Serce na talerzu

Page 1

Alyssa Shelasky

Serce na

DUŻA CZCIONKA

talerzu O miłości, gotowaniu i odkrywaniu

życiowej pasji Urocza bohaterka, romantyczna historia i pyszne przepisy.

„Zabawna i wzruszająca”. „Kirkus Review”

HISTORIE PRAWDZIWE


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 2

2013-06-13 13:35:01


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 3

Alyssa Shelasky

Serce na talerzu O miłości, gotowaniu i odkrywaniu życiowej pasji

tłumaczenie Nina Dzierżawska

2013-06-13 13:35:01


Tytuł oryginału Apron Anxiety. My messy affairs in and out of the kitchen Copyright © 2012 by Alyssa Shelasky Copyright © for the translation by Nina Dzierżawska Fotografia na pierwszej stronie okładki © Masson/Shutterstock.com Opieka redakcyjna Adriana Celińska Aleksandra Kamińska Ewa Polańska Opracowanie tekstu Barbara Gąsiorowska Projekt typograficzny Daniel Malak Łamanie Piotr Poniedziałek ISBN 978-83-240-2415-5

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2013 Druk: Drukarnia Colonel, Kraków

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 4

2013-06-13 13:35:01


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 7

Byłbym niezadowolony i wystraszony jak cholera, gdyby moja córeczka zaczęła mówić, że chce być szefem kuchni. Ale pewnie mogłoby być gorzej. Mogłaby powiedzieć, że chce się z szefem kuchni spotykać. Anthony Bourdain, „Daily Blender”, marzec 2010

2013-06-13 13:35:01


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 8

2013-06-13 13:35:01


Wstp

B

ądźmy szczerzy. Nie należę do kulinarnych maniaczek. Owszem, lubię jedzenie. Podgrzana w mikrofalówce tarta z półproduktów potrafi ucieszyć mnie tak samo jak tarte tatin prosto z Paryża. Nie planuję podróży tak, by załapać się na walkę na pomidory w Tomatinie czy mięso z ulicznej budki na Sri Lance. Moich snów nie nawiedzają jagnięce żeberka, dalekowschodnie rytuały z ramenem ani Eric Ripert. Do niedawna byłam przekonana, że płatki z trufl i to rodzaj czekoladek, że kalmar i kalafior to mniej więcej to samo, a gołąbki robi się z gołębi. Na moich najfajniejszych urodzinach królują zwykle lody w plastikowych kubeczkach, a nie wykwintne desery od Bouchona. I nawet w najlepszej restauracji ze stekami na świecie zwykły pieczony ziemniak i niezwykle przystojny facet robią na mnie większe wrażenie niż Kobe, Wagyu czy co tam jeszcze.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 9

9

2013-06-13 13:35:01


Gdybym miała zaplanować mój ostatni posiłek na ziemi, byłaby to pewnie kanapka z wołowiną i cały słoik nutelli na deser, a nie wieczór w wytwornym francuskim lokalu popity butelką Chateau d’Yquem. Ja nawet nie wiem, jak się wymawia „Chateau d’Yquem”! A skoro o tym mowa, to nie mam absolutnie nic przeciwko marnemu winu, choćby nawet zalatywało korkiem. O ile tylko nie ma smaku trucizny i nie sprawia, że czuję się jak Penelope Cruz. Mam oczywiście swoje standardy – nie jestem barbarzyńcą ani bywalczynią Burger Kinga – ale można by powiedzieć, że „nie urodziłam się, by jeść”. Jedzenie nie stanowi dla mnie raison d’être. Obżarstwo jest na ostatnim miejscu na liście moich ulubionych grzechów. Gdybyście mnie zobaczyli, jak siedzę zaczytana na podłodze księgarni na Brooklynie, byłyby to raczej pamiętniki jakiegoś ćpuna czy opowieści z więzienia, a nie Julie, Julia ani Jamie Oliver. Czuję się wolna, mogąc wyznać, iż kiedyś myślałam, że chili con carne to nazwa kapeli rockowej, że włoska pasta primavera to coś w rodzaju pasty z twarożku na kanapki i że guinnessa należy szukać w księdze rekordów, a nie w karcie z alkoholami. Pomysł obkupienia się serem Manchego za pięć dolarów w legendarnym nowojorskim Murray’s Cheese zupełnie nie odpowiada moim wyobrażeniom o taniej rozrywce, podobnie jak popołudnie spędzone na kiszeniu, marynowaniu czy wekowaniu. Przykro mi, Altonie Brown, ale etymologia nazw „beszamel”, „botwina” czy „bakalie” nie jest

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 10

10

2013-06-13 13:35:01


w stanie mnie zafascynować, choćby miały mnie przez to ominąć wszelkie doznania z kategorii kuchni molekularnej. A, i wolałabym już rozmawiać o niepożądanym owłosieniu niż o znaczeniu terminu „umami”. Zdaniem niektórych ludzi jedzenie może być lepsze niż seks. Kategorycznie się do nich nie zaliczam. Jeżeli o mnie chodzi, to nic nie smakuje lepiej niż wspaniały pocałunek. Powiem więcej: smak żadnego jedzenia nie może się dla mnie równać z oglądaniem Małej miss w spodniach od dresu, tajskim masażem za dziesięć dolarów, czytaniem smakowitej książki podczas długiej podróży pociągiem, ukończeniem zajęć ze spinningu bez oszukiwania, słuchaniem Empire State of Mind, podczas przechodzenia mostem Brooklyńskim czy rozpięciem biustonosza po długim, pracowitym dniu. Niestety, z żalem przyznaję, że doświadczyłam w życiu wielu przyjemności, które znacznie przewyższały najbardziej nawet niebiański posiłek. Tyle że te przyjemności nie zmieniły mojego życia. Dokonało tego coś innego – coś słodkiego, pikantnego i słonego... a przy tym nierzadko nieapetycznego, rozgotowanego i niedoprawionego. Prawda jest taka, że fartuch przypadkowo stał się dla mnie oparciem. Doszło do tego w sposób „organiczny”, czyli tak jak w dziecięcych snach i szalonej miłości – a nie tak jak z żywnością ekologiczną i Alice Waters. No, ale o tym właśnie jest ta opowieść.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 11

2013-06-13 13:35:01


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 12

2013-06-13 13:35:01


rozdział 

Diabelskie dziecko

O

dkąd sięgam pamięcią, każdy dzień mojej mamy zaczynał się zawsze od śniadania złożonego z herbatnika Devil Dog. Mama macza go w herbacie z mlekiem, przerzucając jednocześnie „New York Timesa”, zerkając na program Good Morning America i szykując się do kolejnych podbojów w branży nieruchomości. Od blisko sześćdziesięciu lat jej „diabełki” są dla niej poranną gimnastyką, sokiem pomarańczowym, powitaniem słońca i ukochanym przysmakiem na dzień dobry w jednym. Zabiera je ze sobą wszędzie, począwszy od spotkań z klientami z samego rana, a kończąc na wycieczkach dookoła świata, poutykane w skórzanych aktówkach, workach płóciennych i kieszeniach wełnianych swetrów. Kupuje je w hurtowych ilościach, ukrywa przed rodziną (tak jakby ktoś miał zamiar ukraść jej te suche,

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 13

13

2013-06-13 13:35:01


niewydarzone eklerki) i pisze listy do zarządu firmy Drake’s, jeżeli ich smak albo konsystencja „nie są jak należy”. Podręcznikowy przykład zodiakalnej Panny. Jest to jej urocze, acz niepojęte dziwactwo. Zwłaszcza jeśli zna się trochę moją mamę. Nie pije alkoholu, nie tyka niezdrowego jedzenia i nie angażuje się w żadne inne czynności, które mogłyby się nie spodobać Michaelowi Pollanowi. Przestrzega gorliwie nakazu spożywania pięciu porcji owoców, a także około tony surowych warzyw (pochodzących oczywiście z lokalnych upraw) dziennie. Często można ją zobaczyć, jak wraca piechotą z targu warzywnego, wgryzając się z rozkoszą w lśniącą czerwoną paprykę czy potężną główkę czerwonej kapusty, jakby to była babeczka z lukrem. W skład jej lunchu wchodzą świeże jajka, dobre sery i chrupiące grzanki albo jakaś ich wiejska odmiana, a kolacja jest lekka i zazwyczaj wegetariańska. Mama wsłuchuje się w potrzeby swojego ciała z taką uwagą i szacunkiem, że nigdy nie miewa problemów z wagą ani ze zdrowiem. Jeśli pominąć jej drobny wstydliwy nałóg, można by wręcz określić ją jako purystkę. Upodobanie do produktów wyhodowanych w najbliższej okolicy połączone z uzależnieniem od herbatników Devil Dogs to nie jedyna cecha, która sprawia, że moja mama, a przez to i cała rodzina, jest nieco ekscentryczna. Ja i moja młodsza siostra Rachel wychowałyśmy się w stanie Massachusetts, w miejscowości Longmeadow – sielskim małym miasteczku, zamieszkiwanym głównie

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 14

14

2013-06-13 13:35:01


przez dobrodusznych Irlandczyków oraz zamożnych przedstawicieli białej amerykańskiej elity. Jako zabawne i skłonne do wzruszeń Żydówki wolnomyślicielki, nie do końca pasowałyśmy do którejkolwiek z tych kategorii, ale zawsze lubiłyśmy tę swoją wyjątkowość i miałyśmy mnóstwo znajomych. Nie byłyśmy zresztą żadnymi zagubionymi dziwadłami, co kolekcjonują robaki; byłyśmy po prostu trochę specyficzne. Edukację rozpoczęłam w przedszkolu przy kościele unitariańskim, gdzie rodzice wybrali dla mnie program New Age. Zajmowałam się tam przez cały dzień jedzeniem chleba świętojańskiego i chlapaniem farbą na volkswagena garbusa należącego do pani przedszkolanki z długimi dredami. Kiedy miałam pięć lat, mama zabrała nas na przedstawienie Hair, jeden wielki miraż pełen muzyki, rewolucji i gołych penisów; zgotowałyśmy mu owację na stojąco. Kiedy byłam w trzeciej klasie, pisałam scenariusze, autobiografie i pełne uwielbienia listy do reporterów z „New York Timesa”. Metodą Suzuki grałam na skrzypcach i na fagocie, który wybrałam, bo był tak dziwacznym i niezgrabnym instrumentem, że zrobiło mi się go żal. Występowałam w przedstawieniach i tańczyłam – jedno i drugie szło mi fatalnie, niemniej do wszystkich moich hobby podchodziłam z takim samym entuzjazmem. Byłam zwariowana na punkcie rozczochranych fryzur, robienia przemeblowań w swoim pokoju i wygrywania konkursów tańca karaibskiego z przechodzeniem pod liną. Rozumie się, że miałam na koncie zorganizowanie

