patrz pod nogi
a1
a2
K
lasyki. Kultowe „buty z okienkiem”. Dla wielu pierwsze buty, które kupowali świadomie, wybierając ten konkretny model. Dawniej nieosiągalny obiekt pożądania, dzisiaj oswojony kompan codziennych zmagań. Chociaż od ich debiutu minęły lata, wciąż budzą równie wielkie emocje. Towarzyszą podczas najważniejszych chwil, jak najwierniejszy kumpel. Określają, kim jesteśmy, i pokazują, jacy jesteśmy. Z okazji przypadającego na 26 marca Air Max Day zebraliśmy opowieści ludzi, dla których to, co mają na nogach, jest równie ważne jak to, co mają w sercu. Bo ich buty to ich historia. A tę każdy chce opowiedzieć po swojemu. Dlatego każdy z naszych bohaterów zaprojektował swoje niepowtarzalne Air Maxy, korzystając z wirtualnego konfiguratora NIKEiD. Siedząc przed ekranem komputera, spersonalizowali swoje ulubione modele Air Maxów. Dowolnie wybierali materiały, kolory, faktury. Niech ich projekty będą dla was inspiracją! Bo buty muszą być wyraziste. W końcu patrzymy na nie przy każdym kroku. A trzeba patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć – jak słusznie zauważa Tede, jeden z naszych bohaterów. Do współpracy przy wydaniu specjalnym, które trzymacie w dłoniach, zaprosiliśmy najlepszych – zdjęcia zrobił Bartek Pogoda, a grafiki przygotował Chazme 718. W środku, wzorem najlepszych oldschoolowych czasopism, umieściliśmy plakat – pracę Chazmego – który po wnikliwej lekturze magazynu możecie sobie wyrwać i powiesić na ścianie. A kiedy już go wyrwiecie, czeka was kolejna niespodzianka!
a3
a4
A
ndrzej nie przypomina typowego informatyka – nie nosi koszuli w kratę, a na zadane pytania nie odpowiada: „A próbowałeś zresetować komputer?”. Ma jedną geekowską zajawkę – jest miłośnikiem fantastyki retro. – Komiksy, gry czy filmy z minionych dekad, bardzo je lubię. Ta stylistyka, kształty, zestawienia kolorów, pomysły na postaci… Zwłaszcza że z dzisiejszej perspektywy wszystkie te detale nabierają nowego smaku, a dodatkowo przywołują wspomnienia z dzieciństwa. To połączenie bardzo mi odpowiada – opowiada Andrzej. Jest więc, nie ukrywa, sentymentalny, choć zachowuje proporcje. – Przywiązuję się do rzeczy, ale ich nie fetyszyzuję. Nigdy nie byłem typem zbieracza, buty to jest właściwie jedyna moja kolekcja. Sprawia mi przyjemność jej powiększanie, choć rozsądek podpowiada, że może już wystarczy. Szczególnie że wyznaję w życiu zasadę: „raczej mniej niż więcej”, nie zagracać przestrzeni wokół siebie, nie zabudowywać jej przedmiotami, których posiadanie nie jest konieczne – tłumaczy. Buty zawsze wydawały mu się w garderobie najważniejsze. Od nich zaczyna i pod nie wybiera resztę. Powinny się wyróżniać, zwracać uwagę, przyciągać wzrok. Zaczęło się już w podstawówce, choć wtedy, będąc na garnuszku mamy, o oryginalnych, markowych mógł tylko pomarzyć. Wtedy były dostępne tylko w Pewexie. – Jeden z moich klasowych kolegów miał rodzinę w Stanach i dostał od nich w paczce parę Air Maxów. Pamiętam, że nie mogłem od nich oderwać oczu. Wydawały mi się najpiękniejszymi butami na świecie. Te, które zaprojektowałem – AM 90 – nawiązują do tamtej klasyki, choć materiały wybrałem nowoczesne – wyjaśnia. Dziś sam ma ponad 150 par, w tym kilkanaście to właśnie Air Maxy. Powoli przymierza się do zakupu kolejnej szafy, w pierwszej już się nie mieszczą. Andrzej dużo czyta, przegląda zagraniczne fora, obserwuje fanpejdże z sneakersowymi nowościami, stara się być na bieżąco. Kolekcję tworzy, odkąd zarabia. – Pierwsza praca? 18 lat temu. Bardzo zacna: papież przyjechał z pielgrzymką do ojczyzny, a ja sprzedawałem okolicznościowe gazetki. Wieczorem wskakiwaliśmy do samochodu, cała noc jazdy, żeby dotrzeć do kolejnego miasta, do którego przyjeżdżał tego dnia. Miałem chyba dar przekonywania, bo dobrze mi szło – zdradza. Od sześciu lat Andrzej pracuje dla jednej firmy usługowej. – Robię wszystko: jestem administratorem, programistą, serwisuję, szkolę pracowników. Do pracy chodzę pieszo, dojeżdżam na hulajnodze albo rowerem. W ogóle dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu. Gram w kosza, biegam, jeżdżę na rolkach, snowboardzie. Lubię być w ruchu – mówi. Zastanawia się nawet, czy papieski wątek nie zatoczy koła, bo niedługo do Krakowa przyjeżdża Franciszek. – Myślę, czy by na ten czas nie wynająć mojego mieszkania, a samemu uciec z miasta – żartuje Andrzej.
