5 minute read
Uwag kilka o wychowaniu w czasach zarazy
Jeszcze dwa miesiące temu świat wyglądał zupełnie inaczej, biznesy się kręciły, ludzie chodzili do pracy, idolami byli sportowcy, aktorzy, piosenkarze i celebryci i nikt nie słuchał naukowców, a redakcja „Praskiego Świerszcza” postanowiła zdystansować się do mojego artykułu o wychowaniu duchowym. To był inny świat i on się skończył. Dramatycznie zmienia na naszych oczach. Rzeczywistość sprzed kilku tygodni to przeszłość, trzeba będzie na nowo zaprojektować świat. Tylko jak to zrobić i kto to ma zrobić?
Advertisement
Na pierwsze pytanie odpowiedź jest stosunkowo prosta, rzeczywistość nas zweryfikuje, przetrwają rozwiązania, które uzyskają największą akceptację danego społeczeństwa, zwyciężą ci, którzy najszybciej stworzą atrakcyjną narrację i z przekonaniem – żeby sparafrazować naszą najnowszą noblistkę – będą snuli swoją opowieść. Żyjemy wszak w świecie faktów medialnych a nie rzeczywistych i liczy się to, kto pierwszy opowie swoją wersję. Nie będzie to rozwiązanie jedno dla całego świata, który nie będzie już globalną wioską, bo są różnice pomiędzy państwami i społeczeństwami. Te europejskie podążają za azjatyckimi i niemal oduczyły się myślenia o swojej wolności w konfrontacji z jej ograniczeniami. Na Starym Kontynencie zgoda na różne formy i poziomy zniewolenia jest właściwie powszechna, z Polską włącznie, a zarazem zapędy władzy w tym kierunku – bez porównania większe niż np. w Stanach Zjednoczonych, co widać w ostatnich protestach i demonstracjach przeciwko restrykcjom, czy w krajach o podobnych korzeniach historycznych i kulturowych (Australia, Nowa Zelandia). Bez protestu przyjmujemy najdziwniejsze ograniczenia naszej wolności, takie jak np. zakaz chodzenia do lasu czy ograniczenie liczby wiernych w kościołach bez względu na ich wielkość do 5 osób. Anegdotycznie ilustruje to ciekawe zjawisko: gdy nadchodzi zagrożenie, Europejczycy chowają się w domach, wcześniej masowo kupując papier toaletowy albo rysują na chodniku kredkami kolorowe obrazki. Amerykanie natomiast ustawiają się w kolejkach przed sklepami z bronią i amunicją. To oczywiście tylko uproszczony obrazek, ale symboliczny. Jedne społeczeństwa mają w narodowym genotypie pamięć o trudnych czasach, kiedy trzeba liczyć na siebie i swoich sąsiadów oraz mieć umiejętności zapewniające samowystarczalność w niewielkiej grupie, drugie - zdolność posługiwania się bronią, która zapewnia porządek i bezpieczeństwo. Nikt nie liczy na państwowego urzędnika, o siebie i swoich najbliższych trzeba zadbać samemu.
Na drugie pytanie – kto to ma zrobić – odpowiedź jest jeszcze prostsza. Człowiek jest istotą słabą, a w sytuacjach ekstremalnych ta cecha zawsze się nasila. Większość osób nie jest intelektualnie i medialnie przygotowana do głębokiej w pełni świadomej rejestracji rzeczywistości. Nie mają na to czasu, co innego robią na co dzień, co innego ich pasjonuje. To jest zupełnie zrozumiałe i nie wartościuję tego, tylko pokazuję stan rzeczy. W sytuacjach zagrożenia potrzebujemy autorytetów, zwłaszcza w czasach pandemii, tak jak potrzebujemy ich w czasie wojny, klęsk żywiołowych czy innych nieszczęść. Szukamy autorytetów w polityce, gospodarce czy, jak teraz, w medycynie, czyli na poziomie ogólnym, oczekując, że bezpiecznie przeprowadzą nas przez czas burzy, ale szukamy także autorytetów na poziomie lokalnym w naszych małych społecznościach, w środowiskach, w których żyjemy i na co dzień funkcjonujemy oczekując, że powiedzą nam, co mamy robić i zapewnią, że znowu będzie dobrze. Szukamy tych, którym możemy zaufać, bo ich postawa, wiedza i czyny budzą nasze zaufanie. A to oznacza, że potrzebujemy dzisiaj szukać nielicznych, u których w momencie próby cnota zwycięża i to oni inspirują innych do walki i dają poczucie bezpieczeństwa. Pamiętać jednak trzeba, że cnota wiąże się z powinnością, a przed zarazą żyliśmy w świecie, w którym prawa były ważniejsze od powinności. Wtłaczano nam od przedszkola, że mamy prawa podstawowe, wtórne, fundamentalne i jeszcze jakieś, że mamy karty praw ucznia, pasażera, pacjenta, petenta – nic nie mówiono o obowiązkach. One były już niemodne i uznane za autorytarne. Głośna stała się historia o tym, jak podczas dyskusji w jednym ze studiów telewizyjnych o prawach zwierząt jeden z dziennikarzy zapytał „A jakie obowiązki mają ślimaki?”, budząc tym powszechną konsternację. Zabrano się nawet za „niedemokratyczne” harcerstwo, a dzwonki w szkołach określano mianem „pruskiego drylu”. Nastąpiła hipertrofia uprawnień. Szkoły nie wychowywały, bo się bały uprawnionych do wszystkiego uczniów. Nauczyciele woleli cierpieć zniewagi uczniów, niż ich wychowywać. Wiedzieli, że to jest dla nich bezpieczniejsze. W dobrym tonie było natomiast kontestowanie norm – nawet jeśli było to głupie i stadne.
