Linia #22 2017

Page 1

266 ŚWIĄTECZNYCH KART • • NASZE POMNIKI • ZWYCZAJE, ZABAWY I OBRZĘDY •


2

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

266 świątecznych kartek

Karty świąteczne są piękną tradycją, choć wypieraną powoli przez telefony i internet. Dla mnie, przez ponad dwadzieścia numerów, każda karta tego miesięcznika była nie lada wyzwaniem, a po zapełnieniu, powodem do radości.

T

ak jak przyszło mi usiąść przy pustej kartce papieru rok temu i jeszcze wcześniej, dwa lata temu, aby zacząć przygodę jaką jest Miesięcznik Kulturalny LINIA, tak teraz pora podsumować 22 numery pełne tekstów. Tekstów tworzących się w głowach mieszkańców gminy Brwinów. Owocem tych umysłów jest periodyk promujący kulturę, przybliżający historie zabytkowych obiektów w okolicy, oraz nakłaniający do lokalnej ciekawości historycznej i nie tylko. Bez tych osób nie byłoby 22 numerów tego pisma, nie byłoby 266 stron. To ponad milion znaków zapisanych w jednym celu - by podzielić się z drugą osobą strzępem historii, ciekawostką i przemyśleniem. Pozostaje mi podziękować z całego serca, wszystkim autorom, za ten osobisty wkład w tworzenie Linii.

żego Narodzenia, przesilenia zimowego, ale także w tym miesiącu - 18 grudnia, obchodzony jest Dzień Migranta. To święto ustanowione przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 4 grudnia 2000 roku na wniosek Rady Gospodarczej i Społecznej. Jego celem jest zapewnienie przestrzegania praw człowieka i podstawowych wolności wszystkich migrantów. Data 18 grudnia upamiętnia uchwalenie Międzynarodowej Konwencji o Ochronie Praw Wszystkich Pracowników Migrantów i Członków Ich Rodzin w 1990 roku. Nas wszystkich, decydujących się opuścić rodzinne ziemie i nierzadko, oddalić się tysiące kilometrów w poszukiwaniu pracy. Dzień później - 19 grudnia, świętujemy Dzień Wiecznie Zielonych Roślin. Dziwna pora do świętowania - pomyślimy, gdy w całkowicie ciemne, zimowe popołudnia widzimy tylko zaśnieżone gałęzie. Jednak pod białym puchem można dostrzec ciemną zieleń pokrywającą większość drzew iglastych, jak i naszą świąteczną choinkę. Ten kojący kolor, przez cały rok można także zaobserwować u borówki brusznicy - doskonałej do ciemnych mięs i dziczyzny, bluszczu pospolitego czy jemioły.

Wreszcie, pozostając w tonie poetyckim przejdziecie do comiesięcznej notki o „Mazowszu”. Tym razem przytaczamy nie wspomnienie mistrza Zapały lecz piękny, ciepły wiersz autorstwa Mariana Hemara, który mimo lirycznej formy, zawiera w sobie wiele informacji i smaczków o samym zespole oraz ówczesnych czasach.

Numer który macie państwo przed sobą obfituje w poezje. Zapraszamy do poznania niezwykłej historii człowieka, żyjącego niegdyś wśród nas. Na stronie 6 przeczytacie niezwykłą recenzje, a jednocześnie rozprawkę o pomnikach należących się tym, którzy przez tak wiele lat byli niezauważalni. Tekst o tym, jak przez pryzmat filmu, książki i monumentów poznajemy nie- Grudzień to ostoja obyczajów i tradycji. Wracając do domów po pracy ludzie chcąc oderwać się raz smutny pejzaż odległych czasów. od codziennego trudu, często urozmaicali sobie Na stronie 5 przeczytacie wspomnienia Jana czas czy to przyśpiewkami, tańcami czy, w eksSadowskiego z wizyty w Danii, i ciekawostkę tremalnych przypadkach, bijatyką. Przeczytacie o polskich imigrantach z początku wieku, któ- o tym więcej na stronie 8, gdzie dziennikarz, purzy właśnie tam wyjeżdżali masowo do prac rol- blicysta, a przede wszystkim regionalista Grzenych i gospodarczych. Warto przy tym gorz Przybysz opisuje te odskocznie przytaczając przypomnieć, że grudzień, to nie tylko czas Bo- nawet teksty kilku przyśpiewek.

Zapraszając więc do stołu i do późniejszej lektury życzmy iskier miłości, skarbu pokoju, mocy szczęścia oraz daru humoru. STOPKA REDAKCYJNA

facebook.com/DronPruszkow/

Tomasz Róg

3


4

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Autor: Ferdynand Barbasiewicz

Granice zuchwalstwa

W poprzednim numerze prosiliśmy Was o przesyłanie wspomnień, rozprawek lub nawet opowiadań związanych z kolejką EKD lub jej współczesną formą. Nadal czekamy na wasze teksty, tym razem oferując nagrodę za te najlepsze. A tak pamięta wojenne wagoniki dr. Ferdynand Barbasiewicz - absolwent Wydziału Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego, autor metody klawiterapii (bezlekowej metody leczenia, opartej na naturalnych mechanizmach organizmu), dodatkowo niezwykle cenne źródło wspomnień z wojennych Otrębus i okolic.

T

o był już 44 rok, marzec. Kolejka EKD chodziła do Warszawy nieprzerwanie, były piękne drewniane wagony, w oknach których, obserwowaliśmy z otrębuskich łąk, panienki z nieodłącznymi parasolkami (w czasie wojny Niemcy niszczyli i wywozili tabor EKD., tylko dzięki postawie ówczesnych pracowników udało się zachować, a po wojnie odzyskać większą część wagonów i sprzętu - przyp. redakcja). Pierwszy wagon zawsze był pełen Niemców, na drzwiczkach wisiał napis „nur fur Deutsche”. Uczesani, pięknie wyperfumowani, w eleganckich mundurach jeździli do Podkowy Leśnej, w której większość z nich była ulokowana. Naszym chłopakom coś odbiło i, przekraczając granice zuchwalstwa, wieczorem powyrywali z rowu przy kolejce kotyry trawy z kawałkami torfu przylepionymi do korzeni i obrzucili

pierwszy wagon kolejki. Traf chciał, że w twarz . takim błotem dostał kapitan jednej z ważniejszych niemieckich formacji, aż spadła mu czapka, wypadając całkowicie obok nasypu. Pięknie wyglądający z zaciekiem błota na twarzy wypadł z zatrzymanej na rozkaz kolejki. Zatrzymanej jednak o kilkaset metrów za daleko. Główny nasz łobuz, o imieniu Maniek, porwał czapkę i zwinnie uciekł w wysokie trawy. Niemcy byli niesłychanie zawzięci i zaplanowali na kolejny dzień przeszukanie okolicy, być może z zamiarem pacyfikacji. Nie wiadomo co by się stało, gdyby czarnych wojskowych Opli, nie zauważył łowiący ryby młodzieniec i nie ostrzegł kolegów, którzy zdążyli się przeorganizować, ukryć, a nawet obrzucić żołnierzy kamieniami wystrzeliwanymi z proc, ukrywając się za wzniesieniami i wysokimi zaroślami. Ale to już historia na kolejny raz

