Kreślone w Przelocie

Page 1




Copyright © by authors Łódź, 2022 All rights reserved autorzy

Elżbieta Boryniec Halina Dębińska Eugeniusz Dolat Jadwiga Głażewska Eleonora Karpuk Barbara Maciejewska Włodzimierz Podgórski Janina Strzemieczna Anna Ubysz redakcja Beata Śniecikowska Projekt okładki, fotografia, projekt graficzny, skład i łamanie Agnieszka Kowalska-Owczarek Druk i oprawa Drukarnia Perfekt s. c. Franciszkańska 4 95-070 Aleksandrów Łódzki ISBN 978-83-933689-3-8 Wydawca Stowarzyszenie „Obszary Kultury” ul. Krzemieniecka 2a 94-030 Łódź www.obszarykultury.pl

Publikacja została dofinansowana przez przedsiębiorcę z Juszkowa k/Pruszcza Gdańskiego, pana Grzegorza Jedynaka. Swój udział w wydaniu książki pan Grzegorz Jedynak dedykuje małżonce – Jolancie oraz córeczkom – Wiktorii i Dominice. Publikacja została również dofinansowana przez łodzianina, pana Tomasza Gaszewskiego. Za wsparcie finansowe autorzy książki serdecznie dziękują obu Sponsorom.


Zbiór utworów wierszem i prozą grupy łódzkich seniorów Redakcja i objaśnienia Beata Śniecikowska



Autorzy tej książki, czyli grupa łódzkich seniorów „Babcie (z Dziadkiem) w locie”, pragną podziękować redaktorce niniejszej publikacji – Pani dr hab. Beacie Śniecikowskiej, profesor Polskiej Akademii Nauk, za otoczenie nas bezinteresowną merytoryczną opieką podczas pracy nad książką. Choć kontakty z nami odbywały się w trybie online, jesteśmy ogromnie wdzięczni Pani Profesor, żartobliwie nazywanej przez nas „pogromczynią grafomanii”, za rzeczową, bardzo wnikliwą ocenę wszystkich utworów, za detektywistyczną wręcz skrupulatność przy wyszukiwaniu nieudolnych rymów, nietrafionych metafor, błędów składniowych, stylistycznych, rzeczowych i innych, za wskazówki jak je skorygować, za pomoc przy tematycznym opracowaniu podziału publikacji i sugestii odnośnie tytułów poszczególnych części. Dziękujemy także za zachętę Pani Profesor i umacnianie nas w przekonaniu, że mimo trudnych obecnie warunków dla takich przedsięwzięć (niewielki budżet własny, pandemia, wojna na Ukrainie, inflacja i niestabilność cen) warto było solidnie pracować nad tekstami i opublikować je w naszej kolejnej książce. Jako grupa wolontariuszy działających aktualnie przy Stowarzyszeniu Obszary Kultury w Łodzi, mamy zaszczyt współpracować z Panią Profesor już ponad dwanaście lat. Korzystając z Jej głębokiej specjalistycznej wiedzy literaturoznawczej oraz bogatego doświadczenia w pracy redaktorskiej, pod Jej opiekuńczymi skrzydłami (poczynając od projektu Urszuli Machcińskiej „Latające Babcie”), napisaliśmy i opublikowaliśmy od 2010 r. dziesięć książek dla dzieci oraz jedną dla dorosłych. Adresatem tej publikacji znów są dorośli. Mamy nadzieję, że zawarte w książce utwory siedmiu seniorek: Elżbiety Boryniec, Haliny Dębińskiej, Jadwigi Głażewskiej, Eleonory Karpuk, Barbary Maciejewskiej, Janiny Strzemiecznej i Anny Ubysz oraz dwóch seniorów: Eugeniusza Dolata i Włodzimierza Podgórskiego zaciekawią czytelników, dostarczą im przyjemnej rozrywki, niejednokrotnie wywołają uśmiech na ich twarzach, lecz czasem też pobudzą do głębszej refleksji. Będzie to efekt ścisłej i jakże ważnej dla nas współpracy z Profesor Beatą Śniecikowską, a także powód do wspólnej radości i satysfakcji. W imieniu grupy Elżbieta Boryniec Niechaj te słowa pachną jak kwiaty, wielkiej wdzięczności wiązane wstążką i wprost do serca trafią Beaty strudzonej pracą nad naszą książką. Eugeniusz Dolat



Rozdział I



Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

Wódka i śledzie – Znów na imprezie działo się będzie: Gustaw już kupił wódkę i śledzie, Jadźka wywoła pewnie sensację: ma z prześwitami nową kreację. – To ja też kupię sobie ażury. – A ja powtarzam ci po raz któryś, że lepiej jest ci w skromniutkich strojach; w takich cię lubię, myszko ty moja. – A ciągle chwalisz kiecki Jagody. Też chcę być w zgodzie z trendami mody. Można poszaleć, bo to karnawał! – Ty się wystroić chcesz dla Gustawa, a to jest przecież tylko domówka. Ważna jest rybka oraz połówka. – Wódka i śledzie… Prostackie gusta… Któż to wymyślił? Przecież nie Gustaw! – No właśnie Gustaw razem z Jadwigą. Mówią, że w tym jest smaczek i wigor. – Ja bym wolała kawior, szampana… – Ty po szampanie tańczysz kankana. Nie na parkiecie, ale na stole. Tym razem na to ci nie pozwolę. – Znowu przekręcasz i bzdury pleciesz. Na stole Jadźka tańczyła przecież. Ty się cieszyłeś, biłeś jej brawa, nie widząc, że masz w rosole krawat. Gdy ktoś się żachnął, zakpiłeś: – Ależ nic się nie stało, to nie mój talerz! – Tobie przypomnieć też coś tam mogę: Kto w tangu z Guciem padł na podłogę? – A ty po wódce, mam na to świadków, urządzasz konkurs zgrabnych pośladków, klniesz i dla Jadźki stajesz na głowie. – Musi się kiedyś wyszumieć człowiek! Lecz ty zanadto z Gutkiem nie szalej. – Zbędne obawy, bez podstaw wcale. Kiedy impreza? – W sobotę przyszłą. – Co też do głowy ci pustej przyszło? 9


Przecież w sobotę przyjeżdża mama! – Kup szampan, kawior, przyjmiesz ją sama. – Mama zaskoczy cię – myślę – mile, chce nam zapisać pół willi w Pile. – Żarty? – Nie, serio. Daję ci słowo. – To ja na wódkę idę z teściową!! Pierwszy raz w życiu. To koniec świata! – Załóż więc muchę zamiast krawata!

Eugeniusz Dolat

Skleroza – Nie wiesz, gdzie leży moja komórka? – Niedawno brałaś ją przecież z biurka. – Nie miałam jeszcze jej dzisiaj w dłoni. Przestań żartować, muszę zadzwonić. – Jak to? Dzwoniłaś już do fryzjera. – To ty dzwoniłeś. Jasna cholera! Chcesz mi tu wmówić, że mam już może… No tę… Gdy pamięć pracuje gorzej. – Paradontozę. – Otóż to właśnie. – Bywa czasami… – Co? Gadaj jaśniej. – Że robisz rzeczy… – Jakie? – Potworne. Dwa razy chciałaś płacić komorne. – Przez ciebie, zaraz ci to wykażę. W lutym mówiłeś, że już jest marzec, więc się nie czepiaj tak swojej żony. A ty zmieniłeś w aucie opony? – Oj, zapomniałem. – Przecież jest zima. – Ale się szybko ociepla klimat. – Słychać telefon, pewnie od Reni. – Skąd dźwięk dochodzi? – Z twojej kieszeni. Ile ci razy będę powtarzać, że masz skoliozę. Idź do lekarza.

10


Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

Grzyby – Ładna pogoda. Jedźmy do lasu. – Nasi mecz grają. Nie mam dziś czasu. Wiesz, jak sport kocham, pojedźmy jutro. – Czym się podniecasz? Nos waszym utrą! – Ciebie jak wilka do lasu niesie… – Wiesz, ile grzybów jest w naszym lesie? Jedźmy! Pochodzisz wśród drzew i bluszczu, pozbędziesz z brzucha się trochę tłuszczu. – Nie bądź w docinkach aż taka szczodra, spójrz lepiej w lustro na swoje biodra. Sama przejść musisz szybko na dietę, bo nosisz mini, choć kształty nie te. – Z moją figurą nie jest najgorzej, ty masz sylwetkę pożal się Boże. A co do grzybów, to się wybiorę może z Gustawem… – Z tym muchomorem, który ci truje wciąż coś do ucha? Natrętny przy tym bardziej niż mucha. – Nie z muchomorem, raczej z kozakiem, a te dwa grzyby różnią się… smakiem. Gustaw, wiedz o tym, to pies na kurki… – To był strzał groźny niby z dwururki. Kozak i kurki… To ja Jadwidze pokażę w lesie, gdzie rosną rydze. – Ty z Jadźką – wiem to – tylko na niby zbierałbyś w lesie do kosza grzyby. – Język masz ostry jak mój scyzoryk. Niby łagodna… Mylą pozory! – Bo ty mnie ciągle trujesz swym jadem. – To ja do lasu z tobą nie jadę! Z Reksiem zjem dzisiaj tłusty obiadek. – Tak postępuje zgrzybiały dziadek! Dzwonię do Gucia. Halo, Gustawie… – Nie dzwoń, bo ostro się z nim rozprawię! – To kawał chłopa. – Dałbym mu radę. – A co z grzybami? – Dobrze, pojadę. Tylko poszukam swoich kaloszy. – Wreszcie zmądrzałeś. Idę po koszyk.

11


Eugeniusz Dolat

Piramida – Mógłbyś się wreszcie ruszyć z fotela. – Ale dlaczego? Dziś jest niedziela. – Bo w telewizor patrzysz dzień cały i bezustannie zmieniasz kanały. – Jakieś zajęcie przecież mieć muszę. – Chcesz coś obejrzeć? Spójrz na swą tuszę. Tobie potrzeba jest więcej ruchu, z trudem dopinasz spodnie na brzuchu. Znów dłuższy pasek by ci się przydał. – Zła żywieniowa jest piramida. – Chcę, byś pobiegał lub chodził szybciej, a ty mi tutaj coś o Egipcie. – Ja o Egipcie nie mówię wcale, lecz o tym, co mi kładziesz na talerz: jak nie pierogi, to naleśniki, na deser lody lub batoniki. – Kto protestował, klął przed miesiącem, że nie chce krową być ni zającem? Gdy ci zaczęłam robić sałatki, chciałeś uciekać do swojej matki. – No bo to była z żołądka kpina, jak można cały czas zielsko wcinać: szczaw, bób, marchewki, groszek, szparagi? – No, ale szybko spadałeś z wagi. – Zawsze i wszędzie potrzebny umiar, wkrótce bym wysechł na wiór jak mumia. – Najlepiej zwalić wszystko na żonę. Umiesz odwracać kota ogonem i na dodatek dążysz do zwady, sam sobie gotuj od dziś obiady. – Dobrze, już dobrze, to moja wina. Co dziś na obiad? – Dziś zjemy szpinak. – (Zniszcz, Boże, zielsko na ziemi, błagam, bo gorsze jest niż egipska plaga!)

12


Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

Trudny wybór Ona na stronie do siebie: Chłop kocha auta, a ja podróże i przez to w domu są kłótnie duże. W spór włączę remont i meble chytrze, byśmy spędzili urlop na… Cyprze? – Widzę potrzebę zmian w naszym domu. – Pewnie już knujesz coś po kryjomu. Myślisz o meblach czy o remoncie? – Jedno i drugie. O, spójrz, tam w kącie stara kanapa, farba spłowiała… Remont był dawno, z sześć lat bez mała. – Tylko nie remont, kochanie, błagam. Wiesz, jaki będzie w domu bałagan? A sofa w kącie to przecież antyk, sąsiad chce dać mi za nią brylanty. – Jakie brylanty? To przecież ściema. Facet jest goły, klejnotów nie ma, więc polegajmy na swojej kasie. Za nią też przecież coś kupić da się. Ty pewnie auto masz ciągle w głowie. – Marzę o nowym, owszem, nie powiem. – A ja chcę tremo. Tu nie odpuszczę, bo się nie mieszczę już w starym lustrze. I sofa. – Mam z nią miłe wspomnienia… – Jednak sprężyny kłują w siedzenia… – Ja, jeśli miałbym wydawać grosze, to zamiast gratów wolałbym porsche. – Poleci na to więcej niż stówka, choć świetnie służy nam wciąż renówka. Lecz remont… – O tym zapomnij, proszę. Po nim zostaną nam marne grosze. – Spójrz, mail od siostry. Jest na Hawajach z mężem i dziećmi: Wojtek, Krzyś, Maja. – Kiedy wracają? – Nieznana data, lecz u nas spędzić chcą resztę lata. – A wiesz, jak może dzieci hałastra dom zdemolować? Pomyśleć aż strach.

13


Głupotą większą niż szczyt Giewontu byłoby więc się brać do remontu. Na myśl o gościach pęka mi głowa – gdzieś się musimy przed nimi schować. – Jak? – Jedźmy szybko, choćby do Łeby. – W tym względzie różne mamy potrzeby… Patrz, to od Jadźki. Lubi Kanary, w knajpie z tubylcem wcina homary. O egzotycznej podróży marzę… – Łeba jest piękna, wydmy, port, plaże… Nie???! No, to Tatry – Kasprowy, Giewont… – Jedź sam. Ogarnę meble i remont. – Cóż, gdy do muru mus mocno przyprze, to znajdę miejsce – choćby… na Cyprze! – Wyborny pomysł! Tam będzie spokój. – A remont? – Zrobię. Lecz w przyszłym roku.

Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

W pamięci luka – Portfel schowałam gdzieś i go szukam, znaleźć nie mogę, w pamięci luka. Gdzie też on leży? Nie wiesz przypadkiem? – Może w komodzie. Przejrzyj szufladkę. – Sprawdziłam, nie ma. Jest klucz francuski. Dziwne: na półce, gdzie trzymam bluzki. – Długo szukałem go nadaremno. Ty różne rzeczy chowasz przede mną. – Tylko od barku czasem kluczyki, bo po nalewkach masz dziwne tiki. – Bzdura. A portfel może być z praniem. Gdy włączysz pralkę, wiesz, co się stanie? Mogą postawić zarzut legalnie, że mamy brudnych pieniędzy pralnię. – Urządzasz sobie tu ze mnie kpiny, tak jakbyś nie miał sam żadnej winy, a ciągle szukasz swojej skarpety z zaskórniakami.

14


– Drobne sekrety, lecz ty, niestety to wywąchałaś. – Mogła być z tego draka niemała, bo chociaż twierdzisz: „Pieniądz nie śmierdzi” – skarpeta cuchnie jak beczka śledzi. – Ty w zamrażarce chowasz pilota. – To tylko taka niewinna psota. – Chcę, byś mi jakoś to wyjaśniła. – Lubię horrory. Krew mrożą w żyłach. Z zimnym pilotem wrażeń jest więcej: horror krew mrozi, a pilot ręce. – I wtedy chłodem od ciebie wieje. – Że mnie ogrzejesz wciąż mam nadzieję. – A nie widziałaś gdzieś mej komórki? Mam pilną sprawę do naszej córki. – Do piekarnika kładłeś ją przy mnie. Będziesz miał z Magdą gorącą linię!

Pyta dziadek babcię

Elżbieta Boryniec

Pyta raz dziadek babcię: – Gdzie jest twa uroda? Kiedyś byłaś, pamiętam, zgrabna, ładna, młoda. – Cóż, przemija uroda. Ty spójrz na swe ciało: też ci kości już trzeszczą i siły masz mało. – Ale ciągle zerkają na mnie różne panie – i dojrzałe kobiety, i młodziutkie łanie. – Czyżbyś o tym nie wiedział, że każda dzierlatka spogląda tak na ciebie jak wnuczka na dziadka? – Same chcą przejść pod rękę ze mną przez ulicę. Wesoło jest, gdy wietrzyk targa im spódnice. – Widząc takiego starca chcą pomóc – z litości, nie z nagłej fascynacji. – Mówisz tak z zazdrości, bo przecież sama widzisz, że choć jestem stary, ale tak jak w przysłowiu, wciąż rześki i jary. – To mi na myśl przywodzi Zuzannę i starców (lub koty wyliniałe na zalotach w marcu)… Też byś, myślę, z ochotą podglądał Zuzannę. – Hmm… raz mi się zdarzyło widzieć w wannie pannę w kąpieli z perełkami. Więcej nic nie powiem. – Ależ powiedz – co dalej działo się w Kudowie? 15


Pewnie gdy cię spostrzegła, zwiała z głośnym krzykiem. – Skąd! Chciała, bym jej pomógł wytrzeć się ręcznikiem. – Staruszkowie w zalotach wyglądają głupio, a panienki są miłe, aż całkiem ich złupią. – I co z tego? Ja kiedy na dziewczyny patrzę czuję się tak, jak byłbym na sztuce w teatrze. Podnosi mi to nastrój, żwawiej bije serce… – (Tak też jest, gdy mu stawiam bigos w salaterce). Wiesz? Mnie raz w spa pan pewien poprosił do rocka i ponoć byłam lepsza od młodych w podskokach. – Bzdury. Wszak wolny walczyk już dech ci zapiera. – Źle prowadzisz. A taniec to kwestia partnera. Do tanga też mnie prosił, pięknie mnie wyginał, potem wiersz mi powiedział o słodkich malinach. – Teraz mi o tym mówisz? Pogoniłbym gada! A babci tańczyć rocka zgoła nie wypada i głupich wierszy słuchać maniaka jakiegoś. – Jak widzisz, też nie jestem całkiem do niczego. Lecz na dziś dość docinków. – Słuchaj, dzwonił Władek, mój kumpel, jutro będzie, zrób pyszny obiadek. – Sam przyjedzie? – Nie, z Jadzią. Z ciekawości płonę, z „Sanatorium Miłości” ma tę trzecią żonę. – Młoda, co? Masz rozrusznik, uważaj na serce. – Spoko. Mnie bardziej wzruszy twój schabik w panierce.

Eugeniusz Dolat

Riposta dziadka Kiedyś pewna babcia dla swojego chłopa wierszyk napisała, aby mu dokopać. Wyśmiewała męża późną życia jesień, że go nic nie wzrusza i brak mu uniesień. Biedak się nie bronił, to nie takie proste, a więc ja za niego napiszę ripostę. Nic już dziadek nie ma z młodzieńca, z urwisa, co miał zrobić – zrobił, więc mu reszta zwisa.

16


Kiedyś był cenionym kochankiem i mężem, tak jak krakowiaczek władał swym orężem. Leży teraz szabla czy też rapier w szafie. Ile pchnięć wykonał? Zliczyć nie potrafię. Dla siebie zachowaj, babciu, żarty tanie, że dziadek kombatant jest w spoczynku stanie, że jest nieruchawy i że już po chłopie. Wiedz, że leżącego nigdy się nie kopie.

Riposta babci

Elżbieta Boryniec

Jak medal za w lutnictwie mistrzostwo i skrzypiec dźwięk nieśmiertelny dla Mistrza z Cremony, starego Stradivari, tak za władanie szabelką ostrą i to, że w wielu bitwach był dzielny, dziadkowi krzyż damy Virtuti Militari.

Rozmaryn

Eleonora Karpuk

O mój rozmarynie, Kiedy się rozwiniesz?… Może jak przed laty Przyjdą do mnie swaty? Listki jak igiełki, Kwiat z różowej mgiełki, Zapowiadasz gody, Lecz… wyszedłeś z mody! Na nic drobne kwiatki, Inne są dziś swatki! Liści twych wianuszka Już nie kładą w łóżkach, Nie noszą na głowie Panny ni drużbowie… Więc, mój rozmarynie, Kiedy się rozwiniesz, Zostaniesz w ogrodzie, W barwnym korowodzie. 17


Elżbieta Boryniec

U swatki, czyli: I cóż z tego… Gdy samotność ci doskwiera lub znów zacząć chcesz od zera po zawiłych życia przejściach, to u swatki szukaj szczęścia. Ofert tutaj mam bez miary i kojarzę świetne pary! Kandydaci dla Pań: Kandydat Nr 1 – Generał I cóż z tego, że generał, stary, skąpy i wciąż gdera. A gdy strzela, to z armaty, mógłby mi połamać gnaty. Nie! Kandydat Nr 2 – Szwed I cóż z tego, że ze Szwecji – nie jest skłonny do facecji, zimny, a ja wigor cenię, lepsze disco polo z Zeniem. Nie! Kandydat Nr 3 – Sprytny komornik I cóż z tego, że niegłupi, ludzi gnębi oraz łupi, niech więc z mojej listy znika; nie chcę wyjść za komornika. Nie! Kandydat Nr 4 – Poeta I cóż z tego, że poeta. Nie usmaży mi kotleta, karpia nie uśmierci młotkiem, gada tylko słówka słodkie. Nie! Kandydat Nr 5 – Marynarz I cóż z tego, że marynarz – ten by w domu sztormy wszczynał, piłby rum i puszczał pawia, a na wachtę mnie wystawiał. Nie!

18


Kandydat Nr 6 – Celebryta I cóż, że to celebryta. inna przy nim wciąż kobita. Swym wizażem jest zajęty: ja kopciuszek, a on święty. Nie! Kandydat Nr 7 – Młody emeryt Cóż, że dla mnie dosyć młody. Świetne będą z nim przygody. Na mą forsę liczy byczek, ja na jego wigor liczę, gdy mnie zdradzi, wydziedziczę! Biorę go! Kandydatki dla panów Kandydatka Nr 1 – Celebrytka I cóż, że to celebrytka – ładna, ale próżna, płytka. O dom nie dba, nie gotuje, wciąż się śpieszy, seks na dwóję. Nie! Kandydatka Nr 2 – Profesorka I cóż, że to profesorka – ciężka byłaby z nią orka. Ledwie skończę swe zadanie powie: Powtórz to, kochanie. Nie! Kandydatka Nr 3 – Policjantka I cóż, że to policjantka, straszna byłaby z nią randka. Silna, pałkę dzierży w dłoni, chciałbym buzi, to pogoni. Nie! Kandydatka Nr 4 – Młodsza Emerytka Cóż, że niezła? Ma swe latka, nie tak sprawna jak dzierlatka. Lepsza w kuchni niźli w łóżku i nie mówi po francusku. Nie! Kandydatka Nr 5 – Starsza Emerytka I cóż, że ma latek sporo. Takie młodszych chętnie biorą. Lokum, forsa, figle lubi. Emerytkę chcę poślubić! Tak!

19


Eugeniusz Dolat

I cóż z tego… – ciąg dalszy Kandydaci dla Pań : Kandydat Nr 1 – Mulat I cóż z tego, że to Mulat, nie brakuje przecież mu lat. Ma amulet już od lata, jeśli chce, niech za mną lata. Nie! Kandydat Nr 2 – Poliglota I cóż, że to poliglota? Choćby pałac miał ze złota i tak nie chcę tego dziada. Przecież on by mnie przegadał. Nie! Kandydat Nr 3 – Muzyk I cóż z tego, że ma chęci, gdy zepsuty instrumencik. Nic nie może zagrać na nim, a posłuchać lubi pani. Nie! Kandydat Nr 4 – Pilot I cóż z tego, że to pilot, już przejrzałam go na wylot, za babami tylko lata po zakątkach wszystkich świata. Nie! Kandydat Nr 5 – Marynarz I cóż z tego, że marynarz. Chroń mnie przed nim, Boże Ty nasz. Bo gdy pływa swoim statkiem, bab ma w portach pod dostatkiem. Nie! Kandydat Nr 6 – Górnik I cóż z tego, że to górnik – ma gołębnik, domek, kurnik, ogród, w którym rosną tuje, no i świetnie też fedruje! Tak!

20


Kandydatki dla panów Kandydatka Nr 1 – Starsza pani I cóż z tego, że bogata, Zocha ma już swoje lata. Gdyby była młodsza trochę, to bym skusił się na Zochę. Nie! Kandydatka Nr 2 – Pani z kasą I cóż z tego, że ma kasę, dawno już straciła krasę. Tu nie chodzi o pieniądze, ważne – sądzę – są też żądze. Nie! Kandydatka Nr 3 – Aktorka I cóż z tego, że aktorka, że wywodzi się z Malborka? Takie panie, znam oceny, robią mężom w domu sceny. Nie! Kandydatka Nr 4 – Kucharka I cóż z tego, że kucharka, że nie pożałuje skwarka, że nad morzem ma chałupę, lecz przesolić może zupę. Nie! Kandydatka Nr 5 – Rozwódka I cóż z tego, że Jagoda po dziesięciu jest rozwodach? Jedenasty jam mężczyzna, gotów Jadzi miłość wyznać. Tak!

21



Rozdział II



Eleonora Karpuk

Wiara, miłość, nadzieja Tyś moja wiara, nadzieja i miłość, Która chce pamiętać wszystko to, co było. Tyś moja miłość, nadzieja i wiara. Nie zwątpić w ciebie z całych sił się staram. Tyś mą miłością, wiarą i nadzieją. Czas ich nie przysypie, wiatry nie rozwieją. I ta ostatnia, najsilniejsza może, Sprawia, że szepcę o każdej porze: Ty dajesz miłość, nadzieję i wiarę, I sam dla mnie jesteś największym darem.

Ach, ci faceci

Elżbieta Boryniec

Lubię facetów – przyznam to szczerze, choć w ich lojalność wcale nie wierzę. To psy na baby – ot, tak, z natury, więc gdy ślicznotkę zobaczy który, już ją czaruje jak paw ogonem, a tej poprzedniej szanse stracone. Lecz przy ślicznotce nie wytrwa długo, wkrótce przy innej amora sługą będzie gorliwym. I pieszczot chciwym. Ta, którą rzucił, z rozpaczy kona – partnerka, flama, kochanka, żona. Cóż, nie pomogą łzy czy zaklęcia, gdy tyle pań jest wokół do wzięcia. Jednak bez mężczyzn świat posępnieje, serce chłód ściska, wiatr w oczy wieje. Cóż więc ma czynić Kaśka czy Zocha? Uwodzić, kusić i trochę kochać. Lecz gdy on zada zbyt wiele ran, pewnie mu milszy jest singla stan. Wtedy nie zwlekaj: Cześć! I uciekaj.

