Andrzej Franaszek
H ERBE R T Biografia
WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2018
CZĘŚĆ PIERWSZA
1924–1944 Byłeś tutaj przybyszem z Hiperborei, Zbyszku, Jednym z mieszkańców krainy północniejszej nawet niż wiatr Seamus Heaney, Hiperborejczyk, przeł. S. Barańczak, Poznawanie Herberta 2
Najładniejsze bajki są o tym, że byliśmy mali. Zbigniew Herbert, Guzik (WZ, 168)
Ostatnia Aleksandria
Moim jedynym i prawdziwym miastem jest oczywiście Lwów. Wszystkie inne (…) przyszły daleko później. (…) Lwów, Florencja, Ateny, Jerozolima, Rzym, Ravenna, Bayonne, Monachium, Siena, Piza… Zbigniew Herbert (AZH, Akc. 17877, t. 1)
Nie pisał o sobie w taki sposób, ale był przecież emigrantem, a dokładnie rzecz biorąc – wygnańcem, który od domów i drzew dzieciństwa został szczelnie odgrodzony wolą Stalina i układem jałtańskim. Nawet w rozmowach z przyjaciółmi Herbert rzadko wspominał o Lwowie, nie należał do stowarzyszeń przesiedleńców, nie odbył nostalgicznej podróży ani w czasach PRL-u, ani po upadku sowieckiego imperium, nie spisał dykcjonarza lwowskich ulic. Zmuszony do tego ograniczeniami cenzury, może kierując się także literacką strategią, niechętny stawianiu własnego „ja” na pierwszym planie, jeśli szkicował utracony świat, to w kostiumie nadającym osobistemu doświadczeniu wyraz uniwersalny, podobnie jak wtedy, gdy przywoływał postać anioła, aby ukazać torturowanego człowieka, może więźnia Urzędu Bezpieczeństwa, w postaciach antycznych bogów zaś ukrywał stojących wobec problemu powojennego ujawnienia się żołnierzy Armii Krajowej. W Polsce dopiero pod koniec życia będzie mówił o rodzinnym mieście wprost, w wierszu umieści lwowski Wysoki Zamek, w wywiadach opisze, co wyniósł z tamtego czasu, w rozmowie z siostrą wspomni, że chciałby być pochowany na cmentarzu Łyczakowskim, pod listami będzie się podpisywać „Zbigniew Leopolensis”. Wcześniej co najwyżej dyskretnie napomykał – jak w utworze Dlaczego klasycy – o Tukidydesie wygnanym z rodzinnego miasta i o tym, że „egzulowie wszystkich czasów / wiedzą jaka to cena” (WZ, 359).
20
1924–1944
Opublikowany w tomie Hermes, pies i gwiazda wiersz Moje miasto zawiera opis odbywanej we śnie wędrówki ulicami – oczywiście nie nazwanego wprost – Lwowa: „śniło mi się że idę / z domu rodziców do szkoły / wiem przecież którędy idę // po lewej sklep Paszandy / trzecie gimnazjum księgarnie / widać nawet przez szybę / głowę starego Bodeka”. Droga przynosi nie pocieszenie, lecz lęk, znana jak własna kieszeń siatka ulic zamienia się w labirynt: „chcę skręcić do katedry / widok się nagle urywa / nie ma dalszego ciągu / po prostu nie można iść dalej / a przecież dobrze wiem / to nie jest ślepa ulica”. Nie tylko historia i politycy kreślący granice, zdradza także własna pamięć, zachowuje coraz mniej, coraz mgliściej, wygnaniec budzi się z poczuciem ogołocenia: „co noc / staję boso / przed zatrzaśniętą bramą / mego miasta” (WZ, 136). Pierwszy, zapisany w Warszawie szkic tego wiersza nosi tytuł „Lwów”, a w notatniku z początku lat pięćdziesiątych towarzyszy mu nieco patetyczna dedykacja „memu miastu, w którym nie umrę”1. W kolejnych wersjach słowo „Lwów” znika, za to z 28 na 29 października 1954 roku, czyli w noc poprzedzającą dzień swoich trzydziestych urodzin, Herbert opracował krótkie przypisy, poświęcając je: tym, „którzy się domyślili, że (…) nie chodzi mi o Zieloną Górę ani o Szczecin, ale o coś wręcz przeciwnego”, i wyjaśniając, że sklep Paszandy to „towary żelazne” i „autor ma do tej firmy przywiązanie byłego jej subiekta”, że potem „jest mowa o ulicy Batorego, która w snach autora zjawia się najczęściej” i na której znajdowały się liczne księgarnie „wraz ze słynnym Bodekiem, zasłużonym wydawcą bryków z łaciny”, by wreszcie skonkludować: „czy z wylotu ulicy Batorego było widać wieżę katedry, tego w żaden sposób Autor nie może sobie uprzytomnić: kto wie, czy ten kompleks nie jest tu genezą utworu”2. Pobrzmiewa w tym zdaniu silna więź emocji i wspomnień, ból straty, o której zabrania się sobie mówić na co dzień i która tym silniej odzywa się we śnie. Ostatecznie jednak wiersz, nie tracąc indywidualnego wyrazu, 1
AZH, Akc. 17955, t. 51.
