Mieszko I

Page 1



MIESZKO I



Jerzy Strzelczyk

Mieszko I

Wydawnictwo Poznańskie Poznań 2013


Copyright  ©  Jerzy Strzelczyk, 2013 Copyright  ©  Wydawnictwo Poznańskie, 2013

Redakcja i korekta  |  Magdalena Owczarzak Redakcja techniczna  |  Barbara Adamczyk Projekt okładki  |  Juliusz Zujewski

Wydania I i II ukazały się w Wydawnictwie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu

ISBN  978-83-7177-845-2

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o. 61-701 Poznań, ul. Fredry 8 Sekretariat: tel. 61 853-99-10 Dział handlowy: tel. 61 853-99-16, faks 61 853-80-75 e-mail: handlowy@wydawnictwopoznanskie.com www.wydawnictwopoznanskie.com


Pamięci syna Adama dedykuję



WSTĘP

Niełatwo jest historykowi zdecydować się na napisanie nowej książki o pierwszym historycznym władcy Polski, zwłaszcza takiej, która byłaby przeznaczona dla szerszego kręgu odbiorców, a nie tylko dla zawodowego historyka, bardziej krytycznie patrzącego – rzecz jasna – na ręce autora, kompetentnie na ogół, choć surowo, oceniającego efekt jego pracy, ale zarazem świadomego ograniczeń, których albo w ogóle żadnemu autorowi podobnej pracy nie uda się uniknąć, albo – w najlepszym wypadku – w sposób wysoce hipotetyczny, daleki od rezultatów niewątpliwych, pewnych. Jak natomiast przeciętny czytelnik, wprawdzie może i zainteresowany naszymi odległymi dziejami, ale pragnący na ogół obrazu wyrazistego, w miarę możności pełnego i pewnego, przyjmie książkę, w której aż roić się będzie od znaków zapytania, której autor będzie musiał raz po raz wyznawać: ignoramus!, z gorzką nieraz refleksją, iż także zapewne: ignorabimus! (nie wiemy; nie będziemy wiedzieć)? Początki naszego polskiego bytu narodowego i państwowego, podobnie zresztą, choć może jeszcze w wyższym stopniu, jak w przypadku tylu innych, bliższych i dalszych naszych sąsiadów, gubią się bowiem, jak to zwykło się nieco enigmatycznie wyrażać – w pomroce dziejów, to znaczy że przeminęły w sposób jak gdyby niepostrzegalny dla nas, także dla historyków. 7


MIESZKO I

Tam gdzie nie ma źródeł, tam nie ma historii, a raczej – nauki historycznej, wiedzy o przeszłości. Tam, co najwyżej, otwiera się pole dla wyobraźni ludzkiej, która nie musi się brakiem źródeł krępować, ale nie może również pretendować do zastępowania nauki. Zresztą także dążność do spełnienia rygorów naukowości nie wyklucza twórczej wyobraźni, przeciwnie – w książce o Mieszku I jest ona ogromnie potrzebna, tyle że musi ciągle być kontrolowana metodami nauki, nie może, nie powinna chadzać samopas. Wyobraźnia ma jedynie pomagać badaczowi dostrzegać luki w materiale źródłowym, nasuwać możliwości ich wypełnienia czy usuwania sprzeczności samych danych źródłowych, ale, broń Boże, nie zastępować źródeł i ogólnie uznanych metod postępowania badawczego. Jakby nie dość było trudności i komplikacji wynikających z samego procesu badawczego, jakże często dochodzą okoliczności dodatkowe, zwłaszcza wtedy, gdy przedmiot badań głęboko związany jest ze świadomością historyczną społeczeństwa. Początki państwa polskiego, pierwszy znany z imienia historyczny jego władca, chrzest i chrystianizacja Polski, stosunek młodego państwa polskiego do Niemiec i Stolicy Apostolskiej, znaczenie tego państwa w Europie, samodzielny charakter państwa polskiego czy zapożyczenia zewnętrzne – oto niektóre problemy, które ze sfery nauki jakże często wiodły i wiodą w sferę ideologii czy – jeszcze gorzej! – polityki. Pamiętamy może (przynajmniej starsze pokolenie) obchody milenium państwa polskiego w latach sześćdziesiątych, jaką wagę przykładały ówczesne władze państwowe do wykazania odrębności i podrzędności momentu chrystianizacji wobec procesów państwowotwórczych. Napięte stosunki pomiędzy Państwem a Kościołem katolickim aż natrętnie rzutowały na obchody milenijne. Jeszcze starsi mogą pamiętać zapomniane już (na szczęście), ale wcale w okresie dwudziestolecia międzywojennego i II wojny światowej nierzadkie poglądy uczonych niemieckich o dominujących rzekomo wpływach nordyckich (wikingowie) na kształtowanie się państw słowiańskich, 8


