NOWOROCZNE PROROCTWA NOCNE MARKI KOMU SIĘ DOSTAŁO
styczeŃ
Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
„AKTIVIST” na iPada ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL
163/2013 Made with
QRHacker.c
om
Nagłośnienie
Oświetlenie
Produkcja techniczna wydarzeń www.euro-sound.pl eurosound@euro-sound.pl
Multimedia
Konstrukcje
Ostatni dzień świata spędziliśmy, wyłapując ostatnie literówki, nanosząc dziwne autoryzacje, dopisując ostatnie zdania do tekstów, jedząc – jak zawsze podczas zamykania numeru – hot dogi, czipsy i żelki w ilościach zagrażających układowi pokarmowemu. Ubaw jak cholera. Wysyłka magazynu 21 grudnia 2012 r. to prawdziwe zbawienie w obliczu ostatecznej katastrofy. Dzięki temu uniknęliśmy spontanicznego seksu z nieznajomym, przytulania się do psa czy kota w kącie pokoju albo wybaczania najgorszym wrogom najgorszych przewin. Robota wykonana – świat może się skończyć. A jeśli akurat się nie skończy, zaraz po świętach będziecie mieli piękny nowy numer do poczytania. A my wreszcie będziemy mogli ze spokojem ducha pójść w tango.
„AKTIVIST” na iPada:
Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
Nocne Marki 2012 za nami! Relacja w środku.
Nasza okładka Z okładki patrzy na was Bisz, laureat Nocnego Marka 2012 w kategorii Artysta Roku. W tym miesiącu Bisz gra w Krakowie (11.01) oraz w Warszawie (25.01). Ilustracja: Katarzyna Księżopolska (www.ksiezopolska.com) as na świata, cz ku, koniec ie aktivistowego Koniec ro an ow ak acą. adzkę. P ę ciężką pr przeprow okazało si archiwum
Ciężko internetu było pracować p głupie k , więc Kacper zm odczas awarii awały. T uszony akie tu mamy p był robić rzedszk ole.
Nasz człowiek
Maciej Panek Maciej Panek dużo słucha. Muzyki, ludzi, czasem nawet głosu rozsądku. Oddycha muzyką, a świat widzi memami internetowymi. Zdarza mu się rozmawiać normalnie. Jak ma chwilę, to robi muzykę albo gdzieś idzie. Teraz przyszedł do nas, żeby pisać o muzyce. Lubi Beatę Kozidrak.
ZW YC IĘ ZC Y
/ ciosy e z s r e wi / Bisz
dało się Artystę Roku a n ie yc c is b go arkowym ple ci hiphopowe m ś o zę n c c j o n że u w d e ra chy obc go rape piszących. Ce ielokrotnie już twie bydgoskie ć s w ś , o ię o rt g yc a e zw tw zn o o c ą h ro o zn piły m zeszł i muzyc ecydującyc dystans zastą owie z autore anie absurdu le W SMS-ach d w zm ty o ił o ro , m w ie u k , tn a ru n ro o d k cie hum się wielo za. O ile je wyczuć poczu cja przebijała fanbase’u Bis n ra ile cze s le o to e a c w ią o w k tano źwię zniejsi słucha s d c i li ” a o z k g ra e is o w c w o o o d ik g n ro je d ś a cho cenią wanego „Wilk tóre tak bardzo k , ty io ym rz P komplemento . ść ckość i szczero powaga, poety
BISZ – 28-letni raper, poeta i producent
pochodzący z Bydgoszczy. Autor wydawanych własnym sumptem tomików wierszy, reprezentant składu B.O.K. i coraz częstszy gość na albumach innych wykonawców. Lata przeżyte w undergroundzie i godziny spędzone nad kartką przekuł w zeszłym roku w zachwycający techniczną formą, emocjonalną szczerością i kulturalnym obyciem album „Wilk chodnikowy”. Pozytywny odbiór środowiska, krytyki i fanów wywindował go do pierwszej ligi krajowego hip-hopu. Nie osiadając na laurach i nie znajdując nawet chwili na świętowanie swojego sukcesu, Bisz bez ustanku koncertuje po całej Polsce, nagrywa kolejne klipy do kawałków ze swojego krążka i powoli zaczyna myśleć nad nowym wydawnictwem. W międzyczasie dołączył do zastępu rapowych wykonawców, którzy otrzymali od nas i od was Nocnego Marka w kategorii Artysta Roku. Ucieszyła cię nasza nagroda? Niezwykle. Jest to dla mnie wielkie wyróżnienie i równie wielkie zaskoczenie. Cieszę się, że moja ksywka mogła znaleźć się na liście nominacji wśród najrozmaitszych artystów, których cenię. Doskonale uzupełnia to moją wizję siebie, jako twórcy stojącego pomiędzy różnymi gatunkami muzycznymi i różnymi podejściami do rzeczywistości. Środowisko hiphopowe jest raczej hermetyczne i ortodoksyjne. Mimo że „Aktivist” nie jest magazynem hiphopowym, po raz kolejny wygrywa artysta rapowy. Ostry, Gural, Łona, Bisz. W czym tkwi siła naszej krajowej sceny? Przede wszystkim w liczbie słuchaczy – mam świadomość, że moja wygrana również z tym się wiąże. Z drugiej strony ostatnio w polskim rapie pojawia się coraz więcej płyt niejednoznacznych gatunkowo, a mimo wszystko niosących za sobą bezkompromisowy przekaz. Może to jest odpowiedź – otwartość na muzyczną świeżość i mówienie ludziom o rzeczach istotnych. No właśnie, nadwiślański hip-hop ma się dziś lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Media powoli zaczynają zauważać jego popularność, siłę i to, że dość poważnie zmienił się od czasów, na których zatrzymała się większość dziennikarzy. Myślisz, że aktualna fala zainteresowania wpłynie na samą scenę? Mam taką nadzieję. Dochodzi obecnie do głosu wielu młodych graczy z długą historią i sporym warsztatem, do tego mających dużo do powiedzenia. Zarówno wśród odbiorców, jak i wykonawców dojrzewa nowe pokolenie, chcące z jednej strony opowiedzieć o swoim życiu, a z drugiej zobaczyć je w numerach. Mam nadzieję, że wywoła to na polskiej scenie zdrowy
artystyczny ferment, a skala zainteresowania sprawi, że media może w końcu potraktują nas poważnie. Twoja twórczość to jednak nie tylko hip-hop. Wydajesz również swoje wiersze. Kiedy piszę rapowe numery, w 99% przypadków na początku mam muzykę, która mnie porusza, wywołuje konkretne emocje, wydobywa z mojej głowy bliski jej temat i każe się siebie trzymać przy wyborze formalnych rozwiązań – zwrotek, refrenów i wersów. Kawałki, które tak powstają, są hybrydą muzyki, tekstu oraz wykonania, osobno te elementy nie są równie mocne – dlatego też odpuszczam sobie drukowanie rapowych tekstów. Właśnie wykonanie daje mi w rapie to, czego nie daje poezja – sposób położenia wersów na bicie pozwala przekazać dodatkowe emocje. Wiersze powstają w spokoju i w samotności, podczas godzinnych zapatrzeń w okno, gdy hałas myśli odpływa, a dusza próbuje coś powiedzieć w niezrozumiałym języku. Staram się to tłumaczyć. Bycie poetą kojarzy się z odosobnieniem i samotnością. Ty równocześnie tworzysz kolektywnie. Na ile w B.O.K. Bisz jest Biszem, a na ile wspólnie zarządzacie projektem i hamujecie się dla dobra zespołu? Najważniejsze jest dobro utworu. Zmagamy się z kawałkiem tak długo, aż każdy z nas będzie z niego zadowolony. Jest to bardzo rozwijająca praca, na styku kilku różnych temperamentów i podejść do tworzenia muzyki. Mnie osobiście pozwala raz na jakiś czas opuścić mój punkt widzenia i posmakować innych spojrzeń. Poezja to także wrażliwość i szczerość – nie sposób nie wspomnieć o tym w kontekście twojej twórczości. Nie boisz się, że odsłaniając się w takim stopniu, możesz się wystawić na ciosy? Gdy na samym początku słuchałem rapu, nie rozumiałem anglojęzycznych tekstów, ale wyczuwałem szczerość wykonawców, to mnie poruszało. To właśnie autentyczność stała się dla mnie podstawą kontaktu z odbiorcą, wyrazem szacunku do niego, warunkiem udanej komunikacji. Jestem tym, kim jestem, i jeśli miałbym coś ukrywać przed światem, wydaje mi się, że uczyniłoby to moje życie strasznie męczącym. Bywa to trudne, ale uważam, że warto to robić. A ciosy zwykle mówią więcej prawdy o atakującym niż o ofierze. Czujesz presję związaną z tak pozytywnym odbiorem „Wilka chodnikowego”? Wszystko, co mnie ostatnio spotkało, jest wielkim wyróżnieniem, ale wiąże się z odpowiedzialnością. Ludzie dali mi szansę na rozwój i tworzenie w skali, która wcześniej była dla mnie niedostępna,
a o której od zawsze marzyłem. Chciałbym dawać ludziom najlepsze, co mogę, a jednak z wielu powodów – w związku czy to z natłokiem spraw, czy ze zmęczeniem pod koniec trasy koncertowej – czuję, że nie zawsze staję na wysokości zadania. Jest to dla mnie duży stres, choć z drugiej strony uczy mnie to lepiej się organizować w nowej sytuacji. Ta nowa sytuacja wiąże się też z podróżowaniem po Polsce. Byłem ostatnio w Bydgoszczy na Camerimage, wcześniej kilka razy odwiedziłem Mózg czy Muszlę Koncertową. Nieraz już miałem okazję zobaczyć to, co jest w tym mieście fajne i intrygujące, ale za każdym razem słyszę od znajomych określenie „Brzydgoszcz” i opinie, że to paskudne miejsce. Bydgoszcz to miasto dużego potencjału, który z niewiadomych przyczyn nie może zostać wykorzystany. Kocham to miejsce, w którym nie wychodzą rzeczy, które z łatwością udają się gdzie indziej, w którym kiedy zaczyna się coś robić, czuje się, że i tak nic z tego nie będzie, a jednak się to robi. Jest w nim dla mnie jakiś dekadentyzm, z którego rodzi się kreatywna przekora. Oprócz muzyki ważne jest dla ciebie kino. Kończysz filmoznawstwo... Uwielbiam kino, ponieważ pozwala mi spojrzeć na rzeczywistość z wielu perspektyw, które nie są dla mnie dostępne. Artyści filmu, sprzęgając w swoich dziełach obraz, słowo i muzykę, pozwalają odbiorcy czerpać przyjemność na wielu płaszczyznach. Wiele razy Woody Allen czy Quentin Tarantino ratowali mnie przed depresją, pozwalając uzyskać odpowiedni dystans do życia. Wong Kar-wai czy Andriej Zwiagincew nastrajają mnie poetycko, a Ulrich Seidl, którego filmy dopiero odkrywam, porusza mnie brutalną i naturalistyczną wizją świata. Wynoszę z filmów wiele inspiracji, sam też wpadam na pomysły scenariuszy, koncepcje klipów, ale niestety nie potrafiłbym ich zrealizować w takiej formie, w jakiej istnieją w mojej głowie. A jeśli którykolwiek reżyser mógłby zrobić teledysk do twojego numeru, kogo byś wybrał? Nicolas Winding Refn. To, co zrobił w filmie „Drive”, wywołało u mnie kinematograficzny orgazm. Jeśli natomiast mógłbyś nagrać numer do filmu jakiegokolwiek reżysera, to kogo byś wybrał? Próbowałem kiedyś pisać coś pod sceny z filmu „Zwierciadło”, jednak Tarkowski jest poetą kina, nie mam szans doskoczyć do jego poziomu w swoich tekstach. Gdybyś mógł przyznać ogólnoświatowe Nocne Marki, kto by otrzymał nagrody? Artystą roku zostałoby The XX – za kolejną płytę, która jest idealną kontynuacją poprzedniej, a zarazem zupełnie innym materiałem, za poruszanie emocji za pomocą subtelnych i minimalistycznych środków. Rookie Roku to bezapelacyjnie Kendrick Lamar. Nie taki już świeżak, ale debiutujący w tym roku na legalu prześwietnym, konceptualnym materiałem, pełnym nowatorskich rozwiązań muzycznych, patentów na flow i tekstów, które w końcu – co w amerykańskim mainstreamie dość rzadkie – mówią o czymś. Natomiast teledyskiem roku jest dla mnie Flying Lotus „Until the Quiet Comes”. Nowy rok to dobry czas na postanowienia. Co planujesz w 2013? Wykorzystać szansę, którą dostałem, i poświęcić się całkowicie pracy nad kolejnym materiałem. Zrobić płytę, jakiej jeszcze nie było. Tekst: Filip Kalinowski
Nie irytuje cię to? W przypadku roli w „Nietoperzu” nikt nie zastanawia się, czy jesteś wielbicielem Straussa. (śmiech) Nie, nie irytowało mnie, byłoby inaczej, gdybym go nie słuchał. Musiałbym za każdym razem tłumaczyć, że to tylko kreacja. Hip-hop pokochałem od czasu Paktofoniki, ale teraz nie umiem – czy też nie mogę – jej słuchać. Nie jestem skejtem, ale słucham np. Grubsona i Fokusa, zostałem więc przy śląskim hip-hopie i ten lubię najbardziej. Mam wrażenie, że dużo ciekawego dzieje się w tym środowisku. Staram się być na bieżąco, mniej więcej wiem, co dzieje się na rynku hiphopowym, ale jestem dość wybredny. Proste rymowanki mnie nie jarają.
ZWYC IĘZCY
NERWY / y z aktor RAPERZY /
e i n a z przegr
grody dobywcy na z o g e n z c inów. ro go olnych term w grodnika, te a O m a ie id n w i, a D tora agrania ocne Mark W grafiku ak ąć między n lebiscycie N n p is c m w y z ę s il a ki w n w róby do sztu m się na ch p a n a ” Rookie Roku ło a yć ż d u ię s iu y „Chce w grudn o. ieja Pieprzyc hanowskieg c c Na szczęście a o K M e u z tr lm a fi e t łatwo nowego olskim T lubi, gdy jes dźwięku do wskiej w op ie e n z c e ż le i K i m a e jt M stry” st ske „Bracia i sio tym, że nie je o y m ia w a m roz Z Dawidem
Zaczęło się od nagrody za rolę drugoplanową w „Jesteś bogiem”, później świetne recenzje zebrała twoja rola w spektaklu „Nietoperz” w TR Warszawa. Teraz „Aktivist” dokłada cegiełkę do tej listy. Takie wyróżnienia krzepią czy onieśmielają? Mogą zrobić dużo złego, to zależy od tego, jaki ma się do nich stosunek. Jasne, to miłe, gdy ktoś docenia to, co robisz. Gorzej dzieje się, jeśli nagrody wpływają na to, jak patrzysz na siebie, i na relacje z ludźmi. Albo gdy zaczynasz czuć się lepszy od innych lub nie widzisz, że nagrody cię zmieniają. Co do Nocnych Marków, umówiliśmy się, że mój będzie wręczany jako ostatni. Tego wieczoru miałem spektakl – leciałem prosto z teatru i od razu musiałem wskoczyć na scenę. I jeszcze coś powiedzieć. Totalna padaczka. A cała celebra? Czerwony dywan w Gdyni się podobał? Chyba po mnie widać, że niekoniecznie te rzeczy lubię. (śmiech) Ale to część zawodu aktora, trzeba się tego nauczyć, wypracować własne zasady, jeśli chce się uczestniczyć w tym dość hermetycznym światku. Minęło pół roku od premiery „Jesteś Bogiem” – film, zanim jeszcze powstał, obrósł legendą. Z tej perspektywy dziwić mogą wszystkie problemy z jego realizacją.
Główną tego przyczyną było pobłażliwe traktowanie problemów młodzieży. Filmy produkują starsi ludzie, a nie 20-, 30-latkowie. Co to za historia o chłopaku, który rapował, brał narkotyki i rzucił się z okna? Tak na to patrzyli, nie wyczuli nawet, że mogą być z tego pieniądze. W końcu wyszła książka o Paktofonice, była też sztuka, w pewnym momencie wszyscy myśleli, że Mateusz Kościukiewicz zagra Magika. Kilka osób miało chrapkę na ten temat, ale się wycofywały. I to dlatego Maciej Pisuk (autor scenariusza – przyp. red.) tyle lat krążył z tym tekstem. Aż wykrążył – znalazł się ktoś, kto zauważył, że ta historia to coś więcej niż dragi, że Paktofonika to ważny punkt w dziejach polskiej muzyki. A skąd sukces? To pierwszy film pokoleniowy przełomu lat 90. i dwutysięcznych? Czy może po prostu to zasługa fanów hip-hopu? Hip-hop to gatunek synkretyczny, który skupia w sobie wiele zjawisk: to przecież i raperzy, i b-boye, i grafficiarze. W Polsce ta subkultura ma bardzo szerokie zaplecze, ciągle się rozwija. Ale sukces nie ograniczył się do niej. Np. jeśli jestem rodzicem i chcę się zbliżyć do mojego dziecka, żyć tym, czym ono żyje, to idę na „Jesteś Bogiem”. Nie dziwię się więc, że starsi ludzie chodzili do kina. Moi rodzice też byli. Po premierze „Jesteś Bogiem” zostałeś dokładnie przepytany przez dziennikarzy. Wszyscy wracają do hip-hopu – czy się utożsamiasz, czy słuchasz.
W „Nietoperzu” na motywach operetki Straussa wcielasz się w rolę chłopaka z porażeniem mózgowym, który zgłasza się do kliniki eutanazyjnej. W najnowszym filmie Macieja Pieprzycy „Chce się żyć” grasz podobną postać – osobę sparaliżowaną. Nie boisz się zaszufladkowania? To dwaj zupełnie inni bohaterowie. Postać Łukasza w „Nietoperzu” porusza się o własnych siłach za pomocą balkonika i i stara się mówić jak najwyraźniej. Mateusz, którego gram w „Chce się żyć”, choć nie mówi i nie chodzi, jest pełen radości, chętny do rozrabiania, zabawy. Przez to, że ma ograniczony kontakt ze światem, bardzo pragnie tego świata. Poza planem ograniczyłem swoje życie prywatne do minimum, chciałem poznać codzienność bohatera. Trwało to osiem miesięcy – ćwiczenia, dieta prowadzona przez Darka Brzezińskiego i stała opieka, by przy niskiej wadze się nie rozlecieć. Najgorsze było przesunięcie zdjęć – trudno wytłumaczać, co wtedy się we mnie działo, ale bywa ciężko, gdy na coś długo czekasz i okazuje się, że to się nie odbędzie. Bałem się, że nastąpi przegrzanie. Nie lubię, gdy jest łatwo, ale czułem, że coś zaczyna mnie przerastać. Pojawiła się nawet myśl, że już nie chcę tego grać. Mam nadzieję, że po tym filmie – a także innych – zacznie się zmieniać to, jak odbierani są polscy aktorzy, których łatwiej się szufladkuje, niż daje im wiarę. Krakowskie PWST skończyłeś rok temu, a na koncie masz dwie duże role filmowe i kilka teatralnych, m.in. u Miśkiewicza, Kleczewskiej i Mundruczó. Zrezygnowałeś z udziału w spektaklu w teatrze Wybrzeże. Znajomi ze studiów wciąż się do ciebie odzywają? Jasne, czemu nie? To był bardzo dobry rok, koledzy nie muszą mi niczego zazdrościć, bo sami dużo robią. Mateusz Kościukiewicz, Jakub Gierszał – ciągle są zapracowani. Znamy się i szanujemy, to była grupa totalnych zapaleńców. Każdy chciał robić „z serducha” i jak najbliżej prawdy. Duża w tym zasługa mojego mistrza, Romka Gancarczyka. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „żeby świecić, trzeba się spalić”. Gdzie będziesz świecił w 2013 r.? Obawiam się, że nadchodzi być może moment, że znowu będę musiał się spalić. Zawsze staram się pracować jak najlepiej, ale boję się, że nie wszystko wychodzi tak, jakbym chciał. Nagle ścisk brzucha i wrażenie, że można by inaczej, bardziej... Teraz pracuję z Pawłem Pawlikowskim przy jego polskim debiucie „Siostry miłosierdzia”. To drugoplanowa rola muzyka jazzowego, dość spokojna. Trochę mnie męczy, ale za to uczy pokory. Jeśli chodzi o teatr, to w sumie jestem trochę na zakręcie. Chciałbym się gdzieś zatrzymać na dłużej niż jeden projekt, z ludźmi ze wspólną pasją. W Opolu z Mają Kleczewską przygotowujemy „Braci i siostry” na motywach utworów Dostojewskiego. Gram Aloszę, zaraz tam jadę, a nie nauczyłem się jeszcze tekstu. Ostatnio czuję, że nie mam na nic czasu, nawet na myślenie. Rozmawiał: Mariusz Mikliński, foto: Piotr Bartoszek
/ 2013 two c Muzyka / proro
E I YSZEN Ł S O JASN Redakcja „Aktivista”, jak co roku, nadstawia swoje nadwyrężone imprezowaniem ucho, aby z morza badziewia wyłowić dla was muzyczne perły. Oto nasze subiektywne zestawienie zespołów, które w 2013 r. mogą podbić wytwórnie płytowe, festiwalowe sceny i nasze serca
Alt-J
2012/2013 r. – zespół Haim). Znalazł się też w zestawieniu BBC Longlist, co oznacza, że w najbliższych miesiącach jest skazany na zrobienie kariery. W skład zespołu wchodzą śpiewająca Aluna i klejący połamane bity George. Posłuchaj: „Your Drums, Your Love”
A*M*E
Skąd: Sierra Leone Dla fanów: Rity Ory, Jessie J, Lady Gagi
Dlaczego ona: Młodziutka wokalistka nie kryje swoich ambicji, by zdetronizować obecne królowe popu. – Ta twarz będzie wszędzie – zapowiada w wywiadach. Kolorowy makijaż, modne ciuchy, teledyski słodkie jak guma balonowa i przede wszystkim kawałki wpadające w ucho – to wszystko zwróciło uwagę Gary’ego Barlowa, który podpisał z A*M*E kontrakt w swojej wytwórni. Koncertowała z Jessie J i The Wanted, a teraz ma stworzyć hit z członkiem Take That i podbić świat. Posłuchaj: „Play the Game Boy”
Skąd: Leeds Dla fanów: dziwnych wokali
Dlaczego oni: Ech, hipsterkie bandy prześcigają się w wymyślaniu dziwacznych nazw. Ten właściwie nazywa się ∆ (taka figura powstaje, gdy na klawiaturze nadusicie alt + j). Aby pokazać, jak poważny jest ich stosunek do sprawy, wydali nawet winyl w kształcie trójkąta (dla chcącego nic trudnego!). Zespół to czterech chłopaków, którzy poznali się na uniwerku i zainspirowani środkami halucynogennymi, zaczęli tworzyć razem muzykę. Ich debiutancki album „An Awesome Wave”, wydany w kwietniu 2012 r., zapewnił im prestiżową nagrodę Mercury. W tym roku zdominują festiwale muzyczne. Posłuchaj: „Fitzpleasure”
AlunaGeorge Skąd: Londyn
Dla fanów: Buriala, Frank Ocean Dlaczego oni: Duet z Londynu podbił internet, zajmując pierwsze miejsce na liście zespołów, o których najchętniej blogowano (zostawił w tyle Lanę Del Rey i kolejną zajawkę
Angel Haze
– „Drag Queen”. Ma na koncie osiem oficjalnie wydanych utworów, wśród których żaden nie odstaje jakością od poprzedniego. Jego nowoczesne podejście do techno pokazuje, że gatunek ten nie musi się sprowadzać do Blawana i jego klonów. Posłuchaj: „Drag Queen”
Deap Vally Skąd: Los Angeles
Dla fanów: The White Stripes, The Black Keys, Riot Girls Dlaczego one: Minimalistyczna kombinacja gitara + bębny zawsze się sprawdza. A kiedy zabierają się za nią dwie gorące laski, które garściami czerpią z najlepszych dokonań klasyków rocka i podlewają wszystko dużą ilością przesteru, to nie może się to nie udać. No i mają błogosławieństwo Josha Homme’a z Eagles of Death Metal. Posłuchaj: „Gonna Make My Own Money”
Foxygen Skąd: Los Angeles
Dla fanów: LSD, czarno-białych zdjęć i indie Dlaczego oni: Foxygen to zespół, którego trzon stanowią Jonathan Rado i Sam France. W ich singlu, zwiastującym zapowiadany na styczeń 2013 r. debiutancki album „We Are the 21st Century Ambassadors of Peace & Magic”, słychać bardzo wyraźnie inspiracje The Beatles. Uwaga, wciąga. Posłuchaj: „Shuggie”
Skąd: Detroit
Dla fanów: rapujących kobiet
Guy Andrews
Dlaczego ona: Mimo że w jednym z wywiadów stwierdziła, że jedyna rzecz upodabniająca ją do innych raperek to genitalia, Angel Haze przypomina nam bardzo Nicki Minaj i Azealię Banks. Obie panie powinny się niepokoić, bo ich miejsce może już niedługo zająć kolejna dziewczyna z niewyparzoną buzią. Odważne teksty, natchniona nawijka i bardzo długie nogi sprawiły, że Angel znalazła się na prestiżowej liście BBC Sounds of 2013 oraz podpisała kontrakt z Island Records (Universal). Posłuchaj: „Werkin Girls”
Dla fanów: George’a FitzGeralda, Untolda
Bobby Champs
Skąd: Brighton Dla fanów: Blawana, Palemana
Dlaczego on: Jest autorem jednego z najmocniejszych tracków 2012 r.
