Oddajemy w wasze ręce kolejny numer naszej gazetki. Grudzień, pora szczególna, więc i w bieżącym wydaniu trochę akcentów świątecznych. Szczególnej uwadze polecamy artykuł Wojtka Kuziemskiego o historii bezdomności w Nowem. Poza tym kilka artykułów na tematy bieżące. Koniecznie przeczytajcie list do redakcji p. Rafała Stenki. Niestety sprawca zamieszania schował głowę w piasek. Nie podjął rękawicy. Redakcja jednak zajęła stanowisko(nawet dwa). Życzymy Wam przeżycia nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia w godnych warunkach, mimo wszystko pogody ducha i spełnienia marzeń, podobno się spełniają. REDAKCJA
Moje bezdomne wigilie Nie jest łatwo opowiadać o tych chwilach. Bywa tak, że nawet o Świętach spędzonych w domu, w gronie bliskich, staramy się z jakiś tam powodów zapomnieć, a tutaj trzeba się się zmierzyć z twardą rzeczywistością, życiem od „podszewki.” Miasto niby nie realne, całe w świątecznej scenografii, inne niż zazwyczaj. Ludzie zabiegani, oszołomieni ostatnimi zakupami. Obok my na „bocznym torze”. Oczywiście udajemy ”macho”. Co tam Święta? Co tam Wigilia? Im bardziej udajemy, tym bardziej nam to nie wychodzi wspomnienia przytłaczają. A przecież każdy jakieś wspomnienia ma. Uciec od nich nie sposób. Szczególnie utkwiła mi w pamięci pierwsza bezdomna wigilia w 1997r.Ja „nieopierzony”, z zaledwie trzymiesięcznym stażem na ulicy i nagle takie wyzwanie:, Co robić w te dni? Gdzie się podziać? O ile rytuał dnia powszedniego miałem już opanowany na tyle że w realiach miasta poruszałem się w miarę dobrze , to w temacie Świąt kompletna pustka w głowie. Koledzy jacyś niby już byli, ale nie znaliśmy się na tyle dobrze, aby wtajemniczali mnie w swoje sprawy. W tym czasie uroczyste kolacje wigilijne dla bezdomnych były organizowane w klubie ”Akwen” w budynku „Solidarności”. Kolacja owszem była na ok.1000 osób. Co z tego, potem nagle zostałem sam. Sam w całym wielkim mieście. W takich chwilach u każdego włącza się GPS: na Berzę (czyli główny dworzec PKP) Intuicja mnie nie zawiodła chociaż nie do końca. Jedyną osobą, którą tam zastałem był Paweł, stały rezydent tego miejsca. Nie darzyłem go zbytnią sympatią. Był samolubny i złośliwy. No, ale przecież wieczór szczególny i Paweł miał jeden niezaprzeczalny walor: sporą ilość napojów, niekoniecznie bezalkoholowych. Od słowa do słowa zaczęliśmy tradycyjne „Polaków rozmowy”. Pojawiły się również kolędy. Z początku nieśmiało, lecz wraz z upływem czasu(i napojów) coraz głośniej. Wreszcie przeobraziły się w ryk. O dziwo nie interweniowały żadne służby. A my ryczeliśmy do rana. Długo potem wspominaliśmy tę Wigilię. Kolejną niezapomnianą Świętą Noc spędziłem kilka lat później. Niezapomnianą ze względu na miejsce. Tak się złożyło, że w poszukiwaniu przestrzeni życiowej trafiliśmy na opuszczony szalet publiczny na Placu Zebrań Ludowych, w miejscu dawnego lunaparku ”Cricoland” Budowla ta miała kilka niezaprzeczalnych zalet: była na uboczu i schowana dość głęboko w ziemi, gwarantując nawet w zimie dodatnie temperatury. Niestety walory te odkryły również szczury, z którymi prowadziliśmy cały czas nierówną walkę. W tamtym czasie na berzie pojawił się ks. Darek z parafii NSPJ z Wrzeczcza. Z początku pomagał nam