Spis treści ROZDZIAŁ PIERWSZY
Młodszy świniopas • 13 ROZDZIAŁ DRUGI
Maska króla • 29 ROZDZIAŁ TRZECI
Gurgi • 42 ROZDZIAŁ CZWARTY
Gwythainty • 55 ROZDZIAŁ PIĄTY
Złamany miecz • 70 ROZDZIAŁ SZÓSTY
Eilonwy • 82 ROZDZIAŁ SIÓDMY
W potrzasku • 96 ROZDZIAŁ ÓSMY
Grobowiec • 107 ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Fflewddur Fflam • 118 ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Miecz Dyrnwyn • 133
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Ucieczka przez wzgórza • 147 ROZDZIAŁ DWUNASTY
Wilki • 159 ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ukryta dolina • 173 ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Czarne Jezioro • 187 ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Król Eiddileg • 201 ROZDZIAŁ SZESNASTY
Doli • 217 ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Pisklę • 232 ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Płomień Dyrnwyna • 246 ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Tajemnica • 256 ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Powitania • 272
Od autora Niniejsza kronika nie jest zbiorem starowalijskich podań. Prydain to nie Walia – w każdym razie nie do końca. Natu ralnie ten wspaniały kraj i jego przebogata mitologia były dla mnie inspiracją, ale Prydain to kraina istniejąca wyłącznie w mojej wyobraźni. Niektórzy jej mieszkańcy pochodzą ze starożytnych legend. „Prawdziwą” mitologiczną postacią jest na przykład Gwydion. Arawna, straszliwego pana na Annuvi nie, znamy z Mabinogionu, klasycznego zbioru starowalijskich podań – choć tam jest on typem zdecydowanie bardziej sym patycznym. W mitologii można napotkać również przerażają cy kocioł Arawna, jasnowidzącą świnię Hen Wen, sędziwego czarodzieja Dallbena i innych. Natomiast zarówno młodszy świniopas Taran, jak i płomiennowłosa Eilonwy przyszli na świat już w moim Prydainie. Kraina ta ma swoją własną geografię. Wszelkie podobień stwa do Walii być może nie są całkiem przypadkowe, ale raczej nie polecałbym Kronik do planowania wycieczki. Prydain to mały kraj, ale wystarczy w nim miejsca dla walecznych czynów i zabawnych przygód. Nawet młodszemu świniopasowi wolno tam marzyć i spełniać swe marzenia. Kroniki Prydainu to opowieść fantastyczna. W prawdzi wym życiu takie rzeczy nigdy się zdarzają. Chociaż... Każdy z nas bywa czasem zmuszony dokonać niemożliwego. Nasze umiejętności rzadko dorównują ambicjom i często znajdujemy się w sytuacjach, do których jesteśmy żałośnie nieprzygoto wani. W tym sensie wszyscy mamy w sobie coś z młodszych świniopasów.
Lloyd Alexander
Od tłumacza W Kronikach Prydainu każdy znajdzie coś dla siebie. Miłośnicy mitów i legend zanurzą się w magicznym świecie staroceltyckich podań, w których roi się od nieustraszonych bohaterów, podstępnych półbogów, okrutnych tyranów, groź nych stworów i mniej lub bardziej sympatycznych skrzatów, elfów czy krasnoludów. Ci, którzy w książkach szukają szyb kiej akcji i przygód, też nie będą rozczarowani. Miecze są tu artykułami pierwszej potrzeby, śmiercionośne strzały raz po raz tną ze świstem powietrze, a niebezpieczeństwo czai się za każdą przewróconą kartką. Ja polubiłem Kroniki za barwnych, wyrazistych bohaterów i ich dowcipne, błyskotliwe dialogi. Lubię przemądrzałą, gadatliwą Eilonwy, z jej zaskakującymi powiedzonkami, lubię Fflewddura Fflama, który być może nigdy nie zrobi kariery jako bard, ale z całą pewnością zyska sympatię Czytelnika, lubię wiecznie naburmuszonego kra snoluda Doliego, który oczywiście pod maską gbura skrywa dobre, szlachetne serce. Tych postaci jest o wiele więcej. Każda wnosi do książki coś nowego, ciekawego i sprawia, że prastare opowieści o dobru i złu, okrucieństwie i bohaterstwie, chciwo ści i szlachetności zyskują świeżość, lekkość i wdzięk.