Skąd: Brighton
Dlaczego on: Przez lata był jednym z naszych ulubionych twórców ambientu, ale wtedy tworzył jeszcze pod aliasem Iambic. Trochę ponad rok temu do sprzedaży trafił jego pierwszy singiel, który podpisał własnym nazwiskiem, i okazało się, że do jego muzyki można również tańczyć. Guy łączy to, co najlepsze w techno spod znaku Hemlocka, z frywolnością house’u wydawanego w labelu legendarnego Scuby – Hotflush. Posłuchaj: „Wait”
Jake Bugg Skąd: Nottingham
Dla fanów: Jacka Peñate, Milesa Kane’a, Pete’a Doherty’ego
Dlaczego on: Ten 18-latek jeszcze rok temu nie miał nawet paszportu, a w 12 miesięcy zdołał zaliczyć europejską trasę u boku Noela Gallaghera, solowy objazd Ameryki, a także płytowy debiut na pierwszym miejscu list przebojów. Wielka Brytania pokochała tego skromnego chłopaka z akustyczną gitarą, zasłuchanego w Bobie Dylanie i Jeffie Buckleyu. Posłuchaj: „Two Fingers”
Jonti
Skąd: Sydney Dla fanów: The Beach Boys i Madliba, naraz
Dlaczego on: W 2013 r. – podobnie jak w poprzednich latach – wydawnictwo Stones Throw będzie odnosić sukces za sukcesem i choć zapewne nie zostanie labelem roku, to na rynku muzycznym wywoła większe poruszenie niż wszystkie modne, sezonowe oficyny razem wzięte. Zdradliwa pop-ularność uśmiechnęła się już do Mayera Hawthorne’a, Aloe Blacca i Dam-Funka, najwyższa więc pora, by do głosu doszedł Jonti. Małoletni Australijczyk do swojego fachu podchodzi kompleksowo – śpiewa, produkuje i gra na czym popadnie. Rozbudowane aranżacje, które cechują jego utwory, nawet o jotę nie zmniejszają ich chwytliwego, melodyjnego potencjału. Mark Ronson i Santigold zdążyli już skaptować go do studia, a Gotye – zabrać w europejską trasę. Ja tymczasem czekam na moment, w którym Jonti zadedykuje swojemu dawnemu „opiekunowi” szlagier „Somebody That I Used to Know”. Posłuchaj: „Nightshift in Blue”
Medlar
Skąd: Londyn Dla fanów: Wolf Music
Dlaczego on: Medlar, znany również jako Klic, jest jedną z najjaśniej świecących młodych gwiazd, które odkrywają house na nowo. Zafascynowany soulem i funkiem, jest w stanie wzbudzić w housie dawno zapomniany groove – przez wielu bardziej znanych producentów zatracony na rzecz „bangerowości”. Ned Pegler ma na koncie tylko jedną oficjalną EP-kę, ale w nowy rok wchodzi jako człowiek, który ma szansę powtórzyć sukces takich producentów jak Mosca czy Julio Bashmore. Posłuchaj: „Terrell”
Palma Violets Skąd: Londyn
Dla fanów: The Cribs, The Vaccines Dlaczego oni: Bo każdy rok musi mieć swoich
„zbawców gitarowego grania”. Tym razem padło na Palma Violets, o czym świadczyć mogą m.in. czołowe miejsca w plebiscytach „NME” i BBC czy koncerty wyprzedane na pniu po opublikowaniu zaledwiedwóch utworów. Czwórka muzyków z południowo-wschodniego Londynu gra ze sobą od zaledwie kilku miesięcy i – powiedzmy szczerze – Ameryki swoim graniem nie odkrywa. Może się za to pochwalić podpisanym kontraktem z Rough Trade (płyta w lutym) i słowami uznania Nicka Cave’a, Bernarda Butlera czy Warrena Ellisa. Posłuchaj: „Best of Friends”
Tame Impala Skąd: Perth, Australia
Dla fanów: psychodelic rocka, Pink Floyd Dlaczego oni: To autorzy najlepiej przyjętej płyty 2012 r. – genialnej „Lonerism”. Australijczycy zwrócili już na siebie uwagę debiutancką „Innerspeaker”, ale dopiero „Lonerism” pogodził krytyków, którzy rozpływają się w zachwytach nad chwytliwą reinterpretacją psych- i progrockowych patentów. Może by tak na Off Festival? Posłuchaj: „I Don’t Really Mind”
TNGHT
Skąd: Glasgow / Montreal
Dla fanów: Warp Music, bassu, UK garage Dlaczego oni: Kolaboracja doświadczonego i zasłużonego w bojach Hudsona Mohawke’a z cudownym dzieckiem Lunice brzmi jak mokry sen każdego fana. Wyszło z tego niezwykłe połączenie rapu, r’n’b i głębokich bitów, idealne zarówno na undergroundową imprezę, jak i do największych klubów świata. Posłuchaj: „Top Floor”
The Lumineers
Skąd: Denver
Dla fanów: Mumford & Sons, Arcade Fire, Belle and Sebastian Dlaczego oni: Folk rock ciągle jest na topie, a trio z Kolorado zdecydowanie wie, jak radzić sobie z mandoliną i skrzypcami. The Lumineers gustują w retroklimatach, stąd mnóstwo nawiązań do muzyki sprzed kilku dekad. No i mają już na koncie rewelacyjnie przyjęty w Stanach album i hiciorski singiel. Czas na resztę świata. Posłuchaj: „Ho Hey”
The Strypes Skąd: Cavan, Irlandia
Dla fanów: The Beatles, Small Faces, rhythm & bluesa Dlaczego oni: Bo żaden z nich nie ma jeszcze 17 lat, a brzmią jak Beatlesi z okresu hamburskiego. Nawet wyglądają podobnie. Ich koncerty oglądali już m.in. Elton John, Jeff Beck czy Paul Weller. A jakby tego było mało, nie znoszą Muse, za co mają u nas duży plus. Posłuchaj: „Got Love If You Want It”
Willy Moon Skąd: Nowa Zelandia
Dla fanów: retro Dlaczego on: Brytyjski „Vogue” napisał o nim, że ubiera się tak elegancko jak Mark Ronson, śpiewa tak dobrze jak Bo Diddley, poza tym niczym mieszanka Buddy Holly’ego, Davida Bowie i Timbalanda sprawia, że chcesz ruszyć w tan. Ten nowozelandzki artysta w udany sposób miksuje inspiracje latami 50. z nowoczesnymi brzmieniami. Uwagę zwrócił na niego nawet Jack White, który wyda jego płytę w swoim Third Men Records. Hit Willy’ego „Yeah Yeah” możecie kojarzyć z reklamy iPada. I do tego jest taki przystojny… Posłuchaj: „Yeah Yeah”
Wuzet
Skąd: Szczecinek / Londyn Dla fanów: grime’u, basu, Foreign Beggars
Dlaczego on: Podczas gdy weterani krajowej sceny powoli zauważają ogólnoświatowe (t)rapowe trendy i na gwałt poszukują elektronicznych producentów, mieszkający na Wyspach nawijacz śmieje się pewnie w głos. Raper od lat działający na styku hip-hopu, grime’u i dubstepu, wspierany przez krakowską ekipę dobrebity.pl, podpisał właśnie kontrakt z labelem Szpadyzor Records. W 2013 r. ukaże się jego pierwsza oficjalnie wydana płyta. Znając poprzednie nagania Wuzeta, możemy się spodziewać na niej basowych wkrętów, perkusyjnych kanonad i bezczelnych, dosadnych wersów. Nieraz powtarzaliśmy za nim refren numeru „Ijo Ijo”, więc jesteśmy pewni, że Wuzet przetoczy się przez ulice, wjedzie z buta do klubów i zamknie usta wszystkim rapowo-elektronicznym przechrztom. Posłuchaj: „Dzieci basu Mixtape” Tekst: Aleksandra Żmuda, Mateusz Adamski, Filip Kalinowski, Kacper Peresada PS Na liście nie ma zespołu Haim, który naszym zdaniem należy uznać za odkrycie 2012 r. Wiemy, że dziewczyny teraz też będą rządzić, ale zakładamy, że dla wszystkich jest to oczywiste!
Kiełbasa / kluski / lans
ie n mod ię s z d e j Na kształt oprawek okularów, Uliczne jedzenie, podobnie jak fason spodni albo m. Broda. Belgijskie frytki też podlega modzie. Wełniana czapka z pompone ać będziemy wursty, i burgery. Nie ma przebacz. W nowym sezonie wcin u serbskie burgery i gorące kluski śląskie z automat W stolicy, jak w żadnym innym mieście, uliczne jedzenie budzi niesamowite emocje. Nigdzie też z taką siłą nie wybuchają kulinarne mody, które pociągają za sobą wysyp lokali jednego typu, zastępujących te już przestarzałe (zeszłego lata na 200-metrowym odcinku ulicy Chmielnej wykluło się aż dziewięć przybytków z bubble tea!). Jak stworzyć jedzeniową modę? Przyda się element nowości, choćby i częściowej, weźmy np. popularność belgijskich frytek. Przy czym nowe zawsze przychodzi z zewnątrz. Czasem trudno powiedzieć skąd dokładnie: wszędobylskie dziś w Warszawie burgery (nazywane tak trochę dla odróżnienia od makdonaldowo-budkowych hamburgerów z krowy zmielonej w całości) dostały się do nas pewnie z Berlina, ale nie bezpośrednio – najpierw zadomowiły się w Krakowie. To tam powstała pierwsza burgerownia Love Krove, ale dopiero jej filia w stołecznym klubie 1500 m² wywołała wołowinowy boom. Poza tym skromnym epizodem Kraków pozostaje w kwestii ulicznych potraw bardzo konserwatywny (a to ci niespodzianka!). Od lat niezmiennym powodzeniem cieszą się kiełbasy spod Hali Targowej oraz
zapiekanki na Kazimierzu, olbrzymie i suto okraszone nieortodoksyjnymi dodatkami (klasyka to ser i pieczarki – w głębokim PRL-u żółty ser kosztował grosze, a pieczarki można było uprawiać samemu). Zdecydowanie mniejsze wrażenie robi zapiekanka „Wypas” z poznańskiego baru Tej, popularnego raczej ze względu na bliskość przystanku tramwajów nocnych niż na jakość serwowanych dań. Małgosia Piernik – modelka, która przyjechała do Poznania na studia – poleca raczej dwie budki przy moście Teatralnym. Wbrew oczekiwaniom, w Poznaniu mało kto zajada się wariacjami na temat pyry (mimo istnienia Pyra Baru, oferującego właśnie tego rodzaju przysmaki), choć powoli przebija się tam belgijska frytka. Porcję są jednak niewielkie, grubość nie zachwyca, a w samych lokalach dostać można też paluszki rybne czy skrzydełka kurczaka.
Zupa pho kontra jeże
A to właśnie specjalizacja często decyduje o fenomenie lokalu. Spośród wszystkich wietnamskich i pseudowietnamskich dań serwowanych w Warszawie w ostatnim dziesięcioleciu furorę zrobiła tylko
zupa pho. Początkowo dostępna tylko na Stadionie X-lecia, gdzie przyciągała rzesze powracających z praskich klubów imprezowiczów, z czasem rozprzestrzeniła się na całe miasto. Wietnamczycy wciąż mają sporo tanich barów – liczebnie ustępują one tylko kebabom, zazwyczaj też prowadzonym przez imigrantów. To właśnie napływowi mieszkańcy dodają kolorytu ulicznym kuchniom w całej Europie. Kuchnię której z mniejszości narodowych musimy więc jeszcze odkryć? Na pewno na polskich ulicach brakuje kuchni naszych wschodnich sąsiadów – Rosjanie, Ukraińcy czy Białorusini, mimo że jest ich wielu, nie zajmują się raczej małą gastronomią w Polsce. A szkoda, bo np. bliny mogłyby się okazać strzałem w dziesiątkę. Punkty gastronomiczne mogłyby też pomóc nieco zszarganej reputacji Romów, jednej z najliczniejszych mniejszości w Polsce. Czym podbiliby nasze podniebienia? Jak podaje „Encyklopedia powszechna” z 1928 r., „ulubionym jedzeniem Cygana jest mięso jeża” – ta potrawa prawdopodobnie wzbudziłaby jednak głównie oburzenie, nie wspominając o tym, że kolczaste zwierzaki są u nas chronione. Miłośniczka romskiej kultury i studentka historii sztuki Milica Mijatović stawiałaby raczej na inne bałkańskie specjały: burek i gigantyczne serbskie burgery, którymi co roku chętnie karmią się wszelkie nacje odwiedzające węgierski festiwal muzyczny Sziget (inaczej jest z ociekającym smalcem plackiem langosz).
Tekst: Maciek Piasecki Ilustracja: Martyna Wójcik-Śmierska
exKLUSIV
#119/ /120
maga z yn nR 12.2012/01.2013 9 , 9 0 p l n ( w t y m 8 % vat )
g ru dzi e ń 2012 / s t yc ze ń 2013
Może być jednak i tak, że największym hitem nowego roku staną się nasze swojskie potrawy, tyle tylko, że serwowane nietypowo, bo z automatu. Jedzeniobudki mają stać się elementem plenerowej ekspozycji przy Muzeum Niepodległości, przygotowanej przez warszawską przewodniczkę Hanię Dzielińską i architekta Andrzeja Klimkiewicza. Wystawa ma odpowiedzieć na pytanie „Czym jest dzisiaj niepodległość?” za pomocą przestrzennych kompozycji, ławek w kształcie regionalnych słów, szaf grających i uczących rodzimych tańców, ale też specjałów z różnych stron Polski. Śląsk reprezentować mają kluski, będzie także wielkopolski rogal marciński, sękacz z Podlasia i wiele innych przysmaków prawdziwego patrioty. Autorzy projektu chcą, żeby babkę ziemniaczaną, kulebiak czy gorące kluski można było kupić przez całą dobę, a do obsługi stoiska nie był potrzebny żaden pracownik – przekąski kupimy zatem w specjalnych automatach, podobnych do tych, z jakich fast foody serwuje się w Holandii (coś jak skrzyżowanie automatu z batonami i mikrofalówki). Twierdzicie, że barszcz i kulebiak nie mają szans na zdobycie polskich ulic? A czy ktoś podejrzewał, że poczciwa kiełbasa – zakamuflowana dla niepoznaki jako niemiecki wurst – przeżyje na początku 2013 r. swój renesans?
JESZCZE BARDZIEJ EXKLUSIVNIE #119/120
Niespodziewany atak kulinarny przypuszczają nasi południowi sąsiedzi. Mateusz Kazula, muzyk, didżej i wielbiciel Wrocławia, oprócz najlepszych (choć „wyglądających podle”) barów w swoim mieście – budki z plackami ziemniaczanymi na placu 1 Maja i pobliskiego baru rybnego Krab – poleca czeską knajpkę Pepikowe Knedliczki, serwującą nie tylko kluski, ale i inny czeski przebój: smažený sýr z sosem tatarskim. Skoro wypłynął temat barów rybnych, nie zapomnijmy o świeżo otwartej smażalni w warszawskiej Hali Mirowskiej. Czy warszawiacy zaprzyjaźnią się z rybą? Trudno powiedzieć – brytyjskie fish’n’chips splajtowało tu ledwie parę miesięcy temu. Ryba w towarzystwie frytek świetnie radzi sobie natomiast w Łodzi – prowadzoną przez Anglika knajpę The Dorsz bardzo chwali Matt Dixon, członek zespołu Slowcoaches z Leeds: – Poprosiłem właściciela o chip butty (kanapkę z frytkami), powiedział, że nikt nie pytał o to od pięciu lat! W końcu zamiast kanapki dostałem górę pysznej ryby, frytek i mushy peas (pasty z groszku) – wspomina.
Pierwsza Dama agnieszka grochowska w obiekt y wie mateusz a na sternak a
ISSN 1731-6642 INdekS 246948
Kulebiak z automatu
Agata Michalak, redaktor naczelna magazynu „KUKBUK”, prywatnie i zawodowo pochłania miasto i jedzenie:
Uliczne mody jedzeniowe w Polsce odznaczają się ogromną dozą zaraźliwości – kiedy raz okaże się, że ludność kocha belgijskie frytki, to serwujące te przysmaki lokale wyrastają jak grzyby po deszczu. Wiele to mówi o naszej oryginalności w podejściu do biznesu, ale i o tym, jak wielka siła tkwi w dobrze skrojonym fast foodzie. Burgery zyskały popularność na fali mody na eko – zazwyczaj serwują dobrej jakości mięso z wiadomego źródła – i pozostają w zgodzie z przeważająco mięsożernymi upodobaniami Polaków. Dlatego w 2013 r. zobaczymy ich ekspansję na resztę kraju (z wyłączeniem już „zainfekowanych” Warszawy i Krakowa). Chętnie widziałabym też więcej miejscówek ze wschodnimi przekąskami, np. gruzińskimi czeburekami i chaczapuri.
Mody i zwyczaje kulinarne: • 1918-1939: pyzy • lata 50.: flaki, lorneta z meduzą, tatar • lata 80.: zapiekanka, bułka z pieczarkami • po 1989: sajgonki, hamburgery, hot dogi • po 1992: McDonald’s • po 1994: kebab • 2002: sushi • 2009: zupa pho • 2010: hummus • 2011: bajgle • 2012: burgery, belgijskie frytki, bubble tea, konfitura z czerwonej cebuli • 2013: wursty, smażone ryby, wszystko, co z Czech, placki ziemniaczane, bliny, serbskie burgery • nigdy: langosz, pieczony jeż, kanapka z frytkami
CHCEMY DOCIERAĆ DO WAS NIE TYLKO W WERSJI PAPIEROWEJ – przypominamy,
że znajdziecie nas w sieci – na odświeżonej i wypucowanej na błysk stronie WWW.EXKLUSIV.PL. Ściągniecie nas też na swojego iPada. Nowy lepszy Exklusiv to dodatkowe zdjęcia, piosenki, teksty, filmy i niepowtarzalna okazja, żeby zajrzeć za kulisy powstawania ekskluzywnych materiałów. NIE POPRZESTAWAJCIE NA MAŁYM.
Odwiedzajcie www.exklusiv.pl i ściągajcie nas na iPada.
„EXKLUSIV” NA IPADA jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.
EXKLUSIVA NA IPADA ŚCIĄGNIJ STĄD: IPAD.EXKLUSIV.PL
y płod / Krew / dildo
r e pow h c r e M T-shirty z logo ulubionej kapeli to gadżet tak popularny, że już prawie nie robi wrażenia. Nic dziwnego, że muzycy (albo ich spece od PR-u) postanowili wykazać się kreatywnością i poszerzyć swoją ofertę o dodatkowe akcesoria. My wybraliśmy dziesięć najbardziej intrygujących propozycji dla tych, którzy chcą zamanifestować (a czasem nawet skonsumować) miłość do swojego idola
fankom (i, bądźmy liberalni, fanom) Kanadyjczyka na poznanie go bliżej. Z kolei antyfani i hejterzy mogą Bieberowi zwyczajnie przykopać. Lalka nosi niezwykle wymowną nazwę – Just-in Beaver – i mimo że nie jest to oficjalny gadżet, uznaliśmy, że nie można go pominąć.
03. Garderoba to
w tym przypadku dość wyeksploatowany temat. T-shirty i bluzy są w tej chwili obowiązkowym elementem niemal każdego merchu. Chłopcy z Franz Ferdinand wykazali się jednak kreatywnością (zarazem spełniając pewnie swoje marzenia) i zaprojektowali majtki ze swoim logo. Zapewne chcieli powstrzymać fanki od rzucania bielizny na scenę, a jednocześnie pokazali, jak można przenieść fascynację muzyką do sfery prawdziwie intymnej.
04. Kolejny nałóg,
który muzycy postanowili nam umilić, to palenie. Chłopaki z kalifornijskiego garażowego bandu Wavves przygotowały całą gamę produktów dla fanów lubiących zapalić. Za dziesięć dolarów można nabyć sygnowany logo formacji młynek do tytoniu (i nie tylko), dostępny w czterech wariantach kolorystycznych. Za kolejną dychę dostaniemy do kompletu zapalniczkę oraz naprawdę stylowe opakowanie bletek.
05. Absolutnym
01. Laur zwycięstwa przypadł bezapelacyjnie panom z Rammsteina. Niemieccy industrialowcy w ramach promocji płyty „Liebe ist für alle da” przygotowali specjalny zestaw. W metalowym kuferku czekają na nas: kajdanki, butelka lubrykantu oraz dildo (sztuk sześć), wykonane na podstawie odlewów członków niemieckich muzyków. Poszczególne egzemplarze nie są opisane, nie wiadomo więc, do którego z panów należy wybrana kopia. A, jeśli kogoś to interesuje, zestaw zawiera też ostatni album formacji. 02. Tak, dobrze widzicie.
Obok szczerzy się do was (w sumie niezbyt udany) sobowtór Justina Biebera. Producenci gadżetów erotycznych postanowili skorzystać z popularności młodego piosenkarza i przy okazji chcą dać szansę wszystkim
hitem tego sezonu świątecznego okazał się bożonarodzeniowy, wątpliwej urody sweter wypuszczony przez legendarnych metalowców ze Slayera. Choinki i renifery zostały zastąpione przez czaszki, pentagramy oraz ikoniczne logo zespołu. Kosztujący aż 60 funtów ciuch jest niestety permanentnie wyprzedany, więc nie było nam dane wywołać skandalu na rodzinnej kolacji.
06. Święta już minęły (nadal
trawimy wszystkie karpie, pierogi i makowce), ale akcesoria świąteczne są na tyle wdzięcznym tematem, że trudno ich nie uwzględnić. Bożonarodzeniowy zestaw wymyślili m.in. Flaming Lips,
którzy w tym roku wypuścili bombkę w kształcie… ludzkiego płodu. Małego, srebrnego człowieczka można sprowadzić ze Stanów za 40 dolarów. To nie wszystko. Tytani psychodelii mają też w swojej ofercie m.in. zatopiony w gumowej czaszce pendrive z wgraną 24-godzinną kompozycją oraz winyle z próbkami krwi swoich współpracowników (w tym Nicka Cave’a czy Eryki Badu).
07. Panowie z Metalliki
w swojej bogatej merch-ofercie mają zestaw poszewek na poduszki (co jest już drugą – patrz punkt 10 – najmniej rock’n’rollową rzeczą, którą sygnują swoją nazwą). Poszewki swego czasu oferowali także nieodżałowani electropopowcy z Kanady – Handsome Furs. Jesteśmy dumnymi posiadaczami jednej ze sztuk.
08. Upodobnianie się
do idoli to praktyka, której raczej nie pochwalamy (zwłaszcza jeśli w grę wchodzi chirurgia plastyczna). Jesse Hughes, lider Eagles of Death Metal, ma jednak dla nas zdecydowanie nieinwazyjną metodę. Za 15 euro możecie nabyć zestaw, w skład którego wchodzą gęste, sumiaste wąchy oraz okulary przeciwsłoneczne godne etatowego tirowca. Te akcesoria zamienią was w wąsatego boga gitary.
09. Jeśli AC/DC kojarzą się
z jakimś winem to raczej z kultowym Leśnym Dzbanem. Hardrockowcy z antypodów jednak nas zaskoczyli, gdyż swoim logo sygnują serię wykwintnych win. Trunki zostały nazwane od największych przebojów grupy: „Back in Black” to australijski shiraz, a „You Shook Me All Night Long” to wykwintny muskat. Nas jednak najbardziej kusi cabernet sauvignon, ochrzczone, a jakże, „Hihgway to Hell”.
10. Jeśli rzucilibyśmy
hasło „gra planszowa sygnowana logo Metalliki”, pierwsze do głowy pewnie przyszłoby wam jakieś fantazyjne RPG osadzone w mrocznym, industrialnym świecie. A tu niespodzianka. Legendy thrash metalu wypuściły bowiem swoją wersję Monopoly. W specjalnej edycji gry można udać się w najważniejsze dla historii zespołu miejsca i przy okazji w niezłym stylu złoić tyłek innym graczom. Tekst: Cyryl Rozwadowski
facebook.com/drogowka
ZWYCIĘZCY
i z lud h c moi dla
zieci d / rap / Mięso
To
„Dla rapszaletowych hamburgerów rzuciłam wegetarianizm, dzięki czemu urosły mi cycki” – czytamy w jednym z SMS-ów decydujących o zwycięstwie wrocławskiej imprezy w nocnomarkowym plebiscycie. Autorka trafiła w punkt. Podczas wakacyjnych hiphopowych pikników liczą się bowiem przede wszystkim luz i radość
W refrenie nieco już zapomnianego numeru Vienia i Pelego „To dla moich ludzi” znany z Indios Bravos Gutek wyśpiewał pewną prawdę: „żyj zawsze tak, żebyś nigdy nie został sam”. Blisko dziesięć lat później zupełnie inny Gutek, Mateusz Kornacki, wraz z Wojtkiem „Teskko” Furmaniakiem robią we Wrocławiu wszystko, by w letnie weekendy żaden z ich bliższych i dalszych znajomych nie spędzał niedzieli w pojedynkę.
Mięso mielone i bit
Mateusz jest miejskim przewodnikiem. Oprowadza uczestników swoich wycieczek po bardzo subiektywnie widzianej stolicy Dolnego Śląska, która wciąż jeszcze nie wyrwała się ze szponów peerelowskiego mitu piastowskiego grodu. Wojtek jest didżejem i promotorem związanym z klubem Puzzle i międzynarodowym kolektywem miłośników tanecznej globalizacji Imported Go(o)ds. Razem organizują hiphopowe imprezy pod chmurką noszące – jakże uroczą – nazwę Rap Szalet. Przepis na sukces wrocławskiego cyklu jest zaskakująco prosty. Składają się nań kilogramy mielonego mięsa, kilowaty nagłośnienia i kilotony pasji. – Rap Szalet jest świetnym przeżyciem zarówno dla didżejów, którzy dzięki temu, że są na drugim planie, mogą puszczać dowolne numery zupełnie bez spiny, jak i dla publiczności, która w piknikowej atmosferze może posłuchać dobrej muzyki. Każdy przecież lubi pikniki, tym bardziej piknik z dobrym jedzeniem i równie dobrą muzyką. Wśród jego entuzjastów jest m.in. Paweł „Naphta” Klimczak, wrocławski producent, didżej i promotor, który na kolejnych odsłonach Rap Szaletu bywa po obu stronach gramofonów.
Yo! Wrocław Raps
– Na pomysł wpadłem dzięki oglądanym kiedyś amerykańskim teledyskom hiphopowym. Imprezy z cyklu Do-Over, westcoastowe klipy, w których raperzy rymują do wtóru skwierczącego grilla, i „Anotha BBQ” People Under the Stairs – wymienia jednym tchem swoje inspiracje odpowiedzialny głównie za działkę gastronomiczną Gutek. – Mamy już swoje lata i nie możemy z początkiem lipca wyjechać na dwa miesiące na Hel. Wciąż jednak jesteśmy aktywni imprezowo i mocno zainteresowani muzyką, więc musieliśmy zorganizować coś innego. W związku z tym, że wakacyjną porą w klubach nie dzieje się zbyt wiele, postanowiliśmy stworzyć alternatywę – wielkomiejską rozrywkę dla dużych ludzi w spokojny dzień weekendu – dodaje. Obok leniwie płynącej Odry, pośród drzew i krzewów parku Słowackiego, Mateusz i Wojtek pojawili się w lipcu 2011 r. U podnóża Wzgórza Polskiego, w gościnnych progach openairowego Cafe Szalet, rozstawili grill i gramofony. Smażące się
hamburgery zaczęły przyciągać swomm zapachem, a rytmiczny bit zachęcał do nieśpiesznych podrygów. Od początku wiedzieli, co będzie grane. – Hip-hop jest gatunkiem, który ma rzesze oddanych fanów – od tych zaprawionych w bojach aż po małolatów. Przynajmniej jedna generacja zdążyła się już na nim wychować, a całe nasze pokolenie urodzone w latach 80. czerpie z niego non stop. Jest tak chociażby w przypadku slangu, który powszechnie się używa, od ulicy aż po korpo. Hip-hop jest więc – wbrew pozorom – muzyką uniwersalną. Okazuje się, że nawet ci didżeje, którzy na co dzień grają house, techno i dubstep, mają całe crate’y rapu na winylach, nie mówiąc o rapie w mp3. Z największą chęcią prezentują go u nas na kolejnych edycjach Szaletu – tłumaczy Teskko.
Wspólna scena
Z głośników wydobywa się wygrzebany gdzieś boom-bapowy numer z początku lat 90., pośród stolików psy ganiają się z dzieciakami, a na kocach, leżakach i kurtkach zasiadają setki znajomych i znajomych znajomych. – Daliśmy ludziom przestrzeń, którą oni sami sobie zagospodarowali – tłumaczy Mateusz. – Jest jedzenie, muzyka, słońce i trawa, jednak cały klimat Rap Szaletu to jego bywalcy. Nie musimy wkładać wielkiego wysiłku w to, żeby ten czas im umilić. Wykorzystaliśmy umiejętności, które mieliśmy. Ja lubię gotować i przed każdym Rap Szaletem przychodzę do domu z 30-kilowym workiem mielonej wołowiny, jak mięsny Święty Mikołaj, i całą noc lepię w domu hamburgery. Sprawia mi to sporo przyjemności, a później przyjemność sprawia też innym. Bo właśnie ci inni stanowią o sile naszego cyklu – dodaje. Wtóruje mu Gutek: – Rap Szalet to spore grono ludzi, którzy nam pomagają – począwszy od Michała Lewandowskiego i Koutune’a, wspierających nas w najmniej spodziewanych sytuacjach, przez Agra, który maluje plakaty, Olę, która piecze babeczki, i didżejów, którzy przynoszą swój sprzęt, po ludzi, którzy przychodzą, piją, jedzą, słuchają, gadają. Każdy, kto występuje, jest też uczestnikiem. Każdy, kto uczestniczy, jest też twórcą. Tekst: Filip Kalinowski
R O T K E L O K I K MIEJS
nt Ulica / sztuka / pri
Autentyczność gestu
W warszawskim V9 – galerii i autorskim domu kultury – rośnie pierwsza polska publiczna kolekcja street-artu. Fundacja Vlep[v]net, która prowadzi to miejsce, świętuje właśnie dziesięć lat istnienia. Przez dekadę w magazynach zebrało się sporo dobrej ulicznej sztuki, którą chłopaki promują i wystawiają, a ostatnio także katalogują. W styczniu najciekawsze prace zostaną pokazane podczas wystawy podsumowującej dziesięć lat rozwoju sztuki ulicznej
O tym, że street-art świetnie się sprzedaje, wiadomo nie od dzisiaj. Na Zachodzie kupowanie prac takich artystów jak Obey czy Banksy to domena wytrawnych kolekcjonerów sztuki z wielką kasą. W Polsce odbyły się co prawda dwie duże aukcje sztuki ulicznej prowadzone przez poważne domy aukcyjne, ale wzbudziły tyle kontrowersji doborem prac (street-art to czy nie?), że trudno powiedzieć, czy można je uznać za udane. Przewodnikiem po krętych meandrach polskiej sztuki ulicy stara się być Vlep[v]net.
