Linia #23 2018

Page 1

CEGŁA

CZERWI ENI Ą PRZYKRYTA • • CMENTARZ W KOSZAJCU


2

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

3

Autor: Tomasz Róg

Cegła czerwienią przykryta Zakamuflowany zabytek oraz zaproszenie do komentarza.

S

kąd taka enigmatyczna okładka styczniowego numeru? I dlaczego brak na niej pięknego, zimowego widoku? Budynek, który wybrałem sobie do sfotografowania, jest na oku pewnego historyka brwinowskiego od jakiegoś czasu. Znajduje się on obok tunelu naprzeciwko kamienicy “Amerykanki”, a obiecujące przesłanki wskazują, że może on mieć aż 170 lat. Starsi mieszkańcy zapewne pamiętają, że w tym właśnie obiekcie można było zakupić kiedyś bilet na pociąg. Swój najdawniejszy ślad, pozostawił również w archiwach prasy z połowy XIX wieku. Co prawda wygląd zmienił się bardzo od tamtych czasów (w związku z budową przejazdu pod torami rozebrano ganek), ale detal okna, który widzicie obok, pokrywa się ze zdjęciem z roku 1933, które możecie zobaczyć Państwo na stronie 6. Zaproszenie

Do każdego kolejnego stycznia najlepiej pasuje cytat polskiego fantasty: “Coś się kończy, coś się zaczyna” (A. Sapkowski). Sama nazwa tego miesiąca ma wywodzić się od słowa “styki”, bo cóż lepiej charakteryzuje ten okres jeśli nie zetknięcie się poprzedniego i nowego roku. No właśnie - ten mijający zachęca do podsumowań i oceny jego całości. Ten nadchodzący daje z kolei nowe nadzieję i zaprasza do dyskusji o nowych ideach i planach. Jesteśmy jedną gminą, reprezentuje nas rada gminy, i jako pełniąca rolę uchwałodawczą, to właśnie ona pośrednio decyduje jak będzie wyglądało życie mieszkańców. Myślę, że członkowie tego gremium mogliby trafnie skomentować poprzednie lata i wyjawić swoje nadzieje czy postulaty na kolejne. Chciałbym ich serdecznie zaprosić do wysyłania na adres redakcji krótkich tekstów (około 500 znaków). Nie ograniczamy się jednak tylko do nich, opinię każdego chętnie opublikujemy w miarę dostępności miejsca, mamy również kilka zaległych listów od czytelników które również, publikować będziemy systematycznie.

STOPKA REDAKCYJNA

Tutaj chcielibyśmy przedstawić pewien pomysł, przede wszystkim mieszkańca, a w następnej kolejności sołtysa Otrębus - Adama Fedorowicza. Obok przystanku WKD w tej właśnie miejscowości znajduje się niewielki park, lub nawet skwer, sąsiadujący z ulicą Karolińską. Wiosną koi oko przyjezdnych jak i lokalnych śmiertelników, latem osłania przed słońcem, jesienią obsypuję złotem. Propozycją obecnego włodarza jest nadanie mu imienia Joanny Jabłońskiej - pierwszej dyrektor szkoły podstawowej w Otrębusach. Placówka powstała w 1992 roku dzięki zaangażowaniu i niezłomnej woli mieszkańców a dr. Joanna Jabłońska pełniła funkcję do roku 1996 uczestnicząc w dalszej rozbudowie szko-

ły oraz wdrażając do programu treści ekologiczne. Była bardzo zaangażowana w działalność opozycyjną w stanie wojennym a także w działalność Caritasu przy parafii N.M.P. w Otrębusach. Czy nie byłoby przyjemnie zaczekać na pociąg w cieniu drzew ze skweru honorującego tę postać?


4

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Autor: Małgorzata Rosińska | zajrzyj na bloga: familywhoexplores.wordpress.com

Igiełki, endorfiny i dwa kilo w dół

Czyli dlaczego warto morsować.

M

orsowanie? To nie dla mnie. Jeśli tak uważasz to… jesteś w błędzie. „Gdy mój mąż zaliczył swoją pierwszą zimową kąpiel, w lutym parę lat temu, ja marzłam na brzegu w puchowej kurtce i zastanawiałam się po co on to w ogóle robi. 9 miesięcy później, sama stałam w kostiumie kąpielowym na brzegu Glinianek Hosera w pruszkowskim Parku Mazowsze i zadawałam to samo pytanie sobie" mówi Gosia, która drugi sezon morsuje razem z mężem. „Teraz nie wyobrażam sobie, by tego nie robić" dodaje „bo poza aspektem zdrowotnym morsowanie to po prostu super zabawa". Morsowanie niesie ze sobą wiele korzyści zdrowotnych: poprawia wydolność sercowo-naczyniową i wzmacnia odporność organizmu. Podczas zimnych kąpieli wydziela się także hormon beta endorfiny, który powoduje błogostan, dlatego jest to idealny sposób na walkę z zimową chandrą. Regularne zimowe kąpiele poprawiają też kondycję skóry, zmniejszają ilość cellulitu i powodują to, czego większość kobiet pragnie najbardziej, czyli utratę zbędnych kilogramów. Bilans wagowy autorki to -2 tytułowe kilogramy w trakcie jednego sezonu, ale bywają przypadki utraty nawet 5 kilogramów. Dzieje się tak, ponieważ zimowe kąpiele rozkręcają metabolizm. Jeśli chcesz na własnej skórze sprawdzić jak przyjemna może być kąpiel w lodowatej wodzie, ale nie wiesz od czego zacząć - spieszymy z pomocą. Przede wszystkim upewnij się, że morsowanie jest dla Ciebie bezpieczne. Dla organizmu jest to wysiłek zbliżony do szybkiego joggingu, jeśli