anDrzeJ sobCzYk informatyk
a5
a6
a7
a8
Z
pracowni na 11. piętrze wieżowca przy ulicy Długiej dokładnie widać panoramę warszawskiego Muranowa. Na pierwszym planie kolorowe plamy. To Ogród Krasińskich. Paweł Kałużyński patrzy na nie od sześciu lat. – Wszedłem, wyjrzałem przez okna i wiedziałem, że tu chcę tworzyć – mówi. Paweł jest malarzem. Zawodowo maluje, odkąd 11 lat temu skończył ASP, choć przyjęli go dopiero za trzecim podejściem. Nie zrażał się i nie żałuje, że nie poszedł w ślady członków rodziny mających wykształcenie ekonomiczne. Przed sztalugami spędza długie godziny. Zawsze w swoich „butach do malowania”. Air Maxach. Pierwsze kupił parę lat przed znalezieniem pracowni z widokiem na Muranów. – Byłem w Paryżu i znalazłem Air Maxy jedynki, w których się zakochałem. Białe, z niebieskimi akcentami. Stonowane, bo wtedy jeszcze byłem mniej odważny i ubierałem się raczej spokojnie. To się zmieniło. Dziś lubię buty, które widać. Zawsze były dla mnie najważniejszą częścią garderoby, bez nich czuję się nie do końca ubrany – opowiada. Kiedy „paryskie” Air Maxy przestały nadawać się do noszenia, stały się butami do malowania. – Chlapałem je farbami nieustannie. Kolory na butach odpowiadały temu, co akurat działo się na moich obrazach. I stopniowo same stały się dziełem sztuki: mieszanina kolorów, plamy farb, zaschnięte krople, muśnięcia – opowiada. Ilekroć ktoś przychodził do pracowni, od razu zwracał na nie uwagę. Mało tego, po jakimś czasie pojawiły się prośby: ludzie chcieli zostawiać mu swoje pary, żeby zrobił z nimi to samo. – Trochę w żartach odpowiadałem, że na to trzeba lat. Ale tak naprawdę chodzi chyba o coś innego. To, jak wyglądają te buty, to część całego procesu twórczego, tego, co się ze mną dzieje, kiedy maluję, a to jednak zbyt osobiste doświadczenie, żebym mógł się nim podzielić w ten sposób – tłumaczy. Paweł stawia na kolor, dzikość, mocne zestawienia, kontrasty. Kieruje się impulsem. – Moje obrazy nie są wynikiem wielotygodniowego namysłu nad strukturą czy kompozycją, teraz chodzi o sam proces. O emocje, które są wyzwalane w trakcie – tłumaczy. Podobnie było z własnym projektem pary butów. – Od razu wiedziałem, jak będą wyglądały, z których materiałów skorzystam, po które barwy sięgnę. Dominuje czerń, ale pojawia się też zieleń, fiolet i błękit. Dokładnie tak jak na moich ostatnich obrazach.
PaweŁ kaŁuŻYŃski malarz kolorysta
a9
a10
a11
L ir Max 1, z kanwasu i dżinsu. Nakrapiane na podeszwie, podobnie jak te pierwsze, na które zbierał jako gnojek. Żadnej przypadkowości. – W przypadku tak niezdecydowanego faceta jak ja to naprawdę wyjątek. Bo miały być jak tamte pierwsze. – Kiedy to było? Zaraz ci powiem, poczekaj chwilę – rzuca. Ciągle ktoś coś od niego chce, więc trudno pogadać w spokoju. Ale stara się znaleźć cichy kąt w sklepie, w którym pracuje. W końcu wciska się między półki z butami. Lepszej scenografii nie można sobie wymyślić, skoro mamy rozmawiać właśnie o nich. Trochę szkoda, że nie może pokazać własnej kolekcji. Ale o niej zaraz. Na razie liczy tygodnie – jeszcze 32 i pusta walizka znajdzie się na pokładzie samolotu. Lotnisko docelowe: Tokio Narita. Kamil zajmuje się na co dzień fotografią produktową i tatuażami. To z nimi powiązana jest jego fascynacja Japonią: wzornictwo, inspiracje, styl, projekty. Wysiądzie więc i najpierw ruszy w miasto, marzył o tym całe życie. Potem pojedzie zwiedzać resztę kraju. Nie zapomni o walizce. Pusta nie wróci. Bo poza inspiracjami Kamil chce przywieźć buty. – Po to tam też lecę – przyznaje. Będzie polował na najciekawsze modele. Przystanek pierwszy: sklepy vintage. Nike’ów szukać najlepiej właśnie tam. – Starzeją się godnie – mówi. Ma jedne, które mają prawie tyle lat co on: 25, i nadal można w nich chodzić. Nic się nie rozkleja, nie tracą fasonu. To od nich się zaczęło, jeszcze w liceum. Air Maxy dziewięćdziesiątki, szare z niebieskimi i białymi elementami, nakrapiana podeszwa. Wyjątkowe, bo to była współpraca Nike z holenderskim butikiem Patta. – Za małolata trudno było skołować pieniądze, trochę mi zajęło zbieranie tej zawrotnej sumy, ponad pięciu stów – wspomina. Teraz są warte kilka razy więcej. Kolekcja Kamila też się rozrosła. Dziś ma ponad 200 par sneakersów, samych AM1 kilkadziesiąt. Jak przystało na klasycznego sneakerheada, najbardziej lubi limitowane edycje. Okazji, żeby zaprojektować swoje własne i jedyne na świecie buty, oczywiście nie przepuścił.