dowożąc na berzę kanapki i gorącą herbatę. Z czasem objął również chętnych opieką duszpasterską. Na dworcu odbywały się rekolekcje, możliwa była również spowiedź św. Ks. Darek miał zostać misjonarzem, kształcił się w tym kierunku, miał wyjechać na misję na Madagaskar. Kiedyś oglądając reportaż w TV o bezdomności ,pojął że w naszym kraju można znaleźć nie mniejszą egzotykę. Poświęcił się bezdomnym bez reszty W luźnej rozmowie napomknąłem mu gdzie „mieszkamy”. Po oficjalnej miejskiej wigilii w św. Janie odwiedziliśmy kilku kolegów w innych częściach miasta. Resztę tej nocy spędzaliśmy w „miejscu zakwaterowania”, czyli naszym WC. Ok. godz 24: 00 usłyszeliśmy jakieś głosy. Był to ks. Darek ze studentami z Duszpasterstwa Akademickiego oczywiście z prezentami: żywnością i ciepłymi kocami. Wigilię spędziliśmy razem, śpiewając kolędy przy gitarze. Nie sposób tego zapomnieć. Krzysiek
Listy do redakcji Z dużym zaciekawieniem przewijałem ostatni (8) nr PROBówki, by móc dotrzeć do wspomnianego we wstępie artykułu bez cenzury. Liczyłem na tekst krytyczny, pełen wypunktowań systemu wsparcia Was, ludzi aktualnie bez domu, być może wypunktowań złych praktyk, jakich pomagacze się dopuszczają, ale i równej ilości sugestii i propozycji zmian tego, co złe. Pogrążając się w lekturze artykułu Pana Mirosława Rokity długo myślałem, że czytam sensacyjny wstęp, ociekający celowo demagogią i populizmem, które stosowane są jako środek redaktorskiego wyrazu, szydercze zobrazowanie potocznie wyrażanych opinii, po których trafie na chłodną i poważną analizę tego tekstu, próbę wytłumaczenia ukrytych w nim treści, może nawet życiowych dramatów. Tkwiąc w tym oczekiwaniu nagle... spostrzegłem nazwisko autora, kończące tekst. Pisząc te słowa na gorąco nie wiem, czy jestem rozgoryczony (brakiem wyczucia redakcji), zażenowany (zamieszczony tekstem), czy zawiedziony (kierunkiem, w jaki PROBówka właśnie skręciła). Dlaczego mogę być rozgoryczony? We wstępie czytam zapowiedź unikania cenzury. Wydaje mi sie, że wiem, czym ona jest. Wiem jednak, że brak cenzury nie oznacza swobody w obrażaniu i ocenianiu na podstawie wybiórczo potraktowanych faktów. Gdybym tak rozumiał brak cenzury, mógłbym w odruchu złości napisać paszkwil na autora. Proszę uwierzyć - w wymianie obelg trudno znaleźć równego mi adwersarza. Czy taki tekst redakcja by także opublikowała? Droga redakcjo! Życzę rychłego zdobycia umiejętności odróżnienia tego, co jest swobodnym wyrażeniem myśli od tego, co jest niesmacznym paszkwilem. Dlaczego mogę być zażenowany? PPRBówka przyzwyczaiła mnie do tego, że teksty w niej zamieszczane niezależnie od ich formy (reportaż, poradnik, satyra, felieton) cechowała troska o obiektywny wymiar publikowanego przekazu. Nie twierdzę, że zawsze sie to udawało (czasem jest to niemożliwe), ale tą troskę zawsze czytałem miedzy wierszami. Przejawiała się ona pewną logiką procesu tworzenia artykułów - najpierw obieramy problem, jaki chcemy przedstawić, a potem przedstawiamy różne (jeśli się da) jego punkty widzenia. Tu jednak trudno mi znaleźć ów problem. Jest za to intencja dokopania, komuś, która znalazła ujście na łamach PROBówki. Nie twierdzę jednak, że autor konfabuluje - historia być może jest