25


Eleonora Karpuk

O miłości niedoskonały sonet dydaktyczny Nie trzeba dużo pisać o miłości. Poeto, raczej wybierz przemilczanie. Nie trzeba jej rozbierać do nagości. Zamiast uścisków, opisz gwiazd błyskanie. Nie trzeba dużo mówić o miłości, Ani zamieniać spotkań w przesłuchanie, Ani zanudzać ciągłym wyznawaniem. Nie ma jak umiar – rzecz ujmując prościej. Miłości jednak wstydzić się nie wolno, Więc nie płosz szczęścia płytką grą swawolną I nie udawaj, że się chwile dłużą. Spragnionych słowa nie rań swym milczeniem I nie szydź pierwszy w strachu ośmieszenia. Mów o miłości często… choć niedużo.

Eugeniusz Dolat

Szalona rozwódka Gdy ją zwabiłem raz do ogródka, szal miała piękny, długi. Rozwódka. I bez ogródek mówię: – Szampana się napijemy” – Przepraszam pana, lecz wolę wódkę oraz śledzika. Ale kobieta – tak myślę – dzika. Chociaż ma rację, lepsza jest wóda, bo szybciej wchodzi w głowę i w uda. Opróżnialiśmy do dna kieliszki, a na sałacie dwie wiotkie liszki w przedziwnych skrętach splotły swe ciała. Ja też tak chciałem. I ona chciała. Szal rozkładamy długi na trawie, nagle ból brzucha. Śledzi nie trawię.

26


Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

O schodach, co skrzypiały Wczasy spędzałem raz w Zakopanem w domu, gdzie wszystko było drewniane. Góral miał córkę – rumiane lica, zgrabna jak sarna albo kozica, oczęta czarne jak dwa węgielki i tył zgrabniutki, nie nazbyt wielki. Gazda na córkę wołał „Jagoda”, nocą marzyłem o z nią przygodach: – Piękna ta dziołcha, a tak samotna, szczęście mogłoby ją ze mną spotkać. Wnet poczuliśmy do siebie miętę. Chciałem do mięty dodać puentę w Jadzi izdebce w górze, na strychu – w nocy przyjść miałem do niej po cichu. Gdy na skrzypiące wspiąłem się schody, gazda się zjawił, ojciec Jagody: – Czy was, panocku, bezsenność męczy? – Skąd! Chciałem zjechać w dół po poręczy. – Zjeżdżaj do swego łóżka czym prędzej! Jak nie, to kijem sam cię popędzę. Serce gorączką miałem rozgrzane: – Wiem, po drabinie tam się dostanę! Już pnę się w górę za szczeblem szczebel, któryś się złamał, spadłem na glebę. Jadzia w okienku zdrętwiała cała: – A ja dla ciebie łóżko wygrzałam. – Spuść prześcieradło, wdrapię się po nim, tylko się pośpiesz, bo czas nas goni. – Spuszczam, lecz widzę, że jest za krótkie… – Los nam nie sprzyja. – mówię ze smutkiem. Jagoda na to: – Nie bądź nachalny, wiatr duje w górach, zbliża się halny. Gdy dmuchnie, każdy hałas zagłuszy, na nic przydadzą się ojcu uszy. Dmuchnął podobno z wielkim zapałem, ale dzień po tym, gdy wyjechałem.

27


Eugeniusz Dolat

Magnes Pociągasz mnie jak magnes, być blisko ciebie pragnę i choć nas dzieli dal, to działa moc twych fal. Chcę abyś była ze mną, bez ciebie kwiaty więdną, chcę poczuć ust twych smak, bardzo mi tego brak. Zbyt długo czasu rzeka na przypływ każe czekać. Do domu, proszę, wróć, bez ciebie pusta Łódź.

Eugeniusz Dolat

Ułuda Chociaż okropna jest z niej maruda, ponętne uda Jadźka ma ruda. A dla mnie to jest wielka udręka, bo tknąć nie może ma jej ud ręka. Do knajpy pewnej więc się udaję, tam klientela żabie uda je. Kucharz z żab danie udoskonali, tak by, gdy zjedzą udo, skonali. Tymczasem jednak całkiem udatnie na słuszne porcje wszystkie uda tnie. Gdy je podano, wtedy udaję, że z apetytem wielkim uda jem. Kelnera pytam: – A gdzie jest wódka? Na rauszu łatwiej wgryzam się w udka. Wyżerka była nawet udana, choć miałem tylko żabie uda na talerzu. No cóż! Kiedyś się uda mi może Jadźki też dotknąć uda. Czemu nie raczy mnie udem ona? Trzeba wybłagać to u demona. Wpierw jednak muszę na cześć jej ud napisać kilka udanych ód.

28


Elżbieta Boryniec

Monolog współczesnej Ofelii (można czytać od lewej do prawej lub odwrotnie) Otacza pana wciąż kobiet mrowie, może to panu zrujnować zdrowie. Lubi uwodzić pan damy różne: mądre i głupie, skromne i próżne. Porywy ducha tym paniom obce, bawią się panem, frywolnym chłopcem pełnym uroku, naiwnym nieco. Świeżość i męskość pana je nęcą. Broń ich to kłamstwa, przewrotność, zdrady, brak im wyczucia, burzą zasady. Pan gra swym wdziękiem, słów obietnicą, umizgi takie mnie nie zachwycą. Proszę zaniechać niegodnych sztuczek – miłości czystej pana nauczę. Jestem odmienna, inne mam cele: będę cię wielbić, mój ty aniele! Duszą swą będę panu oddana, czynię wyznanie: Tak! Kocham pana! Pan przerażony? Gdzieś pan ucieka? Ach! Proszę zostać! Zbędny tu lekarz!

Zawiłości znajomości

Janina Strzemieczna

Koleżanka Jadźki, Kryśka, bardzo polubiła Ryśka. Lecz Rysiek cholewki smali, do filigranowej Ali. Ala wzdycha zaś do Jaśka, Jaśka, no cóż, kręci Baśka. I tak toczy się to koło. Raz jest smutno, raz wesoło. Jak tu radzić, co tu zrobić, żeby wszystko to pogodzić? Koło w końcu rozerwałam, wszystko razem pomieszałam. 29


Baśka pokochała Jaśka. Ala mizdrzy się do Ryśka. Pozostała tylko Kryśka. Kryśka z Jadźką pomyślały I do pubu się wybrały. Tam poznały fajnych panów, teraz mają swoich fanów.

Włodzimierz Podgórski

Imiona Ostry spór toczyli z sobą dwaj panowie, Czy imię kobiety o niej prawdę powie. Kobiece imiona padały z ust panów, Nie szczędzili krytyk, ale też peanów. – Roksana jest ładna i bardzo cierpliwa, A do tego w łóżku wesoła i żywa – Zaczął pierwszy. A drugi takie krzyknął słowa: – Zamilcz, ignorancie, bo mi pęka głowa! Stefania to imię prawdziwej kobiety, Dwie w życiu spotkałem, umarły niestety. Świetnie gotowały, zgrabne, miłe, czyste, W głowie mi szumiały jak wino perliste. – Mówisz o Stefaniach. Też spotkałem jedną. Zdrady i kłopoty to jej życia sedno. Gdyby nie Mariola, prawniczka z zawodu, Zginąłbym z zazdrości albo umarł z głodu. – Też znałem Mariolę, siostrę oddziałową, Do seksu i pieszczot bez przerwy gotową. Była jednak z łóżkiem tak dobrze obyta, Że mogła wykończyć ta jurna kobita. Wymienili imion jeszcze chyba z dwieście, Wciąż każdy obstawał przy swojej niewieście. Dyskusję rozgrzała – rzecz to oczywista – Do gardła wlewana z toastami czysta. I gdy argumentów brakować zaczęło, Jeden z nich butelką zakończyć chciał dzieło. Drugi zobaczywszy swój koniec, o rety! 30


Rzekł: – Jadzia to imię wspaniałej kobiety. Ładna i dowcipna, czasami nieśmiała, I ręka z butelką w powietrzu została. – Tu się z tobą zgadzam, kochany kolego, Pozwól, że postawię koniaczka jednego. Takich dziś mężczyzna kobiet pragnie bowiem, Więc wypijmy Jadźki najwspanialszej zdrowie.

Kamerdyner

Włodzimierz Podgórski

Kolacja u hrabiego dziś wykwintna była, Nastrojowe piosenki artystka nuciła, A gdy biesiadować już wszyscy skończyli, Poeci swe utwory na zmianę mówili. I płynęły strofy poezji lirycznej, Czasami wesołej, częściej nostalgicznej. A gdy się kończyła biesiada powoli Kamerdyner spytał: – Czy hrabia pozwoli, Że ja powiem także krótką rymowankę, Choć nie mam Kaliope za swoją bogdankę. Każdy z państwa dzisiaj piękne wiersze głosił, O mądrości, miłości wprost peany wznosił. O tym, że na starość, choć chce, to nie może, Nie pomaga modlitwa, pomóż, dobry Boże. Nie pomaga chemia, co drugi dzień brana, Chyba jest zbyt stara, przeterminowana. Nie wołajcie Pana, gdy macie kłopoty, Zawsze jestem gotów do takiej roboty. Bo obsługa kobiet to moja dziedzina, Byle w miarę młoda była ta dziewczyna. Lecz gdy babka liczy za dużo lat sobie, To pomimo chęci, ja też nic nie zrobię. Oniemieli goście słysząc takie słowa. Rumieńcem spłonęła pań prawie połowa, A panowie rzekli: – Późno jest niestety. – I pod wejście kazali podstawiać karety. Minął kwadrans i pustka w dworku zagościła, W poezji niekiedy taka drzemie siła. 31


Włodzimierz Podgórski

Bajka Jednemu ponoć, jak głosi bajka, rzecz się taka udała: Gdy pocałował brzydką ropuchę, ta się księżniczką stała. Życie nie bajka, choć niespodzianek wiele przed nami ukrywa, Z tym całowaniem lepiej ostrożnie, przeważnie odwrotnie bywa.

Włodzimierz Podgórski

Stwórca Gdy stwórca tworzył mężczyznę na podobiznę swoją, Myślał: „Będziesz odbiciem, ot, miniaturką moją. Będziesz miał rozum, siłę i ciało mocnej budowy, By mogli wszyscy widzieć, żeś chłop prawdziwy i zdrowy, Co zwierząt się wcale nie lęka w dzień, lecz też i nocą. Słabszych ty będziesz chronił, spiesząc im zawsze z pomocą”. Gdy dzieło swe zakończył, a było to rano w niedzielę, Popatrzył i tak pomyślał: „Spieprzyłem rzeczy tu wiele. Nogi ma jakieś koślawe i stopy o wiele za duże, Między nogami wałeczek wisi, nie pnie się ku górze. W pośladkach jakiś jest wąski, a w barach ciut za szeroki I kiedy zaczyna chodzić, dziwnie się kiwa na boki. Włosów na głowie ma mało i uszy takie klapiaste, W mordę! Zaczynam od nowa, teraz zrobię niewiastę”. Z energią wziął się do pracy, wkładając w dzieło kunszt cały: „Usta ci zrobię powabne i nosek zgrabniutki, mały. Burzę włosów ci dodam i oczy w pięknej oprawie, A twarz nie jak u chłopa, lecz gładką jak marmur prawie. Szyję jak u łabędzia białą, powabną i długą. Z przodu pierś będziesz miała, nie jedną, dodam też drugą. Pod biustem kibić ci zrobię z łukami jak tęcza na niebie, Poniżej biodra łagodne wabiące mężczyzn do ciebie. To wszystko oprę na nogach zgrabnych jak dwie kolumny. Do tego stopki zgrabniutkie, cholera, już jestem dumny!” A kiedy pracę zakończył, jeszcze dumniejszy był z siebie, Zawołał biednego chłopa: – Masz, oto prezent dla ciebie! Mężczyzna bardzo zdziwiony spytał go: – Po co mi ona? 32


– Sam się, głupolu, przekonasz, kiedy ją weźmiesz w ramiona. – Panie, a czy rozumu też tej istocie dodałeś, Czy może na moje szczęście o rzeczy tej zapomniałeś? – Nie zapomniałem. Ma rozum i sporo też przebiegłości, By mogła dzielić i rządzić, wabiąc uczuciem miłości. Były to słowa prorocze, dla mężczyzn niemiłe niestety, Bo światem rządzą mężczyźni, lecz nimi rządzą kobiety.

O Masaju

Eugeniusz Dolat

Raz widziałem na sawannie pod ogromnym baobabem, jak mył żonę Masaj w wannie. Trzeba przyznać, dbał o babę. Długo mydlił całe ciało, dość cierpliwa jest płeć słaba, że też jemu tak się chciało, była bowiem to big baba. Z pozostałych kropli wody mógł skorzystać także Masaj, żona myła jego body, ale tylko w dół od pasa. – Umyj jeszcze plecy, szyję, bym się poczuł cały schludnie. – Nie ma czym już, więc nie myję, chyba że wykopiesz studnię. Wiesz, że wyschły wokół stawy, a do rzeki cztery mile, nadto dzbanek jest dziurawy, w wodzie siedzą krokodyle. – Twoje racje to bzdur góra, lepiej schowaj je do pudła. Wody byłoby akurat, gdybyś tylko trochę schudła. 33


Elżbieta Boryniec

O Metysie i wannie Metys swoją ukochaną chciał wykąpać choć raz w wannie, z rzeki nabrał wody rano, wanna stała na sawannie. Gdy namydlił babę całą, też ochoczo wlazł do wanny, lecz tam wody było mało, choć się starał, był niezdarny. „Co tu robić?” – myślał Metys. – „Wspólna kąpiel mi się śniła”. Nie udało się, niestety, baba być przestała miła. Bo gdy wzięła mydło w dłonie, by myć cząstki jego ciała, rzekła nagle: – Nic tu po mnie, wody mało, wanna mała. Szybko zwiała mu do buszu tam, gdzie studnię ktoś wykopał. Doszło do Metysa uszu, że innego myje chłopa. Przyszła kryska na Metyska – rywal sam mu babę spryskał.

Włodzimierz Podgórski

Mrówka Idąc ścieżką w dżungli, czarna mrówka mała Dorodnego słonia pośród drzew ujrzała. Samiec był ogromny, potężny, wspaniały, – Jestem zakochana! (zmysły w niej szalały). Rzadką sierścią olbrzym ciało miał pokryte, 34


Lecz pod skórą prężył mięśnie znakomite. – Marzę, aby wspiąć się na grzbiet mego pana, Spacerować tam zwolna niczym wielka dama. Gdy się zmęczę, ułożę się na środku głowy, Widok na sawannę będę mieć szałowy. Gdy słoń zacznie machać swoimi uszami Królową się stanę między wachlarzami. Znajdziemy gdzieś w cieniu trochę intymności I wtedy mu powiem o mojej miłości – Namiętnej, gorącej jak ognia płomienie, A potem po trąbie zjadę wprost na ziemię. Zażyjemy w piasku wspaniałej kąpieli, Może kiedyś dzieci też będziemy mieli. I kiedy marzenia snuła w swojej główce, Że problem się zbliża nikt nie szepnął mrówce. A słoń, który wolno pokonywał drogę, Na mrówce niechcący postawił swą nogę. Czujność zatraciła, marząc o miłości Śmierć ją przytuliła, bo nie zna litości. Morał z tej bajeczki prosty jest szalenie: Przy doborze pary wielkość ma znaczenie.

Spotkanie

Włodzimierz Podgórski

Słońce na niebie pięknie przygrzewało, Ramionami swymi Ziemię objąć chciało Ludzie szukali chociaż troszkę chłodu, Kto mógł, ten uciekał do parku, ogrodu. I właśnie w parku w przytulnej alejce Usiadł mężczyzna utrudzony wielce. Krzyży na plecach z osiem chyba dźwigał, Oparty o ławkę w bezruchu zastygał. W lewym ręku laskę swą rzeźbioną trzymał, Z daleka wyglądał, jakby słodko kimał. A kiedy na ścieżce zobaczył kobietę, Twarz ogniem mu płonęła, taką czuł podnietę, Oczy mu błyszczały, piersi szły do przodu, Brzuch wciągnięty równo, zgrabny jak za młodu. Lecz gdy obojętnie go babka mijała, 35


W proch jego gotowość się rozsypywała. Nagle, z naprzeciwka parkowym chodnikiem Człapie kumpel z klasy z własnym balkonikiem. – Siadaj, Stachu, obok, kolego kochany, Przysiądź tu na ławce, to powspominamy. Stachu z trudem usiadł przy kumplu na ławce, Drżącą ręką upchnął kiepa w swej dulawce. – A co chcesz wspominać, Janeczku mój drogi, Gdy ci już wysiadła wątroba i nogi. – Stachu, czy na starość tyś zupełnie wściekł się, Pogadać ja z tobą chciałem dziś o seksie. Pamiętasz, jak w klasie dziewczyny się rwało, I w szatni ochoczo je podszczypywało. A ta mała Jadzia, co duży biust miała, Trzy razy do siebie na chatę mnie brała. Cuda tam się działy, mówię ci, kochany, Człek rano wychodził zupełnie skonany. Później była Hanka, Stefania i Zosia, Barbara, Roksana i ta ruda Gosia. Jeszcze kilkadziesiąt innych babek było, Nie wszystkie pamiętam, ale wspomnieć miło. Stachu się zaciągnął ze swojej dulawki, W płuca dym mu poszedł, że aż dostał czkawki. W końcu wybełkotał: – Podziwiam cię, stary, Tyle babek miałeś, a dziś nie masz pary. A ta mała Jadzia, co z tobą szalała, Pięćdziesiąt lat temu żoną mą została. Do dzisiaj mieszkamy w szczęściu razem sobie, Pamięta, że dała, lecz po twarzy tobie. Byłby Casanova z ciebie znakomity, Gdybyś tylko przez babki pysk miał mniej obity. Złapał za balkonik porządnie wkurzony I szurnął alejką do domu, do żony. A Jan sam pozostał na ławeczce w parku, Była już szesnasta na jego zegarku. Słońce dalej grzało, z dala pies zaszczekał, Janek się nie spieszył, w domu nikt nie czekał. Bo gdy w życiu człowiek uczuć nie docenia, Zostają mu tylko złudzenia, marzenia.

36


Janina Strzemieczna

Przegapiona miłość On – zabójczo przystojny blondyn o ciemnobrązowych oczach. Oczy te zdradzały wielki temperament. Jego głowa była pełna szalonych pomysłów, przez które często musiał zmieniać szkołę. Właśnie dlatego mama wraz z nim przeniosła się z dużego miasta do małej miejscowości. Liczyła na to, że zmiana środowiska wpłynie na zmianę zachowania chłopaka. Ona – cicha, skromna, nieśmiała, z burzą rudych włosów. Żeby nad nimi zapanować, zaplatała je w warkocze. Jej wielkie zielono–szmaragdowe oczy przykuwały uwagę. Mieszkała w małym uroczym miasteczku, do którego to właśnie przeprowadził się nasz bohater, Alek. On zakończył edukację po kolejnym przeniesieniu do nowej szkoły. Ona przygotowywała się do egzaminów na studia. Dla Alka nowe środowisko to nowi ludzie, nowe wyzwania, nowe przygody. Chłopak szybko znalazł sobie kumpla Jaśka, równie szalonego jak on. Trochę im się nudziło, więc wymyślili, że będą wyrywać laski, a ten, który pierwszy pocałuje nowo poznaną dziewczynę, będzie nazywany Casanovą i będą przysługiwały mu szczególne prawa. Szybko okazało się, że niekwestionowanym Casanovą został Alek. On z tym swoim czarującym uśmiechem i uwodzicielskim spojrzeniem, przyciągał dziewczyny jak magnes. Wszystkie wzdychały do niego, a każda z nich myślała, że to ona będzie tą jedną jedyną. Jaś miał młodszą siostrę, więc mniej się rwał do łamania serc przygodnym znajomym. Poznał już mamę Alka oraz historię ich zamieszkania w tutejszej miejscowości. Teraz przyszła pora, żeby Alek poznał rodzinę Jaśka. Kiedy siostra Jaśka została przedstawiona Alkowi, ten nie mógł oderwać od niej oczu. – Cześć – wyciągnęła rękę siostra Jasia – Jestem Ruda. – Ru…, Ruda ? – wyjąkał Alek, podając jej rękę. – Tak na mnie mówią, a na imię mam Gabrysia. Alek stał jak sparaliżowany. Widział przed sobą dziewczynę z warkoczami i jej niewyobrażalnie wielkie zielone oczy. – Jestem Alek – wydukał w końcu. Gabrysia patrząc w piwne oczy chłopca, czuła, jak jego dłoń powoli zaciska się na jej dłoni. Poczuła, jak tworzy się układ zamknięty, przez który płynie jedna energia, jak bicie dwóch serc zamienia się w jedno wspólne bicie. To było niezwykłe odczucie dla obojga, ale głos Jaśka oderwał ich od siebie: – Nie Alek, ale Casanova! – burknął Jasiek. Uścisk dłoni Alka rozluźnił się, a Gabrysia pośpiesznie cofnęła rękę. Zawstydzona spuściła wzrok, lekko się rumieniąc. Chłopak stał jeszcze zahipnotyzowany urodą dziewczyny i kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Tej nocy Gabrysia nie mogła spać. Wracała do tego niesamowicie dziwnego uczucia gdy Alek trzymał jej rękę. 37


„Ciekawe, czy on też poczuł to samo co ja” – rozmyślała. „Nie, nie, nie” – odganiała natrętną myśl. „On zdobywca serc wszystkich dziewczyn w okolicy, gdzie by tam zawracał sobie głowę taką szarą myszką jak ja?” „Nie, nie, nie, nic z tego nie będzie, wracaj do rzeczywistości” – upomniała samą siebie. Alek również nie mógł spać. Przez cały czas widział te ogromne oczy, które na tle rudych włosów, nabierały intensywnego koloru. „Nie, nie, nie. Ja pakuję się ciągle w jakieś kłopoty, ledwo skończyłem zawodówkę. Ona idzie na studia. Nie, nie, nie, nie mam u niej żadnych szans”. Jasiek też nie mógł spać tej nocy. Cały czas miał przed oczami Alka i Gabrysię, którzy stali jak zaczarowani, nie odrywając od siebie wzroku. „Nie, nie, nie, nie mogę pozwolić, żeby Alek złamał serce mojej siostrze. Inne dziewczyny, no cóż, ale Gabrysi nie pozwolę skrzywdzić . Muszę coś z tym zrobić i to szybko”. Następnego dnia spotkał się z Alkiem i wymusił na nim przysięgę, że dopóki on, Jan, żyje, dopóty on, Alek, nawet nie będzie próbował podrywać Gabrysi. W przeciwnym razie Janek zrobi wszystko, żeby odizolować siostrę od kolegi. Alek próbował tłumaczyć Jaśkowi, że nie ma najmniejszego zamiaru krzywdzić jego siostry, że pierwszy raz spotkał dziewczynę, która zrobiła na nim tak wielkie wrażenie. Nic to nie dało. Jasiek był nieustępliwy. W końcu Alek się zgodził. – No dobrze, tylko obiecaj, że będziemy się często widywali, a ja przyrzekam, że na twoją siostrę będę tylko patrzył – powiedział, uśmiechając się smutno pod nosem. – Zgoda – odpowiedział Jasiek. – Ale pamiętaj, będę cię miał na oku. – dodał. Przez resztę wakacji spotykali się prawie codziennie i dobrze się bawili. Jednak wieczorami, kiedy przenosili się na werandę, a szczególnie gdy Gabrysia siadała obok Alka, ten czuł na sobie piorunujący wzrok Jaśka. Musiał się pilnować, żeby zanadto nie zbliżać się do Gabrysi. Jednak następnego dnia znów biegł na spotkanie, by móc się napawać widokiem szmaragdowych oczu i lekkim zakłopotaniem dziewczyny, gdy zbyt długo patrzył w te oczy. Cieszył się, że z każdym dniem onieśmielenie Gabrysi malało. Wakacje pomału dobiegały końca, kończyło się też beztroskie życie całej trójki i spotkania przyjaciół były coraz rzadsze. Alek miał już zaklepaną pracę, Gabrysia wyjeżdżała na studia, tylko Jaśkowi nigdzie się nie spieszyło i nigdzie się nie wybierał. Ich beztroskie życie zakończyło się, kiedy Jasiek kilka miesięcy później zginął w wypadku samochodowym. Nic już nie było takie samo jak dawniej.

