JÓZEF
TISCHNER DZIEN NIK 194 4 –1949
Opracowanie
Marian Tischner Wojciech Bonowicz
W YDAWNIC T WO ZNAK
• KR AKÓW 2014
Mój życiorys i moja przeszłość, 21 X 1944 Urodziłem się w Starym Sączu dnia 12 marca 1931 r[oku]. Mój tatuś pochodzi też ze Starego Sącza. Mamusia zaś z Jurgowa niedaleko Nowego Targu. Oboje rodzice są z zawodu nauczycielami. Tatuś uczy dotąd, a mamusia została zwolniona na początku wojny. Zaraz po [moim] urodzeniu przenieśliśmy się do Tylmanowej, a stamtąd do Łopusznej. W Łopusznej spędziłem 7 lat. Szkoła, gdzie mieszkaliśmy, leżała niedaleko Dunajca, gdzie często kąpałem się oraz łapałem ryby. Na łapaniu ryb złapał mię dozorca, kilka razy strasząc karami, lecz to nic nie pomagało. W Łopusznej zacząłem chodzić do szkoły. Życie upływało mi wesoło, w szóstym roku życia przyszedł na świat brat Marian1. Najlepszym moim kolegą był Jasiek Bryjewski mieszkający w okolicznej wsi Ostrowsku. Często przychodził do mnie i bawiliśmy się razem w wojsko i inne tego rodzaju zabawy. W szóstym roku życia otrzymałem narty, na których jeździłem często z chłopcami ze wsi na Małą lub na Wielką Górę2. Gdy miałem lat osiem, Brat Marian urodził się 4 lutego 1936 r., kiedy mały Józio miał niespełna pięć lat. Wzniesienia w okolicach Łopusznej.
1 2
29
Marian i J贸zef Tischnerowie, lata 40.
spotkała mię wielka radość, bo oto urządzało się przedstawienie pt. „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Ja byłem jednym krasnoludkiem, zwanym „Dobromilem”. Rokrocznie wyjeżdżałem z bratem i rodzicami na wakacje do St[arego] Sącza lub do Jurgowa. Najlepiej lubiłem wycieczki do St[arego] Sącza, a to ze względu na jazdę pociągiem oraz na widzenie miasta. Miasteczko to bardzo było stare, bo jeszcze św. Kinga założyła tam klasztor. Klasztor wraz z kościołem był otoczony murami, które już były połowę zburzone. Na rogu muru był odbity koń razem z Tatarem, który – jak głosi podanie – chciał przeskoczyć mur, ale się mu to nie udało. Obok klasztoru wytryska z ziemi źródło cudownej wody uleczającej choroby oczu. Był w St[arym] Sączu jeszcze jeden kościół, w którego podziemiach walało się mnóstwo spróchniałych trumien, a gdzieniegdzie widać było i czaszkę. Bardzo lubiłem siedzieć w Sączu u babki ze względu na wielkie podchlebianie mi we wszystkim. Owoców miałem w bród, gdyż chrzestny ojciec miał sad z mnóstwem śliw i innych owoców. Jeden wujek był szewcem, który poza tym umiał robić piękne latawce. Za każdego z latawcy musiałem spać u nich, lecz zawszem uciekał, bojąc się duchów, gdyż wujek mieszkał tuż koło cmentarza. Dwaj inni wujkowie byli kolejarzami, jeden z nich miał dwu synów, a drugi jednego. Pierwsi dwaj nazywali się Staszek i Mietek, a drugi znów Tadek. U babki mieszkał jeszcze jeden wujek i ciotka3. Starosądecka rodzina Józefa Tischnera: babka – Marianna Tischner z d. Dąbrowska (dziadek Jan Tischner zmarł w 1921 r.); chrzestny ojciec – Stanisław Tischner, brat Józefa Tischnera ojca; wujkowie – dwaj inni bracia ojca, Tomasz (który był szewcem) i Jan (który pracował w warsztatach kolejowych), oraz Adolf Wenczyński, mąż ich siostry Heleny (pracował na kolei jako urzędnik); kuzyni Stanisław i Mieczysław byli synami Jana, Tadeusz – synem Adolfa;
3
31
Do wielkiej przyjemności należała jazda do Jurgowa. Z Łopusznej do Jurgowa było 18 km. Jazda odbywała się zawsze końmi, czasem tylko na rowerze. Jurgów była to wieś niewielka, otoczona lasami, polami oraz rzeką Białką. Jurgów położony był w dolinie niedaleko Tatr. Tam też dziadek pasał owce, gdy był jeszcze młody. Najstarszy wujek miał sklep tow[arów] mieszanych, tam też lubiłem bardzo przesiadywać, bawiąc się z jego córkami Krzyśką i Marynką. Jednak wolałem bardziej wujka Sobka, jeszcze nieżonatego, który z początkiem wojny się ożenił. Lubiłem go dlatego, bo zawsze łowił mi ryby i różne figle ze mną robił; raz np. wziął olbrzymi worek papierowy z cementu, nadmuchał powietrzem i strzelił tak głośno, że aż ludzie z domów powylatywali, pytając, gdzie strzelają. Lubiłem też wujka Wojtka, ale już nie tak jak Sobka. Najwięcej jednak lubiłem dziadka i babkę. Dziadek zawsze majstrował mi różne zabawki, a babka dawała bardzo dobre jedzenie, do którego należał placek z mąki i ziemniaków pieczony na blachach, którego zwano moskalem. Babka już, niestety, nie żyje, zmarła z początkiem wojny. Gospodarstwo dziadka składało się z kilku krów, konia oraz dwóch świń, których bardzo się brat bał, gdyż jedna była czarna, a druga bez ucha. Miałem jeszcze dwie ciotki, obie zakonnice w zakonie serafitek – jedna jest pielęgniarką, druga [pracuje] w ochronce4.
