Skrytobójca Błazna
/ AZEN – TOM I BASTARD I BL
przel - oz - yl - a agnieszka barbara ciepl - owska wydawnictwo mag warszawa 2017
Tytuł oryginału: Fool’s Assassin Copyright © 2014 by Robin Hobb Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Okładka: Dominik Broniek Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-727-2 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl
Rozdział 1 BIAŁY GAJ Brusie, �ary druhu. Budynek mieszkalny je� ogromny, o wiele za duży dla nas dwojga, jednak wszy�ko wskazuje na to, że się zadomowiliśmy. Mam za sobą trudne dni, a i Ty także, jeśli dobrze odczytuję Twój lakoniczny przekaz, i słusznie się domyślam, jak wiele skrywa. Jakież to dla ciebie charaktery�yczne, pytać najpierw o �an wierzchowców, a dopiero w drugiej kolejności o moje zdrowie. Wobec tego, po kolei: z wielką radością zawiadamiam Cię, że Aksamitka zniosła wszelkie zmiany nad wyraz spokojnie, jak to doskonale ułożona klacz. Zaszczyt, dla kontra�u, ze wszy�kich sił usiłuje zdominować tutejszego ogiera, toteż podjęliśmy kroki, by zarówno w �ajni, jak i na wybiegu oba konie były skutecznie rozdzielone. Dla pewności racjonuję mu ziarno, a dodatkowo tutejszy masztalerz, młody chłopak, nie wiadomo dlaczego nazwany Długi, z wielką ochotą odniósł się do mojej prośby, by przynajmniej raz dziennie solidnie konia przetrenować. Przy takim reżimie Zaszczyt z pewnością wkrótce się u�atkuje. Moja ślubna, moja pani... Nie spytałeś o nią, jednak znam Cię dobrze, przyjacielu, więc powiem, że Cierpliwa zareagowała gniewem, wściekłością, smutkiem, rozpaczą i na �o innych sposobów. Wyrzuca mi niewierność, jakiej dopuściłem się, zanim 13
ją poznałem, a w na�ępnej chwili wszy�ko mi wybacza i obwinia siebie, że nie dała mi potomka oraz dziedzica: „Nie ulega wątpliwości, iż cała wina leży po mojej �ronie”, twierdzi. Jakoś to przetrwamy. Je�em Ci wdzięczny, że zadbałeś o moje sprawy, przejąłeś moje zobowiązania. Brat opowiedział mi o temperamencie Twojego podopiecznego – ślę wam obu wyrazy serdecznego współczucia i najszczerszej wdzięczności. Na nikim innym nie mógłbym polegać w tej kwe�ii, od nikogo innego nie uzyskałbym tak wielkiej pomocy. Ufam, iż rozumiesz powody mojej o�rożności w tym temacie. Poklep ode mnie Wiedźmę, proszę, uściskaj ją i daj jej w moim imieniu wielką kość. Mam przeświadczenie, że jej czujności zawdzięczam przynajmniej tyle, co Twojej. Woła mnie małżonka. Czas kończyć li� i puścić go w drogę. Może się zdarzyć, że mój brat będzie miał dla Ciebie wieści ode mnie, gdy na�ępnym razem skrzyżują się wasze ścieżki. Niepodpisany list księcia Rycerskiego do koniuszego Brusa
Świeży śnieg oblepił czarne gałęzie nagich brzóz rosnących wzdłuż podjazdu. Całkiem jak lśniąca biel na tle czerni zimowego stroju błazna. Grube, ciężkie płatki przysypały nową warstwą zwały śniegu na dziedzińcu, zmiękczyły ostre krawędzie śladów kół, spłyciły koleiny, zostawiając po nich zaledwie wspomnienie, i zatarły odciski stóp chłopaka. Akurat gdy patrzyłem, zjawił się kolejny powóz, ciągnięty przez pstrokatą szarą dwójkę. Woźnica w czerwonym płaszczu miał barki przysypane mroźną bielą. Ze stopni Białego Gaju wystrzelił paź w zielono-żółtym stroju, otworzył drzwiczki pojazdu i zaprosił gości do środka. Nie wiedziałem, kto przybył, jedynie po ubiorze domyślałem się, że to raczej kupcy 14
z Wierzbowa, pobliskiego miasteczka, niż szlachta z któregoś z sąsiednich majątków. Gdy zniknęli mi z oczu, a woźnica odjechał do stajni, podniosłem wzrok na niebo. Z pewnością będzie jeszcze padało. Zapewne przez całą noc. I bardzo dobrze. Puściłem zasłonę i odwróciłem się do Sikorki, która właśnie weszła do naszej sypialni. – Jeszcze niegotowy? Przyjrzałem się sobie z uwagą. – Jak to? Przecież... Moja żona cmoknęła z niezadowoleniem i pokręciła głową. – Ech, ty nieprzytomny człowieku... Mamy święto Przesilenia Zimy. Komnaty są przystrojone zielenią, księżna Cierpliwa rozkazała kucharce przygotować ucztę, której byśmy tu sami przez trzy dni nie przejedli, minstrele stroją się na potęgę, przybyła już połowa zaproszonych gości. Powinieneś