More Maiorum nr 17

Page 1

1

More Maiorum


Redakcja: Redaktor Naczelny – Alan Jakman Z-ca Redaktora Naczelnego – Marcin Marynicz Korekta – Marta Chmielińska Skład i łamanie tekstu oraz oprawa graficzna – Alan Jakman Autorzy tekstów: Alan Jakman – Korzenie wieszczów - Juliusz Słowacki, Ubytek przodków, Podpisy naszych przodków, 5 najczęstszych błędów w genealogii, Nowości, Wydarzenie miesiąca, Humor, Co słychać w regionalnych TG? Marcin Marynicz – Genealogia Stefana Żeromskiego, Osoba miesiąca Paweł Becker – Moja prababka Wiktoria More Maiorum

2


More Maiorum nr 6(17), 10 czerwca 2014 r.

Zapraszamy na naszą stronę internetową oraz fanpage’a na Facebooku!

Zawsze chętnie słuchałem opowieści babci

Polecamy

o swoich poszukiwaniach genealogicznych i portalu “Ogrody Wspomnień” opowie:

Piotr Kochański Juliusz Słowacki do jeden z trzech polskich wieszów narodowych. Jego genealogia jest najmniej znana spośród pisarzy epoki romantyzmu. Do przeczytania historii rodzinnej Słowackiego zaprasza:

Alan Jakman

Stefan Żeromski - genealogia

4 wywiad z piotrem kochańskim 8 korzenie wieszczów - juliusz słowacki 12 genealogia stefana żeromskiego 30 ubytek przodków 32 moja prababka wiktoria 34 polscy archeolodzy wobec okupanta 36 pokoje dziecięce w xix w. 37 podpisy naszych przodków 40 5 najczęstszych błędów w genealogii 41 o prostytutkach w xix w. 44 comes 47 stanisław minartowicz 49 osoba miesiąca 56 wydarzenie miesiąca 58 z pierwszych stron gazet 59 nowości 60 humor 61 co słychać w regionalnych tg? 62 o otrzęsinach w parafii okuniew 3

Była zwykłą dziewczyną ze wsi. Była też nieugięta, odważna i twarda. Tego, co wydarzyło się owej pamiętnej nocy, nie zdradziła nikomu… O swojej prababci Wiktorii opowiada:

Paweł Becker A w numerze także: • 5 najczęstszych błędów w genealogii • Polscy archeolodzy wobec okupanta • O prostytukach w XIX w. • Podpisy naszych przodków • Comes • Stanisław Minartowicz

Zapraszamy do współpracy! More Maiorum


wywiad

piotr kochański

Jak zaczęła się Pana przygoda z genealogią? Od kiedy pamiętam interesowałem się historią mojej rodziny. Zawsze chętnie słuchałem opowieści babci, czy stryja. Bodźcem do podjęcia pierwszych kroków w kierunku tworzenia drzewa genealogicznego, okazał się maszynopis, który otrzymałem od rodziny. Stryj mojego ojca – ksiądz Antoni Kochański, bardzo interesował się historią regionu, w którym mieszkał (Podlasie), ale także genealogią. Napisał monografię 526 lat dziejów miasta Tykocina na tle historii Polski, do stworzenia, której posłużyły mu materiały wyszukane w archiwach państwowych, ale także materiały źródłowe, które udało mu się ocalić od zniszczenia w samym Tykocinie. Odwiedził też wiele parafii przeglądając metryki. Owocem jego pracy był właśnie maszynopis zawierający wywód przodków sięgający do początku XVII wieku. Mając tak przygotowany materiał dodał do niego pozostałe znane mi gałęzie rodziny i w ten sposób powstało całkiem Piotr Witold Kochański uropokaźne drzewo genealogiczne. Moje drzewo ma jednak pewną wadę. Poza dził się i mieszka we Wrocławiu. materiałem przygotowanym przez Antoniego Kochańskiego, opierałem się Ukończył Wydział głównie na przekazach rodzinnych i napisach nagrobkowych. Nie odwiedzałem Nauk Historycznych i Pedagogicparafii, ani archiwów w poszukiwaniach swoich korzeni. To jest jeszcze przede mną. Pewnym wytłumaczeniem dlaczego do tej pory tego nie uczyniłem jest znych Uniwersytetu Wrocławskiego - kierunek oczywiście permanentny brak czasu i duże odległości, które musiałbym pokonać aby zgłębić wiedzę. To zostawiam sobie na bliżej nie określoną przyszłość. Dokumentalistyka Konserwatorska. Od 7 lat prowadzi portal W którym roku urodził się Pana najstarszy przodek o nazwisku Kochański? genealogiczno-historyczny Ogrody Najstarszy przodek, o którego istnieniu wiem na pewno, urodził się około roku Wspomnień. 1612. Ale już teraz mogę powiedzieć, że prawdopodobnie uda mi się cofnąć w czasie jeszcze blisko 300 lat. Wszystko za sprawą osoby, którą poznałem dzięki „Ogrodom Wspomnień”. Mirosław, bo o nim piszę, nosi to samo nazwisko co ja , jednak prowadzi badania genealogiczne od 20 lat i jest na zupełnie innym etapie. Do tej pory wiedziałem, że było kilka linii Kochańskich; np.: „moi” to herb Rola, Kochańscy Mirosława to herb Lubicz, ale dopiero Mirosław uświadomił mi, że najpierw był herb Rola, a inne herby pojawiły się w rodzinie w późniejszym czasie. Mogę wyciągnąć więc wniosek, że mamy wspólnych przodków, należy tylko dotrzeć do momentu, w którym nasze drzewa się połączą. Ponieważ Mirosław w swoich badaniach sięga aż do rycerza Dominika herbu Rola (ur. ca 1270-80 – zm. ca. 1330-40) i ma opracowane właściwie wszystkie pokolenia, myślę że uda nam się dojść do wspólnych korzeni. Aby jednak tak się stało muszę wyruszyć w teren...Cel to oczywiście głównie Podlasie, ale także Zamojszczyzna i pewnie wiele innych miejsc, o których jeszcze nie wiem. Pod tym adresem znajdziecie stronę Mirosława: Strona rodowa Kochańskich Czy Pana przodkowie lub krewni brali udział w powstaniach narodowych? Wiem o jednej osobie biorącej udział w powstaniu styczniowym. Chodzi o dalszą rodzinę i nie znam nawet podstawowych dat. Wiem tylko, że nazywał się Stanisław Zatorski i podobno był nadzorcą lasów w Puszczy Knyszyńskiej. Za udział w zrywie narodowym skonfiskowano mu majątek i osadzono w więzieniu, gdzie zmarł. Skąd wziął się pomysł, aby stworzyć serwis „OgrodyWspomnień”? Od dawna denerwował mnie fakt, że większość ludzi w moim otoczeniu żyje dniem dzisiejszym nie nadając większego znaczenia przeszłości, często ją po prostu lekceważąc. Proszę zwrócić uwagę na nasze społeczeństwo. Kiedy ktoś umiera, w niedługim czasie zanika pamięć o nim. Oczywiście dużo zależy od bliskich, jednak taka jest cywilizacyjna tendencja, nie mamy czasu na „zatrzymywanie się” i rozpamiętywanie. Pomyślałem, że gdybym stworzył narzędzie, w pewnym sensie ułatwiające przypominanie osób, które już odeszły, być może więcej ludzi chciałoby wspominać. Taka jest geneza powstania serwisu, jednak od momentu pojawienia się pomysłu, do chwili kiedy moje wyobrażenia skrystalizowały się w konkretne założenia minęło jeszcze wiele lat. More Maiorum

4


» Dziadek p. Piotra - Tadeusz Omelan - prywatne archiwum p. Piotra Kochańskiego

Dopiero w roku 2007 zdecydowałem, że jestem w stanie stworzyć miejsce w wirtualnej przestrzeni, w którym będzie można uczcić pamięć bliskich. Duży wpływ na moją decyzję miała znajomość z osobą, która w tym czasie działała w grupie wsparcia dla osób w żałobie. Pomyślałem, że strona internetowa może stać się miejscem, w którym osoby po stracie będą mogły porozmawiać z psychologiem, dzieląc się jednocześnie swoimi emocjami z innymi użytkownikami strony. Pierwsze zdjęcia i wspomnienia zamieściłem oczywiście sam i takie były początki portalu „Ogrody Wspomnień”. Nie minęło dużo czasu kiedy uświadomiłem sobie, że wspaniale byłoby połączyć wspominanie bliskich z poszukiwaniem przodków. Ponieważ genealogia jest nauką pomocniczą historii, wszystko właściwie samo się poskładało w całość. Niektórzy twierdzą, że Ogrody Wspomnień są portalem historyczno–genealogiczno–wspomnieniowym. Myślę, że to dość trafne określenie. Dzięki temu, że zaangażowałem się w budowanie serwisu mogę powiedzieć, że realizuję się poniekąd w wyuczonym zawodzie, gdyż ukończyłem Wydział Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Portal powstał właściwie wbrew regułom, zupełnie spontanicznie. Nie było żadnego biznesplanu, założeń marketingowych etc. Portal miał być jak najmniej komercyjny. Od początku chodziło o to, aby dać użytkownikom jak najwięcej możliwości, przy za 5

łożeniu, że serwis nie będzie pobierał opłat za użytkowanie. Naturalnie nie było to łatwe i w dalszym ciągu nie jest. Specyficzny charakter serwisu, mało komercyjny temat na pewno nie ułatwia jego prowadzenia. Jednak fakt, że coraz więcej osób odwiedza portal jest wystarczającą rekompensatą za mój poświęcony czas i wszystkie dotychczasowe trudy. Jak zaczynał portal? Oczywiście mój pomysł nie od razu spotkał się ze zrozumieniem. Miałem nawet w pewnym momencie telefon od osoby, która przedstawiła się jako przygotowująca materiały do programu radiowego Kuby Wojewódzkiego. Naturalnie domyśliłem się jak zostałaby potraktowana moja wypowiedź, więc nie zgodziłem się na rozmowę. Należy tutaj zauważyć, że „Ogrody Wspomnień” były w Polsce prawdopodobnie pierwszym portalem, który umożliwiał tworzenie profili zmarłych. Dotychczas można było tworzyć wirtualne nagrobki. Zupełnie inne podejście do tematu, początkowo wywoływało zdziwienie, jednak z czasem okazało się bardzo dobrym posunięciem. Dowodem na to może być fakt, że po Ogrodach zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu nowe portale wspomnieniowe, bazujące na podobnym do mojego pomyśle. W tej chwili jest ich przynajmniej kilkanaście, jednak chyba tylko „Ogrody” oferują tyle funkcjonalności i możliwości uczczenia pamięci bliskich. More Maiorum


Jak wyobraża sobie Pan przyszłość portalu? Sądzę, że w niedalekiej przyszłości każdy portal „informacyjny” będzie miał swój serwis wspomnieniowy, tak jak teraz wiele portali ma swoje serwisy randkowe – to będzie naturalna tendencja. Dlatego wydaje mi się, że pomysł na stworzenie takiego miejsca w internecie jak „Ogrody Wspomnień” był jak najbardziej trafiony. W ten sposób uprzedziłem pewne nieuniknione zmiany na rynku stron internetowych. Stworzyłem duży serwis, który jak sądzę chciałby mieć w swoich zasobach każdy ogólnopolski portal „informacyjny”. Obecnie mogę powiedzieć, że „Ogrody” są jednym z bardziej znaczących portali historyczno–wspomnieniowych z dużym potencjałem na dalszy rozwój. Nie będę jednak zdradzał moich planów na przyszłość, bo konkurencja nie śpi. Mogę jedynie powiedzieć, że moja głowa pełna jest nowych ciekawych pomysłów. Inną kwestią jest czy uda mi się je zrealizować ? Problemem jest zawsze budżet.

które zapisały się na kartach naszej historii, poprzez tworzenie ich wirtualnych profili. Konkurencja wśród portali historycznych (nie mówię o forach internetowych ) zazwyczaj porusza tematy odnośnie jednego, lub kilku wydarzeń historycznych. W naszym serwisie mamy już ponad 70 wydarzeń, w ramach których możemy wspominać konkretne osoby. To daje ogromne możliwości tworzenia kolejnych profili i jak sądzę docelowo znajdziecie w „Ogrodach Wspomnień” miliony upamiętnionych postaci. To jednak jest przyszłość, na razie stworzono blisko 65 000 profili osób zmarłych. Przy części z nich znajdziecie unikatowe zdjęcia, nadesłane przez rodziny, oczywiście wspomnienia, dokumenty, a także drzewa genealogiczne.

Czy miał Pan propozycje kupienia portalu? Niech to pozostanie tajemnicą... Kiedy tworzyłem serwis nie myślałem o zarabianiu i tak jest też w tej chwili. Skupiam się na rozbudowie serwisu i sprawieniu, aby był jak najbardziej Nie boi się Pan konkurencji ? przyjazny dla użytkowników. DlateOczywiście w dzisiejszym świecie go zawsze jestem wdzięczny za sugepraktycznie w każdej dziedzinie jest stie nadsyłane na mój adres mailowy. konkurencja. Tak samo jest wśród Otrzymałem już blisko 10 000 maili z serwisów internetowych tego typu. różnymi pytaniami, zarówno od użytPortal, który prowadzę wyróżnia kowników jak i osób spokrewnionych z się jednak przez fakt , że jest dość opisywanymi postaciami. Prowadzenie specyficzny. Można go zakwalifikoportalu jest dla mnie wspaniałym dować właściwie do trzech obszarów: świadczeniem, nawiązałem w ten spoa) Genealogia, sób także wiele ciekawych znajomości. b) Wspomnienia, Przy okazji chciałbym serdecznie po» Dziadek p. Piotra - Kazimierz Koc) Historia. dziękować użytkownikom „Ogrodów chański - prywatne archiwum p. Piotra Wspomnień” za zaangażowanie w upaa) Jeśli chodzi o genealogię to prawdaKochańskiego miętnianie. Są osoby, które są od samego jest taka, że istnieją portale z budżetami sięgającymi kilpoczątku działania serwisu dbają z nami o pomięć swokudziesięciu milionów dolarów i trudno, abym mógł z ich bliskich, zamieszczając wspomnienia i powiększanimi rywalizować. Nie mam nawet takich ambicji. To jąc swoje drzewa genealogiczne. Wytworzyła się pewna są portale globalne, a mnie interesuje tylko mój kraj – społeczność, która funkcjonuje w wirtualnym świecie. POLSKA. Zamierzam funkcjonować mimo wszelkich Dziękuję Wam bardzo za wsparcie i docenienie przeszkód i faktu, że niektóre inne polskie serwisy gemojej działalności. nealogiczne już zakończyły działalność najwyraźniej nie widząc perspektyw, lub po prostu zostały przejęte. Jakie rady dałby Pan początkującemu genealogowi? b) Rozpatrując portale wspomnieniowe „OgrodyWNie zwlekać z rozpoczęciem poszukiwań swoich spomnień” mają szansę stać się najważniejszym portakorzeni. Szczególnie ważne jest, aby dotrzeć do żylem w Polsce. Barierą jest na razie dotarcie do potenjących krewnych, których podeszły wiek często nie cjalnych użytkowników, ze względu na dysponowanie pozostawia zbyt wiele czasu. Mogą nam dać wiele censkromnymi środkami finansowymi. Serwis nie ma włanych wskazówek i opowiedzieć historie, których nie ściwej reklamy, gdyby znalazły się na to fundusze, wówznajdziemy w archiwach. czas jestem pewien, że stałby się największym portalem wspomnieniowym w Polsce. Jego struktura i schemat działania są bardzo przyjazne dla użytkownika, a to jest podstawa właściwego odbioru wśród internautów. c) OgrodyWspomnień jako jeden z pierwszych portali w naszym kraju rozpoczął upamiętnianie postaci, More Maiorum

Panu Piotrowi serdecznie dziękujęmy za udzielony wywiad. Życzymy wielu sukcesów genealogicznych jak i dalszego rozwijania projektu jakim jest portal “OgrodyWspomnień” 6


» Wywód przodków p. Mirosław Kochańskiego

7

More Maiorum


korzenie wieszczów

K

Alan Jakman

olejnym poetą, którego opiszę jest Juliusz Słowacki. Jest on – obok Mickiewicza – uważany za największego polskiego romantyka. Słowacki urodził się 4 września 1809 r. na Wołyniu w miejscowości Krzemieniec. Słowaccy pieczętowali się herbem Leliwa, który był również przypisany innemu polskiemu poecie – Janowi Andrzejowi Morsztynowi. Ojcem poety był Euzebiusz Słowacki – profesor literatury w Liceum Krzemienieckim oraz Uniwersytecie Wileńskim. Sam Euzebiusz urodził się 15 listopada 1773 r. lub według testamentu 14 grudnia 1772 r.1 Był synem Jakuba – zarządcy dóbr Rzewuskich w Podhorcach oraz Małgorzaty z Zeydlerów. W wieku ok. 7 lat przeniósł się wraz z rodzicami w okolice Dubna na Wołyniu. Pierwsze nauki pobierał (od roku 1781) w szkołach krzemienieckich. Z braku środków finansowych na dalsze studia ubiegał się o patent geometry królewskiego i przez następne 8 lat pracował na Wołyniu jako geometra prywatny. Przed ukończeniem trzydziestego roku życia Słowacki dostał posadę nauczyciela domowego u Józefa Poniatowskiego. Tam poznał Czackiego, dzięki któremu w latach 1806-1811 pracował w Liceum Krzemienieckim, w którym uczył poezji i wymowy. W 1811 r. objął Katedrę Wymowy i Poezji na Uniwersytecie Wileńskim jako profesor – uczył tam aż do swojej śmierci w 1814 r. 6 lat przed śmiercią – w roku 1808, Euzebiusz Słowacki poślubił Salomeę z Januszewskich. Z tego związku narodził się tylko syn Juliusz. W Krzemieńcu wybudowali własny dom, ale w sierpniu 1811 r. postanowili przeprowadzić się do Wilna, co było skutkiem objęcia przez Euzebiusza. Słowacki zmarł na gruźlicę – Salomea miała wówczas zaledwie 23 lata, z kolei Juliusz 5.

