Dobre słowo od Niedzieli Czuwajcie Moi Drodzy! Oddaję w Wasze ręce zbiór artykułów stworzonych przez członków Zastępu Wędrowniczego „Chimera”. Ten malutki tomik powstał podczas realizowania przez Nas Znaku Służby Kulturze. Każdy z Nas miał za zadanie przelanie na papier swoich przemyśleń, spostrzeżeń, wątpliwości czy idei w formie krótkiego tekstu. I tak oto zaistniał owy zbiór, który zawiera w sobie owoce twórczej pracy Dragonowych Wędrowników. Znajdziecie w nim ciekawe poglądy, subiektywne podejścia do różnych spraw, zarówno do tych związanych z harcerstwem, jak i nie. Życzę przyjemnej lektury i nakłaniam do przemyśleń! pwd. Kaja Niedziela
Spis treści
1. Harcerstwo.pl 2. Biwak z życia zuchowatej 3. Chimera w Karkonoszach 4. PR-laby 5. Łączność 6. Słów kilka o zaangażowaniu 7. Nauka uczenia się 8. Ćwiczenia 9. Dorośli w harcerstwie 10. Wyzwania a my
1 3 8 13 15 21 25 29 30 33
Po powrocie ze zbiórki, gdzie nie było telefonu, a całe zajęcia polegały na bieganiu po okolicznym lesie harcerze wracają do domu, przed komputer włączają najnowszy tytuł gry komputerowej, albo spotykają się ze znajomymi co musza uczcić oczywiście wysłaniem „snapa” do nieobecnych.
Czy to nie dziwne, że normalni nastolatkowie ogarnięci na co dzień szałem życia i miłością do elektroniki są chętni porzucić to wszystko i znaleźć radość w siedzeniu pośród drzew, brudzeniu się i graniu w inne gry niż te na PC, czy telefonie? Pojawia „Bądźmy zatem się też inne pytanie: czy to harcerstwo jest tak oderwane od rzeczywistości, czy może właśnie nadal harcerzami, dzięki temu stanowi doskonałą odskocznie od ale nie odcinajmy codzienności?
się od tego co Świat oferuje.”
Każdy harcerz, albo jest wędrownikiem, albo pracuje by w przyszłość nim zostać. Jest to nasz uformowany dorosły człowiek. Poszukujemy zatem odpowiedzi w dewizie „wyjdź w świat” ale już pierwsze słowa sugerują, że wegetujemy w błędzie. Przecież my się od Świata odcinamy, a tutaj jasno napisane jest by jego dobrodziejstwa chłonąć. „Zobacz, pomyśl – pomóż, czyli działaj”. Może jednak warto trochę pomyśleć i organizować jeszcze zbiórek przed monitorami? Trzeba zobaczyć co ten Świat nam oferuje i dopiero gdy znajdziemy dla nowoczesności najlepsze zastosowania działać przy ich użyciu. Popadnie w szał elektroniki na pewno nie przyniesie nic dobrego ruchowi skautowemu, ani nie odbije się pozytywnie na naszym rozumieniu „czym jest harcerstwo”. Niestety my harcerze często zupełnie to odrzucamy. Płonie w nas pewien mit lasu i przedwojennego bytu. Niech każdy sobie odpowie kiedy na zajęciach z terenoznawstwa posługiwał się GPS-em, albo kiedy zamiast GA-DE-RY-PO-LU-KI
1
dowiedział się czegoś o informatycznych sposobach szyfrowania. Zastanówmy się kiedy z naszym środowiskiem odbyliśmy konferencję na Skype? To wszystko możliwości z których nie korzystamy. Promujmy się na Facebooku, chwalmy się na Instagramie z naszych wyczynów na obozach i rajdach, a przede wszystkim uczmy siebie i innych tradycyjnego harcerstwa w nowoczesnym wydaniu, tak aby harcerz był człowiekiem nie tylko zaradnym, ale przede wszystkim zaradnym w istniejącym porządku Świata Świata.
2
Biwak z życia zuchowatej To tylko biwak, niby nic szczególnego, ale tak naprawdę zaczyna się już (przynajmniej) miesiąc na przód – obdzwanianie szkół, sprawdzanie pociągów i innych dojazdów, planowanie zajęć, tworzenie listy niezbędnych rzeczy, kosztorys – wielkie przeliczenia, potem ściganie rodziców o zgody i pieniądze. Jeszcze trzeba zrobić zakupy, jeszcze trzeba zadbać, żeby wszystkie dzieci miały koszulki gromady, jeszcze trzeba wyprasować chusty (bo dziwnym trafem po każdym użyciu trzeba rzeba je wyprać…), jeszcze trzeba sprzęt spakować, jeszcze trzeba sprzęt przenieść… Kiedy biwak jest zgłoszony, wszystko jest już z górki. Trzeba tylko pamiętać, żeby się spakować i żeby naprawdę WSZYSTKO spakować. Biwak zaczyna się dobrze – o dziwo wszyscy są na czas, są też ostatnie spóźnione zgody i wpłaty. Nikogo nie trzeba odklejać od rodziców, a tramwaj przyjeżdża prawie według rozkładu. Pociąg też. Jesteśmy w drodze, kontrola biletów obywa się bez sprawdzania legitymacji – spora ulga, bo znacznie mniej zamieszania. I wreszcie jesteśmy na miejscu – jeszcze tylko kawałek do przejścia. Spokojnie już niedaleko, a dzieci mają jeszcze energię. Już całkiem na
3
miejscu to wyjątkowo my czekamy na naszego dyżurnego tatę z bagażami – troszkę pobłądził, ale na pewno dojedzie. Zuchy się bawią, ale zaczynają być głodne, więc troszkę marudne. Jest wybawienie – tata się znalazł. Są plecaki i sprzęt – można parzyć herbatę i siadać do kolacji – SMACZNEGO i wcinamy A druhny gdzieś w międzyczasie zagotowały wodę, powiesiły zasłonki w toalecie (bo sprawdziły, że nie ma – więc kupiły), pomogły się rozpakować, wyciągnąć śpiwór i znaleźć kubeczek i jeszcze uszykować kanapki dla zapominalskich. A i ktoś ustawił ognisko, kiedy zuchy robiły zakładki według instrukcji zuchenki zdającej na sprawność Plastyka. Ognisko – czyli szybko wskakujesz w mundur, a potem zapinasz dziecięce guziki, wkładasz paski w szlufki, tam coś trzeba poluzować, a tam ściągnąć, zwinąć chustę, założyć suwak, podwinąć rękawy i tak dwadzieścia razy… Gotowi? To zachodzą na ognisko. Prosisz o ciszę, chwilę skupienia – rozpalamy – jedną zapałką? Czemu nie. I kropla po kropli zaczęło padać, ale spokojnie, przejdzie bokiem, przeciera się. Śpiewasz, grasz, co jakiś czas mówiąc „nie słyszę was…” i już nie pada. Ognisko trwa długo, dobrze zuchy są zmęczone szybciej usną. Ale przed spaniem jeszcze wieczorna toaleta i szukanie pidżamek i kosmetyczek, które chyba się pochowały od czasu uszykowania ich przed wyjściem na ognisko… „Druhno nie ma mojej kosmetyczki” „Poszukaj na łóżku, w plecaku, zobacz na ziemi – na pewno jest”. Pięć minut później, dziecko już leży w śpiworze. „Znalazłeś?” „tak” „umyłeś zęby” „nie” „dlaczego?” „bo nie ma mojej kosmetyczki.” Badum tssss… I wyciągasz dziecko ze śpiwora, patrzysz w okolice łóżka i znajdujesz. To teraz jeszcze wycieczka z tym jednym dzieckiem do łazienki. Jeszcze trzeba podać leki. I kiedy wreszcie wszyscy są już w łóżkach, gasisz światło i podajesz krótkie instrukcje, „to ja budzę Was, a nie Wy mnie”, „jeśli ktoś będzie się bał sam iść do toalety, to można, a nawet trzeba nas obudzić”. Czas na bajkę i wreszcie dobranoc. To jest ten moment, kiedy siadasz na łóżku i sprawdzasz, czy wszystko na jutro na pewno ogarnięte. Wieczorna toaleta i sprawdzanie, czy
4
wszystkie dzieci ładnie śpią i czy nie powychodziły za bardzo ze śpiworów – niektórych trzeba z powrotem wpakować do „psiworków”. A kiedy kładziesz się wreszcie spać dochodzi druga… 7:30 dzwoni budzik – wstawaj – musisz podać lek, konkretnie teraz. Więc chcąc nie chcąc wstajesz, budzisz dziecko, szykujesz mu kanapkę (bo przecież nie może być na czczo), podajesz lek, dajesz herbatę do popicia i odprowadzasz do łóżka. A wtedy inne zuchy już niekoniecznie śpią, więc raczej nici z planów na spokojny jny sen do 8:30… Ale i tak przetrzymujesz ich w łóżkach, jeszcze chwilka, chociaż leżysz i tylko powtarzane co jakiś czas „słyszę Was” utrzymuje względną ciszę.