KONKURS JUBILEUSZOWY

Z okazji 90 lat EKD/WKD oraz 22 numeru miesięcznika LINIA, mamy dla was prezent. Wyślij swoje wspomnienie lub przemyślenie na temat podróży koleją lub kolejką i otrzymaj zbiór przepięknych baśni autorstwa Lusi Ogińskiej

L

usia Ogińska urodziła się w Koszalinie. We wczesnych latach młodości wyjechała do Zamościa. Pierwsza Księga Roztoczańskich Krasnali została stworzona w 1998 roku. Do tej pory ukazało się 5 tomów, najnowszy opowiada historię szczególnego, bo złotego, skrzata, którego w 1553 roku wyśnił św. Stanisław Kostka. Krasnoludek dotarłszy do Rostkowa towarzyszy chłopcu przez jego krótkie 18-letnie życie. Po śmierci Stasia skrzat powraca na Roztocze, gdzie zapada w długowieczny sen. Z letargu budzi go właśnie święty Stanisław. I takie są te księgi, niczym wytrawne potrawy łączące wiele smaków tak prace poetki, łączą poczucie humoru autorki, słowa lekkie i gorzkie zarazem, któremu towarzyszy piękny, baśniowy świat.

Autorka pisała swoje książki w różnych miejscach. Gdy powstawał tom IV, mieszkała w Podkowie Leśnej. Jest on opowieścią o dawnych czasach, czasach niewoli i wojny, o dramatach: krasnali, ludzi i zwierząt w czasie II Wojny Światowej. Wspomniany natomiast wcześniej tom V również powstawał blisko nas i można w nim odnaleźć, znajome nam miejsca, jak Brwinów, Komorów, Opypy, Raszyn... Dla czytelników z tych miejscowości i nie tylko dla nich, mamy miłą niespodziankę. Można zakupić wybrane tomy, lub pełen komplet na stronie internetowej: lub dzwoniąc pod numer:

Dzięki uprzejmości autorki, rozlosujemy jedną osobę która będzie mogła zagłębić się w ten bajkowy, atrakcyjny i przepięknie ilustrowany świat. Wystarczy przesłać na nasz redakcyjny adres: re d a kcj a . li n i a @ g m a i l. co m , wasze wspomnienie lub przemyślenie na temat podróży pociągami. Szczególnie zależy nam na tych dotyczących EKD/WKD lub Linii Brwinów - Warszawa. Na wasze teksty czekamy do 10 stycznia.


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

5

Autor: Jan Sadowski

Pracowity i oszczędny jak Polak Taką maksymę „zasadę postępowania” przedstawiono nam w Danii gdy byłem w delegacji młodych rolników jako Dyrektor Technikum Rolniczego w Brwinowie k. Warszawy w czerwcu 1966 roku. elegacje te organizował Krajowy Związek Młodzieży Wiejskiej. Przypomniał mi o tym opis przedstawiony w zerwanej kartce Kalendarza z dnia 26 września 201 4 roku. Treść tego druku:

D

W latach 1920-1929 przyjechało do Daniii prawie 7 tys. robotników sezonowych.

W latach 30 ukazało się wiele pochwalnych artykułów o roli i zasługach Polaków dla rozwoju Danii. Najbardziej spektakularnym przejawem uznania dla „Emigracja Buraczana” polskiej emigracji sezonowej i jej znaczenia dla rozwoju gospodarczego Danii , Na przełomie XIX i XX wieku Polacy było ufundowanie przez społeczeństwo w Danii stanowili jedną z najliczniej- duńskie, w 1940 r. , pomnika na cześć szych napływowych grup etnicznych, polskich robotnic, na rynku w Saksobing. szczególnie na południu kraju na wyspach Lollland i Falster. Emigracja za- Naszym przewodnikiem w Danii był, robkowa do Danii rozpoczęła się w latach wykształcony na Uniwersytecie duńdziewięćdziesiątych XIX wieku. Począt- skim, potomek Polek buraczarek znająkowo była odgałęzieniem szerokiej fali cy wyśmienicie język polski. Wiele emigracji sezonowej do Niemiec, na przy- Polek, emigrując, decydowało się na słowiowe “saksy” (wyjazd zarobkowy na pozostanie w Danii i wyjście za mąż lub okres wakacyjny lub inny okres czasu). sprowadzenie partnera do Polski. Ich Około 40 proc. emigrantów, znajdujących potomkami byli nie tylko rolnicy, rozatrudnienie na buraczanych polach Da- botnicy ale również nauczyciele, lekanii, uprzednio pracowało w Niemczech. rze, inżynierowie, prawnicy, itp. Pierwszą zorganizowaną grupę stanowiło 400 Polek, które w 1893 r. trafiły na Lolland jako robotnice rolne. Był to początek tzw. „ emigracji buraczanej: w kulminacyjnym 1914 r. szacowano jej liczebność na 12, 5 tys. osób. (W emigracji uczestniczyły głównie dziewczęta i młode kobiety z Galicji. Co ciekawe, organizacja takich przyjazdów leżała głównie po stronie duńskiej oraz niemieckiej przyp. redakcja). Status naszych robotników regulowała tzw. „ Ustawa o Polakach” (1908 r.) pierwsza na świecie socjalna ustawa imigracyjna (Ustawa w znacznej mierze regulowała działalność niemieckich przewodników zwanych „ Aufsecherami”, ze strony których zdarzały się częste nadużycia i oszustwa - przyp. redakcja).