więc masz problemy zdrowotne sprawdź czy nie wykluczają Cię one z tego rodzaju aktywności. Przed wejściem do wody należy się rozgrzać: pobiegać, poskakać itp. Po rozgrzewce wchodzi się do wody z marszu, nie zatrzymując się. Ile właściwie czasu spędza się w wodzie? Od kilku do kilkunastu minut. Na pierwszy raz najlepiej przeznaczyć 2-3 minuty, żeby zobaczyć jak to w ogóle jest. Zawsze należy jednak słuchać swojego ciała, bo to ono mówi nam kiedy zaczyna być naprawdę zimno - wtedy trzeba wyjść z wody i ponownie się rozgrzać. Najlepiej rozgrzewać się do momentu aż poczuje się nie tyle ciepło, co brak zimna. Potem wchodzi się drugi raz, często na znacznie krótszy czas i nie należy się tym przejmować - morsowanie to nie zawody, zawsze należy dbać o siebie i słuchać tego, co komunikuje nam organizm. Po drugiej kąpieli należy się ciepło ubrać i to jest właśnie ten moment kiedy duma z faktu pokonania własnych słabości przewyższa nawet uczucie zimna. Wtedy też można napić się ciepłej herbaty. Co poza termosem z herbatą jest potrzebne, żeby rozpocząć przygodę z morsowaniem? Kostium kąpielowy/kąpielówki, klapki i ręcznik, czyli zestaw basenowy. Przyda się jeszcze pozytywne nastawienie i buty z pianki neoprenowej. To ostatnie nie jest warunkiem koniecznym. Nie martw się, jeśli takich butów nie masz, bo sporo osób w ogóle ich nie używa. Nie kupuj ich zanim

nie spróbujesz czy w ogóle Ci się to spodoba, a zaoszczędzone pieniądze zainwestuj w wodoodporny futerał na telefon/aparat - przyda się, żeby uwiecznić Twoje dokonanie. Nic tak bowiem nie porusza znajomych w mediach społecznościowych jak zdjęcie w kostiumie kąpielowym/kąpielówkach na dworze w styczniu. Weź też ze sobą ciepłą czapkę i rękawiczki. Będą towarzyszyć Ci przez cały proces morsowania i może nawet długo po. "Podczas mojego pierwszego morsowania spędziłam w wodzie dwa razy po 5-7 minut. Było spoko, ale po wejściu do samochodu zaczęłam się trząść jak galareta. Potem przez parę godzin chodziłam po domu w czapce. Nie mogłam się dogrzać, bo przegięłam jak na pierwszy raz" mówi Gosia. Jeśli i Tobie zdarzy się przesadzić to po powrocie do domu weź ciepłą kąpiel. A następnym razem posiedź w wodzie krócej. Tak, następnym razem, bo prawdopodobieństwo, że będzie kolejny raz jest naprawdę wysokie. A potem jeszcze kolejny i ani się obejrzysz a będziesz uzależniony/a od tej niecodziennej aktywności jaką jest morsowanie. Na wspólne morsowanie z lokalną grupą Kriofaza zapraszamy do Parku Mazowsze w Pruszkowie (Glinianki) w soboty o 9:00 oraz w niedziele o 10:30


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

5

Autor: Waldemar Matuszewski

Pochylony nad ksiegami

16 grudnia 2017 roku w sali Karola Szymanowskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina (UMFC) miała miejsce premiera filmu biograficznego pt. „Jan Prosnak". Film o wielkim muzykologu zamieszkującym w Brwinowie przez całe swoje twórcze i pełne muzykologicznych badań życie stworzyli dwaj brwinowscy artyści: Adam Gzyra i Waldemar Matuszewski. Film, który powstał w trzydziestą rocznicę śmierci wybitnego muzykologa jest owocem wspólpracy jego twórców z UMFC. Prof. Ewa Iżykowska, której studenci (i sama pani profesor) wykonują w filmie - prapremierowo! - pięć pieśni skomponowanych przez Jana Prosnak, prowadziła tę uroczystą premierę. Wśród wielu znakomitych gości odnotować należy obecność pani Marii Prosnak-Tyszkowej (córka muzykologa) z synami. Patronatem medialnym wydarzenie objęła „Linia". Historia powstania filmu zatytułowanego „Jan Prosnak” zaczęła się dla mnie wiosną 1973 roku – a więc 44 lata temu! Czy to możliwe, że upłynęło aż tyle czasu?...