Pobudka i zaczyna się maraton. Poranna rozgrzewka, poranna toaleta, zakład fryzjerski ,a śniadanie nie „samo się robi”. Może gdzieś w między czasie zdążysz wejść do toalety. Śniadanie – pierwsza krótka chwila odpoczynku. Przy odrobinie szczęścia udaje się nawet przesiedzieć cały posiłek (ale dolewki herbaty same się nie zrobią). Zuchy robią porządki, a zuchowaci porządki, poprawiają te porządki i jeszcze przygotowują co potrzebne do kolejnych zajęć. Zwołujesz dzieci, sprawdzasz kto ma fartuszki (a była informacja, była). Oczywiście kilku brakuje. Na szczęście przezornie pakujesz wszystkie znalezione w domu. mu. Działanie w kuchni sprawia dzieciom dużo radości, nie tylko dzieciom Wszystko jest brudne, ale ciasteczka będą pyszne. Muszą być.
Potem dajesz czas na zdobywanie sprawności i gwiazdek, sprawdzasz zadania, podpisujesz, otwierasz nowe sprawności, a w tym czasie zmieniasz blachy z ciasteczkami w piekarniku i gotujesz obiad. Dziesięć par rąk. Makaron zawsze się na dnie trochę przypali, a sos nigdy nie jest idealny, ale dzieci wcinają aż im się uszy trzęsą – jest dobrze. Obiad na dworze, a tu zaczyna wiać, wiać robi się chłodno. Zuchom zimno, a bluz więcej nie mają. Więc oddajesz swoją, dziecko się uśmiecha – serce rośnie. Po obiedzie zuchy odpoczywają. Sprzątasz, bo
5
godzina zero się zbliża – w końcu to nie taki zwykły biwak – przyjeżdżają rodzice na wspólną zabawę. Niektórzy są wcześniej, ale cierpliwie czekają, nawet sami wynoszą stoły i ławki. To naprawdę miłe uczucie, kiedy idziesz po dzieci, a kiedy wracasz wszystkie stoły są już uszykowane. Zapraszasz wszystkich do zabawy jednocześnie tłumacząc drogę tym, którzy jeszcze nie dotarli. Najpierw pląsy te bardziej i mniej wymagające ruchowo – zuchy dobrze się bawią, rodzice też. Czujesz, że być może wszystko się uda. Zapraszasz na chwilę przerwy przy kawie i słodkim – rodzice stanęli na wysokości zadania i przywieźli furę pyszności! Są też chętni, żeby pomóc – tu pokroić ciasto, tam przenieść na stoły, tu ogarną „taboret”, żeby woda się szybciej gotowała. Wreszcie zuchy wnoszą na stół swoje dzieła – ciasteczka maślane. Nie są idealne, ale ich własne, więc najlepsze. Zuchy są uśmiechnięte, biegają, krzyczą i namawiają na „najlepsze ciasto mojej mamy” i tak dwadzieścia razy… Była chwila odpoczynku, czas na ciąg dalszy zabaw. Tym razem to zuchy stają na punktach, dają zadania rodzicom i oceniają. Wszyscy dobrze się bawią (masz nadzieję oczywiście). Jest dużo śmiechu i biegania w tę i z powrotem. Tłumaczysz rodzicom, że jeśli jako pierwszy punkt mają punkt 6 to potem idą na 7, 8 itd. A potem słyszysz, że brakuje im jeszcze 1, 2, 4 i 7. To chyba ktoś tu nie szedł po kolei? Bieg skończony, dajesz wszystkim chwilę przerwy i znów zapraszasz do zabawy. Tym razem to „czołgi”, muszą się wykazać i zuchy i rodzice. Wszyscy sobie świetnie radzą, zuchy chcą więcej, a rodziców bolą plecy… Jeszcze jedna runda (tylko zuchowa, żeby rodzice mogli się ruszać następnego dnia) – przeciągasz, żeby dać czas na skończenie układania ogniska. Ognisko gotowe – więc wszystkich zapraszasz, po drodze chowasz coś w kuchni, bierzesz rzeczy niezbędne na ognisko – kiełbasy, ketchupy, chleb, cukierki, dyplomy, nóż, długopis i co tam jeszcze się przyda. I są mamy, które zaraz się rzucają do pomocy i możesz lecieć dalej. Ktoś nawet myje Ci menażkę – nie wiesz kiedy, nie wiesz kto. Ale jest super. Kilka ciepłych słów, prosisz o rozpalenie ogniska zwycięzców „czołgów”, zaczyna padać. Znowu. Ale to nic ognisko pięknie płonie, kiełbaski się smażą, przechodzi bokiem. Więc bierzesz gitarę, grasz i śpiewasz. Robi się coraz później, jeszcze
6
tylko wyniki biegu po punktach, gratulacje dla zwycięzców, cukierki i podziękowania dla wszystkich. Większość rodzin chce już uciekać. Żegnasz się i jeszcze raz dziękujesz za zaangażowanie w zabawę i za udział. A tymczasem ktoś przynosi usmażoną kiełbaskę „dla druhny”. Kochane, dziękujesz bardzo, bardzo. Ale już ktoś Cię woła, bo barak zamknięty (wcale nie, tylko klamka nie zawsze działa). Jeszcze są legitymacje do wydania. Jeszcze coś zostało w kuchni do oddania. Żegnasz ostatnich rodziców, a jedna mama dziękuje za pożyczenie córce bluzy, dziękują za biwak, za zabawę, żałują, że muszą już uciekać, bo młodszy syn chory. Tyle wdzięczności, że czujesz, że warto, naprawdę. Odjeżdżają. Nagle cisza, aż dziwne. Dokładasz do ognia, żeby nie zgasło zostawiasz przyboczną i idziesz sprzątnąć chociaż troszkę na stołówce. Trzeba chociaż pochować blaty i ławki, trzeba chociaż pownosić wszystko do kuchni. I może jeszcze zaparzyć herbatę. Kiedy wreszcie kuchnia jest zamknięta. Siadacie już wszyscy – pierwszy raz, tak spokojnie, przy ogniu. Jest cisza, ogień wesoło trzaska, gitara gra. Raj. A potem to zmęczenie, ta głupawka, zimny prysznic, a rano kawałek słodkiego lenistwa. A potem sprzątanie, sprzątanie kuchni, sprzątanie łazienki, sprzątanie baraku. A potem wreszcie dom. Ale to jeszcze nie koniec biwaku. Dzwonisz do rodziców dziecka, którzy zapomnieli leków… Umawiasz się, że ojciec podjedzie do domu je odebrać. I kiedy wieczorem się pojawia (a jeszcze blachę od ciasta druhna może ma? – oczywiście, że ma…) i oddajesz te leki i tę blachę to jeszcze pytasz o leki w kwestii obozu. I kiedy wreszcie ten dzień się kończy padasz na twarz i przypomina Ci się. „O w mordę jeża – esej”.