ubię być w ruchu i cieszy mnie to, co robię – tłumaczy Ania. Produkuje filmy i reklamy, od sześciu lat w tej samej agencji reklamowej. Ale pracować zaczęła dużo wcześniej. – Pochodzę z domu, w którym się nie przelewało. Mama wychowywała mnie sama, więc raczej to było tak, że jedna para butów musiała wystarczyć na długo, aż się zniszczyła. Któregoś dnia koleżanka mamy dowiedziała się, że prowadzone są castingi dla młodych aktorek, i zasugerowała, że może warto byłoby mnie wysłać. I tak się zaczęło – reklamy, niewielkie role. Debiut? – Pokazywałam faka – śmieje się Ania. To była rólka w „Nic śmiesznego” Marka Koterskiego. Z rozpędu robiła to aż do studiów. Nie chciała iść na aktorstwo, choć mama namawiała. – Nie czułam, że mogłabym być aktorką, że umiałabym korzystać z ciała jak z narzędzia, wypełniać je rolami, wchodzić w nie – mówi. Ale pasja została. – Chciałam pracować przy powstawaniu filmów. Wkręciłam się w produkcję. W ogóle kocham kino. Oglądam cztery, pięć filmów tygodniowo, co najmniej jeden w kinie – zdradza. Do kina lubi chodzić sama. Może skupić się na obrazie, na historii, nie potrzebuje do tego towarzystwa, choć czasem oczywiście zdarza jej się wypad z przyjaciółmi. Zanim trafiła do agencji reklamowej, pracowała dorywczo w różnych miejscach. Jednym z nich był sklep z butami na Mokotowskiej. To właśnie to doświadczenie zainspirowało ją do napisania magisterki o sneakerheadach. – Broniłam się w Instytucie Kultury Polskiej. To takie miejsce, gdzie kulturę można badać w jej naprawdę najciekawszych przejawach. Pracując w sklepie, do którego przychodziła masa sneakerheadów, przesiąkłam ich językiem, całą tą pasją – bo to prawdziwa pasja, której są oddani. Sama nie byłam tak wkręcona. Pierwsze Air Maxy kupiłam kilka lat temu. Białe z miętowym wykończeniem, kolekcja Safari, byłam wtedy przeszczęśliwa. Absolutnie najpiękniejsze buty na świecie. Kupiłam je zimą, więc musiały poczekać na wiosenny sezon, ale nie mogłam sobie darować i wystąpiłam w nich na sylwestrze – śmieje się Anka. Dziś ma kilka par AM, ale daleko jej do osób, o których napisała pracę. – Nie można mówić o subkulturze, bo ci, o których pisałam, wywodzą się z wielu różnych środowisk, nie istnieje zbyt wiele punktów wspólnych. Są natomiast prawdziwymi współczesnymi zbieraczami i łowczymi zarazem. Co ważne, i to mnie bardzo przy gromadzeniu materiałów zainteresowało, następuje pewne zderzenie na linii indywidualności i zbiorowości. Większość kolekcjonerów deklaruje, że robi to tylko i wyłącznie dla siebie, z własnej potrzeby, a z drugiej strony to, jak ich kolekcje wypadają na tle innych, jest bardzo istotne i ich pozycjonuje – tłumaczy Ania. Praca nad magisterką polegała głównie na obserwacji uczestniczącej. – Poza przeprowadzaniem pogłębionych rozmów ze sneakerheadami chodziłam na wystawy, po sklepach. Nie ma żadnej literatury po polsku z tej dziedziny, więc z pomocą rozmówców stworzyłam słowniczek terminów sneakerheadowskich – wspomina. Pracę obroniła na cztery z plusem. Dla promotora i recenzenta przyniosła babeczki z małymi lukrowanymi najkami na czubku.
kaMil baks toMaszewski sneakerhead
anna korDus producentka filmowa
A
a12
a13
a14
Dziś ma ponad 200 par sneakersów, samych AM1 kilkadziesiąt. Jak przystało na klasycznego sneakerheada, najbardziej lubi limitowane edycje kaMil baks toMaszewski
a15
a16
Daniel Jankowski menager zespołów muzycznych Wiktoria Jakubowska perkusistka Luiza Sobkowiak pianistka
a17
„
Pamiętam doskonale pierwszą sesję przy perkusji. Wszystko było nowe i właśnie tak cudownie pierwsze: pierwszy raz trzymałam w rękach pałeczki i próbowałam je dobrze ułożyć. Pierwsze uderzenie w talerze. I pierwsze próby ułożenia stopy na pedałach
„
Wiktoria Jakubowska perkusistka
a18
a19
a20
Z
pociągu na zajęcia, z zajęć na próbę dźwięku, wieczorem event, następnego dnia znów w drogę na koncert. Tak wygląda typowy dzień Wiktorii. Mieszka w Krakowie, studiuje we Wrocławiu, koncertuje w Polsce i za granicą, w biegu jest więc cały czas. I zupełnie na to nie narzeka. Gra od trzeciego roku życia. Dziesięć lat na flecie poprzecznym w szkole muzycznej. Potem „zdradziła” go dla perkusji. – Któregoś dnia usłyszałam w szkole próbę big bandu. Ta ekspresja! Brzmienie i możliwości bębnów zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zaczęłam przychodzić do chłopaków, podpytywać, słuchać, jak grają – wspomina. Miała wtedy 16 lat. – Pamiętam doskonale pierwszą sesję przy perkusji. Wszystko było nowe i właśnie tak cudownie pierwsze: pierwszy raz trzymałam w rękach pałeczki i próbowałam je dobrze ułożyć. Pierwsze uderzenie w talerze. I pierwsze próby ułożenia stopy na