„jeszcze jeden wujek i ciotka” – pozostałe rodzeństwo ojca: Wincenty i Weronika Tischnerowie. 4 Jurgowska rodzina Józefa Tischnera: dziadek – Sebastian Chowaniec; babka – Krystyna Chowaniec (zmarła w październiku 1939 r.); wujkowie – bracia mamy, Weroniki z Chowańców Tischnerowej: Józef (który prowadził sklep), Wojciech i Sebastian (Sobek); ciotki – dwie siostry mamy, które zostały zakonnicami: Maria (s. Benigna, pracowała w sierocińcach) oraz Krystyna (s. Świętosława, nauczycielka i pielęgniarka); Krzyśka (Krystyna) i Marynka (Maria) – kuzynki Józefa Tischnera, córki Józefa Chowańca.
32
Jurgowska rodzina Tischnera. Z tyłu siedzą od lewej ciotki: Krystyna Chowaniec (póżniejsza s. Świętosława) i s. Benigna (Maria Chowaniec), oraz Krystyna Chowaniec (babka), Sebastian Chowaniec (dziadek) i Weronika Chowaniec (matka). Z przodu od lewej wujkowie: Sebastian, Józef i Wojciech Chowańcowie
Wtem wybuchła wojna, nie wiedziałem, co to jest, byliśmy wtedy w Łopusznej, zrobił się straszny strach, wszystko uciekało w góry i my też w nich ukryliśmy się, nie wiadomo przed kim. Siedzieliśmy tam dwa tygodnie, po dwóch tygodniach wróciliśmy do domu. Powoli smutek nas opuszczał po utraconej Ojczyźnie. Wtem znowu nas przygniotło: Niemcy zajmowali państwo po państwu. Belgia. Holandia. A wreszcie Francja. To ostatnie było najboleśniejsze. Potem nagle „Włochy wydały Anglii wojnę”. Wtedy jednak byliśmy [już] w Rabie Wyżnej, gdyż tam nas przeniesiono; uczęszczałem wówczas do klasy 5-ej. Tam zacząłem książki czytać i zastanawiać się, czym będę. Mam zdolności do 33
malarstwa, jednak malarzem nie będę, tylko lotnikiem. Tam zacząłem budować pierwsze modele samolotów, jednak żaden z nich nie wzleciał. Po 14-stu miesiącach mieszkania w Rabie Wyżnej przenieś liśmy się do Rogoźnika na kierownictwo szkoły5. Mieszkamy obecnie tutaj, tj. w Rogoźniku. Tu zacząłem też jaśniej pojmować wojnę i czytać gazety. Chodziłem do 6-ej klasy, a właściwie dojeżdżałem do niej do Czarnego Dunajca. Rogoźnik jest niedużą wioską, nie ma na miejscu kościoła, lecz trzeba chodzić do Ludźmierza. Jest tam cudowna rzeźba Najśw[iętszej] Maryi Panny i tam też urodził się i żył wielki pisarz-poeta polski Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Rogoźnik jest, jak wspomniałem, niedużą wsią, jest w niej wapiennik, gdzie wypalają wapno. Przez wieś przepływa rzeczka Rogoźnik. We wsi jest też stacja kolejowa, biegnąca na linii Sucha Góra i Nowy Targ. Gdym już kończył 6-ą klasę, przyszło rozporządzenie z inspektoratu, że kto jest za młody, t[o] znaczy, że kto wcześniej o rok poszedł do szkoły, musi być pozostawiony jeszcze 1 rok w tej samej klasie. A kto [ma] powyżej lat 14-stu, ma być ze szkoły wycofany. Wskutek tego pozostałem jeszcze rok w 6-ej klasie; dojeżdżałem już do Nowego Targu. Ponieważ w szkole siedzieli niemieccy żołnierze, uczyliśmy się w pustych pokojach [w piekarni], gdzie miały naukę i inne klasy. My, t[o] jest 6-a klasa, mieliśmy naukę 3 razy w tygodniu od drugiej godziny. Najprzyjemniej było się tam uczyć. Po pół roku nauki z piekarni wypędziło nas wojsko. Nauka odbywała się potem w salach sądowych. Po dwóch tygodniach nauki i stamtąd nas wyrzucili, gdyż jak i w piekarni [sale] zajmowało wojsko. Józef Tischner ojciec został kierownikiem szkoły w Rogoźniku wiosną 1942 r. Wieś Rogoźnik jest położona w odległości ok. 9 km od Nowego Targu i 7 km od Czarnego Dunajca.