B

yła wczesna wiosna, zbliżał się egzamin maturalny, rozpoczynały się ostatnie gorączkowe przygotowania. Moja koleżanka, Alicja, z brwinowskiego liceum, z którą postanowiliśmy wspólnie przygotowywać się do matury, mieszkała w Brwinowie przy ulicy Wilsona. Nasze pracowite spotkania rozpoczynaliśmy wieczorem – około godz. 20:00, kiedy jej dom był już wyciszony, każdy był już w swoim pokoju, a cieplutka kuchnia – z dowolną ilością gorącej herbaty - zostawała dla nas. Każda taka nasza „naukowa sesja” trwała do 2-3 nad ranem. Wtedy wracałem do domu. Mieszkałem przy zbiegu ulic Myśliwskiej i Grodziskiej – w podupadłym dworku, który wybudował pisarz Zygmunt Bartkiewicz. Wracałem więc od Alicji, nad ranem, ulicą Słoneczną. Już świtało, odzywały się pierwsze ptaki. Zaraz na początku Słonecznej, przy zbiegu z ulicą Leśną, zwracało moją uwagę oświetlone okno na parterze pięknej willi „Janina”. Była 2-3 rano, wydawało mi się, że wszyscy mieszkańcy Brwinowa od dawna już smacznie śpią, ale przy lampce w rozjaśnionym jej światłem oknie siedział przy swoim biurku siwy starszy pan i coś uważnie studiował, bez reszty tym pochłonięty. Tak było za każdym moim powrotem o świtaniu. Musiałem zatrzymać się choć na chwilę przy tym oknie – co ten niezwykły człowiek może tak pilnie studiować? Był najwyraźniej pilniejszy i wytrwalszy w swojej pracy od nas, maturzystów. Mijałem to okno wczesną wiosną 1973 roku wiele razy – intrygujący mnie „Faust poszukujący tajemnicy naszej egzystencji” (tak go sobie nazwałem) zawsze tam ślęczał w świetle lampki. Minęło ponad 40 lat i znalazłem się we wnętrzu tajemniczej dla mnie – z wiadomego względu - willi „Janina”. Jej gospodyni, osoba bardzo zasłużona dla badania i utrwalania historii naszego miasta, kiedy opowiedziałem jej przy okazji tej wizyty historię mojego „Fausta”, uśmiechnęła się bardzo serdecznie i powiedział: „To był mój ojciec!”

Okazało się, że Faust z moich maturalnych czasów to był wielki badacz dziejów polskiej kultury muzycznej, muzykolog Jan Prosnak. Mieliśmy już we wspólnym – z panem Adamem Gzyrą - filmowym dorobku kilka brwinowskich historii i biografii opowiadanych przy pomocy kamery. Wielki dorobek naukowy, a zarazem ogromna skromność i chciałoby się powiedzieć – pokora badacza bijąca z tej postaci nasunęły nam myśl o podjęciu próby zrekonstruowania drogi życiowej i badawczej muzykologa. Jego córka, gospodyni willi „Janina” - pani Maria Prosnak-Tyszkowa – zgodziła się być filmowym przewodnikiem po tej wypełnionej pasją i niezwykłą pracowitością biografii. Jan Prosnak urodził się 18 VIII 1904 roku w Pabianicach, w rodzinie o tradycjach, zamiłowaniach i uzdolnieniach muzycznych. Rodzina Prosnaków była inspiratorem życia muzycznego w Pabianicach jeszcze w XIX wieku. Tam Jan Prosnak uczęszczał do szkoły muzycznej. Równocześnie z podjętymi na Uniwersytecie Warszawskim studiami polonistycznymi kontynuował studia pianistyczne. Na studiach polonistycznych poznał brwinowiankę Marię Kowalewską, swoją przyszłą żonę. Po ślubie w roku 1932 Jan Prosnak cał-

kowicie związał swoje życie z Brwinowem. Kontynuował studia pianistyczne, potem wstąpił do konserwatorium, a w roku 1936 rozpoczął studia muzykologiczne. Podczas wojny ukończył w tajnym konserwatorium studia kompozytorskie, a w 1948 - studia muzykologiczne. Po wojnie działa w Polskim Radiu, w Instytucie Sztuki PAN, Warszawskim Towarzystwie Muzycznym, w Towarzystwie im. F. Chopina i systematycznie publikuje owoce swojej pracy badawczej. Moniuszko, polska kultura muzyczna, historia pieśni polskiej, przygotowanie do druku dzieł zapoznanych kompozytorów polskich – to główny zrąb pracy badawczej i pisarskiej Jana Prosnaka. Podążając z kamerą, wraz z innym brwinowianinem – Adamem Gzyrą - w trzydziestą rocznicę śmierci muzykologa Jana Prosnaka, ścieżkami jego pracy badawczej, maturzysta z roku 1973 dowiedział się wreszcie, nad czym tak żarliwie i cierpliwie, do późna w nocy, a raczej wczesnego ranka, przesiadywał, zamieszkały w Brwinowie i spoczywający na miejscowym cmentarzu, wielki miłośnik i badacz polskiej kultury muzycznej i dziejów muzyki polskiej (rocznik maturalny: 1923).