prawdziwa, ale niezweryfikowana. Gdzie inny punkt widzenia konieczny przy tak mocnej wymowie tekstu? Za takie praktyki poważne pisma są ciągane przed oblicze sądu, co zazwyczaj kończy się wyrokiem z nakazem opublikowania przeprosin. Dlaczego mogę być zawiedziony? Dotychczas postrzegałem PROB i jej prasowy organ, jako ciała, które są zainteresowane (współ) tworzeniem lepszej przyszłości, jako grupę osób poważnych, które starają się wygaszać agresywne nastroje u podstaw, których leżą nieraz trywialne pobudki. Z podziwem patrzyłem, jak PROB tłumi swobodne zapędy w stylu "komórka dla każdego bezdomnego", czy "telewizja satelitarna w każdym pokoju". Z jeszcze większym podziwem patrzyłem, gdy ze stoickim spokojem tłumiła akty werbalnej agresji skierowanej do grupy ludzi, o której sporo w artykule. Co się stało z tą postawą? Gdzie się podziała ta PROB? Czy mogę jeszcze postrzegać Was jako swoich zawodowych Partnerów? Tracę powoli tę nadzieję... Nie jestem święty. Wiele mam za uszami. Pewnie sam nie raz przypominałem wspomniane gestapo. Zawodowo mam sobie więcej do zarzucenia, niż się pochwalenia. O wielu moich zaniechania i zaniedbaniach nawet nie wiecie, ale nie zasłużyłem sobie na taki tekst. Proszę tylko nie mówić, że może on nie o mnie. Jest o grupie zawodowej, z która się utożsamiam - jest to więc artykuł także o mnie. Jak powinienem więc zareagować? Na pewno nie zrobię tego tak, jak Pan Mirosław Rokita, ani nie przedstawię tej samej historii widzianej moim okiem. Szczerze mówiąc, to chyba nawet nie chce mi się tracić czasu na komentowanie czegoś tak obrzydliwego. Chyba tylko jakieś cholerne poczucie obowiązku przekazywania rzetelnych informacji skłania mnie do odniesienie się do kilku stwierdzeń pojawiających się w tekście:
Ona stwierdziła, iż muszę podjąć terapie alkoholową, dosłownie zgłupiałem. Ja też - pracownik socjalny, jeśli nie ma uprawnień terapeuty uzależnień, nie może tego stwierdzić. Może więc taka diagnoza była wcześniej już postawiona przez specjalistę? Jeśli tak, to zrozumiem
oburzenie tylko ze względu na pojawiający się tryb rozkazujący ("musi", zamiast "warto rozważyć podjęcie") Ponieważ mój terapeuta był alkoholikiem, widziałem go codziennie na piwie, poszedłem do niego i powiedziałem mu, że to on potrzebuje terapii i na drugi dzień dostałem kopa z placówki. Jak rozumiem, w jakiś tylko sobie znany sposób dotarł Pan do diagnozy, jaką temu terapeucie postawiono? Jeśli nie, to trudno tu nawet stwierdzić picie szkodliwe. Piwo (jeśli jedno, a taką ilość wnioskuje z Pana artykułu) nie przekracza dziennej ilości porcji standardowych wyznaczających umowne ramy picia bezpiecznego. Byłem tam pół roku, bo ci OPIEKUNOWIE to wielka lipa. To raczej gestapo umiejące tylko karać i nie pomagać ludziom naprawdę chorym i umierającym. Wspominałem już, że mnie to obraziło. Może bym poczuł się lepiej, gdyby to stwierdzenie zarówno uzasadniono, jak i zdjęto z niego brzemię uogólnienia. Oczywiście gość umiera i wszystko jest OK. Chyba dla Pana. Miałem nieprzyjemność towarzyszyć kilku osobom w ich ostatnich minutach, bądź już po zakończeniu ich ziemskiego życia. Znamiennym, że nie pamiętam, by którykolwiek z mieszkańców przejął się tym w stopniu, jakiego można by