WSPOMNIENIA
FUNDACJA IM. FRIEDRICHA EBERTA, PRZEDSTAWICIELSTWO W POLSCE
Wi l ly B randt WS P O M NIENIA
Tłumaczył Andrzej Kaniewski
Wydawnictwo Poznańskie Poznań 2013
Tytuł oryginału: Erinnerungen Copyright © by Ullstein Buchverlage GmbH, Berlin. Published in 2002 by Propyläen Verlag Copyright © by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2013 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2013
Redakcja: Roman Bąk Redakcja techniczna: Barbara Adamczyk Projekt okładki: Jacek Dudek Fotografia na okładce: PAP/Photoshot
Publikacja dofinansowana ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta, Przedstawicielstwo w Polsce
ISBN 978-83-7177-820-9
Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o. 61-701 Poznań, ul. Fredry 8 Sekretariat: tel. 61 853-99-10 Dział handlowy: tel. 61 853-99-16, faks 61 853 80-75 e-mail: handlowy@wydawnictwopoznanskie.com www.wydawnictwopoznanskie.com
SPIS TREŚCI
I.
POWRÓT DO WOLNOŚCI Na granicy możliwości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Sprawdzian w Berlinie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Starzec znad Renu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wielkie słowa, małe kroki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kennedy albo imperatyw odwagi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
7 13 28 42 49
II.
ODKRYCIE ŚWIATA Młodość bez domu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Szkoła Północy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Naiwność i rzeczywistość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozmyślania na wojnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Na marginesie życia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
64 74 80 92 104
III.
STACJA KOŃCOWA POKÓJ Jaka jedność? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mozolna korektura kursu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „Jeśli już odprężenie, to my je stworzymy” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Na Kremlu i na Krymie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie . . . . . . . . . . . . . . . Dwa państwa niemieckie a stara stolica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Uznanie – rezygnacja czy nowy początek? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wielki Charles i mała Europa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
114 125 138 145 157 167 174 179
IV. WALKI O WŁADZĘ Zwycięstwo należy do odważnych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Winien i ma . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Non olet . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wywyższenie i śmieszność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zaprzepaszczone zwycięstwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
193 200 209 218 224
5
V.
CZAS UPŁYWA Zdarzenie... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ...i milczenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Spójnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wszystko dobre, co się dobrze kończy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wesołe pożegnanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
233 244 252 260 271
VI. ZASADA: PRZYSZŁOŚĆ Pasaże Północ-Południe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Uszkodzony raj . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Druga śmierć Stalina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ponury cień Mao . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Olof Palme a problem bezpieczeństwa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Władza i mit . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
277 287 297 305 315 322
VII. PLANY BUDOWY Otwarte drzwi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zmiana tapet . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Podpory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rysa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wolne przestrzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
332 341 351 358 366
ZAMIAST POSŁOWIA: PATRZCIE, WSZYSCY WRACAMY! Z Willym Brandtem rozmawia Andrzej Kaniewski . . . . . . . . . . . . . . . . . 370 WILLY BRANDT – NOTA BIOGRAFICZNA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 375 INDEKS OSOBOWY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 378
I. POWRÓT DO WOLNOŚCI Na granicy możliwości
13 sierpnia 1961 roku. Było między czwartą a piątą nad ranem, specjalny pociąg wyborczy dotarł właśnie do Hanoweru, gdy mnie obudzono. Urzędnik kolejowy przekazał pilną depeszę z Berlina. Nadawca: Heinrich Albertz, szef kancelarii Senatu. Treść depeszy: „Wschód zamyka granicę między sektorami. Powinieneś niezwłocznie wrócić do Berlina”. Na lotnisku Tempelhof oczekują mnie Albertz i prezydent policji Stumm. Jedziemy na Potsdamer Platz i pod Bramę Brandenburską i wszędzie widzimy ten sam obraz: robotnicy budowlani, zapory, betonowe słupy, drut kolczasty, żołnierze NRD. W Ratuszu Schöneberg odebrałem meldunki o postawieniu w stan gotowości bojowej wojsk radzieckich stacjonujących wokół miasta i gratulacjach, które Walter Ulbricht już złożył jednostkom stawiającym mur. W siedzibie Sojuszniczej Komendantury w Dahlem – była to moja pierwsza, a zarazem ostatnia tam wizyta – zdumiało mnie zdjęcie generała Kotikowa, byłego radzieckiego komendanta miasta. Zapewne zachodni sojusznicy uważali, że przynajmniej w ten sposób muszą zadośćuczynić statusowi czterech mocarstw. Ale strona radziecka właśnie go podeptała, przekazując tego dnia kompetencje nad swoim sektorem władzom NRD zainteresowanym podziałem miasta. Zastanawiałem się, czy zachodnie mocarstwa zareagują? Jak przyjmą fakt wyznaczenia im przejść między sektorami? Po kilku dniach pozostało im tylko jedno – Checkpoint Charlie przy Friedrichstraße – i nic się nie wydarzyło. Prawie nic. A już z pewnością nic, co mogłoby pomóc wielu rozdzielonym niemieckim rodzinom. Gdybym w to niedzielne przedpołudnie 13 sierpnia zachował zimną krew, dostrzegłbym, że szanowni panowie komendanci byli zagubieni, bezradni, skazani na samych siebie. Amerykański komendant z zafrasowaną miną dał mi do zrozumienia, że Waszyngton oznajmił mu, iż w żadnym razie nie może dojść do nieprzemyślanych reakcji, czy nawet powstania „trouble”, gdyż Berlinowi Zachodniemu przecież nic bezpośrednio nie zagraża. Prezydent Stanów Zjednoczonych znajdował się wówczas na swoim jachcie. Później dowiedziałem się, że był na bieżąco informowany o wszystkim. 7
