PIKNIK W ŻÓŁWINIE • NIE MA JAK W BRWINOWIE • STAWISKA • REWITALIZACJA TAJEMNICA CUDOWNEGO OBRAZU EPIZOD TEATRALNY • KRÓL LATA
2
25.09.2016, godz. 17.00, „Matecznik” Mazowsze, Otrębusy – Karolin, ul. Świerkowa 2
Z
ogromną przyjemnością mamy zaszczyt zaprosić Państwa na jubileuszową, 10. edycję naszego muzyczno - edukacyjnego Festiwalu „Etno Jazz Fest”, która odbędzie się już 25 września, w prestiżowej sali „Matecznika” PZLPiT „Mazowsze”, mieszczącej się na terenie urokliwego Karolina. W programie przewidziane zostały warsztaty pieśni afrykańskich, które poprowadzi jedna z najwybitniejszych, światowych wokalistek muzyki gospel, wykonująca utwory muzyki afroamerykańskiej i afrykańskiej, Lydie Charlotte Kotlinski. Na scenie usłyszymy trzy znakomite zespoły, w składzie: Atom String Quartet Dawid Lubowicz - skrzypce OD REDAKCJI
P
Mateusz Smoczyński - skrzypce Michał Zaborski - altówka Krzysztof Lenczowski - wiolonczela
Urszula Bednarczyk Maja Słomińska Anna Kozak Ela Pęczuła Boogie Boys Diana Galińska Bartek Szopiński - fortepian, organy, Ewa Pawlikowska wokal Monika Podsiadła Michał Cholewiński - fortepian Mariola Mazurek Janusz Brzeziński - kontrabas Miłosz Szulkowski – perkusja Zapisy na warsztaty prosimy kierować na adres poczty elektronicznej Adama Fedorowicza, Chór „Łontanara” z gościnnym udziałem Sołtysa Otrębus: a.fedorowicz@interia.pl oraz Jerzego „Słomy” Słomińskiego pod numer telefonu: +48 605 465 426. Lydie Kotlinski Nicole Grospierre Słomińska Ida Baran Alicja Fręchowicz Kinga Bronisz
Szczegółowe informacje, dotyczące tego wydarzenia, znajdą Państwo we wrześniowym wydaniu „Linii”. Serdecznie zapraszamy.
LEKKI LETNI NUMER
rezentujemy Państwu dwumiesięczny numer miesięcznika „Linia”. W ręku trzymacie lekkie teksty do poczytania w upały czy burzowe wieczory.
podczas Światowych Dni Młodzieży, które odbywają się w dniach 20–25 lipca. W dniach 5–16 sierpnia podkowiański Ośrodek Pomocy Społecznej wraz z Zespołem Szkół Samorządowych organizuje wyjazd wakacyjny dla Polecamy kilka aktywności na te ciepłe dni dzieci i młodzieży w wieku 9–18 lat do Bułtegorocznego lata. Świetlica w Otrębusach garii – Złote Piaski. organizuje artystyczne półkolonie dla dzieci od lat 6. To wspaniałe i kreatywne zajęcia Po raz pierwszy w historii Podkowy Leśnej odbywające się przy ulicy Krótkiej 10. będzie miała miejsce Międzynarodowa Letnia Wioska Dziecięca. W dniach 4 lipca – 4 Miasto Podkowa Leśna wraz z Parafią Św. sierpnia Zespół Szkół Samorządowych goKrzysztofa planuje zorganizowanie pikniku ścić będzie dzieci oraz młodzież z całego integracyjnego dla gości oraz mieszkańców świata.
Zapraszamy na Półkolonie na koniach w Żółwinie (terminy przez cały lipiec i sierpień). Ponadto warto zwrócić uwagę na Lato z Koszykówką w Pruszkowie i – dla wielbicieli historii – Wakacje z historią w muzeum DULAG 121 również w Pruszkowie. Więcej informacji na stronach: www.brwinow.pl podkowalesna.pl naszzolwin.pl otrebusy.pl
STOPKA REDAKCYJNA REDAKCJA I SKŁAD: TOMASZ S. RÓG KOREKTY: EDYTA WOŹNIAK, DRUK: DRUKARNIA HELVETICA-DRUK.PL WYDAWCA: TOMASZ RÓG, CZEREMCHY 8 05-805 OTRĘBUSY DYSTRYBUCJA: Miesięcznik dostępny w wybranych sklepach w obrębie Brwinowa oraz Otrębus, w Filiach Biblioteki Wacława Wernera, w restauracji Elita a także w skrzynkach pocztowych mieszkańców okolic. PODZIĘKOWANIA: WALDEMAR MATUSZEWSKI, MARZENA SOBIERAJ, ANNA SZMULEWICZ, ANNA CIENKOWSKA, EDYTA WOŹNIAK, BARBARA WALICKA, MARTA GODZISZ, ANDRZEJ GONTARCZYK, PAWEŁ KOMENDER, GRZEGORZ PRZYBYSZ, ADAM FEDOROWICZ, ALEKSANDRA PACHNIK, JACEK PACHNIK, RENATA PACHNIK, GRZEGORZ KOGUT, KAMILA GIEMZA, PIOTR I JUSTYNA KOWALCZYK, AGATA I RYSZARD PUCHALSCY, PORTAL OTREBUSY.PL ORAZ PODKOWA LEŚNA - MIASTO OGRODÓW. ZDJĘCIE NA OKŁADCE - STAWISKA, WIĘCEJ NA STRONIE 7.
Masz pomysł, tekst lub ważną informację do przekazania? Czekamy na wasz kontakt pod adresem: redakcja.linia@gmail.com tel. 723227211 facebook.com/miesieczniklinia
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR: PAWEŁ KOMENDER
3
ZDJĘCIA: GRZEGORZ KOGUT
PIKNIK RODZINNY W ŻÓŁWINIE
18 czerwca po raz pierwszy odbył się w Żółwinie Piknik Rodzinny. Była to inicjatywa Sołtysa, Rady Sołeckiej i Stowarzyszenia Przyjaciół Żółwina i Tereni.