oczekiwać. Przykre są też sytuacje, gdy na pogrzebie w kondukcie stoi tylko wspomniane "gestapo", ewentualnie 1-2 osoby bezdomne. To nie jest OK. Niby opiekunowie powinni mieć ukończony kurs udzielania pierwszej pomocy – Który z Nich ma !! Ja, i to wielokrotny. Był czas, że z Adamem i Anią (imiona fantomów do ćwiczenia resuscytacji krążeniowo-oddechowej) byłem niemal na "Ty". Bezdomny, który podejmuje pracę zarobkową taką normalną w zakładzie państwowym to musi płacić za pobyt w schronisku osiemset ileś złotych. Proszę wskazać placówkę, w której są tak wysokie koszty refundacji. W trójmieście nie przypominam sobie takiej, ale pamięć mnie ostatnio nieco zawodzi. a jak się zwróci do MOPS-u, aby udzielili mu pomocy finansowej, aby mógł sobie wynająć pokój to nie ma takiej formy w ich działaniach. Czy przypadkiem w zespole redakcyjnym nie ma osób, które z takiej formy świadczeń jednak korzystały? Ośrodki Św. Alberta mają zarabiać. Ubawiłem się setnie. Swego czasu praktykowałem dość ryzykowna ideę upubliczniania przed mieszkańcami noclegowni wszystkich "przychodów" i wydatków, a także wysokość swojej pensji. Oczywiście znaleźli się tacy, którzy twierdzili, że fałszuję te dokumenty. Ci, którzy takiej spiskowej teorii nie wyznawali, pukali się w głowę i pytali: "to po co Pan to robi?". No właśnie - po co? Potrzeba jest ludzi, którzy chcą pomagać tym biedakom tak naprawdę a nie tylko prowadzić dysputy „przy kawce” i udawać jacy oni szlachetni a są po prostu osobami wyrachowanymi i obłudnikami. Każde spotkanie z opiekunami starałem się prowadzić właśnie przy kawce. Milsza, luźniejsza atmosfera sprzyja swobodniejszej dyskusji, a tylko w trakcie takiej mogłem usłyszeć, co im się także w mojej pracy nie podoba. Ale jak widać, sztukę obłudy opanowaliśmy do perfekcji - przy kawce najwyraźniej udawaliśmy, że przejmujemy sie zarówno losem tych kilkudziesięciu facetów, jak i swoim profesjonalizmem. Pomysł noclegownii dla osób po spożyciu alkoholu (dla przypomnienia tych, których mało kto chce przyjąć w swoje progi) zrodził się w mojej głowie zapewne z wyrachowania, mającego doprowadzić do zwielokrotnienia zysków prowadzonej przeze mnie placówki. Pozdrawiam Rafał Stenka
Odpowiedź redakcji Szanowny Panie Rafale; dziękuję bardzo za Pana list. Jako, że pełnię funkcję redaktora PROBÓWKI chciałam przedstawić swoje zdanie, które pomimo Pańskiego listu pozostało niezmienione. Konkretnie chodzi mi o to, że z założenia PROBÓWKA jest gazetą pisaną przez i pisaną dla osób bezdomnych. Autorzy artykułów wielokrotnie na łamach gazetki byli i będą proszeni o wyrażanie swojej szczerej i subiektywnej opinii. Również przelewania tego, co siedzi Im na wątrobie na papier. Jeśli chodzi o cenzurę, która Pana zażenowała; wbrew Pańskiemu odczuciu czytam artykuły przed ich publikacją i publikuję je w PROBÓWCE celowo. List, który obudził tak duże kontrowersje został napisany przez mieszkańca schroniska, który wyraził o nim opinię- sądzę, że gdyby opisana została sytuacja tego schroniska, jako sytuacja pracy socjalnej w ogóle artykuł mógłby pobrzmiewać pomówieniem. W moim odczuciu- jest napisany językiem gniewu na zastaną sytuacje w tym konkretnym ośrodku. Uważam, że przestroga może uchronić innych