#110
the kills ... 10 lat romantyków rocka74 keret ... grzebie w kieszeniach84 karolina kominek ... muza Sasnala56 twórcy 2.0 ... kultura i pieniądze w internecie42 anty-oscary ... gdzie jest Ryan Gosling50 kleczkowska ... sprzedaje obraz za 160 tys.86
exKLUSIV m a g a z y n N R 0 3 . 2 0 1 2 9, 9 0 p l n
MACIEk ROCK wed ług Agat Y Pospiesz yńskIEJ
( w t y m 8 % vat )
#110 ISSN 1731-6642 Indeks 246948
rozBIEG PISS I SW C TRTEĘŚP
#110
exKLUSIV
Video killed a radio star
Wydawnictwo Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17, 01-747 Warszawa tel. 22 639 85 67-8, 22 633 27 53, 22 633 33 24, 22 633 58 19, faks 22 639 85 69
To był wielki przełom i wielki hit. Zespół Buggles zapisał się w dziejach popkultury właściwie tylko za sprawą tej jednej piosenki – jej teledysk zaś w 1981 roku zapoczątkował dekadę rządów MTV. Teledysk był równie zły, co stylizacje zespołu, ale można powiedzieć, że rozpoczął pewną epokę – w muzyce ważny był już nie tylko dźwięk, ale i obraz. Ponad trzydzieści lat później w muzycznym i wizualnym świecie nic nie jest takie samo. Widać to już w komentarzach pod teledyskiem do „Video…” na YouTubie: „Internet killed the video store”, „YouTube killed the radio star” – i w moim ulubionym – „SOPA killed Megaupload stars”. W lutowym „Exklusivie” analizujemy, jak sprawy wyglądają dzisiaj. Telewizja żyje i ma się dobrze, chociaż na MTV nie lecą już teledyski, tylko dziwaczne reality shows. Muzyka istnieje w telewizji głównie za sprawą programów pokroju „Idola”, dzięki którym każdy może zostać gwiazdą. O kulisy talent show w Polsce i mechanizmy rządzące telewizją pytamy Maćka Rocka, który siedzi w temacie od dawna (str. 18). A gdzie znajdziemy muzykę, gdzie znajdziemy teledyski? Oczywiście w internecie. Dyskusja na temat ACTA, która ostatnio przetoczyła się przez świat, pokazała, że internet to narzędzie, które artystom tak samo służy, pomagając im w kilka dni wspiąć się na szczyty popularności, jak im szkodzi, ograniczając możliwości zarabiania na sztuce. Postanowiliśmy spytać młodych twórców, jak dokładnie wyglądają ich relacje z siecią, również finansowe (str. 42). Z rozmów z nimi wyłonił się ciekawy obraz, który świadczy o tym, że jakaś epoka się skończyła, ale nie do końca wiadomo, jak będzie wyglądać ta, która się zacznie. A może wiadomo? Rąbka tajemnicy uchyla Rafał Czajka, młody artysta i projektant, który wyjaśnia, dlaczego woli swoje prace pokazywać w internecie niż w galeriach (str. 8). Chociaż tak naprawdę, czy to nie wszystko jedno? Dopóki powstaje ambitna sztuka, muzyka, która powoduje, że nie możemy przestać jej nucić i literatura, od której nie możemy się oderwać całą noc – naprawdę ma to znaczenie, czy obcujemy z nią w sieci, czy w realu?
Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com
Wydawca agnieszka żukowska azukowska@valkea.com
P. O. Redaktor Naczelna urszula jabłońska ujablonska@valkea.com
P. O. Zastępca Redaktor Naczelnej Karolina Sulej ksulej@valkea.com
Dyrektor Artystyczna EMIlia nyka enyka@valkea.com
Sekretarz Redakcji Martyna Możdrzeń mmozdrzen@valkea.com
Fotoedycja i Grafika Daria Ołdak doldak@valkea.com
Moda Marcin Różyc mrozyc@valkea.com
Muzyka urszula jabłońska ujablonska@valkea.com Kosmetyki magdalena zawadzka mzawadzka@valkea.com Dizajn OLGA ŚWIĘCICKA Produkcja Paulina Pawłowska ppawlowska@valkea.com Dyrektor Sprzedaży Beata Miciałkiewicz bmicialkiewicz@valkea.com, tel. 608 475 603 Współpracownicy Marek Fall, Rafał Rejowski, Bartosz Sadulski, Filip Kalinowski, Olga Wiechnik, Łukasz Kasperek, Aleksandra Żmuda, Mateusz Adamski, Agata Nowicka, Łukasz Iwasiński, Monika Brzywczy, Kaja Kusztra, Dawid Ryski, Magdalena Łapińska, Tymoteusz Piotrowski, Krzysiek Kozanowski, Kamil Zacharski, Janek Zamoyski, Hania Rydlewska, Anna Bierzańska, Anna Budyńska, Agata Michalak, Patryk Mogilnicki, Witek Orski, Marek Krowiński, Robert Kuta, Adam Radecki, Alek Hudzik, Alicja Wysocka, Kuba Gralik, W P Onak, Aga Kozak, Dominika Olszyna, Kuba Dąbrowski, Agata Pospieszyńska, Yulka Wilam, Karol Grygoruk, Rafał Gruszkiewicz, Piotr Mirski, Mike Urbaniak, Stanisław Legus, Sylwia Kawalerowicz
Patronaty Maja Duczyńska mduczynska@valkea.com Felietoniści Jakub Żulczyk, KAROLINA SULEJ, Anna theiss, małgorzata rejmer Korekta Marcin Teodorczyk Stażyści Marta Małkińska, Paweł kędzierski, Martyna Synkiewicz Reklama Menedżer Działu Reklamy Milena Kostulska mkostulska@valkea.com, tel. 506 105 661 Key Account Menedżer sylwia kaska skaska@valkea.com, tel. 601 187 124 Menedżer ds. Druku i Dystrybucji Krzysztof wiliński kwilinski@valkea.com, tel. 607 058 802 Dział Prenumeraty prenumerata@exklusiv.pl Projekt makiety Jakub Pionty Jezierski www.brothersinarms.com.pl Druk Zakłady Graficzne TAURUS tel. 22 783 60 00
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych. Za treść publikowanych ogłoszeń redakcja nie odpowiada.