5
34
I znów dwa miesiące przerwy. Salę znaleziono na Kowańcu w szkole. Kowaniec jest to ulica Nowego Targu, szkoła oddalona jest trzy km od rynku w Nowym Targu6. Droga na Kowaniec była bardzo męcząca, szło się wciąż pod górę, nauka była co drugi dzień, a jeszcze trzeba było czasem chodzić uprawiać kok-sadis7, roślinę potrzebną do wyrobów gumy i kauczuku. Gdym nie szedł do szkoły, uczyłem się niemieckiego u pani Romaniszyn, byłej nauczycielki w Rogoźniku. Syn brata pani R[omaniszyn] jest inżynierem lotniczym, nazywa się Kazek R[omaniszyn], przez niego też mam obiecane protekcje do szkoły lotniczej. Teraz jest on w niewoli niemieckiej jako oficer angielski8. Coraz więcej też zaczynało się pokazywać na Podhalu desantów9, którzy strzelali wszystkich donosicieli i Volksdeutschy oraz różnych ministrów księstwa góralskiego10. Większość jednak rzekomych desantów byli to zwykli złodzieje, którzy z bronią w ręku udawali desantów. Tacy też zastrzelili zastępcę Księcia góralskiego w Rogoźniku, niejakiego Latochę, którego jednak mieli za co I około 4,5 kilometra od stacji kolejowej. Chodzi o kok-sagiz, mniszek gumodajny, łatwą w uprawie roślinę, której sok mleczny zawiera kauczuk. 8 Kazimierz Romaniszyn był pilotem 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”. Dostał się do niewoli po zestrzeleniu jego samolotu w trakcie nalotu na Essen w marcu 1943 r. Jego ciotka Ludwika Romaniszyn była przed wojną kierowniczką szkoły w Rogoźniku. 9 Tak nazywano oddziały partyzanckie tworzone przez dowódców, którzy trafili na Podhale w wyniku zrzutów spadochronowych. 10 „Księstwem góralskim” nazywano popularnie struktury i działaczy Komitetu Góralskiego (Goralisches Komitee), utworzonego przez niemieckie władze okupacyjne w lutym 1942 r. Była to organizacja kolaborująca z Niemcami, na czele której stanął Wacław Krzeptowski. Jednym z członków Komitetu (których ironicznie nazywano ministrami) był mieszkający w Rogoźniku Franciszek Latocha. Został on zastrzelony przez oddział partyzancki, którym dowodził Wojciech Bolesław Dusza ps. „Szarota”. 6 7
35
zastrzelić. Niemcy wielu takich bandytów wystrzelali oraz publicznie wywieszali. W Ludźmierzu zawiesili jednego, we Waksmundzie spalili kilka domów, ludzi ze wsi zegnali na cmentarz i tam zabierali podejrzanych ludzi. I teraz po trzech latach w dusze polskie wstąpiła otucha i radość. Oto 1-sze: „Anglo-Ameryk[anie] wypędzili Niemców z Afryki”. Potem, po kilku miesiącach, radosne: „Anglo-Amerykanie wylądowali we Włoszech na Sycylii, Mussolini ustąpił” i wreszcie kapitulacja Włoch. Jednak po kapitulacji Anglicy nie zajęli Włoch, wojska niemieckie i część włoskich zaczęła bronić dostępu, chociaż powoli cofali się. Rok szkolny się skończył, świadectwo otrzymałem bardzo dobre. Tylko z rachunków miałem dobrze. Wtem, po kilkumiesięcznej ciszy, gruchnęła wieść potwierdzona w gazetach. Inwazja. Anglo-Amerykanie wylądowali we Francji. Oho! Do 7-ej klasy będę chodził po wojnie, jednak, niestety, wojna się nie kończyła. Tymczasem coraz więcej [p]okazywało się już nie band, ale prawdziwej Armii Krajowej założonej przez gen[erałów] Sikorskiego i Sosnkowskiego11. Do Niemiec nie wolno było wyjeżdżać, gdyż tam dokonano zamachu na Hitlera. Natomiast trzeba było iść do robienia okopów. Wielka panika powstała wśród Niemców, Ukraińcy na gwałt uciekali z Gen[eralnej] Gub[erni], inspektor szkolny wyjechał, zostali tylko Niemcy na urzędach i w wojsku. AK12 stawali się panami niektórych wsi położonych w lesie. Aż wreszcie wzniecili powstanie w Warszawie. Pewnej niedzieli, idąc do Ludźmierza na odpust, koło godziny 11-ej [zobaczyłem, że] pojawiło się na niebie mnóstwo samolotów amerykańskich. Piękne srebrne ptaki Mylne ówczesne mniemanie [przypis autora]. AK = Armia Krajowa [przypis autora].