być na dole, witać, zapraszać... a ty jeszcze się nie ubrałeś. Miałem zamiar spytać, co dolega mojemu strojowi, lecz ona już zanurkowała w kufrze z ubraniami. Wyciągała poszczególne sztuki garderoby, przypatrywała się im z uwagą i po kolei odrzucała. Czekałem ze stoickim spokojem. – Włóż tę – zdecydowała w końcu, podając mi białą lnianą koszulę z koronką wszytą wzdłuż rękawów. – I tę kamizelę. Każdy wie, że zielony akcent w święto Przesilenia Zimy przynosi szczęście. I jeszcze srebrny łańcuch. Pasuje do guzików. Spodnie te, tutaj. Nie jest to najnowszy krzyk mody, więc będziesz wyglądał na starucha, ale przynajmniej nie mają powypychanych kolan, tak jak te, które masz na sobie. Najlepiej byłoby, gdybyś włożył któreś całkiem nowe, ale oczywiście nie posłuchasz. – Jestem stary – przypomniałem jej. – Mam czterdzieści siedem lat i mogę nosić, co mi się żywnie podoba. Wsparła dłonie na biodrach i zmierzyła mnie kpiącym spojrzeniem. 15
– Ejże, drogi panie! Urągasz mi od staruszek?! O ile dobrze pamiętam, jestem o trzy lata starsza! – Jakżebym śmiał! – zaprzeczyłem pośpiesznie. Mimo wszystko musiałem ponarzekać. – Nie rozumiem jednak, dlaczego koniecznie muszę się stroić niczym jamailliańska szlachta. Te spodnie są z tak cienkiej tkaniny, że najmniejsza zadra je podrze i... – Tak, tak. – Sikorka sapnęła zirytowana. – Słyszałam to już sto razy. Postaraj się zapomnieć, że możesz gdzieś we dworze tra�ć na drzazgę, dobrze? Świetnie. Zmień spodnie. W tych nie możesz zostać, wstydu byś narobił. O ile mnie pamięć nie myli, miałeś je na sobie wczoraj, gdy pomagałeś przy tym koniu z ochwatem. I włóż domowe panto�e, nie te zdarte buciory. Tańczyć będziemy. Zanim na dobre skończyła, skapitulowałem wobec nieuniknionego i zacząłem zrzucać odzienie. Gdy uwolniłem głowę z koszuli, na ustach Sikorki dostrzegłem znajomy uśmiech. Nim z wolna objąłem spojrzeniem jej wieniec i koronki spływające kaskadą po bluzce oraz kubraczek wyszywany nićmi o żywych kolorach, na moich wargach także pojawił się identyczny wyraz. Wtedy ona uśmiechnęła się szerzej i cofnęła o krok. – Nic z tego. Goście czekają. – Czekali do tej pory, zaczekają jeszcze odrobinę. Pokrzywa się nimi zajmie. Zrobiłem krok w kierunku żony. Kręcąc głową, wycofała się pod drzwi, położyła dłoń na klamce. Pierścienie czarnych włosów podskakiwały na jej czole i ramionach. Pochyliła głowę, spojrzała na mnie przez rzęsy – nagle znowu wydała mi się nieledwie dziewczyną, nieokiełznaną istotą z Koziej Twierdzy, umykającą po piaszczystej plaży. Czy pamiętała? Możliwe, możliwe, bo przygryzła dolną wargę, a jej stanowczość zaczęła słabnąć. Ale nie, rzeczywiście nic z tego. – Mowy nie ma. Goście nie mogą czekać. Owszem, Pokrzywa ich przywitała i zaprosiła jako córka gospodarzy, jednak nie jest ani tobą, ani mną. I choć nasz drogi zarządca Rebus wspiera 16
ją, stojąc u jej boku, to dopóki król nie zezwoli im na małżeństwo, nie powinni być przedstawiani jako para. Dlatego musimy się wstrzymać. A już poza wszystkim innym ja nie zadowolę się dzisiaj „odrobiną” czasu. Spodziewam się po tobie większego zaangażowania. – Naprawdę? – rzuciłem wyzywająco i w dwóch krokach znalazłem się przy drzwiach, lecz ona z dziewczęcym piskiem śmignęła za próg. Pociągnęła skrzydło, aż prawie się zamknęło, i przez szczelinę rzuciła mi na odchodnym: – Pośpiesz się! Sam wiesz, jak szybko przyjęcia urządzane przez księżną Cierpliwą wymykają się spod kontroli. Zostawiłam wszystko Pokrzywie na głowie, bo przecież Rebus jest prawie tak samo niewprawny, jak księżna. – Krótka pauza. – Nie zwlekaj, bo nie będę miała partnera do pierwszego tańca. Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Z westchnieniem wróciłem do czystych spodni i miękkich panto�i. Sikorka szykowała się na tańce, więc dam z siebie wszystko. Tak, owszem, doskonale wiedziałem, że Rebus miał w Białym Gaju skłonności do korzystania z wszelkich rozrywek, jakie niosło ze sobą dowolne święto, w czym w ogóle nie przypominał powściągliwego młodzieńca, jakim się jawił w Koziej Twierdzy. A na dodatek niezbyt dokładnie przystawał do wzorca mężczyzny, który o�cjalnie był tylko naszym dawnym zarządcą. Zorientowałem się, że mam na ustach uśmiech. Gdzie podążał Rebus, tam szła Pokrzywa, zwykle promieniejąca blaskiem, co także nieczęsto zdarzało się na królewskim dworze. Kominek i Sprawiedliwy, dwaj spośród sześciu dorosłych synów Sikorki, nadal mieszkający z nami, także nie potrzebowali wielkiej zachęty, by się dobrze bawić. A ponieważ księżna Cierpliwa zaprosiła pół okolicy i stanowczo zbyt wielu muzyków jak na jeden wieczór, miałem powody domyślać się, że nasze świąteczne biesiadowanie potrwa co najmniej trzy dni. 17
Bez szczególnego entuzjazmu ściągnąłem codzienne obcisłe spodnie i włożyłem te, które wybrała Sikorka. Zielone, lecz tak ciemne, że prawie czarne, uszyte z cienkiego płótna i obszerne prawie jak spódnica, w pasie wiązane na troki. Niedorzeczny strój uzupełniała szeroka jedwabna szarfa. Powtórzyłem sobie kilkakrotnie, że wkładam go na wyraźne życzenie ukochanej żony. Podejrzewałem, iż Rebus także został nakłoniony do wystrojenia się w podobne fatałaszki. Westchnąłem ciężko. Dlaczego musimy wszyscy gonić za jamailliańską modą? Trudno. Na koniec związałem włosy na karku, jak normalny wojownik, i wyszedłem z sypialni. Na szczycie imponujących dębowych schodów przystanąłem. Z dołu dobiegały dźwięki wesołej zabawy. Zaczerpnąłem powietrza, jakbym miał zanurkować w głębokiej wodzie. Nie powinienem się wahać, nie było powodu do obaw ani do szczególnej ostrożności, jednak nawyki wpojone mi w chłopięcych latach nadal brały górę. Miałem wszelkie prawo zejść po tych schodach, przyłączyć się do beztroskiej kompanii jako pan domu i małżonek pani, której własność stanowił. Znany byłem teraz jako dzierżawca Tom Borsuczowłosy. Zrodzony z pospólstwa, owszem, ale u boku małżonki wyniesiony do godności szlacheckiej. Bastard Rycerski Przezorny, wnuk, bratanek i kuzyn królów został przed dwudziestu laty pogrzebany. Dla ludzi przybyłych na bal byłem dzierżawcą Tomem Borsuczowłosym i gospodarzem przyjęcia, na które ściągnęli z ochotą. Nawet jeśli miałem na sobie durne jamailliańskie spodnie. Czas jakiś stałem i słuchałem. Dwa zespoły muzyków równocześnie stroiły instrumenty. Rebus zaśmiał się głośno, dźwięcznie i ja uśmiechnąłem się szerzej. Gwar głosów to przybierał na sile, to przycichał. Któraś grupa muzykantów najwyraźniej zwyciężyła we współzawodnictwie, bo raptem ponad głosy gości wybiło się żywe bębnienie. Lada moment miały rozpocząć się tańce. Właściwie już byłem spóźniony i powinienem czym prędzej zejść na dół. Tymczasem jednak odkryłem jakąś nieokreśloną słodycz w zwlekaniu, 18
stałem więc i wyobrażałem sobie Pokrzywę, ukazującą z błyskiem w oku Rebusowi stopę, gdy ten wiedzie ją przez taneczne �gury. Ach, Sikorka! Przecież czeka. Z biegiem lat opanowałem w pewnym stopniu sztukę taneczną – wyłącznie dla niej, tylko dlatego że jej na tym zależało. Nie pozwoli się łatwo przeprosić, jeśli przeze mnie będzie podpierała ścianę. Pośpieszyłem na dół, przeskakując po dwa błyszczące dębowe stopnie, ledwo jednak dotarłem do ostatniego, napatoczył się Birbant. Nasz nowy, młody ochmistrz wyglądał doprawdy zniewalająco w śnieżnobiałej koszuli, czarnym kaftanie i równie czarnych spodniach uszytych na jamailliańską modłę. Na nogach miał nieskazitelne zielone panto�e, a pod szyją żółty fular. Żółć i zieleń – barwy Białego Gaju. Domyślałem się, że na te elementy rynsztunku zasadniczy wpływ miała księżna Cierpliwa. Nie dopuściłem, by uśmiech dotknął moich warg, lecz zapewne wiele dało się wyczytać z oczu. Ochmistrz wyprężył się jeszcze bardziej niż zwykle i spojrzał na mnie z góry. – Panie – odezwał się głosem bez wyrazu – przy drzwiach czekają minstrele. – Czemu ich tam trzymasz? – zdziwiłem się. – Przecież świętujemy. Nadal stał sztywno wyprostowany, wargi zacisnął w wyrazie dezaprobaty. – Moim zdaniem nie zostali zaproszeni. – Mamy święto Przesilenia Zimy – odparłem z narastającym rozdrażnieniem. Sikorka nie lubiła czekać. – Księżna zaprosiła wszystkich minstreli, akrobatów, lalkarzy, druciarzy i kowali też. Ci muzykanci pewnie szykowali się na zabawę od miesięcy, a nasza pani zwyczajnie o nich zapomniała. Nie sądziłem, że mógłby zesztywnieć jeszcze bardziej. A jednak. – Kręcili się przy stajniach, usiłowali zajrzeć przez szparę między deskami. Psy zaczęły szczekać, więc nasz Długi poszedł sprawdzić, 19