Zapis ewolucji myślenia
W swoich zbiorach fundacja ma ponad 500 projektów. To druki, rysunki, vlepki, zdjęcia, obiekty. Część została już skatalogowana, mają założone karty i zebraną dokumentację pokazującą, jak prace powstawały i jak były dotychczas prezentowane. Są tu zarówno dzieła twórców znanych nawet w głównym obiegu sztuki, chociażby Zbioka czy M-City, jak i realizacje, które trudno przypisać komukolwiek. – Dużo jest osobistych, sentymentalnych tropów – tłumaczy Adam Ixi Color Jastrzębski, który odpowiada za kolekcję. – Balansujemy pomiędzy pełną profesjonalizacją kolekcjonerską a pasją – nie chcemy w imię kompletności zbiorów stracić wyjątkowości, tego, co nam się podoba. Street-art ewoluuje, często staje się elegancki, salonowy. Nam nie jest z taką sztuką po drodze. Nie interesują nas estetyczne płótna w poręcznych rozmiarach, rzeczy robione na potrzeby sprzedaży, ale szczere uliczne działania. To nie znaczy, że jedne są gorsze, a drugie lepsze. Po prostu niektóre są bliższe naszej wrażliwości. Kolekcja jest zapisem przemian i dojrzewania naszego krytycznego spojrzenia na sztukę uliczną – tłumaczy. Jego zdaniem charakter kolekcji najlepiej oddają butelki, na których można znaleźć rysowane flamastrem grafiki Krika. Artysta, znany z malowania na ulicach charakterystycznych postaci, kilka lat temu podczas wystawy w Viurze (poprzednia siedziba Vlep[v]netu) spontanicznie pokrył butelki swoimi obrazami. Panowie z Vlep[v]netu zrobili z nich zestaw, który trafił do ich kolekcji. – Wierzymy, że potrafimy naszych artystów dobrze przedstawić światu. Odwodzimy ich od przyjmowania ofert szybkiego zarobku, które mogą odbić się na czytelności przekazu. Jeśli będą konsekwentni i pracowici, to z czasem uda im się zaistnieć w głównym obiegu sztuki. Wybieramy wyjątkowych artystów – Goro, Paweł Ryżko, Brems – ich prace są nieoczywiste, osobiste i choć są mocno związane z ulicą, to idą dwa, trzy kroki dalej.
Panowie starają się też edukować. Przez kilka tygodni Ixi Color prowadził w V9 warsztaty „Urban Kolektor”, które dotyczyły idei kolekcjonowania street-artu. – Punktem wyjścia do stworzenia kolekcji może być to, co najprostsze – zdjęcie. Ono potrafi wydobyć kontekst pracy, odpowiednie kadrowanie zmienia jej znaczenie. Dokumentacja fotograficzna to poziom zero dla kolekcjonera – tłumaczy Ixi Color. Podkreśla też, że niezbędna jest świadomość tego, co dzieje się na ulicy. Jeśli nie wie się, jak prace funkcjonują na mieście, to nie można ich zrozumieć. Potem dopiero warto się zastanowić, co z tego, co widzieliśmy, podoba nam się najbardziej. I wtedy zacząć drążyć temat. Poznawać twórczość artysty głębiej – dodaje. Swoją filozofię kolekcjonowania zamyka w haśle „Jak najmniej materii, fetyszu”. – Owszem, to jest pociągające – mieć na własność kawałek street-artu, nie na kartce, tylko wyrwać kawał dechy z ulicy. To nie zawsze fair, ale jest to gest racjonalny, jeśli ktoś bardzo pragnie autentyzmu. Ale nie zachęcam do tego, żeby uznać to za główny gest kolekcjonerski – śmieje się i zaznacza, że najważniejsze w zbieraniu sztuki ulicznej jest bycie wiernym jej „uliczności”. Sama stylistyka streetartowa to za mało. – Plakaty przeznaczone do sprzedaży, które nigdy nie miały nic wspólnego z ulicą, są dla mnie sztuczne i zalatują Empikiem. Trudno mówić tu o street-arcie – tłumaczy Ixi Color. – Co innego plakat, który był wywieszony na murach – wtedy jest to znacznie ciekawsze. Warto mieć taki print w kolekcji, do tego zdjęcia pokazujące, jak on funkcjonował w przestrzeni, i dokumentacja, która je uzupełnia – i jest super. Tekst: Sylwia Kawalerowicz, foto: Fundacja Vlep[v]net
18.01 wystawa [V]arious [A]rtists Warszawa dom kultury V9
ul. Hoża 9
AWA SZ R A W / to Moje mias
e l ś owi P e j o M
kiego ” Brzozows y s o h s b „ ła icha iejscówki M m ie k s w a z s ne war czyli ulubio
Z W Y C IĘ Z
CY
Side One Sklep z płytami. To moje ulubione miejsce, gdy mam wszystkiego dosyć, potrzebuję trochę się wyczilować i spotkać z ludźmi. Rzadko mam czas na kupowanie płyt, dlatego gdy w końcu jest okazja, idę właśnie do sklepu Wojtka. Nie tyle po to, żeby kupić nowe albumy, ile po prostu by poprzebywać w towarzystwie winyli i kolegów po fachu. Niestety to ostatnie tego typu miejsce w Warszawie, ale mam nadzieję, że właśnie dlatego z każdym rokiem będzie stawało się coraz ważniejszym punktem na mapie stolicy.
Powiśle Tu mieszkam, tu żyję, tu pracuję, głównie po nim się poruszam. Jest dla mnie niekończącą się inspiracją. I tym miejscem w Warszawie, które sprawia, że nie chcę z niej nigdzie wyjeżdżać. Choć czasami z niego uciekam.
1500 m² do Wynajęcia
1500 m2 do Wynajęcia, Sto900, Rozbrat 44 i My’O’My To są moje miejsca, a każdy człowiek najlepiej czuje się u siebie. Wymieniam je jednym tchem, bo wszystkie są dla mnie tak samo istotne. Nigdzie nie czuję się tak dobrze, ale z drugiej strony oczywiście czasami miewam ich po prostu dość.
Kawiarnia Relaks To miejsce, do którego często uciekam. Na kawę. Bardzo lubię to wnętrze, lubię plakaty, tak starannie dobrane. No i po prostu jest to knajpa serwująca jedną z najlepszych, podawanych z należytą pieczą kaw w Warszawie. Widać, że oni lubią to, co robią. Dlatego dla wszystkich kawoszy Relaks jest miejscem idealnym.
kawiarnia Relaks
Kładka nad ul. Książęcą Lubię czasami tu się zatrzymać. Regularnie nią przejeżdżam – gdy jest ciepło, poruszam się niemalże wyłącznie na rowerze. Jadąc np. ze Śródmieścia na Powiśle, na chwilę zatrzymuję się na kładce – to idealny punkt widokowy. Gdy tak stoję i patrzę, uderza mnie to, że mimo wrodzonego globtroterstwa naprawdę kocham to miasto. Wysłuchał: Kacper Peresada
Michał „bshosa” Brzozowski
– didżej, promotor i producent. Od lat ważna postać polskiego clubbingu. Jako promotor ściągnął do Polski śmietankę światowej muzyki elektronicznej. Na swoją imprezę urodzinową zaprosił więcej zagranicznych gości niż wielu organizatorów przez cały rok. Jest jednym z ojców sukcesu 1500 m² do Wynajęcia, współtwórcą Sto900 i Na Lato. Połową duetu producenckiego BLCKSHP i radiowcem, którego można usłyszeć na falach Roxy FM.
kładka nad ul. Książęcą
mias to /
city
foto
/ ch wila
mom
To są citym zdjęcia. M ome nt@a y je zrob iliśm ktivis y. Pr t.pl zyśli jcie n am s woje ! Wy
Foto: redakcja i przyjaciele
ent je zr óbci e.
je z n e rec
ety gadż / i śc / nowo
Mick. Szalone życie i geniusz Jaggera Christopher Andersen Wydawnictwo Insignis
KSIĄŻKA
Dupek z wesołej ferajny
RZECZ
Happy tree friends
3fri_design to Aleksandra Jarodzka, Karolina Knapek i Monika Zachara, trzy studentki architektury wnętrz z Wrocławia. Na ich projekty trafiliśmy na jednym z przedświątecznych kiermaszy – naszą uwagę zwróciła uczepiona krzesła lampa – dosłownie uczepiona, bo za abażur służy jej pluszowe ciałko jakiejś maskotki, podpimpowane zapewne od środka drutami. Sprytnych lamp mają więcej – jest lampa-spaghetti, jest lampa-durszlak, jest lampa-bezgłowy miś. Wszystkie piękne. Znajdziecie je na: 3fridesign.blogspot.com. [wiech]
Broken („Broken”) reż. Rufus Norris obsada: Tim Roth, Cillian Murphy Rory Kinnear, Eloise Laurence Wielka Brytania 2012, 90 min Spectator, 25 stycznia
FILM
Przekleństwa niewinności
Skunk ma 11 lat i jest typem chłopczycy chętnie odkrywającej świat. Ma kochającego tatę Archiego, który czasami bywa smutny, i brata Jeda, który bardzo chce być lubiany przez rówieśników. Ma też cukrzycę i ponadprzeciętnie jak na swój wiek rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Pewnego dnia pan Oswald, jej sąsiad i impulsywny ojciec trzech niesfornych dziewczyn, napada na Ricka, opóźnionego w rozwoju chłopaka z domu obok. Ten jeden, pozornie przypadkowy incydent wywołuje lawinę zdarzeń, której nie da się już zatrzymać. Bezpieczny świat Skunk zaczyna się rozpadać. „Broken” to debiut angielskiego reżysera teatralnego, Rufusa Norrisa. Sceniczne doświadczenie nie stanęło mu jednak na drodze do sukcesu: twórca doskonale rozumie, jak działa film. Udało mu się zrealizować dzieło, w którym wszystkie elementy – muzyka, aktorstwo, scenariusz, zdjęcia – są dopracowane i pomysłowe. Niemałą rolę odgrywa tu doskonale dobrana obsada – od weterana Tima Rotha w cudownie introwertycznej, wzruszającej roli ojca, przez szereg charakterystycznych postaci drugoplanowych (przegrany Murphy, zdesperowany Kinnear), po doskonałą, ujmującą debiutantkę Eloise Laurence, która odmalowuje na ekranie pełną paletę emocji typowych dla wrażliwej nastolatki. „Broken” to pomost między błogą krainą dzieciństwa a dorosłością, która za wcześnie i zbyt gwałtownie wdziera się w szczeniacką sielankę. Ale obok mroku są tu także nadzieja, ciepło i spokój. To cierpko-słodka wizja dorastania, ze wszystkimi jego tajemnicami i fascynacjami, z całym towarzyszącym mu lękiem i niepewnością. „Broken” to wyjątkowy, rzadki okaz kina, które porzuca efekciarstwo na rzecz prostoty i bezwarunkowej szczerości. I wygrywa. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]
Mick Jagger to archetyp rockowego frontmana, od 50 lat przewodzący Rolling Stonesom, znany kobieciarz i posiadacz najsłynniejszych warg w przemyśle muzycznym. Po przeczytaniu jego biografii nasuwa się jeszcze jeden wniosek. To niezły dupek. Taki, który na początku lat 60. sam jadał w restauracjach, podczas gdy mieszkający z nim muzycy musieli kraść jedzenie z okolicznych domów; który gotowy był pójść do łóżka z facetem, aby zdobyć kontrakt płytowy. Andersen nie koncentruje się na muzyce Stonesów, nie znajdziemy tu szczegółowych opisów sesji nagraniowych itp. Zamiast tego dostajemy mnóstwo mniej lub bardziej pikantnych szczegółów z życia Jaggera i wesołej ferajny, nieustanne zdrady, bójki i prowokacje. Jednym słowem pełen rock’n’roll. Książka nie jest oczywiście pozbawiona wad. Rażą trochę drobne błędy, jak np. DWUKROTNE umiejscowienie Nowego Jorku na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Całość nie trzyma może poziomu doskonałej autobiografii Keitha Richardsa „Życie”, ale świetnie ją uzupełnia i dla każdego fana rocka jest lekturą obowiązkową. [Mateusz Adamski]
MUZYKA
Aktivist mix #1 by Kill Frenzy Każdy portal ma swoją. Każdy magazyn ma swoją. My nie mogliśmy być gorsi i też mamy swoją. Seria aktivistowych podcastów ruszyła. Przez długi czas zastanawialiśmy się, kto powinien ją zainaugurować. Czy powinniśmy (jak to się gdzieniegdzie praktykuje) poprosić znajomego, który przy okazji jest didżejem, czy może uderzyć wyżej i rozpocząć aktivistowe miksy z przytupem, zapraszając producenta, który wcześniej nie nagrywał dla polskiego medium? Wybraliśmy tę drugą opcję i z radością informujemy, że „Aktivist mix #1 by Kill Frenzy” znajdziecie na naszym Soundcloudzie. 100 minut nowoczesnego booty house’u, zaserwowanego przez twórcę najlepszego – według Skrillexa – kawałka zeszłego roku. Od połowy grudnia regularnie pojawiać się będą nowe miksy przygotowywane specjalnie dla naszych czytelników przez didżejów z całego świata. Co wygrywa w belgijskich klubach, co podrywa ludzi do tańca w Londynie i dlaczego – co nie daje nam spokoju – Skrillex lubi dobrą muzykę, a gra złą? Enyhu... Słyszymy się na soundcloud.com/Aktivist-magazyn
Solange Piaget Knowles, czyli młodsza (rocznik 1986) siostra Beyoncé. Jako nastolatka była tancerką na koncertach Destiny’s Child. Podczas jednego z występów zastąpiła w trybie awaryjnym Kelly Rowland. Wyszło na tyle dobrze, że pojawił się pomysł dołączenia jej do grupy starszej siostry, ale Solange pokazała wszystkim środkowy palec i zadebiutowała w wieku 16 lat płytą „Solo Star”. Ma na koncie dissy m.in. na Mary J. Blige, Ashanti, Keyshię Cole i samą Beyoncé, ale podobno z siostrzyczką bardzo się kochają.
Solange „True EP” Terrible Records
MUZYKA RZECZ
Sadza odmładza
Brud, który myje: Sadza Soap to czarne mydło w kształcie bryły węgla. Tej samej, którą projektantka Marta Frank znalazła w podziemiach Guido – zabytkowej kopalni węgla kamiennego w Zabrzu. To właśnie w Guido na grudniowym festiwalu Silos Falami Fest po raz pierwszy można było zobaczyć i kupić Sadza Soap, czyli mydło glicerynowe z węglem aktywnym. Zawarte w nim cząstki węgla nadają mu silne działanie bakteriobójcze, choć mydło pozostaje łagodne dla skóry. www.mamamistudio.pl [wiech]
Big Boi „Vicious Lies and Dangerous Rumors” Universal Music
MUZYKA
Twój ruch, André
Trzeba się z tym pogodzić, OutKast zapadli w głęboką śpiączkę, a szanse na rychłe przebudzenie są marne. André 3000 sporadycznie udziela się na featuringach u rozmaitych artystów i pochłania go praca nad filmem o losach Jimiego Hendrixa. Na szczęście jego kumpel Big Boi nadal dzielnie trzyma gardę: właśnie wydał swój drugi solowy krążek. Tak jak poprzednio nie jest to tani erzac twórczości duetu, MC z Georgii ma bowiem wystarczająco dużo charakteru, by samemu skutecznie wypełnić albumową przestrzeń. Na najnowszym longplayu raper opuszcza macierzystą funkującą Atlantę i pewną, odzianą w modne sportowe obuwie stopą kolonizuje electropopowe Wyspy, w czym pomagają mu tubylcy: Little Dragon, Jai Paul oraz Phantogram. Big Boi ani przez chwilę nie gubi się w egzotycznym muzycznym gąszczu, zachowując swój perfekcyjny i niezwykle elegancki flow. „Vicious Lies…” jest więc zbudowane na skrajnościach i w pierwszej chwili może się wydawać chaotyczne, ale niemal każdy numer broni się jako autonomiczna całość i potwierdza klasę Antwana Pattona. Czekamy na twój ruch, André. [Cyryl Rozwadowski]
Młodsza, lepsza Beyoncé?
Solange Knowles postanowiła raz na zawsze odciąć się od porównań do starszej siostry i wkroczyć na nowe dla siebie terytoria. Z producencką i kompozytorską pomocą Deva Hynesa (odpowiadającego za projekty Blood Orange i Lightspeed Champion) nagrała EP-kę, która może skraść fanów Grimes czy The Weeknd. „True” nie brzmi jak gładziutkie popowe dzieło, mające podbić listy przebojów i sprzedać się w milionach egzemplarzy. Brak tu chwytliwych refrenów, których spodziewać byśmy się mogli po kimś noszącym nazwisko Knowles. Wyjątkiem jest „Losing You”, otwierający całość singiel, który lokując się na przecięciu r’n’b i elektroniki, jest idealnym mariażem tych dwóch gatunków. Reszta numerów bezwstydnie nurza się w ejtisowym sosie. Mamy więc obowiązkowe brzmienie klawiszy Casio, syntezatorowe pasaże i automaty perkusyjne dzielnie pracujące w tle – to wszystko działka Hynesa. Bo właściwie całe „True” to w równym stopniu dzieło Solange, co Deva, który nie tylko zajął się produkcją i zaśpiewał w jednym z numerów, lecz także wspomaga artystkę na scenie. „True” to zaledwie siedem utworów, które zwiastują pełnowymiarowy album, mający ukazać się za kilka miesięcy. Jeśli forma zostanie utrzymana, to Beyoncé będzie musiała niespokojnie spoglądać przez ramię. [Mateusz Adamski]
Solowe albumy muzyków znanych z innych zespołów zwykle rozczarowują. Wybraliśmy jednak trzy płyty, które konkurują z osiągnięciami macierzystych formacji, a nawet je przebijają.
Mark Hollis „Mark Hollis” Zanim lider Talk Talk odszedł na muzyczną emeryturę, uraczył nas solowym albumem kontynuującym ambitne, postrockowe poczynania brytyjskiej legendy. Delikatne, ale równocześnie niezwykle sugestywne piosenki Hollisa to swoisty epilog twórczości jego macierzystej formacji.
Ghostface Killah „Supreme Clientele” Potęga Wu-Tang Clanu kryje się we współpracy członków kolektywu. Ghostface Killah radzi sobie jednak zaskakująco dobrze w pojedynkę i od lat trzyma poziom. „Supreme Clientele” wyróżnia się doskonałymi podkładami i awanturniczym stylem Ghostface’a, który na tym krążku nie oszczędza nikogo.
Scott Walker „Climate of Hunter” O najnowszych awangardowych eksperymentach Walkera przeczytacie kilka stron dalej. „Climate of Hunter” to jedyna wydana w latach 80. płyta spowitego mgłą tajemnicy muzyka, który wówczas borykał się jeszcze ze sławą The Walker Brothers. Udało mu się jednak stworzyć dzieło niezwykle klimatyczne, ale nadal osadzone w piosenkowej tradycji. Niesłusznie zapomniana perła.
RZECZ
Taśmówka
Jako „robiący w papierze” wykazujemy niezdrową fascynację artykułami biurowymi. Spinacze, trzymacze, podawacze, karteluszki i pisaki wszelkiej maści – wszystkie te biurkowe gadżety wywołują u nas dreszcz podniecenia i są przedmiotem pożądania. Nic więc dziwnego, że obśliniliśmy się na widok traktora z taśmą klejącą... www.monkeybusiness.co.il [wiech]
Paul Kalkbrenner „Guten Tag” PKM
Fritz Kalkbrenner „Sick Travellin’” Suol
MUZYKA
Powrót techno braci
Pamiętacie niemiecką tragikomedię „Berlin Calling” sprzed czterech lat? Obraz nawiązujący tytułem do legendarnego albumu The Clash, a fabułą do filmów typu „Human Traffic”, „24 Hour Party People” czy „It’s All Gone Pete Tong” okazał się nieudaną, a przede wszystkim bardzo spóźnioną próbą zdyskontowania sukcesu brytyjskiego „kina klubowego”. Zostawił po sobie jednak mocny akcent – ścieżkę dźwiękową Paula Kalkbrennera, na której słychać głos jego brata, Fritza. Teraz obaj Kalkbrennerowie wracają z drugimi solowymi płytami. „Guten Tag” Paula to dawka muskularnego, pompującego techno, które szczytowe momenty osiąga, kiedy tonie w pogłosach i zachodzi dźwiękowym brudem. Minimalizm środków przekłada się na maksymalny efekt. Gdyby nie tandetny numer oparty na motywie akustycznej gitary, Paul dostałby maksymalną notę. Podobnie rzecz ma się z „Sick Travellin’” Fritza, choć brzmieniowo to album zgoła odmienny: bardziej miękki, mieniący się bogatszą paletą barw – brakuje mu jednak wyraźnego motywu przewodniego. Czego tu nie ma? Techniczny house, odważne wycieczki w stronę electro, soulu, funku i disco, tribalowe perkusjonalia, deepowe niziny... Jakby tego było mało, Fritz chce zostać zapamiętany jako wokalista. Robertem Owensem nie zostanie, ale – jeśli zapanuje nad kaskadą inspiracji i pomysłów – w roli śpiewającego producenta poradzi sobie wybornie. [Michał Karpa]
Chad Valley „Young Hunger” Cascine Sesje („The Sessions”) reż. Ben Lewin obsada: John Hawkes, Helen Hunt, William H. Macy USA 2012, 95 min Imperial Cinepix, 18 stycznia
FILM
Seks bez ruchu
Problemy seksualne dorosłych mężczyzn to wdzięczny temat dla kina popularnego. Świetny pretekst do wulgarnych żartów i obscenicznych gagów, które mainstream tak uwielbia. Jakie szczęście, że nie dla wszystkich twórców to zagadnienie ogranicza się do fizycznej sprawności. Ale żeby zrobić coś więcej, może trzeba skończyć sześćdziesiątkę i nazywać się Ben Lewin? „Sesje” oparte są na prawdziwej historii, przedstawionej w autobiograficznym opowiadaniu Marka O’Briena „Z wizytą u seksterapeutki”. Bohaterem jest 38-letni dziennikarz i poeta, który wciąż nie doświadczył intymnego spotkania z kobietą. Sprawę wyjaśnia – i utrudnia – fakt, że Mark, który w dzieciństwie chorował na polio, nie może się poruszać i potrzebuje stałego wspomagania przy oddychaniu. Choć nie ma władzy nad własnym ciałem, nigdy nie stracił czucia, a jego umysł znacznie przewyższa przenikliwością statystycznego Kowalskiego. W celu eksploracji własnej seksualności mężczyzna decyduje się na pomoc seksterapeutki. Historię, która łatwo mogłaby popaść w patos lub tani komizm, Lewin przekuwa w uniwersalną, mądrą opowieść o dorastaniu do własnych pragnień, o roli świadomej cielesności i sile myśli, która potrafi zmieniać nie tylko nas, ale i świat. W sukurs świetnej reżyserii przychodzą aktorzy: John Hawkes w roli sparaliżowanego O’Briena potrafi w jednym grymasie twarzy zawrzeć tysiąc słów, naturalna i ciepła Helen Hunt z nagości czyni całkowicie naturalny kostium. Wisienką na torcie jest William H. Macy jako bardzo nietypowy ksiądz-terapeuta... Emocje bohaterów łatwo udzielają się widzowi, w czym pomaga spora porcja bezpretensjonalnego humoru. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]
MUZYKA
Buziaki, słodkości
Hugo Manuel, pocieszny cherubinek o obligatoryjnie hipsterskiej stylówie, nie wygląda na łamacza niewieścich serc, chociaż płytę „Young Hunger” zdominował temat stosunków damsko-męskich. Temat ujęty został klasycznie, w radośnie-nieśmiało-naiwny sposób, taki, jaki znamy choćby z piosenek Ricka Astleya, chłopaka, który obiecywał, że „nigdy nie zawiedzie ani nie zrani”. Ta politycznie poprawna muzyka, przypominająca o dzieciakach z dobrych domów i wychowaniu w prywatnych szkołach, albo was oczaruje, albo sprawi, że będziecie rzygać cukierkami, lizakami w kształcie serduszek i płatkami róż. Dziś przecież hejtowanie takiej wrażliwości jest równie popularne, jak jej egzaltowana manifestacja. Ale jeśli macie słabość do staroświeckich, śpiewanych falsetem, grzecznych, aranżacyjnie wymuskanych, ejtisowych piosenek o nastolatkach, trochę bojących się wielkich uczuć, ale mimo to obiecujących miłość po grób – to długogrający debiut Chad Valley przypomni wam o waszej wstydliwie skrywanej sympatii do Wham! i Phila Collinsa. Czas na coming out. [Rafał Rejowski]
Dzieci i ludzie scenariusz: Marzena Sowa rysunki: Sandrine Revel Centrala 2012
Hitman: Absolution Cenega Polska PC/PS3/Xbox360
KOMIKS
Zakazany pocałunek
GRA
Agent 235
Agent 47 już po raz piąty udowadnia, kto jest najlepszym płatnym zabójcą na świecie. W nowym „Hitmanie”, skradając się po fascynujących lokacjach, musimy chronić się przed Agencją, która tym razem to właśnie nas uznała za swój cel. Już w pierwszej misji możecie przeżyć szok, bo po niecałych 30 minutach rozgrywki zabijamy Dianę Burnwood – jedyną osobę, do której 47 żywił pozytywne uczucia. I nawet taki fachowiec jak nasz bohater nie jest w stanie przejść nad tym zabójstwem do porządku dziennego. „Rezygnuje” więc ze współpracy z Agencją i rusza w kolejną misję: ratować Victorię, o pomoc której poprosiła go Diana. Historia jest wciągająca, niestety twórcom nie udało się utrzymać całego scenariusza na tak wysokim poziomie. Ale nie okłamujmy się, braki te można sobie łatwo zrekompensować, choćby ciekawymi misjami, w których albo zabijamy bezszelestnie jak duch, albo wbijamy się z shotgunem w tłum. Nieważne, którą z tych opcji wybierzecie, z nowym „Hitmanem” będziecie się dobrze bawić. Czy jest tak samo dobry jak poprzednie części? Prawdopodobnie nie. Jednak wciąga na tyle, że przez dobrych kilka godzin nie chce się odejść od konsoli. A jeśli dostępne misje nie zaspokajają waszych potrzeb, możecie wymyślić własne zlecenia i wyzwać innych graczy online. Fajnie jest być mordercą. W grze. [Kacper Peresada]
Holly Blue „First Flight” Wydawnictwo Falami
Polska w czasach komunizmu. Na projekcji filmu o Stalinie chłopiec próbuje pocałować koleżankę. Krzyk dziewczynki przerywa projekcję. Chłopiec trafia do dyrektora szkoły, który próbuje go wciągnąć w brudną grę: ma donosić na swojego ojca. Marzena Sowa, scenarzystka głośnej autobiograficznej serii „Marzi”, napisała przypowieść o wolności i prawdzie. Świat, jaki wykreowała w komiksie „Dzieci i ludzie”, jest wieloznaczny i zakłamany. Każdy jednak próbuje w nim jakoś żyć – jedni za cenę kłamstwa, inni, wyzbywszy się marzeń, obojętnieją. Są też tacy, którzy nie mogą się pogodzić z rzeczywistością. Temat jest tym trudniejszy, że widziany głównie oczami dziecka. Przeważnie udaje się Sowie unikać tandetnego patosu, naiwności i moralizatorstwa. Niestety, końcówka albumu pod tym względem zawodzi. Niepotrzebna jest też łopatologiczna dosłowność. Rozczarowanie zakończeniem jest tym większe, im lepiej autorka wcześniej rozgrywa fabułę: z wyczuciem i poprzez niuans, ale zdecydowanie. Wątpliwości budzi też wątek pocałunku, który jest klamrą spinającą całą opowieść – 60-70 lat temu małe dzieci (a tak wyglądają bohaterowie) nie były tak rozbudzone seksualnie, jak bywa to dziś. Graficznie komiks wypada świetnie. Kreska Sandrine Revel jest bardzo sprawna i stylistycznie nawiązuje do lat 40. i 50. XX wieku. „Dzieci i ludzie” to mimo wszystko przyjemna dla oka pozycja. [Łukasz Chmielewski]
Pisząc o płytach wydawanych przez Falami nie sposób nie wspomnieć o wyjątkowych projektach graficznych okładek i pudełek, przygotowywanych przez zaprzyjaźnioną firmę designerską Mamami. Były już karty do gry w „Oczko”, mydło, obrazki 3D i okulary do nich. Tym razem dostaliśmy zestaw entomologa – ramkę na motyla z wielkim, bądź co bądź, okazem w środku! Niespodziankę kryje dno pudełka – po jego podniesieniu odkrywamy małe „motylki” (urocze zdjęcia Sonii) oraz zapisane maczkiem teksty. Aby ułatwić sobie ich zgłębianie, możemy skorzystać z dołączonej... lupki!