Paweł Beręsewicz
Dla dzieci, które słuchały, i dorosłych, którzy wykazali się cierpliwością, a szczególnie dla Ann Durell
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Młodszy świniopas
T
aran chciał sobie zrobić miecz, ale Coll, któremu powierzono praktyczną część edu kacji chłopca, uparł się przy podkowach. No to męczyli się nad podkowami. Cały ranek aż do znudzenia. Tarana bolały już ręce, a twarz poczerniała od sadzy. W końcu cisnął na bok młot i łypnął na Colla, który przyglądał mu się krytycznie. — Ale dlaczego? — krzyknął chłopiec. — Dlaczego to muszą być właśnie podkowy? Tak jakbyśmy mieli jakieś konie! Coll był niski i okrągły, a jego wielka głowa świeciła różową łysiną. — Mają szczęście, że ich nie mamy — powie dział tylko, patrząc znacząco na dzieło młodego ucznia. — Z mieczem poszłoby mi lepiej — burknął Taran. — Na pewno, czuję to. 13
Lloyd Alexander
I zanim Coll zdążył cokolwiek powiedzieć, chwycił szczypce, rzucił na kowadło rozgrzany do czerwoności żelazny pręt i zaczął walić w nie go młotem najszybciej, jak potrafił. — Hej, poczekaj! — zawołał Coll. — Tak się tego nie robi! Ale Taran nie zwrócił na niego uwagi. Prawdę mówiąc, w całym tym łomocie nawet go nie usły szał. Bił tylko z coraz większą siłą, aż iskry leciały w powietrze. Jednak im dłużej kuł, tym bardziej metal giął się i wykręcał, aż wreszcie żelazna szta ba odbiła się od kowadła i upadła na ziemię. Taran popatrzył na nią zdziwiony. Podniósł szczypcami pogięte żelastwo i obejrzał ze wszystkich stron. — Nieszczególna broń jak na bohatera — za uważył Coll. — Zupełnie do niczego — smętnie przyznał Taran. — Wygląda jak wąż, który dostał nie strawności. — Usiłowałem ci powiedzieć, że źle się do tego zabierasz, ale ty oczywiście nie raczyłeś słuchać — stwierdził Coll z niezmąconym spokojem. — Szczypce powinno się trzymać o, w ten sposób. Uderzasz tak, że moc musi płynąć z ramienia, a nadgarstek jest luźny. Wyraźnie słychać, kiedy się to dobrze robi. Żelazo gra wtedy swoją własną muzykę. A w ogóle to nie jest materiał na miecz. 14
Młodszy świniopas
Coll włożył pogięte, na wpół uformowane ostrze z powrotem do pieca, gdzie całkiem stra ciło kształt. — Dlaczego nie mogę mieć własnego mie cza? — westchnął Taran. — Mógłbyś mnie wtedy nauczyć walczyć. — Wybij to sobie z głowy! — zawołał Coll. — Po co by ci to było? Przecież my tu w Caer Dallbenie nie prowadzimy żadnych bitew. — Koni też nie mamy, a podkowy robimy — marudził Taran. — Ten znowu swoje! Chodzi o to, żeby nabrać wprawy. — No właśnie! Mnie też o to chodzi! Proszę, na ucz mnie walczyć. Na pewno wiesz, jak to się robi. Świecąca łysina Colla rozpaliła się jeszcze bardziej. Na jego twarzy – jakby na wspomnienie jakiegoś smakowitego dania – pojawił się ślad uśmiechu. — Istotnie — powiedział cicho. — Miało się swego czasu raz i drugi miecz w ręce. — No to naucz mnie! — poprosił błagalnym tonem Taran. Chwycił pogrzebacz i zaczął siekać powietrze na plastry, skacząc w przód i w tył po klepisku. — Widzisz? — zawołał. — Ja już i tak prawie wszystko umiem! 15
Lloyd Alexander
— Przestań tak wymachiwać! — zaśmiał się Coll. — Z tymi twoimi wygibasami i podskokami już dawno byłbyś w kawałeczkach. Zawahał się na chwilę, a potem powiedział szybko: — Daj, pokażę ci. Żebyś przynajmniej wie dział, jak to się powinno robić. Wziął do ręki drugi pogrzebacz. — No, uważaj! — zarządził, mrugając wesoło spod warstwy sadzy. — Stawaj jak mężczyzna! Taran podniósł pogrzebacz. Coll rzucił ko mendę i zwarli się w serii pchnięć, cięć i zasłon, a kuźnia zatrzęsła się od szczęku, łomotu i ogól nego zamieszania. Przez chwilę Taran był pewien, że osiągnął przewagę, ale staruszek wykręcił za dziwiająco zwinny piruet i nagle szala zwycięstwa przechyliła się na drugą stronę. Teraz to Taran rozpaczliwie parował ciosy przeciwnika... Nagle Coll zamarł. Zdezorientowany Taran znieru chomiał, a wzniesiony pogrzebacz zawisł w pół ruchu. W drzwiach kuźni stał Dallben. Wysoki, zgarbiony starzec, pan na Caer Dall benie, miał trzysta siedemdziesiąt dziewięć lat. Większość jego twarzy zakrywała gęsta broda, tak że zawsze wyglądał, jakby patrzył znad szarej kłębiastej chmury. Na małej farmie, gdzie Taran 16