pedałach. Akurat dostałam wtedy od mamy nowe buty, właśnie Air Maxy. I tak już zostało – opowiada. Na te, które zaprojektowała, wybrała napis: „Wiki Drums”. Kolor: czarny jeans, z drobnymi, bordowymi akcentami. – Perkusja nigdy nie będzie solistycznym instrumentem, nie chciałabym się za bardzo na scenie wybijać – tłumaczy. W poznańskim liceum muzycznym wybrała bardzo świadomie swoją muzyczną drogę: wydział jazzowy. – Klasyka jest dla mnie ważna, ale jej ramy były zbyt sztywne, brakowało dla mnie powietrza. Narzucone interpretacje zaczęły mnie zbyt mocno ograniczać – mówi. Chciała mieszać gatunki, czerpać z różnych muzycznych tradycji i motywów. Dzięki perkusji może realizować się muzycznie bez względu na gatunek – od jazzu po pop, alternatywę i elektroniczne brzmienia. Koncertuje sporo – zdarzają się tygodnie z dwoma, trzema koncertami. Współpracuje z kilkoma zespołami. Hatbreakers, Cosovel, Ifi Ude, The Pineal, Shemoans, Móo Project, Yoachim, Syreny. – W każdej konfiguracji robię to, w co wierzę i daję z siebie więcej niż wszystko. Ale taki najbliższy sercu jest projekt Agi Brine – mówi. Tworzy go razem z Agnieszką Bigaj. Jest tu i r’n’b z kobiecymi, pełnymi wrażliwości tekstami i elektroniczne, mocne momenty – jej perkusja to istotna część brzmienia. – W maju wychodzi EP-ka. Marzy nam się koncert na dużym, ważnym festiwalu. Ale przede wszystkim rozwijanie się muzycznie, docieranie do ludzi z naszym przekazem i brzmieniami – zapewnia. Mimo sukcesów, które już – jako 21-latka – ma na koncie, nie brak jej pokory. Ciężkiej pracy też się nie boi. Reżim ćwiczeń, szlifowania warsztatu to coś, co bardzo dobrze zna. Przy bębnach spędza czasem kilkanaście godzin dziennie. – Praca nad instrumentem, nad poznaniem jego możliwości – i swoich – tak naprawdę nie ma końca. Ciągle można coś więcej zrobić, czegoś się nauczyć. Bez tego się nie rozwijasz. – Chciałabym kiedyś założyć swój własny zespół, bo sama też komponuję, ale to jeszcze nie ten moment. Na razie muszę zbierać doświadczenie. Nie spieszy mi się. I tak myślę, że już jestem szczęściarą, bo moja pasja stała się moją pracą, sama się utrzymuję, robiąc to, co kocham.
wiktoria Jakubowska perkusistka
a21
a22
a23
M A
irmaxy, które pokazuje, zakłada rzadko. Ale to są te pierwsze. Klasyczne jedynki. Odkąd Daniel wyjął je ze śmietnika, minęło osiem lat. Wtedy nie widać było kolorów, bo całe były w błocie. Leżały przy koszu, do którego też miał wrzucić buty – swoje sfatygowane trampki, już w strzępach. Tamten Open’er to był jego pierwszy duży festiwal, jeszcze się nie nauczył, że błoto nie ma litości. – Ostatni poranek po ostatnim koncercie. Cała noc tańca i pogo, którego moje buty nie wytrzymały. Chciałem je wyrzucić i wracać boso, bo miałem dosyć klapiącej podeszwy. Przy kontenerze zobaczyłem, że już ktoś niestety wpadł na podobny pomysł. Niestety, bo lubię niepowtarzalność. Ale te, które tam stały, to było nie byle co. Solidne Air Maxy. W nie najlepszej kondycji, ale okazały się zaskakująco wygodne. Od tamtej pory Air Maxy to jeden z moich ulubionych modeli – podsumowuje Daniel. Większość ubrań, które nosi, jest vintage. – Dla mnie to, że tamte buty ktoś przede mną nosił, było zaletą, nie wadą. Oczywiście trafiły do pralki i czyszczenia, ale podobało mi się, że ktoś już w nich jakąś historię przeżył. Na tegorocznego Open’era Daniel pojedzie w nowiutkich Air Maxach. Właśnie je projektuje. Większość decyzji już zapadła, zostało dogranie paru detali. Swoosh czarny czy może miętowy? Podeszwa? Cała na czarno czy może jakieś fluo? A może złoto? – Całe ze złota dla złotego chłopca? – śmieje się. Ważne, żeby nie było nudno. Czerń trzeba przełamać, fakturami się bawić. Wyróżnić się przez detal – ale się wyróżnić. Daniel przeszedł dość typową drogę, którą opisują takie wyświechtane zwroty jak: „zaczynał w korporacji”, „nie mógł się w niej odnaleźć”, „postanowił poszukać swojego miejsca”. Produkował programy dla różnych stacji telewizyjnych, a od kilku lat robi to, co naprawdę czuje i w czym się spełnia – pracuje z muzykami, zajmując się ich promocją. – Jestem chłopakiem z małej miejscowości na Warmii. Miejsce, gdzie dorastałem, dużo mi dało i może dlatego do dziś prowadzę trochę cygańskie życie. Dobrze się czuję, odstając. Jestem nomadą, który ciągle poszukuje w różnych miejscach i przedmiotach tego, co będzie mnie wyrażało – tłumaczy. Dlatego cieszy się, że może zaprojektować buty dokładnie takie, jakie chciał, podpisać się na napiętkach swoim imieniem, stworzyć niepowtarzalny model idealnie pasujący do tego, co nosi, co lubi. Mieć coś, co się będzie wyróżniało i co sam stworzy zamiast sięgać po gotowy szablon.