okładka foto: Agata Pospieszyńska / AF Photo asystenci fotografki: Szymon Gosławski, Bartek Stojek / Studio Bank makijaż: Zosia Krasuska-Kopyt / D'VisionArt włosy: Emil Zed / Van Dorsen Talents pies: FARINELLI / MOLOSEUM produkcja: Paulina Pawłowska kamizelka, spodnie, apaszka i kapelusz H&M, koszula vintage, buty Zara
2
exklusiv ... #110
rozBIEG SPISCI TREŚ
#110
exKLUSIV bohater 74
38 In Your FACE
GRUBE
The Kills
London Hates You
PODKŁAD 80
Karolina Sulej Agit-pop Felieton
42
ACTA
W sieci 18
81, 83 Recenzje muzyczne 82
Kari Amirian
Czy ta dziewczyna jest z Polski?
maciek rock
Szołmen Ludzie na wsi myślą sobie: „A ci w tej Warszawie? Po co oni tak zapieprzają? Przecież nie mają nawet czasu rodziny założyć, pieniędzy, żeby kupić mieszkanie. Chcą Bóg wie czego, a tak naprawdę życie jest gdzie indziej”. Ja nie chcę się ustawiać w takiej pozycji, że jestem królem życia, a inni mają źle i utrzymujemy ich w ryzach poprzez telewizję.
50
Oscary
Anty-Oscary
DROBNE
84
ROZBIEG
16
6
Jeffrey Friedman i Rob Epstein Człowiek
Kopciuszek w kleszczach lęku Felieton
WYBIEG
Człowiek k 10
Pod powierzchnią
85 Recenzje książkowe
60
26
Rafał Czajka
Miłość kieszonkowa
Wiosna-lato 2012 No. 5
Marcin Różyc
8
56
Karolina Kominek
Małgorzata Rejmer
Ja tu tylko maluję
Anna Theiss
27, 29, 30 Info
64
Paweł Łysak
Rewolucjonista
28 Ilustracja
Miasto mniam mniam Felieton 88 Kosmetyki 90 Dizajn
Człowiek 14
Jakub Żulczyk
86
Agnieszka Kleczkowska 87
1 dzień sztuki Felieton
Marek Cecuła
50 miliardów odsłon Felieton
Etgar Keret
68
92 Relaks
Amerykańskie przypadki Bogdana
96 Nocny Patrol
Bogdan Kwiatkowski
32 Bald & Beautiful
4
exklusiv ... #110
to re b k a 2 7 9 p l n
MILIONY zadow
olonych k lientów
sandały 229pln sanda ł y 2 9 9 p l n
półbuty 279pln
półbuty 329pln półbuty 289pln
c zó ł e n k a 2 9 9 p l n
www.wojas.pl
1 7 9 pln
219 pln 399 pln
499 pln
239 pln 329 pln
229 pln 229 pln 349 pln
239 pln
299 pln
rozBIEG człok wie
Jeffrey Friedman i Rob Epstein Reżyserski duet. Autorzy m.in. nagrodzonych Oscarami dokumentów Common Threads: Stories from the Quilt i The Times of Harvey Milk. Ich film Skowyt z Jamesem Franco w roli poety Allena Ginsberga, trafi do polskich kin w marcu. A jesienią w Kinotece odbędzie się przegląd filmów Epsteina wokół tematyki LGBT. Będzie je też można kupić jako DVD box wydany przez Mayfly.
foto:
Jojo Whilden
tekst:
Anna Bierzańska
Hipste rzy sko wyczą
w tę i we w tę. Pracowałem nad jakimś kawałkiem, ciągnąłem go tak daleko, jak mogłem, a potem przekazywałem go Robowi, który pracował dalej, robił notatki i nanosił zmiany. Wracał z nimi do mnie i ja dalej pracowałem nad tym, co napisał. I tak do skutku. Potem dostaliśmy zaproszenie do Laboratorium Scenariuszy Sundance. Tam mieliśmy szanse nadać scenariuszowi dalszy kształt, we współpracy z różnymi doradcami. To przecież była nasza pierwsza fabuła. Trudno się było przestawić? Nam nie. Trudniej było przekonać otoczenie. Myślę, że nasze dokumentalne doświadczenie dało nam dobry podkład do radzenia sobie z ludźmi w różnych sytuacjach – przenieśliśmy to na pracę z aktorami. Jest jednak w tym filmie dużo z dokumentu. James Franco powiedział, że to fabuła z duszą dokumentu.
Będzie zrozumiała dla młodszej publiczności? Chcieliśmy dotrzeć do młodych ludzi – jednym z celów tego filmu było przedstawienie Ginsberga kolejnemu pokoleniu. Na pewno młodzi widzowie nie będą mieli problemu z nietypową formą filmu, z mieszanką różnych metod opowiadania historii. Tematy, które poruszał Ginsberg, są na pewno nadal aktualne. Młodzi ludzie, którzy od zawsze szukają autentyczności, bezbłędnie reagują na autentyczny głos. Prawdziwość była dla nas ważna. Chcieliśmy, żeby Gdybyś miał przedstawić przeciwnicy Ginsberga także szybki montaż scen z twobyli sprawiedliwie przedstajego życia przed Telling wieni, żeby nie wydawało się, Pictures... że robimy sobie z nich żarty. Zaczynałem jako montażysta w Nowym Jorku. Zawsze Zwrócili się do nas. Uznaliśmy, że to może być świetny materiał. Użyliśmy dialogów z zapisu procesu [wydawcę Skowytu Ale potem spędziliśmy kilka ładnych lat, próbując wymyśleć, wiedziałem, że chciałbym się w jakiś sposób zajmować pozwano do sądu za nieobyczajne zwroty w tekście jak zrobić film na temat wiersza. W ten sposób przegapiliśmy sztuką. Montaż pozwalał mi zarobić na życie, a jedno– przyp. red.]