2
AZH, Akc. 17955, t. 52. Dodajmy, że członkowie żydowskiej rodziny Bodeków mieli kilka antykwariatów przy ulicy Batorego, w wierszu zaś najprawdopodobniej jest mowa o zmarłym w 1933 roku Maksymilianie Bodeku, prowadzącym antykwariat oraz wydawnictwo Vita publikujące pomoce szkolne. O topografii utrwalonej w tym wierszu pisze Rafał Żebrowski, siostrzeniec Herberta oraz autor książki Zbigniew Herbert. „Kamień na którym mnie urodzono” (Warszawa 2011, s. 288).
Ostatnia Aleksandria
21
przybrał postać wielkiej metafory. W niej odnaleźć się mogło wielu „emigrantów w złamanych kaszkietach”, choćby tak chętnie czytający Herberta Niemcy, którzy pozostawili za sobą Wrocław, Zieloną Górę lub Szczecin. „Wszystko, co najważniejsze w moim życiu, zdarzyło się w domu babki pomiędzy pierwszym a siódmym rokiem życia” – wspominał gdzieś Gabriel García Márquez. Herbert z pewnością nie powtórzyłby tej zręcznej formuły, zbyt ważne były dlań późniejsze, splecione z historią losy, choć akurat postać babki pozostała na zawsze najważniejszą figurą jego religijnego świata. Ale dwie dekady spędzone we Lwowie w wielkim stopniu ukształtowały i osobowość poety, i jego zainteresowania kulturowe. „Urodziłem się w mieście leżącym na wielkim dziale wód, w połowie drogi między Morzem Bałtyckim a Morzem Czarnym. (…) Opuściłem je przeszło ćwierć wieku temu, aby tam nigdy nie wrócić. Był to exodus raczej niż duchowy wyjazd i chociaż pogodziłem się z historyczną koniecznością, pamiętam jednak dobrze moje rodzinne miasto i nade wszystko lekcję, jakiej mi udzieliło. (…) Ona ukształtowała moją pierwszą wizję Europy” (MD, 127) – opowiadał radiosłuchaczom we Frankfurcie nad Menem na początku lat siedemdziesiątych. Obraz był nieco wyidealizowany, ale zarazem ujmujący i wyrazisty. Miasto bowiem „leżało na wielkim skrzyżowaniu dróg z zachodu na wschód i z południa na północ. Średniowieczne mury obronne, gotycka katedra, piękne renesansowe kamienice na rynku, barokowe kościoły tworzyły zaskakująco harmonijną całość, która uderzała każdego przybysza. A przybyszów było wielu i często zostawali tutaj na zawsze. Tak w ciągu długich wieków powstała mozaika wielu kultur i narodów”. Z obcowania z takim miastem można wynieść lekcję pokory, tolerancji wobec tego, co różne od nas. Można, dodajmy, jeśli jest nam też dana wrażliwość, żywa inteligencja, ciekawość, cechy tak istotne dla twórczości autora Labiryntu nad morzem. Kiedy „podróżowałem po Europie Zachodniej – mówił dalej Herbert – poszukiwałem instynktownie takich miast i krajów, w których można było śledzić obecność wielu sprzecznych (…) z sobą warstw kulturowych. Pociągała mnie Sycylia ze śladami Greków, Arabów i Normanów, przeczuwałem bowiem, że to, co ważne, nie tylko w sztuce, ale i w życiu powstaje w pokojowym starciu idei i myśli. Dlatego obce mi było zawsze sztuczne i służące często brudnym celom politycznym wyszukiwanie tego, co nazywamy charakterem narodowym, wszystkie owe szaleńcze próby ustalenia tego, co »czysto romańskie«, »rdzennie germańskie« czy »prawdziwie słowiańskie«”.
