2 minute read
Danusia
Odeszła od nas Danka. Dożyła godnego wieku 94 lat. Choć jeszcze 10 lat temu spodziewaliśmy się, że będzie żyła w dobrym zdrowiu co najmniej 100 lat. Bo nie da się ukryć, że była osobą niespożytą. Jak ją widziałem? Może trochę inaczej niż większość instruktorów Ją wspominającą.
Bo moim zdaniem Danka urodziła się i zmarła jako gwiazda. Świeciła nam wiele, wiele lat. I była w swoim gwiazdorstwie autentyczna. Wyobrażam sobie, że gdy była dzieckiem, to z upodobaniem recytowała wierszyki i śpiewała w rodzinnym gronie piosenki stojąc na krześle. A dorośli byli szczęśliwi i klaskali ciesząc się z jej występów. Musiała być dobrą uczennicą i studentką. Musiała być pierwsza, najlepsza. Zawsze i wszędzie. Akceptowaliśmy to i może niektórzy z tego powodu ją szanowali, a niektórzy zazdrościli. Bo wszystko, co Danka robiła, było prawdziwe, ludzkie, płynące prosto z serca.
Advertisement
Znałem ją wiele lat, od połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy przyszła do naszego hufca. I u nas stała się gwiazdą w dobrym znaczeniu tego słowa. To, co u innych mogło drażnić, prowokować do kpin, u niej było jakieś autentyczne, normalne. Przykład? W latach słusznie minionych z zapałem zawieszała chusty harcerskie na szyjach partyjnych dostojników. Taki był obyczaj, a Danka potrafiła nie tylko się uśmiechać, ale i sensownie powiedzieć kilka komplementów. W nowych czasach spokojnie mogła taką samą chustę założyć któremuś z biskupów. I powtórzę, było to zawsze szczere i nikogo nie dziwiło.
W naszym szczepie (3 Warszawskich Drużyn Harcerskich) żartowaliśmy sobie, że jej “Błękitni” jacyś są mało harcerscy. Że ich obozy są kolonijne a w harcerskim chórze śpiewają cywile ubrani w mundury. W każdej takiej opinii jest odrobina prawdy. Bo ta niepełna harcerskość środowiska Danki wynikała po prostu z jej dobrego serca. Z nią, obok niej każdemu dziecku (także temu podrośniętemu) miało być dobrze. A to nasze, uważaliśmy, że prawdziwe, harcerstwo było bardziej ortodoksyjne. Takie (nieświadomie) baden-powellowskie.
W niektórych sprawach Danka była jednak zasadnicza. Potrafiła postawić na swoim. Zakochana w Bieszczadach zdecydowała, ze jej „Błękitni” będą uczestniczyć w Operacji „Bieszczady-40”. I na nic były fukania i wykazywanie z tego powodu niezadowolenia przez naszego komendanta druha Romanowskiego, którego oczkiem w głowie był Ocypel i Bory Tucholskie. Danusia została gwiazdą bieszczadzką, o czym przeczytać możecie w innym artykule tego numeru „Świerszcza”.
Danka potrafiła mówić. Przemawiać, porywać za sobą nie tylko młodzież. Tak było w trakcie VII Zjazdu ZHP w marcu 1981 r., gdy po jej wystąpieniu delegaci i wszyscy pozostali instruktorzy mieli łzy w oczach, spontanicznie wstali i zaśpiewali hymn. To scena, która wszystkim uczestnikom zjazdu pozostała w pamięci. Jej płomienna wypowiedź o harcerstwie, o harcerskim patriotyzmie, o naszych tradycjach jest czasem cytowana i dobrze się zapisała w historii ZHP.
Danka gwiazda? Poetka, kompozytorka, wokalistka… Gwiazda? Bieszczadniczka, turystka. Gwiazda w kapitule Orderu Uśmiechu…
Dziś Danka jest już jakąś nową gwiazdą w kosmosie. Patrzy na nas i nuci swoje piosenki.
hm. Adam Czetwertyński