uzyka poważna kojarzy się z elegancką salą koncertową i wytwornymi strojami. Na nogach raczej czółenka niż Air Maxy. Ale nie w przypadku Luizy. To w tych drugich koncertuje. Zdarza jej się siadać do nut Chopina w plisowanej spódnicy, białej bluzce i w sportowych butach. To odzwierciedla jej stosunek do sztuki. – Zrozumiałam, że muzyka poważna nie musi być aż tak poważna, a ja mogę być sobą – mówi. Nie zawsze tak było. – Całe dzieciństwo zmarnowałam na ćwiczenie gam i plumkanie etiud. Miałam pięć lat, kiedy zamiast bawić się lalkami pierwszy raz wystąpiłam publicznie. Osiem, kiedy zamiast grać w klasy i wisieć całymi dniami na trzepaku przed domem debiutowałam na scenie jako solistka – wspomina. Kilka lat później, już jako nastolatka, miała na koncie sporo nagród ogólnopolskich. Brała udział w międzynarodowych konkursach pianistycznych. W pewnym momencie zrozumiała jednak, że kolekcjonowanie pucharów nie ma sensu. I niewiele ma to wspólnego ze sztuką, z tym, jak ona ją rozumie i czuje. Żakiet, biała bluzka, czółenka, konkursy, jury, ocenianie, sztywność i konwencja, a z drugiej strony ona i muzyka – te dwa światy coraz mniej do siebie pasowały. Z nadzieją, że zreformuje przestarzałą i trącącą naftaliną scenę muzyki klasycznej, pojechała do Berlina na koncert pianistyczny. Zajęła drugie miejsce i za wygrane pieniądze kupiła sobie pierwsze Air Maxy 1. Totalnie kolorowe i zupełnie „niepoważne”. – Bardzo długo ze mną koncertowały i świetnie współgrały z Chopinem. Teraz noszę całkiem czarne, ale nadal daleko im do typowego stroju muzyka klasycznego – śmieje się. Najbardziej twórcze wydaje jej się przekraczanie granic, przełamywanie konwencji. W prawdziwej sztuce nie ma „powinno się”. – Staram się być pomiędzy, jest mi dobrze i w klasyce, i w jazzie, nie chcę myśleć utartymi schematami o muzyce – tłumaczy i dodaje: – Chciałabym klasykę urzeczywistnić, wyjąć ze starych murów, odmłodzić. Wpuścić trochę powietrza, zrobić miejsce na indywidualność.
luiza sobkowiak pianistka
Daniel Jankowski menager zespołów muzycznych
a24
a25
G Vienio raper
ęsto jest. Między jednym wywiadem a drugim musi odwiedzić drukarnię, wpaść na spotkanie i znaleźć chwilę na studio. Nie zdążył jeszcze siąść do projektu butów, ale najprawdopodobniej będą w kolorach okładki nowej płyty. „H.O.R.E” to ósmy solowy album Vienia. Pracował nad nim szybko. Narzuca sobie reżim. – W wolnym zawodzie, jeśli sam nie wyznaczysz ram, to wszystko się rozpadnie. Trzeba się bez przerwy motywować, ale też planować robotę i krok po kroku realizować plan, mimo że to nie brzmi jakoś szalenie romantycznie. Oczywiście za każdym tekstem musi stać inspiracja, impuls jakiś, który mnie chwyta za gardło i nie puszcza, dopóki nie napiszę. Ale samo pisanie to siedzenie na tyłku, poprawianie, skreślanie, tzw. warsztat, czyli walka o to, żeby to, co wychodzi z mojej głowy, trafiło też do innych głów – tłumaczy. Postawił sobie cel: jeden tydzień – jeden kawałek. Poniedziałek, wtorek: poranna kawka, dobre śniadanie i pisanie. Środa: załatwianie bieżących spraw, spotkania. Czwartek, piątek: nagrywanie. I tak tydzień po tygodniu, aż płyta się ułożyła. „H.O.R.E”, czyli Historie, Opowieści, Retrospekcje, Emocje. Tych ostatnich dużo w nim samym. – Pierwszy raz postanowiłem wyjść poza narrację w pierwszej osobie, zostać reżyserem, który klei z cudzych historii większy obraz, wrzucić je na siebie, przefiltrować. Może dlatego, że teraz mam w sobie więcej spokoju, mogę się poprzyglądać innym, zobaczyć, jaki mamy kłopot z emocjami. Widzę wokół siebie ludzi, którzy sobie nie radzą, zagubionych, niepotrafiących się ze sobą komunikować. Tkwią w toksycznych związkach, robią sobie dzieci i przekazują tę toksynę dalej, bo nie potrafią się z niej wyzwolić. Przygniata ich codzienność, kredyty, praca, której nie lubią albo która im zabiera godność, i są wkręceni w chore układy, którymi przesiąknięty jest dzisiejszy świat. Staram się ich zrozumieć, wejść w ich buty – tłumaczy. Vienio nie jest gadżeciarzem, stawia na użyteczność. – Najnowszy model tylko dlatego, że jest najnowszy, że ktoś tam go ma? Mnie to nie jara. Bardziej cieszy niezawodność, to, że można coś mieć długo i się nie psuje. Jestem pragmatykiem, nie fetyszystą marek. Ale jasne, do pewnych modeli mam sentyment, jeszcze z czasów jeżdżenia na desce, nawet przed erą hiphopową. Oglądaliśmy z chłopakami filmy, na których kolesie jeździli w Air Maxach. Słuchaliśmy płyt Black Moon, kultowego składu: też ziomki w najkach, to robiło wrażenie, tworzyło ten cały fajny klimacik, a dla nas stało się klasyką. To przetrwało do dziś i nadal coś znaczy.