Ale to nic. Kiedy pomyślisz, o tym jak wszyscy się dobrze bawili, jak dziękowali i jak zuchy się żegnały, wiesz, że gra jest warta świeczki. I masz siłę i chęci na więcej, więcej i jeszcze więcej. Bo czujesz, że to co robisz ma jakieś znaczenie i że ktoś to docenia. Więc następnego dnia jesteś już w szkole i bawisz się z dziećmi z okazji Dnia Dziecka. Bo dobrze jest mieć swoje miejsce w ZHP.
7
Chimera w Karkonoszach, czyli tam i z powrotem…
Napisanie tego tekstu zajęło mi chwilkę, dosłownie. Jednak każdy tekst, który
napiszę musi odczekać swoje. Ten czekał długo, za długo. Ale wreszcie jest. Może trochę zbyt entuzjastyczny, ale napisany był jeszcze w fazie euforii Pomysł padł na samym początku stycznia – jedźmy gdzieś w ferie! Najlepiej w góry! Zaraz odezwały się inne głosy „Hola hola, a sesja?”
Jak się okazało sesja nie zając. Wszystko da się zrobić i pogodzić. I w jeden krótki weekend przeżyć niezapomniane, pełne wrażeń „ferie”. Bo tak właśnie było.
Spotkaliśmy się na dworcu Poznań-Główny w piątek, a tak naprawdę już w sobotę (zależy czy dzień się liczy jak Jareczek – do zachodu słońca, czy może dzisiaj trwa tak długo jak długo nie śpię?). Młodzi i dzielni, dumni i pełni zapału, może niezmęczeni ale i niewyspani, niektórzy zawsze głodni. Krótko mówiąc: gotowi do drogi. Wszyscy stawili się prawie o czasie: Kaja, Majka, Stefan, Tomasz, Iwan, Józek, Antek, Jarek, Grzesiu, Bartek i ja. Bez trudu znaleźliśmy właściwy pociąg i nasze przedziały i chociaż w teorii nie miały być całe przeznaczone dla nas – to nam się udało i warunki były całkiem niezłe (chociaż wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą). Zajęliśmy miejsca i cała naprzód!
Podróż w nocy ma to do siebie, że właściwie szybko mija, w jednym przedziale zasnęliśmy szybko, z pierwszej ręki wiem, że w drugim panowie najpierw przedyskutowali wiele tematów (a wszyscy dokładnie wiemy jak zaciekłe potrafią być te dyskusje) zanim wpadli w objęcia Morfeusza. Cała trasa do Jeleniej Góry minęłaby w ogóle szybko, gdyby nie Wrocław i radość jaką wywołał krótki postój – w części „załogi” obudziła się dusza turysty. Ale toalety na dworcu płatne, więc wyprawa średnio udana. Jedziemy dalej, nadal sennie. Kolejne przebudzenie jeszcze przed Jelenią „bilety, Antek dawaj bilety!”. A tak dobrze się spało… „Jeszcze legitymacje od Państwa poproszę” – błagalne spojrzenie na konduktora, potem na plecaki i znów na konduktora. „A były już sprawdzane?” – „Były”. „No dobrze, niech będzie”. I znowu w letarg.
8
Około 7 dłuższy postój w Jeleniej i szalona przesiadka. Właściwie nie wiem dlaczego w ogóle wychodziliśmy na dwór, skoro tylko zmienialiśmy wagon? Tym razem bez przedziałów – lotniczy (czy jak to się tam nazywa). I w ogóle ful wypas. pas. Drzwi otwierały się automatycznie – na guzik (niesamowite ile radości to może sprawić DOROSŁYM ludziom, naprawdę). Im bliżej Szklarskiej byliśmy tym większa stawała się nasza euforia. Może to było niewyspanie? Ale wszystko nas cieszyło, nadal ciepła h herbata, erbata, kanapki, automatyczne drzwi, pociągowe toalety i w końcu coraz piękniejsze widoki i co rusz powtarzane jak mantra „góry!”.
Na stację Szklarska Poręba Górna dotarliśmy raczej planowo. Szybkie zdjęcie grupowe – dopóki mamy jeszcze siły, cchęci, hęci, zapał i uśmiechy. Potem szybkie smsy i telefony do domów „żyjemy, dotarliśmy, ruszamy”. Więc komu lec temu go, komu w drogę temu trampki. Jeszcze zanim weszliśmy na szlak okazało się, że jest zdecydowanie cieplej niż się spodziewaliśmy, nastąpiło szy szybkie bkie dostosowanie okryć wierzchnich do panujących warunków pogodowych i pod górę! Oj tak, było pod górę, a potem
9
jeszcze bardziej pod górę i dla odmiany bardziej pod górę. W dodatku strasznie ślisko. I w ten sposób dotarliśmy do zejścia do wodospadu Kamieńczyka. ńczyka. My jednak, nie skorzystaliśmy z odpłatnego wejścia i obejrzeliśmy Kamieńczyk z góry, też dobry widok, ale wodospad troszkę zamarznięty – szału nie robił. Chociaż widok i tak ładny.
Przed nami była dalsza droga i jeszcze więcej pięknych widoków, dlatego tego szybko ruszyliśmy pod górę. Właśnie tutaj czekał nas najbardziej stromy kawałek drogi do sforsowania. Ale cel był jasny – schronisko na hali pod Szrenicą – więc uparcie parliśmy naprzód. Jedni wolniej, inni szybciej, z przystankami lub bez – bo każdy ma swój sposób. Im bliżej schroniska, tym bardziej chciało się iść – w końcu schronisko to przerwa, jedzenie, herbata, co kto lubi. Tak wytrwale dążąc do celu koniec końców wszyscy dotarliśmy. A to był dopiero początek wyprawy. I pewnie właśnie dlatego, że było stromo i ślisko obudziły się obawy „a co jeżeli nie damy rady?” i poszukiwania ewentualnej krótszej trasy, a także konsultacje pogodowe. Potem narada i decyzja: idziemy dalej. Dalej było lepiej - mniej ślisko, mniej ludzi i mniej pod górę (wśród nas byli nawet tacy, którym było mało więc wydłużyli sobie drogę o szlak na sam szczyt Szrenicy). Szło się nam dobrze – bo jak mogłoby być inaczej? Taaakie towarzystwo, ładna pogoda, góry i śnieg – żyć nie umierać, byle do przodu. Szliśmy i szliśmy, zdobywaliśmy my kolejne szczyty, zaliczaliśmy upadki, ale dzielnie podnosiliśmy się gnani niezrozumiałym wędrowniczym zapałem (a może na karkach czuliśmy delikatny oddech zbliżającego się zmierzchu?). Droga była kręta i nieznana, balansowaliśmy na granicy, a szlak prow prowadził adził nas to w dół, to znów pod górę odkrywając przed nami kolejne malownicze widoki, a my szliśmy i z zapartym tchem chłonęliśmy WSZYSTKO. Pogoda zaczynała się psuć, ale na szczęście z każdym krokiem zbliżaliśmy się do celu naszej wyprawy. Z ulgą powitali powitaliśmy śmy drogę prowadzącą w dół i widok schroniska, ale to byłoby za piękne, by mogło być prawdziwe. „Nasze schronisko to to dalej, prawda? To pod górę?”. I tak oto czekał nas ostatni zryw tego dnia. Ostatnia górka,
10
ostatnio prosta, a potem już tylko ODRODZENIE ODRODZENIE.. Byliśmy tacy dumni i szczęśliwi – zrobiliśmy to, udało się!
