SOFA(10) - Dodatek specjalny grudzień 2015

Page 1

numer specjalny • grudzień 2015 dwumiesięcznik • ISSN 2449-6375

UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

Przed szóstą Anna Wasińska Nie płacz, maleństwo Paulina Siedlich Podróż do marzeń Aneta Rzepka w tle Anna Wąsikowska Piękna Artur Wodarski W sieci Sabina Waszut Bombkoń Jan Maszczyszyn Goście specjalni – opowieści wigilijne Maszczyszyn, Pawlak, Kosin, Zimniak



wstępniak

D

rodzy Czytelnicy! Skoro tu dotarliście, to znaczy, że niestraszne Wam zwiedzanie wież wielopiętrowych. W takim razie – co powiecie na podziemia? Jak widzicie, okładkowy anioł uległ trochę przemianie, której i Wy powinniście się poddać, by bez szwanku dotrzeć do końca noworocznej podróży. W Wasze ręce oddajemy dodatek do grudniowego numeru, licząc, że jego dwojaka natura otuli rozkosznie w perspektywie chwili ulotnej i pozostawi niedosyt wrażeń. W środku znajdziecie siedem zamarynowanych odpowiednio utworów literackich, w tym teksty od całej redakcji „SOFY”, która zdecydowała się przekazać Wam, co jej w duszy gra, przynajmniej na ten moment; opowiadanie Jana Maszczyszyna o nieobliczalnym Bombkoniu; Piękną Artura Wodarskiego, który w tym roku został Laureatem Elbląskiego Rękopisu Roku, oraz W sieci Sabiny Waszut – zdobywczyni głównej nagrody (Pióra) na Festiwalu Literatury Kobiecej. A na końcu najlepszy kąsek, czyli wspomnienia i życzenia świąteczne Gości Specjalnych tego wyjątkowego wydania. Zobaczcie, czym zapragnęli się z Wami podzielić. Obiecaliśmy być bardziej ludzcy, więc w imieniu całej redakcji „SOFY” życzę Wam spokojnych, pełnych pasji (ale nie szewskiej) świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego nowego roku. Każdy tego życzy, prawda? UKŁADAMY

u k ł a d a m y

SIĘ

W

s i ę

SŁOWA(CH)

w

Prawda. Bo tylko od nas zależy, jak będą wyglądały te dni. Nadmiar przymiotników jest więc zbędny. Anna Wąsikowska

spis treści

s ł o w a ( c h )

opowiadania • miniatury • proza UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

5 Bombkoń – Jan Maszczyszyn 9 W sieci – Sabina Waszut

SOFA 05/2015 (6) REDAKTOR NACZELNA Anna Wąsikowska annawasikowska@sofadwumiesiecznik.pl DZIAŁ PROZY Anna Wasińska proza@sofadwumiesiecznik.pl DZIAŁ PUBLICYSTYKI Aneta Rzepka publicystyka@sofadwumiesiecznik.pl WYDAWCA Anna Wąsikowska, Kraków OPRACOWANIE GRAFICZNE/DTP Magda Kwasik (Madee), Beata Pytel, Izabela Szymczak OKŁADKA Leszek Kostuj SEKRETARIAT/PROMOCJA Paulina Siedlich kontakt@sofadwumiesiecznik.pl WSPÓŁPRACA Anna Dudało, Dariusz Zajączkowski, Anna Karowicz, Sylwia Kępa

10 Piękna – Artur Wodarski 16 Przed szóstą – Anna Wasińska 18 Nie płacz, maleństwo – Paulina Siedlich 20 Podróż do marzeń – Aneta Rzepka 23 W tle – Anna Wąsikowska

SOFA patronuje! 24 No coś ty! – Monika Skrzypek

OPOWIEŚCI WIGILIJNE 25 Romuald Pawlak 26 Magdalena Zimniak 27 Jan Maszczyszyn 28 Renata Kosin 29 patronaty

3


UKŁADAMY

u k ł a d a m y

4

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


Bombkoń

Jan Maszczyszyn

T

o była dziwna choinka. A sprzedający wyglądał na żebraka. W okolicach świąt taki widok szczególnie rozbraja. Zastanowił mnie jego nieobecny wzrok. Patrzył parą szklanych, pozbawionych źrenic oczu. Takich, jakie się widzi na reklamach elektronicznych protez dla niewidomych. Nie było w tym nic dziwnego. W końcu wielu ludzi dobrowolnie decyduje się, by wymienić organy naturalne na sztuczne. Diametralnie polepsza się jakość wykonywanej funkcji. Tylko skąd u bezdomnego taki drogi sprzęt? – Dawid, weź odbierz od pana drzewko. Co tak patrzysz jak otępiały? – Pani Hollows jak zwykle w takich sytuacjach stawała się agresywna. Pełniła funkcję dyrektora finansowego naszego sierocińca. Wysoka,

5


opowiadania • miniatury • prozA

o mrocznym spojrzeniu, z tlącym się zaledwie uśmieszkiem na suchych wargach. Uczyniła dziwny ruch ręką. Jakby odegnała upartą muchę. Ale skąd mucha w środku zimy? Choinkę musiałem dosłownie oderwać z rąk żebraka. Werbalnie ją odsprzedał, fizycznie – miał opory z jej przekazaniem. Położyłem pieniądze pani dyrektor na odśnieżonym w tym celu murku, tuż obok miejsca, gdzie stał. I znów pociągnąłem za iglasty trzon. Jednak drzewko, jakby samo z siebie, dalej kleiło się do właściciela. Zdębiałem, kiedy żebrak wyszeptał jakiś przekonujący argument w stronę zielonej gęstwiny. Choinka nieoczekiwanie wpadła w moje ręce. Obejrzałem ją sobie dokładnie. Była niezwykle lekka. I dźwięcząca. Pachniała świeżo rozpuszczonym syntetykiem wzmacniającym. Zapewne wyrosła w doniczce hipermetrycznej, stąd te nieznaczne domieszki plastyku i afrodyzjaków. Nawet marchewka z takiej doniczki posiadała w pierwszym momencie posmak proszku do prania, a potem – niebo rozpuszczone w ustach. No cóż, takie czasy. Nie ma miejsca na lasy i ogrody, więc trzeba cieszyć się dwumetrowym hipermetronem w każdym bogatym domu. – Dała mi pani o dziesięć baksów za mało! – warknął w stronę pani Hollows rozsierdzony żebrak. Pani dyrektor obróciła się na pięcie. Jej gładkie czoło dziwnie zalśniło, jakby pod powierzchnię skóry przewlekł właśnie swe nici otaczający nas siarczysty mróz. – Przecież słyszę brzęk starych UKŁADAMY

u k ł a d a m y

6

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

bombek. Czuję smród wilgotnego, nierozplecionego łańcucha. A przerwane przewody po oświetleniu? Zapomniało się? Zabrakło cierpliwości? To towar z drugiej ręki. I tak dostałeś za dużo, szmaciarzu… Dłubała paznokciem w zębie, kiedy mówiła, ale wszystko rozumiałem. Nawet tę mgłę gęstniejącą wokół żebraka. Zbrązowiał. Gra półcieni na twarzy uczyniła policzki jeszcze bardziej szklistymi, wręcz demoniczne strasznymi. – A żebyś się udławiła rybią ością, ty stara kurwo! – rzucił na odchodnym jakoś beznadziejnie zmęczonym głosem. Jego postać rozmył wczesny zmrok, a my rozegnaliśmy lecące śnieżne płatki i żwawym krokiem udaliśmy się do roziskrzonego światłami budynku. Idąc, mimowolnie przysłuchiwałem się szelestowi drzewka. Jakbym niósł trupa szczególnie mocno zapakowanego w gruby celofan. Coś w jego głębi niepokojąco dzwoniło i kwiliło. Czyżby rzeczywiście zapomniane ozdoby? – przemknęła mi przez głowę myśl. – A może zapomniany ptaszek, przywiązany za złamaną nóżkę drutem do gniazdka ? Kto wie? Dzieci robią różne rzeczy małym, samotnym ptaszkom w klatkach w oczekiwaniu na prezenty. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Wtedy poczułem galaretowate kropelki wilgoci toczące się po moich plecach. Szybko zastygły i równie szybko uległy wchłonięciu. Poczułem się niezwykle lekki i radosny, i jakiś… inaczej zapłodniony? Po powrocie do sierocińca i umocowaniu drzewka w dysku nutrionalnym w wielkiej sali tanecznej, gdzie już tkwiła przerośnięta marchewka, wczołgałem się pod drzewko. Zawsze marzyłem o ucieczce w naturę. Zazdrościłem naszym przodkom tej szczególnej harmonii współtowarzyszenia innym formom biologicznego, wolnego życia, której w dwudziestym szóstym stuleciu próżno było szukać. Moro–betono–plastik zabił w nas człowieczeństwo. Przyjrzałem się uważniej rozhuśtanym gałęziom. Gdzieś tam ku szczytowi pięła się srebrna żyłka. I druga… I mógłbym przysiąc, że widzę równie srebrny dzwoneczek. – Dawid! – Pani Hollows znów napominała z wysokości schodów. Jej gniew miał coś z wulgarno-wolno wspinającego się gada. – Co tam robisz, kopciuchu! Przypominam ci, że nie jesteś już dzieckiem! – Przepraszam – rzuciłem w stronę kobiety. Ciągle w pozycji klęczącej zapatrzyłem się w daleki szczyt świątecznego drzewka. Zieleń niemal stykała się z odrapanym sklepieniem sali. Nie sposób było nie zauważyć zgniłego blasku ostrza. Tym czymś kończyło się drzewko. Wyglądało na „piorunochron”, który ściąga z okolicy prezenty. Czy tak tłumaczono małym durniom reguły rządzące światem upominków? Wystarczy pomyśleć o transmisji darów? Co za dorosłe żmije? – Widzi pani? – zapytałem, wskazując promieniujące opalizującym blaskiem ostrze. Coś odbierało. Sygnał? Sygnał czego? Poczułem słodycz w ustach. – Nie widzę nawet ciebie… – mówiła. – Jest już ciemno. Idź już spać, młokosie! – nakazała, rozzłoszczona.