Ż
ółwin nie posiada terenu odpowiedniego dla takich przedsięwzięć, więc miejsca udzielił na łące w swoim rodzinnym gospodarstwie Sołtys. Pogoda dopisała. Organizatorzy sponsorowali grill, ognisko, kiełbaski, pieczywo i napoje, ale wszyscy uczestnicy byli zachęcani do potraktowania tej imprezy jak prawdziwego „pikniku rodzinnego” na trawie. Wielu przybyło całymi rodzinami ze swoimi kocami i krzesełkami, koszami piknikowymi i parasolami, przyczyniając się do doskonałej, swobodnej atmosfery spotkania. Słodką częścią Pikniku był Konkurs Wypieków. Zgłoszono do niego ponad 25 ciast, tortów i deserów. Uczestnicy mogli przez godzinę degustować i oceniać anonimowo prezentowane wyroby. Zwyciężyła Kozia Fantazja, przed Panną Truskawką i Sernikiem Classic. Pomysły na inne atrakcje Pikniku zgłaszali sami mieszkańcy, zgodnie ze swoimi pasjami i hobby. Piknik miał łączyć wszystkich, tych zamieszkujących od lat, związanych z rolnictwem, i tych, którzy przybyli tu niedawno. Dlatego „Gwiazdą Pikniku” została „Ostania Krowa w Żółwinie” – Tośkowa Melania. To symbol szybko zachodzących zmian. Jeszcze 30 lat temu krów w Żółwinie było dziesiątki, dziś pozostała tylko Melania. Żeby dzieci nie zapomniały skąd się bierze mleko, do udziału w pikniku zaproszono także producentkę mleka i serów kozich z Żółwina ze swoimi podopiecznymi. Sołtys zapewnił obecność także innych zwierząt gospodarskich: kur, kaczek i perliczek z pisklętami. Do wiejskiego klimatu przyczyniły się też piękne rzeźby zwierząt gospodarskich, wykonane ze słomy i zwierząt leśnych, zrobione z gałązek brzozowych. Ozdabiały one stoisko rękodzieła artystycznego, dopełniające wiejską stronę pikniku. Wśród wystawianych pasji mieszkańców zalazły się kolekcja figurek żółwi z różnych stron świata oraz wystawa amator-
skich prac malarskich. Zaproszeni goście z KynoAkademii pokazywali szkolenie psów-terapeutów. Zajęcia dla najmłodszych zorganizował Punkt Przedszkolny „Żółwiki”. Było też oblegane przez dzieci, stoisko do malowania buzi, zorganizowane i prowadzone przez jedną z mieszkanek Żółwina. Współorganizatorem Pikniku była OSP z Żółwina. Strażacy wystawili swój najnowszy wóz bojowy, zorganizowali mały basen i zaprezentowali sprzęt gaśniczy w działaniu, wzbudzając entuzjazm dzieci. Dzięki sponsorowi można było też podziwiać teren Pikniku z wysokości wynajętego na imprezę podnośnika strażackiego. Okazało się, że w Żółwinie zamieszkuje wielu pasjonatów lotnictwa, zawodowych pilotów i amatorów sportów lotniczych, stąd obecność na pikniku wiatrakowców z firmy Trendak&Syn oraz paralotni z napędem ze Stowarzyszenia PPG Urszulin. Wiatrakowiec Tercel, wystawiany na ziemi, wzbudził ogromne zainteresowanie gości Pikniku, spotęgowane doskonałym, dynamicznym pokazem jego możliwości w powietrzu. Ukoronowaniem Pikniku był pokaz pięciu paralotni kreślących figury na niebie w promieniach zachodzącego słońca. Piknik Rodzinny w Żółwinie, zorganizowany całkowicie społecznie przez mieszkańców, praktycznie bez wsparcia z zewnątrz, był ogromnym sukcesem. Dopomógł w integracji lokalnej społeczności, ale pozwolił też Żółwinowi zaistnieć na mapie sąsiedzkich wydarzeń. Parking okazał się za mały: ponad 120
samochodów, dziesiątki rowerów i według ostrożnej oceny, ponad 600 uczestników – to dowód na to, jak potrzebna i ważna była to impreza. Serdeczne gratulacje i podziękowania dla inicjatorów i wykonawców tego przedsięwzięcia! Więcej zdjęć i szczegółów na portalu www.naszzolwin.pl
4
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR: TOMASZ RÓG
ZDJĘCIA: ANDRZEJ GONTARCZYK
ZALEW BRWINOWSKI
N
ie pierwszy raz awaria prądu doprowadziła do zalania ulicy pod przejazdem kolejowym w Brwinowie. Niestety, często obfitym opadom i burzom towarzyszą porywiste wiatry i w konsekwencji brak lub przepięcia prądu. Tak też stało się tym razem, czego wynikiem była awaria pomp, które powinny wypompowywać wodę z tego położonego nisko miejsca. Niebezpiecznie zrobiło się jednak chwilę później, gdy wody zebrało się, jak opisywali świadkowie, około 2,5 metra. Czerwony Volkswagenem utknął w wodzie. Prawdopodobnie, przez ograniczoną widoczność podczas ulewy, kierowca nie zauważył wzbierającej deszczówki. Zalany silnik szybko odmówił posłuszeństwa, a pojazd stoczył się po pochyłej jezdni głębiej w wodę, której cały czas przybywało. Na ratunek kierowcy rzucili się najpierw okoliczni mieszkańcy, a następnie straż pożarna. Kobietę szybko wyciągnięto z idącego na dno pojazdu. Ten także udało się odholować na suchy ląd i pozostawić do wyschnięcia.
Jest także pozytywna strona tego wydarzenia. W wyniku zalania, akwen zyskał nową – wypoczynkową funkcję. Na rejs po jego wodach wybrał się młody zapaleniec surfowania na desce. Nic sobie nie robiąc z brudnej wody i pływających plam oleju, wspierany uśmiechami ze-
branych mieszkańców, obrał sobie za cel pokonanie fal tego tymczasowego kąpieliska. Cieszy fakt, że znajdują się ludzie, którzy nawet tak niefortunne zdarzenie potrafią przekuć w coś pozytywnego.
AUTOR: JACEK PACHNIK
REWITALIZACJA – PRZYWRÓCENIE DO ŻYCIA, OŻYWIENIE. CZY ABY NA PEWNO?
Z
espół Pieśni i Tańca Mazowsze – wspaniała instytucja z olbrzymim dorobkiem kulturalnym i artystycznym, wielkie nazwiska: Tadeusz Sygietyński i Mira Zimińska-Sygietyńska – ważne dla naszego kraju. Pałac wraz z otoczeniem, salą baletową, budynkami towarzyszącymi i kompleksem leśnym został poddany rewitalizacji. Przed pałacem jest klomb, na którym był kamień z tablicą pamiątkową oraz były kamienie z datami wyjazdów Mazowsza na tourne. Podczas rewitalizacji kamienie te zostały przeniesione w inne miejsce, a pałac przypomina teraz sanatorium. Czy ktoś zadał sobie pytania: na czym ma polegać rewitalizacja takiego obiektu, co tworzy jego charakter, kto tworzył klimat tego miejsca… Niestety, chyba nie. Sądzę, że niektóre elementy powinny zostać na swoim miejscu, bo to była pamiątka. Ten kamień wraz tablicą miały być widoczne i miały stać właśnie tam, ale cóż, czasy są takie, że wszystko robione jest „zgodnie z projektem”. Niedługo być może przeniesiemy w inne miejsce Kolumnę Zygmunta, bo tak będzie „zgodnie z projektem”.
Obecnie na klombie jest napis z krzewów bukszpanu „Mazowsze”, tylko aby go dostrzec, trzeba mieć drona. Ktoś powie: nieprawda, widać go z okien pałacu. Tak, tylko że do góry nogami. Mazowsze zawsze było w lesie wśród drzew, ale teraz tam jest park, są alejki wysypane żwirem, latarnie, mnóstwo kamer… Szkoda tylko, że sporadycznie ktoś się tam pojawia – raczej nie turysta i nie mieszkaniec Otrębus, tylko mieszkaniec Mazowsza. Od stycznia hotel jest zamknięty, karczma stoi pusta. Chyba coś jest nie tak. Tyle pieniędzy przeznaczono na tę inwestycję, i co dalej? W parku posadzono mnóstwo krzewów. Kosztowało to podobno 40 tysięcy złotych. Wiele z nich już uschło, lub pochłonęły je chwasty. Wszystko to jest smutne i niestety skłania do refleksji, że zawsze jest tak samo. Nasze pieniądze społeczne to pieniądze niczyje. Jeśli się je wyda, to dostaniemy następne i niech nikt nie mówi, że to przecież środki unijne. To przecież też nasze. O wszystkim
włodarze Mazowsza pamiętali, wydając pieniądze na rewitalizację. Zapomnieli jedynie ufundować na Mateczniku tablicę pamiątkową ku czci Tadeusza i Miry – ludzi, którzy stworzyli tę instytucję i poświęcili dla Zespołu całe swoje życie.