Wydarzenia, które miały miejsce w Odrodzeniu powinny zostać owiane tajemnicą. Dość powiedzieć, że ugotowaliśmy całkiem satysfakcjonujący obiad i z pełnymi brzuszkami oddaliśmy się ciepłym kąpie kąpielom, lom, leżeniu i rozważaniom filozoficznym (z małą domieszką kręgowców). Atmosfera tego miejsca sprzyjała myśleniu – każdy z nas odrodził się i z gór schodził jako nowy człowiek. Bo przecież to mężczyzna ma ostatnie słowo, prawda Kaju? Rozmyślania i dysputy były tak intensywne, że o 23 wszyscy spaliśmy jak dzieci. Poranek jak to poranek, był ciężki, ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka. Oczywiście jak to na „dreamteam” przystało całkiem sprawnie udało nam się wyszykować do drogi powrotnej (ale zabrakło akło wrzątku na herbatkę…). Byliśmy gotowi na powrót.
Kiedy tylko otworzyliśmy drzwi na dwór uzmysłowiliśmy sobie jak kapryśne bywają góry – sobotnia słoneczna pogoda zmieniła się w śnieżną zamieć. Czekał nas prawdziwy bój. Weszliśmy we mgłę, co jak wiadom wiadomo o nie jest bezpieczne – w filmach zawsze ginie pierwsza lub ostatnia osoba, prawie tracąc się z oczu. Pocieszające było jednak to, że tym razem, z wyjątkiem początkowego odcinka z powrotem na Przełęcz Karkonoską, będziemy zdecydowanie schodzić. No w każdym razie wydawało się to być pocieszające. Szybko jednak przekonaliśmy się, że bolą łydki, a po mniej uczęszczanym szlaku idzie się dość ciężko – śnieg prawie do kolan nie pomagał. Jednak znów gnał nas do przodu CEL (pociąg powrotny?). Na trasie zawitaliśmy do bardzo przytulnej wiaty, ładnie komponującej się ze szlakiem, gdzie było ciepło, miło, przyjemnie i ze spokojem można było napić się gorącej herbaty. Polecam. A potem droga wiodła w dół. I w dół. Po drodze Kai, Antkowi i mi udało się zaliczyć obowiązkow obowiązkową (no w każdym razie dla nas obowiązkową ^^) zimową atrakcję – aniołki w śniegu – fantastyczne! Tylko trochę słabo się wstaje, kiedy śnieg sięga kolan. Była też kolejna zimowa atrakcja. Na szczęście turyści bywają tak uprzejmi, że odrobinę nadwyrężone „jab „jabłuszko” łuszko” (to takie do zjeżdżania z górki) zostawiają tam, gdzie się uszkodziło. Dzięki temu Majka i miałyśmy dodatkową atrakcję w postaci rozwijania zabójczych prędkości na ostatnich stokach.
11
W atmosferze ogólnej radości schodziliśmy z gór prosto do Jagniątkowa (brzmi, że mała dziura, prawda?). Nasza dumna reprezentacja ruszyła na miejscową Mszę Św., oczywiście nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia z proboszczem, podczas, gdy reszta zastępu ruszyła na przeszpiegi w stronę dworca w Jeleniej Górze – Sobieszowie. Ta stacja była początkiem końca naszej wyprawy. Czekaliśmy na pociąg powrotny snując kolejny plany.
Pociąg nas nie zawiódł. Były wygodny i znów miał automatyczne drzwi W dodatku wiózł nas bezpośrednio do Poznania. A dzięki sprytowi, odwadze i wytrwałości dwóch przedstawicielek płci pięknej mieliśmy idealne, fantastyczne miejsca „czwórki” ze stolikami. Podróż do Poznania upłynęła nam na kolejnych bardziej lub mniej filozoficznych rozważaniach nad sensem życia. Były też bardziej przyziemne sprawy jak jedzenie. Bo można przecież zamówić pizzę na konkretną godzinę , na konkretny peron, z dostawą do pociągu. Wrocław – dziękujemy. Syci mogliśmy jechać dalej.
Do Poznania dotarliśmy zmęczeni, szczęśliwi, zżyci i z ochotą na więcej takich wypadów. Byliśmy dumni, że udało nam się przejść tak długą trasę, że udało nam się zdążyć do schroniska przed zmierzchem, że wszystko udało się bezproblemowo i wreszcie dumni, że udało nam się ten wyjazd zorganizować, pojechać, przeżyć i wrócić, że udało się nam pokonać siebie samych. Bo góry są szkołą życia. Było z czego być dumnymi…
Polecam. Jak zawsze.
12
PRomocja Zwi Zwiazku zku Harcerstwa Polskiego Już ponad miesiąc temu uczestniczyłem w ""Warsztatach Warsztatach tylko, że innychinnych PR LAB"" organizowany przez Wydział Promocji GK ZHP oraz Zespołu Promocji Chorągwi Podkarpackiej ZHP. Warsztaty skierowane były do osób zajmujących (chcących zajmować) się szeroko pojętą promocją ZHP; do osób młodych (choćby duchem ). Na warsztatach dowiedzi dowiedziałem ałem się jak poprawnie promować naszą organizację m.in. : wewnątrz jak i na zewnątrz. Niby to takie proste założyć funpage… Lecz trzeba go jeszcze umiejętnie prowadzić, myśleć o naszej grupie docelowej, docelowej o godzinach publikacji i tym co publikujemy, o jednak jednakowych owych symbolach ZHP. Museo - oficjalnej czcionce co do niej niektórzy muszą się przekonać bo inaczej wygada to (na zewnątrz)--nie spójnie i zrobione nieprofesjonalnie profesjonalnie, a chcemy by nas postrzegali jako harcerzy - osoby od promocji - profesjonalistów. Chcemy być widziani jako spójna organizacja to umiejętnie korzystajmy z narzędzi, umiejętności osób które chcą to robić i potrafią to robić najlepiej. Nie bójmy się pytać - "kto pyta nie błądzi" błądzi Na zajęciach z fotografii z "Naczelnym fotografem ZHP" - phm. Piotrem Rodzochem, zależało mi najbardziej by chwilę z nim porozmawiać, wymienić doświadczenia,, zobaczyć z jakiego sprzętu korzysta, tworząc zdjęcia które ukazują się w każdym wydaniu miesięcznika instruktorów ZHP - "Czuwaj", propozycjach programowych, na wyjazdach takich jak Monte Cassino 2014 i innych materiałach promocyjnych organizacji. Na zajęciach nauczyłem się /uświadomiłem sobie jak ważna jest współpraca z modelami , umiejętności prawidłowego komponowana zdjęć, praca na programach do edycji zdjęć zdjęć,, które pomagają oddać lepszy klimat zdjęcia. Po PR LAB-ach czuję się zmotywowany do działania działania,, do promowania ZHP,
13
do działalności Hufca, drużyn działających w Hufcu, czy Drużyny Reprezentacyjnej CH WLKP ZHP. Już teraz chciałbym zachęcić osoby które ch chciałby podjąć wyzwanie i podnieść swoje kwalifikacje (można je wykorzystać w pracy zarobkowej a nie tylko w ZHP) na PR LAB 2.0 -weekendowe weekendowe warsztaty w danej dziedziny promocji p (cały week o foto, video, so social cial media, kontaktem z mediami itp.).
PS. Osoby które, szukają harcprofilowego - wiecie gdzie mnie szukać. pwd. Jarosław Zimniak zespół ół promocji Hufca ZHP PoznańPoznań Jeżyce fotograf Hufca
14
Metody łączności polowej. W artykule postaram się przedstawić i wyjaśnić metody łączności polowej wykorzystywane w harcerstwie. 1. Definicja łączności.
Łączność – zespół przedsięwzięć organizacyjno – technicznych polegających na wykorzystaniu sił i środków technicznych w celu zapewnienia obiegu informacji między ludźmi w poszczególnych podobozach i innych miejscach. 2. Rodzaje łączności.
Wyróżnia się 3 podstawowe rodzaje łączności: -łączność wzrokowa
-za pomocą łącznika
-przy użyciu środków technicznych.