38


Pięćdziesiąt lat później Gabrysia przyjechała do Łodzi. Zameldowała się w hotelu i postanowiła, że przejdzie się ulicą Piotrkowską. Dawno tutaj nie była. Doszła do katedry i dalej do pałacyku Politechniki Łódzkiej, gdzie miało się odbyć wręczenie nagród pracownikom uczelni. Jednym z nich był syn Gabrysi, Kamil. Gdy wchodziła do pałacyku, jej uwagę przykuł młody mężczyzna rozmawiający z kolegami. Chociaż czuła, że jest to niestosowne, nie mogła oderwać od tego mężczyzny wzroku. Facet zorientował się, że jest obserwowany, spojrzał raz w stronę Gabrysi, kiedy spojrzał drugi raz, ta przybliżyła się i szybko wydusiła z siebie. – Najmocniej przepraszam, ale czy mogłabym zadać panu jedno pytanie? – Tak, proszę. Słucham panią. – Czy pana ojciec ma na imię Aluś, to znaczy Alek? – Tak! – A czy często pan słyszał, że jest pan bardzo podobny do ojca? – To jest już drugie pytanie. Przepraszam, żartowałem. Otóż ja długo nie wiedziałem, kim jest mój ojciec, a to, że jestem do niego podobny, usłyszałem od babci. Chwileczkę, może teraz ja zadam pani pytanie. – Oczywiście, słucham. – Czemu mnie pani o to pyta? Czy pani to… może ta… Ruda? – Tak, to ja – odpowiadając czuła, jak ciepło rozlewa się w jej sercu. – No tak, to pani była niespełnioną miłością mojego ojca. Gabrysię zamurowało. – Przepraszam, ale muszę usiąść. – To usiądźmy razem na chwilę. Tam jest wolna ławka. – Jak pan wydedukował, że Ruda to ja, skoro widzimy się po raz pierwszy? – To długa i zawiła historia, ale może po oczach… Roześmiał się, spojrzał na zegarek i powiedział. – Mamy jeszcze chwilkę, to odpowiem na pani pytanie w bardzo dużym skrócie. Wychowywałem się bez ojca i w przekonaniu, że ojca nie mam. Kiedy przyjeżdżaliśmy do babci i dalszej rodziny mamy, odwiedzał mnie wujek. Świetnie się bawiliśmy i często graliśmy w nogę na przyszkolnym boisku. Raz dołączył kolega wujka i powiedział „ Nie wyparłbyś się go.” Wtedy nie rozumiałem, o co mu chodzi. Dopiero babcia przed śmiercią powiedziała mi, że ten wujek to mój biologiczny ojciec i kiedyś, jak dorosnę, wszystko zrozumiem. Wtedy z jednej strony czułem jakąś taką dziwną więź z tym wujkiem-ojcem, a z drugiej strony żal i bunt przeciwko niemu. Po śmierci babci przestaliśmy przyjeżdżać w rodzinne strony mamy. A we mnie zostało pytanie „dlaczego?” Dlaczego ten wujek-ojciec nie szuka mnie, nie przyjeżdża, nie kontaktuje się z nami?

39


– A mama, nie próbował pan z nią rozmawiać? – spytała zdziwiona Gabrysia. – Mama po śmierci babci oznajmiła krótko: „Teraz już wiesz od babci, kim jest twój ojciec. Nie wracajmy więcej do tego tematu”. I tak zostało. Mama wychowywała mnie sama, poświęciła dla mnie osobiste ambicje, bardzo dbała o moje wykształcenie. Niestety zmarła, kiedy byłem na drugim roku studiów. Wtedy postanowiłem pojechać do ojca i uzyskać odpowiedź na dręczące mnie pytanie „dlaczego”. Kiedy stanąłem przed drzwiami wejściowymi, ogarnęły mnie wątpliwości: „ A może mama miała rację, żeby nie rozdrapywać zagojonych ran?” Jednak zapukałem, raz, drugi, nikt nie odpowiadał. A może ojciec już nie żyje? Nerwowo nacisnąłem klamkę i ku mojemu zdziwieniu drzwi się otworzyły. Przy stole tyłem do drzwi siedział zgarbiony facet. Podszedłem bliżej, położyłem rękę na jego ramieniu i wtedy usłyszałem: „Franio? Czekałem na ciebie długo, każdego dnia czekałem na ciebie, synu”. W jednej chwili cała moja frustracja, złość i żal zniknęły. „Nikt w rodzinie” – mówił dalej ojciec – „poza twoją babcią nie wiedział, że to ja jestem twoim ojcem, bo twoja mama zabroniła o tym mówić. Ja zresztą miałem żonę, która mnie wkrótce zostawiła. Chciałem zająć się tobą i twoją mamą, ale szkoda słów. Wtedy zacząłem koić wszystkie żale i smutki w alkoholu”. – Franek mówił cicho, a Gabrysia słuchała z płonącymi policzkami. – Po tym wyznaniu coś we mnie pękło. – ciągnął mężczyzna. – Przypomniałem sobie, jak wujek zabierał mnie na ryby, na wycieczki rowerowe. Raz ubłagał babcię, żeby pozwoliła mu zabrać mnie na nocną wyprawę. Spaliśmy w prawdziwym szałasie i wtedy powiedziałem wujkowi, że chciałbym mieć takiego tatę. Wujek nic nie odpowiedział, tylko mocno mnie przytulił. Ale teraz już jesteśmy razem. Zająłem się ojcem, zmusiłem do odwyku i zaczęliśmy nadrabiać stracony czas. – Ale skąd pan wie o Rudej, o… mnie? – Już wyjaśniam. Często wieczorem siadaliśmy na werandzie i długo rozmawialiśmy. Pewnego razu opowiedział mi, jak poznał rudą dziewczynę, w której zakochał się od pierwszego uścisku dłoni i że tylko ona nazywała go Aluś. Dziewczyna wyjechała na studia, a on szukał uczucia, jakie poczuł do Rudej u innych dziewcząt. Jedną z nich była moja matka. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, wyjechała na drugi koniec Polski i nie szukała kontaktu z ojcem. Dlatego noszę nazwisko matki. – Mamo, wszędzie cię szukam. To… wy się znacie? – Kamil spojrzał zdziwiony na matkę i swego niewiele starszego od siebie szefa. – Nie, dopiero się poznaliśmy – odpowiedziała Gabrysia. W tym czasie podszedł do nich szczupły, siwy, lekko przygarbiony starszy pan. Spojrzał na Gabrysię i jąkając się, powiedział.: – Czy pani… to Ru… Ruda? – Gabrysia przytaknęła. – Czy wy się znacie? – Alek spojrzał pytającym wzrokiem na swojego syna. – Nie, dopiero się poznaliśmy – odpowiedział syn Alka, Franek. 40


– Szefie, musimy już iść, czekają na nas – odezwał się Kamil. – Tak, zostawiamy was na chwilkę samych, zaraz zaczynamy – dodał syn Alka. Alek wziął obie dłonie Gabrysi w swoje ręce i powiedział. – Wiesz, kiedy pierwszy raz uścisnąłem ci dłoń, to zakochałem się w tobie po uszy. Gabrysia lekko się odchyliła i z wyrzutem powiedziała. – I czekałeś aż pięćdziesiąt lat, żeby mi o tym powiedzieć? – Więc dlaczego..? – powiedzieli jednocześnie. – Myślisz, że pięćdziesiąt lat temu mogłoby się nam udać, gdyby nie te niedorzeczne lęki? – zapytał cicho Alek. – Nie wiem, naprawdę nie wiem – odpowiedziała równie cicho Gabrysia. – Mamo. – Tato. – Chodźcie, zaczynamy. Gabrysia wzięła Alka pod rękę i powiedziała: – Chodźmy twój syn i mój syn czekają na nas.

Piosenka o miłości

Eleonora Karpuk

Miłość jest czasem jak zawierucha, Jak dziki pożar nagle wybucha, Wypala wszystko, każdą rzecz wokół, Aż pozostaje jedynie popiół. Miłość podobna jest do tsunami, Niby łupinką tak rzuca nami, Jak ciężki walec zrównuje plaże, Albo na odwrót, wraki ukaże. Miłość jest czasem niby śnieżyca, Kiedy daleka, bielą zachwyca, Lecz czasem z bliska zamraża lodem, A wszystko żartem, tak mimochodem… A nasza miłość dobra, spokojna, Nie zna, czym zdrada, nie zna, czym wojna, Jest niby cichy spacer przez las, Gdy cisza w lesie i cisza w nas. I jasne suną mimo obrazy, My zaś milczymy, milczymy razem. 41


Elżbieta Boryniec

(Nie)pewność „Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę” – pisał poeta. Ze mną jest inaczej, bo mi bez ciebie jest smutno, ponuro, słońce się kryje przede mną za chmurą, kwiaty mniej pachną, rzeka gada ciszej, w pustym pokoju chcę głos twój znów słyszeć. I choć nie padnie tu wieszcza pytanie: „Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?” – wciąż nie znajduję odpowiedzi na nie.

Barbara Maciejewska

Królewna i Królewicz Dla mojego królewicza Wojtka w podzięce za to, że zawsze byłam tą jedną jedyną, najukochańszą królewną. Od początku do końca.

Na pewno znacie bajkę o królewnie, która poślubiła króla. Albo, jak kto woli, o królu, który ożenił się z królewną. Tak bywa w pięknych bajkach, ale czasami historie z bajek dzieją się naprawdę. Dawno, dawno temu, pewna dziewczynka, dwunastoletnia Basia, należała do dziecięcego zespołu teatralnego przy Młodzieżowym Domu Kultury. Pewien chłopiec, Wojtek – który miał wtedy lat dziewiętnaście – też udzielał się w zespole teatralnym. Jego grupa przygotowywała spektakl, którego treścią była bajka o królu. Brakowało im małej dziewczynki z warkoczami do roli królewskiej córki. I tak to się wszystko zaczęło. Zaraz na pierwszej próbie Król spojrzał na dziewczynkę i powiedział: „ Rośnij, mała, rośnij, to zostaniesz kiedyś moją żoną”. Dziewczynka nie mogła zrozumieć, co ten „stary” facet do niej mówi. „Żoną? Jaką żoną? Przecież mam zagrać córkę króla!” – myślała oburzona. Rozzłościła się okropnie, że ktoś o tyle starszy ośmiela się mówić takie głupie rzeczy! Dwunastolatce dziewiętnastolatek wydawał się wręcz staruszkiem! Mijały lata, mała dziewczynka urosła, a gdy sama miała dziewiętnaście lat, dostała zaproszenie na spotkanie grup teatralnych z okazji XV–lecia „Pracowni Żywego Słowa” przy Młodzieżowym Domu Kultury. Od razu włączyła się do przygotowań i już na pierwszym spotkaniu, zaraz od progu, usłyszała donośny głos: „Pani instruktor, czy to jest ta mała królewna, która miała zostać moją żoną?” 42


I tak się zaczęło wypełniać przeznaczenie. Oboje bawili się cudownie na jubileuszowej gali, potem spotykali się prawie codziennie. Po kilku randkach Król oświadczył się Królewnie, podarował złoty pierścionek i wkrótce wymienili się obrączkami. Mała Basia, już nie taka mała, bo dwudziestojednoletnia panna, została żoną dwudziestoośmioletniego Wojtka. Szczęśliwie przeżyli ze sobą ponad czterdzieści dziewięć lat. Kochali się bardzo, ale też kłócili zawzięcie, bo Wojtek jako były król, z racji byłego stanowiska uważał, że tylko on ma prawo rządzić. A królewna, jak to królewna, nie zawsze chciała na to przystać. Doczekali się córeczki, która jako królewna juniorka była oczkiem w głowie swojego taty. I znowu minęło sporo lat. Córeczka dorosła i pewnego dnia spotkała swojego królewicza, a nas obdarzyła wnukiem. I to już koniec bajki–niebajki, którą przerwała okrutna choroba. Ale życie toczy się dalej. Mały wnuczek – nasz królewicz – też odnalazł już swoją śliczną królewnę. Może niedługo się pobiorą i będą żyli długo i szczęśliwie. A potem… Potem znowu wszystko zacznie się od początku. Jak w mojej bajce-niebajce.

W lesie

Eugeniusz Dolat

Zaszyci w lesie. Splecione dłonie. Na brzozach jesień pochodnią płonie. Liście pierzchają spod stóp z szelestem. Znużony pająk ma w sieci sjestę. Plączą się słowa, szept miły słyszę, ptasia rozmowa zakłóca ciszę… W leśnej gęstwinie pieszczot niedosyt drzewa jedynie śledzą i wrzosy.

43


Janina Strzemieczna

Miłość od pierwszego wejrzenia Miłość od pierwszego wejrzenia – jakie to romantyczne. Spotyka się dwoje ludzi, nie znają się, nic o sobie nie wiedzą i nagle wielkie uczucie? Czy to jest możliwe? Przecież miłość musi rozkwitać, dojrzewać, oswajać nas ze sobą, zawładnąć całym sercem i zostać na wieki. Na pewno niejedna z nas chciałaby coś takiego przeżyć. Tylko że taka miłość zdarza się w bajkach albo romantycznych powieściach. A jednak coś takiego mi się przytrafiło! Uczucie, które spada jak grom z jasnego nieba. Nic się wtedy nie liczy – ani to, kim jesteś, ani to, skąd pochodzisz. W jednej chwili miłość zalewa ci całe serce i rozum. W pokoju panował półmrok. Na łóżku leżał On. Nie ruszał się, ale też nie spał. Leżał nieruchomo, wpatrując się w przeciwległą ścianę. Nie chcąc go przestraszyć, przykucnęłam, delikatnie położyłam dłoń na jego ramieniu i cichutko powiedziałam: Cześć. Wtedy poczułam, jak jego ręka chwyciła mój nadgarstek. Uścisk ten odebrałam jak zaproszenie, żeby nie odchodzić, żeby zostać dłużej. Kiedy wyciągnęłam drugą dłoń, jego druga ręka chwyciła mnie w nadgarstku, Uniósł lekko głowę i spojrzał mi głęboko w oczy. Tak głęboko, że czułam, jak jego wzrok dotyka mojego serca. Czułam zaciśnięte ręce na moich nadgarstkach i jednocześnie miałam wrażenie, że te same dłonie tulą moje serce. I wtedy poczułam jak fala miłości zalewa mnie całą. Przytuliłam się do niego i przez moment miałam wrażenie, że nie ma nas, że jest tylko jedno wielkie uczucie. Wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam do serca. – Proszę odłożyć dziecko do łóżeczka. Staś został porzucony przez matkę zaraz po urodzeniu, nie jest przyzwyczajony do noszenia. Poza tym ma salmonellę. Proszę umyć ręce i zapraszam do mnie. Stałam jak sparaliżowana i nic z tego nie rozumiałam. To, co usłyszałam, sprawiło, że czułam się, jakby ktoś wbijał mi drewniany kołek prosto w serce. Oddychałam, ale moje serce pomału umierało. Odkładając Stasia, miałam żal sama do siebie, że to robię. Weszłam do gabinetu. Pani dyrektor bardzo spokojnie zaczęła tłumaczyć mi swoją decyzję. – Wiem, że dziecko do prawidłowego rozwoju potrzebuje miłości, czułości i dotyku. Tutaj jednak sytuacja jest bardzo nietypowa. Staś jest dzieckiem porzuconym, ma zespół Downa, ale nie ma innych ciężkich chorób. Szanse na szybką adopcję są bardzo duże. Nie mogę dopuścić, żeby między wami wywiązała się szczególna więź, ponieważ dziecko nie będzie współpracowało z rodzicami adopcyjnymi. A nam zależy, żeby ta więź wywiązała się między nim a jego przyszłymi rodzicami. Jeśli dziecko nie zna bliskości, nie domaga się jej, jeśli jest nakarmione, przewinięte i odłożone do łóżeczka. I niech tak zostanie, dopóki nie znajdą się chętni do adopcji. Naprawdę to wszystko dla jego dobra. – A jeśli się nie znajdą? – zapytałam. 44


– A jeśli się nie znajdą, to wtedy będzie pani mogła dać mu tyle miłości, ile tylko pani zdoła. Gdybym miała trzydzieści lat mniej, to sama bym go adoptowała. Tę wielką miłość, zabitą w zarodku, odchorowałam. Co dzień tłumaczyłam sobie, że znajdą się wspaniali rodzice adopcyjni, a Staś pokocha ich i będzie szczęśliwy. Tak też się stało. A ja, no cóż, mam wspaniałe wnuki i cieszę się, że je mam. A czy Stasia jeszcze kiedyś zobaczę? Raczej nie.



Rozdział III



Eugeniusz Dolat

Ladaco – Wiesz? Wczoraj Jolkę, z podbitym okiem, widziałam, gdy szła z tym swoim ćwokiem. – No, popatrz, jaka głupia kobita, przecież to zwykły pijus, łachmyta. – Mieszka z nim ponoć pod jednym dachem. – A dajże spokój. Z takim ciarachem? – Ty wiesz, że ona na tego świra, jak wół pracuje? – Szurnięta ździra. Czym imponuje jej ten przydupas? – Chyba nadwagą, jak wieprz się upasł. – Niektóre baby znajdą ladaco i dla takiego wnet głowę tracą. – A co u ciebie? Pewnie wspaniale. – Prawie. Mój znowu jest w kryminale. – A za co siedzi? – Przemoc w rodzinie. Niedługo wyjdzie, czas szybko płynie. Idę na pocztę wysłać mu paczkę, zapeklowaną w słoiku kaczkę. – No nie, nie wierzę, ty jesteś chora, wyślij mu jeszcze gęś i indora! Niech z sił opadnie w kiciu bandyta! Chyba, że lubisz być mocno bita. – Wiesz? Coś ci powiem, możesz się dąsać. wolę bandytę mieć niż alfonsa.

Optymistka

Anna Ubysz

– Mam bilety do teatru! – Dziś nie pójdę. Siła wiatru Mnie przeraża. Byłam chora, Wracam właśnie od doktora. Odwiedź mnie wieczorem, proszę, Już zarazków nie roznoszę. – Znowu chora? Co za czasy! Może jedźmy gdzieś na wczasy! 49


Sanatorium też być może, Marzy mi się plaża, morze… – A ty ciągle optymistka I humorem znowu tryskasz! – Muszę przecież fason trzymać, Różnych zajęć chcę się imać, Bo jak zacznę analizę, Czarno wszystko znowu widzę. – Tego właśnie ci zazdroszczę. A ja od tygodnia poszczę, Żeby złapać znów figurę. – Przez tę dietę wpadłaś w dziurę Najczarniejszą i głęboką. Wstawaj z łóżka, zrób znów oko! Zostaw diety dla młodzieży. Nam od życia się należy Wszystko, co jest najpiękniejsze! – Znowu do mnie mówisz wierszem! Bądź poważna i stateczna – Młodość przecież nie jest wieczna! – Pierwsza, fakt, jest bardzo krótka, W drugiej czuję się jak młódka! Podczas trzeciej, jak sąsiadka, Będę jeszcze rześka, gładka… Daj się, proszę, dziś przekonać! – Dobrze, dobrze (cała ona, To mistrzyni jest perswazji I make up-u przy okazji)… Swoją werwą mnie zarażasz, Zrobię tak, jak ty uważasz! – Cieszę się – mam twoją zgodę! Popraw tylko swą urodę I spotkamy się w teatrze, Przy kolumnie, tam gdzie zawsze!

50


Elżbieta Boryniec

W kurorcie – Posunie się pani? Pogoda do kitu, a tylko ta ławka łapie trochę słońca – zagaił On.. – Proszę, ale czekam na koleżankę. Jak przyjdzie, to pan ustąpi, dobrze? – chłodno odpowiedziała Ona. – Jasne. Pani z sanatorium czy z kwatery? – Ani jedno, ani drugie. W odwiedzinach u krewnych. A pan jest pewnie kuracjuszem? – Tak, ale co to za kuracja i co za sanatorium. Pokój – ciupa, gnieździmy się we trzech, na zabiegi trzeba latać do „Wandy”. Żarcie też marne. Beznadzieja. – Ale pan marudzi. Ma pan przynajmniej kumpli, jest z kim pogadać w pokoju. – Jacy tam kumple. Jeden przygłup i ciamajda, a drugi to upierdliwe chamidło z Pipidówki. – A pan pewnie z samej stolicy tu przyjechał? – Tak, z samej Pragi. A ten niedojda przy oknie to niby z Krakowa. – Czym zalazł panu za skórę, że go pan tak przezywa? – Miałem przez niego awanturę z pielęgniarką, bo mi musiała drzwi otworzyć po dziesiątej. Randka mi się przedłużyła, ćwok obiecał zostawić okno otwarte. Wlazłbym bez awantury, bo to parter, ale kretyn zapomniał. – A ten drugi, to chamidło, jak pan mówi, czym pana wkurzył? – Przerżnął ze mną w tysiąca, miał mi za to piwo postawić na fajfie u nauczycielek. Szmaciarz, piwa nie kupił, jeszcze mi dzianą babkę odbił w tańcu. A wczoraj kazał mi wodę zetrzeć z podłogi, jak mi się trochę rozlało. A od tego są przecież sprzątaczki. – Faktycznie, paskudnie się zachował. Z tą wodą to pana rozumiem, bo miałam podobną historię. – Gdzie? U tej rodzinki? Z rodziną to najlepiej na zdjęciu. Dogaduje się pani z nimi? – Średnio. Kuzyn jest w porządku. Miły, dosyć przystojny, ale ona, ta jego żona, to leniwa zołza. Fakt, nie najgorzej gotuje, ale wciąga mnie w mycie garów i w sprzątanie. – Straszne. Bachory mają? – Jedną córkę. Zarozumiała siksa. Wymądrza się, wszystkie rozumy zjadła. Niby dużo książek czyta, ale jak ją spytałam o Danielle Steel, to nie miała pojęcia, kto to. – Te młode teraz to ciemnota, pani. A jak się to ubiera! Badziewie z dziurami noszą, zamiast spodnie w kancik. Bluźnią, przeklinają, że aż uszy więdną. Dziadostwo. – Ma pan rację. Zero kultury. – Koleżanki nie widać, to zapraszam na piwo. Równiacha ze mnie, zobaczy pani. Dobrze się nam gada. 51


– No, nie wiem. Szczerze? Dla mnie piwo to barachło. Koniak to owszem. No i chciałam iść na tańce. A pan z tym brzuchem to chyba nie tańczy. – Co, brzuch pani przeszkadza? Nie zna się pani na rzeczy. Facet z brzuszkiem to jak kawka z kożuszkiem. – Głupie gadanie. Mnie na widok kożucha robi się niedobrze, a grubych nie lubię. – Pani strata. – Raczej pana. – Myli się pani. Też powiem bez ogródek: ja lubię takie, co mają z przodu i z tyłu, a pani taka bardziej do śledzia albo do chudej kozy podobna. – Też coś! Jestem po prostu szczupła. A pan się nie zna na rzeczy. Cham z pana! – Chuda jędza. Głupia sekutnica. – Cholerny burak. Co za hołota, psiakrew!

Włodzimierz Podgórski

Emerytka Przyszła raz Jadzia do lekarza w wieku powiedzmy dość dojrzałym: – Mam problem, drogi mój doktorze, w kłopocie jestem i to niemałym. Już osiemdziesiąt lat skończyłam, plecy mnie bolą, łamią kości, Wątroba, trzustka mi wysiada, lecz ciągle marzę o miłości. Gorącej, chciwej i namiętnej, co by me ciało przeniknęła. Mężczyznę chciałabym sprawnego, ach, co ja gadam – dwóch bym wzięła. Co by kochali mnie noc całą, przeróżne cuda by się działy, Tak by sąsiadki zazdrośnice pod drzwiami z nerw się powściekały. A dla ich mężów, konkubentów ja bym została seksu wzorem, gdy tylko któryś mnie zobaczy, to jakby spotkał się z Amorem. – Gdy pani głębszy oddech brała, to lekarz zdążył wtrącić zdanie: – Sprawa jest dość skomplikowana, rzekłbym, że trudna niesłychanie. Jak mogę drogiej pani pomóc? Co by ode mnie pani chciała? – Lek jakiś bym, doktorze, chciała, żebym już o tym nie myślała, Żebym spokojnie mogła w domu wszystko posprzątać, zrobić pranie, Obiad porządny ugotować, ważne to dla mnie niesłychanie. Lekarz przez moment się zasępił, pieczątkę wyjął swą z fartucha, Coś na recepcie nagryzmolił, a później szepnął jej do ucha: – Rano, w południe i wieczorem jedną tabletkę proszę zażyć I z domu wcale nie wychodzić, bo nie wiem, co się może zdarzyć. – Czy to skuteczne jest, doktorze? – Skuteczne, pani, wprost szalenie. 52


Zapomniał jedno jej powiedzieć, iż lek to był na przeczyszczenie. Dzisiaj, gdy nas doświadczył los i każdy z domu wyjść by chciał, Połknij tabletki sobie trzy, ruszyć za próg się będziesz bał.

Telefon nie w porę

Elżbieta Boryniec

Drrrr! – dzwonek telefonu. – Halo, słucham.. – Pani Kowalska? – Tak, słucham. – Proszę pani, mam krótkie pytanie. Pilna sprawa. Czy może pani… – Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Proszę zadzwonić za jakąś godzinę. – Przerywa rozmowę. Drrr! – Halo, słucham! Co, znowu pan! Proszę pana, naprawdę nie mam czasu. Odrywa mnie pan od pilnej roboty. Mówiłam, żeby pan zadzwonił później. – Ale to ważne i też pilne. Tylko jedno pytanie. Pani mieszka na Mickiewicza? – Na Mackiewicza. – W porządku. Pod szóstką? – A co to pana obchodzi? Mówiłam, że nie mam czasu. Cholera, pierogi mi się rozgotują. Przerywa rozmowę. Drrr! – Halo, halo, proszę pani. Chodzi tylko o numer domu. Zastępuję kumpla, który wyjechał. Muszę coś dowieźć na Mickiewicza i mam kłopot, bo adres mi się na kwicie rozmazał. Telefon, nazwisko i ulica dają się odczytać, tylko ten numer domu. Szóstka? – Z szóstką, ale nie sześć. Inna ulica. Pomyłka. Do jasnej cholery, niech mi pan da skończyć te pierogi, bo zwariuję. Brzęk w telefonie. Drrr! – Halo, proszę pani. Tylko sekundę, tylko to jedno pytanie. Też się spieszę na Wigilię. Gdzie zrzucić ten węgiel? Na trawniku przed domem? Czy na podwórku? – A zrzucaj pan sobie, do diabła, gdzie chcesz i co chcesz. – To zrzucę na trawnik przed bramą. Wesołych świąt! Przerywa rozmowę. Brzęk słuchawki. Głos: O, kurczę, co się tam dzieje za oknem? Południe, a wszędzie czarno. Nic nie widać… 53


Anna Ubysz

Łowczyni Biegnie, gna, jak ta szalona, któż to taki? Ach, to ona! – Dzień dobry, droga sąsiadko, dokąd z taką wielką siatką? – Spieszę dzisiaj się do „Żuczka” – kupić plecak mam dla wnuczka. Ale pani, moja droga, jaki bucik, jaka noga! – Najpierw do teatru idę, potem zaś obejrzę „Idę”. – Co tak pani: idę, idę? Trudno się wysłowić widzę. – Ależ nie! To taka zbitka! – Ja tam wiem, co to jest bitka. Może zatem być wołowa… – Och, to tylko słowa, słowa… – To ja pędzę po plecaczek, Kupię chili też i haczyk, potem na promocję sera do Kauflanda się wybieram. Mówią o mnie: tęgi łowca, ja naturę mam sportowca! – No, podziwiam pani zapał, sam Merkury by się zsapał! Ja mam inne priorytety – czytam książki i gazety, mało czasu mam, niestety. Biegnę teraz na warsztaty – uczę się układać kwiaty… – Ale z pani jest mądrala! Niech się pani nie przechwala. Każda dzisiaj emerytka musi rącza być i szybka. Wszystko dobrze, tanio kupić, nie dać w sklepie się obłupić… – Szkoda na to wszystko czasu, może jechać dziś do lasu? Tam się można zrelaksować, 54


mnie od pędu boli głowa! – Racja, mnie też pęka głowa, jedźmy więc, jestem gotowa! – A plecaczek, ser, a chili? – Kupię potem, w wolnej chwili! – Ale co z pani planami? Plany zmienia się czasami. – A warsztaty, a bukiety? – Las wybieram, no… niestety.