WSTĘP

kiedy nawet naszego Mieszka I usiłowano niekiedy przerobić na germańskiego wikinga. A jeden z najważniejszych bez wątpienia wątków Mieszkowych dziejów – charakter najwcześniejszych stosunków polsko-niemieckich: ileż razy był analizowany nie tylko, a nawet nie przede wszystkim pod kątem chłodnej obiektywnej refleksji naukowej, lecz jako projekcja w odległą przeszłość doświadczeń i fobii narodowych doby najnowszej. Niejednokrotnie w niniejszej pracy spotkamy się z tymi i innymi jeszcze pokusami „modernizacji” przeszłości, wykorzystania jej czy choćby tylko „dopasowania” do potrzeb chwili bieżącej. Dzieje Polski nie stanowią zresztą pod tym względem wyjątku, najwcześniejsze ich fazy były jednak zawsze szczególnie podatne na wszelkiego rodzaju falsyfikacje, a choćby tylko nie zawsze niewinne nieporozumienia. Po prostu tam, gdzie nie dostaje rzeczywistej wiedzy, a z takim przypadkiem mamy z przyczyn obiektywnych właśnie do czynienia, otwiera się szerokie pole nie tylko dla „twórczej” wyobraźni, ale także dla intelektualnych i politycznych nadużyć. Jakie pokusy pchały już dziejopisów średniowiecznych, choćby tak wielkiego spośród nich, jakim był sam Jan Długosz, do „uzupełniania” czy modyfikowania wiedzy o Mieszku I i jego czasach! Niezależnie bowiem od motywów mniej szlachetnych czy zupełnie nieszlachetnych, „natura nie znosi próżni” i stara się ją wypełnić, rzadko – dodajmy – w sposób umiejętny. Pokażemy w tej książce ogromny trud wielu uczonych, którzy nierzadko większość wysiłków naukowego żywota zainwestowali w rozświetlenie mroków czasów Mieszka I, w różny – trwalszy lub szybciej przemijający – sposób wpisując się w dzieje nauki historycznej. Poznamy całą plejadę historyków, w tym wielu bardzo wybitnych, i w stopniu, w jakim to będzie możliwe w pracy popularnonaukowej, będziemy niekiedy wsłuchiwali się w ich argumentację, niejako podążali tropem ich myśli, a to po to, byśmy i my mogli do pewnego przynajmniej stopnia wyrobić sobie pogląd na to, co w naszej aktualnej wiedzy o pierwszym w pełni historycznym Piaście i jego epoce jest pewne, co należy odrzucić 9


