Dla Lii i Sadie Jeszcze długo, długo nie powinnyście czytać tej książki
PROLOG
Wierzę, że niektórzy ludzie z natury są źli. Wierzę, że poczucie winy jest silną motywacją. Wierzę, że można dążyć do odkupienia, ale nigdy się go w pełni nie osiągnie. Wierzę, że drugie szanse istnieją tylko w snach, nie ma ich w rzeczywistości. Wierzę, że nie można w ciągu roku, miesiąca czy tygodnia wpłynąć na czyjeś życie. Można to zrobić w sekundy. Sekundy, by zjednać sobie kogoś. Albo na zawsze go stracić. Cain
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY CAIN
Dziesięć lat wcześniej Krew kapie, znacząc szary, brudny beton niczym malarz płótno swojego dzieła. Naprzeciw mnie stoi napakowany brutal, ma rozciętą wargę i szramę na policzku, więc część tej krwi może być jego. Chociaż biorąc pod uwagę to, jaki łomot dostałem z rąk tego gwałciciela na zwolnieniu warunkowym, większość krwi prawdopodobnie jest moja. Trzymając lewy łokieć ciasno przy żebrach, które właśnie mi połamał serią potężnych ciosów, walczę, by się nie krzywić podczas cofania się w stronę lin prowizorycznego ringu. Wrzaski i krzyki bombardują mnie ze wszystkich stron, niosąc się echem po podziemnym parkingu biurowca. Normalnie tłum bogatych lasek przekrzykuje się, rzucając w moją stronę komplementy, swoje imiona i numery telefonów. Jednak dzisiaj tak się nie dzieje. Dzisiaj wszyscy postawili dwadzieścia do jednego przeciwko mnie i bez wątpienia już sobie wyobrażają piaszczyste plaże i lśniące BMW. 9
Cholera, sam niemal postawiłem na przeciwnika. Ale nie ma na świecie osoby, której powierzyłbym wycieczkę do bukmachera. No, może z wyjątkiem Nate’a. Tylko że on ma czternaście lat i wszyscy wiedzą, że jest moim kumplem, więc gdybym go wysłał, by obstawił zakład, równie dobrze mógłbym namalować mu na czole celownik. – No dalej, cioto! – wrzeszczy Jones, uderzając o siebie pięściami, a na jego twarzy maluje się chytry uśmieszek. Nie mówię nic, gdy Nate ochlapuje mi twarz chłodną wodą, której część połykam, starając się wypłukać z ust miedziany posmak. Słyszałem, że facet lubi się popisywać na ringu, więc się nie martwię, że natrze na mnie niczym byk. Martwię się jednak tym, że tłum wrzuci mnie na niego. Kiedy odpoczywam, czuję ich niecierpliwość. Chcą zobaczyć moją czaszkę roztrzaskaną na betonie. Teraz. Na tym polega prawdziwa podziemna walka. To sprawia, że zarówno typy spod ciemnej gwiazdy, jak i ci szukający mocnych wrażeń skupiają się razem przy ringu niczym rodzina przed telewizorem na Boże Narodzenie. Tu nie ma klas wagowych. Nie ma testów na doping. Nie ma zasad. Nie ma sędziów. A walka kończy się dopiero wtedy, gdy ciało jednego z zawodników leży pogruchotane na asfalcie. To nie do końca jest świat, do którego kochający ojciec mógłby wprowadzić syna. Jednak ja nie mam kochającego tatusia. Moim jest podły, niespełniony 10
gangster, który – ponieważ bił mnie tyle razy, że nauczyłem się przeciwstawiać i przez lata zbudowałem mięśnie – zdecydował, że mógłby zarobić niezłą kasę, wrzucając mnie na ring nielegalnych walk w Los Angeles. W wieku siedemnastu lat moje ciało nie było jeszcze w pełni rozwinięte, ale było dobrze zbudowane, bo ojciec nalegał na wyczerpujące treningi. Nie mogę też powiedzieć, że nie godziłem się na te walki. Przez większość czasu nawet się nimi cieszyłem. Zawsze wyobrażałem sobie, że walę pięściami w gębę ojca, że kruszę jego kości. I za każdym razem wysyłałem przeciwnika na ziemię. A teraz, mając lat dziewiętnaście, walczę o życie w