. tę rocznicę. Jednak kiedy już zaczęlismy zdjęcia, mieliśmy cześnie była to kreatywna praca. Tą drogą chciałem naprawdę dopracowany pomysł na to, co chcemy zrobić. się też dostać do branży. Z Robem zacząłem pracować W filmie są sceny z wywiadu z Ginsbergiem. w 1987 roku. Ten wywiad naprawdę się odbył? Dokument wydawałby się naturalną formą. Allen udzielił go dziennikarzowi „The Times” po Taki był pierwszy pomysł. Zaczęliśmy kręcić wywiady z przyJak się poznaliście? napisaniu Skowytu, w trakcie trwania procesu. Nigdy jaciółmi Allena. Ale te materiały nie były dość żywe. A my Na imprezie, kiedy przeprowadziłem się z Nowego jednak go nie wydrukowano, nie zachowało się żadne chcieliśmy uchwycić młodzieńczą energię, radość, podnieJorku do San Francisco w 1979 roku – przedstawili nas nagranie. Skonstruowaliśmy go z kawałków innych cenie, które towarzyszyły tworzeniu tego wiersza. Pomysł na sobie wspólni znajomi. wywiadów, które zostały opublikowane – tak, jak go animację powstał, kiedy natknęliśmy się na wydanie wierszy sobie wyobrażaliśmy. Allena z ilustracjami Eryka Drookera Iluminated Poems. Już A jak zaczęła się wasza współpraca? wcześniej wiedzieliśmy, że potrzebujemy wyraźnego wizualne- Skończyliście niedawno zdjęcia do filmu o Lindzie Mieliśmy wspólne zainteresowania. Montowałem film, go języka, próbowaliśmy używać zdjęć i nagrań archiwalnych, który Rob nakręcił dla telewizji publicznej i okazało się, Lovelace. Macie dalsze plany? ale to wciąż nie było to. Dopóki nie odkryliśmy tych ilustracji że dobrze nam się pracuje ze sobą, więc postanowiliJesteśmy teraz bardzo zajęci tym filmem, co nie zosta– coś zaczęło się z nich wyłaniać. Spotkaliśmy się z Drookerem, wia dużo czasu na myślenie o następnym. śmy spróbować zrobić coś razem. który współpracował z Allenem przy wydaniu książki. To jest kolejny, po Skowycie, film o życiu pewnej osoby Tematy wybieracie wspólnie? w okresie, który jest w historii kultury dość problemaScenariusz animacji pisaliście razem? Decyzja musi być jednogłośna, więc jeśli jeden z nas tyczny. To czas rewolucji seksualnej, jak się ją teraz się czymś zainteresuje, próbuje wciągnąć w to drugiego. Eryk wymyślał obrazy, naszym zadaniem było wyłonienie nazywa, i początek drugiej fali feminizmu w Stanach. z nich narracji i ruchu. Chcieliśmy, żeby każdy element miał Albo robimy coś razem, albo wcale. Linda – kobieta, którą znamy jako Lindę Lovelace odewłasną ścieżkę narracyjną, swój własny rytm. grała ważną rolę w obu tych wydarzeniach. Najpierw Skąd wziął się temat Skowytu? jako pierwsza prawdziwa gwiazda porno, a potem A reszta scenariusza? Fundacja Allena Ginsberga chciała uczcić 50. rocznicę – feministka przeciwna pornografii jako narzędzi opresji Przy tym scenariuszu było dużo przekazywania papieru publikacji wiersza Skowyt filmem na jego temat. kobiet. EX
Spędziliśmy kilka ładnych lat, próbując wymyśleć, jak zrobić film na temat wiersza.
6
Exklusiv ... #110
rozBIEG człok wie
Rafał Czajka
tekst:
Alek Hudzik
Idol swo ich idoli
Chłopak z Zielonej Góry. Najpierw artysta, potem założyciel marki odzieżowej Hazz. Wbrew stereotypom o Generacji Y, znalazł dla siebie niszę. Spełnia swoje marzenia w internecie i potrafi na tym zarobić.
Słyszałem, że gdy ostatnio popsuł ci się komputer, dostałeś ataku szału. To silne uzależnienie? Musiałem przeżyć jeden dzień bez komputera, a akurat wtedy miałem ważną rzecz do załatwienia online. Wpadłem w panikę, potem dostałem ataku agresji. Ale nie mam internetu w telefonie, a to jest wyznacznik uzależnienia.
Jak założyłeś Hazz? Nie pamiętam dokładnego początku, bo nie pamiętam, co działo się miesiąc temu, a to zaczęło się chyba rok temu. Zresztą już na studiach w Zielonej Górze robiłem nadruki na ciuchy. Potem seria nadruków trafiła na koszulki Justin Iloveu. Wreszcie na jakiejś imprezie wraz z koleżanką Marią spotkaliśmy się z nazwą Hazz i spodobało nam się to słowo. Z wielu rzeczy, które robiłem kiedyś jako Hazz, jestem dziś niezadowolony. Dopiero od kilku miesięcy robię ubrania, pod którymi w pełni się podpisuję. Nie interesuje cię sprzedawanie ubrań poza internetem, na przykład w butikach? Niespecjalnie. Nie bardzo chcę też, żeby znalazły się one w dużych internetowych sklepach. Teraz moje ubrania są na kilku portalach, ale docelowo chciałbym sprzedawać je tylko na swojej stronie. Wiadomo, sklepy narzucają marżę, która często jest bardzo wysoka. To się mi nie opłaca, ale co najważniejsze, moje ciuchy mają trafiać do wyselekcjonowanej grupy osób, a na dużym portalu z odzieżą gubią się wśród innych produktów.
Kornelia Maciejewska
Jasne, dowodem na to są choćby teledyski, które są nieodzowną częścią muzyki. Przetwarzanie, cytaty, zabawa w samplowanie kultury – to funkcjonuje i w muzyce, i w sztukach wizualnych. A także na koszulkach Hazz. Przepis jest ten sam. Jaki? Cult Of Now – to jedyna dzisiejsza subkultura, jej jedynym wyznacznikiem jest ciągła zmiana. Nie pamiętam, kim byłem wczoraj, jutro będę kimś innym. Jesteśmy Generacją Y. W Polsce trudno znaleźć odbiorców, bo u nas zawsze te mody pojawiają się z opóźnieniem, ludzie podniecają się choćby seapunkiem, kiedy ten w Ameryce już umarł. Jestem świadomy, że moja estetyka trafia bardziej do ludzi z Zachodu, ale ja nie robię ubrań tylko z myślą o nich, tutaj też można ją promować. Generacja Y nie potrafi znaleźć sobie pracy. Tak mówią. To zależy tylko od ciebie – jak jesteś sprytny, to sobie poradzisz. Mamy genialne pole działania, jakim jest internet. Starsze pokolenie tego jeszcze nie ogarnia. Połączyłem Tumblra i Facebooka ze stroną sklepu, który założyłem. W ten sposób moje prace artystyczne niezwiązane z odzieżą odsyłają do sklepu. Jeśli więc ktoś się jara moją sztuką, może po prostu kupić sobie ją na koszulce. Od kilku tygodni znalazło się już kilkunastu takich amatorów. Można z tego spoko żyć.