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
Interesowało go wyłącznie to, czy w Berlinie Zachodnim zostały naruszone prawa sojuszników, a nie fakt, że prawa całego Berlina wylądowały na śmietniku historii. W rzeczywistości – co potwierdzają wspomnienia jego współpracowników – prezydenta Kennedy’ego dręczyła myśl o możliwości wybuchu wojny. Już na początku kryzysu powiedział: „Mogę wprowadzić NATO do akcji dopiero wtedy, gdy Chruszczow rozpocznie działania wymierzone w Berlin Zachodni, ale nie wtedy, gdy organizuje coś z Berlinem Wschodnim”. W Białym Domu jeszcze 13 sierpnia sądzono, że strumień uciekinierów zdążających przez Berlin powinien zostać przyhamowany, ale nie zatrzymany. Cóż to była za gruba omyłka! A jednak mówi ona więcej niż oficjalne reakcje Bonn. W dniu rozpoczęcia budowy muru zadzwonił do mnie minister spraw zagranicznych, Heinrich von Brentano. Poinformował jedynie, że teraz musimy ze sobą ściślej współpracować. Kanclerz zachowywał milczenie. Jeden z amerykańskich obserwatorów zanotował później, że w Bonn obawiano się dwóch rzeczy jednocześnie: po pierwsze, iż Amerykanie mogą okazać się słabi, a po drugie, że będą zbyt twardzi! Ja również nie potrafiłem zaproponować skutecznych kontrposunięć. Nie kryjąc zdenerwowania, domagałem się od komendantów armii sojuszniczych, by przynajmniej zaprotestowali i to nie tylko w Berlinie, ale także w innych stolicach Układu Warszawskiego! Komitet Centralny SED ogłosił właśnie, że budowa muru granicznego wokół Berlina Zachodniego jest zgodna z decyzją podjętą przez wszystkie państwa Układu Warszawskiego. Dodałem: „Przynajmniej wyślijcie natychmiast patrole na granice sektorów, żeby zapobiec szerzeniu się niepewności. Niech berlińczycy zobaczą, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo”. Ale minęło dwadzieścia godzin, zanim na granicy przebiegającej w centrum miasta ujrzano pierwsze patrole wojskowe. Minęło czterdzieści godzin, zanim radzieckiemu komendantowi przekazano oficjalny protest. Minęły siedemdziesiąt dwie godziny, zanim rutynowo brzmiący protest dotarł do Moskwy. Tymczasem popłynęło wiele łez. W moim okręgu wyborczym w dzielnicy Wedding ludzie skakali z okien domów stojących na granicy sektorów na płachty trzymane przez strażaków. Nie każdy skok kończył się szczęśliwie. 16 sierpnia, w liście do prezydenta Kennedy’ego pisałem o poważnej zmianie sytuacji i głębokim kryzysie zaufania. Jeśli nadal podejmowane będą próby utworzenia „wolnego miasta”, to wówczas należy obawiać się masowych ucieczek z Berlina Zachodniego. Proponowałem, żeby Amerykanie wzmocnili swój garnizon, trzy mocarstwa podkreśliły swoją odpowiedzialność za Berlin Zachodni i zapewniły, że problemu niemieckiego nie uważają za załatwiony, a sprawę Berlina Zachodniego przekażą pod obrady Organizacji Narodów Zjednoczonych. Z wielką goryczą myślę o tym, że wcześniej odrzucono rokowania ze Związkiem Radzieckim, gdyż, jak utrzymywano, nie można działać „pod naciskiem”. Ale teraz ledwo pojawił się „stan dokonanego szantażu”, słyszę, 8
Na granicy mo żliwości
że rokowań nie będzie można dłużej odkładać. W takiej sytuacji tym bardziej należy wykazać inicjatywę polityczną, skoro możliwości innych działań są tak ograniczone. Jeśli zaakceptujemy ten krok Sowietów, który przecież jest nielegalny, został uznany za nielegalny, a także w obliczu wielu tragedii, jakie rozgrywają się dzisiaj w Berlinie Wschodnim i strefie sowieckiej w Niemczech, nikomu z nas nie zostanie oszczędzone ryzyko „okazywania stanowczości aż do końca”. Kennedy rozkazał przerzucić do miasta dodatkowe oddziały wojska, a swoją odpowiedź przesłał mi przez specjalnego wysłannika. 19 sierpnia przybył do Berlina Lyndon B. Johnson, który z teksańską beztroską próbował bagatelizować sytuację. Prezydent przyznał szczerze w swoim liście, że nie można rozważać wywołania konfliktu zbrojnego, a większość zaproponowanych posunięć nie rekompensuje tego, co się wydarzyło. Czy to ten list odsunął kurtynę i ukazał pustą scenę? Kilka dni po pierwszej rocznicy budowy muru, 17 sierpnia 1962 roku po wschodniej stronie Checkpoint Charlie wykrwawił się na śmierć osiemnastoletni robotnik budowlany, Peter Fechter. Nie mogliśmy – nie wolno nam było – mu pomóc. Wiadomość o jego śmierci rozeszła się szeroko i wywołała głębokie oburzenie. Powszechnie okazywano żal i gniew. Młodzi ludzie proponowali, by w murze wysadzić dziury; inni od pewnego czasu budowali tunele i pomagali w ucieczce rodakom z drugiej strony muru, czym zasłużyli na wielkie uznanie. Niestety, dość szybko nieodpowiedzialni ludzie uznali to za świetną okazję do zarobienia dużych pieniędzy. Jedna z brukowych gazet zarzuciła mi nawet zdradę, gdy użyłem policji do ochrony muru. Pewnego wieczoru wezwano mnie do Ratusza, ponieważ miała odbyć się demonstracja, której uczestnikami byli głównie studenci. Przemówiłem do nich przez głośniki policyjnego radiowozu. Powiedziałem, że mur jest twardszy od ich głów i że żadne bomby nie zmiotą go z powierzchni