Wielu mieszkańców wyspy Lolland ma polskie korzenie. Do dziś dominuje tam rolnictwo; w szczególności uprawa buraków cukrowych i zbóż, a także rybołówstwo. Na tej wyspie, podobnie jak i wielu miejscach Skandynawii, nie brakuje polskich akcentów. Na nasz przyjazd, w urzędach, które nas przyjmowały wywieszono polskie flagi. Gościli nas wysocy urzędnicy, również ówczesny Minister Rolnictwa Danii. Ja tam byłem w 1 966 roku, „sznapsy” (łyki z kieliszków) wznoszone także przez Duńczyków piłem, a co słyszałem i widziałem zachowałem w pamięci.

Gospodarstwa, które zwiedzaliśmy były wyspecjalizowane w produkcji roślinnej lub zwierzęcej. W każdym gospodarstwie uprawiano jedną, dwie, najwyżej trzy rośliny. Był to: rzepak, buraki cukrowe, jęczmień, pszenica lub kukurydza. Byliśmy wielce zachwyceni organizacją zaopatrzenia i zbytu dla rolników. Każdy rolnik należał do związku producentów, który nadzorował zaopatrzenie i zbyt. Wszystko potrzebne do produkcji było dostarczane do gospodarstwa na zamówie-

nie. Tuczniki, które hodowca przeznaczał na sprzedaż odbierała samodzielna firma, a w tym czasie rolnik mógł zająć się pilnymi sprawami we własnym zakresie. Rolnik jako producent był odcięty od procesu zaopatrywania. Zapytałem, czy nie obawia się, że może mieć zaniżoną cenę tucznika? On tylko się zdziwił i powiedział, że to się nie zdarza, skarga do związku mogłaby spowodować otrzymanie przez niego wilczego biletu i nigdzie w Daniii nie otrzymałby pracy. Dodał, że w tym kraju najbardziej nie opłaca się oszukiwać. Wielkie wrażenie wywarło na nas wyposażenie techniczne mieszkań i miejsc pracy, ale jeszcze większe niezatarta pamięć Duńczyków o pracujących niegdyś w ich kraju, ogromnej rzeszy naszych rodaków.


6

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Autor: Prof. Anrzej Tyszka

Dwa pomniki, trzy pomniki

W 2001 roku mec. Lech Dzikiewicz w roku Jubileuszowym 75-lecia Miasta Ogrodu postawił w Podkowie Leśnej dwa pomniki przeszłości. Pierwszy stanął na skwerze zamykającym perspektywę Alei Lipowej z jej trójrzędowym szpalerem 130-letnich lip. Napis na obelisku wskazuje nazwiska lokalnych dowódców zbrojnej organizacji konspiracyjnej - kpt. Henryka Walickiego („Twardy”), mjr. Edwarda Pycz-Pyczewskiego („Edward”) oraz ppor. Bogusława Kuplińskiego („Kozioł, Kot, Kilof”). A także wymienia dwie formacje konspiracyjne – Konfederacja Narodu i Związek Walki Zbrojnej – Armię Krajową.

rugim pomnikiem – tej samej Sprawy i tej samej Przeszłości – była książka Lecha Dzikiewicza Konspiracja i walka kompani ‘Brzezinka’. (nowe wydanie, rozszerzone nosi tytuł Walka podziemna 1939-1945.)

D

Ale oto okazało się, że mimo tych dwu blokad pamięci zrodziła się, z długotrwałej, benedyktyńskiej pracy, cała epopeja przywracająca obraz przeszłości i oświetlająca jej ciemne zakamarki. Powstały opowieści zadziwiająco rozległe i dramatyczne. Autorzy sforsowali barykady milczenia, przebili się przez zastygające jak lawa, skorupy niepamięci, którą zarosły chwalebne wydarzenia, by obnażyć rany zadane w naszej najbliższej okolicy, często wśród najbliższych sąsiadów,a dla wielu – wśród znajomych i rodziny.

Ale pojawił się i trzeci pomnik, także z jego udziałem – dnia 30 września 2017. w sali kinowej CKiJO w Podkowie odbył się pokaz filmu dokumentalno-biograficznego „TWARDY” Adama Gzyry i Waldemara Matuszewskiego - dwóch filmowców z Brwinowa. Lech Dzikiewicz prowadzi w nim wiodącą narrację. Czyniąc to – jednocześnie przywracają godność, wymierzają sprawiedliwość, ustaWszystkie te wydarzenia należą do tej sa- nawiają miarę wartości i ważności, odnamej kategorii faktów, mających odnowić wiają i odmierzają zasługi. A także i utrwalić „żywą pamięć” zbiorowości niejedno demaskują i demistyfikują. o własnej historii. Stały się one po ponad 70 latach, ponownie częścią naszego do- Czy to ważne w roku 2017? Pytanie retoświadczenia. Ściślej zaś odległym, lecz ryczne. Gdyby z pamięci zbiorowej wyjąć te wiernym echem tamtych czasów. Zasta- pięć lat wojny i okupacji – czym byłaby nanawiam się niejednokrotnie nad sensem sza historia? – pustą klamrą czasu. A lei znaczeniem tych „pomników”. Co by się genda i historia Podkowy Leśnej stało, gdyby nie ukazała się ta książka, nie budowałaby się nieuchronnie i spontaniczstanął ten pomnik, nie powstał film? Ano – nie o b o k najzaszczytniejszych postaci można by nieopatrznie powiedzieć – nic i wydarzeń. Jednocześnie trzeba zauważyć takiego ny się nie stało, „życie i tak poszło- i podkreślić, że nie pomija się śladów czarby dalej”, tak samo jak „szło naprzód” nej legendy tamtych lat - nikczemnych, przez te 70 lat! I tak właśnie niejeden mó- choć marginalnych postaci: donosicieli, wił, a to przez karygodną lekkomyślność, sprzedajnych zdrajców i kolaborantów. a to z umyślnego wyrachowania – po co się Wystarczyło paru takich, by ściągnąć gegrzebać w zamierzchłych czasach, cofać się stapo, spowodować wpadkę – w konsedo epoki zbrodni i cierpień, męczeństwa kwencji tego, w styczniu 1944, kilkunastu i „daremnej ofiary straceńców”? Lecz jest ludzi zapłaciło życiem wśród tortur i kaźni przeciwnie - to ważne, by dać świadectwo w piwnicy pałacyku Tobolki w Brwinowie. temu, co w pokoleniu wojennym stanowiło A dowódca „Brzezinki” kpt. Henryk Walicki o „cichym bohaterstwie”, o bezimiennym z tej samej przyczyny zginął w egzekucji heroizmie. Dlaczego cichym i czemu bezi- pod lasem w pobliżu Karolina. To także namiennym? leży do lekcji historii. Z dwóch powodów: większość faktów dzisiaj przedstawionych była objęta ścisłą tajemnicą konspiracyjną, tajemnicą, nad którą niejednokrotnie zatrzasnęło się wieko trumny, lub którą pokryła trawa leśnych mogił. Jeśli zaś wiedza ta przechowała się wśród świadków, którzy przeżyli rok 1945 – stawała się ponownie wiedzą tajoną – tym razem z obawy przed dyskryminacją i prześladowaniami NKWD i UB.