3. Podział i ogólne przeznaczenie środków łączności.
Można wyróżnić dwa podstawowe typy środków łączności: łączność bezprzewodowa (wykorzystująca zjawiska rozchodzenia się fal elektromagnetycznych) i łączność przewodowa. Do sprzętu łączności bezprzewodowej zaliczamy: radiostacje, urządzenia nadawcze, radiotelefony. Do sprzętu łączności przewodowej należą głównie telefony polowe i telegrafy. 4. Łączność przewodowa / telefon polowy, łącznica
Polowy aparat telefoniczny jest przeznaczony do zapewnienia łączności telefonicznej organizowanej za pomocą przewodowych linii łączności w warunkach polowych. Może on być podłączony do linii przewodowej na której końcu znajduje się drugi aparat lub do łącznicy. Łącznica zapewnia nam łączność pomiędzy kilkoma aparatami bezpośrednio podłączonymi do niej. Zwykle na obozach nie używa się już telefonów polowych do komunikacji
15
między jednostkami na zgrupowaniu lecz w praktyce zależnie od sposobu prowadzenia linii jej zasięg może sięgać od 20km do nawet 150km. 5. Prowadzenie rozmów telefonicznych.
W celu zachowania tajemnicy, każda stacja telefoniczna powinna mieć swój własny kryptonim, a osoba funkcyjna – cyfrowy numer rozpoznawczy. W celu uzyskania połączenia z abonentem centrali wewnętrznej należy korbką aparatu telefonicznego obrócić kilka razy, przyłożyć słuchawkę do ucha i oczekiwać zgłoszenia centrali. Po zgłoszeniu centrali np. „PANTEON słucham” następuje zamówienie rozmowy np.: „tu ACHILLES połączcie OLIMP” centrala powinna odpowiedzieć „łączę OLIMP” jeżeli abonent jest zajęty odpowiada „OLIMP zajęty” a jeśli się nie zgłasza to „Olimp nie zgłasza się”. Gdy zgłosi się informuje go„łączę ACHILLES” a do abonenta zamawiającego „OLIMP przy aparacie – proszę mówić” po czym prowadzi się normalną rozmowę . 6. Łączność radiowa.
Na współczesnym polu walki szczególnie ważną rolę odgrywa łączność radiowa. Środki łączności radiowej można dzielić m. in. ze względu na: częstotliwość na jakiej pracują, moc nadajnika. (a także i zasięg). Podstawowe zasady łączności radiowej:
1. Przeciwnik słucha zawsze i przechwytuje każdą transmisję
2. Każda transmisja jest narażona na wykrycie i lokalizacje środkami przeciwnika 3. Każda wykryta i namierzona radiostacja może być zniszczona 4. Łączność jest nawiązywana na najniższej możliwej mocy
5. Łączność jest wykonywana w najkrótszym możliwym okresie
6. Oddział jest zawsze na nasłuchu radiowym wskazanej częstotliwości 7. Nazwiska, imiona nigdy nie są podawane przez radio
8. Nazwy miejscowości, punkty charakterystyczne nigdy nie są podawane otwartym tekstem 9. Nie używa się słów „Proszę” , „Przepraszam”, „Powtórz”
10. Przekazywane informacje są zwięzłe i ścisłe – nie pozwalają na dwuznaczną interpretację.
16
7.Nawiązywanie łączności.
Każda stacja radiowa (oddział) ma swój własny kryptonim. Kryptonimy oddziałów są alfanumeryczne – kryptonim i cyfra. Np.: KWARC 11, OPAL 12, GRANIT 13 Łączność jest nawiązywana według ściśle ustalonych schematów. Stacja wywołująca podaje kryptonim stacji wywoływanej, przedstawia się i czeka na odpowiedź np.: „OPAL 12 tu GRANIT 13 odbiór”
A
W tym momencie łączność została nawiązana. Dalszą komunikacja kontynuuje się podobnie jak w przypadku telefonów polowych czyli nawiązuje się zwykłą rozmowę przestrzegając wyżej wymienionych zasad łączności radiowej.
F
Stacja wywoływana odpowiada: „GRANIT 13 tu OPAL 12 odbiór”
Międzynarodowy Alfabet Fonetyczny.
Międzynarodowy alfabet fonetyczny jest umownym sposobem wymawiania i zapisywania liter, powszechnie przyjęty jako standard we wszystkich armiach NATO oraz w Żegludze zarówno morskiej jak i powietrznej. Poprawne zastosowania alfabetu fonetycznego eliminuje większość błędów występujących podczas przekazywania informacji drogą radiową lub telefoniczną. Tzw. „literowanie” alfabetem fonetycznym daje czas osobie odbierającej informacje, na poprawne zapisanie przekazywanych informacji. Alfabet fonetyczny umożliwia bezbłędne przekazywanie obcych wyrazów, nazwisk, lub nietypowych nazw geograficznych podczas złych warunków transmisji. Tyle części teoretycznej. Czas na część praktyczną. Odpowiemy sobie na pytania, między innymi jak podłączyć i użytkować telefon polowy oraz poznamy sposoby na radzenie sobie z typowymi problemami i awariami w użytkowaniu telefonu polowego.
17
B
ALFA
BRAWO
C
CZARLI
E
ECHO
D
DELTA
FOKSTROT
G
GOLF
I
IDIA
H J
K
HOTEL
DŻULJET
KILO
L
LIMA
M
MAJK
Ł
ŁOŚ
N
NOWEMBER
P
PAPA
O Q R
OSKAR KUBEK
ROMEO
S
SIERRA
U
UNIFORM
T
TANGO
V
WIKTOR
X
EKSREJ
Z
ZULU
W ŁYSKI
Y
JANKI
1. Przygotowanie telefonu do użycia.
Telefon nierozpakowany przypomina dużą prostopadłościenną torbę zakładaną na ramię, tylko że wykonaną z dosyć starego tworzywa sztucznego (prawdopodobnie ebonit albo coś podobnego). Do torby jest przyczepiony szeroki pas do łatwego przenoszenia na większe odległości. W skład telefonu wchodzi:
-jednostka główna z klapką i mocowaniem pasa (główny przedmiot naszych dalszych działań), -słuchawka z przyciskiem w rękojeści i wtyczką do telefonu,
-korbka do induktora wkręcana do krótszego prawego boku, patrząc od frontu na urządzenie,
-klapka zakrywająca miejsce na baterię razem ze złączami do przykręcenia jej zacisków (przewodów)
Do poprawnego działania telefonu potrzebna jest nam jeszcze bateria. Używamy płaskiej baterii o napięciu 4,5V. Ważna jest tutaj biegunowość, trzeba uważać na poprawny kierunek włączenia baterii. Plus do plusa a minus do minusa, biegun dodatni jest oznaczony przez dłuższą blaszkę wystającą z baterii. Telefon zapakowany i gotowy do transportu.
18
2.Podłączenie telefonu polowego.
Telefon polowy możemy podłączyć na dwa sposoby. Pierwszy, moim zdaniem prostszy w połączeniu, częściej używany i bardziej niezawodny to połączenie dwuprzewodowe. W takim połączeniu używamy tylko dwóch przewodów do połączenia aparatów, pamiętając oczywiście o własnym zasilaniu każdego urządzenia z osobna. Przewody te są tylko sygnałowe a nie zasilające! Przewody tutaj użyte muszą być w izolacji, koniecznie oddzielone od siebie i od ziemi, zgodność włączenia przewodów do odpowiednich zacisków nie jest wymagana. Połączenie dwuprzedowe zostało pokazane na rysunku poniżej.
Odizolowane i skręcone odcinki przewodów przykręcamy do złącz zakręcanych L1 i L2, trzeci zacisk zostawiamy niepodłączony. 3. Połączenie jednoprzedowowe.
Połączenie jednoprzewodowe ma tę przewagę nad dwuprzewodowym, że wykorzystuje się tylko jedno połączenie elektryczne między aparatami.