ziemi. Tuż po zbudowaniu muru rozgrywały się przy nim przerażające sceny. Sceny bezsilnego gniewu, który należało wykrzyczeć, a jednocześnie powściągnąć. Czy istnieje trudniejsze zadanie dla mówcy? Po kryzysie z sierpnia 1962 roku odwiedziłem wiele firm i urzędów, próbując uzmysłowić berlińczykom, co było, a co nie było możliwe. Gdzie więc leżały granice naszych możliwości? To pytanie towarzyszyło mi przez następne lata. Po zbudowaniu muru treść i forma przemówień przez krótki czas pozostawały niemal niezmienne, lecz utrwalił się pogląd, że jednak nic już nie było takie jak przedtem. Zaczęto szukać drogi do złagodzenia twardych realiów podziału. Zastanawialiśmy się, jak uczynić mur przepuszczalnym, skoro już będziemy musieli żyć z nim przez dłuższy czas? Jak wypracować normalne stosunki między wszystkimi częściami Niemiec? Jak zadbać o to, by w centrum Europy można było stworzyć strefę trwałego pokoju? Jesienią 1957 roku zostałem rządzącym burmistrzem Berlina Zachodniego. Już od dziesięciu lat ponosiłem odpowiedzialność za mieszkańców tego 9
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
udręczonego miasta. W 1949 roku zasiadłem w Bundestagu i tym samym przesunąłem się na pierwszą linię niemieckiej polityki. W młodości opowiedziałem się przeciwko panowaniu nazistów, które oznaczało zniewolenie i wojnę. W Berlinie stałem po stronie tych, którzy przeciwstawiali się komunistycznemu ujednoliceniu i dławiącemu uciskowi Stalina. Była to czysta samoobrona, zobowiązanie wobec ludzi, którzy wiele przeszli i chcieli zacząć życie od nowa. A jednocześnie troska o kruchy pokój. Później byliśmy jeszcze bardziej przekonani o słuszności naszego postępowania: w 1948 roku, gdy nie poddaliśmy się w czasie blokady, w 1958, gdy Chruszczow wystosował swoje ultimatum, w 1961, gdy postawiono mur. Broniliśmy prawa do samookreślenia. Nie chcieliśmy, by nasza rezygnacja wywołała reakcję łańcuchową, która mogłaby zakończyć się nowym konfliktem zbrojnym. Doświadczenia zdobyte w Berlinie nauczyły mnie, że nie warto bić głową o mur – chyba że jest to mur z papieru. Ale opór wobec samowolnie stawianych murów ma ogromny sens. Nie każdemu przyniesie to od razu korzyść, jednak życie wielu ludzi zależy od zdecydowania, z jakim będziemy opowiadać się po stronie rozsądku i porozumienia. Ani prawa człowieka, ani swobody obywatelskie nie spadają z nieba. Byliśmy w Berlinie w na tyle korzystnej sytuacji, że mogliśmy przyjąć do wiadomości zmiany zachodzące w świecie i podążyć za „wiatrem przemian”, który John F. Kennedy przywoływał na spotkaniu z berlińskimi studentami półtora roku po zbudowaniu muru i kilka miesięcy przed swoją śmiercią w wyniku zamachu. Najważniejsze, aby nie czekać na ten wiatr jak na nieuchronnie nadchodzące zjawisko przyrody. Chodziło zwłaszcza o to, byśmy zbyt długo nie lamentowali i nie domagali się respektowania praw, a skoncentrowali się na maksymalnym polepszeniu własnej sytuacji. Daleki jestem od przeceniania tego, czego dokonałem w Berlinie, a potem w Bonn. Wiem jednak, że nie osiągnąłbym niczego wartościowego, gdybym w młodości poszedł łatwiejszą drogą i gdybym nie zaakceptował nieporozumień i ran oraz zagrożeń dla życia, jakie wielokrotnie mnie spotykały. Nawet gdyby intuicja nie podpowiedziałaby mi tego, to i tak nauczyłbym się, że jeśli zamierzam w przyszłości pomagać Niemcom i innym społeczeństwom, nie mogę bać się błędów oraz adwersarzy. Terminując w Berlinie, musiałem borykać się nie tylko z pogróżkami dobiegającymi ze Wschodu, lecz również stawiać czoła tym, które rzucano we własnym – niemieckim i zachodnim – obozie, dla którego ucieczka przed rzeczywistością stała się substytutem polityki. Wybrałem takie życie i poświęciłem się takiemu wykorzystywaniu klucza znajdującego się w niemieckich rękach, by można było, idąc choćby małymi krokami i po czasem splątanych ścieżkach, otworzyć drzwi do głębszego odprężenia i przezwyciężyć dokonany przez jedną stronę podział kraju. Okoliczności i urząd, ale z pewnością także doświadczenia młodości dały mi – już jako burmistrzowi, potem ministrowi spraw zagranicznych, a także 10
Na granicy mo żliwości
kanclerzowi – szansę sprowadzenia do wspólnego mianownika w umysłach znacznej części świata pojęć: Niemcy i pokój. Nie było to mało, zważywszy wszystko, co wydarzyło się w przeszłości. Zwłaszcza, że historia nagromadziła znaczną dawkę nienawiści, ale jednocześnie uczyła, iż pokoju w Europie nie osiągnie się bez Niemców. Nie tylko Niemców Zachodnich, których w ogóle jeszcze nie było jako zastępczego narodu, kiedy w przededniu I wojny światowej ujrzałem świat na ziemi hanzeatyckiej. Byłem przekonany, że dla dobra pokoju należy łagodzić nienaturalnie zaostrzoną sytuację w podzielonych Niemczech. Europy nie można było budować wokół Niemiec lub przeciw nim. Zrozumiałem, że muszę porzucić naiwną wiarę w przyszłość, którą żywiłem w młodości. Zawsze jednak potwierdzało się moje przekonanie, że przyszłości nie można budować choćby bez odrobiny nadziei. Ale nawet jeśli ktoś był przekonany, iż podjął właściwą decyzję, nie mógł być pewien, że oszczędzone mu będzie błądzenie. Sam niekiedy popełniałem niewybaczalne błędy, lecz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zawsze byłem świadomy, iż w miarę możliwości należy przełamywać lody w stosunkach międzynarodowych. Berlinowi przypisywano zbyt wiele z tego, co obciążało konto nazistowskich władców (a przedtem cesarstwa). Zapewne miasto, z którego rządził Hitler, nie mogło cieszyć się dobrą sławą, ale jednocześnie stracono z oczu niezbity fakt, że berlińczycy nie byli tak zagorzałymi zwolennikami nazizmu jak przeciętni Niemcy. Jednak w latach powojennych wielu ludzi uważało, iż takie stwierdzenie przynosi im korzyść i ze