Cały problem dobrej formacji człowieka polega na zharmonizowaniu jego różnych cech i skłonności. Dobrze to opisali Sokrates i Platon, dowodząc, że człowiek powinien być wewnętrznie sprawiedliwy, a więc, że nasze pożądliwości, nasz „thymos”, a także nasz rozum powinny być odpowiednio – zgodnie ze sprawiedliwością – zharmonizowane.
Człowiek współczesny taką koncepcję odrzucił, ważne dla niego stało się zaspokojenie swoich żądz, stąd ma on nieustanny problem z równowagą wewnętrzną: poddaje się łatwo wpływom, stracił odporność na przeciwności losu, ucieka w rozrywkę i fikcję, a jednocześnie popada w pesymizm, wątpi w swoją tożsamość, nie pojmuje sensu życia i ulega ciągłym lękom. Potrzebujemy wewnętrznego męstwa zarówno po to, by zmierzyć się z zagrożeniami, oraz po to, by zwalczyć tkwiące w nas słabości charakteru. Widzimy zresztą dzisiaj wielu ludzi mężnych - lekarzy, ratowników, pracowników szpitali.
Mam jednak takie wrażenie, że praca takich ludzi nie tyle jest niedoceniana, ile że jej etyczny wymiar gdzieś nam umyka. Patrzymy na nich jak na dobrych fachowców, a ignorujemy lekcję moralności, którą z ich postawy możemy dla siebie wyciągnąć. Na naszych oczach, gdy obserwujemy ich pracę, dochodzi do zamknięcia się pewnej społecznej pętli. Społeczeństwa liberalne przez ostatnie 50 lat lansowały samorealizację jednostki kosztem tradycyjnych więzi społecznych, a teraz brak kochających dzieci i wnuków może oznaczać dla starszej osoby we Włoszech lub Anglii zepchnięcie na sam koniec listy pacjentów mających szansę na całościowe leczenie - co jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Powtarzam więc - potrzebujemy dzisiaj tych nielicznych, u których w momencie próby cnota zwycięża i to oni inspirują innych do walki i dają poczucie bezpieczeństwa. A tych nielicznych ma tworzyć harcerstwo, które jest przecież organizacją wychowawczą, ma ich stworzyć wychować na czas próby aby umieli i mogli służyć społeczeństwu. Harcerstwo zostało pomyślane jako sposób na wychowywanie obywateli, z pośród których w czasach próby wyłonią się ci, którzy staną na czele swoich społeczności. W Harcerstwie najważniejsze jest wychowanie i wszystko jest temu podporządkowane. Metoda, program i organizacja są po to, żeby wychować jednostkę zdolną do służby, posiadającą wiedzę, umiejętności i predyspozycje do bycia liderem. I to jest odpowiedź na pytanie, kto ma na nowo zaprojektować świat - także my, instruktorzy Związku Harcerstwa Polskiego. Także na nas spoczywa odpowiedzialność za zaprojektowanie świata od nowa a także za stworzenie-wychowanie tych, którzy to zrobią z nami, a gdy nas zabraknie, będą wykuwali następne ogniwo w łańcuchu harcerskiej służby. I to jest zadanie dla Zespołu Wychowania Duchowego i Religijnego.
Jest taka opowieść o dobrych złych czasach:
W jakich czasach żyjemy? Jakich ludzi tworzymy?
hm. Andrzej Banasik komendant Hufca Praga-Południe w latach przełomu wieloletni drużynowy i szczepowy w 31 oraz 135 WDHiZ
PS.: Wygląda na to, że tegorocznej HAL nie będzie albo będzie bardzo okrojona, tak czy siak może być stracona. Proponuję więc postawić w tym roku na kształcenie i przeprowadzić kurs drużynowych wraz z kursem kształcenia instruktorów na poziomie poszczególnych stopni w formie normalnego obozu harcerskiego.