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 15

15

2013-06-13 13:35:01


kilku lukratywnych wyprzedaży używanych przedmiotów, biennale instalacji artystycznych w ogródku i cotygodniowe pokazy mody z udziałem gumowych bransoletek i bandanek. Wszyscy kochali mnie albo nienawidzili, i tak miało zostać. Często jednak pakowałam się w tarapaty. Jako siedmiolatka śmiertelnie przeraziłam rodziców, znikając im w centrum handlowym, po czym odnalazłam się piętro niżej, gdzie udzielałam wywiadu na temat trendów w zakupach lokalnej telewizji. (Kilka lat później w tym samym centrum zwinęłam z drogerii perfumy Chanel No. 5 i trafiłam do aresztu). Kiedy miałam osiem lat, zdemoralizowana koleżanka namówiła mnie, żebym upozorowała własne porwanie... sytuacja totalnie wymknęła się spod kontroli, i jeszcze dużo, dużo później czułam się przez to podle. Gdzieś w okolicach klasy czwartej jeden wstrętny chłopak przezwał nową dziewczynkę w szkole „grubą dziwką”, więc przywaliłam mu w brzuch i zostałam natychmiast odesłana do domu. Mniej więcej w tym samym okresie praktycznie zmusiłam naszego nastoletniego sąsiada, żeby wyciągnął swój instrument i nasikał do puszki po coli. O tym jednak nie mogłam nikomu opowiedzieć, bo plotkary z naszej ulicy nie dałyby potem nieszczęśnikowi spokoju, na zawsze przypinając mu łatkę „zboka”. A co do mnie, to jeszcze zanim nauczyłam się pisać słowo „dojrzewanie”, nieraz przyłapano mnie na zabawie w doktora. Tym, co pozwalało mi zachować zdrowy rozsądek, był fakt, że od najmłodszych lat potrzebowałam

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 16

16

2013-06-13 13:35:01


absurdalnej ilości bodźców połączonej z absurdalną ilością przestrzeni dla siebie. Autorka od kołyski, pisałam niezliczone pamiętniki o życiu, śmierci i wymarzonych chłopakach – każda z tych rzeczy była równie ważna. Niektóre z moich przemyśleń były tak mroczne, że powinnam trafić za nie do więzienia; inne tak frywolne, że mogłabym występować we Wzgórzach Hollywood. Ale zawsze była we mnie ta dwoistość: pisarka o ciężkim sercu kontra zwariowana nastolatka ze stetoskopem na kroczu. Skłonności do wybryków nie odziedziczyłam z całą pewnością po rodzinie ze strony ojca. Edward Shelasky to łagodny, spokojny, praworządny obywatel. Jest bezpretensjonalnym kibicem Red Soksów, graczem w monopol, wielbicielem Kronik Seinfelda i dumnym mieszkańcem Massachusetts, a przy tym najmłodszym z trojga dzieci udanej i uroczej pary, Miltona i Dorothy Shelaskych, czyli moich dziadków. Rodzina Shelaskych od trzech pokoleń prowadzi firmę zajmującą się szyciem garniturów (gdy przyszła pora, tata objął nad nią kierownictwo), i wychowała Edwarda na człowieka spokojnego, serdecznego i wyrozumiałego. Innymi słowy, na idealnego ojca dwóch wybuchowych córek. Ja i moja siostra ubóstwiamy mamę, ale takim samym błogosławieństwem jest dla nas posiadanie najczulszego ojca na świecie, który bawił się z nami, kiedy byłyśmy dziećmi, a teraz, gdy jesteśmy już dorosłe, zawsze potrafi nas wysłuchać. Milton i Dorothy zmarli, zanim skończyłam trzynaście lat, ale uwielbiałam ich

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 17

17

2013-06-13 13:35:01


i do tej pory czuję smak wybornego mostka cielęcego, który przyrządzała babcia, i mrożonych snickersów, przechowywanych przez jej męża. Byli cudownymi dziadkami... nawet jeśli przez całe życie uważali moją matkę za zwariowaną cygankę hipiskę. Laurie Temkin Shelasky, moja mama, wywodzi się z ciężko pracującej rodziny, z ludzi stanowiących prawdziwą sól tej ziemi. Takich, którzy się nigdy nie poddają. Jej kochający ojciec Lazar Temkin był dobrym, choć skomplikowanym człowiekiem. Umarł, kiedy mama i jej pięcioro rodzeństwa byli jeszcze dziećmi. Wraz z moją piękną, mądrą i nieustraszoną babką Dorothy Pava dzieci Temkinów musiały znosić niedostatek i liczne tragedie, ale przetrwały to wszystko dzięki niewyczerpanym zasobom humoru i wzajemnej lojalności. Na moje ciotki, wujów i kuzynów mogę liczyć zawsze, i to dzięki nim jedno wiem na pewno – mianowicie że rodzina jest wszystkim. Nie są ideałami, ale nie ma lepszych ludzi niż hałaśliwi, samowolni, niesforni i nieokrzesani Temkinowie. Temkinowie mają także swój sekretny język. „B.D”. to skrót od słowa „biedactwo”, na przykład ktoś, kto urodził się bez twarzy, albo moja nieśmiała siostra, która wymiotowała na każdej wycieczce szkolnej. „D.Z.I”. oznacza „dziwny”, ale w niebezpieczny sposób, tak jak terrorysta Unabomber czy matka ośmioraczków. „N.D”. to „nic dobrego”, coś jak ta koleżanka, która namówiła mnie, żebym upozorowała porwanie. A moim ulubionym powiedzeniem jest rodzinne motto, zapożyczone

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 18

18

2013-06-13 13:35:01


z filmu Big Lebowski: „Czasem ty zjadasz niedźwiedzia, a czasem on zjada ciebie”. Ewoluowało ono w okrzyki w rodzaju: „Ludzie, zjadłam niedźwiedzia!” bądź też „Niedźwiedź w potrawce!”, ilekroć któremuś z nas coś się udało. A Temkinom coś takiego nie zdarza się codziennie, o nie. Kiedy byłam mała, wybrałam się pewnego razu z mamą zobaczyć Nowy Jork. Jechałyśmy autobusem, gdy nagle tłusty człowiek w ciuchach od Burberry, z resztkami croissanta na brodzie i śpiochami w oczach, wydarł się na mnie, bo położyłam swoją portmonetkę na wolnym siedzeniu. A w autobusie nie było nikogo poza nami. – Czyś ty się chowała wśród wilków, ty mała idiotko? – wymamrotał zjadliwie. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, dopóki moja nieustraszona matka – ta sama kobieta, która dawała nam szlaban, gdy byłyśmy wobec kogoś choć trochę niegrzeczne – nie stanęła w mojej obronie z wyszczerzonymi kłami: – Otóż wychowała się pod moją opieką, ty gruby dziadu! Wybuchnęłyśmy tak szaleńczym śmiechem, że byłyśmy zmuszone opuścić autobus, żeby się opanować. Jak można się domyślić, efekt połączenia eleganckich Shelaskych z nieokiełznanymi Temkinami to – w przypadku mnie i mojej siostry – coś pomiędzy intelektualistką a dzikuską. Nasz styl to markowa elegancja, ale i meble z wyprzedaży w dyskontach; szmapan Veuve

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 19

19

2013-06-13 13:35:01


Clicquot i tanie wino owocowe; jesteśmy dumnymi Żydówkami i ziomalkami z przedmieścia jednocześnie. Jesteśmy... jakie jesteśmy. Nasza rodzina jadała prawie wszystkie śniadania i kolacje wspólnie, lecz żadne z nas nie pomagało mamie w ich przygotowaniu. Jeśli chodzi o pieniądze, nie byłyśmy rozpieszczone, jednak z jakiegoś powodu w przypadku przyrządzania jedzenia nie byłyśmy skłonne nawet kiwnąć palcem. Czas, który mama spędzała w kuchni, należał do jej prywatnych przyjemności. Myślę, że wobec chaosu, którego doświadczyła w dzieciństwie, kuchnia dawała jej cenne poczucie kontroli nad sytuacją. Piekła ciasta rankami, zanim ktokolwiek wstał z łóżka, albo kiedy byłyśmy w szkole, a jeśli mam być szczera, to nie jestem pewna, jak ani kiedy powstawały obiady. Chociaż mama zawsze lubiła mieć nas przy sobie, instynktownie zostawiałyśmy ją samą, kiedy wkładała fartuch i stawała przy kuchence. Mama miała europejskie podejście do składników swoich potraw. Niemal codziennie wsiadała w samochód i jechała w stronę gór Berkshire, do położonych godzinę drogi od nas przydrożnych stoisk z wiejskimi produktami. Sporadycznie zdarzało się jej kupić w supermarkecie coś przetworzonego czy w puszce i nie muszę chyba dodawać, że nigdy w życiu nie podgrzała niczego w mikrofali. (Obsługa kuchenki mikrofalowej do tej pory stanowi dla nas wszystkich wielką zagadkę). Większość chlebów własnej roboty oraz wszystkie swoje desery mama przygotowywała od zera. Do przepisów