6

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Autor: Grzegorz Przybysz

Rok 1 847. Ozdobna austeria murowana. „Kurjer Warszawski” donosi: Tuż przy kolei żelaznej na przystanku w Brwinowie wzniesioną została ozdobna austeria murowana. Austeria ta już w tym roku zamieszkałą będzie. a rewelacyjne „znalezisko" historyczne w postaci powyższego fragmentu z „Kuriera Warszawskiego” natrafiła pani Maria Tyszko. Gratulacje! Ta austeria, to ten murowany, kolejowy domek tuż nad brwinowskim tunelem. Austeria - tak dawniej nazywano karczmę, zajazd, lub gospodę. Zawsze chciałem odnaleźć dokument potwierdzający, że była to pierwotnie karczma, szynk kolejowy, a nie kasa, czy też bagażownia. Owszem, były takie, ale w pobliżu stacji i do tego drewniane a nie murowane.

N

cegła. Zmieniono ozdobny dach. Budynek niemal całkowicie zatracił swoją oryginalna formę. Jak długo istniała tam austeria i jaką miała nazwę? Jeszcze nie wiadomo. Przypuszczam, że generalne przeróbki poczyniono dopiero w nowej Polsce, tj. po I WŚ, po czym zmieniono charakter i przeznaczenie obiektu. Sądzę, a nawet jestem pewien, że projektantem tego domu, był inż. architekt warszawski Teofil Schiller (1819–1861) reprezentant modnego w poł. XIX w. «malowniczego nurtu renesansu». Zaprojektował bez mała wszystkie obiekty kolejowe, a nawet stacje, na trasie od W-wy do Skierniewic. Nie mówię tego bezpodstawnie. Otóż w roku 1851 powstał w jego pracowni projekt cudownego domu drewnianego, typu willa pn. „(...) do kolonii przy Kolei Żelaznej w Brwinowie". Dom miał stać tuż przy drodze, w pobliżu stacji. Niestety, z niewiadomych przyczyn projekt upadł, (patrz - „Pamiętnik Sztuk Pięknych - Budownictwo 1851").

Reasumując: odnalazł się bardzo ważny dokument, który świadczy, że jest to zabytek, który trzeba zgłosić pilnie do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Ukróci to wszelkie hopsztosy PKP i pseudo-remonty obecnego dzierżawcy. Po drugie, obiekt ten będzie uchodził od tej pory za jeden z najstarszych w Brwinowie, a właściwie najstarszy. Uważam, że powinna zająć się tym pilnie p. Grażyna Adamska z Towarzystwa Opieki nad ZaObecny widok tego domku pozostawia bytkami, oraz burmistrz Kosiński, starając wiele do życzenia. Została zatynkowana się przejąć ten obiekt na własność gminy, piękna, klinkierowa, czerwono-wiśniowa podobnie jak to się stało z pałacem wie-

rusz-Kowalskich. Nie powinno być tak, że 170-letni zabytek stoi w środku gminy, bez należytej opieki. Jeszcze raz gratulacje dla Pani Marii!


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

7

Autor: Grzegorz Przybysz

Cmentarz w Koszajcu Ginące ślady mazowieckich ewangelików

Jadąc od wsi Biskupice w kierunku Krosen, natrafimy przy drodze prowadzącej do Koszajca na nieduży, stary cmentarzyk. Umiejscowiony na samym zakręcie drogi, zwraca uwagę swoim zaskakującym położeniem, oraz niezwykłą oryginalnością.

Koloniści

C

mentarzyk założony został mniej więcej w połowie XVIII wieku przez Menonitów - kolonistów niemieckich. Chowano tu przede wszystkim zmarłych wyznania ewangelickiego, ale niegdyś były tu pochówki rzymsko-katolickie i prawosławne. Na Mazowszu zachodnim koloniści zamieszkali w dwóch wsiach: w Koszajcu, oraz na Polesiu pod Milanówkiem. Prawo osadnictwa nadał im Antoni Onufry Okęcki, Biskup Poznański i Kanclerz Wielki Koronny, właściciel wielu wsi na Mazowszu , oraz części dóbr żbikowskich, milanowskich i brwinowskich. Większość tych dóbr należała ongiś do jego licznej familii. Biskup Okęcki często powtarzał, że założył wsie Niemcami. Chodziło o wprowadzenie nieznanej w Polsce, nowej, zachodniej metody uprawy roli, w tym nowych sposobów uprawy zbóż, warzyw i owoców, oraz wydajniejszej hodowli zwierząt. Po śmierci biskupa w 1793 roku Koszajec, Mosznę i Krosna odkupiła najpierw rodzina Łączyńskich, a później Parchalis Jakubowicz, kupiec żydowski z Warszawy. W 1831 roku, tuż po upadku Powstania Listopadowego, syn Jakubowicza, Aleksander Parchalis sprzedał Koszajec żydowi niejakiemu Humlowi, właścicielowi garbarni warszawskich, a ten z kolei z dużym zyskiem Marii hrabinie Ożarowskiej. Pierwsze wiadomości o wsi szlacheckiej Kossaciec pochodzą z XVI wieku. W dwóch historycznych opracowaniach pt. „Źródła dziejowe Mazowsza” i „Polska w XVI wieku pod względem geograficznym i statystycznym” Adolfa Pawińskiego - znakomitego badacza historii Polski, czytamy następujące wzmianki: ...Kossaciec (Ko-