co się dzieje, i zobaczył tych troje. Powiedzieli mu, że są minstrelami zaproszonymi na święto Przesilenia Zimy. – No i? – Moim zdaniem nie są tym, za kogo się podają. Nie mają instrumentów. A na domiar złego, kiedy jedno mówiło swoje, drugie równocześnie powiedziało, że są akrobatami. A gdy Długi chciał ich zaprowadzić do dworu, stwierdzili, że nie trzeba, bo oni tylko szukają schronienia na noc i stajnie im całkowicie wystarczą. – Pokręcił głową. – Długi jednak ich przyprowadził i szepnął mi dyskretnie, co o nich myśli: nie są żadnymi artystami. A ja się z nim zgadzam. Obrzuciłem go ciężkim spojrzeniem. Założył ręce za plecami. Nie podniósł na mnie wzroku, jednak usta zacisnął z uporem. Zdobyłem się na cierpliwość. Był jeszcze młody, nowy w naszym domu. Krawit Aksamitne Dłonie, nasz poprzedni ochmistrz, zmarł w zeszłym roku. Wiele spośród jego licznych obowiązków przejął Rebus, nalegał jednak, by przyjąć na stałe odpowiednio przyuczonego człowieka. Któregoś razu odparłem niezobowiązująco, że nie mam czasu zajmować się poszukiwaniami, a trzy dni później Rebus przyprowadził Birbanta. Od tamtej pory minęły dwa miesiące, a Birbant nadal uczył się, gdzie jest jego miejsce i na czym polegają powierzone mu obowiązki. Być może Rebus, w końcu przecież uczeń Ciernia przybyły do naszego domu, by mnie chronić, lecz również zapewne po to, by mnie szpiegować, zbyt duży nacisk kładł na kwestie bezpieczeństwa. Obok bezdyskusyjnej pogody ducha i oddania mojej córce miał w sobie niezmierzone pokłady przezorności. Gdyby mu pozwolić, ściągnąłby do Białego Gaju kontyngent straży, który mógłby rywalizować z gwardzistami królowej. Wróciłem myślami do spraw bieżących. – Jestem ci szczerze wdzięczny za troskę, jednak mamy święto Przesilenia Zimy. Wobec tego wszystko jedno, czy ci ludzie są 20
minstrelami, czy żebrakami, bo dzisiaj świętujemy. Nie zostaną za progiem, zwłaszcza w taką śnieżycę. A dopóki w domu są wolne pokoje, nie muszą spać w stajniach. Zaproś ich do środka. Na pewno nie ma powodu do niepokoju. – Panie. – Nie zgadzał się ze mną, ale był posłuszny. Stłumiłem westchnienie. Na razie nic więcej z tym nie zrobię. Odwróciłem się gotowy iść między gości. – Panie? Ach, więc to jeszcze nie koniec. – Coś pilnego? – spytałem chłodnym tonem. Minstrele zagrali kilka próbnych akordów, po czym nagle muzyka wybuchła w pełnej krasie. Pięknie. Nie zjawiłem się na rozpoczęcie tańców. Na myśl o Sikorce samotnie obserwującej pląsające pary zazgrzytałem zębami. Birbant bezwiednie przygryzł dolną wargę. Postanowił nie rezygnować. – Posłaniec nadal czeka w twoim gabinecie. – Że co? – Kilka godzin temu posłałem jednego z paziów z wiadomością. Zameldował mi, że wykrzyczał ją pod drzwiami łaźni, gdy zażywałeś, panie, kąpieli. Tak to właśnie wygląda, jak się korzysta z usług służby najmowanej od okazji do okazji. Powinniśmy tu mieć na stałe odpowiednią obsadę. Choćby po to, by przyuczyć ich na przyszłość. – Widząc moje znużone spojrzenie, odchrząknął i zmienił taktykę. – Proszę o wybaczenie, panie. Powinienem był odesłać chłopca z powrotem, by uzyskał potwierdzenie, że został usłyszany. – Rzeczywiście, nic nie słyszałem. – Zrobiłem krok wzdłuż najniższego stopnia. – Czy możesz mi streścić sprawę? Birbant ledwie dostrzegalnie pokręcił głową. – Bardzo mi przykro, wiadomość jest przeznaczona wyłącznie dla ciebie, panie. Dwukrotnie proponowałem swoją pomoc, chciałem nawet przekazać zapisaną informację... Bez skutku. 21