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 20

20

2013-06-13 13:35:01


z takich książek kucharskich jak Moosewood czy Silver Palate dopisywała własne uwagi, i w ten sposób tworzyła dla nas pyszne zupy, zawiesiste gulasze i proste dodatki, eksperymentując z kuskusem, kaszą quinoa i innymi wiejskimi potrawami, które w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątcyh trudno było spotkać na przedmieściach. Kiedy już jedliśmy mięso, nie było to nic wymyślnego – najczęściej to, co akurat można było dostać na targu, z dumą podane rodzinie i „nadzwyczaj dobrze wysmażone”. Ryby pojawiały się z rzadka, również spieczone na wiór. Mama nie znała ani nie była ciekawa tajemnic wyrafinowanego jedzenia, takiego z krwistym stekiem i delikatnie przypieczoną rybą – i paradoksalnie, to lekceważenie zasad rządzących gotowaniem sprawiało, że w naszej wesołej kuchni z terakoty czuła się tak swobodnie. Mogłyśmy trzymać sztućce nie w tej ręce co trzeba i prowadzić nieodpowiednie (choć niemożliwie śmieszne) rozmowy przy obiedzie, ale piłyśmy gazowaną wodę Pellegrino ze świeżą cytryną, siedziałyśmy idealnie prosto i pałaszowałyśmy sosy z naszych kamionkowych naczyń w kolorze czerwonej wiśni. Nasze potrawy były przeważnie koszerne – może nie rygorystycznie, ale w każdym razie pieczone prosię i koktajl z krewetek nigdy nie trafiały na nasz stół. A tata miał niebezpiecznie wysoki cholesterol, co oznaczało, że czerwone mięso jest wykluczone, bez względu na to, czy jest trefne, czy nie. Z tych powodów, jak również dlatego że rodzice byli zawsze – nie da się

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 21

21

2013-06-13 13:35:01


ukryć – dość oszczędni, prawie nigdy nie chodziliśmy do restauracji. A kiedy już się to zdarzało, zawsze szliśmy na włoskie jedzenie. Mama przepadała za świeżym sosem marinara, a tata uwielbiał po prostu wychodzić na miasto ze swoimi dziewczynkami. Nigdy nie zamawialiśmy też nic do domu. Oprócz jednego razu z opiekunką do dzieci i pizzą Domino’s nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek dostarczono nam jedzenie pod drzwi. Na drugie śniadanie zabierałam do szkoły najróżniejsze rzeczy zapakowane w papierowe torebki. Raz było lepiej, raz gorzej: czasem trafiała się sałatka z kurczaka na zimno z winogronami i orzechami nerkowca w kanapce z pełnoziarnistego domowego chleba, innym razem resztki cielęcej rolady z keczupem w pulchnej cebulowej bułeczce, a kiedy indziej znów budząca grozę siekana wątróbka na chrupiącej sałacie lodowej (wywołała zbiorowy odruch wymiotny u całej stołówki). Wystarczy powiedzieć, że słodzone napoje i pseudojedzenie w rodzaju przekąsek z suszonego mięsa były mi całkowicie obce. Podczas gdy inne dzieci przynosiły do szkoły chipsy i żelki, nasz ekwipunek składał się najczęściej z dwóch obitych owoców... i liściku od mamy. Czasem załączała w nich wiersze. Cytowała Thoreau: „Wiedź takie życie, o jakim marzysz”. Albo W.C. Fieldsa: „Bogacz jest niczym więcej jak biedakiem z pieniędzmi”. A najczęściej Corę, swoją terapeutkę hipiskę: „Równowaga, forma, rytm i porządek”. Innym razem pisała po prostu: „Cześć”. Niezależnie od treści

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 22

22

2013-06-13 13:35:01


liściku mama podpisywała go słowami: „Kocham Cię NŻ” – na wypadek gdybyście nie mieli rodzica, który przewodniczy rodzinnym zebraniom, siedząc w wannie, wyjaśnię, że oznacza to Nad Życie. Jeżeli mam jakieś niewielkie skrupuły związane z jedzeniem i tym, jak mnie wychowano, to dotyczą one żabich udek, to znaczy, żabie udka... i kimchi... i małe ośmiorniczki... i ser kozi marynowany w winie to niektóre z rzeczy, z którymi nigdy nie mieliśmy styczności. Nikt nie przywiązywał wagi do tego, by jedzenie było nowatorskie czy egzotyczne; nie było żadnych wypraw w poszukiwaniu nowych kulinarnych wrażeń, chyba że mówimy o zbieraniu jabłek w sadzie. Przez porównanie z ludźmi wokół nas, którzy jedli biały chleb i majonez, wydawało nam się naturalnie, że ze swoim ratatouille i dynią piżmową jesteśmy kuchennymi ekscentrykami, ale tak naprawdę nie byliśmy. Sałatki z kaszą farro i prażone orzeszki piniowe może i były wtedy symbolem subtelności i wyrafinowania, jednak Andrew Zimmern raczej nie wdarłby się do naszego domu, żeby nakręcić tam odcinek Bizarre Foods. W każdym razie odziedziczyłyśmy wrodzoną skłonność do zdrowego jedzenia połączoną z autentycznym brakiem zainteresowania Mc-czymkolwiek. A jednak trochę szkoda... Gdyby mama zachęcała nas do takiej samej odkrywczości, poszukiwania przygód i przełamywania stereotypów na gruncie kulinarnym jak w przypadku sztuki, podróży, literatury, a zwłaszcza miłości, Rachel i ja wyrosłybyśmy na światowej klasy

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 23

23

2013-06-13 13:35:01


smakoszy. Tymczasem podchodzimy do jedzenia w ten sam sposób co ona, czyli pozytywnie, choć z pewną rezerwą: jemy tony owoców, świeżych warzyw i lekkie, proste dania. Nasz naturalny styl kulinarny nie jest może zbyt odważny – jest za to sympatyczny, skromny i wyklucza (prawie wszystkie) jadalne świństwa. Działamy zgodnie z rytmem naszego ciała (które jeśli tylko wsłuchamy się w nie uważnie, da nam znać, kiedy potrzebujemy tłuszczu, białka, błonnika i tym podobne) i tak jak nasza matka mamy swoje słabostki, którym ulegamy bez najmniejszego poczucia winy czy cierpienia. Nie tknęłabym herbatnika Devil Dog, choćby była to ostatnia pusta kaloria na ziemi, ale mam moje własne słodkie nałogi. Kiedy byłyśmy dziećmi, wolno nam było zjeść „jedno świństwo dziennie”, co w mojej interpretacji oznaczało spożycie półlitrowego opakowania lodów kawowych od Bena & Jerry’ego z kawałkami toffi i czekolady. Przez cały rok jadałam ich pół litra codziennie. Byłam wysoka, patykowata i zdrowa jak ryba, więc nikt nie przejmował się groteskową ilością spożywanych przeze mnie lodów – nawet moja zwariowana na punkcie zdrowego żywienia mama. Z łyżką w jednej ręce i ołówkiem w drugiej zamykałam drzwi do mojej jaskini i przelewałam całą duszę na karty moich postrzępionych pamiętników, a bezdenny żołądek wypełniałam „świństwem”. Podobną fazę przeszłam następnie z gigantycznymi włoskimi rurkami z kremem, sernikiem Lynn Papale według przepisu

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 24

24

2013-06-13 13:35:01


przyjaciółki mojej mamy oraz wilgotnym chlebem bananowym z kawałkami czekolady. Jeżeli zawartość czekolady w chlebie była satysfakcjonująca, zjadałam pół bochenka dziennie. Kiedy poszłam do liceum, Ben & Jerry nie byli już jedynymi chłopcami w moim życiu. W kwestii własnej seksualności byłam absolutnie beztroska (choć niedoświadczoną dziewicą pozostałam aż do klasy maturalnej). Latem tego roku, gdy skończyłam piętnaście lat, pojechałam na obóz w Camp Ramah jako chude chucherko, by wrócić z niego jako dziewczyna Królika Rogera. W dwa miesiące przytyłam jedenaście kilo, co oznaczało zmianę stanika sportowego na biustonosz z miseczką DD. Taki obrót spraw był doprawdy fascynujący, i wszyscy w Longmeadow byli pod ogromnym wrażeniem moich nowych atutów, a ja najbardziej. Wystarczał łyk piwa, żebym zdjęła bluzkę, demonstrując swoje wdzięki sali pełnej napalonych nastolatków. Winę można przypisać mojemu wczesnemu zetknięciu z Erą Wodnika, ale ja nie widziałam w tym nic złego. Stało się to moim ulubionym chwytem. Lubiłam wywoływać silne reakcje. Byłam też gotowa przyjąć każde wyzwanie. (Mój kolega Andy McArthur przysięga, że pewnego razu bzyknęłam ciasteczko Oreo, ale nie mam bladego pojęcia, na czym mogło to polegać). Po kilku tygodniach tego typu zachowań moje przyjaciółki namaściły najbardziej opiekuńczą spośród nich, Anzo, na moją „agentkę”. Wolno mi było obnażać się tylko pod nadzorem i za jej zgodą. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 25

25

2013-06-13 13:35:01


Uwielbiałam swoje koleżanki, które były – podobnie jak ja – dobrymi dzieciakami o nieco rogatych duszyczkach. Naszym ulubionym miejscem wieczornych spotkań był parking przy Lil Peach; Lil Peach to coś, co nowojorczycy określiliby jako bodegę. Tam właśnie skręcałyśmy jointy, kradłyśmy lizaki, słuchałyśmy 10,000 Maniacs i doskonaliłyśmy sztukę kobiecej przyjaźni. Miałyśmy oczywiście bzika na punkcie chłopaków, ale żaden z nich nie był dla nas ważniejszy niż inne dziewczyny. Anzo i moja druga serdeczna przyjaciółka Kates miały kolosalny apetyt. Nic nie kręciło ich bardziej niż wieczór w Rube’s (jadłodajni Ruby Tuesday). Nigdy w życiu nie widziałam tak ślicznych dziewczyn, które byłyby przy tym takimi nieopisanymi pasibrzuchami. Sama trzymałam się baru sałatkowego, po prostu dlatego, że nie miałam pojęcia, jak poradzić sobie z daniami w rodzaju podwójnie pieczonych skrzydełek z kurczaka ze skórką z ziemniaków i błękitnym serem. Kiedy nie byłam zajęta Rube’s ani moimi cyckami, pisałam teksty do gazety „Springfield Union-News” (obecnie „Springfield Republican”). Po kilkudziesięciu artykułach opublikowanych w sekcji młodzieżowej dostałam cotygodniowy felieton na temat porządnych, choć raczej banalnych spraw istotnych dla licealistów, w rodzaju pokusy prowadzenia po alkoholu czy zaproszenia na studniówkę od ostatniej osoby, z którą chciałoby się na nią pójść. Jak można się łatwo domyślić, pisanie wprost o swoich doświadczeniach nie stanowiło