Odizolowaną i skręconą końcówkę przewodu przykręcamy do zacisku L3 pozostałe dwa zaciski musimy teraz połączyć z potencjałem ziemi. Najpierw kawałkiem osobnego przewodu zwieramy zaciski L2 i L3 a potem kolejnym kawałkiem przewodu mocujemy do telefonu metalowy pręt, dobrze w tej roli spisałaby się szpilka od namiotu turystycznego. Aby połączyć telefon z Ziemią
19
po prostu wbijamy pręt w grunt na całej długości. W obu przypadkach należy pamiętać o przymocowaniu całej reszty osprzętu w tym baterii. Telefon jest gotowy do działania.
4.Praktyczne nawiązanie połączenia.
Przyjrzyjmy się teraz faktycznemu nawiązywaniu połączenia. Przyjmijmy, że telefony są sprawne i połączone w odpowiedni sposób.
Zaczynamy od próby wywołania drugiej strony, w tym celu kręcimy korbką zgodnie z ruchem wskazówek zegara, powinniśmy czuć spory opór. Po drugiej stronie w tym samym czasie odezwie się dzwonek o charakterystycznym dźwięku przypominającym szkolny dzwonek. Po tym zabiegu podnosimy słuchawkę do ucha i czekamy na aktywność drugiej strony. Podczas rozmowy musimy trzymać przycisk na rękojeści inaczej druga strona nie będzie nas słyszeć, wynika to bezpośrednio z budowy telefonu polowego i nic z tym nie zrobimy. Trzeba tu dodać, że naraz może mówić tylko jedna osoba, inaczej oba głosy będą się nawzajem „znosić” i nie usłyszymy nic. Na obudowie telefonu widać jeszcze jeden przycisk. Służy on do testu telefonu. Test polega na podłączeniu zasilania i słuchawki a następnie na wciśnięciu przycisku na rękojeści i na telefonie. Dzięki temu zabiegowi w słuchawce słyszymy własny głos, pozwala to na potwierdzenie sprawności urządzenia. Test przeprowadzamy przy odłączonym telefonie od linii. Jacek Skarupa
Źródła: http://www.portalstrzelecki.info/download/download/Lacznosc.pdf http://myvimu.com/exhibit/46712217-telefon-polowy-mb-66
20
Słów kilka o zaangażowaniu Współczesny świat uczy nas prostego prawidła: coś za coś. Kiedy dajemy coś od siebie, oczekujemy czegoś w zamian. Jest to rzecz zupełnie naturalna. Nie lubimy także (a przynajmniej większość z nas) marnować czasu. Gdy poświęcamy swój czas, oczekujemy wymiernych rezultatów. Analogicznie, należąc do drużyny harcerskiej, mamy wobec niej pewne oczekiwania. Nie ma w tym nic zaskakującego. Diabeł jednak, jak zwykle, tkwi w szczegółach.
Drużyna harcerska ciągle czegoś od nas chce. A to przyjść na zbiórkę, a to na jakąś akcję, która nagle wyskoczyła, a to pojechać na biwak, podczas gdy jest tyle innych ciekawych rzeczy do roboty w weekend. No, ale w końcu ekipa jest całkiem znośna, a czasem się jednak człowiekowi w domu nudzi, więc wypada od czasu do czasu zaszczycić ich swoją obecnością. Można też wtedy ponarzekać na te głupie zajęcia, co je wymyślili. Zupełnie nie rozwijają człowieka. Kompletna głupota i marnowanie cennego czasu. Oczywiście, powyższa Istota problemu tkwi w ludzkim "wypowiedź" jest mocno podejściu, które zazwyczaj wygląda przejaskrawiona i na szczęście tak: "Co drużyna może dla mnie bardzo rzadko zdarzają tak zrobić? Co może mi dać?". skrajne przypadki. Tym nie mniej, większość z nas czasem nachodzi coś z tego repertuaru - czy to szukanie wymówki, żeby nie przyjść na zbiórkę bądź nie pojechać na biwak, czy też narzekanie na program. Zastanówmy się, czy właśnie tak powinno to wyglądać.
Żeby nie było wątpliwości, wyjaśnijmy sobie podstawowe dla problemu kwestie. Nikt tu nie neguje trzech elementarnych faktów. Po pierwsze - czas jest cenny. Po drugie - harcerstwo nie musi (a nawet nie powinno) być zawsze i w każdych warunkach na pierwszym miejscu w życiu. Po trzecie - zdarza się, że program mógłby być zdecydowanie lepszy. Istota problemu tkwi w ludzkim podejściu, które zazwyczaj wygląda tak: "Co drużyna może dla mnie zrobić? Co może mi dać?". Tak jak całkiem bez ironii
21
napisałem we wstępie, pytanie to jest całkowicie naturalne. Rzecz jednak w tym, żeby znaleźć na nie właściwą odpowiedź. Tą odpowiedzią jest poczucie wspólnoty. Realne, głębokie więzi międzyludzkie, o które często tak trudno w dzisiejszym świecie. To fakt, drużynę tworzymy my wszyscy, jednakże dzięki temu, dzięki sile naszych wzajemnych relacji, wspólnych przygód, przeżyć i wzajemnego wspierania się na wyboistej drodze samorozwoju, drużyna jest także sama w sobie odrębnym bytem, niemalże nadprzyrodzonym.
Dlatego niech odpowiedzią na pytanie "Co może mi dać drużyna?", oprócz oczywistych dla wszystkich rzeczy w rodzaju nawiązywania nowych przyjaźni, fajnego spędzania czasu na obozie czy nabywania nowych życiowych umiejętności, będzie poczucie wspólnoty. Naturalnym następstwem udzielenia takiej, a nie innej odpowiedzi, będzie zadanie sobie kolejnego pytania - "Co ja mogę zrobić dla drużyny?". Nie chodzi tu od razu o wypruwanie sobie żył, lecz o zwykłe zaangażowanie, odpowiedzialność, a także o rzecz niezwykle cenną i, jak się wydaje, powoli zanikającą w dzisiejszych czasach - własną inicjatywę. Rozpisując to na przykładzie programu (byle konstruktywnie) jego - załóżmy, że jesteśmy na nudnych pracę, jest szansa, że poczuje zajęciach. Zamiast jednak dać wyraz znudzeniu, spróbujmy się w pewien sposób swojemu doceniony już samym Waszym wytrwać do końca. Może nam w tym zaangażowaniem w sprawę i pomóc odrobina empatii i próba weźmie Wasze uwagi do wczucia się w rolę kadry. Często jest tak, że gdy uczestnicy okazują brak siebie. zainteresowania tematem, prowadzący również mniej się w nie angażuje i tym samym ich ogólny poziom spada jeszcze bardziej. Oczywiście, nie twierdzę tu, że należy zawsze grzecznie wysłuchiwać przysłowiowych "flaków z olejem", serwowanych Wam przez kadrę (aczkolwiek jeśli sami będziecie prezentować zaangażowaną postawę, to jest spora szansa, że kadra również będzie się bardziej starać ;-) ). Jeżeli coś Wam się w zajęciach nie podobało, coś byście zmienili albo macie własną, zupełnie inną koncepcję, jak zaprezentować dany temat - po ich zakończeniu koniecznie podejdźcie do prowadzącego i podzielcie się swoimi refleksjami. Nawet jeżeli skrytykujecie Nawet
jeżeli
skrytykujecie
22
(byle konstruktywnie) jego pracę, jest szansa, że poczuje się w pewien sposób doceniony już samym Waszym zaangażowaniem w sprawę i weźmie Wasze uwagi do siebie. Kto wie, może jeżeli Wasz pomysł będzie dobry lub będzie jedynie wymagał dopracowania, zostanie wcielony w życie? Dzięki temu następne zajęcia będą ciekawsze, a zyska na tym cała drużyna. Na tym właśnie polega jej wspólnotowość - na współtworzeniu jej nie tylko w sensie bycia, ale także w sensie działania. Pamiętajcie, że drużyna nie jest własnością druha drużynowego - jest to drużyna Was wszystkich, o ile tylko się w nią zaangażujecie.