MUZYKA
Uwolnić motyle
Kobiecy ambitny pop, na świecie od paru lat przeżywający renesans, u nas też ma się nieźle. Choć „nieźle” oznacza w tym wypadku tylko artystyczną stronę medalu – komercyjna w zasadzie nie istnieje, a jednowymiarowość zjawiska daje się we znaki wszystkim, którzy wierzą, że można ładnie, bez obciachu, a jednak przebojowo i wręcz masowo. Sonia Kopeć, czyli Holly Blue, na pierwszy rzut oka zdaje się mieć wszystko, czego potrzeba, by wyfrunąć z niezal-pudełka i zaistnieć w świadomości szerszej publiki, nie rozczarowując przy tym wielbicieli ambitniejszych brzmień: przystępne, ale niebanalne piosenki, ciepły, ładny głos i ujmującą urodę. Na dłuższą metę jednak tego typu atrybuty, zazwyczaj pomagające w zdobyciu uznania, mogą też przyczynić się do problemów z odnalezieniem się na rynku. „Niebanalne” nie zawsze bowiem oznacza „ciekawe”, a „przystępne” niekoniecznie „przebojowe”. „Ładny” głos to trochę za mało, by napisać „frapujący”. Produkcja, pomimo prób ucieczki od schematów, ciągle pachnie wodą z Wisły. Trochę więc mnie Holly pozostawia w rozterce – czuję się nieco rozczarowany, ale mimo to mocno trzymam kciuki za wydostanie się z kokonu i rozwinięcie skrzydeł. [Rafał Rejowski]
RZECZ
Halo, halo
„Zupełnie nie rozumiem dlaczego – gdy zamawiam w restauracji grillowanego homara, nigdy nie dostaję gotowanego telefonu” – powiedział kiedyś Salvador Dali. A wiedział, co mówi, bo miał już na koncie jedno ze swoich bardziej osobliwych dzieł, „Telefon-homar”. Homar-etui na iPhone’a to współczesne nawiązanie do dzieła Dalego. W przeciwieństwie do bardziej typowych pokrowców to stworzone przez australijską markę Noddy Boffin wyróżnia się zerową funkcjonalnością, nie zapewnia też ochrony i nie dodaje stylu. Za to – tak jak większość dostępnych na rynku produktów tego typu – daje nam iluzję oryginalności. W tym przypadku wyjątkowo skuteczną. www.noddyboffin.com [wiech]
HOLY MOTORS („Holy Motors”) reż. Léos Carax obsada: Denis Lavant, Kylie Minogue, Eva Mendes Francja 2012, 115 min Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, 12 stycznia
FILM
Trickster
Reżyser Léos Carax, w Polsce właściwie nieznany, to postać z innej bajki: outsider w skórzanej kurtce, z nieodłącznym papierosem, posępny i egzaltowany, trochę jak spóźniony beatnik, który na ciężkim kacu ogłasza żałobę po francuskiej bohemie. Za kamerą staje rzadko – od lat 80. podpisał raptem pięć fabuł. Tworzy poza gatunkami i nurtami, choć krytycy jego filmy nieraz nazywali popłuczynami po nowej fali lub wrzucali do worka z napisem „neobarok” wraz z dokonaniami Luca Bessona, gdy ten nie jechał jeszcze na wstecznym z serią „Taxi”. „Holy Motors” to podwójny powrót Caraxa – do kina po 11 latach bezczynności i do ulubionego aktora Denisa Lavanta, o aparycji opryszka, z twarzą pooraną bliznami i bulwiastym nosem. I to właśnie on jest motorem tego najbardziej osobliwego filmu zeszłego roku. Jako pan Oscar, dobrze sytuowany biznesmen, przemierza w limuzynie zaułki Paryża, by zdążyć na kolejne spotkanie. Z tyłu pojazdu krząta się w przebieralni: przykleja sztuczny nos, zakłada chustę i kolorową spódnicę, chwyta puszkę. Na ulicę wychodzi w stroju żebraczki. Takich ról Oscar ma tego dnia do odegrania kilkanaście. Raz jest gangsterem od brudnej roboty, raz jako błazen w zielonym surducie odgryza palce i więzi w paryskich kanałach modelkę. Wszystkie epizody splatają się w surrealistyczny sen kinofila – jest tu wszystko, od sentymentalnej historii miłosnej (ze stewardessą Kylie Minogue), przez wirtualną miłość i sztuczne łzy, po drugorzędny kryminał i grubą farsę. W „Holy Motors”, uwzględnianych we wszystkich rankingach podsumowujących miniony rok, reżyser daje upust swojemu ADHD. Grzebie na wysypisku filmowych motywów i przenosi na ekran coraz bardziej kuriozalne koncepty, które rozsądny producent od razu wykreśliłby ze scenariusza. Jest tricksterem kina – zawieszając gatunkowe reguły, budzi konsternację, a czasem zachwyt. Zupełnie jak pierwsze ruchome obrazy Muybridge’a, które nieprzypadkowo pojawiają się na początku filmu. [Mariusz Mikliński]
Życie Pi 3D („Life of Pi”) reż. Ang Lee obsada: Suraj Sharma, Irrfan Khan, Rafe Spall USA 2012, 127 min Imperial-Cinepix, 11 stycznia
FILM
Bez pazura
WOMEN ARE HEROES
SIŁA KOBIET
W KINACH OD 25 STYCZNIA
muzyka: MASSIVE ATTACK
Już po obejrzeniu zwiastuna „Życia Pi 3D” z imponującą sekwencją łapania latających ryb wiadomo było, że reżyser Ang Lee z pomocą operatora Claudio Mirandy i technologii 3D będzie chciał oszołomić publiczność intensywnością barw oraz dynamiką ruchu. Sięgając po bestseller autorstwa Yanna Martela, laureat Oscara za „Tajemnicę Brokeback Mountain” skupił się przede wszystkim na wykreowaniu olśniewających obrazów. I słusznie, to właśnie obrazy przemawiają w tym filmie sugestywniej niż przepełnione panteizmem wywody przywodzące na myśl mądrości Paula Coelho. Jednak zwalniając widzów z obowiązku używania własnej wyobraźni, reżyser naraża się na to, że dostrzegą oni fabularne mankamenty. Zbyt często bowiem Piscine Patel (tytułowy Pi) ucieka w dygresje, snując metaforyczną opowieść o starciu człowieka z naturą oraz niestrudzonej walce z przeciwnościami losu i własnymi słabościami. Opowieść, dzięki której – jak twierdzi – nie sposób nie uwierzyć w Boga (czy bogów). Sam jest zresztą głównym bohaterem tej niecodziennej historii: kilkunastoletni chłopak, który jako jedyny ocalał z katastrofy statku, ląduje w łodzi ratunkowej, dryfującej po bezkresnych wodach Oceanu Spokojnego, w towarzystwie… tygrysa bengalskiego imieniem Richard Parker. Dziki drapieżnik na pokładzie nie jest jedynym problemem: palące słońce, sztormy, głód i coraz częstsze chwile zwątpienia również mocno dają mu się we znaki. Aż dziw, że ten wizualnie zachwycający portret człowieka w sytuacji ekstremalnej budzi tak niewiele emocji, chwilami wręcz nudzi. Realizując film z myślą o młodych widzach, Ang Lee przesłodził całość i złagodził wstrząsający wymiar tej opowieści. „Życie Pi” można by podsumować tak: jest tygrys, nie ma pazura. [Piotr Guszkowski]
Siła Kobiet („Women Are Heroes„) reż. JR Francja 2010, 80 min Hagi Films, 25 stycznia
FILM
Bohaterki
Fawele Rio de Janeiro, getto Kibera w Kenii, ulice Delhi, Kambodży, Sierra Leone. Slumsy, bieda, wojny, rozruchy. Mężczyźni odchodzą, giną w walkach z policją, w zamieszkach, wojnach gangów. Kobiety zostają. I to one muszą stawać twarzą w twarz z wyzwaniami codzienności, z tragedią, brutalnością. I to im głos oddaje JR – francuski fotograf i filmowiec, artysta, który wypracował własny rodzaj sztuki ulicznej. Wielkoformatowe zdjęcia ludzkich twarzy umieszcza w miejskich przestrzeniach – szczególnie lubi miejsca wykluczone, zapomniane, najbiedniejsze, najbardziej niebezpieczne. Odkrywa oblicza ludzi, których na co dzień nie dostrzegamy albo nie chcemy widzieć – starców, biedaków, mieszkańców getta. Ponieważ fotografuje charakterystycznym, zniekształcającym obiektywem 28 mm, a swoich modeli prosi o głupie miny, zamiast groźnych, smutnych lub poważnych twarzy oglądamy radosne i zwariowane portrety. Tak było chociażby w przypadku projektu „Face to Face”, kiedy to na murze oddzielającym Palestynę od Izraela JR umieścił wygłupialskie miny ludzi z jednej i drugiej strony betonowej granicy. W dokumencie „Siła kobiet” artysta oddaje głos kobietom – one mówią o sobie, on je fotografuje. W efekcie powstają dwie równoległe historie – jedna to opowieść o sytuacji kobiet i ich walce o zachowanie godności w najbiedniejszych regionach świata, druga to dokumentacja trzech lat pracy JR nad fotograficznym projektem. Obie robią ogromne wrażenie. Dokument jest przepięknie sfilmowany – najbrzydsze i najbiedniejsze miejsca nabierają kolorów i specyficznego uroku, świetnie pasuje do nich muzyka Massive Attack, którzy skomponowali ścieżkę dźwiękową do filmu. Nietypowe ujęcia sprawiają, że widz wchodzi w sam środek życia bohaterów, jest tak blisko nich, jak to tylko możliwe. Co ciekawe, film poruszający trudne i bolesne tematy okazuje się niezwykle optymistyczny – pokazuje siłę, determinację i pogodę ducha, którą można zachować pomimo najbardziej dramatycznych przeżyć. Dzięki projektowi JR kobiety mogły spojrzeć na siebie z dystansu i poczuć, że coś znaczą. My dzięki niemu możemy je dostrzec i podziwiać. [Sylwia Kawalerowicz]
Wraetlic „Wraetlic” Convex Industries
Bad Brains „Into the Future” Megaforce
MUZYKA
Hardcore (still) in dub
Gdy po raz pierwszy usłyszałem refren tytułowego utworu z najnowszego krążka Bad Brains, zastanowiłem się chwilę, czy mam ochotę wybrać się w tę podróż. Szczególnie że jest to – wbrew nazewnictwu – wyprawa w czas przeszły i to raczej dokonany. Kiedy jednak w drugim numerze przychodzi kolej na charakterystyczny jamajski zaśpiew H.R.-a, doszedłem do wniosku, że podobnie jak wielu innych jahludzi stęskniłem się za waszyngtońskimi hardcore’owcami i na godzinkę mogę się z nimi przejechać, gdziekolwiek poprowadzą. Pięć lat po wydaniu nagranego wraz z nieodżałowanym Adamem Yauchem albumu „Build a Nation” amerykańscy riffstafarianie po raz kolejny pokazują, co miał na myśli Bob Marley, śpiewając „Punky Reggae Party”. Trwające niewiele ponad minutę gitarowe petardy przeplatają się z dłuższymi dubowymi mantrami, funkowe i metalowe zagrywki podbija karaibska pulsacja, a Paul „Human Rights” Hudson nawet na moment nie spuszcza ze swojego zdreadziałego tonu. Tyle że pierwotny tytuł, pod którym miała ukazać się ta płyta („Let's Have Fun”), byłby dużo trafniejszy. Bawmy się więc, słuchając „Into the Future”, a przyszłość jeszcze nieraz pokaże, jak inspirujące są nagrania afroamerykańskich załogantów. [Filip Kalinowski]
Etamski „Lovely Interstellar Trip” Qulturap
Vladislav Delay „Kuopio” Raster Noton
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Pierwszy raz recenzuję płytę, w której nie jestem zakochany. Dokonania Wraetlica wydają się skromne – wydał zaledwie remiks Sei A w Turbo Recordings. Nie dajcie się jednak zwieść – Wraetlic to tylko jeden z aliasów Alexa Menziesa, który na koncie ma ponad 30 wydawnictw, ukazujących się przez ostatnie 12 lat. Ale dopiero teraz przyszedł czas na jego pierwszy longplay: 11 oryginalnych utworów i trzy remiksy, które – niestety – bardziej zapadają w pamięć niż autorskie kompozycje, a to nigdy nie wróży nic dobrego. Płyta Wraetlica jest ciekawie nagranym, świetnie zaaranżowanym, ale niezbyt interesującym kawałkiem oldschoolowego techno, które nie wybija się ponad przeciętność. Dlatego mam wrażenie, że popadnie w zapomnienie po kilku, może kilkunastu tygodniach od wydania. Wróćmy jednak do remiksów, bo te (przeróbki numerów Jona Convexa, DBridge’a i Scuby) powalają, a to w ostatecznym rozrachunku podbija ocenę całej płyty o co najmniej jedno A! [Kacper Peresada]
Etamski do niedawna kojarzony był z abstrakcyjnym, instrumentalnym hip-hopem, jednak na najnowszym wydawnictwie niewiele mamy odniesień do tej formuły. Jedynie w kilku momentach pojawia się wyrazisty, synkopowany bit – zwłaszcza w „Satelites”, utworze otwierającym płytę, który dzięki zsamplowanemu saksofonowi jednocześnie flirtuje z klimatem psychodelicznego jazzu. Metoda autora opiera się głównie na czujnym, pełnym skupienia organizowaniu mgławic filigranowych trzasków, szumów, brzdęków – zarówno zaczerpniętych z otoczenia, jak i wygenerowanych cyfrowo. Spośród nich wyłaniają się ulotne, subtelnie naszkicowane motywy, w zaskakujący sposób łączące liryzm i napięcie. Wizję Etamskiego doskonale zrozumieli zaproszeni goście. W „Empty Spaces” eterycznemu, ambientowo-glitchowemu, acz misternemu i nienachalnie nostalgicznemu podkładowi towarzyszy aksamitno-oniryczny głos Michała Bieli z Kristen. W „Wild Forest Lane” oraz „Lonely Trip” wielowarstwowa, ażurowa tkanka dźwięków przeplata się ze zgrzytliwymi zagrywkami i noise’em gitary Łukasza Rychlickiego – wszystko razem buduje atmosferę tyleż skoncentrowaną, co niepokojącą. Z kolei w „Samo” słyszymy odrealniony wokal Peve’a Lety’ego. Bez dwóch zdań Etamski wyrósł na jedną z najciekawszych postaci rodzimej sceny elektronicznej! [Łukasz Iwasiński]
Vladislav Delay nie nagrał jak dotąd słabej płyty, ale równocześnie większość jego wydawnictw trudno od siebie odróżnić. Na ogół to meandrująca, wciąż powracająca do swoich źródeł suita – atłasowy, podszyty melancholią bas oraz nanizane na niego trzaski, zgrzyty i pogłosy. Wciąż ta intymność deluxe, wciąż sounddesignerska precyzja. „Kuopio” to szczególny krążek w twórczości Fina. Tutaj prym wiedzie rytm, a właściwie – repetycja. Maszynowe powtórzenie krótkiej sekwencji, z której rodzi się zwarta muzyczna architektura. Doskonale wpisuje się to w katalog wytwórni Raster Noton, dla której przedstawicieli mechaniczny puls to überkoncept na muzykę. Rytm Delaya kształtuje się zgodnie z metronomem saksońskiego labela, jednak pozostaje zupełnie osobny. Odbijające się od ścian pustych fabryk dźwięki i metaliczne uderzenia nie odstręczają, przeciwnie – spowijają słuchacza i uwodzą. To esencja antyhedonistycznego techno spod znaku Basic Channel. Czyżby niedaleko było Kuopio do Berlina? [Paweł Bartnik]
Prawie dobrze
Pośród mgławic
Berlin-Detroit-Kuopio
Aktivist poleca Co miesiąc polecamy wam dwa filmy z przepastnej oferty iplex.pl, dostępnej pod specjalnie przygotowanym adresem aktivist.iplex.pl. Czasem są to nieoczywiste nowości, czasem ukochane klasyki, czasem nieznane perełki. Recenzuje Mariusz Mikliński.
Cztery słońca („Čtyři slunce”) reż. Bohdan Sláma obsada: Jaroslav Plesl, Karel Roden, Anna Geislerová Czechy 2012, 105 min Gutek Film, 4 stycznia
Spotkania na krańcach świata reż. Werner Herzog USA/Wielka Brytania 2008, 99 min Pokryte śniegiem równiny Antarktydy i mozaiki popękanego lodu filmowane pod wodą. Gdyby nie Werner Herzog, powstałby kolejny kontemplacyjny snuj, który pięknem obrazów wbijałby widzom do głowy, że oto te dostojne pingwiny są dowodem na to, że żyjemy na najlepszym ze światów. Niemiec trybem pracy przypomina Woody’ego Allena: kręci na potęgę i z podobną passą. Jak fabuła, to zwykle wtopa, jak dokument, to gloria. W jego „Spotkaniach...” podglądamy życie w laboratorium badawczym na Antarktydzie, w którym stacjonuje plejada osobowości: brodaci naukowcy, ekoaktywiści uciekający przed Zachodem, poszukiwacze przygód. Wspólnie hodują roślinki, pracują, myślą – tworzą idealistyczną wspólnotę, która nie chce być w centrum współczesności. Reżyser nie szczędzi im ironii, ale tej dobrodusznej, zakrywającej lekką zazdrość.
FILM
Mała apokalipsa po czesku
Rozczarowanie zza naszej południowej granicy. Bohdan Sláma raz jeszcze przygląda się zwyczajnej-niezwyczajnej prowincjonalnej rzeczywistości. Niestety, zżera już własny ogon. Czech umieszcza w centrum filmowych wydarzeń pewną rodzinę na skraju rozpadu. Ukrywa się z kamerą gdzieś za tapczanem, przy lodówce, na tylnym siedzeniu samochodu, jakby przez dziurkę od klucza podgląda swoich bohaterów, miotających się w poszukiwaniu spełnienia czy choćby promyka nadziei. Ukazuje ich słabości, pragnienia, rozczarowania i coraz większe zagubienie. Jednym słowem, stara się zachować pozory bycia wyłącznie obserwatorem, nieoceniającym, nienarzucającym żadnej ideologii. Nie udaje mu się jednak (a może po prostu nie chce) zachować neutralności. Wręcz przeciwnie: twórca „Dzikich pszczół” prawi morały o tym, jak się kończy stawianie własnego dobra ponad dobro rodziny, bada granice czeskiego sceptycyzmu itd. Cała historia, rozpisana na zdradę i jej konsekwencje, młodzieńczy bunt oraz ucieczkę od rzeczywistości (przerysowany wątek o poszukiwaniu duchowości), podporządkowana została słodko-gorzkiej konwencji kina obyczajowego z buchem realizmu magicznego – bo w „Czterech słońcach” unosi się marihuanowy dym. Owa konwencja sprawia, że trudno się tu czymkolwiek przejąć: o dramatach reżyser mówi żartobliwie, drwi z osobliwych bohaterów, ale jednocześnie im współczuje, przy tym i widza skłania do wyrozumiałości. Wszystko zmierza więc w kierunku karykatury. [Piotr Guszkowski]
ZEUS „Zeus. Nie żyje” Pierwszy Milion
Wyśnione życie aniołów reż. Erick Zonca Francja 1998, 113 min Tytułem nie należy się zrażać – w scenariuszu nie maczał palców Paulo Coelho. „Wyśnione życie aniołów” jest pozornie prostą historią przyjaźni dwóch dziewczyn. Isa (śliczna Élodie Bouchez) pracuje w szwalni, jest szczęśliwa, choć cały jej dobytek mieści się w plecaku. Marie (naburmuszona Natacha Régnier) czeka na łut szczęścia – furtką do lepszego świata ma być właściciel nocnego klubu, z którym romansuje. To jeden z tych filmów, które jeśli trafią na właściwy moment, pozostają z widzem na zawsze, jako strzępki dialogów, jedno ujęcie czy rozbrzmiewające w ostatniej scenie „Rue des Cascades”. Świetne, zniuansowane francuskie kino obyczajowe, aż trudno uwierzyć, że to debiut, a jeszcze trudniej – że Erick Zonca nie zrobił już nic godnego uwagi.
MUZYKA
Dekadenckie boogie
Zeus to osobna gałąź w polskim rapie. W rapie, który dojrzał oraz stał się ekspansywny i ciekawy jak nigdy dotąd. Zeus to wrażliwy chłopak, który przedkłada zajawkę nad hajs i wie, że nie można oceniać ludzi po pozorach. Zeus jest dekadentem – kocha świat, ale widzi też jego ciemną stronę. Ciemną stroną są ludzie płytcy, gadające głowy, społeczeństwo otępiałe. Wobec nich raper jest agresywny, w końcu najlepszą obroną jest atak. Czego broni Zeus? Siebie i swoich wartości. Jednocześnie nie ma złudzeń – z tego świata nijakości nie można się wypisać, a zakreślenie granic swojej rzeczywistości, takiej, jaką chciałoby się ją widzieć, jest niezwykle trudne. Ta opresja autentycznie go dotyka. Jedyne, co można zrobić, to pokazać kły, odszczeknąć się i posłać w eter garść gorzkich wersów. Bity Zeusa są takie jak jego rap – rozedrgane, emocjonalne, czasem wręcz podniosłe. Można by się w nich zatracić, przetańczyć samemu noc w rytm nerwowego boogie. Można by, gdyby znalazło się w nich więcej głębi. [Paweł Bartnik]
RZECZ
Dinozaur w 3D
Świat zwariował na punkcie 3D, nam jednak bardziej niż w kinie koncept ten odpowiada w kuchni. Nie chodzi o to, że jakoś specjalnie do kuchni się nadaje – raczej o to, że niekoniecznie nadaje się do kina. Jeśli wasze świąteczne wypieki były równie ekscytujące, co większość realizowanych tą techniką filmów, to potrzebujecie pomocy. Np. foremek do pierniczków, dzięki którym upieczecie trójwymiarowego dinozaura! Znajdziecie je tu: www.suck.uk.com. [wiech]
Indianie z fletniami, samba, Shakira, a ostatnio Gusttavo Lima. Takie skojarzenia ma większość z nas na myśl o muzyce z Ameryki Południowej. Ale 400-milionowy kontynent to nie tylko awangarda rodem z osiedlowych lekcji tańca i wenezuelskich telenowel. Trochę pogrzebaliśmy i zachęcamy was do tego samego:
Bomba Estéreo „Elegancia Tropical” Polen Records
MUZYKA
Bomba w stereo
Kolumbijczycy to specjaliści od dopalaczy. Ich dwa najsłynniejsze dobra eksportowe uwiodły świat, sprawiając, że kraina położona między Orinoko a Pacyfikiem kojarzy nam się głównie z dźwiękami wystrzałów i zgrzytem złotego uzębienia. Takim też jawił mi się do tej pory zespół Bomba Estéreo dowodzony przez rozwrzeszczaną Lilianę Saumet. Jednak koncert, który widziałem półtora roku temu, potwierdził to, co wyczytałem wcześniej w internecie – że Liliana z kolegami grają tak, jakby zaraz miał skończyć się świat. Tuż przed nadejściem końca Bomba Estéreo postanowiło wykorzystać trochę swojego fejmu i pościgać się z rodaczką Shakirą. Ich czwarty album nie trafi pewnie na listę odkryć „Teleexpressu”, ale na 100% zachwyci każdą, nawet najbardziej plebejską wielbicielkę gorącego latino. Bez obciachu, naoliwionych ciał i kadzenia o latynoskim romantyzmie kwintet z Bogoty pokazuje, jak na południowej półkuli gra się niezależną muzykę taneczną. Odpalcie ten krążek na mieście, a już od pierwszych dźwięków poczujecie, jak dookoła zaczyna topnieć śnieg, a przyjemne ciepło zalewa wasze mózgi. Nie mam zielonego pojęcia, jaki magik majstrował przy tej płycie, ale uzależnia ona równie mocno, co wspominane na początku substancje. Popularne jakiś czas temu tropikalne tła połączone z nieprzyzwoicie przebojowymi melodiami i typową rytmiką samby okazały się filarami, na których zbudowano jedno z najlepszych wydawnictw minionego roku. Teraz już wiecie, czym zagłuszać sąsiada, któremu podczas karnawału wydaje się, że przeniósł się do Rio. [Michał Kropiński]
Mati Zundel – szaman z Argentyny, który w pokręcony, ale bardzo przebojowy sposób miksuje latynoski folk z dość kwaśną elektroniką. Takimi kolorowymi bitami pulsowałyby lawety, gdyby ktoś postanowił zorganizować Love Parade w Buenos Aires lub połączyć ją z karnawałem w Rio. Capsula – rockowe odjazdy spod znaku psychodelicznego garage’u – okazuje się, że Patagonia może być równie inspirująca, co Palm Desert i kalifornijskie bezdroża. Trio z Buenos Aires już oczarowało Stany, biorąc szturmem SXSW, a ich przeprowadzka do Bilbao może trochę ożywi skoncentrowaną na Skandynawii scenę europejską. Ondatrópica – jeśli Tarantino osadzi akcję swojego następnego filmu trochę bardziej na południe, to właśnie Kolumbijczycy powinni odpowiadać za soundtrack. Grana przez nich tradycyjna cumbia brzmi niczym żywcem wzięta ze spowitych oparami rumu i dymem cygar bogotańskich spelun lat 50. Sobrenadar – piękna Paula Garcia wygląda i gra tak, jakby cierpiała na narkolepsję. Nieśmiałe dziewczę swoimi dwoma albumami przebudowało trochę pojęcie solowego songwritingu, sprawnie łącząc je z cieplutkim elektronicznym szumem i sporą dawką egzotycznych narkotyków. Jak tak dalej pójdzie, to Islandia przestanie być najbardziej senno-rozmarzonym miejscem na świecie.