MIESZKO I

jako nieprawdę, co wreszcie znajduje się pośrodku, będąc jedynie prawdopodobieństwem lub możliwością, winno być zatem zaopatrzone znakiem zapytania, ale kto wie – może w przyszłości się go pozbędzie. Biografistyka historyczna cieszy się w Polsce sporym zainteresowaniem. Czytelnika wypadnie więc od razu na wstępie ostrzec: nie ma mowy o napisaniu biografii Mieszka I w pełnym słowa tego znaczeniu. Na to, by w miarę wyczerpująco i w sposób odsłaniający osobowość bohatera spróbować wyjaśnić nie tylko „zewnętrzne” koleje życia, ale także motywacje wewnętrzne, a zatem to wszystko, czego nie powinno brakować w rzeczywistej biografii, biografa Mieszka I, podobnie zresztą jak ogromnej większości naszych średniowiecznych przodków, po prostu nie stać. Dostępne poznaniu i prezentacji są bowiem jedynie elementy, okruchy życia bohatera, te, które zdołały uwiecznić się w zachowanym do dziś materiale źródłowym, a więc te, które przeszłość nam niejako przekazała. Ta okoliczność powinna pozostać w naszej świadomości podczas całej lektury niniejszej książki: poznamy tylko niektóre fragmenty biografii Mieszka I, o innych będziemy mogli w najlepszym przypadku jedynie snuć nieśmiałe i w różnym stopniu uzasadnione (ale niemożliwe do udowodnienia) przypuszczenia, oparte np. na analogiach z innych okresów i innych obszarów, na logice samych wydarzeń, zdającej się dopuszczać tylko takie a nie inne wyjaśnienia, bądź na tym, co teoretycy nazywają niekiedy „wiedzą pozaźródłową”, a co można sprowadzić do ogólnej znajomości świata, ludzi i procesu dziejowego przez historyka i czytelnika. Pomiędzy osiągnięciami nauki historycznej a poziomem wiedzy szerszych warstw społeczeństwa o przeszłości nie ma pełnej zbieżności. W świadomości społecznej funkcjonowały i nadal funkcjonują określone uprzedzenia i stereotypy, do których przywykliśmy i z którymi nam dobrze. Nie zawsze skłonni jesteśmy z nimi się rozstawać, zburzyłoby nam to bowiem w jakiejś mierze gmach wartości, z jakimi się solidaryzujemy. Z niektórymi taki10


WSTĘP

mi stereotypami zetkniemy się i w tej książce, i być może uda się autorowi w tym czy owym punkcie namówić czytelnika do porzucenia „bezpiecznego” stereotypu. Szczególnie uporczywymi spośród nich są choćby: przekonanie o odwiecznym niejako charakterze antagonizmu polsko-niemieckiego, o tym że Niemcy zawsze byli stroną aktywną, agresywną, a Polacy – czy szerzej: Słowianie – tylko się bronili, gdyż taką rzekomo pokojową naturą zostali obdarzeni, następnie: o roli chrześcijaństwa i Kościoła u progu naszych pisanych dziejów; wreszcie – o „odwieczności” przodków Polaków na ziemiach przez nich w czasach historycznych zajmowanych („praojczyzna” Słowian wszak miała się znajdować właśnie nad Wisłą i Odrą). Nie inaczej skłonny byłbym zakwalifikować przekonanie o tym, że państwo polskie, które za panowania Mieszka I wyłaniało się stopniowo z pradziejowego niebytu, musiało mieć już długą historię, „no bo przecież nie pojawiło się nagle jak Afrodyta z piany morskiej”. Ano – zobaczymy! Chociaż bez nużących przypisów i w sposób wybiórczy sięgając do źródeł, jeszcze zaś oszczędniej do ogromnej, z pewnością już obecnie nieprzebranej, literatury naukowej na temat Mieszka I i jego czasów (ważniejszą z nich podam, dla wygody pilnego czytelnika, pod koniec książki), nie oszczędzę czytelnikowi, tam gdzie zajdzie potrzeba, trudu przedzierania się przez gąszcz niejednoznacznych, nieraz sprzecznych świadectw źródłowych oraz dyskusji uczonych. Tam, gdzie to będzie możliwe, będę rzecz jasna formułował własną opinię. Czytelnicy, zwłaszcza ci zbliżeni do cechu historyków, zechcą wybaczyć, jeżeli – ze względu na charakter niniejszej pracy – nie znajdą w wielu miejscach należnej zwykle w takich przypadkach dokumentacji naukowej. Biografii Mieszka I, jak wyjaśniłem wyżej, jeżeli pojęcie biografii rozumieć będziemy w sensie właściwym, jako w miarę pełne przedstawienie przynajmniej zewnętrznych okoliczności i faktów czyjegoś życia, napisać nie potrafimy. Trzeba zatem w większym niż w typowych biografiach stopniu uzupełniać obraz przez 11