członków Rady, czytelników PROBÓWKI przed kierowaniem się w stronę schroniska, a jeśli czytelnikiem PROBÓWKI stanie się pracownik socjalny wspomnianego ośrodka- a jak widać nie stał się- to po prostu nie podejmie rzuconej rękawicy. Tak jak i tym razem nie podjął; nie otrzymaliśmy listu ani z pogróżkami za paszkwile, ani z przeprosinami, ani z opinią, że ośrodek jest wspaniały. Dlaczego? Być może taki dialog mógłby być poprowadzony przy zasadach równego traktowania. A czy jesteśmy traktowani, jako równi i czy chcemy rozmawiać- nie wiadomo. Bardzo dziękuję za Pana list, ponieważ odnoszę wrażenie, że dzięki niemu mamy potwierdzenie tego, że niektórzy czytelnicy posiadający doświadczenie w pracy socjalnej czują również potrzebę interweniowania i to jest dla mnie potwierdzeniem, że gazetę przeczytali, a co najważniejszewzbudziła w nich potrzebę wyrażenia opinii. Z pewnością uwagi, które Pan umieścił w liście będą dla mnie wskazówką. Z pozdrowieniem, Zuza Rosińska Miło zaskoczył mnie list od p. Rafała, myślałem, że już nas nikt nie czyta, zwłaszcza z grona” pomagaczy”, a jednak. Ale potem było coraz mniej milej. Sprawcą zamieszania (wykorzystując nieobecność red. nacz. Zuzy) byłem jednak ja. Przyznaję się redagując ostatni numer, zamknąłem oczy i kliknąłem OK. Być może skłoniło mnie do tego to, że uczestnicząc w procesie powstawania tej gazetki od początku, od prawie trzech lat, nie możemy doprosić od Was jakichkolwiek artykułów, propozycji, tematów. W dalszym ciągu informacje w naszym środowisku rozprowadzane są” pocztą pantoflową”, po kątach, obrastając po drodze niezweryfikowanymi faktami, niejednokrotnie stając się zwykłą plotką. Wydania gazetki ograniczają się prawie wyłącznie do moich wspomnień, a z racji wieku mam ich sporo. Nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać autora artykułu. Nie jest usprawiedliwieniem długoletnie przebywanie w ekstremalnych warunkach, chociaż myślę, że takowe może mieć wpływ na emocje i w rezultacie na wypowiadane (i pisane) słowa. Ja zostałem wychowany tak, że za słowa i czyny(lub ich brak) ponosi się konsekwencje. Niejednokrotnie zdarzało mi się „palnąć” coś głupiego i zawsze za to płaciłem. Sam Mirek Rokita do czasu zamknięcia numeru nie zdecydował się na wypowiedź. Krzysiek
WEEKEND W TESCO W porozumieniu z Pomorskim Bankiem Żywności przeprowadziliśmy w dn.02-04.12.2011r. zbiórkę żywności w sklepie TESCO EXPRESS w Gdyni przy ul. Słonecznej. Akcję rozpoczynaliśmy z mieszanymi uczuciami. Robiliśmy to po raz pierwszy. Nie wiedzieliśmy jak nas przyjmie personel sklepu, jaka będzie reakcja klientów. Obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. Kosz z produktami zapełniał się w oszałamiającym tempie. Ludzie bardzo życzliwi. Dużego wsparcia udzielili nam harcerze z 5TDH”Twierdza”w Gdynipomagali rozdawać ulotki. W zbiórce brali udział członkowie naszego Stowarzyszenia: Zuzanna Rosińska, Mirosław Rokita, Janusz Witkowski i Zygmunt Pikuła. Okazało się, że możemy coś wspólnie pozytywnego zrobić, nie ograniczając się jak zwykle tylko do narzekań. Zebraną żywność przeznaczyliśmy na świąteczne paczki dla naszych członków, nadwyżki dla Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Dobroczynnego w Gdyni.