W takim razie już wiedziałem, o co chodzi. Otóż mój sąsiad, Łupek, od jakiegoś czasu usiłował wymóc na mnie pozwolenie na wypas części jego stada razem z naszymi owcami. Pasterz z Białego Gaju nie godził się na to, twierdząc, że zwierząt byłoby zbyt wiele jak na zimowe pastwiska. Zamierzałem iść za radą Mazidła, niezależnie od tego, że Łupek najwyraźniej był teraz gotów zaoferować przyzwoitą sumę. A poza wszystkim innym nie miałem najmniejszej ochoty robić interesów w świąteczny wieczór. Sprawa będzie musiała poczekać. – Nic się nie stało. I nie bądź zbyt surowy dla paziów. Masz rację, powinniśmy mieć ze dwóch na stałe, tyle tylko że te dzieciaki szybko wyrastają i każde idzie pracować w sadzie albo przejmuje fach matki... A nam nieczęsto zdarza się taka potrzeba jak dzisiaj. – Nie chciałem roztrząsać sprawy akurat teraz. Sikorka czekała! – Przykro mi, jeśli wystawiłem cierpliwość posłańca na próbę, jednak nie mogę zaniedbać swojej pani także w czasie drugiego tańca. Bardzo cię proszę, przeproś tego człowieka w moim imieniu za karygodne opóźnienie i dopilnuj, żeby mu niczego nie zabrakło. Przyjdę do gabinetu zaraz po drugim tańcu. – Nie miałem na to najmniejszej ochoty. Dzisiaj planowałem świętować. I nagle przyszła mi do głowy doskonała myśl. – Zaraz, zrobimy inaczej! Zaproś go na biesiadę, niech przyłączy się do gości. Niech się bawi ze wszystkimi, a jutro, jeszcze przed południem, usiądziemy we dwóch i porozmawiamy. Nie przychodziło mi do głowy nic tak pilnego, bym koniecznie musiał załatwiać sprawy jeszcze dzisiaj. – To jest kobieta, panie. – Słucham? – Posłaniec to kobieta. Chociaż... raczej dziewczyna. Już jej zaproponowałem jadło i napitek. Nie zaniedbałbym żadnego przybysza. A zwłaszcza takiego, który wyraźnie ma za sobą długą drogę. Muzyka grała, Sikorka czekała... Lepiej, żeby czekała ta obca dziewczyna niż ona. 22
– Wobec tego zaprowadź ją do któregoś pokoju, zaproponuj kąpiel i kolację. Zrób, co możesz, by czuła się u nas jak u siebie. A jutro poświęcę jej tyle czasu, ile tylko zechce. – Tak, panie. Poszedł do gabinetu, a ja pośpieszyłem do gości. Oba wysokie skrzydła drzwi stały otworem, dębowe boazerie lśniły złotem w blasku świec i ognia rozpalonego w kominkach. Muzyka rozbrzmiewała głośno nawet w korytarzu, lecz akurat gdy stanąłem w progu, wybrzmiały ostatnie takty, ucichły też kroki tancerzy. Pierwszy taniec właśnie dobiegł końca. To się nazywa pech. Gdy rozbrzmiały oklaski dla muzyków, dostrzegłem Sikorkę, a przed nią uroczyście zgiętego w ukłonie partnera. To był Kominek, najmłodszy syn mojej pani. Pasierb wyratował mnie z opresji – poprosił matkę do pierwszego tańca. W ciągu ostatniego roku rósł jak na drożdżach. Po ojcu, po Brusie wziął mroczną urodę, lecz gładkie czoło i uśmiechnięte usta dostał od Sikorki. Skończył dopiero siedemnaście lat, a już przerósł matkę. Policzki miał zaczerwienione od żwawego tańca. Sikorka nie wyglądała na stęsknioną ani zmartwioną. Gdy podniosła na mnie wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, powitała mnie pogodnym skinieniem głowy. Wdzięczny pasierbowi postanowiłem obmyślić jakiś sposób, aby mu konkretnie podziękować. Nieco dalej, obok jednego z palenisk, dostrzegłem starszego brata Kominka, Sprawiedliwego. Przy nim stali Pokrzywa z Rebusem. Dziewczyna miała zaróżowione policzki, więc z pewnością Sprawiedliwy drażnił się z siostrą, nasz zarządca też nie był od tego. Ruszyłem do Sikorki, często zatrzymując się, by oddać ukłon, czy odpowiedzieć na powitanie kolejnego z licznych gości. Przybyli do nas ludzie wszelkich stanów i zawodów. Była arystokracja i drobniejsza szlachta z naszych okolic, goście wystrojeni w lniane spodnie i koronki, a przy nich także druciarz Jan, krawcowa z miasteczka oraz nasz znajomy serowar. Ci biesiadnicy wystrojeni byli 23