» Euzebiusz Słowacki - źródło

Wraz z mężem Augustem matka Słowackiego przeniosła się do Wilna, jednak po śmierci Bécu, w roku 1827, postanowiła po raz kolejny wrócić do Krzemieńca. W 1829 r., dla podratowania własnego zdrowia, postanowiła wyjechać do m. Karlovy Vary w Czechach. Przez pewien czas mieszkała również w Dreźnie.

Po śmierci męża Salomea postanowiła wraz z synem wrócić do Krzemieńca. W 1818 r. wyszła ponownie za mąż – jej wybrankiem serca okazał się August Bécu – profesor Uniwersytetu Wileńskiego. Bécu pochodził z protestanckiej rodziny francuskiej – jego ojciec osiedlił się na terenach Rzeczpospolitej za panowania króla Stanisława Augusta. Co ciekawe córka Augusta z pierwszego małżeństwa – Hersylia, została żoną Teofila Januszewskiego – brata Salomei.

W wieku 46 lat – w 1838 r., została aresztowana przez carską policję, która podejrzewała ją o związku konspiracyjne z księdzem Szymonem Konarskim. Prawie rok była więziona w Żytomierzu.

Niestety Salomea nie miała szczęścia do mężczyzn. Po 6 latach małżeństwa August Bécu zmarł rażony piorunem! Podczas drzemki w swoim mieszkaniu przy ul. Zamkowej 7 został rażony – najprawdopodobniej – piorunem kulistym.

Salomea była kobietą z wielkimi ambicjami, których nigdy nie mogła zrealizować. Niektórzy twierdzą, że to brak urody pokrzyżował jej plany i uniemożliwił realizację literackich planów. Jednak to raczej tamte czasy nie sprzyjały dopuszczaniu kobiet do czynnego uczestnictwa w życiu kulturalnym i literackim. Salomeę od zawsze uwierało życie arystokratki, rola matki i żony.

1. Literatura Polska. Przewodnik Encyklopedyczny, tom II. Przewodniczący: Julian Krzyżanowski, Warszawa 1985

More Maiorum

Salomea wspierała swojego syna finansowo – Słowacki pieniądze te dobrze inwestował na paryskiej giełdzie, dzięki czemu zyskał niezależność finansową. Salomea zmarła 7 sierpnia 1855 r. w Krzemieńcu.

8


» Metryka chrztu Juliusza Słowackiego - źródło

Uważała je za próżniacze i nudne. Mimo, iż jej ojciec był zarządcą dóbr licealnych, nie odebrała też szerszego wykształcenia ponad to, które przypisane było dziewczynkom – nauka francuskiego, śpiew, rysunek i oczywiście fortepian. Tylko miłość do muzyki towarzyszyła jej przez całe życie, zwłaszcza w chwilach smutku. Jedynymi chwilami szczęścia były dla niej lata wileńskie, kiedy wraz z drugim mężem, doktorem Bécu, prowadziła w ich domu salon literacki. Miała bowiem nieprzeciętny talent towarzyski. W salonie gościli najwybitniejsi przedstawiciele literatury i nauki epoki, m.in. Adam Mickiewicz, który dla gospodyni napisał wiersz W imionniku S.B.: Jaśniały chwile szczęśliwsze, niestety! Kiedy na błoniach był kwiatów dostatek, Kiedy mi było łatwiej o bukiety Niżeli teraz o kwiatek. Ryknęły burze, ciągłe leją słoty, Trudno wynaleźć na ojczystej błoni, Trudno wynaleźć, gdzie kwiat błyskał złoty, Listka dla przyjaznej dłoni. Co wynalazłem, niech tobie poświęcę, Racz wdzięcznie przyjąć, chociażby z tej miary, Że był ten listek w przyjacielskiej ręce, Że to ostatnie są dary. Jednym z jej najskrytszych powierników był jednak o wiele od niej młodszy, poeta Edward Odyniec. Do niego pisała o swoich smutkach, nierzadko wykazując przy tym swoje literackie ambicje. Trwało to 30 lat. Odyniec po założeniu rodziny coraz rzadziej pisał do Salomei, 9

czym doprowadzał ją na skraj smutku. Już dawno nie miałam poczciwego listy od Pana, zbywa mnie Pan kilkoma słowami. Czy to się tak godzi? Smuci mnie to i lękam się, czy ja podług teraźniejszego mego zwyczaju, bredząc bez rozwagi i sensu, a będąc ciągle atakowaną przez spleen, nie obraziłam Pana czy mimowolnie (…) Żebym wiedziała, że komu tyle przyjemności moimi listami mogłabym sprawić, tobym pisała, a wy nie chcecie! W salonie literackim Słowackich gościła również Ludwika Śniadecka – córka polskiego biologa, chemika i filozofa. Panna Śniadecka była pierwszą nieodwzajemnioną miłością naszego poety Słowackiego. Ludwika była kobietą niezależną, przy czym niezależność tę należy rozumieć na sposób romantyczny. Czytała Byrona – co nie było wówczas dobrze widziane, szczególnie wśród młodych panien. Na domiar złego jej wielką miłością był Włodzimierz Rimski-Korsak. Gdy wybranek zginął na wojnie rosyjsko-tureckiej, Ludwika wyruszyła w podróż, by odnaleźć jego ciało i sprowadzić je do Rosji. W czasie tych długoletnich poszukiwań trafiła do Stambułu, gdzie jako czterdziestolatka spotkała swoją drugą miłość, dwa lata młodszego Michała Czajkowskiego, wysłannika polskiej emigracji w Paryżu. Została jego towarzyszką życia nie dopełniwszy żadnych formalności, czym wywołała kolejny skandal. Kiedy Czajkowski zdecydował się pozostać w Turcji, przyjąć islam i imię Sadyk Pasza, Ludwika przeszła na islam razem z nim. Po wybuchu kolejnej rosyjsko-tureckiej wojny zaangażowała się w pracę na rzecz polskich uciekinierów z rosyjskiej armii. Wtedy też spotkała innego polskiego poetę Adama Mickiewicza. Wrażliwego na More Maiorum


kobiece wdzięki wieszcza miała wprawić w zachwyt. W roku 1829 Juliusz Słowacki wyjechał z rodzinnej miejscowości do Warszawy. Po wybuchu powstania listopadowego, poeta będący niezdolny do służby z bronią w ręku, podjął pracę w powstańczym Biurze Dyplomatycznym księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. 8 marca opuścił Warszawę i przez Wrocław udał się do Drezna. Wieczorem 25 lipca, w ramach misji dyplomatycznej zleconej przez powstańczy Rząd Narodowy, wyruszył z pilnymi listami do polskich przedstawicieli w Paryżu i Londynie. Jadąc przez Lipsk, Weimar, Eisenach, Fuldę, Frankfurt, Moguncję, Metz i Verdun, 31 lipca w południe dotarł do Paryża. Następnego dnia specjalnie wynajętym statkiem z Calais przepłynął do Dover i dotarł do Londynu. Na początku sierpnia 1834 r. wraz z polską rodziną Wodzińskich wyruszył na długą wyprawę w Alpy. Statkiem przez Jezioro Genewskie dotarli do Villeneuve, skąd wyruszyli w górę doliny Rodanu. Na mułach pokonali góry osiągając Spiez, po czym statkiem przez jeziora Thun i Brienz dopłynęli do słynnej kaskady Giessbach. Stąd ponownie przez góry, przez Grindelwald i masyw Gotharda ze sławnym Teufelsbrücke nad rzeką Reuss osiągnęli Jezioro Czterech Kantonów z kapliczką Wilhelma Tella. Powrót nastąpił drogą kołową przez Lucernę i Berno do Genewy. Wycieczka ta zaowocowała wieloma pięknymi wierszami, stanowiąc także tło dla najpiękniejszego poematu miłosnego pt. W Szwajcarii. Nawiązał również przyjaźń z Zygmuntem Krasińskim, który stał się pierwszym wnikliwym krytykiem jego twórczości. Trzy miesiące później wyjechał do Neapolu, a stamtąd do Sorrento. Przez rok podróżował po Grecji, Egipcie, Palestynie i Syrii. W końcu osiadł na stałe w Paryżu. Kiedy w czerwcu 1842 w Nanterre pod Paryżem powstało Koło Sprawy Bożej założone przez Andrzeja Towiańskiego, przystąpił do niego również Słowacki. Dzięki temu, że działał tu również Mickiewicz, poeci spotykali się wielokrotnie. Niezgoda na zasady panujące wśród towiańczyków (zakaz pisania, wzajemna spowiedź, uległość wobec Rosji) spowodowała odejście Słowackiego z Koła w listopadzie 1843. W 1848, mimo że był poważnie chory, wyruszył do Wielkopolski, by wziąć udział w powstaniu, jednak zamierzeń swych nie zrealizował. Wtedy też ostatni raz spotkał się z matką we Wrocławiu. Słowacki został pochowany na paryskim Cmentarzu Montmartre. Idea sprowadzenia prochów poety do kraju zrodziła się w pierwszych latach XX wieku. Postanowiono przenieść je do Krakowa i złożyć w podziemiach katedry wawelskiej w setną rocznicę urodzin wieszcza, przypadającą w 1909 roku. Podczas sprowadzania prochów Słowackiego Marszałek Piłsudski More Maiorum

» Salomea Słowacka - źródło

wypowiedział wielokrotnie: W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam Panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, bo królom był równy. Jego prochy zostały złożone obok Adama Mickiewicza w Krypcie Wieszczów Narodowych w Katedrze na Wawelu. Słowacki był ulubionym poetą Józefa Piłsudskiego. Testament mój - Juliusz Słowacki Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień - z duchami A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny. Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica Ani dla mojej lutni - ani dla imienia; Imię moje tak przeszło jako błyskawica I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia. Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie, Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode; A póki okręt walczył - siedziałem na maszcie, A gdy tonął - z okrętem poszedłem pod wodę... Ale kiedyś - o smętnych losach zadumany Mojej biednej ojczyzny - przyzna, kto szlachetny, Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany, Lecz świetnościami dawnych moich przodków świetny. 10


Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą I biedne moje serce spalą w aloesie, I tej, która mi dała to serce, oddadzą Tak się matkom wypłaca świat - gdy proch odniesie...

Co do mnie - ja zostawiam maleńką tu drużbę Tych, co mogli pokochać serce moje dumne; Znać, że srogą spełniłem, twardą bożą służbę I zgodziłem się mieć tu - niepłakaną trumnę.

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze I zapiją mój pogrzeb - oraz własną biedę; Jeżeli będę duchem - to się im pokaże, Jeśli mię Bóg uwolni od męki - nie przyjdę...

Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi Iść... taką obojętność, jak ja, mieć dla świata? Być sternikiem duchami napełnionej łodzi, I tak cicho odlecieć - jak duch, gdy odlata?

Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei I przed narodem niosą oświaty kaganiec; A kiedy trzeba - na śmierć idą po kolei, Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!...

Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna, Co mnie żywemu na nic... tylko czoło zdobi; Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna, Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi.

Akt urodzenia Stanisława Koźmiana

11

More Maiorum


genealogia Stefana Żeromskiego

S

marcin marynicz

tefan Żeromski (ur. 14 października 1864r. w Strawczynie, zm. 20 listopada 1925r. w Warszawie), pseudonimy: Maurycy Zych, Józef Katerla. Pisarz, publicysta, moralista. Związany ze środowiskiem „Głosu”. Zajmował się działalnością kulturalną i oświatową, zwłaszcza w Nałęczowie. W 1918r. organizował polską władzę państwową na Podhalu. W 1920r. współtwórca i pierwszy prezes Związku Zawodowego Literatów Polskich. W twórczości poruszał problemy krzywdy społecznej, wyrażał więź z tradycją walk o niepodległość, przekraczając pozytywistyczne idee pracy organicznej, propagował obowiązek walki o sprawiedliwość i postęp. Autor powieści, m.in.: Syzyfowe prace (1897), Ludzie bezdomni (t. 1-2, 1900), Popioły (t. 1-4, 1904), Dzieje grzechu (t. 1-2, 1908), Wierna rzeka (1912), Przedwiośnie (1925, ekranizacje 1929 i 2001). Pisał też opowiadania, prozę poetycką (Duma o hetmanie, 1908; Słowo o bandosie, 1908), utwory dramatyczne (Róża, 1909; Sułkowski, 1910; Turoń, 1923; Uciekła mi przepióreczka…, 1924), uprawiał publicystykę (Snobizm i postęp, 1923). Arcydziełem prozy są Dzienniki 1882-91 (t. 1-3, wyd. 195356). W 1925r. uhonorowany jako pierwszy państwową nagrodą literacką. Stefan Żeromski przyszedł na świat 14 października 1864r. w miejscowości Strawczyn. Od lat istniała tam parafia, stąd akt chrztu zapisany został właśnie w jej księgach. W metryce zapisano, że urodził się 1 listopada tego samego roku, jednak sam pisarz wspominał, że naprawdę miało to miejsce 14 października, ale ze względu na to, że pobór do rosyjskiego wojska odbywał się w drugiej połowie października. Ojciec chciał prawdopodobnie odłożyć ten obowiązek na później. Niestety metryka chrztu Żeromskiego nie jest dostępna w Internecie, ale znana jest jej dokładna treść. Działo się to w Strawczynie pierwszego listopada tysiąc osiemset sześćdziesiątego czwartego roku, o godzinie pierwszej po południu stawił się Wincenty Żeromski, dzierżawca z Strawczyna, lat czterdzieści sześć mający i w przytomności Walentego Pańczyka, lat czterdzieści dwa, i Jana Zajęckiego, lat sześćdziesiąt pięć mających, rolników ze Strawczyna, okazał nam dziecię płci męskiej, oświadczając, iż takowe narodziło się dzisiaj o godzinie piątej rano w Strawczynie z jego małżonki Józefy z Katerlów, lat dwadzieścia dziewięć mającej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym dziś przez księdza Michała Tomaszewskiego odbytym nadano imię STEFAN. A rodzicami jego chrzestnymi byli: Ignacy Szmitt i Tekla Trepkowa. Akt ten stawającym przeczytany, którzy pisać nie umieją prócz ojca, z którym akt podpisaliśmy. /-/ W. Żeromski /-/ ks. M. Tomaszewski Jeśli akt chrztu podaje prawdziwą datę urodzenia, to Stefan Żeromski ochrzczony został zaledwie 8 godzin po przyjściu na świat. Rodzicami byli 46-letni Wincenty Żeromski, dzierżawca ze Strawczyna i jego 29-letnia żona Józefa z Katerlów. Wynika z tego, że ojciec pisarza był sporo starszy od swej żony, ale w zasadzie to „tylko” akt chrztu, w którym wiek wpisywano taki, jaki podali zgłąszający. Najsłuszniejszy w tym sporze jest akt ślubu, w którym dane są poprawne, a raczej być powinny, bo księża czasem też nie potrafili odjąć liczb różniących się o kilkanaście, czy kilkadziesiąt.... Dnia 21 lipca 1858 r. w węgleszyńskiej parafii zawarte zostało religijne małżeństwo między Wielmożnym Wincentym Żeromskim, kawalerem, synem Józefa i Klary z Kłodnickich małżonków Żeromskich, już nie żyjących, urodzonym w Lasochowie (par. Kozłów), a zamieszkały we wsi Ruda (par. Małogoszcz) przy rodzinie, utrzymujący się z dzierżawy wsi Drzymałkowa, mający lat 39, a Wielmożną Franciszką Józefą Katerlą, panną, córką Józefa i Agnieszki z Jackowskich małżonków Katerlów, dziedziców wsi Teńca, ojca już nieżyjącego – zmarłego w par. Węgleszyn, urodzoną we wsi Boczkowicach (par. Konieczno), a zamieszkałą w Tyńcu (par. Węgleszyn) przy matce, lat 26 i pół mającą. Tym samym okazuje się, że wiek w akcie chrztu syna Wincentego i (Franciszki) Józefy Żeromskich był nieprawidłowy. O ile u ojca była to różnica zaledwie roku, to przy matce było już 3,5 roku. More Maiorum