a26
a27
H
arda. Na pierwszy rzut oka widać, że to nie jest typ dziewczynki, która daje sobie w kaszę dmuchać. Fanka hondy, którą ostatnio zdradziła dla mini, i wyścigów samochodowych. Mówi, że nie ma piękniejszej muzyki niż ryk dziewięciolitrowego silnika. Wychowała się, oglądając MTV i VH1. Dobrze pamięta, w jakich butach chodzili raperzy. Jakie nosił 2Pac. Też chciała takie mieć. Tyle tylko, że kieszonkowe, które dostawała jako 15-latka, skutecznie hamowało jej zapędy, nie mogła ich natychmiast zdobyć, kupić teraz, zaraz. W końcu jednak znalazła sposób. – Nigdy nie lubiłam chodzić do szkoły. Zawsze mówiłam to, co myślę, więc lądowałam z nieodpowiednim zachowaniem. Z samą nauką nie było jakoś spektakularnie źle, ale zbliżały się egzaminy gimnazjalne i moim rodzicom zależało, żebym chodziła na dodatkową matematykę. Powiedziałam: „Ok, będę chodzić na korepetycje, ale tylko w Air Maxach”. Odrobina szantażu, ale podziałało. Rodzice dla świętego spokoju kupili mi parę: moje pierwsze dziewięćdziesiątki. Tata przywiózł je z wyjazdu służbowego. Takie białe, z zamszem – mówi. Poskutkowało. Egzaminy zdała świetnie. Potem jednak z matematyką pożegnała się na zawsze. Dziś jest social media project menagerem, czyli, jak sama mówi: „Płacą jej za siedzenie na fejsie”. – Ja się zmieniłam, ale te konkretne buty w moim życiu zostały. Tworzymy z Air Maxami zgrany team – śmieje się. Lubi ich kształt, kolory, fason. I wysokość! – No bo w końcu jestem mała, a one zawsze dodają mi te trzy, cztery centymetry – podsumowuje. Sama zaprojektowała złote. – Nazywam je „midasowymi”. Z tyłu inicjały. Wiele osób w Warszawie chodzi w podobnych, ale tych moich nikt nie skopiuje. Są dokładnie takie, jakie zawsze chciałam nosić.
aGa krÓlak social media project menager
a28
a29
a30
W ola „bola” baJer projektantka
a31
ażne jest dla niej poczucie, że to, co robi, jest autentyczne. Że nikogo nie udaje, nawet na godanie po śląsku nie da się namówić, chociaż urodziła się w Gliwicach. To tam w latach 90. kupiła swoje pierwsze buty Nike, więc do dziś kojarzą jej się z dzieciństwem. Od kilku lat mieszka jednak na warszawskiej Pradze (ma tu też pracownię, którą nazywa „małym domkiem”). Ale o korzeniach i śląskiej tożsamości nie zapomina. Wie, skąd jest i czego chce. Skończyła malarstwo w katowickiej ASP. – Sztukę traktuję użytkowo. Dlatego swoje prace zaczęłam drukować na tkaninach. Później odważyłam się nadać im formy – mówi. Jej marka ma już siedem lat, ale to nie powód, żeby spocząć na laurach, przeciwnie, Ola podkreśla, że trzeba wciąż próbować nowych rzeczy, ciągle się doskonalić. Pomysłów jej nie brakuje. Inspiracji też, przychodzą zewsząd. – Geometria, kształty, figury, dużo tego w moich projektach. No i oczywiście kolory! – podkreśla. W jej pracach dominuje złoto, srebro, biel, błękit. Jej pierwsze Air Maxy, dziewięćdziesiątki, były właśnie biało-srebrne. Dobrze pamięta moment, w którym je kupiła. – Przeprowadziłam się do Warszawy pięć lat temu. W moim zawodzie, przynajmniej na etapie, na jakim wtedy byłam, ciągle miałam dylemat: kupić belę materiału czy coś dla siebie? I nagle, niemal z dnia na dzień, moje ubrania zaczęły się pojawiać na sesjach w polskich i zagranicznych czasopismach. I już nie musiałam bić się z myślami, czy stać mnie na buty – wspomina. Jej ulubione są wysokie, „hologramowe”. – To, co projektuję, jest dla mnie tak samo ważne jak to, co sama noszę – podkreśla i dodaje, że kreowanie, wymyślanie czegoś od podstaw, zmienianie czy bawienie się kolorem, dodatkami i szczegółami to jest właśnie to, co lubi robić najbardziej. I to, sprawiło jej największa frajdę w procesie customizacji swoich Air Maxów. – Bardzo ucieszyło mnie, że mogę wybrać napisy na napiętkach. Zastanawiałam się, co wpisać. Nazwę marki? A może nazwisko? Wybrałam jedno i drugie , bo choć moja marka jest dla mnie bardzo ważna, to jednak przede wszystkim jestem sobą. Trzeba mieć odwagę, by to wyrazić.