szaiec). Siedzi tu szlachcic Krzysztof Całowański dzierżawca dóbr Jana Kossackiego. Uprawia ½ łana i ogród, oraz szlachetnie urodzona Bilinowska, ma ½ łana, oraz szlachetnie urodzony Piotr Kossacki, który ma po matce ¾ łana i sam uprawia.

Do połowy XVIII wieku Koszajec był zwykłą, małą osadą. Wieś liczyła zaledwie kilkanaście starych, drewnianych chałup krytych strzechą. Jednakże na skutek osadnictwa niemieckiego osada rozrosła się do średniej wielkości wsi. Mieszkające tu liczne rodziny niemieckie i polskie były zazwyczaj wielodzietne, i na ogół wszyscy żyli w zgodzie. Ludzie zajmowali się uprawą roli, hodowlą trzody chlewnej, krów, koni, ptactwa, trochę mniej pszczelarstwem i ogrodnictwem. Koloniści mieli lepszy sprzęt

rolniczy niż tutejsi Polacy, bardziej zmechanizowany posiadali kieraty, wialnie, młockarnie, centryfugi, maselnice i praski do serów. Ewenementem w Koszajcu były odrębne piece do wypieku chleba i ciast. Były prawie w każdym domu. Poza tym koloniści wybudowali we wsi pierwszą piekarnię, otworzyli pierwszy sklep spożywczy, oraz zbudowali wiatrak-młyn. Ponieważ w najbliższej okolicy nie było kościoła ewangelickiego, koloniści zorganizowali dom modlitewny w budynku szkolnym we wsi Wesołówka, koło Józefowa. W każdą niedzielę odbywało się tam nabożeństwo z udziałem pastora, który przyjeżdżał z parafii ewangelicko-augsburskiej z Warszawy, lub z Żyrardowa. Kantor, oraz tak zwany przodownik chóru był tutejszy. Zazwyczaj był to organista, albo szkolny nauczyciel. W latach międzywojennych najbardziej znaną, koszajecką rodziną była familia Süsdorfów. Z pokolenia na pokolenie zajmowali się rolnictwem, ale mieli również opinię najlepszych zdunów w całej okolicy. Część ocalałych pieców zbudowanych ich rękami ogrzewa, a niekiedy zdobi niektóre wiekowe wille w Brwinowie, Otrębusach, Milanówku i Podkowie. Pozostali mieszkańcy Koszajca żyli głównie z rolnictwa. Byli to między innymi Kundtowie, Tyzlerowie, Wildowie, Bunklerowie, Kleinowie, Ertnerowie, Winterrotowie, oraz rodziny Zeringów, Richterów, Knopów, Schmidtów, Krigerów, Kaplerów, Deschów, Endertów, Millerów, Rosnerów, Hauke i Dey’ów, Gramsów, Grundmanów, Gruhnów, Keberów, Imrottów i Krasuckich. Większość tych ludzi pochowana jest na koszajeckim cmentarzyku.

Wiatrak

Równie znaną familią w Koszajcu była rodzina Gruhnów. Gruhnowie, podobnie jak inni, uprawiali ziemię, ale po jakimś czasie postanowili zająć się młynarstwem. W tym celu odkupili pod koniec XIX wieku od warszawskich młynarzy stary wiatrak, który ponoć pochodził z XVIII wieku. Wiatrak stał nieczynny od wielu lat przy ulicy Młynarskiej na Woli. Nowi właściciele rozebrali go, po czym przewieźli koleją do Brwinowa i odstawili na bocznicę. Następnie, poszczególne elementy przeładowano na furmanki i cały transport ruszył gościńcem do Koszajca.