12


13

» Akt ślubu Wincentego Żeromskiego z Franciszką Józefą Katerlą - źródło

More Maiorum


» Akt ślubu Wincentego Żeromskiego z Franciszką Józefą Katerlą - źródło

More Maiorum

14


» Akt zgonu Józefy Żeromskiej - Archiwum Państwowe w Kielcach, USC Leszczyny, Akta zmarłych, nr 90/1879

Dnia 4/16 sierpnia 1879r. w parafii Leszczyny zgłoszony został zgon 42-letniej Józefy Żeromskiej zd. Katerla zmarłej w folwarku Ciekoty, których administratorem był jej mąż – Wincenty. W akcie zapisano, że pozostawiła po sobie ww. małżonka, a także troje dzieci – Aleksandrę, Stefana i Bolesławę. Brak jednak informacji o miejscu narodzin, czy rodzicach. Późniejszy pisarz miał niespełna 15 lat, kiedy został półsierotą. Józefa zmarła „dnia wczorajszego”, czyli 3/15 sierpnia. Cztery lata, jeden miesiąc i tydzień później w Ciekotach umiera 64-letni Wincenty Żeromski. Co ciekawe, Wincenty jako stan cywilny ma podane: żonaty, więc mimo niemałych już dzieci i słusznego wieku, ponownie stanął na ślubnym kobiercu. Drugą wybranką była Antonina zd. Zeitheim. Prawdopodobnie para nie miała wspólnych dzieci, ponieważ w akcie wymienione są tylko te dzieci, które miał ze zmarłą 4 lata wcześniej Józefą. Byli to syn Stefan i dwie córki – Bolesława i Aleksandra. Wrzesień 1883r. więc Stefan Żeromski za miesiąc skończy 19 lat…

» Akt zgonu Wincentego Żeromskiego - Archiwum Państwowe w Kielcach, USC Leszczyny, Akta zmarłych, nr 80/1883

Dnia 10/22 stycznia 1889 r. w Nałęczowie zmarł 50-letni Henryk Rodkiewicz. Zostawił po sobie znacznie młodszą żonę (co wynika z dalszych dokumentów) – Oktawię zd. Radziwiłłowicz. Zmarły był synem Ignacego i Julii Rodkiewiczów.

15

More Maiorum


» Akt zgonu Henryka Rodkiewicza- źródło

More Maiorum

16


17

More Maiorum

» Akt ślubu Stefana Żeromskiego z Wiktorią Cecylią Rodkiewicz - źródło


Lata mijały, więc nastał w końcu czas na ożenek. Dnia 22 sierpnia / 3 września 1892r. w parafii w Policznej zawarty został związek małżeński między 28-letnim Stefanem Żeromskim, kawalerem, synem Wincentego i Józefy z Katerlów, zamieszkały w Nałęczowie (par. Bochotnica), urodzony w miejscowości i parafii Strawczyn, a 27-letnią Oktawią Wiktorią Cecylią Rodkiewicz, wdową po Henryku, córką Ignacego i Oktawii zd, Medunieckiej małżonków Radziwiłłowiczów. Jej mąż zmarł 10/22 stycznia 1889r. Pod aktem podpisali się małżonkowie, a także świadkowie, a jednej z nich to sam Aleksander Głowacki (Bolesław Prus)! Wiek zgadza się z tym rzeczywistym, ponieważ 2 tygodnie przed ślubem Żeromskiego skończył 45 lat i taka liczba widnieje w akcie. Drugim świadkiem był Florian Łagowski, prawdopodobnie historyk literatury i pedagog, autor podręcznika „Historia literatury polskiej”. Ten sam akt udało mi się odnaleźć w aż trzech wersjach.

» Podpisy z aktu ślubu Stefana Żeromskiego z Wiktorią Cecylią Rodkiewicz- źródło

Akt prawie niczym się nie różni od tego pierwszego, ale jednak w podpisach coś jest. Świadkowie podpisali się prawie identycznie, panna młoda zmieniła tylko kolejność – za pierwszym razem zapisała nazwiska w kolejności: po mężu, panieńskie, zaś w drugim przypadku było na odwrót. Z kolei najciekawszy jest podpis Stefana Żeromskiego, ponieważ w pierwszym akcie podpisał się po polsku, a w drugim podpisał się używając cyrylicy!

» Akt ślubu w repultarzu Stefana Żeromskiego z Wiktorią Cecylią Rodkiewicz - źródło

Ostatni akt w raptularzu niestety jest bardzo ubogi w dane. W porównaniu z innymi metrykami, gdzie tam są wszelkie dane (świadkowie, dane rodziców, miejscowości, zapowiedzi), a tu bardzo pusto…

More Maiorum

18


» Oktawia Żeromska, Stefan Żeromski, Henia - córka Oktawii z pierwszego małżeństwa, Zygmunt Chmielewski - źródło

19

More Maiorum


» Akt chrztu Franciszki Józefy Katerly - źródło

Wspominałem o tym, że niemożliwe jest odnalezienie online metryki urodzenia ojca Stefana Żeromskiego. Inaczej jest jednak z aktem chrztu jego matki, bo ten znajduje się w księgach parafii Konieczno, które są dostępne w internecie. Franciszka Józefa urodziła się w Boczkowicach dnia 29 stycznia 1833r. Ojcem był 34-letni Józef Katerla, dzierżawca wsi Boczkowice, zaś matką 29-letnia Agnieszka z Jackowska. Jednym ze stawiających był dziadek dziecka – 50-letni Walenty Jackowski, dzierżawca wsi Bebelno z przyległościami. Rodziców chrzestnych były dwie pary – Franciszek Makólski (który był także stawiającym, a dodatkowo wujkiem nowonarodzonego dziecka – jego teściem był macierzysty dziadek Franciszki Józefy) z Barbarą Katerliną (tutaj mam przypuszczenia, że mogła to być babcia ojczysta dziecka, bo imię i nazwisko się zgadza) oraz Walenty Jackowski (ww. dziadek) wraz z Marianną Katerlówną, panną z Boczkowic (krewną od strony ojca). Rodzice byli dość młodzi, więc akt ślubu bez problemu powinien być do znalezienia w dostępnych księgach metrykalnych. Niestety w księgach parafii Konieczno nie ma metryki małżeństwa na dane Józef Katerla i Agnieszka Jackowska. Pomocny tutaj okazuje się akt chrztu Franciszki Józefy, w którym podano informacje o ojcu Agnieszki – Walentym Jackowskim, który w 1833r. był dzierżawcą wsi Bebelno z przyległościami. Pojawiła się nadzieja, że ten trop będzie dobry i właśnie w tamtej parafii zawarte zostało małżeństwo. Okazało się, że to dobra wskazówka i akt znajduje się w księgach bebelskiej parafii. Dokładniej w księdze małżeństw za rok 1824, akt numer 7. Dnia 22 listopada 1824 r. zawarty został tam ślub między Józefem Katerlą, 25-letnim kawalerem, ochrzczonym w parafii Jaworznia, possesorem wsi Brzozówka, synem zmarłego Józefa i żyjącej Barbary z Paczków małżonków Katerlów a Agnieszką Jackowską, 22-letnią panną, ochrzczoną w parafii hełmskiej (pisownia oryginalna), córka żyjących Walentego i Tekli z Czaplickich małżonków Jackowskich, dzierżawców dóbr Bebelno. More Maiorum

20


21

More Maiorum


» Akt ślubu Józefa Katerli z Agnieszką Jackowską - źródło

More Maiorum

22


» Allegata - odpis aktu chrztu Józefa Katerli - źródło

23

More Maiorum


More Maiorum

24


» Allegata - odpis aktu chrztu Agnieszki Jackowskiej - źródło

Dwie powyższe metryki pochodzą z alegat do aktu małżeństwa Józefa Karteli i Agnieszki Jackowskiej. Pan młody urodził się w 1799r., z kolei panna młoda trzy lata później. Oprócz tych dwóch metryk, aktu znania, dostępna jest również metryka śmierci Józefa Katerli z 1812 r. Zmarł on dnia 6 lutego w miejscowości Lubachowy przeżywszy 70 lat. Był synem Jana i Anny z Romańskich małżonków Katerla. Zgon został zgłoszony przed dwóch krewnych. Byli to Michał Katerla, dziedzic wsi Jeżówka i Lubachów, a zarazem synowiec, a także Wojciech Bąk, dzierżawny posesor wsi Wierzbie, a prywatnie siostrzeniec zmarłego.

25

More Maiorum


» Allegata - odpis zgonu Józefa Katerli - źródło » Akt zgonu Tekli Jackowskiej - źródło

More Maiorum

26


Przedostatni akt to metryka śmierci Tekli z Czaplickich Jackowskiej, która zmarła w Bebelnie dnia 9 czerwca 1830 r. Zgon zgłosili krewni, a dokładniej Franciszek Makulski, posesor dóbr Ostrowa, lat 36 mający, zięć i Józef Katerla, posesor dóbr Rożnicy i Boczkowic, lat 28 mający, również zięć. Zmarła Tekla była małżonką posesora Bebelna, miała 56 lat i była córką zmarłych już Benedykta Czaplickiego i Marianny zd. Lubińskiej. Jej mężem był Walenty Jackowski.

» Akt zgonu Walentego Jackowskiego - źródło

Ostatnia już metryka to akt zgonu pradziadka Stefana Żeromskiego, a także męża ww. Tekli zd. Czaplickiej. Walenty także zmarł w Bebelnie. Stało się to 13 października 1834 r. o godzinie 16. Walenty Jackowski był 68-letnim dzierżawcą Bebelna, wdowcem i synem zmarłych już Tomasza i Reginy Jackowskich. Zgon zgłosiły te same osoby, które niespełna 4,5 roku wcześniej doniosły do parafii w Bebelnie o śmierci Tekli.

Wywód przodków Stefana Żeromskiego do pobrania ze strony More Maiorum

27

More Maiorum


More Maiorum

28


» Grób Stefana Żeromskiego - źródło

29

More Maiorum


ubytek przodków

U

alan jakman

bytek przodków to jeden z ciekawych przypadków w genealogii, który występuje również w mojej rodzinie. Temat ten znacząco powiązany jest z tzw. paradoksem przodków. Jak wiadomo każdy z nas ma dwóch rodziców - chociaż w przyszłości może się to zmienić… - jednak nasi przodkowie żyli jeszcze w miarę normalnym świecie i każdy z nich musiał mieć matkę i ojca. Nie zawsze ten drugi był znany, ale “raczej“ przy poczęciu był niezbędny. Jeśli więc mamy dwóch rodziców. Ojciec i matka mają także swoich rodziców, czyli naszych dziadków – liczba się już podwaja. Dziadkowie mają swoich rodziców, pradziadkowie swoich, prapradziadkowie swoich … i można tak w nieskończoność. Łatwo więc obliczyć ile w każdym pokoleniu – teoretycznie – mamy przodków. probant : 20 = 1 rodzice : 21 = 2 dziadkowie : 22 = 4 pradziadkowie :23= 8 prapradziadkowie : 24= 16 praprapradziadkowie: 25= 32 prapraprapradziadkowie : 26= 64 praprapraprapradziadkowie : 27= 128 prapraprapraprapradziadkowie : 28= 256 praprapraprapraprapradziadkowie : 29= 512 20xpradziadkowie : 222 = 4 194 304 38xpradziadkowie :240 = 1 099 511 627 776 (!) Przy czterdziestym pokoleniu jest to już ponad BILION przodków i to od jednej osoby. Gdyby pomnożyć tę liczbę przez 7 mld ludzi żyjących obecnie na świecie to osiągnęlibyśmy niewiarygodnie wysokie rachunki. Oczywiście nie każde pokolenie, patrząc w linii poziomej, rodzi się w tych samych latach. Ba! Czasami są to różnice nawet 50 czy 80 lat. U mnie rekordem jest dokładnie różnica 73 lat – 1690 i 1763 rok. Średnia na każde pokolenie to 25-30 lat. Zdarzają się także różnice w jednym pokoleniu sięgające 16 czy nawet 14 lat. Za datę urodzenia probanta przyjmijmy rok 1970, a za umowną różnicę w pokoleniach 30 lat. probant : 20 = 1970 r. rodzice : 21 =1940 r. dziadkowie : 22 = 1910 r. pradziadkowie :23 = 1880 r. More Maiorum

prapradziadkowie : 24= 1850 r. praprapradziadkowie: 25= 1820 r. prapraprapradziadkowie : 26= 1790 r. praprapraprapradziadkowie : 27= 1760 r. prapraprapraprapradziadkowie : 28=1730 r. praprapraprapraprapradziadkowie : 29=1700 r. 20xpradziadkowie : 222 = 4 194 304 = 1370 r. 38xpradziadkowie :240 = 1 099 511 627 776 = 770 r. Teoretycznie w 40 pokoleniu, czyli przyjmując średnio w VIII wieku, KAŻDY z nas powinien mieć na okrągło 1 bln przodków. Na świecie żyło wówczas ok. 350 mln osób. Czyli nawet dla jednej osoby na świecie „nie starczyłoby” przodków. Gdyby tak miało być, z punktu matematycznego, to liczba ludności na świecie musiałaby z roku na rok spadać zamiast rosnąć. To jest właśnie jedna z rzeczy, która przewyższa genealogię tudzież historię nad matematyką.

Wniosek jest taki, że w którymś pokoleniu musiał nastąpić tzw. ubytek przodków. Czyli dwie spokrewnione ze sobą osoby zawarły ślub. Nie chodzi mi o małżeństwo brata z siostrą czy matki z synem – niczym Edyp. Ale przykładowo o małżeństwo kuzynów w 3. stopniu. Ludzie ci często sami nie wiedzieli, że są rodziną. Szczególnie dotyczy się to małych wsi, w których każdy z każdym był spokrewniony. Wiadomo, że w miastach była większa migracja ludzi. Podobnie było w rodzinach królewskich, magnackich czy szlacheckich. Dla dobra rodziny zawsze wybierany był ktoś albo spokrewniony, albo z zaprzyjaźnionej rodziny. Nie wspominam tu o rodzinach królewskich, gdzie dochodziło do małżeństw miedzy bardzo bliskimi krewnymi. Zapewniam więc, że NIKT z mas – przykładowo – w 13 pokoleniu ma 65 536 RÓŻNYCH bezpośrednich przodków. Czasami już na poziomie prapradziadków zdarza się ubytek przodków. Z jednej strony dobrze, bo mniej szukania, ale z drugiej źle, bo jak liczyć ty30


chże antenatów? Normalnie, tak jakby byli to różni ludzie, czy każdego liczyć osobno? Oczywiście należy też mieć na uwadze ubytek potomków. Bo jeśli para spokrewnionych ze sobą osób ma dzieci, to jest tych potomków mniej, niżbyśmy oczekiwali.

» Ubytek przodków - Maciej Róg (blog)

W moim drzewie genealogicznym pewne są co najmniej trzy pokrewieństwa pomiędzy przodkami. W dwóch aktach ślubu widnieje dyspensa, że małżonkowie spokrewnieni są w 3. stopniu. Wiadomo więc, że są spokrewnieni w linii bocznej. Jak na razie tylko w jednym przypadku udało mi się te pokrewieństwo udowodnić. W drugim przypadku mam to samo nazwisko, bądź co

bądź bardzo znane we wsi. Po drugie – osoby te urodzone był w tym samym domu. Najbardziej prawdopodobną wersją jest ta, że Michał i Tomasz Laszczkowie, czyli ojcowie moich dwóch przodków, byli braćmi. Data urodzenia Michała jest mi znana, tak samo jak jego rodzice. Natomiast rodzice Tomasza stoją po znakiem zapytania. Albo jego rodzice nazywali się tak samo jak rodzice Michała, był urodzony w tym samym domu co Michał, albo … jego rodzice nazywali się inaczej…, ale również zamieszkały pod tym samym numerem domu co Michał i pierwszy Tomasz. Michał i Tomasz albo byli braćmi albo kuzynami innej opcji nie widzę. W każdym razie jestem „skazany” na ubytek przodków - tak jak każdy z nas.