Kontekst topograficzny tych opowieści obejmuje przestrzeń wykraczającą poza granice Podkowy Leśnej – w stronę Nadarzyna, Siestrzeni, Książenic, Żółwina, Brwinowa, Milanówka. Obejmują one fakty i wydarzenie dziś już przebrzmiałe lub, w młodszym pokoleniu wcale nie znane. Na przykład zawiązanie się już w początkach 1940 roku wojskowej organizacji podziemnej – początkowo w ramach

Konfederacji Narodu (pluton „Alaska”) następnie scalonej w Związek Walki Zbrojnej – Armię Krajową (komp. „Brzezinka”). Utworzyli ją oficerowie i podoficerowie służby czynnej i rezerwy oraz zwykli cywile. To byli nasi sąsiedzi znani z imienia, nazwiska i adresu: dowódca por./kpt. Henryk Walicki, pchor. Jerzy Brochocki, sierż. Władysław Grefkowicz, plut. Władysław Barbasiewicz, ppor. Józef Klukowski, podch. Bolesław Szmajdowicz, podch. Włodzimierz Stalski, pchor. Feliks Offierski, Stefan Bonikowski, phm. Zygmunt Sobota, ppor. Zygmunt Karczewski, i inni. Kapelanem oddziału był proboszcz, ks. Bronisław Kolasiński. W roku 1943 było przyjmowanie „cichociemnych” na kilku okolicznych zrzutowiskach – najbliższe to „Solnica” k. Osowca – skąd transportowano ich na pierwszą melinę do Zarybia, potem dalej do Warszawy. Zrzutowiska Solnica, Tasak i dalsze, prócz ludzi, przyjmowały zrzuty broni, amunicji, materiałów wybuchowych, sprzętu radiowego, środków pieniężnych.


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Odbiór zrzutu, ubezpieczenie, transport, zmagazynowanie, przekazanie – wszystko to w ciągu jednej nocy pod czujną uwagą Niemców i ich konfidentów – wykonywali ludzie z „Brzezinki”.

w brwinowskim gestapo – a wszystkie one zawdzięczają swój finał donosowi kolaborantów znanych i wymienionych z nazwiska.

Film „Twardy” przedstawia te epizody dotyczące poszczególnych osób, i one są najbardziej przejmujące, poruszające, bo apelują wprost do ludzkich wyobrażeń, emocji i uczuć. Jest tu cała masa takich epizodów, gdzie Autorzy kreślą - przez opowieści rodzinne - świetlane i wzorcowe sylwetki, kiedy indziej zaś - tragiczne postaci, losy i postawy ludzi w ich uwikłaniu w Podkowiańską historię. Dramatyczne aresztowanie Henryka Walickiego i jego bohaterska śmierć są najlepiej i najpowszechniej znane. Nikt jednakże nie przedstawił tej tragedii z perspektywy jego żony i łączniczki Heleny Walickiej „Hell”, córek Teresy i Barbary, syna Maćka. A także pierwszych świadków zbrodni - rodziny Barbasiewiczów. Nikt też nie powiązał tej ciemnej sprawy w całość z kilkunastoma innymi aresztowaniami zakończonymi nocną egzekucją

Jeszcze raz więc powróćmy do pytania – czy warto, i czy należy stawiać pomniki prawdziwym dziejom z tamtych lat dziś, ponad 70 lat później? Czy jedyną racją powrotów do przeszłości – usuwanej z pamięci w czasach PRL-u – jest właśnie to, że była przemilczana, zniekształcona lub zniesławiona? I jako taka jej żywa treść zanikła w umysłowości dwóch pokoleń? To są ważne racje – historia nie znosi pustki, domaga się wypełnień, naprostowań.

Czy zdołalibyśmy coś istotnego zrozumieć z całej powojennej, a w tym i obecnej historii naszej miejscowości – bez uwzględnienia tego, co się w niej stało w latach 1939-45?

Ale jest i racja wyższa, nadrzędna. Życie teraźniejsze i przyszłe – jeśli niezakorzenione w „żywej historii”, pozytywnej legendzie, w rzetelnej faktografii i w barwnej anegdocie – słowem pozbawione przekazu tradycji – staje się puste i martwe. Historia nie staje się przecież magistra vitae przez to, że zawiera zbiór suchych zapisów, oficjalnej kroniki dat, katalogi miejsc pamięci – ale przez to, że dostarcza wzorów i pouczeń, jak należy stanąć naprzeciw losu i wobec wyzwań egzystencji. Zwłaszcza, gdy są wyzwaniami krańcowo trudnymi, wymagającymi życiowego ryzyka i najwyższej ofiary. Nigdy nie możemy mieć pewności czy przyszłość, która nadchodzi nie przyniesie nam czegoś jeszcze bardziej dramatycznego i wymagającego. Ale nasze postawy, motywacje, intencje i czyny powinny być wówczas najlepsze, na jakie nas stać, takie, jakie posiadamy we wzorcowym zasobie naszej pamięci. To jest kapitał społeczny, którego nie wolno rozproszyć, doświadczenie, którego nie wolno zapomnieć. Zadaję sobie pytanie – jak postąpiliby i co wybraliby dzisiejsi młodzi i dorastający lu-

7

dzie, gdyby przyszło im stanąć na miejscu uczestników konspiracji i walki z lat okupacyjnych - tamtych 17, czy 19-letnich chłopców i dziewczyn: Janka Bulangera, Jurka Burchacińskiego, Leszka Dzikiewicza, Staszka Latoura, Andrzeja i Witka Marszewskich, Maćka Mroczkowskiego, Maćka Krzyżewskiego, Janka Offierskiego, Michała Stalskiego, Gienka Stefankiewicza, Andrzeja Suryna, Andrzeja Wojnarowskiego…? Moja odpowiedź jest niewątpliwa: większość postąpiłaby zapewne tak samo, jak ich poprzednicy. Wybraliby tak, mimo, że w międzyczasie nasłuchali się o „bezsensownej bohaterszczyźnie”, i o oszołomstwie „prawdziwych Polaków”. Oraz o wielu podobnie negatywnych schematach myślenia. Twórcy filmu „Twardy”, Adam Gzyra i Waldemar Matuszewski, są innego ducha i stworzyli z wielkim talentem portret legendarnego dowódcy „Alaski”, jego ludzi i Rodziny, w pejzażu tamtych czasów.