Przydasie

Elżbieta Boryniec

Mąż ma w biurku trzy szuflady, sprzątać w nich nie daje rady, bo ma tam przeróżne rzeczy. Że są zbędne, mąż wciąż przeczy. W jednej z szuflad były wczoraj: jakieś śrubki od resora, kapsle, korki i nakrętka, liniał, sznur, złamana wędka. Był korkociąg, nóż dość tępy, starej dętki spore strzępy, na wiór wyschłe pawie pióro, fotografia z wielką dziurą, pasek, szlufki, zapalniczka, fifki, lufki, cygarniczka, zębem czasu nadgryziona fajka pradziadka Leona. Uff…! Gdy się biurko nie domyka, chcę coś wynieść do śmietnika, wtedy krzyki, awantury, przy tym słyszę po raz któryś: – Zostaw, proszę, to przyda się… I cóż, ugiąć muszę ja się. Przez „przydasie” jestem żoną przepotwornie udręczoną. Bąkam: – Wyrzuć te przedmioty, bo są zbędne. Sam wiesz o tym. – Noszę z takim się zamiarem, 55


lecz są to pamiątki stare. Wyrzuć wpierw swe papierzyska, bym mógł trochę miejsca zyskać. Gdzie nie spojrzeć – skoroszyty, kartki, świstki i zeszyty. – Najwyraźniej szukasz zwady. – Bo wciąż piszesz do szuflady. – Bezpodstawna twa krytyka, bo mnie biurko się domyka. Lecz byś nerwy miał spokojne, wypowiem papierom wojnę. – Gdy się weźmiesz do roboty, sprzątnij różne też klamoty: swe bambetle i manele – w szafach nazbierałaś wiele. Powód mam do narzekania, bo zajmują pół mieszkania. I tak ciągną się te spory. Każdy z nas ma bagaż spory i przydasi, i też – śmieci. Wyrzucajmy, bo czas leci. Takiej schedy nie chcą dzieci!

Eleonora Karpuk

Alter Ego Świat dokoła jest pełen prostych życia cudów. Można słońcem i wodą cieszyć się bez trudu. I obłoki po niebie – całkiem darmo! – płyną… A mnie się znów nie udało księgarni ominąć. Więc myślicieli duchowym radując się darem, Uginam się – fizycznie – pod ich ksiąg ciężarem. I już się we mnie odzywa moje Alter Ego, Które się cieszyć nie umie zwyczajnie, z niczego: „I na co ci to wszystko, te wywody głupie! Do przystanku daleko, a w krzyżu cię łupie. Zdrowia nie przybywa, bo stękasz i kwękasz, Że nie wspomnę o pięknie i kobiecych wdziękach. Faceci nie lubią kobiet przemądrzałych, Co to całe rozumy dawno pozjadały. A może pieniądze chcesz zdobyć tą drogą? No to się zawiedziesz, moja droga, srogo.

56


Ile już kasiory na rupiecie wydałaś, A emeryturka bardzo, bardzo mała. Z tą swoją żądzą wiedzy na pewno przeginasz, Rzuć to wszystko w cholerę!… I napij się wina!”

Obrazki z sąsiedztwa

Elżbieta Boryniec

Chłopak obiecał swojej partnerce, że następnego dnia po wstaniu, jeszcze przed śniadaniem wytrzepie dywan, o co go dziewczyna prosiła już wcześniej. Rano dziewczyna jest zdenerwowana, bo chłopak, zamiast brać się za dywan, idzie do kuchni, coś kroi, coś nalewa, coś rozbija, coś smaży, a potem siada do stołu. – A dywan to co? Coś mi obiecałeś. Co, jaja sobie robisz? – atakuje dziewczyna. – Tak, jaja, bo muszę najpierw zjeść śniadanie.

***

Elżbieta Boryniec

W supermarkecie przy kasie kasjerka zwraca się do klientki przede mną, przesuwając na taśmie w swoją stronę jakąś torebkę z warzywami: – Zaraz, zaraz. To nie przejdzie. – Co takiego nie przejdzie? – pyta zdziwiona klientka. – Bo pani powinna zważyć pomidory malinowe, a wybiła na wadze ziemniaki fioletowe. A to przecież inna cena. – Nie mogłam się tak pomylić. Pomidory są na „p”, a ziemniaki daleko od nich, na „z”. Przecież umiem odróżnić napis „pomidory malinowe” od „fioletowych ziemniaków”. A tak w ogóle, to są fioletowe ziemniaki? – Nie ma, ale są w pamięci wagi.

Czujna sąsiadka

Janina Strzemieczna

Od razu powiem, że nie jestem wścibską sąsiadką, a tylko czujną. My się tu wszyscy znamy jak łyse konie i żyjemy w zgodzie, ale jak to mówią „strzeżonego…”. A Marysia, żona sąsiada, już drugi tydzień jest w sanatorium, więc muszę być czujna. Z przyzwoitości dbam o Janka. A to zupy więcej ugotuję i podzielę się z sąsiadem. A to ciasto upiekę do herbatki. Czasem Jan rano idzie po bułki, to i mnie bułeczkę kupi. Wszystko to są sąsiedzkie uprzejmości. Wprawdzie sąsiad przystojny, a ja samotna, ale nic z tych rzeczy, o nie, nie. Jestem lojalna wobec Marysi. Muszę tylko dopilnować, żeby inna samotna sąsiadka za bardzo 57


nie kręciła się koło Janka. Ale co to? Od Janka wychodzi Jadźka. O tej porze?! No, nie powiem, Jadźka atrakcyjna kobieta. Włos zawsze zrobiony, paznokcie pomalowane. A swoją drogą, ciekawe, dlaczego taka atrakcyjna kobieta jest sama? Zresztą kiedyś powiedziała, że tak jest jej dobrze, a faceta to może mieć każdego, który jej się tylko spodoba. O, to tym bardziej muszę być czujna. Zaraz, Jadźka dopiero co wyszła, a teraz sąsiad w pośpiechu wychodzi z kocykiem pod pachą? Gdzie on się tak śpieszy, nawet drzwi na klucz nie zamknął. No nie, muszę to sprawdzić. Też wychodzę. Przed blokiem nikogo nie ma. Gdzie oni się podziali? Spaceruję wokół bloku, wypatruję, nasłuchuję, a po nich śladu nie ma. Jak by się Marysia dowiedziała! Ale ja jej przecież nic nie powiem. W głębi za blokiem jest ławeczka, ale tam wieczorem najczęściej siadają młodzi. Wytężam wzrok, nikogo nie widzę. Podchodzę trochę bliżej i słyszę. – O cholera, ale boli! Wstrzymuję oddech i stoję jak sparaliżowana. Co ona mu robi, że aż tak go boli? Zza ławeczki dochodzą odgłosy stękania, sapania, jęczenia. Czuję, jak ciśnienie mi rośnie, poliki goreją, a w głowie mam jeden mętlik. Mam wrażenie, że za chwilę zemdleję. Przypominam sobie, że trzeba oddychać. Łapię łyk powietrza i robię krok w stronę, skąd dobiegają odgłosy. Nie wiem, co począć. Sąsiad wydawał się taki porządny, a wystarczyło, że Marysia wyjechała i dał się omamić tej wrednej Jadźce. O Boże, tyle lat pod jednym dachem i jak to się człowiek na sąsiadach nie poznał! A ta lafirynda Jadźka, tą swoją uprzejmością potrafiła tak zmylić naszą czujność. Koniecznie muszę to łajdactwo przerwać. – No nie, nie dam rady. Na sto procent rozpoznaję, że jest to głos sąsiada. Ja ci, ścierwo, dam taką rozpustę prowadzić pod oknami bloku, w którym mieszkają szanowani obywatele! – myślę w duchu, przyśpieszam i ruszam do ataku. – O, sąsiadka! A co tu sąsiadka robi? – Ja?! A sąsiad, co sąsiad tu robi? – mówię podniesionym głosem. – Ja tylko ćwiczę, ale tak mnie rwie noga, że nie daję rady. – A Jadźka? – pytam głupio i nie wiem, czy już się zapadłam, czy za chwilę zapadnę się pod ziemię. – Jadźka pobiegła po bilety dla mnie i sąsiada z dołu na jutrzejszy mecz. Tylko ja chyba nie pójdę, bo tak mnie rwie, że chyba z domu się nie ruszę. Masz ci los, jeszcze tego brakowało! Zza bloku właśnie wyłania się Jadźka z jakimiś karteluchami w ręce. Podbiega do nas i wykrzykuje: – Ładnie to tak? Marysia w sanatorium, a sąsiadka z sąsiadem na kocyku w krzakach? – Ja?! Ja tylko… Ja chciałam… No, bo sąsiad… – język mi się plącze, a Jadźka słucha i złośliwie się uśmiecha. Ale co tam! – myślę. Nie ma sensu wyjaśniać pomyłki. A Jadźka? No, przecież wygląda na inteligentną i chyba nie będzie opowiadała Marysi takich głupot.


Rozdział IV



Eugeniusz Dolat

Gonitwa Świat jest teatrem, ludzie na scenie gonią za wiatrem. Ja też wiatr gonię, rola się kończy, mam puste dłonie. Żal mi ogromnie tych, co przede mną gonią i po mnie.

Inna rzeka

Elżbieta Boryniec

Choć czas mija bezpowrotnie, ten powrócił złudnym echem – cień przeszłości mamił w oknie, żeby wejść w tę samą rzekę. Mojry znowu przy wrzecionach, lecz nić przędą srebrno–szarą, zegar tyka, w ciszy kona, czasu jakby już za mało… Coraz wolniej, coraz ciszej rzeka płynie zakolami – inną drogę czas jej pisze i my też nie tacy sami.

Życie

Eleonora Karpuk

Ponad światem buszują orkany, zawieje. To, co złe i co dobre, przez miłość się dzieje. Ja nie byłam dla niego żadną gwiazdą zaranną, Bo mój chłopak za inną oglądał się panną. Tamta jednak szydziła okrutnie z biedaka I tak farsy tej nić się plotła byle jaka. Ogród uczuć porasta i oset, i perz, Życie nie jest tak dobre, tak dobre, jak chcesz.

61


Życie sypie się z dłoni jak piasek, jak miał… Życie nie jest tak dobre, jak byś tego chciał… Ponad światem buszują orkany zawieje, To, co złe i co dobre, przez talent się dzieje. Talent nagle wybucha jak granat, jak proch… Rzucam słowa o ścianę, a sypie się groch. Potem ktoś ci odbiera resztkę sił i zapału I malejesz, gnuśniejesz po trochu, pomału… Bo i w twórczym ogrodzie rośnie oset i perz, Życie nie jest tak dobre, tak dobre, jak chcesz, Życie sypie się z dłoni niczym piasek lub miał… Życie nie jest tak dobre, jak tego byś chciał. Ponad światem buszują orkany, zawieje. To, co złe i co dobre, przez złoto się dzieje. Jeden ma go za dużo, szaleje z nadmiaru, Ktoś okruchy wytrząsa z opróżnionych garów. A ktoś cierpi i nawet nie odważa się prosić O maleńki miedziaczek i nic niewart grosik…. Ogród życia porasta i oset, i perz, Życie nie jest tak dobre, tak dobre, jak chcesz. Życie wiedzie nas w biedzie na nieznane rozstaje… Ale nie jest złe takie, jak się czasem wydaje…

Elżbieta Boryniec

Pukanie do drzwi Kiedy starość puka do mych drzwi, mówię: Idź, nie jestem gotowa, bo wciąż nocą krzak bzu mi się śni, w którym słowik-śpiewak się chowa. On gwiazdom śpiewa o miłości – nie tracę z koncertu ni chwili. Starość z mym losem gra w kości, piasek w klepsydrze się zbrylił.

62


Halina Dębińska

Smak życia Choć życie dla wielu bywa dosyć trudne, to wcale nie musi być smutne i nudne. Nawet gdy nie możesz liczyć na rodzinę, wychodź często z domu. Choćby na godzinę. Może jest ktoś taki, kto na ciebie czeka, by z tobą pogadać o sprawach człowieka? Po co się zamykać w domu z kłopotami? Lepiej wyjść, pogadać, zaszaleć czasami. Choć zdrowie i siły nie takie jak wcześniej, to życie smakuje jak świeże czereśnie.

Latawiec

Eleonora Karpuk

Niezwykłość zwykłego łatwo nam umyka, Nie potrafimy dostrzegać jej prawie, W codziennym pośpiechu i nudzie życia Tak prosty zdaje się latawiec. A on, a on po nieba kres Do chmur się rwie wysoko. Malowane jego oko Nie zna łez. A kiedy łopoce na sznurku cieniutkim, Radośnie wiruje, chce lecieć przed siebie, Trzepocą wiatrem skrzydła papierowe, Wtedy jest chyba w swoim siódmym niebie. I tak, i tak po nieba kres Do chmur się rwie wysoko. Malowane jego oko Nie zna łez. Lecz wkrótce północny zły wiatr lodowaty Nić zrywa, a wtedy na ziemię on spada. Ten lotnik beztroski ze skrzydłem złamanym Na nic nikomu się już nie nada. A on, a on po nieba kres Do chmur się rwał wysoko. Malowane jego oko Nie zna łez.

63


Ja też latałam nad ziemią jak sokół, Nie myśląc o tym, jak niteczka jest krucha. Zuchwałość unosi nas ku przestworzom, A potem żal, a potem skrucha. I ja, i ja po nieba kres Leciałam tak wysoko. Wysuszone moje oko Nie zna łez.

Eleonora Karpuk

Angina pectoris Kiedy dobre wróżki oraz złe demony Skrzeczą tak, że jesteś całkiem zagubiony, Kiedy podjudzają, szepcąc coś do ucha, Ludzie radzą: „Głosu swego serca słuchaj!” I ja go, owszem, słucham złym mocom na przekór, Lecz ono milczy bezbronne. Więc wciąż szukam leku, Co młodości przywróci beztroską ułudę. Bo serce mi bije z coraz większym trudem.

Janina Strzemieczna

Moja przygoda z kamieniem Na pewno zastanawiacie się, jaka przygoda i z jakim kamieniem? No dobrze, to nawet nie kamień, tylko kamyczek – pół centymetra. Jestem odporna na ból, ale ostatnio częste kłucie w boku nie dawało mi spokoju. W końcu, kiedy ból zgiął mnie w pół i prawie padłam na kolana przed mężem, zdecydowałam się pójść do lekarza. Młody pan doktor sprawia wrażenie przejętego. Przeprowadza dokładny wywiad i wypisuje skierowanie na badania krwi i moczu oraz USG brzucha. Trochę te badania nie są mi na rękę. Przecież potrzebna jestem wnukom. Jednak daję radę i z badaniami, i z wnukami. Wyniki jak na mój wiek są całkiem niezłe, tylko ten kamień w nerce… – Kamień? Jaki kamień? Skąd on się tam wziął? – pytam zdziwiona. – Za mało pani piła! – odpowiada pan doktor, wręczając mi skierowanie do przychodni urologicznej. – No tak, nigdy się nie upiłam na żadnej imprezie – żartuję. 64


Biorę skierowanie i idę zapisać się do urologa. Pani w rejestracji wyciąga gruby notes, przerzuca kartki i proponuje mi najbliższy wolny termin na koniec września, pytając: – Pasuje? Nie bardzo rozumiem. – Jest grudzień, to znaczy, że wrzesień już był – myślę głośno. – Wrzesień następnego roku. – Wyjaśnia pani i patrzy na mnie z politowaniem. – Pasuje? – No, nie bardzo. A, a prywatnie? – jąkam się. – Chwileczkę – wyciąga drugi notes. – Jutro na 17:00. Pasuje? – Pasuje. Stawiam się na 17:00. Pani doktor urolog, drobna blondynka w średnim wieku, przegląda moje wyniki badań i USG, po czym stwierdza: – No tak, jest kamień w nerce i trzeba go usunąć. Proponuję operację. – Operację? – przerywam jej. – Operację w moim wieku? – Spokojnie. Natniemy tylko skórę, mięsień, nerkę, wyjmiemy kamień, damy go pani na pamiątkę, a rozcięcia zszyjemy, wszystko się ładnie zrośnie i po sprawie. – A ziołami nie da się go rozpuścić? – prawie płaczę. – Przecież to taki malutki kamyczek. – Jeżeli znajdzie pani takie zioła, co rozpuszczą kamień, to i nerkę też pani rozpuszczą. Szkoda czasu. Skoro ma pani takie bóle, to znaczy, że kamień wędruje i może zaczopować kanał moczowy. A wtedy przywiozą panią na sygnale prosto na stół operacyjny. Proszę to przemyśleć. Zapraszam na następną wizytę i będziemy działać. Mimo wszystko wydzwaniam po znajomych. W końcu dostaję zestaw ziół, które mam parzyć w termosie i popijać przez cały dzień przez trzy tygodnie. Tak robię. Niestety nic to nie daje. Następna wizyta. Dostaję skierowanie do szpitala i instrukcję, kiedy, gdzie i o której godzinie mam przyjść. Zgłaszam się do szpitala i trafiam na izbę przyjęć. Procedurom musi stać się zadość (imię, nazwisko, wiek, wzrost, choroby przebyte i nieprzebyte, nałogi – ciekawe, kto przyzna się do nałogów, itd., itp.). Po wywiadzie czekam około dwie i pół godziny w małej poczekalni obok, w której brakuje miejsc siedzących. W końcu pielęgniarka zabiera nas na trzecie piętro i tam czekamy na łóżko. W międzyczasie wypisywanie karty i pobranie krwi. Nigdy nie było to tak bolesne i nieprzyjemne, choć pielęgniarka wyglądała na doświadczoną. A może to wcale nie była pielęgniarka? Przecież tyle się słyszy o braku personelu w szpitalach. Następnie dostaję do ręki dwie fiolki na mocz. – Pierwszy mocz do fiolki z białą nakrętką, a do tej z czerwoną nakrętką mocz środkowy.– Informuje mnie pielęgniarka (ta doświadczona). Nieśmiało powtarzam: 65


– Teraz mam iść i nasikać do fiolki z białą nakrętką, a drugi raz mam nasikać do fiolki z czerwoną nakrętką? – Nic pani nie rozumie. Idzie pani teraz sikać i bierze pani obie fiolki. Najpierw pani nasika do fiolki z białą nakrętką, zakręci ją, a następnie nasika pani do fiolki z czerwoną nakrętką i też ją zakręci i to będzie mocz środkowy. Obie fiolki przyniesie pani do nas. Proste? – Proste to może jest dla facetów, ale my kobiety? Jak mamy trafić z sikaniem do tak wąskiej fiolki, odkręcając ją, zakręcając, przekręcając i nie wiem co jeszcze – mamroczę pod nosem. – A to już pani zmartwienie, jak pani to zrobi, byleby fiolki z moczem trafiły do nas. Jakoś daję radę. Jeszcze tylko rentgen i mam swoje łóżko. Kładę się, żeby odpocząć a tu zjawia się młodziutka dziewczyna i informuje mnie, że musi pobrać mi krew. Jęcząc, mówię, że już miałam krew pobraną i pokazuję jej rękę z rozlanym siniakiem. – Ojej – dziwi się dziewczyna. – Ale muszę pobrać, żeby oznaczyć grupę krwi. Zrezygnowana podaję drugą rękę. Wszystko przebiega szybko i sprawnie, bez bólu i bez śladu. Mam ochotę iść do tej „doświadczonej” pielęgniarki i pokazać jej, jak powinno się pobierać krew. Jednak padam na łóżko. – Nowo przyjęci obiadu dzisiaj nie dostają – słyszę donośny głos. No i dobrze, nie mam ochoty na jedzenie. Chcę tylko odpocząć. Nic z tego. Pacjentka obok głośno opowiada o swojej chorobie i przebiegu leczenia. Na szczęście moja zaradna córka, która zapakowała mi wszystkie potrzebne w szpitalu rzeczy, nie zapomniała o słuchawkach do telefonu. Włączam sobie muzykę relaksacyjną i nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Budzi mnie pielęgniarka, przekazując, że mam zjeść lekką kolację, pić tylko do północy. Od rana nic nie jeść i nic nie pić. Dziękuję za informację i stwierdzam, że pani obok dalej nadaje o swojej chorobie. Następny dzień. Nie jem, nie piję, czekam. – Pani na operację? – zwraca się do mnie sąsiadka z łóżka obok. – A na co ta operacja? Bo wczoraj to pani przespała resztę dnia. – Będę miała usuwany kamień z nerki. – A kopertę to pani już dała? – Jaką kopertę? – pytam zdziwiona. – No, na usunięcie kamienia. – Nie, nie dałam. A jeżeli już, to chyba płaci się za wykonaną usługę, a nie przed. – Oj kobito, kobito, na jakim ty świecie żyjesz? Nie płacisz za usunięcie, tylko żeby zechcieli ci go usunąć.

66


Nasz dialog przerywa pielęgniarka, która przynosi mi krótką, płócienną koszulę do przebrania. Na łóżku ma nie być nic z moich osobistych rzeczy. Mam zdjąć wszystkie pierścionki, obrączki, wszelkiego rodzaju ozdoby oraz ruchome części protezy i czekać, aż ktoś zawiezie mnie na salę operacyjną. Leżę i czekam. Po południu dowiaduję się, że zabiegu nie będzie. Moja pani doktor wyjaśnia mi, że podczas wcześniejszej operacji nastąpił u pacjenta krwotok i trzeba było ratować mu życie. Stąd tak duże opóźnienie. Natomiast jutro jest takie obłożenie, że nie ma mnie gdzie wcisnąć i muszę być wypisana do domu. Pani doktor zaprasza mnie do siebie do gabinetu – tak jak wcześniej: prywatnie – żeby wyznaczyć nowy termin. Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy to: „nie płaci się za…, tylko żeby cokolwiek zrobili”. Uśmiecham się sama do siebie i dzwonię do męża, żeby mnie zabrał do domu. Następna wizyta, dodatkowo płatne USG, bo trzeba sprawdzić, czy kamień się nie przesunął i krótka wiadomość, że teraz pani doktor idzie na urlop. – Po powrocie z urlopu spotkamy się i uzgodnimy nowy termin przyjęcia do szpitala. Następne spotkanie już po urlopie. Dodatkowo płatne USG, no bo trzeba sprawdzić, czy kamień się nie przesunął itd., itp. – Wkrótce Wielkanoc, a pani pewnie by nie chciała mieć operacji przed samymi świętami – mówi lekarka. – Raczej nie. – No to spotkamy się w maju. – W maju? W maju jadę na wycieczkę życia. Dawno zaplanowaną i opłaconą. Proszę, żeby termin przesunąć na czerwiec. – Nie, nie, nie, ja tak pani nie puszczę. A jak kamień zaczopuje cewkę, to zejdzie mi pani na tej wycieczce i co wtedy? Daję skierowanie na RTG i założymy cewnik. – Jezu, znowu rentgen, ja już w nocy świecę i jeszcze cewnik? Oczami wyobraźni widzę już ten cewnik i kombinuję, jak go ukryć pod ciuchami. – To nie taki cewnik, jak pani myśli. Przez przewód moczowy wprowadzimy drucik z końcówką jak litera „S” i to będzie blokowało kamień, żeby się nie przesuwał. – Ufff – oddycham z ulgą i idę zapisać się na to nieszczęsne prześwietlenie. – Przykro mi, ale rentgen się zepsuł. – Jak to się zepsuł? – Ano stary był i wziął się i zepsuł. Tu ma pani numer telefonu, proszę dzwonić, jak tylko aparat naprawią, to wznowimy zapisy. Dzwonię kilka razy dziennie. W końcu udało się, cewnik założony. Wyjeżdżam. Po powrocie z wycieczki wizyta, nowy termin zabiegu, skierowanie na RTG i zaczynam swoją przygodę od początku.