Scott Walker „Bish Bosch” 4AD KLIP („Clip”) reż. Maja Miloš obsada: Isidora Simijonović, Vukasin Jasnić Serbia 2012, 110 min Tongariro Realising, 11 stycznia
FILM
To nie jest kraj dla ludzi
Na polskie ekrany dociera film z Bałkanów, który nie stara się podrabiać podlanej bimbrem i rozbujanej pijackimi przytupami poetyki Emira Kusturicy. Jego bohaterka, 14-letnia Jasna, jest wzorową uczennicą – nosi obcisłe topy i złote kurteczki, umie układać usta w dzióbek przed obiektywem aparatu, zna się na klikaniu, ponętnych pozach i chłopakach. Za jednym z nich, starszym kolegą z liceum, Djolem, zawsze potulnie drepce, gdy ten skinie na nią palcem. Ona chce być jego dziewczyną, on chce wcielić w życie scenariusze z RedTube’a. W szkolnej toalecie razem zaliczają lekcje edukacji seksualnej, dokumentowane oczywiście komórką. Wokół Belgrad – bałkański koniec świata, gdzie wojnę zastąpiły inne koszmary: opustoszałe osiedla, bezrobocie, brak perspektyw. Okres dorastania w debiucie Mai Miloš pozbawiony jest popularnej w filmach inicjacyjnych nostalgii – jego kolejne instancje to nie pierwsza miłość i wybryki na wagarach, lecz pierwszy członek w ustach, znój ćpania i chlania, zgon na imprezie, który nie stanie się tematem anegdotek. Reżim obowiązków na drodze do dorosłości, na szczęście łatwiejszej, bo pozbawionej złudzeń. „Klip” to kino ekstremów, budzące opór, okropne i okrutne, ale nie obliczone na skandal. Dobitne sceny seksu nastolatków nie służą tu – taki zarzut pewnie pojawi się po premierze – pornograficznej ekscytacji, są przede wszystkim przytłaczające, pokazując, jak perwersja staje się jedynym wspólnym językiem pary nastolatków. Winni tego stanu rzeczy nie zostają jednoznacznie wskazani, trudno powiedzieć, czy to zajęci sobą rodzice, czy popkultura napędzana przaśnym techno, również nie wojna, która zwykle jest słowem-kluczem w kinie bałkańskim. Choć diagnozy reżyserki nie nazwałbym odkrywczą, to Serbka dobrze czuje się w formule kina społecznego i sprawnie prowadzi młodych aktorów. Kasia Rosłaniec, która też próbuje opowiadać o pokoleniu Y, powinna zapisać się do niej na lekcje. Warsztatu, nie pesymizmu. [Mariusz Mikliński]
MUZYKA
Smoła
Scott Walker wydaje kolejny album, co samo w sobie jest już świętem, bowiem od lat 70. zwykł on nagrywać średnio raz na dziesięć lat. Nic więc dziwnego, że premiera nowego dzieła dawnej gwiazdy popu – a obecnie awangardy – wywołuje emocje. „Bish Bosch” można porównać do innej znakomitej płyty z tego roku, „The Seer” grupy Swans. W obu wypadkach mamy do czynienia z duszną atmosferą, nieprzystępnością, dużym naciskiem na repetycje i granie ciszą. Z tym że o ile dowodzący „łabędziami” Gira jest płomiennym prorokiem, o tyle Walker to raczej bard, który stracił resztki nadziei. Na „Bish Bosch” raczej nie znajdziecie melodii, w zamian za to dostaniecie schizofreniczne partie smyczków, dźwięki ostrzenia szabli oraz uderzenia gongów. A tematyka „piosenek”? Ludzkie okrucieństwo w swojej najbardziej niepokojącej formie. Nie spodziewajcie się zatem, że zamykające album „The Day the Conducator Died (An Xmas Song)” przyniesie wam jakiekolwiek ukojenie. [Krzysztof Kowalczyk]
Rycerze świętego Wita David B. Kultura Gniewu 2012
David B. od dziesiątego roku życia zapisuje swoje sny zaraz po przebudzeniu i potem je rysuje. 19 snów, które miał między 1979 a 1994 r., zostało wydanych w komiksie zatytułowanym „Nocturnal Conspiracies”. Album „Rycerze świętego Wita” powstawał przez siedem lat. Jeden z rozdziałów dostał nagrodę za najlepszy scenariusz na festiwalu w Angoulême – największej i najważniejszej tego typu imprezie w Europie. W komiksie autor zdradza tajemnicę swojego pseudonimu.
KOMIKS
Głowa pełna demonów
„Rycerze świętego Wita” Davida B. (pseudonim Pierre’a-François Beaucharda) to jeden z najgłośniejszych i najważniejszych komiksów w historii gatunku, stawiany w tym samym szeregu co „Maus” Arta Spiegelmana. Prawie 400-stronicowy album jest autobiografią twórcy, której większą część stanowi zapis zmagań całej jego rodziny z epilepsją starszego brata. Truizmem jest pisać, że to poruszająca i wstrząsająca opowieść – tego typu historie takie po prostu są. Choć epilepsja staje się dominującym wątkiem, to David B. ani nie epatuje krzywdą, ani nie domaga się współczucia. Jego szczerość jest brutalna: pisze o sobie i swojej rodzinie nawet to, o czym zwykle się nie mówi, a wręcz ukrywa. Ten komiks to oczywiście rodzaj publicznej konfesji i psychoterapii. Sam autor wyciąga wnioski i tłumaczy wiele wydarzeń i zachowań, robi to jednak bez emocji, jako obserwator. Co ważne, „Rycerze świętego Wita” pokazują, co dobrego i co złego choroba bliskiej osoby może zrobić z człowiekiem. Świetnie dobrany polski tytuł (święty Wit jest patronem epileptyków) oddaje też istotę walki, jaką autor i cała jego rodzina stoczyli z chorobą. Niesamowite w tym komiksie jest to, że kiedy wydaje się, że najgorsze minęło, następuję nokautujące uderzenie – tym bardziej bolesne, że dotyczy samego autora. Życie pisze jednak najlepsze scenariusze. Graficznie komiks robi piorunujące wrażenie. Czarno-białe, dynamiczne, staranne rysunki są pełne detali. Świetnie też pasują do fabuły, a autor potrafi efektownie oddać emocje i zwizualizować chorobę. Jeśli ktoś dopatrzy się w stylu Davida B. podobieństw do kreski Marjane Satrapi, to ma wprawne oko. Musi jednak pamiętać, że to autorka „Persepolis” i „Kurczaka ze śliwkami” uczyła się rysować od twórcy „Rycerzy świętego Wita”. [Łukasz Chmielewski]
Bejbi blues reż. Kasia Rosłaniec obsada: Magdalena Berus, Nikodem Rozbicki, Danuta Stenka Polska 2012, 98 min Kino Świat, 4 stycznia
FILM
Trudne sprawy
PROMO
Liczy się design
Słuchawek Spitfire nie kupicie w supermarkecie ze sprzętem RTV ani w audiofilskich studiach – prędzej znajdziecie je w sklepie z designerskimi ciuchami. Bardziej niż do iPhone’a wzornictwem pasują do włoskiego skutera. Marka stawia nacisk na design, nie zaniedbując przy tym brzmienia. Cena modeli z różnorodnych kolekcji to ok. 200 zł. Szukajcie na: www.elektrycznapomarancza.pl, www.decibel.com.pl
materiał promocyjnY
Polskie kino nie radzi sobie ze współczesnością. Zamiast prawdy ekranu – fantom rzeczywistości posklejany z pasków informacyjnych, zamiast przyłapanego na gorącym uczynku życia – doraźna publicystyka. Na podobne grzechy można utyskiwać po seansie „Bejbi blues” Kasi Rosłaniec, której debiutanckie „Galerianki” o zaradnych dziewczynach w 2009 r. niespodziewanie okazały się wielkim sukcesem frekwencyjnym – i mniejszym artystycznym. Nowe dziecko jest bliźniaczo podobne do pierwszego: są nastolatki, niby młodzieżowy język, deski, rolki i używki, nie ma jedynie szkoły, a galerie handlowe zastąpił warszawski butik z modą. Kolejna historia „na czasie” skupia się na 17-letniej nadpobudliwej Natalii, matce małego Antosia, która miota się, by związać koniec z końcem – wieczorówki nie skończyła, o pracę trudno, ojciec dziecka woli towarzystwo dżointa, a jej własna matka czmycha do Berlina. Reżyserka z umiłowaniem piętrzy fantazje o prawdziwym życiu Polski B. Jeśli więc na ekran wkracza dyrektorka żłobka, to obowiązkowo z zadartym nosem i ustami w podkowę, jeśli świat mody – to seks i dragi, jeśli rodzice – to albo nieobecni i wyniośli, albo zużyte kopie nastolatków, jeśli szaleństwo – to rolki na nogi i hejże, jazda z wózkiem na przełaj przez stolicę. Wszystkie te subtelności uwypuklone zostały quasi-nowoczesnym sposobem opowiadania, który w zamyśle miał być dynamiczny i teledyskowy, ale bardziej kojarzy się z fotostory czy telewizyjną docudramą. Czasem przez tę fasadę, jakby mimowolnie, przenika jednak coś nieoczywistego, np. gdy napuszona sąsiadka proponuje dziewczynie swoją pomoc. Bez wątpienia dobrze też radzi sobie wyłowiona z castingu debiutantka Magdalena Berus – agresywna, bez rysu ofiary, choć po scenach kapitalnych następują takie, które aż błagają o dubel. Doceniłbym również próbę ukazania wczesnego macierzyństwa bez typowego błocka polskiego kina społecznego, gdyby nie dosadny epilog filmu... Tytuł okazuje się więc proroczy – „Bejbi blues” może wywołać płaczliwość i rozdrażnienie. [Mariusz Mikliński]
PRZETWORY
Pudel do dzisiaj niczego nie podejrzewa Miszki, czyli filcowe potworki autorstwa Misza Ajdackiego, analityka finansowego i nauczyciela akademickiego, to trochę straszne, trochę urocze stwory z wełny i sierści, m.in. psów. Jego wytwory zostały ostatnio docenione przez jury Przetworów i z tej okazji przyglądamy im się bliżej Misz: Na Przetworach razem z Mateuszem Tyburskim (www.podeszczu.com) przerabialiśmy stare krzesło. Na psy je przerabialiśmy. Na dwa wełniane Cukrusie. Zależało nam, żeby Cukrusie w całości składały się z materiałów wcześniej już wykorzystanych. I tak: gąbka pochodziła z magazynu Przetworów, stare swetry od starannie wyselekcjonowanych dawców, spruta włóczka od pani z rynku na Przymorzu. No i sierść. Sierść alpaki, owcy i psa (tak, PSA!). Ludzie fantastycznie reagowali na wieść, że filcujemy czarnego pudla. Sierść niektórych ras, np. chow chowów, wykorzystuje się bowiem podobnie jak sierść owiec. Można ją prząść, a jej właściwości izolacyjno-grzewcze należą do najlepszych. W trakcie Przetworów dostawaliśmy jednoznaczne propozycje od właścicieli fretek, psów i kóz. Już nie mogę się doczekać przesyłek z sierścią na poste restante. Te moje Miszki powstają ze środka mnie. Lęgną się gdzieś w moim sercu. Potem zaczynają się rozrastać, pęcznieją i się rozpychają. Wyłażą ze mnie kłaki i sierść i rozpoczyna się powstawanie. Filcowanie trwa zazwyczaj od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin, cały proces tworzenia znacznie dłużej. Filcowanie na mokro to największa frajda. Pod wpływem ręcznego rzeźbienia sierść układa się i modeluje, najpierw powoli, bardzo delikatnie, zwiększając stopniowo siłę. Gdy włókna sierści zaczynają się splątywać, rozpoczyna się życie. I od razu też pojawiają się problemy. Taki nowy niesforny twór, gorący od wrzątku i śliski od mydła, to krnąbrne stworzonko, z którym przez wiele godzin trzeba negocjować wygląd, kształt, nosek. O nosek zawsze są kłótnie! ZAWSZE! Cukrusie, którymi zdobyliśmy na siódmej edycji Przetworów tytuł Przetworu Roku, pochłonęły jak dotąd 70 roboczogodzin i wymagają jeszcze przynajmniej kilkunastu. Bardzo cieszymy się z nagrody. Przedstawiam się teraz wszystkim jako Potwór Roku. Potwór, który robi to, co kocha. www.miszek.com
Polecamy na karnawał
W karnawale gorąco, zimą zimno – i jak tu pogodzić smaki i potrzeby? To proste: whisky i czekolada! Nieoczywiste, a doskonałe połączenie w nowym koktajlu Ballantine’sa – idealna propozycja na karnawał. Ten i inne przepisy na najlepsze i najciekawsze koktajle znajdziecie w limitowanej „Księdze drinków Aktivista”. Lego: Władca Pierścieni Cenega Polska PC/PS3/Xbox360/PS Vita
GRA
Kwadratowy pierścień
Jeśli sądzicie, że gra firmowana przez firmę Lego nie jest dla was, to należy wam się potężny kop w tyłek i przymusowa wizyta w kościele, bo najwyraźniej nie macie duszy. Wszystkie dotychczasowe części serii – klockowa wersja „Harry’ego Pottera”, „Gwiezdnych wojen” czy „Batmana” – dostarczyły wszystkim graczom (od lat siedmiu do miliona) kilkanaście godzin rozrywki pełnej wybuchów śmiechu. „Lego: Władca Pierścieni” to raczej ekranizacja filmu Petera Jacksona niż książki Tolkiena. Usłyszycie tu głosy wszystkich aktorów, którzy wystąpili w kultowej trylogii. Gimli się wścieka, Legolas mędrkuje, a hobbity jęczą, że głodne. Najciekawszy w grze jest jednak otwarty świat, który możecie zwiedzać przez wiele godzin, nie zwracając uwagi na główny wątek rozgrywki. Na każdym etapie do odblokowania są nowe postacie, z których pomocą odkryjecie kolejne, wcześniej niedostępne miejsca. Dzięki nim wykujecie nowe bronie i wygracie z przeciwnikiem, który jeszcze kilkanaście minut temu był poza waszym zasięgiem. „Lego: Władca Pierścieni” to gra, w którą możecie pograć z irytującym siostrzeńcem, ze swoją dziewczyną/chłopakiem, którzy normalnie nienawidzą gier, a nawet z mamą, która narzeka, że odwiedzacie ją trzy razy w roku. [Kacper Peresada]
EET st B SW ine’s Fine t n lla
a l Ba olad lać czek i prze ścić u , p a i z ro yn nacz oladę nki. Czek płaskiego órę szkla , g j t do e u i in y wn 2-3 m . rzyć zanu zekać ok. ystygnie w a d Odc y a k l his eko aż cz ć 40 ml w ać lód Nala e’s. Dod ia. ntin ban Balla g upodo u wedł 40 m
l sty / hy c iu /c
l j moda sta@aktivist.pl strit moda
Ola Waś odpowiedzialna za Wearso opowiada nam o filozofii marki:
wearso
Organicznie modni
Mimo że o ekologii mówi się dużo, świat mody nadal kręci się wokół ego, a nie eko. Na przekór takiemu egoizmowi powstała marka Wearso, która skutecznie łamie stereotypowe wyobrażenia o ekologicznych ubraniach, do tej pory kojarzonych z mało atrakcyjnymi lnianymi workami. W warszawskim butiku przy ulicy Mokotowskiej 62 znajdziemy uniwersalną miejską kolekcję z organicznej bawełny. Ale nie tylko o eko tu chodzi – w Wearso dostaniecie piękne „wory”, które – pozornie bezkształtne – po założeniu okazują się mieć świetny, oryginalny krój. [lucy]
Zależy nam na powrocie do naturalnych materiałów, ważny jest aspekt zdrowotny, dobry kontakt z ubraniem. Bawełna organiczna to materiał pozyskany z naturalnej uprawy, bez przyspieszaczy, za którymi zwykle kryje się trująca, wyjaławiająca chemia. Bawełna organiczna rośnie tak jak przed wiekami, bez żadnej szkodliwej ingerencji – przez to jest zdrowsza, lepsza pod względem jakości, gwarantuje, że uszytym z niej ubraniem będziemy się cieszyć dłużej. Poza tym w bawełnie organicznej certyfikowanej GOTS znajdują się woski i olejki, które podnoszą komfort noszenia. Polacy są już na tyle świadomi i proekologiczni, by docenić naturalne tkaniny? Myślę, że tak. Pracujemy nad tym, by ludzie mieli wybór. Ludzie doceniają fakt, że mogą kupić ubranie, które jest naprawdę dobre gatunkowo – no i nie powstało dzięki czyjejś niewolniczej pracy. Klientki zazwyczaj dostrzegają różnicę podczas noszenia, dopiero wtedy zaczynają się interesować aspektami ekologicznymi. Z wiedzą, którą mamy, nie potrafilibyśmy wrócić do tworzenia ubrań z bawełny pozyskiwanej metodami konwencjonalnymi.
Razem z PanPablo.pl rozdajemy najmodniejsze buty tej zimy!
Są bardzo nietypowe, wegańskie (do ich produkcji nie zostały użyte żadne materiały pochodzenia zwierzęcego), wykonane z wytrzymałej pianki eva, do tego ciepłe, nieprzemakalne i bardzo lekkie. Model Fitzsimmons w ubiegłym roku został doceniony i nagrodzony prestiżową nagrodą RedDot Design Award. Czegóż chcieć więcej! Ach, tak – możecie je mieć za darmo! Musicie jednak odpowiedzieć na pytanie: Ile waży para butów Fitzsimmons? Oszacuj i wygraj! Na odpowiedzi czekamy do 20 stycznia pod adresem: konkursy@aktivist.pl
materiał promocyjnY
Cropp
Kolekcja karnawałowa
Romantyczne koronki, drapieżna czerń i neonowy róż – karnawałowa kolekcja dostępna jest już w sklepach CROPP w całej Polsce. Uwagę przykuwają brokatowe paski, kołnierzyki wyszywane cekinami czy swetry przetykane mieniącą się nitką. Oprócz odpowiedniej sukienki (najmodniejsze są dwa modele: elastyczne z odkrytymi plecami lub rozkloszowane, koronkowe i plisowane), nie obejdzie się bez odpowiednich dodatków: dużego, metalowego naszyjnika w żywym kolorze, bransoletki ozdobionej kokardami, niewielkich lśniących kolczyków i kopertówki na łańcuszku.
PanPablo.pl to autorski sklep z butami. Stoją one w opozycji do wszechobecnej fuszerki, tanich produktów zaśmiecających rynek, miejskiego fast foodu, korporacyjnej postawy. – Tak właśnie powstał PanPablo: trochę z banalnej miłości do butów, trochę z niezgody na nijakość, trochę po to, żeby nadrobić braki na naszym rynku obuwniczym – tłumaczą twórcy marki. U Pana Pablo znajdziemy buty porządne, dobrze zaprojektowane i spełniające najbardziej wyśrubowane wymagania.
Regulamin konkursu dostępny jest w siedzibie redakcji przy ul. Ebląskiej 15/17 w Warszawie.
e tori his nne kuche Zachwycone najlepszymi kanapkami, jakie zdarzyło nam się jeść (a co jak co, na kanapkach się znamy!), podanymi na jednej z przedświątecznych imprez, zawędrowałyśmy w tym miesiącu do knajpki, z której owe przekąski wyszły, czyli do 6/12 – warszawskiej restauracji mieszczącej się przy ulicy Żurawiej pod takim właśnie numerem. W pięknym, socrealistycznym budynku z lat 50. mieści się kilka knajpek, ale to 6/12 najlepiej wykorzystała monumentalne, acz trudne wnętrze gmachu (wcześniej mieścił się tam sklep AGD Viktor). Od kilkunastu lat lokal dobrze sobie radzi na gastronomicznym rynku, a jego właścicielki same konstruują menu – jeżdżąc po świecie, szukają kulinarnych inspiracji, aby potem najciekawsze dania odtworzyć w 6/12. Postanowiliśmy więc zajrzeć im do talerzy. • Sałata z grillowanym serem halloumi Z dodatkiem świeżego, zblanszowanego szpinaku, pomarańczy, suszonych pomidorów, orzechów nerkowca, czosnku, chilli i kolendry – bardzo efektowna i smaczna kompozycja. Dobrane nieprzypadkowo składniki świetnie się uzupełniały, podkreślając nawzajem swoje smaki. Pyszny ser halloumi był jednak zdecydowanym liderem tego zespołu. • Stek z polędwicy wołowej Porządny kawał mięcha podany z podwójnie pieczonym sufletem z sera roquefort i marmoladą cebulową (która ostatnio chyba jest najmodniejszym dodatkiem na spożywczych wybiegach stolicy). Nie zachwycił, ale też nie mamy do czego się przyczepić. Fani mięsa byliby ukontentowani. • Tapas Menu tapasowe to nowość w 6/12. Codziennie po 17 można wybierać minipotrawy ze specjalnej karty i dobrać do nich wino w promocyjnych cenach. Bardzo nam się ten pomysł podoba, bo za niewielkie pieniądze (pojedyncze przekąski to koszt ok. 7-8 PLN) można spróbować kilku dań. My zjedliśmy ze smakiem ministek z polędwicy marynowanej w occie balsamicznym, miniburgera z kaczki i kolendry z sałatką z mango, fasoli i suszonych krewetek oraz grillowany ser halloumi na papadamie z raitą ogórkowo-jabłkową i chutneyem śliwkowym.
5
9
1
4
8
3
7
2
6
Na dobry początek dnia
Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Musi być wartościowe i przede wszystkim smaczne. To, co na pewno wyciągnie nas z łóżka, to zapach kawy. Już jedno espresso doda nam tyle energii, że nawet zaspy nie powstrzymają nas przed wyjściem po świeże bagietki (SAM Kameralny Kompleks Gastronomiczny) [1]. Razem z pomarańczową marmoladą stworzą duet idealny (Marks & Spencer) [2]. W wersji na słono potrzebny będzie ser (Ikea) [3], który zetrzemy na tarce blondynce (DUKA) [4]. Jeśli nie możemy jej znaleźć, to zapewne schowała się gdzieś w szafce w towarzystwie krasnala, małpki [5] i eleganckiego pana, specjalisty od drylowania jabłek (DUKA) [6]. Inną śniadaniową opcją może być chrupiące musli z bakaliami, owocami tropikalnymi lub jabłkiem, śliwką i pestkami dyni (Bakalland). [7] Sprawdzą się zarówno z mlekiem, jak i jogurtem. Tym, którzy wiecznie są na diecie, proponujemy chrupkie pieczywo wieloziarniste (Ikea) [8] – podawać z dowolnymi dodatkami lub jako przekąskę między posiłkami. Jeśli o przekąskach mowa, to my jednak wolimy wiśnie w czekoladzie deserowej (Krakowski Kredens) [9].
Zielone curry z kurczakiem i warzywami
Przepis autorstwa właścicieli restauracji podaje Mariola Pazio Mocno rozgrzewamy olej (bezzapachowy, np. z orzechów ziemnych) w woku lub dużym rondlu, dodajemy dwie łyżki pasty curry i podsmażamy, ciągle mieszając, przez dwie minuty. Dodajemy cztery pokrojone w kostkę piersi kurczaka i mieszamy, aż mięso zbieleje. Wlewamy dwie puszki mleka kokosowego, dwie łyżki sosu rybnego i wsypujemy dwie łyżeczki cukru – gotujemy na średnim ogniu przez dwie-trzy minuty. Dodajemy osiem minikukurydz przekrojonych na pół, gotujemy przez dwie minuty, dorzucamy cztery wężowe fasole pokrojone na kawałki (można je zastąpić groszkiem cukrowym i zieloną papryką) oraz szalotkę pociętą w paski, gotujemy kolejną minutę. Zdejmujemy z ognia i posypujemy posiekaną świeżą kolendrą i tajską bazylią. Podajemy z ryżem. Ten i inne przepisy na potrawy serwowane w 6/12 znajdziecie w książce kucharskiej wydanej przez restaurację. Zjedli, sfotografowali i opisali: Sylwia Kawalerowicz, Mariusz Mikliński i Olga Wiechnik
y t ie z d g tam Zawsze
STYCZEŃ
Warszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
163/2013 Made with
QRHacker.co
m
AKTIVIST na iPada jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.
: Z ij n g ią c ś a d a iP A N A T AKTIVIS
IPAD.AKTIVIST.PL
Groźnie wyglądająca lakownica lśniąca
nk ampu e t s / ówka Lody / sopl
m e od z pr y b y Grz sołu ząć się od ro c a z i s u m u Śląsk ym więc w sam d na Górnym o ia C b . o : to a s d u a tł s a ć ba zjeś pisana z , że boli, trze a Jest taka nie m ybów? ie N . ie z erbatą z grz rolad h a a n it w yć z ra c ń tó o k i sk uracja, ka robi resta s lą Ś u k d ro ś Jeśli grzyby skojarzyły wam się z psychodelicznym tripem, to nie jesteście w wielkim błędzie. W tej restauracji próżno szukać substancji psychoaktywnych, ale gdy już wjedziemy na ósme piętro, czujemy, że wybieramy się na surrealistyczną wycieczkę. – Gdy kupiłem ten lokal, wiedziałem o nim tylko tyle, że była tu kiedyś łaźnia parowa – mówi właściciel Wojciech Kania, wskazując 40-metrową wieżę w centrum Pszczyny. – Ludzie dorobili się jednak własnych łazienek, więc budynek stał odłogiem następnych kilkadziesiąt lat. Dopiero pomysł na restaurację przywrócił Wodną Wieżę do życia. Długo szukałem jakiegoś wspólnego mianownika, który połączyłby nowe przeznaczenie budynku z jego tradycją. Kluczem okazała się para, a konkretnie steampunk – tłumaczy właściciel, który zafascynował się obrazami rewolucji przemysłowej rodem z książek Herberta George’a Wellsa i Juliusza Verne’a. Tym sposobem w knajpce zamiast krzeseł mamy fotele dentystyczne z okresu międzywojnia, a pod blatem stołu co rusz uruchamia się dziwny mechanizm złożony z dziesiątek trybików. Na stole zaś lądują potrawy kuchni molekularnej i ciekawostka zakładu – grzyby. W menu jest ich tyle, ile w pobliskich lasach w sierpniu. Na talerzu lądują podgrzybki, boczniaki, smardze, ale nie tylko. Kusi nieznane: soplówka jeżowata, lakownica lśniąca, grzyby nameko. – Rodzina od lat zajmowała się grzybami. Starą pieczarkarnię przerobiłem na nowoczesną hodowlę grzybów, gdzie w specjalnych warunkach rosną unikatowe gatunki. Dzięki temu podajemy coś niespotykanego w innych restauracjach, grzyby, które w środowisku
naturalnym są pod ochroną – tłumaczy Wojciech. I choć nazwy brzmią egzotycznie, niczym notatki ze skoroszytu znachorki, kucharze wiedzą, jak stworzyć z nich małe arcydzieła. Okazało się, że soplówka jeżowata może być doskonałą bazą herbaty, nawet jeśli decyzja o jej wypiciu nie jest łatwa (pomimo zapewnień o zdrowotnych zaletach naparu). Znacznie większym wyzwaniem są lody z lakownicy, a kto nie kosztował jeszcze trufli, może być zaskoczony ich słono-słodkim smakiem. Na pieczone grzyby nameko wystające znad kremu patrzy się natomiast z przerażeniem. Swoim kształtem przypominają grzyba psylocybinowego, jednak cała gama niespotykanych dotąd smaków rekompensuje początkowy lęk. Sami kucharze, wspominając pierwsze eksperymenty kuchenne z grzybami, przyznają, że strach zaglądał im w oczy. – Całe szczęście, że razem z tradycjami grzybiarskimi Wojciech Kania otrzymał w spadku sporą biblioteczkę z przepisami – opowiada jeden z kucharzy. Dzięki temu kuchenni eksperymentatorzy nie skonali w bólach po pierwszych próbach, lecz mieli solidne podstawy, by zacząć eksperymentować z nowymi recepturami. Wodna Wieża jest ewenementem, niekoniecznie ze względu na położenie czy wystrój, ile kartę dań tak odmienną od gastronomicznego kolorytu Śląska. Właściciele wyciągnęli grzyby z pospolitego anturażu, wstawili do wyrafinowanego menu i pokazali, że w tej dziedzinie jest jeszcze wiele do odkrycia, a nowe smaki czekają. Skoro trufla może być perłą Prowansji, to czemu lakownica nie może stać się symbolem Śląska. Tekst: Alek Hudzik
Grasica z młodymi kurkami
Kadr z filmu „Tam, gdzie rosną grzyby”
Zbuntowany grzybiarz acji
Grzyby serwowane są nie tylko w restaur w Pszczynie, ale od listopada także na ekranach polskich kin. „Tam, gdzie rosną grzyby” Jasona Cortlunda i Julii Halperin to odżywcza, nowojorska historia o parze wielbicieli slow foodu. Ona – pragmatyczna, pasję jest gotowa porzucić dla posady w knajpie, gdzie klienci każde wyrafinowane danie zalewają podłym sosem tatarskim. On – idealista, każdego grzyba wytropi, wie, gdzie schwytać gąsówki nagie czy czernidłaki kołpakowate, zna każdą nazwę, a grzybnia interesuje go bardziej niż środki do życia. Pełnometrażowy debiut Amerykanów ciekawie zestawia dwie różne postawy i wbrew pozorom nie jest prostą pochwałą slow foodu.