MIESZKO I

uwzględnienie tła historycznego, na którym działał nasz bohater. Chociaż i ono znane jest niedokładnie, to przecież im szerzej i głębiej potraktujemy postać Mieszka I, tym większa szansa, że nie pominiemy jakichś wskazówek, rysów, cech rzucających światło, choćby przymglone i niepewne, na bohatera. Z drugiej jednak strony łatwo w tych warunkach o przesadę, książka o Mieszku nie powinna mimo wszystko zamieniać się w książkę o jego czasach. Oznacza to, że akcent jednoznacznie położony zostanie na postać i dzieje pierwszego historycznego Piasta, władcy i jednoczyciela ziem polskich, wszystko inne natomiast pozostanie, a przynajmniej powinno pozostać, tłem, na którym ON pojawi się w sposób wprawdzie niepełny, ale bądź co bądź pełniejszy, niż by to było możliwe wtedy, gdybyśmy Mieszka I próbowali „wypreparować” z jego epoki. W maju 1992 r. minęło 1000 lat od śmierci Mieszka I. Odbyły się stosowne obchody i konferencje naukowe. Jak to zwykle bywa, „okrągłe” jubileusze zwiększają zainteresowanie społeczne przeszłością, zwykle także owocują cennymi nowymi opracowaniami naukowymi. Tak było i tym razem. Skromnym wyrazem hołdu dla budowniczego państwa polskiego niech będzie również przedkładana czytelnikom niniejsza książka. Spróbuję w niej najpierw naszkicować europejskie i polskie tło wydarzeń, następnie – w kolejnych rozdziałach nanizać jak gdyby w jednej kolii to wszystko, co wiemy o Mieszku I i jego sprawach, dążąc w miarę możliwości do uzyskania obrazu pełnego, wszelako – zgodnie z tym, co zadeklarowano powyżej – nie za wszelką cenę, to znaczy ani na chwilę nie porzucając gruntu faktów i uzasadnionych hipotez. Najpierw jednak, także dlatego, żeby odciążyć dalszy tekst od powtarzania tego, co niezbędne, przedstawimy źródła historyczne, na podstawie których przystępujemy do rekonstrukcji dziejów życia i panowania Mieszka I.


Rozdział I

GŁÓWNI ŚWIADKOWIE

Źródeł jest niewiele i w dodatku panowanie Mieszka I oświetlają one nierównomiernie. Szczególnie dotkliwie odczuwa historyk niemal zupełny brak źródeł rodzimych, polskich, współczesnych Mieszkowi. Jest on jednak zrozumiały, skoro dopiero chrześcijaństwo przyniosło społecznościom żyjącym na ziemiach polskich w X wieku znajomość czytania i pisania, a tym samym możliwość łączności cywilizacyjnej z Europą chrześcijańską wraz z szansą korzystania z ogromnego dorobku myśli europejskiej, a z czasem – ale znacznie później – aktywnego włączenia się do europejskiej wspólnoty kulturowej. Nie brakowało co prawda w nowszych nam czasach prób wykazania, że już pogańscy Słowianie tu i ówdzie znali pismo i umieli się nim posługiwać, ale z reguły okazywało się to mistyfikacją, jak w przypadku tzw. kamieni mikorzyńskich, czyli autentycznych żaren, na których nieznany fałszerz wykuł rysunki przedstawiające postać ludzką i zwierzęcą, dodając rzekomo słowiańskie znaki runiczne. Jeśli chodzi o znaki na fragmentach glinianej polepy, odkryte w 1986 roku w Podebłociu na pograniczu Mazowsza i Małopolski, które dadzą się istotnie odczytać jako greckie litery IXCH i zinterpretować jako skrót słów Isus Christos Nika (Jezu Chryste, zwyciężaj)1, tłumaczyć je można czasowym przebywaniem na ziemiach polskich, choć1

W latach 1986-1987 na łamach warszawskiego tygodnika „Kultura” toczyła się dyskusja polskich uczonych na temat odkrycia w Podebłociu (zob. nr 52/53 z 1986 r., nr 4, 9, 12, 15, 16, 18, 22 z 1987 r. oraz nr 16 z 1988 r.).