Co najczęściej oglądasz w internecie? Obrazki i Facebooka. Dziś wystarczy kogoś subskrybować, by znać każdy jego krok. Dodajesz ludzi, którzy podobnie myślą, interesują ich podobne sprawy. Tworzysz sieć. Oplatasz się ludźmi i to w końcu procentuje. Internet to nie tylko narzędzie do tracenia czasu. To też dochód z twojego sklepu internetowego z odzieżą Hazz. Mam sklep od kilku tygodni i odzew przerósł moje oczekiwania, a to dopiero początek. Co zabawne, 80 procent klientów pochodzi z zagranicy.
foto:
Robienie ciuchów DIY uchodzi wciąż za rodzaj fanaberii, że niby drogie, byle jakie, ale chyba trzeba się napocić, żeby zrobić jedną bluzę Hazz? Jest z tym dużo pracy – drukowanie na sicie, farbowanie, czasem szycie jak w przypadku leginsów. Robię wszystko sam i nieraz sobie nieźle poparzę ręce. Chciałbym zrobić film o procesie produkcji koszulek.
O wiele łatwiej wykasować z pamięci swojej i społecznej wystawę, niż pracę, która trafiła do internetu. Chodzi o to, by znaleźć swoich wyznawców? Kolega powiedział, że zarzucam zanętę za ocean i to prawda – tam moje prace budzą większe zainteresowanie, bo wpasowują się w estetyczne trendy. Można obserwować na moich profilach na portalach społecznościowych, jak „grono zwolenników” się powiększa i krystalizuje. Ciuchy są równoważnymi „przedmiotami artystycznymi” – jak obrazy czy grafiki? Między moją „sztuką” a „odzieżą” nie ma różnicy – to jest ta sama estetyka, przełożona na tekstylia. Hazz to pakiet estetyczny, dlatego tak bardzo zależy mi na współpracy z artystami. Ostatnio odezwali się do mnie członkowie zespołu The Crim3s z Londynu. W zamian za ciuchy wysłali mi kilka swoich płyt i gadżetów promujących zespół. Jaram się, bo o taką cyrkulację poglądów i prac mi właśnie chodzi. Muzyka rzeczywiście ma dużo wspólnego ze sztukami wizualnymi?
8
Exklusiv ... #110
Chciałbyś kiedyś wystawiać w galerii? Masz w swoim dorobku prace, które mogłyby trafić do kolekcji. Jeśli ktoś by chciał, to mogę pokazać, ale sam nie szukam galerii, bo mam internet. Wrzucasz coś i w przeciągu kilkunastu godzin to w mig trafia do ludzi, bez pomocy kuratorów, marszandów, dziennikarzy. Praca krąży, opływa twoich znajomych oraz ich znajomych, ktoś wrzuca ją na bloga i zaczyna się rozprzestrzeniać jak wirus. Żadna galeria tego nie da. Mówi się, że internet jest ulotny, a to nieprawda. O wiele łatwiej wykasować z pamięci swojej i społecznej wystawę, niż pracę, która trafiła do internetu. Tam stawiasz sobie pomniki, które będą krążyć w obiegu pod twoim nazwiskiem.
Ty sobie taki pomnik postawiłeś? Powiedzmy. Trochę nudziłem się siedząc w domu i zrobiłem pracę z napisem „Stay offline? U crazy?”. Położyłem się spać, a rano udostępniło ją kilkaset osób. Byłem w szoku. Reblogował mnie na przykład mój idol, muzyk Unicorn Kid. Te kilkaset notyfikacji to nie jest jakiś wielki wynik, ludzie mają ich tysiące, ale to sukces, bo moja praca, a dzięki temu także moje internetowe portfolio, znalazły się na ścianie znanych, ważnych osób. Internet jest zajebisty, bo możesz stać się idolem swoich idoli. EX
rozBIEG człok wie
Marek Cecuła Artysta, dizajner, kurator, wykładowca. Urodził się w 1944 roku w Kielcach, w wieku 16 lat wyemigrował do Izraela, potem do Nowego Jorku, gdzie otworzył pracownię ceramiki artystycznej, a następnie galerię Contemporary Porcelain. Od 1995 roku prowadzi firmę Modus Design. Jest dziekanem wydziału ceramiki w Parsons School of Design w Nowym Jorku oraz dyrektorem Design Centrum Kielce, które rozpocznie działalność w czerwcu.
tekst:
Olga Święcicka
Niezależnie od wieku? Oczywiście, garną się do nas głównie ludzie młodzi, ciekawi świata, ale mamy też program stworzony z myślą o starszych. Chcemy im dać możliwość kontaktu ze współczesnością przez wzornictwo. Poznawanie świata przez obiekt użytkowy jest łatwiejsze dla ludzi racjonalnych, przyzwyczajonych do tego, że wszystko musi czemuś służyć. Dizajn nie szokuje tak jak sztuka współczesna, jest przyjazny, łatwy do zrozumienia, namacalny. Jaka atmosfera towarzyszy otwarciu DCK? Jest wiele oczekiwań i niecierpliwości. W Kielcach nie tak dużo się dzieje, nie zawsze też na wysokim poziomie. Wywołaliśmy poruszenie.
Darek Ścisło
Dizajner w małym mieście
22 czerwca otwiera się Design Centrum Kielce. Jaką ma pełnić funkcję? DCK powstało jako okno, przez które kielczanie będą mogli wyjrzeć na świat. Dlatego pierwsza wystawa nie będzie tematyczna, tylko przekrojowa. Pokażemy kolejne fazy tworzenia produktu, zobrazujemy, jak meble, światło, szkło, ceramika czy tkanina stają się dizajnem. Pokażemy rzeczy, które ludzie znają, ale w zupełnie innej formie, w innym kolorze, o innym przeznaczeniu. Oprócz wystaw i warsztatów stworzyliśmy też program rezydencji. Chcemy zapraszać młodych artystów ze świata i dzielić się z nimi swoim doświadczeniem.