» Ostatni akt małżeństwa z zapisem o pokrewieństwie między małżonkami i udzielonej dyspensie - pryw. archiwum autora

31

More Maiorum


moja prababka Wiktoria

B

paweł becker

yła zwykłą dziewczyną ze wsi. Była też nieugięta, odważna i twarda. A także nieustępliwa – tajemnicę swej pierwszej miłości zabrała do grobu a tego, co wydarzyło się owej pamiętnej nocy, nie zdradziła nikomu…

Wiktoria Majka urodziła się 13 października 1890 roku we wsi Wolica w Górach Świętokrzyskich, jako trzecia z czternastki dzieci Jana Majki i Franciszki de domo Lech. Jan i Franciszka nie należeli do najuboższych, dali radę wychować i wyżywić liczne potomstwo. Zdobyli się też na rzecz wówczas niezwykłą – córki miały same decydować o ożenku – z kim i kiedy. Wybór Wiktorii padł na jednego z sąsiadów – przystojny, dobrze zbudowany, z dobrego gospodarstwa. Rodzice cieszyli się, że ożenek będzie doskonały – sami życzyli sobie takiego zięcia. Idylla trwała do czasu… Pewnego wieczoru Wiktoria wróciła do domu spłakana. Miała iść na wiejską potańcówkę z narzeczonym. Wróciła i od progu powiedziała, że do ślubu nie dojdzie, że choćby ją bili nie pójdzie za niego za mąż. Na darmo rodzice błagali ją, by wyjawiła, co się stało. Zaparła się, nie powiedziała. W krótki czas potem przedstawiła swojego nowego wybranka. Lecz cóż to był za wybór! Jan Wilk, jedynak z najuboższej chaty we wsi (nomen omen!) Chałupki Sieczkowskie. Jan i Franciszka darmo błagali córkę, by tego nie robiła. W chwili słabości ojciec gotów był na nią zapisać ojcowiznę, całe gospodarstwo, byle nie szła za Wilka. Uparła się, postawiła na swoim. Wzięli ślub w kościele w Tuczępach. Zamieszkała z Janem w jego domu w Chałupkach, razem z teściem i teściową. A relacje z teściową pozostawiały wiele do życzenia, swary i złośliwe komentarze były na porządku dziennym. Wiktorii początkowo ciężko było przestawić się na ubogi styl życia Wilków, tym bardziej, że rodzina powiększała się w ogromnym tempie – Wiktoria urodziła 17 dzieci, z których 11 się chowała. Dwukrotnie bliźnięta, raz trojaczki… Gdyby nie pomoc jej rodziców, a to pieniądze, a to kura – byłoby z nimi krucho… Tym bardziej, że zgodnie ze słowami „Chyjra, złoty, półtora nie znaczy nic!” Jan trwonił pieniądze na prawo i lewo.

A jednak to ona uratowała go od poboru do carskiej armii w 1914 roku. To ona kazała mu ukryć się w stogu siana, bez mrugnięcia okiem kłamała rosyjskim urzędnikom, że jej mąż uciekł do lasu, a gdy chcieli przetrząsnąć dom i zboże, zrobiła awanturę taką, że Rosjanie jeszcze ją przepraszali i kłaniając się wyszli… Całe życie czytała, dużo, zachłannie. Uciekała w świat książek mimo sprzeciwów teściowej, że świece i książki kosztują. Jakby świat książek, gazet w lepszy świat ją przenosił, odwracał uwagę od szarego dnia, pustych garnków, pieluch, prania, kura, kaczek… Jak się chłopy schodziły, dyskutowała, jak uczona, rozpoznawała gwiazdozbiory na niebie, z gwiazd wróżyła, na polityce się znała… Jak nie kobieta z prostej wsi kieleckiej. Nadeszła wojna. „To nic – mawiała Wiktoria – wojsko pójdzie przez miasta, dworce kolejowa, naszą wieś ominie”. Jakże się myliła! Front przez samą wieś szedł, pod ich domem! Drżała każdego wieczoru, gdy jej dzieci (teraz już 20-latkowie!) szły do lasu. Oni walczyli, one opatrywały rannych, nosiły meldunki. Wiedziała, że dobrze robią, że dla ojczyzny. Ale jak matka drżała. Nigdy przy nich. Nie mogła, on More Maiorum

32


też musieli być twardzi. I byli. Boso nosili skóry do miasta, pieszo, kilkanaście kilometrów, żeby cokolwiek zarobić. Raz Jan wrócił z miasta, rzucił pieniądze na stół: - Macie obiad! Pieniądze mam, ale nie ma niczego, co można za nie kupić. Przetrwali jakoś wojnę, choć ciężko było. W 1945 roku przenieśli się wraz z córką Anielą do Płużnicy na Pomorze Nadwiślańskie. Nie wahała się długo, Jan nie był pewien. Ona postawiła na swoim, jak zawsze. Wyjechali, objęli gospodarstwo. I tam, na Pomorzu doczekali swoich dni. Ona do końca swoich dni nosiła czarny kok, kręciła się po kuchni, szepcząc różaniec. Zmarła 27 grudnia 1960 roku. Spoczywa na cmentarzu w Płużnicy.

33

More Maiorum


polscy archeolodzy wobec okupanta

R

wmeritum.pl

ozwój polskiej archeologii w II RP został brutalnie przerwany przez niemiecką (1 września 1939 roku) oraz radziecką (17 września 1939 roku) agresję na Polskę. Polscy archeolodzy, konserwatorzy i muzealnicy stanęli naprzeciw ciężkich decyzji. Musieli ewakuować zbiory zgromadzone w muzeach i prywatnych kolekcjach przed złupieniem, a także, co najważniejsze, chronić siebie i swoich bliskich przed agresorami. Już 9 listopada 1939 roku niemieccy archeolodzy należący do Gestapo i SS przybyli do Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, aby tam rozpocząć rabunek zabytków. Dyrektor muzeum, Roman Jakimowicz, razem ze swoim współpracownikami próbował ukryć co cenniejsze eksponaty. Niemcy dotarli także do Biskupina, gdzie rozpoczęli własne wykopaliska, niszcząc przy tym to, co udało się odnaleźć Polakom. Chcieli za wszelką ceną udowodnić germańskie pochodzenie tej osady. Wykopaliska prowadzone tam przez specjalny oddział Truppen-SS nosiły nazwę SS – Ausgrabung Urstätt, a Biskupin otrzymał nową nazwęUrstätt. Natomiast Muzeum Archeologiczne w Poznaniu zostało przejęte przez Niemców, którzy ustanowili tam swojego dyrektora, profesora Hansa Schleiffa. W ciężkiej sytuacji znaleźli się także sami archeolodzy. Straty osobowe polskiej archeologii były bardzo poważne. W wyniku działań wojennych, jak i samej okupacji, wielu polskich archeologów przeszło przez hitlerowskie i radzieckie obozy, zginęło w walce bądź od poniesionych ran lub zginęło w czasie bombardowań czy zmarło na skutek chorób. Józef Kostrzewski, który w latach trzydziestych prowadził ostrą polemikę ze środowiskiem niemieckim, musiał wyjechać ze względu na grożące mu z tego względu niebezpieczeństwo. Zresztą władze niemieckie wydały za nim list gończy, a sam profesor zmuszony był posługiwać się dowodem osobistym poległego żołnierza, w celu ukrycia własnej tożsamości. Tadeusz Reyman, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Krakowie, był w niewoli niemieckiej od 1939 roku, z której został zwolniony po zakończeniu wojny. Kazimierz Bulas, badacz zabytków starożytnej Grecji, został aresztowany przez Niemców w Krakowie w ramach Sonderaktion Krakau i był więziony między innymi w Sachsenhausen i Dachau, po czym został zwolniony z obozów w kwietniu 1940 roku. Leon Kozłowski, wybitny archeolog, a także premier More Maiorum

rządu II Rzeczypospolitej, na początku okupacji trafił do obozu radzieckiego, gdzie skazano go na karę śmierci, ale po złagodzeniu wyroku wypuszczono go w 1941 roku. Potem, próbując dostać się do okupowanej ojczyzny, został pojmany przez oddziały niemieckie, a przyznając się do prawdziwej tożsamości sprawił, że Niemcy przetransportowali go do Berlina i tam przesłuchiwali. Po odkryciu masowych grobów polskich żołnierzy został wysłany do Katynia, a po powrocie zaświadczył, że zbrodnia została dokonana przez Sowietów. Na polecenie Władysława Sikorskiego został zaocznie skazany przez polski sąd za rzekome kolaborowanie z Niemcami w celu utworzenia marionetkowego polskiego rządu pod okupacją. Wyrok został cofnięty po śmierci Sikorskiego za sprawą nowego Naczelnego Wodza Kazimierza Sosnkowskiego. Leon Kozłowski zginął w maju 1944 roku. Rodzina została poinformowana, że zginął z powodu ataku serca. Niedługo potem pojawiła się informacja w niemieckich gadzinówkach o tym, że śmierć nastąpiła w wyniku ran odniesionych podczas bombardowania. W Katyniu z rąk NKWD zginęło wiosną 1940 roku trzech młodych magistrów archeologii, będących oficerami Wojska Polskiego. Byli to Jan Józef Fitzke, Jan Bartys oraz Tadeusz Dobrogowski. Wśród pozostałych osób można znaleźć studentów archeologii, pracowników muzeów (między innymi Państwowego Muzeum Archeologicznego czy Muzeum Wielkopolskiego), a także samodzielnych pracowników naukowych. W czasie II wojny światowej prawie jedna czwarta wszystkich dyplomowanych archeologów spotkała się z represjami ze strony okupanta. Archeolodzy nie zrezygnowali jednak z nauczania ani z pracy naukowej. Po zamknięciu uniwersytetów studia zeszły do podziemia. Zajęcia prowadzono w konspiracji, w małych grupach, aby uniknąć wykrycia przez Niemców. W Warszawie takie konspiracyjne seminaria prowadził Włodzimierz Antoniewicz. W czasie okupacji trwały prace nad wieloma publikacjami. Swoje prace pisali między innymi: Józef Kostrzewski i Włodzimierz Antoniewicz. Natomiast Konrad Jażdżewski, z polecenia kierownika radomskiego muzeum, prowadził badania na wczesnośredniowiecznym cmentarzysku w Radomiu. Efekty tych prac Niemcy próbowali bezskutecznie interpretować 34


» Zdjęcie premiera Leona Kozłowskiego z dokumentów NKWD z jesieni 1939 roku - źródło

na swoją korzyść.

Wiele obiektów archeologicznych, nieprzebadanych i nieodsłoniętych przed wojną, zostało zniszczonych w wyniku przygotowywania linii okopów, umocnień, rowów przeciwpancernych. Część pracowników muzeów współpracowała z Niemcami. Współpraca ta polegała między innymi na ukrywaniu co cenniejszych polskich eksponatów przed grabieżą i zniszczeniem. Konrad Jażdżewski został pomocnikiem niemieckiego dyrektora Państwowego Muzeum Archeologicznego, co pozwoliło na zebranie odpowiedniego zespołu polskich specjalistów do zinwentaryzowania zabytków. Natomiast w Krakowie, do którego zwożono między innymi eksponaty z PMA, prężne działania tamtejszych archeologów, pracujących w muzeum, doprowadziły do ocalenia wielu zabytków, które przeznaczone były na wywóz do Rzeszy. Jednak w wyniku licznych nalotów oraz prowadzonych działań militarnych ogromna część eksponatów została zniszczona lub uszkodzona. Ucierpiały zbiory zgromadzone między innymi: na Uniwersytecie Poznańskim (spłonęła biblioteka i zbiory archeologiczne – łącznie 90% zbiorów), w Łazienkach Królewskich (zbiory PMA zostały zdewastowane przez wojsko podczas Powstania Warszawskiego) czy w Muzeum im. Erazma Majewskiego (Niemcy wywieźli zbiory do Bawarii). Natomiast gmachy muzeów, bibliotek i uniwersytetów służyły, jako stajnie, szpitale i stanowiska ogniowe. Niemcy dążyli także do wykorzystania polskich archeologów dla własnych celów. Stworzyli w Krakowie

Wydział Prehistoryczny (Abteilung für Vorgeschichte), przemianowany później na Sekcję Prehistoryczną (Sektion Vorgeschichte) w ramach Instytutu Spraw Wschodnich (Institut für Osterbeit). Miał on za zadanie zmusić polskich badaczy do prowadzenia wykopalisk na rzecz Niemców oraz inwentaryzowania, opracowywania i konserwowania zabytków ruchomych. Po zakończeniu II wojny światowej Polacy musieli stawić czoło kolejnym ciężkim wyzwaniom. Należało pod każdym względem odbudować zniszczony wojną kraj. Przed nimi stanęło zadanie naprawy gospodarki, kultury, nauki i życia społecznego. Wiele miast było doszczętnie zniszczonych, łącznie z samą Warszawą. Jakby tego było mało, Rzeczpospolita stała się na prawie pół wieku częścią Bloku Wschodniego, rządzonego twardą ręką początkowo przez Józefa Stalina (do jego śmierci w 1953 roku), a później przez jego następców (m.in. Nikitę Chruszczowa i Leonida Breżniewa). Podniesienie Polski ze zgliszczy stało się także wyzwaniem tych archeologów, którzy przetrwali czasy wojny i okupacji hitlerowskiej i pozostali w kraju. Ogrom zniszczeń był największym problemem przed jakim stanęli polscy naukowcy. Zniszczeniu, zdewastowaniu i rozgrabieniu uległy muzea, uniwersytety, miejsca wykopalisk, zbiory muzealne i biblioteczne. Spłonęła także część dokumentacji zbiorów, prac badawczych oraz publikacji z okresu międzywojennego. Najważniejszym zadaniem było jednak odbudowanie kadry naukowej. Należało także zagospodarować naukowo nowe nabytki terytorialne na Ziemiach Odzyskanych (m.in. Szczecin, Wrocław, Gdańsk), które miały zrekompensować utratę między innymi Wilna i Lwowa.

Autor: Adam Czerniawski. Tekst pochodzi ze strony wmeritum.pl 35

More Maiorum


pokoje dziecięce w XIX w.

P

genealogia polaków

okoje w których przebywały dzieci zmieniały się w miarę dorastania dziecka. Pierwsze lata życia dziecko spędzało wraz z matką. Wyposażeniem dziecięcym było tam więc przede wszystkim łóżeczko, lub kołyska.. Oprócz tego znajdował się tam stół – często przykrywany ceratą, komoda lub szafa na ubranka i przybory. Miały też swoje miejsce zabawki dziecięce, fotelik, niekiedy bujany, a także urządzenia, jak spirytusowa maszynka do podgrzewania pokarmów. Jeśli dom był większy dziecko od najmłodszych lat mieszkało w osobnym pokoju, ale sąsiadującym z sypialnią mamy. Wówczas w takim pokoju spała też mamka. Na ogół zmieniała też funkcję sypialnia małżeńska, z której mąż wyprowadzał się do innej części domu. W niektórych domach część mieszkalna, w której przebywały najmniejsze dzieci funkcjonowała pod opieką babki lub prababki. Dopiero od trzeciego roku życia dzieci przechodziły po opiekę ojca, matki, lub nauczyciela. Fakt pozostawania przy boku, lub w pokoju matki był związany najczęściej z decyzją o tym czy mama karmiła dzieci osobiście, czy też zajmowała się tym wynajęta mamka. Wówczas łatwiej było dzieci trzymać w osobnej części domu, a rodzice nie widzieli potrzeby zbytniej integracji z pozostałymi domownikami. Z chwilą rozpoczęcia nauki dzieci w większości otrzymywały własny pokój. Jeśli dom był większy sytuowano go w skrzydle, na piętrze lub stryszku – w każdym razie daleko od pokojów reprezentacyjnych. Dzieci do pewnego momentu nie uczestniczyły bowiem w spotkaniach towarzyskich, co widać choćby w „Panu Tadeuszu” gdy Zosia ma po raz pierwszy brać udział w uczcie mając już naście lat. Wraz z dziećmi w pokojach tych mieszkali nauczyciele i opiekunowie. Wydzielając takie miejsce starano się zapewnić również miejsca do nauki – pracownie rysunku, pracownie nauk przyrodniczych. Znajdowano również miejsce na apteczkę. W większych posiadłościach apartamenty takie można było urządzić w oficynie dworskiej. Wyposażenie takich pomieszczeń rzadko kiedy utrzymywane było w nieładzie. Rozpowszechniana literatura, a także coraz modniejsze poradniki przyczyniały się do wprowadzania różnych nowinek, a także zalecały przestronność, jasność i porządek. Należało często je przewietrzać (choć panował pogląd o szkodliwości przeciągów), utrzymywać w suchości, brudne i mokre rzeczy składać w innych pomieszczeniach, ograniczano stosowanie kadzideł a nawet kwiatów. W niektórych domach pokój gdzie przebywały dzieci był jednocześnie salą dla służby, a czasem nawet ich sypialnią. Według nowych zaleceń pokoje nie powinny być przegrzewane, co powodowało niekiedy wręcz chłód. Nianie zazwyczaj optowały za dawnymi metodami, bony – które musiały być edukowane – zazwyczaj stosowały się do nowych przepisów. W mniejszych domach problem powodowało zróżnicowanie wieku i płci dzieci. Trudno było im zapewnić prywatność, poprzestawano wówczas na zorganizowaniu jakiego kąta do nauki dla dzieci starszych. Często też dzielono większe pokoje ściankami działowymi lub po prostu parawanami. Zezwalano także na odbywanie lekcji w bawialni, lub gabinecie ojca. Nowoczesnymi rozwiązaniami dla bogatszych były natomiast pokoje klasowe w oficynach posiadające nawet często osobne wejście z zewnątrz. Chodziło o to by dzieci niewiele mogło rozpraszać. Takie klasy urządzano bardzo skromnie, nawet stosując taborety zamiast stołków – aby wyrabiać właściwą postawę. Panienki i panicze otrzymywali już z reguły własne pokoje – o ile przebywali we dworze, a nie wyjeżdżali na stałe na naukę. Te pomieszczenia mogły być już urządzone bardziej stylowo, zawierając wysokiej klasy meble, obrazy, ozdoby. Dbano wówczas o odpowiedni gust co było elementem wychowawczym młodego pokolenia.