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 26

26

2013-06-13 13:35:01


dla mnie najmniejszego problemu. Czy to w codziennym życiu, czy w druku, żaden temat nie był dla mnie krępujący. Wszystkie moje ciotki, wujowie i rodzice koleżanek wycinali sobie moje artykuły i przyczepiali je na lodówkach. I wszyscy mówili mi, że będę sławną pisarką. Mama, tata i siostra byli moimi zaufanymi redaktorami. Czułam się w tej sytuacji jak ryba w wodzie, bo potwierdzała ona to, co zawsze wiedziałam: że pojadę na studia do Nowego Jorku i zostanę profesjonalną dziennikarką. Niezależnie od tego, czy pisałam o nich, czy je przeżywałam, sztab kryzysowy do spraw problemów sercowych i babskich pogaduszek zbierał się przy kuchennym stole. Dla mojej paczki był on estrogenowym centrum zachodniego Massachusetts. Ta bezpruderyjna banda, Anzo, Kates, Court i Jean, uwielbiała zwierzać się mojej wyrozumiałej mamie – na wpół Joan Baez, na wpół Żydówce intelektualistce – przy akompaniamencie łkań i pokrzepiającego jedzenia. Podczas długich godzin naszych głębokich wyznań i przemyśleń mój dobrotliwy tata wynajdował sobie zajęcia w ogródku, a siostra chowała się w pokoju, bo przy moich zwariowanych, sprośnych przyjaciółkach czuła się nieswojo. Dziewczyny szalały za przygotowywanym przez mamę daniem z makaronem, na które mówiłyśmy kluchy. Jest lekkie i czyste, z grubymi nitkami spaghetti, świeżymi pomidorami, nutką czosnku i szczyptą sera; rzucałyśmy się na nie jak dzikie zwierzęta. W szkole dziewczyny błagały o nie w liścikach,

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 27

27

2013-06-13 13:35:01


które wymieniałyśmy bez przerwy i w których, pomiędzy znacznie wulgarniejszymi kwestiami, pojawiało się niezmiennie: „Niech Laur zrobi dziś kluchy”. Jednak naszym bezwzględnie najulubieńszym miejscem spotkań był wielki, staroświecki dom Jean w centrum miasta. Jean Rogér była najpopularniejszą dziewczyną w liceum w Longmeadow. Była gwiazdą drużyny pływackiej, imprezującą więcej niż ktokolwiek inny, piątkową uczennicą, która rzadko bywała na zajęciach, i pięknością, dla której wygląd nie miał większego znaczenia. Codziennie przed pierwszym dzwonkiem w szkole siadywała sama w stołówce, długonoga i krótkowłosa, energicznie kroiła swojego bajgla i smarowała go masłem, co rano powtarzając ten sam kolisty ruch. Jak w zegarku, Jeanie i jej bajgiel. Czytała w ciszy gazetę lub z przyjemnością nawiązywała rozmowę z każdym, kto z przejęciem zbliżał się do jej stolika. Nawet nauczycieli pociągała jej wspaniała, a zarazem całkowicie rozbrajająca energia. – Jeanie jest nie z tej ziemi – powtarzała moja mama. Mama Jeanie dodawała jej jeszcze uroku. Punky Rogér była (i wciąż jest) palaczką i należącą do Country Clubu golfistką z udanym małżeństwem i bujnym życiem towarzyskim. Jako nastolatki byłyśmy w siódmym niebie, kiedy zostawała w domu, żeby pobyć z nami, i zachwytem przyglądałyśmy się ciężkiej biżuterii z różowego złota, zdobiącej jej opaloną, smukłą sylwetkę. Podczas wakacji Punky przyrządzała zawsze oblane czekoladą kulki z masła orzechowego, zwane

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 28

28

2013-06-13 13:35:01


kasztankami – i jeżeli akurat nie podbierałyśmy jej papierosów, nie słuchałyśmy jej nagrań Jimmy’ego Buffeta i nie uczyłyśmy się zmieniać biegów w jej starym bmw, to pochłaniałyśmy te przysmaki tuzinami. Podczas gdy rodzice Jean i ich towarzystwo, czyli większość rodziców pozostałych moich koleżanek, reprezentowali „stare fortuny” i klasę w dawnym stylu – czyli koktajle, nikotynę i letnie garnitury – moja rodzina była tego całkowitym przeciwieństwem. Mój ojciec wypija najwyżej dwa piwa rocznie, a mama w ogóle nie tyka alkoholu. Rodziny moich koleżanek spędzały wakacje w domkach na plaży, w eleganckich miejscowościach w rodzaju Hilton Head czy Nantucket; my oglądaliśmy stare nagrobki w Nowym Jorku. Oni jeździli na nartach i żeglowali; my graliśmy w scrabble i chodziliśmy na offowe przedstawienia. Nie muszę dodawać, że moi rodzice i znajomi państwa Rogér nie widywali się zbyt często – a jednak mieli dla siebie wiele życzliwości. Przy ich wytwornych ubraniach od Ann Taylor moja mama wydawała się kimś w rodzaju allenowskiej Annie Hall. Nigdy nie przejmowała się ani trochę tym, czy pasuje do reszty. Sprawiała niemal wrażenie, jakby bycie outsiderką dodawało jej skrzydeł. Silne kobiety, matki moich przyjaciółek, autentycznie szanowały to, że mama – jedyna, która nie należała do „klubu” ploteczek, ginów z tonikiem i lekcji golfa – maszeruje we własnym rytmie i we właściwy sobie, subtelnie niepokorny sposób. Wiedziały też, rzecz jasna, że przepada za ich córkami.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 29

29

2013-06-13 13:35:01


Pięć lat po tym jak skończyłyśmy liceum, wszystkie byłyśmy rozsiane po Wschodnim Wybrzeżu i cieszyłyśmy się wolnością dwudziestolatek, gdy nastąpił 11 września. Mama zadzwoniła do mnie dokładnie w momencie, kiedy zobaczyłam pierwszą czarną marynarkę łopoczącą na niebie, kilka przecznic ode mnie. Próbowałam dojść, co się, do cholery, dzieje, i modliłam się, żeby nikomu z moich znajomych z Dolnego Manhattanu nic się nie stało, więc nie byłam w stanie podnieść w tamtej chwili słuchawki. Nie przyszło mi do głowy martwić się o kogokolwiek spoza miasta. Dopóki mama nie zadzwoniła jeszcze raz i nie usłyszałam jej głosu. Ledwie była w stanie to wypowiedzieć. – Jeanie była w tym samolocie. Kochała tę dziewczynę. Wszyscy ją kochali. Śmierć Jean scementowała krąg moich przyjaciół z Longmeadow i sprawiła, że wraz ze swoim rodzeństwem i rodzicami stali się dla mnie najważniejszymi ludźmi w życiu, zaraz po mojej rodzinie. Zbliżyliśmy się do siebie bardzo tamtego roku, i od tej pory pozostajemy ściśle związani. Nie ma większej przyjaźni niż ta zawiązana w młodości i wypróbowana przez tragedię. Myślami ciągle wracam do dzieciństwa i tak jak u większości ludzi wspomnienia te zawsze koncentrują się wokół kuchennego stołu – tajemnice, które powierzałam mamie, zupa kalafiorowa popijana z tatą i siostrą, kluchy, które wsuwałam łapczywie wraz z moimi przyjaciółkami na całe życie. A czasem we wspomnieniach wraca do mnie także bajgiel z masłem.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 30

30

2013-06-13 13:35:01


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 31

KLUCHY Porcja na 6 osób

Gdy byłam dzieckiem, moja mama gotowała je przynajmniej raz na tydzień, a ja nigdy nie miałam dość. To danie jest świeże, zdrowe i bardzo w jej stylu. Stanowi dla mnie ucieleśnienie szczęśliwego dzieciństwa. Kluchy zawsze jadaliśmy al dente, ale to tylko dlatego, że my, narwane nastolatki, byłyśmy zbyt niecierpliwe. Dopełnieniem tego wyśmienitego posiłku może być sałatka lub chrupiący chleb. 4 łyżki stołowe oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia 1 łyżeczka wyciskanego czosnku 1 łyżeczka świeżo posiekanej bazylii 1 łyżeczka soli koszernej oraz sól do wody na makaron 450 g spaghetti albo bucatini, jeśli ktoś ma ochotę na coś wykwintnego 4 średniej wielkości pomidory krojone w kostkę lub na plasterki 1 filiżanka (albo ½ filiżanki) świeżo utartej mozzarelli lub sera romano ½ filiżanki sera parmigiano reggiano Nalej wody do sporego garnka. Wstaw go na kuchenkę na duży ogień. 31

2013-06-13 13:35:01


W tym samym czasie weź średniej wielkości patelnię i na wolniejszym ogniu podgrzewaj olej. Zeszklij na nim czosnek. Dodaj bazylię i sól. Wszystko to wymieszaj. Wrzuć na patelnię cząstki pomidorów i trzymaj je na wolnym ogniu, póki nie zmiękną. Do gotującej się wody wsyp garść soli. Wrzuć makaron, wymieszaj i gotuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Po jakimś czasie wyłów jedną kluskę i spróbuj, czy już. Jeśli tak, to odlej wodę, a do makaronu dodaj tartą mozzarellę i pomidory. Mieszaj to jeszcze przez trzy minuty, póki ser się nie roztopi. Przełóż makaron do misek. Posyp szczyptą parmigiano i podaj do stołu.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 32