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


Bombkoń

Miała na sobie wymiętoloną koszulę nocną, pod którą jej stare piersi wyglądały jak beznadziejnie odwieszone bokserskie rękawice. Spuściłem wzrok. Zawsze mnie onieśmielała swoją obrazoburczą cielesnością. Przebiegłem bezszelestnie tuż obok, wdychając dyrektorski zapach potu. Nie zauważyła, kiedy przylizałem jej włosy. Przeszedł ją tylko zimny dreszcz. Tej nocy nie potrafiłem zasnąć. Tkwiłem obok łóżka niczym powiązany blaskiem księżyca cień. Na pewno nie byłem już sobą. Brzask przyniósł pierwszy krzyk. A ja nie ruszyłem się nawet na krok. Ponury ranek przyniósł drugi. Wtedy… Zbiegłem po skrzypiących schodach. Wyrobione stopnie więcej miały w sobie kurzu niż drewna. Wpadłem do sali tanecznej. Ciągle zalegał tu zawiesisty półmrok. Na podłodze, pod choinką, siedziała już cała gromadka oczekujących na prezenty dzieciaków – z największą plotkarką na czele. Nancy Brighton, bo pieguska takie nosiła imię, właśnie rozplotła warkocze. Jej oczy lśniły jak dwa magiczne kryształy. – Wiecie, skąd przychodzą prezenty? – rzuciła ciche pytanie w stronę małych słuchaczy. Aż im od tej napiętej uwagi zeszkliły się twarze. – Zsuwają się po trzonie drzewka. Tam jest mnóstwo kontaktorów i trzydzieści tysięcy teleportacyjnych diod. – Bredzisz, małpo – wątpił Ron Galay Cartenbury i szturchnął ją łokciem. Aż syknęła z bólu. – Wszyscy tylko rozpowiadacie historie o elektronicznych transmisjach z „piorunochronu”. Ja tam swoje

wiem. To mały Jezusek, opadły z krzyża, w przebraniu bezdzietnego Mikołaja opuszcza się na linie przez komin. Przynosi prezenty w koszykach po jajkach. Przysunąłem się bliżej dzieci. – Tylko cierpliwi otrzymują nagrodę – wyszeptałem. Zmroził ich mój szept. Był jakiś zimny i szklany. Dzieciaki rozglądały się, a nie odnajdując mnie w rozciągniętym tu jeszcze półmroku, zadrżały. Strasznie się przy tym drapiąc, jakby oblazła je armia krwiożerczych kleszczy. – To Bombkoń decyduje, komu nagroda, a komu śmierć. A nie twój pleciuch koszykarz – dodałem z przeciągłym sykiem. Nie wiem, skąd wziął się u mnie ten okropny pomysł. Może byłem zazdrosny o miejsce zajęte przez gromadkę pod choinką? Może już ją znienawidziłem za niecierpliwe wyczekiwanie pod drzewkiem? A może nadchodził nowy prąd? Prąd z „piorunochronu”? Doskonale widziałem te małe, rozwiercające, dziecięce oczka. Zawisły na mnie wzrokiem teraz bez wyrazu, mocno zobojętniałe i głuche… W nieruchomości wręcz obelżywe. – Teraz wszystkie dzieci idą ze mną do pudełka – powiedziałem tonem łagodnej perswazji. Posłuchały w milczeniu. Było w moim głosie coś strasznego. Rozkaz re-montażu? Ruszył smutny korowód. Nocne koszule falowały w małych, mniejszych i jeszcze mniejszych krokach, a wschodzące słońce rozrysowywało na nich pajęczyny pęknięć. Spoczęły jak w futerale. Po godzinie wróciłem do drzewka. Pochyliłem się ponad mniejszą ode mnie postacią. Rozpoznałem twarz. Siedmioletni Harry Logan z Albury. Miał na dłoniach plamy zaschniętej krwi. Trząsł się z zimna i pochlipywał. – Co się stało? – zapytałem, nie wiadomo czemu, szeptem. Podniósł na mnie smutne oczy. Jego twarz odbijała się w mojej twarzy jak w upiornym zwierciadle! – Ten uparciuch Flanley wczołgał się pod drzewko, a ja zaraz po nim. – Mały załkał cicho. – I wtedy w górnych gałęziach coś się poruszyło. – Po prostu potrząsnęliście drzewkiem i spadła jakaś stara bombka. – Nie. Nawet go nie dotknęliśmy. To coś posypało nas rozbitym szkłem. Widziałem gołe plecy Flanleya. Wbijało się w nie drzazgami i wierciło jak rój szalejących kleszczy. Jego krew była nawet na mojej twarzy. Wyczołgałem się spod szybko obniżających się gałęzi. A on ciągle tam leżał i dzwonił tysiącem szklanych dzwonków. Idź posłuchać, smoluchu. Popchnął mnie w stronę choinki. Zabolało mnie takie lekceważenie. Białe dzieci zawsze miały mnie za coś gorszego. Pochwyciłem jego wątłą szyję. Zacząłem dusić. Nagle… zrezygnowałem, masując zgrabiałe z zimna dłonie. Mały uciekł, wrzeszcząc o pomoc. Wczołgałem się pod krzywy piwniczny stopień, gdzie przeleżałem całe święta. Policja zabrała wszystkie pudełka z nowymi bombkami.

7


opowiadania • miniatury • prozA

Sprzątaczka długo szorowała napęczniałe od krwi deski. A ja nasłuchiwałem tupotu małych stóp. Ich rytm odmierzał pory dnia i nocy leniwie biegnącego tygodnia. Poczułem, że już czas, gdy zabrakło zwyczajowych gapiów. Już nikt nie czekał pod drzewkiem na prezenty. Panowała cicha, spokojna noc. Wyszedłem w blaskach księżycowego światła – jakby poprzetykany nićmi ze srebra. Obok stała choinka. Nocami wciągała na siebie wszystkie trofea, których nie znalazła policja. Kogo tu nie było? Mały Harry – w zestawie bombkowym – z pokurczonymi do skali zabawki nóżkami, Flanley z rozdziawioną, szklaną gębą, siostry Rochester splecione warkoczami, zawsze ciekawska Allana Keivy, a nawet Rupert Jordan – stary pan od geografii.

*** – Chciałbym odzyskać swoje drzewko – powiedział żebrak. – Tu są pani pieniądze. – Podał zwitek pomiętych banknotów. Na jego szklanej twarzy widniało zakłopotanie. Szyja kobiety była ciasno opasana bandażem. Lśniły metalem naciągacze. – Niech je pan weźmie w cholerę – z trudem odpowiedziała panna Hollows. Jeszcze czuła uderzenia ości w każdym z trudem wyartykułowanym słowie. I posmak krwi na języku. – Nie myślałem… Kobieta sięgnęła ręką gdzieś poza krawędź pieczołowicie obciętego żywopłotu i dalej, ku śmietnikowi. Ciągnęła coś z trudem. Wreszcie UKŁADAMY

u k ł a d a m y

8

SIĘ

s i ę

W

dała radę i obsypany starą watą i lametą śmieć pojawił się w całej okazałości. – Tu jest twoja choinka! I już mi wypieprzać! Ale żebrak, mimo że już trzymający zdobycz i pieniądze, jeszcze nie zamierzał odchodzić. Odezwał się, dziwnie przekrzywiając głowę: – Pozwoli pani, że zapytam?… – Czego? – Gdzie jest ten piękny, miedzianozłoty chłopak? – Jaki on tam był złoty? Jaki miedziany? Zwykły Hindus. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – Prysnął wraz z kilkunastoma innymi. Zawsze tak robią na święta, smoluchy. Nie spostrzegła mnie uwieszonego na gałęzi. Zamachałem żabimi nóżkami. Przez usta żebraka przebiegł cień uśmiechu, bo posłyszał szelest. Wargi drgały mu przez chwilę bezdźwięcznie jak u świeżo zabitego karpia. – A, to dobrze. Bombkoń się ucieszy – powiedział, zamierzając odejść. – Chwileczkę. Jaki Bombkoń? Obdartus cofnął się o kilka kroków. A choinka wraz z nim. I ja. Roześmiana jak pajacyk ozdobna bombkowa żabka. Mój pan coś mówił, gdy tak podążyliśmy w narastającą śnieżną mgłę w rozwirowanym, brzękliwym tańcu – jakby związani tysiącem welonów albo na nowo osłodzeni i wypachnieni zdobywcy. Pochłaniała nas gęstniejąca zawierucha i ostra paraliżująca biel. Dochodzące do nauczycielki słowa wykręciła złośliwa akustyka zamkniętego pudła. – Nie zna pani współczesnych baśni? Taka zafajdana mamuśka? Tylko te parszywe gry i elektroniczne symulacje? Bombkoń otwiera nową kartę historii i świeżych tradycji. Wymierza kary dla niecierpliwych. I nagradza obojętnych. Transformuje autentycznych ludzi w cyfrowy kod ozdoby. I potem retransmituje do wszystkich gałęzi naszych naprawdę jeszcze żywych drzew. Jutrzejszego dnia rozwiesi ludzkość jak pranie. – Żebrak wybuchł skrzekliwym śmiechem. Panna Hollows przyskoczyła w kierunku umykającego cienia, niosącego chybotliwy badyl, z wykrzywionymi jak szpony palcami. Które on, niesforny drań, ucałował. A potem odgryzł paznokcie. Zębem cienkim jak płatek wirującego śniegu. – Precz mi z mojego świata! – wrzasnęła, gubiąc więcej i więcej kropli drogocennej krwi. 

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


Bombkoń C

Sabina Waszut

W sieci

zuję, jak piasek wsypuje się do mokasynów. Ściągnąłbym je, przyjemnie jest boso spacerować plażą czerwieniącą się w zachodzącym słońcu. Tyle że to nie wakacje, a zmieniające się barwy nieba są jedynie wizją kolejnej nadchodzącej nocy.

Chodzimy w odstępach kilkudziesięciu metrów, nawołujemy ją po imieniu. Każdy unoszący się na falach pień, glon rzucający cień na powierzchnię wody to przyczyna zbiorowej paniki. Mam wrażenie, że znam na pamięć sto milionów ziaren piasku tej plaży. Mijam spróchniałą łódź, leżącą dnem do góry (tak, zaglądaliśmy pod nią wielokrotnie), wiklinowe kosze, sieci suszące się między drewnianymi pachołkami. Jeszcze mienią się na nich krople wody. Rybacy musieli wrócić dziś późno z połowów. Od intensywnej woni ryb kręci się w głowie. Oddycham głęboko i nagle… serce zaczyna gwałtownie przyspieszać. Ciepło, którego nie można z niczym pomylić, kumuluje się w jednym miejscu. Sztywnieję cały, dosłownie cały. Zaskoczony niespodziewaną reakcją, odwracam głowę w poszukiwaniu impulsu. Na wpół świadomie podchodzę do rybackich sieci. Patrząc przez krople zastygłe w misternie plecionych oczkach, świat wydaje się rozmyty, jakby pomalowany zbyt rozwodnioną farbą. Kolejny głęboki oddech i zduszony jęk rozkoszy. Już prawie

zapomniałem, jak niesamowita jest ta mieszanka podniecenia i strachu. Szarpię za pasek spodni. Zaciskam powieki. Rozsypujące się włosy, zdziwienie w oczach i półotwarte usta, zastygłe gdzieś pomiędzy śmiechem a krzykiem przerażenia. Przyglądam się mojej ukochanej powoli opadającej na dno morza. Halka spódnicy nadyma się niczym meduza. Jak pies otrząsam się z szalejących we mnie doznań. Rozglądam się uważnie, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Powoli wyplątuję z sieci czerwoną wstążkę. Wpycham ją do kieszeni. Nie wiem, kiedy zsunęła się z jej włosów. Może jeszcze na łodzi, gdy mówiła, że… Odrzucam nieprzyjemne wspomnienie. Muszę wymazać z pamięci kilka bolesnych słów, nie mają już znaczenia. Teraz jest moja. Tylko moja. Maleńka. 