szczególną gwałtownością przeciwstawiali się ulokowaniu siedziby rządu w starej stolicy Rzeszy. Na zachodzie mówiono o „pogańskim mieście”, na południu twierdzono, iż nowa stolica musi leżeć w pobliżu winnic, a nie pól kartoflanych. Plonem mojej działalności było także to, że pomogłem poprawić niesłusznie zniekształcony obraz Berlina. Przyznaję otwarcie, że w myśleniu i działaniu żywiłem nadmierną ufność do ludzi – choć wiedziałem, że nikomu nie zostają oszczędzone pomyłki i wątpliwości. Patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że było wiele spraw, którymi nie powinienem był w ogóle się zajmować, lub należało zrobić to w inny sposób. Gdyby tylko nadarzyła się ku temu ponowna okazja, prawdopodobnie osiągnąłbym więcej. Przyznaję, że jest wiele spraw, o których wolałbym raczej zapomnieć, niż się nimi chwalić. Wiele – od których powinienem był się w odpowiednim czasie zdystansować, lub dla których niepotrzebnie dałem się pozyskać. Poza tym ktoś, kto jak ja przez dziesięciolecia widział tak wiele chaosu i zniszczenia, ale miał także czas do przemyśleń, uważa za banały słowa o różnorodności i tempie zmian w życiu ludzi naszej epoki. Tam, gdzie można było uniknąć konfrontacji, stawiałem na współpracę. Stale miałem nadzieję, że po upadku w czeluść piekielną nastąpi czas zmian. Jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej pisałem o wspólnym bezpieczeństwie. Nie przeceniałem specjalnie dyskusji o celach aliantów w okresie pokoju, ale 11
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
dokument, który premier Churchill i prezydent Roosevelt podpisali na okręcie wojennym na Atlantyku w sierpniu 1941 roku, przed przystąpieniem USA do wojny, uważałem za znacznie ważniejszy niż pierwszy lepszy tekst propagandowy. Z korzyścią dla odbudowy i zrozumienia odpowiedzialności, jaką ponosi Europa, byłoby, gdyby zimna wojna nie zastąpiła współpracy między aliantami. Po dwukrotnej ucieczce przed nazistami, będąc w Szwecji, obawiałem się, że kontrowersje utrzymujące się między Wschodem a Zachodem obok podziału Niemiec spowodują to, że Europa będzie rozwijać się w dwóch przeciwstawnych kierunkach. Wrodzony optymizm mówił mi jednak, iż w stałej współpracy zwycięskich mocarstw tkwi szansa na uporanie się z powojennymi zadaniami. Jednym z rezultatów rozpadu koalicji wojennej i zimnej wojny był długoletni kryzys berliński i istnienie na ziemi niemieckiej dwóch państw. W tym konflikcie między Wschodem a Zachodem Niemcom przypadła rola ofiar, ale jednocześnie wynieśli z niego znaczne korzyści. Nie dostrzegali jednak, że tego konfliktu i przywrócenia jedności państwa nie uda się już sprowadzić do wspólnego mianownika. Były sprawy pilniejsze. Również i ja musiałem zająć się takimi sprawami. To właśnie z tego powodu pytano mnie później, dlaczego nie włączam się do dyskusji o problemach świata, choćby na przykład o przyszłości narodów przechodzących proces dekolonizacji. Moja odpowiedź była prosta: w polityce zagranicznej nie ustala się naraz wielu kierunków. W każdym razie ja tego nie mogłem dokonać w warunkach istniejących w powojennych Niemczech. W okresie przechodzenia od wielkiej wojny w czasy kruchego pokoju żywiłem zbyt optymistyczne poglądy, zwłaszcza jeśli chodziło o perspektywy międzynarodowej współpracy. Zbyt często własne życzenia brałem za rzeczywistość. Ale dlaczego niemiecki emigrant zadomowiony w Szwecji miałby mylić się bardziej od szefów demokratycznych państw, bądź ludzi o dużej wiedzy i znajomości polityki? W następnych latach musiałem bronić mojej niemieckiej i europejskiej skóry – także dla dobra innych. Życie na Zachodzie pogrążyło się w chaosie, a na Wschodzie następowały wydarzenia, które napełniały nas przerażeniem. Nigdy jednak nie opuściła mnie nadzieja, że można złagodzić nawet najbardziej niebezpieczne napięcia i znaleźć kompromis pomiędzy przeciwstawnymi interesami. Mylili się ci, którzy upraszczając sprawę przypuszczali, że dopiero mur berliński skłonił mnie do wkroczenia na drogę polityki wschodniej i odprężenia, którą mimo znacznego oporu przeforsowałem na początku lat siedemdziesiątych. Wnioski, które leżały u podstaw polityki małych kroków w Berlinie i moich starań w bońskim rządzie, były w rzeczywistości bliskie temu, co już w czasie wojny wydawało mi się nieodzowne. Nie zawsze przy tym miałem poparcie większości, ale nigdy nie czułem się izolowany. Poza tym doświadczenie potwierdza, że opinia publiczna rzadko udziela dobrych wskazówek. Wypełniając demokratyczny mandat nie możemy 12
S prawdzian w Berlinie
oczekiwać, iż każdy codziennie będzie się z nami zgadzał. Nie wolno jednak nam zapomnieć, że polityka odprężenia i kompromisu musi mieć poparcie szerokich warstw społeczeństwa.
Sprawdzian w Berlinie „Nasza waluta! Berlin wolny, nigdy komunistyczny!” Wiec był tak ogromny jak zapowiadające go tytuły w prasie. 24 czerwca 1948 roku na stadionie Herthy przy Gesundbrunnen stałem obok Ernsta Reutera, gdy ten zwracając się do dziesiątków tysięcy demonstrantów, powiedział: „Mieszkańcy Berlina! W godzinie najtrudniejszych decyzji wzywamy was: nie pozwólcie się zwieść nikomu ani niczemu. Niewzruszenie podążajcie własną drogą. Tylko jeśli zdecydujemy się przyjąć na siebie wszelkie ryzyko, będziemy wiedli takie życie, które dopiero warte będzie przeżycia, porządne, czyste, a nawet jeśli będzie ono biedne, to przynajmniej będzie życiem w wolności”. Reuter, wybrany przez mieszkańców nadburmistrzem Berlina, powtórzył własne słowa wypowiedziane na pierwszej z potężnych prowolnościowych demonstracji 18 marca owego brzemiennego w wydarzenia roku. Mówił, że po Pradze miała przyjść kolej na Finlandię, ale naród fiński obronił swoją wolność. „Berlin nie stanie się kolejną ofiarą, jeśli w dniach