32

2013-06-13 13:35:02


helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 33

KASZTANKI PUNKY ROGÉR Składniki na około 60 kulek

Zapamiętałam tyle szczegółów dotyczących Jean Rogér – jak bardzo lubiła się śmiać i tańczyć, jak bardzo nie lubiła uszczypliwości oraz jak niesamowicie swobodnie czuła się we własnej skórze. W pamięci utrwaliły mi się też czekoladowe kulki wypełnione masłem orzechowym, które pasjami pochłaniałyśmy u niej w domu. Powoli roztapiały się w buzi, a my czekałyśmy na moment, w którym smak masła orzechowego przeniknie słodycz czekolady. Jean miała niesamowitą mamę Punky, która wmawiała nam, że to kasztany. Dla mnie liczył się przede wszystkim ich smak, smak moich wakacji w Longmeadow z przyjaciółką, której nie zapomnę. ½ filiżanki kremowego masła orzechowego 125 g niesolonego masła, w temperaturze pokojowej ½ łyżeczki esencji waniliowej 3 filiżanki (niecałe 700 g) cukru pudru 4 fi liżanki półsłodkich wiórków czekoladowych dobrej jakości 2 łyżeczki masła roślinnego

33

2013-06-13 13:35:02


W dużej misce wymieszaj – ręcznie lub mikserem – masło roślinne, masło orzechowe i ekstrakt waniliowy. Powoli dodawaj cukru pudru aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Z uzyskanej masy formuj kulki wielkości truskawek i rozkładaj je na dużym talerzu wyłożonym papierem do pieczenia. Można też użyć blachy z piekarnika. W każdą z kulek wetknij wykałaczkę. Wsadź talerz do zamrażalnika na pół godziny, aby kulki stwardniały. Następnie weź garnek do gotowania na parze i w górnej jego części roztop masło i wiórki czekoladowe, cały czas mieszając. Problem braku takiego garnka rozwiązać można, stawiając naczynie żaroodporne na rondelku z wrzącą wodą. Chwytając za wykałaczki, zanurzaj kulki w rozpuszczonej czekoladzie. Nie zanurzaj kulek całkowicie, zostawiaj widoczną plamkę masła orzechowego tak, by przypominały kasztany. Stawiaj je na suszarce do wystygnięcia. (Czekolada może po nich spływać, więc warto podłożyć pod spód jakiś papier lub folię). Następnie delikatnie usuwaj wykałaczki i palcem zasklepiaj dziurki po nich. Przed podaniem trzymaj w lodówce przez co najmniej dwie godziny, aby czekolada zastygła. Kasztanki można przechowywać w lodówce lub w szczelnie zamykanej puszce w temperaturze pokojowej. Wspaniale nadają się na prezent świąteczny.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 34

2013-06-13 13:35:02


rozdział 

Życie na całego

M

łodsze dziewczynki marzą o kucyku, starsze o księciu na białym koniu albo o wielkim idealnie symetrycznym biuście. Ja nie. Ja zawsze chciałam tylko jednego: zamieszkać w Nowym Jorku. A konkretnie: w Greenwich Village. Chciałam jeździć metrem, mieć dostęp do kultury. Chciałam walczyć. Chciałam, żeby coś się działo. Dlatego kiedy zaczęłam zastanawiać się nad kierunkiem studiów, od razu wiedziałam, że wyjadę właśnie tam. Zawsze byłam obrotna, a okoliczności były sprzyjające, więc udało mi się dostać na Uniwersytet Columbia. Stało się tak dzięki Żydowskiemu Seminarium Teologicznemu, z którym Columbia organizowała wtedy wspólny program. Zrobiłam potem dwa licencjaty, po jednym w każdej z tych szkół. Udział w programie seminarium ułatwiał przyjęcie na Columbię, jedną z ośmiu najlepszych uczelni z tak zwanej Ligi

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 35

35

2013-06-13 13:35:02


Bluszczowej, bo cała ta ósemka starała się przyciągnąć młodych zdolnych Żydów gotowych uczyć się dwa razy tyle co pozostali studenci. Kto się dostał, musiał zakuwać na okrągło. Z tak napiętym grafi kiem nawet najzdolniejsi odczuli, że te studia to nie piknik, nawet jeśli miał być koszerny. I chociaż dane mi było zetknąć się z amerykańską elitą akademicką, to i tak ciągle widać, że jestem z innej tej bajki. Nie cytuję Platona ani Sylvii Plath. Przesypiam zagraniczne filmy. Nie śledzę nawet prawyborów, a podstawowym źródłem wiedzy o świecie jest dla mnie talk show Howarda Sterna. W niektórych kręgach nie mogę zatem uchodzić za nikogo szczególnie wykształconego. Kiedy rodzice przywieźli mnie na kampus Upper West Side, starali się na swój sposób trzymać fason. Jestem prawie pewna, że słyszałam, jak mama – powlekając mi pościel delikatną flanelą i pakując mi do lodówki truskawki i grejpfruty – szeptem powtarzała sobie w kółko: „Dzieciom trzeba korzeni, by rosły, ALE też skrzydeł, by mogły się wzbić do góry... dzieciom trzeba...”, itd. Czy się nie bałam, że będę tęsknić? Ani trochę. Emocjonalnie zawsze byłam tak silnie związana z rodziną, że dystans w kilometrach nigdy nie stanowił problemu. Przyznaję jednak, że ciężko mi było patrzeć na tatę – wyglądał na trochę przybitego. Poza tym celowo poprosiłam Rach, by została w domu. To jedno pożegnanie mogło okazać się ciężkie. Zanim rodzice odjechali, wykorzystaliśmy sprawdzony patent

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 36

36

2013-06-13 13:35:02


rodziny Shelasky na bezbolesne rozstanie. Wygląda tak: śpiewamy sobie nawzajem „do zobaczenia jutro” z takim entuzjazmem, jaki tylko jesteśmy w stanie wydobyć z naszych ściśniętych bólem gardeł, po czym każdy idzie w swoją stronę, nie oglądając się za siebie ani razu. Następnie chlipiemy w pozycji embrionalnej przez kilka kolejnych godzin, po czym zwykle jest już w porządku. Niezależność przyszła łatwo. Zachłysnęłam się Nowym Jorkiem, ale też od razu dopadły mnie rozterki co do słuszności obranej drogi. Program studiów był mi niby wcześniej znany, ale przytłoczyło mnie, że wszędzie wokół byli sami Żydzi: Żydzi w akademikach, Żydzi w kafejkach. I jeszcze cała ta ich teologia do wkucia. Oczywiście zawsze uwielbiałam swoje korzenie: jako dziecko regularnie chodziłam do synagogi, przez piętnaście lat jeździłam na świetne obozy dla żydowskiej młodzieży, kilka razy byłam w Izraelu, raz w Auschwitz – co akurat bardzo źle wspominam. Mówię i czytam po hebrajsku, nie jem wieprzowiny, nawet dziewictwo straciłam w kibucu. Ale przecież nigdy nie byłam religijna. Moi przyjaciele z dzieciństwa czy sympatie też nie. Wierzę w Pismo, ale nigdy nie czułam potrzeby zgłębiania Najwyższego. A może Najwyższej? Dlatego w seminarium miałam poczucie, że zaplątałam się w coś kompletnie nie dla mnie. Z kolei wśród studentów Columbii, towarzystwa zdecydowanie bardziej zróżnicowanego, wahałam się przyznać nowo poznanym osobom, że funkcjonuję na

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 37

37

2013-06-13 13:35:02


uczelni w ramach jakiegoś „łączonego programu”. Na to środowisko też się więc siłą rzeczy zamykałam. Powinnam była czuć dumę, że daję sobie radę z tyloma zajęciami naraz, a ja raczej fiksowałam się na tym, że niby jestem studentką drugiej kategorii. I wstydziłam się. Gdybym była bardziej dojrzała, gdybym umiała śmiać się z tego idiotycznego grafiku przeplatającego wykłady typu „rys socjologiczny ruchu punkrockowego” z podstawami jidysz, jakoś by to szło. Ale całe to żydowskie seminarium po prostu mnie wkurzało, a w kampusie Columbii czułam się z kolei jak ktoś gorszy. Miałam jedną kumpelę, Annie Levenson. Była z Akron w Ohio, sypała hasłami z tamtych stron i wszędzie było jej pełno. Robiła ten sam łączony program co ja, ale czuła się z nim o niebo lepiej. Podczas gdy ona zżyła się z całym akademikiem, ja spędzałam większość czasu zupełnie sama, bo nie kręciły mnie ani wspólne posiłki w szabat, ani śpiewy, ani żadne takie idiotyzmy. Rodzina odwiedzała mnie co tydzień z garnkami pełnymi mrożonego rosołu, siatkami pełnymi nektarynek i masła orzechowego, z walizami nabitymi moim ulubionym, acz niezbyt zdrowym jedzeniem. Mama wciąż czuwała, bym nie była głodna. Mimo przerastających moje możliwości, ale i tak z wdzięcznością przyjmowanych przeze mnie zapasów waga spadła mi do poziomu, który zaniepokoił moich bliskich. Bali się, że to początki anoreksji. Pytali, czy nie mam problemów z akceptacją siebie i swojej wagi. Zaprzeczałam po wielekroć. Niechęć do jedzenia była tak naprawdę

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 38

38

2013-06-13 13:35:02


wywołana stresem. Po raz pierwszy w życiu czułam się nie na swoim miejscu. Okazało się, że generalnie tak właśnie reaguje moje ciało: jak tylko zaczynam czuć się nieszczęśliwa, tracę apetyt. Studia nie były dla mnie zatem najpiękniejszym etapem życia. Zresztą moja mama podobno też tak miała – zawsze jakoś odstawała i gdyby robiono egzamin ze zdolności interpersonalnych, pewnie miałaby poprawkę. Ale i tak pod koniec pierwszego roku stałam się częścią wspólnoty, co do której miałam pewność, że jest moja: do wspólnoty mieszkańców Nowego Jorku. Załapałam się na praktyki do MTV News i przesiadywałam w studiu do oporu, nawet jeśli moja rola sprowadzała się do robienia kawy i lizania tyłka prezenterom. Swoją drogą, nawet nie pamiętali, jak mam na imię. Atmosfera była nieznośna, ale imponowało mi wtedy niesamowicie, że mogłam pracować z ludźmi z branży. Byłam też hostessą w nocnym klubie Upper West Side, gdzie prześladował mnie uzależniony od amfetaminy szef, a podstarzała klientela łapała za pośladki. Było to obskurne miejsce, ale widocznie sama szukałam guza. Pamiętam, jak właściciel postanowił, że nie zapłaci mi kasy, póki nie zgodzę się na pocałunek z języczkiem. Wracałam potem metrem o czwartej rano i myślałam sobie: cholera, co ja robię, przecież to niebezpieczne. Ale sto razy bardziej kręcące niż uczelnia. W tamtym czasie jedynym moim wartym wspomnienia chłopakiem był niejaki Jesse, przystojny i intrygujący naukowiec Uniwersytetu Columbia. Wylądował