Opracowanie redakcja „Genealogia Polaków”, www.genealogia.okiem.pl

More Maiorum

36


podpisy naszych przodków

P

alan jakman

rzodków umiejących pisać mam niewielu, wynika to z faktu, że większość z nich mieszkała na wsi, gdzie zajmowali się gospodarką i ani dostępu, ani czasu, ani możliwości do nauki pisania nie mieli. Z pośród linii pradziadków mam potwierdzenie, że co najmniej trzech z nich na pewno umiało pisać. Nie jestem pewny co do reszty, bo żadnego potwierdzeni, czy też przekazów rodzinnych co do umiejętności pisania nie mam. Zaś z pokolenia prapradziadków tylko dwóch z szesnastu podpisało się w jakiejkolwiek z metryk. W średniowiecznej Polsce – jak i w innych krajach Europy, analfabetyzm obejmował znaczną większość społeczeństwa. W praktyce pisać i czytać umieli tylko duchowni i urzędnicy dworscy. Szkoły powstawały głównie przy parafiach i katedrach. Duży ich rozwój obserwuje się w XII i XIV wieku, w okresie rozbicia dzielnicowego. W latach 1215-1364 było w Polsce 13 szkół katedralnych oraz 14 przy kolegiatach. W końcu XV wieku jednych i drugich było odpowiednio 17 i 30. Szybka rozbudowa organizacji parafialnej oraz uchwały soboru luterańskiego IV z 1215 roku, przyczyniły się do przyśpieszonego tworzenia szkół parafialnych. Początkowo szkoły te powstały w miastach. Ponieważ mieszczaństwo w dużym stopniu było pochodzenia niemieckiego, szkoły te w większych miastach miały charakter niemiecki. Budziło to niezadowolenie biskupów. Dlatego synody diecezjalne nawołują księży, by powierzali stanowiska nauczycielskie osobom znającym język polski. Z czasem szkoły zaczynają się rozwijać również i na wsi. W XIV i na pocz. XV wieku było już dość szeroko znane. W pocz. XVI wieku, szkolnictwo to stało się w Polsce zjawiskiem powszechnym. Szkoły te najlepiej rozwinięte były w wielkich ośrodkach miejskich tj. Kraków, Wrocław, Poznań, Lwów. W tym okresie na ziemiach polskich powstawały również pierwsze uniwersytety dla studentów (wówczas żaków). Nauka odbywała się od samego rana do popołudnia (niekiedy nawet i wieczoru). Z powodu wysokiej ceny pergaminu i papieru, żacy niczego nie zapisywali, chyba, że posiadali tabliczki z wosku, które mogły pomieścić do kilku linijek tekstu. Z tego powodu żak musiał z lekcji wszystko pamiętać. Prace domowe już obowiązywały i wykonywano je albo na tabliczkach (jeśli dotyczyły teorii) lub wykonywano je praktycznie. Za nieposłuszeństwo, nie nauczenie się na następną lekcję karami było albo pośmiewisko przed klasą lub chłosta w wysokości 100 batów. Pierwszy polski uniwersytet pojawił się w 1364 roku dzięki

37

królowi Kazimierzowi Wielkiemu. Podział Rzeczpospolitej na trzy zabory miał istotny wpływ na rozwój nauki i edukacji na poszczególnych terenach. W Polsce problem walki z analfabetyzmem stał się istotny pod koniec XIX w. w związku z poczuciem uprzemysłowienia oraz dążeniami do rozbudzenia świadomości narodowej ludności wiejskiej. Postulowany w latach 70. XIX w. przez przedstawicieli pozytywizmu rozwój szkół nie spełnił pokładanych w nich nadziei z powodu ograniczenia i rusyfikacji tych szkół w zaborze rosyjskim oraz konserwatywnych tendencji panujących w Galicji. Próbowano zwalczyć problem analfabetyzmu i tak w roku 1875 został wydany Elementarz Konrada Prószyńskiego. Dzięki niemu osoba miała nabrać umiejętności czytania i pisania w 5 - 8 tygodni1. Elementarz, na którym nauczysz czytać w 5 albo 8 tygodni” to pierwsze z trzech najważniejszych dzieł jego życia (w ciągu następnych 33 lat zostanie wydrukowany w ponad milionie egzemplarzy). W 1880 roku Prószyński chciał zdobyć pozwolenie od władz carskich na publikowanie tygodnika. W ten czas przygotowywał również inną nowość - kalendarz Gość na rok 1881. Obie publikacje przeznaczone były dla tego samego kręgu odbiorców: chłopów, którzy wcześniej nauczyli się czytać na jego elementarzach. Gazeta Świąteczna startuje w styczniu 1881 roku. Trzydziestoletni Prószyński jest jej wydawcą i redaktorem naczelnym - chociaż początkowo pozwolenie opiewa na kogo innego. W rzeczywistości pełni w niej rolę znacznie większą niż tylko redaktora naczelnego, bo jest redaktorem jedynym: sam przygotowuje i redaguje prawie całą zawartość, walczy z cenzurą, robi korektę składu, a także pilnuje druku i dystrybucji. Swoje teksty na łamach tygodnika sygnuje: Pisarz Gazety Świątecznej. Do dystrybucji wykorzystuje wszystkie doświadczenia zdobyte w sprzedaży wysyłkowej - tygodnik od pierwszego numeru rozchodzi się przede wszystkim w prenumeracie. Dystrybuowany jest pocztą, wzdłuż sieci kolejowej2. Zaborcy w znaczny sposób uniemożliwiali naukę, która w zaborze rosyjskim była najbardziej utrudniona i możliwa wyłącznie w formie tajnej. Pod koniec XIX wieku w Królestwie Polskim analfabeci stanowili, aż 59 proc.3 ludności, co z 34 proc., które były w guberni 1 Konrad Prószyński, [dostęp: 30.05.2014 r.], http://www.konradproszynski.pl/ 2 bidem. 3 Gazeta Toruńska 1913, R. 49, nr 150, [dostęp: 30.05.2014 r.], http://

More Maiorum


moskiewskiej, stanowi bardzo wysoki odsetek. Po roku 1905, kiedy nieco ułatwiono dostęp do nauki, analfabeci w zaborze rosyjskim stanowili 57 proc., więc spadek był niewielki. Zaniedbany zabór austriacki liczył sobie 40 proc. ludzi nie potrafiących pisać i czytać, a prym wiódł tutaj teren zaboru pruskiego, w którym zaledwie 5 proc. ludności było analfabetami. Z zestawienia, którego dokonał Lersch w roku 1913 na 1000 polskich imigrantów przybywających do USA 354 było analfabetami, co plasuje nas mniej więcej pośrodku listy 24 narodów4. W 1919 roku wprowadzono powszechny obowiązek szkolny dla dzieci w wieku od 7 do 13 lat. Początek XX wieku to czas, kiedy dostęp do szkoły był już nieco łatwiejszy, ale nie zawsze rodzice pozwalali swoim dzieciom, aby szły pobierać nauki. Często liczyło się dla nich, aby chłopcy uczyli się pracy w polu, a dziewczynki gotowania, szycia i innych niezbędnych www.europeana.eu/portal/record/09404/id_oai_kpbc_umk_pl_69713. html 4 Liczba analfabetów na 1000 dorosłych imigrantów przybywających do USA (1910), [dostęp: 30.05.2014 r.], http://s6.ifotos.pl/img/analfabet_nxshahx.jpg

umiejętności, które były potrzebne do prowadzenia domu. Może było to zwykłe zacietrzewienie starszego pokolenia, może niektórzy myśleli, że umiejętność pisania i czytania nie da im zaradności życiowej, której nabiorą w domu. Moja „linia Głogowskich”, którą nie tak dawno udało mi się dość dogłębnie poznać była, jak mi się wydaje, dość światła. Bowiem i prababcia, i jej ojciec, a także dziadkowie i pradziadkowie potrafili pisać. Przodkowie ci nie byli zwykłymi chłopami, ale nie wykonywali także jakichś bardzo dochodowych zawodów. Prapradziadek Leon był łódzkim fabrykantem oraz murarzem, jego ojciec Jan murarzem, dziadek Franciszek rzeźnikiem z Żychlina, drugi dziadek – Marcin Borowicz również był żychlińskim rzeźnikiem, a dziadek macierzysty – Ludwik Pachniewski był kowalem w Budzyniu. Wszyscy umieli pisać. Poniżej zaprezentuje kilka podpisów moich przodków, krewnych i powinowatych:

» Podpis pradziadka Mieczysława Jakmana, prababci Janiny Głogowskiej oraz świadka Franciszka Grudzińskiego. Parafia Św. Krzyża w Łodzi, rok 1925, akt nr 307

» Podpis Ignacego Jakmanna, brata 4xpradziadka Józefa Jakmanna. Parafia św. Marii Magdaleny w Koziegłowach, rok 1823, akt nr 52

» Podpis 4xpradziadków - Ludwika Pachniewskiego oraz Franciszka Głogowskiego. Parafia św. Floriana w Bedlnie, rok 1845, akt nr 66

» Podpis 3xpradziadka Jana Głogowskiego. Parafia Św. Floriana w Bedlnie, rok 1865, akt nr 24

» Podpis Wojciecha Brochockiego i Zofii Roesler Parafia Św. Zygmunta w Częstochowie, rok 1888, akt nr 195

More Maiorum

38


» Podpisy z aktu małżeństwa Ludwika XV z Marią Leszczyńską - Fontainebleau 5 września 1725 roku

39

More Maiorum


5 najczęstszych błędów w genealogii

1

alan jakman

Nie odkładaj wizyty z najstarszymi osobami w rodzinie! Ludzie ci bardzo często są już w słusznym wieku - w każdej chwili mogą odejść z tego świata i zabrać ze sobą cenne informacje. Dla genealoga chyba najbardziej fascynującą rzeczą jest słuchanie opowieści starszych ludzi. Tego nie znajdziemy w żadnych metrykach – jest to rodzinny przekaz. Często osoby te mieszkają setki kilometrów od naszego miasta i nie mamy możliwości osobistych odwiedzin. W tej sytuacji koniecznie musimy napisać list do krewnego – poprosić o numer telefonu, to nie zastąpi nam prawdziwego spotkania, ale będziemy mogli wypytać dalekiego wuja o najważniejsze sprawy. Do takiego listu „na zachętę” można dołączyć wydrukowane drzewo genealogiczne, które być może ułatwi nam kontakt naszym krewnym.

2

Nie ufaj wszystkiemu co znajdziesz w Internecie! To samo tyczyć się może herbarzy i książek. W herbarzach występują często błędy, które powielane są z herbarzy, które powstawały dużo wcześniej. Podobnie może być w książkach, w których tylko i wyłącznie powielane są nieprawdziwe zapisy. Wszelkie informacje musimy potwierdzić metrykalnie – a te znalezione w taki źródłach jak herbarze, książki należy wyraźnie zaznaczyć. Internet jest wspaniałym źródłem dla wszystkich genealogów. Jednak do wszystkich informacji znalezionych w wirtualnej przestrzeni musimy podchodzić ze sceptycyzmem. Nawet jeśli informacje te idealnie pasują do naszego drzewa rodzinnego i układają się w logiczną całość , to trzeba je dokładnie sprawdzić. Oczywiście drzewa te mogą być dla nas pomocne, naprowadzać nas na właściwą ścieżkę, ale każdą informację należy sprawdzić u źródła. Oczywiście- jeśli jest to możliwe – należy skontaktować się z administratorem znalezionego drzewa genealogicznego. Bardzo możliwe, że ma on większą ilość danych o naszej rodzinie.

3

Rodzinne legendy o sławnym przodku. Takie perełki zdarzają się w każdej rodzinie. „Sławny (bogaty) przodek” albo przegrał majątek w kasynie, albo utracił na wojnie, albo ożenił się z chłopką i został wydziedziczony … Oczywiście tak samo jak prawdziwe mogą być te More Maiorum

przekazy rodzinne, tak samo mogą okazać się kompletną bzdurą. Ludzka natura zawsze pragnie mieć wśród antenatów „kogoś sławnego”. Początkujący genealodzy zaczynają swe poszukiwania od znalezienia znanej osoby o nazwisku Kowalski i próbują ją „przypasować” do swojej genealogii. To chyba najgorsza rzecz jaką możemy zrobić. Jeśli nasze badania genealogiczne mają być poważne, to my sami bądźmy poważni i doszukujmy się sensacji. Pewne sprawy musimy udowodnić na papierze, a reszta to spekulacje – chociaż warto też wspomnieć, że zawód listonosza nie jest najnowszym wymysłem … 

4

Genealogia to nie tylko daty i nazwiska! Wielu genealogów chce jak najszybciej i jak najdokładniej poznać jak największą liczbę przodków. W metrykach znajdziemy jedynie imiona i nazwiska oraz suche, nic nie mówiące, daty. Należy poznać życia każdego z przodków. Jak oni mogli wyglądać? Jak żyli? Jakie wydarzenia historyczne mogły kształtować ich życie? Czasami wystarczy sięgnąć do Internetu, aby w ciągu minuty dowiedzieć się czym zajmował się np. młynarz, jaką pozycję miał we wsi. Spróbujmy zbudować wokół przodków z danej wsi „otoczkę” kulturalno-historyczną, tak aby ludzie ci nie byli tylko „okienkami” w drzewie genealogicznym, ale osobami, o których potrafii opowiedzieć więcej niż trzy zdania. Koperty dowodowe, archiwa wojskowe, spisy ludności, katastry gruntowe, akta notarialny, testamenty ... To wszystko pomoże nam w „ożywianiu” genealogii!

5

Nie zaniedbuj znalezionych metryk! Każdy dokument, który znajdziemy musi mieć swoje miejsce na komputerze. Musimy też ustalić wzorcowe nazwy dla plików np. „1706 – Jan Kowalski – chrzest”. Dzięki temu nie pogubimy się w natłoku metryk, których na pewno będzie przybywać. Jakie będą konsekwencje „genealogicznego bałaganu”? Po pierwsze, kiedy będziemy chcieli znaleźć dokumenty dotyczące danej osoby to albo ich nie znajdziemy, albo zajmie nam to dużo czasu. Po drugie, przy nieuporządkowanym archiwum rodzinnym może zdarzyć się tak, że będziemy szukać drugi raz metryk, które już wcześniej zostały odnalezione. 40


o prostytukach w XIX w.

lisak.net

regulamin zachowania się prostytutek w XIX w.

W

XIX wieku bynajmniej nie walczono z prostytucją, wiedząc, że zjawisku temu nie uda się zapobiec. Starano się raczej poddać ją kontroli państwa. Na prostytutki nakładano obowiązek przeprowadzania badań lekarskich celem zapobieżenia szerzeniu się chorób wenerycznych. W zaborze pruskim działalność koncesjonowanych domów publicznych określała „Ordynacja zapobiegająca uwodzeniu młodych dziewcząt do życia nierządnego w bordelach, lub innym sposobem za pieniądze, nie mniej przepisy na zatamowanie zarazy wenerycznej w Warszawie…” Ustalała ona zasady otwierania domów publicznych, udzielania koncesji, wprowadzała obowiązek regularnego badania się kobiet. Dodatkowo przewidywała, że właścicielom „bordelni” należy rozdawać broszury, instruujące o tym, jak kobiety mogą rozpoznawać choroby weneryczne u siebie jak i swoich klientów. W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej zachował się bardzo ciekawy dokument z końca XIX wieku pt. „Regulamin zachowania się prostytutek”, który pozwalam sobie przytoczyć poniżej:

§3. Nie wolno prostytutkom przesiadywać w oknach, ani też stać w bramach lub w drzwiach wchodowych domów, celem przywabiania do siebie mężczyzn.