22
1924–1944
Niemało można w tych zdaniach odnaleźć. Ślad nieukończonej nigdy książki o Normanach, nad którą Herbert pracował przez dziesięciolecia. Jednoznaczny ideowy wybór, odżegnanie się od wszelkiej maści nacjonalizmów, które współtworzyły krwawą historię nowoczesnego świata. Biograficzny trop w jakiejś mierze tłumaczący kierunki i intensywność Herbertowych podróży. Wreszcie meandry dwudziestowiecznej historii, z powodu których polski poeta mógł o utraconym rodzinnym mieście mówić z większą otwartością w Niemczech czy Anglii niż we własnej ojczyźnie. Ilustracją tej sytuacji, w której topografia stapia się z polityką, ale też – tęsknotą, może być jeszcze jeden fragment, tym razem z listu wysłanego przez Herberta z Londynu do niemieckiego tłumacza Heinricha Kunstmanna, który właśnie wrócił z podróży do Polski: „cieszę się bardzo, że jakoś przypadła Panu do gustu moja Ojczyzna. Teraz może Pan lepiej zrozumie, dlaczego, mimo że miłośnik Zachodu, wracam do swego gniazda. Chociaż prawdę mówiąc, moje gniazdo [to] Lwów”3. *** Gdy w 1924 roku urodził się w nim Zbigniew Herbert, gniazdo to liczyło już sobie siedem stuleci. Gród założony w trzynastym wieku przez ruskiego księcia Daniela Romanowicza, nazwany – jak zwykło się uważać – na cześć jego syna Lwa, u początków istnienia zostaje stolicą księstwa halicko-włodzimierskiego. Położony na wspomnianym przez poetę skrzyżowaniu szlaków, którymi kupcy ciągnęli z Norymbergi i Krakowa na wschód – do Kijowa i nad Morze Czarne, z północy zaś do Mołdawii i na Bałkany, szybko się bogaci i przyciąga nowych mieszkańców – Rusinów, Polaków, Ormian, Żydów, Tatarów, Wołochów, Niemców. Sto lat później Kazimierz Wielki rozciąga swoje panowanie na Ruś Halicką, a o Gród Lwa walczy z Litwinami. Doszczętnie zniszczony Lwów powstaje wtedy właściwie od podstaw, wzorem urbanistycznego założenia staje się rzymski obóz warowny, z rynkiem i odchodzącymi od niego głównymi ulicami; rzec można, że pasuje to do roli, jaką miasto będzie odgrywać w przyszłości – warownej flanki Zachodu. Podobnie zresztą jak wizerunek lwa w herbie, kojarzonego z królewskością, męstwem, szlachetnością i siłą. 3
List Z. Herberta do H. Kunstmanna, Londyn, 23 listopada 1963, w: Z. Herbert, Listy do Heinricha Kunstmanna (1958–1964), „Odra” 2012, nr 7–8.