kryzysu nie okaże lęku. W tym kryzysie prosimy nie tylko o to, byście nam zaufali. Wzywamy was raczej, byście zaufali sobie. Tylko tak znajdziemy drogę do wolności, a wiemy przecież, że dzięki wolności oddychamy. Musimy i będziemy o nią walczyć”. Musieliśmy zapobiec niebezpieczeństwu przyłączenia Berlina do strefy wschodniej, które groziłoby miastu, gdyby nie została w nim wprowadzona marka zachodnioniemiecka. Warto może zastanowić się, jakie znaczenie ma osobowość człowieka, który ponosi polityczną odpowiedzialność w momentach historycznego przełomu? Szczęśliwy traf zrządził, że w pierwszych powojennych latach władzami Berlina kierował Ernst Reuter, który pociągnął za sobą rzesze mieszkańców miasta. Niespożyta energia i wielka osobowość pozwoliły mu sprostać tej trudnej i zarazem wspaniałej misji. Reuter wywodził się z tego chaosu, o którym Juliusz Leber powiedział, że tylko on wydaje wielkich przywódców. W młodości uciekł od strzegącej mieszczańskich cnót rodziny do partii socjaldemokratycznej. Szybko zdobył uznanie jako zdolny agitator. Ranny na froncie wschodnim dostał się do niewoli rosyjskiej i stał się przywódcą jeńców popierających Rewolucję Październikową. W czerwcu 1918 roku został komisarzem, a Lenin delegował go do Niemców Nadwołżańskich, by utworzył dla nich republikę autonomiczną. Po powrocie do Berlina wstąpił do Komunistycznej Partii Niemiec (KPD), z której wydalono go 13
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
w 1921 roku, gdyż nie chciał podporządkować się szaleńczym rozkazom Kominternu. W ten sposób znalazł się w SPD. Został redaktorem w „Vorwaerts”, radnym miejskim ds. komunikacji w Berlinie, nadburmistrzem Magdeburga. Po dwukrotnym odbyciu kary więzienia wyemigrował do Turcji i przeszedł na służbę rządu w Ankarze. Dlatego w Berlinie nazywano go „Turkiem”, nadając czasami temu przezwisku obelżywe znaczenie. Wracając w 1946 roku na swoje dawne stanowisko radcy miejskiego ds. komunikacji i zakładów pracy, Reuter nie rezygnował jeszcze z wszystkich nadziei, ale z pewnością porzucił wiarę w jedność Rzeszy i miasta. Nie ona jednak stanowiła dla niego wartość najwyższą. Pół roku później radni wybrali go nadburmistrzem, ale nie został zatwierdzony, gdyż sprzeciwił się temu radziecki komendant. Urząd przeznaczony dla Reutera objęła Luise Schröder, wzbudzająca zaufanie była deputowana do Reichstagu. Reuter poświęcił się codziennym obowiązkom, które bardziej związane były z odgruzowywaniem niż budowaniem, a jednocześnie w swoich wystąpieniach przestrzegał berlińczyków przed nadmiernymi iluzjami. Ustrzegły nas przed nimi już choćby brutalne metody, za pomocą których przywleczono pod nasze drzwi zimną wojnę. Jedną z nich było porywanie ludzi z kręgu naszych znajomych. Ani w 1947, ani w roku następnym Reuter nie uwierzył w nadchodzące ze wszystkich stron zapewnienia, że Związek Radziecki stara się jedynie zapewnić własne bezpieczeństwo i nie posunie się do prowokacji. W marcu Rosjanie opuścili Sojuszniczą Radę Kontroli, w czerwcu – Komendanturę. Od początku roku utrudniali dojazd do Berlina i ciągle słyszeliśmy, że mocarstwa zachodnie z własnej winy utraciły prawo do obecności w mieście. Reuter był realistą, nie stwarzał więc sobie żadnych iluzji. Czy w innym przypadku, na początku lata błagałby tak żarliwie zachodnie mocarstwa, by wbrew wcześniejszym zamierzeniom objęły jednak Berlin reformą walutową, a przynajmniej nie rezygnowały ze swoich kompetencji w sprawie polityki monetarnej w mieście? Czy pozostawiłby wolną rękę swojemu bojowemu koledze z rady miejskiej, pochodzącemu z Metzu, niezapomnianemu Gustawowi Klingelhöherowi, który walczył na barykadach Monachijskiej Republiki Rad i spędził wiele lat w bawarskich więzieniach? Czy tak ostro zbeształby w lipcu 1948 roku wewnętrzną opozycję na zjeździe berlińskiej organizacji partyjnej? Ludzie z sowieckiego kierownictwa – mówił – z ogromną bezwzględnością planują swoje działania. Dlatego zachodnia polityka nie może być uzależniona od zranionej dumy Sowietów. W swojej krytyce Reuter nie oszczędzał nawet kierownictwa partii. Nie dlatego, że sam był człowiekiem wrażliwym i denerwował się, gdy Schumacher z pewną dozą pogardy nazywał go „prefektem Berlina”, a Ollenhauer krytykował proamerykańską politykę reuterowskiego skrzydła. „Czy trzeba być bardziej amerykańskim od Amerykanów?” spytał wiceprzewodniczący partii Ollenhauer, na tym samym zjeździe. Tym pytaniem udowodnił, że nie rozumie możliwości i potrzeb Berlina. Reuter domagał się, by poczyniono bardziej 14
S prawdzian w Berlinie
stanowcze kroki na drodze do konsolidacji Niemiec Zachodnich; było to sedno jego polityki, a co za tym idzie także jego krytyki pod adresem partyjnej góry. Mówił, że nie można jak osioł Bileama „stać ciągle między dwoma żłobami”, nie podejmując żadnej decyzji. Należy skończyć z gospodarczym chaosem w strefach okupacyjnych, jeśli zachodnie Niemcy mają się rozwinąć, a Berlin przeżyć. W niemal identycznie, a nawet ostrzej brzmiących zwrotach, co wynikało z podziału pracy między Reuterem i mną, sformułowałem przyjętą przez zarząd berliński SPD odezwę, która odpowiedzialnością za niepowodzenie rozwiązania problemu monetarnego w całych Niemczech obarczała sowiecką politykę w minionych trzech latach, a za jedyną drogę przywrócenia jedności i wolności Niemiec uznawała gospodarczy i polityczny awans stref zachodnich. W polityce i w życiu prywatnym byliśmy sobie z Reuterem niezwykle bliscy, stanowiliśmy niemal jedną duszę i ciało. Dumny byłem z sympatii, jaką mi okazywał, i wsparcia, jakiego mogłem mu udzielać oraz z tego, że uchodziłem za „jego młodego ucznia”. Co nas łączyło? Po powrocie ze Skandynawii zafrapowała mnie przyjaźń, jaką ofiarowywał ludziom, jego