Parada Niepodległości Zgodnie z tradycją delegacja Stowarzyszenia Pomorska Rada Osób Bezdomnych wzięła udział w Paradzie Niepodległości w Gdyni. Złożyliśmy również wiązankę kwiatów przed pomnikiem Polskiego Marynarza
Jak to z bezdomnością w Nowem bywało? Nowe nad Wisłą, miasteczko małe, bo ok. 8 tys. mieszkańców posiada, plus gmina jeszcze ze 2 tysiączki, ale jak wszędzie i tutaj bezdomnych spotkać można. Można rzec nawet, że od Europy Nowe w tym zakresie nie różni się niczym, bo jakby tych bezdomnych policzyć to jest ich tu tyle, co średnia w Europie, czyli jakieś 0,20% populacji całej gminy. Jak wiadomo ludziom tym zgodnie z przepisami zapewnić schronienie trzeba i ciepły posiłek, chociaż jeden, więc żeby nie tracić kasy na utrzymanie w placówkach zamiejscowych, postanowiono w Nowem wagony mieszkalne od PKP jakoś uzyskane bezdomnym zafundować, żeby sobie ludki tam mieszkały i zimą nie zamarzły. Dla pewności opiekunów zatrudniono ażeby, jako tako porządku pilnowali i na zbytnią samowolę nie pozwalali. Wagony jak to wagony, wielkich luksusów tam nie było, ale zawsze to ciepło zimą i wyrko własne taki bezdomny miał. Aż tu dnia pewnego pomysł naszedł jednego z pracowników socjalnych, co by wagony sprzedać i bezdomnych przenieść do baraku pewnego, w którym kiedyś szkoła była. Barak stoi sobie pewnie z lat sto i różne funkcje pełnił to i dlaczego bezdomnych w swojej historii miałby nie zapisać. Tak tez się stało, że wagony sprzedano a kasiorkę z tego złomu na remont i wyposażenie nowych pomieszczeń przeznaczono. Przyszli mieszkańcy nowej Noclegowni wzięli sprawy w swoje ręce, a dokładnie pędzle, młotki i inne narzędzia, co by szybko mogli się w nowym lokum urządzić. A urządzać, co było, bo i pokój mieszkalny duży był, nie to, co w wagonie, i pomieszczenie na kuchnię się znalazło i co ważne łazienka-prysznic z ciepłą wodą, niby nic takiego ktoś by powiedział, ale gdzie jest napisane, że bezdomny śmierdzieć musi? Oczywiście jak łazienka to i miejsce na sedes się znalazło, co by se posiedzieć kulturalnie można, gazetkę poczytać, pomedytowac - co kto lubi i kucać nie trzeba, ukrywać się i ciepło jest. Też niby nic ktoś mógłby powiedzieć, ale niech ktoś spróbuje zesrać się przy minus 20ºC.Tak, więc motywacja do pracy była i chłopaki szybko się z robotą uporali, przynajmniej tą podstawową ażeby szybko w nowym wyrku się walnąć. Tak sobie chłopaki tam ze dwa latka mieszkali, w międzyczasie jakieś zrzutki robili i płytki na ściany i podłogę w łazience kupili, jak też kupili to jeden z nich, co zna ten fach to i te płytki położył. No, bo co miały w kartonach leżeć jak na ścianie im lepiej będzie. Później jeszcze pomysł nadszedł nowy, co by można z części tego baraku magazyn do wydawania żywności zrobić, koszt niewielki, bo farby trochę trzeba i ewentualnie jakiegoś cekolu do dziur załatania. Więc pędzle w dłoń i magazyn gotowy, a jak magazyn gotowy to i zajęcie jakieś od czasu do czasu jest, bo ktoś żywność wydać musi. Dzień zawsze jakoś zleci a i wizerunek swój poprawić można, więc co tydzień ktoś też przy żywności pomagał. Część II. No i tak sobie ci nasi bezdomni z dobre dwa latka żyli. Od czasu do czasu coś tam nowego zrobili, to płytki w kuchni czy łazience położyli, to znowu wokoło słynnego baraku zielsko, co się samopas rozpleniło wyrwali, co by porządek wokoło był no i opinia w świat odpowiednia poszła. A przyznać trzeba, że w rejonie mieszkali można by rzec trudnym, bo wokoło bloki z nauczycielami emerytowanymi i jeszcze takimi, co to naszą młodzież uczą. Wszyscy od początku wielkich protestów się spodziewali i wizyt policji, co najmniej ze trzy razy w ciągu dnia, a tu