8

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Autor: Grzegorz Przybysz

O dawnych zwyczajach, zabawach i obrzędach

W roku 1845, gdy uruchomiono Kolej Warszawsko-Wiedeńską Brwinów był wioską przeciętną jak wiele podobnych na Mazowszu, ale dość dużą. Mieszkało tu ponad 650 mieszkańców, w tym 47 gospodarzy, oraz sporo prostych, chłopskich rodzin zatrudnionych w miejscowych folwarkach. Część z nich żyła jeszcze z roli, na tak zwanym swoim. Zatem cały dzień, od bladego świtu aż do późnego wieczora, wszyscy ciężko harowali, zwłaszcza wiosną i latem.

ni były tak wypełnione robotą na pańskim polu i we własnym obejściu, że o jakiejkolwiek rozrywce trudno było marzyć. Ludzie wracali do domostw zazwyczaj wieczorami, znużeni i zmęczeni. Potem, zasiadając za stołem przy tych samych, skromnych potrawach, oraz lichym piwie, gadali o trudzie minionego dnia. Później przychodziła pora na obrządek własnego przychówku i upragniony sen. Pora na jako takie urozmaicenie nudnego i monotonnego życia, nadchodziła dopiero w niedziele lub w święta, albo w długie, późnojesienne, bądź zimowe wieczory. Wtedy wieś jakby odmieniała się, otrząsała z siebie przygnębienie, szukała zapomnienia i rozrywki, przeważnie w spotkaniach z sąsiadami albo ze znajomymi, ale przede wszystkim szukała urozmaicenia w miejscowej karczmie.

D

w Mruczka, lub w Świnkę, albo w Ciągnienie kota, lub w Przepiórkę. Gier i zabaw dziecięcych było co niemiara. Niektóre gry znali wszyscy, np. Lata ptaszek po ulicy, albo Jaworowi ludzie, lub popularna zabawa Chodzi lis koło drogi, albo Zabawa w chłopca, lub w Putkę. Te ostatnie znała tylko ludność wiejska. Natomiast zabawa w Ciągnienie kota polegała na wzajemnym podawaniu sobie zapalonej drzazgi, lub słomki, i w czyim ręku ogień zgasł ten przegrywał. Wiejskie łobuziaki bawili się w tę grę zupełnie inaczej. Otóż do kociego ogona przywiązywali smolną drzazgę, podpalali ją, a przerażone zwierzę wypuszczali. Skutki takiej sadystycznej zabawy kończyły się zazwyczaj tragiczne, gdyż przerażony kot szukając schronienia wpadał do obory, lub stodoły wypełnionej po brzegi słomą, a ta zapalała się w oka mgnieniu. W ten sposób poszła z dymem niejedna wieś. Na szczęście ta brutalna rozBrwinowska karczma Hulanka nie była jedy- rywka poszła w zapomnienie. nym miejscem, gdzie skupiało się wiejskie życie towarzyskie, bowiem takich karczm Ulubioną zabawą wiosenną, szczególnie upraw gminie było jeszcze kilka. Zatrzymywali się wianą przez młodzież była tzw. Trawka, czyli w nich różni pielgrzymi, żebracy, włóczędzy zapomniana gra w Zielone. Zapewniam Pańi dziwni ludzie o nieznanej proweniencji. Spo- stwa, że nie chodzi tu o palenie marihuany, tkania i rozmowy z nimi były bardzo ciekawe. lecz o zupełnie przyzwoitą grę. W Zielone gryZawsze można było usłyszeć wiele nowin, do- wały zazwyczaj młode pary traktując zabawę wiedzieć się, co dzieje się w innych wsiach, jako pretekst do płatania sobie figli. Bardzo w sąsiednich miasteczkach, a nawet w wielkim dawno temu poeta, Andrzej Jan Morsztyn, zaświecie. W każdym razie, w karczmie nigdy nie łożył się podobno kiedyś z panną, że jeśli przenudzono się, bo zawsze było tu coś nowego, gra sprawi jej prezent, a jeśli wygra, to dziewoja coś bardzo ciekawego, zwłaszcza gdy odbywały dać mu musi po trzykroć gęby. Natomiast Wesię tu różne ugoszczenia takie jak chrzciny, spazjan Kochowski (1633-1700) również poeta, wesela, lub wszelkiego rodzaju przymierza, w swoich lirykach tak napisał o tej grze: a w powszednie dni na przykład stypy. Maj wesoły nam nastaje, Dużym urozmaiceniem było niespodziewane spotkanie się z dawnym znajomym, albo z kumem, lub przejezdnym żydem handlarzem. Roztrząsano wówczas ożywione rozmowy na temat cen, narzekano na sąsiadów, na dziedzica, na księży, na pogodę, na zdrowie, na słabe zbiory, na żandarmów, lub inne życiowe utrapienia. Zazwyczaj wszystkie zmartwienia topiono w trunku, a w towarzystwie gorzałka, czy piwko lepiej smakowały, to pito niemało. W letnie niedziele i święta takim spotkaniom towarzyszyły różne atrakcje, albowiem w karczmie zawsze grała kapela i tańczono mazury lub obertasy, albo grano w karty, bądź w kości, a czasami w kręgle lub inne gry towarzyskie. Wiejska dzieciarnia też była spragniona zabawy, to też stale gromadziła się w pobliżu gospody, gdzie słychać było karczemnych grajków. Dzieci bawiły się przedrzeźniając dorosłych, albo śpiewając zasłyszane przyśpiewki, bądź udając podchmielonych. Jednakże na co dzień bawiły się w Ślepą babkę, albo

