Jeaniene Frost
W PÓŁ DROGI DO GROBU CYKL „NOCNA ŁOWCZYNI”
Przełożyła Anna Reszka
Wydawnictwo MAG Warszawa 2011
Tytuł oryginału: Halfway to the Grave Copyright © 2007 by Jeaniene Frost Copyright for the Polish translation © 2011 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: Larry Rostant Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-219-2 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Mojej matce, która zawsze we mnie wierzyła, nawet jeśli ja nie wierzyłam.
PODZIĘKOWANIA
Przede wszystkim muszę podziękować Bogu, że dał mi pokręconą wyobraźnię i poczucie humoru. Ponieważ mam jedno i drugie, odkąd pamiętam, wiem, że nie mogę winić nikogo innego. Wyrazy najszczerszego uznania należą się mojej zdumiewającej agentce Rachel Vater, która przeczytała jeszcze bardzo surowy rękopis i powiedziała: „To jest dobre. A teraz to popraw”. Bez jej niestrudzonych wysiłków i zachęty moja powieść nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Jestem również wdzięczna mojemu wydawcy Erice Tsang, za niewiarygodny entuzjazm i wsparcie, ponieważ bez niej tej strony z podziękowaniami w ogóle by nie było. Dziękuję Ci bardzo, Eriko, za to, że moje marzenie się spełniło. Serdecznie dziękuję mojej rodzinie, za to, że jest tak ważną częścią mojego życia. I ostatnie, ale najważniejsze podziękowania składam mojemu mężowi. Nie wystarczyłoby tu miejsca, żeby wymienić wszystko to, za co jestem mu wdzięczna. 6
PIERWSZY
Zesztywniałam na widok błyskających za mną czerwonych i niebieskich świateł. Nie potrafiłabym wyjaśnić, co znajduje się na tyle mojej furgonetki. Zjechałam na pobocze i wstrzymałam oddech, kiedy szeryf podszedł do okna. – Dobry wieczór, panie władzo! Coś nie w porządku? – Grałam czystą niewinność i jednocześnie modliłam się w duchu, żeby nie zdradziły mnie oczy. Panuj nad sobą. Wiesz, co się dzieje, kiedy się zdenerwujesz. – Tak, ma pani stłuczone tylne światło. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny, proszę. Cholera. To musiało się stać w chwili, gdy załadowałam furgonetkę. Wtedy liczyła się szybkość, a nie precyzja. Wręczyłam szeryfowi swoje prawdziwe prawo jazdy, a on poświecił latarką na zdjęcie, a potem na moją twarz. – Catherine Crawfield. Jest pani córką Justiny Crawfield, tak? Z sadu wiśniowego Crawfieldów? – Tak – potwierdziłam uprzejmie i obojętnie, jakbym nie miała się czego obawiać. 7
– Cóż, Catherine, jest prawie czwarta rano. Co pani robi poza domem o tak późnej porze? Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, jeśli nie chciałam napytać sobie biedy. Albo trafić na dłużej do pokoju bez klamek. – Nie mogłam spać, więc wybrałam się na przejażdżkę. Ku mojemu przerażeniu szeryf ruszył na tył furgonetki i poświecił do środka. – Co pani ma w bagażniku? Och, nic takiego. Tylko martwe ciało i siekierę przykryte plandeką. – Wiśnie z sadu moich dziadków. – Gdyby moje serce biło głośniej, ogłuszyłoby faceta. – Naprawdę? – Szeryf trącił latarką stos worków. – Jeden chyba przecieka. – Nie szkodzi. – Mój głos przypominał pisk. – Zawsze przeciekają. Dlatego przewożę je starą furgonetką, bo potem trudno jest doczyścić bagażnik. Odetchnęłam z ulgą, kiedy policjant wrócił do okna. – Jeździ pani po nocy, bo nie może spać? – Wykrzywił usta w znaczącym grymasie, przesuwając wzrokiem po moim obcisłym topie i potarganych włosach. – Myśli pani, że w to uwierzę? Na tę jawną insynuację omal nie straciłam panowania nad sobą. Szeryf uznał, że wracam z gorącej randki. W powietrzu zawisły niewypowiedziane słowa, wciąż te same od prawie dwudziestu trzech lat. Zupełnie jak matka, co? Niełatwo być bękartem w małej mieścinie, gdzie ludzie za dużo plotkują. Można by sądzić, że w dzisiejszych czasach takie rzeczy nie mają znaczenia, ale Licking Falls w Ohio 8