w ubrania nieco mniej modne, a niektórzy wręcz podniszczone, lecz wszyscy mieli starannie wyszczotkowane włosy, przystrojone lśniącymi wieńcami ze świeżo zerwanych gałązek ostrokrzewu. Sikorka rozstawiła swoje najlepsze wonne świece, więc powietrze nasiąkło słodkimi woniami lawendy i wiciokrzewu, a drgające płomienie malowały ściany ciepłym złotem. We wszystkich trzech kominkach buzował wielki ogień, nad paleniskami skwierczało mięso, którego doglądali wiejscy chłopcy o rumianych twarzach zatrudnieni specjalnie do tej pracy. Kilka służących dziewcząt kręciło się przy ustawionej w kącie beczce, szykując na tacy ku�e z piwem dla zmęczonych tancerzy, którzy będą chcieli się napić, gdy ucichnie muzyka. Pod jedną ze ścian przyszykowano stoły uginające się pod ciężarem chleba, jabłek, talerzy z rodzynkami i orzechami, z ciastami i kremami, półmisków wędzonego mięsa i ryby oraz wielu innych dań, których nie rozpoznawałem. Ociekające tłuszczem plastry mięsiwa, dopiero co ścięte z pieczeni obracanej na rożnie, pachniały soczyście. Na ławach zasiadło już wielu gości, umilających sobie świętowanie jadłem oraz napitkiem – piwa i wina także nie brakowało. Na przeciwległym końcu holu minstrele przygotowywali się do drugiego utworu. Posadzkę wysypano piaskiem. Bez wątpienia w trakcie przygotowań do balu wyrysowano na nim ozdobne wzory, teraz jednak widniały tylko ślady gości. Znalazłem się u boku Sikorki akurat na czas – od strony kapeli właśnie dobiegły pierwsze dźwięki. W przeciwieństwie do pierwszej skocznej melodii ta okazała się spokojniejsza i bardziej re�eksyjna, toteż udało mi się zapanować nad obiema dłońmi Sikorki, a przy okazji bez przeszkód słyszałem jej głos na tle muzyki. – Wyglądasz pięknie, drogi panie. Pociągnęła mnie na właściwe miejsce, stanąłem w rzędzie z innymi mężczyznami. Skłoniłem się uroczyście nad naszymi złączonymi dłońmi. 24
– Skoro ty jesteś zadowolona, to ja także. Mężnie zignorowałem tkaninę trzepoczącą mi przy obrocie wokół łydek, gdy rozdzieliliśmy się na krótko, by zaraz ponownie chwycić się za ręce. Kątem oka zauważyłem Rebusa tańczącego z Pokrzywą. Owszem, on także miał na sobie podobne do moich luźne spodnie, tyle że niebieskie. Moją córkę trzymał nie za czubki palców, lecz za całe dłonie. Pokrzywa była rozpromieniona. Gdy powróciłem wzrokiem do Sikorki, na jej twarzy również widniał uśmiech. Doskonale wiedziała, na co patrzyłem. – Czy my byliśmy kiedyś tacy młodzi? – spytała. – Nie. Gdy byliśmy w ich wieku, żyło nam się trudniej. – Ja w wieku Pokrzywy miałam trójkę dzieci i nosiłam czwarte. A ty... Pozwoliła myśli zdryfować w milczenie, a ja się nie odezwałem. Wtedy mieszkałem z wilkiem w chacie pod Kuźnią. Któregoś roku przyjąłem pod swój dach Trafa. Sierota zyskał dom, a Ślepuna cieszyło towarzystwo kompana żwawszego niż ja. Miałem się za przegranego, sądziłem, że Sikorkę, która była wtedy z Brusem, utraciłem na zawsze. Od tamtej pory minęło dziewiętnaście długich lat. Odsuwałem od siebie cienie tamtych dni. Krok do przodu, ręce w talii Sikorki. Podniosłem ją przy obrocie. Położyła mi dłonie na ramionach, zaśmiała się zadowolona. Inni tancerze spojrzeli na nas zaskoczeni. Postawiłem żonę na ziemi. – Dlatego powinniśmy być młodzi teraz – oznajmiłem. – Ty możesz sobie na to pozwolić. Policzki miała zaróżowione, chyba brakowało jej tchu. Kolejna promenada, obrót, rozdzieliliśmy się i na nowo połączyliśmy... niezupełnie. Ach, bo powinienem był obrócić się raz jeszcze, a potem... Beznadziejne, nie sposób tego rozwikłać. A taki byłem z siebie dumny, że zeszłym razem dokładnie pamiętałem kroki! Tańczące pary omijały mnie, rozdzielały się przede mną i tuż za mną łączyły, jak woda w strumieniu opływająca nieustępliwy głaz. Obróciłem 25
się, szukając Sikorki, i znalazłem ją tuż tuż, dosłownie za plecami. Na próżno starała się powstrzymać śmiech. Sięgnąłem po jej dłoń, by na nowo wpleść nas we wzór tańca, lecz ona chwyciła mnie obiema rękami i sprowadziła z parkietu, roześmiana od ucha do ucha. Chciałem przepraszać, lecz nie dała mi dojść do głosu. – Nic nie szkodzi, skarbie. I tak muszę się napić i odpocząć. Jeszcze po tych harcach z Kominkiem... Muszę przysiąść na chwilę. Gwałtownie wciągnęła powietrze i zatoczyła się na mnie. Czoło jej lśniło od potu. Podparła się w krzyżu i potarła plecy, jakby chciała pozbyć się bólu. – Ja też chętnie odpocznę – skłamałem. Sikorka spiekła raka, uśmiechnęła się do mnie blado i położyła dłoń na piersi, by uspokoić serce. Odpowiedziałem jej uśmiechem i zaprowadziłem ją do krzesła przy palenisku. Ledwo usiadła, zjawił się paź z pytaniem, czy przynieść wino. Gdy wyraziła zgodę, zniknął w mgnieniu