11 12
36
błyszczały w słońcu, jadąc na północ, nad Rogoźnikiem leciało 213, a leciały jeszcze nad Nowym Targiem, Ostrowskiem, Łopuszną i nad innymi wsiami. Podobno było ich wszystkich 2000, była to pomoc dla Warszawy. Nadzieje moje co do nauki zawiodły: nauka rozpoczęła się znowu na Kowańcu. Tym razem nie chodziliśmy spokojnie jak zeszłego roku, zaczepiały nas dzieci z Kowańca, bijąc w nas kamieniami. Było to bardzo brzydko ze strony chłopców z Kowańca, przecież oni i my byliśmy Polakami i między Polakami miała powstać bójka? Nie broniliśmy się jeszcze nigdy, sądząc, że przestaną, lecz nie przestają jeszcze. P[an] Kierownik zwracał się kilka razy do matki chłopaka dowodzącego chłopcami. Matka skarżyła się na niego i obiecała sprać go dobrze, lecz widocznie nie doszło to do skutku. Bo po kilku dniach zaczęło dwóch z Kowańca bić do spokojnie idących trzech chłopców. Rzucali do idących flaszkami, jedna z flaszek nie rozbiła się, podjął ją jeden z trójki i rzucił w nich, flaszka chybiła celu, upadając, stłukła się. Na brzęk tłukącej się flaszki wybiegała z domu matka chłopaków, krzycząc i odgrażając się im. Na to nadszedł p[an] kierownik, matka zaczęła opowiadać, że my bijemy do jej synów flaszkami. Oczywiście kłamstwo się nie udało i synowie „bijący flaszkami” musieli uciekać przed razami matki. Wieczorem, jadąc pociągiem do domu, siedząc z powodu ścis ku na platformie, [zauważyłem, że] wszedł młody niemiecki żołnierz, który wyszedł z sąsiedniego towarowego pociągu. Trochę umiał po polsku, więc nawiązała się między ludźmi a nim pogawędka. Wszedł, pytając, czy nie ma gdzie młodych kobiet, znalazł jedną. Zaczął ciągnąć ją do towarowego pociągu, ta nie chciała, zdziwiony pytał ją, dlaczego się opiera, ta z pewnością siebie palnęła: „Tak, żeby mnie ostrzygli?!”. Bo AK, do której należeli i ludzie 37
z okolicznych wsi, strzygli kobiety obcujące z Niemcami. Niemiec się pyta wszystkich nas: „Skąd jadą?”. Przeważna część jechała z okopów, które robiono w Łopusznej. „A! – mówi – dobrze pracować, źle iść na front”. Następnie pyta się: „Wszyscy tu Polocy?”. – Wszyscy! „Módlta się – odpowiada – wnet będziecie mieć zbawienie”. Wnet, wnet, toć przecie walki toczą się na granicy niemieckiej i żołnierze niemieccy bynajmniej nie chcą walczyć, lecz boją się giestapa13. Oto na obławę do lasu poszły dwie kompanie wojska. Zaledwie weszli na początek lasu, cof[nę]li się przed strzałami AK. Raz po raz przychodzą wieści o coraz to nowych figlach AK. I znów smutek ogarnął serca Polaków, powstanie w Warszawie upadło – zdrada Rosji – strasznego wroga Niemiec i trochę było [sic!] wrogiem Polaków. Powstańców wszystkich zabrali do niewoli, nawet ośmioletnie dzieci maszerowały w pierwszych szeregach jako żołnierze. Cała Warszawa w gruzach, kolumna Zygmunta zwalona przez czołg, wielu ludzi zginęło w ogniu. A w Moskwie toczą się umowy między polskim rządem emigracyjnym, Edenem, ministrem spraw zagranicznych Ameryki P[ół]n[ocnej], oraz Churchillem, premierem rządu angielskiego. Teraz przerabiam 1-szą klasę gim[nazjum:] łacinę, rachunki, historię i inne przedmioty, za miesiąc mam zdawać. AK14 postarała się o danie nam profesorów do zdawania, żebyśmy nic nie stracili na nauce. Oczywiście zdawanie odbywa się w wielkiej tajemnicy.