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 39

39

2013-06-13 13:35:02


tam prosto z Beverly Hills i komunikował się w tak ezoteryczny sposób, że nigdy nie wiedziałam, o co mu chodzi. Oddawaliśmy się więc głównie mowie ciała, co wraz z czasochłonną pracą zarobkową wypełniło mi czas aż do balu absolwentów, na który zresztą ostatecznie nie poszłam. Wtedy zerwaliśmy ze sobą na dobre, bo Jesse złapał jakiś szalony intelektualny lot, którego nie pojmowałam i nawet nie udawałam, że jest inaczej. Ale pozostaliśmy naprawdę serdecznymi przyjaciółmi. I tak zresztą nie chciałam wtedy żadnych zobowiązań. Z dniem odebrania dyplomu chciałam mieć przestrzeń dla samej siebie. Chciałam być rasową nowojorską laską. Ostrą, gorącą i adorowaną. Zaraz po szkole moje ego urosło do niebotycznych rozmiarów. Podbiłam miasto, przynajmniej w mniemaniu takiego dwudziestokilkuletniego aspirującego gryzipiórka, jakim właśnie byłam. Wynajęłam kawalerkę koło Cental Parku, zakończyłam kariery w MTV i nocnym klubie, a zaczęłam pracować na własną rękę dla agencji reklamowych i PR. Pisałam, co chcieli, na każdy temat: od wszczepiania by-passów po reformę więziennictwa. Ze względu na kwestie podatkowe zatrudniłam się też na etat w ABC Carpet and Home, genialnym imperium wnętrzarskim. Jako menedżer do spraw reklamy chłonęłam ile mogłam na temat dizajnu i architektury, wśród świeczek o zapachu porzeczki i żyrandoli w kształcie ananasa. W weekendy kelnerowałam w eleganckiej i gwarnej kawiarni Sarabeth. Miałam wrażenie, że co godzinę robię coś nowego,

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 40

40

2013-06-13 13:35:02


i bardzo mi to odpowiadało, bo nie miałam zbyt wielu znajomych z uczelni, a ci najlepsi – Anzo, Kates, Jean i wszędzie chodząca za nami Courney – nadal mieszkali w Massachussetts. Zatem cała ta bieganina stała się moją codziennością. Zresztą nie narzekałam. Najważniejsze przecież, że nie było nudno. Z okazji swoich dwudziestych pierwszych urodzin w butiku przy Piątej Alei szarpnęłam się na sukienkę kopertową z kolekcji Diane von Furstenberg, taką w lamparcie prążki z głębokim dekoltem. Moja siostra zorganizowała mi zaś imprezę, zapraszając do pewnej fajnej karaibskiej knajpy ludzi ze wszystkich moich miejsc pracy. Kazałam jej zaprosić także swoich znajomych, żeby w razie czego nie było pusto. Przyszło ze sześćdziesiąt osób i czułam się tamtego wieczoru jak gwiazda filmowa. – Wybacz, Lys, teraz to już naprawdę nie uwierzę, że nie masz przyjaciół – krzyczała Rachel, wznosząc toast. Kiedy tak stałam pod plastikową palmą z niby- plażowym drinkiem w ręku, nagle stanął przede mną niejaki Gary. Świetnie wyglądał, miał duże zielone oczy i zaczynał właśnie pracę na Wall Street. Przypominał mi tatę. Może nie był do tego stopnia zabawny, ale wydawał się tak samo dobroduszny. Z pewnością był trochę sztywny, ale to z nim stworzyłam swój kolejny poważniejszy związek. A co do taty, mama zagroziła mu w tamtym czasie rozwodem, jeśli odmówi przeprowadzki do Nowego Jorku. Moja siostra wybrała college w północnej

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 41

41

2013-06-13 13:35:02


części miasta i mama chciała być bliżej nas obu. Tata zapierał się całe trzy godziny, po czym zamknął swój sklep i zrobili, jak chciała. Ona miała zająć się sprzedażą domu, on miał się skupić na utrzymaniu klientów, przenosząc sklep do sieci. Zamienili nasz śliczny dom w Nowej Anglii na mieszkanie wielkości budki telefonicznej i przyjechali na Upper West Side. Wydali wszystko, o Nowym Jorku nie wiedzieli nic, ale nie żałowali ani przez chwilę. Przeprowadzka z Longmeadow na Manhattan kosztowała sporo, więc kilka razy w tygodniu zapraszałam ich na ciepłe kolacje do Sarabeth. Tak jak większość naszych klientów, najbardziej polubili naszą delikatną zupę pomidorową. Delektowali się każdą jej łyżką. Ja wreszcie odzyskałam apetyt i od czasu do czasu jadłam razem z nimi, ale w kwestiach kulinarnych generalnie nie byłam wybredna. W restauracji jadłam niesprzedane pieczywo, na nudnych randkach z Garym sałatki z grillowanym kurczakiem, a w domu wszystko, co znalazłam w swojej minilodówce. Temat jedzenia, myślałam, ani mnie ziębi, ani grzeje. Nie przypuszczałam, że mogę się tym kiedyś podniecać. Ale kiedy mój niczego nieświadomy ukochany brał w banku kolejne nadgodziny, pewien przystojniak, początkujący aktor pracujący wieczorami w Sarabeth, wziął sprawy w swoje ręce. Był 2001 i żyło nam się dobrze. I wtedy pewnego poranka po wyjściu z metra na Czternastej Ulicy natrafiłam na wielki tłum. Znowu wyprzedaż – pomyślałam natychmiast, jakkolwiek

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 42

42

2013-06-13 13:35:02


idiotycznie to dziś zabrzmi. Weszłam do barku na rogu i zamówiłam coś na śniadanie. Ale ludzie w środku też jakoś dziwnie się zachowywali. Kiedy wyszłam, odpakowując swoją kanapkę z jajkiem i serem, zauważyłam kobietę, która upuściwszy swoje torby z magla, zalała się łzami na środku ulicy. Wtedy spojrzałam w górę. To był drugi samolot. Sygnał komórki. Mama.

W wieku dwudziestu czterech lat zaczęłam karierę profesjonalnej dziennikarki. Pomógł mi Marc Malkin z magazynu „Us Weekly”. Zakumplowałam się z Malkinem jeszcze w ABC Carpet & Home, po tym jak zdradziłam mu szczegóły zakupowego szału Kate Hudson w tymże sklepie. Nalegałam, by w sylwestrową noc 2002 dał ludziom ze swojej ekipy wolne i przerzucił ich obowiązki na mnie. No i latałam po mrozie z gołymi nogami rozpromieniona, robiąc wywiady z anonimowymi nastolatkami, niejaką Scarlett Johansson i jeszcze młodszą Lindsay Lohan. Po pracy imprezowałam dalej z Rachel, która też wpadła już w wir studenckiego życia i tej nocy hulała po mieście z paczką Marca McGratha (znanego szerzej jako Sugar Ray). Zresztą podobno miała z nim kiedyś krótki epizod. Po Marcu została nam żółta pikowana kamizelka, którą dałam na urodziny tacie. To była noc! Niedługo potem, w 2003, Malkin zaproponował mi dobrze płatną pracę reporterki. To był właściwie mój

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 43

43

2013-06-13 13:35:02


prawdziwy debiut. Byłam mu dozgonnie wdzięczna i gotowa zrobić wszystko, byle tylko był zadowolony. Łaziłam za Britney Spears po Ketwood, w Luizjanie (gdzie zupełnie serio ostrzeżono mnie, bym nie ujawniała swojej religii i obco brzmiącego nazwiska) wysiadywałam miesiącami pod bramą domu sióstr Olsen, jeździłam przymierzać gorsety do butików przy Piątej Alei, gdy tylko zjawiała się tam Angelina Jolie. Zwariowałam na punkcie ówczesnego męża Jessiki Simpson Nicka Lacheya, jednego z najfajniejszych facetów, jakich w życiu poznałam. Niedługo potem wylądowałam z nim razem na okładce „National Enquirer”. To był oczywiście romans wyssany z palca, ale i tak paparazzi zaatakowali dom mojej babci w Święto Dziękczynienia. Trochę mnie to zmroziło. Miałam za swoje, ale szalałam dalej. A najlepsze było dopiero przede mną. Wtedy poznałam bowiem Shelley, moją współpracowniczkę, współkonspiratorkę i, jak się potem okazało, najlepszą przyjaciółkę. Shelley z początku trochę mnie wystraszyła, ale już po chwili byłam nią zafascynowana. Za dnia była pogodną Żydówką z Michigan, dobroduszną i zabawną – moje dwie ulubione cechy. Ale gdy wyruszała wieczorem na miasto, nikt i nic nie było w stanie jej zatrzymać. Shelley była królową nowojorskiego clubbingu, nigdy nie czekała w kolejkach, zawsze z marszu szła po swoje. Bez mrugnięcia okiem wbijała się do superekskluzywnego Bungalow 8 albo na premierę filmu z Bradem Pittem zabezpieczaną przez agentów FBI.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 44