rządziło się własnymi zasadami. W najlepszym razie archaicznymi. Z wielkim trudem pohamowałam gniew. Kiedy byłam wściekła, ludzka strona mojej natury schodziła ze mnie jak wylinka. – Czy to może zostać między nami, szeryfie? – Zamrugałam z miną niewiniątka. Na martwego teraz faceta wcześniej podziałała. – Obiecuję, że czegoś podobnego nie zrobię. Szeryf wsunął palce za pasek i zmierzył mnie wzrokiem. Wielkie brzuszysko napierało na materiał koszuli, ale powstrzymałam się od komentarza na temat jego tuszy i oddechu cuchnącego piwem. W końcu policjant się uśmiechnął, pokazując krzywy przedni ząb. – Jedź do domu, Catherine Crawfield, i napraw to światło. – Tak jest! Z ulgą włączyłam silnik i ruszyłam. Uff, niewiele brakowało. Następnym razem muszę być ostrożniejsza. *** Ludzie skarżyli się, że w rodzinnych szafach mają szkielety albo ojców próżniaków. Jeśli chodzi o mnie, i jedno, i drugie było prawdą. Och, nie zrozumcie mnie źle. Nie od początku wiedziałam, kim jestem. Matka, jedyna osoba znająca tajemnicę, wyznała mi prawdę, kiedy skończyłam szesnaście lat. Dorastając, odkrywałam w sobie zdolności, których brakowało innym dzieciom, ale kiedy pytałam o nie matkę, gniewała się i zabraniała mi o nich 9
mówić. Nauczyłam się więc zachowywać pewne rzeczy dla siebie, ukrywać różnice. Dla wszystkich byłam po prostu dziwna. Bez przyjaciół. Lubiłam włóczyć się o dziwnych porach i miałam osobliwie bladą cerę. Nawet dziadkowie nie wiedzieli, co we mnie siedzi. Tak samo zresztą jak ci, na których polowałam. Z czasem moje weekendy zaczęły wyglądać podobnie. Odwiedzałam kluby znajdujące się w odległości trzech godzin jazdy od domu, szukając okazji. Ale nie takich, jakie miał na myśli dobry szeryf, tylko zupełnie innego rodzaju. Piłam jak smok i czekałam, że poderwie mnie ktoś szczególny. Ktoś, kogo później planowałam zakopać w ziemi, o ile nie dam się zabić. Robiłam to od sześciu lat. Może chciałam umrzeć? Doprawdy, zabawne, zważywszy na to, że w rzeczywistości byłam półmartwa. Dlatego właśnie niedawna przygoda z szeryfem nie powstrzymała mnie przed wyjściem w następny piątek. Przynajmniej wiedziałam, że w ten sposób uszczęśliwię choć jedną osobę. Moją matkę. No cóż, miała prawo czuć urazę, a ja po prostu chciałam, żeby wyładowała ją na mnie. Głośna rytmiczna muzyka uderzyła mnie jak obuchem, mój puls natychmiast przyśpieszył. Ostrożnie ruszyłam przez tłum, starając się wyłapać charakterystyczne wibracje. W lokalu panował tłok, jak zwykle w piątkowy wieczór. Po godzinie krążenia po sali ogarnęło mnie lekkie zniechęcenie. Wyglądało na to, że w klubie są dzisiaj tylko ludzie. Z westchnieniem usiadłam przy barze i zamówiłam dżin z tonikiem. Postawił mi go kiedyś pierwszy człowiek, który próbował mnie zabić. Teraz sama wybierałam ten drink. I kto mówi, że nie jestem sentymentalna? 10