najwyższej klasie walk tego nielegalnego świata. Gdybym powalił przeciwnika, mógłbym wygrać. Ale mogę też skończyć w worku na zwłoki. Kiedy patrzę na zabijakę przede mną – na mięśnie napompowane sterydami, drgające z niecierpliwości, na brzydkie nabrzmiałe żyły na jego szyi, na paskudną gębę naznaczoną krwią i tatuażami – akceptuję to, że prawdopodobnie dziś nie wygram. Byłem kretynem, że zgodziłem się na tę walkę. Jones prawdopodobnie jest nakręcony metamfetaminą. Nic nie będzie w stanie go powalić oprócz podwójnej dawki fentanylu, a tak się składa, że nie mam w tylnej kieszeni zastrzyku uspokajającego dla słoni. – Zee! – krzyczy za mną Nate, używając imienia, którym posługuję się na ringu. Spoglądam przez 11
ramię na chudzielca w moim narożniku. To mój jedyny prawdziwy przyjaciel, towarzyszy mi w każdej walce. Trzyma telefon przy uchu, a jego hebanowa skóra nabiera niezdrowego, popielatego odcienia. – Coś poważnego dzieje się na Wilcox! – Wilcox to ulica, przy której mieszkają moi rodzice. Oczy Nate’a koloru melasy skupiają się przez chwilę na moim przeciwniku, nim wrócą do mojej zniekształconej twarzy. – Znów się kłócą? – pytam, bo to nie byłby pierwszy raz. Nate powoli i z powagą malującą się na jego twarzy kręci głową. – Nie, to coś innego. Benny dwadzieścia minut temu widział tam dwóch facetów. – Benny to piętnastolatek mieszkający po sąsiedzku z moimi rodzicami i chodzący do tej samej szkoły co Nate. Zazwyczaj jest dupkiem, ale uwielbia Nate’a, bo ten związany jest ze mną. – Przyszli do niego czy do niej? – To dziwnie brzmiące pytanie jest ważne. Rodzice wybrali ścieżki po złej stronie moralności; ojciec zajmuje się handlem narkotykami, a matka kreatywną księgowością w burdelu urządzonym w domu babci. Teraz najwyraźniej któreś z nich kogoś wkurzyło i ten ktoś wysłał ludzi do ich domu. Normalnie miałbym to w dupie. Nawet bym się cieszył. Może gdyby ojciec wkurwił właściwych ludzi, pozbyliby się problemu za mnie. Tylko że jest 12
pierwsza w nocy we wtorek i Lizzy, moja szesnastoletnia siostra, może spać w ich domu. A jeśli ci goście przyszli po kasę, a ojciec sięgnie do skrytki w fotelu, by im zapłacić, odkryje, że jest pusta. Ponieważ dziś ukradłem mu wszystko co do centa, by postawić na tę walkę. Nowa wizja pojawia mi się w głowie: jeden z facetów zażąda zapłaty od Lizzy. Tyle wystarczy, by kopnęła mnie adrenalina. Wyniszczający ból w boku natychmiast znika, nowym spojrzeniem patrzę na rywala. Gdybym go powalił, mógłbym w piętnaście minut dotrzeć do domu starych. Może wystarczy mi czasu. A może nie. Ten zabijaka jest jedyną przeszkodą, bym mógł teraz opuścić to miejsce. – Nate, powiedz Benny’emu, żeby dzwonił po gliny. Rzucam na ziemię butelkę i szarżuję. Dzieje się to tak szybko, że nikt z widzów właściwie nie wie, co jest grane. Cisza wypełnia parking, gdy wszyscy czekają, aż Jones pozbiera się z ziemi. Wszyscy prócz mnie. Ja wiem, że przez dłuższą chwilę się nie podniesie. Słyszałem, jak pękła kość, gdy jego czaszka walnęła o beton pod wpływem serii krótkich ciosów, którymi go zasypałem. Nadal się nie rusza, gdy z piskiem opon wyjeżdżam z podziemia. – Zostań – rzucam do Nate’a, gdy zatrzymuję swoje GTO na środku ulicy. Nie mam pojęcia, jak 13