13


MIESZKO I

by w charakterze jeńców wojennych, jakichś chrześcijan (z Niemiec lub z państwa morawskiego?), nie mówiąc już o tym, że na podstawie tak niepozornego i niezupełnie dla uczonych jasnego znaleziska, nawet zakładając jego autentyczność, trudno o jakiekolwiek uogólnienia. To zresztą, że wraz z przyjęciem chrześcijaństwa pojawili się w państwie Mieszka ludzie znający sztukę czytania i pisania (litterati), wcale nie oznacza szybkiej kariery piśmiennictwa w naszym kraju. Nawet w Europie Zachodniej, gdzie znacznie wcześniej niż w Polsce nastąpił przełom cywilizacyjny, pisanie i czytanie było we wczesnym średniowieczu sztuką bardzo ekskluzywną, dostępną jedynie wybranym, w praktyce wyłącznie ludziom Kościoła i to daleko nie wszystkim (wielu plebanów i mnichów było, przynajmniej w praktyce, analfabetami). Ludzie świeccy, i to nie tylko skromnej kondycji społecznej, lecz także przedstawiciele górnych warstw, do osoby panującego i jego rodziny włącznie, obywali się bez tych umiejętności i nie było to bynajmniej postrzegane jako ujma czy brak. Nawet tak wybitny władca, jakim był Karol Wielki, który miał naprawdę dużo zrozumienia dla spraw umysłowych i w ogóle – kultury, i który ogromnie przyczynił się do podniesienia oświaty i piśmiennictwa w swoim rozległym imperium, nie umiał nawet się podpisać i – jeżeli wierzyć jego biografowi – posługiwał się, gdy zaszła taka potrzeba, specjalnie dlań sporządzonym szablonem, za pomocą którego składał podpis. Do czytania i pisania władcy i możni tego świata mieli duchownych skrybów. Gdy któryś z władców tej, a także nieco jeszcze późniejszej epoki, pod względem wykształcenia czy intelektu wyrastał ponad społecznie oczekiwaną przeciętność, odbijało się to żywym echem w historiografii, a on sam często wyróżniany był specjalnym przydomkiem (jak np. w Anglii Henryk I Beauclerc, czyli „wykształcony”). Wiadomo, że wnuk Mieszka I, Mieszko II (1025-1034), miał być tak bardzo wykształcony, że znał jakoby nie ­tylko łacinę, ale nawet język grecki, co jeżeli nie jest nieporozumieniem 14


GŁÓWNI ŚWIADKOWIE

lub przesadą retoryczną, stanowiłoby nie lada ewenement wśród władców tej doby. Pisano więc w Polsce pierwszych Piastów niewiele. Raz dlatego, że nie bardzo miał kto, nie mówiąc już o wysokich tego kosztach, przede wszystkim zaś dlatego, że nie odczuwano jeszcze potrzeby pisania, utrwalania na piśmie zdarzeń i myśli, a jeżeli już w jakiejś dziedzinie, np. ksiąg liturgicznych, nie można było obyć się bez wytworów sztuki pisarskiej, to potrzebę tę zaspokajano przez import z zagranicy. Bardzo skromne, choć szacowne i ważne z poznawczego punktu widzenia świadectwa rodzime do czasów Mieszka I omówimy pokrótce nieco później, w pierwszej zaś kolejności uwagę kierujemy na źródła obce, powstałe poza Polską, ale oświetlające nasze polskie najwcześniejsze dzieje, one bowiem przynoszą podstawowy zrąb danych do tych czasów. Są to świadectwa ogromnej wagi, ale – jak zaraz zobaczymy – nawet one jakże często nie odpowiadają na pytania stawiane przez historyka, a jeżeli odpowiadają, to nie zawsze w sposób budzący pełne zaufanie, niekiedy wyglądają wręcz niewiarygodnie, znajdujemy sprzeczne albo przynajmniej rozbieżne wypowiedzi źródeł, wreszcie – co już podnosiliśmy wyżej – oświetlają one nasze dzieje w sposób wybiórczy i nierównomierny. Ze względu na to, że najważniejsze z tych źródeł są pochodzenia niemiec­ kiego, a zatem autorów ich interesowały przede wszystkim powiązania dziejów Polski z dziejami Niemiec, zachodni, niemiecki aspekt panowania Mieszka I znany jest – co prawda nie idealnie – stosunkowo dokładnie, a mało krytyczny historyk, nie w pełni świadomy owej „niemieckiej” perspektywy źródłowej, mógłby dojść do przedwczesnego wniosku, że innych problemów, poza niemieckimi, Mieszko I i jego poddani nie mieli. Historyk usiłujący badać dzieje Polski X wieku ma także pod tym względem pecha, że to właśnie stulecie należy w Europie zachodniej do najmniej znanych, najsłabiej oświetlonych w materiale źródłowym. W następnym rozdziale zobaczymy, jakie 15


