9 minute read

Marek Cieślak Jeśli prezes wie lepiej

Jeżeli prezes wie lepiej, kto ma jechać, to do czego jestem potrzebny?

MAREK CIEŚLAK, trener Orła Łódź i legenda polskiego żużla opowiada o tym, dlaczego jazda rowerem stała się jego pasją, skąd wzięła się opinia, że jest trudny we współpracy i dlaczego kibice żużla w Łodzi zasługują na to, żeby jeździła tu najlepsza żużlowa liga świata.

Advertisement

W czerwcu skończył pan siedemdziesiąt dwa lata, ale nie wygląda na tyle. Jak udaje się panu zachować, świetną kondycję i chęć do działania? Słyszałem opinie, że to dzięki rowerowi…

Dzięki rowerowi też, bo jestem fanatykiem jazdy na dwóch kółkach, ale ja po prostu nie mógłbym wytrzymać bez uprawiania sportu i wysiłku fizycznego. Dzięki temu mogę się dziś pochwalić, że poziom mojego zaangażowania w kolarstwo jest o wiele wyższy, niż mogłaby na to wskazywać moja metryka. Dziennie przejeżdżam ponad siedemdziesiąt kilometrów i to bez względu na to, czy świeci słońce, czy jest zimno.

Podziwiam…

Nie ma co podziwiać, tylko samemu zacząć. Czasami moi sąsiedzi, którzy widzą jak niezależnie od pogody wsiadam na rower mówią, że jest im mnie szkoda. Że zimno, wiatr, śnieg, a ja wsiadam na ten rower i jadę. Wtedy im tłumaczę, że to mnie jest ich szkoda, bo siedzą przed telewizorami i gnuśnieją.

Jak zaczęła się pana przygoda z kolarstwem?

Na rower wsiadłem ze względu na kontuzje, które są częścią życia każdego żużlowca. Miałem bardzo zniszczone kolano. Zerwane więzadła, usunięta łękotka… No naprawdę było ciężko. Lekarz zalecił mi wtedy, żebym kupił rower stacjonarny i zaczął pedałować. Treningi rowerowe miały wzmocnić nogi, a przede wszystkim mięsień czworogłowy uda i pomóc w rehabilitacji kolana. Przemyślałem temat i stwierdziłem, że jak już mam się męczyć to lepiej na prawdziwym rowerze.

Był pan wtedy jeszcze zawodnikiem…?

Nie, nie… To było długo po tym, jak przestałem zawodowo jeździć. Większość żużlowców po zakończeniu kariery sportowej zaczyna odczuwać skutki wcześniejszych kontuzji. Bo trzeba wiedzieć, że wyścigi na żużlu to bardzo kontuzjogenny sport. Na starość wszystkie zerwane ścięgna, połamane kości czy uszkodzone mięśnie dają człowiekowi popalić. I wtedy należy znaleźć swój sposób na ból. Ja wsiadłem na rower. Może było mi łatwiej, bo tam gdzie mieszkam, w okolicach Częstochowy zaczyna się Jura Krakowsko-Częstochowska – piękne tereny, które zachęcają do rowerowych wycieczek. Polubiłem rower, a przy okazji poznałem ludzi, którzy zajmowali się zawodowo kolarstwem i produkcją rowerów. I to właśnie oni najbardziej motywowali mnie do uprawiania kolarstwa. Wtedy to był mój sposób na leczenie kontuzji i ból. Dziś mówię o sobie, że jestem nałogowym kolarzem.

W tygodniu zazwyczaj sam, ale mam kolegów, którzy są takimi samymi fanami kolarstwa jak ja i w weekendy z nimi ruszam w trasę.

Tylko rower czy inne sporty też pan uprawia?

W zimie lubię wyskoczyć na narty, zarówno zjazdowe jak i biegówki. Od czasu do czasu chodzę z kijami. Jednak kolarstwo to coś, co lubię najbardziej, bo nie tylko pozytywnie wpływa na kondycję fizyczną, ale również psychiczną. Kiedy wyjeżdżam z domu i jestem zły, bo zdarzyło się coś nie po mojej myśli, pojawiły się problemy, czy ktoś mnie wkurzył, to gdy po trzech godzinach pedałowania wracam, nie ma we mnie ani grama złości, a umysł mam czysty. Dlatego każdemu polecam wysiłek fizyczny. Oczywiście nie każdy musi lubić jazdę rowerem, ale przecież można biegać, uprawiać nordic walking czy jeździć na nartach.

Wraz z Witoldem Skrzydlewskim, honorowym prezesem Orła Łódź, jesteście prawie równolatkami. Podobny wiek pomaga w budowaniu waszych relacji, czy wręcz przeciwnie, może powodować konflikty?