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
5
LIST DO REDAKCJI
PODEPTANA CZĄSTKA HISTORII
S
ięgam pamięcią wstecz i oczyma dziecka widzę pałacyk Wierusz-Kowalskich i grono ludzi uczestniczących w imprezach realizowanych przez SGGW. Wtedy ten obiekt robił na mnie ogromne wrażenie, a jego przestrzenność onieśmielała. Pamiętam tamten czas, ludzi spacerujących w blasku słońca, zwierzęta na wyciągnięcie ręki i budynki w dobrym stanie technicznym, otwarte dla zwiedzających, dlatego tym bardziej boli mnie to, co zobaczyłam teraz. Razem z rodziną wybraliśmy się na zwiedzanie pałacyku 2 maja, zorganizowane przez Burmistrza. To, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Jak można było to miejsce, tak ściśle związane z historią Brwinowa, doprowadzić do takiego stanu? Jak można było podeptać i zniszczyć tak ważną cząstkę naszej historii? W jednym z poprzednich numerów „Linii” przedstawiona została koncepcja zagospodarowania tego terenu, w ramach której w pałacyku miałoby powstać centrum kultury. Przez wiele lat też myślałam, że to jest najlepsze z możliwych rozwiązań, aż do czasu naszej wizyty w pałacyku podczas dnia otwartego. Moje wspomnienia, ale również wyobrażenie o wielkości i przestrzenności pomieszczeń w budynku zderzyły się z rze-
czywistością. Zaczęłam się zastanawiać, czy przeniesienie tam ośrodka kultury rozwiąże nasze problemy, biorąc pod uwagę wielkość gminy i jej potrzeby w tym zakresie. Myślałam o tym, jakie my mieszkańcy mamy oczekiwania, i sądzę, że nasza gmina na wzór
sie, do skądinąd pięknej i stylowej konstrukcji pałacyku Wierusz-Kowalskich. Jestem z Brwinowem związana od dziecka, widzę jego rozwój i ciągle rosnącą liczbę ludności, ale widzę także, jak wiele jeszcze musimy zrobić, żeby tych wszystkich, którzy zdecydowali się na pewnym etapie swojego życia tu zamieszkać, zatrzymać. W tym celu niezbędne jest poszerzenie oferty zajęć dostępnych zarówno dla dzieci, młodzieży, jak i dorosłych, stworzenie miejsc spotkań, w szczególności dla młodzieży i seniorów, danie przestrzeni dla działań organizacjom pozarządowym.
Cieszy mnie, że pałacyk Wierusz-Kowalskich stał się własnością Gminy Brwinów i za to należy podziękować władzom gminy, ale może należałoby zastanowić się jeszcze raz nad jego przeznaczeniem. To piękny obiekt, a po remoncie odzyska swój blask. Oczyma wyobraźni widzę tam klimatyczne miejsce pamięci o historii naszej gminy, o ludziach, o których warto pamiętać i tę paBłonia i Grodziska Mazowieckiego powinna mięć pielęgnować wśród nowych i obecnych wybudować nowoczesne i duże centrum kul- mieszkańców. tury, które będzie zaprojektowane z myślą o konkretnie realizowanych tam zadaniach. A jakie jest Państwa zdanie na ten temat? Nie powinniśmy ograniczać się w tym zakre-
AUTOR: KAMILA GIEMZA
P
ierwsze, co przychodzi na myśl przy połączeniu słów makijaż i lato, to widok błysku czoła przy temperaturze stopni 30 plus i spływających z twarzy kosmetyków. To zdecydowanie największy problem, który przeżywamy co roku, jako kobiety. Możemy oczywiście zdecydować się na użycie wszelkich dobrodziejstw z oferty kosmetyków profesjonalnych, aby trwałość makijażu utrzymać lub chociaż przedłużyć. Możemy również poprawiać się kilkadziesiąt razy dziennie lub zaniechać malowania, ale ten pomysł nie koniecznie wszystkie z nas ucieszy...
W blasku lata... Jest jednak wyjście, które możemy określić złotym środkiem w tej sytuacji. Blask słońca jest bardzo przyjazny dla wszelkich złocieni i drobinek odbijających światło. Pożegnajmy się więc z silnie matowym, idealnie przypudrowanym noskiem i na czas letnich eskapad przygarnijmy do swojej kosmetyczki wszelkie kosmetyki rozświetlające. Ta zmiana przysłuży się naszej twarzy, gdyż makijaż rozświetlający dodaje świeżości i naturalności. Do tego rozświetlające kosmetyki do makijażu są często dużo lżejsze w konsystencji i bardziej transparentne, co przy okazji nie wymaga ogromnej precy-
zji w nakładaniu. Efekt, jaki dają na skórze, najpiękniej prezentuje się właśnie latem, ponieważ ciepłe promienie słońca podkreślą go najlepiej i najsubtelniej. Przysłuży się to także naszemu ciału. Wszelkie balsamy rozświetlające, z drobinkami także świetnie zagrają ze słonecznymi promieniami wyrównując optycznie powierzchnię naszej skóry. Nie ma więc tego złego, a na wszystko znajdzie się sposób. Wszystko ma swój czas, a teraz czas na blask.
6
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR :WALDEMAR MATUSZEWSKI
„NIE MA JAK W BRWINOWIE!” czyli spotykajmy się w tańcu!