MIESZKO I

były tego przyczyny, dlaczego X stulecie, nazywane niekiedy alegorycznie „wiekiem żelaznym”2, z punktu widzenia tętna życia umysłowego było „stuleciem ciemnym” (saeculum obscurum, dark ages), swego rodzaju „dołkiem” pomiędzy dopalającym się w IX wieku „odrodzeniem karolińskim” a potężniejącym w ciągu XI wieku wszechstronnym ożywieniem społeczeństw europejskich, które już pod koniec tego stulecia zaowocuje nowym, znacznie od karolińskiego potężniejszym i głębszym „renesansem XII wieku”. Niezależnie od przyczyn ówczesnego załamania cywilizacyjnego, jego skutki dla historyka są oczywiste: w „stuleciu żelaznym” mało dbano o kultywowanie piśmiennictwa, nauk i sztuk, mało kto chwytał za pióro, horyzont myślowy się zawężał, kogóż tam interesowało tak naprawdę, co się dzieje wśród słowiańskich „barbarzyńców”? Tym większą wdzięczność winniśmy tym nielicznym, którzy jednak z takich czy innych powodów nimi się zainteresowali. Na pierwszym miejscu wymienimy dwóch autorów niemieckich, obu duchownych, ale różnej rangi i różnej osobowości: mnicha benedyktyńskiego z klasztoru saskiego w (Nowej) Korbei – Widukinda i biskupa merseburskiego Thietmara. Widukind urodził się około 925 roku, daty śmierci tego kronikarza nie znamy nawet w przybliżeniu. Choć pochodził z arystokracji saskiej (ród jego wywodził się od półlegendarnego przywódcy Sasów w wojnach z Karolem Wielkim, tego samego co kronikarz imienia) i był krewnym królowej Niemiec, życie spędził we wspomnianym klasztorze, gdzie zdobył dość gruntowne wykształcenie (także w zakresie niektórych autorów antycznych, m.in. Liwiusza, Salustiusza, Cycerona i Cezara). Jedyne zachowane dzieło Widukinda to Dzieje saskie (Res gestae Saxonicarum) w trzech księgach, obejmujące dzieje tego plemienia niemieckiego, które na początku X wieku zajęło przodujące miejsce w pań2

W nawiązaniu do antycznego mitu o „złotym”, „srebrnym” i „żelaznym” okresie w dziejach ludzkości, a zatem o pogarszaniu się ludzkiej kondycji w miarę „starzenia się” świata i ludzkości.

16


GŁÓWNI ŚWIADKOWIE

stwie niemieckim, od na poły legendarnych początków, aż do lat sześćdziesiątych X wieku. Widukind, choć mnich, pisał w duchu właściwie zupełnie świeckim i „saskim” – jego kronika jest nie­ zastąpionym źródłem do dziejów Sasów i ich miejsca w Rzeszy, jak również do kształtowania się poczucia więzi etnicznej w Niemczech X wieku. Dzięki wyostrzonemu spojrzeniu na sprawy etniczne, dzieło Widukinda jest także nadzwyczaj cennym źródłem do dziejów wschodnich sąsiadów Niemiec – Węgrów, a zwłaszcza Słowian. Właśnie Widukindowi zawdzięczamy podstawowy opis zmagań Henryka I i Ottona I z zagrożeniem węgierskim oraz walk ze Słowianami połabskimi i Czechami. Interesującym szczegółem jest pominięcie faktu założenia przez Ottona I metropolii magdeburskiej i biskupstw dla ziem słowiańskich. W 66 rozdziale III księgi dzieła Widukinda znajduje się najwcześniejsza – jak się na ogół przyjmuje – wiadomość o państwie Mieszka I, jaką posiadamy (zob. rozdział VII). Z dalszych wydarzeń, szczególnie ważnych z naszego punktu widzenia, przedstawił Widukind, niewątpliwie w sposób nieproporcjonalnie dokładny w stosunku do ważności, sprawę buntowniczego grafa Wachmana i jego walki z Mieszkiem I oraz – choć już znacznie bardziej pobieżnie – podboje margrabiego Gerona oraz wczesny etap stosunków polsko-niemieckich. O chrzcie Mieszka I Widukind nawet nie wspomniał. Kronika biskupa Thietmara z Merseburga (975-1018) jest dziełem znacznie od kroniki Widukinda obszerniejszym, o szerszym „oddechu”, jako że obejmuje już nie tylko dzieje saskie, lecz całych Niemiec, ze wszelkimi europejskimi powiązaniami. Widać wyraźnie, że autor nie był mnichem w zaciszu klasztornym, lecz wielkim panem, biskupem, blisko związanym z najbardziej wpływowymi kręgami feudalnego społeczeństwa niemieckiego, głęboko zaangażowanym w sprawy Kościoła i Państwa. Kronika powstała pod koniec życia biskupa merseburskiego, jest najważniejszym źródłem historycznym do dziejów Niemiec w ogóle, a Kościoła wschodnioniemieckiego w szczególności z przełomu 17