Gestapo – tajna policja niemiecka, działająca w nazistowskich Niemczech i na terenach okupowanych. 14 Mylne [przypis autora].
13
38
Jedyne zachowane zdjęcie z wojennego Rogoźnika. Stoją od lewej: Józek Tischner z rodzicami, pani Płaczkowa z córkami Milą i Alą, Marian Tischner i NN
Dnia 23 X [19]44 Wczoraj byłem w szkole. Chłopcy z Kowańca próbowali nas zaczepić, aleśmy ich przegonili, gdyż było ich bardzo mało. P[ani] nauczycielka z p[anem] kierownikiem szukają wolnej sali w mieście, gdyż chcą zażegnać bójki. Pierwszy raz wczoraj przyjechałem do domu bez biletu jako robotnik z okopów (robotnicy jeżdżą za darmo). Za oprawienie książeczki pewnej kobiecie ta uprzędła mi sznurek do latawca, z czego się b[ardzo] cieszę, gdyż w najbliższym czasie mam zamiar puszczać latawca. Dnia 29 X 1944 Dzisiaj mieli przyjechać Niemcy do tutejszej zlewni mleka. W Rogoźniku są dwie zlewnie, jedną prowadzi mój tatuś, a drugą 39
syn b[yłego] sołtysa Bronisław Bukowski. Ojciec jego blisko dwa lata temu został zaaresztowany przez giestapo, dotąd nie wrócił. Ponieważ dzisiaj jest piąta rocznica śmierci babki z Jurgowa, byliśmy [w Ludźmierzu] na mszy odprawianej na jej intencję. Gdy wróciliśmy, przyszedł sołtys, prosząc, aby mama ugotowała obiad dla Niemców. Mamusia ugotowała, czekamy, kiedy przyjdą, ludzie się schodzą z różnymi interesami do tatusia, niektórzy przynoszą kogutki, masło, mięso itp. do obiadu lub bezpośrednio dla Niemców. Przyszedł Bukowski B[ronisław] i p[ani] Romaniszyn. Rozmawiamy, Bronek B[ukowski] mówi, że po wojnie będą kawalerzy na becukszajn15, tatuś dociął, że razem z paskiem. Niemcy jakoś nie przyjeżdżają i nie przyjadą dzisiej, zdaje się, w ogóle. Z radości Bronek z tatusiem zaczęli pić wódkę, ale taką z wodą, bo im żal było więcej. Bronek chwali się, że 1 l[itr] wódki chowa na koniec wojny. W końcu rozeszli się wszyscy do domu. 30 X [1944] Przyjechałem ze szkoły, pragnę opisać jazdę pociągiem w wieczór. Przychodzę na stację [w Nowym Targu], na stacji tłok i zaduch, bilet mam już. Podchodzę do grupki ludzi z Rogoźnika, jeden z nich, 16-stoletni chłopak, lamentuje: skradł mu ktoś portfel z pieniądzmi. Pieniędzy dużo nie było, ale najgorzej, że razem z portfelem zginęła kartka od robót przy okopach, uciekam od tego. Wypuszczają na Rogoźnik. Ludzie, a zwłaszcza robotnicy, przeskakują przez płot. Niemiec spędza wszystkich z powrotem. Wsiadam do wagonu, z braku miejsca – do towarowego. W wagonie sami robotnicy z okopów, ławek nie ma, więc siadamy bezpośrednio na Bezugschein (niem.) – talon.
15
40
ziemi. Niektórzy siadają na stopniu, nogi spuszczając w dół. Pociąg rusza. Kilku Cyganów gra na organkach, kilku robotników zaczyna śpiewać. Ludzie posiadający jaki taki słuch zatykają sobie uszy, jedziemy przez las. Na polu jasno, księżyc świeci, trochę tylko zimno. Wyjeżdżamy z lasu, pociąg zwalnia, przejeżdżamy przez most. Ludźmierz, kilku pcha się do drzwi, krzyżują się pytania: „Wysiados? To poć. Coz się pchos? Puscoj, bo dostanies. Puscoj-ze warcyj!!”. Wreszcie pociąg rusza, jedzie pomału teraz, kilku wyskakuje, my, tj. ja i mój kolega, jedziemy dalej. „Rogoźnik!”, woła konduktor, wysiadamy. Idzie nas więcej, ktoś mówi, że desanci mają jutro wysadzić most w Podczerwonem. Wreszcie jestem w domu. 9 XI [1944] Długo nie pisałem pamiętnika, gdyż byłem chory, bolał mię żołądek i ucho. W uchu mi zaległo, że mało co słyszałem, ale dzięki Bogu przeszło mi wszystko. Listopad, przygotowuję się do Bożego Narodzenia, robię marionetki do szopki. Marionetki robię z gliny, a potem suszę na piecu. Wysuszone maluję. Wczoraj desanci wysadzili most przed Chabówką, wskutek tego pociąg do Krakowa nie idzie. Uczę się dalej. Dzisiaj spadł pierwszy śnieg, gdy piszę, jeszcze pada, jest go dotąd bardzo mało. Ludzie młócą zboże maszynami poruszanymi końmi lub motorem, chcą mieć spokój. Mostu w Podczerwonem nie wysadzili, ktoś puścił bajkę, w ogóle na linii Nowy Targ – Sucha Góra cisza, tylko czasem pociąg [się] spóźni. Na p[rzykład] wczoraj pociąg mający przyjść o 11-ej przyszedł wpół do 4. Był gdzieś het na Słowacji. Końca wojny nie widać. Poza tem nic ważnego nie słychać, oczywiście prócz strzałów na południu, gdzieś na Słowacji. Bolszewicy napierają.