Ostatnia Aleksandria
23
Usytuowanie geograficzne, dział wód o skądinąd łatwym do dostrzeżenia metaforycznym potencjale, sprawia również, że choć nieraz będziemy pisać o „mieście nad Pełtwią”, to w rzeczywistości Lwów nie może się pochwalić wielką rzeką, która jak Sekwana, Dunaj czy Wisła wyznaczałaby oś miasta. Józef Wittlin, podobnie jak Herbert lwowski gimnazjalista, wspominał: „uczono mnie, że na tak zwanej Kortumówce (…) dzieją się dziwne rzeczy. Stoi tam sobie domek maleńki, ale bardzo a bardzo ważneńki. Bo gdy lunie deszcz, to para rynien na jednym rogu domku odprowadza wodę do strumyka, co wpada do potoku, co wpada do rzeczułki, co wpada do Bugu, co wpada do Wisły, co wpada do Morza Bałtyckiego. Deszcz natomiast, spływający z rynien na drugim końcu domku, podobną kombinacją zasila rzekę Dniestr, co wpada do Morza Czarnego. Tym sposobem Lwów leży jednocześnie nad Morzem Czarnym i Bałtyckim”4. Po okresie przynależności do Królestwa Węgier miasto za czasów Jagiełły wraca do Rzeczypospolitej, stając się stolicą województwa ruskiego. Liczy sobie wtedy około ośmiu tysięcy mieszkańców, wśród których z początku dominują Niemcy i Ormianie, czego ślady jeszcze po stuleciach będzie można odnaleźć wśród nazwisk żyjących tu rodzin: „Bałabany, Korniakty, Mohyły, Boimy, Kampiany – cóż to za pstrokata zbieranina? To jest właśnie Lwów. Różnolity, wzorzysty, olśniewający jak wschodni kobierzec. Grecy, Ormianie, Włosi, Saraceni, Niemcy lwowieją przy tubylcach polskich, ruskich i żydowskich, a lwowieją »na fest«”5. Ormianie, potomkowie chrześcijańskich uchodźców z Armenii, którzy przez Krym trafiają na ziemie polskie, zajmują się przede wszystkim handlem i rzemiosłem. Ich polonizacja nasili się w siedemnastym i osiemnastym wieku, wcześniej będą współtworzyć oblicze miasta, w którym i na jarmarku, gdzie towary wystawiają też Grecy i Wołosi handlujący przyprawami, jedwabiem, kobiercami, bogato zdobioną bronią czy węgierskim winem, i w architekturze świątyń, i w codziennym gwarze wielu języków Wschód będzie spotykał się z Zachodem. Pierwszym lwowskim biskupstwem jest metropolia ormiańska, później zostaje tu przeniesiona z Halicza siedziba biskupstwa rzymskokatolickiego. Do tego religijnego pejzażu dodajmy metropolię prawosławną, a także duże skupisko Żydów, którzy aż do osiemnastego wieku cieszyć się będą względnym bezpieczeństwem Mój Lwów, Warszawa 1991, s. 41. Tamże, s. 51.
4 J. Wittlin, 5
24
1924–1944
i autonomią. O ormiańskim pochodzeniu swojej babki mówić i pisać będzie Herbert wielokrotnie, po części może budując prywatną mitologię, w której orientalna, egzotyczna domieszka przypomina genealogię Juliusza Słowackiego. W końcu to właśnie we lwowskim Ossolineum przechowywano rękopisy autora Króla-Ducha i pamiątki po nim. Lwów średniowieczny i renesansowy to rządzone przez rody patrycjuszy miasto przede wszystkim rzemieślników i handlu, apogeum świetności osiągające w drugiej połowie szesnastego wieku. A zarazem – w czasach ekspansji tureckiej po upadku Konstantynopola – przedmurze chrześcijaństwa, Leopolis, warownia położona „in faucibus infidelium”, czyli „w paszczy niewiernych”, o czym przypominał też herb grodu, któremu w szesnastym wieku jeden z papieży „darowuje” trzy watykańskie pagórki, sto lat później inny obdarza go dewizą „Semper fidelis”, czyli „zawsze wierny”. Wielokrotnie oblegany przez Tatarów, Lwów nigdy nie zostaje zdobyty, pustoszą go za to pożary, a w siedemnastym stuleciu, gdy dla miasta, tak jak dla całej Rzeczypospolitej, rozpoczyna się okres zmierzchu – głód oraz epidemia dżumy. W czasie oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego obrońcy zasłyną pięknym gestem – odmawiają wydania Kozakom żydowskich obywateli. W czasie potopu