67


Idę zapisać się na rentgena. Pani w okienku mówi: – Przepraszam, ale… – Nie! – prawie krzyczę. – Tak. Aparat się zepsuł, proszę dzwonić… – Niech już pani nie kończy. Dziękuję i odchodzę. Nic to, trzeba myśleć pozytywnie. W końcu rentgen zrobiony. Zgłaszam się na izbę przyjęć, po dwóch i pół godzinie jadę na trzecie piętro. Pobranie krwi, fiolki na mocz, wymarzone łóżko i scenariusz jak z poprzedniego pobytu. – Kochaniutka, a skąd ty?, a od kogo? – itp. – Nie, koperty nie dałam – uprzedzam następne pytanie. Przepraszam swoją łóżkową sąsiadkę i kładę się, żeby uspokoić myśli. Na obchodzie nie ma mojej pani doktor. Inna lekarka, brunetka o ciepłych brązowych oczach, przedstawia się i informuje mnie, że to ona będzie przeprowadzała zabieg rozkruszania kamienia. – To nie będę miała operacji? – Nie, ale zabieg pod pełną narkozą. I od rana trzeba być na czczo. Rano jako pierwsza wyjeżdżam na szpitalnym łóżku na zabieg. – No to jedziemy – z uśmiechem informuje mnie pani od wszystkiego. Nazywam ją „Panią Śmieszką”. Zawsze, kiedy wchodzi na salę czy to z obiadem, czy ze zmianą pościeli, czy by opróżnić cewniki albo umyć podłogi, robi to z uśmiechem. Opowiada dowcipy i zawsze na koniec mówi: „No to trzymajcie się, kobitki. Będzie dobrze”. – Pani to zawsze uśmiechnięta – zagajam. – Oj, jaki ja mam od rana wkurw, to by się pani zdziwiła. Ale co będę was tym obarczała. Zresztą szpital to mój drugi dom. Chociaż ten mój drugi dom to bardziej przypomina rzeźnię. Dzień w dzień rzutem na taśmę usuwa się tu nereczki, prostatki, jelitka. Wie pani, jaka to skala w ciągu roku? Aż się dziwię, że ludzie jeszcze mają po dwie nerki. Ale co tam. Jak pożartuję, to się zawsze ktoś uśmiechnie i od razu jest lepiej. Budzę się już na sali pooperacyjnej. Nareszcie po wszystkim, wzdycham. – Przez dwie godziny nie wstajemy, nie pijemy. Najlepiej pospać sobie jeszcze. Zostaję poinformowana przez pielęgniarkę. – Ale mnie się chce siusiu – mówię prawie szeptem. – No to sikaj, przecież masz cewnik, śmiało. – Ok – zaczynam trochę niepewnie i czuję ciepło między nogami. O matko, chyba cewnik źle założony, ale trudno, najwyżej będę miała mokro. Sprawdzam ręką, jest sucho. Jeszcze słyszę, że pani – tu pada nazwisko – nie będzie miała zabiegu, bo aparat się zepsuł. Zadowolona z tego, że ja byłam pierwsza i już

68


jest po wszystkim, błogo zasypiam. Budzę się na obchód. Uśmiecham się do pani doktor i stwierdzam: – Już po wszystkim. Jednak jej ciemne oczy są niepokojąco poważne, a ruch jej głowy, zanim cokolwiek powiedziała, wskazuje, że nie. – Niestety zabieg się nie odbył, bo zepsuł się aparat. Jutro wypiszemy panią do domu. Czuję, że spadam w jakąś dziwną otchłań. Następnego dnia wchodzę do gabinetu pani doktor i już od drzwi słyszę: – Niech pani nic nie mówi. Ja, kiedy musiałam przerwać zabieg, myślałam, że dostanę zawału. Ale kieruję panią do bardzo dobrej prywatnej kliniki. Niech się pani zgodzi, bo źle się z tym czuję, że wyszło, jak wyszło. Mamy podpisaną z nimi umowę i nic to panią nie będzie kosztowało. Jedyne utrudnienie jest takie, że trzeba będzie dojechać do nich około 40 km. Robi mi się tak jakoś miło. Przecież mogłam być odesłana do domu i czekać na następny termin. Zamiast siedzieć na korytarzu i czekać na wypis ze szpitala, mąż proponuje kawę w pobliskiej kawiarence. – Tak, dobra kawa może postawi mnie na nogi, przecież nie spałam całą noc. Kawiarenka nieduża, przytulna, a od wyboru kaw dostaję zawrotu głowy. W końcu wybieram latte kokosowe. Pani przyjmuje zamówienie i zaprasza do stolika. Po chwili podchodzi do nas i bardzo przeprasza, ale kokos właśnie się skończył, a zmienniczka jej o tym nie powiedziała i czy moglibyśmy wybrać inną kawę. Zapewnia, że wszystkie są wyjątkowo dobre. Czuję, jak niewidzialna łapa ściska mnie za gardło. Przez zaciśnięte zęby dukam: – Nie wierzę, nie wierzę, że to się naprawdę dzieje. Niczego już nie chcę, za wszystko dziękuję i proszę męża, żeby mnie zabrał do domu. Mąż przeprasza zdziwioną kelnerkę. Tłumaczy jej, że właśnie odebrał mnie ze szpitala i źle się poczułam. Wychodzimy. Wszystko we mnie buzuje. Każda komórka mojego ciała krzyczy: „Dlaczego, dlaczego to właśnie mnie spotyka? Co ze mną jest nie tak?” Już nic nie wiem i nic nie rozumiem. Wracamy do domu. Mijamy jakieś pola, jakieś lasy, nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. Spoglądam na ogromną tablicę przy poboczu drogi i to, co widzę, mrozi mi krew w żyłach. Wielkie litery głoszą: UBOJNIA BABCI. Jaka ubojnia, jakiej babci? Czyżby mój własny mąż odstawiał mnie do ubojni? A może to chodzi o stare, niedołężne, schorowane, samotne babcie, z którymi nie wiadomo co zrobić? No, ale coś takiego w Polsce jest niedozwolone. Boże, ja chyba zwariowałam. Wszystko przez te rentgeny, przepaliły mi zwoje mózgowe i zbzikowałam. Zaczynam płakać. Za chwilę mijamy tablicę z przekreśloną nazwą miejscowości BABICE. Przestaję płakać i pytam męża:

69


– Czy w Babicach jest jakaś ubojnia? – Tak i to dosyć duża. – A więc nie zwariowałam, rozumiesz, nie zwariowałam! – krzyczę z radością. – No, nie wiem – odpowiada mąż i raz po raz spogląda na mnie. – Przed chwilą płakałaś, teraz się śmiejesz. – Bo to jest Ubojnia Babice, a nie Ubojnia Babci, a ty wieziesz mnie do domu, prawda? – Ty na pewno dobrze się czujesz? – słyszę pytanie. *** Jedziemy do kliniki, upał 30 stopni. W klinice przyjemny chłodek, czyściutko, kolorowo, a w toalecie najprawdziwszy papier toaletowy. W recepcji miła pani kieruje nas na urologię na pierwsze piętro. Po chwili, chociaż jesteśmy piętnaście minut przed czasem, pan doktor zaprasza mnie do gabinetu, wskazuje krzesło i pyta: – Co się stało? – Ano właśnie. Mój Wojewódzki Szpital Urologiczny z wybitnymi specjalistami nie poradził sobie z kamyczkiem, który zagnieździł mi się w nerce i przysłali mnie do pana w nadziei, że to pan sobie z nim poradzi. – Z dużo większymi kamieniami dawaliśmy sobie radę, to i z pani kamyczkiem, jak go pani nazywa, też damy radę. Zaprasza do pokoju obok, pokazuje jedno z najnowocześniejszych urządzeń, które będzie rozbijało kamień. Informuje, że zabieg potrwa około czterdziestu min, a po zabiegu mogę spokojnie wracać do domu. – A nie boi się pan, że to piękne i nowoczesne urządzenie się zepsuje? – nieśmiało pytam. – Nie ma takiej opcji, spokojnie. Jeszcze tylko krótki wywiad i kładę się, a urządzenie samo ustawia głowicę tak, żeby krótkie wysokoenergetyczne fale dźwiękowe trafiały bezpośrednio w kamień. Wszystko monitorowane jest na ekranie. Dostaję do ręki pilota. Pielęgniarka mówi, że teraz zostanę sama, ale w razie jakiejś mało komfortowej sytuacji mam wcisnąć guzik i pan doktor natychmiast zjawi się u mnie. Jeszcze informacja, że przewidziane są góra dwa zabiegi. No, ale mój kamień jest wyjątkowy i spotykamy się trzy razy. Jeszcze tylko usunięcie cewnika w poprzednim szpitalu. Samo usunięcie trwa kilka minut, ale wszystkie procedury muszą być zachowane, na szczęście bez pobierania krwi i moczu oraz bez nieszczęsnego rentgena. W dniu usunięcia cewnika minął dokładnie rok od momentu, gdy rozpoczęłam walkę z kamieniem.

70


Janina Strzemieczna

PRL-owskie wspomnienia PRL, czyli Polska Rzeczpospolita Ludowa, oficjalna nazwa kraju w latach 1952– 1989. Moje PRL-owskie wspomnienia zacznę dość nietypowo. Pamiętam, że moja babcia często mówiła „słonina przed wojną to była słonina”. Jako dziecko nie rozumiałam, dlaczego słonina przed wojną to była słonina, a po wojnie to co, słonina nie była słoniną? Była słoniną, tylko według babci miała zupełnie inny smak. Moi rodzice przeżyli wojnę, okupację i trudne czasy po wyzwoleniu. Z rozrzewnieniem wspominali, jak spotykali się na tajnych kompletach, żeby kontynuować przerwaną naukę. A kiedy można było wrócić do szkół, to często w jeden rok „przerabiali” dwie klasy. I cieszyli się, kiedy Polska odbudowywała się z ruin. Moje wspomnienia z czasów PRL-u to nasz pierwszy telefon w postaci skrzynki przymocowanej do ściany, ze słuchawką przypominającą prysznic. Sznur łączący słuchawkę ze skrzynką nie pozwalał oddalić się nawet na krok. Aby porozmawiać z osobą z sąsiedniej miejscowości, szybciej było podjechać rowerem, porozmawiać i wrócić, niż czekać przy telefonie na połączenie. Niemożliwe? Wiem, co mówię. Dzisiaj moje wnuki nie potrafią zrozumieć, że z takiego telefonu nie można było wysłać SMS-a ani pograć w ulubioną grę czy zrobić zdjęcia. Albo takie pranie. Duże pranie trwało co najmniej dwa dni, dzisiaj – góra dwie godziny. No i te kolejki. Do wszystkiego i po wszystko stały kolejki. Aby kupić meble, pralkę czy lodówkę, ludzie ustawiali się przed sklepem wieczorem dnia poprzedniego. Powstawały komitety kolejkowe, a matki, żony i kochanki donosiły swoim staczom ciepłe posiłki w tzw. kankach. Życie w kolejkach kwitło. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli. Najbardziej pożądanym towarem był papier toaletowy. Każdy, kto szedł w „koralach” z papieru toaletowego, był dumny jak paw, a wszyscy mu zazdrościli. W tej samej grupie wysoko pożądanych towarów plasowała się szynka, cytrusy oraz podpaski. Pomarańcze jadło się raz w roku, w Boże Narodzenie. Panie sklepowe nie mówiły: „Dzień dobry, czym mogę służyć?”, a krótko i dobitnie: „Czego?!” Nie było słodyczy. Jedynie czekolada, która miała etykietę zastępczą, sama była zastępcza. Kartki na ten wyrób czekoladopodobny przysługiwały tylko rodzinom z dziećmi. Dzisiaj w sklepach nie ma kolejek, a w marketach można kupić wszystko. W PRL-u najbardziej „lanserskie” sklepy to były Pewexy. Kraina obfitości i szaleństwo kolorów. Sprzedawano tam towary z zagranicy, można je było nabyć za dolary, a raczej za bony towarowe. Czasem ludzie wchodzili do Pewexu, żeby 71


popatrzeć na te bajecznie kolorowe opakowania dóbr niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika – no, chyba że ktoś miał rodzinę za granicą albo szczególnie zasłużył się dla narodu. Można też było odkupić taki bon towarowy od szczęśliwego posiadacza. Dzieciakom największą radość sprawiała guma Donald owinięta w kolorowy papierek, która w środku dodatkowo miała jakąś historyjkę. Papierków się nie wyrzucało, tylko zbierało i można było wymieniać się z innymi dzieciakami. Nieodzownym elementem miejskiego krajobrazu były saturatory z wodą oraz maszyny do robienia waty cukrowej. Przy większych skrzyżowaniach stał saturator z wodą by każdy mógł ugasić pragnienie. Osoba obsługująca saturator ubrana była oczywiście w biały fartuch, ale nie miała rękawiczek. Kiedy było bardzo ciepło, robiła się kolejka, i trzeba było czekać, aż spragniony przechodzień napije się i odda szklankę. Pan lub pani obsługująca saturator opłukiwała ją małym strumieniem wody i nalewała wodę z sokiem lub bez dla następnego spragnionego. Ale czasem trafiał się taki delikwent, któremu upał szczególnie dawał się we znaki. Taki klient spowalniał proces nawadniania spragnionych. „O matuchno, jak me suszy. Panie, ratujesz mi pan życie. Nie potakaj, ino lej jeszcze jedną śklaneczkę”. Dzisiaj chyba nikt nie ryzykowałby ugaszenia pragnienia wodą z saturatora, no, chyba że taki delikwent jak opisany wyżej. Ale co tam saturatory, odeszły już do lamusa jak wiele innych urządzeń z czasów PRL-u! Dzisiaj każde dziecko ma własny bidon z wodą – ja też taki mam. Wracając do dzieci, na przerwach ciągle słyszało się „daj gryza”, bo gryz od koleżanki, czy kolegi zawsze był lepszy od własnej kanapki. Na długiej przerwie robiło się zrzutkę na oranżadę i każdy pił po łyku z jednej butelki. Smak tej oranżady pamiętam do dzisiaj. Do szkoły czy ze szkoły, do pracy czy z pracy dojeżdżało się komunikacją miejską. Często tramwaje wyglądały jak winogrona albo rój pszczół. Wystarczyło złapać się za jakiś uchwyt lub drzwi i oprzeć o cokolwiek chociaż jedną nogę – i można było jechać. Jedynym plusem takiej podróży było to, że nie kasowało się biletu. Dzisiaj tramwaj nie ruszy z przystanku jeżeli drzwi nie zostaną automatycznie zamknięte. Popularną formą spędzania urlopu były wczasy pracownicze. Wyjazd na wczasy z bagażem dla całej rodziny samochodem marki „maluch” graniczył z cudem. A jednak takie cuda były na porządku dziennym. Pierwsze telewizory. Nie każdego było stać na taki luksus. Jeden kanał i czarno-biały obraz. Prowadzącym zdarzały się różne wpadki. Podobno po zakończeniu programu dla dzieci „Miś z okienka” aktor, myśląc, że zszedł już z wizji, powiedział: „A teraz, kochane dzieci, pocałujcie misia w dupę”. Wielu o tym mówi, ale czy ktoś naprawdę oglądał ten odcinek „Misia”? Nie wiem. Podobno niecenzuralne zakończenie bajki to tylko telewizyjna legenda.

72


Młodym ludziom trudno także sobie wyobrazić, że za czasów PRL-u nie było kart płatniczych. Istniał tylko jeden bank, w którym obywatele zbierali pieniądze na mieszkanie, samochód czy pralkę. „I nie można było wyjąć kasy ze ściany?” – wielkie zdziwienie mojego wnuka. Ano nie, za czasów PRL-u nie było takich ścian. Można by tak wymieniać jeszcze wiele, wiele różnych rzeczy. Zakończę te wspomnienia najdziwniejszą chyba sprawą. W latach osiemdziesiątych przeciętna wypłata wynosiła 20 tysięcy złotych. Na początku lat dziewięćdziesiątych pracujący obywatele stali się milionerami, ja też. Nawet pojawił się banknot o nominale 2 000 000 złotych. I znowu zdziwienie mojego wnuka: „To gdzie się podziały te twoje miliony?”. Mały dopytuje też, czy na pewno nie mam gdzieś schowanego takiego banknotu. Jakoś wcześniej nie pomyślałam o tym, żeby zachować sobie taki banknot na czarną godzinę. Dwa miliony w jednym papierku – to by było coś! Wtedy czarna godzina nie byłaby czarną, a różową. Tylko że ja nie przepadam za różowym. A swoją drogą, ciekawe, co będą wspominały z sentymentem nasze wnuki, a o czym będą chciały zapomnieć na zawsze.

Jak żyć

Włodzimierz Podgórski

Z czego ludzie dziś żyją? – wciąż mnie dręczy pytanie. Część za głosy w wyborach jakąś forsę dostanie. Inni ciężko pracują, nie śpią w nocy, nie chrapią, Za to oni na program pięćset plus się załapią. Są też tacy, co zdrowia już od dziecka nie mają, I na życie od MOPS-u drobne sumy dostają Inni za nich się modlą zawodowo – są tacy! Także za to, by banknot leżał zawsze na tacy. Są też ludzie, co rządzą. Ci to ciężko harują! Choćby dużo dostali, pokrzywdzeni się czują: Wciąż te ważne bankiety i darmowe jedzenie, Które szkodzi na zdrowie, no a zdrowie jest w cenie. Więc gdy mogą, na boku zawsze coś uciułają, Im się przecież należy, za nic prawo już mają. Z czego jednak dziś żyją pozostali rodacy? Chociaż może to dziwne, lecz próbują żyć… z pracy.

73


Włodzimierz Podgórski

Mgła Kolejny przeminął nam rok znów, niestety. Z każdym krokiem jesteśmy coraz bliżej mety. Dwa lata we mgle, a mgła wciąż narasta. Znikają nam z oczu domy, wioski , miasta. Nie widać przyjaciół, co szli razem z nami. Drogę zaznaczyli żałoby krzyżami. Nowy rok nadchodzi, też jest mgłą spowity, Rok pełen wyrzeczeń i smutkiem okryty. Nie mam już nadziei, że się mgła rozwieje, Cisza nas otacza, łez się morze leje. Nie mam też nadziei, że będzie dostatni, Lecz z serca Wam życzę, by nie był ostatni.

Eugeniusz Dolat

Przede mną Mam tę świadomość o czasie cenną, że więcej za mną go niż przede mną. Mógłbym powiedzieć, na dobrą sprawę, czasu zostało mi ledwie skrawek. Im koniec bliżej, tym większa radość, bo świat zwariował, człowiek go ma dość. Nie chcę oglądać, to żadna strata, całkiem Nowego Porządku Świata wymyślonego przez psychopatów. Żegnam ozięble. Koniec tematu.

Włodzimierz Podgórski

Bieg Lata migają niczym gwiazdy w obłędnym tańcu kręcąc się. Sam nie wiem, gdzie jest kres tej jazdy, bo tylko Stwórca o tym wie. Już metę biegu zobaczyłem, za chwilę na niej miałem być. W rozpaczy z losem się zgodziłem,

74


choć tak gorąco chciałem żyć. I nagle, co to za odmiana, dłoń ze skalpelem ja ujrzałem, na jedno małe jej skinienie przed metą tuż się zatrzymałem. Sam Stwórca troszkę się zadziwił, że tego biegu wciąż nie kończę: – Przepraszam, ale dzięki ręce troszeczkę później tam dołączę. Lecz bieg niestety ciągle trwa, w jednym kierunku wciąż zmierzamy. Smutek codzienny każdy zna i mniej znajomych wokół mamy. Dlatego póki jeszcze czas spójrzmy uważnie dookoła, ilu przyjaciół jest wśród nas, co pobiec dalej jeszcze zdoła, co w biegu rękę podać mogą? Gdy już upadasz wyczerpany lub idziesz noga tuż za nogą, jesteś szczęśliwy, bo kochany. Na mecie tylko to ma sens, a nie pieniądze, jakieś plany, Pomimo morza wylanych łez gdy jesteś ciepło wspominany.

„Blokowe” koty

Janina Strzemieczna

Dorosłe dzieci wyfrunęły z rodzinnego gniazda, więc duży dom z malutkim ogródkiem zamieniliśmy na mały domek, za to z dużym ogrodem. Cisza, spokój, dużo zieleni i cudowne zachody słońca. – Mamo, nareszcie zaczynamy remont mieszkania. Ekipa wchodzi pod koniec miesiąca – oznajmiła córka. – Super, ten remont to powinniście zrobić już dawno temu. Wiem, wiem, nie było jak, nie było kim. Ważne, że zaczynacie. – Część rzeczy wyniesiemy do piwnicy, a resztę musimy chyba do was. No i my. Przyjmiecie nas na czas remontu? – Jasne – wiadomo, dzieciom trzeba pomóc. – Możemy przywieźć parę pudeł? 75


– Oczywiście, macie do dyspozycji mały pokój i musicie się w nim pomieścić. – Super, ale jest jeszcze jeden mały problem. – Jeden mały problem? – zaczynam się niepokoić. – Dawaj, miejmy to już za sobą. – Koty. – Koty? No tak, przecież macie dwa koty. Mają aż dwa koty, ale to historia na inne opowiadanie. Koty tak zwane „blokowe”, które nie wychodzą na zewnątrz, a ptaki i resztę świata oglądają z osiatkowanego balkonu. – No bo widzisz, mamo, tam, gdzie ewentualnie moglibyśmy umieścić je na czas remontu to albo są psy, albo małe dzieci, albo uczulenie na sierść itd. itd. Tak, że zostaliście wy, ewentualnie koci hotel. Tylko że w hotelu to one będą tęsknic i płakać. Czuję, jak mój niepokój rośnie niczym ciasto na drożdżach. My, dzieci, koty! – Wiesz, muszę porozmawiać z ojcem – wyrzucam z siebie jak z automatu. Mąż okazuje się wspaniałomyślny i godzi się na przyjęcie kotów. Najpierw przyjechały kartony. Mały pokój szybko się nimi zapełnił. Nie widzę szansy na to, żeby rozłożyć jakiekolwiek spanie. Na koniec przyjeżdżają koty, drapak, kuweta, wiadro ze żwirkiem, karton z karmami, miski i miseczki. To wszystko musi się zmieścić w przedpokoju. Spokojnie, robimy burzę mózgów i dajemy radę. Koty zostają, dzieci jadą jeszcze przenocować do siebie. – No to pa. Pamiętaj, tylko żeby zamykać za sobą drzwi i nie otwierać okien – mówi córka. Zostajemy sami z kotami. Noc niemal nieprzespana, bo koty nie lubią być same, miauczą i koniecznie chcą dostać się do naszej sypialni. Nie mam wyjścia, chcąc trochę się przespać, uchylam drzwi do sypialni, wpuszczam sierściuchy i kładę się spać. Rano podczas szykowania śniadania koty wskakują na bufet. – O nie! U mnie koty nie będą chodzić po bufecie i stole. Delikatnie zdejmuję je i grożąc palcem, powtarzam: nie wolno! Nakładam im karmę, nalewam świeżej wody i siadamy z mężem do śniadania. – Chyba po śniadaniu wyniosę wszystkie rzeczy, które mogą się potłuc – rozmyślam głośno. Pakuję drobne przedmioty do kartonu i wynosimy karton do garażu. Wracamy, pijemy kawę. – Coś tak dziwnie cicho i spokojnie – odzywa się mąż. – No właśnie, a gdzie są koty? Kici, kici, kotki, gdzie jesteście? Cisza. Nie kończymy kawy, rozpoczynamy poszukiwania. Nigdzie ich nie ma! Moja wyobraźnia zaczyna pracować na wysokich obrotach. Nawet nie chcecie wiedzieć, co mi chodziło po głowie.

76


– Przecież nigdzie nie wychodziliśmy, tylko do garażu. – Garaż! – krzyknęliśmy oboje i już tam biegniemy. Uff, koty są, jaka ulga. Wracamy do niedopitej kawy. – Posłuchaj, – mówię do męża – naszym najważniejszym zadaniem jest przeżyć ten remont, a później będzie już tylko pięknie. Nagle robi się ruch, rozpoczyna się gonitwa kotów. Wskakują na blat, dalej na szafkę, z szafki na kanapę, z kanapy – wykonując w powietrzu dziwne salta – lądują na podłodze, a z niej wskakują na następną szafkę, gdzie stoją kwiaty. Czuję, jak głowę chowam w ramionach, a w wyobraźni widzę, jak doniczki roztrzaskują się na podłodze, a ziemia rozsypuje się po całym salonie. Nie wiem, czy to tornado przewala się przez nasz pokój, czy to najazd obcych. Nagle robi się cicho. Pomału rozglądam się po pokoju i stwierdzam, że wszystko stoi na swoim miejscu i nic nie jest potłuczone. Jak one to zrobiły, że niczego nie zwaliły, naprawdę nie wiem. – A może by tak kwiatki przenieść w bezpieczne miejsce, głośno myślę – tylko gdzie? Przecież ten dom nie ma piwnic. Idę na taras, zamykając za sobą drzwi. Wyciągam się na leżaku, marzę o chwili spokoju. Nic z tego. Koty, które nie lubią być same, miauczą i szarpią żaluzje. Wstaję, pukam w szybę i mówię: – Nie wolno, spokój! – O dziwo posłuchały. Kładę się z powrotem. Niestety, słyszę, jak żaluzje trzeszczą, odwracam się i widzę dwa koty między żaluzjami. Wstaję, podnoszę żaluzje we wszystkich oknach i mruczę do siebie: „Teraz możecie sobie wyglądać na świat, a ja idę na leżak”. Za chwilę słyszę, jak drapią po szybie, aż ciarki przechodzą mi po kręgosłupie. Koniec odpoczynku, wracam do pokoju, do kotów. Dzień w dzień jakaś akcja z kotami urozmaica nam życie. W głowie co chwila jakiś głos przypomina mi o zamykaniu okien i drzwi. A i tak co jakiś czas szukamy kotów, które zostały zamknięte a to w szafie, a to w szufladzie pod zlewem, a to w koszu na brudną bieliznę. Czasem myślę, że gdy otworzę lodówkę, wyskoczą z niej koty. Któregoś dnia zostaję sama. Kładę się na kanapie. Jeden kotek wskakuje, kładzie się na mojej klatce piersiowej i włącza swoje mruczando. Przypominam sobie, jak moja babcia mówiła, że kot wyczuwa chore miejsca u człowieka i kładąc się na tych miejscach, potrafi wyciągnąć chorobę. Super, będę zdrowa. Nagle czuję, że drugi kot kładzie się za moją głową i otula ją. O Boże, czyżbym miała coś z głową? Jest mi wszystko jedno, zasypiam. *** Koniec remontu. Pierwsze wyjeżdżają koty. Z holiku znika drapak, kuweta, miski i miseczki do karmy mokrej i suchej i do wody. Znikają kartony z karmą i ze żwirkiem, a holik wydaje się taki jakiś przestronny. Otwieram szeroko drzwi na

77


taras i jednocześnie upewniam się, czy aby na pewno nie ma kotów. Siadam wygodnie w fotelu. Nikt nie wskakuje mi na kolana. Jest cicho i spokojnie. Jakoś tak dziwnie się czuję. – Co, przyzwyczaiłaś się do tych rozrabiaków? – słyszę głos męża. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, że tak, że przyzwyczaiłam się do tych szalonych kotów, bo właśnie wpadł wnuczek i krzyknął. – Babciu, nic się nie martw. Jak tylko będziemy gdzieś wyjeżdżać, to ci podrzucimy kotki. Ty się nimi najlepiej zaopiekujesz, prawda? – Prawda, prawda, kto jak nie babcia. Do zobaczenia, do następnego remontu. W tajemnicy powiem wam, że druga córka też planuje remont i też ma dwa koty.