K
iedy Leopold Leon Lewandowski (1831-1896) w roku 1875 pisał polkę „Nie ma jak w Brwinowie!” tradycja spotkań tanecznych była w pełnym rozkwicie. On sam jako młody skrzypek dorabiał na wieczorach tanecznych w warszawskich domach, a kiedy już miał własną orkiestrę grywał wraz z nią na balach i spotkaniach tanecznych zyskując ogromną popularność. Grał i komponował muzykę taneczną – opartą na motywach ludowych (jak np. polki właśnie), ale i salonową. Jego mazury zyskały sławę w salonach Wiednia, Paryża i Berlina. Lewandowski był autorem blisko 350 takich utworów. Polka „Nie ma jak w Brwinowie!” była dedykowana „Szanownej Rodzinie Lilpopów”, która w roku 1861 nabyła Brwinów, ale zachowała swój warszawski pałacyk, w którym to organizowała wieczory muzyczne, między innymi z udziałem orkiestry Leopolda Lewandowskiego. Po latach bezskutecznych poszukiwań brwinowskiej polki przez wiele miłujących brwinowską przeszłość osób, odnalazł ją wreszcie w zbiorach muzycznych Biblioteki Narodowej, w maju 2016 roku, Pan Zbigniew Kret – mieszkaniec Brwinowa. Pierwszego po latach nagrania linii melodycznej dokonał Pan Mariusz Kolinko – dyrygent i chórmistrz, do niedawna artysta „Mazowsza”. Skoro o legendarnym Zespole z Karolina już mowa, to warto podkreślić, że od wielu lat w jego repertuarze pozostaje urocza „Polka-mazurka” z układem choreograficznym Mistrza Witolda Zapały – skomponowana właśnie przez… Leopolda Lewandowskiego! Miesięcznik „Linia” (nr 5) jako pierwszy donosił o odnalezieniu polki „Nie ma jak w Brwinowie” – jej próbka została nawet zaprezentowana na otrębuskim pikniku w parku Pałacu Toeplitzów w dniu 21 maja 2016 roku. Redakcja „Linii” ogłosiła też konkurs (wciąż aktualny!) na napisanie no-
wego tekstu do odnalezionej muzyki (nuty przygrywającej do tańca i otrzymała od mukompozycji można znaleźć na portalu Bi- zyków zapewnienie, że kolejną edycję cyklu blioteki Narodowej POLONA). spotkań tanecznych, i każde następne, będzie otwierało wykonanie przez nich tej poNastępnie, 11 czerwca , zagrał polkę - dla nad 130-letniej kompozycji. gości „otwartego ogrodu” Państwa Wer- Zmęczonym tańcem gościom, w chwilach nerów przy ulicy Słonecznej w Brwinowie wytchnienia, Państwo Małgorzata i Zdzi- znany już i uznany, pochodzący z Brwino- sław Kowalscy serwowali pyszne kiełbaski wa pianista – Pan Łukasz Nagórka. Mająca i szaszłyki z grilla. Oprócz grilla spotkaniu ogromną wartość dla mieszkańców Brwi- towarzyszyło ognisko. W spotkaniu trwanowa poleczka przeżywa w ten sposób swój jącym od godziny 17:00 do 21:00 wzięło renesans – wraca, przebija się do muzycz- udział około stu gości – zarówno miesznego „obiegu”. kańców Brwinowa , jak i miejscowości sąsiednich. Warto dodać, że Oto w dniu 9 lipca gdyby nie mała deszczowa 2016 roku Towarzystwo chmurka, taneczny relaks Przyjaciół Brwinowa, trwałby znacznie dłużej. w swojej siedzibie przy Po tym pierwszym, z cyklu ulicy Grodziskiej 57, letnich spotkań, oczywisty rozpoczęło cykl letnich stał się jego integrujący spotkań tanecznych naszą społeczność sens. pod gołym niebem, nie tylko dla mieszkańców Zarząd TPB, zapraszający Brwinowa, ale całej na kolejne spotkania taGminy Brwinów - któneczne, zachęca swoich remu nadało właśnie gości (z całej gminy!), ze tytuł „Nie ma jak w względu na ich niezoboBrwinowie!”. wiązujący, piknikowy chaPomysłodawczynią i rakter, do zabierania ze inicjatorką cyklu oraz sobą prowiantu – spotkaautorką tego świadomego nia te bowiem mają nieść zapożyczenia tytułu jest członkini TPB Pani radość dla ciała, dla ducha ale i dla podWanda Chrzanowska – wieloletnia radna i niebienia. Kolejne spotkanie taneczne (już społecznik Gminy Brwinów. Otwierając to z brwinowską poleczką w programie!) bępierwsze spotkanie taneczne w dniu 9 lip- dzie miało miejsce 23 lipca (sobota) o godz. ca, Pani Wanda Chrzanowska wyjaśniła, że 17:00, w „Zagrodzie” przy ulicy Grodziskiej bezpośrednią inspiracją dla zainicjowane- 57 w Brwinowie. Zapraszamy! go cyklu była potrzeba odnowienia tradycji zabaw tanecznych, które odbywały się Oto jak wielką moc sprawczą ma ponad stujeszcze w drugiej połowie ubiegłego wieku letnia poleczka - przywraca nam ona kawał w dzielnicy Brwinowa zwanej Maryninkiem wspaniałej tradycji tanecznych spotkań, (w miejscu, w którym wybudowany został dzięki niej znowu pragniemy spotykać się, budynek Poczty Polskiej). być razem, być blisko siebie - tak blisko, jak tego wymaga figura taneczna niewinnej a Pani Wanda wręczyła także nuty polki Le- radosnej poleczki „Nie ma jak w Brwinoopolda Lewandowskiego zatytułowanej wie!”. „Nie ma jak w Brwinowie!” szefowi kapeli
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR: TOMASZ RÓG
K
7
ZDJĘCIA: ALEKSANDRA PACHNIK
DOM ANNY I JAROSŁAWA IWASZKIEWICZÓW
ażda osoba zainteresowana polską architekturą dworską i nie tylko, w swoich letnich wycieczkach i spacerach powinna zaplanować wizytę w tym zaczarowanym miejscu. Zastanie tu bowiem ślad po kulturze przedwojennej, kiedy Polska otrzepywała się z kurzu wielkiej wojny oraz bolszewickiej napaści. Początki tego miejsca sięgają jednak odrobinę dalej w przeszłość. Można wyczytać z nich nawiązania do kultury szlacheckiej. Tereny (wtedy posiadłość była ponad dwa razy większa niż obecnie) na których stoi budynek potocznie nazywany Stawiskiem, należały do teścia Jarosława Iwaszkiewicza – Stanisława Wilhelma Lilpopa (jako część dawnego folwarku rodziny Wilhelmów). Po ślubie córki Anny (w 1922 r.) Stanisław Lilpop podarował Iwaszkiewiczom okazałą willę. Miał ją zaprojektować Karol Stryjeński, ale ostatecznie autorem projektu został Stanisław Gądzikiewicz. Budowę willi ukończono w 1928 r. W tym samym roku sprowadziła się tu rodzina Iwaszkiewiczów. Początkowo posiadłość nastawiona była na sadownictwo, można więc sobie wyobrazić, że tereny, na których obecnie rośnie las, pełne były kwiecistych sadów, złotych pól zboża oraz równych rzędów szparagów. Teraz można przechadzać się wśród spokojnych lasów i słonecznych polan, z których jest znana Podkowa Leśna. Trzeba jednak zaznaczyć, że swojski – ziemiański – nastrój wisi w powietrzu do dziś. Z czasem miejsce przekształciło się w ostoję i schronienie dla wybitnych twórców, zwłaszcza literatów i muzyków. Z przemysłowego dworu stało się ośrodkiem literacko-artystycznym. W okresie przedwojennym bywali tu m.in. Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Stanisław Baliński, Józef M. Rytard, Karol Szymanowski. Wizyty poetów, pisarzy i przyjaciół wypełniały niekończące się rozmowy o literaturze, muzyce, sztuce. Był to także czas powstania najlepszych opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza – „Brzezina”, „Panny z Wilka”, wierszy z tomu „Lato 1932” i sztuki „Lato w Nohant”. Podczas okupacji Stawisko było oazą spokoju i schronieniem dla wielu wybitnych osób ze świata kultury i sztuki. Przebywali tu m.in. Jerzy Andrzejewski, Władysław Tatarkiewicz, księżne: Czetwertyńska i Lubomirska, Pola Gojawiczyńska, Jerzy Waldorff, Czesław Miłosz, Stanisław Dygat i Jan Parandowski. W 1984 r., zgodnie z ostatnią wolą pisarza, w domu urządzono muzeum. „Nie tylko każdy pokoik, lecz każdy dosłownie kąt był na noc traktowany jako legowisko do spania stałych i chwilowych mieszkańców” – pisał autor.