8

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

Gościniec

Ale po drodze wydarzyła się przygoda. Otóż, mniej więcej w połowie drogi, tuż za mostem, za rzeką Zimną Wodą, cała kolumna wozów ugrzęzła w gęstym błocie. Zdenerwowany Gruhn posłał po ludzi i po dodatkowe zaprzęgi. Gdy dopięto pomocnicze konie wydawało się, że wozy ruszą z miejsca, a te dalej tkwiły w błocie. Gruhn był załamany. W końcu podjął decyzję o wyładowaniu ciężkich elementów i przewiezieniu wszystkiego na raty. Dopiero następnego dnia wiatrak znalazł się wKoszajcu. Po niezbędnych naprawach i gruntownej przeróbce napędu przystąpiono do niełatwego i żmudnego montażu. Gruhn potrzebował do tego dobrych fachowców, więc musiał ściągnąć ich aż spod Żyrardowa . Prace montażowe trwały kilka tygodni ale dopiero latem 1900 roku wiatrak był gotowy. Stanął w korzystnym miejscu, bo w pobliżu toru kolejowego, który łączył fabrykę w Józefowie z bocznicą kolejową w Pruszkowie. Po zbiorach Gruhn rozpoczął produkcję. Mełł dostępne gatunki ziarna, przede wszystkim żyto i pszenicę na mąkę, oraz na śrutę zbożową dla zwierząt. Wyrabiał także niektóre gatunki kasz, m.in. jaglaną i mannę. Młyn funkcjonował do pierwszej wojny światowej. Gdy w 1914 roku wybuchła wojna, w Koszajcu pojawili się pierwsi niemieccy żołnierze. Oficerowie zakwaterowali się w domu młynarza, natomiast artylerzyści i piechota rozlokowali się w całej wsi. 12 października Niemcy rozpoczęli ostrzał wojsk rosyjskich rozmieszczonych wzdłuż rzeki Utraty. Rozgorzała wówczas zażarta bitwa podczas której wiatrak Gruhna stał się - do dziś nie wiadomo dlaczego - celem artylerii rosyjskiej. W trakcie ostrej wymiany ognia wiatrak spłonął. Zginęło wówczas kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy oraz wielu mieszkańców Koszajca i okolic. Rosjanie zniszczyli jeszcze kilka wiatraków m.in. w Kaniach, Parzniewie i pod Nadarzynem. Ocalał tylko jeden na Polesiu.

Incydent z wozami na coś się przydał. Otóż zmobilizował wszystkich kolonistów do zbudowania wspólnymi siłami bitej, twardej drogi prowadzącej z Koszajca do Brwinowa. W tym celu koloniści postanowili zbierać większe kamienie z okolicznych pól, a także z dalszych okolic. Zgromadzenie tak dużej ilości kamieni zajęło im kilka lat. Najbardziej uradował ich kamień olbrzym, który leżał od niepamiętnych czasów na gruntach Süsdorfów, gdzieś między Gąsinem i Koszajcem. Był to potężny głaz narzutowy, prawdziwy okaz natury. Na jednym z jego boków ktoś z Süsdorfów wykuł napis w języku niemieckim, oraz datę Anno Domini 1800. Ten kamień był kamieniem granicznym wyznaczał granicę między dobrami parzniewskimi a ziemią wykupioną przez koszajeckich kolonistów.

do Rosji, i wyraźnie załamany popadł w depresję. Po kilku dniach, nie widząc żadnego wyjścia, na oczach najbliższych strzelił sobie w głowę. Wieść szybko rozeszła się po okolicy, bowiem dobrze znano rodzinę, ale nikt specjalnie go nie żałował, był w końcu volksdeutschem wcielonym do wrogiej armii. Młodego Süsdorfa pochowano z wielką pompą na koszajeckim cmentarzyku w rodzinnym grobowcu. Pogrzeb odbył się na koszt Wehrmachtu przy udziale wojskowej kompanii honorowej. Jak wspominali świadkowie, kondukt żałobny maszerował spod domu Gruhnów, przy ulicy Warszawskiej w Brwinowie, aż do koszajeckiego cmentarzyka. Dziś, po rodzinnym grobie Süsdorfów nie ma najmniejszego śladu. Nowy młyn

Minęło kilka lat nim stary młynarz zadecydował się postawić nowy wiatrak. Nie wiadomo kiedy rozpoczął budowę. Niektórzy leciwi mieszkańcy Koszajca opowiadali, że wiele lat po zakończeniu wojny, inni, że tuż po niej. W każdym razie można przyjąć, że był to początek lat 20-tych. Nowy wiatrak, tak zwany palPoczątkowo Süsdorfowie nie chcieli się zgodzić trak, stanął w innym miejscu, jako że obyczaj na wykorzystanie tego głazu do budowy drogi, regionalny wzbraniał budowy czegokolwiek na ale pod naciskiem sąsiadów w końcu ulegli i pogorzelisku. kamień z wielkim trudem rozbito. Większe jego części zostały wykorzystane przy budowie nowego mostu nad Zimną Wodą. Jeszcze do niedawna można było zobaczyć tuż nad rzeką, spore kawały tego olbrzyma. Z rodziną Süsdorfów wiąże się jeszcze jedna, tym razem tragiczna historia. Otóż zaraz po napaści Niemców na ZSRR, w czerwcu 1941 roku, Wehrmacht zaczął wcielać do swoich oddziałów tysiące nowych poborowych, w tym młodego Henryka Süsdorfa, oraz kilku jego kolegów z Koszajca. Młody żołnierz przeszedł szkołę oficerską, gdzie otrzymał stopień oberlejtnanta piechoty i został skierowany od razu na wschodni front, ale nim miało to nastąpić dostał kilkudniową przepustkę do domu. Podczas urlopu młody Süsdorf zwierzył się rodzinie, że nie chce jechać


BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY

LINIA

W tym celu syn starego młynarza, Edward Gruhn, wybrał niewielki wzgórek w szczerym polu, niedaleko swojego domu. Roboty stolarskie wlokły się całymi tygodniami bowiem brakowało wielu materiałów budowlanych, przede wszystkim drewna i gwoździ. Kłopoty były również z okuciami, zawiasami, żelaznymi częściami do napędu, więc wykorzystano niektóre ocalałe przedmioty ze starego wiatraka. Największym zmartwieniem młodego Gruhna był brak grubych belek niezbędnych do konstrukcji wału napędowego, przekładni i skrzydeł. Ponieważ w najbliższej okolicy nie było takiego materiału, Gruhn złożył zamówienie, aż w Białowieży. Konstrukcja paltraka nie była prosta. Obiekt posadowiony był na stalowych rolkach toczących się po okrągłym, zębatym torze, ułożonym na betonowym fundamencie. W przypadku zmiany kierunku wiatru, wiatrak obracano po osi. Służył do tego gruby dyszel ciągnięty zazwyczaj przez konia, lub pchany przez kilku ludzi. Później wiatrak przerabiano parokrotnie.

Rzeczpospolitej. Miejsce w którym przyszło im żyć, stało się ciężkim doświadczeniem. Cmentarzyk

Gruhnowie pozostawili po sobie jeszcze jeden trwały ślad, to piętrowy dom w Brwinowie stojący vis a’ vis cmentarza tam, gdzie mieścił się kiedyś ośrodek zdrowia, a obecnie apteka. Dom był prezentem ślubnym dla jednej z córek Gruhna. Podczas wojny był tam sklep spożywczy- Tylko dla Niemców i Volksdeutschów.

Dzisiaj koszajecki cmentarz na szczęście już nie ginie. Ale dawniej było inaczej. Proces likwidacji cmentarzyka rozpoczął się po 1945 roku na fali niszczenia śladów niemieckości, i trwał aż do lat 80.XX wieku. Początkowo ginęła tu cegła z otaczających murów, potem znikały marmurowe płyty nagrobne, co cenniejsze krzyże, mosiężne napisy i żeliwne ozdoby. Zniszczono też ciężką, żelazną furtę i rozbito większość nagrobków niemieckich żołnierzy. Odbywało się to, z ewidentnym naruszeniem przez komunistyczne władze obowiązującego prawa, bo koszajecki cmentarzyk był również cmentarzem wojskowym, i jako taki prawem chroniony. O dziwo, ocalały stare drzewa. Dziś jest ich kilkanaście, w tym jedno bardzo stare. To oznakowany (wreszcie) pomnik przyrody, dwupienny, biały kasztanowiec o ponad trzymetrowym obwodzie pnia. Rosną tu także wysokie modrzewie, dorodna brzoza, dwie lipy i osiem grabów. Jednym słowem jest tu niewielka enklawa przyrody, o którą nareszcie zadbano. Mniej więcej po środku cmentarzyka stoi dębowy krzyż. Kiedyś była przybita doń żeliwna tabliczka z nazwiskiem zmarłego. Dziś już jej nie ma. Ale wiem, kim był zmarły. To Karol Ertner. To właśnie on w drugiej połowie lat dwudziestych ufundował ceglane ogrodzenie koszajeckiego cmentarzyka. Podobno mur powstał dość szybko, bowiem przy budowie pracowało kilkunastu miejscowych murarzy. O dziwo, Ertner sprowadził cegłę z daleka, mimo, że w pobliżu, dosłownie po drugiej stronie koszajeckiej drogi, stały trzy cegielnie należące do znanej brwinowskiej rodziny Wiencków. Te cegielnie nazywały się: Środkowa, Julianów i Ferdynandówka, a na wschodnim krańcu wsi była jeszcze czwarta, nazywana potocznie Halberówką. Można przypuszczać, że powodem niezwykłej decyzji Ertnera nie były lokalne animozje, lecz zła jakość tutejszych cegieł, czego ewidentnym przykładem był mur cmentarny w Brwinowie. Cegły wypalane u Wiencków zawierały za dużo tzw. margla, związku wapnia, i zaledwie po kilku a najdalej kilkunastu latach pękały lub rozsypywały się na kawałki.