44

2013-06-13 13:35:02


Poznanie Shelley wraz z jej długą listą kontaktów było dla mnie jak lądowanie na nowej planecie. Jeśli właśnie nie wysłała maila z komórki, to darła się do słuchawki: – Gdzie są wszyyyscy? – Podobno wszyyyscy idą dziś do Marquee. – Co? Wszyyyscy już tam są? Słuchałam, jak nadaje, i choć trochę drażnił mnie jej licealny ton, to i tak byłam zafascynowana jej niesamowitą witalnością. Wreszcie musiałam się spytać: – Kim są ci „wszyyyscy”, za którymi ciągle biegamy? Nie odpowiedziała. I tak wiedziałam, że po prostu znowu idziemy na lans. Czasem musiałyśmy się trochę nabiegać, ale Shelley znała kogo trzeba. Wjazd na backstage do Kanye Westa? Nie ma sprawy. Nowa fryzura gratis u Fredericka Fekkai? Proszę bardzo. Prywatny odrzutowiec na Long Island? Da się zrobić. Wiedziała jak i umiała załatwić wszystko, zwłaszcza rezerwacje. Pokazywałyśmy tylko nasze identyfi katory z biura i wchodziłyśmy do topowych restauracji w Nowym Jorku. Nobu, gdzie kolacja na kilka osób kosztuje tyle, że nawet bogaci muszą to przemyśleć, było dla nas niczym stołówka. Właściciele Tao, gastronomicznego miejsca roku 2003, przyjmowali Shelley z Detroit jak księżniczkę Dubaju. Nigdy nie zapłaciłyśmy ani centa w zdobywającym rozgłos Don Caminos, choć wypijałyśmy tam tyle wina, że ledwo poruszałyśmy się pomiędzy stolikami. Właścicielem tej knajpy był bowiem

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 45

45

2013-06-13 13:35:02


nasz zaprzyjaźniony publicysta. Uwielbiałam te miejsca... i nie chodzi o jedzenie. Były tam energia, emocje, tempo, gwar. Prawdę mówiąc, gubiłam się w tych wszystkich kartach dań, rodzajach win, uboju takim czy innym, co bynajmniej nie przeszkadzało mi rozkoszować się każdym takim wyjściem. To były złote czasy. Latałam ciągle jak nie do Miami na rozdanie nagród MTV, to do Los Angeles na premiery hollywoodzkich filmów w Chateau Marmont. Wielki świat miałam na wyciągnięcie ręki. Całkiem oszalałam na punkcie Heatha Ledgera, na którego wpadałam wielokrotnie na pilnie strzeżonym trzecim piętrze nowojorskiej restauracji The Spotted Pig. Pewnego razu spytał mnie, czy nie poszłabym z nim na papierosa. I wtedy, po raz pierwszy w życiu, odjęło mi mowę. Mogłam się z nim wtedy poznać. Teraz już się nie uda. Żałuję jak cholera. Ten cały świat miał też swoje ciemne strony. Widziałam, jak zaciekle ludzie ze sobą walczą, jak kłamią i manipulują. Widziałam dilerów, nieciekawe dziewczyny. Celebryci jednym razem podlizywali się do nas w nadziei, że o nich napiszemy, innym razem wyzywali nas od sępów i hien. (Mawia się, że jedno, co może być gorsze od pracy dla „Us Weekly”, to tam nie pracować). Tak brutalny wyścig szczurów, mimo całego tego kopa adrenaliny, naprawdę może zatruć duszę. Nigdy bym tam tak długo nie wytrzymała, gdyby nie Shelley. Poszłam na imprezę plenerową, którą robił w Nowym Jorku Tommy Hilfiger. W pewnym momencie

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 46

46

2013-06-13 13:35:02


zauważyłam zabójczo przystojnego faceta. Siedział zupełnie sam. W ogóle tylu ludzi z branży było samotnych, poranionych. Nigdy nie mogłam znaleźć jakiejkolwiek zależności pomiędzy sławą i szczęściem. Ten facet wyglądał mi właśnie na jedną z zagubionych dusz. Właściwie byłam wtedy ciągle z Garym, więc paradoksalnie, nie czułam się skrępowana. Postanowiłam podejść, pogadać przy drinku. (Zawsze przecież łatwiej rozmawia się z przystojniakami, kiedy masz kompletnie w nosie, czy im się podobasz czy nie). Już idąc w jego kierunku, zauważyłam, że to chyba najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałam. – Co tam? A w ogóle jak się nazywasz? – W porządku, tylko jestem zmęczony. Ale miło, że pytasz. Jestem Tom. Na świętego Hilfigera! Tom był ciachem na maksa. Kątem oka dostrzegłam Shelley. Przestępowała z nogi na nogę, jakby chciała mi przesłać telepatycznie jakąś wiadomość. Może znała Toma? Może z nim spała? Pomachałam do niej. – Shelley, to mój nowy znajomy, Tom... ale zaraz, jak ty masz na nazwisko, mój drogi? – Brady. O mamo! Pakowałam się w takie sytuacje cały czas. Zimą 2004, na festiwalu Sundance w Park City w stanie Utah, taksówkarz wysadził w środku nocy Shellz i mnie pod położonym na szczycie góry domkiem, który razem wynajmowałyśmy. Gdy tylko odjechał, zdałyśmy sobie sprawę,

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 47

47

2013-06-13 13:35:02


że żadna z nas nie ma kluczy ani śladu zasięgu w telefonie, za to jesteśmy ubrane w idiotyczne kuse stroje i szpilki z odkrytym czubkiem. Było ciemno choć oko wykol i lodowato, żadnych domów w zasięgu wzroku, żadnych latarni ani przejeżdżających samochodów. Było po nas. Dosłownie. Dwie martwe dziunie w Park City. Trzęsłyśmy się ze strachu i z zimna, zastanawiając się, ile mil trzeba będzie iść po pomoc. I nagle zjawił się Nick Nolte. Nie wiem, skąd przyszedł. Chyba z lasu. W ręku miał drwniany kij i śmierdział whisky. Ale pomógł nam. Nie umiał wyjaśnić, jak ani po co się tam znalazł, ale udało mu się zadzwonić po furgonetkę. Gruboskórni filmowcy, którzy po nas przyjechali, ledwo Nolte’a znali. Zaczęli się nad nami użalać, ale zawieźli, gdzie trzeba. Nolte zniknął tymczasem w zakamarkach lasu. Wciąż się dziwię, że miałyśmy takiego farta. I wciąż się dziwię, że nikt mi nie wierzy, gdy to opowiadam. Byłyśmy z Shelley jak Thelma i Louise branży plotkarskiej i sprawiało nam to sporo frajdy. Pewnie wielu ludzi nie mogło już patrzeć na te nasze koturny od Jimmy’ego Choo, zmienne nastroje i rozmazany makijaż dzień po imprezie. Ale miałyśmy z Shelley siebie i to nam wystarczało. Jedyną osobą, z którą naprawdę się liczyłyśmy, była, bez urazy, Rowena, zadziorna Filipinka z księgowości, która nigdy nie robiła problemów z pokryciem naszych wydatków. Przynosiłyśmy jej ciasteczka. Niech ją Bóg błogosławi. Kiedy miałam dwadzieścia sześć lat i nie byłam zbyt uważna, zaręczyliśmy się z Garym i przeprowadziliśmy

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 48

48

2013-06-13 13:35:02


do wielkiego mieszkania w dzielnicy Flatiron. Odsunęłam od siebie wątpliwości na temat całego tego pomysłu ze ślubem, tłumacząc sobie, że mam za dużo pracy. Zdefiniowałam siebie jako „alternatywną pannę młodą”, czytaj: „mam to gdzieś”. Po oświadczynach jeździłam we wszystkie delegacje, jakie tylko się nawinęły, jadłam większość posiłków „w terenie” i jak mogłam, unikałam domowego zacisza. W naszym pięknym nowym mieszkaniu ani razu nie włączyłam kuchenki, nie próbowałam też niczego ugotować. Nigdy nie robiłam zakupów, nie zdarzyło mi się nawet zaparzyć herbaty mojemu zapracowanemu przyszłemu mężowi. Stosunek Gary’ego do jedzenia był znacznie bardziej twórczy od mojego; narzeczony był chyba jednym z pierwszych smakoszy, jakich poznałam. Nie ustawał w wysiłkach, by rozwinąć wrażliwość mojego podniebienia, więc kiedy na naszej ulicy otwarto nową uznaną restaurację indyjską Tamarind, zaciągnął mnie tam natychmiast. Nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona – głównie dlatego że w tej sytuacji miał mnie ominąć wieczór na mieście, lecz i z tego względu, że nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, by spróbować indyjskiego jedzenia. Ale obsługa była tak życzliwa i pełna wdzięku, a wystrój wnętrza tak stylowy, że trudno mi było utrzymać gastronomiczną czujność. Gary zagłębił się w menu, jak zwykle gotów dołożyć wszelkich starań, by mi dogodzić. Zamówił dla nas podstawowe, lecz należycie autentyczne dania, takie jak biryani (zapiekanka z pachnącego szafranem ryżu

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 49

49

2013-06-13 13:35:02


z warzywami i mięsem), saag paneer (kostki świeżego sera zanurzone w ciepłym śmietankowym szpinaku), samosy z jagnięciny (duże smażone trójkątne kieszonki wypełnione mięsem i przyprawami) i tikka masala z kurczaka w aromatycznym czerwonym sosie. Kiedy podano nam jedzenie, cisnęłam sobie serwetkę na kolana, odrzuciłam włosy do tyłu i wepchnęłam sobie do gardła tyle curry, ile tylko leży w ludzkich możliwościach. Stwierdzenie, że mi smakowało, byłoby niedomówieniem. „Mmm, indyjskie jedzenie jest wszystkim” – napisałam w SMS-ie do Shelley. Gary się nakręcił i postanowił zabrać moje kubeczki smakowe jeszcze dalej: planował następnym razem odizolować mnie od świata w jakiejś hardkorowej japońskiej restauracji. Doprowadzało go do rozpaczy, że co wieczór marnuję bezcenne okazje, by spróbować niebywale egzotycznych surowych ryb w Nobu. Ale nie dałam mu nawet szansy nauczyć mnie, jak się trzyma pałeczki. Zanim zdążyłam rozsmakować się w sake, mój związek z Garym się zakończył. Kiepska była ze mnie narzeczona, a on zasługiwał na znacznie więcej niż to, co byłam mu w stanie zaoferować. Dla mnie prawdziwe życie w Nowym Jorku dopiero się zaczynało. Byłam pijana życiem, pozbawiona zahamowań i totalnie zakręcona. Miałam przed sobą zbyt wiele błędów do popełnienia i zbyt wiele chwil, w których będę musiała prosić kogoś, żeby mnie uszczypnął. Zwłaszcza jeżeli szczypaniem mieli się zajmować goście tacy jak Derek Jeter.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 50