szwedzkiego jako jedyne niezajęte przez najeźdźców duże miasto pełnić będzie Lwów funkcję stolicy. To tutaj w 1656 roku król Jan Kazimierz powierzy kraj i poddanych opiece Matki Boskiej Królowej Polski, dwa lata później Sejm nada miastu tytuł szlachecki, dotychczasowe zaś kolegium jezuickie zostanie przekształcone w akademię. Później trudno już będzie o tego rodzaju wydarzenia. Z początkiem wieku osiemnastego Lwów zdobywają i łupią armie szwedzkie popierające Stanisława Leszczyńskiego, później jest krótko okupowany przez wojska rosyjskie. Mieszczanie biednieją, płacąc kontrybucje, kończy się też tradycja tolerancji religijnej – dochodzi do rozruchów antyżydowskich, w wyniku których większość starozakonnej ludności zostaje z miasta wygnana; ośrodkami żydowskiego życia religijnego i intelektualnego staną się odtąd podlwowskie miasteczka, przede wszystkim Brody. Po pierwszym rozbiorze Lwów przypada w udziale Austrii, a Habsburgowie – uważający się za spadkobierców władców węgierskich, noszących niegdyś tytuł „rex Galiciae et Lodomeriae”, czyli królów Halicza i Włodzimierza, ustanawiają noszące teraz nazwę Lemberg miasto stolicą prowincji Galicji i Lodomerii. Odłączenie od Polski przynosi również korzystne zmiany – reformy
Ostatnia Aleksandria
25
prawne i administracyjne, a także umożliwiające rozwój urbanistyczny zburzenie większości murów obronnych, na których miejscu powstają reprezentacyjne promenady – Wały Hetmańskie i Gubernatorskie. Cesarska biurokracja wymaga zaufanych pracowników, do miasta napływają zatem austriaccy urzędnicy – wśród tej jeszcze jednej w historii Lwowa fali przybyszów znajdzie się także Franciszek Herbert, przodek przyszłego poety. Nowy okres świetności przypada na drugą połowę dziewiętnastego wieku, gdy liczba mieszkańców sięgnie stu pięćdziesięciu tysięcy (w tym mniej więcej połowa Polaków, jedna trzecia Żydów i piętnaście procent Ukraińców). Po Wiośnie Ludów (kiedy Lwów był przez Austriaków bombardowany) i po przegranych wojnach habsburska monarchia, chcąc nie chcąc, przekształci się w Austro-Węgry i dopuści większą swobodę tworzących ją nacji, rozwinie się też autonomia galicyjska, czego widomym znakiem będzie wprowadzenie języka polskiego jako obowiązującego w urzędach. W tradycjach rodzin mieszkających we Lwowie czy w Krakowie przez następne półtora stulecia zachowa się legenda „dobrego cesarza Franciszka Józefa”. Nie inaczej było w rodzinie Herbertów: siostrzeniec poety wspomina, że w kolejnych mieszkaniach jego wuja „zawsze znajdował się jakiś akcent związany z galicyjską autonomią. Z zasady był to niewielki konterfekt cesarza w formie zdjęcia”6. Lekko ironicznym śladem tego sentymentu jest proza Pana Cogito przyczynek do tragedii Mayerlingu, za życia poety drukowana zresztą jedynie po niemiecku, w przełożonej i przygotowanej przez Karla Dedeciusa edycji tomu Herr Cogito. Nim jednak cesarstwo znalazło się – jak ująłby to poeta bardziej od Herberta melancholijny – u „schyłku wielkiego konania”7, we Lwowie powstaje Sejm Krajowy (jego okazały gmach po odzyskaniu niepodległości stanie się siedzibą uniwersytetu), a kolejnymi namiestnikami prowincji będą Polacy – Agenor Gołuchowski, Kazimierz Badeni i Antoni Potocki. Lwowianin Franciszek Smolka zostanie przewodniczącym wiedeńskiego parlamentu, a zarazem inicjatorem usypania we Lwowie (w miejscu ruin pochodzącego jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego Wysokiego Zamku) kopca upamiętniającego trzechsetną rocznicę podpisania unii lubelskiej, która dała podwaliny Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tego rodzaju Zbigniew Herbert, dz. cyt., s. 36. Niemoc, przeł. Z. Przesmycki, w: tenże, Wybór poezji, opr. A. Drzewiecka, Wrocław 1980, s. 140.