dostępność, ciepło, umysł, odwaga w głoszeniu poglądów, zadowolenie z ponoszonej odpowiedzialności, wrodzony optymizm, daleka od autokratyzmu pewność siebie, jaką okazywał także wobec aliantów. Oczywiście, obaj spędziliśmy wiele lat za granicą, ale przecież byli tam także inni. Wszystko zależało od doświadczeń, jakie wyniosło się z emigracji, od poglądów na historię partii w republice weimarskiej, od osobistych losów i rozumienia rzeczywistości. W 1953 roku Reuter przypominając na zjeździe SPD niezwykły rozwój Republiki Federalnej w ostatnich latach, powiedział: „Lansowana przez nas nieustannie teza, że jutro lub najpóźniej pojutrze dojdzie do gospodarczego i politycznego załamania, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością”. Tymi słowami Reuter, który był reformatorem zawsze poszukującym kompromisu, podsumował nie tylko wyborczą porażkę socjaldemokratów, ale także występujące od wielu lat problemy we własnej, berlińskiej organizacji partyjnej. W 1952 roku zmęczony sporami Reuter zachęcił mnie, bym kandydował w wyborach na przewodniczącego organizacji partyjnej w Berlinie. Poniosłem jednak wyraźną porażkę. Zwyciężył Franz Neumann, odważny, lecz nazbyt zachowawczy polityk – 196 głosów przeciwko 135. 24 czerwca 1948 roku, stojąc z Ernstem Reuterem na stadionie przy Gesundbrunnen przeczuwaliśmy, że oto nadchodzą wydarzenia, które mieć będą ogromne znaczenie dla przyszłości. Ale oczywiście nie mieliśmy pojęcia, co to będą za wydarzenia, ani do czego doprowadzą. Myśleliśmy, że może będą punktem zwrotnym w historii świata. Poprzedniego wieczoru w sektorze amerykańskim i brytyjskim, a częściowo także we francuskim wprowadzono markę zachodnioniemiecką. Rano Wschód odpowiedział blokadą dostaw żywności. Wiedzieliśmy, że reforma walutowa była wygodnym pretekstem do walki 15
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
o Berlin i że zachodnie mocarstwa dopiero zaczęły dostrzegać, iż ich sojusznik z czasów wojny zaczyna wyciągać ręce po Berlin. 11 kwietnia 1945 roku Amerykanie zatrzymali się na Łabie; gdyby poszli dalej, oszczędziliby sobie wielu kłopotów, a świat miałby inne oblicze. Pozwolili jednak Rosjanom na triumfalne wejście do stolicy hitlerowskiej Rzeszy. Naczelny dowódca wojsk alianckich, generał Eisenhower, uznał, iż Berlin „nie stanowi szczególnie ważnego celu”. Umknęła mu symbolika tego miasta; stolica Niemiec wydawała mu się tylko „jakimś punktem na mapie”. Gdy pod koniec lat pięćdziesiątych spytałem Eisenhowera, wtedy już prezydenta Stanów Zjednoczonych, o powody tamtej decyzji, przyznał szczerze, iż nie dostrzegł skutków, jakie może mieć rozkaz nieatakowania Berlina. Amerykanie, Anglicy i Francuzi weszli do miasta z opóźnieniem i zrezygnowali z wytyczenia bezpiecznych dróg dojazdowych. Na szczęście zdrowy rozsądek pozostawił wyraźniejsze ślady na dokumentach zwycięskich mocarstw niż na polach bitew staczanych przez okupacyjnych biurokratów. Tak więc drogi dojazdowe do zachodnich stref zablokowano. Kabel dostarczający prąd ze strefy wschodniej przecięto, wszelkie dostawy ze wschodu do „zbuntowanych sektorów zachodnich” zawieszono. Do bezbronnej ludności nie powinny były docierać chleb, węgiel, mleko i prąd, dopóki nie zmusi ona do kapitulacji swoich – wybranych przecież legalnie – przedstawicieli i nie skłoni mocarstw zachodnich do wycofania się z Berlina. W kręgu bliskich znajomych Reuter powiedział wtedy, że „nawet gdybyśmy mogli wytrzymać tylko czternaście dni, bądź cztery tygodnie, to nasz opór wpłynie na rozwój historii”. Od początku blokady Reuter podkreślał, że nasza nieugięta wola wytrwania była jedyną szansą na skłonienie zachodnich mocarstw do udzielenia nam pomocy. „If necessary alone” – obwieścił Churchill w 1940 roku, gdy prawie wszystko wydawało się stracone. Reuter podziwiał Churchilla, ja również, mimo że premier Wielkiej Brytanii reprezentował inne poglądy. Wiedzieliśmy, że w zachodniej części Niemiec sympatia dla Berlina utrzymuje się w zaledwie skromnych granicach i modne są antypruskie resentymenty, ale w tamtych dniach nie uważaliśmy tego za tak istotne; trzeba pamiętać, że minister finansów Hesji nie był jedynym człowiekiem, który sądził, że nie warto się eksponować „przy finansowaniu politycznej akcji Amerykanów przeciw Rosjanom”. Pewnego dnia pod koniec czerwca razem z Reuterem udałem się do domu Harnacka w Dahlem. Przedstawiciele amerykańskiej administracji wyjaśnili nam, że możliwe jest zaopatrywanie miasta z powietrza. Reuter, raczej pełen wątpliwości niż zdumiony, odparł: „Nie zejdziemy z naszej drogi i wypełnimy nasze zobowiązania, a wy panowie róbcie wszystko, co w waszej mocy”. Przedtem generał Clay zapewnił go, że alianci udzielą nam wszelkiej możliwej pomocy, jeśli uzyskają zapewnienie, iż berlińczycy zdadzą ten egzamin i wytrwają po stronie zachodnich sojuszników. Reuter odrzekł wtedy: „Panie generale, nie ma wątpliwości, po czyjej stronie stoją berlińczycy. Będą walczyć o swoją wolność i z wdzięcznością przyjmą każdą ofiarowaną pomoc”. Nieco później jeden 16
S prawdzian w Berlinie