Kto będzie przychodził do DCK? Powoli odkrywamy środowisko, do którego chcemy się zwrócić. Zrobiliśmy już kilka projektów dla zwykłych mieszkańców – urzędników, robotników, sklepowych. Ostatnio był to warsztat robienia zegarów. Okazało się, że to niesamowicie twórcze środowisko. Na warsztatach powstały wspaniałe, pomysłowe rzeczy. To ciekawe, że ludzie nie przychodzą do nas, żeby zająć sobie czymś czas, tylko żeby rzeczywiście stworzyć coś ciekawego. Staramy się im wpoić ideę, że każdy może do nas przyjść i zrobić sobie krzesło.
foto:
z wizytą, potem zacząłem wnikać w to miasto coraz głębiej, widząc jego charakter i zapotrzebowanie na współczesną kulturę. Zaciekawiło mnie, czy mogę tutaj zaszczepić coś, co poznałem w świecie. Miasto zmienia się cały czas, jest bardzo dynamiczne. Na każdym rogu coś się buduje, wszystkie ulice są rozkopane. To jest ciekawy teren, pełen pozytywnej energii twórczej. Dzieje się. To był jeden z bodźców, który mnie tu przyciągnął. Przeprowadzka musiała być trudna. Zupełnie nie – była cudowna! Nowy Jork jest niesamowity – to miasto, w które człowiek się zapada, ale jest też wyczerpujące. Nie chodzi o to, że mi zabrakło energii, ale o to, że potrzebowałem zmiany. W Kielcach mogę się wyładować, podzielić doświadczeniem. Życie w mieście na uboczu też jest jednak wyzwaniem, trzeba się starać, żeby to miejsce podłączyć do świata. To jest możliwe i może dać efekty.
Działa spontanicznie. Nie przywiązuje się do miejsc, ludzi, pracowni, dla idei potrafi w kilka chwil przenieść się z metropolii do małego miasteczka. Teraz wylądował w Kielcach, żeby stworzyć tam światowe Centrum Designu. Niewątpliwie. W internecie można znaleźć wiele komentarzy dotyczących DCK – w dużej mierze nieprzychylnych. Mentalność tutaj jest czasem trochę małomiasteczkowa, ale to się zmienia. Coraz więcej pojawia się ludzi młodych, wyedukowanych, znających języki. Kielce to naprawdę ciekawe miasto, które przyciąga. Przyciągnęło też pana prosto z Nowego Jorku, w którym spędził pan ponad 30 lat. To prawda, ale ja jestem kielczaninem. Mieszkając za granicą, często wracałem myślą tutaj. Na początku przyjeżdżałem tylko
10
exklusiv ... #110
Poza Kielcami jest dużo innych miejsc, w których można „zwolnić”. Choćby Warszawa. Wbrew pozorom taka przeprowadzka byłaby dla mnie bardziej problematyczna. Mieszkanie w wielkim mieście mam już za sobą. Jestem teraz w miejscu, gdzie mam inne zadania, cele, oczekiwania. Trochę jednak musi pan tęsknić. Jak tęsknię, to pakuję się i wyjeżdżam. Trzeba jednak myśleć trochę szerzej, nie zastanawiać się, co by było, gdybym był gdzie indziej. Przeżyłem mnóstwo rzeczy, w wielu miejscach bywałem, miałem pracownie w różnych miastach, ale nigdzie nie miałem tak dobrej, jak ta w Kielcach. To niesamowita przestrzeń, którą sam stworzyłem, z piecami, sprzętem. Miasto dało mi ogromną szansę, z przyjemnością mu się zrewanżuję. Niewątpliwie jest to szansa, ale też ogromne wyzwanie. Oczywiście, ale jestem optymistą. Dizajner musi poradzić sobie z każdym materiałem i w każdych okolicznościach. Było wiele trudności, kilka rzeczy nie wyszło, jak zawsze brakuje pieniędzy, jednak w zespole ustaliliśmy, że sobie poradzimy i to jest dla nas jak krzyż nad drzwiami. Musi się udać. EX
PREMIERA 13 MARCA WTOREK 22:00 www.foxlife.pl
©ABC Studios
ŚWIĘTOSZKI Z DALLAS SEZON 1
Serialowy świat powraca do Dallas w nowym, czarującym i zabawnym serialu, twórców „Seksu w wielkim mieście”. Można powrócić do domu rodzinnego...ale tylko wtedy, gdy jest się gotowym zmierzyć z grzechami przeszłości.
rozBIEG
tekst:
Marta Małkińska
Czy nasze życie jest częścią większej układanki? Czy ciągi liczb zaczną sterować życiem bohaterów, a wzory opisywać ich emocje? A może niezwykły dar nastolatka wpłynie na kształt przeznaczenia całej ludzkości? Tysiące pytań i jedna podpowiedź – 26 marca włączcie FOX i dajcie się wciągnąć fabule stworzonej przez Tima Kringa – scenarzystę takich hitów, jak Heroes czy Jordan. Zbiegi okoliczności nie istnieją, to już wiemy. W serialu połączono elementy duchowości, nauki i zawiłych gier psychologicznych. Wyreżyserował go bowiem Francis Lawrence. Mistrz melodramatu (Woda dla słoni) oraz trzymających w napięciu thrillerów (Constantine, Jestem legendą). Ponadto twórcy Touch zadbali o to, aby ani razu nie pojawiły się w nim kuchenno-przedpokojowe rozmowy o niczym. Dlatego spodziewajcie się tylko znaczących słów. Zdanie: „Każdy jest głupcem w obliczu swoich marzeń” – niech będzie tego najlepszym dowodem. Jeśli już teraz nie możecie doczekać się premiery serialu, który zgłębia tajemnice ludzkiej podświadomości niczym Szósty zmysł i magnetyzuje jak Piękny umysł, zajrzyjcie na stronę www.foxtv.pl. Czekają tam na was trailery, zdjęcia oraz wiele ciekawostek z życia bohaterów serialu Touch. EX
S
zykuje się rewolucja! 26 marca o 21.00 humanistów zainteresuje magia liczb, a specjaliści od nauk ścisłych zapałają miłością do psychologicznych zagadek. Wszystko za sprawą premiery serialu Touch. Premiery z rozmachem – Touch zawita niemal jednocześnie do prawie 100 krajów, pojawiając się TOUCH © 2012 Fox and its related entities. All rights reserved. na polskich ekranach z dwuodcinkową premierą zaledwie cztery dni po oficjalnej emisji w USA. Zastanawiacie się jeszcze, czy serial będzie dobrym wyborem? Przeczytajcie zajawkę fabuły, a 26 marca nie oderwiecie się od telewizorów. Martin (w tej roli obłędny Kiefer Sutherland) po śmierci żony z trudem samotnie wychowuje zafascynowanego liczbami syna Jake'a (David Mazouz). Introwertyczny chłopiec bezustannie notuje enigmatyczne ciągi cyfr i godzinami rozwiązuje trudne zadania. Posiada także niezwykły dar dostrzegania w otaczającej rzeczywistości skomplikowanych wzorów, związków, połączeń. W najmniej oczekiwanym momencie do domu Martina puka zniewalająca Clea Hopkins (Gugu Mbatha-Raw), pracowniczka opieki społecznej, która skieruje jedenastolatka na obserwację do specjalistycznego ośrodka. W obliczu rozłąki determinacja Martina weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem. Zdesperowany ojciec będzie szukał pomocy u doktora Arthura (Danny Glover), pracującego z dziećmi o nadprzyrodzonym talencie matematycznym. Bardzo szybko okaże się, że w życiu nie ma przypadków – los każdego człowieka zapisany jest w liczbach.