a32
a33
a34
W
łaśnie zaczyna pracę nad swoim nowym materiałem. Jeszcze nie wiadomo, czy to będzie EP-ka czy cały album, to się dopiero okaże. Na polskiej scenie hiphopowej funkcjonuje od lat. W 1998 r. wygrał konkurs Super MC i od tego czasu nagrywa. Pierwszy w pełni własny album, „W pogoni za lepszej jakości życiem”, wydał w 2005 r. Na drugi album kazał czekać długo – „Więcej” wydał dopiero w zeszłym roku. Naładowany emocjami mówił o tym, co kryje się w głowie faceta po trzydziestce. Małolat wydoroślał. Na razie szuka inspiracji i stara się osiągnąć ten stan, w którym będzie nimi nasycony na tyle, żeby zacząć pisać teksty. – U mnie to niby przebiega bardzo prosto: dostaję bity od producentów, słucham i próbuję wpisać w to jakieś swoje tematy. Ale czasami teksty po prostu przychodzą same i same układają się w temat – tłumaczy. Pisze wolno. – Ja jestem z tych raperów, którzy drążą, powoli się wwiercają w słowa, składają je w całość. Albo raczej: wyciskam je z siebie. Dużo poprawiam, skreślam, wracam do poszczególnych części. Ciągle jestem niezadowolony, typ samokrytyczny, może nawet perfekcjonista – śmieje się. Poza tym chwilowo mu się nie spieszy. Dziesięć lat temu zaliczył mocne tąpniecie, od tamtej pory sporo w życiu zrozumiał. – Emocji we mnie dużo, sinusoida, od złego do dobrego, staram się wyłapywać i skupiać na tym ostatnim. I sobie poukładać w życiu. Mam rodzinę, dwuipółletnią córeczkę, oczko w głowie. No i zaczynam pracę nad nową muzyką, to mnie bardzo cieszy. Będzie inna, pełna ciężkiego brzmienia, werbli, perkusji, sampli, na pewno będzie na niej mniej elektroniki. No i teksty, mam sporo do opowiedzenia. Chociaż chciałbym w końcu też napisać coś lżejszego, nie tylko numery o mocnych sprawach, ale też coś pod imprezę, z lżejszym przekazem. Może tym razem się uda, tylko że to musi wyjść z serducha, nie może być zaplanowane, bo inaczej nie zagra. Na siłę się nie da – tłumaczy. A co z projektowaniem butów? – Moja sneakersowa zajawka wzięła się ze starych teledysków i filmów. My, chłopaki z Ursynowa, chcieliśmy być jak tamci kolesie, imponowało nam to. No i co tu kryć, te rzeczy były po prostu ładne. Kolory, wzory. Za pieniądze z pierwszego albumu kupiłem sobie w Londynie Air Max LTD, klasyk. I takie też teraz zaprojektowałem: czarne podeszwy, poduszka żółta albo jaskrawożółta, spód szary. Czarne sznurówki, a całość na szaro. Nie wiem, co wpisać na językach, bo miejsca jest tylko na sześć liter, a „Małolat” ma o jedną więcej. Szukam odpowiednich słów. To by się zresztą zgadzało: dobór odpowiednich wyrazów to u mnie ostatnio bardzo aktualny temat.
MiCHaŁ „MaŁolat” kaPliŃski raper
a35
a36
a37
a38
P
rzecierał szlaki, rapując na tematy kontrowersyjne, a nawet tabu. Stoczył więcej potyczek na rymy niż połowa polskiej sceny. Nieprzerwanie robi swoje, ale cicho nigdy o nim nie było. Ostatnie lata kariery TDF-a to powrót na piedestał... w blasku. Produkuje, jest właścicielem wytwórni muzycznej Wielkie Joł i marki odzieżowej PLNY Textylia. Nagrał kilkanaście solowych albumów, pracuje nad kolejnym. Do studia przyjechał z Kabat. Duże pomieszczenie na warszawskiej Woli, które mieści się w budynku schowanym za torami Dworca Zachodniego, to jego drugi dom. – Ośrodek pracy twórczej dla nienormalnych. Tu się dobrze myśli i działa – śmieje się. Tworzenie zostawia innym, „sztuka” czy „artysta” to za duże słowa. Woli o sobie mówić „rzemieślnik”. Kolekcjonerem też nie jest. – Nie trzymam butów w pudełkach, nie prezentuję ich jak w galerii, to nie artefakty, do których mam nabożny stosunek. To przedmioty użytkowe. Lubię dostosowywać je do siebie, mam kilka spersonalizowanych par. Łącznie z tymi na nogach, lewy od jednej pary, prawy z innej: na jednym wyhaftowane PLNY, na drugim połowa numeru telefonu – opowiada. W jego domu sneakersy walają się wszędzie. Co jakiś czas pozbywa się części i kupuje nowe. Kilka par leży też w różnych kątach studia. Kiedyś małe najki wisiały przy lusterku jego samochodu. Inny wóz któregoś dnia sam przesprejował pod kolor konkretnej pary butów – na wiśniowo. Auto już sprzedał, ale detale świadczące o sympatii do marki zostały – klamki w domu ma w kształcie najkowych fajek. Dziesięć lat temu napisał o Air Maxach tekst. Niejeden. – Przecież nie będę ukrywał, że lubię buty, wszyscy, którzy mnie znają, o tym wiedzą. Nie idę ślepo za modą, bo kiedy zacząłem w nich chodzić, jeszcze takiej nie było. To się dopiero zaczynało, myślę, że miałem w tym jakiś udział. Poza tym nie robię niczego tylko dlatego, że jest to modne – deklaruje. Pierwsze AM – Nike Air Max Big Window BW, niebieskie, z żółtą fajką – kupił wiele lat temu. Był 1999 r., Czechy. Tede grał w Pradze koncert po wydaniu „Nastukafszy”. – Wydałem na nie prawie całe honorarium, jakie dostałem tego dnia za granie. Oczywiście nie żałuję. Bo w ogóle staram się w życiu nie żałować. Ale też nie jestem sentymentalny. Parę lat temu je wyrzuciłem, podzieliły los tych, które dostałem od byłej dziewczyny. Nie przywiązuję się do rzeczy. Lubię się nimi otaczać, lubię, kiedy są ładne i czyste, bo buty mają być czyste. Zwłaszcza kiedy się na nie patrzy, a trzeba patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć.