z przedstawicieli administracji waszyngtońskiej stwierdził, że „nagle pojawili się w Berlinie ludzie, którzy nie wyciągali rąk po jałmużnę, lecz oświadczyli, że stanęli po naszej stronie”. Stąd właśnie wzięło się powiedzenie, że Berlin jest kolebką przyjaźni niemiecko-amerykańskiej. Kiedy amerykański komendant Lucius D. Clay otrzymał zgodę swojego prezydenta – Truman powiedział: „Jesteśmy i pozostaniemy w Berlinie, kropka”. – na zorganizowanie mostu powietrznego, spodziewał się, że akcja potrwa najwyżej półtora miesiąca. W rzeczywistości prowadzono ją przez 322 dni. W jej szczytowym nasileniu, co 48 sekund lądował w Berlinie bombowiec z misją pokojową, a huk silników stał się synonimem przeżycia. Drogą powietrzną przerzucono ponad dwa miliony ton towarów. Było to wielkie osiągnięcie nie tylko amerykańskiego lotnictwa. Jedną trzecią lotów wykonali Anglicy. Francuzi byli wówczas zajęci w Indochinach. Berlińczycy, którym musiały wystarczać coraz mniejsze racje żywności, nie poddali się. Objawów defetyzmu prawie nie było. Zimą, w środku blokady, gdy zanikały resztki jednolitej administracji, w wyborach do rady miejskiej oddano na Reutera i SPD 64,5 procenta głosów. Dobrze znany mi jeszcze z okresu emigracji, pierwszy sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych, Norweg, Trygve Lie, nie był jedynym, który dostrzegał realne niebezpieczeństwo wybuchu wojny. Kiedy niedawno otwarto niektóre radzieckie archiwa, dowiedzieliśmy się, że Stalin podjął przygotowania do obrony na wypadek uderzenia amerykańskich czołgów, na które jednak generał Clay, mimo że rozważał taką akcję, nie otrzymał zgody prezydenta. W miesiącach kryzysu kontakty między Moskwą a zachodnimi stolicami nie zostały zerwane. Ale co to były za kontakty! W dniu 2 sierpnia 1948 roku Stalin przyjął ambasadorów USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Według protokołu tej rozmowy opublikowanego potem w Moskwie i Berlinie oświadczył, że Berlin przestał być stolicą Niemiec, „ponieważ trzy zachodnie mocarstwa dokonały podziału Niemiec na dwa państwa”. Powtórzył znaną tezę, że zachodnie mocarstwa utraciły prawo do „utrzymywania swoich wojsk w Berlinie Zachodnim”. Zdaniem Stalina, po zakończeniu blokady, marka obowiązująca w strefie wschodniej miała być wprowadzona również w Berlinie Zachodnim. Zgadzał się on na połączenie zachodnich stref w jednolity organizm gospodarczy, ale przeciwny był utworzeniu ich własnego rządu. Najpierw cztery mocarstwa musiałyby osiągnąć porozumienie na temat najważniejszych problemów dotyczących Niemiec. Gdyby się to nie udało, to według jego oświadczenia „wschodnia i zachodnia strefa będą rozwijały się w różny sposób”. Próba wykorzystania Berlina jako środka politycznego nacisku, by zapobiec powstaniu Republiki Federalnej, nie powiodła się w takim samym stopniu, jak próba wypędzenia zachodnich mocarstw z miasta i przyłączenia go do radzieckiej strefy wpływów. Stalin nie docenił mostu powietrznego zorganizowanego przez jego byłych sojuszników, ani determinacji berlińczyków. Czy Stalin 17
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
dostrzegł bezskuteczność swego postępowania, czy też obawiał się komplikacji, dość że nakazał znieść blokadę o północy 12 maja 1949 roku. Wśród mieszkańców zachodniej części miasta zapanowała olbrzymia radość. Pokojowa walka o niezależność uskrzydliła niemiecką demokrację. Berlin stał się tarczą, za którą trzy zachodnie strefy mogły połączyć się w Republikę Federalną. Ale spytajmy szczerze, czy nie marzyliśmy o czymś lepszym i większym? Czy można było osiągnąć więcej? Po zakończeniu blokady Ernst Reuter powiedział, że należy przeprowadzić zasadnicze rokowania na temat Niemiec. Pytaliśmy ostrożnie, czy zachodnie mocarstwa nie byłyby skłonne przynajmniej chwilowo zrezygnować z utworzenia zachodnioniemieckiego państwa? Czy tuż po zakończeniu wojny Zachód nie mógł zrobić więcej, by zapewnić Polsce, Czechosłowacji i Węgrom statusu, jakim cieszyła się Finlandia? Czy nie należało przekonać się, za jaką cenę moglibyśmy odzyskać od Związku Radzieckiego wschodnią strefę okupacyjną? Ale ani alianci, ani niemieccy politycy nie mieli na to ochoty. Czy sprawił to tylko przypadek, że w dniu zakończenia blokady wysłannicy Rady Parlamentarnej i wojskowi komendanci miasta odbyli końcową naradę na temat Ustawy Zasadniczej? Liczono na siłę przyciągania tworzonej właśnie Republiki Federalnej. Jedność Niemiec nie interesowała nikogo. Reuter i ja uważaliśmy, że najważniejszą sprawą jest jak najsilniejsze połączenie Berlina ze Związkiem. Adwersarzy mieliśmy nie tylko we własnej partii. W ministerstwach spraw zagranicznych mocarstw zachodnich powstała grupa „teologów” od statusu Niemiec, którzy wkrótce – w zgodzie z bońskimi kolegami – potrafili podważyć wszystko, co mogłoby zachwiać ich papierową pozorną rzeczywistością. Nawet amerykański Wysoki Komisarz ds. Niemiec, John McCloy, nie znalazł posłuchu w Bonn, gdy w 1952 roku poparł poglądy Reutera i zaproponował rozważenie nadania Berlinowi statusu kraju związkowego. Również w dniach budowy muru, gdy zażądałem od sojuszników ponownego rozpatrzenia zastrzeżeń wobec projektu ustanowienia Berlina krajem związkowym, nakarmiono mnie prawniczymi wymówkami. Na zjeździe berlińskiej organizacji SPD w maju 1949 roku wygłosiłem dłuższe przemówienie, w którym zapowiedziałem walkę z tym skrzydłem w partii, które nie tylko Reuterowi i mnie wydawało się zbyt konserwatywne. Mówiłem: „Kto chce uporać się z problemami naszych czasów, powinien zapomnieć o cytatach z Biblii. Kto ciągle patrzy wstecz, na pewno nie jest reformatorem. Partia mająca najwspanialszy nawet program może prowadzić kiepską politykę lub w ogóle zniknąć ze sceny. Zdarzało się jednak, że partie bez opracowanego do najdrobniejszych szczegółów i naukowo uzasadnionego programu dokonywały rzeczy zasługujących na szacunek”. W polityce zmianom podporządkowana jest nie tylko mapa, ale także kompas. „Demokracja nie jest dla nas pytaniem o cel, lecz o moralność” – powiedziałem na zakończenie przemówienia na zjeździe, wyjaśniając tym zwrotem 18
S prawdzian w Berlinie