Od czasu do czasu podchodzili do mnie różni mężczyźni. Najwyraźniej widok młodej samotnej kobiety był dla nich sygnałem do działania. Spławiałam ich uprzejmie albo trochę nieuprzejmie, zależnie od tego, jak bardzo byli natarczywi. Nie przyszłam tutaj na podryw. Po moim pierwszym chłopaku Dannym straciłam ochotę na randki. Jeśli facet był żywy, zupełnie mnie nie interesował. Nic dziwnego, że nie miałam żadnego życia miłosnego. Po kolejnych trzech drinkach postanowiłam znowu przejść się po klubie, skoro nie poszczęściło mi się w roli przynęty. Zbliżała się północ i do tej pory nic – oprócz alkoholu, narkotyków i tańców. W drugim końcu sali znajdowały się boksy. Kiedy je mijałam, poczułam tchnienie naładowanego powietrza. Ktoś był blisko. Albo raczej coś. Zatrzymałam się i rozejrzałam, wykonując powolny obrót. W półmroku zobaczyłam czubek głowy mężczyzny. Jego włosy były prawie białe w błyskających światłach, ale na twarzy nie miał zmarszczek. Zagłębienia i kontury zmieniły się w rysy, kiedy podniósł wzrok i zobaczył, że go obserwuję. Brwi miał wyraźnie ciemniejsze niż włosy, które okazały się jasnoblond. Oczy też były ciemne, zbyt głęboko osadzone, żebym mogła dostrzec kolor. Kości policzkowe wyglądały jak wyciosane z marmuru, a pod kołnierzykiem koszuli dostrzegłam nieskazitelną kremową skórę. Bingo. Przywołałam na twarz fałszywy uśmiech, nieśpiesznym, przesadnie chwiejnym krokiem podeszłam do nieznajomego i usiadłam naprzeciwko niego. – Cześć, przystojniaku – powiedziałam swoim najbardziej uwodzicielskim głosem. 11
– Nie teraz. Rzucił te słowa z naciskiem i wyraźnym brytyjskim akcentem. Wybałuszyłam oczy i pomyślałam, że może jednak wypiłam za dużo i źle go zrozumiałam. – Słucham? – Jestem zajęty. – Mówił ze zniecierpliwieniem i lekką irytacją. Całkiem zgłupiałam. Czyżbym się pomyliła? Żeby się upewnić, wyciągnęłam rękę i przesunęłam lekko palcem po jego dłoni. I jakby poraził mnie prąd. Oczywiście, że to nie człowiek. – Zastanawiałam się, eee... – Jąkając się, szukałam w myślach właściwych słów. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. Zwykle tacy jak on byli łatwą zdobyczą. Nie wiedziałam, jak w tej sytuacji poradziłby sobie prawdziwy zawodowiec. – Masz ochotę na bzykanko? Aż się przeraziłam, słysząc te słowa. Z trudem powstrzymałam odruch, żeby zakryć dłonią usta. Nigdy wcześniej nie mówiłam takich rzeczy. Mężczyzna odwrócił się do mnie z powrotem, krzywiąc wargi w grymasie rozbawienia. Spojrzenie ciemnych oczu przesunęło się po mnie taksująco. – Zła pora, skarbie. Musisz poczekać. Bądź grzeczną dziewczynką i zmykaj. Sam cię znajdę. Odprawił mnie pstryknięciem palców. Wstałam potulnie i odeszłam, kręcąc głową, kompletnie oszołomiona takim obrotem wydarzeń. I jak teraz miałam go zabić? 12
Nadal zdezorientowana, ruszyłam do łazienki, żeby obejrzeć się w lustrze. Mimo jaskrawego karmazynowego koloru włosy były w porządku. Poza tym miałam na sobie swój szczęśliwy top, dzięki któremu dwóch ostatnich facetów spotkał zasłużony los. Wyszczerzyłam zęby do swojego odbicia. Nic się do nich nie przykleiło. Potem uniosłam ramię i powąchałam pachę. Nie śmierdziała. Więc o co chodziło? A jeśli... ten facet by gejem? Przez chwilę rozważałam tę myśl. Wszystko jest możliwe... sama byłam tego najlepszym dowodem. A gdybym go poobserwowała? Zobaczyła, kogo spróbuje poderwać: mężczyznę czy kobietę? Powziąwszy decyzję, wyszłam z łazienki z nową determinacją. Nieznajomy zniknął. Stolik, przy którym