41
14 XI 1944 Przyszedłem ze szkoły. Koło 9-ej godz. ktoś puka bardzo ostrożnie do drzwi, które były już zamknięte. „Kto tam?”, pyta się mamusia. „Proszę się nie obawiać, swój!”, brzmi odpowiedź zza drzwi. Mamusia puszcza. Wchodząc[y] mówi: „Proszę się nie obawiać. Jesteśmy chłopcy z lasu!”, przedstawia się. Chłopcy z lasu – myślę – oho, nikt inny, tylko Armia Krajowa. Wchodzi czterech. Pierwszy sierżant, niskiego wzrostu, krępy, z bardzo rozłożystymi barkami, ubrany jest w skórzaną kurtkę, na głowie furażerka z orzełkiem, u pasa rewolwer, spodnie zielone jak polskie wojsko, buty z cholewami. Za nim wchodzi zapewne jego adiutant, bardzo wysoki, w hełmie, w polskim mundurze, na ręce ma opaskę z godłem Polski i litery AK. Dalsi dwaj młodzi, wysocy, ubrani są podobnie. Wchodzą bardzo grzecznie, witają się ze wszystkimi, mówiąc, że przyszli w sprawie służbowej do zlewni mleka. Biorą wykazy i wszystkie papiery dotyczące mleka, żartując przy tem. Jednego z nich posłali po siekierę do sąsiada i aby przyprowadził świadka, jak będą bić bornie16 z mleka. Po chwili wraca. Biorą się do borni, wyjrzałem oknem, cały dom obstawiony zbrojnymi. Ci, co przyszli, są z granatami, z karabinami ręcznymi i maszynowymi. Operacja [tłuczenia] borni kończy się, do jednej wsypują próbki z mleka17 i tłuką kolbą po nich. Mamusia pyta się, czy byli w drugiej zlewni. „To się pani jutro dowie”, odpowiadają. W Ludźmierzu też nie byli, bo – mówią – nie można wszystkich zlewni naraz, ale i tam zaglądną. Wychodzą wszyscy, adiutant na odjętych pokrywkach bębni, śpiewając:
16
Bańki na mleko. Próbki przechowywano w szklanych naczynkach.
17
42
Hej! Strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały, A przed nami śmiertelny stoi wróg!
Wychodząc, chwalą tatusia, że jest dobry dla ludzi. Mówią też, że jak będą bornie inne, to przyjdą je potłuc, i że będą częściej do wsi zaglądać. Adiutant mówi do mnie: „Rośnij, chłopcze, ale życzymy ci, żebyś już nie chodził jak my po zlewniach i po lasach”. Dnia 28 XII [19]44 Długo już nie pisałem w pamiętniku, z różnych powodów. Za to teraz napiszę wszystko. Do Rogoźnika przyjechali uchodźcy z Warszawy, jedna rodzina, tzn. p[an] Dyski i p[ani] Dyska oraz matka p[ani] Dyskiej18. P[an] Dyski i p[ani] Dyska są profesorami, zaraz też prosiliśmy ich o danie mi lekcji, na co się chętnie zgodzili, uczą mnie teraz. Do szkoły już rzadko chodzę, bo nie warto iść na Kowaniec, jeżeli się w domu uczy. Był u nas wujek Sobek z Jurgowa, przepustkę dostał. Bardzośmy się ucieszyli. Brata nie widział już blisko pięć lat, mnie widział coś dwa lata temu. W Jurgowie nic się prawie nie zmieniło, powodzi się im bardzo dobrze, przysłaliby nam różnych środków żywnościowych i materii, żeby nie granica19. Bawił tu tylko dwa dni i pojechał z powrotem. Parę dni temu wysadzili most kolejowy w Ludźmierzu, a drugi, drewniany, spalili. Komuniści i inne oddziały chodzą po wsiach, w których mieszkają Niemcy, rozbrajają ich, zabierają ubranie, żywność, a oficerów strzelają. Niemcy boją się iść za nimi do lasu, mało ich jest. Wczoraj desanci wysadzili most w Lasku, a o mało Przybysze zamieszkali w szkole, razem z rodziną Tischnerów. Jurgów został wcielony do państwa słowackiego, dlatego warunki życia były tam lepsze niż w Generalnej Guberni.