pomyłkę, którą popełniło już wielu niemieckich socjaldemokratów, a wśród nich i ja sam. Przy okazji zjazdu Reuter poprosił mnie, bym wszedł do Rady Miejskiej jako radca ds. komunikacji i przemysłu. Podjąłem jednak już decyzję o kandydowaniu do Bundestagu i nie chciałem jej zmieniać. Dla wewnątrzpartyjnych sporów poglądy, z jakimi przychodziło się do Rady Miejskiej, nie miały znaczenia, a moja funkcja przedstawiciela zarządu partii w Berlinie i tak dobiegała końca. W Wilmersdorf, gdzie wtedy mieszkałem, w trakcie jednego z zebrań wybuchły takie spory, że dzielnicowej organizacji partyjnej groziło pogrążenie się w chaosie. Nie biorący bezpośredniego udziału w kłótni stwierdzili, że potrzebny jest najpierw porządny kierownik zebrania i wybrali nim mnie, sądząc, że potrafię skłonić delegatów do zgody. Kiedy prawie mi się to udało, stwierdzono, że skoro potrafię przywrócić spokój, to najlepiej będzie jeśli zostanę od razu przewodniczącym organizacji! W ten zaskakujący sposób zostałem przewodniczącym obwodowej organizacji SPD w Wilmersdorf; jednocześnie objąłem stanowisko redaktora naczelnego partyjnej gazety „Berliner Stadtblatt”. W 1950 roku zostałem wybrany do berlińskiej Izby Deputowanych i tym samym, podobnie jak Franz Neumann, sprawowałem podwójny mandat. W Bundestagu zajmowałem się polityką zagraniczną, a za najważniejsze zadanie uważałem pracę w „Komisji do spraw Berlina i problemów ogólnoniemieckich”. Chodziło bowiem o objęcie Berlina ustawami federalnymi, a tym samym związanie miasta z Republiką Federalną oraz o rozwiązanie przykrego konfliktu w berlińskiej organizacji SPD. Doskonale wiedziałem, że nie można wyszukać sobie wygodnych ustaw. Grupa Neumanna nie potrafiła jednakże dostrzec, że w imię pełnego włączenia Berlina do federacji należy zrezygnować z przywilejów, jakimi miasto cieszyło się dotychczas, to znaczy własnego systemu szkolnictwa i ubezpieczeń. Szef organizacji berlińskiej poczuł silniejszy grunt pod nogami, gdyż w grudniowych wyborach 1950 roku SPD spadła do 44,7 procenta zdobytych głosów, a on winą za porażkę obarczył Reutera, któremu zarzucał sprzyjanie idei „wielkiej koalicji”. Neumanna popierał wyraźnie także Kurt Schumacher, który ostro przywoływał do porządku zbyt prozachodnich krytyków reprezentowanego przez siebie kursu. W 1950 roku na zjeździe w Hamburgu głównym tematem dyskusji było przystąpienie Niemiec do Rady Europy, a tym samym wejście na drogę ku zachodnioeuropejskiej integracji. Szefowie partii kierując się własną logiką odrzucili ten pomysł, natomiast grupa burmistrzów – Reuter z Berlina, Brauer z Hamburga, Kaisen z Bremy, popierała go z całych sił. Tym razem jednak Kaisen, zwykle nieustraszenie krytykujący partyjną górę, wolał pojechać do USA, aby uzyskać przekazanie przez Amerykanów portu w Bremie w niemieckie ręce. Z rozbawieniem zareagował on na wiadomość o zemście kierownictwa partii, które wykluczyło go z zarządu. 19
I . POWRÓT DO WOLNOŚCI
Reuter nie był obecny na głosowaniu w Hamburgu; może podyktowała mu to ostrożność. Konsekwentnych oponentów można było policzyć na palcach jednej ręki. Razem z większością berlińskiej delegacji wstrzymałem się od głosu, gdyż nie dopuszczono do odrębnego głosowania nad obciążającym nas fragmentem rezolucji zarządu. Wskutek tego całymi latami traktowano mnie z niesłabnącą podejrzliwością. Z Kurtem Schumacherem bliższą znajomość zawarłem dopiero na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Schumacher był wyjątkowym przywódcą partyjnym. Wojna i terror ciężko go doświadczyły. Jego przemówienia były kąśliwe, porywające lub odpychające. Nie uznawał krytyki wobec swojej osoby. Jego idée fixe stało się zapobieżenie powtórce Weimaru i odsunięcie od lewicy podejrzeń, iż zaniedbuje interesy narodu. Nie rozumiał Europy i świata. Minęło wiele czasu od berlińskich swarów. Trzecia ustawa o przekazaniu kompetencji określiła w 1952 roku prawne podstawy związania Berlina z Republiką Federalną i finansową odpowiedzialność federacji za miasto. Reuter odczuwał osobistą satysfakcję. Dla mnie ustawa stanowiła nagrodę za wieloletnie wysiłki. Ustawie przeciwstawiano się nie tylko w Berlinie, ale także w Bonn. W Bundestagu wielokrotnie wyjaśniałem, że nie mamy do czynienia z problemem charytatywnej pomocy, lecz polityki narodowej o zasadniczym znaczeniu. W 1952 roku sądziliśmy obaj z Reuterem, że ustawa pójdzie znacznie dalej w kierunku włączenia Berlina do federacji, dzięki czemu będzie można spokojniej spoglądać w przyszłość. Pod koniec tego samego roku w imieniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych przedstawiłem w parlamencie raport na temat układów, które miały włączyć Republikę Federalną do zachodniego sojuszu. Chodziło o układ generalny i układ o Europejskiej Wspólnocie Obronnej, będący projektem europejskiej polityki obronnej, której jednak nie stworzono wskutek sprzeciwu Francji. W trakcie plenarnego posiedzenia w grudniu 1952 roku stwierdziłem, że do ponownego zjednoczenia Niemiec dojdziemy tylko wtedy, gdy zostanie znaleziony kompromis między dążeniami zainteresowanych mocarstw. W polityce zagranicznej nie osiągnie się niczego, zamykając w panice drzwi przed innymi. Chodzi raczej o cierpliwe dążenie do celu. Zaniepokojony stwierdziłem, że Berlin nie będzie przybliżać się do federacji, lecz się od niego oddalać. „Jest to niebezpieczna droga, która może nas wszystkich doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji” – powiedziałem. Byłem przeciwny utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Obronnej, ponieważ w odróżnieniu od NATO nie obejmowała ona swoim zasięgiem Berlina. 17 czerwca 1953 roku. Powstanie ludowe w Berlinie Wschodnim miało dwie zasadnicze cechy – żądano wyzwolenia społecznego i narodowej wolności. Trzy miesiące wcześniej zmarł Stalin. Nowe kierownictwo na Kremlu rozwiązało Radziecką Komisję Kontroli, a Wysokim Komisarzem do spraw Niemiec, wydając mu jednocześnie nowe instrukcje, mianowało Władimira Siemionowa, którego znałem pobieżnie ze Sztokholmu; w latach siedemdziesiątych Siemionow został 20