Na mój temat panuje fałszywa opinia, że jestem trudny we współpracy. A ja tylko nie boję się mówić tego, co myślę. I powiem więcej, człowiek, który tak robi, jest bezpieczniejszy i lepszy niż ten, który w oczy przytakuje, a za plecami obrabia tyłek. Poza tym jestem lekkim cholerykiem i jeżeli coś mi się nie podoba, to głośno o tym mówię. Sam zresztą też wolę jak ktoś

„ Ten klub ma potencjał i wiem, że można tutaj zbudować fajną drużynę, która będzie w stanie osiągać dobre wyniki. I właśnie na tym zależy nam przede wszystkim. „

jest wobec mnie szczery i wykłada kawę na ławę. Dopiero wtedy jest rozmowa, a nie potakiwanie. Zawsze łatwiej było mi rozmawiać z zawodnikami, a trenowałem najlepszych na świecie, kiedy niczego nie owijałem w bawełnę. Wiem, że oni bardzo sobie to cenili. To samo dotyczy prezesów. Ja mogę rozmawiać na każdy temat, ale jeżeli prezes robi coś wbrew mnie, a przede wszystkim wbrew logice, to wtedy potrafię rzucić papierami i odejść. Dodam, że bez kłótni. Nie mogę firmować tego, z czym się nie zgadzam. Wiem, że nie każdego trenera na to stać, choćby z obawy, że straci pracę. Dlatego niektórzy kładą uszy po sobie i ulegają naciskom. Mnie stać.

Prezesi chcą mieć czasem wpływ na drużynę…?

Problem w tym, że oni często próbują bawić się w trenerów. I jeżeli trenerzy ulegają, a to jest częste, to w efekcie za takie zabawy prezesów wylatują z pracy. Bo przecież żaden prezes nie przyzna się, że decydował o tym, którzy zawodnicy mają jechać w przegranym meczu. Trener odpowiada za wynik sportowy, a prezes za wynik finansowy. Oczywiście prezes może do mnie dzwonić i pytać co myślę o jakiejś ładnej aktorce, albo o jeździe rowerem, a ja z przyjemnością o tym porozmawiam, ale jeżeli on wie lepiej, kto ma jechać w zawodach, to do czego ja mu jestem potrzebny? Poza tym ci, którzy mnie znają dobrze wiedzą, że nie podejmuję nieprzemyślanych decyzji. Lata doświadczeń, intuicja, znajomość zawodników, pomagają mi w przyjęciu najlepszych rozwiązań.

Zaczął się pan ścigać zawodowo mając osiemnaście lat. Ciekawi mnie, dlaczego chciał pan zostać żużlowcem?

Bo chciałem nim być od małego. Wychowywałem się u dziadków, którzy mieszkali pięćset metrów od stadionu Włókniarza Częstochowa. Prawie po sąsiedzku. Już jako pięciolatek wjeżdżałem na swoim rowerku na tor żużlowy i ścigałem się z takimi samymi łebkami. Poza tym na co dzień widziałem te stare częstochowskie gwiazdy i pragnąłem być jak oni.

Jako zawodnik jeździł pan tylko we Włókniarzu Częstochowa, od 1968 do 1986 roku. Co wpłynęło na to, że był pan wierny Włókniarzowi? Dziś zdarza się to bardzo rzadko.

Tak, ale to były całkowicie inne czasy. Nie było kontraktów, nie było pieniędzy… Przez całą swoją karierę, po tym, gdy dostałem licencję, jeździłem tylko na zgłoszeniu. Nigdy nie podpisałem umowy czy kontraktu. Na stadion dojeżdżałem rowerem, przesiadałem się na motor, zdobywałem jedenaście punktów w czterech biegach, a po wszystkim zmęczony i brudny, bo nawet nie było gdzie się wykąpać, tym samym rowerem wracałem do domu. Dziś zawodnicy patrzą przede wszystkim na to, który klub zaoferuje im więcej.

Miał pan jakieś wcześniejsze kontakty z Łodzią? Może jako zawodnik, a może jako trener?

Pierwszy raz w Łodzi jeździłem na torze w meczu ligowym w 1970 roku. Można łatwo policzyć, że było to pięćdziesiąt dwa lata temu. A w tym roku kilka razy komentowałem mecze Orła Łódź dla telewizji, z którą mam podpisany kontrakt.

Jest pan jednym z najbardziej utytułowanych menadżerów żużla w Polsce. W środowisku żużlowym jest pan chodzącą legendą. Czy ogromne doświadczenie i wielka charyzma sprawi, że Orzeł Łódź awansuje wreszcie do Ekstraligi? Uda się?

Nie chcę rozmawiać o awansie, bo takie pompowanie balonika ani nas nie przybliża do awansu, ani nie motywuje. Ten klub ma potencjał i wiem, że można tutaj zbudować fajną drużynę, która będzie w stanie osiągać dobre wyniki. I właśnie na tym zależy nam przede wszystkim. Dzięki dobrym występom ten nowoczesny obiekt będzie przyciągał kibiców, a oni zasługują na to, żeby tu jeździła najlepsza żużlowa liga świata.

A drużyna, którą pokieruje pan w najbliższym sezonie, ma potencjał na Ekstraligę?