STYCZEŃ Kacper (kp)
must be / must see
MIASTA NOCĄ Żywi, obładowani prezentami i przekonani, że „za rok sylwester na pewno będzie tak super, jak obiecywałem sobie dwa tygodnie temu”, wracamy do świata. Świata dość stonowanego, jeśli chodzi o imprezy czy koncerty, bo promotorzy jak zwykle powoli wybudzają się z zimowego snu, a my, kręcąc się nerwowo w fotelach, dochodzimy do wniosku, że akurat premier teatralnych nam nigdy mało, więc nie płaczemy – zamiast tańców wysoka kultura. W Krakowie kserówki Warhola, w Łodzi czarowanie hotelu, a w Opolu Ogrodnik. Nic, tylko inteligentnieć.
Filip (fika)
Alek (alek)
Mateusz (matad)
03-06.01
Courtney Love
WROCŁAW Teatr Polski ul. G. Zapols kiej 3 www.teatrp olski.wroc.p
l
zyinjieajestcgłieoślnoe (npoieKu)pr i y e ba n Co ie rc łem Court ie le z jej udzia yjnej wdow ksze skanda m kontrowers
Ola (oz)
O e i wię innym raze na mniejsz koncertów, otyki. ze względu się podczas kupuje nark ra ie go zb ko ro i od . wo a albo st ał – czasam ój sp ob io m tn że to sa kim osta u ęża i udaje, wyznaje, z go spektakl swojego m we ja no bi ą za rk i te kę Czasam jest boha onikę Strzęp wokalistka ego przez M Tym razem Wrocławiu. przygotowan ”, we ve m Lo ki y ls ne „Court ] w Teatrze Po Clinton. [is mirskiego roina i Bill i Pawła De e kariery, he an am zł ., Lata 90
Julia (jul)
Rafał (rar)
Ufamy wam Kuba (włodek)
Styczeń pod względem koncertowym wygląda wyjątkowo skromnie. Po sylwestrowej hulance większość promotorów zapada w sen zimowy. Nie jest jednak aż tak źle, ponieważ rok rozpoczniemy od dwóch koncertów Trust. Duet ładnych ludzi zagra ładną muzykę – częściej chciałoby się pisać takie opisy koncertów. [mk] Pozostałe Koncerty: • 10.01 · WARSZAWA · 1500 m2 do Wynajęcia · ul. Solec 18 · start: 20.00 · wstęp: 30-35 PLN
Cyryl (croz)
Michał (mk)
Poleca redakcja Lucyna (lucy)
09.01
Trust
POZNAŃ Spot ul. Dolna Wilda 87 start: 20.00 • wstęp: 30-3
5 PLN
Islandzki clubbing
Gus Gus to jeden z tych zespołów, któ re wszyscy lubią: pod koncertów Islandc czas zyków kluby są peł ne, fani tańczą, pot się pije, szaleństw się leje, alkohol o się dzieje. Napra wdę. Nieważne, czy cały skład, czy nie przyjeżdża , czy grają koncert, miksują muzykę, czy unplugged. Polacy występują kochają Gus Gus i jest to miłość odw Bez zbędnego gad zajemniona. ania – widzimy się 11 stycznia. [kp]
11.01
Warszawa Cząstki Elementarn ul. Przesk e ok 2
Gus Gus DJ Set
12.01
try Bracia i Sios
ego OPOLE Kochanowski Teatr im. Jana 12 y ln pl. Teatra le.pl www.teatropo
Odnowa
Dostojewski, Czechow i typ, którego uznaliśmy za debiutanta roku, czyli Dawid Ogrodnik. Wszystko to wyreżyserowane przez Maję Kleczewską. Sztuka w opolskim teatrze jest opowieścią o ludziach, którzy starają się ułożyć sobie życie po katastrofie. Chcą odnaleźć w chaosie porządek i stworzyć podwaliny nowego świata. No i jest ten gość od „Jesteś Bogiem”. [dup]
Młodszy brat
Wszyscy znamy ten motyw. Starszy brat jest doceniany za niezwykły talent i wychwalany pod niebiosa, podczas gdy młodszy stoi przez cały czas w jego cieniu. Bracia Kalkbrennerowie wymykają się jednak tej regule, a młodszy z nich, Fritz, nie ma nic wspólnego z zazdrosnym Kainem. To właśnie Fritz wpadnie do nas w dwa styczniowe piątki rozkręcić porządny melanż. Jego imię powinniśmy pisać wielkimi literami, w innym przypadku wszyscy będą źli, że nie zagrał „Aarona”. [croz] Pozostałe IMPREZY: • 25.01 · Poznań · SQ · ul. Półwiejska 42 · start: 22.00 · wstęp: 25-35 PLN
18.01
Warszawa 2 1500 m do Wynajęcia 0 ul. Solec 18 • start: 22.0 wstęp: 37 PLN
Fritz Kalkbrenner
19.01
Enter Shikari
Warszawa 19.00 Proxima igury 99a • start: ead.pl iW ww.go-ah ul. Żwirki w • N L P 5 -8 75 : wstęp
Bez wyjścia
Muzykę graną prz ez Enter Shikari równie trudno roz jak nazwę zespo łu. Zbiór przypa szyfrować, greckich liter to dkowo ułożonych chyba najlepsza kanciastych ilustracja do dź Brytyjczycy. Efe więków, jakie tw meryczną mies orzą zankę połaman nawalanki i wrzas ej elektroniki, git ków z pogranic arowej za post oraz dig kupiła wymaga ital hardcore’u jąca wyspiarsk od razu a publika. Polac dlatego grupa po y też są wymaga wraca po nieca jący, łym pół roku do Polski. [mk]
STYCZEŃ
Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).
do 26.01
Bąkowski i Budny
Poznań Stereo ul. Słowackiego 30/10 • www.galeriastereo.pl
Wystawa
NIC NIE WIADOMO
Na tę wystawę przyjdźcie w czerni. Otwarcia nie było, tytułu wystawy nie ma, tekstu kuratorskiego też nie, a mimo to inicjatywa poznańskiej galerii Stereo to nie artystyczna guerilla. Wojciech Bąkowski i Michał Budny to artyści minimalistyczni, tak rzadko spotykani dziś na polskim rynku sztuki. Poeta i rzeźbiarz niejako połączyli swoje siły, żeby stworzyć proste rzeźby i instalacje. Mroczny klimat znany z twórczości obu twórców w galerii zdecydowanie da się wyczuć, a po wyjściu z niej na pewno nie poczujecie się lepiej. [dikson]
Michał Budny, „Granice”
do 10.02
Andy Warhol
Kraków Międzynarodowe Centrum Kultury Rynek Główny 25 www.mck.krakow.pl
WYSTAWA
Warhol na koniec świata
Chcielibyście przed końcem świata zobaczyć prace Andy’ego Warhola (tym końcem, który już oczywiście był)? No tak, ale pieniędzy w kieszeni niewiele, na Nowy Jork nie starczy na pewno, na Berlin raczej też nie. Na szczęście krakowska galeria Międzynarodowe Centrum Kultury ściągnęła do Polski dzieła Warhola z prywatnej kolekcji Zoya Museum w Modrze na Słowacji. Zaprezentowanych zostanie 60 serigrafii (odbitek tworzonych za pomocą druku sitowego) oraz trzy rysunki amerykańskiego mistrza. Jeśli chodzi o oryginalność prac, to kwestia jest dość dyskusyjna – pewnie część z was pamięta z plastyki, że Warhol miał Fabrykę. A w niej młodych adeptów sztuki, którzy za artystę rysowali, malowali i robili za niego (i dla niego) wszystko. Mimo to i tak warto przyjść, bo to w końcu Warhol, na dodatek w Krakowie. A Kraków i Warhol mają wiele wspólnego, ot choćby skłonność do oszczędzania. [dżony]
patronaty
11.01
Last Japan
Kraków Pauza ul. Floriańska 18 • start: 22.00 • wstęp: 10-15 PLN
IMPREZA
Japonia pod Wawelem
Pupilek sławnego Marca Del Horna przebojem wdarł się na warehouse’y i parkiety brytyjskich klubów. Jego pierwsze, nieoficjalne remiksy utworów Lykke Li, Rapture oraz La Roux zrobiły furorę na blogach i w serwisach internetowych związanych z nową elektroniką. Jeszcze dwa lata temu nie miał na swoim koncie żadnego wydawnictwa, teraz może się pochwalić współpracą z takimi labelami, jak Four40 Records, LNUK, Bullet Train czy Natural Life. Krąży gdzieś między hip-hopem, garage’em i UK funky, a jego kawałki są jednym z mocniejszych powiewów świeżości na brytyjskiej scenie undergroundowej. W styczniu przyjedzie do Krakowa z okazji czwartych urodzin lokalnego składu didżejskiego – Gangsteppaz. [jack]
12.01
Flume
Warszawa Basen ul. Marii Konopnickiej 6 start: 21.00 • wstęp: 20-25 PLN • www.artbasen.pl
IMPREZA
Świeża krew z Antypodów
Flume jest 20-letnim producentem z Sydney, który stał się sławny głównie dzięki kawałkowi „Sleepless” oraz firmie produkującej płatki owsiane. Jako 13-latek znalazł w nich swój pierwszy program do robienia muzyki, a robienie bitów wciągnęło go na dobre. W listopadzie mogliśmy usłyszeć jego pierwszą długogrającą płytę, która tak jak debiutancka EP-ka została wydana w labelu Future Music. Zebrała ona pozytywne komentarze, a także skłoniła Flume’a do wyruszenia w pierwsze europejskie tournée. Fani nowych dźwięków będą mogli go usłyszeć w Warszawie. [jack]
STYCZEŃ Sąd ostateczny
02.01
Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).
Empire
Warszawa Teatr Studio im. St. I. Witkiewicza pl. Defilad 1 start: 19.00 • wstęp: 35-100 PLN www. teatrstudio.pl
13.01
Don Carlo
Warszawa Teatr Wielki – Opera Narodowa pl. Teatralny 1 www.teatrwielki.pl
TEATR
trzy razy Verdi
Przeglądając kalendarium Opery Narodowej, łatwo zauważyć, że styczeń należeć będzie do jednego z najwybitniejszych kompozytorów operowych XIX wieku, Giuseppe Verdiego. W repertuarze znajdują się aż trzy wielkie dzieła tego kompozytora – „Requiem”, które powstało w szczytowym dla artysty okresie, cieszące się dużą popularnością wśród warszawskiej publiczności „Nabucco” oraz „Don Carlo”. To ostatnie dzieło jest zarówno pierwszą premierą, jak i pierwszym widowiskiem na głównej scenie Teatru Wielkiego przewidzianym na rok 2013. Obowiązkowo – jeśli na liście waszych noworocznych postanowień jest zaznajomienie się z kulturą wyższą. [is]
TEATR. W związku z planowanym końcem świata dosyć głośno było o sądzie ostatecznym. Każdy miał swoją wizję rozliczenia się z życiem, ale – jak się okazuje – żadna z nich nie była słuszna. Może prawdy dowiemy się w teatrze Studio. Tam „Sąd ostateczny” Ödöna von Horvátha zinterpretuje Agnieszka Glińska. [is]
Vavamuffin
04.01
Warszawa CDQ ul. Burakowska 12 start: 20.00 • wstęp: 20 PLN
MATERIAŁ PROMOCYJNY
KONCERT. Najważniejsze postacie polskiej sceny reggae zbiorą się w jednym miejscu, aby zagrać dla Sławka Gołaszewskiego, autora jednej z najistotniejszych książek dla każdego fana muzyki spod znaku trzech kolorów. Muzyk grający kiedyś w takich zespołach jak Izrael, Kultura czy Armia potrzebuje waszej pomocy. Nie leńcie się i do zobaczenia. [dup]
Yummy Cake & Green Rose
04.01
Warszawa Syreni Śpiew ul. Szara 10a
IMPREZA. Green Rose jest zakochana w winylowych płytach, konsumuje muzykę w każdym stylu. Gdy staje za deckami, nie zwraca uwagi na ograniczenia gatunkowe. Od chilloutu przez drum’n’bass, od oldschoolowego funku po deep house, a do tego żywe instrumentarium.
13.01
Poznań Blue Note ul. Tadeusza Kościuszki 79 start: 20.00
Turbo
16-31.01 WARSZAWA galeria Schody ul. Nowy Świat 39
Marzena Kawalerowicz
Bisz
11.01
Kraków Literki ul. Berka Joselewicza 21 start: 20.00 • wstęp: 20-25 PLN
TRASA. Bisz – nasz Artysta Roku – nie ma zamiaru próżnować. W swoim napiętym grafiku znalazł dwie wolne daty. Dzięki temu zobaczą go fani ze starej stolicy i z tej aktualnej. Bo hip-hop żyje. [dup] Pozostałe KONCERTY: • 25.01 · Warszawa · fonobar · ul. Wawelska 5 · start: 20.00
WOŚP
13.01
CAŁA POLSKA www.wosp.org.pl
AKCJA. Jak co roku tysiące irytujących nastolatków będą patrzyły na ciebie z pogardą, bo nie masz serduszka na kurtce. Nieważne, że już dałeś te cholerne 10 zł, żeby się od ciebie odczepili, a naklejanie serduszka w widocznym miejscu jest już ponad twoje siły. Nie. Musisz je sobie gdzieś nakleić, bo bez tego cały rok będzie zmarnowany. Wiem. Wu is for the children. I tak nie chcę tej naklejki! [kp]
TRASA
Turbodoładowanie
Amerykanie mieli swoją Metallicę, Anthrax i Slayera, a Polacy TSA, Kata i Turbo. To właśnie te trzy zespoły kształtowały świadomość długowłosej braci znad Wisły w czasach tuż przed upadkiem muru berlińskiego. Turbo dowodzone przez Wojciecha Hoffmana chyba jako jedyne zdobyło też serca bardziej komercyjnej publiki. Szalone zaśpiewy Grzegorza Kupczyka, ogolone z przaśnych wąchali twarze i romantyczne ballady, które swobodnie usadawiały się na listach przebojów. To dzięki tym znakom rozpoznawczym ich reunion z początku XXI wieku okazał się jednym z większych wydarzeń na krajowym podwórku. Lata mijają, skład się odmładza, ale nazwa Turbo elektryzuje kolejne pokolenia. Tak, ja też mam winyl „Ostatniego wojownika” w szafie… [mk] Pozostałe KONCERTY: • 19.01 · Warszawa · Progresja · ul. Sylwestra Kaliskiego 15a · start: 16.00 (Turbo gra o 22.15) · wstęp: 40-50 PLN
WYSTAWA
Maski, pizza i mapy
Maluje na opakowaniach po pizzy, starych szkolnych mapach, konstruuje dziwaczne maski z fragmentów porzuconych rzeczy. Intryguje ją ogrom otaczających nas odpadów, różnorodność faktur, materiałów, kolorów. To, co dla innych jest nieistotne, dla niej staje się treścią. W chaosie dostrzega intrygujący materiał do przetworzenia w dzieło sztuki. W tym wszystkim ciekawi ją też człowiek – z jego ułomnościami, odarty z masek codzienności. W galerii Schody na wystawie „12045 dni” artystka pokaże swoje prace malarskie, szkice oraz dokumentację trashowych masek. [syka]
patronaty
18.01
James Harries
Wrocław Cafe Borówka ul. Świdnicka 38a • start: 20.00 wstęp: 10 PLN • www.borowkamusic.pl
18.01
A. Skillz
Warszawa 55 ul. Żurawia 32/34 start: 21.00 • wstęp: 20 PLN
KONCERT
Facet od bańki
James Harries to idealny przykład na to, jak wielką siłę, mimo coraz większej supremacji internetu, ma telewizja. Jego piosenka przypomni wam się na pewno dzięki hasłu „T-Mobile i bańki”, bo w reklamie tej właśnie sieci została ona użyta. W rzeczywistości utwór nazywa się „I’ve a Feeling”, a Harries ma na swoim koncie nie tylko jeden chwytliwy kawałek, ale aż sześć długogrających płyt. „Ten chłopak ma złoty głos” – zachwyca się recenzent z opiniotwórczego „Rolling Stone”. Wtóruje mu brytyjski brukowiec „Daily Mirror”: „Zasługuje na waszą uwagę!”. Jeśli „facet od bańki” zainteresował zarówno krytyków, jak i masy, to może faktycznie warto spędzić z tym urokliwym Brytyjczykiem wieczór i wybrać się na wrocławski koncert do Cafe Borówki. My polecamy! [oz] pozostałe koncerty: • 14.01 · Poznań · Meskalina · Stary Rynek · start: 20.00 · wstęp: 10-20 PLN
18.01-10.02 Łódź Andel’s Hotel ul. Ogrodowa 17
IMPREZA
Trochę funky, trochę nudno
Gdy w 2003 r. do sprzedaży trafił debiutancki album A. Skillza „Tricka Technology” wszyscy w zachwycie nie mogli się nadziwić, że funk może być aż tak klubowy. Gdy Skillz pojawiał się na jakiejś imprezie, jego zdolności didżejskie powalały wszystkich, którzy w trakcie szalonych tańców mieli siłę przyjrzeć się temu, co Brytyjczyk wyprawiał za deckami. Od tego czasu minęło dziewięć lat. A. Skillz dalej jest mistrzem miksu, dalej robi energetyczne tracki. Tyle że zajawka słuchaczy już nie ta, hype już nie ten, breakbeat ledwo dycha, dzisiejszy hip-hop nie ma nic wspólnego z tym z 2003 r., a Skillz wciąż ten sam. Jeśli postawicie swoje stopy w warszawskich Piątkach, możemy zapewnić was, że wytańczycie swoją miesięczną normę. No, ale tak trochę bez przekonania. [choto]
Andel’s Quarter WYSTAWA
Łacina hotelowa
„O wiele rzeczy za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku” to znana łacińska sentencja – szkoda, że brzmi mądrze tylko w języku starożytnych Rzymian – która zdobi budynek Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Jeden z kuratorów galerii Marcin Krasny użył jej jako tytułu wystawy w łódzkim hotelu Andel’s. Do projektu zaprosił fotografa Mikołaja Długosza, Maurycego Gomulickiego i Iwo Rutkiewicza. Każdy z artystów do dyspozycji dostał jeden z hotelowych apartamentów, by zaaranżować go na swój sposób. Gomulicki na tę okazję przygotuje specjalną kolekcję biżuterii, a Długosz wkomponuje we wnętrze cykl „Real foto”, fotograficznych reprodukcji produktów wystawianych na Allegro. [alek]
Prace Mikołaja Długosza
STYCZEŃ
Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).
18.01-05.05
Performer
Poznań art stations foundation ul. Półwiejska 32 • wernisaż: 17.01 start: 19.00 • www.artstationsfoundation5050.com
WYSTAWA
Oskar dla Dawickiego
Artysta, który sam jest sztuką i jej dziełem: performer. Właśnie z tej roli znany jest Oskar Dawicki, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej sztuki ostatnich lat. Dwa lata temu ukazała się jego częściowo zmyślona biografia „W połowie puste”. Natomiast na początku 2013 r. do kin trafi „Performer”, ekranizacja jego powieści. Z tej okazji poznańska galeria Art Stations przygotuje wystawę pod tym samym tytułem, na której pokazane zostaną starsze prace Dawickiego w otoczeniu dzieł innych twórców. Przestrzeń podzielona będzie na trzy części: „Cmentarz artystów”, „Sztuka i film” oraz „Muzeum Oskara Dawickiego”. Do udziału zaproszeni zostali znajomi Oskara, m.in. Zbigniew Libera i Paweł Althamer. W roli tytułowej: sam Dawicki. [alek]
Oskar Dawicki, klatki z filmu „Tree of Knowledge”
18-20.01 Gdańsk Żak ul. Grunwaldzka 195/197
Dni Muzyki Nowej
18.01-17.02 Warszawa Dom Kultury V9 ul. Hoża 9 wernisaż: 18.01 • start: 20.00
[V]arious [A]rtists
Nils Frahm
FESTIWAL
Idzie nowe
Kolejna edycja Dni Muzyki Nowej to celebracja ambitnej elektroniki i neoklasycyzmu. Brzmi nudno? Nie ma się czego obawiać. Każdego roku organizatorzy uciekają od przeintelektualizowanej sieczki i zaproszają bardzo ciekawych wykonawców. Główną gwiazdą tegorocznej edycji będzie Lubomyr Melnyk. Kompozytor ukraińskiego pochodzenia gra nuty w niewiarygodnym tempie (pobił nawet rekord Guinnessa: 19,5 nuty na sekundę), dzięki czemu tworzy niesamowite, hipnotyzujące swoim pięknem sekwencje, które następnie jeszcze rozwija. Ważnym punktem festiwalu będzie też występ Nilsa Frahma, który zebrał dobre recenzje po zeszłorocznym występie na Off Festivalu. Artysta dotrze do nas na fali sukcesu dwóch wydanych w zeszłym roku płyt (w tym kolaboracji z Ólafurem Arnaldsem). Zagraniczny line-up dopełni Hauschka, który wystąpi ze światowej klasy skrzypaczką Hilary Hahn. Wpadnijcie przewietrzyć umysły. [croz]
Paweł Ryżko Szablon
WYSTAWA
Różni panowie
Czas leci! Face it. Vlep[v]net, jedna z pierwszych w Polsce instytucji zajmujących się street-artem, ma już dziesięć lat. Historia fundacji była burzliwa: od małego przyczółka na warszawskiej Pradze w legendarnej galerii Viuro, gdzie zimą temperatura spadała do -20 stopni, a ludzie poznawali się przy koksownikach, przez tymczasową siedzibę w rozsypującej się kamienicy pod szyldem 5-10-15, aż po obecną siedzibę V9. W ciągu tych lat aktywiści Vlep[v]netu współpracowali z każdym liczącym się artystą ulicy w Polsce. Z okazji urodzin w V9 przygotowano wystawę [V]arious [A]rtists. Każdy rok działalności reprezentowany jest przez jednego artystę, a wśród nich same tuzy: 2sh, Anonim, Anonim II, Bohomaz, Brems, CzentriFuga, Eltono, Massmix, M-City, Zbiok. Historia polskiego street-artu w pigułce? Proszę bardzo.[alek]
ZAPRASZA
www.go-ahead.pl
patronaty
18.01
Poznań Pod Minogą ul. Feliksa Nowowiejskiego 8 start: 20.00 • wstęp: 30-35 PLN
Thieves Like Us
HURTS 20. 03. PALLADIUM WARSZAWA
JESSIE
WARE
23. 03. PALLADIUM WARSZAWA TRASA
Wszyscy jesteśmy złodziejami
Mówienie, że Berlin jest obecnie inkubatorem najlepszego niezalu, bywa przesadą, ale jak inaczej reagować, gdy raz za razem okazuje się, że to właśnie w tym mieście powstają kolejne podbijające świat projekty. Thieves Like Us nie są może gwiazdą, którą będą kojarzyć wasi znajomi żyjący legendą Love Parade, ale jesteśmy przekonani, że każdemu zdarzyło się choć raz wiksować przy słynnym „Drugs in My Body”. Leciutka mieszanka house'u i electro okraszona przyjemnymi melodiami sprawiła, że multikulturowe trio dość szybko zagościło w świadomości europejskich imprezowiczów. Teraz panowie przyjeżdżają do nas na trzy koncerty, aby promować swój zeszłoroczny album „Bleed Bleed Bleed”. [mk] Pozostałe IMPREZY: • 19.01 · Warszawa · Powiększenie · ul. Nowy Świat 27 · start: 20.00 · wstęp: 30-35 PLN • 20.01 · Wrocław · Bezsenność · ul. Ruska 51 · start: 20.00 · wstęp: 30-35 PLN
19.01-21.03 Gdańsk Galeria Miejska ul. Piwna 27-29 • wernisaż: 18.01 start: 19.30 • www.ggm.gda.pl
Tomasz Mróz
CRYSTAL FIGHTERS
25. 05. PALLADIUM WARSZAWA
ENTER SHIKARI SUPPORT: CANCER BATS
19. 01. PROXIMA / WARSZAWA
BILLY TALENT
5. 02. STUDIO / KRAKÓW 6. 02. STODOŁA / WARSZAWA
THE DARKNESS
16. 03. PALLADIUM WARSZAWA
EXAMPLE
22. 03. STODOŁA/ WARSZAWA
MESHUGGAH
Tomasz Mróz, „Zaczarowany krzak”
WYSTAWA
Pan kupa
Był Excalibur zanurzony w bursztynie, karzeł, który przebijał ścianę swoim penisem, czy rzeźba wykonana z kału. Można przypuszczać, że Tomasz Mróz pokazał już wszystko. A jednak nie, artysta przygotowuje właśnie wystawę w gdańskiej Galerii Miejskiej, która zaskoczy nawet tych, którzy jak mantra powtarzają „to już było”. Mróz z zapałem neofity tworzy swoje własne legendy, które w zgrabny sposób łączy z prawdziwymi historiami. Co z tego wyjdzie? Wypada sprawdzić w Gdańsku i przekonać się, na ile prawdziwy jest tytuł wystawy „Bóg się, mamo, nie pomylił”. [smokie]
24. 04. PROGRESJA / WARSZAWA 25. 04. KWADRAT / KRAKÓW W Y B O R C Z A . P L
Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl
Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl oraz ticketpro.pl
STYCZEŃ Electrični Orgazam
18.01
Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).