MIESZKO I

X na XI wiek, a także do dziejów Połabszczyzny, Polski i Czech. Oprócz stosunków polsko- (słowiańsko-) niemieckich, szeroko uwzględnił Thietmar (który jako biskup diecezji położonej w całości na terytorium słowiańskim znał nieco język Słowian) pewne aspekty wewnętrznych dziejów tych krajów (np. religię Połabian, obyczaje w Polsce). Kronika, przesiąknięta niepospolitą indywidualnością autora, zwolennika „realnej” polityki na wschodzie (nie takiej, jakiej pragnął cesarz Otton III), nieugiętego bojownika o prawa Kościoła, ale zarazem nie entuzjasty rodzącej się właśnie idei reformy tegoż Kościoła, mimo całej swej tendencyjności i pewnego niedopracowania stylistycznego (śmierć przerwała Thietmarowi zapewne pracę nad kroniką), dzięki uczciwości pisarskiej autora, jego starannemu wykształceniu oraz nader krytycznemu i niezależnemu umysłowi, stanowi jeden z najwybitniejszych pomników dziejopisarstwa średniowiecznych Niemiec. Oparta w starszych partiach m.in. na dziele Widukinda, różni się od niego ideowo, a niekiedy także w konkretnych sprawach. Zobaczymy, że zdaniem części uczonych polskich, w pewnym niezmiernie ważnym z punktu widzenia historii Polski miejscu Thietmar zniekształcił a zdaniem innych – uzupełnił odnośny przekaz Widukinda. Ponieważ jednak w nauce polskiej niekiedy występuje tendencja do niedoceniania dzieła Thietmara czy przesadnego akcentowania jego antypolskiej wymowy, łatwo o „wylanie dziecka z kąpielą”. Zapamiętajmy: Thietmar jest na ogół autorem godnym zaufania, dobrze poinformowanym, inteligentnym i prawdomównym. Co oczywiście nie zwalnia uczonego od zawsze potrzebnego krytycyzmu także wobec tego niepospolitego dzieła. Czasy Mieszka I to dla Thietmara już przeszłość, którą znał ze słyszenia i relacji innych, natomiast dla czasów Bolesława Chrobrego jest on już świadkiem bezpośrednim, po części i uczestnikiem burzliwych wydarzeń początku XI wieku. Gdy urywa się dzieło Thietmara, od razu jakby gęstsza mgła pokryła dzieje Polski – nierychło znalazł się autor, który by tak dokładnie 18