9


opowiadania • miniatury • prozA Artur Wodarski

UKŁADAMY

u k ł a d a m y

10

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


W

szystko było nie tak: pokój, w którym cuchnęło stęchlizną; pościel sprawiająca wrażenie, jakby przeszła przez nią kompania wojska; metalowe łóżko pamiętające jeszcze lata pięćdziesiąte; lampa obsrana przez muchy i podłoga, która lepiła się od brudu. Cały ten „wystrój” i smród bijący z każdego kąta powodował, że żołądek wędrował do gardła. Uczucie odrazy jednak mijało, gdy w pokoju pojawiała się ona. Trudno dzisiaj określić, co miała w sobie takiego, że pomimo całego obrzydzenia przychodziłem się z nią kochać, zupełnie nie dbając, w jakim jestem miejscu. To było tysiące drobiazgów, drobnych gestów, uśmiech, sposób mówienia, poruszania. Przede wszystkim była Piękna. Nie posągowo i nie jak aktorka lub modelka, lecz po prostu takim zwyczajnym kobiecym pięknem. Spośród moich znajomych nikt jej jednak tak nie nazywał. – Co tam u kurwiszcza? – pytali kumple i nie było w tym nic obraźliwego; rzeczywiście była kurwą, którą każdy mógł mieć za szklankę wódki i trochę zagrychy. – Piękna teraz śpi – odpowiadałem, a kumple przyjmowali to ze zrozumieniem. Była blondynką, ale jej włosy nie miały czystej barwy. Kolor rozmył się pod kolejnymi warstwami farby i dla kogoś obcego mogło to wyglądać jak „syf na głowie”, ja jednak byłem zauroczony. Końcówki włosów zakręcały się w drobne loczki, na które przypinała spinki w kształcie motylków w kolorze ecru i te ozdoby, chociaż nie mając wpływu na urodę, dodawały jej dodatkowego uroku. Przyglądałem się Pięknej niejeden raz, szukając miejsc, za które mógłbym ją znienawidzić, ale im dłużej i częściej na nią patrzyłem, tym mocniej byłem zakochany. Jej drobne usta nie zapowiadały takiej eksplozji namiętności, jaką dostawałem, kiedy tylko zjawiałem się z butelką wódki. Rozchylała delikatnie wargi, przymykała oczy i przysuwając się, kładła dłoń na moim kroczu. Nie było takiej chwili, takiego momentu, w którym nie zareagowałbym tak, jak sobie życzyła. Czytała mnie niczym książkę. Najpierw spoglądała w oczy, potem nachylała usta do szyi i delikatnie muskała ciepłymi wargami napiętą w oczekiwaniu skórę. Wiedziała, że jestem gotów, bo moje ciało drżało w rytm jej oddechu, a oczy zachodziły mgłą. Nic się już nie liczyło. Wtedy odwracała się plecami i ocierając o mnie pośladkami, ciągnęła za rękę jak niewidomego do stojącego w pokoju krzesła. Jednym pchnięciem usadzała mnie na nim i zaczynała rozpinać rozporek. Jej włosy uderzały w moją twarz, a piersi falowały przed oczami. Kiedy już spodnie osunęły się na podłogę, siadała na mnie, przodem lub tyłem, i zaczynaliśmy się kochać. To był najdzikszy seks w moim życiu. Patrzyłem na jej pośladki, trzymałem piersi w dłoniach i czułem, jak z mojego gardła wydobywa się charczenie. Poruszała się szybko, jakby w obawie, że

w każdej chwili jej ciało może odmówić posłuszeństwa i nie dotrwa do orgazmu, a kiedy była już na skraju, przy samym końcu wibracji, zaczynała cichutko jęczeć i jej ruchy stawały się intensywniejsze, coraz mocniejsze, mocniejsze, aż nagle wydawała z siebie głośne stęknięcie i drżąc, opadała na moje kolana. Dochodziłem do orgazmu znacznie szybciej, więc mniej więcej od połowy byłem już świadom całej sytuacji i mogłem ją obserwować. Nieraz zastanawiałem się, czy udaje przede mną, jak przed każdym klientem, ale patrząc na jej spocone ciało, na to, w jaki sposób reaguje na mój dotyk i pieszczoty, odsuwałem te myśli od siebie. Po wszystkim wstawała i na drżących nogach szła do toalety. Stała tam stara żeliwna wanna i sedes. Ze ściany zwisała umywalka, zawieszona tylko na jednym haku, a w futrynie nie było drzwi. Siadała na desce i patrząc na mnie z uśmiechem, załatwiała potrzebę. Słyszałem szum uryny, ale nie budziło to we mnie odrazy, tylko niesamowite podniecenie. Wstawała z sedesu, podmywała się dłonią i skrapiała twarz wodą. Potem brała ze stolika wódkę i nalewała sobie całą szklankę. Zawsze podawała mi trochę, ale że była zazdrosna o każdą kroplę alkoholu, moczyłem tylko wargi i reszta należała do niej. Siadała na łóżku, wychylała duszkiem pół zawartości i opadała na poduszkę. Kładłem się obok i wdychałem jej zapach – pot zmieszany z alkoholem, ostry odór moczu, smród bijący z pościeli. Byłem jak zaczarowany, a moje pożądanie rosło z każdą chwilą. Kiedy leżała odurzona wódką, rozbierałem ją do naga i zmoczonym ręcznikiem wycierałem spocone ciało. Później znowu nalewałem alkohol do szklanki, bo w jej oczach zaczynało pojawiać się szaleństwo. Przechylała naczynie i zasypiała w moich ramionach. Czuwałem przy niej, dopóki nie usnęła głębokim snem.

11


opowiadania • miniatury • prozA

Zdarzało się, że wymiotowała pod siebie. Wtedy delikatnie wysuwałem ubrudzoną poduszkę spod jej głowy, ściągałem poszewkę, wycierałem usta i ubrudzone ciało. Pod głową układałem zwinięty czarny koc. Butelkę z resztką wódki stawiałem przy łóżku, a kiedy jej oddech stawał się miarowy, wychodziłem. Drzwi nawet nie zamykały się na klucz. Kiedyś chciałem wstawić zamek, ale spojrzała na mnie takim wzrokiem, że natychmiast wybiłem to sobie z głowy. – A jeśli ktoś będzie chciał mnie odwiedzić, malutki? Jak wejdzie? To był argument. Gdy opuszczałem jej pokój i starą rozsypującą się kamienicę, był już zazwyczaj wieczór. Szedłem przez puste ulice i lądowałem w ulubionej knajpie. Knajpa to określenie na wyrost, „wyrzutnia” za to pasowało do tego miejsca jak ulał. Nigdy nie zdarzyło się, że byłem tam sam; spotykałem któregoś z kumpli i prawie zawsze słyszałem na powitanie: – Jak twoja dupa? Albo: – I jak tam nasze kurwiszcze? Tylko Heniek, mój najlepszy kumpel, odzywał się inaczej. – I co tam u naszej laleczki? Ciągle ją kochasz? – pytał i czuć było łagodność w jego głosie. – Ciągle, ciągle…– odpowiadałem i rozmowa schodziła na inne tory. Heniek próbował już wszystkiego, żeby mnie od niej odciągnąć, ale żadna z tych prób się nie powiodła. Umawiał mnie z innymi dziewczynami, zabierał na imprezy z ostrym seksem, ale nawet jeśli czasami spróbowałem, miałem potem cholerne wyrzuty sumienia, jakbym zdradzał żonę. I nic do rzeczy nie miał fakt, że moja Piękna pieprzyła się co wieczór z innymi facetami. Heniek w końcu machnął ręką i zostawił sprawy własnemu biegowi. UKŁADAMY

u k ł a d a m y

12

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

Odwiedzałem Piękną prawie codziennie, gdy tylko nie kolidowało to z moimi obowiązkami w pracy. – Malutki, w czwartki i niedziele nie przychodź – powiedziała któregoś dnia. A kiedy zapytałem dlaczego, odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem: – Przecież muszę kiedyś odpocząć. Spostrzegła moją nadąsaną minę i dodała: – Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Rzadko mówiła, że mnie kocha, więc kiedy już to wyznała, poczułem, jak rozlewa się we mnie fala gorąca. Właśnie wtedy po raz pierwszy zakiełkowało we mnie ziarenko zazdrości. Może dlatego, że w jej oczach pojawił się jakiś dziwny błysk, gdy mówiła o czwartku i niedzieli, może sprawiło to prawie niewyczuwalne drżenie w jej głosie – dzisiaj trudno mi to rozsądzić. Nigdy wcześniej nie było we mnie tego uczucia; wiedziałem, co robi, wiedziałem, że pół dzielnicy to jej klienci, ale myśląc o tym, nie odczuwałem zazdrości. Aż do tej chwili. W czwartek już od samego rana czułem jakiś niepokój. Nie mogłem się skupić na pracy i zastanawiałem się, co też moja Piękna robi. Wyobraźnia jest najgorszym wrogiem miłości, jeśli zaczyna być używana przeciwko niej. Moja podsuwała przed oczy obrazy, w których ukochana oddaje się innemu mężczyźnie z taką samą pasją, jak mnie. Znosiłem tabuny facetów, z którymi się pieprzyła, ale nie mogłem znieść myśli o istnieniu innego, z którym robiłaby dokładnie to samo, co ze mną – kochała się. Wieczorem poszedłem do ulubionej speluny. Wypiłem z chłopakami kilka piw, ale że siedziałem naburmuszony i cały spięty, kumple szybko opuszczali mój stolik. Zostałem więc sam, a z każdą wypitą wódką czułem narastającą falę zazdrości. Podźwignąłem się z krzesła i wyszedłem z knajpy. Powinienem iść do domu, ale nogi same poniosły mnie pod kamienicę Pięknej. Z ulicy widziałem zapalone światło w jej pokoju. Wszedłem po schodach i, najciszej jak mogłem w takim stanie, podszedłem do drzwi. Niewiele słyszałem, bo dom, w którym mieszkała, nigdy nie zasypiał, a ilością drobnych przestępstw, które mieli na swoim koncie jego mieszkańcy, można by obdzielić pół dzielnicy. Wiedziałem, że nie jest sama, bo od czasu do czasu przez hałas przebijał się męski głos i mógłbym przysiąc, że znałem właściciela, do którego ów głos należał. Docierały do mnie tylko strzępy słów i wtedy usłyszałem wyraźne męskie „laleczka” i skojarzyłem głos z właścicielem – to był Heniek. Ulga, jaką poczułem, była tak wielka, że aż się zachwiałem. Reszta słów wydobywających się z pokoju została wchłonięta przez muzykę dobiegającą od sąsiada, ale nie zależało mi już na tym –

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


u Pięknej był Heniek, a Heniek był moim najlepszym kumplem, więc zazdrość była zupełnie bezpodstawna. Zbiegłem po schodach i chwiejnym krokiem ruszyłem do domu. W piątek, z wielkim bólem głowy, ale szczęśliwszy niż poprzedniego dnia, wyjechałem na firmowe szkolenie. Próbowałem się z tego wyłgać, ale szef nawet nie chciał o tym słyszeć. – Myślisz o awansie – musisz się szkolić. To tylko dwa dni. Przecież nie masz rodziny i nikt nie będzie miał pretensji, że wyjeżdżasz na weekend. Oczywiście chciałem awansować i nie miałem rodziny, która mogłaby mieć za złe, że opuszczam ją na kilka dni, ale… No właśnie. Wrócę dopiero w niedzielę, a w niedzielę moja Piękna odpoczywa, więc zobaczę ją dopiero w poniedziałek. Oczywiście szefowi swoich argumentów przeciwko wyjazdowi nie przedstawiłem. W niedzielę nad ranem wróciłem do domu. Byłem wykończony piciem w autokarze, który odwiózł nas ze szkolenia, więc półprzytomny położyłem się spać. Pod wieczór obudził mnie kac. W lodówce nie było piwa. Z wysiłkiem ubrałem się i ruszyłem do naszej knajpy. Dziwne to było miejsce. Można w nim było dostać w mordę w zasadzie za nic, ale przede wszystkim za to, że jest się innym, czyli chłopakiem nie z dzielnicy. Mnie tolerowano z dwóch względów: po pierwsze dlatego, że moi kumple to byli chłopacy stąd, a po drugie – że sam potrafiłem przylać w gębę, jeśli taka była potrzeba. Zobaczyłem ich zaraz po wejściu. Siedzieli ściśnięci przy jednym stoliku i pochyleni, szeptali coś do siebie. Wyraz ich twarzy wskazywał, że stało się coś poważnego. Nie byli aniołkami. Za każdym ciągnęła się jakaś drobna sprawa: a to pobicie („panie władzo, to w obronie własnej”), a to kradzież („władzuniu, jak Boga kocham, sam mi to oddał, teraz mówi, że ukradłem”), ale ogólnie byli fajnymi kumplami i bywało, że okazywali więcej serdeczności, współczucia i serca niż wszyscy moi znajomi z pracy. – Cześć – powiedziałem na przywitanie. – Gdzie, kurwa, byłeś? – zapytał dziwnym głosem Andrzej. – Na szkoleniu. Wysłali mnie z roboty. Stało się coś? – Stało-srało – powiedział twardo Andrzej. – Heniek siedzi. Oniemiałem. – Heniek? – wystękałem. – Tak, Heniek-sreniek – prawie wykrzyknął Andrzej. – Za co? – Za co? Za jajco. Za tę kurwę siedzi, chuj głupi. Zakochał się i żyć bez niej nie mógł, a to bladź przecież była. No powiedz sam: czy ta twoja Piękna to nie była kurwa? Zbladłem. Poderwałem się z krzesła i chybabym zabił Andrzeja, gdyby nie reszta chłopaków. W knajpie zaległa cisza. Wszyscy

patrzyli w naszą stronę. Ta speluna widziała już niejedno, ale każdy chętnie lubił popatrzeć, gdy dochodziło do mordobicia. Chwilę trwało, nim uspokoiłem się na tyle, że kumple puścili moje ręce. Opadłem na krzesło. – Piękna nie żyje? – wydusiłem z siebie. – Jaka Piękna! Kurwa i tyle – zaczął znowu Andrzej, ale kiedy zobaczył, jak bieleją mi kostki palców, przerwał. – Jak to się stało? – wystękałem. – Chyba ją dźgnął nożem, bo sąsiadka opowiadała, że w pokoju było pełno krwi – odpowiedział Marian. – A Heniek? – zapytałem. – Heniek siedział na jej łóżku i trzymał ją za rękę. Jak przyjechały mendy, to we trzech musieli go od niej odrywać… Nie słuchałem już dalej i nie pytałem o nic. Ręka sama sięgnęła po wódkę – jedną, drugą, trzecią… Nie wiem, jak znalazłem się w domu, lecz nie wychodziłem z niego przez tydzień. Kiedy kończył się alkohol, posyłałem do sklepu chłopaka sąsiadów. Bałem się, że gdy wyjdę sam na ulicę, stanie się coś, czego już nie da się odmienić. W pracy myśleli, że jestem chory, więc miałem dokąd wrócić, ale przez te kilka dni pijaństwa nie mogłem w sobie odnaleźć chęci, która by mnie do tego zmusiła. Piłem i wyłem. Nie płakałem, tylko ujadałem jak pies. Niewiele z tego okresu pamiętam, ale Marian, który przychodził do mnie sprawdzać, co się dzieje, opowiadał mi potem, że jeszcze nigdy tak się nie bał, a życie miał barwne i pokręcone, że niejeden uciekałby w popłochu, znając jego historię. – Miałeś złe oczy, puste jak u ślepca – mówił. A kiedy o tym opowiadał, czułem, że strach go nie opuścił. Minął miesiąc, drugi. Przyszła zima, a potem wiosna. Jakoś doszedłem do siebie, chociaż cel, który miałem w życiu, przestał

13


opowiadania • miniatury • prozA

istnieć. Nie cieszyło mnie nic: ani awans w pracy, ani większe pieniądze. – No cześć, stary! Co się nie pojawiasz? To był Andrzej. Spotkałem go przypadkiem w mieście. – Cześć. Wiesz, jakoś czasu mało… – próbowałem wyłgać się od odpowiedzi. – Jest okazja – zawołał wesoło. – Idziemy na wódkę. – Ale… – próbowałem oponować. – Ale-srale, idziemy i już – powiedział stanowczo i pociągnął mnie za sobą. Poszliśmy oczywiście do naszej starej knajpy. Kilku chłopaków już tam było i powitali mnie naprawdę serdecznie. – No, co tam u ciebie? – zapytał Andrzej, nalewając. – Jakoś leci. Pracuję i… no wiesz. – Wiem, wiem, stary. – Nachylił się do mnie i szepnął: – Heniek chciał cię widzieć. Na dźwięk imienia Heniek zbladłem, a potem zacisnąłem palce w pięść. – Spokojnie, stary – hamował mnie Andrzej. – Prosił, żebyś go odwiedził, pogadać chciał… – Nie ma o czym – powiedziałem twardo i wychyliłem pół szklanki. – Siedzi w Sztumie. Dwudziestaka przytulił. „Jego dwadzieścia lat, moje dożywocie” – pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno. Uśmiechnąłem się z przymusem. – Pijmy, Andrzej. Jest za co. I upiliśmy się tego dnia. Miesiące mijały jeden po drugim. Pracowałem, czasami spotykałem się z dziewczynami, szliśmy do łóżka, wymienialiśmy namiary na siebie, a nazajutrz wyrzucałem do śmieci karteczki z adresami, które zostawiały „na wszelki wypadek”. Któregoś dnia przyszedł list. Na kopercie widniała pieczątka Zakładu Karnego w Sztumie z „ocenzurowano”. Wziąłem go drżącą ręką. Usiadłem w fotelu i nalałem sobie wódki. Koperta leżała przede mną na stoliku. Patrzyłem na nią z nienawiścią i jednocześnie ciekawością. Wypiłem łyk alkoholu i zacząłem czytać. „Cześć, Marek. Próbowałem się z Tobą skontaktować, ale rozumiem, dlaczego nie chciałeś tu przyjechać. Wiem, co czujesz (gówno wiesz, skurwysynu, gówno!), i wcale nie zdziwię się, jeśli tego listu nawet nie otworzysz. Chcę Ci powiedzieć, dlaczego zabiłem Twoją Piękną, dlaczego stało się tak, a nie inaczej… Pamiętasz, jak próbowałem Cię od niej odciągnąć, jak nagrywałem różne panienki, bylebyś tylko nie spotykał się z nią? Było mi Ciebie żal: Ty, chłopak z dobrego domu, pracą, wykształceniem i ta…(tutaj widniała gruba czarna kreska i napis ”ocenzurowano”, ale domyśliłem UKŁADAMY

u k ł a d a m y

14

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

się, co napisał Heniek). Chciałem Ci pomóc, chciałem, żebyś nie przeżywał tego, co ja, bo ja ją kochałem…” Przerwałem czytanie. „Kłamie, skurwysyn kłamie!” – krzyczało we mnie, ale wróciły wspomnienia i przypominałem sobie słowa Heńka, kiedy pytał o nią. W jego głosie zawsze była czułość i delikatność, kiedy mówił o Pięknej. Wtedy nie zwracałem na to uwagi, bo myślałem, że mój najlepszy kumpel chce być po prostu


Piękną tylko dla siebie. Wtedy, w niedzielę, kiedy wypiła wódkę, powiedziała, że już nie będzie spotykać się ze mną w czwartki i niedziele, bo kocha tylko swojego „malutkiego” (tak Cię nazywała, prawda?). Błagałem ją, ale wiesz, jaka była, kiedy się napiła. Zaczęła się ze mnie śmiać, więc rozbiłem butelkę z wódką. Wtedy wpadła w szał. „Nigdy cię nie kochałam!” – krzyczała i wyzywała mnie od najgorszych. Siedziałem na krześle i uśmiechałem się, a wtedy krzyknęła: „Zawsze udawałam, zawsze! Nigdy mnie nie miałeś i już mieć nie będziesz!”. Nie wiem, kiedy w moim ręku znalazł się nóż. Wstałem i uderzałem ją tak długo, aż z jej twarzy zniknął uśmiech. Kiedy opadła na łóżko, usiadłem przy niej, wziąłem za rękę… Resztę już znasz. Nie chcę wybaczenia, proszę Cię tylko o zrozumienie, nic więcej. Twój przyjaciel Heniek”. Jeszcze kilka godzin siedziałem z listem w dłoni. Wspomnienia wróciły jak żywe; znowu jest Piękna, jej uśmiech, roześmiane oczy, dołeczki w policzkach i ten specyficzny zapach jej ciała – zapach, który zostanie ze mną na zawsze. Pół roku później napisałem list do prokuratury z prośbą o widzenie z Heńkiem. Odpowiedź przyszła po trzech tygodniach. „Uprzejmie informujemy, że skazany Henryk M. nie żyje. Został pochowany na cmentarzu przy Zakładzie Karnym w Sztumie. W celu uzyskania dalszych informacji prosimy zwracać się bezpośrednio do intendentury”. Sucha informacja – był człowiek i nie ma człowieka. Potem spotkałem Mariana i dowiedziałem się, że Heniek powiesił się „pod celą”.

miły, teraz ton jego głosu, który wrócił we wspomnieniach, nabrał innego znaczenia. Wróciłem do lektury. „Kochałem ją nad życie! Nie byłem zazdrosny o nikogo, tylko o Ciebie. Kiedyś stałem pod jej drzwiami i nasłuchiwałem, jak się kochacie. Myślałem, że zwariuję, bo zrozumiałem, że ona, ta zwyczajna… (znowu skreślenie), kocha Ciebie mocniej ode mnie. Próbowałem odciągnąć Cię od niej, bo chciałem mieć

Od tamtej pory minęło piętnaście lat. Mam żonę, dwójkę dzieci. Mieszkam w tej samej miejscowości, ale w innym miejscu, we własnym domu. Nie widuję starych kumpli, zresztą może siedzą, może nie żyją. Żona nie wie nic o mojej przeszłości, a ja o niej nie opowiadam. Kiedy pierwszego listopada odwiedzamy groby naszych bliskich, urywam się na chwilkę, żeby położyć różę na grobie mojej Pięknej. Gdy córeczki były małe, zabrałem je ze sobą. Położyłem kwiat, zapaliłem świeczkę, a kiedy odchodziliśmy, zapytały: – A cyj to grób? – Pięknej – odpowiedziałem. – Mamy? – krzyknęły przestraszone. – Nie, nie, innej Pięknej – odpowiedziałem z uśmiechem i wróciliśmy do mojej żony. 

15


opowiadania • miniatury • prozA Anna Wasińska

przed szóstą

P

atrzyła na drzemiące pociągi z lękliwą tęsknotą. Nie, nie chciała wsiąść do jednego z nich i odjechać. Myślała o dniach odurzających pogodnym niepokojem, kiedy to ruszała do ukochanego miasta na spotkanie z aulami pełnymi studentów, kartkami niecierpliwie przewracanymi w zabytkowych murach bibliotek i dysputami o gawędach szlacheckich, eufonii bądź anapeście. Każdy dzień wypełniony po brzegi, rozlewający się na noc. Zapach kadzidełek, powietrze duszne od płonących świeczek. Wspomnienia przysiadły na dachach pociągów wraz z wszechobecną mgłą, która przybrała melancholijne barwy świtu. Natalia miała wrażenie, że się w niej rozpuszcza, co sprawiało jej frajdę, gdyż chciałaby rozpuścić się bez reszty. Niknęła przecież każdego dnia bardziej. Nie, nie chciała wsiąść do pociągu. Zegar zadudnił dziwnie, ale znajomo. Codziennie pięć minut przed szóstą bulgotał, dając znak, że jeden z opancerzonych węży z głośnym sykiem zaraz wpełznie na peron. Kiedy nadejdzie czas, Natalia stanie dwa kilometry przed stacją; wówczas będzie jeszcze rozpędzony. Jej myśli biegały od progu do progu, by odetchnąć przez chwilę wspomnieniami. Przystanęła w studenckim pubie z mocną, klimatyczną muzyką, gdzie można było spotkać… jego. Siedział przy barze z książką Seneki w oryginale. Świeczka blisko liter, gdyż inne światło nie miało prawa wstępu. Roziskrzone oczy, ciepło. Nie, nie chciała wsiąść do pociągu. Czekała na odpowiednią chwilę, by zniknąć, rozmyć się do końca. Ale to jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj wróci do domu, by przytulić córkę. „To jedyne, co mnie tutaj trzyma”, pomyślała. Pociąg z hukiem zakołatał na szynach, budząc pozostałe i popychając Natalię ku życiu. Potrafiła zobaczyć jedynie tę stację, perony i pociągi. Ostatnio widziała bowiem już tylko zarysy kształtów albo plamy kolorów. Szarość, czerń, złocisty punkt. A ona w sinej bańce. Szła powoli, mgła ocierała się o jej łydki niczym kot. Drzewa alei zaczepiały gałęziami, senne krople chłodziły UKŁADAMY

u k ł a d a m y

16

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)


twarz. Aż wreszcie spod pastelowej zasłony poranka wyrosły kontury miasta. Ciemne pudełeczka z czarnymi oknami. Tylko w jednym pobłyskiwała iskierka. To Agnieszka wypatrująca matki. Chciała się pożegnać przed wyjazdem. Kobieta od razu dostrzegła córkę – jasny punkt w mrocznym zbiorowisku pustych oczu. Zaraz za nim wypatrzyła jednak cień, który podpłynął bliżej i stanowczym ruchem zamknął okno. Aż szyby zadźwięczały pośród świtu. Tylko firanka machała jeszcze przytrzaśniętym skrawkiem. Natalia drgnęła, uśmiech wymknął się bokiem, wątłe ramiona opadły. Kroki na schodach rozlegały się głucho i smętnie. „Musisz tam wrócić”, zaszeptały. Kiwnęła głową i przyspieszyła. Klamka jęknęła cicho pod naciskiem drobnej dłoni. Za progiem migotało światło, obok rozsnuł się, niczym atramentowa kolumna, czarny sopel. Natalia westchnęła, wiedząc, że chłód dosięgnie ją w każdym rogu mieszkania, ból zmrozi ciało. – Muszę lecieć do szkoły, dziś wycieczka. Pamiętasz? – zaświergotała Agnieszka, pocałowawszy miękki policzek matki. Wybiegła szybko, światło rozpłynęło się w szarości za drzwiami. Mroźne oczy obsydianowego kształtu wepchnęły Natalii serce do gardła. „Mogłabym stąd uciec, piętnaście lat wystarczy”, pulsowało w głowie kobiety. „A córka?”, zaszemrały ściany. Wyprostowała się, unosząc wysoko głowę. Gdy upadała na ławę, przed oczami widziała pociągi, gdy na wargach pojawiła się krwista smuga, zegar dudnił i bulgotał. Tupot kół wibrował w głowie, gdy okaleczony łuk brwiowy wysłał prośbę o śmierć. – Nie – zaprotestowała po raz nie wiadomo który Natalia, wpatrując się myślami w jasny promyk pędzący na szkolną wycieczkę. – Mam córkę. Czarny zarys dłoni zatrzymał się w powietrzu, ciemna próżnia zamrugała zdziwieniem i wściekłością. – Przecież nigdy nie mieliśmy dziecka! – wycharczał złowrogo cień. Natalia zastygła. Nie, nie chciała wsiąść do pociągu. Ciepła iskra zniknęła w zmęczonym, choć wciąż przecież młodym ciele. Opancerzony wąż zamajaczył w miękkiej poświacie jutrzenki. Mgła niczym wspomnienia opadła na dachy drzemiących żelaznych cielsk. Uśmiechnęła się. 

17


opowiadania • miniatury • prozA

Nie płacz, UKŁADAMY

u k ł a d a m y

18

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

Paulina Siedlich

maleństwo


–N

ie płacz, miłości – szeptała Teresa, udając, że wcale nie ma łez w oczach, i wtulając głowę dziecka we własną pierś. – Nie płacz, miłości, bo tylko rozboli cię głowa, przytul się mocniej i wytrzyj buzię, nie płacz, malutka. Zaraz noc się rozsiądzie dookoła i łkanie będzie powstrzymywać gwiazdy przed blaskiem.

– Nie płacz, maleństwo – próbowała mówić. – Nie płacz, miłości, bo tylko rozboli cię główka. Przytul się mocniej i wytrzyj, nie płacz, słoneczko, bo zaraz przyjdzie noc i gwiazdy wystraszą się naszego łkania.

Kiedy już udało się jej uspokoić Joannę, ułożyła delikatnie córkę na poduszce i usiadła z podkulonymi nogami na parapecie. Tak naprawdę nikogo nie obchodził ich płacz, gwiazdy świeciły wyjątkowo jasno. Z nieba spłynęła na dziewczynę fala goryczy, kilka kropel spadło do szklanki z zimną, niedopitą herbatą, by przypomnieć się w ustach kolejnego dnia. Po przebudzeniu zauważyła, że gwiazdy wciąż odbijają się w szybach pokrytych deszczem. Matka mówiła, że deszcz to płacz aniołów, ale ma się nie smucić, bo łzy mogą być oznaką radości. Mała Tereska nie wiedziała nigdy, co ma myśleć, kiedy anioły płaczą. Dorosła Teresa pogodziła się z faktem, że nawet aniołom bywa nie do śmiechu, i żartowała niekiedy z goryczą, że widocznie jej osobisty anioł stróż sprawdził, co słychać. I albo śmiał się do rozpuku, albo orientował, że dawno nie wpadał z wizytą, i popłakiwał nad jej losem. Tak już było: mocniej od radości ogarniał ją smutek, czuła, jakby była od najmłodszych lat ciasno nim otulona, i bała się, że jeśli ją opuści, pójdzie się tulić z Aśką. I wykrakała, bo kiedy odeszła w jednym ze swoich szczęśliwszych dni, ciemność dopadła ledwie pełnoletnią córkę i zagościła w niej, jak gdyby tylko czekała, by móc się rozmnożyć.

I kiedy w końcu gwiazdy wystraszyły się nie na żarty, Aśka nie wiedziała sama, co ma zrobić, żeby odrobinę rozjaśnić ciemne niebo. Płacz nie ustawał. Niejasno oczywiste się stało, że łzy zetrze jedynie poduszka…

Nie wiem, jakie wrażenie na ludziach robiła Joanna. Kiedy ją spotkałam, w szpitalu, była jak przestrzeń pełna mgły – z jednej strony przejrzysta, a z drugiej nieodgadniona. Ślepo wpatrzona w jeden, niewidoczny dla świata punkt. Ciemna i blada zarazem. Podczas jakiegoś pięknego wiosennego dnia opowiadała, że kiedy zaszła w ciążę, przez chwilę była jasna i silna. Mam czasami wrażenie, że gdyby nie Michał, wciąż by taka została. Smutek przybrał jednak jego imię i rozgościł się tuż obok, w spojrzeniu pełnym żalu. Wiem, że było trudno, że właściwie oboje starali się zapewnić Milence spokój i nauczyć uśmiechu, ale kiedy przygwoździła ich codzienność – rozstali się, a ciemność została. Najbardziej ze wszystkiego Joanna bała się, że przekaże ją małej…

Chodziliśmy wszyscy w butach bez sznurowadeł, jedliśmy samymi łyżkami i spaliśmy na materacach wypukłych w miejscach poduszek. Człowiek – rzekomo – nie może udusić sam siebie – jest w nim tyle woli życia, że instynktownie nabierze powietrza w ostatniej chwili. Wiesz, to kłamstwo. Joanna się poddała i najzwyczajniej przestała oddychać, chociaż oficjalnie zabił ją zawał. Kiedy spotkałam Aśkę pierwszy raz, wpatrywała się w coś, ale tylko na niby. Nie było wokół niej świata, na który warto byłoby patrzeć. Jesteś pewna, że nie poznałaś mojej Aśki? 

19


opowiadania • miniatury • prozA

Aneta Rzepka

Podróż do

marzeń S

tuk-puk… Stuk-puk… Stuk-puk… Pociąg relacji Kraków – Berlin niespiesznie wiózł mnie ku spełnieniu marzeń. Czekała wymarzona praca w prywatnej klinice stomatologicznej, nowy apartament i kilkuletni samochód – prezent od rodziców za sześć lat studiów i dobrze zdany egzamin. Teraz mogłem wszystko. Na pewno osiągnę sukces i za kilka lat będę światowej sławy lekarzem. Zostawiałem stare życie, by rozpocząć nowe, UKŁADAMY

u k ł a d a m y

20

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

lepsze. Szkoda tylko, że Ania nie mogła pojechać ze mną. Była na trzecim roku. Musiała skończyć studia. A później… Później ściągnę ją do siebie. Stuk-puk… Stuk-puk… Stuk-puk… Do przedziału weszła dziewczyna z chłopakiem. Zupełnie do siebie nie pasowali. On – w koszuli i spodniach od garnituru, ona – w wytartych dżinsach i swetrze. Zajęli miejsca przy drzwiach.


– Pamiętaj, że musisz zrobić wszystkie badania – tłumaczył. – Pieniądze nie grają roli. Zdobędę je. – A co, jeśli inwestor znowu ci nie zapłaci? – dopytywała dziewczyna. – Nie martw się tym. Zdrowie twoje i maleństwa jest najważniejsze. – Wiem przecież. – Nie mogę was stracić. – Nie stracisz. Wysiedli na następnej stacji. Kiedy szli peronem, trzymając się za ręce, już nie raziła mnie różnica pomiędzy eleganckim strojem chłopaka i byle jakim dziewczyny. Widziałem dwoje zakochanych, walczących z losem ludzi. Kasa. Do szczęścia potrzebowali tylko kasy, bo wszystko inne już mieli. No tak, w tym popieprzonym kraju zawsze pieniądze były największym problemem. Stuk-puk… Stuk-puk… Stuk puk… Pęd pociągu i lekkie kołysanie sprawiły, że krajobraz za oknem rozmywał mi się przed oczami. Widziałem Anię biegnącą do mnie przez świeżo zaorane pole. Miała długą, luźną sukienkę, którą wiatr śmiesznie napompował. Smukła linia pleców i przesadnie zaokrąglony brzuch. Ciążowy? Niemożliwe. To jedynie iluzja. Ania była piękna. Tak bardzo chciałem wyciągnąć rękę, objąć ją, przytulić. – Zostawiasz mnie? – zapytała. W jej oczach zamigotały łzy. – Nie zostawiam – szepnąłem. – Wyjeżdżam do pracy. – Kiedy wrócisz? – Nie wiem, kochanie. – A wrócisz? – Nie wiem. – Czyli mnie zostawiasz. Dzieliła nas szyba pociągu. Gdybym mógł dotknąć Ani, pocałować, odgarnąć włosy, którymi wiatr zasłonił jej twarz… Wtedy jeszcze raz na spokojnie bym jej wszystko wyjaśnił. Zrozumiałaby. – Kocham cię – wyznałem. – Po studiach do mnie przyjedziesz. Roześmiała się głośno, ironicznie. Ten śmiech był jak cios w najczulsze miejsce. Niefizyczny ból niemal rozerwał mnie na połowę. Nie potrafiłem nawet zlokalizować źródła cierpienia. Gdzie mieszkają zdeptane uczucia?

– Nie przyjadę – powiedziała Ania, nagle smutniejąc. – Tu jest mój dom. Tu są ludzie, którzy mnie potrzebują. Tu będę pracować. – A ja? – Masz inne plany. Nie ustalałeś ich ze mną. Żegnaj. Trzaśnięcie drzwi przedziału wyrwało mnie z letargu. – Bilety do kontroli proszę – zarządził konduktor. Sięgnąłem do plecaka. To był sen. Sen… Tylko dlaczego taki realny? Moja ostatnia rozmowa z Anią przebiegała bardzo podobnie. Były słowa pełne żalu i wyrzutu. Łzy. I to „żegnaj” na końcu. Ostatni raz widziałem moją dziewczynę kilka miesięcy temu. Kiedy powiedziałem, że wyjeżdżam do Berlina, zerwała ze mną wszelkie kontakty. Wyłączyła telefon. Nigdy nie było jej w domu, chociaż przychodziłem o najróżniejszych porach. Znajomi z uczelni twierdzili, że nie pojawia się na zajęciach. Pytałem sąsiadów, panią w sklepie osiedlowym i kelnerkę w naszej kawiarni. Nikt Ani nie widział. Zniknęła. Albo bawiła się w chowanego. Może myślała, że milczeniem przekona mnie do zmiany decyzji? Nie poddałem się manipulacji. Dostałem szansę na lepsze życie i postanowiłem ją wykorzystać. Berlin to Berlin. Otwierał nowe perspektywy. Tak mówił ojciec. Stuk-puk… Stuk-puk… Stuk-puk… Do przedziału wtargnęła grupa nastolatek. Rozmawiały dużo i głośno. Nie miałem ochoty słuchać, ale słowa i tak do mnie docierały. Wyszedłem na korytarz. Chciałem trochę pochodzić, wyciszyć się, odgonić senne obrazy. Nie mogłem jednak liczyć na samotność. – Co ty mówisz, jak to w ciąży? – usłyszałem kobiecy głos. – No, tak normalnie – odpowiedział mężczyzna. – I matka wygnała ją z domu. – A ojciec dziecka? – Powiedziała, że to ktoś przypadkowy, ale ja wiem swoje. Od dwóch lat spotykała się z Jackiem i na pewno on zrobił jej dzieciaka, a teraz się ulotnił. Z Jackiem? O cholera, co za dziwny zbieg okoliczności! Zacząłem uważniej słuchać. – Ale wiesz, ludzie nie znikają tak po prostu. – On nie zniknął po prostu, tylko ładnie to zaplanował. Pojechał do pracy. A moja głupia siostrzyczka nawet nie próbowała go zatrzymać. Rozszarpałbym drania, gdybym go spotkał. Ale ona nie. Została bez chłopaka, bez środków do życia i bez dachu nad głową, a i tak nic od

21


opowiadania • miniatury • prozA

niego nie chce. Bo po co być z kimś, kto jej nie kocha. – Może matka się uspokoi i pozwoli jej wrócić. – Nie sądzę. Zresztą, ona chyba nie będzie chciała wracać po tym wszystkim. Nawet nie wiesz, jaka była awantura. Odizolowała się zupełnie. Przez trzy miesiące nie dała znaku życia. Dlatego jej szukam. Boję się, że Anka zrobiła coś głupiego. Drgnąłem, kiedy padło imię mojej ukochanej. Dyskretnie zerknąłem na rozmawiających. Na pewno ich nie znałem. – Co głupiego? – kontynuowała rozmowę kobieta. – Myślisz, że usunęła? – Nie, nie ona. Prędzej by się zabiła. – Nawet tak nie żartuj. – Jakoś nie jest mi do śmiechu. Weszli do przedziału, a ja stałem i patrzyłem za nimi. Czy mogli rozmawiać o mojej Ani? Nie, chyba nie. Ona nie miała brata. A może miała? Kurczę, niewiele o sobie mówiła. Jakieś ogólniki. Ojciec nie żyje. Matka była sekretarką. Co z rodzeństwem? Nigdy nie wspominała, a ja nie pytałem. Dlaczego nie pytałem, do cholery? Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Ani. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się nawiązać połączenie. Niestety. Poczta głosowa. Nawet nie mogłem zostawić wiadomości, bo skrzynka była przepełniona. Niech to wszystko szlag trafi! Moje współpasażerki przeniosły się z rozmową w okolice toalety. Mogłem wrócić do przedziału. Stuk-puk… Stuk-puk… Monotonny rytm pociągu bardzo denerwował. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nie miałem ochoty nigdzie iść. Sen nie przychodził. Litery w książce odmówiły układania się w słowa. Nawet muzyka w słuchawkach dziwienie irytowała. Planowana kariera w Bralinie już nie cieszyła. Do przedziału wszedł starszy pan. Nie pytając nikogo o pozwolenie, zajął miejsce naprzeciwko mnie. – Na pewno tego chcesz? – zapytał. – Bo wiesz, to jest twoje życie i nikt nie ma prawa ci go układać. – Patrzył w punkt ponad moją głową, dlatego nie bardzo wiedziałem, czy mówi do mnie. Wyraźnie jednak czekał na odpowiedź. Może jakiś wariat? – UKŁADAMY

u k ł a d a m y

22

SIĘ

s i ę

W

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

Dobrze, posłuchaj, nie rób nic pochopnie. Idź na spacer, obejrzyj jakiś film. Daj sobie czas. Wrócę jutro, wtedy porozmawiamy. Pa, córeczko. No tak, rozmawiał przez telefon. Nieźle mnie wkręcił. Ale jego pojawienie się dało mi do myślenia. Czy na pewno chcę jechać do Berlina? Karierę stomatologa wymyślił ojciec, ja, idąc na studia, chciałem pomagać ludziom. To rodzice zaplanowali moje życie. Wpisałem się w ich marzenia o rodzinnej klinice J. i J. Kamiński. Ojciec i syn. A jeśli Ania naprawdę jest w ciąży? Jeśli została sama, bez wsparcia rodziny? Przeszedłem do wagonu restauracyjnego. Frytki i kiełbasa, jedzenie prymitywne, ale pomogło zebrać myśli. Wiedziałem już, co zrobić. Opuściłem pociąg na następnej stacji i wybrałem się w kolejną podróż. Podróż do mojego życia. Stuk puk… Stuk, puk… Stuk puk… Czy mi się wydawało, czy pociąg powrotny jakoś radośniej toczył się po szynach? Anię znalazłem tam, gdzie się poznaliśmy. W hospicjum dla dzieci chorych na białaczkę. Siedziała przy łóżku czteroletniego Jasia i opowiadała mu bajkę. Tak po prostu. Za to ją pokochałem. Za dobroć, normalność, za wielkie serce. Przypomniałem sobie, że kiedyś nie byłem panem doktorem, tylko wolontariuszem – i czerpałem z tego ogromną satysfakcję. Sens takiej pracy tkwił w uśmiechu dziecka, które dostało nadzieję na wyzdrowienie. Bardzo chętnie dawałbym tym maluchom gwarancję, że będą żyły długo i zdrowo. Ale pewności nie ma nigdy. Czasem nawet zwykła grypa może okazać się śmiertelna, a co dopiero białaczka… Mogę ofiarować tylko małą chwilę szczęścia. Nic więcej. Tyle że chwila to czasem bardzo dużo. Nagle zrozumiałem, że wcale nie chcę być stomatologiem, tylko onkologiem, i pragnę dawać nadzieję dzieciom takim jak Jaś. – Kochanie – szepnąłem, żeby nie obudzić chłopca. Ania wstała niespiesznie i odwróciła się do mnie. Materiał letniej sukienki nieznacznie opinał niewielki, ale już widoczny brzuszek. Czyli jednak będę ojcem. – Przyszedłeś się pożegnać? – zapytała spokojnie. – Przeszedłem, żeby się tobą… wami zaopiekować – powiedziałem stanowczo. 


Anna Wąsikowska

W tle Dar to pierwiastek geniuszu, który często strąca nas do piekła.

potrafi, tylko ja, ja! Nieustannie przemierzam swój geniusz, by zobaczyć i nazwać to, czego nikomu jeszcze nie udało się do końca zgłębić. Po co to wszystko? Ech, gwiazdeczko, gdybyś wiedziała, jaką twarzą dzisiaj będziesz, może nie wczuwałabyś się tak bardzo. Mam dziwne dreszcze. Nie panuję już nad ręką. Jestem rozczłonkowany. Cóż za kreacja wychodzi spod pędzla. Już kończymy. Ostatnie muśnięcie. Och!

L

ubię tworzyć nocą. Przed każdym spotkaniem zasłaniam okno czerwoną kotarą. Nie wiem po co. Przecież i tak nikt nie podgląda. Rozpalam lampy naftowe, a dwie z nich stawiam na krzesłach i zamykam płótno w jasnej obręczy. Uśmiecham się i płaczę jednocześnie. Nikt nie widzi. Poprawiam poduszki na szezlongu, by kolejnej gwiazdce, mojej nimfie i muzie, było wygodnie. Połóż się tutaj. Biorę olejek i zaczynam ją smarować, wodząc śliskimi palcami po szyi, piersiach, brzuchu i udach. Robię tak parę razy, jakbym odprawiał jakiś rytuał. Jej ciało wije się pod moją ręką, nogi zaciskają mocniej, oddech łamią słodkie pomruki. I wtedy ją zostawiam – pożądliwie zatopioną w swej kobiecości. Siadam przed obrazem i rozrabiając farby, sycę wzrok demonicznym upojeniem. Mam. Nareszcie to widzę. Jedyną słuszną prawdę o rozkoszy. Jej kształt, zapach i barwę. Dotykam pędzlem płótna. Tak… to dobre pociągnięcie, czyste. O! A to jeszcze lepsze, doskonałe. Nie ruszaj się, gwiazdeczko. Nie, nie… Lewa noga trochę bliżej prawej. Nie przesadzaj z wyuzdaniem, bezwstydnico! Tak… tak dobrze. Popatrz mi w oczy, rozchyl usta. Piękna jesteś. Trochę białego na górę. I tu trochę. Nie! Nie chcę radości. Pomyśl o czymś smutnym. Niech cię rozerwie od środka. Płacz! Nie przestawaj… nie przestawaj. Dostrzegam niedostrzegalne. Maluję dziewicze twarze emocji nieskażone ludzką formą. Żaden tego nie

Nareszcie. Prawie skończone. Chodź, zobacz. Co jest? Nie podoba ci się? Nie uciekaj. Gdzie idziesz? Zostawiłem dla ciebie miejsce w moim gwiazdozbiorze, poczekaj. No, gwiazdeczko, dalej, wiem, że potrafisz głośno krzyczeć. 

23


Czytelniku!

SOFA patronuje!

Jeśli myślisz, że No coś ty! to książka ociekająca skandalem, tanią sensacją czy nieuzasadnionym wulgaryzmem – mylisz się. Niczego takiego w środku nie znajdziesz. To opowieść o prawdziwych ludziach, zwykłych zjadaczach chleba, tych niedocenianych, którzy nie zaznaczyli się na kartach historii wielkim bohaterstwem. Jednak każdego dnia pracowali, słowem i czynem okazując drugiemu człowiekowi dobroć i szacunek. Sabina, kobieta czterech pokoleń, przeniesie Cię w rzeczywistość lat trzydziestych, gdzie życie na wsi kręciło się wokół kiszenia kapusty i wiejskich ploteczek. Poznasz wojenne losy rodziny Czerwińskich i lęk, kryjący się w ludzkich sercach. Ciężką pracę łódzkiej włókniarki i… peerelowską szarość dnia codziennego. A wszystkie opowieści przeplatane są różnokolorową teraźniejszością. Jednym słowem, jeśli szukasz autentycznych przeżyć napisanych z młodzieńczą refleksją i swadą – dobrze trafiłeś.


opowieści wigilijne

Romuald Pawlak. Napisałem ponad trzydzieści książek, zdobyłem parę literackich nagród, w tym najważniejszą – IBBY – za książkę dla dzieci Miłek z Czarnego Lasu. Zmieniła moje życie ta mała książeczka, bo odtąd zacząłem więcej pisać dla dzieci i młodzieży – kosztem powieści dla dorosłych. Nie żałuję, sprawia mi to wiele przyjemności. A niedawno okazało się, że dzięki niej wkroczę, niby mój ulubiony od czasów dzieciństwa bohater, czyli Gluś Filmowiec, właśnie do świata filmu, bo powstaje animacja na jej podstawie.

Ś

więta to dla mnie zawsze dwa skojarzenia: zapachy (to najpierw) i światła – refleksy światła na bombkach, ozdobach i zapakowanych w pozłotkę długich cukierkach etc. I jak głęboko sięgam pamięcią, tak zawsze ubieranie choinki, wieszanie na niej cukierków (i natychmiastowe próby dyskretnego ulżenia choince w dźwiganiu tych ciężarów) oraz unoszące się wokół zapachy przygotowywanych potraw były dla mnie istotą świąt. Pewno dlatego w trójce moich ulubionych ciast jest zawijany makowiec, do którego najpierw trzeba było ręcznie przemielić kilka razy mak… I rodzynki, kiedyś rarytas chowany właśnie na święta... I pewnie dlatego nadal cieszę się, gdy mogę zasiąść do wspólnego stołu, odkryć w sobie łasucha, popatrzeć na bliskich… i na mak, który w różnych postaciach pojawia się na moim wigilijnym stole.

Czytelnikom „SOFY” mogę więc życzyć właściwie tego, co i dla mnie najważniejsze: takiego stołu, który nie jest pusty; krzeseł, na których ma kto siedzieć. I zbierania wspomnień, które po latach, po dekadach budzą uśmiech rozczulenia, jak we mnie właśnie te podkradane cukierki… 25


opowieści wigilijne

Magdalena Zimniak jest autorką Szlaku, Willi, Pokoju Marty, Jeziora cierni i Białych róż dla Matyldy. Za Jezioro cierni otrzymała nagrodę czytelniczek na Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach. Białe róże dla Matyldy zostały uznane za najlepszą książkę na zimę przez jury wortalu literackiego granice.pl oraz za najlepszą książkę obyczajową 2014 roku. Z wykształcenia anglistka, prowadzi szkołę angielskiego. Prywatnie szczęśliwa mężatka i mama dwóch córek.

M

oje dzieciństwo i młodość przypadają na czasy PRL-u, w tym – na okres pustych sklepowych półek. Podobnie jednak jak w większości domów w Boże Narodzenie nie brakowało na stole tradycyjnych potraw. Wcześniej stało się w wielogodzinnych kolejkach, ale jak później wszystko smakowało! Do dziś pamiętam smak wigilijnych śledzi czy kapusty z grzybami i zapach kompotu z suszonych owoców. Nigdy nie udało nam się zacząć wieczerzy wigilijnej z pierwszą gwiazdką, jednak za każdym razem rodzice przypominali, że tak powinno się robić. Zawsze stawialiśmy dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Później, gdy tata odszedł w tragicznym wypadku, to wolne miejsce zyskało nowy wymiar. W świętego Mikołaja wierzyłam ze wszystkich dziecięcych sił. Dzwonił do drzwi, a mój brat i ja zamykaliśmy się w pokoju. Żadnemu z nas nie przyszło do głowy go podglądać. Życzenie Świętego było święte. Rodzice otwierali, Mikołaj błyskawicznie kładł prezenty pod choinką i wychodził. Biegliśmy zobaczyć, co przyniósł nam w tym roku. Za każdym razem słychać było okrzyki zachwytu. Nigdy później podarunki nie sprawiały mi takiej radości. Kiedy dowiedziałam się, że z Mikołajem to nie do końca prawda, przeżyłam to bardzo mocno. Do tego stopnia, że wahałam się, czy robić to własnym dzieciom. W końcu uległam. Moja starsza córka Ania zostawiała pod choinką własnoręcznie wykonane podarki dla Mikołaja. Sprawdzała, czy wziął i cieszyło ją to jeszcze bardziej UKŁADAMY

u k ł a d a m y

26

SIĘ

s i ę

W

niż jej własne prezenty. Miałam wrażenie, że uczestniczę w strasznym oszustwie. Odarłam ją ze złudzeń dość wcześnie – była jeszcze w przedszkolu. Płakała. Wtedy tradycją rodzinną stało się spędzanie Wigilii w domu mojej szwagierki Asi. Mikołaj, niesłychanie podobny do jej męża, przychodził i rozdawał prezenty. Moja młodsza córeczka, Ola, szybko zauważyła to podobieństwo. Kiedy Ania i ja wtajemniczyłyśmy ją w intrygę, śmiała się głośno. Powiedziała: „Mówiłam, że ten Mikołaj jest bardzo podobny do Jacka!”. Mikołaj nadal przychodzi, chociaż nawet dzieci Asi i Jacka, sporo młodsze od naszych, już w niego nie wierzą. Wszyscy, włącznie z najstarszym pokoleniem babć, zapewniają, że byli grzeczni i każdy coś dostaje. Święta są dla rodziny, więc zawsze zostajemy na miejscu. Później najczęściej wyjeżdżamy na narty. Córki nam dorosły, więc możemy wrócić do romantycznych czasów sprzed ślubu.

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

Czytelnikom „SOFY” składam najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Niech każdy z Państwa spędzi je tak, jak najbardziej lubi. Niezależnie do tego, czy zostaniecie w domu, czy wyjedziecie w góry lub do egzotycznego kraju, niech towarzyszy Wam radość i miłość. Wszystkiego najlepszego!