Polskie seriale nie mają się zbyt dobrze. Bohaterowie bywają wyłącznie lekarzami, prawnikami lub biznesmenami z kasą, a bohaterki to albo małe zagubione istotki, albo snobistyczne hetery. Gdzie w takim razie szukać rozrywki na światowym poziomie? Oczywiście na kanale FOX.
Touch – premiera w poniedziałek 26 marca o 21.00 na kanale FOX
12
Exklusiv ... #110
PROMOCJA
www.foxtv.pl
Czy nasze życie jest częścią większej układanki?
PREMIERA 26.03 PONIEDZIAŁEK 21:00 www.foxtv.pl
Na serial zaprasza
rozBIEG
ilustracja:
Tymoteusz Piotrowski
E FELIN TO
Jakub Żulczyk Pisarz, publicysta, dziennikarz, ostatnio didżej. Pisał dla dziesiątków pism, od „Playboya” po „Tygodnik Powszechny”. Napisał powieści Zrób mi jakąś krzywdę, Radio Armageddon i Instytut. Dużo gada i pali. Prowadzi bloga jakubzulczyk. ownlog.com.
ostatnio bywam w telewizji śniadaniowej. Od razu mówię – nie chodzi o to, że chcę grać te same trasy koncertowe, co pewien polski muzyk z farbowaną brodą, z którym współdzielę co tydzień łamy tygodnika opinii. Od razu też zaręczam – w przeciwieństwie do tego muzyka nie bywam w telewizjach śniadaniowych jedynie dla samej fizycznej potrzeby wyrzucania z siebie każdej zrodzonej w ustępie tudzież przy śniadaniu refleksji przed milionami zaspanych i wkurwionych Polaków. Tak, wiem, tylko winni się tłumaczą, ale bywam w telewizji śniadaniowej z paru ważnych powodów. Po pierwsze – dla pieniędzy, po drugie – ponieważ uwielbiam aplikować sobie w życiu drobne dawki psychodelii, a przebywanie o ósmej rano w jednym pomieszczeniu z ludźmi, których zaledwie wczoraj schlastałem, klejąc swoją rubrykę do „Wprost”, bywa, uwierzcie mi, bardzo psychodeliczne. Psychodeliczna bywa również tematyka, o której zdarza mi się rozmawiać. Ostatnio na przykład o teledysku zespołu Gotye. Jest on jednym z tych bieżących fenomenów kultury masowej, które są dla mnie difoltowo repulsywne przez przedawkowanie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tego biednego wyjca ze szczęką jak wnyki na niedźwiedzia i głosem jak ćwierć Stinga, nie zapałałem do niego ojcowską miłością. A im dalej brnąłem w las teledysku, w rejony wyjątkowo niesmacznego artporno (smarowana akrylem rachityczna męska łyda nie jest – w mojej skromnej opinii – najbardziej estetycznym z widoków), tym bardziej byłem pewien, że Gotye nigdy nie stanie się jednym z moich ulubionych wykonawców. W każdym razie w telewizji na bardzo wygodnej kanapie przez trzy minuty próbowaliśmy zanalizować fenomen, skąd Gotye w ogóle się wziął. Na moją sugestię, że Gotye wziął się stąd, iż tata Gotye i mama Gotye poszli na randkę, prowadzący zareagowali lekkim niedowierzaniem – stanęło na tym, że wziął się z Australii. Potem przytoczyłem jeszcze jakiś tekst z Pitchforka i tak to zleciał miły poranek. Po wizycie w telewizji śniadaniowej wsiadłem w taryfę i pomknąłem do domu, jednak Gotye nie opuszczał mnie już do końca dnia. Zacząłem się zastanawiać, jakim prawem facet
o atrakcyjności wygłodzonego studenta filologii, wykonujący tak przeciętną muzykę, zdobył szturmem serca młodzieży na całym świecie i dochrapał się pięciuset miliardów odsłon na YouTube. Jakim prawem podobne rejestry popularności osiąga drętwa niczym zakalec Lana Del Rey. Olśniło mnie w okolicach obiadokolacji, gdy rozmyślania o rzeczonych artystach uniemożliwiały mi już nawet nie tyle pracę, ile spokojne wykonywanie podstawowych czynności życiowych. Otóż – ludzie uwielbiają przeciętność. Ten prosty mechanizm tłumaczy globalny fenomen popularności programów typu X Factor, w których mijani przez nas w metrze nieszczęśnicy wzbudzają masowe wzruszenia, wyrzucając z siebie ośmiooktawowe wykony Whitney Houston. Tłumaczy także sukces Gotye i Lany Del Rey. To nie są wielkie figury kultury masowej pokroju Lady Gagi, które sprawiają wrażenie, jakby ich pierwszym odkrywcą dla świata był nie cwany headhunter z dużej wytwórni, ale agent FBI Fox Mulder. To zwykli ludzie z krwi i kości – jak wygląda Gotye, już pisałem, a Lana Del Rey, gdyby spuścić jej powietrze z ust i zdrapać tapetę, również niczym nie różniłaby się od zasmuconej studentki na stacji metra Kabaty czytającej Cortazara w drodze na kółko z poetyki. Ich piosenki są przeciętne, a co najwyżej sprawnie oheblowane, gdy zestawić je na przykład z twórczością zjawiskowych talentów pokroju Jamesa Blake'a. Jeśli przyjmiemy, że dzieło sztuki – w tym piosenka pop – jest tunelem komunikacyjnym, przez wydobywający się z gardzieli Gotye tunel transmitowana jest na cały świat jego wszechzwykłość i banalność. Gotye i Lana Del Rey są tacy jak my – trochę zagubieni, ciut nieśmiali, ostentacyjnie nieporadni, by wspomnieć druzgocący występ tej drugiej w Saturday Night Live, kiedy to sprawiała wrażenie, że nie wie, czy ma jeszcze coś zaśpiewać, czy przeprosić wszystkich i położyć się na ziemi. Czas Freddiego Mercurego minął, proszę państwa – taki morał płynie z kariery Gotye. Żałuję tylko, że nie powiedziałem o tym w telewizji śniadaniowej. Ale jak tu mówić coś sensownego, gdy pięć minut wcześniej człowiek pił kawę, czując na sobie wzrok prawdziwego Piotra Rubika. Do następnego razu. EX
50 miliar dów od słon
Lana del Rey nie wie, czy ma jeszcze coś zaśpiewać, czy przeprosić wszystkich i położyć się na ziemi.