6 R. Żebrowski, 7 P. Verlaine,
26
1924–1944
manifestacje nie były oczywiście możliwe na tych polskich terenach, które po rozbiorach przypadły Prusom i Rosji. Stopniowo zmieniać się będzie architektura miasta, w którego pejzaż wpisane zostaną nowe budynki i pomniki, modernizujące oblicze Lwowa. Sejm Galicyjski i Namiestnictwo, imponujący dworzec kolei żelaznych, wzorowany na paryskiej Operze Teatr Miejski, w którym zawiśnie kurtyna pędzla Siemiradzkiego, kremowo-różowy hotel George, delikatnością sztukaterii kojarzący się nieco ze słynnym weneckim hotelem Danieli, neorenesansowy pałac Potockich, który z łatwością wpasowałby się w którąś z bogatych dzielnic Paryża, secesyjne kamienice, których klatki schodowe wykładano porcelanowymi kafelkami. Koryto płytkiej i – jak wspominali lwowianie – nieco smrodliwej Pełtwi w centrum miasta zostaje przykryte brukiem, co znajdzie z czasem echo w zaczątku wiersza Herberta: „nie godna ody lecz godna czułości rzeka mego / dzieciństwa zatajona dla oczu kryła się bowiem / jak pierwsi chrześcijanie w katakumbach kanałów / rzeka uwięziona która nie znała drzew ani obłoków”8. Dzięki prywatnym darowiznom powstają Fundacja i Biblioteka Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich oraz Lwowska Galeria Obrazów, w której można było oglądać płótna Tiepola, Guardiego, Georges’a de la Tour, Tycjana i Goi. A także wzmacniające poczucie polskiej tożsamości – Panorama Racławicka, pomniki Jana Kilińskiego oraz Adama Mickiewicza, ten ostatni odsłonięty w 1904 roku w obecności syna poety, Władysława. Tłumnie zgromadzeni lwowianie i Polacy przybyli z innych zaborów po raz pierwszy oglądali wtedy wysoką granitową kolumnę, u której podnóża autor Dziadów wpatruje się w uskrzydloną postać artystycznego geniusza. Z czasem obok wzruszenia i patriotycznego patosu pojawi się również ciepła ironia, a Wittlin będzie pisać, że oto na pomniku „jakaś skrzydlata, przystojna, na pół rozebrana kobieta sfrunęła z dachu kamienicy (…) i, przylepiwszy się w locie do kolumny, podaje zdumionemu wieszczowi ów antyczny instrument, na którym ani on, ani żaden inny literat nigdy nie grywał, a który to instrument nawet ludzie z wyższym wykształceniem fałszywie nazywają lirą”9. Rozwijało się życie artystyczne, ze Lwowem związani byli Aleksander Fredro, Seweryn Goszczyński, Kornel Ujejski i Artur Grottger. Gdy na 8
AZH, Akc. 17851, t. 5. Mój Lwów, dz. cyt., s. 57.