18 19
43
Sebastian Chowaniec (wuj Józefa Tischnera) z żoną, zdjęcie ślubne z 1938 r.
nie wysadzili pociągu z wojskiem i amunicją. Anglicy jak stanęli w Niemczech nad Renem, tak nie mogą ruszyć dalej, ale pewno niedługo ruszą. Rosjanie na ziemiach polskich również stoją. Strzały czasem słychać, ale b[ardzo] cicho. Śniegu napadało dość dużo. Święta przeszły spokojnie, we wsi spokój. Dnia 4 I [19]45 Dzisiej pod wieczór przyszedł do nas jakiś mężczyzna, mający kartkę z gminy, z prośbą o wyszukanie mu mieszkania. Taty nie było, był w N[owym] Targu, gdy przyjedzie, ma go odprowadzić do sołtysa. Gdy już wychodzili, dowiedziałem się, że partyzanci stoją u sąsiada. Tatuś zatrzymał się z wyjściem. Za chwilę przyszedł sąsiad oznajmić, że już pojechali, chcieli tylko [prosić] o danie im przewodnika do wsi Załucznego. Przewodnik się znalazł i pojechał z nimi. Ilu było partyzantów, nikt nie wie dokładnie, mieścili się jednak na trzech sankach z Maruszyny. Gdy wrócił tatuś od sołtysa, opowiadał, co słyszał w pociągu podczas jazdy. Oto jeden przemytnik opowiadał: szli zza granicy słowackiej z towarami na plecach, było ich trzech. Wszyscy z plecakami, a jeden z nich niósł ponadto miotłę. Byli już przed Cz[arnym] Dunajcem (gdyż tam mieszkali), gdy spotkali niemiec ką straż graniczną. Noc była ciemna i widać było tylko zarysy ludzi. Niemcy, widząc ich, wołali: „Komm, komm” („Chodź, chodź”), oni stanęli i stoją. Niemcy znów: „Komm!!”, oni nic, wtem słyszą, że Niemcy nabijają broń, żaden się nie mógł z miejsca ruszyć, gdy ten, co był z miotłą (miotła w ciemnościach wyglądała jak karabin), zawołał: „Chłopcy, naprzód”. Niemcy tylko karabiny na ramię i już ich nie było. Jeden z przemytników mieszkał niedaleko mieszkania Niemców. Stał on na warcie, gdy inni rozpakowywali towary. Wtem wychodzi 45
z placówki warta nocna składająca się z dwóch Niemców. Za jaką godzinę widzi wracających Niemców, ale w jak opłakanym stanie, bez spodni, bez bluzki, bez kożuchów i bez wierzchniego ubrania. Pyta się ich: „A gdzieście byli?”, machnęli tylko ręką i poszli dalej. Rozbroili i rozebrali ich partyzanci, przed którymi w nocy nie można się obronić. Dnia 5 I [19]45 Desantów, partyzantów oraz oddziały AK zwą ludzie „Jędrusiami”, a więc i ja będę tak pisał. Wczoraj nie obeszło się jednak bez figla, który spłatali „Jędrusie”. Oto po odejściu ze wsi pojechali na stację kolejową, gdzie zabrali telefon i czekali na pociąg. Noc była niezbyt ciemna. Pociąg nadszedł. Od razu wypędzili ludzi z wagonów, tak samo kolejarzy i maszynistów. Następnie wszedł jeden do lokomotywy i puścił ją na pełną parę. Pociąg z piekielną szybkością i hukiem pojechał, a „Jędrusie” ze śmiechem odjechali dalej. Dotąd nie wiadomo, co się z nim stało. To pewne jednak, że cały nie dojechał20. W Łopusznej zaś Niemcy zakwaterowali w szkole. (Szkoła i połowa wsi położona jest po jednej stronie Dunajca, a po drugiej – druga połowa wsi wraz z kościołem. Pierwsza strona jest bliżej lasu). Dowiedziawszy się o tym, „Jędrusie” poszli do nich. Na podwórku sąsiada spotkali jednego Niemca, rozbroili go i kazali mu iść naprzód do budynku szkolnego. Jak mu kazali, tak zrobił, bo zresztą musiał. Niemiec wchodzi, a zza niego „Jędrusie” wystawiają lufy karabinów maszynowych i wołają po niemiecku: „Ręce do góry!!”. Dojechał cały [przyp. autora]. Według wspomnień świadków, pociąg przeleciał przez stację w Nowym Targu, ale potem wytracił szybkość, parowa lokomotywa „zasapała się” i pociąg zatrzymał się na podjeździe przed stacją kolejową w Lasku.