P

Jan Maszczyszyn – urodzony w 1960 roku w Bytomiu. Laureat pierwszego konkursu literackiego ogłoszonego przez miesięcznik „Fantastyka” (obok Sapkowskiego i Huberatha). Debiutował na łamach „Nowego Wyrazu” w 1977 roku opowiadaniem Strażnik. Swoje teksty publikował w„Fantastyce”,„Politechniku”, „Faktach”, „Bez retuszu”, „Merkuriuszu”, „Odgłosach”, „Somnambulu”, „Fikcjach”, „Kwazarze”, „Feniksie”, ”Spectrum”, „Tygodniku Polskim” (Australia), „Expresie wieczornym” (Syd/Auc) oraz w gazetach elektronicznych, takich jak:„Qfant”,„Szortal” oraz „Herbasensja”. Kilka opowiadań pojawiło się w antologiach (np. w Bizarro Bazar czy Toystories) i są to utwory: Spotkanie w przestworzach, Pożeracz szarości, Sposób na Wszechświat, Diranecessitas, Bizarro Bizarro (USA 2013), jak też w kwartalniku ZLP „Metafora” (Kraków 2013). Wydał również antologię opowiadań Testimonium (2013). W kwietniu roku 2015 nakładem wydawnictwa Solaris ukazała się jego powieść utrzymana w klimatach steampunku Światy Solarne. Był współzałożycielem klubu fantastyki „Somnambul” na Śląsku, wydającego pierwszy w Polsce fanzin zawierający twórczość własną. W 1989 roku wyemigrował do Australii, gdzie mieszka do dzisiaj. Powrócił po latach do pisania SF, zainspirowany ideą portalu Nowej Fantastyki. Jego teksty można również odnaleźć w postaci elektronicznej na łamach różnych portali fantastyki i grozy, takich jak; Niedobre Literki, Fantastyka Polska PL, Szortal, Ex Fabula, Herbatka u Heleny, Carpenoctem, Nowa Fantastyka, Qfant, Bumerang Polski, Sadurski PL, Horroronline.

amiętam, że kiedy byłem dzieckiem, poobiednią bożonarodzeniową porą wybieraliśmy się z dziadkiem na sanki. I jakoś potem na dziesiątki lat pozostałem pod wrażeniem tych wypraw na trzaskającym mrozie z objedzonym łakociami i wzdętym od oranżady malutkim brzuszkiem. Dzisiaj, niestety, brzuszek już nie jest tak maleńki, a i ciała, jak przypuszczam, nie pomieściłyby tamte dziecięce sanki z oparciem. W próbach przymiarki drewno wydałoby zapewne inne od tych mroźnych trzaski. Minęły lata i diametralnie uległa zmianie świąteczna aura, mimo że nie miało to związku z tak powszechnie oskarżanymi o psucie świątecznej atmosfery wybrykami klimatycznej natury, a raczej z nowym, wybranym z rozmysłem położeniem geograficznym. Tak jakoś los rzucił mnie na antypody. A jak wyglądają święta w rzeczywistości australijskiej? Przede wszystkim trudno tu doczekać się jakiejkolwiek pierwszej gwiazdki przed kolacją. Są to akurat najdłuższe dni w roku i niebo czernieje dopiero około dwudziestej drugiej. 21 grudnia rozpoczyna się tutaj astronomiczne lato. A wraz z latem, natychmiast po świętach, następuje pora zasłużonych urlopów i leniwych, letnich wywczasów młodzieży szkolnej. Co ciekawe, wszystkie święta państwowe, tak zwane „Public Holliday”, w tym i święta bożonarodzeniowe, są płatne – jako dodatkowy urlop. Wraz z moimi córkami, wychowanymi w tradycji polskiej rodziny i kuchni, przez wiele lat z przekonaniem pracowaliśmy nad dostosowaniem wybrańców ich serc do z początku dla nich dziwacznej wigilijnej kolacji, zwyczaju dzielenia się opłatkiem, życzeń, sutego stołu i choinkowych prezentów. Z biegiem czasu wszyscy naprawdę to polubili i tak stali się częścią naszej rosnącej rodziny i budowanego w pocie czoła tradycyjnego polskiego domu na obczyźnie. Muszę wspomnieć, że świetna pogoda sprzyja spędzeniu reszty świąt na oceanicznej plaży lub na przydomowym grillu. Jest to doświadczenie inne niż polskie, ale już tak bardzo w nie wrosłem, że nie wyobrażam sobie innego świętowania.

Pozostając więc tu, gdzie jestem – w oddaleniu dziesiątek tysięcy kilometrów – skorzystam z tej specjalnej, wspaniałej możliwości i pożyczę Państwu z całego serca, z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, wszystkiego, co najlepsze, zdrowia i wszelkiej pomyślności oraz zjednoczenia i miłości przy rodzinnym wigilijnym stole.

27


opowieści wigilijne

Renata Kosin – autorka powieści obyczajowych oraz sensacyjno-przygodowych z elementami kryminału, historii i romansu. Twórczyni najbardziej intrygujących, wciągających, wielowymiarowych i drobiazgowo dopracowanych fabuł z najmniej przewidywalnymi zakończeniami. Dotąd wydane: Mimo wszystko Wiktoria (wydawnictwo Replika, 2012), Bluszcz prowincjonalny (wydawnictwo Replika, 2012), Tajemnice Luizy Bein (wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2014) i Kołysanka dla Rosalie (wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2015). Obecnie pracuje nad kolejnymi powieściami. Absolwentka filologii polskiej i bibliotekoznawstwa. Przez kilka lat prowadziła warsztaty teatralne dla młodzieży, po których został ślad w postaci autorskich scenariuszy, wydanych przez krakowskie wydawnictwo edukacyjne w 2004 roku, oraz kreatywne zajęcia plastyczno-techniczne dla dorosłych. Prowincjuszka z urodzenia i wyboru (dawniej podlaska, teraz warmińska). Nie przepada za wielkomiejskim zgiełkiem, choć uwielbia być wśród ludzi. Ceni sobie spokój, lecz nie znosi nudy i bezczynności. Energię i pogodę ducha czerpie z zewnątrz, dlatego lgnie do miejsc, gdzie dużo się dzieje, i osób umiejących cieszyć się z błahostek. Dużo podróżuje i interesuje się zbyt wieloma dziedzinami życia, by znaleźć dla każdej wystarczająco dużo czasu, dlatego zazwyczaj o nich pisze w swoich książkach. To, jaka jest na co dzień, mocno przekłada się na to, jakie są jej powieści. UKŁADAMY

u k ł a d a m y

28

SIĘ

s i ę

W

Ś

więta zawsze spędzam z rodziną. Nie zawsze w domu, ale za to w otoczeniu najbliższych mi osób, w cudownej atmosferze. Wbrew pozorom (bo czasem można odnieść inne wrażenie) lubię też przedświąteczny czas przygotowań: ubieranie domu we wszystkie możliwe kolory i świecidełka, zakupy i – przede wszystkim – kuchenne szaleństwo. Przygotowuję mnóstwo potraw – nie dlatego, że muszę, ale po prostu chcę. Daje mi to tyle przyjemności i satysfakcji, że całkowicie rekompensuje późniejsze zmęczenie. Poza tym ten rodzaj zmęczenia bardzo mi odpowiada. Usprawiedliwia późniejsze lenistwo, bo z tym również kojarzą mi się święta. Słodkie lenistwo w gronie najbliższych. Również zaduma, na którą można wtedy znaleźć czas, rozmowy, których nie zdążyło się odbyć w trakcie minionego roku – może nie najważniejszych, ale z pewnością potrzebnych.

SŁOWA(CH)

w

s ł o w a ( c h )

grudzień (dodatek specjalny) 2015 UKŁADAMY SIĘ W SŁOWA(ch)

Takiego czasu życzę również wszystkim Czytelnikom – moim i dwumiesięcznika „SOFA”: świąt wypełnionych tym, co może nie jest najważniejsze, ale niezbędne dla Idealnego Świątecznego Nastroju.


patronaty Wydawnictwo Psychoskok Powstało w 2011 r. Współpracuje z czołowymi dystrybutorami rynku księgarskiego w Polsce, dzięki którym możliwa jest sprzedaż książek w kilkuset księgarniach (również w sieciach handlowych), stacjonarnych i internetowych. Bezpośrednio zaopatruje także indywidualne księgarnie w dużych miastach, a aktualnie tworzymy własną sieć dystrybucji książek. Autorom oferuje nie tylko samo wydanie ich książek i dystrybucję, lecz także rzetelną informację i promocję w Internecie, zarówno w serwisach ogólnokrajowych, jak i lokalnych.

novae res Wydawnictwo Novae Res jest największym wydawnictwem dziełowym na Pomorzu. Zostało powołane do życia w sierpniu 2007 roku przez Wojciecha Gustowskiego i Krzysztofa Szymańskiego. Od początku istnienia wydawnictwo wchodzi w skład Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni, na którego terenie posiada swoją siedzibę. Wydawnictwo opublikowało dotychczas 750 tytułów, głównie z zakresu beletrystyki i literatury popularnonaukowej. Od czerwca 2009 roku Novae Res jest członkiem Polskiej Izby Książki. Oficyna jest również organizatorem ogólnopolskiego konkursu „Literacki Debiut Roku”.

www.Portal-pisarski.pl Portal Pisarski – wyjdź z szuflady, stań na półce! Uprawiamy tutaj wiele gatunków. Począwszy od poezji, prozy, publicystyki, a skończywszy na pograniczu. Zaparz duży kubek kawy, rozsiądź się wygodnie i zajrzyj do głębokiej, zakurzonej szuflady, gdzie chowasz przed całym światem Twoją twórczość. Najwyższa pora zarzucić debiutancki haczyk i czekać, aż zaroi się od czytelników. Mili i rzetelni redaktorzy oraz użytkownicy z chęcią skomentują Twój tekst.

www.autorzy365.pl Serwis poświęcony zarówno książkom jak i autorom, ale również aktualnościom związanym ze spotkaniami autorskimi, polecanymi książkami, recenzjami, badaniami czytelnictwa i rynku wydawniczego.

Wszystkie teksty stanowią własność autorów. W “Sofie” publikowane są wyłącznie za ich zgodą. Redakcja zastrzega sobie prawo do wyboru ilustracji dla utworów, które opublikuje.

29


Studio BLACK • Izabela Szymczak ul. Zimowa 65/1, 05-500 Nowa Iwiczna tel. kom. +48 530 357 635 e-mail: biuro.studioblack@gmail.com

studio BLacK to grupa specjaListów Z wieLoLetnim doświadcZeniem w reKLamie i poLigrafii. nasZe dZiałania oBejmują: • projeKtowanie graficZne (cZasopisma, uLotKi, reKLamy, roLLupy, Banery, foLdery, wiZytówKi, itp.) • druK • oKLejanie samochodów • gadżety reKLamowe • projeKtowanie stron www • Banery internetowe • e-maiLingi i preZentacje muLtimediaLne.

a i n

e z d

go

N

o r a

e o ż o R B z o g t e a ią or ow w Ś N h o g yc e ł w o i l es ęś W z c z S

! u k


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.