dojechaliśmy w jednym kawałku, biorąc pod uwagę fakt, że na jedno oko nic nie widzę, tak jest opuchnięte. Wyskakuję z samochodu i przepycham się przez tłum gapiów, zmierzając w kierunku karetek i radiowozów. Nad głową połyskują mi ich światła, w uszach szumią odgłosy krótkofalówek. Służby nie mogły przyjechać tu wcześniej niż dziesięć minut przed nami. Potrzeba aż czterech policjantów, kajdanek założonych na moje nadgarstki i broni wycelowanej w moją skroń, by mnie zatrzymać. Nie chcą mnie wpuścić. Nie chcą odpowiedzieć na cholerne pytanie, które w kółko zadaję: „Czy z Lizzy wszystko w porządku?”. Za to zasypują mnie potokiem słów, których nawet nie rejestruję, których nie chcę zrozumieć. – Co ci się stało, synu? – Kto ci to zrobił, synu? – Potrzebujesz lekarza. – Skąd znasz mieszkańców tego domu? – Gdzie byłeś od północy do momentu pojawienia się tutaj? Pomimo mojej prośby, by został w samochodzie, Nate wysiadł i jakimś cudem przedostał się przez policyjną taśmę. Niczym cień czeka na mnie, gdy młoda sanitariuszka opatruje mi łuk brwiowy i informuje, że mam złamane trzy żebra. Ledwie jej słucham, obserwując paradę osób wchodzących i wychodzących z domu moich rodziców. Widzę, że przyjeżdża prokurator. 14
Zaczyna świtać, gdy w końcu wytaczają po kolei trzy pary noszy. Na wszystkich są szczelnie zamknięte, czarne worki na zwłoki. – Przykro mi z powodu twojej straty, synu – mówi szorstkim głosem krępy policjant. Nie zauważyłem, jak się nazywa. W sumie mam to gdzieś. – Takie rzeczy w ogóle nie powinny mieć miejsca. Ma rację. Nie powinny. Lizzy nie powinno tam w ogóle być. Gdybym się z nią nie pokłócił, gdybym nie wykopał jej z mieszkania, nie byłoby jej tutaj. Mogłem ją uratować. Teraz jest już za późno. Obecnie – Co ma pani na myśli, mówiąc, że nie możecie sfinalizować dostawy w ten weekend? – Pomimo moich starań, by mówić spokojnym głosem, w moim tonie można usłyszeć irytację. – Przykro mi. Jak już panu mówiłam, mamy braki kadrowe. Obsługujemy zlecenia najszybciej, jak możemy. Przepraszamy za niedogodność. – Konsultantka brzmi automatycznie, jakby musiała ten tekst powtórzyć dzisiaj przynajmniej sto razy. Jestem pewien, że właśnie tak było. Uciskając nasadę nosa, by powstrzymać tworzący się nagły ból głowy, walczę z ochotą rzucenia 15
słuchawką. Ta rozmowa jest kompletną stratą czasu. Takie same prowadzę codziennie od dwóch tygodni. – Proszę przekazać szefostwu, że „niedogodne” nie jest odpowiednim słowem. – Rozłączam się, nim konsultantka ma szansę w jakikolwiek sposób zareagować. Z jękiem opieram się w skórzanym fotelu i zakładam ręce za głowę. Przyglądam się ścianom mojego biura – od podłogi do sufitu zastawione są regałami z alkoholami. Pięć tygodni z ponadprzeciętnym ruchem i sporadycznymi dostawami piwa oznacza, że w nadchodzący weekend u Penny może zabraknąć popularnych marek. To zaś oznacza, że będę musiał kolejną sobotnią noc poświęcić na wyjaśnianie klientom, dlaczego brak heinekena nie upoważnia do otrzymania darmowego prywatnego striptizu. Czasami nienawidzę tego interesu. Ostatnio nienawidzę go bezustannie. Otwieram butelkę wysokiej klasy koniaku Rémy Martin i nalewam złoty płyn do szklanki. Taki mam zwyczaj – wypić jedną szklaneczkę przed otwarciem klubu, by się uspokoić, i jedną po zamknięciu. Niestety uspokojenie nie przychodzi już tak łatwo, więc często dolewam sobie trunku. Dobrze, że godziny otwarcia nie są długie, inaczej miałbym problem alkoholowy. A przy cenie dwustu dolarów za butelkę szybko skończyłaby mi się forsa. Drzwi biura stają otworem w momencie, gdy kojący ogień ześlizguje się w dół mojego gardła. 16