Zielenią się sady, gaje. Wiosna zimie gnuśnej łaje, A Zielone w rękę daje (…)

Gdy w karczmie, w świąteczny dzień zabrakło obieżyświatów zawsze znalazła się jakaś okazja do tańca i wypitki a wtenczas hulano zdrowo, a jak już tańczono to bez wytchnienia. Koszule tancerzy mokre były od potu, podłoga jęczała od wywijanych hołubców a głośne „hu, ha!” szło na całą wieś. Przy skocznej muzyce tańczono, śpiewano i hulano często do bladego świtu. Towarzyszyły temu nader śmiałe i frywolne, pełne wigoru i dowcipu pieśni i przyśpiewki ludowe. To w nich przejawiał się bogaty kulturowo folklor Mazowsza. Morsztyn w swojej poezji zatytułowanej „Poezye oryginalne i tłumaczone” napisał tak: U nas w Polsce wolnośćbywa, Że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiwa. Wiesz i to, że przy głośnej i cudnej kapeli, Każdy się graći każdy zaśpiewaćośmieli.

Cudzoziemcy często pisali w swoich relacjach, że w polskich karczmach, w niedziele, panują takie wrzaski i łomoty, że człekowi nieznającemu tutejszych obyczajów trudno wprost wytrzymać. Czy w brwinowskich karczmach też tak bywało? Zapewne! Wszak byliśmy i jesteśmy na Mazowszu. A teraz niespodzianka. Okazuje się, że z chwilą uruchomienia Kolei Żelaznej WarszawskoWiedeńskiej, Oskar Kolberg, wybitny polski etnograf, bywał wielokrotnie w Brwinowie. Kolberg wynajmował bryczkę i objeżdżał okoliczne wsie zapisując skrzętnie nuty i teksty wielu przyśpiewek. Oto kilka odnotowanych i muzycznie opracowanych przez niego mazurków. Spod Książenic: 1. Organista dzwoni, dzwoni, a ksiądz Kaśkę goni, goni. Dogonił ją pod dzwonnicą i szukał jej pod spódnicą. 2. Organista woła, woła, że u Kaśki goła, goła, a ksiądz głową kiwa, kiwa, lepsza goła niźli siwa. 3. A ksiądz Kaśce kupił buty, by mu dała wianek z ruty; organista i podszycie, by mu dała całe życie. 4. Pasł gałgan bydło, gałganka owce; chciał gałgan gałganki, gałganka nie chce. 5. Wziął ci on żonę nieprzepłacone; cyganki, gałganki siostrę rodzone. 6. Zapisał ci jej znaczne dożywocie: trzy kolki dębowe w olszowym płocie. 7. Poszedł do Rzymu, i poświęcił się; przyszedłszy do Polski, ej ożenił się.


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

9

Kolberg: Wsiadają na wozy. pokaźny. Na ścianach wisiały półkolami długie W drodze do kościoła śpiewają. girlandy splecione ze zboża i polnych kwiatów. 1. A przed sienią jabłonecka, w ogródecku dwie, Wychowała matka córkę ludziom nie sobie. Ej zal mi ji, zal mi będzie, da bo mi ją biorą ludzie, moją nie będzie. 2. Ona jedzie do kościoła serokim krokiem, a Jasińko na nią patrzy milutkiem okiem. Ej zal mi jij, zal mi będzie kiedy mi ją wezmą ludzie, moją nie będzie.

8. Wziął ci on po niej, dośćznaczne wiano: trzy wiązki drobnej sieczki i korzec siana. Spod Błonia: 1. Ożeniłem się, tam na Podolu; wziąłem se żonę z dobrego domu. 2. Oj żona, żona, pańskiego rodu, nie chciała robić, zdechła od głodu.

Z Brwinowa: Oskar Kolber zapisywał przyśpiewki będąc m.in. na wiejskich weseliskach. Cytowane przyśpiewki mają ponad 170 lat, zatem warto poznać co śpiewano podczas takich uroczystości w Brwinowie. Kolberg: Po rozplecinach i przekąsce ubierają pannę młodą do ślubu, poczem żegna się ona z rozrzewnieniem z rodzicami całując ich kolana, a druhny śpiewają: 1. A siadaj-ze, siadaj, Maryś kochanie, A już nic nie nada twoje płakanie. Już nie nada, nie pomoże, ćtery kónie stoji w wozie już zaprzężone. 2. A jak-ze ja będę z tobą siadała Kiedy ja się z ojcem nie pożegnała Ostaj z Bogiem, panie ojce, bywały tu za mnie goście, teraz nie będą. 3. A siadaj-ze, siadaj, Maryś kochanie, A już nic nie nada i.t.d. 4. A jak-ze ja będę z tobą siadała, kiedy ja się z matką nie pożegnała. A żegnaj-ze moja matko, Chowałaś mnie pięknie,gładko, Teraz nie będzies. 5. A żegnaj-ze miły bracie, Bywałeś tu ze mną w swrace (swarzyćsię) teraz nie będzies. A żegnaj-ze miła siostro, bywałaś tu na mnie ostro, teraz nie będzies.

3. Ona idzie do kościoła, kieby lelija, a Jasieńko na koniku, przed nią wywija. Ej zal mi ji, zal mi będzie, kiedy mi ją wezmą ludzie, moją nie będzie.

U powały wieniec w warkocz upleciony również ze zboża, a przetykany gdzieniegdzie suchemi chabrami i kąkolem. W chacie, po kątach snopki zboża wszelakiego stoją, od prosa aż po jęczmień i owies i żyto.

Kolberg: „Po objedzie następują tańce. Potem rozchodzą się na spoczynek. A nazajutrz drużba znów sprasza gości na oczepiny, a gdy się poschodzą sadza ich do objadu za stół w podobny sposób jak wczoraj”. Przy głównym stole skupiała się starszyzna i najbliższa rodzina, choć dziwny to był obyczaj, że od wspólnego siedzenia przy stole wyłączeni byli rodzice panny młodej, oraz młodzi drużbowie, a często i nawet pan młody. Stali oni nieopodal i patrzyli na biesiadujących, choć nie zawsze i nie wszędzie tak bywało. Z prawej strony panny młodej siadała zazwyczaj starościna, z lewej starsza druhna, dalej starosta i pozostałe druhny, natomiast księdza lub inne dostojne osoby sadzano w pobliżu panny młodej. W weselnej chałupie panowała na ogół ciasnota, stąd też większość gości spożywała posiłki stojąc, lub siedząc na długich ławach ustawionych pod ścianami, albo nawet na zewnątrz domu. Stołów weselnych było zawsze za mało, bo i w chałupie za wiele ich nie było, zatem pożyczano je od sąsiadów, a te nie zawsze wracały w całości. Przy stole panny młodej ciągle wznoszono toasty. Jeden kieliszek z wódką, zazwyczaj okowitą, krążył wokół roznoszony przez najstarszego drużbę. Tenże zachęcając do wypicia toastu wypowiadał każdemu gościowi życzenie: Daj

Kolberg: Po ślubie zajeżdżają do miejscowej karczmy, gdzie spędzają parę godzin na tańcu i pijatyce. (…) Po zabawie w karczmie, udają się do rodziców panny młodej, którzy już się przygotowali na przyjęcie weselników, lubo nie od razu wpuszczają ich do chaty. Do objadu zaprasza znów drużba, podobnie jak w karczmie, śpiewem. On także sadowi gości i obnosi potrawy, które mu podaje kucharka. Sadzi się przytem na rozmaite przymówki wam Boże zdrowie!, a przyjmujący go, odpoi żarty: Jadę kolasą, nie wozem, z tym darem Bożym. Prosi pan ojciec, pani matka, pan młody, panna młoda, ja od niego, – sługa jego, na ten żur, co trzy lata w dzieży gnił; Na te leloski (flaki), co trzy lata w dupie nosiły jałoski; na ten boski dar, co go Pan bógdał. Jedźcie, pijcie, pozywajcie, (dodaje żartobliwie): Bo będziemy rewidować, I odebrane sami konsumować.

Na Mazowszu większość ludzi pobierało się nie późną jesienią, jak np. Boryna, lecz tuż po żniwach, przeważnie w sierpniu, miesiącu chlebowym, mającym przynosić pono młodej parze szczęście i dobrobyt. A jak wyglądał wiejski stół weselny i jak był zastawiony? Co prawda Kolberg o nim nie wspominał, bowiem czym innym się zajmował, to Reymont, choć często bywał zapraszany na wiejskie weseliska poskąpił opisu. A szkoda, bo niewątpliwie stół weselny na przykład Jagny, córki Dominikowej, skądinąd zamożnej gospodyni, musiał być bardzo obfity. Oto opis wnętrza weselnej chaty: Mazowiecki stół weselny kwieciem starannie był umajony. Na środku leżał wieniec ze zboża, że drugiego, piękniejszego poza Mazowszem nigdzie nie zobaczysz. Po środku stołu bochen chleba żytniego

wiadał: Bóg zapłać. Wszelkie jadło roznosili pozostali drużbowie, mówiąc m.in. W imię ojca i syna, żeby nie została ani ksyna. Smacne, słone, leci w gardło jak salone. Jedzta, uzywojta, po kiesiniach nie chowojta.

Wystawność stołu weselnego zależna była od zasobności chłopskiej kiesy, a ta zazwyczaj rzadko była pełna, zatem weselisko choć huczne, często bywało skromne, a nawet biedne. Aliści, ambicją rodziców, szczególnie ojca panny młodej było postawienie na stole tyle jadła, wódki i piwa, by nazajutrz nikt nie obnosił się po wsi z „jęzorem”. Zatem do wesela przygotowywano się cały rok hodując drób, wołu, kilka owiec i co najmniej dwa wieprze. Jeden najtłustszy przeznaczony był na wesele, drugi do sprzedaży. Za część uzyskanych pieniędzy kupowano okowitę, gorzałkę, miód i piwo a reszta gotówki szła na strój weselny panny młodej. Stara, słowiańska zasada - zastaw się a postaw się, obowiązywała i obowiązuje nawet do dziś. Z chwilą, gdy pojawiła się w Brwinowie Kolej Warszawsko-Wiedeńska, życie wielu mieszkańców zaczęło zmieniać się bardzo szybko, wręcz z dnia na dzień. Dla wielu prostych ludzi pracujących dotychczas w folwarkach, kolej stała się miejscem nowej pracy, a niekiedy źródłem stałych dochodów. Można rzec, że Kolej Warszawsko-Wiedeńska była zbawieniem, wręcz cudem, który korzystnie odmienił marny byt wielu tutejszych rodzin.


XI

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK LINIA

WALDEMAR MATUSZEWSKI

REGIONY ETNOGRAFICZNE PAŃSTWOWEGO ZESPOŁU LUDOWEGO PIEŚNI I TAŃCA „MAZOWSZE”

WIGILIA Z „MAZOWSZEM”

W grudniowym numerze „ Linii" troche inaczej o „ Mazowszu" „Mazowsze” jest jak wigilia; i to nie tylko wtedy, kiedy śpiewa kolędy. Do numeru grudniowego „Linii” wybraliśmy – zamiast kolejnego odcinka cyklu prezentującego regiony etnograficzne wzbogacające program Zespołu z Karolina – wiersz Mariana Hemara, który mówi o tym najdobitniej. Wigilią nazywamy to najserdeczniejsze z serdecznych spotkań, do którego tęsknimy – niekiedy przez wiele lat. Wiersz powstał latem 1962 roku w Londynie. Wtedy to jego autor, polski poeta-emigrant będący na koncercie polskiego zespołu w ogromnej Albert Hall, głęboko przeżył swoją wigilię, to najserdeczniejsze ze spotkań – z „Mazowszem”.

Zosiu, gdzie dziś te gwiazdy, te barwy i blaski? W Londynie, w Albert Hallu, w tłumie na widowni Przebudziły mnie nagle własne me oklaski. Zbudziła mnie melodia żwawa i wesoła I pasy watykańskie Michała Anioła I zaraz mi się droga na mapie wytycza. Jutro rano jedziemy autem do Łowicza. Jedziemy na procesję. Jutro – Boże Ciało. A rano? Nie pamiętam, co się wtedy stało. Czy wstaliśmy za późno, po nocy w „Oazie”? Czy deszcz padał?– Odłóżmy tę jazdę na razie… Czy było za gorąco? Czy zniechęcił kto się? Czy było za daleko trząśćsię po złej szosie Kurz… i pył… i furmanki setkami się wleką…

MAZOWSZE

P

Za daleko… Ach, Panie Boże! Za daleko. Z Warszawy do Łowicza. I niedobra droga…

ytasz mnie o tutejsze atrakcje najnowsze? Z wszystkich nowin londyńskich najmilsze – Mazowsze.