14
Exklusiv ... #110
Dawid Ryski
ilustracja:
rozBIEG E FELIN TO
Małgorzata Rejmer Rocznik ’85. to piwnica, tam gruz, Skończyła kulturoza tu przywiązane do krzesła nawstwo na UW, ciało Alicji z Krainy Czarów. a potem napisała Na zdjęciu głowa zwisa książkę Toksymia bezwładnie, lśni fartuszek o tym, że na i bieleje na tle ciemnych Grochowie jest cegieł truchło królika wyciąbrudno. Pracuje gniętego u jej stóp. To pałac, nad reportażami a tu Bella, ukochana Bestii, o Rumunii i drugą na otomanie w opuszczonej powieścią. Ogląda sali, z rozrzuconymi nogami amerykańskie seriai twarzą wciśniętą w plusz. le, czyta rumuńskie To morze, a tu rozwleczobrukowce i pisze scenariusze. W wolnych na na piasku fala rudych włosów Małej Syrenki i jej chwilach jeździ po białe ciało skrępowane folią, krajach, w których porzucone przy brzegu. ludzie mają gorzej Takie historie niż w Polsce.
Kino uwielbia dziewczęcą niewinność, kipiącą od nieuświadomionej seksualności, widz chce oglądać, jak niewinność cierpi. Wydawałoby się, że nie ma niczego bardziej ogranego niż piękna, skrzywdzona dziewczyna igrająca ze śmiercią, a tymczasem, uprzejmie donoszę, obejrzałam ostatnio film Martha Marcy May Marlene i choć nie wywołał trzęsienia ziemi, to turbulencje – owszem. Tytułowa Martha trafia do zamkniętej społeczności, przypominającej sektę, w której jaśnie oświecony lider manipuluje stadkiem wyznawców – określa im miejsce w hierarchii i zmienia imiona, a wraz z imionami osobowość. Najsłabszym ogniwem w łańcuchu są kobiety, które zaczynają duchową inicjację od rytuału oczyszczenia, jak uprzejmie nazywa się tu gwałt. Zdobywanie samoświadomości przypomina przechodzenie przez kolejne kręgi piekielne – chcąc mocniej przywiązać swoje owieczki do siebie, przywódca stada przedstawia im autorską definicję zła i testuje, jakie natężenie przemocy mogą znieść. W gruncie rzeczy wszystko to banał, podrasowana publicystyka. Prawdziwe kino zaczyna się, gdy widzimy, jak Martha radzi sobie z nowo odzyskaną wolnością. Będąc częścią sekty, Martha ćwiczyła kolejne tożsamości, teraz, kiedy znowu jest sama, nie ma niczego, czym mogłaby wypełnić pustkę po opuszczeniu społeczności – erzacu rodziny. Siostra, która wzięła Marthę do siebie, próbuje jej pomóc, ale przede wszystkim chce wyczyścić sobie sumienie po tym, jak opuściła ją kilka lat wcześniej. Martha jest bezludną wyspą na oceanie, nikt nie może się do niej zbliżyć, nikt nawet nie chce spróbować, wszystkie jej wybory wydają się konsekwencją samotności, na którą była skazana. Powtarza się refrenowo motyw wody, w której zanurza się Martha, ale to raczej bezładne dryfowanie w mętnej świadomości niż oczyszczenie. Wygodny dom, w którym mieszka, staje się nagle za duży, zbyt zagrażający, za bardzo odizolowany, a las, który go otacza, ma oczy braci i sióstr z sekty. Elizabeth Olsen – młoda, delikatna, a jednocześnie fascynująco pierwotna – gra drgnieniem powiek, rozszerzeniem oczu, grymasem ust – można poczuć na własnej skórze wyczulenie jej zmysłów, wyczulenie zwierzyny tropionej przez myśliwych. Czy psychoza Marthy, której wydaje się, że jest ścigana przez braci z sekty, ma racjonalne uzasadnienie, czy jest produktem jej skołatanych nerwów? Jak wielką moc ma zło, w którym zanurzyła się Martha, czy można określić jego granice, przekroczyć je i zostawić za sobą? Reżyser Sean Durkin pozostawił widza samego z tym pytaniem i chwała mu za to. Wy też możecie wybrać ulubiony scenariusz dla cierpiącej niewinności – Kopciuszka z fotografii Czarneckiego, który zabił się, zbiegając ze schodów, Pocahontas, upolowaną przez myśliwego albo morderczą Carol z filmu Polańskiego, która z wymyślonymi oprawcami rozprawiła się sama. EX
Kopciu szek w kle szczach lęku
Takie historie opowiedziałby Andersen, gdyby był seryjnym mordercą.
opowiedziałby Andersen, gdyby był seryjnym mordercą. W cyklu From Enchantment to Down fotograf Thomas Czarnecki przedstawił własną wersję bajek Disneya, w której księżniczki i królewny ani nie żyją długo, ani nie umierają szczęśliwie. Wszystkie te zmasakrowane heroiny wydają mi się przede wszystkim ofiarami własnych marzeń o szczęściu, z którymi bezlitośnie rozprawiła się rzeczywistość. Tu idylliczność bajkowych przedstawień, dziewiczej, rozkwitającej kobiecości, tam piwnice, sutereny, porzucone hale i akcesoria męskiej opresji: sznury, noże, sale tortur. Czarnecki często umieszcza na pierwszym planie porzucony bucik, a dokładnie połyskującą szpilkę, kliszę kobiecości i seksualności, tu – wykrzyknik przemocy. Myślę o zdechłym króliczku na fotografii Czarneckiego i przypomina mi się królicze truchło, które we Wstręcie Polańskiego ma przyrządzić sobie Carol Ledoux po wyjeździe swojej siostry. Tyle że bohaterka Wstrętu nie ma głowy do gotowania. Catherine Deneuve, piękna i niewinna, ma pilniejsze rzeczy na głowie, na przykład trzymanie się krawędzi rzeczywistości, żeby nie osunąć się w otchłań szaleństwa. Carol pilnuje ścian, żeby na nią nie spadły, ogląda bacznie szczeliny, żeby nie dać się w nie wciągnąć, i boi się potwornie – ta królewna zamknięta w wieży, osuwająca się w obłęd, seksualnie stłamszona, snująca fantazje o gwałcie. Im bardziej Denevue się boi, tym jest piękniejsza, a tymczasem świat wokół niej gnije – rozkłada się królik, butwieją ziemniaki, puchną ciała fatygantów, którzy przybyli oswobodzić królewnę i zginęli od jej ciosów.