9 J. Wittlin,
Ostatnia Aleksandria
27
przełomie stuleci większość z nich spocznie na cmentarzu Łyczakowskim, obok Rossy, Powązek i cmentarza Rakowickiego najważniejszej z polskich nekropolii, zastąpieni zostaną przez nowe pokolenie twórców, wśród których znaleźli się Jan Kasprowicz, Leopold Staff, Gabriela Zapolska, Karol Irzykowski czy Ostap Ortwin. Miasto przeżywało okres prosperity i stało się jedną z metropolii Austro-Węgier, pozostając wprawdzie w tyle za Budapesztem, tym Nowym Jorkiem ówczesnej Europy, ale dystansując na przykład prowincjonalny Kraków, nadal „malutki jak jajko w listowiu / Wyjęte z rondla farby na Wielkanoc”10. Dotyczyło to również atmosfery intelektualnej, gdyż – jak pisał Tymon Terlecki – „nie było we Lwowie na przełomie dwu stuleci ucisku rzeczywistości historycznej, nie było Wawelu, jak w Krakowie. Nie było ucisku rzeczywistości politycznej, nie było Ochrany, jak w Warszawie. (…) Lwów mógł być miastem bardziej zachodnim, bardziej europejskim, bardziej stołecznym niż Kraków i oczywiście niż Warszawa”11. Wśród uroczystego obchodzenia narodowych rocznic, fundowania pomników Lwów stał się ośrodkiem działalności niepodleg łościowej, siedzibą zarówno legalnych, jak i konspiracyjnych organizacji polskich, choćby Związku Walki Czynnej, którym kierował Józef Piłsudski. Jednocześnie, choć większość Polaków zapewne długo nie zdawała lub nie chciała sobie zdawać z tego sprawy, w drugiej połowie dziewiętnastego wieku tworzy się narodowa świadomość Ukraińców, co wkrótce stanie się zarzewiem nieuchronnych, coraz bardziej krwawych konfliktów. Wielka Wojna rozpoczyna się dla lwowian w 1914 roku werbunkiem do Legionów Polskich, a wśród odjeżdżających wtedy do Krakowa ochotników znajdzie się ojciec Zbigniewa Herberta – Bolesław. Finał przypada na listopad roku 1918, kiedy to za cichym przyzwoleniem Austriaków walczące o własny kraj oddziały ukraińskie niespodziewanie opanowują miasto. W rękach Polaków pozostaje jego skrawek, jednak obrońcom, wśród których przeważają studenci i uczniowie, niejednokrotnie jeszcze dzieci, ochrzczeni później „Orlętami”, nie tylko udaje się go utrzymać, ale też odnosić militarne sukcesy. Sytuację przesądza odsiecz pod dowództwem Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego oraz przerzucone z Francji kilka miesięcy później oddziały generała Józefa Hallera: Traktat poetycki, w: tenże, Wiersze wszystkie, Kraków 2015, s. 398. Ludzie, książki i kulisy, Londyn 1960, s. 13, cyt. za: R. Żebrowski, Zbigniew Herbert, dz. cyt., s. 50.
10 Cz. Miłosz,
11 T. Terlecki,
28
1924–1944
w lipcu 1919 roku wojska ukraińskie wycofują się za Zbrucz. Akord ostatni to wojna polsko-bolszewicka oraz jeszcze jedna dramatyczna chwila budująca mit miasta: chcąca zdobyć Lwów 1. Armia Konna Budionnego zostaje zatrzymana pod polskimi Termopilami, czyli wsią Zadwórze, przez kilkusetosobowy oddział; obrońców wymordowano, ale ich poświęcenie – podobnie jak odwaga trzystu Spartan pod wodzą Leonidasa – daje czas polskim siłom na przegrupowanie, a wrogowie – już po raz ostatni w lwowskiej historii – odstępują od oblężenia. *** „Czymże się pochwalić zdołasz, miasto jedyne? Zegarem bernardyńskim, kopcem Unii Lubelskiej, ślubowaniem Jana-Kaźmierzowym u stóp Panienki (…). Czy może najsampierwej tym cmentarzem chłopiąt, który jest Twoją Skałką i Wawelem, biedaku, Westminsterem i Termopilami”12 – tak u progu lat trzydziestych, choć w stylistyce jeszcze dość młodopolskiej, zwracał się do Lwowa Stanisław Wasylewski, pisarz i dziennikarz. Nietrudno w historii miasta nad Pełtwią odnaleźć pasmo kluczowe dla narodowej mitologii, trwające od czasu ślubów Jana Kazimierza, opisanych później przez prawodawcę wyobraźni pokoleń Polaków – Henryka Sienkiewicza, aż po białe szeregi krzyży na grobach Orląt. Z właściwą sobie romantyczną siłą mówił o tym Piłsudski: „gdy mroki naszej doli narodowej stawały się najbardziej gęste, ciężkie, Lwowowi przypadło być sercem Polski”. Nic dziwnego zatem, że gdy w odrodzonej Polsce lat dwudziestych, a zwłaszcza trzydziestych, celebrowano patriotyczne manifestacje i obrządki, Lwów, w którym dorastał przyszły autor Raportu z oblężonego Miasta, przodował w tego rodzaju krzepiących serca gestach. Jego polscy mieszkańcy mieli wszak głębokie poczucie, że swą niepodległość wywalczyli, że lwowskie dzieci, harcerze, a wśród nich czternastoletni gimnazjalista Jurek Bitschan, który uciekł z domu prosto na pole bitewne, zgodnie z nakazem Słowackiego szli na śmierć „jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”. Głęboko polska tradycja więzi ze zmarłymi, podtrzymywanej zaduszkowymi wędrówkami na cmentarze, tutaj nabierała dodatkowego odcienia – kultu ofiary złożonej na ołtarzu ojczyzny.