a39
Tede Muzyk, właściciel wytwórni Wielkie Joł
a40
a41
Trzy genialne umysły, trzy odmienne spojrzenia na kreację. Wielka trójka projektantów wkracza w 2016 r. z nową wizją dynastii Air Max
H
TM są jak superbohaterowie. Każdy ma inne supermoce. Mark Parker (M), szef wszystkich szefów, jest wizjonerem – to on wytycza technologiczny kierunek rozwoju. Tinker Hatfield (T) jest architektem – legendarny twórca Air Maxów proponuje niestandardowe rozwiązania, które stanowią o niepowtarzalności modeli Nike. Najmłodszy z nich, Hiroshi Fujiwara (H), określany jest mianem redaktora. To on nadaje projektom uliczny sznyt i wnosi do ekipy powiew świeżości prosto z miejskich zakamarków, gdzie rodzi się moda. Kiedy współpracują, świat sneakerheadów zamiera w oczekiwaniu – supertrójka tworzy krótkie serie, wypuszczając limitowane edycje, które wyznaczają nowe kierunki rozwoju w historii sportowych butów. Mark związany jest z firmą najdłużej. Dołączył do projektantów Nike w 1979 r. To on odpowiada za wiele z najbardziej rozpoznawalnych innowacji, takich jak chociażby technologia Flyknit – rewolucyjną metodę tkania cholewki buta z jednej nici, dzięki czemu idealnie dostosowuje się ona do kształtu stopy. Mark przyłożył też rękę do projektowania takich klasyków jak np. Air Jordan. Jednak jego najważniejszym osiągnięciem wydaje się stworzenie pierwszych, klasycznych Air Max 1. Do współpracy nad projektem zaprosił Tinkera Hatfielda, który jest drugim z ojców słynnych butów. Z wykształcenia architekt, z zamiłowania sportowiec (jego rodzice byli trenerami, a on sam w młodości odnosił sukcesy w koszykówce),
był brakującym ogniwem w teamie. Połączenie pasji do sportu i olbrzymiej wiedzy architektonicznej zaowocowało słynnymi sportowymi kolekcjami, takimi jak Air Jordan, Air Trainer czy Air Windrunner. Hatfield miesiącami obserwował legendę koszykówki, Michaela Jordana, starając się dopasować konstrukcję buta do jego potrzeb. Założenia wprowadzone do Air Jordan zostały zaimplementowane do modelu Air Max 1. Dzięki temu AM gwarantuja niepowtarzalny komfort. W trio za styl odpowiedzialny jest Hiroshi Fujiwara, japoński trendseter, jeden z pierwszych hiphopowych didżejów w Tokio i pionier ulicznego stylu. Inspirował go przede wszystkim punk i kultura skate'owa, która w latach 80. prężnie rozwijała się w Stanach. Poza tym w projektowaniu chętnie wykorzystuje swoje doświadczenia muzyczne – jako producent specjalizujący się w remiksach, z powodzeniem przenosił ten styl pracy na inne dziedziny, mieszając style i różne elementy z historii dizajnu. W tym roku z okazji Air Max Day Mark, Tinker i Hiroshi ponownie połączą siły. Możemy się spodziewać, że jak zwykle efektem ich współpracy będą modele wykorzystujące najciekawsze rozwiązania z archiwum Nike, wzbogacone o niestandardowe pomysły, jakie wypełniają głowy HTM. Od czasu, kiedy połączyli siły po raz pierwszy w 2002 r., ich znakiem rozpoznawczym są wybiegające w przyszłość rozwiązania technologiczne, super materiały i niebanalne koncepty łączenia tego wszystkiego w zgrabną całość.
redaktorka naczelna Sylwia Kawalerowicz
TEKSTY: Magdalena Kicińska
grafika i kolaż prac własnych: Chazme 718
produkcja: Ewa Dziduch, Milena Kostulska
zastępca red. nacz. Olga Wiechnik
zdjęcia: Bart Pogoda
dyrektor ka artystyczna: Magdalena Wurst
korekta: Mariusz Mikliński
a42
Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99
a43
a44