siedział, był pusty. W powietrzu też nie wyczułam jego wibracji. Z rosnącą niecierpliwością przeszukałam wzrokiem salę, parkiet do tańca, boksy. Ani śladu. Musiałam za dużo czasu zmarnować w łazience. Przeklinając w duchu, poszłam do baru i zamówiłam nowego drinka. Alkohol nie przytępiał mi zmysłów, ale picie przynajmniej było jakimś zajęciem, a w tym momencie czułam się zupełnie bezproduktywna. – Piękne panie nie powinny pić same – usłyszałam obok czyjś głos. Odwróciłam się, żeby zgasić intruza, ale ugryzłam się w język, kiedy zobaczyłam, że mój adorator jest martwy jak Elvis. Jego blond włosy były o cztery tony jaśniejsze niż u tamtego pierwszego, oczy turkusowe. Do diabła, to moja szczęśliwa noc. – Rzeczywiście nie znoszę pić sama. 13
Facet uśmiechnął się, pokazując ładne kwadratowe zęby. Żebym lepiej mógł cię gryźć, moja droga. – Jest pani sama? – A chciałby pan? – Zalotnie zatrzepotałam rzęsami. Na Boga, ten mi się nie wymknie. – Bardzo bym chciał. – Uśmiechnął się szerzej, obniżył głos. Boże, ale oni mieli tembr. Większość z nich mogłaby dorabiać sobie w sekstelefonie. – Byłam sama, ale teraz jestem z panem. Kokieteryjnie przekrzywiłam głowę, demonstrując szyję. Facet zagapił się na nią i oblizał wargi. Bardzo dobrze, jest głodny. – Jak masz na imię, śliczna pani? – Cat Raven. – Skrót od Catherine i od koloru włosów pierwszego mężczyzny, który próbował mnie zabić. Widzicie? Jednak jestem sentymentalna. Jeszcze szerszy uśmiech. – Jakie niezwykłe nazwisko. On przedstawił się jako Kevin. Miał dwadzieścia osiem lat i był architektem. Przynajmniej tak twierdził. Niedawno się zaręczył, ale narzeczona go rzuciła i teraz on po prostu szukał miłej dziewczyny, żeby się ustatkować. Jakimś cudem udało mi się nie zakrztusić drinkiem. Ale kit! Za chwilę facet zacznie kreślić obraz podmiejskiego domku ze sztachetowym płotem. Oczywiście nie pozwoli mi wezwać taksówki. Jakie to niegrzeczne, że moi znajomi wyszli z klubu beze mnie. I jakie miłe z jego strony, że chce mnie odwieźć do domu. A przy okazji, ma mi coś do pokazania. Cóż, ja również. 14
Doświadczenie nauczyło mnie, że dużo łatwiej pozbyć się samochodu, w którym nikogo nie zabito. Kiedy więc facet wykonał swój ruch, otworzyłam drzwi od strony pasażera i z krzykiem udawanego przerażenia uciekłam z jego volkswagena. Jak większość z nich ten palant też wybrał odludną okolicę, więc nie musiałam się martwić, że jakiś Dobry Samarytanin usłyszy moje wrzaski. Podążył za mną nieśpiesznym, odmierzonym krokiem, w przeciwieństwie do mojego chwiejnego i niezdarnego. W pewnym momencie udałam, że się potykam. Kiedy zamajaczył nade mną, pisnęłam dla większego efektu. Jego twarz się zmieniła zgodnie z prawdziwą naturą. Groźny uśmiech obnażył kły, których wcześniej nie było, niebieskie oczy rozjarzyły się strasznym zielonym blaskiem. Zaczęłam się cofać, jednocześnie ukradkiem wsuwając rękę do kieszeni. – Nie rób mi krzywdy! Mój prześladowca ukląkł i chwycił mnie za kark. – To będzie bolało tylko chwilę. I wtedy zaatakowałam. Moja ręka wystrzeliła w górę wyćwiczonym ruchem, broń przeszyła serce napastnika. Przekręciłam ją dwa razy, aż jego twarz zwiotczała, a z oczu zniknęło światło. Dźgnęłam ostatni raz, odepchnęłam trupa od siebie i wytarłam o spodnie zakrwawione dłonie. – Miałeś rację. – Byłam zdyszana z wysiłku. – Bolało tylko przez chwilę. *** 15