ci, co to niby ci najgorsi mieli być, rzec by można wszystkich oszukali. Porządek trzymali na zewnątrz i wewnątrz i jakby tego mało było, do pomocy wszystkim mieszkańcom z okolicy i nie tylko chętni byli. Dla przykładu, to komuś węgiel wrzucili, innemu drzewa narąbali, jeszcze komuś jakieś meble przenieść pomogli, to i ludzie złego słowa powiedzieć nie mogli. Policja to może ze dwa albo trzy razy była, ale nie dziennie ani nawet tygodniowo, tylko przez te dwa latka jak to oni sobie tam mieszkali. A jakby tak się nawet tych wizyt uczepić to raz byli z gościem, co to go znaleźli w zimne dni i po prostu życie chłopu uratowali a ze dwa razy to faktycznie trzeba było ich zawołać, bo się chłopaki rozluźnili to i nerwy puściły i se jak Gołota z Tysonem pogadać chcieli. Wszystko ładnie pięknie było, jedni przychodzili tylko z noclegu skorzystać, bo w ciągu dnia jednak na spacer jakiś chce się iść, trochę środowisko oczyścić też trzeba z surowców wtórnych, co by to Nowe takie zaśmiecone nie było, no a po pracy to i wypić by się też coś przydało a w środku nie pozwalali. Inni znowu próbowali swoich sił w tej walce z winkiem i innymi napojami, co to w łeb uderzają, ale niekoniecznie do konsumpcji dopuszczone są. Walka polegała na wyjazdach do pobliskiego oddziału detoksykacji a następnie udziału w różnych terapiach i grupach AA, z różnym skutkiem oczywiście, ale szacun się należy za próby podejmowane. Ci, którzy zaparli się i ostrą walkę podjęli też efekty mieli. Nie ma ich dzisiaj na liście bezdomnych a chłopaki w swoich mieszkaniach żyją. Mało tego, są też tacy, co to im mieszkanko mało było, bo to jakoś tak samotnie żyć to smutno, to se chłopaki rodziny założyli i nowych obywateli tego kraju spłodzili. No niestety to tylko nieliczne takie przypadki są, ale jednak, co jakis czas trafi się taki, co to
mu się ta bezdomność znudzi i da sobie pomóc. Ale są tez do dzisiaj chłopaki, co to przegrywają z tymi napojami niekoniecznie do konsumpcji dopuszczonymi i dalej wiodą sobie żywot polegający na oczyszczaniu miasta z odpadów wtórnych i wymianie środków za tą pracę zgromadzonych na napoje różnej maści. No i pewnie wszystko by się tak toczyło do dnia dzisiejszego, gdyby pewnego dnia ktoś pożaru nie spowodował, skutkiem, czego wszystko się skończyło. I nie o pożar w Nowem chodzi bynajmniej a w Kamieniu Pomorskim ludziska coś zrobili albo czegoś nie zrobili i hotel socjalny spłonął. Niby miejscowość, w której pożar wybuchł daleko od Nowego jest, jednak ten ogień i tu dotarł, mało tego w całej Polsce się rozprzestrzenił. W jaki sposób, zapytać można i dobre pytanie to będzie. A odpowiedź prosta jest, bo po słynnym Kamieniu, niczym fala po wybuchu jądrowym zaczęła się nagonka na wszystkie budynki, co to mają w nazwie socjal lub z socjalem cos wspólnego. Fala ta w postaci różnych inspektorów budowlanych, strażaków i czort wie, kogo jeszcze zaczęła niszczyć(czytaj: zamykać) wszystko, co właśnie coś z socjalem wspólnego miało. I nie ważne było to czy ludzie w to jakąś pracę włożyli, serce swoje i nadzieje na lepszą przyszłość. Fala uderzeniowa przecież uczuć nie ma i jedynie niszczyć potrafi, a niszczenie to tylko słowo jedno: zamknąć! A co z ludźmi? A kogo to interesować może? Lepiej zamknąć to nikt nie spłonie przecież, a że niedługo zima i zamarznie? Ilu na ulicy w skutek tej fali wylądowało, w ilu gminach fala problem dodatkowy stworzyła, tego chyba nikt nie policzył, bo o tym nie mówiono, mówiono natomiast, jaki to bałagan w budynkach z socjalem w nazwie był i zamknąć trzeba było. Tak to w Nowem z bezdomnością bywało, ale narodziła się nadzieja na coś nowego. O tym być może innym razem.