GŁÓWNI ŚWIADKOWIE

je relacjo­nował. Czasy Mieszka I z perspektywy wojen Henryka II z Bolesławem Chrobrym jawiły się Thietmarowi nawet jako okres spokoju i współpracy wzajemnej, postać Mieszka kronikarz w pewnym miejscu wręcz przeciwstawił buntowniczemu synowi! W każdym razie gdyby nie Widukind, a zwłaszcza gdyby nie Thietmar, jak żałośnie mało wiedzielibyśmy o czasach dwóch pierwszych historycznych Piastów. Nie piszemy tu szczegółowego przewodnika po źródłach do dziejów Polski za czasów Mieszka I; wspominamy tylko o najważniejszych, dlatego pominiemy w tym miejscu roczniki niemieckie, potwierdzające niekiedy dane kronikarskie, zawsze z podaniem dokładnej daty rocznej, niekiedy je korygujące, a nawet – uzupełniające. Najważniejszymi z nich są roczniki z Hildesheimu (Anna­ les Hildesheimenses) i z Kwedlinburga (Annales Quedlinburgenses). Pominiemy także różne drobniejsze źródła, mimo że niekiedy przynoszą one godne uwagi informacje i jedynie tytułem przykładu wspomnijmy o nekrologach niektórych klasztorów niemiec­ kich; informujących o śmierci Mieszka I czy grafa Wichmana, oraz utworach hagiograficznych, jak Żywot biskupa augsburskiego Udalryka (pióra Gerarda), który zawiera opowiadanie o zranieniu Mieszka I zatrutą strzałą i wyleczeniu za wstawiennictwem św. Udalryka. Rzecz jasna, do tych i wielu innych informacji źródłowych powrócimy w odpowiednich miejscach książki. Natomiast koniecznie musimy kilka słów poświęcić źródłu bardziej egzotycznemu, któremu nie bez powodu przypisuje się ogromną rolę w badaniach nad czasami Mieszka I, i to właśnie wczesnym okresem jego panowania. Jest to słynny fragment relacji kupca i podróżnika pochodzenia żydowskiego, ale w służbie kalifa kordobańskiego, Ibrahima ibn Jakuba, dotyczącej ówczesnej Słowiańszczyzny. Podróż Ibrahima do krajów słowiańskich datuje się najczęściej na lata 965-966. Nie wiemy, jaki był jej właściwy cel (handlowy, polityczny, wywiadowczy?), najgorsze zaś to, że relacja Ibrahima nie zachowała się do naszych czasów w całości, lecz jedynie we fragmentach przejętych przez kilku później19


MIESZKO I

szych (od XI do XV wieku) autorów arabskich. We fragmentach tych występują niekiedy niezgodności, co tym bardziej utrudnia określenie tego, co naprawdę pochodzi od Ibrahima, co zaś stanowi późniejsze dodatki czy zniekształcenia. W państwie Mieszka I Ibrahim osobiście nie był, był jednak zapewne w Pradze oraz w Magdeburgu, gdzie pewnych informacji (akurat nie najbardziej wiarygodnych) udzielił mu sam cesarz Otton I. Znaczenie relacji Ibrahima o Polsce polega nie tylko na unikatowych informacjach dotyczących spraw wewnętrznych młodego państwa (zwłaszcza organizacji drużyny książęcej), nie tylko na tym, że dane podróżnika potwierdzają i uściślają pewne kwestie związane z wojnami prowadzonymi przez Mieszka I, lecz także i może przede wszystkim na tym, że jest to obraz, choć fragmentaryczny, to przecież w jakimś sensie syntetyczny, że dla Ibrahima państwo Mieszka I jest jednym i to najrozleglejszym z czterech dostrzeżonych przezeń państw słowiańskich (obok „Polski” – w cudzysłowie, gdyż ani Ibrahim, ani Widukind z Korbei, ani żadne inne źródło z X wieku nazwy tej jeszcze nie zna – Ibrahim wymienił Bułgarię, Czechy i państwo Obodrzyców). Jest jeszcze jedno źródło, którego pominąć tu nie sposób, prawdziwy koszmar mediewistów polskich, ale także teren nieustannych potyczek naukowych i to najtęższych głów. Nikt już bodaj nie wie, ile prac naukowych, często całkiem imponującej objętości, zostało poświęconych zabytkowi, który składa się raptem z kilku linijek tekstu i w którym niemal każde słowo może stanowić przedmiot nie kończących się polemik naukowych. To słynny dokument, a właściwie regest (streszczenie) dokumentu, nazywany od początkowych słów Dagome iudex. Pod tym imieniem ukrywa się, o czym bodaj nikt już dziś nie wątpi, nasz Mieszko I, a treścią regestu jest darowizna przedsięwzięta przezeń, wraz z drugą żoną Odą oraz synami zrodzonymi z tego małżeństwa, pod koniec życia i panowania (900-992). Darowizna nie byle jaka i nie byle jaki był odbiorca darowizny: donatorzy oddawali swoje państwo czy podstawową jego część 20


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.