
4 minute read
Gordona i triumfem Mahdiego w Chartumie. Cytuje obserwację
zajmującego się dziejami dziewiętnastowiecznej męskości Johna Tosha, że podobne obsesje zwykle wiążą się ze znanymi psychoanalitykom przeniesieniami, projekcjami lub przemieszczeniami, wraz z dosadnym podsumowaniem, że zamiast zająć się tym, co dzieje się z imperium, ówcześni poddani królowej woleli martwić się o to, co dzieje się z ich (proszę mi darować to słowo, ale cytuję cenionego brytyjskiego historyka) „wackami”.
Autor Those Feet przypomina też, że seksualne niepokoje znajdowały odzwierciedlenie w literaturze tamtych czasów – pisze o popularności takich przeciwstawień jak Van Helsing i Drakula, Doktor Jekyll i Mr Hyde, Holmes i Moriarty, gdzie po jednej stronie były dobro, opanowanie i rozum, po drugiej zaś zło, chaos i żądza. Pisze również o lęku przed kobiecością (był to czas, kiedy kobiety zaczynały już żyć samotnie, nosić spodnie, jeździć na rowerach i czytać „podejrzane” książki). Co ciekawe: w przypadku kobiet – sprowadzanych w dominującym dyskursie do roli „anioła w domu” – o istnieniu energii seksualnej nie mogło być mowy, lekarze tamtych czasów kwestionowali jej istnienie; to zadaniem mężczyzny było „ujarzmienie drzemiącej w nim bestii”.
To przeklęte myślenie
Męskość, dość specyficznie rozumiana, była więc wtedy na ustach wszystkich, także pionierów futbolu. Arthur Conan Doyle, skądinąd utalentowany bramkarz i obrońca współzakładanego przez siebie Portsmouth FC, pisał, że „lepiej, aby nasz sport był trochę zbyt brutalny, niż żeby miał stać się zniewieściały”.
Wielu historyków brytyjskiej piłki zastanawiać się będzie w przyszłości, czy utrzymująca się aż do naszych czasów nieufność do błyskotliwych dryblerów i filigranowych rozgrywających, a zarazem kult ociekających krwią z rozbitego łuku brwiowego twardych obrońców, podobnie jak niechęć do sprytu i taktyki, a zarazem uwielbienie dla kondycji i krzepy, nie mają swego źródła właśnie w czasach wiktoriańskich. Piłkarz na boisku, tak samo jak żołnierz w okopach (Norman Davies cytuje pieśni, w których dzielność zawodnika przekłada się wprost na dzielność piechura: „Pułkownik padł, karabin głucho szczeknął”, ale „chłopięcy głos znów podrywa szeregi: »Graj dalej! Graj! Masz rozegrać ten mecz!«”), ma być przede wszystkim waleczny. Nie może być artystą, nie może być delikatny. Nie powinien płakać. Co oczywiste: nie może za dużo myśleć.
Dla kogoś, kto bacznie obserwuje futbol z Wysp, wydaje się oczywiste, że nieco topornemu Wayne’owi Rooneyowi o wiele łatwiej było podbić serca rodaków niż metroseksualnemu Davidowi Beckhamowi. A o tym, że myślenie szkodzi, mówił wprost do tysięcy swoich słuchaczy jeden z przywódców czystościowej krucjaty w wiktoriańskiej Anglii, Alfred Dyer. Zamiast „tej strasznej rzeczy robionej w sekrecie”, która tysiące najlepszych synów ojczyzny zabija lub zamienia w idiotów – perorował –powinno się więcej jeździć na trycyklu, uprawiać sporty zespołowe, ewentualnie pójść porąbać drzewo lub ruszyć na długi spacer, po których to czynnościach można się wreszcie położyć do łóżka porządnie zmęczonym (i broń Boże nie myśleć przed zaśnięciem!).
Analizująca podobne wypowiedzi w rozprawie James Joyce, Sexuality and Social Purity (James Joyce, seksualność i czystość społeczna) historyczka Katy Mullin zauważa z humorem, że jak na czasy przed Freudem przystało, nie brakowało w nich fraz, które ojca psychoanalizy doprowadziłyby do wzniesienia brwi, w stylu: „Młody człowieku, weź się mocno w garść”. Jej kluczowa obserwacja brzmi jednak serio. „Panika związana z masturbacją była tak powszechna, że samotność, prywatność, indywidualizm stały się czymś podejrzanym – pisze. – A wszelkie sporty zespołowe, z futbolem na czele, potraktowano jako antidotum”. Trudno się więc dziwić, że rewolucjonizując program nauczania w Uppingham School, Edward Thring wprowadził doń obowiązkowe zajęcia z krykieta, futbolu i gier okołopodobnych, a skupowaniem terenów nadających się na boiska zajmował się równie intensywnie jak sprawdzaniem, czy uczniowie trzymają ręce na kołdrach.