Należy jeszcze krótko wspomnieć o kwestii ważności harcerstwa względem innych naszych życiowych zobowiązań. Nie jest zdrowe, gdy ktoś poświęca się tylko i wyłącznie jednej rzeczy - nawet, jeśli tą rzeczą jest harcerstwo. Wszyscy mamy różne zobowiązania wobec rodziny, szkoły czy pracy. W każdą z tych dziedzin powinniśmy angażować się odpowiedzialnie, starając się zachować optymalną równowagę. Jeśli więc w weekend odbywa się biwak, zaś w sobotę jest Drużyna - oprócz konkurs, na który się zakwalifikowaliśmy, nie wspaniałych przygód, wykłócajmy się z rodzicami, że na żaden konkurs pięknych przyjaźni i nie pójdziemy, bo przecież musimy być na tym praktycznych życiowych biwaku. Uczciwie postawmy sprawę w drużynie umiejętności - daje nam - jeżeli normalnie staramy się angażować tak, poczucie wspólnoty, jak tylko możemy, nie zaniedbując innych przynależenia do obowiązków, nikt nie będzie nam robił większego bytu, za który wyrzutów z powodu jednej nieobecności. Z jesteśmy resztą, w takich sytuacjach często udaje się współodpowiedzialni. znaleźć rozwiązanie kompromisowe - może rodzice dowiozą nas na biwak po skończonym konkursie? Albo ktoś inny jest w podobnej sytuacji i będzie można razem z nim dojechać pociągiem w sobotnie popołudnie? Dla chcącego nic trudnego. Jeżeli tylko będziemy angażować się tak mocno, jak możemy (w ocenie naszych możliwości musimy być jednak wobec siebie uczciwi - nie wolno z rzekomej nawały obowiązków, z którymi w rzeczywistości jesteśmy w stanie sobie łatwo poradzić, tworzyć wymówki do nieangażowania się), drużyna
23
będzie wiedziała, że może na nas polegać. Jej wspólnotowość to także odpowiedzialne w niej uczestnictwo.
Podsumowując nasze rozważania - wydaje mi się, że znaleźliśmy najlepszą odpowiedź na pytanie "Co może mi dać drużyna?". W zamian zaś żąda tylko - i aż - zaangażowania proporcjonalnego do naszych rzetelnie ocenionych możliwości. I tak jak zostało powiedziane we wstępie: "coś za coś". Pełne "korzyści" z przynależności do drużyny będziemy czerpać dopiero wtedy, gdy sami się w nią zaangażujemy, będziemy wychodzić z własną inicjatywą i weźmiemy za nią częściową przynajmniej odpowiedzialność, do czego serdecznie zachęcam. Grzegorz Gapiński
24
Nauka uczenia się Jak uczyć się fizyki i historii żeby nie umrzeć z nudów? Jak przeczytać
Potop zapamiętując coś więcej niż kolor oczu Juranda? Pytań, które zadają sobie
uczniowie uczący się w szkole średniej jest sporo. Niestety, na większość z nich
nie uzyskają odpowiedzi w liceach i technikach. A szkoda, bo te umiejętności
przydadzą im się bardziej niż logarytmowanie lub uzgadnianie współczynników stechiometrycznych w reakcjach utleniania i redukcji. Rolę nauczycieli i
programu nauczania dobrze oddał Albert Einstein, którego przedstawiać nie trzeba: Nauka w szkołach powinna być prowadzona w taki sposób, aby uczniowie uważali ją za cenny dar, a nie za ciężki obowiązek.
Zgodnie z konwencją zacząć należy od początku, ale w szkole
publicznej próżno szukać wskazówek pomagających uczyć się, zapamiętywać i później przypominać sobie przyswojone treści. Z pomocą przychodzą nam
naukowcy, którzy pochylają się nad tą materią od dziesięcioleci. Geoffrey A.
Dudley wymienia kilka zasad pomagających zapamiętać i zniwelować ryzyko zapomnienia: zrozumienie materiału, recytacja na głos lub po cichu, częstsze
25
uczenie się mniejszymi porcjami, przyswajanie większych części materiału a nie wyrwanych z kontekstu części oraz zaufanie do
własnych zdolności, odtwarzanie warunków, w których przyjdzie nam
wykazanie się wiedzą. Pomóc nam mogą również rozmaite mnemotechniki, takie jak bazowanie na skojarzeniach, układanie
wierszyków, czy technika lokacji polegająca na przypisywaniu miejscom innych znaczeń, na przykład słów lub wzorów (opisana przez dra Burtona G. Andreasa w Experimetal Psychology).
Łatwiej uczyć się z dobrze zrobionych i dostosowanych
do nas notatek, ale umiejętności tworzenia ich nie nauczymy się chodząc na obowiązkowe zajęcia. Częste je st przepisywanie podręczników, które posiadają wszyscy uczniowie. Taka praktyka jest nieefektywna, ale łatwiejsza, ponieważ wymaga mniej pracy niż samodzielne
konstruowanie
zrozumiałych
zdań.
Dyktowanie
gotowych wypowiedzi przez nauczyciela sprawia, że uczący z pewnością je zrozumie, ale uczeń nie zawsze. Dodatkowo, zabiera
ono cenny czas zajęć (podanie słowne 2 stron A5 wobec czterdziestu pięciu minut lekcji jest sporym marnotrastwem). Do notowania warto wykorzystać, poza pisaniem zdań/równoważników zdań/słów
kluczowych, techniki graficzne, takie jak mapa myśli oraz technika
rozgałęzień. Opierają się one na przekonaniu, że mózg łatwiej przetwarza informacje przedstawione w sposób zbliżony do jego działania. Szerzej to zagadnienie opisał Tony Buzan.
Prawie każdy czasem zapomniał o sprawdzianie i uczył
się ostatniego wieczora, mimo iż na przygotowanie miał dwa
tygodnie lub więcej. Gorzej, jeśli staje się to regułą. Umiejętność
26
zarządzania sobą w czasie jest przydatna oraz ceniona przez pracodawców. W szkole próżno szukać wskazówek na ten temat, na
szczęście pochylili się nad nim psychologowie. Bardzo prostą metodą jest klasyfikowanie zadań według dwóch kryteriów – pilności i ważności. Po podzieleniu należy je wykonywać w kolejności: pilne i
ważne – niepilne i ważne – pilne i nieważne – niepilne i nieważne. Planowanie nie powinno trwać więcej niż jeden procent czasu
przeznaczonego na zadanie. Warto pamiętać o zasadzie 48 godzin:
jeśli w ciągu tego czasu od momentu zaplanowania nie podejmiesz jakiegoś działania, szansa, że kiedykolwiek je w całości zrealizujesz wynosi jeden do stu.
Ostatnim zagadnieniem, które tutaj poruszę jest szybkie i
efektywne czytanie. Na początek garść statystyk:
Przeciętny czytelnik czyta z prędkością zaledwie 150 słów na
Tylko 5% czytelników osiąga tempo większe niż 400 snm.
minutę (snm).
Większość z nas może przyswoić ze słuchu informacje, które są
przedstawiane w tempie maksymalnie 250 snm.
Większość z nas może przyswoić tekst widziany z prędkością od
Od 4% do 11% słów w tekście zawiera w sobie 80% znaczenia
2,000 do 10,000 snm. całej treści.
Uczymy się, że należy czytać uważnie każde słowo i być ciągle skupionym na tekście. W praktyce przy wielu tekstach powoduje to utratę koncentracji i zniechęcenie do tekstu. Jeżeli wiemy co jest ważne a co nie można najprościej ominąć nieinteresujące fragmenty.
27
Czytając szybko znajomość tekstu spada nieznacznie, ale efektywność jest
większa. W uproszczeniu należy unikać powtarzania sobie tekstu w głowie, wodzenia wzrokiem od lewej do prawej, oraz oceny przyswajanych treści. Aby pogłębić tę umiejętność warto sięgnąć do książek T. Buzana lub Z. Szkutnika.