21.01
Yasmin Levy
POZnAń Aula Uniwersytetu Adama Mickiewicza ul. Wieniawskiego 1 start: 20.00 • wstęp: 120-170 PLN
Warszawa Tr warszawa ul. Marszałkowska 8 start: 20.00 • wstęp: 49-55 PLN
TRASA
Żydowskie flamenco
Koncert. 30 lat temu Electrični Orgazam zagrał w Polsce sześć koncertów, w tym cztery w Warszawie. Na jeden z występów przyszedł ktoś, kto miał magnetofon i nagrał gig na kasecie. Dzięki temu powstała płyta zatytułowana „Warszawa 81”. Wtedy w trakcie występu ludzie się bili, rozpylali gaz i jeszcze trochę bili. Teraz będą wspominać. Bo są starzy. [kp]
W muzyce Yasmin Levy łączą się wpływy żydowskie i hiszpańskie. Urodzona w Jerozolimie artystka śpiewa muzykę sefardyjską (stworzoną przez Żydów zamieszkujących w średniowieczu Półwysep Iberyjski), którą splata z brzmieniami flamenco. W swoich tekstach wykorzystuje zaś język hiszpańskich Żydów – ladino. Jeśli więc bliskie są wam zmysłowe klimaty, którymi Yasmin zafascynowała się podczas jednej ze swoich wypraw, to jest to koncert dla was. Dodatkową zachętą niech będą egzotyczna uroda i porywający głos Levy, a także fakt, że w październiku 2012 r. wydała świetną płytę „Libertad”, którą promował żywiołowy hit pod tym samym tytułem. [oz]
Galeria Sztuki XX i XXI wieku
18.01
Warszawa Muzeum Narodowe Al. Jerozolimskie 3
WYSTAWA. Od zmiany dyrektorstwa w Muzeum Narodowym w Warszawie wszystko się tam zmieniło. Muzeum otwiera się teraz na sztukę nowoczesną – od 18 stycznia będziemy mieć dostęp do nowej Galerii Sztuki XX i XXI wieku. [alek]
Pozostałe koncerty: • 22.01 · Wrocław · Synagoga Pod Białym Bocianem · ul. Włodkowica 7· start: 19.00 · wstęp: 100-200 PLN • 23.01 · GDAŃSK · Polska Filharmonia Bałtycka im. Fryderyka Chopina · ul. Ołowianka 1 · start: 20.00 · wstęp 140-160 PLN • 24.01 · Warszawa · Palladium · ul. Złota 9 · start: 20.00 · wstęp: 180-220 PLN
KNŻ
18.01
Wrocław Alibi ul. Grunwaldzka 67 start: 19.00 • wstęp: 45-55 PLN
TRASA. Kazik ma już tyle lat, że jeśli dotąd go nie widzieliście, to lepiej się spieszcie, bo nigdy nic nie wiadomo. Może znowu podejmie decyzję, że chce skończyć z KnŻ? I co wtedy? W sumie nic. [kp] Pozostałe KONCERTY: • 19.01 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 18.00 · wstęp: 45-55 PLN • 20.01 · Katowice · Mega Club · ul. Żelazna 9 · start: 18.00 · wstęp: 45-55 PLN
24-27.01 Warszawa kino Luna ul. Marszałkowska 28
Oko na Bałkany
25.01 Kraków Klub Pauza ul. Floriańska 18
UZ
All Sounds Allowed
19.01
Wrocław Alive ul. Kolejowa 12 start: 19.00 • wstęp: 15-20 PLN
KONCERT. Jeśli karierę muzyka orkiestrowego porzuca się na rzecz grania na śmieciach, to trzeba być albo wariatem, albo... no właśnie, to chyba ten drugi przypadek. All Sounds Allowed to trio, które zamiast na instrumentach gra na sprzętach ze złomowiska. Elektroniczne bity miksują z jazgotem szlifierek. Nie, nie spodziewajcie się nachalnego industrialu, tego naprawdę da się posłuchać. [aeg]
kadr z filmu „Śmierć człowieka na Bałkanach”
FESTIWAL
Zezujemy w stronę Serbii
„Jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz” – w mojej podwórkowej młodości to był jeden z najpopularniejszych docinków, mimo że nikt z przezywanych nie miał problemów ze wzrokiem. Na początku 2013 r. nie powinniśmy jednak zerkać ani na północną Afrykę, ani na zachodnią Azję, tym razem proponuję zezować w stronę południowo-wschodniej Europy. W styczniu w warszawskim kinie Luna organizowany jest cykliczny przegląd filmów„Oko na Bałkany”. Pierwszym jego bohaterem jest kinematografia serbska. Co będzie można obejrzeć? „Paradę”, która zdobyła dwie statuetki na festiwalu w Berlinie, komediodramat pokazujący sytuację homoseksualistów w konserwatywnej Serbii; „Śmierć człowieka na Bałkanach”, najlepszy film niezależny na festiwalu w Karlowych Warach, czy będący już w repertuarze polskich kin „Praktyczny przewodnik po Belgradzie…”. Po edycji warszawskiej „Oko na Bałkany” rusza w trasę po Polsce. Repliki dotrą m.in. do Katowic, Poznania, Wrocławia i Krakowa. [włodek]
TRASA
Bandana, czapka, karabin
Trap chyba już na dobre przejął pałeczkę po dubstepie. Nowa muzyka powstaje dzięki całej armii młodych, obiecujących producentów. Jednym z nich jest tajemniczy UZ odpowiedzialny za serię darmowych kawałków o nazwie „Trap Shit”. Występuje w bandanie zasłaniającej twarz i jest mocno wspierany przez Diplo oraz całą ekipę Mad Decent, która dodaje rozpędu jego karierze. [jack] Pozostałe IMPREZY: • 26.01 · POZNAŃ · ESKALUP · ul. Przybyszewskiego 39
Nowa Warszawa
patronaty
4, 5 stycznia, 20:00 ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384
26.01
Koncert Stanisławy Celińskiej, Bartka Wąsika i Royal String Quartet
The Black Tapes
Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 20.00 • wstęp: 20 PLN
Życie seksualne Dzikich
KONCERT
Starzy
Black Tapes podobno przypominają The Clash. Ci drudzy w oryginalnym składzie występowali lat osiem, ci pierwsi świętować będą w styczniu urodziny numer sześć. Mają na koncie dwie płyty długogrające, tyle samo EP-ek i występy na prawie wszystkich ważnych festiwalach w Polsce. Tym razem panowie trafią do Cafe Kulturalnej, w której kulturalnie się urżną z okazji urodzin. Rockowy kwintet z uśmiechem zaprasza również was, byście przy dźwiękach ich starszych, nowszych i najnowszych utworów zjedli, potańczyli, poskakali i popili. [kp]
11, 12, 13 stycznia, 19:00 ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 Spektakl w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego Występują: Justyna Białowąs, Dominika Biernat, Sebastian Łach, Paweł Smagała, Maciej Stuhr, Justyna Wasilewska, Krzysztof Zarzecki
Ichś Fiszer 18, 19 stycznia 19:00 20 stycznia 18:00 Teatr Imka, ul. Konopnickiej 6
27.01
Gdańsk Polska Filharmonia Bałtycka ul. Ołowianka 1 start: 17.00 • wstęp: 55-95 PLN
Y’akoto
27.01
Gdynia Desdemona ul. Abrahama 37 start: 20.00 • www.borowkamusic.pl
Please the Trees
Polska prapremiera dramatu Hanocha Levina w reżyserii Marka Kality Występują: Aleksandra Popławska, Marek Kalita, Jacek Poniedziałek, Piotr Polak, Wenanty Nosul, Stephano Sambali, Wvarwzeky Wez Kombo Boutetoumoussa
KONCERT
Kosmopolityczna diwa
Kohezja. Wystawa studentów ASP
Organizatorzy gdańskich Koncertów Noworocznych obierają sobie za cel promowanie mało znanych, ale wyjątkowych twórców. W tym roku w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej zagra Y’akoto, artystka urodzona w Hamburgu, która w młodości odwiedziła egzotyczne rejony Ghany, Kamerunu, Togo i Czadu. Teraz Y’akoto dzieli swoje życie między Niemcy a Francję, a wśród swoich inspiracji wymienia Billie Holiday. [oz]
24-30 stycznia, 12:00 - 20:00 Nowy Teatr, Hala warsztatowa, ul. Madalińskiego 10/16 TRASA
ZIELONO IM
Jaromir Nohavica, XIII Stoleti i Karel Gott. Tak mniej więcej widzi czeską scenę muzyczną większość naszych rodaków. Poza bardami w swetrach w Czechach są też ciut nowocześniejsi artyści, np. postrockowe Please the Trees, które już po raz piąty odwiedzi Polskę. Faworyci Patti Smith grali już na SXSW i dzielili scenę z Tindersticks czy Wovenhand. Dzięki akcji sadzenia drzewek w miastach, w których koncertują, udało im się również trochę ocieplić wizerunek zdołowanego egzystencją postrockowca. Zabierzcie ze sobą sadzonki. [mk] Pozostałe koncerty: • 28.01 · Poznań · Meskalina · ul. Stary Rynek 6 · start: 20.00 • 29.01 · Wrocław · Szajba · ul. św. Antoniego 2-4 · start: 21.00 · wstęp: 15-20 PLN • 30.01 · Kraków · DS Żaczek · al. 3 Maja 5 · start: 19.30 · wstęp: 10-20 PLN • 31.01 · Warszawa · Kosmos Kosmos · ul. Koszykowa 55 · start: 20.00
Pracownia Działań Przestrzennych prof. Mirosława Bałki na wydziale Sztuki Mediów i Scenografii Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Patronat:
Nowy Teatr jest Miejską InstytucjąKultury
Partnerzy:
Nowy Teatr, ul. Madalińskiego 10/16, www.nowyteatr.org 22 379 33 33 / bow@nowyteatr.org / www.bilety24.pl / www.ebilet.pl
STYCZEŃ Pink Freud
19.01
Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).
29.01-03.02 Bielsko-Biała www.zadymka.pl
Bielska Zadymka Jazzowa
Kraków Centrum Kultury Rotunda ul. Oleandry 1 start: 19.00
FESTIWAL
Dżez w śniegu
FESTIWAL. Dumnie nazwany festiwalem występ czterech znanych polskich zespołów może wam umilić sobotni wieczór. Pink Freud będą jazzowali, UDA wypromują swoje trzecie wydawnictwo, a Krzysztof Ścierański i jego kwartet zastanowią się, dlaczego nie mają fajniejszej nazwy. [kp]
Styczeń w Bielsku-Białej to miesiąc zadymki. Tej śnieżnej, bo góry niedaleko, a zima w pełni, i oczywiście tej jazzowej. W styczniu jazzmani z całego świata spotkają się w stolicy Beskidów już po raz 15. W tym roku za połamanym rytmem saksofonu Donny’ego McCaslina biegać będzie big-band, z którym artysta niedawno nagrał nowy album „Casting for Gravity”. Największą atrakcją pozostaje jednak koncert brytyjskiej formacji US3, która w latach 90. jako jedna z pierwszych na Wyspach Brytyjskich łączyła jazz z hip-hopem. (alek)
Gabber4Life
19.01
WARSZAWA Jerozolima Al. Jerozolimskie 57 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN IMPREZA. Kiedyś przyznanie się do tego, że słuchasz gabbera, oznaczało, że jesteś wyjątkowo nakoksowanym dresem. Teraz okazuje się, że jesteś hipsterem. W końcu ta muzyka jest tak zła, że aż dobra, prawda? No i jeszcze będzie oldschool hardcore. Jezu, co się dzieje w Warszawie? [kp]
Barbara Morgenstern
24.01
WARSZAWA Skwer – filia Fabryki Trzciny ul. Krakowskie Przedmieście 60a start: 20.00 • wstęp: 30 PLN
KONCERT. Mówią o niej jako o berlińskiej Björk i następczyni Marlene Dietrich. Wolimy o niej myśleć jako o wyjątkowej wokalistce, której nie potrzeba takich prostych porównań. Poetycka electro-popowa elektronika Barbary pozwoli wam na jakiś czas odlecieć. Warto. [dup]
Donny McCaslin
29.01
31.01
Wejście smoka. Trailer
Łódź Teatr Nowy im. K. Dejmka ul. Zachodnia 93 start: 18.00 i 20.00
Warszawa Teatr Studio im. St. I. Witkiewicza pl. Defilad 1 • start: 19.00 wstęp: 65-100 PLN • www.teatrstudio.pl
Ożenek
Anthony Chorale
24.01
KONCERT. Olivier Heim jest znanym z Très.B gitarzystą i wokalistą. Natomiast Anthony Chorale to jego całkiem nowy zespół, który ma na koncie niezależnie wydaną debiutancką płytę „The Eternal Youth”. W Warszawie trio będzie promowało nadchodzącą EP-kę „Ambitions of the Son”. [kp]
Ollie Teeba
25.01
WARSZAWA Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN
IMPREZA. Po kilku nieudanych próbach ściągnięcia do Polski Herbalisera członkowie kolektywu Soul Service stwierdzili, że przynajmniej zabookują jednego z członków zespołu. Ollie Teeba to jeden z dwóch założycieli legendarnej grupy, który pojawi się w stolicy, aby zagrać seta. Będzie fajnie. [kp]
Jan Peszek
foto: D. Kozlowski
WARSZAWA Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 15 PLN
Igor Wyrypajew
TEATR
TEATR
Rodzina Peszków na nudę raczej nie może narzekać. Maria co jakiś czas ma awarię, jej brat Błażej wciela się na scenach teatralnych w coraz to lepsze role, a tata Peszek, jak powszechnie wiadomo, to jeden z najlepszych polskich aktorów i pedagogów. Jakiś czas temu zaskoczył wszystkich kreacją legendarnego Bruce’a Lee w spektaklu „Wejście smoka. Trailer”. Przedstawienie do tej pory znane było głównie widzom nowohuckiej sceny teatralnej Łaźnia Nowa. Teraz na spotkanie z „prawdziwą męskością” mogą wybrać się mieszkańcy Łodzi. Aby było jeszcze bardziej hardcore’owo, na scenie pojawi się także Tymon Tymański oraz utytułowani mistrzowie wschodnich sztuk walki. Brakuje tylko Franka Kimono. [is]
Warszawska publiczność miała okazję poznać Iwana Wyrypajewa jako doskonałego rosyjskiego dramaturga i reżysera – wystarczy wspomnieć nagradzany „Lipiec” w Teatrze na Woli, „Taniec Delhi” w Teatrze Narodowym czy „UFO. Kontakt” w teatrze Studio. Tym razem twórca podjął się wystawienia sztuki innego autora. Już w styczniu zobaczymy „Ożenek” Gogola. Szykuje się prawdziwe zderzenie dwóch Rosjan z grupą uznanych polskich aktorów. Na scenie teatru Studio zobaczymy m.in.: Agatę Buzek, Karolinę Gruszkę, Monikę Pikułę, Julię Sobiesiak, Marcina Bosaka. Przekonajcie się, co wyjdzie z tego międzykulturowego spotkania. [is]
Bruce Lee wciąż żyje!
Rosja w Polsce
Kraken Rum Bar
Cała naprzód
Będę szczery: nie mam zaufania do knajp serwujących owoce morza. Pierwsze skojarzenia, które przychodzą mi do głowy, to smażalnie na plaży w Dębkach i snobistyczne restauracje dla ludzi z pękatymi portfelami. Założony na miejscu Tektury Kraken przełamuje jednak te stereotypy. Knajpa żyje w ścisłej symbiozie z sąsiednim Beirutem (możecie bez żadnego problemu przechodzić pomiędzy jednym a drugim lokalem), ale oferuje zupełnie inną kuchnię i pozwala wytchnąć od humusu i oliwek. Menu opiera się przede wszystkim na owocach morza. Możecie więc skosztować nadziewanych ryżem kalmarów, krewetek czy wyjątkowo pysznych miniaturowych ośmiorniczek (wszystko po 19 PLN). W karcie jest też Sea Food Mix, mieszanka wszystkich wyżej wymienionych frykasów z dodatkowymi, kolorowymi sosami (23 PLN). Inne specjalności to krewetki podawane na szpinaku z cheddarem (21 PLN) czy całkiem pokaźny wybór niebanalnych kanapek (16-19 PLN). Nie samym jedzeniem jednak Kraken stoi. Właściciele jako pierwsi w Polsce sprowadzili ekskluzywny rum Kraken (15 PLN za czterdziestkę), który jest także podstawą większości serwowanych drinków. Na wilków morskich czeka natomiast prawdziwy piracki napitek – grog (15 PLN za kufel). Lokal sygnuje też swoją nazwą firmowy browar (12 PLN) – słoną cenę rekompensuje słodki, przyjemny smak. Warto też wspomnieć o wystroju. Surowe, zdominowane przez drewno i blachę wnętrze wypełniają rock’n’rollowe memorabilia pasujące do pirackiego klimatu. Brzmi może nie najlepiej, ale działa. Będziemy tam wracać. [Cyryl Rozwadowski] ul. Poznańska 12 godziny otwarcia: pon.-ndz. 12.00-04.00 tel. 791 334 606
Makroklimat bistro & cafe
Rozruszać zapomniane blokowisko
– W życiu nie pojechałabym na Gocław, przecież tam nie ma nic poza blokami z wielkiej płyty – powiedziała niedawno moja znajoma, szczęśliwa mieszkanka Górnego Mokotowa. Otóż już jest, droga Waniu. To Makroklimat Bistro & Cafe, za pomocą którego na ratunek znudzonym mieszkańcom Gocławia ruszyła dwójka – także znudzonych, tyle że latami korpokariery – miłych, młodych ludzi. Kartę dań przygotował znany warszawski gastronom Ryszard Majewski. Jak na bistro przystało, rządzą przekąski – szczególnie przypadła mi do gustu gorąca maca z kozim serem (12 PLN). Są też fajne bruschetty (np. z gorgonzolą i granatem) czy deski serów lub wędlin (ceny od 8 do 16 PLN). Dalej sałatki, zupy, klasyczna pizza (jadłem – dobra) i pasty oraz ukochane przez warszawiaków hamburgery. Na bardziej wysublimowanego klienta czeka choćby saltimbocca z indyka (najdroższa pozycja: 30 PLN). Na deser zostawiłem... śniadania. To bardzo mocny punkt karty. W tygodniu, już od 07.30, można tu zjeść choćby grillowane kiełbaski z boczkiem i jajecznicą ze szczypiorkiem za zaledwie 12 PLN. Dobrze stoi bar – głównie za sprawą niezłego wyboru piw z kilku regionalnych browarów, a przede wszystkim lanego Raciborskiego (chyba pierwszy raz w tej formie w stolicy). Jest też wysoki woltaż. W celu aktywizacji gocławian na Jugosłowiańskiej organizowane są warsztaty kulinarne i pokazy filmów. Są planszówki. Należy również zaznaczyć, że lokal jest bardzo kids friendly. Mam nadzieję, że Makroklimat to przejaw dobrych zmian, które pozwolą przywrócić miastu kolejną po Ursynowie blokosypialnię. [Paweł Lachowicz] ul. Jugosłowiańska 15 godziny otwarcia: pon. 12.00-22.00 · wt.-pt. 07.30-22.00 · sob.-ndz. 09.00-22.00 tel. 788 809 231
Heritage Shop & wine
Bułka po przodkach
Pod tą nieco pretensjonalną nazwą kryje się bardzo przyjemne miejsce: delikatesy, winiarnia, bar i bistro w jednym. Na czym to polega? Zacznijmy od końca. Wine – bo w Heritage znajdziecie wyselekcjonowane wina z lokalnych winnic z Włoch, Hiszpanii i Francji. Można je kupić na wynos lub wypić na miejscu (korkowe: 15 PLN). Dalej: shop – oprócz włoskich wędlin (100 g prosciutto crudo za 5,90 PLN), serów (100 g grana padano za 7,90 PLN), grillowanych warzyw, oliwek, sosów od lokalnych włoskich producentów (od 9,90 PLN za słoik), różnych rodzajów oliwy i octu balsamicznego możecie tu także dostać cytryny i pomarańcze prosto z Sycylii (spróbowaliśmy, jakby słodsze od tych ze sklepów bez angielskich słówek w nazwie) oraz warzywa i jajka ekologiczne od lokalnych (tym razem polskich) dostawców. Ale najfajniejsze w Heritage jest to, że za 7 PLN można kupić kanapkę robioną na naszych oczach ze wskazanych przez nas produktów. Kanapka serwowana jest w pieczywie panini. I tu pojawia się problem. O ile na ciepło daje więcej niż radę, o tyle na zimno panini jest odrobinę niejadalne. W nadziei, że trafiliśmy na zły dzień, jakiś czas później ponowiliśmy próbę zjedzenia kanapki na zimno. I znowu – mimo pysznej zawartości czerstwa buła była nie do zjedzenia. Na ciepło: 9/10, na zimno: niekoniecznie. W delikatesach można też przy wielkim drewnianym stole wypić kawę (5-8 PLN) albo herbatę (7 PLN) lub wieczorem spotkać się ze znajomymi, popijać wino i zagryzać sercami karczochów. Wnętrze bogate w eko, bio i slow produkty na szczęście nie onieśmiela, do czego przyczynia się bardzo miła i pomocna obsługa. [Olga Wiechnik] ul. Solec 117 godziny otwarcia: pon.-sob. 08.00 – do ostatniego gościa · ndz. 10.00 – do ostatniego gościa tel. 22 857 09 12
nowe miejs Wars ca zawa
ArtKiosk
Sito w Pałacu
W dość onieśmielających wnętrzach Pałacu Kultury (główne wejście, antresola po prawej) pojawił się lokal, który ma szansę wprowadzić do socrealowego molocha trochę kultury i sztuki niezależnej. Na razie jest dość skromnie, ale i tak warto tu zajrzeć, jeśli szukamy sitodrukowych printów, pocztówek lub wydawnictw twórców (polskich i niemieckich) związanych głównie z Pracownią Sitodruku Sito. ArtKiosk to bowiem przeniesiony do realu projekt internetowy, który powstał w wyniku współpracy Sita z berlińskimi No Style Fuckers, Czentrifugą i MehrSiebdruck. W kiosku oprócz kilkudziesięciu wzorów printów można kupić torby z nadrukami Mehr Siebdruck i ilustracje (m.in. Luizy Kwiatkowskiej, odpowiedzialnej za projekt Creature Industry). Najtańsza rzecz kosztuje 20 PLN, najdroższa 700. Można też porozmawiać, dowiedzieć się, jak powstały prace i czym w ogóle jest sitodruk – mili i kompetentni pomysłodawcy inicjatywy z chęcią odpowiedzą na wszystkie pytania. [Sylwia Kawalerowicz] pl. Defilad 1 godziny otwarcia: wt.-sob. 14.30-19.30 www.artkiosk.net
Christian’s Baker House
Makarony jak u babci
Do Christian’s Baker House wybraliśmy się w bardzo brzydkie niedzielne popołudnie. Nie zdziwiło więc nas, że wnętrze, choć przytulne, było puste. Pierwsze w oczy rzuciły się wypieki. Knajpka – zgodnie z obowiązującymi restauracyjnymi trendami – jest również piekarnią. Na miejscu robione są bagietki, bułki i bułeczki, croissanty w rozmaitych wersjach oraz ciasteczka. Jako że byliśmy jedynymi klientami, mieliśmy pełnię możliwości – wybraliśmy sobie stolik w sali na piętrze z widokiem na plac Trzech Krzyży. Bardzo ładnie. Menu (wypisane na dużej tablicy przy wejściu) kusiło nas dwoma rodzajami sałat (z kurczakiem oraz serem mozzarella), zupami (krem kalafiorowy, krem z dyni piżmowej z pesto i orzeszkami pinii, 18-19 PLN), pastami (o nich za chwilkę), a także propozycjami dla wytrawnych graczy – ossobuco jagnięcym z szafranowym risotto czy filetem wołowym z domowymi frytkami i świeżą sałatą (59-69 PLN). Propozycji jest znacznie więcej. My zamówiliśmy sałatkę z grillowanym kurczakiem w sosie orzechowym (21 PLN), a także – ze względu na zachwalany przez obsługę makaron domowej roboty – czarne tagliolini z pesto i smażonym łososiem (26 PLN) oraz pappardelle z borowikami w ciemnym sosie, do którego dodatkowo dorzuciliśmy speck (25 PLN). Rzeczywiście – kluchy znakomite. Pappardelle, cieniuteńkie i szalenie delikatne, smakowało jak za dawnych czasów u babci – nie pamiętam, kiedy udało nam się dorwać tak dobrą pastę! Czarne tagliolini wyglądało trochę przerażająco – ale też okazało się bardzo smaczne. Porcje nie były duże, ale z restauracji wychodziliśmy bardzo syci i zadowoleni. Na deser wzięliśmy sobie croissanta z czekoladą (bardzo dobry) i dwa ciasteczka na spróbowanie – cynamonowe i czekoladowe. Te niestety okazały się dużym rozczarowaniem – cynamonowość sprowadziła się do posypania mdłego herbatnika szczyptą brązowego pyłu, a czekoladowe było tak twarde, że poddaliśmy się po pierwszym kęsie. Aha, ciekawostką zakładu są śniadania serwowane... cały dzień. Popieramy! [Łukasz Chmiel] ul. Książęca 6 pon.-pt. 07.00-22.00 sob.-ndz. 09.00-23.00 www.bakerhouse.pl
Impossible Project Warsaw
Drugie życie polaroida
Ku własnemu zaskoczeniu po raz kolejny wylądowaliśmy w überluksusowym domu towarowym przy Mysiej 3. Stało się tak, ponieważ obok atelier Dawida Wolińskiego i cukierni z najdroższymi ciastkami na świecie (Na Słodko Baba Wróżyła) otwarto sklep Impossible Project. To piąte miejsce na świecie (serio, po Nowym Jorku, Paryżu, Tokio i Wiedniu – nieźle, prawda?) związane z inicjatywą, której celem jest podtrzymanie przy życiu analogowej legendy Polaroida, umierającej w wyniku masowej cyfryzacji fotografii. Od kilku lat grupa zapaleńców nie tylko produkuje filmy do istniejących aparatów Polaroida (firma zakończyła produkcję w 2008 r.), ale i stara się krzewić polaroidową kulturę, współpracując z fotografami z całego świata. W warszawskim sklepie można kupić oryginalne aparaty (od 130 PLN do 1200 PLN), niektóre pamiętające nawet lata 70., kilka rodzajów filmów (kolorowe i czarno-białe) oraz gadżety niezbędne dla wszystkich polaroidoholików – flamastry do podpisywania zdjęć, specjalne foliowe torebki do ich przechowywania, ramki do prezentowania albo pocztówki, w które można zdjęcie włożyć i wysłać jako widokówkę. Są też książki związane z projektem i bardzo fajny kalendarz z 365 zdjęciami (jedno na każdy dzień). Jeśli ktoś ma prawdziwego świra, może sobie nawet kupić bluzę z logo Polaroida. Obsługa jest kompetentna i chętnie pomoże np. w sprawdzeniu, czy aparat, który mamy albo kupiliśmy gdzie indziej, działa, czy nie. Sklep chce stać się mekką wszystkich fotografów i zapaleńców zdjęć natychmiastowych. My spotkaliśmy tam Artura Rojka. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Mysia 3 godziny otwarcia: pon.-pt. 10.00-20.00 sob.-ndz. 12.00-18.00
Usiądź sobie
Odpocznij sobie
W minionym roku Żoliborz przeżył istny szturm kawiarniano-gastronomiczny. Powstały Fawory, Kalinowe Serce, Cafe Pavillon czy Piccola Italia przy placu Wilsona. Niedawno do tego grona dołączyła kawiarnia Usiądź Sobie. Starsi żoliborzanie pewnie pamiętają sklep mięsny, który był w tym miejscu. Dzisiaj tę dużą przestrzeń wypełniają małe stoliczki i kilka mebli, jakby wyciągniętych ze starego mieszkania. Na jakiś czas w lokalu zagościł też Mobil Store – przemieszczający się po całej Warszawie sklep, w którym znajdziemy m.in. designerskie gadżety i T-shirty młodych polskich projektantów. Gdy odwiedziliśmy Usiądź Sobie po raz pierwszy, pogoda dostarczyła nam idealnej wymówki do tego, by zorganizować sobie popołudnie bogate w małe przyjemności. Zaraz po złożeniu zamówienia usłyszeliśmy charakterystyczne „Usiądźcie sobie, za chwilę wszystko podam”. Standardowo wybraliśmy największą kawę (10 PLN) i domowe ciasto (8 PLN). Zaciekawiła nas także czekoladowa góra ułożona z kulek obsypanych wiórkami kokosowymi i prażonymi migdałami. Zarówno te pierwsze, jak i drugie (2 PLN/szt.) pozytywnie przeszły testy naszego podniebienia. W menu znajdziemy również coś dla tych, którzy dbają o linię. W ciekawej ofercie śniadań (serwowanych nawet po 14.00) uwzględniono kaloryczność dań. Dostępne są zestawy od 400 do 1200 kalorii (12-21 PLN). Na ten największy składają się pieczywo, masło, jajko, frankfurterka, dwie pasty oraz pomidor. Do picia dobieramy kawę, herbatę lub świeży sok. Poza najważniejszym posiłkiem dnia w Usiądź Sobie można przekąsić m.in. „Tartę wyspanego operatora obrazu” (11 PLN), sałatkę „Marzenie dźwiękowca” (12 PLN) i „Zapiekankę bardzo głodnego montażysty” (8-10 PLN). Oryginalne nazwy nie są przypadkowe. W lokalu odbywają się bowiem projekcje filmów i spotkania z twórcami. Na razie jest tam trochę pusto, ale możecie to zmienić sami, bo właściciele są otwarci i zachęcają do współtworzenia miejsca. [Iza Smelczyńska] ul. Gen. Zajączka 8 tel. 502 555 128 godziny otwarcia: pon.-ndz. 10.00-22.00
Nierówno pod sufitem
Nierówno, ale smacznie
W centrum miasta kwitnie, ku naszej wielkiej radości, mała gastronomia. Na ulicy Hożej 62 właśnie otworzyła się urocza knajpka. Nazwa (Nierówno pod Sufitem) zachęciła nas, by tam wejść, a menu upewniło, że był to słuszny wybór. Spróbowaliśmy dania popisowego, czyli zapiekanek z rostbefem, kozim serem, konfiturą z czerwonej cebuli i malinami (niebo w gębie, tylko porcja mogłaby być odrobinę większa), a także sałatki z roszponką, gruszką i serem pleśniowym (znów MNIAM i znów prosimy o większe porcje). W knajpie można się również zajadać burgerami z bajglem, panini z mozzarellą i pastą z bakłażana, sernikiem oraz napić się kawy. Za dania zapłacimy od 13 do 16 PLN, za kawę od 5 do 9 PLN. – Chcemy ciągle rozbudowywać menu, czekamy też na koncesję, aby móc sprzedawać lokalne piwa i niestandardowe drinki – zapowiadają Ola i Monika, które, by otworzyć knajpę, rzuciły pracę w korporacji. – Chyba trzeba mieć trochę nierówno pod sufitem, żeby coś takiego zrobić – śmieją się. Monika, zapytana o idealną lokalizację, mówi: – Wymarzyłam sobie, żeby mieć knajpę w okolicach Poznańskiej i jakoś tak zupełnie bez problemu udało nam się znaleźć tu lokal. Dziewczyny od nowego roku mają plan ruszyć z kameralnymi imprezami i koncertami, więc już niebawem w Nierówno pod Sufitem nakarmimy nie tylko ciało, ale i duszę. Wystrój miejsca wciąż powstaje na oczach gości – na ścianie w jednym z pomieszczeń wyrasta niesamowita grafika wykonywana cienkopisem. I jeszcze jedno – już niedługo zjemy tu śniadania. Klepiemy się po brzuchach i czekamy na rozwój wydarzeń! [Aleksandra Żmuda] ul. Hoża 62 godziny otwarcia: pon.-pt. 12.00 – do ostatniego klienta · sob.-ndz. 09.00 – do ostatniego klienta tel. 516 444 584
nowe miejs Wars ca zawa
RELACJA I znowu się udało! Po raz ósmy nagrodziliśmy – z waszą pomocą – miejskich aktywistów i artystów. I po raz kolejny udało nam się znaleźć idealne do tego miejsce. Hala Warsztatowa Nowego Teatru zachwyciła nas niemal tak samo jak dokonania naszych laureatów. Panująca wewnątrz temperatura nie była może salonowa, ale za to uczyniła modę na noszenie wełnianych czapek z pomponem zawsze i wszędzie nieco mniej niedorzeczną. Poza tym atmosferę błyskawicznie rozgrzali zaproszeni artyści: Kim Nowak, Soniamiki i Daniel Drumz, a także odbierający nagrody laureaci. Zabawa na galowo!