Ten kulisty przedmiot
W jego krucjacie pozostawał wszak pewien słaby punkt. Za piłką uganiano się, kopano ją i rzucano w Anglii od wieków. Była to jedna z ulubionych rozrywek ludu w czasie świątecznym: w czymś, co od biedy uznać można było za mecze, uczestniczyły setki mężczyzn, przy braku lepszego sprzętu posługując się czasem głową owcy bądź wikinga.
Nie ukrywajmy: rozgrywka należała do niezwykle brutalnych, a efektem bezpardonowej walki o ów kulisty przedmiot były nie tylko wybite szyby czy połamane nogi, ale także wypadki śmiertelne, co jakiś czas więc angielscy władcy zwyczajnie jej zabraniali.
„Ponieważ gonitwy za piłką w miejscach publicznych powodują wiele zgiełku, z którego może wynikać wiele zła zabronionego przez Boga, w imieniu króla zakazujemy pod karą uwięzienia uprawiania tej gry w przyszłości w mieście” – ogłaszał mer Londynu Nicholas de Farndone już w 1314 roku. Zakaz szybko jednak uchylono i jeden z piętnastowiecznych kronikarzy wyrzekał, że „ta wstrętna gra” jest bardziej rozpowszechniona, niegodna i bezwartościowa niż jakikolwiek inny rodzaj zabawy. Czy nie lepiej – proponowali kolejni monarchowie – byłoby rozwijać szlachetną pasję łucznictwa?
Nieodżałowany Wiktor Osiatyński w swoim Przez Wembley do Monachium cytuje pracę W.B. Johnsona z 1929 roku zatytułowaną Futbol jako przeżytek magii – jej autor dowodzi, że boje między wioskami miały charakter rytualny, a w zdobyciu piłki i zatrzymaniu jej we własnej miejscowości mogło chodzić o zatrzymanie słońca w celu zapewnienia dobrych plonów; jednak jesteśmy niedaleko heliocentrycznego Egiptu. Rewolucja przemysłowa i urbanizacja osłabiły wprawdzie popularność tej zabawy, ale akurat to nie martwiło wielebnego Thringa. Większym problemem był brak czytelnych reguł, wedle których mogłaby toczyć się gra.
Jak bowiem ustalić zasady rywalizacji drużyn reprezentujących dwie szkoły albo (zakładane początkowo głównie przez byłych absolwentów tychże, czyli tak zwanych oldbojów) dwa kluby?
Czasami przed meczem spotykali się kapitanowie i próbowali coś uzgodnić, ale coraz częściej różnice okazywały się zbyt wielkie i nie chodziło bynajmniej tylko o to, na jakim boisku, w jakim czasie, jaka liczba uczestników i jakiej wielkości bramkę będzie atakować. Najbardziej fundamentalne debaty dotyczyły kwestii, czy piłkę można jedynie kopać i biec z nią przy nodze (podawanie długo uchodziło za niemodne – współpraca między zawodnikami polegała na tym, że jeden pędzi, a reszta, zwykle stojąca niżej w społecznej hierarchii, udziela mu wsparcia w przypadku straty), czy także łapać ją w ręce, jak w rugby. Oraz – znów jak w przypadku rugby – czy można przeciwnika łapać, przepychać i podcinać.
Spis treści
Piosenka starego kibica 5
Część I
Ta wstrętna gra
Ta wstrętna gra 13
Sport istnieje 24
Więcej niż futbol, mniej niż klub 38
Cała Polska widziała 57
Część II
Jaki piękny jest futbol
Mistrzostwa zmęczonych 75
Serce do gry 83
Jaki piękny jest futbol 100
Sprzedawca marzeń 112
Przyjaciele z boiska 135
Część III
Słuchajcie, a zwyciężycie
Słuchajcie, a zwyciężycie 157
Zen w sztuce piłkarstwa 176
Sędzia to nasz ostatni 193
On jest jednym z nas 209
Czyż nie dobija się koni? 222
Łzy Gazzy 243
Ziemia, planeta Pelégo 273
Część IV
Katharsis i katar
Katharsis i Katar 289
Najgorszy mundial świata 297
Zakopane talenty Polaków 307
Najlepszy mundial świata 325
O szlachetnej sztuce wędrowania 341 Złota
Podziękowania 361