„Regulamin zachowania się prostytutek” z końca XIX wieku: §1. Każda kobieta oddająca się nierządowi publicznemu, winna stawić się osobiście w biurze sanitarnem Policyi, względnie Magistratu, które po sprawdzeniu jej stanu zdrowia i dopełnieniu potrzebnych formalności, jeżeli nie zachodzą przeszkody, wpisze ją do księgi i doręczy jej książeczkę zdrowia. §2. O ile c.k. Dyrekcya, a względnie Magistrat, zamieszkania pewnych części miasta (ulic) przez prostytutki z powodu zachodzących szczególnych okoliczności, wyraźnie nie zabroni, wolno nierządnicom zamieszkiwać wszystkie dzielnice miasta, z wyjątkiem najbliższego sąsiedztwa publicznych i większych prywatnych zakładów naukowych, kościołów i klasztorów.

41

§4. Zabronionem jest wabić na ulicach lub innych publicznych miejscach mężczyzn ruchem lub słowem, znajdować się w nieprzyzwoitem ubraniu, lub zachowywać się w ogóle w sposób zwracający na siebie uwagę. §5. Nie wolno jej zdaradzać tajemnicy odwiedzających ją mężczyzn, z wyjątkiem przypadku, jeśli wyjawienia nazwiska zażąda właściwa władza. More Maiorum


§6. Nie wolno prostytutce pod karą wydalać się z miasta zamieszkania na dłużej jak dwa dni bez zameldowania się w biórze; za powrotem winna się prostytutka natychmiast zameldować w biurze sanitarnem. §7. Do usług w swych mieszkaniach wolno zarejestrowanym prostytutkom używać tylko kobiet będących w poważniejszym wieku, nigdy zaś mężczyzn. Zabroniono także przetrzymywać u siebie dzieci pod jakimkolwiek pozorem, z wyjątkiem dzieci własnych, tych ostatnich pod wyraźnem zastrzeżeniem, aby mieszkanie prostytutki było tak urządzone, by dzieci nie były narażone na zgorszenie. §8. Każda prostytutka obowiązana jest stawić się osobiście w biurze sanitarnem do oględzin dwa razy na tydzień, w godzinach i dniach w jej książeczce wymienionych i przynieść z sobą książeczkę. §9. Kobieta zarejestrowana winna ciągle baczyć na stan swego zdrowia, a w razie zachodzącego najmniejszego podejrzenia zaraźliwej choroby, wstrzymać się aż do zarządzenia lekarza, od współkowania. – Podane przez lekarza środki zaradcze obowiązana jest ściśle zachować. W wypadku choroby obłożnej, winna przed dniem przypadających nań oględzin zawiadomić o tem biuro. §10. W dniach wyznaczonych do oględzin ma prostytutka nawet w razie przypadającego periodu (czyszczeń miesięcznych) stawić się w biórze, a lekarz po zbadaniu jej stanu, przeznaczy na nowo dzień następnych jej oględzin. §11. Do oględzin winna się każda stawić z ciałem czystem i w czystej bieliźnie. Niestawienie się dobrowolne, pociągnie za sobą przystawienie przymusowe, a w razie nieusprawiedliwienia karę. §12. More Maiorum

Każda prostytutka zarejestrowana otrzyma przy wpisie jeden egzemplarz niniejszego regulaminu i książkę zdrowia, którą na żądanie odwiedzających ją mężczyzn obowiązana jest okazać. §13. O każdej zaszłej zmianie pomieszkania, obowiązana jest prostytutka donieść biurowi policyjno –sanitarnemu w ciągu 24 godzin. §14. Kobieta zarejestrowana chcąca opuścić swe hańbiące rzemiosło, winna zgłosić się osobiście w biórze i żądać wykreślenia z listy, podając okoliczności, które ją do tego skłaniają. §15. Dyrektor Policyi (…), może w uwzględnieniu zachodzących szczególnych okoliczności, na wniosek referenta biura sanitarnego zezwolić wyjątkowo, aby oględziny periodyczne prostytutki odbywały się w jej lub w mieszkaniu lekarza policyjnego, za wynagrodzeniem 1 złr. (…) za każdorazową wizytę, którąto kwotę prostytutka z własnego (budżetu – przypis) do rąk lekarza uiszczać winna. (…) §16. Zarejestrowane kobiety winne we wszystkich sprawach dotyczących ich stanowiska udawać się przede wszystkiem do biura sanitarnego Policyi lub Magistratu w miejscu ich zamieszkania i ściśle zastosować się do zarządzeń tego biura. §17. Postanowienia niniejszego regulaminu mają zupełne zastosowanie także w tym przypadku, jeżeli więcej zarejestrowanych kobiet wspólnie mieszka. O prostytucji w małżeństwie i nie tylko W XIX wieku wyjście za mąż i wydanie na świat potomstwa było głównym celem w życiu kobiety. Upolowanie dobrej partii, czyli znalezienie mężczyzny z nazwiskiem, wpływami i majątkiem było odpowiednikiem zrobienia kariery. Inne jej rodzaje tj. kariera naukowa, zawodowa, artystyczna… były niedostępne dla kobiet. Zresztą nie chodziło tu tylko o towarzys42


kie uznanie, ale także o materialne zabezpieczenie przyszłości. Kobiety z wyższych sfer co do zasady nie posiadały zawodów, nie były więc w stanie zarobić na własne utrzymanie. Jak mniemały, wykonywanie pracy zarobkowej nie licowało z ich statusem społecznym, kłóciło się z wizerunkiem prawdziwej damy, było dowodem ubóstwa. W wielu przypadkach nawet wtedy, gdy mąż zostawał bankrutem, a komornik wystawiał meble na ulicę, nie brały pod uwagę możliwości podjęcia się pracy. Uważały, że najlepszym sposobem w problemach będzie modlitwa, przeczekania, bądź bogate wydanie za mąż którejś z córek. Taki sposób podejścia do życia ostro potępiały emancypantki przełomu XIX i XX wieku, nazywając go bez ogródek prostytucją w małżeństwie. Anna Limprechtówna w jednym z numerów Steru z 1907 roku, zadawała pytanie, czym różni się od prostytutki taka kobieta, która

staje przed ołtarzem nie z miłości ale z wyrachowania. Natomiast potem w alkowie odpłaca mężowi za wygodne życie bez pracy miłością fizyczną uprawianą z poczucia obowiązku. I aż strach pomyśleć, że w przepaść tej zalegalizowanej przez opinię publiczną „prostytucji rzuca się tysiące kobiet, tysiące młodych dziewczyn, wychowywanych od dziecka celowo w tym kierunku, aby kiedyś zrobić „dobrą partję” na targu licytacji małżeńskiej, oddać się temu, kto lepiej zapłaci, chociażby cała natura fizyczna i moralna wzdrygała się przeciw tej sprzedaży.” Zdaniem autorki, winę za taki stan rzeczy ponosiły matki, które licząc na opatrznościowe zjawienie się „naturalnego chlebodawcy pod postacią męża” nie dawały córkom żadnego zawodowego wykształcenia i tym samym nie pozwalały na osiągnięcie samodzielności. Stanowisku temu nie można było odmówić racji.

» Zaproszenie na ślub z 1908 roku

Źródło: blog historyczno – obyczajowy Agnieszki Lisak, http://www.lisak.net.pl/blog/?p=255 i http://www.lisak.net.pl/blog/?p=762

43

More Maiorum


comes

G

dy słyszę o jakimś dawnym słowie, starej terminologii, to przypomina mi się pewien równie stary kawał adekwatny do sytuacji:

Pan hrabia stał się raptem neofitą i przeszedł na wyznanie starozakonne. Chcąc być w pełnej zgodności z nowym obrzędem religijnym w okoliczności zmiany wiary, przywołuje służącego Jana i rzecze: – Janie proszę mnie wykrasać! – używając specyficznej wymowy francuskiego „r”.– Co też jaśnie Pan Hrabia opowiada, po co mam jaśnie Pana okaleczyć? – jęknął Jan żałośnie. – Wykrasać i bez żadnych zbędnych pytań, bądź posłuszny, bo zwolnię cię ze służby! – stanowczo zażądał hrabia. Jan przestraszony chwycił brzytwę i uczynił posłusznie zadość żądaniom hrabiego. Ale widząc, że okaleczony hrabia zaczyna jęczeć z bólu, licząc na zmiękczenie jego duszy, pyta dalej hrabiego o przyczynę jego drastycznej decyzji. – Janie sam wiesz, – odpowiada hrabia – że ostatnio ciężko u mnie z pieniędzmi, chłopi się buntują, ja przegrałem w karty i od dawna zalegam ci z wypłatą. Postanowiłem się ożenić z bogatą Żydówką, tak jak mi ostatnio radziłeś ale mi postawiła warunek, żebym się wykrasał … – Może obrzezał , Panie hrabio..? – A do cholery z waszą nomenklaturą! Może i obrzezał!? – rzekł zrezygnowany hrabia Okazuje się jednak, że jeśli chodzi o tytułomanię szlachecką, to tak dzisiaj jak i w przeszłości nawet kilkakrotna ‘kastracja ustawowa’ nie pomagała. Dziś nie mamy ani monarchii ani przywilejów z nią związanych ani narodowej tradycji w tytułowaniu typu: baron, hrabia etc. a mimo to tu i ówdzie są ludzie, którzy do drugiej osoby zwracają się takimi tytułami. Najbardziej mnie dziwi , że są to jeszcze raczej ludzie młodzi. Co innego, gdyby to dotyczyło tzw. postaci zasłużonej, wiekowej jakim był np. Pan Tadeusz Dzieduszycki herbu Sas, który w roku 1775 otrzymał tytuł hrabiowski z przydomkiem „hoch”, kawalera Orderu Św. Stanisława. No – jeszcze, jeszcze uszłoby jakoś, mimo, że wg Górzyńskiego genealogia tego rodu była sfałszowana (vide http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzieduszycki_Hrabia) Ale przywoływanie hrabiostwa tej czy innej osoby dzisiaj wydaje się być co najmniej dziwaczne, ponieważ nie mamy u siebie ustroju monarchistycznego … i taki tytuł pasuje jak „pięść do nosa”. More Maiorum

Nie będę cytował przypadków tytułomanii z tamtego czy owego forum, by do końca nie robić przykrości osobom, które prawdopodobnie uczyniły to li tylko ze zwykłej grzeczności lub onieśmielenia na skutek poczucia niższej własnej wartości. Jednak miało to miejsce i tego nie da się zaprzeczyć. Ostatnio wyszperałem na forum informację, że utytułowanych rodów komesowych było w Polsce kilkadziesiąt (vide http:// pl.wikipedia.org/wiki/Komesowie) Osobiście też znałem potomka z rodu „jelitczyków” szczycącego się przodkami z takim tytułem. Zapraszał mnie on swego czasu na niekończące się dyskusje o historii oręża wojska polskiego do kasyna oficerskiego na małą biesiadę i na lampkę koniaku. Lubił ze mną rozmawiać mimo, że dzieliła nas znaczna różnica wieku i stopni wojskowych. Ja wówczas dowódca plutonu w stopniu st. szer. pchor. On w randze pułkownika jako mój wychowawca i wykładowca. Był człowiekiem mocno schorowanym (nomen omen m.in. na jelita) jak na jego herb rodowy przystało. Twierdził, że w dyskusjach ze mną odnajdywał spokój i ukojenie duszy. Nie okazywałem mu współczucia, wiedząc o jego poważnej chorobie (był już po kilku operacjach), czasami jednak odnosiłem wrażenie, że on o tym wie, że mu bardzo współczuję i wtedy czułem jego uważne głębokie spojrzenie w głąb mojej duszy. Opowiadał mi o swoim rodzie, dyskutowaliśmy także o polityce (był rok 1968). Był człowiekiem z klasą i wewnętrzna dumą. O tym, że miał przodka comesa, dowiedziałem się jednak, dużo, dużo później, parę lat już po jego śmierci. Był taktowny i wykazywał duże zrozumienia dla wielu spraw. Miał duży dystans zarówno do ówczesnej władzy, jak i sytuacji w której się znalazł jako żołnierz i oficer. Z perspektywy czasu widzę, że nas studentów uchronił przed przykrymi skutkami niefrasobliwego młodzieńczego zapału w dążeniu do upragnionej wolności … jaką widzieliśmy, po spektaklu „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka granym w Teatrze Narodowym w Warszawie. Nie używał jednak oprócz stopnia płk, żadnego tytułu. Ad rem! Kim byli komesowie (łac. comes). Jak widziano ich w połowie XIX wieku oczami naszych dziadków. O tym chciałbym teraz parę słów napisać, na podstawie różnych przeczytanych źródeł, których tu nie będę przytaczał, bo jest ich zbyt wiele. Każde użyte tu hasło daje się od ręki „wygooglować” w Internecie. Faktem jest, że to o czym tu wspomnę tylko, jest jednoznacznie opisane przez historyków ok. roku 1870. 44


Gall pisarz z czasów Krzywoustego wymieniał często ten tytuł jako, że używał łaciny frankońskiej a u Franków i Niemców najznakomitszych członków dworu zwano wówczas Comites. Według niego, byli to naczelnicy ziem podczas wojny i pokoju. Sprawowali także rolę doradców i zarządców pierwszych królów. Inaczej mówiąc, byli to wysocy urzędnicy królewscy. Z nich później wyłonili się wojewodowie i kasztelani. Pierwsi jako comes palatinus, drudzy jako comes castelanus. Za czasów Kazimierza Wielkiego zanika wyraz comes. Wykształciły się bowiem nowe nazwy m.in. takie jak wojewoda i kasztelan. Paprocki podaje, że synowie tych urzędników, zaczęli niejako dziedziczyć tytuł comesa swoich ojców, jakby sami piastowali te urzędy. Nawet w Volumina Legum istnieje pewne dziedziczne stopniowanie urzędów np. stolnik, stolnikiewicz, strażnik, strażnikiewicz itp. Jednak chęć do tytułomanii nie szła w parze z odwagą. Istnieje legenda, że podczas multańskiej wyprawy na Bukowinie ci utytułowani chowali się asekuracyjnie na tyły wojska i zostali poproszeni grzecznie o stawienie się na czele wojska. Jednak za Jagiellonów nacisk na dziedziczenie tytułów wśród bogatszej szlachty wzmógł się w istotny sposób, bez względu na ilość wystawianego wojska. Wzory czerpano z Zachodu. Zaczęła się spiralna gonitwa za tytułami. Jeden chciał stać wyżej od drugiego w hierarchii społecznej. Gdy Władysław Jagiełło dał przywilej na hrabiego swemu pasierbowi Wincentemu Granowskiemu h. Leliwa, namówiono Wojciecha Jastrzębca, kanclerza koronnego, aby mu odmówił przyłożenia pieczęci, co gdy ten uczynił, przywilej nie miał miejsca. Zastopowano w ten sposób drogę do stopniowania szlachectwa w Polsce. Istnieli tylko kniaziowie po ziemiach ruskich i na Litwie. Szlachta zaś była równa sobie. Niektórzy jednak walczyli na Zachodzie, robiąc się tam hrabiami, by nie być gorszymi od swoich zachodnich towarzyszy. Potem wracali do kraju z dokumentami, w których wymieniano, ten tytuł przy ich nazwiskach, jednak nie mieli oficjalnych nadań królewskich. Było to tylko czcze (bez pokrycia) nazewnictwo, jako zwykły zwrot grzecznościowy. Gdy ktoś wyjeżdżał za granicę, brał urzędowe polecenie od kanclerza. Kanclerz w takim urzędowym poleceniu, nie żałował nikomu słowa comes. W kraju ten tytuł nic nie znaczył, a za granicą podnosił prestiż. W ten sposób zgromadzone przez kilka pokoleń dokumenty, pozwalały później potomkom wylegitymować się tytułem. Szlachta, która siedziała w kraju, patrzyła na to niezbyt przychylnie, nazywając ich stronnikami cudzoziemszczyzny. Panowie, którzy byli z Zygmuntem I w Wiedniu, z wielką boleścią w sercu podziękowali za oferowane im tytuły. By nie siać po powrocie do kraju zawiści. Z kolei dom rakuski, przymierzając się 45

do panowania w Rzeczypospolitej musiał oprzeć się na możniejszej szlachcie, więc zaczął jej dawać tytuły hrabiowskie. I tak, za Zygmuntów pisali się hrabiami: Tarnowscy, Górkowie, Krasiccy. Za Stefana Batorego Rozrażewscy, którzy w niemieckiej służbie ulegli zniemczeniu, jednak do Polski wrócili z tytułem. Na zjazdach i na Sejmie zaczęto podnosić głosy oburzenia. Aż w roku 1638 za Władysława IV zakazano używania wszelkich tytułów, prócz tych, które przyjęto podczas Unii z Litwą. Zachowali tytuły hrabiowskie Ossolińscy w spadku po Tęczyńskich, ale i ci w końcu ich się zrzekli. W roku 1673 zakazano na nowo tytułów książęcych i hrabiowskich i to pod wieczną infamią. Słowa tej ustawy są następujące: „Nobilitarem aequalitatem que magnis, zawsze Titulis par est w państwach naszych zachowując tytuły cudzoziemskie, jako to: Principatus, Comitatus i wszelkie inne, na instancyę stanu szlacheckiego przez posłów ziemskich, czasy wiecznemi abrogujemy (uchylamy) i znosimy, aby takich tytułów, herbów, pieczęci, supra equalitatem Nobilitarem nikt w państwach naszych zażywać się nie ważył sub poena perpetua infamie o co forum ad cujusvis institutiam w Trybunale Koronnym”. Uczyniono jednak zastrzeżenie, że powyższa konstytucja z r. 1638 pozostaje w mocy. Jak to zwykle bywa, wszystkie zakazy były mało skuteczne. Tak więc dalej niektórzy, wyjeżdżający za granicę podpisywali się ze wstępem „My hrabia” na ważniejszych pismach wydawanych a dworzanom swoim, kazali się tytułować ‘Panem Hrabią’. Za Augusta III nawet w aktach urzędowych pisali się hrabiami: Flemingowie, Mniszchowie, Krasińscy; za Stanisława Augusta przed 1772 r. nie hrabiami, lecz grafami byli nazywani dwaj Moszczeńscy, urodzeni z naturalnej córki Augusta II i w Saksonii na swoją godność wyniesieni. Gdy Rewolucja Francuska napędziła do Polski emigrantów i wszystkie szlachcianki zaczęły mówić, korespondować po francusku wtedy „niezbyt gładko” wyglądało ‘a Monsieur NN.’ a już zaczęto „a Madame la Comtesse NN.”. Odtąd na gwałt do herbów zamiast pięciu, „dziesięć punktów kładziono na koronę” zwykle na pieczęci herb nakrywającą … W tym okresie wywody szlacheckie w aktach urzędowych pisano jedną ręką a drugą wyciągano po pieniądze. I tak pofałszowano wiele dokumentów. Jest wiele rodów, które u Niesieckiego i Paprockiego, mają słowo comes jako hrabia tłumaczone. Pofałszowane mają także podania familijne i drzewa genealogiczne. Są jednak liczne rody, których dziadowie i ojcowie, za swoje zasługi otrzymali dyplomy hrabiowskie w dużej ilości od: dworu austriackiego, dworu pruskiego i w mniejszej ilości od dworu rosyjskiego, ale to jest temat na inną okazję. Konstytucja marcowa 1921 r. (art. 96) oprócz tego, że znosiła tytuły (poza naukowymi, urzędowymi i zawodowymi), to zapewniała obywatelom równość More Maiorum


wobec prawa względem innych obywateli, nietykalność własności prywatnej, ochronę życia, wolność, tajność korespondencji oraz brak cenzury.