Młodszy świniopas
i Coll zajmowali się orką, siewem, pieleniem, żęciem i innymi gospodarskimi czynnościami, Dallben spędzał czas na medytowaniu. Była to czynność tak męcząca, że mógł ją wykonywać tylko na leżąco i z zamkniętymi oczami. Medyto wał przez półtorej godziny po śniadaniu, a potem jeszcze raz w ciągu dnia. Najpewniej harmider dochodzący z kuźni wyrwał go z porannej me dytacji. Długa szata wisiała nierówno na jego kościstych kolanach. — Natychmiast przestańcie się wygłupiać! — powiedział i groźnie patrząc na Colla, dodał: — Doprawdy zadziwiasz mnie. Jest przecież tyle ważnych rzeczy do zrobienia! — To nie jest wina Colla — wtrącił się Taran. — To ja go poprosiłem, żeby mnie nauczył wal czyć mieczem. — No tak, ty mnie z kolei nie zadziwiasz. W każdym razie nie bardzo — prychnął Dallben i dodał rozkazująco: — Chodź lepiej ze mną. Wyszedł z kuźni, a Taran za nim. Przecięli wybieg dla kur i weszli do białego, krytego strze chą domku. W pokoju Dallbena stare księgi nie mieściły się na wygiętych pod ich ciężarem półkach i wysypywały się na podłogę, gdzie do łączały do stosów starych garnków, nabijanych ćwiekami pasów, harf bez strun i innych osobli 17
Lloyd Alexander
wości. Taran zajął miejsce na drewnianej ławie – jak zawsze, ilekroć Dallben był w nastroju do kazań i wymówek. Starzec usadowił się za stołem i zaczął surowo: — Doskonale rozumiem, że posługiwanie się bronią, jak zresztą wszystko inne na tym świecie, wymaga pewnych umiejętności. Jednak o tym, czy masz je posiąść czy nie, zdecydują tęższe gło wy niż twoja. — Przepraszam — bąknął Taran. — Nie po winienem był... — Nie gniewam się. — Dallben przerwał mu ruchem ręki. — Trochę mnie to tylko zasmuciło. Czas szybko płynie. Wszystko zawsze zdarza się prędzej, niż tego oczekujemy. A jednak jest w tym coś niepokojącego — mruknął jakby sam do siebie. — Zastanawiam się, czy Rogaty Król nie ma w tym jakiegoś udziału. — Rogaty Król? — zainteresował się Taran. — Później o nim porozmawiamy — zbył jego pytanie Dallben, przyciągając do siebie Księgę Trzech. Był to opasły, oprawiony w skórę tom, z któ rego od czasu do czasu czytał Taranowi i który – chłopiec święcie w to wierzył – zawierał na swych stronach wszystko, co ktokolwiek mógłby chcieć wiedzieć. 18
Młodszy świniopas
— Jak ci już wcześniej tłumaczyłem, a ty za pewne dawno zapomniałeś — ciągnął Dallben — Prydain składa się z wielu kantrefów – małych królestw rządzonych przez miejscowych królów. Każdy z nich ma oczywiście swoją armię, a na jej czele stoi potężny lord. — Ale nad nimi jest Najwyższy Król — Taran postanowił się pochwalić wiedzą. — Math, syn Mathonwy’ego. Dowódcą jego armii jest najwięk szy bohater Prydainu. Opowiadałeś mi o nim. Książę Gwydion, tak, wiem... — zapalał się coraz bardziej. — Jest za to wiele rzeczy, których nie wiesz — przerwał mu Dallben. — A to z tej prostej przyczyny, że nigdy ci o nich nie mówiłem. W tej chwili mniej martwią mnie królestwa żywych. Bardziej niepokoi mnie Kraina Umarłych – An nuvin, i jej władca, król Arawn. Taran zadrżał na dźwięk tych słów, które na wet Dallben wypowiadał szeptem.
19
Lloyd Alexander
20