50

2013-06-13 13:35:02


Nasz związek zakończył się oficjalnie w dniu naszej piątej rocznicy, kiedy to Gary zaplanował zabranie mnie do Gramercy Tavern, prawdopodobnie najlepszej restauracji w mieście. Zamiast tego jednak wychylałam jedną margaritę za drugą w hotelu Maritime, flirtowałam z fotografem imprezowiczem, w którym zakochałam się na parę sekund, i przeprowadzałam wywiad z Mischą Barton, która lansowała właśnie seksowny nowy serial Życie na fali. Tymczasem Gary czekał w mieszkaniu z kwiatami i co chwila dzwonił do Gramercy Tavern, prosząc o przedłużenie rezerwacji. Tej nocy w ogóle nie wróciłam do domu, a następnego ranka się rozstaliśmy. Gary nie był może wielką miłością mojego życia, ale kochałam go i żałuję, że go skrzywdziłam. Do tej pory nie potrafię przejść obok Gramercy Tavern, nie czując do siebie odrobiny nienawiści. Ale taki jest Nowy Jork. Ulice wypełniają oświetlone neonami restauracje o smaku nostalgii, splendoru, wyrzutów sumienia i gęsiej skórki. Jeżeli pożyjesz tu wystarczająco długo, każda budka na rogu, delikatesy, pub, kawiarnia i każdy lokal wychwalany przez prasę stają się polaroidem z twojego życia. Posiłki w Sarabeth’s z rodzicami, Nobu z Shelley, Tamarind z Garym przyprawione są momentami, które pragnę zapamiętać, i rzeczami, które mam nadzieję zapomnieć. Jednak dla mnie w tych ujęciach jedzenie nigdy nie było na pierwszym planie.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 51

51

2013-06-13 13:35:02


Co do Nowego Jorku, to nie jestem pewna, gdzie panuje tu większy ruch, w związkach damsko-męskich czy w nieruchomościach, ale parę tygodni później wspinałam się po siedmiu kondygnacjach schodów, niosąc miednicę pełną maseczek z błota, paluszków o smaku pumpernikla i stringów z Cosabelli. Wyprowadziłam się z mieszkania, które dzieliłam z Garym – pozwolił mi odejść z godnością, jak przystało na dżentelmena, którym zawsze był – i wprowadziłam do lokalu w budynku bez windy na Upper East Side. Wędrówka po schodach graniczyła z sadyzmem, prowadziła za to do ogromnego wymyślnie umeblowanego trzypoziomowego mieszkania z dużymi sypialniami, wyspą kuchenną i najważniejszym udogodnieniem – współlokatorkami, których nigdy nie było w domu. Było to kilka stylizujących się na artystki dziewczyn, luźno związanych ze światkiem kolorowej prasy, które na moje szczęście miały nadzianych narzeczonych z loftami na Tribece i daczami w Hamptons. Dzięki temu byłam panią na trzech piętrach pełnych marokańskich dywanów i foteli z Barcelony oraz dachu ozdobionego lampionami i tulipanami w doniczkach – całkiem sama. Było zupełnie jak w Ostatnim tangu w Paryżu, tylko z budką ze świeżymi bajglami na rogu. Miałam dwadzieścia siedem lat i świeżo zostałam singielką, obiecałam więc sobie, że od tej pory będę umawiać się tylko z mężczyznami, którzy mnie naprawdę intrygują. Nie wiem, dlaczego tyle czasu tkwiłam w takim nudnym związku. Można to zrzucić na

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 52

52

2013-06-13 13:35:02


karb mojej młodości, niedojrzałości albo faktu, że pomimo swoich koszul w prążki i obsesji na punkcie futbolu Gary był wspaniałym facetem. Niezaręczona z nikim, przekonałam się, że frajdę sprawia mi po prostu spędzanie czasu z ludźmi. Nie nudziłam się – miałam swoją pracę, przyjaciół, a tego konkretnego wieczora także moją siostrę. Rachel, która pisała pracę magisterską na pedagogice, odwiedziła mnie w celach skrajnie nieakademickich: nagrywała taśmę na casting do randkowego reality show The Bachelorette i potrzebowała mojej pomocy. Po trzech latach ślubów transmitowanych przez telewizję, kremów do opalania promowanych przez celebrytów i oświadczeń prasowych wydawanych przez asystentkę Donalda Trumpa na myśl o gwiazdach reality show robiło mi się tak niedobrze, że przerażająca wydawała mi się sama myśl o udziale w tej misji. Ale czego się nie robi dla siostry? Choćby i ceremonię z różami. Aby uczcić „koniec zdjęć” do jej trzyminutowego monologu – nie był to ten najlepiej przygotowany moment w stylu Natalie Portman – zaproponowałam, że zrobię nam gorące kakao z saszetek Nestle, które leżały w szafce pokryte pajęczyną. Był tylko jeden kłopot: nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Dwadzieścia siedem lat, dwa fakultety, setki artykułów podpisanych moim nazwiskiem, prywatny numer do wszystkich członków Różowej Brygady i każdego heteroseksualnego faceta w Nowym Jorku – i oto stałam tutaj z dwoma kubkami w groszki, paroma saszetkami zwietrzałego

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 53

53

2013-06-13 13:35:02


kakao i głupią miną. Przeszło mi przez myśl poproszenie siostry o pomoc, ale przecież to była dziewczyna, która marzyła o kwiatku od wysmarowanego samoopalaczem nieznajomego. Postanowiłam poradzić sobie z tym sama. Jedna z moich współlokatorek trzymała na granitowym blacie kuchennym lśniący ekspres do kawy. Pomyślałam, że naleję po prostu wody do karafk i i podgrzeję ją na kuchence. Proste. Byłam pewna, że widziałam kiedyś, jak mama to robi. (Po fakcie przypomniałam sobie, że używała czajnika). Zrobiłam więc tak, jak postanowiłam, odkręciłam gaz do oporu i byłam z siebie zupełnie zadowolona. Razem z siostrą zbiegłyśmy na dół, żeby się umyć i przebrać w piżamy. Ale kiedy zmywałyśmy srebrzysty makijaż z dużych brązowych oczu Rachel, zawył alarm przeciwpożarowy. Pobiegłam do kuchni. – Dzwoń po straż pożarną!! – krzyknęłam. – Dom się pali!! Zajęła się plastikowa karafka. Katastrofa. Oczyma wyobraźni widziałam już, jak moje współlokatorki bezpowrotnie tracą wszystkie cenne rodzinne pamiątki wraz z walizkami od Louisa Vuittona, a ja trafiam do więzienia za podpalenie. Spanikowane, zadzwoniłyśmy do taty: – Przyjdź tu! Jesteś nam potrzebny! Podpaliłyśmy kuchnię! Widocznie oglądał akurat baseball, bo jak tylko zapewniłyśmy go, że nam samym nic się nie stało, wszystko, co

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 54

54

2013-06-13 13:35:02


miał do powiedzenia, zawarł w konkluzji: „Ech, wy, kobiety!”. Dzięki za wsparcie, tato. Moja mama, zdecydowanie bardziej pomocna, kazała mi łapać portfel i uciekać. Jestem pewna, że normalny rodzic, nie-Żyd, przybiegłby w takiej sytuacji z pomocą. Ale zdaje się, że moim staruszkom nie uśmiechało się wspinać te parę pięter po schodach, żeby nas ratować. Na szczęście zrobili to dzielni nowojorscy strażacy. Przyjechali na miejsce, zanim jeszcze cokolwiek było poważnie zniszczone. Kiedy uratowali nas i to piękne przedwojenne mieszkanie, kilku z nich pytało nawet o nasz numer telefonu. Wszystko jakoś się ułożyło, poza tym że Singielka nie przyjęła Rachel, a ja odtąd staram się omijać kuchenki szerokim łukiem. Tak wyglądało moje życie przed trzydziestką. Był to czas inspiracji, przygód i odkrywania samej siebie. Krótko po zerwaniu zaręczyn z Garym znowu zaczęłam spotykać się z facetami. Jakoś tak naturalnie pojawiali się w moim życiu i z przyjemnością rozkładali w hamaku mojego serca. Bujaliśmy się potem razem jakiś czas, po czym żegnałam się z nimi czule i wypuszczałam z powodu nadopiekuńczych matek, miesiączkujących ekspartnerek, zbyt chudego portfela, zbyt długiego penisa, zbyt czasochłonnych przygotowań do egzaminu... Czasem była to kombinacja kilku tych czynników. Miałam słabość do wszystkich biednych misiów. Wkręcałam się w ich dramaty, więc ciągnęło nas do siebie nawzajem. Każdy miś był inny, ale wszystkie okazywały się podobne: z wierzchu słodziutkie,

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 55

55

2013-06-13 13:35:02


a w środku niestabilne. Przynajmniej dobrze, że widziałam to zagrożenie. Były to więc przelotne znajomości, ale nigdy nie było mi nudno.

helasky_Serce_na_talerzu.indd elasky_Serce_na_talerzu.indd 56

2013-06-13 13:35:02


Schneider_Marylin_ostatnie_seanse_pocket.indd 2

2012-01-02 13:39:55


Historia namiętnego romansu, który pozwolił bohaterce odkryć życiową pasję. Alyssa nigdy nie przepadała za gotowaniem. Zdarzało jej się nawet przypalić wodę na herbatę. Wszystko się zmieniło, kiedy poznała słynnego szefa kuchni. Dzięki ukochanemu poznała nowe smaki i odkryła, że gotowanie może być przyjemne, zmysłowe, a nawet fascynujące.

To prawdziwa, smakowita i pasjonująca opowieść o miłości i jedzeniu.

Z pysznymi przepisami!

Cena 14,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.