łów szlacheckich. Ponieważ zmieniła się podstawowa zasada równości wobec prawa wszystkich obywateli. Monarchii już w Polsce nie było i nie ma.

Jednak jak widać jej także nie udało się do końca „zlikwidować” (celowo nie użyję tu ostrego jak brzytwa słowa z humoru o hrabim) tytułomanii szlacheckiej, ponieważ zwolennicy tytułów uważają, że Konstytucja z 1935 roku zniosła Konstytucję z 1921 zachowując jedynie jej art. 99, 109–118 oraz 120 (wszystkie dotyczące praw obywatelskich). Tym samym został zniesiony art. 96 Konstytucji z 1921 roku, a późniejsze konstytucje nie zawierały żadnych odniesień do stosowania bądź nie stosowania tytułów w Polsce. To, że nie było żadnych odniesień jest jedynie pozorną luką w prawie. Ponieważ zwolennicy tej opcji zapominają o wielokrotnych wyżej opisanych zakazach z lat 1569, 1638 i 1673 r. Konstytucja z 1921r. , była jedynie przypomnieniem (powtórzeniem) i zakazem równocześnie o nie uznawaniu tytu-

I to są przysłowiowe verba veritas. W Ustawie konstytucyjnej z kwietnia 1935 r. użyto zamiast pojęcia „naród”, terminu „wszyscy obywatele”, co miało swoją wymowę, tj. „miało wspomóc asymilację państwową wszystkich obywateli, bez względu na różnice narodowościowe, religijne, klasowe” Oczywiście nie znaczy to, że obywatele w Polsce, nie mają prawa do szanowania swoich tradycji rodzinnych i to nie tylko sarmackich. Mają także pełne prawo do zrzeszania się w towarzystwa wzajemnych zainteresowań. Przywracanie zaś oficjalnie tytułów nieadekwatnych do panującego ustroju wydaje się być … jednak żałosne – „to se uz ne vrati...” powiedzieliby nasi południowi sąsiedzi.

Autor: Jerzy A. Szczerbiński. Serdecznie dziękujemy za nadesłanie artykułu!

Akt urodzenia Stanisława Ignacego Witkiewicza “Witkacego”

More Maiorum

46


Stanisław Minartowicz

ogrodywspomnien.pl

W czasie II wojny światowej walczył dwukrotnie. Po zaleczeniu ran po stoczonych walkach po pierwszej mobilizacji, po raz drugi zaciągnął się do wojska wiosną 1943 r. - do Armii Kościuszkowskiej. Z Armią dotarł w sierpniu 1944 r. nad Wisłę by wspomóc Powstanie Warszawskie. W czasie forsowania Wisły Hitlerowcy ostrzelali jego łódź, na której wraz z sześcioma żołnierzami dobijał do brzegu. Czterech żołnierzy poniosło śmierć na miejscu, a Wujek i dwóch innych żołnierzy zostali ciężko ranni. Udało im się jednak pod osłoną porozrywanych przęseł Mostu Poniatowskiego o własnych siłach przedostać się na brzeg. Na brzegu doczołgali się pod filar by tam ukryć się przed ostrzałem Hitlerowców z mostu. Wkrótce zmarł jeden z żołnierzy. Wujek i jego kolega o nazwisku Wychopień przez cały tydzień leżeli tam w potwornych bólach, w ogromnym strachu, bez jedzenia. Pili tylko wodę z Wisły. Po tygodniu, kiedy byli już wycieńczeni z bólu, upływu krwi, głodu... i braku nadziei na ratunek, zauważyli nagle, że po rozrywanych przęsłach, jak małpiątko, przedziera się jakiś chłopiec. Zawołali go do siebie. Był to harcerz Rysiek (lat 13), który jako łącznik, starał się przedostać z meldunkiem na drugi brzeg Wisły. Wujek poprosił go, aby zdobył dla nich coś do zjedzenia. Rysiek był przerażony sytuacją żołnierzy, ale nie umiał im pomóc. Na moście byli Niemcy, a on niczego do jedzenia nie miał przy sobie. Wtedy Wujek poprosił go, aby wydobył chleb z ich łodzi, która ciągle dryfowała na wpół zatopiona z ciałami zabitych żołnierzy w malutkiej zatoczce niedaleko brzegu. Chłopak był strasznie wystraszony, że musi grzebać za chlebakami pomiędzy ciałami zabitych, ale spisał się dzielnie. Dotarł wpław do łodzi i z powrotem, i w efekcie, przyciągnął ze sobą kilka chlebaków z rozmoczonym wodą i krwią zabitych chlebem. Chłopak musiał udać się w dalszą drogę z meldunkiem. Zanim się jednak oddalił, obiecał Wujkowi, że jak dotrze na miejsce, zamelduje o nich dowódcy. Wkrótce zniknął im z oczu. Wspinając się po przęsłach, Rysiek przedostał się na drugi brzeg Wisły. Niestety, minął następny tydzień i żadna pomoc nie nadchodziła. Spleśniały chleb, choć wydzielali go sobie małymi kawalątkami, kończył się już. Warszawa stała w ogniu. Potężne eksplozje targały powietrzem. Zewsząd było słychać serie z karabinów, płacz i lament ludzi. Jakie myśli mogło mieć tych dwóch rannych, wygłodzonych żołnierzy, leżących pod Mostem Poniatowskiego? W obliczu wszechobecnej śmierci - została im tylko modlitwa... i silna wola życia. pomimo wszystko. Przecież każdy z nich miał rodzinę, żonę, dzieci. Trzeci tydzień się kończył, kiedy już u kresu sił i nadziei na ratunek, w myślach żegnali się z życiem i ze swoimi bliskimi. Została im już tylko rozpacz i beznadzieja... Wtedy, ni stąd, ni zowąd, zauważyli nagle płynące w oddali dwie łódki. Łódki pruły cichutko wodę wprost w ich kierunku. Takiej szansy tych dwóch żołnierzy nie mogło zaprzepaścić. Resztkami sił doczołgali się do brzegu by ich zauważono. Niestety... znów rozpacz! Łódki okazały się być puste. Nikogo w nich nie było. A co wydawało się być dziwne, łódki były powiązane ze sobą grubym sznurem. Wycieńczeni żołnierze postanowili jednak wciągnąć swe poranione ciała do łodzi i popłynąć z nurtem Wisły. Zapragnęli znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, gdzie czekała ich niechybna śmierć z głodu i ran. Tym bardziej, że wdarło się już zakażenie. Rany ropiały. A atakujące ich coraz bardziej szczury, dopełniały dzieła. Pokaleczone i pogryzione ciała zaczynały już gnić. Kiedy w potwornych mękach wciągnęli swe pokiereszowana ciała do łodzi, odbili od brzegu. Woda poniosła ich coraz dalej i dalej od na wpół zawalonego Mostu Poniatowskiego. I kiedy tak płynęli, nie wiedząc, czy po śmierć, czy po ratunek, nagle do odgłosów eksplozji i strzałów armatnich, uszu ich doleciały serie z karabinów, i to tuż nad ich głowami. Jedna po drugiej. Zrozpaczeni żołnierze Armii Kościuszkowskiej byli pewni, że to już ich koniec... Jak się później okazało strzelali do nich żołnierze z ich Armii, mając ich za wrogów. Szczęściem w nieszczęściu udało się im jednak ujść z życiem, bo kiedy zauważono ich mundury, strzelać przestano. Byli uratowani!... Czyżby to był... cud nad Wisłą? Dla tych dwojga umęczonych żołnierzy, był z pewnością. Wiele lat po wojnie powstała książka Alojzego Srogi pt. ,,Nadzieja”, opisująca Wujka losy. W Ekspresie Wieczornym, w odcinkach, również opisywano Wujka gehennę, jaką przeżył pod Mostem Poniatowskiego wraz ze swoim kolegą Wychopieniem w oczekiwaniu na ratunek. Opisywano Wujka 21 dni nadziei wymieszanej z beznadzieją, wśród świstu kul, wybuchu bomb, zimna, głodu i potwornego bólu. Wtedy nagle Wujek stał się bohaterem. Wycieczki szkolne ciągnęły do niego z kwiatami i laurkami. Dziennikarze z radia i gazet nękali go wywiadami. Z Ratusza partyjniacy słali listy pochwalne. Ale nic dalej za tym nie szło. Wujek zaś nie był przygotowany na to, by być bohaterem. Po tym nagłym szumie wokół niego, rozchorował się jeszcze bardziej, a jakiegokolwiek wsparcia finansowego na leczenie, i tak nie dostał. Ot i los bohatera Polski Ludowej! - profil na portalu “OgrodyWspomnień” 47

More Maiorum


More Maiorum

48


osoba miesiąca - Wedel

K

arol Ernest Henryk Wedel (ur. 7 lutego 1813r. w Ihlenfeld, zmarł 17 czerwca 1902r. w Warszawie) – niemiecki cukiernik, założyciel przedsiębiorstwa E. Wedel. Przybył do Warszawy pod koniec pierwszej połowy XIX wieku. Na początku przystąpił do spółki ze swoim imiennikiem – Karolem Grohnertem, który prowadził swą cukiernię przy ulicy Piwnej 12. Ich współpraca była bardzo udana i osiągnęli sukces. Na krótko po ślubie z Karoliną Wiśnowską (która to była córką sławnego cukiernika, więc rodzinny zawód został zachowany) usamodzielnił się i założył swój własny sklep z parową fabryką czekolady obok. Rok później na rynek wprowadził karmelki śmietankowe, które bardzo szybko stały się przebojem. Tak reklamował swój produkt w „Kurierze Warszawkim”: Zupełnie nowy i szczególny utwór cukierniczy, a nade wszystko wyborny środek leczący i łagodzący wszelkie cierpienia piersiowe, nader skuteczny na słabości te w miesiącach wiosennych, a nawet dla niecierpiących i zwolenników delikatnego smaku - bardzo przyjemny wyrób Z biegiem lat, pojawiały się kolejne smakowite wyroby. Jednym z nim była czekolada w płynie, która początkowo sprzedawana nakładem ponad pół tysiąca dziennie. W 1864 r. Wedel wrócił z praktyk, które odbył w zakładach cukierniczych w Niemczech, Szwajcarii, Anglii, Francji. Uzyskał tam również doktorat z chemii spożywczej. W 1876 r., kiedy jego syn (z pierwszego małżeństwa) ożenił się z Eugenią zd. Bohm przepisał firmę na Emila, co było prezentem ślubnym i jak się okazuje – bardzo trafionym, ponieważ pod jego kierownictwem firma bardzo rozkwitła. Karol Wedel był dwukrotnie żonaty. Pierwsza żona niestety nie jest znana, chociaż była matką tego, który po ślubie przejął interes swego ojca. Drugą żoną była Karolina Wiśnowska. Mieli oni córkę Eleonorę Józefę, urodzoną w 1856r., która wyszła za Wilhelma Piotra Angersteina, ale czy to wszystkie dzieci Karola? O tym będzie w dalszej części.

49

More Maiorum


More Maiorum

50


Dnia 6 lutego 1850r. w Warszawie w obecności świadków – 27-letniego Roberta Wiśnowskiego, cukiernika i 25-letniego Gustawa Wiśnowskiego, kupca, zawarte został małżeństwo między Karolem Ernestem Henrykiem Wedlem, 37-letnim cukiernikiem, kawalerem (sic!), synem zmarłych Joachima Fryderyka Wedla, niegdyś komisarza dóbr i Krystyny Fryderyki z Krügerów, urodzonym w Ihlenfeld, a Karoliną Augustą Wiśnowską, 21-letnią panną, córką chorego (stąd nieobecnego przy ślubie) Gustawa Wiśnowskiego, fabrykanta sukna i Rozalii z Hessów, obojga zamieszkałych w mieście Zgierzu, urodzoną w miejscowości Schwiebus (obecnie Świebodzin, woj. lubuskie). Dziwna sprawa, że Wedel występuje w akcie jako kawaler, ale może poprzednia żona nie zmarła, ale nie byli razem, stąd nie chciał do końca życia być sam i wstąpił w związek jako kawaler lub może poprzednia żona była innej wiary i kościół ewangelicko-augsburski nie uznawał takich małżeństw, bo np. pierwszy ślub był w katolickim kościele. Oczywiście wszystko to same domysły. Nieznana dotychczas córka Wedla Niedługo po drugiej rocznicy ślubu na świat przychodzi córka, która urodziła się 20 marca 1852r. w Warszawie przy ulicy Miodowej 484. Chrzest odbył się dnia 1 kwietnia, czyli około półtora tygodnia od dnia narodzin. Rodzicami dziecka byli 39-letni Karol Wedel, właściciel cukierni i - „stały mieszkaniec Królestwa Pruskiego, a obecnie w Warszawie” i żona jego 32-letnia Karolina z Wisznowskich (Wiśnowskich). Dziecko na chrzcie świętym otrzymało imiona Maria Karolina, a rodzicami chrzestnymi byli Eugeniusz Böhm i Emilia Wisznowska (Wiśnowska).

51

More Maiorum


Kolejnym (znanym) dzieckiem była wcześniej już wspomniana Eleonora Józefa, urodzona 19 marca 1856r., więc na dzień przed rocznicą narodzin jej starszej o cztery lata siostry, o której napisałem wyżej. Niestety nie wiadomo nic na temat Marii Karoliny, stąd trudno przypuszczać, czy żyła w chwili narodzin młodszej siostry.

Eleonora Józefa Wedel wyszła za mąż jeszcze jako 19-latka. Miało to miejsce w tej samej parafii, w której była chrzczona. Dnia 16 lutego 1876 r. zawarte zostało małżeństwo między 28-letnim Wilhelmem Piotrem Angersteinem, kawalerem, pastorem parafii ewangelicko-augsburskiej w Warszawie, synem Franciszka i Emilii z Kaulbarszów, a Eleonorą Józefą Wedel, 19-letnią panną, córką wcześniej już wspomnianych rodziców (przy okazji omówienia aktu chrztu). More Maiorum

52


53

More Maiorum


Dnia 20 sierpnia 1883r. o godzinie 16 w ewangelicko-augsburskim kościele w Warszawie stawił się Wilhelm Angerstein, pastor i Edward Schuller i oświadczyli, że tego samego dnia, godzinę wcześniej (czyli o 15) zmarła 65-letnia Karolina Wedel, żona Karola. Karol Wedel od tego czasu , aż do swojej śmierci w dniu 16 czerwca 1902r. w wieku 89 lat, żył sam. Następnego dnia w Kurierze Warszawskim ukazała się informacja o śmierci Karoliny z Wiśnowskich Wedlowej. Pogrzeb odbył się 3 dni po śmierci na cmentarzu ewangelicko-augsburskim. Pozostawiła po sobie męża, córkę, syna, zięcia, synową, wnuki wraz z familią.