– Cain? – rozbrzmiewa głęboki głos Nate’a, nim jego dwumetrowa, ważąca sto trzydzieści kilo postać pojawia się w wejściu. Nadal jestem pod wrażeniem tego, jak ten chudy, mizerny chłopak wyrósł na giganta stojącego w tej chwili przede mną. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że płaciłem za jego jedzenie, gdy dorastał. – Napisała do mnie Cherry. Jest chora. – Napisała do ciebie? Patrząc mi w oczy, powoli kiwa głową. – To trzeci raz w ciągu dwóch tygodni, gdy jest chora. – Właśnie – potwierdza i wiem, że myśli to samo. Nikt nie zna mnie lepiej niż Nate. Właściwie w ogóle nikt z wyjątkiem Nate’a mnie nie zna. Cherry pracuje u mnie od trzech i pół roku. Ma odporność rekina. Ostatnim razem, gdy przestała chodzić do pracy z powodu „choroby”, znaleźliśmy ją sponiewieraną i poobijaną, co zawdzięczała temu kutasowi, swojemu chłopakowi. – Myślisz, że wrócił? Przeciągam palcami po włosach i z rosnącej frustracji zaciskam zęby. – Gdyby wrócił po tym, co mu się przytrafiło ostatnim razem, okazałby się największym z kretynów. – Nate w ramach ostrzeżenia zafundował mu pobyt w szpitalu z powodu złamanej kości udowej i wybitych obu barków. Myślałem, że to go skutecznie odstraszyło. 17
– Chyba że to Cherry ponownie go zaprosiła. Przewracam oczami. To dobra dziewczyna z niską samooceną i okropnym gustem, jeśli chodzi o mężczyzn. Nie powinienem być zaskoczony, gdyby tak zrobiła. Widywałem to wcześniej. Wiele razy. – Chyba podskoczę do niej sprawdzić, czy to przypadkiem nie coś więcej niż robaki albo jakieś babskie sprawy. – Nate sięga po klucze wiszące na wieszaku. Wzdycham i mówię: – Dzięki, Nate. – Przez rok pomagaliśmy jej trzymać się z dala od narkotyków i chłopaka idioty. Ostatnią rzeczą, której pragnę, jest powtórka z rozrywki. – I weź to. – Wyjmuję z portfela dwudziestkę i rzucam na biurko. – Jej dzieciak uwielbia big maki. Krzywi się, patrząc na banknot, i nie sięga po niego. Powinienem był wiedzieć. – A jeśli go zastanę? – Jeśli wrócił… – Przesuwam językiem po zębach. – Nic nie rób. Natychmiast do mnie zadzwoń. Nate niechlujnie salutuje, po czym wychodzi. Siedząc z łokciami opartymi na biurku i ze złączonymi dłońmi dotykającymi ust, zastanawiam się, co będę musiał zrobić, gdy się okaże, że Cherry wróciła na złą drogę. Nie mogę jej zwolnić. Nie kiedy potrzebuje pomocy. Ale… kurwa. Jeśli mamy ponownie przechodzić z nią przez ten cyrk… W zeszłym tygodniu musiałem przekonać Delylę, by wróciła do poradni, bo znów zaczęła się ciąć. 18
A dwa tygodnie wcześniej musieliśmy zabrać Marisę do szpitala po tym, jak zafundowała sobie nielegalną skrobankę, do której przekonał ją ten dupek, jej chłopak. Z powodu komplikacji nie wróciła jeszcze do pracy. A trzy tygodnie wcześniej… Pukanie do drzwi tylko rozpala mój temperament. – Czego?! W drzwiach staje Ginger. Biorę głęboki wdech, przepraszam ją, że warknąłem i gestem zapraszam do środka. – Cześć, Cain. Chciałam tylko powiedzieć, że przyjdzie dzisiaj do ciebie moja koleżanka – przypomina mi cichym, ochrypłym głosem, pasującym do sekstelefonu. Klienci go kochają. Uwielbiają w niej też inne rzeczy, wliczając w to naturalnie duże piersi i ostry języczek. – Pamiętasz? Wspominałam ci w zeszłym tygodniu. Jęczę. Całkowicie zapomniałem. Ginger wspominała mi o tym w korytarzu, gdy rozsądzałem kłótnię między Kinsley a Chinką. Nie zgodziłem się na spotkanie z tą laską, ale też nie odmówiłem. Ginger najwyraźniej potraktowała moje milczenie jak zgodę. – No tak. A chce dostać pracę jako kto? Tancerka? Ginger przytakuje skinieniem, a jej krótkie kolorowe włosy – jasnoblond, rude i różowe – ułożone w artystyczny nieład podskakują. 19
20