gijska Elżbieta, Artur Rubinstein i Jerzy Putrament, działacze partyjni i państwowi PRL-u. Po śmierci Iwaszkiewicza w 1980 r, Stawisko – zgodnie z zapisem testamentowym – przeszło na własność Ministerstwa Kultury i Sztuki. Utworzono tam muzeum, chroniące cenne pamiątki po pisarzu i jego żonie, rękopisy, książki, obrazy i meble. Zwiedzający mogą dziś podziwiać oryginalnie zachowane wnętrza zamożnego polskiego budynku z przełomu XIX i XX wieku. Wystawione są także zbiory malarstwa i innych dzieł sztuki. Goście Stawiska mogą zobaczyć m.in. meble i przedmioty z XIX i XX wieku, z których najcenniejsze to: barokowa sekretera z początku XVIII w., XIX-wieczne wyposażenie pokoju jadalnego, kompletny wystrój gabinetu pisarza, a także liczne dzieła sztuki – obrazy polskich malarzy, m.in. Józefa Simmlera, Józefa Chełmońskiego, Jana Stanisławskiego, Franciszka Kostrzewskiego, Juliana Fałata, Witkacego. Znajduje się tam również biblioteka z XIX- i XX-wiecznymi dziełami, w tym pierwodruki polskich romantyków: pierwsze wydanie „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, pierwsze kompletne wydanie „Słownika Języka Polskiego” S.B. Lindego, archiwum pisarskie Jarosława Iwaszkiewicza – rękopisy jego utworów, korespondencję, dokumenty rodzinne i fotografie.
do Domu Iwaszkiewiczów wysiadamy w Podkowie Leśnej Zachodniej. Następnie, około kilometr, idziemy prosto ulicą Gołębią. Po drodze mijamy kaplicę pamięci poświęconą Janowi i Stanisławowi Lilpopom, którzy zginęli w czasie II wojny światowej.
Iwaszkiewicz JAROSŁAW (LEON), ur. 20 II 1894, Kalnik (Ukraina), zm. 2 III 1980, Warszawa – poeta, prozaik, dramatopisarz, eseista i tłumacz. W 1918 roku, w Warszawie, związał się z grupą skupioną wokół pisma „Pro Arte et Studio”, był uczestnikiem występów poetycko-kabaretowych w kawiarni Pod Picadorem. Współtworzył (1920) grupę Skamander. W 1922 ożenił się z Anną Lilpop. W latach 1923–25 pełnił funkcję sekretarza marszałka sejmu M. Rataja. Współpracował z prasą literacką i codzienną. Od 1928 mieszkał w Podkowie Leśnej w domu nazywanym Stawiskiem (obecnie muzeum). W 1932–35 był sekretarzem poselstwa polskiego w Danii, następnie w Belgii. Podczas II wojny światowej mieszkał w Stawisku, prowadząc z żoną dom otwarty dla artystów, uczestniczył w organizacji pomocy dla twórców kultury. W 1955 objął redakcję „Twórczości” i funkcję tę sprawował do śmierci, podobnie jak funkcję prezesa ZLP (od 1959). Od 1952 był posłem na Sejm PRL. Pośmiertnie, wraz z żoną, został odznaczony medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.
Ekspozycja stała obejmuje oryginalne wnętrza domu, w którym rodzina Jarosława Iwaszkiewicza mieszkała do 1980 r. – trzy pomieszczenia parteru: jadalnia, salon, biblioteka, galeria; hol główny z klatką schodową na piętro; trzy pomieszczenia na piętrze: gabinet, sypialnia, pokój gościnny. Po wojnie w Stawisku gościli przedstawi- Jeżeli wybieramy się do Stawiska karzystaciele polityki i kultury, m.in. królowa bel- jąc z komunikacji kolejowej, aby dostać się
źródło: http://encyklopedia.pwn.pl/
8
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR: WERNER AUTOR:MARIA GRZEGORZ PRZYBYSZ
TAJEMNICA CUDOWNEGO OBRAZU
O
d bardzo dawna, na terenie parafii Rokitno, w tutejszym kościele, znajdował się obraz Matki Bożej Rokitnickiej – Prymasowskiej Wspomożycielki. Na początku XVII wieku obraz ten był już w Rokitnie, w drewnianym kościółku św. Jakuba, w tzw. Rokitnie Górnym. Gdy w 1698 r. nastąpiło połączenie dwóch parafii – św. Wojciecha i św. Jakuba, bowiem oba kościoły stały niedaleko siebie, obraz Matki Bożej został umieszczony w głównym ołtarzu, w nowej, nieukończonej jeszcze świątyni. W dawnych księgach parafialnych można znaleźć wzmianki o cudownych uzdrowieniach dokonanych za przyczyną Pani Rokitnickiej, m.in. księgi z lat 1702 i 1703 podają kilka takich opisów. Cuda te spowodowały, że do Rokitna zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów z całego Mazowsza, a nawet kraju. Mówiło się, że duża liczba katolików doznawała tutaj wielu łask, o czym świadczyły i świadczą do dziś bogate wota dziękczynne, eksponowane w rokitnickim kościele. W sierpniu 1914 r. wybuchła I wojna światowa. Jesienią tego roku w rejonie Rokitna rozgorzały zaciekłe walki, skutkiem czego wieś i kościół uległy niemal całkowitemu zniszczeniu. Natomiast obraz Matki Bożej, cudem jakimś ocalał nietknięty żadną kulą. Wydarzenia te wiążą się z niezwykłą tajemnicą boskiego obrazu, tajemnicą, która niemal cały wiek ukryta była w obrazie. Minęło 100 lat. W roku 2015 proboszcz Rokitna, ksiądz Kazimierz Ambroziak oddał obraz Matki Bożej do renowacji w Warszawie. Jakież było zaskoczenie i zdziwienie konserwatorów, gdy po odkręceniu śrubek trzymających tylną część obrazu (cztery sklejki) zobaczyli po wewnętrznej stronie tekst kreślony tuszem. Pismo było po polsku, z kilkoma wtrętami łacińskimi, bardzo staranne i całkiem czytelne. Odkrycie było sensacyjne, bowiem okazało się, że był to list z 1916 r., a właściwie przekaz historyczny adresowany i kierowany do potomnych, do Polaków, do pokoleń, które żyć będą w wolnej ojczyźnie. Autorem był ksiądz Władysław Sędziakowski, proboszcz parafii Rokitno w latach 1880–1929. Oto treść przekazu: * I. Ad perpetuam rei memoriam! Dis vigesima octobris 1916 – Ku wiecznej rzeczy pamięci. Dnia 20 października 1916 roku. Ja, Vladislaus Sędziakowski, piszący te słowa, proboszcz parafii Rokitno od 1880 roku, mający skończonych lat 70, urodzony w Łowiczu dnia 6 października 1846 roku, ordinatus w m. Lublinie w 1872 r. obecnie prałat Archidiacon Kollegiaty Łowickiej.
Po zbombardowaniu pięknego kościoła w październiku (od 13 do 20 paźdź.) 1914 roku, cudowny obraz Matki Boskiej Rokitnickiej nietknięty żadną kulą umieściłem w zakrystii, która ocalała. Tu przez dwa lata pozostawał. Tu odprawiałem nabożeństwo a lud pobożny stał na dworzu. Dopiero w maju 1916 roku przystąpiłem do budowy drewnianego kościółka, do którego cudowny obraz dnia 29 października 1916 roku będzie uroczyście wprowadzony. Sam obraz został odnowiony kosztem prałata Rembielińskiego z Warszawy. Oto jego słowa: Choć tę małą odrobinę uczucia i miłości, racz przyjąć Boga Rodzica w cudownym obrazie w Rokickiej niegdyś przepięknej świątyni, a dziś pożogą wojny europejskiej doszczętnie zrujnowanej. Panująca – obyś nas nigdy nie opuściła! Niegodny sługa Twój z głębi zbolałego serca hołd Ci składa! Warszawa 29 września 1916 roku. X. Roman Rembieliński. Dr Św. Teologii, Prałat Domowy, Papieski, Prałat Kollegiaty Łowickiej, Proboszcz Parafii Zbawiciela w Warszawie.