More Maiorum

54


» Grób Edwarda i Karoliny Wedlów - źródło - blog Moje Cmentarze

55

More Maiorum


wydarzenie miesiąca

O

rder Virtuti Militari (łac. Męstwu wojskowemu – (cnocie) dzielności żołnierskiej) – najwyższe polskie odznaczenie wojskowe (order), nadawane za wybitne zasługi bojowe. Jest najstarszym orderem wojskowym na świecie, spośród nadawanych do chwili obecnej.

Ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego 22 czerwca 1792 roku w celu uczczenia zwycięstwa w bitwie pod Zieleńcami po rozpoczęciu wojny polsko-rosyjskiej przeciwko interwencji Imperium Rosyjskiego i konfederacji targowickiej, a w obronie Konstytucji 3 Maja. Dewiza orderu brzmi: Honor i Ojczyzna Order był nadawany w okresie Księstwa Warszawskiego. Po utworzeniu Królestwa Kongresowego order, zachowując swój statut, otrzymał nazwę Order Wojskowy Polski. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku Sejm Ustawodawczy na mocy ustawy z dnia 1 sierpnia 1919 roku wskrzesił order, nadając mu nazwę Orderu Wojskowego Virtuti Militari. Obecnie order może być nadawany podczas wojny lub 5 lat po jej zakończeniu przez prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Przyszło mi do głowy przesłać rodzaj medali owalnych, które z jednej strony mieścić będą moje imię, a z drugiej napis “Virtuti Militari”, a które będzie można nosić, tak jak krzyże orderu Marii Teresy, na wąskiej wstążce podobnej do wstążki orderu Św. Stanisława. Będą to medale srebrne dla szeregowych, a złote dla oficerów - Stanisław August Poniatowski z listu do ks. Józefa Poniatowskiego napisanego 12 czerwca 1792

Pierwsze nadania miały miejsce 22 czerwca 1792 roku (otrzymali je ks. Józef Poniatowski, mjr Michał Wielhorski, mjr Franciszek Poupppart, mjr Stanisław Mokronowski, bryg. Eustachy Sanguszko, płk Józef Poniatowski, ppłk. Jan Grochowski, mjr Jan Krasicki, mjr Józef Szczutowski, mjr Mikołaj Oppeln-Bronikowski, kpt. Michał Chomętowski, por. Andrzej Gałecki, ppor. Seweryn Bukar, ppor. Sebastian Marszycki, ppor. Karol Tepfer), a wręczenie medali nastąpiło 25 czerwca 1792 roku w Ostrogu na Wołyniu, gdzie znajdował się obóz wojsk Rzeczypospolitej. Udekorowano nimi 15 oficerów i żołnierzy biorących udział w bitwie pod Zieleńcami, którzy, po ustanowieniu statutu, mieli stworzyć pierwszy skład kapituły orderu. Król Stanisław August Poniatowski był Wielkim Mistrzem Orderu Virtuti Militari i z mocy prawa kawalerem Krzyża Wielkiego.

» Medale Virtuti Militari z 1792 - źródło

Król napisał również: Jeżeli czas i okoliczności pozwolą, ustanowię instytucję formalną orderu wojskowego. Teraz z największym pośpiechem wysyłam Ci 20 medalów złotych, oznaczonych dewizą Virtutu Militari, dla znaczniejszych oficerów, którzy odznaczyli się w ostatnich bitwach obecnej kampanii. [...] Jest was 16 wymienionych na załączonym wykazie, ale ponieważ może się zdarzyć, iż znajdzie się jeszcze kilku, już zasługujących na tę odznakę, dodaję przeto jeszcze 4 dla tych, których nazwiska mi wskażesz. Przesyłam Ci nadto 40 medali srebrnych dla niższych oficerów i prostych żołnierzy, których nazwiska mi nadeślesz [...]

Na przełomie sierpnia i września 1792 roku, gdy do Warszawy powrócił ks. Józef Poniatowski, u s t a - nowiono statut orderu, jednocześnie zmieniono jego kształt na formę krzyża. Statut orderu został opracowany na podstawie statutu austriackiego Orderu Wojskowego Marii Teresy. Order miał dzielić się na pięć klas z czego trzy pierwsze miały formę orderową, dwa pozostałe medalową: I klasa – Krzyż Wielki z Gwiazdą, II klasa – Krzyż Komandorski, III klasa – Krzyż Kawalerski, IV klasa – Medal Złoty, V klasa – Medal Srebrny.

More Maiorum

56


» Patent Virtuti Militari 1808 r. - źródło

57

More Maiorum


z pierwszych stron gazet Echo Sieradzkie, 10 czerwca 1931r., nr 155 Śmierć 7-letniej dziewczynki w płomieniach. 43 gospodarstwa pastwą pożaru. Łódź, dnia 9 czerwca. Ubiegłej nocy wieś Radoszewice pod Wieluniem nawiedzona została straszliwą klęską pożaru, który w perzynę zamienił niemal całą wioskę. Jeden z gospodarzy, wracając późną nocą do domu, spostrzegł kłęby dymu, jakie wydobywały się z zagrody stojącej w samym środku wsi, a należącej do Wosowskiego Jakuba. Wiatr począł rozrzucać iskry i żagwie na stojące wokół zabudowania gospodarskie, które w mgnieniu oka stanęły w ogniu. Zaalarmowane straż ogniowa natychmiast ruszyła na ratunek, siły jej jednak okazały się zbyt małe, aby podołać żywiołowi. Wezwano więc 6 oddziałów strażackich, które ruszyły na ratunek pogrążonym we śnie mieszkańcom. W jednym z domów, należącego do Jana Furmańskiego, w którym ogień był bardziej zaawansowany – nie zdołano w porę wyratować znajdującego się w izbie dziecka – 7-letniej Marianny Furmańskiej. Dziewczynka poniosła śmierć na miejscu. Mimo nadludzkich wysiłków straży i chłopów – spłonęło doszczętnie 26 gospodarstw rolnych wraz z martwym i żywym inwentarzem. Straty są olbrzymie i sięgają 200 tysięcy złotych. W czasie akcji ratowniczej we wsi Radoszewice – straż zaalarmowana została drugim pożarem jaki wybuchł w Nowej Wsi, gminy Konopnica. Tutaj również z powodu sprzyjającego wiatru ogień rozprzestrzeniał się z ogromną szybkością przerzucając się z domu na dom. Pierwszy stanął w ogniu dom Wincentego Kraszewskiego. Ogółem spłonęło 17 gospodarstw wraz z żywym i martwym inwentarzem. Straty wynoszą około 155 tysięcy złotych. Jak ustaliło dochodzenie policyjne przyczyną pożaru w Radoszewicach było nieostrożne obchodzenie się z ogniem, w Nowej Wsi zaś zachodzi wypadek podpalenia. Za sprawcą tej zbrodni prowadzone są poszukiwania.

Goniec Wielkopolski” 18 czerwca 1924r., nr 139 Wybitny pedagog, mający nazwisko niemieckie, złożył ofertę na wakującą posadę w gimnazjum humanistycznem w Milanówku. Otrzymał od kierownika gimnazjum następującą odpowiedź: - O stanowisko nauczyciela w tutejszej szkole mogą się ubiegać tylko obywatele pochodzenia polskiego, wyznania rzymsko-katolickiego, nie należący do stronnictw lewicy ani centrum.” Gdyby zmartwychwstał jeden z największych patriotów i pedagogów polski Karol Libelt i złożył ofertę w gimnazjum humanistycznem w Milanówku, otrzymałby – jak pisze Nemo w „Kur. Por.” – również odmowną odpowiedź i to dla dwóch przyczyn” niemieckiego pochodzenia i lewicowych przekonań. I w ogóle powstaje pytanie: kto z wielkich humanistów polskich i wychowawców narodu polskiego mógłby dostąpić zaszczytu wykładania w humanistycznem gimnazjum w Milanówku? Frycz Modrzewski zostałby odrzucony jako heretyk, ks. Hugo Kołłątaj, jako lewicowiec, a ks. Stanisław Konarski jako „centrowiec”. Nie mówiąc już o Lelewelu, który niebyłby przyjęty w Milanówku dla tychże samych powodów, co i Libelt, czy mógłby ubiegać się o stanowisko nauczyciela łaciny w Milanówku Adam Mickiewicz? Naturalnie, że sympatyzował przecież i socjalizmem i rewolucyjnemi narodowemi prądami w różnych krajach. I gdyby w całem polskiem szkolnictwie panował taki duch jak w Milanówku, to Mickiewicz, poszukując posady nauczyciela, musiałby jechać do Lozanny, albo wrócić do Kowna. Polska na szczęście nie jest Milanówkiem. Ale nie łudźmy się, że szkoła humanistyczna w Milanówku jest jakąś oazą obskurantyzmu w Polsce. Jeżeli w Polsce odrodzen j pójdą sprawy dalej, tak jak szły dotąd, to ujrzymy wkrótce prawdziwie narodowe odrodzenie humanizmu i we wszystkich szkołach humanistycznych i realnych wykładać będą tylko ci, którym „Rozwój” wystawi świadectwo prawomyślności.

More Maiorum

58


nowości Uprzejmie informujemy, że w czerwcu 2014 r. liczba cyfrowych kopii dokumentów archiwalnych udostępnionych w serwisie szukajwarchiwach.pl przekroczyła 11 milionów. W uruchomionym w październiku 2009 r. serwisie sukcesywnie udostępniane są cyfrowe kopie materiałów archiwalnych z archiwów państwowych i innych instytucji kultury. Założeniem serwisu jest jego pełna dostępność i otwartość. Korzystanie z serwisu jest bezpłatne i nie wymaga logowania. Serwisem zawiaduje Narodowe Archiwum Cyfrowe. W pierwszej kolejności skanowane są akta stanu cywilnego, ewidencje ludności, akta miast i gmin, księgi ziemskie i grodzkie, dokumentacja kartograficzna i geodezyjna. W serwisie szukajwarchiwach.pl dostępne są akta metrykalne i stanu cywilnego z XIX i XX w. z terenów działania archiwów państwowych m.in.: w Warszawie, Białymstoku, Poznaniu, Częstochowie, Kaliszu, Katowicach, Krakowie, Lesznie, Lublinie, Łodzi, Płocku, Rzeszowie, Siedlcach, Toruniu, Zielonej Górze oraz dodane ostatnio, pochodzące z archiwów państwowych w Kielcach, Gorzowie Wielkopolskim, Pułtusku (oddział Archiwum Państwowego w Warszawie) i Łomży (oddział Archiwum Państwowego w Białymstoku). Oznacza to możliwość swobodnego dostępu m.in. do aktów urodzin, ślubów czy zgonów sprzed 100 i więcej lat znajdujących się w setkach parafii i dotyczących tysięcy miejscowości w całej Polsce. Wśród nowo opublikowanych 1,3 miliona dokumentów znajdują się akta gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego m.in. korespondencja i teksty przemówień z zasobu Archiwum Akt Nowych; archiwum rodziny Zielińskich z lat 1878-1921, dokumentacja związana z obozami koncentracyjnymi i jenieckimi oraz dotycząca łódzkiego getta. W serwisie odostępniono także kolejne akta metrykalne i stanu cywilnego.

Na stronie More Maiorum pojawiła się nowa zakładka, w której znajduje się mapa Polski z zaznaczonymi parafiami. W niecały tydzień przy pracy trzech osób - Małgorzata Lissowska, Krystyna Domańska Bzdak i Alan Jakman, udało się uzupełnić całe wójewództwo śląskie. Po wypełnieniu wszystkich województw także tych z terenu II RP, dodane zostaną linki prowadzące do skanów z tych parafii. Efekty dotychczasowej pracy można zobaczyć tutaj: http://www.moremaiorum.pl/mapa/

Zmarł najstarszy na świecie mężczyzna. Aleksander Imich miał 111 lat Zmarł naj­star­szy na świe­cie męż­czy­zna. Alek­san­der Imich miał 111 lat. Miesz­kał w Nowym Jorku i miał pol­skie ko­rze­nie. Uro­dził się w Czę­sto­cho­ wie w 1903 roku. Przed drugą wojną świa­to­wą uzy­skał dok­to­rat z zoo­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim. W trak­cie wojny, wraz z żoną i grupą Żydów z Bia­łe­go­sto­ku, zo­stał wy­wie­zio­ny przez So­wie­tów do obozu pracy nad Mo­rzem Bia­łym. Udało im się wró­cić do Pol­ski, ale w la­tach 50. ubie­głe­go stu­le­cia wy­je­cha­li do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Imich zaj­mo­wał się che­mią i pa­rap­sy­cho­lo­gią. Po jego śmier­ci naj­star­szym męż­czy­zną jest 111-let­ni Ja­poń­czyk Sa­ka­ri Momoi. Tytuł naj­star­sze­go czło­wie­ka dzier­ży Ja­pon­ka, 116-let­nia Misao Okawa.

59

More Maiorum


humor

Niech mi pan powie dlaczego pije pan tak dużo? -dopytuje się psychiatra. - Zaraz spróbuje wyjaśnić panu przyczynę. Odpowiada roztrzęsiony pacjent. - Zakochałem się w pewnej wdowie, która miała dorosłą córkę. Ożeniłem się z tą wdową i niedługo potem mój ojciec ożenił się z moją pasierbicą. W ten sposób moja żona i ja staliśmy się teściami dla mojego ojca. Za jakiś czas moja teściowa, to znaczy córka mojej żony, urodziła syna. Ten chłopiec stał się automatycznie moim bratem, ponieważ był synem mojego ojca. Ale ponieważ jest równocześnie synem córki mojej żony, więc moja żona stała się jego babcią, a ja stałem się dziadkiem dla mojego brata. Niedługo potem moja żona urodziła syna, który stał się szwagrem dla mojego ojca. Starsza siostra mojego syna jest równocześnie jego babcią, ponieważ mój ojciec jest jego dziadkiem. Mój ojciec jest więc szwagrem mojego dziecka, ponieważ jego siostra jest żoną mojego ojca. Ja jestem wobec tego bratem dla mojego własnego syna. Mój syn jest mojej babci bratankiem, a ja jestem dziadkiem dla samego siebie. Stałem się więc bratem dla mojego ojca, ale jednocześnie jestem synem i ojcem dla niego. Moja żona jest moją macochą, matką,szwagierką i przybraną siostrą. A ja jestem ojcem i synem dla samego siebie. - Rozumiem, odpowiada psychiatra, niech pan pije dalej More Maiorum

60


co słychać w regionaych TG?

CZĘSTOCHOWSKIE TG - Gościem czerwcowego spotkania Towarzystwa Genealogicznego Ziemi Częstochowskiej będzie dr Jacek Laberschek z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, autor publikacji dotyczących średniowiecznych dziejów północno-zachodniej Małopolski, m.in. dziejów Częstochowy. Spotkanie połączone będzie z promocją najnowszej książki krakowskiego historyka zatytułowanej ‘’’Średniowieczne dzieje nadwarciańskiego Mstowa”. Na zebraniu po raz piaty wręczymy Honorową Plakietkę naszego Towarzystwa 11 czerwca godz. 17.00, Pałac Ślubów ul. Focha 19/21 wstęp wolny

POMORSKIE TG - Sobota 14 czerwca 2014 o godz. 11:00 - Zapraszamy na nasze kolejne, comiesięczne, czerwcowe spotkanie.UWAGA! SPOTKANIE ODBĘDZIE SIĘ w salce parafialnej p.w.św. Wojciecha, przy kościele p.w. Gwiazdy Morza, Sopot ul Chopina 16A

MAŁOPOLSKIE TG - Zapraszamy na autorskie spotkanie. Pan Jerzy S. Łątka będzie opowiadał o swojej najnowszej książce “Osełka masła. Okupacyjny i powojenny wymiar jednej zbrodni.” Wstrząsająca sprawa zabójstwa Felicji Binder, żony oficera WP zamordowanego w Katyniu. Oprawcy z AK w 1944 roku “zlikwidowali” jednocześnie córkę Felicji, Barbarę. Dokumenty źródłowe zachowane w zasobach IPN pokazały kulisy tej zbrodni. Jedna z najważniejszych książek autora. Z autorem rozmawiamy 12 VI 2014 roku, o godz. 17:00 w “Hotelu Europejskim” Książkę można kupić w księgarni akademickiej ul. św. Anny 6 lub bezpośrednio na spotkaniu.

61

More Maiorum


Nadesłał: Stanisław Pieniążek

More Maiorum

62


63

More Maiorum


Zapraszamy do współpracy!

More Maiorum Czcij przodków twych pamięć, czcij ojców mogiły: W ich dziełach, zasługach krzep ducha, krzep siły. ~Józef Białynia Chłodecki

Współpracują z nami: More Maiorum

64


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.