Barbara Maciejewska

Kocham Cię, Mamo Mama, Mamusia, Mamunia… Jakiegoż serca potrzeba, by całą Twą dobroć w nim pomieścić? Odkąd pamiętam, zawsze byłaś przy mnie: kochająca, cierpliwa, dobra. Przewijałaś, tuliłaś, karmiłaś i uczyłaś mądrości życia. Mijały lata i sama zostałam mamą, a potem babcią. Teraz wiem, jak ci bywało trudno, ile miałaś za sobą nieprzespanych nocy, lęków, niepewności, ile strachu, czy aby nie jestem chora. A chorowałam nie raz. Ty, Mamo, byłaś i jesteś mi lekiem na każdą chorobę duszy i ciała. Cieszę się niezmiernie, że jestem ciągle Twoim dzieckiem i że teraz to ja mogę się Tobą opiekować, być tak jak Ty mamą – Twoją mamą, Mamo. Za Twoją dobroć bezgraniczną, za Twoją miłość kocham Cię całym sercem, Mamo.

Anna Ubysz

Rocznica Tyle lat już minęło – Droga długa, czasu szmat… Wezmę swoje cud–wspomnienia I pobiegnę z nimi w nowy, nowy świat! Tam czekają mnie przygody, Stara miłość, nowe sny,

78


Wreszcie spełnię swe marzenia Wśród nich będziesz, przyrzekam, także ty! Dam ci wszystkie nowe światy, Pootwieram wszystkie drzwi, Niech nam sprzyja magia czasu, Wiecznie młodzi to ciągle jeszcze my! W kościach czuję czas miniony, Lekkość bytu prysła już, Lecz niezmiennie jestem z tobą, Chociaż w serce czasem wkrada się zły mróz.

Nokturn z bzami

Eleonora Karpuk

Jest taki obraz, jego reprodukcja wciąż wisi u mnie na ścianie: noc, ogród, olbrzymi krzak bzu z wygiętymi pod ciężarem liliowych kiści gałęziami, pod krzakiem ławka, a na niej samotna kobieta, chyba młoda, w sukni o takim samym jak kwiaty odcieniu. W oddali stary dwór z wysokim paradnym wejściem, zdobionym smukłymi kolumnami i rozjaśnionye złotym, ciepłym światłem okna. Tam radosna krzątanina, prawie słychać gwar wielu głosów, a tu cisza i mrok… – Jaka ona musi być samotna… – powiedziała moja Mama, kiedy wbijałam gwóźdź z przeznaczeniem na nowy obrazek – Zupełnie sama… I tęskni… – Dlaczego tak myślisz? – spytałam. – Mnie się wydaje, że ona marzy. Przecież może wejść do domu, do ludzi. Może, ale nie chce. Specjalnie szuka odosobnienia, aby bez przeszkód zatopić się we własnych myślach… – Tak? Może… Nie wiadomo. Ale dobrze, że to powiedziałaś, od razu poprawił mi się nastrój… Coraz częściej Mama popadała w beznadziejne przygnębienie, a ja, wcale już nie taka młoda, ale wciąż beztrosko głupia, zupełnie nie rozumiałam tego, co się z nią dzieje. Wszystkie jej wypowiedzi traktowałam jak wyrocznię, jak wykładnię stoickiej filozofii, której zawsze hołdowała, i ani myślałam, że mogę, że powinnam coś z tym zrobić. Leczenie nie wchodziło w grę, nie lubiła i nie miała zaufania do lekarzy. A poza tym, czy boleśnie realistyczne patrzenie na życie i na jego koniec można podciągnąć pod jakąś jednostkę chorobową? Przecież do końca potrafiła tak lekko żartować na temat swego stanu. – Jestem taka staroświecka i niemodna, – mawiała w gronie znajomych – więc przynajmniej mam modną chorobę. Jak się ona nazywa, bo za nic nie mogę zapamiętać?… – zwracała się do mnie. 79


– Alzheimer. – No, właśnie. Całkiem ładnie brzmi, nieprawdaż? Pracowałam w domu, toteż byłyśmy ze sobą przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. I co z tego? – W obliczu śmierci każdy jest sam – mówiła. A ja poprawiałam jej poduszki, podciągałam kołdrę albo podawałam kolację. I milczałam. Bo cóż jeszcze można powiedzieć, skoro ona powiedziała wszystko? A może jednak należało coś mówić. Cokolwiek. Tylko co? Coś robić? Po cichu podawać leki na uspokojenie, jakieś ogłupiające do reszty „głupie jasie”? Co jest lepsze – cierpieć zachowując resztki jasności umysłu, czy dla spokoju odrzucić rozum, czyli siebie? Nie wiedziałam tego wtedy i nadal nie wiem. Wiem tylko, że teraz, kiedy jestem stara, patrząc na spłowiałą reprodukcję, sama widzę już zupełnie inny obraz niż kiedyś.

Eleonora Karpuk

Kropla

Kropelka wody, a tyle w niej mocy, Nad złoto droższa bywa na pustyni, Tak wiele istnień może w sobie zmieścić, A kiedy zechce, sama życie czyni. Albo zabiera – jeśli kroplą jadu. I kamień drąży częstością spadania. Albo zwyczajnie – kap, kap – kapie z kranu I przez noc całą sny lekkie odgania. Albo na papier łzą spadnie niebacznie I zdradzi bliskość już odległych zdarzeń, I wszystkie chandry skrywane ujawni, Na gwaszu świeże farby też rozmaże. Bo wszystko kroplą – co było, co będzie… A było nawet miłości tak wiele… Więc kiedyż kropla zazdrości czy złości Rozmyła życia mego akwarele?


Rozdział V



Halina Dębińska

Krótkie rozmówki babci z wnuczętami Czteroletnia wnuczka przed wyjściem do przedszkola oświadcza z powagą: – Babciu, ja dzisiaj do przedszkola założę tę filetową bluzkę na marączka. Na to odzywa się jej siostrzyczka: – A ja, babciu, chcę mieć pukane buty. – A dlaczego chcesz mieć „pukane buty”? – pytam zaintrygowana. – Bo Kasia ma i jak idzie, to ją z daleka słychać. *** Pięcioletni wnuk mówi do mnie przed wyjazdem do stolicy: – Babciu, ja jutro do Warszawy założę rynarkę i krawat, żebym wyglądał eskra. *** Wnuk Bartek to niejadek, więc gdy prosi o dokładkę, pytam go zaskoczona: – Bartuś, a co ty masz dzisiaj taki apetyt jak nigdy? – Bo ja, babciu, jestem dzisiaj jadowity. *** – Babciu, ja chcę już dorosnąć – informuje mnie nagle Bartek. – A dlaczego? – Bo chcę rządzić jak ty – odpowiada szybko. – A kim ty chcesz zostać, Bartuś? – Emerytem. Wiesz dlaczego? Bo się nie pracuje, a ma się pieniądze. *** Chcę sprawdzić, czy wnuczka Ania zna swój adres zamieszkania: – Aniu, a gdzie ty mieszkasz? – A gdzie mam mieszkać? W domu. – A kim są twoi rodzice? – Tata jest ortopedał, a mama jest magistelem… *** – Babciu, a dlaczego ciocia Montana nie bierze ślubu? – Bo nie ma czasu, mają firmę, są zajęci. – Ach, rozumiem. To kariera przez biznes. *** Rozmowa dwóch sześcioletnich dziewczynek: – Twój brat ma dziewczynę? – pyta Zuzia. – Ma – odpowiada Kasia. – A ile ta dziewczyna ma lat? – Dziewiętnaście. – Ale stara! A ile waży? – Pięćdziesiąt kilo. – Ale gruba!

83


Elżbieta Boryniec

Wnuk i dziadek – Siema, dziadek. Przyszłem do ciebie, bo idę na siłkę, a twoja chata jest po drodze. – Cześć, Antoś. Cieszę się, że przyszedłeś (a nie przyszłeś), ale powtórz, dokąd idziesz, bo nie dosłyszałem. – No, na siłkę. Poćwiczyć. – A… Domyślam się, że na siłownię. – No, tak. Muszę wzmocnić trochę mięcho, ale bez koksu. – Bez koksu? Czy to znaczy, że tam, w siłowni, nie grzeją i marzniecie? A to „mięcho” to po co? – Koks, dziadek, to doping, no, sterydy, a mięcho to bicepsy, tricepsy i takie tam majonezy. – Ale do mięcha to chyba lepsza musztarda, a nie majonez. – Oj, dziadek, widzę, że nie czaisz. – A niby dlaczego mam się czaić? Chyba nic mi nie grozi. – Nie przyswajasz, dziadek. Wapniaki tak mają. – No, no, nie pozwalaj sobie. Cholesterol mam dobry. Powiedz lepiej, co tam w szkole. – W budzie? Ujdzie, ale mam przypał z gegry. I z angola. Poza tym spoko. – A matematyka? – Pytasz o majcę, tak? Z majcy – brzuchy. – Jakie brzuchy? – No, tróje. Ale i pały. – To musisz się podciągnąć. – No, raczej. Mam ostatnio przerąbane, bo na klasówce psorek dał nam takie zadanie, że dostałem pierdolca, o, sorki dziadek, psorek dał mega trudne zadanie i tylko Ryjo go rozwiązał. Masakra. – Nie go, tylko je rozwiązał, bo chodzi o zadanie, rodzaj nijaki. A Ryjo, to kto? – Ziomek. Rychu Świniarski. Nieźle ogarnia w psiarni. – Ogarnia, czyli kuma, tak? – No, może być. Tak się mówi, dziadek. – A ty z czego jesteś dobry? – Muza jest superowa, bo psorka zarąbiście rapuje. Biola też jest czadowa. – A czego się na tej bioli uczycie? – Teraz o zapłodnieniu i laski się strasznie chichrają. Żenada. Dziadku, mam przypał z hajsem i szlaban od starych na kieszonkowe. Kopsnij mi trochę kasy, mógłbyś? – Rozumiem, że aplikujesz do mnie o datek, bo rodzice zaczęli podchodzić restrykcyjnie do postulatów finansowych swojego pierworodnego, nieadekwatnych do jego osiągnięć intelektualnych. 84


– Dziadek, wyluzuj. Nie kminię. Mów do mnie normalnie. Bez jaj. Stówka by wystarczyła. Za to kolnę do ciebie od czasu do czasu, jakbyś czegoś potrzebował. – OK. YOLO. Masz tu stówkę, piona i weź spadaj.

Wnuk i babcia

Halina Dębińska

– Babciu, powiedz mi dlaczego ludzie mają różne znaki? – Jakie na przykład? – Na przykład wiem, że są jakieś wodniki czy strzelcy. – Aha, myślisz o znakach Zodiaku. Każdy ma inny znak, bo mamy różne daty urodzenia. I tak ty urodziłeś się 8 stycznia i twoim znakiem jest Koziorożec, który obejmuje okres od 22 grudnia do 19 stycznia. Może przez to jesteś trochę „rogaty”… – Przesadzasz, babciu. A moje siostry są spod znaku Ryb, to powinny umieć pływać bez nauki i się nie utopić, a tak nie jest. Poza tym są bliźniaczkami, to przecież ich znakiem powinny być Bliźnięta, nie Ryby. A ciocia Justyna ma znak Panna. Czy to znaczy, że nigdy się nie ożeni, czyli że nie będzie miała męża? – Panna to tylko nazwa znaku. Ciocia chce mieć rodzinę i pewnie wyjdzie za mąż. Znak nie przesądza o małżeństwie. – A o czym? – Podobno trochę o charakterze, ale nie wszyscy w to wierzą. – A ty, babciu, jaki jesteś znak? – Waga. – To chyba „waga ciężka”, bo trochę jesteś gruba… A czy Rak to znak ludzi, którzy chodzą do tyłu? – Nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż znałam kiedyś pana, który robił jeden krok do przodu, a potem dwa do tyłu. Taki był niezdecydowany. Ale to był chyba Bliźniak, a nie Rak. – A może był Panną i nie chciał się z tobą ożenić? – No, no, nie bądź taki dowcipny. – A czy Strzelec, babciu, to znak myśliwego, który strzela do zwierząt? – Może wśród myśliwych są też i Strzelcy, bo po prostu jest to znak ludzi, którzy urodzili się w okresie od 22 listopada do 21 grudnia. Ale są też wśród nich pewnie i tacy, którzy nawet nie umieją strzelać. – Ale mi, babciu, pomąciłaś w głowie. Jednak wujek Stefan to jest na pewno Lew, bo kiedyś słyszałem, jak jedna pani powiedziała do niego: „Pan to jest prawdziwy lew salonowy”.

85


– Tak sobie zażartowała. Lecz sprawdzę, czy istotnie wujek jest spod znaku Lwa. – Z grzywy mógłby być. Babciu, a który znak jest najmądrzejszy? – Nie wiem, czy i jak można to zmierzyć. Może liczbą noblistów, czyli bardzo mądrych ludzi. Gdzieś czytałam, że najwięcej laureatów Nagrody Nobla jest spod znaków Panny i Barana. Ale w każdym znaku są ludzie o różnych charakterach, zdolnościach i umiejętnościach. Nie ma reguł. – To ja, babciu, będę teraz szukał mądrych dziewczyn. Ale jak zapytam „czy ty jesteś Panna?” albo „czy ty jesteś Baran?”, to mogą się na mnie obrazić. Jak myślisz? – Mogą uznać to za żart albo trochę się gniewać, a nawet obrazić. Z dziewczynami trzeba ostrożnie. – Wiem, babciu. Nie chciałbym usłyszeć od którejś, że to ja jestem „głupi baran”, bo jestem przecież Koziorożec. Rogaty.

Włodzimierz Podgórski

Wnuczek Raz facet, równe cztery lata, siedząc u dziadka na kolanie, Ciekawy świata wokół siebie, zadawał setne już pytanie: – Dlaczego dzieci piją mleko, a coli pić im już nie dają? Czemu spać muszą po obiedzie, chociaż ochoty spać nie mają? Dlaczego mama oraz tata mogą w pokoju spać we dwoje, A ja oddzielnie muszę spać, choć gdy jest ciemno, to się boję? Dlaczego kilka razy dziennie zęby myć muszę po jedzeniu I gdy nie zrobię, co mi każą, to chcą mnie obić po siedzeniu? Dlaczego mama głośno krzyczy, gdy tata nocą późno wraca A tata dziwnie odpowiada, widzisz, kochanie, taka praca. Dlaczego pies, gdy się załatwia, do góry swą podnosi nogę, A ja z balkonu też na trawę wysikać nigdy się nie mogę. No i dlaczego do przedszkola co rano idę z rodzicami, A tam dziewczyny są nieładne, no i koledzy wciąż ci sami. – Dziadek Maksowi odpowiadał na zadawane mu pytania, Zerkając chyłkiem na zegarek, czy już nie przyszła pora spania. I kiedy myślał, że trudnego dziś już zadania nie dostanie, Wnuczek z poważną bardzo miną takie postawił mu pytanie: – Czemu masz taką siwą głowę, na nosie nosisz okulary, Czemu poruszasz się tak wolno, powiedz dlaczego jesteś stary? 86


– Widzisz, kochany, nad tą sprawą długo się sam zastanawiałem I odpowiedzi kilkadziesiąt całkiem rozsądnych chyba miałem. Lecz zapamiętaj, co ci powiem, choć jesteś jeszcze bardzo młody: Nie lata, które się przeżyje, nie mijający czar urody, Nie bóle w stawach, w plecach, w głowie i nawet nie łamanie kości, Mogą zaświadczać, żeś spoważniał i właśnie przyszedł czas starości. Wiek wcale nie ma tu znaczenia, lecz inne sprawy rolę grają, Bo starzy ludzie to są wtedy, gdy słowa „miłość” już nie znają. W ich głowie wcale nie ma marzeń, planów na przyszłość już nie mają, W kącie cichutko tylko siedzą i lata dawne wspominają. – Wnuczek poważną zrobił minę, jakby zrozumiał credo dziadka, Choć jeszcze nie wie i nie czuje, jak szybko lecą życia latka. A życie takie jest niestety, że bezszelestnie, tak przypadkiem W zaskakująco krótkim czasie potrafi wnuczka zrobić dziadkiem.

Plac zabaw

Janina Strzemieczna

Lubię chodzić z wnukami na plac zabaw. Jest tam gwarno i wesoło, endorfiny w wielkich ilościach unoszą się w powietrzu. Córka wytłumaczyła mi, że wszystkie urządzenia są przeznaczone dla dzieci, a cały wysypany piaskiem plac zabaw jest bezpieczny. Mam zatem być spokojna. Niczego nie zabraniać, nie nakazywać, nie zakazywać. Jedynie być, po prostu być. I tego się trzymam. Siedzę sobie na ławeczce i obserwuję szaleństwa wnuka, daję mu szansę na wyrobienie sobie sprawności fizycznej, umiejętności oceny sytuacji (dam radę, czy nie?) oraz podejmowania decyzji (zrobię to, musi mi się udać). A jak coś się jednak nie uda, to wkraczam ja, zaopatrzona w mokre chusteczki i kolorowe plasterki. Pewnego razu siedzę sobie na ławeczce i przyglądam się szaleństwom dzieciaków – a tu nagle podbiega do mnie wnuczek i ściszonym głosem mówi.– Babciu, te dwie dziewczyny biegają za mną i mnie zaczepiają. – Naprawdę? – udaję zdziwioną. – Wiesz, wydaje mi się, że one chcą zwrócić twoją uwagę. – Babciu, ale ja mam już dziewczynę! – odpowiada wnuczek całkiem głośno. – Taaak? – Moja dziewczyna to Ania. Ja ją kocham i ona mnie kocha. – Naprawdę? – nie mogę wyjść ze zdziwienia. – Ania powiedziała, że mnie bardzo, bardzo kocha. Chociaż – wnuk zawiesił na chwilę głos – wczoraj, powiedziała, że mnie już tak bardzo nie kocha, bo kocha Bartka. – ??? 87


– Boże Maria, to była tragedia. Ja po prostu nie mogłem jeść ani spać. Nawet nie chciało mi się przyjść do przedszkola. – I co? Nadal ją kochasz? – Tak. – To ja już nic nie rozumiem. – No bo ona dzisiaj w przedszkolu powiedziała, że jednak kocha mnie. A ja Bartkowi powiedziałem, że jak tylko dotknie Anię, to ja mu strzelę tak, że mnie popamięta. – No coś ty. Będziesz bił się o dziewczynę, która jest taka niestała w uczuciach? – Babciu, przestań, jak ty nic nie rozumiesz! – Masz rację, nic a nic nie rozumiem. – Ja kocham Anię i koniec dyskusji! – Wnuczek odwrócił się na pięcie i pobiegł się bawić. Za nim biegły już nie dwie, a trzy dziewczynki. No cóż, mały jeszcze nie wie, że takie przedszkolne miłości nie są trwałe. Chociaż może kiedyś po latach dorosłe już dzieci spotkają się i uczucie rozkwitnie, a oni będą wspominać, że ich miłość zaczęła się już w przedszkolu.


Rozdział VI



1 W Panamie

Eugeniusz Dolat

Tak, to działo się w Panamie, niczym taran wpadł pan na mnie. W zdarzeń różnych panoramie tylko ciężkie pana ramię źle wspominam. Nie, nie mamię, poskarżę się pana mamie. Teraz tutaj w Jokohamie, mówi pan, że pokocha mnie. Dość mi, że mnie kocha mama, nie chcę patrzeć w oko chama.

Na Seszelach

Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

Do szynszyli na Seszelach ze sztucera Szczepan strzelał. Seszelanie z skór szynszyli sute szuby sobie szyli. Szczęściem Szymon na Seszelach strzegł, by ze strzelb przestać strzelać. Szybko przewiózł aż do Chile śliczne szczurki – swe szynszyle.

1 Gatunek stworzony i „ochrzczony” przez Stanisława Barańczaka (zob. S. Barańczak, Geografioły, Warszawa 1998).

91


Elżbieta Boryniec

W Cieszynie Cieszył się Czesio z Cieszyna, że Czeszki jego Cesia czesze ku Czeszek z Cieszyna uciesze.

W Kępnie

Eugeniusz Dolat

Panienka z Kępna była nieprzystępna, chodziła też posępna, złościła ją gra wstępna.

Mila Pyta się Emila Kamil: – Most na Wiśle, ile ma mil? – Zaskoczony Emil milczy. Myśli: „Milę ma, czy mil trzy?” Gdy przemyślał sprawę Emil, to zawołał: – Wiem, ile mil! Wiedzą dzieli się z Kamilem: Most długości ma dwie mile. Chcę powiedzieć, moi mili, zwykle Emil się nie myli.

92


2 Polowanie na motyle

Elżbieta Boryniec

Razu pewnego, gdy zaszło słońce, dziwne się rzeczy działy na łące. Bzyg Prążkowany i Zgrzypik Kózka poszli pod lasek, gdzie rośnie brzózka, a tam Kwietnica (dość) Okazała z Naworkiem Zwisłym tak plotkowała: – Nieżłop Nakwietny z Bzygów rodziny częstuje wódką, ma imieniny. Choć sam nie pije – nazwa nie myli – ma trunkiem spoić kilka motyli, by entomolog swą gęstą siatką mógł do albumu złowić ich stadko. To dla Nieżłopa było zlecenie z hojnym dla chrząszcza wynagrodzeniem. Pierwszy – Czerwończyk z czarną obwódką – szybko się upił Nieżłopa wódką. Ratunek znalazł na Kieliszniku. Gdyby nie powój, guzów bez liku mógł sobie nabić w drodze do domu. W powoju spędził noc po kryjomu. Smukły Baldurek (Pętlak Pstrokaty) też nie ominął Nieżłopa chaty. Po pierwszym łyku schował się w trawie: – Dosyć tej wódki, już się nie bawię. Lecz Trupią Główkę, brzydką Zmierzchnicę (ćmę z białą czaszką i bladym licem) Nieżłop częstował wciąż wódką czystą, 2 Także tutaj chętnie odeślemy do „niepoważnej” twórczości Stanisława Barańczaka, a w szczególności do jego „zwierzęcej zajadłości” i „zupełnego zezwierzęcenia” (zob. np. S. Barańczak, Zupełne zezwierzęcenie: zeszyt znacznie zgryźliwszych, zakasujących złośliwością znany zbiorek „Zwierzęca Zajadłość”, zapisków zniechęconego zoologa, Poznań 1993).

93


bo chciał ćmę upić. – Jesteś sadystą! – krzyczała, z trudem łapiąc powietrze. Wracam do siebie, podstęp tu wietrzę! Przyleciał Ikar Modraszkowaty, po wódce przeszedł z Nieżłopem na „ty”. Wpadł Paź Królowej, wspaniały okaz, wypił jednego tylko na pokaz i szybko wrócił do swej Królowej, bo miał zasady bardzo surowe. Fruczek Gołąbek zajrzał na chwilę, wysunął ssawkę, łyk! i motylek rzekł: – Starczy. Spocznę na krzaku róży. Mądry ten Fruczek, chociaż nieduży. Przyszła Dostojka, piękna Adype, ale w humorze jakby na stypę, gdyż Zyzuś Tłuścioch przeciął jej drogę – czarny, włochaty, więc dała nogę. Wszak zły to omen spotkać pająka, co się po zmierzchu przy lesie błąka. Spóźniona, wzniosła toast za chrząszcza i szybko znikła w nawłoci gąszczach. Tantniś Krzyżowiak przylazł z kapusty, lecz bar Nieżłopa zastał już pusty. Gdy z rana przyszedł uczony z siatką poczuł, że sprawy nie poszły gładko. Chował się przed nim niezdara Nieżłop, wyszedł z kryjówki blady jak giezło. Żadnych motyli wczoraj nie złapał, wyszło, że frajer i wielka gapa, że nieporadny i że jest głupi. A entomolog? Z żalu się upił! Za to motyle były radosne jak nigdy… Może poczuły wiosnę?

94


Eugeniusz Dolat

Wtyk Straszyk Od samego rana w krzaczyskach się zaszył i czyha wytrwale tam pluskwiak Wtyk Straszyk. A ścieżką piaszczystą, bez obstawy, hyca pasikonik – śliczna Niezdarka Dziewica. Nie muszę wam mówić, co działo się potem, straciła, co miała, przez własną głupotę. I znowu tą dróżką, zanim minął tydzień, owad Powabnica Czerwonatka idzie. Ten sam los ją spotkał, więc biedna rozpacza, po czym gna do męża Jelonka Rogacza. Mąż szykuje zemstę, zmierza na wędrówkę przebrany za chrząszcza, Wonnicę Piżmówkę. Gdy go pluskwiak napadł na zakręcie drogi, natychmiast się nadział na Jelonka rogi. Wtyk Straszyk zrozumiał, kiedy lizał rany, jak to nieprzyjemnie być nagle nadzianym.