Mamy ciekawy zespół, ale jeszcze nie wiem, na co ich będzie stać. Niedługo zaczynamy przygotowania do nowego sezonu i wtedy będę mógł powiedzieć więcej.

Rozmawiał Robert Sakowski Zdjęcie Paweł Keler

Orzeł Łódź

2023

Sportowy fenomen

O tym, dlaczego warto chodzić na mecze i sponsorować drużynę Orła Łódź opowiadają prezydent HANNA ZDANOWSKA i poseł WŁODZIMIERZ TOMASZEWSKI.

Hanna Zdanowska Prezydent Łodzi

Żużel w Polsce to sportowy fenomen. Nie ma drugiego narodu tak zakochanego w tej dyscyplinie. Mamy świetnych żużlowców, z trzykrotnym mistrzem świata Bartoszem Zmarzlikiem na czele, którego nazwisko znają nie tylko kibice żużla. A rosnąca popularność przekłada się na wysoki poziom rywalizacji, coraz lepszą infrastrukturę, a przede wszystkim wzbudza ogromne zainteresowanie fanów.

Nie inaczej jest w Łodzi. Charakterystyczny ryk motorów, dobiegający z Moto Areny przy ul. 6 Sierpnia to stały element w kalendarzu wydarzeń sportowych w naszym mieście. Mieszkańcy znają go dobrze i jeśli akurat nie są na stadionie, to wiedzą, że swój kolejny mecz rozgrywa Klub Żużlowy Orzeł Łódź.

Pasja działaczy, sportowców i fantastycznych kibiców potrafi urzec nawet tych, którzy sceptycznie podchodzą do „czarnego sportu”. Atmosfera podczas zawodów łódzkiego klubu jest niezwykła i niesie ogromne emocje, a żużel staje się rozrywką dla całych rodzin. Na stadionie jest bezpiecznie, sympatycznie, a fani Orła podgrzewają go na skrzydłach dopingu do kolejnych zwycięstw. Wierzę, że już niedługo nasz klub dołączy do żużlowej elity w Polsce.

Łódź jest nie tylko regionalnym ośrodkiem „czarnego sportu”. Specyficzny klimat można poczuć także podczas międzynarodowych zawodów, które przyciągają kibiców z całej Polski, czy w trakcie innych imprez, promujących tę wyjątkową dyscyplinę sportu. Łódzka Moto Arena to również centrum sportów motorowych dla województwa łódzkiego.

Rozgrywki żużlowe są dynamiczne, w powietrzu czuć napięcie, motory ryczą, wszystko dzieje się bardzo szybko, trwa wyścig za wyścigiem, rośnie adrenalina, niekiedy nie ma oddechu od wielkich emocji. I na tym to polega…

Włodzimierz Tomaszewski

Poseł na Sejm RP, Minister ds. Samorządu Terytorialnego

Orzeł symbolizuje wysokie loty. Od starożytności kojarzył się z mocą bogów, a poprzez lot stawał się wyznacznikiem ich aprobaty. Im dalej szły przemiany cywilizacyjne, tym większa pojawiała się możliwość, by człowiek mógł wzorem orła przyprawiać sobie skrzydła i unieść się wysoko.

Znany amerykański antropolog Edward Hall określił techniczne wynalazki rozszerzające możliwości człowieka ekstensjami. Według jego teorii na przykład motor stał się przedłużeniem możliwości szybkiego biegania, a komputer szybkiego myślenia itd. Dlatego na stadionowej bieżni pojawił motocykl żużlowy. To jednak nie konie mechaniczne decydowały o efekcie, ale człowiek – zawodnik, żużlowiec.

Zawody żużlowe, to dla mnie połączenie starożytnych igrzysk z techniczną rewolucją. Żużlowcy podporządkowując sobie motocykl, stają się mistrzami, którzy osiągają to co wydaje się niemożliwe. Na tym polegają wielkie sportowe emocje: wielka siła, prędkość i pęd maszyn, nad którymi panują zawodnicy, a wokół rozemocjonowani kibice.

Żużel to najbardziej energetyczny sport. Kto przyjdzie na zawody żużlowe, na dziewięćdziesiąt procent zostanie kibicem „czarnego sportu”. Pozostałe dziesięć procent kibiców przekonuje się o tym po kolejnych zawodach. Wielotysięczna widownia, to także wartość reklamowa, którą polecam potencjalnym sponsorom łódzkiego speedwaya.

Orzeł Łódź zaangażował w wielkiej skali rodzinę Skrzydlewskich. Jeśli mamy wejść do Ekstraligi, to potrzebni są kolejni partnerzy. Jako żużlowa rodzina uczyniliśmy wszystko, by Łódź miała dobry stadion żużlowy, pilnując by był za cenę wielokrotnie niższą od pozostałych stadionów. Teraz dalej marzymy o zadaszeniu bieżni. Oby jak najliczniej pojawili się kolejni wspierający. Powrócił Totalizator Sportowy. Bardzo bym chciał, by zwłaszcza energetyczne i motoryzacyjne spółki dostrzegły ten wielki potencjał Orła.

This article is from: