dark Romantic Songs”. Jest autorem ścieżki dźwiękowej do filmu Tomka Wasilewskiego „Płynące wieżowce”. W styczniu usłyszymy jego nowy singiel zapowiadający kolejne wydawnictwo. www.baaschmusic.com
Ufff… Po wielkiej nocnomarkowej mobilizacji, która angażuje wszystkie redakcyjne siły, chciałoby się chwilę odpocząć (relację z imprezy znajdziecie kilka stron dalej). Ale niestety nie za bardzo jest kiedy, bo kolejne wyzwania przed nami. Kombinujemy, zmieniamy, udoskonalamy. Stawiamy na głowie. Numer, który trzymacie w rękach, jest dość ekstrawagancki – ale nowy rok nastraja do szaleństw, prawda? Mamy coś nowego (dział design), coś starego (naczelna), coś hiphopowego (wywiad z Pihem) i coś do góry nogami (połowa magazynu). Trochę podsumowujemy mijający rok, trochę rozkręcamy się na nowy – gdybyście nie wiedzieli, jak uciec od przedświątecznej gorączki albo poświątecznego marazmu, polecamy włóczęgę po nadwiślańskich krzakach razem z naszym Mistrzem Roku – Przemkiem Paskiem. Taki oddech przed noworocznymi szaleństwami. Sylwia Kawalerowiczw redaktor naczelna
foto: Liubov Gorobiuk stylizacja: Maciek Budek www.twinpiqs.tumblr.com
eby padł, ż ienio w y na galę V li y z c , ip e dowc , goście Goście ć spontaniczn rki. a zy M ic e w n ć c o p No
Redak cja wie lofun napis (Bohate ać, i lampę kcyjna, czyli i te po r pierw szego trzymać um kst planu iemy. nieprz ypadko wy)
Konkret / Ojczyzna / Rap
Na surowo
Jeszcze nigdy nominowani przez nas do Nocnych Marków muzycy nie budzili tyle kontrowersji, co w tym roku. Kategorię Artysta Roku staramy się jednak traktować jako probierz aktualnych tendencji i trendów, a nie wypadkową liczby pochlebnych recenzji. W 2013 r. hip-hop jeszcze dobitniej niż w poprzednich latach pokazał swoją siłę, a polityka stała się tematem rozmów nawet tych osób, które uważały, że ich te sprawy nie dotyczą. Tegoroczny zwycięzca za pomocą tekstów wbija brudne, zardzewiałe szpile w ugrzeczniony obraz rzeczywistości kreowany przez innych artystów. Nie trzeba się z nim zgadzać, ale warto wsłuchać się w to, o czym opowiada na swoich trzech ostatnich płytach. Lubimy dyskusje, dlatego żałujemy, że jedyną formą wywiadu, w której mogliśmy go przeprowadzić, były pytania i odpowiedzi wysyłane mailem. Wyszła deklaracja sądów, a nie polemika. Pozostaje więc kierować się radą, która posłużyła za tytuł pierwszego krążka WWO – masz i pomyśl
Ucieszyła cię nagroda od magazynu, który nie jest częścią branży hiphopowej, a pewnie część tej branży uważa ją za gazetkę dla hipsterki? Bardzo mnie zaskoczyła wiadomość o nominacji. Przyznaję, musiałem wygooglować wasz magazyn (śmiech) i przyjrzeć się mu z bliska. Jestem osobą, która nie przywiązuje większej wagi do tego typu historii i raczej na luzie podchodzę do nagród. Niemniej, cieszę się. Przeczytałem wasze uzasadnienie do nominacji i wszystko się zgadzało. O tym, że zostałem Artystą Roku, zadecydowali internauci – to dzięki ich głosom wygrałem i jest to dla mnie bardzo cenne. Choć od lat – na długo przed tym, jak media głównego nurtu z powrotem zwróciły uwagę na rap – zawsze nominujemy artystę hiphopowego, to jeszcze żadna nominacja nie wywołała tylu kontrowersji. Oburzali się dziennikarze muzyczni, utyskiwali słuchacze innych gatunków, którzy hip-hop co prawda
Pih
– Adam Piechocki, białostocki raper, który już swoimi pierwszymi oficjalnie wydanymi zwrotkami – opublikowanym w 1999 r. utworem „Na dachu bloku” jego macierzystego składu JedenSiedem – uświadomił słuchaczom, jaka będzie jego rola na krajowej scenie hiphopowej. Społeczne zaangażowanie i polityczna niepoprawność zderza się w jego wersach z osiedlową dezynwolturą i – wpisaną w tę kulturę od jej zarania – pewnością siebie. Czy to na swoich solowych albumach, czy jako gość, czy wraz ze składem Skazani na Sukcezz, Pih od 15 już lat konsekwentnie i bezkompromisowo komentuje polską rzeczywistość i – co zdarza się tylko nielicznym – swoją twórczością budzi prawdziwe emocje. Nawet wśród tych, którzy znają jego płyty tylko pobieżnie.
akceptują, ale tylko ten mieszczący się w pewnych ramach, podśmiewali się też twoi fani. Widzisz granice, które dzielą krajową scenę na tę szerzej akceptowaną i tę złą – „w kaptury ubraną, siedzącą pod blokami i ubliżającą policji” – która wyrzucona jest poza nawias? Musimy powiedzieć sobie jedno, wasza nominacja była faktycznie bardzo odważna. Pih to nie jest napis na dropsach. Często mówię o sprawach mało popularnych, niepoprawnych politycznie, niejednej osobie nadepnąłem na odcisk. Na moich płytach jest konkret, nie ma wodolejstwa i kunktatorstwa. To muzyka, która podaje życie na surowo. Tak naprawdę jestem trochę zaskoczony, że moja kandydatura tak gładko przeszła, równie dobrze mogłaby dobijać się do was „Gazeta Wyborcza” i próbować wpłynąć na waszą decyzję. Nigdy nie czułem się wyrzucony poza nawias, bo wcale nie dążyłem do tego, by być szerzej akceptowanym. Moja twórczość jest świadoma, zdaję sobie sprawę z faktu, że krąg moich odbiorców jest ograniczony, i to mi odpowiada.
kontrolować i hamować swojej twórczości. Mam wizję świata, życie to dla mnie niekończąca się walka dobra ze złem. Nie ta biblijna, tylko ta, która nas dotyczy bezpośrednio. Walka z naszymi ułomnościami, wadami. Widzę zło każdego dnia. Mówiąc, że wszystko jest w porządku, dałbym mu się uwieść i nigdy bym z nim nie wygrał. Dlatego opisuję wszystko w tak drastyczny sposób. Żeby nikt przypadkiem nie przeszedł obok tego obojętnie...
Jeśli weźmiemy pod lupę literaturę czy kino, truizmem będzie stwierdzenie, że poruszanie tematów „trudnych”, rozdrapywanie ran i schodzenie do rynsztoka jest czymś powszechnie akceptowanym, ba, często wręcz pożądanym. Muzyka jednak dla większości ludzi – nawet tych, co czytają na co dzień Palahniuka i oglądają Smarzowskiego – jest wyłącznie czasoumilaczem... Faktycznie – film czy książka wymagają od odbiorcy innego zaangażowania niż płyta, którą możesz sobie puścić i robić przy okazji kilka innych rzeczy. Prawdą jest także to, że w głównym nurcie muzyki muszą być rzeczy lekkie w odbiorze, bo to one trafiają do radia, telewizji, są łatwo przyswajalne. Najciekawsze historie to jednak te, do których trzeba dotrzeć, te na cenzurowanym, które niosą pewne treści. Są albumy, o których się mówi, obok których nie przechodzi się obojętnie, które kształtują pokolenia.
Skandal potrafią wywołać też takie słowa jak rodzina, wiara czy ojczyzna, które przez media są wrzucane do tego samego wora, co nacjonalizm (który w ostatnich latach zyskał znaczenie pejoratywne, którego nie niesie), nazizm czy faszyzm. Jak twoim zdaniem można walczyć o wartości, które kryją się za tymi pojęciami? I czy jest to domena wyłącznie prawej strony? Najwidoczniej tak. Przecież zdajemy sobie sprawę z tego, na czym polegają te wszystkie lewackie ideologie odnoszące się do pojęcia rodziny i jaka jest przyjęta przez te środowiska strategia. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się we Francji czy Szwecji... Daj spokój, to nie jest normalny świat. Widzisz, niby żyjemy w demokracji, gdzie decyduje wola większości, a tak naprawdę jesteśmy cały czas terroryzowani przez tych, którzy są w mniejszości. Wrogowie demokracji potrafią sprytnie wykorzystywać dorobek naszej cywilizacji przeciwko niej samej. Wiara? Chrześcijaństwo jest fundamentem cywilizacji Zachodu, a jak jest traktowane? W konstytucji UE zrezygnowano z invocatio Dei. A patriota? Dzięki mediom głównego nurtu dzisiaj kojarzony jest z tępym naziolem. Tak wygląda narracja w środkach masowego przekazu, gdzie niestety panoszy się
Czy pisząc teksty, zastanawiasz się więc nad ich odbiorem, tym, jakie wrażenie mają one wywrzeć na słuchaczu? Tak jak wcześniej wspomniałem, jestem świadomy tego, co robię, ale jednocześnie nie staram się
Drastyczność w dzisiejszych czasach często sprowadza się do najprostszych i najbardziej wulgarnych form, „swag” odmieniany jest przez wszystkie przypadki, a „kontrowersyjny” staje się synonimem „ciekawego”. Prymityw zawsze dobrze się sprzedaje, żeruje w końcu na najniższych ludzkich odruchach. Nieznalska, Markiewicz czy taki książę ciemności drący Biblię i jednocześnie pozujący dla tabloidów z Dodą – tani syf, nastawiony na skandal zawsze znajdzie poklask hołoty.
lewactwo. Niedawno byliśmy świadkami tego, jak szybko zaszufladkowano kilka osób, które protestowały przeciwko wykładom Baumana. To mówi samo za siebie. Polska scena hiphopowa jest jednak jedyną, na której polityka pojawia się w innym kontekście niż nienawiść do systemu, walka z nim i jego aparatem, pogarda dla ludzi go współtworzących. Skąd twoim zdaniem taki stan rzeczy? Myślę, że duży wpływ na to mają warunki, w jakich musimy żyć, nasza rzeczywistość jest mocno osadzona w polityce, społeczeństwo polskie żyje tym na co dzień. Komuna, później okrągły stół, który zafundował nam bazarowy kapitalizm, to wszystko odbija się na tym pokoleniu. Większość raperów – z tego, co wiem – skłania się ku prawej stronie, są też ci, którzy sympatyzują z lewicą. Niestety mimo że jestem człowiekiem skłonnym do dialogu, ich racji nie potrafię zrozumieć. Rządzącym zawsze zależało na dzieleniu społeczeństwa, ogłupianiu go i prowadzeniu od żłobu do urny. Patrząc na niedawny Marsz Niepodległości, na którym od lat obie strony straszą przed kolejnymi wyborami i prowokują pewne wydarzenia dla własnych korzyści, trudno o jednoznaczne sądy. Ty jednak dołączyłeś w zeszłym roku do Honorowego Komitetu Poparcia Marszu... W Marszu Niepodległości organizowanym przez środowiska narodowe widzę same pozytywy.
Każdego roku to wydarzenie przyciąga dziesiątki tysięcy osób z całej Polski, którym najwidoczniej zależy jeszcze na losach kraju, na jego historii, tradycji. Tak naprawdę, jeśli spojrzymy dzisiaj na nasze społeczeństwo, to porażająca jest jego bierność. Większość się poddała, osoby, z którymi rozmawiam, nie wierzą, że można coś jeszcze zmienić. Politycy czują się bezkarni, a kraj zżera korupcja. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby jakiś polityk za coś odpowiadał i poniósł karę. Wszystkie afery są zgrabnie zamiatane pod dywan. Wielu raperów dołączyło do Honorowego Komitetu Poparcia Marszu Niepodległości, ponieważ wiemy, że cel jest słuszny, że czas na ludzi, którzy nie są uwikłani w stary system. „Elity”, które rządzą od lat, kompletnie się skompromitowały. Czas na państwowców, na nowe środowisko intelektualne i polityczne, które będzie potrafiło zmienić naszą nieciekawą rzeczywistość. Czy jako osoba publiczna – z ogromną rzeszą słuchaczy, z których spora część jest młoda i nieukształtowana – czujesz odpowiedzialność za swoich odbiorców, ich postawy czy poglądy? Tak, co więcej mam wrażenie, że rap nie jest tylko pustym, nic nieznaczącym buntem, który przeminie bez echa. Ta muzyka to walka o wychowanie świadomego pokolenia. Dysponujące ogromną siłą – od OLiS-u, przez YouTube i Facebook, aż po nasz mały plebiscyt –
środowisko hiphopowe jest zupełnie inne niż w latach 90. Dla mojego pokolenia byliście pierwszymi artystami, którzy byli tacy jak my i mówili to, co widzieliśmy dookoła, a nie jakieś bzdury wyssane z palca. Dzisiejsze nastolatki postrzegają was przez pryzmat pieniędzy i odsłon w internecie. Czy rap i scena zmieniły się w związku z tym? Zgadzam się, scena się zmieniła. Przytłaczająca jest bylejakość i brak treści. Rap rzadko komentuje – tak jak było do niedawna – rzeczywistość, gubi się za to w sprawach mało istotnych, jest mniej zaangażowany. Pocieszam się tym, że może to tylko takie złudzenie. Dzięki łatwemu dostępowi do internetu i technologii cyfrowej mamy obecnie wysyp „artystów” różnej maści. Na pewno została jednak garstka tych, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia, a ich twórczość nie jest zwykłą paplaniną, rymami o rymach. A co przez 15 lat obecności na scenie zmieniło się w tobie? 15 lat to naprawdę sporo. Człowiek patrzy przez pryzmat doświadczenia, tego, co przeżył i wie o życiu i ludziach. W pewnym momencie, jak to w życiu, pęka bańka mydlana złudzeń, nasze wyobrażenie o wszystkim zupełnie się zmienia, konfrontujemy się z brutalną rzeczywistością. Rap to nie tylko muzyka i dusza, lecz także ciężki biznes, gdzie nie ma miejsca na sentymenty. Rozmawiał: Filip Kalinowski
ne a zd o r rki a m nocne 2013
odczas jlepszych. P a n e c rę w tki trafiły wili się tlone statue ie w ś awodnicy sta z z o i ych. R w ! o ło z a re d p u Autobusow si im w rd ó a d w ła jt I znowu się k a a n Z y c h o rok iejskic ołajkowej n i którym ten rsztatowej M k a ię w z li d śnieżnej mik a , h h c h c ty za za aliśmy lnych wnętr ów nagradz pertajemnic u is s r i la h o w industria c s s h a c a y B tórym iazdy – wybebeszon uzyczne gw miejsce, w k m k e ja n , W otoczeniu z e c z ic ro n o Rap i tajem lepszy. Teg ie mroczne rezentujący n p w re ró k był po prostu ia ty r n e a c n ek Furm ie. kka dały ko iast DJ Wojt sowej kabin u m b to to a formacja Bo u N . a e w j w żowane ż równie fajo ejce zaaran ż id d grali. Ale te w ię s ł z tnie odnala Szalet świe
Laureaci: MIEJSCE ROKU: Prozak 2.0 artysta roku: Pih IMPREZA ROKU: Dancehall Masak-rah ROOKIE ROKU: Tomasz Hartman AKTIVISTA ROKU: Wojtek Kucharczyk mistrz ROKU: Przemek Pasek TELEDYSK ROKU: „Otwórz oczy” HiFi Banda Foto: Kacper Sarama, Wiktoria Mędrek/Akademia Fotografii, Thony Becker/Akademia Fotografii
Nie myśl o tym, jak ulotne są chwile Aparat Nikon D7100 da ci pełną kontrolę w każdej sytuacji i w dowolnym miejscu.
Lekki i wytrzymały korpus, odporny na zmienne warunki atmosferyczne, został wyposażony w matrycę CMOS w formacie DX o rozdzielczości 24,1 mln pikseli, wydajny procesor EXPEED 3 oraz zaawansowany 51-punktowy system autofokusa, pozwalające rejestrować ostre i wyraziste zdjęcia oraz filmy Full HD. Rób zdjęcia, korzystając z wizjera optycznego lub podglądu na żywo, stosuj specjalne efekty w czasie rzeczywistym do zdjęć i filmów Full HD i odkrywaj szeroki zakres ustawień ISO od 100 do 6400, z opcją zwiększenia do 25 600, umożliwiający fotografowanie nawet przy bardzo słabym świetle.
font / swąd / nadzieja
Salon urody prasowej Papier umarł, niech żyje papier. Super Salon, niezależna księgarnia z art bookami, kolekcjonerskimi wydaniami książek, zinami i magazynami z całego świata, to papierowe niebo dla każdego, kto jara się czytaniem, patrzeniem, wąchaniem i dotykaniem. Papieru. I treści, a nie kontentu Zaczęło się na Grochowie. Krzysiek Kowalski włączył się w projekt animowania starej praskiej kamienicy, odzyskanej przez dawnych właścicieli. Na czas remontu część pomieszczeń oddana została w ręce miejskich aktywistów – prowadzenie w budynku działań kulturalnych zwiększało jego wartość, a twórcy oszczędzali na czynszu. Kamienica cała i artysta syty. A przynajmniej nie głodny.
Galeria z biblioteczką
Krzysiek, wówczas uczeń Akademii Fotografii, teraz student Instytutu Twórczej Fotografii w czeskiej Opawie, do dyspozycji dostał część 120-metrowego mieszkania. – To miała być taka nasza pracownia, miejsce do robienia zdjęć i wystaw. W salonie zrobiliśmy księgarnio-galerię, która miała promować nasze publikacje – opowiada. I tak narodził się Super Salon, superksięgarnia z superpublikacjami. Za jej praskich czasów ludzie przychodzili głównie na wydarzenia ogłaszane za pośrednictwem Facebooka. „Z ulicy” zaglądali tylko turyści, którzy na zagranicznych portalach przeczytali, że warszawska Praga jest hot. Jednak dla przeciętnego mieszkańca stolicy wyprawa na drugą stronę Wisły to ostateczna ostateczność. W kamienicy, w której urzędowali artyści, nadal mieszkali jej lokatorzy. – My byliśmy ciałem obcym, które musiało w tę praską tkankę wrosnąć – mówi Krzysiek. Wrastanie przebiegało dość pomyślnie, choć bywało różnie: a to im ktoś klamkę ukradł, a to ją podpalił. – Od początku było wiadomo, że po pół roku trzeba będzie się stamtąd wynieść – mówi Ala, dziewczyna Krzyśka, która teraz razem z nim prowadzi Super Salon w Śródmieściu.
„Po książki na Chmielną” – pod takim hasłem odbywają się profilowane przetargi na lokale przy tej ulicy. Jednak mimo preferencyjnych czynszów Super Salon w bezpośrednim sąsiedztwie ma nie księgarnie, lecz studio tatuażu i salon masażu Aisha. Pierwsze sześć miesięcy na Chmielnej minęło Ali i Krzyśkowi na remoncie, pomagali tata, wujek i pan Andrzej, elektryk, z ekipą. Teraz wnętrze lśni bielą i pięknie wyeksponowanymi okładkami książek, art booków, zinów i magazynów z całego świata. Czegóż tu nie ma! – Jest „Dodo”, magazyn „dla ludzi, którzy całe życie marzyli o tym, żeby mieć domek na drzewie”. Jest „Intern”, magazyn w całości o stażystach, który wyrósł z Kickstartera. Jest „Offscreen”, pięknie złożony magazyn o ludziach siedzących w biznesie komputerowym, taki lifestyle zrobiony z geeków – wylicza Krzysiek. Nie ma (jeszcze) „Cat People” – ślicznego magazynu o kotach, wydawanego w Australii, ale na rynek japoński. Sprowadzenie go do Super Salonu jest marzeniem Ali. Na początku chcieli być głównie książkowi, ale im bardziej zgłębiali rynek prasy, tym więcej ciekawych rzeczy odkrywali, szczególnie kwartalników i półroczników. Robionych przez zajawkowiczów i robionych dobrze. Na pytanie, jak oceniają polskie magazyny na tle zagranicznych, odpowiadają, że te drugie są odważniejsze, zwłaszcza formalnie. – U nas za szczyt nieszablonowości uchodzi sam fakt, że magazyn skierowany jest do wąskiego grona odbiorców, że jest niszowy – komentują. Coraz częściej zdarza się, że odzywają się do nich sami twórcy. Dostają maile typu: „Hej, robimy taki fajny magazyn w Bejrucie, może byście go u siebie
chcieli pokazać?” Dla kogo to wszystko? Jedna grupa klientów to graficy i przedstawiciele różnych wolnych zawodów szukający inspiracji. – Przyszedł raz nasz znajomy, który chciał wydać swoją książkę. Obmacał, obwąchał prawie wszystko: jaki papier, okładka, druk, łamanie – wspomina Krzysiek. Tacy klienci wybierają magazyny, nie patrząc zupełnie na ich tematykę. Kupią i o jedzeniu, i o komputerach, i z najbardziej glamourową modą – bo im się np. jakiś font spodobał. To grupa, która ze względu na pracę musi być na bieżąco. Ale są też osoby, dla których to nie jest środek do celu, lecz cel sam w sobie – zarabiają m.in. po to, żeby móc sobie takie luksusowe wydawnictwa kupić. Dla czystej przyjemności. Super Salon najwięcej klientów ma w piątki – zaczyna się już weekendowe rozluźnianie portfela.
Super Bożena
Krzysiek i Ala swoją przygodę z prasą zaczynali jak większość z nas – od „Kaczora Donalda” i fotostory w „Bravo”, czytanych w autokarze podczas wycieczek szkolnych. Później z wyjazdów za granicę zamiast ciuchów przywozili sobie magazyny i albumy. Na pytanie, czy nie chcieliby zrobić własnego magazynu, uśmiechają się tajemniczo i odpowiadają: – Dyskusje trwają. Póki co prowadzą salon urody. Ich księgarnia jest formalnie salonem kosmetycznym – na pieczątce widnieje bowiem napis: „Super Salon Bożena Kowalska”. Bożena to mama Krzyśka, która prowadzi salon kosmetyczny w Jeleniej Górze. Super Salon jest więc salonem urody i w teorii, i w praktyce. Tekst: Olga Wiechnik
Zrób zdjęcie, bo nikt ci nie uwierzy Miast nie jedno ma oblicze. Widzisz coś dziwnego? To ptak czy samolot? Nie, to konie na balkonie. Pic it, or didn't happen. Nikon 1 J3 na ratunek! Przejmij kontrolę nad zdarzeniami za pomocą superszybkiego aparatu cyfrowego Nikon 1 J3. Model wyróżnia się eleganckim, małym a jednocześnie wytrzymałym korpusem, wykonanym z wysokiej jakości lekkiego aluminium. Superszybka matryca CMOS z autofokusem jest szybsza i dokładniejsza niż dotąd. Rozdzielczość 14,2 mln pikseli oraz wysoka czułość ISO (160 do 6400) pozwalają wykonywać szczegółowe zdjęcia nawet przy słabym oświetleniu. Rób zdjęcia w pełnej rozdzielczości z niespotykaną wcześniej prędkością i ciesz się doskonałej jakości filmami Full HD.
Z superszybkim aparatem cyfrowym Nikon 1 J3 miasto jest twoje.
reda
a” Aktivist „ a j kc
i k y s a l k e j o m #
Jakie przedmioty zebraliście do swojego essentiala? Podczas pracy nad magazynem towarzyszy nam zawsze dużo przedmiotów – i tych czysto użytkowych, jak szpigiel, dyktafon czy widelec, i tych zupełnie bezużytecznych, ale równie niezbędnych, jak Smorkin Labbit czy cegła, którą rozbijamy orzechy. Otaczamy się też całym mnóstwem przyborów papierniczych, które w skrytości ducha fetyszyzujemy. Oprócz tego, wiadomo, czasem trzeba odebrać telefon, czasem gdzieś pobiec, czasem coś zjeść. A czasem zrobić krok do tyłu i powiedzieć sobie: keep calm, it's only a magazine.
Co decyduje o tym, że przedmiot staje się klasyczny? Klasyczne, czyli zawsze dobre. Klasyczne, czyli takie, które zawsze się obroni. Klasyczne gwarantuje jakość. Jak papier. Papier jest klasyczny.
Foto: Jan Malinowski
Dzień / spacer / mistrz
on Wisła
Przemek Pasek omija modne kawiarnie i knajpki. Dni spędza najczęściej nad Wisłą – oprowadza, opowiada, walczy z systemem i każdym, kto Wiśle chce zaszkodzić. Spędziliśmy z nim słoneczną grudniową niedzielę, przedzierając się przez krzaki, płoty i przybrzeżne ścieżki Wyruszamy o 11.30. Pogoda nas rozpieszcza – świeci słońce, a cienka warstwa śniegu przykrywa smutny i szary o tej porze roku krajobraz. Pierwszym wyzwaniem okazuje się wejście po stromym zboczu na Cypel Czerniakowski. Kalosze to nie był dobry wybór… Tracę przyczepność, ale w końcu udaje mi się wspiąć. Idziemy wzdłuż odnowionego portu, mijając grupkę lokalnych żuli. Pod nogami poniewierają się puste butelki po wiśniówce i cytrynówce. Prowadzący naszą wycieczkę Przemek opowiada o mieszkańcach zacumowanych tu barek: jedną zamieszkuje profesor Uniwersytetu Warszawskiego z rodziną, obok mieszkają artyści, inna z kolei stoi pusta. – Kupiła ją para architektów, ale nie umieją tu wygodnie żyć – tłumaczy. Jest jeszcze jedna łódź i – jeśli wierzyć podejrzeniom Przemka – mieści się w niej tajne biuro CBŚ. Faktycznie coś w tym musi być, bo na barce wisi tabliczka firmy ochroniarskiej, a małe okienka zasłonięte są żaluzjami. Wygląda to podejrzanie. Na samą myśl o spacerze przy temperaturze poniżej zera wielu osobom robi się zimno. Jeśli dodamy do tego fakt, iż jest niedzielny poranek, a człowiek budzi się, mając wciąż w uszach szum sobotniej imprezy, to opuszczenie ciepłego mieszkania graniczy z cudem. Są jednak tacy, którzy dają radę. To dla nich co tydzień Przemek Pasek organizuje zimowe spacery. Kilka dni temu
podczas gali Nocne Marki odbierał nagrodę Mistrz Roku. Trochę samotnik, trochę gawędziarz, trochę odkrywca. Jest „specem od Wisły”, choć sam przyznaje, że nie poznał jeszcze wszystkich jej sekretów. Od 2005 r. pod szyldem Fundacji „Ja Wisła” organizuje m.in. cykle spacerów „Chodź nad Wisłę” i otwiera warszawiakom oczy, opowiadając historie, legendy i ploteczki z życia nadwiślańskich bobrów.
Kanapki na kopcu
Mijamy „Grubą Kaśkę”, czyli budynek studni miejskiej stojący w korycie Wisły. Z daleka wygląda jak siedziba tajnych agentów rodem z filmów o Bondzie. Wrażenie potęguje wydzielony drutem kolczastym obszar przybrzeżny i tabliczka, która wisi na siatce: „Teren ochrony bezpośredniej użycia wody powierzchniowej. Osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Tutaj zawracamy i idziemy dalej w kierunku Kopca Czerniakowskiego, po drodze ignorujemy dwa przejścia z napisem „wstęp wzbroniony” i przeciskamy się przez niedomkniętą bramę. Cały czas towarzyszą nam dwa czworonogi Przemka: Julek i Jurand. O tym, że ciągle jesteśmy w Warszawie, przypomina dopiero widok ze szczytu Kopca na panoramę miasta. Jarają się młodzi, jarają się starsi. Każdy wyciąga prowiant z plecaka. Są wafelki, herbata w termosie i kanapki
zrobione na drogę. Chwilę później kierujemy się do Osady Siekierki. Przemierzamy długi odcinek trasy wzdłuż brzegu Wisły i w końcu przechodzimy przez wysoką tamę. O godz. 15 rozpalamy ognisko. Kto pamiętał o kiełbaskach, ma survivalowy obiad, pozostali grzeją nad ogniem stopy. Słońce zachodzi. Ostatni etap to ulica Nadrzeczna. Tutaj czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Na podwórkach ledwo stoją drewniane chaty, w których wciąż mieszkają całe rodziny. Proponowane przez Przemka trasy wymagają więcej wysiłku niż typowy spacer z pieskiem. Liczą 10-15 km, jednak zawsze możne je skrócić, dołączyć albo odłączyć się nawet w połowie. Towarzystwo na spacerach jest zróżnicowane: rodziny z dziećmi, emeryci, hipsterzy i głodni przygód 15-latkowie. Każdej niedzieli pojawia się około 25 osób. Wycieczka, podczas której towarzyszymy Paskowi, ma jednak bardziej kameralny charakter. Zbiórka wyznaczona jest przy barce Herbatnik w Porcie Czerniakowskim. To od niej wszystko się zaczęło. Przemek zauważył ją podczas jednej z wycieczek nad Wisłę w 2002 r. – Odwiedzałem to miejsce regularnie przez rok, aż w końcu, nie mogąc się pogodzić z jej losem, postanowiłem ją odkupić od Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego za symboliczną złotówkę – opowiada. Z czasem barka stała się miejscem licznych działań artystycznych, pokazów filmowych i koncertów. Ludzie zaczęli interesować się tym, co dzieje się w Porcie
Czerniakowskim i nad Wisłą w ogóle. Patrząc na historię Herbatnika z dzisiejszej perspektywy, można stwierdzić, że to ojciec chrzestny wszystkich nadwiślańskich imprezowni. Obecnie Herbatnik jest okupowany przez Andrzeja „Motyla”. – Pewnego dnia przyszedłem na barkę i zobaczyłem na niej rozbity namiot. Zabunkrował się w nim bezdomny, który okazał się moim kolegą z liceum. To teraz jego dom – tłumaczy Przemek. – Nie mam nic przeciwko temu, aby tam mieszkał. Ale zimą będzie mu ciężko... – dodaje.
Ryby i coca-cola
Przemek jest warszawiakiem z urodzenia. Zamiłowanie do przyrody i wody wyssał z mlekiem matki, która była przewodnikiem turystyki kajakowej PTTK-u. Zaczynał od bardzo prozaicznych rzeczy. W dzieciństwie dostał ponton ze sklepu sportowego przy Puławskiej. – Zwodowałem go i ochrzciłem Coca-Colą. W tamtych czasach wylanie butelki coli za burtę było sporym luksusem – wspomina. Później, w podstawówce, przeszedł czas łowienia ryb. Wszystkie pieniądze Przemek wydawał na sprzęt, co niestety nie przełożyło się na wędkarskie sukcesy. Kupował książki o rybach, planował nawet zająć się ich leczeniem, jednak mama, obawiając się o karierę syna, nie zgodziła się na wybór technikum rybackiego jako kolejnego etapu edukacji. Przygoda z wędkarstwem miała dość smutny koniec. Któregoś razu łowił na żywca, zupełnie bez efektu. – Rybka-przynęta zdechła, a ja przeżyłem traumę i wyniosłem wędkę na strych – śmieje się Pasek. Mimo to kontynuował wypady nad wodę. Wstawał o czwartej rano, by na Romecie Wigry 3, korzystając ze starych map stolicy, odkrywać kolejne tajemnice Wisły. Dzisiaj rower zamienił na land rovera. Jeśli ma kasę, bierze go w teren. Jeśli nie ma (a jest tak coraz częściej) przesiada się do komunikacji miejskiej i działa: prowadzi lekcje dla dzieci w Zamku Królewskim, pomaga bezdomnym, organizuje spływy
i rajdy rowerowe. Niestety dużo czasu zabiera mu również walka z urzędnikami, którzy chcą go z Portu Czerniakowskiego wyrzucić. Nie ma biura, ubezpieczenia i perspektyw na stałe zatrudnienie. Ale nie poddaje się i zaraża swoją pasją innych. Nie jest typem „kawiarnianym”. W wolnym czasie nie siedzi godzinami w modnym miejscu, popijając latte z mlekiem sojowym, woli odwiedzić swoje ulubione okolice parku Dreszera, Morskie Oko, Królikarnię albo Stary Mokotów. – To są bardzo fajne miejsca oddzielone kilkoma niefajnymi – mówi i dodaje: – Nieustannie je wchłaniam i pożeram, ponieważ ciągle się zmieniają i to jest w nich najciekawsze. Fajnie jest spojrzeć na konkretne miejsce, wiedząc, co działo się tu wcześniej. Lubi obserwować miasto. Ale trzeba uważać, aby nie wiedzieć za dużo. Kiedyś zgłębiając pewien wiślany temat, przypadkiem dowiedział się za dużo. Odwiedził go wówczas tajemniczy człowiek, który – jak się okazało – wiedział wszystko o rodzinie Paska. Ostrzegł też, co może się z nimi stać, jeśli Przemek nadal będzie wtykać nos w nieswoje sprawy. Dla świętego spokoju Pasek temat porzucił. O Wiśle opowiada tak, jakby mówił o najlepszej dziewczynie. – Ma mnóstwo tajemnic i ciągle je odkrywam. Nie ma w niej nic pewnego. Z dnia na dzień potrafi się zmienić i zaskoczyć – mówi z uśmiechem. Wie, że wciąż wiele rzeczy jest do zrobienia, a większość wiślanych spraw jest rozgrzebanych i niedokończonych. – Panuje wielkie nieogarnięcie – skarży się Przemek. Trochę wody w Wiśle musi upłynąć, zanim to wszystko się zmieni. Na razie jara się tym, że może pokazać ludziom stolicę od innej strony. Widać, że im się podoba. Wracają na kolejne spacery pomimo zimna i śniegu. My też daliśmy się wciągnąć. Tekst i foto: Iza Smelczyńska
Rap / Miłość / Polityka
Belweder Iloveu Młoda moda na salonach. Kasia Mickey Wyrozębska, twórczyni modowych marek Mozcau i Justin Iloveu, zaprojektowała gadżety dla prezydenta RP Minimalistyczny, biały kalendarzyk w typie Moleskina z delikatnym wzorem Belwederu, filiżanki ze złotym lwem albo graficznym zarysem Pałacu Prezydenckiego, pachnąca świeczka czy obszerna torba z delikatnym skórzanym emblematem. Eleganckie, klasyczne, ale nowoczesne. Nie przypominają brzydkich i bezużytecznych pamiątkowych koszmarków w typie breloczka albo proporczyka. – Chciałam stworzyć coś prostego, ale zachowującego powagę urzędu – tłumaczy Mickey. Zaczęło się od miłości. Do polityka. I do mody. Mickey Wyrozębska, projektantka i twórczyni marki Mozcau, po prostu się zakochała. Traf chciał, że obiektem westchnień okazał się dyplomata pracujący w Londynie. – Zetknęłam się z polityką na najwyższym poziomie, widziałam przy pracy człowieka, który ma bardzo czyste intencje, jest szlachetny, ma ambicję zmieniać świat na lepsze. Od dziecka był wychowywany do zajmowania najwyższych stanowisk. To było niezwykłe doświadczenie – tłumaczy Kasia. Każda kolekcja Mozcau inspirowana jest jakimiś przeżyciami z życia projektantki, więc i to znalazło odzwierciedlenie w modzie. Tak powstała kolekcja „The First
Lady”. Motywem powtarzającym się w ubraniach nawiązujących do ikonografiki ONZ był m.in. Biały Dom. Traf chciał, że w ciuchach z tej kolekcji chodziły pracowniczki kilku ważnych urzędów w państwie. Któregoś dnia na charakterystyczny nadruk zwrócił uwagę sam prezydent. – Od razu miał skojarzenie z Belwederem, bo te budynki są szalenie podobne. Bardzo mu się to spodobało. I tak to się zaczęło. Niby zbieg okoliczności, ale współpraca z prezydentem jest konsekwencją projektu, który spodobał się pracownikom administracji publicznej i samym politykom – opowiada Mickey. To dość niezwykłe, że skostniała, wydawałoby się, instytucja jest gotowa na współpracę z ekstrawagancką projektantką. – Okazuje się, że w kancelarii pracują fajni, młodzi ludzie, którzy rozumieją współczesne czasy i są świadomi tego, co dzieje się w lifestyle'u, modzie, designie. To było dla mnie wielkie odkrycie, że i tu do głosu dochodzi młode pokolenie – przyznaje Mickey. Razem z grafikiem Janem Estradą-Osmyckim Wyrozębska stworzyła kilkadziesiąt pomysłów, z czego 11 zostało wybranych przez kancelarię. Mickey to osoba wszechstronna – prowadziła
galerię, założyła trzy marki modowe, otworzyła concept store Love&Trade, stworzyła cykl rapowych imprez Rap Everyday i występowała jako didżejka. Kasia dużo podróżuje, swoje kolekcje pokazuje w nietypowych miejscach – takich jak Tydzień Mody w Tanzanii. Była pierwszym projektantem z Europy, który pokazał swoją kolekcję podczas Swahili Fashion Week.Prezentowała swoje stroje tekźe w elitarnym The Reform Club, do którego należy sama królowa angielska. Do tego wszystkiego chce dorzucić politykę. W dniu, kiedy rozmawiamy, ma w planach wizytę w siedzibie PO i zapisanie się do partii. – Myślę o polityce zupełnie serio – deklaruje. Trudno powiedzieć, jak to wszystko połączy, bo równocześnie zaczęła prace nad kolejnym muzycznym projektem. Nazywa się Broken Bird – Mickey produkuje muzykę, zaczęła śpiewać, jej kolejna kolekcja będzie połączona właśnie z jej muzycznymi fascynacjami. Pytanie więc teraz tylko takie – czy prędzej zobaczymy Mickey na scenie, czy na politycznym wiecu. Bo że zobaczymy, to pewne. Tekst: Sylwia Kawalerowicz, foto: Bobrowiec
Top 5/ Kompot / Porno
W czterech ścianach Są tacy, którzy lubią kameralnie. Zjeść, obejrzeć, posłuchać albo... pooglądać. Za nic mają masowe spędy i klubowe atrakcje – wolą urok czterech ścian. Niekoniecznie swoich własnych. Mogą iść z wizytą. Jeśli jednak akurat żaden ze znajomych nie ma ochoty ich gościć, wybierają się z wizytą do nieznajomych. I w mieszkaniowych warunkach mogą zobaczyć wystawę fotografii, posłuchać koncertu albo obejrzeć porno. Zobaczcie, co inni robią w swoich mieszkaniach
1.
Pola Magnetyczne
2.
Spektakl „Przygaszeni”
3.
Kino Bizzariusz
4.
Obiady domowe
5.
Jazztopad
Nietypowa galeria mieszcząca się w willi na warszawskiej Saskiej Kępie. Do przestrzeni wystawowej wchodzi się przez kuchnię, dzięki czemu można zobaczyć, co akurat gotują właściciele: historyk fotografii Patryk Komorowski i jego dziewczyna, kuratorka Gunia Nowik. Albo jakie książki mają w biblioteczce, która znajduje się w części będącej jadalnią. Pola Magnetyczne specjalizują się w fotografii, która fascynuje Patryka. To, co pokazują, jakich artystów reprezentują, zależy wyłącznie od nich. Prowadzenie galerii w mieszkaniu, które należało jeszcze do babci Patryka, daje im finansową niezależność, a poza tym sprawia, że mają dobry kontakt z odwiedzającymi.
„Przygaszeni” to nie miejscówka, ale nietypowy spektakl teatralny. Interpretacja „Fausta” wyreżyserowana przez Joannę Lewicką wystawiana jest w jednym z lubelskich mieszkań. Wybór lokalu nie był przypadkowy. Jest on położony vis-à-vis popularnego Teatru Starego, a sztuka gromadząca za każdym razem około 40 osób ma zwrócić uwagę na stan kultury w mieście, które jeszcze niedawno walczyło o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Przedstawienie grano do tej pory kilka razy, a bilety w cenie 15 PLN rozchodziły się ponoć w ekspresowym tempie. Nic dziwnego – na filmikach na YouTubie widać, że spektakl oglądany z perspektywy przedpokoju lub parapetu to całkiem inny sposób obcowania z artystą.
Najbardziej hardkorowa miejscówka w naszym zestawieniu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że możecie tu zapomnieć o rodzinnej atmosferze. W kilku pokojach zlokalizowanego w centrum Warszawy prywatnego kina codziennie organizowane są seanse porno. Zero DVD, ekranów plazmowych i innych wynalazków XXI wieku. Są za to śnieżące i odtwarzane po stokroć kasety wideo z oldschoolowymi pornosami oraz widzowie, którzy raczej nie przypominają bohaterów „50 twarzy Greya”. Wiemy jednak, że niektórzy w tym mieście lubią ekstremalne doznania, co potwierdza fakt, że kino przy Nowogrodzkiej istnieje nieprzerwanie od dobrych kilku lat i pomimo dość szemranej klienteli, darkroomowej famy oraz zerowej promocji wciąż gromadzi tłumy spragnionych wrażeń…
Pomysł na zagospodarowywanie mieszkań to nie tylko domena hipsterów, artystów i wielbicieli porno. Jadwiga i Andrzej Kamińscy z Warszawy prowadzą swój mały lokal od 34 lat. Na pomysł biznesu wpadł w 1948 r. ojciec pana Andrzeja, Tadeusz. W przeciwieństwie do modnej konkurencji mała knajpka przetrwała chyba wszystkie dziejowe zawieruchy, dorobiła się masy znanych klientów z premierem Mazowieckim na czele, a dziś może się poszczycić mianem najdłużej działającej stołecznej jadłodajni oferującej obiady domowe. W lokalu przy ulicy Poznańskiej 5 codziennie można wybierać z bogatej oferty zup i drugich dań. Wszystko w przystępnych cenach od 4 do maksymalnie 17 PLN, a do tego obowiązkowy kompot za symboliczną złotówkę.
Wrocławski festiwal Jazztopad już od dekady ściąga do miasta najlepszych muzyków jazzowych. Od jakiegoś czasu małą tradycją wydarzenia stały się koncerty w mieszkaniach wrocławian. Co roku organizatorzy poszukują chętnych, którzy nieodpłatnie udostępniają swoje cztery kąty dla artystów i publiki. W takim kameralnym show bierze udział około 40 osób, a wszystko otacza aura tajemniczości rodem z „Podziemnego kręgu”. Wstęp na imprezę jest, z wiadomych przyczyn, ściśle limitowany, a nazwiska artystów ogłaszane są w ostatniej chwili. Tegoroczna edycja akcji odbyła się w dniach 23-24 listopada, a jej efekty możecie już pewnie znaleźć w sieci! Tekst: Michał Kropiński
miast o/
city
fot o/
chwi la
mom
Robi m Sorr y zdjęci a. y. na in Śledźcie Obsesy jn stag ram nas na I ie, kom p .com n /akti stagram ulsywnie vist_ ie. M , ajfo mag azyn iasto wid nem. Ja k zian e na wszysc y. szym i ocz ami
Foto: redakcja i przyjaciele
ent
ajl stritst Zwierzakowo W takich bluzach zima niestraszna nawet największym malkontentom. Aloha From Deer – marka, która wyspecjalizowała się w nadrukach na ciuchach – uderza nowymi pomysłami z intensywnością lawiny. Twórcy (fotograf mody Mariusz Mac i blogerka Małgorzata Działa) z podziwu godnym wyczuciem wybierają najmodniejsze motywy – od galaktyk, przez pączki, po kiciusie. Tym razem serwują zimowego jelonka, prześliczne śnieżne lisy i cartoonowe potwory. Sprawdźcie na alohafromdeer.com.
Turbozima Jesienno-zimowa kolekcja Turbokolor to ogromny wybór spodni, koszulek, bluz, kurtek oraz akcesoriów. Wszystko dostępne jest w sklepie online (turbokolor.com/shop). Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć, jak ciuchy sprawdzają się w naturalnym środowisku, to powinien obejrzeć sesję, którą zrobił Jon Dragonette w Los Angeles w Kalifornii. Zdjęcia dostępne na turbokolor.com.
Szczęśliwe skarpety Tak, to właśnie dla tej szwedzkiej marki ekstrawagancką sesję (m.in. z nagimi baletmistrzami ubranymi jedynie w skarpetki) przygotował jego wysokość David La Chapelle. Piękne, kolorowe skarpety potrafią uszczęśliwić i sprawić, że nawet podczas polarnej nocy ich blask rozświetli wam drogę.
UWAGA! KONKURS!
Jeśli chcecie zdobyć widoczną na zdjęciu u góry strony zieloną kurtkę (rozmiar XL) i dodatki-niespodzianki, napiszcie na adres: konkursy@aktivist.pl i w dwóch zdaniach uzasadnijcie, dlaczego to wy mielibyście otrzymać od nas prezent z metką Turbokolor.
rie o ist h kuchenne Banjaluka to miejsce nie nowe, ale od niedawna funkcjonujące w podwójnie nowej odsłonie. Po pierwsze: lokalizacja. Banjaluka to knajpa znana warszawiakom (wcześniej jako Banja Luka) – szczególnie mieszkańcom Mokotowa – od ponad dekady. Teraz przeniosła się do Śródmieścia (w miejsce Kresowej Hawiry, o bardzo niestrawnej nazwie i takiejże kuchni). Wraz z tą zmianą Banjaluka zmieniła nieco charakter: jest młodziej, bardziej miejsko, już nie przaśnie. Nie bez znaczenia jest fakt, że za odmładzanie Banjaluki wziął się Maciek Żakowski, odpowiedzialny za sukces innego warszawskiego lokalu, Aioli. Dania są lżejsze niż były, dalej spowija je lekko rustykalna aura, ale nowa karta Banjaluki to kuchnia serbska w bardziej miejskim, nowocześniejszym wydaniiu. Banjaluka to idealny kompromis między chęcią „pojedzenia” a chęcią zachowania poczucia godności. Jedliśmy ze smakiem, do syta i bez wstydu, że ktoś nas zobaczy nad półmiskiem mięsa. • Przystawki Te posypały się na stół gęsto. Zaczęliśmy od papryczek – ostrych i łagodnych, te drugie w wersji pieczonej i faszerowanej. Potem na stół wjechał ramsteak, czyli tagliata, czyli cienko krojona wołowina marynowana w ziołach dalmatyńskich i w ostrej papryce. Z kaparami, oliwkami, rukolą i serem. Taki talerz przystawek, tyle że za talerz robi mięso. Kuchnia serbska wiele ma wspólnego z włoską, coś dla siebie znajdą więc w karcie nie tylko fani mięsnych paluchów o wdzięcznej nazwie cevapcici. • Dla niemięsożerców Najedzeni surowym mięsem, postanowiliśmy spróbować czegoś mniej obciążającego żołądek i sumienie. Zaczęliśmy od krewetek w pysznym sosie pomidorowo-maślano-winno-czosnkowym. Nowa karta Banjaluki ma się opierać w większej mierze na owocach morza. Po krewetkach sądząc, zapowiada się dobrze. Spróbowaliśmy też bałkańskiego bigosu, w którym zamiast mięsa były figi, śliwki i grzyby, oraz zapiekanego z jajkiem sera szopskiego. Barrrdzo słone i bardzo dobre. • Jagnięcina Żeby do końca pogrążyć sumienie, zjedliśmy jeszcze kotleciki jagnięce na hummusie. Towarzyszyły im w niedoli chrupiące frytki z cukinii, sałata szopska, salsa pomidorowa, kolba kukurydzy i ajwar. Nie mamy na swoją obronę nic ponad to, że bardzo było to wszystko smaczne.
Zjadły, sfotografowały i opisały: Sylwia Kawalerowicz i Olga Wiechnik
4
7
5 3
6
2
1 Zimą trzeba jeść dużo dobrych rzeczy. Bo zimno, szaro i smutno. Na rozgrzewkę, na zdrowie, na pocieszenie. A nic tak nie pociesza jak czekolada. Jeśli w dzieciństwie korciło was, żeby zjeść trochę farby (przecież ta akwamaryna tak apetycznie wygląda), to mamy dla was jadalne przybory plastyczne (1), dzieło urodzonego w Kanadzie japońskiego designera znanego jako Nendo. Słodycz czekolady przełamie cierpkość borówki: przygotowane z najlepszych polskich owoców dodatki do potraw od Łowicza (2) ozdobią świąteczne potrawy. A jak Święta, to pierniczki: najlepiej takie z sowią twarzą – wystarczy wam do tego stempelek do ciasteczek (3) dostępny w internetowym sklepie Makutra. Tam też znaleźliśmy przewrotne bombeczki: z gąską, owcą czy krową (4), zawierające rzeźnickie instrukcje. Na popitę macie Vitamin Water (5), nowość na polskim rynku, i nowy produkt od DrWitt (6) – napój o smaku czarnej porzeczki i granatu. Gdy już zjecie i wypijecie to wszystko, przyda wam się coś na pobudzenie uśpionego zimą metabolizmu. I tu z pomocą przyjdą syropy (7) z warszawskiej restauracji Sto900: imbirowy i korzenny (o wdzięcznej nazwie Piernik się).
Tomato Bufala
Przepis na sałatę z mozzarellą i soczewicą podaje Tadeusz Muller, szef kuchni Banjaluki Tej potrawy już w Banjaluce nie zjecie, ale w związku z tym, że bardzo nam smakowała i jest prosta, poprosiliśmy o przepis. Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, pokroić w plastry. Usunąć gniazda nasienne i odsączyć, pokroić w kostkę. Cebulę cukrową posiekać, zalać 3 łyżkami octu i zasypać 3 łyżkami soli, wymieszać i zostawić na minutę. Opłukać, osuszyć i wymieszać z pomidorami. Soczewicę gotujemy w bulionie (ok. 25 min.), mieszamy z pomidorami. Podsmażamy pokrojone w kostkę prosciutto lub pancettę, włoski boczek (w oryginalnym przepisie jest to chorwacka szynka, u nas praktycznie niedostępna). Na dnie głębokiego talerza układamy rukolę, po bokach soczewicowo-pomidorową masę. W środek wsadzamy mozzarellę buffalę (wyrabiana z bawolego mleka, bardzo delikatna, o kremowej konsystencji). Posypujemy szynką i świeżymi ziołami, a pomidory skrapiamy octem balsamicznym.
PROMO
Sztuka chłodzenia
Długo oczekiwane artystyczne lodówki ujrzały światło dzienne. Red Bull Curates: Canvas Cooler można oglądać w Krakowie Entuzjaści sztuki współczesnej zjawili się 5 grudnia w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie, by zobaczyć dzieła 15 artystów. Red Bull Curates: Canvas Cooler rozpoczął się 23 października. Od tego czasu trwały prace nad wykończeniem lodówek Red Bulla. 12 zaproszonych artystów i trójka wyłoniona w internetowym głosowaniu zaprezentowała wspólnie swoją wizję lodówki. Prace będzie można oglądać do 15 grudnia, potem zostaną przeniesione do wybranych krakowskich klubów. Wśród artystów pojawili się m.in.: Ada Buchholc, Nawer, Mikołaj Rejs czy Monstruf. Tematyka projektów była różna, przeważały motywy komiksowe. Nie zabrakło również regionalizmów w postaci drewnianych rzeźb czy wykończeń z wełny, zrobionych na szydełku. Artyści użyli całej swojej wyobraźni, by z lodówki uczynić trójwymiarowe, funkcjonalne dzieło sztuki.Kraków był kolejnym przystankiem projektu Red Bull Curates: Canvas Cooler. Artyści z całego świata udowadniają, iż ludzka wyobraźnia nie zna granic. Niezależnie od kraju, w którym upiększa się lodówki, artyści umieją zaskakiwać oryginalnymi pomysłami. Do tej pory projekt Red Bull Curates: Canvas Cooler odbył się m.in. w Londynie, Nowym Jorku, Dallas, Kapsztadzie czy w Auckland. Więcej informacji na www.redbull.pl/canvascooler
halo! halo! Jeśli:
- znasz i lubisz Aktivista - jesteś miejskim aktywistą - bywasz tam, gdzie powinno się bywać - wtykasz nos tam, gdzie nie powinno się wtykać - znasz fajnych ludzi, którzy robią coś ciekawego - zauważasz rzeczy, których inni nie zauważają - chciałbyś o tym pisać
Napisz do nas na: redakcja@aktivist.pl
KOTLETY VS KONSOLETY SIERPIEŃ
Warszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
170/2013
01_okladka_A170.indd 1
Z praktykującymi dziennikarzami chętnie nawiążemy współpracę (przysyłajcie tematy!), poczatkujących, ale aktywnych z radością przyjmiemy na staż i nauczymy pisać, tak żeby ktoś to chciał czytać.
7/29/13 8:18 PM
Prezentownik 2
5
4 1
3
4
1. Z reniferem u szyi Na stronie www.100palcow.com, skupiającej kilkunastu twórców w wieku 50+ zajmujących się rękodziełem, znajdziecie mnóstwo pięknych rzeczy. Jedną z nich jest robiony na drutach krawat z szarej wełny ze wzorem w pomarańczowe łosie. Są też żółte lamy i białe rowery. I dla ojca, i dla chłopaka. 2. Mama miała rację Noś czapkę, będziesz piękniejszy, szczęśliwszy i zdrowszy. Zwłaszcza jeśli będziesz nosił ciepłą i ładną czapkę, jak ta z oferty marki O’Neil, dostępna w sklepach sieci Sizeer. Jeśli chcesz, żeby otaczający cię ludzie też byli piękniejsi, szczęśliwsi i zdrowsi, to kup im czapkę!
3. Tik-tak, hoł-hoł Odliczasz czas do Świąt? Pomoże ci w tym piękny, zainspirowany modnymi wełnianymi dodatkami zegarek Swatch. Model RED KNIT ozdobiony jest motywami i symbolami zimowymi. To idealny prezent: zegarek w śnieżnobiałym pudełku z czerwono-białą kokardką, w którym znajdziecie też gorący termofor owinięty w miękką czerwoną tkaninę, ozdobioną reniferami i płatkami śniegu. Zegarek dostępny wyłącznie w salonach Swatch. Sugerowana cena: 360 PLN 4. Praca papieru Niby wnętrze najważniejsze, ale wszyscy wiemy, jak to jest. Wygląd ma znaczenie. Tak jak wygląd prezentów. Paperworks to ozdobne papiery
projektowane przez polskich ilustratorów. W tym roku do istniejącej już bestsellerowej serii papierów zaprojektowanych przez Jana Kallwejta, Kasię Bogucką i Olę Niepsuj dołączą projekty Ady Buchholc, Dawida Ryskiego i Damiena Vignaux. Zaopatrzyć się w nie możecie m.in. za pośrednictwem strony www.paper-works.pl. 5. Bo tak Czasem najfajniej jest dostać coś bezinteresownie pięknego. Całkowicie bezużytecznego, zupełnie niepraktycznego, po prostu pięknego. Jak tiulowe pompony od Love&Love. Dla dużych i małych księżniczek. Pompony w różnych kolorach i rozmiarach kupicie na stronie www.loveandlove.pl .
Dźwięk jak na dłoni
Na kokardę
Superkompaktowy, mieszczący się w dłoni głośnik SoundLink Mini Bluetooth zapewnia pełny, naturalny dźwięk. Łączy się bezprzewodowo ze smartfonem, tabletem lub innym urządzeniem Bluetooth. Akumulator litowo-jonowy gwarantuje odtwarzanie przez maksymalnie siedem godzin. www.bose.pl
Muchy, kokardy, opaski, spinki – Kokartka to Asia, Kasia i Iza, przyjaciółki z jednego osiedla. Na początku kokardy i muchy szyły dla siebie, rodziny i znajomych, ale chętnych ciągle przybywało. Teraz przybywa również wiele nowych produktów w ofercie. Szukajcie Kokartki na FB.
Wpół do komina
Zima, szaro, ciemno. Czas wprowadzić trochę kolorów. Najlepiej z pantonowej palety. Pantone Universe to seria pięknych, kolorowych zegarków marki Ice-Watch. Z zegarkami sprawa jest niełatwa, bo zwykle pełnią niezbyt przyjemną funkcję – przypominają nam, że jesteśmy spóźnieni (albo że ktoś się spóźnia), że musimy się pospieszyć, że już na coś za późno... Niech więc chociaż będą kolorowe, jakoś ten ciągły pośpiech łatwiej będzie znieść. Zajrzyjcie na ice-watch.com. Tylko szybko!
Klasyk, nie but
Sezon na kalendarz
Sprawdza się w trudnych warunkach i jest odporny na wodę – nic więc dziwnego, że niesłabnącą popularnością cieszy się już od 30 lat. Mowa o żółtym bucie, tym żółtym bucie. Model obuwia Timberland stał się prawdziwym must-have każdego miłośnika dobrego stylu. Znajdziesz go w salonach Sizeer oraz na e-Sizeer.com.
Co za szczęście, że minęły czasy brzydkich, jednakowych kalendarzy. Nastał sezon pięknych, oryginalnych kalendarzy. Jednym z nich jest Sezonownik, ilustrowany kalendarz sezonowych owoców i warzyw na cały rok. Stworzony przez Hello Warsaw, z ilustracjami Ewy Mączyńskiej i zapiskami Aleksandra Barona, szefa kuchni Solec 44. hellowarsaw.net
Śpiochy Twój pierwszy raz BIC Flex O3 Control to pierwsza maszynka zaprojektowana specjalnie do pierwszego golenia. Ruchoma główka i pasek z lanoliną i witaminą E umożliwią przyjemne, bezbolesne pozbywanie się zarostu.
Znana z produkcji odzieży z wysokojakościowej bawełny polska marka By Insomnia otworzyła nowy sklep internetowy. By Insomnia to skandynawska prostota designu i w 100 % polska produkcja. Marka ma pięć sklepów własnych oraz siatkę butików partnerskich, ale świąteczne prezenty możecie kupić bez wychodzenia z domu. Wystarczy wejść na byinsomnia. com. Oprócz najnowszej kolekcji jesień-zima 2013, w sklepie znajdziemy także ubrania z poprzednich sezonów w atrakcyjnych cenach.
Świąteczny karpik Na talerzu i na piersi – karp to w święta motyw obowiązkowy. Teraz, dzięki Pan Tu Nie Stał, także jako wzór na koszulce. „Kreacja modna i praktyczna” – głosi nadruk na karczku t-shirtu, a my nie możemy się z tym nie zgodzić.
n j a diz
Od płota do płota W dziedzinie krat nie tylko Szkoci mają się czym pochwalić. Polacy też swoje kraty mają. „Kraty polskie” to seria notesów wydanych przez Centrum Architektury, a zaprojektowanych przez Magdalenę Piwowar (twórczynię naszego aktivistowego layoutu, BTW). Okładki zeszytów zainspirowane są wzorami widocznymi na płotach, oknach, ogrodzeniach, balkonach i klatkach schodowych. Dotychczas ukazały się kraty z Sadłowa w powiecie rypińskim, Tarnowa i Poznania. Będą następne, zdobądź je wszystkie! Dostępne są m.in. w sklepie i na stronie Bęc Zmiany.
Życie po sztuce Jeszcze niedawno siedział w niej Warhol, teraz ty stawiasz na niej kawę. Albo kładziesz nogi. Szczecinianin Bartek Stanny robi w Londynie meble ze skrzyń do przewożenia dzieł sztuki Studio projektowania i wykonywania mebli CRATE-ive Bartek założył w maju w Londynie, gdzie mieszkał przez kilka lat. W 2010 r. podczas wizyty w magazynie galerii Tate (Bartek pracował w londyńskich muzeach, galeriach i domach aukcyjnych, więc instytucje te nie miały przed nim tajemnic) wpadł na pomysł przerabiania drewnianych skrzyń, w których transportowane są dzieła sztuki, na meble. Fajnie, że fajne (CRATE-ive robi stoliki, szafki i krzesła – co jedno, to piękniejsze), fajnie, że ekologiczne (dzięki Bartkowi niepotrzebne już skrzynie zyskują drugie życie), ale to, co w tych meblach najfajniejsze, to ich historia. W każdej ze skrzyń, z których Bartek robi meble, podróżowały dzieła sztuki. A dzieła sztuki mają to do siebie, że oprócz bezczynnego wiszenia na ścianach galerii jeżdżą w tę i we w tę po całym świecie. Możecie mieć więc w salonie stolik, który zwiedził kilka kontynentów, był w najważniejszych muzeach świata i w domach najbogatszych kolekcjonerów sztuki. No i oczywiście nie był tam sam. Bo choć stolik piękny, liczy się jego wnętrze: – W krótkiej historii mojego studia przerabiałem już skrzynie, które służyły do przewozu dzieł Andy’ego Warhola, Roya Lichtensteina, Anselma Kiefera, Jaspera Johnsa czy też stron jednego z najświętszych pism
islamskich, Błękitnego Koranu. Odkrywanie przeszłości skrzyń jest zawsze fascynujące i inspirujące. Staram się odzwierciedlać te historie w moich projektach – opowiada Bartek. Na tym niemal metafizycznym akcencie nie kończą się jednak zalety mebli powstających w studiu CRATE-ive – jest jeszcze sprawa czysto praktyczna. Skrzynie wykorzystywane do przewozu dzieł sztuki muszą być solidnie wykonane i superwytrzymałe. – Tylko wysokiej jakości materiały gwarantują, że warte wiele milionów funtów dzieło sztuki nie ulegnie uszkodzeniu podczas podróży przez ocean, w luku bagażowym samolotu bądź kontenerze na statku – dodaje Bartek, który niedawno wrócił do rodzinnego Szczecina. Planuje założyć tam warsztat, który wesprze produkcyjnie studio w Londynie i pozwoli otworzyć się bardziej na rynek polski. – Chcielibyśmy oferować staże w dziedzinie wzornictwa meblowego, a z czasem rekrutować do firmy szczecińskich absolwentów – deklaruje. Zgłaszajcie się więc, czy to po meble, czy po robotę! www.crateive.co.uk Tekst: Olga Wiechnik
oto miś Nowe krzesła w starym stylu Tupatrz! Wzorcownia to autorska pracownia i galeria, mieszcząca się na warszawskim Mariensztacie. Prowadzona przez Monikę Grabań i Radka Dębniaka, zajmuje się niezależnym designem i grafiką; tworzy przedmioty użytkowe i te mniej użyteczne, ale równie piękne. Prezentowane u nas meble wyprodukowane zostały w fabryce giętej sklejki Ryszarda B. Kłoska, fabryce z ponad 60-letnią tradycją. Przy współpracy warszawskich projektantów i lokalnych rzemieślników powstały krzesła „miś” i „ulubione” – „dobre w kuchni i salonie”. Aż chce misie usiąść!
promo/ słowacja / chopok
Winter Music Opening
Słowacy hucznie otworzyli sezon narciarski 2013/14. Na ten dzień czekają co roku tysiące narciarzy. Pogoda dopisała i kolejki pod Tatrami ruszyły jako jedne z pierwszych w tej części Europy. Zamiast narzekać, że zimno i ciemno, bierzcie narty i jazda w góry! Najpierw w piątek, 29 listopada, otwarto pierwszą trasę w Szczyrbskim Jeziorze, a w weekend narciarzom została udostępniona Jasna w Niżnych Tatrach, która powitała nowy sezon nie tylko pięknym śniegiem pokrywającym stoki Chopoka, ale także koncertami i dobrą zabawą, składającymi się na Winter Music Opening.
materiał promocyjny
Dla odważnych
Wszyscy, którzy z nadzieją na pierwsze szusy tej zimy zjechali do Jasnej, na pewno nie byli zawiedzeni – góry przykryte są zwartą pokrywą śniegową, sięgającą miejscami nawet 40 cm, a na przygotowanych trasach zjazdowych leży dodatkowe 30 cm dobrze ubitego, sztucznego śniegu. Ośnieżona droga dojazdowa daje przedsmak prawdziwej, zbliżającej się dopiero zimy. Pierwszą zapowiedzią inauguracji sezonu narciarskiego była uroczysta odsłona świątecznej choinki w panoramicznej restauracji Rotunda, której otwarcie nastąpi przed Bożym Narodzeniem. Zabawa rozkręciła się na dobre w sobotę. Oprócz kilkuset osób
jeżdżących na nartach znalazła się też grupa kilkudziesięciu śmiałków, którzy pokusili się o zjazd z 2004 m w ekstremalnie trudnych warunkach – pośród wystających skał i otwartych wykrotów, w kopnym, 30-centymetrowym śniegu. Wśród tych śmiałków przeważali Polacy, którzy przyjechali na otwarcie sezonu z Białegostoku, Krakowa, Wrocławia czy Warszawy. Atrakcją były również minizawody rajdowe na stoku, w których można było wygrać możliwość darmowego korzystania przez 100 dni z nowiuteńkiego BMW X1. Zwycięzca, wyłoniony spośród 101 uczestników, odebrał kluczyki do samochodu z rąk gwiazdy telewizji słowackiej, pięknej Eriki Barkolovej.
Afterparty dla wytrwałych
Dzień zakończył się zabawą w klubie Happy End. Gospodarze Jasnej stawiają nie tylko na nowe inwestycje, modernizując ośrodek według prawdziwie alpejskich wzorców, lecz także na dobrą zabawę, której nie zabraknie – miejmy nadzieję – także w nadchodzącym sezonie. Od poniedziałku narciarze i snowboardziści
mają do dyspozycji cztery trasy zjazdowe i od dwóch do czterech kolejek/wyciągów do dyspozycji. Aby nie stać w kolejkach, można zakupić w sklepie internetowym www.gopass.sk elektroniczną kartę, która łączy w sobie funkcjonalność skipassu, elektronicznej portmonetki i karty lojalnościowej. Umożliwia ona swobodne korzystanie z infrastruktury po północnej i południowej stronie Chopoka.
Śniegu starczy dla każdego
– Z każdym dniem śniegu będzie przybywać i w ciągu dwóch tygodni planowane jest uruchomienie wszystkich tras narciarskich w rejonie Chopoka – powiedziała Zuzanna Fabianowa z Tatry Mountain Resorts, właściciela ośrodków narciarskich w Jasnej pod Chopokiem, Tatrzańskiej Łomnicy, Szczyrbskim Jeziorze i Starym Smokovcu. Więcej informacji na www.gotatry.sk i www. nartyslowacja.pl
je recenz
gadżety / ści o w / no
Bokka „Bokka” Parlophone Music Poland
MUZYKA
Wiele hałasu o coś
RZECZ
Czaszka w kolorach tęczy
Nic lepiej nie rozświetli mroku niż fluorescencyjna świeczka w kształcie ludzkiej czaszki. Doskonała na prezent, zwłaszcza dla siebie. Albo kogoś z poczuciem humoru lub upodobaniem do makabry w wersji disco. Dostępna w kilku kolorach, błękitnym jak tęczówka gałki ocznej, różowym jak chorobliwe wypieki na policzkach, żółtym jak skóra po żółtaczce i pomarańczowym jak... pomarańczka. Do kupienia na www.dlcompany.com. [wiech]
Kamerdyner („The Butler”) reż. Lee Daniels obsada: Forest Whitaker, Oprah Winfrey, David Oyelowo, Lenny Kravitz USA 2013, 132 min Kino Świat, 26 grudnia
FILM
Czarno-biały świat
Lee Daniels po raz kolejny bierze na warsztat emblematyczny wycinek amerykańskiej rzeczywistości. Tym razem rozmaite wątki historyczno-społeczne odbijają się w losach Cecila Gainesa – postaci wzorowanej na Eugenie Allenie, który przez 34 lata pracował w Białym Domu jako kamerdyner. Mężczyzna urodził się w czasach, gdy po ziemi stąpali jeszcze niewolnicy i panowie, a segregacja rasowa była zjawiskiem oczywistym. Little Rock, zabójstwo Martina Luthera Kinga czy Malcolma X, Czarne Pantery, Wietnam... Zmarły w 2010 roku Allen w ciągu 91 lat swojego życia był świadkiem wszystkich kluczowych momentów, które zmieniły oblicze Ameryki. Pracując dla kolejnych prezydentów, znajdował się w samym epicentrum politycznej zawieruchy, ale sam pozostawał zawsze na uboczu. „Kamerdyner” to lektura obowiązkowa dla tych, którzy nie czują się ekspertami od współczesnej historii USA. Przedstawiane wydarzenia rysują kompletny, zniuansowany obraz kraju, który po dziś dzień pozostaje kulturowo-światopoglądowym tyglem sprzeczności, zderzających się filozofii i nieprzekraczalnych barier. Uczynienie narratorem tej podróży kogoś konkretnego, ale pozostającego na uboczu pozwala reżyserowi przemycić porcję szczerości, emocji, humoru oraz subiektywizmu – bo „Kamerdyner” to bez wątpienia „statement piece”, film reprezentujący określony punkt widzenia. Daniels ma ponadto niezwykłą zdolność do komponowania ekip aktorskich – uznanych filmowych profesjonalistów zwykle wspiera artystami z innych branży. W „Kamerdynerze” obok (mistrzowsko dźwigającego główną rolę!) Foresta Whitakera, Vanessy Redgrave, Alana Rickmana i Jane Fondy zobaczymy Oprah Winfrey czy Lenny’ego Kravitza i Mariah Carey, których Daniels odkrył dla kina. Ten miks temperamentów to sprawdzona recepta, którą twórca „Hej, skarbie” zdaje się konsekwentnie wdrażać w swojej artystycznej działalności. Proponuje widzowi rozrywkowy, bezwstydnie wyciskający (szczere!) emocje, stylistyczny i kulturowy kogel-mogel. Tym razem jednak ubrany w nieco poważniejsze i szlachetniejsze szaty. [Anna Tatarska]
Muzycy kryjący się pod szyldem Bokka wymyślili sobie, że niczego nam o sobie nie powiedzą (przynajmniej chwilowo). To raczej sensowny zabieg, bo pozwala skupić się wyłącznie na muzyce, bez odwoływania się do personaliów. A muzykę Bokka nagrywa nietypową. Słychać w niej m.in. potrząsanie butelką z wodą, chrzęst orzechów, różne przeszkadzajki. Wypuszczony jakiś czas temu singiel „Town of Strangers” uwiódł mnie niemal mantrycznym charakterem i rozbudził apetyt na więcej. Reszta płyty też nie zawodzi. Przenikająca wszystkie utwory aura wytwórni 4AD podpowiada, jakich mniej więcej dźwięków możemy się spodziewać. „Strange Spaces” to skrzyżowanie lodowatego podkładu z zimnofalowego okresu The Cure z żarliwym śpiewem podsłuchanym u The Knife. W warstwie dźwiękowej dzieje się tu wiele, ale nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie. Posępny fortepian, pogłosy, zwielokrotniony wokal, rozbuchane aranżacje, a momentami intymne wyciszenia. Rewelacja. Cholernie to wciągające i intrygujące. Kupuję to. [Mateusz Adamski]
MUZYKA
... Aktivist mix #9 Warsaw Calling WWC zaczęli swoją przygodę z DJ-ingiem w 2009 r. Od początku istnienia projektu jego celem była promocja dobrych house’owych brzmień. Kuba i Kosma od czterech lat ściągają do Polski tuzów muzyki elektronicznej, m.in. Dixona, Ninę Kraviz czy Jamiego Jonesa. Dzięki swoim znakomitym tanecznym setom i przemyślanym decyzjom są zapraszani na występy w całym kraju, scenę dzielili już z takimi twórcami, jak Robag Wruhme, Ame czy Soul Clap. Dla nas warszawski duet przygotował ponadgodzinny set, mieszając trochę swoich ulubionych klasycznych tracków z tym, co najbardziej wpadło im w ucho w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Jeśli nie wstyd wam tańczyć przed komputerem, to szukajcie ich setu na www.soundcloud.com/aktivist_magazyn.
RZECZ
Trzecia ręka
Książki w miękkiej oprawie mają pewien z pozoru nieistotny, ale bardzo upierdliwy mankament. Nawet jeśli do dyspozycji mamy stół czy biurko, na którym możemy rozłożyć lekturę, to i tak do czytania potrzebujemy dłoni, żeby utrzymać w miejscu latające kartki. Utrudnia to, albo wręcz uniemożliwia, niektóre czynności towarzyszące lekturze, jak jedzenie, zakładanie rąk za głowę, drapanie się w dwa miejsca jednocześnie albo, po prostu, wygodne umoszczenie się. Z kawałkiem przezroczystego plastiku, który jak ciężarek utrzyma kartki na miejscu, będzie można to wszystko robić. Co najmniej przez minutę do trzech – potem szybkie przerzucenie kartki i nakładki i znowu wolność. www.tent1000.com [wiech]
Peter Beste, Lance Scott Walker „Houston Rap” Sinecure
KSIĄŻKA
Texas hold’em
Teksas; kowbojskie kapelusze, piły łańcuchowe i wystrzały niosące się Wielką Równiną daleko poza meksykańską granicę. Piach, kaktusy i największe na całym terytorium USA zagęszczenie rednecków na metr kwadratowy. Taki obraz staje nam przed oczami, kiedy słyszymy o drugim co do wielkości stanie Ameryki Północnej. Westernowy entourage znika jednak w tylnym lusterku, kiedy wjeżdża się do Houston. Spowolnione hiphopowe rytmy dudnią ze stojących na parkingach fur, fioletowy syrop z kodeiny buzuje w plastikowych kubkach i tylko powszechnie dostępna broń palna przypomina o tym, gdzie jesteśmy. Tu jednak nie walczy się z emigrantami i demokratami, ale toczy bój o przetrwanie. I o te kilka dolców, które będzie można wcisnąć tancerce go-go za pasek stringów. Tatuaże i blizny świadczą o latach spędzonych na ulicy, przypięte do paska pagery i komórki pozwalają się rozeznać w tym, kto jaki wykonuje zawód, a chwilę wytchnienia przynoszą jedynie gruby skręt i jeszcze grubszy tyłek ocierający się o nisko wiszący krok szerokich spodni. Zimne są rury w klubach, zimne są lufy pistoletów. Gorąco robi się jednak, gdy ktoś spojrzy na kogoś spode łba. W takiej scenerii fotograf Peter Beste (znany m.in. ze świetnej książki „True Norwegian Black Metal”) i pisarz Lance Scott Walker spędzili ostatnie dziewięć lat, a swoim doświadczeniem mogliby kunkurować z reporterami wojennymi. Efektem tej współpracy jest blisko 300 stron zdjęć, tekstów i wypowiedzi lokalnych didżejów, raperów i promotorów, customizerów samochodów, striptizerek i gangsterów. Książka, którą Bun B, (ponad) lokalny hiphopowy don, uważa za pierwsze miarodajne i prawdziwe wprowadzenie w świat „brudnego Południa”. „Houston Rap” nie opowiada o muzyce, lecz o miejscu jej powstania. To przewodnik po getcie, z którego nawet kariera w show-biznesie nie pozwala się wyrwać inaczej niż w plastikowym worku. Getcie, z którego relacji nie zdają telewizje i gazety, getcie, które może liczyć tylko na rap. Bo jak wspomina na jednej ze stron K-Rino ze składu South Park Coalition, rap nie jest muzyką, jest medium pozwalającym nieść przekaz. (Książkę można kupić m.in. na asfaltshop.pl) [Filip Kalinowski]
Eminem „The Marshall Mathers LP 2” Universal Music Polska
Jonwayne „Rap Album One” Stones Throw
MUZYKA
Drogi Marshallu,
piszę do Ciebie list, choć na imię nie mam Stan i dobrze wiem, że po polsku nie rozumiesz, a co poniektórzy insynuują nawet, że dla moich krajan (i Żydów oczywiście) nigdy byś nie zagrał. Byłem kiedyś twoim fanem. Broniłem twoich umiejętności przed krytyką undergroundowych purystów. I choć nieraz już mnie zawiodłeś, to za każdym razem, gdy wracam do „The Slim Shady LP” i „The Marshall Mathers LP”, morda cieszy mi się jak na przełomie mileniów. Wywróciłeś wtedy rap-grę do góry nogami – powiedziałeś rzeczy, które ważyła się mówić tylko garstka podziemnych MCs, i powiedziałeś je tak jak nikt inny wcześniej. Zamknąłeś mordę rasistom, dokopałeś tym, którzy na to zasługiwali, i... rozbiłeś bank. Później – z pojedynczymi wyjątkami – było tylko gorzej. Z tego, co mówiłeś ostatnio w wywiadach, wynikało, że sam jesteś tego świadom i teraz wszystko się zmieni. Zaufałem ci, a ty mnie oszukałeś. Wytarłeś sobie ryj górnolotnymi obietnicami, tytułem i okładką swojego nowego krążka. Przez blisko 80 minut jego trwania wycierasz sobie ryj tym, co stoi za hip-hopem i twoją wczesną twórczością. Chyba nie zauważyłeś, że lata 90. bezpowrotnie minęły. Bujać to my, a nie nas. Mamy internet. Ja rozumiem, że wszystkie gwiazdki z boys/girlsbandowego rozdania dawno wymarły i nie masz w kogo bić jak w bęben, ale doza autorefleksji, jaką niekiedy wykazujesz, nie pozwala mi wierzyć w to, że o niczym innym nawijać nie potrafisz. Słyszałem, że istnieje coś takiego jak kryzys wieku średniego, który cofa panów w zaawansowanym już wieku wprost do gimnazjów. Nie ma co użalać się nad sobą, prężyć i wspominać czasy świetności, trzeba iść do przodu i (wszech)ogarniać, bo do tego zobowiązuje twój boski tytuł z własnego nadania. O nagrywanie rap’n’rollowych singli (z pogardzanym przez ciebie swego czasu Kid Rockiem w klipie) prędzej podejrzewałbym Freda Dursta (jeśli jeszcze żyje). Domyślam się, że wytwórnia nalega na piosenkowe wstawki i gościnne udziały popowych wokalistek, ale z takim budżetem i wsparciem Ricka Rubina czy Dr. Dre naprawdę nie można nagrywać muzyki, która sprawdzi się co najwyżej w Radiu Eska, i to nawet nie w prime timie. Jeśli naprawdę – jak śpiewa ta lasia w refrenie rodem z najgorszych wytworów stadionowego rocka – stoisz przed wyborem, czy nadal to robić, czy umrzeć, to już chyba lepiej umrzeć. Choć nie, czekaj, może lepiej nie. Nie chcesz przecież, żeby te pijawki z majorsów (na które tak utyskujesz i które zmuszają cię do tych wszystkich paskudnych zagrań) zbiły fortunę na twojej śmierci. Wygląda na to, że sytuacja jest niestety patowa i trudno się w niej nie miotać jak 40-latek na studniówce. Dobrze, że napisałem ten list. Na początku byłem wkurzony, ale teraz już mi ciebie tylko żal. Opowiadaj więc sobie, co chcesz, kłam i składaj obietnice, ja już nie słucham. Nie twój, Filip Kalinowski PS A, no i obiecywałeś jeszcze, że koniec z tą manierą rapowania jak Joanna Senyszyn po helu. No i co? I gówno.
MUZYKA
Boski rozkrok
Jeśli już jesteśmy przy boskich porównaniach, to kalifornijski raper i producent, noszący imię słynnego aktora-rewolwerowca, ze swoją grubo ponadstukilową posturą przypomina Dionizosa. Jego pierwszy „pełnoprawny” album przywodzi na myśl najlepsze dokonania undergroundowego hip-hopu, niebojącego się romansów z modnymi patentami. Jonwayne stoi w wygodnym, breakdance’owym rozkroku pomiędzy bitowym dziedzictwem klubu The Low End Theory a tym, co aktualnie dzieje się na spowolnionej, zbasowanej scenie zdominowanej przez MCs związanych z wszelkimi Klanami i Mobami. W swoich wersach perfekcyjnie balansuje pomiędzy dezynwolturą a poufałością, wie, kiedy spuścić z tonu, kiedy popuścić wodze fantazji, a kiedy dopuścić do głosu swojego wewnętrznego nerda. Bogiem jednak nie jest – zbyt dużo czasu zajmuje mu nagrywanie i dobra zabawa, by zajmować się jeszcze marketingiem, wizerunkiem i resztą świata. Zbyt dużo też ma dystansu i luzu. [Filip Kalinowski]
Perera Elsewhere „Everlast” Friends of Friends Sébastien Tellier „Confection” Record Makers
MUZYKA
Duchota
MUZYKA
Soundtrack do filmu, którego nie ma
Tę historyjkę można by ująć w jednym zdaniu: „Sébastien Tellier reprezentował Francję na Eurowizji, a występ ten otworzył mu drzwi do kariery w ojczyźnie i krajach ościennych, co inteligentny Sébastien sprytnie wykorzystał”. Wyobrażacie sobie taki numer w Polsce? Brodaty, lekko łysiejący facet, robiąc sobie ze wszystkich jaja, w jednym rozdaniu zdobywa hajs i fejm? To chyba dowód na to, że prawdziwy, utalentowany wariat zawsze wygra ze sztucznymi cyckami z telewizyjnego show, a naszemu show-biznesowi bliżej wciąż na Marsa niż na Zachód. Tellier to mistrz konwencji i konceptu. Jego dotychczasowe projekty budowane były niczym epickie albumy z lat 70. Polityce, seksowi i Bogu poświęcił kolejne części swojej słynnej trylogii, na której rozłożył na czynniki pierwsze muzykę rozrywkową lat 70. i 80., cytując klasykę nie tylko francuskiej piosenki. Teraz uderzył jeszcze sprawniej i bardziej perfidnie, bo sławę wykorzystał do wypromowania dzieła, które w normalnych warunkach nie miałoby chyba komercyjnej racji bytu. „Confection”, w przeciwieństwie do wspomnianej trylogii, nie jest bowiem zbiorem piosenek, lecz raczej soundtrackiem do nieistniejącego filmu, wynurzającego się z oparów nowej fali. Jest tu masa niby tandetnego romantyzmu, przy pierwszym przesłuchaniu kojarzącego się ze starymi żabojadzkimi przebojami z filmów o miłości. Nie zapominajmy jednak, że Gainsbourg i inni nie wyciągali przebojów z banku piosenek, lecz tkali je z jazzowej tradycji. I tak samo kilkadziesiąt lat później robi Sébastien. Pośród swoich zgrabnych melodii przemycił bowiem maleńkie arcydzieła, które może nie rozbujają parkietów tak jak kultowe „Cochon Ville”, ale z pewnością jeszcze uatrakcyjniają wizerunek tego szalonego Francuza. Tylko pozazdrościć takich artystów! [Michał Kropiński]
Nie tak dawno temu w niezbyt odległej galaktyce zrodził się gatunek zwany trip-hopem. Wyrósł z bristolskich soundsystemów, studiów i piwnic, odbił się szerokim echem na całym globie i umarł w ciszy nieniepokojony przez nikogo. I choć pojawia się on jeszcze niekiedy w recenzjach czy eterze, to tylko epigoni określają swoje produkcje tym martwym terminem. Nie był to bowiem nurt muzyczny w jego dzisiejszym rozumieniu, postrzegany głównie przez pryzmat tempa czy wykorzystywanych próbek. Podobnie jak blues, jazz czy dub był to stan umysłu – stan, w którym nieważne było, co się gra, ale jak to się robi. Litania gatunków, które stworzyły podwaliny trip-hopu, obejmuje właściwie całą XX-wieczną historię muzyki. Ruchy artystom dyktowały wówczas nastrój i metafizyka, nikt nie zastanawiał się, skąd bierze potrzebne mu tony czy rytmy. Skądinąd czerpie się natchnienie, kiedy twórca mierzy się z czymś dużo większym niż trendy. Skądinąd też wzięła się pierwsza solowa płyta Sashy Perery, urodzonej w Londynie, a zamieszkałej w Berlinie wokalistki i producentki znanej do tej pory z cyber-dancehallowego tria Jahcoozi. Wyciszone, senne piosenki panny Elsewhere wykiełkowały z kosmopolityczności brytyjskiej stolicy, artystycznego fermentu Berlina podzielonego do niedawna murem i podróży artystki w najbardziej egzotyczne zakątki świata. Korzenie jej utworów są jednak starsze niż obie te metropolie – drzemią w bezmiarze kosmosu, szumie oceanu i głuszy dżungli. Dociera się do nich w stanach, które jedne kultury nazywają medytacją, inne modlitwą, a jeszcze inne – po prostu – muzykowaniem. Akustyczność ułatwia w nich kontakt z naturą, niskie częstotliwości pozwalają wsłuchać się w rytm Ziemi, a etniczne wtręty przypominają o wiekowości cywilizacji. W swoich tekstach Perera porusza natomiast tematy zagrożeń związanych z takimi dziedzinami życia, jak biznes, religia, seksualność czy technologia. Ze względu na stylistykę moglibyśmy więc pewnie nazwać „Everlast” trip-hopem, ale nie róbmy tego, bo chodzi w tym albumie o coś dużo większego niż jakikolwiek gatunek. [Filip Kalinowski]
Heli reż. Amat Escalante obsada: Andrea Vergara, Armando Espitia Meksyk 2013, 105 min Spectator, 31 stycznia
FILM
Czarna baśń
Amat Escalante nie jest najlepszym ambasadorem swojego kraju. I w żadnym wypadku nie chodzi o to, że robi złe filmy. Mało tego – jest wręcz odwrotnie. Po projekcji „Heli” ze świecą szukać śmiałka, który miałby ochotę wybrać się na wakacje do Meksyku. O obrazkach z kolorowych folderów biur podróży lepiej zapomnieć, reżyser portretuje bowiem spowite w tumanach kurzu i pewnie kilku innych substancji miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Diabeł przybiera tu zresztą ludzką twarz. Raz spogląda na nas spod równo przystrzyżonego wąsa skorumpowanego policjanta, innym razem beznamiętnym, otępiałym wzrokiem młodego chłopaka, żołnierza narkotykowego kartelu. Escalante mówi o najmroczniejszym obliczu ojczyzny, nawet jeżeli punktem wyjścia jest dla niego konwencja bajki – w końcu katalizatorem zdarzeń okazuje się tu niewinne uczucie 12-letniej dziewczynki do starszego chłopaka. Jego Meksyk to kraj odarty z perspektyw i przeżarty na wskroś korupcją, to miejsce, gdzie brutalna przemoc jest chlebem powszednim. Wszystko to uderza tym bardziej, że reżyser przedstawia swoją historię zupełnie na chłodno. „Heli” niejednokrotnie szokuje, wystawiając wrażliwość widza na próbę, a jednocześnie jest obrazem zupełnie wypranym z emocji. W świecie tytułowego bohatera, prostego chłopaka, który przypadkiem znalazł się w samym środku narkotykowej gehenny, królują apatia i obojętność. Meksykański reżyser stawia na minimalizm, nie upiększa przemocy, nie dopisuje do niej żadnej ideologii, pokazując ją w sposób naturalistyczny. Obraz Escalante to rodzaj kinowej jazdy bez trzymanki, testowanie granic wytrzymałości, ale i zapowiedź dużego reżyserskiego talentu. Rzadko bowiem zdarza się, żeby podczas jednej sceny cała widownia, a zwłaszcza jej męska część, podskoczyła na fotelach jak, nomen omen, oparzona. [Kuba Armata]
Melvins „Tres Cabrones” Ipecac
R. Kelly „Black Panties” RCA
MUZYKA
Kobieta z brodą
MUZYKA
Trudno ustalić granicę, po której przekroczeniu członkowie gitarowych zespołów zaczynają robić z siebie stuprocentowych błaznów – z jednej strony mamy wypachniony wodą kolońską i oślepiający bielą zębów AOR, a z drugiej sukieneczki coraz mniej pasujące do zaokrąglającej się buźki Briana Molko. Jest też nieśmiertelny (chyba dosłownie) Ozzy Osbourne, ale on był cyrkowcem już w czasach, kiedy robił karierę w kryminale. W porządnym cyrku jest jednak zawsze miejsce na gabinet osobliwości, w którym można zobaczyć największych freaków – kobietę z brodą, człowieka-gumę, ale też pewnego pana, którego nazwisko brzmi całkiem podobnie do wspomnianego już Księcia Ciemności. Buzz Osborne i jego zespół Melvins są niczym najstraszniejsze koszmary z dzieciństwa. Jak dzieciak mieszkający w wiklinowym koszu i człowiek słoń, którzy – choć strawiłem tony popkulturowego szitu – wciąż wywołują u mnie ten dziwny dreszczyk wzdłuż kręgosłupa. Na swoim 19. (!) albumie Melvins pokazują, że prawdziwi mistrzowie nigdy się nie starzeją. Przeżyli zwietrzenie pustynnego rocka, złoty strzał Cobaina, degradację Black Sabbath i kilka innych niewartych uwagi „przełomów”. Grali na dwie perkusje, koncertowali z kontrabasem i nagrywali coraz lepsze płyty. Trudno w to uwierzyć, ale „Tres Cabrones” – mimo że złożony głównie z publikowanego już na singlach czy kompilacjach materiału – deklasuje wiele wcześniejszych dokonań zespołu. Nie jest to może album, który sprawi, że zastrzelisz sąsiada i uciekniesz za granicę, ale z pewnością spowoduje, że na jakiś czas zwątpisz w jakikolwiek sens poszukiwania nowych doznań muzycznych. W końcu takie „Dogs and Cattle Prods” to symfonia, o której w tej chwili śnią rockowe bandy. Ale nagrać ją potrafił tylko jeden z nich. Dlaczego tak jest? No cóż, ile znacie kobiet, które mają brodę? [Michał Kropiński]
Omar Souleyman „Wenu Wenu” Ribbon Music
Czarna owca
Robert Kelly to facet z bogatym CV. Jest reżyserem, producentem, scenarzystą i odtwórcą ponad połowy ról we własnej telenoweli. Próbował poślubić 15-letnią wtedy Aaliyah, nagrał utwór w podzięce dla chirurga, który zoperował jego migdałki, firmował swoją twarzą rejsy po Morzu Karaibskim, a jego największy hit ukazał się na soundtracku do „Kosmicznego meczu”. W całym tym bezdennym morzu absurdu łatwo przeoczyć fakt, że R. Kelly jest w istocie bardzo muzykalnym i uzdolnionym twórcą. „Black Panties”, jego 12. solowy album, to powrót do nowoczesnego r’n’b – a pamiętajmy, że podczas gdy Kelly oddawał się retromaniackim wojażom, na scenę wkroczyli samozwańczy odnowiciele gatunku: Miguel, Frank Ocean czy The Weeknd. W tym zestawieniu weteran reprezentujący Chicago wypada zaskakująco rześko – pod warunkiem że zaakceptuje się absurdalną do przesady konwencję. Na „Black Panties” składają się bowiem zarówno vocoderowe orgie, jak i numery o zdecydowanie bardziej intymnym charakterze, a R. Kelly odhacza kolejne pozycje ze swojej bogatej listy metafor okołoseksualnych. Muzycznie „Black Panties” to jednak rzecz niezaprzeczalnie dobra, prowadzona świetnymi wokalnymi popisami i przyjemnymi podkładami. Poza tym jakoś nie umiem zwalczyć w sobie dziwacznej sympatii do Kelly’ego – mimo wszystkich moralnych brudów, które ma na sumieniu. [Cyryl Rozwadowski]
Los Campesinos! „No Blues” Wichita Recordings
MUZYKA
MUZYKA
Omar Souleyman wydał w swojej karierze pół tysiąca płyt. Lwią część tej kolekcji stanowią jednak bootlegi z weselnych występów wąsatego Syryjczyka. Internetowi szperacze pierwszą styczność z guru muzyki dabke mogli mieć przy okazji kompilacji wydawanych przez kultowe Sublime Frequencies. Prawdziwy przełom w karierze Souleymana nastąpił jednak dwa lata temu, gdy otrzymał on gromkie brawa od Björk, Caribou czy Damona Albarna. Teraz ukazuje się pierwszy oficjalny album enigmatycznego muzyka, jest więc to sporym wydarzeniem. „Wenu Wenu” powstało pod kuratelą ambasadora ambitnej elektroniki, Four Teta, który na szczęście nie zdominował bogatego brzmienia charakterystycznego dla Syryjczyka. Zadbał za to, by pełnoprawny debiut Omara ukazał w pełnej krasie wszystkie elementy składające się na potęgę dabke. Na „Wenu Wenu” mamy więc motywy krzywdząco kojarzone u nas z knajpami z kebabem, doprawione hipnotyzującymi, dynamicznymi klawiszami, morderczym tempem i maniakalnymi okrzykami wodzireja tej imprezy. Życzymy Omarowi jeszcze tysiąca płyt. Możliwie jak najszybciej. [Cyryl Rozwadowski]
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Jedną z nich jest muzyka Los Campesinos! Ci – wbrew temu, co sugeruje nazwa – Walijczycy byli jednymi z ostatnich, którzy załapali się na indierockową modę. Podczas gdy wiele zespołów, które wypłynęły na tej fali, zaczęło podążać w stronę cięższego grania czy elektroniki, Los Campesinos! pozostają wierni rozwrzeszczanemu, naiwnie młodzieżowemu stylowi. Nie rozmieniają się na drobne, mimo że regularnie wydają kolejne płyty – świetnym tego dowodem jest ich piąty w dorobku krążek, „No Blues”. Piosenki o miłości i smutku? Są. Patetyczne chórki? Obecne. Bezczelne hiciory? Odnotowano. Ich największą bronią nadal są bogate aranżacje – sześciu członków zespołu musi w końcu mieć coś do roboty – oraz świetne teksty Garetha Davida, utrzymane w stylu osobistego dziennika, w którym ironiczne komentarze mieszają się z panicznym strachem przed śmiercią i samotnością. Koniec końców, to właśnie Los Campesinos! okazuje się prawdziwie indierockowym zespołem, który mimo umiarkowanego sukcesu nadal konsekwentnie robi swoje, i to naprawdę nieźle. [Krzysztof Kowalczyk]
Król Omar
Indie not dead
Connan Mockasin „Caramel” Phantasy Sound
MUZYKA
Powypadkowe pościelówy
Są płyty, których nie trzeba słuchać, aby poznać ich zawartość – wystarczy spojrzeć na nazwy zamieszczonych na nich piosenek. „Do I Make You Feel Shy?”, „I’m the Man, That Will Find You” czy pięć (!) numerów o tytule „It’s Your Body” – wszystkie sygnalizują, że Connan Mockasin nadal brzmi, jak zjechane kasety waszych rodziców z nastrojowym r’n’b, puszczone na starym magnetofonie. „Caramel” to coś w rodzaju albumu koncepcyjnego, będącego kontynuacją poprzedniego krążka Nowozelandczyka, „Forever Dolphin Love”. „Zaczyna się od odpłynięcia delfina, więc gość, który jest w nim totalnie zakochany, robi się smutny, ale rozpoczyna się nowy album i facet jest znowu szczęśliwy. Potem ma miejsce wyścig samochodowy i wypadek” – powiedział Connan w jednym z wywiadów, ale podejrzewam, że jest jedyną osobą, która rozumie tę historię. Najważniejsze, że jego piosenki nadal mają w sobie miękki, bujający groove i są prawdopodobnie jednymi z najlepszych i najdziwniejszych pościelów, jakie będzie wam dane usłyszeć w tym roku. [Krzysztof Kowalczyk]
Blacksad. Amarillo sc. Juan Díaz Canales, rys. Juanjo Guarnido Egmont
KOMIKS
Gdzie się podział tamten kot?
Blacksad to prywatny detektyw. Taki dość klasyczny, typ z kryminałów noir. Wyróżnia go jednak to, że jest kotem. Świat komiksów o jego przygodach jest w całości zantropomorfizowany. Zabieg ten sprawdził się rewelacyjnie – dał świeży kostium starym historiom. Stworzył dystans i zbudował metaforę (koncepty postaci są znaczące jak nazwiska bohaterów oświeceniowych sztuk). Dwa pierwsze tomy serii były absolutnym mistrzostwem. Juan Díaz Canales (scenariusz) i Juanjo Guarnido (rysunki) genialnie pokazali kwestie rasowe i strawestowali klasyczny noir. Kolejne zeszyty, choć wciąż dobre, nie dorównały jednak poziomem pierwszym dwóm albumom. Piąta część, zatytułowana „Amarillo”, jeszcze bardziej oddala się od wzorcowego początku. Tym razem zmęczony detektyw ma dosyć swojej roboty i planuje zmienić fach. Przypadkowo zostanie jednak wplątany w morderstwo poety. Dalej mamy do czynienia z dobrym komiksem z zajmującym, wielowątkowym scenariuszem i świetnymi, bardzo plastycznymi obrazkami. Mimo to fabuła wydaje się przeładowana wydarzeniami, akcja zbyt często przegadana, a jej zwroty bywają naciągane. W pierwszych komiksach z tej serii Canales nie stawiał na akcję i sensacyjność (choć ich też nie brakowało), ale na budowę intrygi i nastrój. Liczyło się nie tylko to, co opowiadał, ale i jak to robił. Udawało się to w dużej mierze dzięki perfekcyjnym, bardzo efektownym i estetycznym rysunkom Guarnido, który bardzo filmowo prowadził opowieść, zwłaszcza pod względem kadrowania i kompozycji scen. W „Amarillo” jest tego znacznie mniej, rysunki coraz wyraźniej idą w stronę disneyowskich kreskówek (Guarnido pracował zresztą przy animacjach amerykańskiej wytwórni), a nadmierna ekspresywność, zwłaszcza mimiczna, niebezpiecznie zbliża się do groteski. „Blacksad” to ciągle dobry komiks, choć utracił dawną wyjątkowość. [Łukasz Chmielewski]
Boska kolonia Nicolas Presl Lokator
KOMIKS
Człowiek: kolonia zła
Europa doby wczesnego kolonializmu. Bogaty młodzieniec kupuje domowy ołtarzyk przedstawiający ukrzyżowanie, raj i piekło. Panicz ma wizję potępienia, a postacie z ołtarzyka do złudzenia przypominają mu ojca i jego samego... Już sam tytuł zakreśla ramy topiki i interpretacji, nawiązując dość dosłownie do „Boskiej komedii” Dantego. W „Boskiej kolonii” Nicolasa Presla mężczyzna o rzymskim profilu i z laurem na głowie jest przewodnikiem głównego bohatera po piekle. Nie zabiera go jednak tam, gdzie diabły smażą w kotłach ludzi, ale w podróż w czasie. Obaj są świadkami wydarzeń historycznych, od antycznych rzezi, przez krucjaty, po obozy koncentracyjne. Teodycea Presla jest zatem oczywista: nie szatan, nie złe moce, ale ludzie ludziom zgotowali taki los. Prawdziwe piekło jest na ziemi. Presl prowadzi narrację na dwóch przeplatających się i organicznie połączonych płaszczyznach. Drugi wątek traktuje o inicjacji. Młody arystokrata jest bogobojny i pełen ideałów. Nie zna świata, bo dopiero wchodzi w dorosłość, a wychowywał się pod troskliwą opieką bogatych rodziców. Wyprawa do Nowego Świata pozwoli mu odkryć nie tylko inność, odmienność, seksualność i złożoność otaczającej rzeczywistości, ale przede wszystkim samego siebie. To w konfrontacji z innymi ludźmi, obyczajami i moralnością będzie mógł określić się jako człowiek i mężczyzna. Nie trudno się domyślić, że nie obejdzie się bez rzezi dzikusów. Taki jest przecież świat, taki jest człowiek i takie jest piekło. Komiks jest niemy, dzięki czemu przekaz jest skondensowany i bardziej sugestywny. Presl rysuje odrealnioną, karykaturalną kreską, podkreślając tym samym ułomność i wynaturzenie świata. Za wadę trzeba natomiast uznać to, że „Boska kolonia” niespecjalnie wciąga i miejscami jest zbyt oczywista. [Łukasz Chmielewski]
Nils Petter Molvaer & Moritz von Oswald „1/1” EmArcy/Universal Music Polska
Zniewolony. 12 Years a Slave („12 Years a Slave”) reż. Steve McQueen obsada: Chiwetel Ejiofor, Benedict Cumberbatch, Brad Pitt, Michael Fassbender USA/Wielka Brytania 2013, 133 min Monolith Films, 31 stycznia
MUZYKA
Konwenans
Łączenie dęciaków z elektroniką jest mi bliskie z powodów pozadziennikarskich. Z niecierpliwością czekałem więc na wspólny album berlińskiego dubmastera Moritza von Oswalda (jednego z moich faworytów) i norweskiego trębacza Nilsa Pettera Molvaera. Miałem nadzieję, że świetna elektronika, z którą do tej pory Skandynaw nie miał do czynienia, wybudzi go wreszcie ze stagnacji. Żeby tego dokonać, najwyraźniej trzeba jednak czegoś więcej. Skąpane w pogłosach, niskopienne produkcje współzałożyciela takich marek jak Basic Channel czy Rhythm & Sound to niestety idealny podkład dla nudnych dęciaków Nilsa. W ramach szeroko pojętej muzyki dubowej ciekawiej z tym samym instrumentem radzili sobie jamajscy samoucy, a zestawianie północnego chłodu z południową pulsacją von Oswald i jemu podobni przepracowali już ponad dekadę temu. Choć brzmienie tego albumu jest dopracowane do perfekcji, to dźwięk sam w sobie jest tu pusty jak bambusowy kij. Nic nie ma wspólnego z rytualnymi korzeniami gatunku, po którego obrzeżach muzycy się poruszają, i do medytacji pod głośnikiem nie nada się zupełnie. Może za to posłużyć jako ścieżka dźwiękowa pod zasypianie lub miłość tantryczną. Szczególnych wrażeń spodziewać się jednak nie można. [Filip Kalinowski]
FILM
Czarno-białe
Rok 1841. Solomon Northup, wolny czarnoskóry skrzypek ze stanu Nowy Jork, szczęśliwy mąż i ojciec, trafia do niewoli. Zaradni biali wspólnicy nie tylko postanowili nie dzielić się z nim zyskami, lecz także sprzedali go handlarzowi niewolników. Mężczyzna budzi się w więziennej celi, by następnie trafić na amerykańskie Południe, gdzie przez kolejnych 12 lat – przekazywany z rąk do rąk, eksploatowany – będzie się uczył, że nie jest człowiekiem, lecz własnością. Oparty na faktach, długo oczekiwany dramat Steve’a McQueena to kino w słusznej sprawie – po hollywoodzku emocjonujące, ale i zaskakująco konwencjonalne jak na reżysera „Głodu”, jednego z najbardziej odważnych, jątrzących filmów ostatnich lat. Jeszcze raz sięgając po temat upokorzenia i polityki, która oprawcom oczyszcza sumienia, a ofiarom odbiera głos, Brytyjczyk stworzył historyczną czytankę z jasnym przesłaniem. Społeczno-polityczne tło służy tu do opowiedzenia arcyamerykańskiej przypowieści o dobru, które nie ugina się pod świszczącym batem, i złu, które ma demoniczny wymiar i widowiskowy potencjał. Zniewolone ciało może być bite, ale duszy razy nie dotkną – postać Solomona jest więc nużąco jednoznaczna, ilustracyjna i pozbawiona rys. Z brutalną rzeczywistością niewolnictwa oswajają widza poczciwe twarze gwiazdorów – Fassbender uwodzi jako bogobojny sadysta, Cumberbatch zgodnie ze swoim emploi paraduje w surducie, a producent filmu Brad Pitt wygłasza demokratyczne przesłanie w jednej z kilku scen, które sugerują, że mamy do czynienia ze szkolnym wykładem (i aktorem z politycznymi ambicjami). Wszyscy ofiarnie ustawieni w kolejce po Oscara. Nie ma tu miejsca na przewrotność „Django” Tarantino czy niepoprawność wczesnych filmów Spike’a Lee – „Zniewolony” to krytyka społecznej niesprawiedliwości w melodramatycznej konwencji głównego nurtu. [Mariusz Mikliński]
Umarł mi. Notatnik żałoby Inga Iwasiów Czarne
KSIĄŻKA
Umieranie uskrzydla
Nikt mi nigdy nie umarł. Nie znam uczucia porządkowania rzeczy, przypominania sobie ostatniej rozmowy i informowania bliskich o nieszczęśliwym wydarzeniu. Nigdy nie zastanawiałam się, w co ubiorę rodziców do trumny, gdzie ich pochowam i kto zapłaci za stypę. Nikt pewnie o tym nie myśli, ale niektórzy muszą. Zwykle wtedy, kiedy jest już za późno na rozmowę. „Umarł mi. Notatnik żałoby” to lektura bardzo intymna. O śmierci przecież się nie mówi. Udaje, że jej nie ma. Czasem jednak udawanie jest za trudne i wtedy powstają takie książki. Inga Iwasiów o śmierci swojego ojca, o trudnym procesie przeżywania żałoby i próbie zaakceptowania nowej sytuacji pisze w sposób niezwykły. Bez patosu i ckliwej nuty. Pisze tak, jakby każde słowo wychodziło z jej trzewi. Momentami jest więc ciepło, szczególnie wtedy, kiedy wspomina ojca zegarmistrza – pogodnego i wycofanego człowieka pracy; momentami boleśnie, głównie wtedy, gdy trzeba porozmawiać z matką, zdecydować, co zrobić z resztkami zostawionego przez ojca śniadania, komu oddać ubrania, żeby je szanował. Bywa też zabawnie, bo przecież śmierć jest po prostu jednym z elementów życia i ma też swoje jasne strony. „Umarł mi” nie jest lekturą przyjemną, ale dzięki szczerej i skondensowanej formie czyta się ją zaskakująco dobrze. Oczywiście daleko mi do opinii „nie taka śmierć straszna”, bo straszna, ale też potrzebna. W końcu gdyby nie śmierć ojca Iwasiów, nigdy nie powstałaby najpiękniejsza, moim zdaniem, książka o umieraniu. Wszyscy umrzemy. Pytanie, czy wszyscy będziemy potrafili śmierć innych przeżyć świadomie. [Olga Święcicka]
WWE2k14 PC/X360/PS3 2k/Cenega Polska
GRA
Niby bójki
Jestem prostym człowiekiem, któremu niewiele potrzeba do szczęścia. Wystarczy dobra gra komputerowa i pozwolenie od lubej na kilka godzin grania. Mając jedno i drugie, usiadłem sobie w fotelu i włożyłem do mojego Xboxa nową „WWE”. Do poprzednich części robiłem już kilka podejść – gra wydawała mi się świetna i całkowicie niegrywalna jednocześnie. Po pierwsze, nie mogę powiedzieć, że wychowałem się na wrestlingu. Oczywiście obejrzałem jedną czy dwie walki, kiedy były pokazywane na Polsacie. Później, gdy miałem dostęp do internetu, zacząłem trochę bardziej ogarniać różnych Hoganów czy Undertakerów, ale to by było na tyle. Mimo to na myśl o grach komputerowych, w których można rzucać ludźmi po klatce, skakać na nich z drabiny i walić po mordach krzesłem, serce mi przyspieszyło. Niestety, „WWE” nigdy nie spełniła nadziei, jakie w niej pokładałem. Po prostu nie rozumiem tej gry. Znam mniej więcej sterowanie, ale twórcy najwyraźniej uznali, że nie warto nauczyć go w bardziej przystępny sposób. Jest niby rozpisane w menu gry, ale dla kogoś, kto o wrestlingu nie ma pojęcia i nie jest też zbyt dobry w bijatykach, ogarnięcie miliona sposobów na wyrzucenie typa poza ring jest niewykonalne. Dlatego w każdym z trybów, czy to „quick match”, czy „30 years of Wrestlemania” (tutaj gracze mogą powtórzyć wszystkie najważniejsze pojedynki w historii wrestlingu), od razu dostawałem po mordzie i tylko denerwowałem się, że brakuje mi skillsów. Nawet gdy dołączyłem do kilkuosobowych meczów online, tak samo przegrywałem każdą kolejną walkę. Miałem trochę radochy jedynie dzięki temu, że przynajmniej raz na jakiś czas udawało mi się napędzić stracha przeciwnikowi. „WWE2k14” to pewnie świetna gra dla fanów wrestlingu, nie polecam jej jednak niedzielnym graczom. [Kacper Peresada]
Noir sc. Łukasz Bogacz, Wojciech Stefaniec rys. Wojciech Stefaniec Timof Comics
KOMIKS
Kryminalne czarnowidztwo
Autor popularnych kryminałów pracuje nad kolejną powieścią. Jego historie zawsze były misternie skonstruowane, a bohaterowie działali sprawnie i bez wahania. Jednak tym razem to życie pisarza staje się fabułą jego powieści. Jeśli twoje życie okazuje się kłamstwem, musisz działać. Nic się więc nie zmieni: fabuła znów będzie perfekcyjna, a główny bohater zrobi to, co musi... „Noir” Łukasza Bogacza (scenariusz) i Wojciecha Stefańca (rysunki i scenariusz) robi ogromne wrażenie. Zachwycają efektowne ilustracje – czarno-białe grafiki Stefańca, stworzone zarówno ostrą, cienką konturówką, jak i miękką, grubą kreską, są dynamiczne i świetne skadrowane. Trochę ze względu na technikę, trochę z powodu stylu tracą jednak na czytelności. Paradoksalnie okazuje się to atutem, bo potęguje efekt zlewania się kilku planów narracyjnych. Jest więc świat komiksu ze swoją intrygą, jest fabuła powieści, którą pisze główny bohater i która przenika się z jego światem. Jest wreszcie komiks o tym wszystkim – album zatytułowano zresztą tak samo jak pisana w nim powieść, a nazwisko głównego bohatera (Boganiec) powstało z połączenia nazwisk autorów komiksu. Podsuwa to mnóstwo tropów interpretacyjnych. Fabuła się rwie, ale jednocześnie sprawnie układa w spójną całość. Bogacz ma też dar obserwacji, dzięki któremu potrafi odwzorować rzeczywistość i napisać dobre dialogi – tak zwykłe i prawdziwe, że mógłby je wypowiedzieć każdy czytelnik. A to dodatkowo potęguje dramaturgię historii. [Łukasz Chmielewski]
Babcia Gandzia („Paulette”) reż. Jérôme Enrico obsada: Bernadette Lafont, Carmen Maura, Dominique Lavanant Francja 2012, 90 min Aurora Films, 26 grudnia
FILM
Francuskie ciastko z haszem
Choć polski tytuł sugeruje „zwariowaną” komedię młodzieżową, „Babci Gandzi” bliżej do ogłady Francisa Vebera niż luzu Kevina Smitha. I nie ma tu ani humoru, ani kontrowersji znanych z serialu „Trawka” – francuski film to historia z morałem, zbudowana na modnym ostatnio fabularnym patencie: „Życie zaczyna się po siedemdziesiątce”. Zdanie mocno niefortunne, gdyż odtwórczyni tytułowej roli, twarz francuskiej nowej fali Bernadette Lafont zmarła pół roku temu, w wieku 74 lat... W filmie, owszem, ma problemy z sercem, ale generalnie jest rześka i twarda, trzyma się lepiej od paru koleżanek. To ona, samotna wdowa i sfrustrowana ksenofobka, do której smutnego mieszkania na bogatym jedynie etnicznie blokowisku Paryża zagląda komornik, wpada na pomysł dilerki haszem (emerytura nie starcza do pierwszego – 600 euro...). Najpierw znajdzie bossa o wszystko mówiącym imieniu Vito, potem oddanych klientów. A dzięki wskazówce, którą podsunie jej znienawidzony (bo z ciemnoskórego policjanta) wnuczek, rozkręci z kumpelami interes konopno-cukierniczy. Staruszka oczywiście lepiej odnajduje się w kuchni niż na ulicach, zwłaszcza że ma piekarniane doświadczenie. We Francji wiedzą, jak opowiadać o narkotykach i tubylcach „nastej” dzielnicy – pracują nad tym chociażby Mathieu Kassovitz, Gaspar Noé czy Vincent Cassel. Jednak „Babcia Gandzia” – dzieło znane lokalnie po prostu jako „Paulette” – to wypiek głównego nurtu. Miałki w smaku, letni w emocjach. Lekkostrawny – nie przegoni do toalety, lecz też nie wyrośnie z niego żadna refleksja. Ponadto w najlepszym momencie do gry wkracza polityczno-moralna poprawność i okazuje się, że czarne nie może być białe (to wycieczka metaforyczna, nie rasistowska). Jako kino społeczne „Babcia Gandzia” sprawdza się gorzej niż jako komedia, wątków psychologiczno-rodzinnych nawet nie warto wspominać. Choć Jérôme Enrico wyreżyserował historię napisaną przez trio swoich dwudziestoparoletnich studentów, to na „Babcię...” lepiej idź z rodziną, a nie z chłopakiem czy dziewczyną. [Łukasz Figielski]
John Talabot „DJ-Kicks” !K7
Trentemøller „Lost” In My Room
Kari „Wounds and Bruises” Parlophone Music Poland
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
„DJ-Kicks” to dość efemeryczna seria kompilacji: mniej hermetyczna niż produkcje z londyńskiego Fabric, nie tak bardzo sprofilowana jak płyty z szyldem Solid Steel czy Late Night Tales. Jeśli zaś chodzi o cykl wydawniczy, rządzi się znanymi tylko sobie prawami. Po półrocznej ciszy, w listopadzie, !K7 wypuściła aż dwa miksy: Breacha (pod tym pseudonimem nagrywa Ben Westbeech) i Johna Talabota właśnie. Producent z Barcelony, który w ostatnich miesiącach na imprezach przypieczętował sukces swojego albumu „fIN”, w niemieckiej wytwórni rozwija skrzydła. Z jednej strony inkorporuje numery Motor City Drum Ensemble, Madteo czy Andy’ego Stotta, z drugiej – przedstawia nowych podopiecznych własnego labelu Hivern Discs, swoje ostatnie kooperacje (Tempel Rytmik, Talaboman) i nową autorską produkcję. Numer „Without You” to jeden z najlepszych momentów kompilacji zbudowanej na fundamencie techno i deep house’u. John Talabot swobodnie płynie tu na fali balearycznego pulsu, zaskakując gdzieniegdzie afrobeatowymi akcentami, wysokotonowymi syntezatorami czy tropikalną duchotą. Słychać, że zna się na rzeczy. [Michał Karpa]
Na początku była idea. Jak się okazało, skrajnie odmienna od tego, co otrzymujemy na trzecim albumie duńskiego producenta i didżeja. Anders Trentemøller planował – wracając do pomysłu sprawdzonego na debiucie – nagrać materiał w całości instrumentalny. Zamiast tego wydał płytę naszpikowaną śpiewającymi gośćmi, wśród których słychać m.in. Mimi Parker z Low, Jonny’ego Pierce’a z The Drums, Kazu Makino z Blonde Redhead czy Sune Rose Wagner z The Raveonettes. Wokalne bogactwo idzie w parze z wielością tropów podrzucanych w kolejnych numerach. Na „Lost” synth pop spotyka się z kraut rockiem, nowa fala wpada w chiptune’owe objęcia, electro ściele podkład psychodelii, a całość przenika skandynawski chłód podbity charakterystycznymi dla Duńczyka przestrzennymi samplami techno. Ta różnorodność sprawia, że słuchasz chciałby sięgnąć po coś bardziej... spójnego. Choćby wspomnianą debiutancką płytę Trentemøllera „The Last Resort”. Chociaż od jej wydania minęło siedem lat, nadal do niej wracam. Nie wiem, czy to samo będę mógł powiedzieć kiedyś o „Lost”. [Michał Karpa]
„Daddy Says I’m Special”, debiutancki album pochodzącej ze Świnoujścia artystki, był niezwykle udanym pomostem między światami niezależnego popu i muzyki elektronicznej. Dwa lata później Kari powraca z drugą płytą i powiedzmy to od razu – równie udaną. Zaskoczeń tu nie ma. Porównania do Feist, Lykke Li czy Elizabeth Fraser znowu są na miejscu. Kogo wcześniej zauroczył aksamitny głos Kari, ten od razu poczuje się jak w domu. Delikatne, rozmarzone kompozycje wypełniają minimalistyczne elektroniczne podkłady (za produkcję odpowiada Brytyjczyk Jon Headley – lider zespołu Modo Stare). Gdyby krążek trwał jakieś 20 minut dłużej, byłby pewnie nużący, jednak w ciągu 40 minut ani na moment nie mamy ochoty zrobić sobie przerwy. To niezwykle równy album, trudno wskazać numer, który wyraźnie odstawałby (w którąkolwiek stronę) od reszty. Tak przynajmniej sądziłem do momentu, gdy dotarłem do ostatniej piosenki. „Eliah” to oniryczne cudeńko, budzące skojarzenia z Lisą Gerrard i soundtrackiem do „Gladiatora”. Momentalnie stało się moim ulubionym fragmentem całości. [Mateusz Adamski]
Koniec początkiem
Pogubione piosenki
Córeczka tatusia
Szamo Krzysztof Stanowski Wydawnictwo Buchmann
KSIĄŻKA
Piłką w ryj
Dziesięć lat temu mój znajomy, zjeżdżając schodami ruchomymi w jakimś dużym centrum handlowym, zobaczył jadącego w drugą stronę Grzegorza Szamotulskiego. Bez zastanowienia zaczął do niego machać i krzyczeć: „SZAMO! SZAMO!”. Szamotulski spojrzał na niego i odkrzyknął: „Dla ciebie, kurwa, pan Szamo”. Można by to uznać za niezbyt miłe, ale pan Szamo po prostu taki jest, a potwierdzenie tego znajdziecie w książce, którą „napisał” wraz z Krzysztofem Stanowskim. „Auto”-biografia Szamotulskiego to zbiór kilkudziesięciu historii i anegdot, w których przekleństwa ścielą się gęsto, po Smudzie jedzie się ostro, Kubicki wychodzi na chama, a Adam Ledwoń okazuje się postacią żywcem niemalże wziętą z filmów Guya Ritchiego. „Szamo” to lektura lekka, wywołująca nagłe wybuchy śmiechu, za które jest ci potem głupio przed współpasażerami w autobusie. Choć trzeba też przyznać, że historie, które opowiada Szamo, są również dołujące. Szamotulski jest tym typem człowieka, który nie żałuje niczego z przeszłości. Dla mnie osobiście duża część tych historii ma o wiele większy ciężar gatunkowy, niż może się wydawać. Łatwość, z jaką Szamotulski opowiada o pieniądzach w piłce, szokuje (zwłaszcza historie o korupcyjnym życiu Wójcika), podobnie jak historia straconej szansy grania w takich klubach, jak Inter (sic!!!) czy Glasgow Rangers. „Szamo” to książka przezabawna, pozycja obowiązkowa dla każdego fana sportu, nie tylko futbolu. Równocześnie jest to zapis kariery nie w pełni udanej. Jeszcze nigdy nie było mi tak przykro się śmiać. [Kacper Peresada] 13-10-0478 PRESTIGIO prasa Aktivist 102i5x134+5.indd 1
12/9/13 12:55 PM
miejskie poruszenie
Poczuj pełną swobodę ruchu w nowej linii lifestylowych ubrań, dostępnych w salonach sieci sizeer.com
grudzień/styczeń
Technobóg
must be / must see
MIASTA NOCĄ Ach, ten okres świąteczny. Nic się nie dzieje, tylko bigos jest do jedzenia, książki są do czytania, filmy do obejrzenia, a imprezowo raczej odpoczywamy. Po sylwestrowych szaleństwach promotorzy i artyści przez jakieś dwa tygodnie jeszcze się nie budzą, dlatego energię zaoszczędzoną podczas świąt będziecie mogli wykorzystać dopiero w drugiej połowie stycznia. Będzie okazja poszaleć na techno w INQ, będzie sporo rocka w Warszawie i ten zespół od Robin Hooda ponownie zwiedzi Polskę. Typy, które podebrały nazwę Gorillaz, znów zawiodą tych, którzy nie doczytali opisu na plakacie. Nowe Horyzonty będą jeździć po naszym kraju, aby każdy mógł poprawić swoją wiedzę o kinie. A w międzyczasie i tak wszyscy będą myśleli o lutym, bo gdzieś tam na horyzoncie uśmiecha się Moderat, Backstreet Boys i urodziny redaktora prowadzącego, który pisze te słowa i chciałby dostać PS4. Poleca redakcja
Gdy w 1995 r. Arno Kammermeier i Walter Merziger wydali swoją pierwszą EP-kę, na pewno nie spodziewali się, że prawie 20 lat później będą jednymi z najważniejszych artystów elektronicznych XXI wieku. Zaczynali, tworząc synth pop, potem przyszedł czas na trance i techno. Ich muzyczne poszukiwania zaowocowały założeniem wytwórni Get Physical, która w swojej historii wydawała płyty takich muzyków jak Junior Boys, Damian Lazarus czy Trentemøller. W tym roku święta przyjdą trzy dni wcześniej. [kp]
Kacper (kp)
Filip (fika)
Alek (alek)
Mateusz (matad) Julia (jul)
21.12
hade
Booka S
Warszawa Wynajęcia Do 1500 m² 18/20 0 PLN ul. Solec ęp: 30-4 .00 • wst start: 22
Rafał (rar)
Kuba (włodek)
Cyryl (croz)
01.02
Michał (mk)
Warszawa Basen ul. Marii Kon start: 22.0 opnickiej 6 0
High Con
trast
kontrasty Drumy, bassy, dlaczego informacja o występie High Contrast trafiła do Must Iza (is)
Możecie się zastanawiać, See. Przecież on bywa w Polsce co sześć miesięcy i przestał już być tak wyjątkowy jak kiedyś. Trochę nie ta forma, kawałki nie te, sety też nie, niby ciągle ten sam legendarny producent, a mimo wszystko już trochę starszy. W sumie właśnie dlatego wrzucamy go do tego działu – im więcej osób go zobaczy, tym mniejszy sens, aby tutaj wracał. A im mniej bookingów, tym więcej czasu na produkowanie nowych kawałków, im więcej dobrych nowych kawałków, tym większe szanse na booking i wtedy znów High Contrast będzie w Must See – tak po prostu. [kp]
styczniowy soundtrack
Co miesiąc przygotowujemy na naszym spotify’owym profilu ścieżkę dźwiękową do nadchodzących tygodni. Znajdziecie na niej wybrane przez naszych redaktorów numery związane z aktualnymi wydarzeniami – koncertami, imprezami, premierami płytowymi i filmowymi. Coś nowego, coś starego, coś czarnego. Każdy pretekst dobry, żeby posłuchać czegoś ciekawego. Słuchajcie więc!
grudzień/styczeń
od 11.12
Galeria Warszawa Sztuki Muzeum Narodowe w Warszawie Al. Jerozolimskie 3 Średniowiecznej
patronaty
do 02.02 Warszawa CSW – Zamek Ujazdowski ul. Jazdów 2
Kolekcja. Fragment
21.12
Tony Touch
Kraków Lioness Club Sukiennice start: 21.00 • wstęp:
WYSTAWA
Obywatelski obowiązek Adoracja dzieciątka, kwatera poliptyku ze Strzegomia
WYSTAWA
Starocie w nowych szatach
Od 11 grudnia Galeria Sztuki Średniowiecznej MNW ma nowe oblicze. Jeśli z rozrzewnieniem wspominacie wycieczki ze szkoły, podczas których mogliście doceniać sztukę sprzed setek lat, to teraz macie okazję docenić ją ponownie w trochę innej formie. Za zmianę wyglądu przestrzeni wystawienniczej odpowiada pracownia architektoniczna WWAA (odpowiedzialna wcześniej m.in. za Pawilon Polski na Expo w Szanghaju). Poza tym wszystko to samo, ale w nowej aranżacji. Wchodzicie – po lewej Jezus, po prawej Matka Boska. Z tyłu sprzęty liturgiczne, trochę ołtarzyków, drewniane rzeźby stojące wszędzie, madonny, filary, belki i rzemiosło artystyczne. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Średniowiecze trochę trwało, więc największa wystawa sztuki z tego okresu w Polsce zachwyca ogromem eksponatów. [dup]
27.12
Na tę wystawę trzeba przyjść! Dlaczego? Nie dla wyjątkowej kolekcji CSW, która od roku nie eksponowała nowości. Powodem nie jest też prezentacja fotografii, jak dotąd nieco niedocenianej przez włodarzy galerii. Wystawy „Kolekcja. Fragment” mogłoby nie być, ale wystarczył tłum krzyczący pod Zamkiem Ujazdowskim: „skandal”, „hańba”, „Boga obrażajo”, by dyrekcja ugięła się pod presją ataków nieprzychylnej publiki i nie przedłużyła wystawy „British British Polish Polish”. Naprędce zorganizowano więc ekspozycję zastępczą, którą niestety zapomniano otworzyć. Artyści i aktywiści pozostawieni sami sobie skrzyknęli się i sami zorganizowali wernisaż. Jeśli i wam bardziej zależy na artystach i sztuce niż na dziwacznych decyzjach instytucji, to zobaczcie Konrada Pustołę, Mirosława Bałkę i Michała Szlagę w CSW. [alek]
Terekke
Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00
IMPREZA
Dotyk Midasa
Tony Touch jest legendą. Przez wielu uznawany za króla mixtape’ów, współpracował z największymi gwiazdami hiphopowego światka, m.in. z Krs-One, Eminemem, Big L czy Wu Tang Clanem. Jeden z jego mixtape’ów sprzedał się w nakładzie 400 tys. egzemplarzy – i to w 2000 roku, gdy nie mogłeś po prostu wrzucić nagrania na www.datpiff.com i czekać, aż staniesz się nowym A$AP Rockym. Tony Dotyk będzie promował w Polsce swoją serię mixtape’ów, „The Piece Maker”. Prawdziwy hip-hop nigdy nie umiera – czasami o tym zapominamy, ale Tony nam przypomni. [kp]
27.12
Kryptic Minds
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00
IMPREZA
IMPREZA
Kościół katolicki docenia dobre brzmienia bardziej, niż nam się wydawało. Organizatorzy z Vatican Vibes po raz trzeci zaprosili do naszego kraju artystę co najmniej interesującego. Terekke, przedstawiciel wytwórni L.I.E.S., lubi mieszać. Muzykę nagrywa na magnetofonie, a w jego trackach słychać charakterystyczne syczenie taśmy. Mimo że wydał tylko dwie EP-ki, Terekke jest doceniany w całej Europie. Ba, jego EP-ka „YYYYYYYYYY” (tak... dziesięć razy Y) została uznana za najlepsze wydawnictwo w rankingu serwisu Little White Earbuds. Okres między świętami a sylwestrem nie obrodził wydarzeniami wartymi uwagi, dlatego jestem pewien, że spotkamy się w Kulturalnej. [kp]
Bas, bas, bas, bas i jeszcze raz bas, czyli to, co najważniejsze, w świecie Kryptic Minds – duetu, który kładł podwaliny pod prawdziwie mroczny dubstep. Dwaj niebojący się eksperymentów producenci po raz kolejny pojawią się w Polsce. Ich ciężkie brzmienie niezmiennie nadwyręża pracę organów wewnętrznych idealną dawką niskich tonów. Mimo że ostatnimi czasy nagrywają głównie techno, ich podstawowym środkiem wyrazu jest 140 bpmowe szaleństwo. To obowiązkowe wydarzenie dla tych, którzy tęsknią za złotymi czasami dubstepu. Załóżcie kaptury na głowy, stańcie jak najbliżej soundsystemu, pochylcie głowy i kiwajcie się, jakbyście mieli chorobę sierocą. Świętujcie drugie urodziny Syndrome of Disorder z pomp(k)ą. [kp]
Kłamstwa Watykanu
Rozszyfrowane brzmienie
Bilety dostępne: 06-26. 11
22. Ars Katowice kasa klubu stodoła, ul. batorego Cameralis 10
www.arscameralisfestiwal.pl
kup bilet na 7. Sputnik nad 07-17.11 www.stodola.pl Polską
Warszawa www.sputnikfestiwal.pl
Clannad kadr z filmu „Deliverence” Orchestra of Spheres
28, 29, 30, 31 stycznia zabrze/poznań/warszawa
FESTIWAL
Sztuka, panie, kameralna
KNŻ 7 LUTEGO
Jeżeli widzisz, że festiwal ma już 22. edycję, to wiesz, że coś się dzieje – i to dzieje się dobrze. Muzyka, poezja, literatura, teatr i film zagoszczą na Śląsku niemal na cały miesiąc. Patent polega na tym, by wychwytywać najnowsze zjawiska artystyczne, które są mocno zakorzenione w tradycji. Nie zabraknie więc koncertów muzyki poważnej, współczesnych brzmień rozrywkowych, filmów, wystaw czy spektakli. Zaproszono m.in. Kwartet Śląski, który w jednym z katowickich kościołów zagra koncert złożony z utworów Henryka Mikołaja Góreckiego oraz Arvo Pärta. Tego samego dnia drugi biegun muzyczny reprezentować będą brzmienia soulowe i r’n’b – w Hipnozie wystąpi bowiem Bilal. Nie sposób wymienić wszystkich atrakcji, wziąć we wszystkich udział też nie będzie łatwo, gdyż wydarzenia są rozrzucone po różnych miastach: Bielsku-Białej, Katowicach, Sosnowcu. [amz]
65daysofstatic
Wrocław Firlej ul. Grabiszyńska 56 start: 19.00 • wstęp: 59-69 PLN
Wschód powraca
To już siedem lat i aż 40 miast – wynik godny mocarstwa, które festiwal reprezentuje. Rosyjskie filmy najpierw będziemy oglądać w Warszawie, następnie skromniejsze repliki odbędą się w kilkudziesięciu miastach Polski. Festiwal to przede wszystkim konkurs najnowszych produkcji, które miały premierę w ciągu ostatniego roku. Ponadto organizatorzy przygotowali trzy retrospektywy – każda poświęcona legendzie rosyjskiego kina. Będziemy więc mogli zobaczyć filmy Alesieja Bałabanowa (twórcy „Dziwadeł i ludzi”), Aleksieja Germana (autora „Próby wierności”) i Piotra Todorowskiego (reżyser przeniósł na ekran m.in. powieść Władimira Kunina „Dewizówka”). Wszyscy trzej zmarli w tym roku. W programie są też najlepsze tytuły z poprzednich edycji, filmy z motywami żydowskimi, a także miniprzegląd produkcji z Litwy, Łotwy i Estonii. Uvidimsya. [mm]
MARIA PESZEK 14 LUTEGO
Messer Chups
05.10
FESTIWAL
05.10
Cristian Vogel
Zielona Góra piekarnia cichej kobiety ul. Fabryczna 13 start: 21.00 • wstęp: 15-20 PLN
05.10
Adam Port
Kraków Prozak 2.0 pl. Dominikański 6 start: 22.00
BRACIA FIGO21,FAGOT 22 LUTEGO
JOHN MAYALL 18 LUTEGO TRASA
Mrok, futbol, gołębie
Polacy kochają post rocka prawie tak samo jak futbol. Jednak w przeciwieństwie do sytuacji na boiskach w naszych klubach mogą regularnie obcować z najlepszymi. 65daysofstatic dorobili się u nas statusu kultowej grupy po dwóch koncertach, podczas których supportowali The Cure. Konfrontacja z legendą wydawała się z góry skazana na porażkę, jednak Brytyjczycy bezproblemowo ugrali remis z ekipą Smitha. Potem nastąpiły lata pielgrzymek polskich fanów na berlińskie koncerty zespołu. Na szczęście wyspiarscy eksperymentatorzy zorientowali się, że polska ziemia wydaje żyzne owoce, jeśli tylko dostarczy się jej odrobinę mrocznych dźwięków. A poza tym we Wrocławiu i Warszawie gołębi i deszczu mamy pod dostatkiem! [mk] Pozostałe koncerty: • 06.10 · Warszawa · Basen · ul. Marii Konopnickiej 6 · start: 19.00 · wstęp: 59-69 PLN
FIVE FINGER Na dobry początek DEATH PUNCH 12 MARCA IMPREZA
IMPREZA
Cztery na 20
SKUNK ANANSIE 5, 6, 7, 8 MARCA Warszawa/Zabrze/Łódź/Poznań
Cristian Vogel powraca do Polski – tym razem zagra swój wyjątkowy set „20 years of...”. W trakcie występu będziecie mogli usłyszeć zarówno jego najbardziej znane tracki, jak i zakurzone winyle, których młody Cristian słuchał, gdy jeszcze nie myślał o produkcji. Dwugodzinna podróż po jego twórczości to wystarczający powód, aby wsiąść w pociąg i ruszyć do Zielonej Góry. Legendy techno nie grają na co dzień w Lubuskiem. [kp]
Jeśli jeszcze nie wiecie, to spieszymy poinformować, że tegoroczna jesień będzie należeć do krakowskiego Prozaka. Po ogłoszeniu planów klubu na najbliższe miesiące większość słuchaczy muzyki elektronicznej nie mogła wyjść z podziwu. Na dobry początek sezonu pojawi się Adam Port. Ten młody niemiecki twórca inspiruje się nawet takimi gatunkami, jak dancehall, rap czy psychodelic rock. Dlatego chociaż jego sety to raj dla każdego fana 4/4, to gdy wsłuchacie się w świetne, przemyślane miksy Porta, będziecie tańczyć do rana. [kp]
grudzień/styczeń Sylwester
31.12
Dla niektórych sylwester to najważniejsza impreza roku. Dla innych to po prostu kolejna impreza, po której nie trzeba iść do pracy, ale pijaństwo jest jeszcze bardziej usprawiedliwione niż podczas zwykłego piątku. Największy jednak problem z sylwestrem to ogrom możliwości, z których trzeba coś wybrać – każdy klub i każda miejscówka robią swojego sylwestra. Zdecydowaliśmy się trochę wam pomóc w wyborze. Może znajdziecie coś dla siebie. Katowice INQ ul. Dworcowa 2 start: 21.00 • wstęp: 50-65 PLN
Kraków Prozak 2.0 pl. Dominikański 6 start: 22.00 • wstęp: 50-150 PLN
Warszawa Brzozowa 37 ul. Brzozowa 37 start: 22.00 • wstęp: 35 PLN
Inne imieniny Techno na koniec, techno na początek
INQ to jedno z naszych ulubionych miejsc w Polsce. Świetne nagłośnienie, przemyślane bookingi, fajna przestrzeń. W sylwestra twórcy Inqbatora jeszcze raz potwierdzą renomę swojego klubu, bookując dużo, fajnie i ciekawie. Na trzech scenach pojawią się producenci z całej Polski, wśród których znajdą się tacy muzycy jak Piotr Bejnar. Kuba Sojka czy Phil Jensky. Gdyby Katowice wyglądały tak jak tamtejsza scena klubowa, to chcielibyśmy tam mieszkać. [dup]
Klasyka
Zwycięzcy tegorocznych Nocnych Marek w kategorii Najlepsze Miejsce będą świętować klasycznie. Na dwóch scenach pojawią się rezydenci klubu, którzy pokażą, dlaczego nowa wersja Prozaka jest doceniana w całej Polsce. Będzie house, będzie głęboki house, house zmieszany z techno i techno, którego nie warto mieszać z niczym innym. Krakusy – zapraszamy. [kp]
Doceniamy fakt, że Brzozowa podjęła decyzję, by nie obchodzić sylwestra, Zamiast tego skupi się na biednych osobach, o których imieninach nikt nigdy nie pamięta. Tworzysławy i Mariusze na pewno docenią te starania, a fani dobrej elektroniki też nie będą płakać. W końcu na Starym Mieście zagrają organizatorzy Music of the Future – Mustnotsleep. Będzie też Marcin Krupa, który przygotował dla nas podcast numer pięć, i dwoje przedstawicieli kolektywu Move Move, których podsumowania ostatniego roku znajdziecie na naszej stronie. Stawkę uzupełnią Mać Le, który zagra dobre techno, i Michał Szutkowski. [dup]
Warszawa Komuna//Warszawa ul. Lubelska 30/32 start: 21.37 • wstęp: 40 PLN
Warszawa kino Muranów ul. Gen. Andersa 5 start: 21.00 • wstęp: 190 PLN
Antysylwester
kadr z filmu „Tylko kochankowie przeżyją”
Sylwester…. co jeden, to gorszy. Tańce za ręce, obciachowe fajerwerki, a na scenie studniówkowy zespół. Zawsze możecie zostać w domu i upijać się ruskim szampanem, słuchać sucharów z „Kabaretowej Nocy” albo siedzieć w towarzystwie samotnego „Kevina w Nowym Jorku”. Szukając azylu przed noworocznym obciachem, rozważcie również opcję „Antysylwestra” (nie sprawdzajcie w Google, bo wyskoczy lista imprez w klasztorze Benedyktynów). Komuna//Warszawa nienawidzi tej nocy i aby o niej zapomnieć, organizuje alternatywną imprezę. W programie: sensacyjny trailer spektaklu Komuny// Warszawa „Terry Pratchett – nauki społeczne” i najlepsza muzyka antysylwestrowa, którą zapewni DJ Tom-Szmutasz-Bart. O nic nieznaczącej północy rozpocznie się Ramones-set, który może potrwa nawet do rana. Obowiązuje zakaz składania życzeń, sypania konfetti, można za to przynieść swoje jedzenie i wódkę. Najlepszy sposób na nieprzywitanie Nowego Roku. [is]
Kinowo
Jeszcze nigdy nie byłem na sylwestrze, który spełniłby moje oczekiwania, chociaż raz było całkiem blisko. Moja mama kupiła mi i bratu szampana za 300 złotych (który smakował tylko trochę lepiej od win musujących), a my wypożyczyliśmy sobie „Rzekę tajemnic”. Oglądanie filmów nigdy się nikomu nie nudzi, zwłaszcza jeśli selekcja całonocnych maratonów jest przemyślana, a w przerwie między seansami można trochę zjeść i się napić. W Muranowie czekają na was trzy filmy: „Smak curry” (pierwszy, jeszcze przed ciepłymi przekąskami), „Tylko kochankowie przeżyją” (czyli nowy Jim Jarmusch z tytułem brzmiącym jak postanowienie noworoczne) i „Wielki Liberace” (z Mattem Damonem grającym 16-latka). A jeśli filmy będą nudzić, zawsze możecie potańczyć, bo didżej też będzie. [kp]
„Cztery łapy psa”
od 03.01 Warszawa V9 ul. Hoża 9
Warszawa TR Warszawa ul. Marszałkowska 8 start: 20.00 • wstęp wolny
Warszawska Orkiestra Rozrywkowa gra „Song Reader” Becka
KOCERT
Andrzej Wróblewski „ Bohomaz”
Zagraj to jeszcze raz, inaczej
WYSTAWA
Pies bez kulawej nogi
Pies ma cztery łapy, choć uliczni wandale polemizowaliby, twierdząc, że i na dwóch potrafi sprawnie biegać. Cztery łapy ma też street-art, przynajmniej zdaniem fundacji Vlepvnet, która przygotowała wystawę „Cztery łapy psa” w czterech odsłonach (szablony, papiery, syntetyki i postvandalizm). Rozpocznie się od klasyki, papieru i szablonu, czyli podstaw działalności Vlepvnetu, a skończy na różnych streetartowych wariacjach, dzięki którym można śmiało powiedzieć, że „jeszcze sztuka ulicy… póki Vlepvnet żyje”. A jak mu się żyje? Sprawdzajcie na wernisażach na Hożej. 13 grudnia (szablony), 3 stycznia (papiery), 10 stycznia (syntetyki) i 17 stycznia (postvandalizm). Będzie Zbiok, Goro, Pikaso, no wszyscy będą. [alek]
09.01
06.01
VNV Nation
Warszawa Progresja ul. Kaliskiego 15a start: 19.00 • wstęp: 115 PLN
09.01
Warszawska Orkiestra Rozrywkowa im. Igora Krenza wbrew pozorom nie gra Rubika. Nie gra nawet piosenek z Listy Przebojów Trójki. Zadebiutowali w 2011 r. na festiwalu Malta w Poznaniu godzinnym koncertem, na który złożyły się nowe utwory Marcina Maseckiego. Wyszło z tego coś pomiędzy muzyką amerykańskich big bandów a estetyką trzecioligowych orkiestr strażackich. Założeniem WOR jest ciągła metamorfoza – zmieniają się składy, muzycy często poznają się dopiero przed występem, w projekcie biorą udział artyści w różnym wieku, z różnym wykształceniem i podejściem. Aktualnie przeistoczyli się w „koktajlowo-finezyjny skład o rotującej grupie wokalistów” związanych z wytwórnią Lado ABC. Na warsztat wzięli dziesięć utworów z konceptualnego albumu Becka „Song Reader” i pewni sami są ciekawi, co z tego wyjdzie. W nowej odsłonie wystąpią w TR Warszawa i w ten sposób rozpoczną świętowanie 10-lecia Lado ABC. [is]
Molly Nilsson
Wrocław Firlej ul. Grabiszyńska 56 start: 20.00 • wstęp: 20-25 PLN
10.01
Gorillaz Soundsystem
Sopot Sfinks 700 al. Mamuszki 1 start: 22.00:
TRASA KONCERT
Koncert
Lata 90. w muzyce dla ponuraków upłynęły pod znakiem metalowych wampirów i wampirzyc naznaczonych piętnem Tiamat i My Dying Bride bądź nieślubnych dzieci Martina L. Gore’a i twórców niemieckiego techno. Od tamtej pory EBM ma w Polsce pokaźną grupę fanów, a angielsko-irlandzki duet VNV Nation to w zasadzie okręt flagowy gatunku. „Victory Not Vengeance” – głoszą Ronan Harris i Marc Jackson, namawiając w uduchowionych tekstach do samodoskonalenia. Czy sami są coraz lepsi, już wkrótce będziemy mogli ocenić na żywo – VNV Nation przyjeżdżają bowiem promować swój świeżo wydany, dziewiąty album zatytułowany „Transnational”. [rar]
Pochodząca ze Szwecji Molly Nilsson zdobyła serca polskiej publiczności. Jej zakorzenione w synthpopowej tradycji lat 80., pełne chłodnej melancholii, oszczędne aranżacyjnie piosenki przeszywają dojmującym uczuciem rezygnacji. Molly tworzy postapokaliptyczne ballady oparte na brzmieniu syntezatorów Casio. Wizyta Szwedki, od wielu lat mieszkającej w Berlinie, powinna trafić do waszych kalendarzyków jako coś, co trzeba zobaczyć. [dup]
Plastikowe strachy
CZARNY LÓD
Małpi biznes
Nie, to nie jest prawdziwe Gorillaz. Pod enigmatyczną nazwą projektu ukrywa się Remi Kabaka, „przyjaciel” zespołu podkładający głos pod fikcyjnego perkusistę grupy – Russela Hobbsa. Żeby było śmieszniej, londyńczyk nie tylko podszywa się pod animowaną trupę Damona Albarna, ale też pod własnego ojca – perkusistę, który współpracował m.in. z Rolling Stones czy Paulem McCartneyem. Co więcej, notka prasowa opisuje Remiego jako człowieka renesansu, przypisując mu współpracę z Banksym oraz występ w Tate Modern. Przypuszczamy, że zaostrzyliśmy wam apetyt, więc jeśli chcecie pójść pobawić się do puszczanych z płyt piosenek Gorillaz i urywków teledysków, nazwanych na potrzeby projektu wizualizacjami, to serdecznie zapraszamy. [dup] Pozostałe koncerty: • 11.01 · Katowice · Mega Club · ul. Żelazna 15 · start: 21.00 · wstęp: 35 PLN • 17.01 · Poznań · SQ Klub · ul. Półwiejska 42 · start: 22.00 · wstęp: 29 PLN • 18.01 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 22.00 · wstęp: 29 PLN
grudzień/styczeń
10-16.01
T-Mobile Nowe Horyzonty Tournée
WARSZAWA KINO MURANÓW ul. Gen. Andersa
Do wrocławskich Nowych Horyzontów przylgnęła etykieta festiwalu filmów trudnych: od długich ujęć kawałka drewna, przez wszelkie gwałty (na bohaterach, widzach i klasycznym kinie), po bardzo długie ujęcia nieba. Że nie jest tak hermetycznie, przekonują tytuły wybrane do objazdowej odsłony festiwalu, która w styczniu po raz kolejny rusza w Polskę. W programie m.in. psychiatryk, dragi w dżungli i seks z leśnym zombie. Pozostałe miasta i terminy: www.nowehoryzonty.pl. Spośród siedmiu filmów opisujemy cztery najciekawsze:
„Camille Claudel 1915”, reż. Bruno Dumont Czołowy brutalista kina sięgnął po pozornie najmniej filmowy epizod z życia francuskiej rzeźbiarki. Zamiast za krzykliwe kulisy paryskiej bohemy zajrzał do ponurych wnętrz szpitala psychiatrycznego. W swoim kolejnym enigmatycznym dziele Dumont tym razem rezygnuje z poetyki szoku. W surowych ujęciach przygląda się upośledzonym osobom, znajdując w ich twarzach nie tylko chorobę, prześwietla inność, w której geniusz spotyka się z ułomnością. Odgrywająca tytułową rolę Juliette Binoche, odarta z gwiazdorstwa, oscyluje między milczeniem w samotności, poczuciem wyższości a szaleństwem narzuconym jej przez wyznaczające normy społeczeństwo.
11.01 Sopot Sfinks700 al. Mamuszki 1 start: 22.00
„Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków”, reż. Aleksiej Fedorczenko Rosyjski reżyser zadebiutował „Pierwszymi na Księżycu”, jednym z najfajniejszych mockumentów, jakie widziałem, w którym opowiadał o podboju kosmosu przez radzieckich pionierów. Później Fedorczenko zszedł na ziemię, ale nie stracił fantazji, stając się kronikarzem wymierających grup etnicznych. „Niebiańskie żony...”, laureat nowohoryzontowego konkursu, to 17 nowelek, w których przemoc przeplata się z czułością, a erotyka z grozą. Leśny demon tęskni za seksem, dziewczyna kocha się z wiatrem, a zombie mści się za odrzucenie uczucia. Żywiołowy film ma w sobie poezję arcydzieł Paradżanowa i humor Felliniego.
Zion Train Soundsystem
IMPREZA
Bum, klap, ganja
Coroczna dubowa orgia z pociągiem wprost z Syjonu ogłoszona. Pionierzy future dubu są w Polsce kochani i biorąc pod uwagę to, jak często do nas wpadają, nas też chyba trochę lubią. Ich albumy „Natural Wonders of the World in Dub” czy „Siren” stały się kamieniami milowym gatunku. W naszym kraju Zion Train udowodnili, że mają duży potencjał zarówno koncertowy, jak i didżejski. Bez dwóch zdań, jeśli macie ochotę, by bas zmiażdżył wam żebra, to wpadajcie do Sfinksa. [kp]
11.01
„Nieznajomy nad jeziorem”, reż. Alain Guiraudie Tak mogłyby wyglądać „Płynące wieżowce”, gdyby Tomasz Wasilewski chciał zrobić film gejowski, a nie – jak z sobie znanych powodów deklaruje – o „uniwersalnych uczuciach”. Plaża dla nudystów staje się w „Nieznajomym...” scenerią historii rodem z kryminału. Trzęsące się zarośla, w których gęsto od ptaszków, dyskretne ustawki i morderstwo, które obniża poziom testosteronu wśród bywalców. Jednego z nich ciągnie jednak do wąsatego amanta – głównego podejrzanego. Guiraudie jest mistrzem żonglerki gatunkowymi konwencjami – obraz małomiasteczkowej społeczności, humor i wąsy składają się na jeden z najbardziej oryginalnych tytułów zeszłego roku, mariaż filmu obyczajowego z pastiszem kina noir.
Telephones
Warszawa Brzozowa 37 ul. Brzozowa 37 start: 22.00
„Goltzius and the Pelican Company”, reż. Peter Greenaway Autor „Zet i dwa zera” ostatnio stwierdził, że nie chce już stawać za kamerą. Czuć to w jego ostatnim filmie – historia XVI-wiecznego malarza i rytownika Hendrika Goltziusa nie ma nic wspólnego z kinem kostiumowym. Wizyta artysty u holenderskiego margrabiego jest dla Greenawaya pretekstem do zabawy jego ulubionymi motywami i filmowymi technikami. W nakręconym cyfrową kamerą nieprzyzwoitym wykładzie z historii sztuki roi się od erudycyjnych analiz, sterczących penisów, świńskich żartów i oryginalnych myśli. Choć tym razem zainteresowania najważniejszego heretyka współczesnego kina skupiają się głównie wokół krocza, to można mu pozazdrościć szerokich Tekst: Mariusz Mikliński horyzontów.
14.01
Agnes Obel
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 85-95 PLN
IMPREZA
KONCERT
Telephones to berlińczyk pochodzący z Norwegii. Jak na mieszkańca Berlina przystało, w jego muzyce, choć nie ma wiele wspólnego z techno, na pierwszy plan wysuwa się metrum 4/4. Mieszając tropikalne italo disco, bawiąc się house΄em i dodając do tego odrobinę berlińskiego brzmienia – Telephones tworzy muzykę niepowtarzalną. W stolicy wystąpi kilka dni po premierze najnowszego winyla „The Very Polish Cut Outs”, na którym znalazł się jego edit. Jeśli chcecie po prostu potańczyć, musicie tam być. [dup]
Zima domaga się takich artystów jak Agnes Obel. Ciepłych jak kubek grzanego wina, miękkich jak koc, przygnębiających jak styczniowy widok za oknem. Pochodząca z Kopenhagi, ale mieszkająca w Berlinie wokalistka i pianistka rozbiera słowo „melancholia” na czynniki pierwsze. Poruszające, zwiewne kompozycje Dunki zachwyciły publiczność, która ciepło (a jakże!) przyjęła nie tylko jej wydany przed trzema laty debiut „Philharmonics”, ale również najnowszy krążek „Aventine”. Chodźcie zagrzać się do Palladium. [rar]
Dwie Lady Gagi
Wrażliwe struny
13.11
Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 • wstęp: 30-40 PLN
Zebra Katz
13.11
Stodoła ul. Stefana Batorego 10 start: 20.00 • wstęp: 99 PLN
Biffy Clyro
14-17.11
Jazzowe jasień
Bielsko-Biała Dom Muzyki ul. Słowackiego 27
Kabaret warszawski Reżyseria: Krzysztof Warlikowski 8-10 stycznia 19.00 11-12 stycznia 17.00 ATM Studio, Wał Miedzieszyński 384 Bilety: 40-100 zł 10-12 stycznia spektakle z napisami w języku angielskim
nancy. wywiad Reżyseria, choreografia: Claude Bardouil 16-19 stycznia 20.00 Nowy Teatr, Madalińskiego 10/16 Bilety: 20-40 zł
Projekt. noce i dnie Reżyseria, choreografia: Mikołaj Mikołajczyk 26 stycznia 18.00 Nowy Teatr, Madalińskiego 10/16 Spektakl realizowany w ramach programu „Wielkopolska: Rewolucje”. Program jest częścią projektu Samorządu Województwa Wielkopolskiego „Budzik kulturalny”.
www. nowyteatr.org Nowy Teatr Madalińskiego 10/16 22 379 33 33
bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl
Patroni
Partnerzy
Dofinansowanie UNIA EUROPEJSKA
Spektakl “Projekt. Noce i dnie” sfinansowany przez: FUNDUSZE EUROPEJSKIE – DLA ROZWOJU INNOWACYJNEJ WIELKOPOLSKI. Projekt współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013.
grudzień/styczeń Ayo
20.12
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 110-150 PLN
16-19.01
Dni Muzyki Nowej
Gdańsk Klub Żak al. Grunwaldzka 195/197
trasa Ayo jest kolejną niemiecką wokalistką, która dzięki swojej multikulturowej rodzinie robi jazz, nie do końca będący jazzem. To raczej mieszanka muzycznych fascynacji przesycona soulowymi brzmieniami. Po jej pierwszym koncercie nad Wisłą wszyscy fani piali z zachwytów, a gdy usłyszeli, że artystka wraca do nas po dwuletniej przerwie, po policzkach zaczęły płynąć łzy szczęścia. A że w nigeryjskim języku yoruba „ayo” oznacza „radość”, to wpadajcie posłuchać radości. [dup] POZOSTAŁE KONCERTY: • 21.12 Gdańsk Parlament ul. św. Ducha 2 start: 19.00
Rita Pax
16.01
Wrocław Klub Muzyczny Łykend ul. Podwale 37 start: 19.00 KONCERT Rita Pax to nie tak nowy projekt Pauliny Przybysz znanej z Sistars. Młodsza panna Przybysz dobrze radziła sobie już jako Pinnawela, ale przyszedł czas na nowe wyzwania i, oczywiście, nowe podejście do muzyki. Paulina nagrała swoje utwory przy użyciu szklanek, długopisów i zabawek. Do tego pianino i radziecka wiolonczela. Zespół, w którym występują muzycy znani z takich grup jak Afro Kolektyw, Newest Zealand czy Emma Dax, jest dobrą alternatywą dla elektronicznych brzmień. [mic]
Kimmo Sollo
FESTIWAL
Nierytmiczna rozgrzewka
Jeśli należycie do grona osób, które lubią muzykę bez ustalonej melodii, to zimowa edycja Dni Muzyki Nowej pewnie będzie dla was najważniejszym festiwalem początku 2014 roku. Podobnie jak w przypadku poprzednich odsłon, tegoroczny program wydarzenia skupia się na smyczkach i elektronice. Pierwszy dzień w całości należy do biało-czerwonych, bowiem założona przez Andrzeja Dziadka Sinfonietta Pomerania zagra kilka dzieł specjalnie przygotowanych na DMN (prawykonania i premiery). W kolejnych dniach nadrobicie zaległości z twórczości największych awangardzistów XX wieku (Lucier, Cage, Reich), usłyszycie miks muzyki elektronicznej z klasyczną (Field Rotation, Piano Interrupted) i pewnie też kilka razy shejtujecie współczesną scenę. Tylko nie rozgrzewajcie się za bardzo, bo przed wami jeszcze kilka poważnych imprez w tym roku! [is]
15-17.11 Warszawa pl. Defilad 1
Klimat na Zmiany
kadr z filmu „Who Killed the Electric Car?”
FESTIWAL
Globalne ukulturalnienie
Szczyt Klimatyczny ONZ w Warszawie nie brzmi specjalnie zachęcająco. Na szczęście Akademia Planete+ Doc pomyślała o tym wydarzeniu i organizuje trzydniowy festiwal pełen atrakcji filmowych i muzycznych oraz debat i spotkań dotyczących zmian klimatycznych i ochrony środowiska. Festiwal Klimat na Zmiany będzie nie tylko wydarzeniem kulturalnym, lecz także miejscem wymiany poglądów na temat „zielonych idei” i środowiska naturalnego. Organizatorzy zebrali najnowsze dokumenty poruszające problemy ekologiczne, m.in. „Czwarta rewolucja”, „Recepta na klęskę” i kilka innych przyjemnie brzmiących tytuły. Żeby było jeszcze ciekawiej, całość odbędzie się w gigantycznych rozmiarów namiocie przy Pałacu Kultury. Wstęp wolny. [amz]
15.11
Âme
Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 22.00 • wstęp: 15-25 PLN
IMPREZA
Tańce non stop!