Laureaci:
Wynajęcia (Warszawa) MIEJSCE ROKU: klub 1500 m² do Aktivista roku: Bisz IMPREZA ROKU: Rap Szalet ROOKIE ROKU: Dawid Ogrodnik a i Mat Schultz AKTIVISTA ROKU: Małgorzata Płys hy Muc m” arza TELEDYSK ROKU: „Zam
Podziękowania dla współorganizatorów gali: Nowy Teatr, Finlandi a Vodka, Heineken, Reebok, Sony, Bubble Tea 7, Frugo, Frugo Buddha, Domino’s Pizza, Loyd, Lavazza, WEARSO, Eurosound, City Security , Eventim.pl i Mateusz Chmura oraz dla patronów medialnych: TVP 2, RBL.TV, Polskie Radio Czwórka, Co Jest Grane, Kmag, Exklusiv, VICE, Mediarun.pl. Produkcja gali: Małgorzata Giza, Magda Gajewsk a – Dział Eventów Valkea Media S.A. foto: Piotr W. Bartoszek i Bartosz Bajerski (www.bajerski.org)
kiRk
Archive
Yeasayer
Pogłos / grac ja / feeria
Co akustyk napłakał
To wszystko win a zimy. Soniczn e meble, ambie świetliste pającz ntowe meduzy, ki i te inne dziw ne rzeczy, które Zmaltretowany piszemy poniże szarugą umysł j. roi sobie wizje tr i zamiast pisać opikalnych pod w prostych żołn róży ierskich słowach koncercie, malu , jak było na jemy soniczne, za przeproszen Brak słońca. To iem, pejzaże. musi być to Tekst: Hudzik, Kalinowski, Kropiński, Panek, Smelczyńska, Stefaniak Foto: www.bajerski.org, Padlewska, Żmuda
W tym miesiącu zaczęliśmy od koncertu Archive, ale że zespół ten wystąpił u nas ze sto razy (i już ogłosił datę kolejnego polskiego gigu), ograniczymy się do pokazania zdjęcia. Ładne, prawda? Potem był Wrocław, gdzie od 30 listopada do 2 grudnia w Puzzlach i w synagodze Pod Białym Bocianem odbywał się Festiwal Ambientalny. Zgodnie z tokiem myślenia Briana Eno, ojca założyciela gatunku, ambient (od łacińskiego ambire) powinien być nastawiony na odbiorców. Z jednej strony umożliwić chętnym wsłuchiwanie się w jego strukturę, z drugiej – pozwalać całej reszcie na kompletne jego ignorowanie. Pojęcie okazuje się na tyle szerokie, że można w jego ramy wtłoczyć twórczość Stefana Betkego, niemieckiego dubowego eksperymentatora ukrywającego się pod aliasem Pole. I choć jamajska miłość do przestrzennych dźwięków i elektronicznych efektów łączy go ze spadkobiercami autora „Music for Airports”, to pominąć jego nagrania można tylko w wypadku braku należytego sprzętu nagłaśniającego. W piątkowy wieczór w Puzzlach niskich częstotliwości było tyle, co akustyk napłakał, a rozstawione po całym klubie krzesełka wymuszały niemrawy, „należny ambientom” odbiór. W takich warunkach ledwie 40-minutowy live, na który złożyły się utwory z niedawno wydanych waldgeschichtenowych EP-ek, nie miał szans wywrzeć odpowiedniego wrażenia. Na urokliwym podwórzu przed synagogą Pod Białym Bocianem nic nie zapowiadało, że jej wnętrze upstrzone zostało tandetnymi światełkami,
które kreśliły niebiesko-czerwone esy-floresy na łukach i sklepieniu klasycystycznej świątyni. Niezrażeni tą feerią barw, zamkniętymi oczami zaczęliśmy patrzeć na występ Szymona Kaliskiego. Niesieni falą ciepłego, przyjemnie trzeszczącego lo-fi, z rzadka tylko spoglądaliśmy na intrygujące wizualizacje dogorywające w zalewie świateł. Autor niedawno wydanego „From Scattered Accidents” w przedbiegach wyprzedził swoich następców, a zgrzyty przesuwanych krzeseł, dzwonki telefonów i uciszane przez oburzonych ortodoksów fragmenty rozmów – z mniejszą lub większą gracją – wpisywały się w strukturę utworów. Niestety większość dźwiękowych minimalistów nie przyswoiła lekcji płynącej z „4:33” i licząc na próżnię wokół, pozwala, by pojedyncze kaszlnięcie wyrwało wszystkich z rysowanego przez nich świata. Szczególnie że większość tych światów znajduje się – nie wiedzieć czemu – gdzieś głęboko pod wodą lub daleko pośród gwiazd. Próbując zabierać słuchaczy w dalekie muzyczne podróże, podejmują jednak spore ryzyko. I tak my ziewaliśmy tego wieczoru dyskretnie, widząc po raz kolejny te same meduzy i dawno już zwiedzone galaktyki. Zupełnie nie nasza okazała się również współpraca An on Bast z Maciejem Fortuną. W podejściu do jazzu – jego brzmienia, formy i celu – z nową nadzieją polskiej trąbki diametralnie się różnimy. Natomiast wiele nagrań poznańskiej producentki lubię, ale w takich okolicznościach przestrzennych i nagłośnieniowych
nic bitowego nie miało szansy się sprawdzić. Łatwo przyswajalna międzygatunkowa elektronika rozbijała się po ścianach, a zapętlana, efektowna i melodyjna trąbka co rusz przypominała mi, jak bardzo nie znoszę „Tutu” Davisa. Ukojenie przyniosło dopiero Deaf Center. Szczelnie otuleni niskimi częstotliwościami, razem z norweskim duetem przemierzaliśmy ciemne, gęste lasy Skandynawii. Niepokojące i mroczne, a jakby znajome i gościnne. Przepełnione obecnością czegoś, co mieszka w nich od zarania, lecz nie ma wobec nikogo złych zamiarów. Najwyżej nastraszy partią klawiszy, wstrząśnie basowym drone’em czy zatrwoży jękiem struny. Po otwarciu oczu znów jednak zobaczyliśmy niebiesko-czerwone, świetlne pajączki łażące po galeriach i... mieliśmy dość. Wieczorny Wrocław bardziej pasował do klimatu, w jaki wprowadzili nas Totland i Skodvin. Za nagraniami Jacaszka nie przepadamy, a kilka godzin „ambientu” dziennie to i tak za dużo. Bo jeśli chce się w niego wsłuchiwać, to najlepiej w małych dawkach. Na festiwalu natomiast trudno ignorować jego dobitną obecność. A to zwykle pozwala wedrzeć się nudzie – wtedy krzesła bardziej skrzypią, a drzwi częściej trzaskają. Wyprawy w kosmos organizowane są z różnych powodów. Obserwacja wpływu Księżyca na naszą planetę, naprawa stacji badawczych czy poszukiwania innych cywilizacji. My w pierwszy czwartek grudnia postanowiliśmy, że też polecimy. Bez przygotowania, sponsorów i sprzętu. Dobrze, że nie tak daleko. Kosmos Kosmos na warszawskiej ulicy Koszykowej gościł bowiem na swojej scenie zespół kIRk. Okazje były co najmniej dwie. Mikołajki oraz koncert prezentujący materiał z nadchodzącej płyty „Zła krew”. Krótko po 21.00 zaczęło się odliczanie
Uczestnicy finału zostali wyłonieni podczas krajowych eliminacji, a następnie półfinałów, które odbyły się w Gliwicach i Bydgoszczy. Zadaniem najlepszej dwudziestki było przygotowanie dwóch koktajli na bazie Finlandia Vodka w kategorii: long drink oraz quick mix. Pierwsze miejsce zdobył Robert Gaberkiewicz z łódzkiego Buddha Pubu – uzyskał największą liczbę punktów za swoją autorską kompozycję Violimo. Finalista otrzymał również nagrodę o wartości 5000 zł oraz szansę na uczestnictwo w światowym finale konkursu. Drugie miejsce w klasyfikacji zajął Maciej Giermaziak z Łodzi, trzecie zaś wywalczył Karim Bibars z Krakowa. Finalistów w Warszawie oceniały dwie komisje: degustacyjna oraz techniczna. W skład pierwszej weszli przedstawiciele mediów, reprezentanci środowiska gastronomicznego i barmańskiego - m.in. reprezentacja naszej redakcji. Dokonując oceny przedstawionych przez barmanów propozycji, braliśmy pod uwagę wygląd drinków, ich smak, aromat oraz ogólne wrażenie. Komisja techniczna, złożona z sędziów reprezentujących Stowarzyszenie Polskich Barmanów, zwracała z kolei uwagę na prezentację składników, sprawne operowanie szkłem, wykonanie dekoracji koktajli oraz ogólną postawę. Przygotowane przez finalistów koktajle zachwycały kompozycją smakową i dekoracją. Wybór najlepszego nie był łatwym zadaniem!
Ch
Finlandia Vodka Cup to prestiżowy międzynarodowy konkurs. Zwycięzca krajowej edycji będzie reprezentował Polskę podczas międzynarodowego finału konkursu, który odbędzie się w styczniu 2013 r. w Finlandii. W ubiegłym roku pierwsze miejsce na podium w Finlandii przypadło właśnie Polakowi. Liczymy na powtórkę!
Taka właśnie jest nowa Finlandia® Frost. Gotowe do spożycia koktajle w prawdziwie fińskim stylu łączą intensywną świeżość owoców z czystością Finlandia® Vodka. Limonka, grapefruit oraz żurawina
Cenisz swoją wolność. Biegniesz przez życie, aby nie zostać w tyle za teraźniejszością. Nie tracisz energii na oglądanie się za siebie. Pragniesz tego, co nowoczesne, oryginalne. Nie dajesz się zaszufladkować w schemacie „myślę jak większość”. Otaczasz się tym, co nieszablonowe, co może wyróżnić cię z tłumu. Chłoniesz świat wszystkimi zmysłami. Twój idealny miks to swoboda i wolność wyboru
dOskONałOść w wielu wymiaraCh
FiNlaNdia FrOsT
łódź www.fotofestiwal.com
10-20.05
m się już Off Festivalem, zmienia formułę i w tym roku potrwa aż trzy dni. e danie dla ambitnych odbiorców. Zaproszeni artyści każdego wieczoru będą grać na żywo rn Owl, amerykański duet specjalizujący się w psychodelicznym ambiencie, zaprezentuje Anki i Wilhelma Sasnalów, „Oprócz tego nie ma nic”. W sobotę lubujący się w bałkańskich o soundtrack do radzieckiego filmu „Cienie zapomnianych przodków” Siergieja u drone’u i ambientu Tima Heckera, który zmierzy się z kultową „Fata morganą” Wernera ielu płaszczyznach. [croz]
Ale zanim wiosna, zahaczyliśmy jeszcze o pewne urodziny. 44. – piękny wiek. Zwłaszcza dla kogoś, kto w Polsce zasłynął pracą „Naziści”. Mowa oczywiście o Piotrze Uklańskim, artyście, który aparycją pasowałby idealnie do legendy polskiego disco, zespołu Papa Dance. Artystycznie wspiął się jednak znacznie ponad dokonania większości artystów wizualnych jego pokolenia. „Czterdzieści i cztery” to także tytuł na poły retrospektywnej wystawy Uklańskiego w warszawskiej Zachęcie. Do prezentacji prac dorzucono coś jeszcze. Zachęta w weekend z 14 na 15 grudnia wyprawiła Uklańskiemu urodziny i chociaż jubilata nie było, to kilkuset gości bawiło się przednio. Okazało się, że „Dancefloor”, migotliwa podłoga wykonana w 1996 r., świetnie spełnia swoją tytułową funkcję, mimo że naftalinowa aura muzeum nawet wydobywająca sie spod płaszcza nowoczesnej sztuki tańcom nie sprzyjała. A potańczyć można było, bo za deckami stał m.in. bshosa. Za to sala, że tak powiemy, poczęstunkowa nie mogła narzekać na brak ruchu. Kolejka, jak na obrazkach z PRL-u, nie miała końca. Impreza, choć planowo miała skończyć się po 23.00, dobiegła końca później, nie pamiętamy o której, ergo było bardzo dobrze.
2 grudnia w warszawskim Studiu Tęcza 20 najlepszych barmanów z całej Polski walczyło o tytuł najbardziej utalentowanego miksologa w 13. finale Finlandia Vodka Cup
T
Katowice Kino Światowid ul. 3 Maja 7 start: 19.00 wstęp: 30-40 PLN (jeden dzień) www.off-festival.pl
11-13.05
Dwie wystawy kuratorskie i kilkanaście indywidualnych, przegląd szkół fotograficznych, mnóstwo wydarzeń towarzyszących i niezwykła atmosfera twórczego spotkania – tak zapowiada się tegoroczny Fotofestiwal w Łodzi. Centralnym punktem będą wspomniane dwie ekspozycje: „Out of Life” oraz Out of Mind”. Obydwie poruszają temat przekraczania barier, opowiadają o funkcji i sposobach tworzenia alternatywnych rzeczywistości, o granicach, jakie stawia człowiek między tym, co wykreowane, a tym, co rzeczywiste. Wśród wydarzeń towarzyszących znajdziecie też niezwykły projekt „Energia czasu. Archiwum Dalkii”. To nieprezentowany do tej pory zbiór zdjęć powstałych w Łodzi w latach 1922-1940, dokumentujących dynamicznie rozwijające się miasto i przebudowę elektrowni. W programie pojawi się także kolejna edycja Fabryki Fotografii – przeglądu szkół, tym razem zorganizowana w wyjątkowych przestrzeniach zabytkowej szkoły na łódzkim Księżym Młynie. [jul]
Kolejny piątkowy wieczór zaczęliśmy od przebijania się przez zaspy i zamiecie, aby zobaczyć, jak w tym sezonie radzi sobie Yeasayer. Kolejna wizyta uroczych Amerykanów chyba po raz pierwszy budziła aż tyle skrajnych emocji. Gdybyśmy byli egzaltowanymi dziewczynkami w wieku wczesnolicealnym, zapewne jeszcze przed koncertem strzelilibyśmy potężnego focha. Na swojej najnowszej płycie „Fragrant Word” nowojorczycy wymyślili sobie, że będą finezyjnie sklejać kompozycje z różnorakich inspiracji, dzięki czemu wydali na świat dzieło misternie skonstruowane i mocno przemyślane, ale dużo mniej porywające niż poprzednie wydawnictwa. Słodziutki kwartet nieraz pokazał, że na żywo wypada o wiele lepiej niż podczas wizyt w studiu, zatem pomimo jęków i niesprzyjającej aury przegapienie tej imprezy zdecydowanie nie wchodziło w grę. Tym razem Yeasayer przywieźli ze sobą nie tylko dużo energii (rok temu kończyli w Warszawie trasę i wypadli dosyć blado), lecz także świetną scenografię: lustrzane wielościany, które rozbłyskały różnymi kolorami, pulsując w rytm muzyki. Nowe utwory zagrane z werwą i zaangażowaniem, sprytnie przemieszane ze starymi hitami, broniły się mimo niedociągnięć kompozycyjnych. Poza mocarnymi pewniakami: „2080” i „Madder Red”, świetnie wypadły „Reagan’s Skeleton” i bisowe „Devil and the Dead”. Chris Keating dał popis swoich umiejętności tanecznych, co chwila zatracając się w dzikich pląsach, które apogeum osiągnęły w ostatnich minutach koncertu. Największym kocurem zespołu bezsprzecznie pozostaje jednak Ira, który niby totalnie od niechcenia odgrywał cuda na basie, równocześnie rzucając w stronę publiczności zdystansowane spojrzenia. Przy przepięknym „Wait for the Summer” nawet jemu puściły hamulce. Nic dziwnego, poziom roztańczenia i rozśpiewania polskich fanów wskazywał, że z Yeasayer jeszcze będą ludzie. Świetne wydarzenie zamykające koncertowy rok: pigułka skondensowanej energii, która uwalniała się w nas jeszcze przez kilka dni! Oby do wiosny!
®
Off Club, czyli przystawka przed gotującym się już Off Festivalem, zmienia formułę i w tym roku potrwa Organizatorzy przygotowali audiowizualne danie dla ambitnych odbiorców. Zaproszeni artyści każdego muzykę do wybranych filmów. Na początek Barn Owl, amerykański duet specjalizujący się w psychodeliczny oryginalną ścieżkę dźwiękową do nowego filmu Anki i Wilhelma Sasnalów, „Oprócz tego nie ma nic”. W sobo brzmieniach A Hawk and the Hacksaw zadbają o soundtrack do radzieckiego filmu „Cienie zapomnianych pr Paradżanowa. Wydarzenie zamknie występ guru drone’u i ambientu Tima Heckera, który zmierzy się z kulto Herzoga. Szykuje się doznanie estetyczne na wielu płaszczyznach. [croz]
Off w wersji demO
Cztery dni później przyszedł czas na kolejną wizytę Matany Roberts. Po lipcowym koncercie na Warsaw Summer Jazz Days było pewne, że mistrzyni improwizacji jeszcze do nas wróci. Tym razem Matana przyjechała na zaproszenie agencji Front Row Heroes i tak jak poprzednio oczarowała polską publiczność. Poniedziałkowe wydarzenie w Cafe Kulturalna trudno nazwać koncertem, gdyż z każdą (mi)nutą zamieniało się w performance z udziałem publiczności. Solowe popisy na saksofonie przeplatane utworami z albumu „COIN COIN Chapter One: Gens de Couleur Libres” spotkały się ze sporym entuzjazmem słuchaczy. W tle (początkowo z małymi problemami technicznymi) pojawiły się wizualizacje przygotowane przez artystkę. Matana zdecydowanie wie, jak poruszyć fanów, zarówno osobistymi historiami, jak i interpretacjami utworów. Rzadko się zdarza, aby artysta potrafił tak przyciągać uwagę publiczności. Z pewnością przyczyniła się do tego przełamana już na początku wieczoru bariera scena – publiczność. Charyzma wokalistki sprawiła, iż każdy dał ponieść się muzyce i nagle cała przestrzeń Kulturalnej zamieniła się w wielką scenę, na której wszyscy czuli się swobodnie, śpiewali, klaskali i tupali.
Out Of mind
Hawk and the Hacksaw
– w ciągu paru chwil w klubie zjawiła się całkiem spora liczba fanów, po czym rakiety zostały odpalone. Trąbka, komputer, gramofon i cała masa kolorowych urządzeń generujących paliwo potrzebne do tej podróży były już gotowe do lotu. Na sali panował półmrok, muzyka nie należała też zresztą do najjaśniejszych. W takiej scenerii trudno by było wyprawić „Uroczysty obiad...”. Długie, niepokojące transowe pętle podbite niską sinusoidą basu dopełniały krótsze bądź dłuższe partie trąbki. Publiczność kiwała zakapturzonymi głowami, bujała się w takt bitów albo stała w skupieniu. Pierwsza część występu była spokojna, przypominała nieco „Mszę...”, jednak po krótkich oklaskach trzej muszkieterowie zaserwowali „Prawdziwe piekło”. kIRk pozostaje bardzo konsekwentny w swoim podejściu do muzyki. Słabość do dźwiękowej heroiny i szumu winylowej płyty w połączeniu z postapokaliptycznymi odłamkami techno wciąż działa. Przed wyprawą w kosmos nie miałem okazji zapoznać się ze „Złą krwią”, z której materiał Paweł, Olgierd i Filip prezentowali na scenie po raz pierwszy. Chętnie przekonam się, na ile improwizacji pozwolą sobie przy następnej podróży. O ile będą jeszcze bilety.
tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu
Eldo Rida
Święta za pasem (przynajmniej gdy piszę te słowa) – ryba skwierczy na patelni, mak na kutię zmielony, choinka ubrana – można odpalać... YouTube’a. Nie w poszukiwaniu nowych klipów, dokumentów z tras czy innych muzycznych perełek, ale wszelakich idiotyzmów stworzonych przez miłościwie nam panujących nerdów i geeków. Przypominam sobie legendarny (bo gdzie to słowo lepiej pasuje, jak nie tu) wywiad z zespołem Po Prostu, wsłuchuje się we wstrząsające wyznania Leszka Dokowicza i podziwiam zasięg rąk chytrej baby z Radomia, po czym w końcu docieram w rejony bożonarodzeniowe. Hip-hop ma się świetnie, więc i święta w tym roku są na rapie: Mariah śpiewa z Rootsami, Big Boi czyta Grincha, a polscy raperzy – bez względu na orientację polityczną – wszyscy jak jeden mąż „dogrywają” wersy do przeboju Wham!. W towarzystwie natapirowanych Brytyjczyków najlepiej wypada Eldo, gwiazda sieciowych remiksów, reworków i mash-upów. Warszawskiemu raperowi brakuje tylko jednego – flow. Taki jego styl, taka oryginalność. Nie przeszkadza mi to w słuchaniu kolejnych płyt tego MC, niegdyś związanego z Grammatikiem, a dziś z Projektem Parias, natomiast dla youtube’owych kompilatorów okazuje się to wartością nieocenioną. Szczególnie że freestyle nawinięty jest a capella. I tak z początku zapewne nieświadomy swojego wkładu Eldoka „staje za mikrofonem” nie tylko z młodym George’em Michaelem, lecz także z Flo Ridą, Weekendem (nie, nie Weekndem) czy Ps’em. Nawija o kopniakach, koksie, węglu i zapatrzonej w niego Paris Hilton. Ba, gra nawet w „Symetrii” i w tej roli sprawdza się lepiej niż większość amerykańskich raperów w wysokobudżetowych, hollywoodzkich produkcjach. Chyba nie ma się o co wkurzać. Zanim wyda kolejny krążek, jego popularność na YouTubie skoczy o kolejne zero, a poza tym... są święta. [Filip Kalinowski]
Trip z Rodriguezem
Czerwiec 2011. Rozwalony golf telepie się na podwarszawską działkę. Za oknem lato jak z kiepskiej pocztówki, a w głośnikach album „Cold Fact”. Nie wiem, co skrzypi bardziej – zawieszenie tego wraku czy kasetowy adapter do odtwarzacza mp3. To był chyba pierwszy moment, kiedy w pełni zrozumiałem, dlaczego Sixto Rodriguez uważany jest za jednego z najbardziej niedocenianych artystów rock’n’rolla. Będący w wieku dzisiejszych dinozaurów rocka Latynos nagrał raptem dwa albumy i zniknął ze świadomości zachodnich słuchaczy. Próby politycznej kariery i związki z Czarnymi Panterami skutecznie zablokowały mu możliwość rywalizacji z Dylanem i innymi piewcami piękna. Zamiast zapełniać Madison Square Garden, zaliczył jedną z najdziwniejszych karier w historii muzyki rozrywkowej. Skazany na banicję, popularność zdobył w miejscach, które nie do końca kojarzą się z blaskiem reflektorów i strzałem fleszy. Jego albumy osiągały status platynowych w RPA, Zimbabwe, Botswanie oraz na antypodach. Buntownicze piosenki o seksie, narkotykach i polityce ruszyły publikę z południowej półkuli. Mnie i każdego, komu puściłem ten album, ruszyły z kolei przepiękne melodie i surowy klimat, którego próżno szukać na współczesnych pseudoniezalowych albumach. „Cold Fact” szybciutko rozgościł się w czołówce moich statystyk i jest żelaznym punktem każdego dalszego i bliższego tripu. Stąd wielka radość, że niezawodny Gutek zdecydował się na wprowadzenie do polskich kin nakręconej przez Szwedów biografii Sixto (więcej o filmie przeczytacie w następnym numerze). Olejcie materiały promocyjne i przed seansem po prostu posłuchajcie jego nagrań. [Michał Kropiński]
Kup sobie teatr
Kolejna instytucja kultury zagrożona: w grudniu padło na siedzibę TR Warszawa przy ulicy Marszałkowskiej. Kamienica, w której mieści się teatr, ma zostać oddana spadkobiercom przedwojennych właścicieli. Plany budowy nowej siedziby teatru przy placu Defilad odkładane są na dalszą przyszłość. Teatrowi grozi więc utrata sceny. Fundacja TR Warszawa organizuje publiczną akcję zbiórki pieniędzy pod hasłem „Kup sobie Teatr!”. Celem akcji jest zebranie środków finansowych na wykupienie obecnej siedziby oraz poprawienie zaplecza technicznego teatru. Nie pozwólmy zniknąć teatrowi Grzegorza Jarzyny z mapy kulturalnej Warszawy. Więcej na www.kupsobieteatr.com [Majka Duczyńska]
Sprostowanie W numerze grudniowym („Aktivist” 162/2012) w artykule pt. „Sklepowisko” błędnie podpisaliśmy osobę na zdjęciu jako panią Iwonę Malicką. Przepraszamy.
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
Warszawa
warszawa@aktivist.pl
redaktor naczelna
Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnk@valkea.com
redaktor miejski (wydarzenia) Kacper Peresada kperesada@valkea.com
redaktorzy
Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski
menedżer ds. promocji i informacji miejskiej
Kraków
krakow@aktivist.pl
Maja Duczyńska majka.duczynska@aktivist.pl
Łódź
dział graficzny
Poznań
Paweł Sky
fotoedycja / grafika
lodz@aktivist.pl poznan@aktivist.pl
Daria Ołdak daria.oldak@aktivist.pl
Trójmiasto
korekta
Wrocław
Mariusz Mikliński
trojmiasto@aktivist.pl
Reklama
Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak
Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda
Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Dział Sprzedaży Lokalnej Karolina Janowska kjanowska@valkea.com
Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17
tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69
Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
wroclaw@aktivist.pl
Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!
Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar
Dystrybucja 4Business Logistic
Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com
Dział Finansowy
Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com
Dystrybucja
Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com