16
Exklusiv ... #110
tekst:
krocz naprzód Ambasadorami Keep Walking byli m.in. alpinista Ranulph Fiennes, podróżnik Amyr Klink, a w Polsce, muzyk Andrzej Smolik. Co skłoniło cię, żeby zostać ambasadorem House of Walkers? Celem akcji jest propagowanie idei działania, wyznaczania sobie celów i realizowania ich. Projekt zrzesza nie tylko ludzi z pasją, ale także takich, którzy na swojej drodze mieli różne problemy, ale nie poddawali się i szli do przodu. Wydaje mi się, że mój biogram do tego pasuje. Często miałem sytuacje, kiedy postanawiałem coś zmienić i zawsze wymagało to wyrzeczeń. Cieszy mnie także, że w ramach tej współpracy zostanie zrealizowany projekt wzorniczy. Według filozofii Keep Walking życiowy sukces rodzi się w wyniku konsekwentnego dążenia do wyznaczonych celów. Jak wyglądała twoja droga do miejsca, w którym teraz się znajdujesz? Miałem na swojej drodze kilka ciężkich momentów. Na drugim roku architektury, na której dobrze mi szło, poczułem, że chcę się inaczej realizować. Wkurzało mnie, że wszyscy myślimy tak samo, sztampowo. Czułem się przegrany, bo wiedziałem, że z dobrego studenta staję się słabym. Mój bunt opierał się na przeświadczeniu, że edukacja nie musi tak wyglądać – dlatego postanowiłem wyjechać do Nowego Jorku. W Pratt Institute rozwinąłem się jako projektant, miałem wsparcie od wykładowców, a nie ciągłe pouczanie. Okazało się, że po skończonych studiach mogę mieć każdą pracę i wszystko przez jakiś czas mi się układało, aż do pewnego wypadku. Podczas robienia modelu w stolarni obciąłem sobie piłą palce u lewej ręki. To był moment załamania, ale także okazja, żeby się zastanowić, co jest dla mnie naprawdę ważne. Zacząłem krytycznie patrzeć na moje wcześniejsze aspiracje – chęć wspinania się w hierarchii świata dizajnu w Nowym Jorku.
Dominika Olszyna
Tomek Rygalik, światowej sławy polski projektant, został ambasadorem programu „Keep Walking”. Od początku swojej kariery konsekwentnie podąża własną drogą. Teraz chce zainspirować innych, aby nie obawiali się kroczyć tam, gdzie tylko zamarzą. różnych państw Europy i Polska uplasowała się na pierwszym miejscu. Ale nie to było powodem mojej decyzji. Jednym z powodów była propozycja poprowadzenia gościnnie pracowni na Wydziale Wzornictwa w Warszawie. Teraz mam bazę w Polsce, ale pracuję nie tylko tutaj. W perspektywie okazało się, że to był dobry pomysł. Czym próbujesz zarazić studentów? Przyjechałem tu wiedząc, że jest dużo do zrobienia. Moje wcześniejsze doświadczenia dydaktyczne jako studenta czy wykładowcy związane były z anglosaskim systemem szkolnictwa, gdzie jest dużo większa wolność w kreowaniu własnej drogi. Ekstremalnym przykładem są Stany, gdzie można zacząć studia na jednym kierunku, a potem w miarę dobierania kolejnych przedmiotów może się okazać, że jest się na zupełnie innym. Przez rok jednocześnie pracowałem Royal Collage of Art i na ASP, więc mogłem te dwa systemy porównać. Chciałem moją grupę nauczyć samodzielności i motywacji, która wypływa z nich samych. Student w Londynie to tak zwany „self-motivated student”, nasi uczniowie po prostu robią to, co im każą robić, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. A ja jestem po to, by krytycznie na coś spojrzeć, podsumować, zadać ważne pytania, wzbogacić projekt o szerszy kontekst. Studenci muszą sami pracować i być za swoje projekty odpowiedzialni. Uczę ich, by się nigdy nie poddawali i szli do przodu.
Do jakich wniosków doszedłeś? Że muszę pracować w Europie, bo tu we wzornictwie dzieją się najważniejsze rzeczy. Kiedy z ręką było już dobrze, pożegnałem się z Nowym Jorkiem i przeniosłem do Londynu. Byłem dobrze zarabiającym senior dizajnerem w dużej firmie i zrezygnowałem z tego, by zostać studentem w Royal Collage of Art – podążać swoją drogą i rozwijać się. Nie chciałem być tylko rzemieślnikiem, chciałem znaleźć się bliżej sztuki. To wszystko doprowadziło mnie do założenia własnego studia. Które przeniosłeś kilka lat temu z Londynu do Warszawy. Warto było? Niedawno czytałem ranking wyników gospodarczych #110 ... exklusiv
17
Jaki moment w swojej karierze lubisz wspominać? Na wystawę kończącą studia magisterskie zrobiłem skórzany fotel, który nie miał żadnej struktury, był eksperymentem z materiałem. Jakiś czas po wystawie jechałem sobie na rowerze, kiedy zadzwonił do mnie telefon. W słuchawce usłyszałem głos pani z włoskim akcentem. Przedstawia się jako Patrizia Moroso i powiedziała, że Ron Arad mówił jej o jakimś fotelu, który jest absolutnie fenomenalny. Zapytała, czy nie chcę przyjechać do Udine, bo może znajdzie się sposób, żeby go wdrożyć do produkcji i pokazać na targach w Mediolanie. Odebrałem telefon od osoby, która jest jedną z pięciu najważniejszych postaci światowego wzornictwa. Prawie spadłem z roweru. To był ogromny, niespodziewany sukces. Chciałbyś, aby każdy mógł sobie pozwolić na mebel od Rygalika? Moją ambicją jest, żeby jak najlepsze rzeczy trafiły do szerokiego grona ludzi. Moją obsesją są proste rozwiązania. Wszystkie przedmioty są „dizajnerskie”, na przykład szklana butelka po wodzie. Ma uformowaną szyjkę, by móc zacisnąć kapsel, niżej jest przewężenie, by nie zaciąć się od kapsla, a wybrzuszenie na dole jest zaprojektowane, by nadać butelce strukturę oraz by w skrzynce z innymi butelkami nie pękła. Prawda jest taka, że trudno będzie zaprojektować lepszą. EX