20
46
W jednej chwili ręce podniosły się w górę, a „Jędrusie” rozbroili ich i puścili, ale bez ubrania wierzchniego. Następnie spotkali miejscowego gosp[odarza] i kazali mu iść powiedzieć Niemcom mieszkającym na plebanii, że ich towarzyszy rozbroili. Po chwili (bo noc nie była ciemna) widać było po jednej stronie mostu karabin maszynowy, a po drugiej, tj. po stronie „Jędrusiów”, kilka maszynowych karabinów i takichż rewolwerów. Dnia 17 [I] 1945 Dziś rano jechałem do Starego Bystrego po tytoń dla taty. Na końcu wsi napotkałem całkiem niespodziewanie „Jędrusiów”. Było ich 16-stu. Pytali się nas, skąd jedziemy, i poszli dalej. Gdy wracałem do domu, byli w jednym domu i tam gotowali obiad. Przyszli zająć Rogoźnik. Niemców w Rogoźniku nigdy nie było, chyba służbowo, ale nigdy nie kwaterowali. Tymczasem gościńcem cofali się Niemcy, uciekali przed Rosjanami, którzy zajęli już Kraków, N[owy] Sącz, a patrole dochodziły już do Skawiny. Gościńcem jechały tabory, auta, a we wsi gotowali obiad „Jędrusie”. Nagle jeden niemiecki koń padł, a Niemcy [za]szli do wsi po nowego. Pech chciał, że zaszli do domu, gdzie siedzieli „Jędrusie”. „Jędrusie” wyskoczyli i natychmiast dali ognia do Niemców, obaj padli. Reszta Niemców z taborami uciekła czym prędzej do Cz[arnego] Dunajca. Wieczór się zbliżał, „Jędrusie” poszli na gościniec i tam wartują, młodym chłopom ze wsi kazali być przygotowanymi do ucieczki, gdyż Niemcy mogą nadjechać. W nocy jednak nie nadjadą, bo się będą bać, choćby ich b[ardzo] dużo było. A jutro też może nie przyjadą, jednak nie wiadomo, trzeba być przygotowanym. Wczoraj w nocy zastrzelili „Jędrusie” pewnego konfidenta z Rogoźnika. W Nowym Targu ruch. Niemcy uciekają, wysadzając mosty za sobą. 47
Dnia 20 I [19]45 Pomyliłem się, pisząc, że nic z tego nie będzie, bo zaraz na następny dzień przyjechali do Rogoźnika Niemcy. Złapali kilku ludzi z Rog[oźnika] i zaczęli ściągać z nich protokół. Mężczyźni zaś, myśląc, że przyjechali po konie, uciekli z nimi do lasu. Jakoś prawie w czasie obiadu wyszedłem na pole przed dom i nagle zobaczyłem dym. Niemcy podpalili wieś. Wszyscy ludzie zaczęli wynosić rzeczy z domów i my również, gdy rozległy się strzały. To Niemcy strzelali od gościńca kulami fosforowymi do domów, które zaraz płonęły. Nagle zjawili się we wsi desanci. Zaczęła się strzelanina. Niemcy ściągnęli pomoc z N[owego] Targu i z Cz[arnego] Dunajca. Widząc to, desanci wycofali się ze wsi. Było ich trzynastu21. Niemcy nie zaprzestali strzelaniny, ale skierowali ogień do Starego Bystrego, które zaczęło płonąć w sześciu miejscach naraz. Z wolna zapadał mrok. Ogień z wolna przygasał. Niemcy nie odjechali jednak, lecz nocowali na stacji. Położyliśmy się spać w ubraniu, jednak nie spaliśmy nic, czekając, co będzie jutro. Dnia 21 I [19]45 Jutro nie przyniosło nic ważnego, [poprzedniego dnia] w Rogoźniku spłonęło 17 domów, zaś w St[arym] Bystrem 47.
Według relacji Mariana Tischnera, partyzanci ubrani byli w białe kombinezony. „Myśmy wynosili rzeczy, m.in. białą pościel, przed dom, od strony gościńca. Nagle po ścianach szkoły, ponad naszymi głowami, przeleciała seria z automatu, robiąc dziury w murze szkoły. Wtedy, już się nie zastanawiając, zostawiliśmy wszystko tak, jak leżało. Uciekliśmy do lasu, za Groń, gdzie nocowaliśmy u pewnego gospodarza. Szkoła, gdzie mieszkaliśmy, nie spłonęła, ale od najbliższych spalonych zabudowań dzieliło ją zaledwie sześć domów”, wspomina Marian Tischner.
21
Spis treści
Marian Tischner, Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Wojciech Bonowicz, „Niewielkie pomieszanie klepek”. Dziennik Tischnera i jego tło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Kilka słów o zasadach obecnego wydania . . . . . . . . . . . . . . . 26 Dziennik . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27