Nekrofauna

Eugeniusz Dolat

– Tam, gdzie Krwawnik Pospolity, będzie wkrótce ktoś zabity. – Kto dokładnie? Nie wiem jeszcze. – Chrząszcz Pokątnik – rzekł Złowieszczek. A nazajutrz Czarna Wdowa, pajęczyca, męża chowa. Na cmentarzu, w zwartej grupie, ustawili się przy trupie: Ćma Zmierzchnica Trupia Główka z tatuażem i muchówka Żałobnica Białopasa Oraz jej kumpelek masa. Także Cuchna Nawozowa (przed nią pożegnalna mowa). Stoi Odorek Zieleniak, pluskwiak (brak mu powonienia). Kogo tutaj jeszcze mamy?

95


Gnilnik, chrząszcz, Czerwonoplamy, oraz Grabarz Żółto-czarny (wczoraj kopał dół dla sarny). Widzę muchy Padlinówki – przyleciały ze stołówki. Po pogrzebie była stypa. Żuk Gnojowy cicho chlipał. Choć miał zapłakane oczy, smakołyki na stół wtoczył, czym pocieszył Czarną Wdowę bardziej niźli inni słowem.

Elżbieta Boryniec

Przy skale Przy skalnej szczelinie szczupła czuwa żmija, a z kolczastą strzykwą czatuje szczeżuja.

Przy szczawiu Tuż przy szczawiu grzędach szczwany szczur się szwenda, a wąż się nabzdyczył i na szczura syczy.

Przy parku Deszcz ulewny leje, zalewa aleje, a w lesie jelenie lenią się szalenie.

96


Eugeniusz Dolat

Kopanie się z koniem Choćbym miał ze stali skronie, kopał się nie będę z koniem. Co to, to nie. Był chłop, co się z koniem kopał, nie ma już wśród żywych chłopa. Ot, jełopa!

Jan z Konina Pan Jan z Konina to kawał chłopa, kiedyś się z koniem przed stajnią kopał. O finał bójki pytam: Konia bolą kopyta, Jana zaś lewa i prawa stopa.

Homofoniczna kocia mruczanka

Elżbieta Boryniec

Gdy kot nie robi, co pan mu każe, musi podlegać surowej karze i zamiast mięsnej pożywnej strawy je na śniadanie sałatkę z trawy. Raz kot nasikał panu na róże, za karę musiał tańczyć na rurze. Z psem pana kotek żyje w harmonii, pan mu w podzięce gra na harmonii. Gdy płyną nutki z prawa i z lewa, w radosny walczyk wszystko się zlewa. Mrucząc kot tworzy swą walca wersję, chociaż do śpiewu kot ma awersję. Przy silnym wietrze kurz szyby maże, a kot do pana: – O rybkach marzę i chętnie wybrałbym się nad morze. Na to pan mówi, że dziś nie może. Za to kot chce się wdrapać na wieżę. Pan go przestrzega: – W twe chęci wierzę, lecz z zejściem może być problem spory… I tak kot z panem toczą swe spory. 97


Kto rację w sporach tych zwykle miał? – Ja! – pan powiada, kot mówi: – Miau! P.S. Chociaż o kotach źle mawia lud, potrafią stopić serc ludzkich lód.

Eugeniusz Dolat, Elżbieta Boryniec

Moulin rouge i żaby Ma sadzawkę Baba Jaga, w której pływa żaba naga. Idę i tak mówię Babie: – Kup majteczki jakieś żabie, no bo jakże tak bez majtek, w sklepie przecież są rozmaite. Zakup także i spódnicę, trzeba okryć bezwstydnicę. – Zdrowiej jest popływać w wodzie, gdy się zrzuci z siebie odzież. A tej żabce–swawolnicy niewygodnie jest w spódnicy. – W dobrej wierze mówię to ci: załóż żabie choć żabocik. – Opowiadasz dyrdymały. Żaby przecież przez dzień cały aż po szyje siedzą w wodzie. Po co im kupować odzież? – Bo tu leci z Francji bociek, on za żaby płaci krocie. Kupi wszystkie, lecz chce, aby coś na sobie miały żaby. – Dziwne boćka wymagania: żaby w kieckach? Jakiś maniak! – Żaby chce mieć w swym balecie. – Mogą tańczyć nagie przecież. – W Moulin Rouge, wiedz, Babo Jago, kankana nie tańczą nago. – By przystroić żabi balet, starczą z wodorostów szale. – Szef baletu chce żab tuzin. Uwielbiają je Francuzi. A szczególnie, chodzą słuchy, podobają się ropuchy. – Moulin Rouge i sława to puch, lecz w mym stawie siedzi ropuch, który jest naprawdę księciem, zamienionym przez zaklęcie. By go wyrwać z czarów mocy, pływam z nim aż do północy. Za mych słodkich ust dotknięciem, kiedyś znów się stanie księciem. – Sprzedaj go też. – Nie, nie sprzedam, byłaby bez niego bieda. Plecy myje mi wieczorem, gdy w sadzawce kąpiel biorę. Więc boćkowi od nas wara! – Fakt, dobrana jest z was para z racji głosu i urody. Prawie jak dwie krople wody. – Lecz ci żaby sprzedać mogę. Kup im szmatki, no i w drogę. Albo zmykaj stąd czym prędzej, bo kosturem cię popędzę! – Niezła z ciebie, Babo, jędza. Zmykam, kijem nie popędzaj. 98


Eugeniusz Dolat

Gotowanie żaby Razu pewnego żaba niemądra, gdy nikt nie widział, wlazła do rondla. Była w nim woda świeża i chłodna, więc w niej się pluska, nurkuje do dna. Przyszła kucharka, bodajże Ewa, roznieca ogień, wodę podgrzewa. Gościa nie widzi, bo wzrok ma słaby i gotowanie zaczęła żaby. A ta tymczasem znów dała nura, cieszy ją wody temperatura. Wtem Ewa w rondel garść soli wrzuca. Rechocze żaba ile tchu w płucach i wyskakuje z rondla jak z procy, bo miała w sobie jeszcze dość mocy. Nie ma co pytać się o powody, płaz nienawidzi zbyt słonej wody. Kąpiele w rondlu, tak jak tym razem, nie zawsze żabom uchodzą płazem.

Ropucha

Eugeniusz Dolat

Późnym wieczorem gruba ropucha z zachwytem swego rechotu słucha. Jest przy tym pewna, że okolica, tym jej rechotem też się zachwyca. Tymczasem hałas sąsiadów zmusza, aby zatyczki nosili w uszach. Wśród nich są ryby, raki, łabędzie, kaczki i pająk, który sieć przędzie. Na koniec jeszcze wymienię echo, bo też je drażni ropuchy rechot. Jest ktoś, kto jednak nadstawia ucha, kiedy rechocze głośno ropucha, przy czym mu narząd słuchu nie opuchł. To narzeczony ropuchy – ropuch.

99


Elżbieta Boryniec

O Wioli i Joli Mimo woli Wiola Joli przesoliła raz ravioli. Za to Jola nielojalnie wiolonczelą Wiolę walnie. Atoli powoli odda Wiola Joli i z jej Olkiem swawoli w etoli z soboli. Ale Jolę to nie boli, Bolka Wioli Jola woli.

Eugeniusz Dolat

Więc – Więc w Więcborku wieców więcej, choćby chcieli nie poświęcę! – stwierdził biskup bez kropidła – bo mi ta robota zbrzydła. *** – Więc w Więcborku wieców więcej na ul. Więckowskiego 500, już nie będzie, chociaż szkoda – wymamrotał wojewoda.

100


Eleonora Karpuk

Trójdźwięk mollowo-mólowy Do – mi – sol! Ćma nie moll. Ćma nie mól. I nie dur! Dość tych bzdur! Ćma to ćma. Nie jest zła! Nie je mszyc. Nie je nic. Puka w szkło… Sol–mi–do!

Na Reja

Eleonora Karpuk

„A niechaj narodowie wżdy postronni znają, Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!” – Głosił Poeta pradawnemi czasy, Lecz czy te nauki nie uciekły w lasy? I tym podejrzeniem mocno poruszona Jęłam myśleć o języku, o gęsiach, o wronach… W parku na gałęziach „kra – kra!” wrony kraczą, Lecz te ich krakania różne rzeczy znaczą. „Kra–kra! Idzie człowiek! Jakie ma zamiary? Nigdy nie wiadomo, więc uważaj, stary!” „Kra! – Nie ruszaj żarcia, bo ono jest moje!” „Kra! Bierzmy się za gniazdo czym prędzej oboje!” Wychodzę z parku, idę wzdłuż boiska, A tam trwają piłkarskie i słowne igrzyska. Jeden chłopiec pięknego gola strzelił głową, I zaraz radośnie na „ka” pada słowo. Drugi też próbował, lecz się minął z celem. I to samo słowo wrzeszczą przyjaciele. Wyszłam na ulicę. Tu, przed samym nosem, Na chodniku staje, chyba maybach, ukosem. A z niego on wysiada – fura, skóra, komóra. I znowu coś tam słyszę o Koryntu córach. O, wyraz nad wyrazy, zastąpić gotowy Opis każdej emocji i każdą część mowy! Niechaj więc narodowie wżdy postronni znają, Iż Polacy… jak wrony jedno słowo mają! 101



Rozdział VII


Elżbieta Boryniec

A. Fras ki o panach i paniach Macho Uważał się za macho, lecz kończył, ledwie zaczął.

Sportowiec Gdy ją widział – brzuch wciągał, napinał bicepsy, lecz to mu nie pomogło, bo nie był zbyt sexy.

Don Juan Uwodził panie na wszystkie strony, lecz bał się myszy i… swojej żony.

Detektyw Pragnął od A do Z rozgryźć jej sekrety, ale niestety, w połowie abecadła proteza mu z zaczepów spadła.

Ogrodnik Nie była z nim szczęśliwa; zbyt wiele kwiatów zrywał.

104


Elżbieta Boryniec

Usłużny Gdy w domu nie ma żony zbyt długo, młodszej sąsiadki staje się sługą.

Ladaco Ladaco to jest taki macho, przez którego baby płaczą.

Wenus Gdy mistrz wierzy, że spotkał swą Wenus z Milo, choćby brzydką, to krzyczy: – Ach, trwaj piękna chwilo!

Figiel losu Chciała uwieść bogacza, przy tym Adonisa, wyszła za wyliniałego, lecz chytrego lisa. P.S. Pamiętajmy o przysłowiu: „W nocy – wszystkie koty czarne”, zwłaszcza, gdy na Adonisa szanse mamy dosyć marne.

La donna e mobile Urodą i seksapilem za nos faceta wodziła, lecz gdy mu portfel zeszczuplał, szybko przestała być miła.

105


Elżbieta Boryniec

Miłość Miłość to jest zawsze wojna: po podchodach – walka zbrojna. Wygra, kto ma broni więcej, takiej, która trafia w serce.

Eugeniusz Dolat

Grzyby Chętnie poszła z nim na grzyby, lecz on na nią później zły był, bo w kieszeni nie miał grosza, więc mu w lesie dała kosza. Facet wszędzie, nawet w grobie, musi forsę mieć przy sobie.

O starcach Wliczając siebie, znam kilku starców, bardziej są jurni niż koty w marcu.

Przeprosiny Przeskrobał, przepraszał, ona była głucha, dopiero gdy spać poszli, żonę udobruchał.

Włodzimierz Podgórski

O miłości Miłość to nie tylko przyjemność, często bywa również wysiłkiem. Może w życiu właśnie dlatego wycofuję się czasem chyłkiem.

106


Włodzimierz Podgórski

*** Przyszła nagle do mnie jesienią nie liczyłem miłość już która, nie ma sensu chyba ich liczyć, w domu będzie znów awantura.

*** – Pocałuj, pocałuj mnie znowu – tak szeptała mi do północy. A gdy rano szedłem do domu, przy sprzątaniu chciała pomocy.

*** Miłość jest jak mgła, Im większa, tym mniej widzisz.

„Wiem, że nic nie wiem” – rzekł Adam o swej Ewie. „Miłość ci wszystko wybaczy” – chyba że ją spartaczysz. „Kto rano wstaje”, ten ma kogucie zwyczaje. „Odi et amo” – ciągle to samo. Wpierw się kochamy, potem nie znamy. „Najciemniej pod latarnią”, więc do jej światła nocne ćmy się garną. 107


”Panta rhei” i przez to – zaklął stolarz – nic mi się nie klei. „Polały się łzy me czyste, rzęsiste”, bo spotkałam dentystę, strasznego sadystę. „Pecunia non olet”, czyli „pieniądz nie cuchnie” – chyba że afera śmieciowa wybuchnie. „Verba volant, scripta manent” – bazgrał wandal na murach, wierząc, że ma talent. „Mowa jest srebrem, a milczenie złotem” – więc oświadczyny zostawił na potem.

Polityka Polityka, polityka, wielu o nią się potyka.

Złudzenie Myślał, że jest już na topie, niestety spadł i po chłopie.

W polityce W polityce źle się dzieje, bo nienawiść wciąż szaleje. 108


Aura Aura zmienną jest – nastroje społeczne też.

Oczarowanie Oczarował ją pewien przystojny typ – zawierzyła. Pozbawił forsy i biżuterii – tak czasem bywa.

Ola Pewna Ola z miasta Łodzi, twierdziła, że seks na serce jej szkodzi, ale teraz jest w rozterce, seksu brak, a boli serce.

Czy Czy jesteś tą osobą, na której się nie zawiodę? Czas pokaże, czy prawdę mówiłeś, czy lałeś wodę.

Pamięć Zło się pamięta dłużej, dobro znacznie mniej, więc o tym dobru częściej pamiętać chciej.

Luki Nie wystarczą dobre chęci, kiedy luki masz w pamięci.

109


Wady Przywary i złe skłonności, odzywają się w starości.

Wspomnienie Każde wspomnienie to jest to, o co w starszym wieku szło.

Życie I raz, i dwa, ten wiek tak ma! Życie płynie szybciej na emeryturze, korzystaj z niego, nie kombinuj dłużej.

Przywary Marudzenie, ględzenie, narzekanie to przywary starości. A gdyby się tak ich pozbyć, i trochę wrócić do młodości?

Koleżanki Moje koleżanki jak i ja to same staruszki, Spotykamy się, wspominamy minione lata, czasem wymieniamy poglądy i ciuszki.

Kłamczucha Kłamie tu, kłamie tam, w kłamstwach swych się gubi, ale jest wesoła, i wielu ją lubi. 110


Uroda Jakaż urodziwa dziewczyna z niej była, a teraz sieć zmarszczek buzię jej pokryła.

Jesień życia Jesień życia przyszła zbyt wcześnie. Cóż, taki los, już na poprawę urody nie wystarczy forsy trzos.

Ćwiczenia Ćwicz pamięć, zwiotczałe mięśnie, dodawaj sobie urody, wszak starość może też być radosna, wiem, nie leję wody.

Ostrzeżenie Nie idź tą wredną drogą, bo własne problemy cię pobodą.

Wirus Koronawirus szczerzy kły, chętnie by z tobą przeszedł na ty.

Złoto Nie wszystko złoto, co się świeci, wiedzą o tym nawet dzieci.

111


Głupota Na głupotę i na gafy nie pomogą paragrafy.

Pycha Jej duma i pycha nieraz ją przerasta, taka to moja znajoma niewiasta.

Wartość Nad pieniądze nie ma wartości, co w niektórych głowach gości.

Ekologia Troska o ekologię – dla przyszłych pokoleń to spadek. Warto, by byli eko także babcia i dziadek.


Rozdział VIII



Eugeniusz Dolat, Elżbieta Boryniec

Zeus, Hera i Eros Gdy na Olimpie Zeus się nudził, rzekł gromkim głosem: – Uczynię ludzi! Lecz może – myślał – przedtem uczynię plejadę bogów oraz boginie To wielkie dzieło zacznę od zera; żonę wpierw stworzę, niech zwie się Hera. Przejaw geniuszu to czy głupoty? – przekonał Zeus się później o tym. Choć długo muskał dłutem jej ciało, ona by chciała tak wieczność całą. Gdy skończył rzeźbić jej piersi, brzuszek, mruknął: – Jest piękna, kochać ją muszę! Będzie niezbędna pomoc Erosa, temu zadaniu też muszę sprostać. Powstał więc Eros, bożek specjalny przewrotny figlarz, dość amoralny, strzałą wprost w serce trafił Zeusa i ten się zgubił w ciała pokusach. – Ależ z łucznika zrobiłem mistrza! Strzela bez pudła, nie skąpi mi strzał. Poznałem przez to miłości siłę, o tych rozkoszach nigdy nie śniłem. Wnet Zeus inne postacie stworzył, boginie, mnóstwo ziemianek hożych. Z każdą kobietą pragnął mieć dzieci i kochał wszystkie je tak, jak leci. Aż wniebogłosy żona z zazdrości wykrzykiwała: – Bab nigdy dość ci! Biegasz do Ledy, Danae, Leto i nie pomyślisz, że złości mnie to. Zeus się żachnął: – Po co mi żona! Zrzędzisz, nie jesteś zadowolona, a wokół tyle jest pięknych kobiet. Nie możesz trzymać mnie wciąż przy sobie! Gdy więc mu żarem płonęły lędźwie, stawał się bykiem, orłem, łabędziem lub dla kochanki był złotym deszczem. 115


Hera pytała: – Mało cię pieszczę?! Musisz pamiętać: choć jesteś bogiem, przy mnie, twej żonie – uszy po sobie! Dla przyszłych mężów stąd ostrzeżenie: gdy któryś wyzna: – Wiesz, ja się żenię – niech zdanie zmieni i powie, że nie. Żona swobody jest zagrożeniem.

Eugeniusz Dolat

Zeus Wszechmocny Zeus mawiał o sobie: – Ja, gdy wymyślę coś albo zrobię, na przykład drzewo, kwiatek, owada, jest doskonałe, mucha nie siada! A jeśli ktoś ma odmienne zdanie? Z takim to tylko boskie skaranie. Kiedyś Syzyfa wzięła pokusa, ażeby zganić władzę Zeusa. Za karę musiał głaz w górę toczyć, aż mu zalewał pot strugą oczy. Hefajstos też się bawił w krytyka, dostał w kolano, no i utykał. Herkules także zawinił słowem, więc ciężkie prace miał przymusowe. A buntowników kolejnych paru Wszechwładny wysłał wprost do Tartaru. Nie lubi bowiem z Olimpu władza, gdy byle kto jej w rządach przeszkadza. Nawet gdy sama łamie swe prawo, trzeba ją kochać i bić jej brawo. Zresztą jest napis w bożej świątyni: „Ten się nie myli, kto nic nie czyni”. Każdy poddany hasło to w ramę winien oprawić i czytać. Amen.

116


Elżbieta Boryniec

Zeus i Eros Wszechmocny Zeus, sam na Parnasie, rozmyślał: – Orszak mi tu przyda się. By w samotności przestać się nudzić, spróbuję stworzyć bożki i ludzi. Ledwie pomyślał, żarem powiało i postać chłopca ujrzał wnet całą. Młodzieniec łuk miał, strzały w kołczanie, Zeus go spytał: – Ze mną zostaniesz? Kim jesteś? Dziwnym władasz orężem… – Ja klucz do nieba i piekła dzierżę, bo z łuku trafiam w mych ofiar serca, ogień w nich wzniecam. – Dziwny morderca – pomyślał Zeus. – Sam strzec się muszę, mogę przez niego cierpieć katusze. – Smyku – pogroził. – Ja tutaj rządzę! – lecz uczuł w lędźwiach słabość i żądze. – Nazwę cię Eros. Ze mną – bez sztuczek, bo cię kuglarstwa szybko oduczę! – Zaśmiał się na to beztrosko Eros, a Zeus wkrótce romans miał z Herą. Szalał z miłości, przeklinał, zdradzał, poznał, co znaczy Erosa władza. Poślubił Herę, dobrze nie było, Zeus przegrywał z chuci swej siłą. I tak historia dalej się toczy. Miłość osłabia rozum i oczy, lecz któż z Erosem nie chce się droczyć?

117


Elżbieta Boryniec

Hera, Zeus i jego orszak Hera kochała zbytek, klejnoty – zgubne nałogi. Zeus wie o tym, bo mu pustkami wciąż świeci kiesa. Wpadł więc na pomysł: stworzę Hermesa, stróża mych skarbów, portfela, domu, co dać czy zabrać ma wiedzieć komu. Lecz na Hermesa Zeus się złościł: – Drań jesteś! Wciąż mnie ogrywasz w kości! Jestem o forsę swą niespokojny. Hermes mu radził: – Lepiej tocz wojny, musisz sąsiadów gnębić i łupić! A Zeus myślał: – Nie jestem głupi! W mej ciężkiej zbroi walczę niezdarnie, muszę mieć kogoś, by walczył za mnie. W miłosnych wzlotach oraz karesach spłodził wraz z Herą bożka Aresa – od nikczemności i strasznych wojen. W krwawą się Ares wciąż stroił zbroję! Orszak Zeusa był już niemały, Gromowładnemu miał dodać chwały, jednak po winie Zeus szalony stworzył centaury i maszkarony, fauny i nimfy, satyrów grono (od nich rogacze pochodzą pono). Z taką drużyną do swych hulanek Zeus pił dużo, szukał kochanek, był w tym podstępny jak Lis–Przechera, w zalotach różne kształty przybierał. Mógł być łabędziem czy złotym deszczem, gdy go dopadły złej żądzy dreszcze. Lecz złości Hery bał się jak ognia i kłótnie z żoną miał niemal co dnia, bo choć bez trudu ciskał gromami, to słabł w miłostkach i honor plamił. I dziś, jak Zeus, facet wymięka, gdy dręczy żona i chuć go nęka. 118


Eugeniusz Dolat

Ares Zeus miał dzieci dosłownie chmarę, a jednym z nich był niesforny Ares. Uczyć to mu się nie bardzo chciało, dbał o muskuły tylko i ciało. Towarzyszyła opinia mu ta: „Ot, umięśniony matoł i brutal”. Nie dziw, że ojciec, z natury hojny, dał synalkowi tytuł „Bóg Wojny”. Zamówił zaraz zbir zbroję złotą, którą Hefajstos wykuł z ochotą. Chroniła ona od miecza i strzał – Ares chciał w zbroi błyszczeć i błyszczał. Przed bitwą krzyczał: – Wrogów pognębię! Bo trzeba przyznać, mocny był w gębie. Ponoć się dwoił, troił pod Troją, wychodził z siebie, oślepiał zbroją. Lecz według świadków jak zając zmykał, kiedy napotkał wzrok przeciwnika. Później się chwalił swoją odwagą (wierzy w bajeczki ten, kto nie zna go). Bardzo ciekawe jest także to, czy Ares miłosne podboje toczył. Podobno kiedyś tak się zdarzyło, że chciał Atenę zdobyć, lecz siłą, więc potraktował dostojną damę jak taran w murach fortecy bramę. Aby Aresa zniszczyć libido, dzielna dziewczyna dźgnęła go dzidą. Z krwawym podbrzuszem jak bąk się wiercił, dzięki boskości uniknął śmierci. Gdy lizał rany, przysięgał sobie: – Nie będę więcej dotykał kobiet. Kiepskim by zresztą Ares był mężem, bowiem fatalnie władał orężem.

119


Eugeniusz Dolat

Hefajstos Co to się stało, że szpetnie bluźni, umorusany Hefajstos w kuźni? – A niechby wszystko w lawie przepadło, młotki, obcęgi, miechy, kowadło! Niechby tak Zeus piorunem z dali uderzył w Etnę i ją rozwalił! – Kiedy kuł sztabę, zalany potem, kowal się walnął w kolano młotem. Przez Dionizosa, bo przyszedł rankiem z wina mocnego ogromnym dzbankiem. A Afrodyta w domu daleko, nie wie, że mąż jej stał się kaleką. Chociaż Hefajstos jęczy, utyka, za skarby nie chce iść do medyka. – Na pewno rana sama się zgoi, zresztą mam dużo pracy przy zbroi, którą zamówił szalony Ares, przyjdzie odebrać ją za dni parę. Swych pomocników goni cyklopów (każdy z nich głową dosięga stropu), by złotą blachę grzali w płomieniu, pancerz powstanie więc w okamgnieniu. Pośpiech potrzebny, bo później cztery trzeba pierścienie wykuć dla Hery, a także trójząb dla Posejdona i wiele innych rzeczy wykonać. Kowal Hefajstos to pracoholik, on swoją pracę nad wszystko woli. W łożu na męża zaś Afrodyta czeka kołderką z puchu okryta. Na próżno, bowiem on młotków dźwięki pokochał bardziej niż żony wdzięki. A ta przepiękne ma przecież lico. Cóż z tego, skoro wciąż jest dziewicą. Do kuźni Helios niespodziewanie w rozklekotanym przybył rydwanie. O pomoc pilną kowala prosi, bo zaraz spadnie mu koło z osi. 120


Codziennie wielu zjawia się w progu z zamówieniami różnymi bogów. Byli już wszyscy prócz Morfeusza, ten Afrodyty losem się wzrusza. Bogini bowiem przeżywa dramat, nie może zasnąć w swym łożu sama. Dzielnie Morfeusz walczył, by ona wreszcie zasnęła w jego ramionach. Czynił tak co dzień, długie miesiące i kuł żelazo póki gorące. Gdy się Hefajstos dowiedział o tym, nawet nie przerwał w kuźni roboty, stwierdził jedynie w ten oto sposób: „Każdy kowalem jest swego losu”.