12 S. Wasylewski,
Lwów, Poznań 1931, s. 7.
Ostatnia Aleksandria
29
„Odwiedzaliśmy często mauzoleum Obrońców Lwowa (…), a napis na pomniku »Mortui sunt ut liberi vivamus« [Umarli, byśmy mogli żyć jako ludzie wolni] zapadł nam głęboko w serce”13 – wspominała siostra poety. Oglądali też z młodzieńczym zapałem i ufnością w siłę swojego państwa defilady organizowane w święto Konstytucji 3 maja. W pochodzie widać było siwe głowy jadących dorożkami weteranów powstania styczniowego, ale uwagę stojących na chodnikach lwowian i lwowianek przykuwał przede wszystkim 14. Pułk Ułanów Jazłowieckich, który tak zapamiętał kolega Herberta Paweł Heintsch: „las biało-żółtych chorągiewek widać już z daleka. (…) Jadą szwadrony. Sama kadra. Żółte otoki na rogatywkach, na lewej piersi u każdego czerwony sznur wyborowego strzelca, na plecach karabinki z lunetami. Snajperzy. Co kilka czwórek lekkie karabiny maszynowe, za każdym szwadronem – cekaemy i lekkie działa polowe. Klatki z gołębiami pocztowymi i krótkofalówki. Z balkonów lecą bukiety kwiatów. Prawie żaden nie spada na ziemię. Oficerowie zdążą podjechać, chwycić i jeszcze zasalutować w kierunku balkonu dziewczętom rzucającym kwiaty”14. „Moja młodość upłynęła w uwielbieniu dla Marszałka Piłsudskiego. Był bohaterem, przy którym nie miał szans ani Skrzetuski, ani Old Shatterhand”15 – wspominał jeszcze inny lwowianin. Oczywiście nie sposób tu niczego przesądzić, podporządkować jednostkę emocjom zbiorowym, ale wydaje się, że podobne uczucia towarzyszyły dorastającemu Herbertowi, którego państwowotwórcza szkoła lat trzydziestych wychowywała w kulcie Marszałka, Orląt, męczeństwa, przekonywała o potędze, ba, o mocarstwowych ambicjach II Rzeczypospolitej. Jako już dojrzały intelektualnie człowiek, przygotowując się zapewne do odczytu w Berlinie, zapisze zdanie „zbrodnie kolonializmu polskiego: Ukraina”, by jednak wspomnieć też swoje chłopięce dni, działającą ówcześnie Ligę Morską i Kolonialną, na którą płacił składki, zamiast kupować „fiołki dla ukochanej”16. „Lwów wywarł szalony wpływ na mnie. Teraz dopiero to doceniam – mówił pod koniec dwudziestego wieku. – Przede wszystkim jako 13 H. Herbert-Żebrowska, Mój brat Zbyszek, w: Wierność. Wspomnienia o Zbigniewie Her-
bercie, opr. A. Romaniuk, Warszawa 2014, s. 10 n.
Wilki, owce i pasterze (Reportaż z pamięci), Warka 2000, s. 43. Tylko we Lwowie, Warszawa 1990, s. 143. 16 AZH, Akc. 17955, t. 89. 14 P. Heintsch, 15 J. Michotek,