W „Albert Hallu”, olbrzymiej sklepionej rotundzie, W tłumie pięciu tysięcy widzów, oklaskami Witałem ich po latach – i w pierwszej sekundzie, Poznaję go po latach – Tadzio Sygietyński Kiedy się na estradzie zjawili przed nami, Przyleciał tu na chwilę, na występ londyński, Ledwie się wysypali z aksamitnych kotar, Ledwie dźwięk pierwszych taktów do mych uszu dotarł, Jak zawsze, gdy przejęty, na twarzy się mieni I wtedy chudy nos mu sterczy jeszcze cieniej. Znów kołnierzyk frakowy ma za ciasny, szyją Gardło mi się ścisnęło, aż bolało prawie Kręci i cały aż się nad orkiestrą kładzie, I powietrza mi brakło, tchu nie mogłem złapać. Tak pomaga tancerzom, którzy na estradzie Korowodem kujawskim plotą się i wiją. Reflektory zaczęły kolorami kapać I w powietrzu latały długie pióra pawie, Kto się od nich nauczy, kto po nich spamięta, Jak opalizujące kwiaty albo kłosy. Żeby tak właśnie tańczyć tę polską pawanę, Wirowały w zakrętach świętojańskiej magii Jak w karczmie pod Włocławkiem tańczą królewięta Parzenice, spódnice, korale, ciupagi I wstążki, i we wstążkach warkocz złotowłosy, I księżniczki – za chłopki i chłopów przebrane? I chusty rozwijały mi się przed oczyma, Jakby zaczarowane mapy Barwistanu – Ach, Maryśki i Zośki, Hanki, Kaśki, Magdy – Krainy, którą kiedyś odkrył wiersz Tuwima. I przy nich Kuby, Staśki, Jaśki i Michały – On znał klucz do tej mapy, szyfr tajnego planu, Te niebieskie turkusy, zielone szmaragdy, Ścieżkę krętą do skarbu w zasypanej studni. Granatowe czerwienie – kiedy tak błyszczały? Ale umarł i już nam sekretu nie wyda. Wziął go ze sobą do trumny w swych zamilkłych ustach Gdzie tak ćmiły mi w oczach wirujące blaski? I Barwistan z nim zniknął niby Atlantyda. Już pamiętam. Wracaliśmy w nocy od Trzaski – I tylko dziwne mapy zostały w tych chustach Odprowadzaliśmy ją do domu nad ranem. Tak wzorzystych, ażeby zgadnąć było trudniej – Księżyc posrebrzył dachy w całym Zakopanem. I nikt ich nie odczyta, i nikt nie zrozumie – I nagle dreszcz westchnieniem przeleciał po tłumie, Potok szumiał i szeptał. W mroku na zegarze Bo kujawiak w orkiestrze jak ptaszek zakwilił Biła trzecia. Już bladły nad Giewontem gwiazdy. Wstąpcie, rzekła Stryjeńska, to wam coś pokażę. Nad skrzypcami – niestety, skrzypkowie Anglicy, Z nut grają – tak jak w nutach – bez tej tajemnicy, Mieli na całe lato mieszkanie u gazdy, Która mgiełką pomiędzy nutkami się błąka Na piętrze. Karol lampę naftową zaświecił. I szepce atonalnym świergotem skowronka. Na sztalugach ujrzałem trzy duże kartony Jak to w nutach zapisać? Ty im, Tadziu, ujaw Zieleń nieziemską, fiolet grzeszny i czerwony Sekrety tego rytmu i melodii z Kujaw… Amarant, i jaskrawą żółtość– zaplątane W ruch, w taniec, w wir, w przegięcie, co było zarazem Kolorem i muzyką, tańcem i obrazem, Z kartonów przeskakuje na bieloną ścianę Kontakt z redakcją wydawnictwa I cieniami trzepoce i ćmą w oczy leci… jubileuszowego Kalendarium „Mazowsza”:

mazowsze70lat@gmail.com Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze, przygotowujące je wspólnie z miesięcznikiem "Linia", ogłasza społeczną zbiórkę - wpłat można dokonywać na konto nr 04 9291 0001 0099 7254 2000 0010, tytułem: „na działalność statutową Stowarzyszenia”).

Nagle zaczęły ćwierkaćprzebudzone dzieci Uciekliśmy na palcach z Zosinej pracowni.

Jak przeprosić, przebłagaćdzisiaj Pana Boga, By już się przestał gniewaći przebaczył wszystko? Stąd, z Londynu, piechotą dziś byłoby blisko. Idą wężem koronek, falbanek, krynolin, Kontuszów… starościców młodych i podstolin. Podkomorzy tak pięknie poloneza wodzi, Tacy są wszyscy zgrabni i śliczni i młodzi, Melodia Ogińskiego szczerozłotolita Tak się mieni, tak dźwięczy, tak za serce chwyta – Nie, ja się już nie wstydzę. No więc trudno, płaczę. Z żalu, że już tej ślicznej Polski nie zobaczę, Że jej się nie nasłucham ani nie napatrzę, Tylko jakby w muzeum, w Londynie, w teatrze, Gdzie dokoła angielskie twarze rozbawione, A mnie taka zabawa, że łzy łykam słone, Gdy na trzecią częśćżycia z domu mnie wygnali A tej krzywdy nie połknę, co się we mnie pali, I skazali na wieczne pretensje i kwasy I żal i tylko czasem, od wielkiego święta, Raz na pięćlat mi wolno patrzećna frykasy– Na takich chłopców polskich i takie dziewczęta, Na takie tańcowanie, na te śliczne stroje, Świecidełka, korale, kolory– to wszystko Co kiedyś było moje – wciąż przecież jest moje A tak strasznie daleko, a w tej chwili blisko Na chwilkę… Nie, ja tego wam nie wytłumaczę. Krzyczę: bis! Biję brawo. I dlatego płaczę. Pytasz mnie o tutejsze atrakcje najnowsze? Z wszystkich nowin tutejszych najmilsze – Mazowsze… Dla Miry Zimińskiej. Przyjaciółki najmilszej. bez której nie byłoby Sygietyńskiego, ani Mazowsza. Ani mnie.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.