Istnieje wiele innych umiejętności, których, mimo że są przydatne,
w szkole się nie nauczymy. Z drugiej strony są pojedynczy nauczyciele, którzy proponują wykorzystanie niektórych z tych technika na zajęciach (szczególnie
mapy myśli). Mój pomysł na poprawę sytuacji oraz zmianę programu nauczania
jest prosty i krótki i nie wszyscy się z nim zgodzą. Uważam, że pierwsze dwa tygodnie nauki w szkole średniej powinny być poświęcone wymienionym przeze
mnie zagadnieniom. To dałoby podstawę dalszej, a także dużo skuteczniejszej,
nauki. Od razu narzuca się jeden problem: nauczyciele musieliby sami posiąść i przyjąć do wiadomości te umiejętności, a to może być największy problem. Medice, cura te ipsum!
XYZ
Bibliografia:
1.
Dudley Geoffrey A.: Jak podwoić skuteczność uczenia się
3.
http://www.edukacja.edux.pl/p-1647-notatka-jako-sposob-wspomagania-uczenia.php
2. 4. 5.
Andreas Burton G.: Experimental Psychology
http://www.wiecjestem.us.edu.pl/zawladnij-czasem-jak-zarzadzac-soba-w-czasie http://iqmatrix.pl/szybkie-czytanie/
28
Ćwiczenia Czwartek wieczór. Jak co tydzień, spędzam ten czas na uczelni. Ćwiczenia zajęcia obowiązkowe, to i urwać się nie wypada. Chyba że powód dobry.
Tego dnia go nie mam. Powodu by tu zostać też nie mam. Chyba że wierzyć w obietnice świetlanej przyszłości. Lub nadzieję, że gdy zakończy się pierwszy rok, to będzie już tylko lepiej. Otwierają drzwi. Do sali wlała się masa podobnych do mnie. Bez wątpliwości, czy najbliższe półtorej godziny kiedykolwiek im się zwróci. Dlaczego? W sali wszystko jest na swoim miejscu. Tłum znudzonych tematem młodych ludzi pokornie siedzi w rzędach. Przed nimi stoi On. Ten, który już przebył tę drogę, a mimo to postanowił na niej zostać.
Ten, którego namaszczono, by tak jak poprzednicy szerzył „oświatę” wśród młodych.
Ten, który powinien być pedagogiem. Lecz skąd ma nim być, skoro niedawno siedział w podobnym tłumie?
Skąd ma On wiedzieć, że praca, którą wykonuje, jest jedną z najważniejszych? Zajęcia, które prowadzi, owszem, są wspaniałe, bo przecież świetnie obrazują młodym ludziom, co ich czeka przez najbliższe pół roku. Uzmysławiają im, jak długa droga, do uzyskania upragnionych tytułów i ocen. Ułatwić? Wytłumaczyć? Po co? Przecież całą wiedzę powinni już przyswoić, w końcu została im ona przedstawiona przystępnie, prostym językiem, jakim wykli się posługiwać starzy naukowcy. Pozostaje więc jedynie sprawdzić ich wiedzę. I tak co tydzień.
A masy ludzkie przelewają się przez salę, role się zmieniają, lecz nikt nie zada sobie trudu, by znaleźć w tym sens.
29
TJ
Dorośli w harcerstwie
Pani w klasie zapytała dzieci, kim są ich rodzice. - Mój tata jest prawnikiem! I ostatni wsadził całą bandę do więzienia! – wykrzyknęła dumna Małogosia. - A mój jest niesamowity, jest fotografem i jeździ po całym świecie robiąc zdjęcia! Uwielbia tę robotę – powiedział Jasiu. „Czasem nawet bardziej ode mnie” – dopowiedział w myślach. - Proszę pani! A, a, a mój jest harcerzem!
- Krzysiu, ale przecież twój tata jest przedstawicielem handlowym. - Tak, ale i tak zawsze mówi „jestem harcerzem”…
Cóż za dziwna sytuacja, prawda? Jak Wy, harcerze, harcerki, instruktorki i i instruktorzy, wyobrażacie sobie swoją przyszłość za 5/10/15 lat? Czy będziecie w stanie cały czas aktywnie działaś w swoim środowisku, a ponadto
30
utrzymywać dom, rodzinę? Wiem, że pytania brzmią niczym skopiowane z jakieś ulotki ale mają one na celu nakłonić Was do pewnego ułożenia przyszłego życia. Zapewne widzieliście już wiele osób które w pewnym momencie się wypaliły, które stwierdziły, że harcerstwo to zabawa, a gry są dla dzieci. Czy ich postępowanie jest słuszne? No cóż, nie nam to oceniać ale ważnym do zauważenia jest fakt, iż statutowym celem związku jest wszechstronne wychowanie oraz dbanie o swoje obowiązki, również względem świat pozaharerskiego. Można więc powiedzieć, że druh który zaniedbuje swoją pracę, rodzinę, swoje dzieci, a w zamian lata po lesie i na pierwszy rzut oka jest przykładnym instruktorem… Nie do końca spełnia swój harcerski obowiązek. Z drugiej strony, sprawę można zaplanować w ten sposób aby łączyć rodzinę z harcerstwem. Bardzo dużym ułatwieniem będzie w tym przypadku szukanie naszych życiowych drugich połówek właśnie w harcerstwie. W końcu nie ma nigdzie indziej piękniejszych kobiet i zaradniejszych mężczyzn. Możliwości które daje zakład pracy również mogą być wykorzystywane ku chwale Związku. Zawsze można się dogadać i wypożyczyć tańszy sprzęt, firmowy samochód czy po prostu odciągnąć 1% podatku na rzecz naszej ukochanej drużyny.
ZHP było i jest organizacją zrzeszającą tysiące ludzi ale z jakiegoś nieznanego mi powodu wydarzyła się rzecz straszna. Pozwolę sobie przedstawić to na przykładzie naszego hufca, który był jednostką naprawdę sporych rozmiarów, a liczba aktywnie działających instruktorów z tamtego grona jest mała. Gdzie się podziali ci wszyscy ludzie którzy zobowiązali się do „nieporzucania służby”. Dlaczego oni tak po prostu odeszli? Ale dobrze, dość już na ten temat, chciałbym zwrócić uwagę tutaj na coś innego: gdzie się podziały te tysiące harcerzy i harcerek którzy rokrocznie jeździli na obozy jako zwykli uczestnicy? Są to ludzie którzy znają obozowe realia, wiedzą co znaczą 3 tygodnie w lesie i wiedzą, że harcerze mogą jeść z niewyparzanych menażek (chyba mamy inne żołądki niż te określone w normie państwowej), mogą chodzić pod prysznice niespełniające żadnych standardów. Mogą chodzić spać o 24 i wstawać o 7 (według wytycznych kuratorium nawet 17letni wędrownik powinien spać 9 godzin dziennie, a cisza nocna nie powinna być ogłoszona później niż o 22, tak w lipcu jest jeszcze jasno). I ostatecznie: harcerze, nawet Ci najmłodsi potrafią przeciąć gałęzie siekierką i z nich ognisko takie od którego nie zajmie się drzewo, nawet stojące w odległości 5 metrów. Nie chcę chcę
31
reklamować tutaj, żadnego zespołu ale skoro „Wszyscy byliśmy harcerzami” to dlaczego ex-scouci scouci przeszkadzają nam w naszej pracy? P Po o co kolejne bzdurne przepisy? Na pewno mamy ludzi w Sanepidzie, w kuratorium, we władzach państwowych. Aktualny oraz były prezydent przyznają się do przeszłości harcerskiej a mimo tego nie robią absolutnie nic aby ułatwić nam naszą pracę. Dlaczego nawet niektórzy iektórzy byli harcerze nie posyłają swoich dzieci do Zuchów? Co myślicie, jak zatrzymać harcerzy harcerzy-pracowników pracowników w szeregach ZHP? Jak spowodować aby byli harcerze wspierali je jako cywile? Jak budować wspólnoty byłych członków, może przez obchodzenie wspólnie rocznic? A może wspólne biwaki dla „staruchów”? Zachęcam do dyskusji.
32