oka. – Co on miał ponaszywane na płaszczu? – spytałem. – Pióra. – Nadal z trudem łapała oddech. – I loki z włosia z końskiego ogona. Popatrzyłem na nią pytająco. – Tak to sobie w tym roku obmyśliła księżna – usłyszałem w odpowiedzi. – Wszyscy chłopcy najęci w wiosce na paziów są na czas świętowania wystrojeni w ten sposób. Pióra, żeby nasze problemy chyżo odfruwały, a włosie z końskiego ogona pokazujemy wszelkim kłopotom, gdy zostawiamy je za sobą. – Aha... Rozumiem. Drugie kłamstwo tego wieczoru. – To dobrze, to bardzo dobrze, bo ja ani w ząb. Tak czy inaczej, każde święto Przesilenia Zimy zawsze ma swój cel. Pamiętasz, jak któregoś roku księżna Cierpliwa każdemu kawalerowi przybyłemu na zabawę wręczała zieloną gałązkę? Domyślnie długości jego przyrodzenia... 26
Zdusiłem śmiech. – Pamiętam. Najwyraźniej uznała, że pannom trzeba wyraźnej wskazówki, która partia najlepsza. Sikorka uniosła brwi. – I może słusznie. Tamtego roku na wiosenne Święto Radości mieliśmy sześć ślubów. Przeniosła wzrok na postać po drugiej stronie pomieszczenia. Moja macocha, księżna Cierpliwa, była ubrana we wspaniałą starą suknię z błękitnego aksamitu zdobionego pod szyją i przy mankietach czarną koronką. Długie siwe włosy miała splecione i upięte na kształt korony, ozdobione pojedynczą gałązką ostrokrzewu oraz mnóstwem jasnoniebieskich piórek powtykanych między kosmyki w pozornym nieładzie. U bransolety na nadgarstku wisiał wachlarz, również niebieski i tak samo jak suknia wykończony czarną koronką. Wyglądała pięknie, a równocześnie ekstrawagancko, jak zawsze. Właśnie kiwała palcem, tłumacząc coś najmłodszemu synowi Sikorki, wyraźnie go przed czymś ostrzegając. Chłopak stał wyprężony niczym struna i wpatrywał się w twarz kobiety szczerym wzrokiem, jednak palce rąk założonych za plecami poruszały się niecierpliwie. W bezpiecznej odległości czekał na niego brat, Sprawiedliwy, hamując łobuzerski uśmiech. Współczułem im obu. Księżna Cierpliwa najwyraźniej żyła w przekonaniu, że chłopcy nadal mają dziesięć i dwanaście lat, chociaż obaj dawno ją przerośli, Kominek skończył lat siedemnaście, a Sprawiedliwy miał wkrótce obchodzić dwudzieste urodziny. Mimo wszystko najmłodszy syn Sikorki stał jak karcone dziecko i cierpliwie czekał na koniec reprymendy. – Powiem księżnej, że zjawili się kolejni minstrele. Oby to była już ostatnia grupa, bo w przeciwnym razie będą musieli bić się o zaszczyt grania na naszym balu. Każdy artysta występujący w Białym Gaju mógł bez wątpienia liczyć na ciepły posiłek i kąt do spania, a na dodatek parę monet 27
od gospodarza w podzięce za wysiłek. Ponieważ goście także nie szczędzili wyrazów uznania, artyści, którzy występowali najczęściej, najwięcej zyskiwali. Trzy zespoły na święto Przesilenia Zimy w naszym domostwie to już było dużo. Cztery mogłyby sprowokować próbę sił. – Ja tu sobie jeszcze posiedzę. – Sikorka przycisnęła dłonie do zaczerwienionych policzków. – O, jest moje wino. Akurat nastąpiła pauza w muzyce, więc skorzystałem z okazji, by szybkim krokiem przeciąć parkiet. Księżna Cierpliwa dostrzegła mnie i najpierw powitała uśmiechem, a potem ściągnęła brwi. Gdy przed nią stanąłem, natychmiast zapomniała o Kominku, więc chłopak dał dyla, razem z bratem. – A cóż to się stało z twoim strojem? Gdzie twoje wąskie spodnie? Te trzepocą ci na łydkach jak spódnica albo żagle wystrzępione sztormowym wichrem! Opuściłem wzrok na spodnie, po czym znów spojrzałem księżnej w oczy. – To nowy styl, prosto z Jamailli – powiedziałem. – Sikorka mi je wybrała – dodałem szybko, widząc że pogłębia się mars na twarzy kobiety. Księżna raz jeszcze przyjrzała się podejrzliwie moim nogawkom, jakbym tam chował cały miot kociaków. W końcu podniosła wzrok i obdarzyła mnie uśmiechem. – Piękny kolor – stwierdziła. – I Sikorka z pewnością zadowolona, że posłuchałeś jej rady. – Bezsprzecznie. Wyciągnęła rękę, więc natychmiast podałem jej ramię i wolno ruszyliśmy przez hol. Tłum rozstępował się przed nią, goście składali głębokie ukłony, a ona uroczyście skłaniała głowę, rzucała miłe słowo lub obdarowywała uściskiem. Ogromnie cieszyła mnie rola eskorty księżnej, widok jej radości, starań, by z poważną miną wspomnieć na boku o nieświeżym oddechu lorda Durdena lub wyrazić żal, iż majster Korek nadzwyczaj szybko łysieje. Niektórzy 28