Na Rokitno, które opanowali Niemcy. Na co własnymi oczyma patrzyłem i przesiedziałem 5 dni w dolnym kościele, ze szwagrem Józefem Gajowniczkiem, nauczycielem – emerytem i parafianami. Zmuszony
II. Ołtarz wielki w drewnianej kaplicy urządziłem z bocznego ołtarza św. Józefa, który jako tako ocalał. Przy rozbiórce znalazłem pismo, że ołtarz ten fundował Kabatnik, obywatel miasta Warszawy, a budował stolarz Karol Szonert też z Warszawy. On to pisze: Pamiętny ten czas będzie dla Polaków, w którym ten ołtarz budowan, gdyż w tem czasie najwięcej nas Rossyanie mordowali, strzelali ludzi na ulicach, wieszali na szubienicach, mordowali we więzieniach. Było to za panowania Alexandra II cara Ruskiego, – lecz nam w Bogu nadzieja, że ci, którzy to kiedyś będą czytać, już nie będą oglądali tych morderców w Wnętrze (powyżej) oraz kościół w Rokitnie Polsce, co daj to Boże jak najprędzej. Za potem, wśród strzałów uchodzić w nocy z nas proszę zmówić wieczny odpoczynek! 16 na 17 października 1914 roku do GroW Warszawie dnia 2 października 1862r. dziska a stąd do Żyrardowa. Powróciłem zbiedzony i schorowany do Rokitna doI rzeczywiście spełniła się ta przepowied- piero w listopadzie – znalazłem zburzone nia! Obecnie już Moskali nie ma! Wojska wszystko – wszystko zrabowane! O! Boże! niemieckie opanowały cały nasz kraj. Już Obraz cudowny ocalał. Ani jedna kulka go 3-ci rok trwa ta straszna wojna europejska, nie drasnęła! Umieściłem go w zakrystii – a końca nie widać! Straszny ucisk i głód! i tu dwa lata nabożeństwo odprawiałem! Czy zdołamy przeżyć ten 3-ci rok? Brak Straszna niewygoda! Więc koniecznością wszystkiego! Drożyzna niesłychana! Co zmuszony przystąpiłem w maju 1916 roku dawniej, kto kupił za rubla, to za to trzeba do budowy drewnianego kościółka, który płacić dziesięć? I w takich to czasach przy- obecnie wykańczam, a poświęcenie urząszło mi budować drewniany kościółek! Po dzam w przyszłą niedzielę 29 października zbombardowaniu pięknego, naszego ko- 1916r. Zaprosiłem 10 kapłanów. Poświęcać ścioła w paźdź: 1914r. Przeważnie przez będzie x. Prałat Leopold Łyszkowski, Sęwojska rosyjskie – nacierające od północy. dzia Surogat Konsystorza Warszawskiego,
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
9
AUTOR: GRZEGORZ PRZYBYSZ 7-my Błachowa z Wolicą, włas. Adolf Janasz, z żyda zaciekły protestant. Umarł w Anglii, nb. majątek do synów należy. 8-my Cukrownia „Józefów” włas: bracia Przeworscy – żydzi. 9-ty Moszna, włas: Witold Nasierowski, katolik obojętny. 10-ty Krosna do Józefowa? 11-ty Stare Biskupice, włas: Henryk Grabowski, katolik życzliwy, dobry gospodarz. 12-ty Czubin, włas: księżna Czartoryska – jeszcze nie widziałem. Za dużo tych dworów i za mało włościan! Bo ci tym stanowią siłę parafii. Bracia kapłani i Wy parafianie pamiętajcie Proboszcz Władysław Sędziakowski o mej grzesznej duszy. wizytator klasztorów, mój kolega i ser- Pisałem dn.27.X.1916r. deczny przyjaciel. Dał też pieniężną ofiarę X.Wł. Sędziakowski. na budowę! Ach! Kiedy się ta wojna skończy!? Pisałem w nocy dnia 28. V. 1916 r. X. Władysław Sędziakowski – Proboszcz Rokit- IV. Ten kościółek drewniany wzniosłem nicki od 1880r. Prałat Kollegiaty Łowickiej. w r. 1916 w ciągu 6-ciu miesięcy, wśród Orate Pro Me Pecatore!!! licznych trudności, dobrowolnemi ofiarami parafian, ale głownie swojem groszem. III. Parafia Rokitno przed wojną liczyła Koszt kaplicy dosięgnie 10-ciu tysięcy ru4500 dusz. Po wojnie zaledwie, 3000 – bo bli. W ciężkich czasach wojny i głodu bui cegielnie opustoszały i w fabryce cukru dowałem! Ile trudów poniosłem! Ale, nich „Józefów” ludność roboczą zmniejszono. to będzie na większą chwałę Boga! I cześć W parafii są następujące dwory: przeczystej Boga – Rodzicy! Królowej koRokitno – majatek poduchowny zabrany w rony polskiej! Pocieszycielki i orędownicz1807 r. przez Prusaków, właściciel Czesław ki naszej! Dąbrowski, katolik. Plan kaplicy nakreślił Bronisław Gajewski, 2-gi Kopytów (dawniej Kopyłów) włas: budowniczy z Warszawy. Wykonał majster Grodzicki, marny człowiek i katolik. Ciesielski ze Żbikowa, podmajster jego, Jó3-ci Radzików, włas: Eug. Dobrosiewicz, zef Otorowski. Ołtarz wielki wykonał posyn rzeźnika z Warszawy, marna osobi- złotnik z Warszawy, Antoni Janicki. Tenże stość. Porzucił żonę, przyjął luteranizm, przerobił ambonę, urządził ołtarz Pana ożenił się, oderwał Radzików od parafii i Jezusa, rozmieścił stacje Męki Pańskiej, do Błonia poszedł. ocalałe z dolnego kościoła, które to w roku 4-ty włas: x. Toporski, prefekt warszawski. 1892 sprowadziłem z Monachium za 2 ty5-ty Święcice, współwłaściciel Stanisław siące rubli. Paschalis-Jakubowicz i dwie siostry – Pomocnicy Janickiego byli: Ludwik SzuAleksandra i Jadwiga. Gorliwi katolicy, rze- kalski i Andrzej Wójcik. Szkło do okien dotelni, oszczędni. Dla kościoła i proboszcza starczył gratis Franciszek Bajtel z Warszawielce życzliwi. wy. Kaplicę malował Wacław Mączyński z 6-ty Gołaszew, włas: Zieleniewski - katolik Kopytówka. Dopomagali ślusarze z Fabryki niejasny, ani w kościele, ani u proboszcza Cukru Józefów. Drzewo kupiłem z tartaku nie był, a katolik. Niemców w Błoniu i Rybitwie, blisko za
5000 marek. Przeszło za 2000 rubli, dużo drzewa kupiłem z okopów po Moskalach. Drzewo to potarli tracze, ojciec i syn Bajurscy z Czubina. Murarz pracował M. Nożgała, Ślązak zamieszkały w Rokitnie. Majster ciesielski, Stanisław Kałucki. Dyrygowałem i pilnowałem robót osobiście! Żeby mieć dogodny dostęp, zbudowałem kaplice między plebanią, a zbombardowanym kościołem, choć radzili miejsce naprzeciw kościoła. Zdaje się, że nie tak rychło będzie odbudowany duży kościół. Ten drewniany niech Wam służy ku wygodzie i modlitwie. Amen! Pisałem w nocy dnia 26. X. 1916r. X. Władysław Sędziakowski * Rzeczywiście, tak też się stało. Drewniany kościółek służył parafianom bardzo długo, bo aż do 1947 r. Wtedy to bowiem został rozebrany i przewieziony do Starej Miłosnej, gdzie stoi do dziś. Natomiast odbudowa dużego kościoła trwała 17 lat. Ukoronowaniem wieloletniego trudu odbudowy było poświęcenie kościoła, pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przez biskupa Galla, 2 sierpnia 1931 r. Szczególna opieka Pani Rokitnickiej nad tymi, którzy jej zaufali i do Rokitna często przybywali i nadal przybywają, sprawiła, że tutejszy kościół stał się z czasem sanktuarium maryjnym. Cudowny Obraz Matki Bożej Rokitnickiej należy dziś do grona najbardziej czczonych obrazów w całej diecezji warszawskiej, a parafia Rokitno uważana jest za jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Polsce.
10
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
AUTOR : BARBARA WALICKA
EPIZOD TEATRALNY „Akordeon (...) z podłużnego, poskładanego w drobną harmonijkę kawałka papieru...”
S
pektakle odbywały się bez prób. Postacie i rekwizyty powstawały z nienadających się już do cerowania skarpetek, rękawiczek od pary, pudełek po lekarstwach, sznurka, plasteliny, kasztanów i zużytych zapałek. Scena też była urządzona z najwyższą prostotą: do bocznych poręczy krzesełka do czesania – takiego bez tylnego oparcia – przywiązywałam sznurek, a dwie serwetki przyczepione za pomocą klamerek do wieszania bielizny stanowiły kurtynę. Zwykle przedstawienie zaczynało się po kolacji. Gdy widzowie zajęli miejsca, na scenę wjeżdżał wóz zrobiony z kilku pudełek przytwierdzonych do drewnianych szpulek po niciach, skonstruowany na wzór tego, jakim pani Janina ze Starej Wsi dwa razy w tygodniu przywoziła nam mleko, raz na tydzień ser, jajka, śmietanę, a jesienią ziemniaki, jabłka i gruszki, które zimą powoli dojrzewały ułożone w sianie na strychu. Problem był z koniem: cienkie nogi z zapałek wypadały z żołędziowego korpusu, ogon nie chciał się trzymać, a trochę za duże uszy z plasteliny odlepiały się od śliskiej głowy, ale skoro posłusznie ciągnął wóz i głośno parskał, to czego jeszcze chcieć. Gdy główna bohaterka – czyli dziewczynka z wypchanej jakimiś skrawkami skarpetki, z warkoczykami ze sznurka – zapłaciła za wszystko i przeniosła zakupione produkty do spiżarni, pojawiała się replika sąsiadki, pani Bolesławy, która co wieczór po pracy, siedząc w swoim pokoju, wygrywała na akordeonie tęskne melodie. Zadaniem tej postaci było ożywienie widowiska sto-
sownym utworem. Akordeon powstawał z podłużnego, poskładanego w drobną harmonijkę kawałka papieru. Rozwijał się i zwijał doskonale. Po części muzycznej pani Janina odjeżdżała swoim wozem, pani Bolesława wracała do siebie, a wtedy pojawiał się Pan Dziadek: przychodził do nas, kiedy jako czteroletnia dziewczynka musiałam zostać na kilka godzin w domu sama, a przecież ktoś musiał dokładać węgla, żeby w piecu nie wygasło. Kasztanowy Pan Dziadek pogrzebaczem z zakrzywionego patyczka przegarniał pestki od jabłek, czyli węgle w piecu, którego rolę pełniła ustawiona na sztorc metalowa puszka po herbacie, zamykał pokrywkę – drzwiczki i zasypiał tak, jak w rzeczywistości, gdy opierał się plecami o rozgrzane kafle. Wtedy główna bohaterka obwieszczała: – Koniec przedstawienia! Pora spać. Dobrej nocy, dobrej nocy. Tu rozlegały się oklaski.
swój przyjazd za tydzień wieczornym pociągiem. W takim przypadku reżyser w scenie finałowej wszystkie biorące w spektaklu postacie wprawiał w ruch, aby wesołymi skokami wyraziły radość z powodu tak wspaniałej wiadomości.
Ten krzesełkowy teatrzyk przypomniał mi się pewnego dnia w samo południe w Madrycie. Od rana krążyłam między Fuente de Neptuno, Fuente de Cibeles i Fuente de Apolo, trzema słynnymi fontannami, podziwiając doskonałość rzeźby, wsłuchana w szum wody spływającej po marmurze. Gdy słońce wzniosło się wysoko na niebie, pomyślałam, że pora coś przekąsić w małej restauracyjce, którą odkryłam poprzedniego dnia. Idąc cienistą stroną ulicy zobaczyłam antykwariat, jeszcze otwarty mimo rozpoczynającej się sjesty; na wystawie w złoconych fotelikach siedziały dwie dumne ze swej urody, porcelanowe lalki we wspaniałych krynolinach, takich, jaCzasami na scenie pojawiał się Pan kie nosiły damy dworskie na portretach Wincenty, czyli Pan Walenty, czyli eme- Velázqueza. Fryzury miały niezwykle rytowany kolejarz, który nie wiadomo, kunsztowne. jakie miał imię, za to w rzeczywistości przychodził pomagać w ogrodzie, na- Moje rozwichrzone odbicie w kryształorąbać drewna. Czasami sztukę kończy- wo czystej szybie tej stylowej wystawy ło przybycie Listonosza, który z obu wydawało się całkiem niestosowne. stron kierownicy swego przeraźliwie skrzypiącego roweru miał przywieszone dwie ogromne torby, a w nich mnóstwo Fragment nie całkiem jeszcze ukończonego cyklu, kopert szarych, białych i niebieskich. którego tytuł będzie brzmiał „Teatr lalek”, autorOczywiście przyjazd Listonosza zależał stwa Barbary Walickiej. Fragmenty czytane były od tego, czy udało się znaleźć kawałek podczas tegorocznych Otwartych Ogrodów w Poddrutu i dwa okrągłe wieczka od puszek, kowie Leśnej by powstał bicykl. Wiadomo, rower bez kół jest do niczego. Bywało, że Listonosz wręczał bohaterce telegram, którym Babcia Agnieszka zapowiadała
LINIA
BEZPŁATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOŁECZNY
11
AUTOR: MARTA GODZISZ
KRÓL LATA (CZ.7)
“Jeszcze do niedawna prawie o tym wszystkim nie myślała”.
K
rzysiek Trzmiel oczywiście się zmienił – i miał spojrzenie człowieka przeżutego i wyplutego przez los – ale dało się w nim rozpoznać dwunastoletniego Einsteina. Benedykt natomiast stał się innym człowiekiem. Zniknął pucołowaty chłopiec, policzki straciły różowawy odcień, kiedyś smętnie zwieszone, jakby za długie ręce teraz krzyżowały się na piersi, tworząc z pewnym siebie uśmiechem obraz, który od razu zbił Gabrielę z topu. Benek? Pewny siebie? Miało to jednak sens, bo za plecami Benedykta wznosiła się bryła największego domu w okolicy. Gab z pewnością nie użyłaby do jego opisu słowa „willa” – zbyt dużo czasu spędziła, kręcąc się po Konstancinie podczas opracowywania jednego z reportaży – ale budynek bez wątpienia musiał dodawać jego właścicielowi jakiegoś rodzaju pewności. – Imponujące – powiedziała po prostu, gdy wstępne uprzejmości, zdecydowanie swobodniejsze niż w barze „Na Skraju Ogrodu”, mieli już za sobą.
Benek skinął głową z uśmiechem. – Nie jest idealnie, szczególnie w ogrodzie przydałoby się jeszcze sporo pracy – odrzekł, choć w jego oczach zabłyszczała duma. Jeśli ma na myśli dosadzenie roślin, to lada moment w tej dżungli będzie się można zgubić, pomyślała Gab, patrząc ponad ramieniem Benedykta na morze zieleni. Skojarzenie przyszło od razu, tak szybko, jakby wiązało się ze wspomnieniem z wczoraj, a nie sprzed 10 lat: obdrapany, opuszczony dom Ślepego, wciśnięty między mokradła i duszny, ciemny las. Jeszcze do niedawna prawie o tym wszystkim nie myślała; teraz własna pamięć wręcz ją dręczyła. Zamiast obrazów z całkiem przecież szczęśliwego dzieciństwa, parunastu lat spędzonych w Otrębusach, Brwinowie, Kaniach, Podkowie, nagle zaczął ją prześladować obraz tego jednego, jedynego dnia. Benedykt musiał zobaczyć, że twarz Gab nieznacznie pociemniała, bo położył jej rękę na ramieniu i skierował wąskim chodnikiem pośród krzewów ku wejściu do domu. Jako chłopiec w życiu nie wykonał-
by takiego gestu; z pewnością nie wiedział, jaka myśl sprawiła, że koleżanka z dzieciństwa nagle spochmurniała, ale bezbłędnie wyczuł, co powinien zrobić. – Usiądziemy w środku, pod klimatyzacją, w tym upale trudno wytrzymać – powiedział, jednocześnie wykonując dłonią gest, który Gabrieli wydał się ukradkowym zapewnieniem, że cokolwiek ją zasmuciło, teraz należy udać, że wcale tego nie było. Czy właśnie dzięki temu z pucołowatego niezdary stał się człowiekiem, do którego najwyraźniej aż samo przykleja się słowo „sukces”? Bo nauczył się udawać, że czegoś nie zauważa, że coś się nie zdarzyło? Wnętrze domu Benedykta było nieco mniej imponujące, wiązało się to jednak z tym, że właściciel wyraźnie uparł się, by przestronne, nieco ciemne wnętrze urządzić zgodnie z aktualną modą na kanty, biel, minimalizm i tworzywo sztuczne. Nie współgrało to za dobrze z otwartą przestrzenią, która zapełniała niemal cały parter. Gabriela starała się nie sprawiać wrażenia, jakby rozglądając się oceniała dom przyjaciela, jednak na widok sztucznych owoców w koszu z syntetycznej czarnej wikliny i ogrodowych fotelów z tego samego materiału na środku pokoju dziennego mimowolnie uniosła brwi. Może i Benedykt postawił sobie wspaniały dom, ale urządził go fatalnie, gorzej nawet od ogrodu. Usiedli przy stoliku kawowym koło przeszklonego wyjścia na taras. Gab musiała przesunąć się na sam skraj ascetycznie twardej kanapy, by klimatyzacja nie dmuchała jej lodowatym powietrzem prosto w twarz. – Krzysiek ostrzegł mnie, że jeśli ty nie będziesz chciał ze mną rozmawiać o Arturze, to nikt nie zechce – powiedziała bez ogródek. Benedykt zrobił zdziwioną minę. Gabriela widywała lepsze popisy aktorskie. – Dlaczego miałbym nie chcieć z tobą rozmawiać? – Sięgnął na dolną półkę pod blatem z ciemnego szkła i wyciągnął pojemniczek z bakaliami. Gab miała ochotę zapytać, czy zawsze je trzyma w tym kąciku dla gości, czy przesypał je z foliowego opakowania do plastikowego pudełeczka specjalnie dla niej. – Nigdy nie zrozumiem tej Krzyśkowej niechęci do tego, co działo się kiedyś. Zupełnie jakby została mu jakaś trauma. – Może została. Wzruszył ramionami.
– Tak czy inaczej, jest jedna ważna rzecz, o której musisz wiedzieć, zanim w ogóle zaczniesz rozpytywać w okolicy o Artura Korzewskiego. Nie rób takiej miny, widzę, że właśnie to chcesz robić, wiem przecież, jaki jest twój zawód. – Dlaczego mam wrażenie, że wszyscy dużo tu o mnie wiedzą, chociaż byłam na drugim krańcu Polski? – westchnęła Gab, wyłuskując suszoną żurawinę spod warstwy rodzynek. – Bo tak właśnie jest. Nic na to nie poradzisz. – Teraz już nie – przyznała. – Co to za ważna rzecz? – Pamiętasz, gdzie stał dom Ślepego? – Oczywiście. – Wątpiła, by po tylu latach zdołała tam dotrzeć przez las, ale istniała przecież jeszcze bardziej cywilizowana droga szutrowa, kończąca się tuż przy zarośniętym jeziorku. – No to teraz już nie stoi. Gabriela zamrugała. – Co przez to rozumiesz? – Już wtedy stał na prywatnym terenie. Właściciel rozebrał budynek do fundamentów. Właściwie to zrównał go z ziemią. Zasypał nawet staw. Teraz w tamtym miejscu jest jakiś magazyn czy coś takiego, cały teren jest ogrodzony, wliczając w to niemały kawałek lasu. – Dlaczego to takie ważne? – Gab wiedziała dlaczego, pytanie jednak, czy Benedykt również był tego świadomy. Kolejny teatralny uśmiech zdziwienia. – Myślałem, że to cię zainteresuje. Jesteś dziennikarką śledczą. Wykręca się, pomyślała. W takim razie jeśli on nie czuje potrzeby być z nią szczerym, ona może bez wyrzutów sumienia odpowiedzieć tym samym. – Byłam – poprawiła. – Czyli nie ma sensu, żebym tam szła? – Najmniejszego. Nawet cię nie wpuszczą. – Kto jest właścicielem tego terenu? – Jakaś lokalna firma, coś związanego z metalurgią. O ile dobrze mi wiadomo, jej prezes nawet nie jest stąd. Pokiwała głową. Nic, co mogłoby ją specjalnie zaskoczyć, a jednocześnie zupełnie nowa informacja. Gdy znika dziecko, sprawa jest przykra. Gdy znika dziecko, a niedługo potem miejsce zniknięcia jakaś firma odgradza płotem, sprawa jest podejrzana. – Opowiedz mi coś więcej o tym, co się tu ostatnio działa – poprosiła, rozsiadłszy się wygodniej na niewygodnej kanapie Benedykta.
Wszystkie dostępne odcinki do przeczytania również na stronie: www.butelka-rudego.blogspot. com/p/krol-lata.html