Herakles

Elżbieta Boryniec

Herakles lub Herkules, jak to mówią w Rzymie, w trudzie zmazał swe winy i oczyścił imię. Ojcem jego był Zeus. Ten, choć kochał Herę – żonę piękną i dumną – miał kochanek szereg na ziemi i Olimpie. Uwodził nierzadko boginię czy ziemiankę, choć była mężatką. Tak zniewolił Alkmenę, żonę Amfitriona, i spłodził Heraklesa. Hera rozwścieczona, bo jej Zeus, gdy spała – niezła była draka! – przystawił raz do piersi Alkmeny dzieciaka. Z zemsty Hera chce zgładzić synalka Alkmeny, wszak mleko Zeusowej wprost nie miało ceny: dawało nieśmiertelność, odwagę i siłę, odporność na choroby, w tym febrę i kiłę. Za sprawą mleka Hery Herakles herosem stał się silnym, walecznym, lecz z jak marnym losem! W szale zbrodnię popełnił, w tym był Hery palec i odtąd go kłopoty miażdżyły jak walec. Dwanaście ciężkich robót miał wykonać siłacz, a każdziutką z tych mordęg Hera wymyśliła. Najgorsza z nich fetorem nawozu odstrasza – wielki heros miał sprzątać gnój w stajniach Augiasza! 121


Upokorzyć herosa tym Herze się uda, bo Augiasz to był oszust, leń i wielki brudas. Nawozu nie uprzątał w stajniach trzy dekady, ale chętnie się wkręcał w intrygi i zdrady. Herakles ma dzień tylko, by oczyścić stajnie, ogrom pracy, lecz radzi sobie nadzwyczajnie – jak radziecki hydrolog, on bieg rzeki zmienia, puszcza wodę przez stajnie. Zmył zanieczyszczenia! Spłynął nawóz na pola, był z pól plon bogaty, Herakles jął uprawiać pieczarki i kwiaty. Asortyment poszerzył o produkty eko: orkisz, owies i proso oraz kozie mleko. Hera wtedy dopiero kończy zemst swych kwestię, gdy Herakles w Hadesie zabił straszną bestię i łby bestii dał heros hydrze na pożarcie. Po tym czynie Herakles żył w Grecji (czy w Sparcie), gdzie wytrwale, pomyślnie prowadził swój biznes i zbił wielki majątek, bo miał ziemie żyzne. Kiedy życie zakończył, na Olimp go wzięto za waleczność, odwagę, siłę niepojętą. Tak przykład Heraklesa jest dowodem na to: ważne do czyjej piersi przystawia nas tato! P.S. W Belgii ponoć potomek Heraklesa mieszka. Hercule Poirot, detektyw, pies na rzezimieszka.

122


Eugeniusz Dolat

Dionizos W zaraniu dziejów Dionizos ino wiedział, jak zrobić z winogron wino. Z pierwszym bukłakiem popędził kłusem, by się pochwalić nim przed Zeusem. – Popróbuj trunku, Zeusie drogi, rychło wprowadzi cię w nastrój błogi. Jednak zbyt dużo pić go nie radzę, gdyż stracisz wszelką nad sobą władzę. Wszechmocny na to: – Powiem ci szczerze, w takie cudeńka to ja nie wierzę. Wychylił puchar. Zaklął. – Cholera! Znów mi podoba się stara Hera. Wiesz? Idę z żoną pragnienie studzić, ty pędź do bogów z winem i ludzi. Popędził, co sił. Jak głosi plotka, Dionizos później Hadesa spotkał, wychodzącego z piekieł czeluści, za zbiegłą duszą, Cerber ją puścił. Widząc Hadesa grobową minę, Dionizos puchar podał mu z winem. – Pij, to na humor dobre i upał, nie żałuj sobie! – I spił go w trupa. Wielkiego potem Hades miał kaca i do podziemi na kacu wracał. Wczoraj Dionizos pił z Posejdonem na umór wino, może czerwone. Bóg mórz przekroczył opilstwa normy, kiwał się, bujał, czym wzniecał sztormy. Nim mu wywiało procenty z głowy, o żeglowaniu nie było mowy. Gdy kiedyś wielkie fale nadejdą, to znak, że zalał się znów Posejdon. Kiedyś Dionizos razem z Eolem raczył się winem. Drżały topole, pękały z hukiem stare platany, 123


bo w szał wpadł Eol mocno zawiany. Widząc to Pegaz do nich dołączył. Nieźle gazował, ogier to rączy. Chełpił się przy tym: – Ot, co wam powiem, do picia trzeba mieć końskie zdrowie. Dionizos śmiał się aż do rozpuku, gdy Eros strzelał dość kiepsko z łuku. – Zostaw w spokoju bogów i ludzi. Chodź, dam ci wina. Po co się trudzić. – Zgoda. – Wziął puchar, wypił połowę, zachwiał się mocno, słabą ma głowę. Znów zaczął strzelać, jeszcze był w stanie, lecz ciągle mylił strzały w kołczanie. Dionizos kochał się w Afrodycie bez wzajemności. Cóż, takie życie. Przybył więc do niej z wina bukłakiem w wiadomym celu. Piła ze smakiem. – Wiesz, Afrodytko, jak ja cię lubię! – Nie, nie dotykaj. Tylko po ślubie. Bardziej uległa była i szczera, gdy ją zaczęło wino rozbierać. Jak wyglądała zaś prawda naga? Dionizos winu trochę pomagał. Choć wszystko działo się hen, na Cyprze, ojcostwa pewnie się chłop nie wyprze. Cieszy się ziemia, cieszą niebiosa, bo wszystkich kręci dar Dionizosa.

124


Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

Uczta u Dionizosa Jeszcze na trawie srebrzy się rosa, a już libacja u Dionizosa. Perli się wino w beczkach i czarach, by były pełne, służba się stara. Dionizos w dziejach z tego zasłynął, że winne szczepy zamienił w wino, a potem rozkosz odnalazł w trunku i w nim na troski szukał ratunku. Dzisiaj Dionizos zbiory obfite chce uczcić z gośćmi. Ci bladym świtem w rydwanach jadą na jego ucztę. Będą obchody naprawdę huczne! Jest wśród przybyłych bogów śmietanka, przy nich centaury, muzy, bachantka, w koźlęcych skórach z fletniami Pana stado satyrów. Chcą pić do rana. Poza fletniami – bębny, cymbały robią harmider. Tumult niemały! Jeden z satyrów siadł tam, gdzie VIPy – za wielkim stołem rzeźbionym z lipy, pił i sprośności sypał z rękawa, gdyż już na dobre trwała zabawa. A z satyrami dzikie menady, zmroczone trunkiem, szukały zwady. Z brzuchatych amfor leje się wino, rozum i siła od niego giną. Wpierw poległ Ares od mocy wina, przynajmniej bójek nie będzie wszczynał. Zdążył złodziejem nazwać Hermesa, gdyż go przyłapał, jak grzebał w kiesach. Hades też spił się, padł jak nieżywy w rosnące dużą kępą pokrzywy. Przywiało również Eola z gośćmi, pije i szumi, co wszystkich złości, bo spity Eol to hekatomba: porywa nimfy powietrzna trąba. – Nie pij już więcej – Atena błaga. Zdmuchniesz mi kieckę, nie chcę być naga! Dziwne doprawdy to towarzystwo. Dionizos winem aż się zachłysnął, kiedy z Olimpu Zeus z Pegazem przybyli wreszcie. Są już pod gazem. Ogier rży dziko, kopytem grzebie, z Muzą Erato był w siódmym w niebie, a teraz razem piszą peany dla Dionizosa. W pestkę zalany Dionizos z Muzy głośno się śmieje, bo pomyliła jamba z trochejem. Cóż, piękną Muzę boli już głowa, wszak z nią dzień cały Pegaz gazował. Eros na ślepo śle strzały z łuku, niejedno serce dotkliwie ukłuł. W złotej kwadrydze śpi Afrodyta, wciąż grzechu warta, choć lekko spita. Wszechmocny Zeus śni o jej zgubie, lecz nie da rady, ma nadto w czubie. Tylko Zefirek, rozkoszny psotnik, igrał z boginią w tej jej samotni – wiał na bogini fałdki w sukience, pozwalał sobie na coraz więcej, lecz wystawiła go wnet do wiatru. Z rozpaczy Zefir winem się zatruł. Za ucztę goście dziękują chórem: – Ach, Dionizosie, myśli ponure rozpraszasz winem, przywracasz radość, lecz dziś czas kończyć, bo każdy ma dość.

125


Elżbieta Boryniec

W krótkim zarysie o królu Odysie Po ślubie z Penelopą Odys, król Itaki, młody i żądny przygód, chwat nie byle jaki, ruszył na wojnę. Potem z kumplami, bez żony, nieświadom niebezpieczeństw, mało doświadczony zaczął długą tułaczkę. W niej miewał postoje najpierw u wróżki Kirke – kilka lat we dwoje, niby tam uwięziony, lecz w słodkiej niewoli. Potem z nimfą Kalipso też nieźle swawolił. Zaś w domu Penelopa z synem Telemachem zwodzi tłum zalotników i walczy ze strachem, że odkryją jej podstęp. Tka szatę i pruje, odtrąca wielbicieli, chociaż to nie zbóje, a do rzeczy faceci, do ślubu gotowi. Penelopa ich mami, wierna Odysowi: tęskni za nim, tka, pruje, robota bez końca, chce wytrwać, bo kraj króla, a syn nie ma ojca. W końcu Odys powrócił. Wrażeń w świecie syty, po dwóch dekadach przygód nie poznał kobity. Ona też nie jest pewna – mąż to, król czy żebrak, przez którego znów z losem ma potyczkę przegrać? Zestarzała się, zbladła i w biodrach przytyła, zaś Odys w łożu oschły, bo nie jest mu miła. Za chłód chce męża skarcić żona nieszczęśliwa – nie pieści, nie gotuje i Erosa wzywa, by swą strzałę skierował prosto w serce chłopa. Eros trafił. I męża ma znów Penelopa. Żyli potem w spokoju, wiedli dobre życie, chociaż Odys, bywało, śnił o Kirke skrycie. Na szczęście Penelopa nie wie o tych zdradach, w odwecie mógłby Odys część ciała postradać! . Wniosek z całej historii może być takowy: Doceniajcie, panowie, dzielne białogłowy. Niepomne waszych szaleństw, one domu strzegą, to dzięki ich staraniom rośnie wasze ego.

126


Elżbieta Boryniec, Eugeniusz Dolat

O pięknym Narcyzie Z Olimpu kpiarze oraz potwarcy gadali: – Panie uwielbia Narcyz. Denerwowała młodzieńca plotka: – Niech no któregoś łgarza napotkam, z całą pewnością wyrwę mu język. Z żadną mnie babą nie łączą więzy! Zwierzynę gonić? Jestem gotowy, bo nad kobiety przedkładam łowy. Lecz w lesie nawet i Artemida, by łuk mi napiąć, też się nie przyda. Czasu wolnego miał Narcyz sporo, na spacer poszedł więc nad jezioro i gdy w wód toni ujrzał swe lico, rzekł: – Żadne baby mnie nie zachwycą, bom najpiękniejszy. Koniec i kropka. Gdy nimfę Echo gdzieś w lesie spotkał, zwiał, choć wołała go wciąż z daleka, wierząc, że Narcyz gdzieś na nią czeka. Płakały nimfy oraz boginie, że bezpotomnie uroda ginie. Ponoć jak tęcza piękny mężczyzna też Narcyzowi miłość swą wyznał. Narcyz nie znosił tego fagasa, miecz posłał, zabił nim Amejniasa. Dziwne wyprawiał Narcyz uniki, by się uczuciem nie związać z nikim. Powtarzał: – Jam jest piękna okazem, do brzydszych istot czuję odrazę. Teraz Narcyzów też można spotkać; kobiet nie cenią, to nie jest plotka. Może by dopiec trochę Narcyzom jakimś „bykowym” albo akcyzą?

127


Eugeniusz Dolat

Narcyz Podobno Narcyz kiedyś po burzy pierwszy raz twarz swą ujrzał w kałuży, Zakochał wówczas się chłopak w sobie i wszelki pociąg stracił do kobiet. Kiedy zjawiła się Afrodyta pachnąca, w kozim mleku umyta i się łasiła doń niczym kotka, to jej powiedział wówczas: Idiotka! Gdy na pieszczoty będę miał chęci, wybiorę swego ciała fragmencik. Raz w dzień upalny przyszła też Hera i się zaczęła zaraz rozbierać. Narcyz porównał jej i swe wdzięki i szybko spławił ją słowem: Dzięki. A mądrej niczym sowa Atenie tak odpowiedział: Ja się nie żenię. Nie jestem przecież aż taki głupi, chyba że by mnie Dionizos upił. A jaki dalszy był los Narcyza? Cały czas żądze swe trzymał w ryzach. Lecz co wyprawiał w swojej alkowie, tego nikt nie wie i się nie dowie.

128


Eugeniusz Dolat

Eros W kołczanie Eros miłości strzały nosi na plecach i przez dzień cały do kobiet, mężczyzn z łuku je puszcza. Nie ma obawy, by zbrakło mu strzał. Skojarzyć parę – czynność dość łatwa, choć czasem Eol plany mu gmatwa. On to jest sprawcą wielu kłopotów, dmuchnie i pocisk zmienia tor lotu. Raz Eros strzelił do Afrodyty – prosto w serduszko. Strzał znakomity. Później celnością się nie wykazał, chciał w Dionizosa, trafił w Pegaza. Rozpoczął ogier końskie zaloty. Finał? Centaur, hybrydy to typ. Eros wystrzelił z łuku do Ledy dość celnie strzałę. Narobił biedy, gdy znów do ręki wziął swe narzędzia, zamiast Aresa, ukłuł łabędzia. Co wyprawiała wnet z ptaszkiem Leda? Tego opisać się tutaj nie da. Eros z Eolem się później kajał, że sobie robią z miłości jaja. A jak podaje pewna kronika, z jajka się wykluł Dedal i Ikar. Dziewicą chciała być Artemida. Eros pomyślał: – Za mąż ją wydam. Nie będzie chyba na mnie o to zła. Strzelił w Apolla, a zranił kozła. Gdy się urodził zabawny satyr, poniżej pasa był kopią taty. Podobno malec ssał jeszcze cyca, a już dowcipem wszystkich zachwycał. Należy wspomnieć, że od młodości, cap kazirodcze miewał skłonności. Nie wiedział także, co to etyka, kogo napotkał, natychmiast trykał. 129


Nad brzegiem morza, gdzie woda słona, natknął się Eros na Posejdona, a trochę dalej spotkał na plaży także Atenę o cudnej twarzy. Wykrzyknął łucznik: – Z nich parę stworzę! Dwie strzały wysłał, lecz jedną w morze. Na wiatr okropnie boczny przeklinał, bo grot skierował prosto w delfina. Nim świat zobaczył małe syrenki, (ani to rybki, ani panienki) wylewny bóg mórz uczucia fale wzbudzał co rusz to w wielkim zapale. Gdyby nie dostał morskiej choroby, sztorm bezustanny wykończył go by. To wiatr skierował strzały w Ariadnę, a także Hestię, kobiety ładne. Jedna na drugą tak się napala, że żądzy żywioł żarem lśni z dala. Zeus słał gromy na nie ze złości, bo na paradę poszły miłości. Tam burza uczuć, świadkowie ręczą, oplotła głowy panienek tęczą. Dzień w dzień pieszczotą para się syci. A co z potomstwem? Jak to co? Nici! Inne by były wielu z nas dzieje, gdyby nie to, że wiatr czasem wieje.

Eugeniusz Dolat

Hades Gdy ziemskie życie dobiegnie kresu, dusza twa musi iść do Hadesu. A ja ci powiem, co tam cię czeka. Najpierw przewoźnik Charon i rzeka, którą przepłyniesz, gdy dasz obola. Gdybyś go nie miał, poczekasz sto lat. Masz, więc na łódkę dziad cię zabiera,

130


aby przekazać w łapy Cerbera. Pies to ogromny, trzy straszne pyski, gdy żrą, to każdy ze swojej miski. Ten wściekły kundel bez rodowodu lubi pieczone ciastka z krztą miodu. Warto mieć zatem smakołyk w dłoni, by Cerber nie gryzł cię i nie gonił. Teraz to pewnie woli kiełbasę, upodobania pies zmienia z czasem. On to pilnuje duszy człowieka w krainie cieniów, gdzie na sąd czeka. – Czy jest cokolwiek tam do roboty? – Owszem, lecz na nic nie masz ochoty. – To niemożliwe, przecież są wdowy. – Tak, ale nastrój mają grobowy. Grzeszą urodą nieziemską nadal, tylko oziębła każda i blada. Takich nie wzruszy i lutni struna, po co się trudzić, wkrótce trybunał. Wszystkie twe dobre i podłe czyny, zważą na wadze, gdzieś w pół godziny. – Kto? – Adamantys, Ajakos, Minos, dobrze ci radzę, miej z sobą wino. Daj im się napić tuż przed wyrokiem, spojrzą na ciebie łaskawszym okiem i pokierują prosto do nieba. Obyś łapówki wręczyć się nie bał, bo chyba, stary, nie masz zamiaru, tak jak niektórzy, iść do Tartaru? Miejsce to straszne, ostrzec cię muszę, tu całą wieczność dręczy się dusze. – A kogo mógłbym spotkać w Tartarze? – Głównie z pomników i monet twarze. Innymi słowy, same elity, do których też się zaliczasz i ty. – Musieli na nich mieć jakieś haki. – Lepiej człowiekiem jest być nijakim. – Cóż robić? Winem sędziów przekupię, pójdę do nieba, choćby po trupie!

131


Fraszki z Olimpem w tle (skreślone przez Elżbietę Boryniec) Miecz Damoklesa Pławi się w dostatku i choć pełna kiesa wisi nad nim skarbówka jak miecz Damoklesa. Syzyfowe prace Brak było zysków i marne płace, a więc to były Syzyfowe prace. Trud Syzyfa Chciał ją uszczęśliwić, lecz jej wciąż było mało, trud i próżne staranie z Syzyfem go zrównało. Puszka Pandory Niejeden testament to puszka Pandory – skłóci spadkobierców i wywoła spory. Skarbonka Pandory Ten list w jego skarbonce i zdjęć komplecik spory, okazał się dla trojga prawdziwą puszką Pandory. Koń (?) trojański Dostali dwa szczurki, by się razem bawiły, teraz z tuzinem gryzoni problem ponad siły. Męki Tantala Była mu żoną za forsę – piękna, młoda i miła, lecz cierpiał męki Tantala, bo od łoża stroniła. Cierpienia Tantala Ujrzał sąsiadkę w negliżu, jej widok wciąż go zniewala, lecz strzeże jej mąż z bronią, więc cierpi męki Tantala. Pięta Achillesa Brak forsy, bo chciwa żona i teściowa to tego zucha pięta Achillesowa.

132


Między Scyllą i Charybdą Między Scyllą i Charybdą w mętnej wodzie musi pływać, każda chce go mieć dla siebie, a jemu już sił ubywa. Skłaniał się raz ku Scylli, a raz ku Charybdzie obie polują na niego, uciec nie może nigdzie. Róg obfitości Gdy dwoje się pokocha i wszystko im się klei, los im podarował róg obfitości Amaltei.


Spis tresci, E. Boryniec, E. Dolat E. Dolat E. Boryniec, E. Dolat E. Dolat E. Boryniec, E. Dolat E. Boryniec, E. Dolat E. Boryniec E. Dolat E. Boryniec E. Karpuk E. Boryniec E. Dolat

E. Karpuk E. Boryniec E. Karpuk E. Dolat E. Boryniec, E. Dolat E. Dolat E. Dolat E. Boryniec J. Strzemieczna W. Podgórski W. Podgórski W. Podgórski W. Podgórski E. Dolat E. Boryniec W. Podgórski W. Podgórski J. Strzemieczna E. Karpuk E. Boryniec B. Maciejewska E. Dolat J. Strzemieczna E. Dolat A. Ubysz E. Boryniec W. Podgórski

E. Boryniec Podziękowania 5 A. Ubysz I Rozmówki-wymówki 7 E. Boryniec Wódka i śledzie 9 E. Karpuk Skleroza 10 E. Boryniec Grzyby 11 E. Boryniec Piramida 12 J. Strzemieczna Trudny wybór 13 W pamięci luka 14 E. Dolat Pyta dziadek babcię 15 E. Boryniec Riposta dziadka 16 E. Karpuk Riposta babci 17 E. Boryniec Rozmaryn 17 H. Dębińska U swatki, czyli: I cóż z tego… 18 E. Karpuk I cóż z tego… – ciąg dalszy 20 E. Karpuk II Ona i on, czyli zawiłości J. Strzemieczna miłości 23 J. Strzemieczna Wiara, miłość, nadzieja 25 W. Podgórski Ach, ci faceci 25 W. Podgórski O miłości niedoskonały sonet E. Dolat dydaktyczny 26 W. Podgórski Szalona rozwódka 26 J. Strzemieczna O schodach, co skrzypiały 27 B. Maciejewska Magnes 28 A. Ubysz Ułuda 28 E. Karpuk Monolog współczesnej Ofelii 29 E. Karpuk Zawiłości znajomości 29 Imiona 30 H. Dębińska Kamerdyner 31 Bajka 32 E. Boryniec Stwórca 32 H. Dębińska O Masaju 33 W. Podgórski O Metysie i wannie 34 J. Strzemieczna Mrówka 34 Spotkanie 35 Przegapiona miłość 37 Piosenka o miłości 41 E. Dolat (Nie)pewność 42 Królewna i Królewicz 42 E. Boryniec, E. Dolat E. Boryniec W lesie 43 E. Dolat Miłość od pierwszego wejrzenia 44 E. Dolat III Zasłyszane, podejrzane 47 Ladaco 49 Optymistka 49 W kurorcie 51 E. Boryniec Emerytka 52

Telefon nie w porę 53 Łowczyni 54 Przydasie 55 Alter Ego 56 Obrazki z sąsiedztwa 57 *** 57 Czujna sąsiadka 57 IV Ot, życie! 59 Gonitwa 61 Inna rzeka 61 Życie 61 Pukanie do drzwi 62 Smak życia 63 Latawiec 63 Angina pectoris 64 Moja przygoda z kamieniem 64 PRL-owskie wspomnienia 71 Jak żyć 73 Mgła 74 Przede mną 74 Bieg 74 „Blokowe” koty 75 Kocham Cię, Mamo 78 Rocznica 78 Nokturn z bzami 79 Kropla 80 V Dziadkowie i wnuczęta 81 Krótkie rozmówki babci z wnuczętami 83 Wnuk i dziadek 84 Wnuk i babcia 85 Wnuczek 86 Plac zabaw 87 VI W Szczebrzeszynie i gdzie indziej 89 A. Geografioły 91 W Panamie 91 Na Seszelach 91 W Cieszynie 92 W Kępnie 92 Mila 92 B. Zyzuś, Zgrzytnik, Złowieszczek i Spółka (czyli o faunie i florze w mrocznym kolorze) 93 Polowanie na motyle 93


E. Dolat E. Dolat E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Dolat E. Dolat E. Boryniec E. Dolat, E. Boryniec E. Dolat E. Dolat E. Boryniec E. Dolat E. Karpuk E. Karpuk

E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Boryniec E. Dolat E. Dolat E. Dolat W. Podgórski W. Podgórski W. Podgórski W. Podgórski E. Boryniec J. Głażewska

J. Głażewska J. Głażewska J. Głażewska J. Głażewska J. Głażewska J. Głażewska J. Głażewska

J. Głażewska Wtyk Straszyk 95 J. Głażewska Nekrofauna 95 J. Głażewska Przy skale 96 J. Głażewska Przy szczawiu 96 J. Głażewska Przy parku 96 J. Głażewska Kopanie się z koniem 97 J. Głażewska Jan z Konina 97 J. Głażewska Homofoniczna kocia J. Głażewska mruczanka 97 J. Głażewska Moulin rouge i żaby 98 J. Głażewska Gotowanie żaby 99 J. Głażewska Ropucha 99 J. Głażewska C. Ekwilibrystyka języka 100 J. Głażewska O Wioli i Joli 100 J. Głażewska Więc 100 J. Głażewska Trójdźwięk mollowo-mólowy 101 J. Głażewska Na Reja 101 J. Głażewska VII Fraszkowisko 103 A. Fraszki o panach i paniach 104 Macho 104 E. Dolat, E. Boryniec E. Dolat Sportowiec 104 E. Boryniec Don Juan 104 E. Boryniec Detektyw 104 E. Dolat Ogrodnik 104 E. Dolat Usłużny 105 E. Boryniec Ladaco 105 E. Dolat Wenus 105 Figiel losu 105 E. Boryniec, E. Dolat E. Boryniec La donna e mobile 105 Miłość 106 Grzyby 106 E. Boryniec, E. Dolat E. Dolat O starcach 106 E. Dolat Przeprosiny 106 E. Dolat O miłości 106 E. Boryniec *** 107 *** 107 *** 107 E. Boryniec B. Fraszki z cytatami (przez E. Boryniec Elżbietę Boryniec ułożone) 107 E. Boryniec C. Różności-smakowitości E. Boryniec (przyrządziła Jadwiga Głażewska) E. Boryniec 108 E. Boryniec Polityka 108 E. Boryniec Złudzenie 108 E. Boryniec W polityce 108 E. Boryniec Aura 109 E. Boryniec Oczarowanie 109 E. Boryniec Ola 109 Czy 109

Pamięć Luki Wady Wspomnienie Życie Przywary Koleżanki Kłamczucha Uroda Jesień życia Ćwiczenia Ostrzeżenie Wirus Złoto Głupota Pycha Wartość Ekologia VIII Co się na Olimpie działo Zeus, Hera i Eros Zeus Zeus i Eros Hera, Zeus i jego orszak Ares Hefajstos Herakles Dionizos Uczta u Dionizosa W krótkim zarysie o królu Odysie O pięknym Narcyzie Narcyz Eros Hades Fraszki z Olimpem w tle (skreślone przez Elżbietę Boryniec) Miecz Damoklesa Syzyfowe prace Trud Syzyfa Puszka Pandory Skarbonka Pandory Koń (?) trojański Męki Tantala Cierpienia Tantala Pięta Achillesa Między Scyllą i Charybdą Róg obfitości

109 109 110 110 110 110 110 110 111 111 111 111 111 111 112 112 112 112 113 115 116 117 118 119 120 121 123 125 126 127 128 129 130

132 132 132 132 132 132 132 132 132 132 133 133




ISBN 978-83-933689-3-8 138


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.