spośród starszych przybyłych pamiętali czasy, gdy księżna była nie panią w Białym Gaju, ale żoną księcia Rycerskiego. Pod wieloma względami nadal rządziła w majątku, gdyż Sikorka w większości przypadków chętnie jej ustępowała, a Pokrzywa wiele czasu spędzała w zamku w Koziej Twierdzy jako najwyższa mistrzyni Mocy w kręgu służącym królowi Sumiennemu. – Zdarzają się w życiu kobiety takie chwile, gdy pożądane jest wyłącznie towarzystwo osób tej samej płci – powiedziała mi pięć lat wcześniej, wprowadzając się do Białego Gaju na chwilę. – Dojrzewającym dziewczętom potrzebna jest obecność starszej kobiety, która im wyjaśni zmiany, jakie w nich zachodzą. A jeśli pojawiają się rozczarowanie i zawód, gdy czas odciska swoje piętno, zwłaszcza u tych, które chciałyby jeszcze rodzić dzieci, przydaje się rada i pomoc tej, co poznała tę gorycz braku potomstwa. Mężczyźni w takich sytuacjach są po prostu bezsilni. Choć nie byłem do końca przekonany, gdy ściągnęła wraz z wozem pełnym bagaży, nasion, roślin i zwierząt, dowiodła swojej racji i mądrości własnych słów. Nieczęsto dwie kobiety żyją tak zgodnie pod jednym dachem jak Sikorka i księżna Cierpliwa, a przy tym obie dbały o moje szczęście. Gdy dotarliśmy do ustawionego przy ogniu ulubionego fotela księżnej, pomogłem jej usiąść, a następnie podałem kubek grzanego jabłecznika. – Przybył ostatni zespół muzykantów – powiedziałem. – Akurat, gdy schodziłem. Nie widzę ich tutaj, pewnie jednak chcesz, pani, wiedzieć, że się stawili. Uniosła wysoko brwi, obróciła się ku podium i zlustrowała trzeci zespół, który właśnie szykował się do występu. – Wszyscy są w sali – stwierdziła. – Widzisz, mój drogi, w tym roku wyjątkowo starannie dobierałam artystów. Uzmysłowiłam sobie, że na święcie Przesilenia Zimy muszą występować ludzie, którzy innych zagrzeją, odegnają chłód. Jeśli się przyjrzysz, dostrzeżesz z pewnością, iż w każdym zespole jest osoba o rudych włosach. 29
O, widzisz tę kobietę, która będzie teraz śpiewała? Zwróć uwagę na tę burzę kasztanowych loków! Wystarczy jej stanąć przed gośćmi, a już rozgrzeje ludzkie serca! Trudno byłoby zaprzeczyć tym słowom. Pieśniarka rozpoczęła balladę przeznaczoną raczej do słuchania niż do tańca, dzięki czemu goście zyskali czas na odpoczynek. Miała melodyjny głos, dosyć niski, lekko chropawy. Słuchacze, jednakowo starzy i młodzi, przysunęli się bliżej zwabieni starą opowieścią o dziewicy uwiedzionej przez Dziada Mroza i porwanej do jego lodowego zamku na dalekim południu. Wszyscy znieruchomieli zasłuchani w opowieść, dlatego kątem oka odruchowo wyłowiłem ruch, gdy do holu weszło dwóch mężczyzn w towarzystwie kobiety. Rozejrzeli się dookoła jakby otumanieni, a może zmęczeni długą drogą przez okolicę zasypaną śniegiem. Wyraźnie podróżowali pieszo, bo byli przemoczeni po kolana. Stroje mieli dziwne, i choć minstrele chętnie odziewają się w sposób szczególny, takich nigdy dotąd nie widziałem. Jasne żółte buty sięgające kolan poznaczone były brązowymi plamami wilgoci, krótkie skórzane spodnie ledwie zakrywały górną krawędź cholewek, kurtki z takiej samej skóry farbowanej na kolor beżowy narzucone zostały na grube wełniane bluzy. Wszyscy troje wyraźnie czuli się nieswojo, jakby wełna krępowała im ruchy. – Oto i oni – powiedziałem. Księżna przyjrzała się im z uwagą. – Nie ja ich tu ściągnęłam – oznajmiła z lekką urazą. – Popatrz no tylko na tę kobietę! Blada jak duch. Nie ma w niej krztyny ciepła. A mężczyźni! Tak samo lodowaci, z tymi włosami w kolorze sierści białego niedźwiedzia... Brrr! Zimno się robi na sam widok! – Zaraz jednak rysy twarzy jej złagodniały. – Cóż. Dzisiaj nie pozwolę im występować, ale zaprośmy ich na lato, gdy w parny wieczór mile będzie widziana opowieść o chłodzie i zimnym wietrze. Nie zdążyłem spełnić jej życzenia, bo zanim ruszyłem z miejsca, zatrzymał mnie grzmiący okrzyk. 30