Pod koniec 1944 roku koloniści niemieccy zaczęli opuszczać Koszajec. Prawie wszyscy wyjechali z Polski na zawsze. Ich domy i ziemie zajęła okoliczna biedota, ludzie nie zawsze znający się na rolnictwie. Byli to przeważnie tak zwani strycharze, czyli prości robotnicy z pobliskich cegielni, bądź ubodzy chłopi, a także repatrianci ze wschodnich rubieży dawnej

Dziś cmentarzyk w Koszajcu ma odbudowane ogrodzenie, nową, żelazną bramę, furtę i uporządkowany wewnątrz teren. Jest pod stałą opieką brwinowskiej gminy i brwi-

Podczas II wojny światowej, pod koniec 1943 roku, hitlerowcy sprawili swoim koszajeckim pobratymcom oryginalny „prezent”. Mianowicie, założyli w Koszajcu prąd przeprowadzając sieć elektryczną z elektrowni w Pruszkowie, czym zadziwili całą okolicę. Edward Gruhn triumfował. Obnosił się po całej gminie i chwalił, że to dzięki niemu. Wcześniej, bo we wrześniu 1939 roku, Niemcy mianowali go wójtem, co dawało mu nieograniczoną władzę w całej ówczesnej gminie Helenów. Gruhn, korzystając z okazji wykonał kolejny remont wiatraka przerabiając napęd na elektryczny. Od tej pory wielkie skrzydła-śmigi stały w miejscu szumiąc i skrzypiąc podczas silniejszych wiatrów, a z czasem zniknęły całkowicie. Koszajecki wiatrak-młyn przetrwał całe dziesięciolecia, drugą wojnę światową i lata ponurej komuny, lecz niestety uległ współczesnej głupocie i bezmyślności. Oto nowy właściciel parceli rozebrał go doszczętnie w 1996 roku, choć wiatrak był w całkiem dobrym stanie.

9

nowskiej parafii, oraz organizacji społecznej pod nazwą Polsko Niemieckie Stowarzyszenie Pamięć. To skutek wieloletniej i wielokrotnej publikacji niniejszego felietonu w gazetach lokalnych. Grzegorz Przybysz Dziennikarz, Publicysta, Regionalista.


XII

BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK LINIA

REGIONY ETNOGRAFICZNE PAŃSTWOWEGO ZESPOŁU LUDOWEGO PIEŚNI I TAŃCA „MAZOWSZE”

WALDEMAR MATUSZEWSKI

Z ROZMÓW Z MISTRZEM ZAPAŁĄ O „MAZOWSZU” Wieloletni tancerz i choreograf„Mazowsza” mówi o kolejnych regionach etnograficznych z roku 1964 i 1966.

adchodzi rok 1964 i kolejne wyjazdy zagraniczne zespołu. Sol Hurok, wielki impresario amerykański, który wielokrotnie zapraszał „Mazowsze” do USA, prosił, żeby na każdy kolejny wyjazd do Ameryki było w programie coś nowego. Pani Mira miała w magazynie stroje starowarszawskie – zdobyła je wiele lat wcześniej, kiedy rozwiązali Zespół Pieśni i Tańca „Warszawa”. Wybór padł więc na poleczki starowarszawskie, do których choreografie przygotował Zbigniew Kiliński.

N

Muzyka: Adam Karasiński. Choreografia: Zbigniew Kiliński. „Tańce rzeszowskie z przyśpiewkami”. Autorką układu tanecznego w tej nowej wersji „Rzeszowa” [jak pamiętamy pierwsza wersja tańców rzeszowskich z roku 1958, była debiutem choreograficznym Witolda Zapały] była Bożena Niżańska, autorem nowego opracowania muzyki był Stefan Kisielewski. Opracowanie muzyczne: Stanisław Wysocki, choreografię do „Tańców rozbarskich” stworzyła Janina Marcinkowa (1920-1999). Mistrz Witold Zapała tak wspomina pracę nad tańcami rozbarskimi (i opolskimi) w roku 1966: Nie miałem monopolu na układanie

tańców w „Mazowszu” i chciałem, żeby jeszcze ktoś do „Mazowsza” przyjechał, chciałem abyśmy poznali inne regiony dokładniej. Janeczka słuchała mnie: „Janeczko a tutaj tak, tutaj tak.” Pod „Mazowsze” układała. Zresztą opierałem się na notatkach i na opracowaniach, które ona wydała o tańcach śląskich. Janeczka urodziła się na Śląsku i była bardzo dla Śląska zasłużona. Ona dokładnie opisała wszystkie tańce i to nawet te najdrobniejsze z całego Śląska - wydała „Folklor taneczny Beskidu Śląskiego”, Warszawa 1969 i „Tańce Beskidu i Pogórza Cieszyńskiego”, Warszawa 1996.

Kontakt z redakcją wydawnictwa jubileuszowego Kalendarium „Mazowsza”: mazowsze70lat@gmail.com Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze, przygotowujące je wspólnie z miesięcznikiem "Linia", ogłasza społeczną zbiórkę - wpłat można dokonywać na konto nr 04 9291 0001 0099 7254 2000 0010, tytułem: „na działalność statutową Stowarzyszenia”).




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.