Połączone siły C&C Bookings i klubu Pauza zawsze zwiastują dobre rzeczy. Od ostatniego występu Maxa Coopera minęło sporo czasu, ale czekać było warto! Tym razem w pauzowych podziemiach rządzić będą reprezentanci Sonar Kollektiv – duet didżejsko-producencki Âme. Dzięki megahitowi „Rej” nazwa Âme stała się rozpoznawalna na całym świecie, zarówno w kręgach muzyki house, jak i Detroit techno. Ta niezwykła, melodyjna i pełna głębi perełka trafiła do szerokiego kręgu wyrobionych odbiorców elektroniki i stała się najbardziej znanym kawałkiem 2006 r. Wystarczy powiedzieć, że utwór pojawił się na ponad 50 kompilacjach i miksach (m.in. house’owych potentatów z NRK czy Defected). Umiejętności didżejskie obu panów z Âme mogliśmy poznać dzięki fantastycznej kompilacji „...Mixing”. Aktualnie są związani z jedną z najbardziej rozpoznawalnych wytwórni na świecie założonej przez Dixona – Innervisions. [jack]
każdego 17.01-04.05 Dlagestu 18.12 inny Poznań Stary Browar ul. Półwiejska 32
aktor
J. Tijn
Katowice INQ ul. Dworcowa 2 start: 22.00
19.01 Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1
ABBA The Show – The Ultimate Tribute to ABBA
KONCERT
BAAB
Po Nowym Roku Wrocław zamiast iść z duchem czasu przenosi się w błyszczące lata 70. Wielki tribute concert dla legendarnej ABBY to fajerwerki, konfetti, „Waterloo” i pieniądze, pieniądze, pieniądze. Masa efektów scenicznych i audio-wideo, o których oryginalnym Szwedom nawet się nie śniło, gdy występowali w Studio 2. Generalnie rozmach. Szczególnie że w koncercie weźmie udział Narodowa Orkiestra Symfoniczna z Londynu pod batutą Matthew Freemana. Ta sama, która współpracowała Cliffem Richardem i Robbie Williamsem. Smaczku wydarzeniu dodaje fakt, że jedna z udawanych wokalistek cover bandu, Camilla, śpiewała niegdyś w chórkach ABBY. Ale czad. I jeszcze dwóch muzyków z oryginalnego składu. Istny obłęd. Wasi starzy i Meryl Streep oszaleją. [mic] Disgrace V, Kate Davis, 2012
WYSTAWA
Koniec nudy
W połowie stycznia w poznańskiej Art Station Foundation rozpoczną się obchody dziesięciu lat istnienia zbiorów Grażyny Kulczyk – zdecydowanie najlepiej promowanej kolekcji dzieł sztuki w Polsce. Tym razem polska multimilionerka pochwali się swoimi kolejnymi zakupami. W Poznaniu zaprezentowane zostaną prace łączące sztuki performatywne i konwencjonalne (choć nie zawsze) oraz produkcje wizualne (obrazy, grafiki, rysunki). W nudnym styczniu będzie to jedyna ciekawa wystawa zbiorowa, gdzie obok siebie staną dzieła takich artystów, jak Tadeusz Kantor, Dora Maurer, Kate Davis czy Orrico. Sto sposobów na rysunek i ruch w sztuce – to wszystko w Poznaniu. [alek]
IMPREZA
Żyjemy przyszłością
Styczeń to miesiąc wyjątkowy, bo w trakcie tych 31 dni odbędzie tylko jedna impreza techno. Ulubiona muzyka polskich promotorów też musi zrobić sobie małą przerwę, ale wierzę, że ta jedna impreza wyrobi normę na cały miesiąc. Do Katowic przyjeżdża bowiem J. Tijn. Młody producent ma na koncie jedynie trzy EP-ki, ale już zdążył zachwycić takich twórców, jak Untold czy Ben Sims (który wykorzystał jeden z jego kawałków w swoim FabricLive). Jego ciężkie brzmienie to idealny przykład 4/4 z UK – ciężka taneczna stopa i przemyślane konstrukcje, które z każdą sekundą ewoluują. Już teraz możemy powiedzieć, że Tijna czeka świetlana przyszłość. Zobaczcie w INQ, kto będzie rządził sceną za kilka lat. [dup]
20.01
Warszawa TR Warszawa ul. Marszałkowska 8 start: 19.30 • wstęp wolny
Festiwal
Trochę Mroku
17 listopada CSW zostanie opanowane mrocznymi rytmami. Na czwartej edycji festiwalu Trans/Wizje zjawi się czołówka europejskiej sceny darkambientowej, drone’owej i postindustrialnej. Zaprezentuje się m.in. bardzo tajemniczy przedstawiciel polskich odmian tych gatunków – Gaap Kvlt. Oprócz Polaka wystąpi formacja Cotton Ferox ze Szwecji ze swoją industrialną psychodelą oraz dwa projekty niemieckie: radykalni konstruktywiści z Column One i transowe Troum. Zagraniczni goście występują tylko w ramach wyjątkowych inicjatyw, dlatego jest to unikalna okazja, by się z nimi spotkać. Na pewno będzie wyjątkowo i podejrzanie. [amz]
AUDIO.TR AKCJA
Podryw na Stockhausena
Pamiętam historię znajomego, któremu udało się poderwać studentkę IKP-u na Stockhausena. Opowiedział jej kilka ciekawostek z życia kompozytora, zaszpanował niemieckimi tytułami i co jakiś czas rzucał od niechcenia trudne słowa: kosmologia, kompozycja formułowa, serializm, elektroakustyka, awangarda, muzyka intuitywna… Dziewczyna, wpatrzona w niego jak w obrazek, krótko po rozmowie zasypywała znajomego wiadomościami na Fejsie. Co prawda ich miłość nie trwała długo, ale „podryw na Stockhausena” podobno ciągle działa. Jeśli macie ochotę skorzystać z tej techniki, to najpierw zobaczcie, co na temat Stockhausena wie Wikipedia albo wybierzcie się na kolejne spotkanie z cyklu AUDIO.TR, którego bohaterem będzie wspomniany
kompozytor. „W roku najgorętszych zmian społecznych niemiecki odkrywca pisze utwór dla zespołu wokalistów siedzących po turecku wokół źródła światła. Celem wytworzonej przezeń, półimprowizowanej sytuacji jest intermodulacja, a więc wzajemne przekształcanie dźwięków i głosek. W zaplanowanej intuitywnej improwizacji pojawia się ulotne poczucie wspólnoty, a »niuejdżowa« twarz kompozytora współgra z jego deklarowanym pozaziemskim pochodzeniem i pogłoskami o kontaktach z Lucyferem…” – pisze prowadzący spotkanie, Adam Suprynowicz. To już brzmi dobrze. A w praktyce będzie jeszcze lepiej. [is]
TRASA
Leszek Możdżer
Ciepły front
Efterklang wkupili się w łaski polskich słuchaczy występami, podczas których demonstrują potencjał swoich zainspirowanych post rockiem indiepopowych kompozycji. Na tegorocznym festiwalu Planete+ Doc furorę zrobił też „Duch Piramidy” – film ukazujący podróż zespołu do opuszczonego górniczego zagłębia na Spitsbergenie, która zainspirowała muzyków do nagrania płyty „Piramida”. Dźwięki zarejestrowane w opustoszałych budynkach, pomiędzy którymi przechadzały się białe niedźwiedzie, muzycy wpletli w swoje najnowsze kompozycje, działające jeszcze sugestywniej na żywo. W listopadzie będziecie mieli aż trzy okazje, żeby poddać się temu magicznemu doświadczeniu. [croz] Pozostałe koncerty: • 18.11 · POZNAŃ · Blue Note · ul. Kościuszki 79 · start: 20.00 · wstęp: 50-60 PLN • 19.11 · WARSZAWA · Hybrydy · ul. Złota 7/9 · start: 20.00 · wstęp: 55-65 PLN
KONCERT
Jazzowa jesień
Gdańska Jesień Pianistyczna serwuje nam koncert niesamowitego tria – Możdżer-Danielsson-Fresco. Ich wspólna historia rozpoczęła się w 2004 r., podczas 11. Festiwalu Jazz na Starówce. Polski kompozytor zaprosił w Warszawie do współpracy szwedzkiego wiolonczelistę i kontrabasistę Larsa Danielssona oraz izraelskiego perkusistę Zohara Fresco. Wykonali wówczas debiutancki repertuar, który został przyjęty bardzo entuzjastycznie zarówno przez publiczność, jak i krytyków. Rok później trio nagrało swój pierwszy album studyjny – „The Time”, któremu towarzyszyła duża trasa koncertowa. Możdżer-Danielsson-Fresco szybko zdobyli podwójną platynową płytę i rozpoczęli pracę nad kolejnym materiałem – „Between Us and the Light”. Sytuacja powtórzyła się – kolejna platyna, z tą różnicą, że tym razem zaledwie po dwóch tygodniach od premiery krążka. Gdańska Jesień jest więc idealną okazją, aby przekonać się, co potrafi to trio. [os]
grudzień/styczeń Thy Art Is Murder
19.01
Poznań Pod Minogą ul. Feliksa Nowowiejskiego 8 start: 20.00
23-27.01
Oko na Bałkany
Warszawa Kino Luna ul. Marszałkowska 28 www.cinemania.org.pl
KONCERT TAIM przyjeżdżają do Polski, aby pokazać, czym jest mordercza witalność w deathcorze. Pochodzący z Australii skład porównywany jest do Fear Factory czy Parkway Drive. W Poznaniu pojawi się na scenie z dość konkretną grupą znajomych – tego wieczoru zagrają Heart of Cowards, Aegaeon i Aversions Crown. [dup]
Black Sun Empire
24.01
Sopot Sfinks700 al. Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 25 PLN IMPREZA Jeśli lubicie głośne, męczące, basowe rżnięcie, to wpadajcie pod koniec stycznia do Sfinksa. Black Sun Empire nie liczy się z uszami słuchaczy i gra ostro. Dla koneserów i chłopaków z budowy. Wiercą banię. [dup]
Anja Schneider
01.02
Warszawa 1500 m² do Wynajęcia start: 22.00 IMPREZA Watergate znów odwiedzi Solec, ale tym razem zamiast grupy chłopców z Berlina pojawi się przedstawicielka płci pięknej. Anja Schneider od niemalże 20 lat promuje muzykę klubową zarówno w radiu, jak i stojąc za konsoletą didżejską. Jest założycielką jednej z najbardziej cenionych aktualnie wytwórni Mobilee, w której wydała płyty takich muzyków, jak Sebo K, Pan Pot, Raya Okpare czy naszego rodaka Marcina Czubale. [kp]
kadr z filmu „Pieniądze i medycyna”
FESTIWAL
Nie tylko Kusturica
Kino z Bałkanów? Albo wojna, albo bieda, albo wojna i bieda w pakiecie z wódką i umęczonym akordeonem. Organizatorzy festiwalu Oko na Bałkany już po raz drugi udowodnią, że filmowcy z byłej Jugosławii mają znacznie bogatszą wyobraźnię i w przeważającej większości pogodzili się – przy pomocy wódki i akordeonów – z wojennymi traumami. Po zeszłorocznym przeglądzie dokonań Serbów tym razem przyszedł czas na Chorwatów. W przeglądzie znalazły się najciekawsze produkcje z ostatnich lat – siedem fabuł, pięć dokumentów i krótkometrażowe animacje. Wśród nich są też filmy lżejsze, m.in. „Sonia i byk”, największy hit z zagrzebskich kin. Chorwackie filmy skupiają się na bałkańskiej codzienności i problemach zwykłych ludzi, czyli żadnych akordeonów i wciąż sporo wódki. [mm]
23.01
Shelter Tour
Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 wstęp: 49-59 PLN • start: 19.00
24.01
Recondite
Warszawa Brzozowa 37 ul. Brzozowa 37 start: 22.00
Alcest
KONCERT
Wyblakła czerń
W jeden z ostatnich styczniowych wieczorów w Hydrozagadce odbędzie się Shelter Tour – wydarzenie, w ramach którego wystąpią zespoły skoncentrowane na melancholii. Główną gwiazdą będzie Alcest – projekt, którego podporą jest Neige, guru sceny blackmetalowej znad Sekwany. Brzmienie grupy przez lata stopniowo przesuwało się w stronę shoegaze’u i post rocka, a teraz często określane jest mianem blackgaze'u. Nową, zapowiadaną na najbliższe miesiące płytę Neige stworzył we współpracy z Neilem Halsteadem z kultowego Slowdive. Z mroźnej Finlandii przyjadą natomiast Hexvessel, mistrzowie klimatycznego neo folku, mocno przeżartego psychodelią przełomu lat 60. i 70. Stawkę uzupełnią równie ciekawi The Fauns, protegowani Geoffa Barrowa z Portishead, parający się kanonicznym, ale zmysłowym shoegaze’em. Czujemy, że w klubie przyda się dodatkowe ogrzewanie. [croz]
IMPREZA
Piękno
Według czytelników Resident Advisor – jednego z najbardziej opiniotwórczych portali o muzyce elektronicznej – Recondite jest w top 10 najlepszych artystów live’owych ostatniego roku. Jego ostatni album, wydany w Hotflush – oficynie należacej do Scuby – był jednym z najciekawszych nagrań 2013 r. Przemyślane, delikatnie deepowe brzmienie. Recondite kocha techno, ale jednocześnie trochę się z niego naigrywa i robi wszystko na opak. Nie idzie w proste taneczne hity, nie wali warehouse’owym hardcorem, po prostu tworzy piękną muzykę. [kp]
28.01
Defeater
Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 19.00 • wstęp: 45-55 PLN
29.01
Clannad
Poznań MTP – Sala Ziemi ul. Głogowska 14 start: 20.00 • wstęp: 129-149 PLN www.stodola.pl
KONCERT
TRASA
Ostatnie miesiące ujawniły, że polska publika ma wilczy apetyt na mocne brzmienia. To najlepszy moment, by do Warszawy powrócili mistrzowie nowoczesnej odmiany hardcore΄u – Defeater. Kwintet powrócił w tym roku niezwykle smakowitym longplayem „Letters Home”, umacniając w ten sposób swoją pozycję. Będzie też można napchać się samymi przystawkami. Przed głównymi gwiazdami wystąpią postrockowcy z Caspian – dla Amerykanów, których spokojnie można nazwać co-headlinerem, będzie to pierwszy koncert w stolicy od czasu pamiętnego występu przed God Is an Astronaut ponad cztery lata temu. Dwie pozostałe kapele, Goodtime Boys oraz Landscapes, parają się charyzmatycznym gitarowym graniem z posthardcorowymi odchyłami. Ostrzymy zęby. [croz]
Połowa twoich znajomych wstawia na Fejsa treści z „Gry o tron”? Gdybyśmy żyli 20 lat temu, to pewnie brodatego faceta wyczekującego zimy zastąpiłyby memy z przystojnym Michaelem Praedem grającym Robin Hooda. Towarzyszyłby im klip do serialowego przeboju, który dla dzisiejszych 30-latków ma taką samą wartość sentymentalną, co przeboje Jacksona. Jego autorzy – zespół Clannad – to brytyjscy spece od muzyki filmowej. Na bazie wyspiarskiego folku, połączonego z popularnymi w latach ich świetności syntezatorami, stworzyli unikalny produkt, który dziś może brzmi odrobinę oldschoolowo, ale jak widać po liczbie koncertów w Polsce, wciąż przyciąga tłumy. Rodzinna kapela, założona przez dzieciaki właściciela pubu, gra już od czterech dekad, a na swoim koncie ma ponad 15 milionów sprzedanych płyt i występy z naszym „ulubionym” redakcyjnym muzykiem – Bono. Zatem jeśli w dzieciństwie czekaliście z wypiekami na twarzy przed czarno-białym telewizorem na kolejną wizytę w lesie Sherwood, to wiecie, co robić! [mk] Pozostałe koncerty: • 30.01 · Warszawa · Stodoła · ul. Batorego 10 · start: 18.00 · wstęp: 129-149 PLN • 31.01 · Warszawa · Stodoła · ul Batorego 10 · start: 18.00 · wstęp: 129-149 PLN
Strzały zewsząd
30.01
Royal Republic
Hybrydy ul. Złota 7/9 start: 20.00 • wstęp: 59 PLN • www.go-ahead.pl
01.02
Dzieci lasu
Fields of the Nephilim
Progresja Fort Wola 22 start: 18.00 • wstęp: 140 PLN • www.progresja.com
01.02
High Contrast
Warszawa Basen ul. Marii Konopnickiej 6 start: 22.00
KONCERT
KONCERT
IMPREZA
Royal Republic kojarzyli się dotychczas z solidną dawką rock’n’rollowego grania spod znaku Rancid. Ich koncerty to zawsze potężna dawka energii i niczym nieskrępowanego, scenicznego szaleństwa. Szwedzi gościli już w naszym kraju, ale tym razem postanowili zaprezentować się z innej strony. Skrzyknęli starych kolesi (to oni ukrywają się pod szyldem The Nosebreakers) i przygotowali zaskakujące, akustyczne aranżacje swoich numerów, które zostały wydane na specjalnej EP-ce. Co więcej, zespół przedstawi swoje łagodniejsze oblicze i zagra dziewięć unikalnych, akustycznych koncertów. Szczęśliwym trafem jeden odbędzie się w Hybrydach. [matad]
Fields of the Nephilim ponownie zagra w Progresji (uwaga, w nowej lokalizacji!). Po latach posuchy, gdy o koncertach FotN mogliśmy tylko pomarzyć, lider grupy Carl McCoy nas rozpieszcza i przy każdej możliwej okazji odwiedza Polskę. Kolejna wizyta mrocznych kapeluszników będzie związana z 25. rocznicą wydania drugiej, przełomowej płyty zespołu, „The Nephilim”. Z tej okazji FotN zagrają cały materiał z tego krążka, a set uzupełnią kawałkami z debiutanckiej EP-ki „Dawnrazor” oraz z „Elizium”, najlepszej płyty w ich dorobku. Jakby dobrych wieści było mało, do składu powrócił współzałożyciel i oryginalny basista zespołu Tony Pettit, który brał udział w sesjach nagraniowych tych kultowych już dzisiaj albumów. Czas odkurzyć czarne płaszcze, kowbojki i postrzępione kapelusze. [matad]
Lincoln Barrett zdążył już przejść do historii muzyki i Wielkiej Brytanii. Na potrzeby inauguracji igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 r. wyprodukował ścieżkę dźwiękową, przy której sportowcy maszerowali po stadionie. W lutym Walijczyk, znany jako High Contrast, wraz ze swoim stałym koncertowym współpracownikiem Dynamite MC, wystąpi w warszawskim klubie Basen. Fani d’n’b znają Lincolna od 2002 r., kiedy wytwórnia Hospital Records wydała jego debiutancki album „True Colors”. W następnych latach na rynku ukazały się jeszcze cztery krążki muzyka. High Contrast umiejętnie łączy d’n’b z sambą, jazzem, bossa novą i hip-hopem. [włodek]
Wilki w owczej skórze
Mroczni kapelusznicy
Na wysoki kontrast
Aleje 3
Za sarkofagiem w dół
Restauracja w gmachu głównym Muzeum Narodowego wygląda olśniewająco na zdjęciach. Białe ściany, designerskie krzesła, urok w jakże modnym modernistycznym stylu: marmur i krata. Elegancki minimalizm. Na żywo wnętrze trochę traci, bo trudno pozbyć się wrażenia zasiadania przy stolikach rozstawionych w korytarzu. Nie wiem, czy chodzi o pogłos, czy zaaranżowanie wnętrza, ale jest tu jakoś tymczasowo. Choć bardzo estetycznie. Krótkie menu reprezentuje opcję bezpieczną: sałatki, kurczak, łosoś, krewetki, spaghetti, tatar. My zaczęliśmy od zupy rybnej z trawą cytrynową (16 PLN), potem przeszliśmy do tortelloni z borowikami i ricottą (9 PLN) oraz kurczaka w sosie musztardowym z frytkami i sałatą (34 PLN), zakończyliśmy zaś bezą i tortem czekoladowym. Tortelloni smakowały jak ruskie pierogi z wyraźnie wyczuwalnymi grzybami leśnymi. Zupa rybna była kremowa, smaczna, ale sprawiała wrażenie podgrzanej w mikrofalówce, o czym może świadczyć nierówne nagrzanie potrawy. Zrobione z musu czekoladowego ciastko na cienkim spodzie wypadło dobrze, choć nieco mdło. Beza z kolei powinna być serwowana z krasnoludem z kilofem do kompletu, bo inaczej ciężko jest ją pokonać. Całość poprawna, ale bez szału, raczej dla tych, którzy nie lubią przypraw w kuchni. Po kolacji wyszliśmy najedzeni, ale lekko skonfundowani – Aleje 3 to miejsce, które funkcjonuje w dziwnym rozkroku – ni to fancy restauracja, ni barek w muzeum, niby elegancja-Francja, a potrawy jednak zwyczajne i bez polotu. [Sylwia Kawalerowicz] Al. Jerozolimskie 3 tel. 883 303 333 www.aleje3.com
Mimino Caucasian Bistro
Mimi-nie
Gruzini muszą chodzić bardzo głodni. Do takiego wniosku doszedłem, gdy w nowej knajpce na Mokotowskiej zobaczyłem danie główne. Na szczęście chwilę później, w odwróconej kolejności, na stole pojawiła się bardziej pokaźna przekąska. Mimino Caucasian Bistro przypadkowo oddaje postsowieckie paradoksy – coś nie wychodzi, choć wszyscy bardzo się starają, na poziomie, ale trochę na opak. Obrusy sztywne, ściany świeżo wymalowane, czuć nowością. Z drugiej strony zamówienia wydawane są z logiką rozumianą tylko przez właścicieli, a zza drzwi, przy których zostaliśmy usadowieni, dochodzi dziwny tumult. – Stolik przy wucecie? Sympatycznie! A nie, to tylko ktoś bardzo szorował sztućce. Barwne tło naszej wizycie zapewniła zaś niezadowolona pani klientka, która narzekała na małe stoliki i tonem podsłuchanym w telewizyjnym programie strofowała pana kelnera, jedzeniem jednak nie pluła. Właśnie, jedzenie. Pod tym względem w Mimino też panują dziwne reguły. To, co tanie, jest dobre i autentyczne, to, co droższe – niekoniecznie. Najpierw przetestowaliśmy bakłażany z orzechami (4,50 PLN za sztukę), czyli miniplasterek z pastą orzechową i trzema ziarenkami granatu – dobre, mikro, smutno. Następnie bariera międzykulturowa zaczęła się powiększać. Szaszłyk z jesiotra (55 PLN) kulił się w formie dwóch wiórków ryby w garniturze warzyw sezonowych – tłuste, bardzo mikro, bardzo smutno, tym bardziej że to samo danie z wieprzowiny, które podejrzałem na cudzym talerzu, miało rozmiary już rozsądne. Dyplomatyczną interwencję w porę podjęły spóźnione chaczapuri adżarskie (22 PLN) i tradycyjne chinkali (15 PLN za trzy sztuki). Skutecznie. Drożdżowa łódeczka wypełniona słonym serem i jajkiem sadzonym okazała się pożywna, a w bardzo dobrym farszu pierogów dało się wyczuć świeżą kolendrę. Mimino jest trochę jak bohater radzieckiego filmu, do którego nawiązali nazwą właściciele restauracji – marzy o wielkiej Moskwie, choć sam rozsyła pocztę na głębokiej prowincji. [Mariusz Mikliński] ul. Mokotowska 22
odkryj nowe horyzonty kina w twoim mieście styczeń 2014
najważniejsze filmy 13. edycji festiwalu szczegóły na www.nowehoryzonty.pl
Diner 55
Do tańca i do mlaskańca
Diner 55 to miejsce hybryda. Za dnia można tu zjeść naleśniki, a wieczorem zabalować na grubo. Jedzeniowa miejscówka, która otworzyła się niedawno w popularnych Piątkach to miejsce trudne do zaklasyfikowania. Wystrój zdecydowanie klubowy: wysokie stoliki, przygaszone światło, alkoholowy bar i toalety pomazane sprejem. Zbyt ciemno na śniadanie, trochę za pusto na obiad i mało przytulnie na kolację. Najlepiej więc jeść tu w biegu. Tym bardziej że menu jest raczej zabiegane i nieuporządkowane. W karcie znajdziemy najlepsze dania z dwóch food trucków, które latem królowały w Warszawie – meksykańskie przekąski od Ricos Tacos, burgery i frytki od Pana Burgera. Oprócz tego są też klasyczne naleśniki od Mr. Pancake. Przejście przez całość karty grozi eksplozją. Niedziwne, w końcu popijanie tacosów milkshakiem przegryzanym frytką jest jak podróż odrzutowcem przez Amerykę Północną. Jeśli więc wybieracie się do Diner 55, to lepiej zdecydujcie się na jednego żywiciela. Meksykanom na pewno zasmakuje bardzo soczyste taco z wołowiną (17 PLN) i chrupiące nachosy (25 PLN). Zakochani w Stanach zamruczą z zachwytu nad złocistymi pancake'ami oblanymi perwersyjnymi sosami z marshmallow czy z ciasteczek oreo (17 PLN), a ci, którzy „jeszcze mogą”, będą zadowoleni z porządnego kawałka wołowiny w bułce (20 PLN). W sumie więc wycieczka po kulinarnym Nowym Świecie wypada całkiem smacznie, o ile przestrzega się podstawowych zasad i nie zbacza z drogi. W klubie 55 nie miesza się alkoholu, a w Diner 55 smaków. [Olga Święcicka] ul. Żurawia 32/34 godziny otwarcia: pon.-ndz. 12.00-23.30 tel. 509 276 840
Między Bułkami
Do dwóch buł sztuka
Warszawiacy chyba nie mogą się obyć bez otwarcia przynajmniej jednej burgerowni w miesiącu. Albo właściciele nie mają zbyt dużej wyobraźni. Lokal przy skrzyżowaniu Jerozolimskich i Kruczej to chyba wymarzone miejsce dla restauratora, choć z jakichś powodów w okolicy dominują sklepy odzieżowe z garsonkami rodem z lat 90., jubilerzy i rzeźnicy od futer. Wszystko dość podejrzane. Wśród nich ostatnio pojawiła się burgerownia, która posłusznie podążą za trendami. „Homemade” w nazwie – jest, ładne zdjęcia na Facebooku – są, wołowina wysokiej jakości – jest, dopracowane wnętrze – jest. W bonusie wielki ekran na piętrze, na którym Paris Hilton wdzięczy się ze swoimi torebkami. Między Bułkami dałem szanse dwukrotnie – raz buła z krową, raz bez krowy. W przypadku wersji wege między bułkami szybko zrobiło się pusto. Paćka z czerwonej fasoli (16 PLN) – źle doprawiona, nijaka i konsystencją przypominająca wszystko oprócz kotleta, do tego umazana w nijakim guacamole – zaczęła wędrować po tacce. Sprowadzenie jej z powrotem w okolice bułki wymagało sporej cierpliwość. Krowarzywa mogą spać spokojnie. Klasyczny cheeseburger (21 PLN) wypadł na szczęście lepiej, ale poniżej średniej warszawskiej. Zgrillowane mięso, sporo warzyw, wysmażony ser, czyli déjà vu. Trzeciej próby jednak nie będzie. Właścicieli odsyłam na intensywny kurs z kreatywności i lepienia kotletów ze strączkowych. [Mariusz Mikliński] Al. Jerozolimskie 23 godziny otwarcia: pon.-ndz. 11.00-23.00
nowe miejsc Warsz a awa