1 kwartał 2016 r.
anna kerth
...ŻYĆ, BYĆ, DZIAŁAĆ, IŚĆ SWOJĄ DROGĄ...
sylwia hara-najdzion alex barszczewski
MAMO, TATO - CZY MOGĘ ZOSTAĆ...
O DOBORZE RELACJI SŁÓW KILKA...
kr z y sz tof l i twi ński
MOTYWACJA RUSZY CIĘ Z MIEJSCA...
sa b i na s z y mc z a k CZYM JEST RODZINA?
Drodzy Czytelnicy Wiosna już pomalutku zagląda w nasze okna. Przynajmniej u mnie. Dzień zdaje się być dłuższy. A wówczas i w nas jakoś więcej radości i ochoty do działania. Wiosna to kolejny po Sylwestrze czas na postanowienia. Na wiosnę schudnę. Zacznę biegać. Będę się zdrowiej odżywiać. Salony kosmetyczne, fryzjerskie i kluby fitness pękają w szwach. Chcemy na wiosnę być lepsi dla siebie, dla innych i dla świata. Nasze, pierwsze w tym roku wydanie Eksplozji Rozwoju też jest w nowej formie. Nowy skład redaktorski. Nowe artykuły. Tematy, których wcześniej nie poruszaliśmy. Niech to nowe, które z wiosną idzie do nas da nam spokój, radość i wspaniałe rezultaty. Ściskam ciepło☺ Ania Urbańska Redaktor Naczelna
Redakcja
wystarczy kliknąć na zdjęcie wybranego autora:-)
interaktywny
SPIS TREŚCI
ANNA KERTH wywiad MARZENA DEMBICKA- 3 odsłony rodziny AGNIESZKA SZCZEPANIAK- celebruj... KATARZYNA PANTER- żyjemy razem... ALEX BARSZCZEWSKI- o doborze relacji słów kilka AGNIESZKA PRUSZYŃSKA- wracając do „korzeni” KATARZYNA GRIFFITHS- kto słucha matki natury... KRZYSZTOF LITWIŃSKI- kraina nawyków MAŁGORZATA KIRSZENSTEIN - cięgle gdzieś gonimy MARTA BONOTTO- wszystko zostaje w rodzinie... JUSTYNA NIEBIESZCZAŃSKA- nuklearna rodzina redaktor naczelna: ANNA urbańska korekta: ANNA grzesik skład: PAWEŁ jarząbek wydawca: CONCRET anna urbańska ul. chełmińska 206 86-300 grudziądz + 48 56 46 356 81, 533 396 960
kontakt@EksplozjaRozwoju.pl
SABINA SZYMCZAK- czym jest rodzina...? JOANNA CZERSKA- THOMAS- emocje w biznesie MAŁGORZATA DANIEL- marzenia się spełniają DOROTA GACEK- nauka angielskiego szybka i ... ANGELIKA MAKOWSKA- minuty z naszego życia SYLWIA HARA-NAJDZION-mamo, tato, czy mogę...? JUSTYNA TOBOLSKA- tak, tak, tam w lustrze to... MAŁGORZATA DRYL- kiedyś będzie tak... ANNA URBAŃSKA- gra w biznesie PIOTR BORWIN-rozwiązanie jest w mózgu
KUP BILET
3
odsłony rodziny
Pierwsza scena:
Za kilka miesięcy kończy gimnazjum, właśnie wchodzi do domu. Jest po spotkaniu z doradcą zawodowym i od razu pyta czy rodzice mają czas na rozmowę. Mamę łapie w kuchni, tata za moment dołączy. Zuzanna z wypiekami na twarzy opowiada jak testy pokazały, że umiejętności humanistyczno-artystyczne dominują już nad matematycznymi. Świetnie się składa, bo coraz częściej myśli o pracy w radiu. Gdy tylko w szkole trzeba przygotować jakieś wydarzenie, ona pierwsza się zgłasza, aby je poprowadzić. Tata ustala, czy matematykę odpuszcza zupełnie, mama od razu sprawdza w sieci, gdzie są najbliższe studia i jaką szkołę średnią najlepiej wybrać. Wszyscy są podekscytowani. Zuzanna z przykładu rodziców wie, że warto "szukać siebie", warto wiedzieć co "w duszy gra" i warto świadomie wybierać szkołę. Nagrodą jest praca, która pociąga i sprawia przyjemność. Ma w domu dwa tego dowody.
Druga scena:
Rodzina, trójka dzieci i rodzice. Maturzysta Jaś próbuje uzyskać od rodziców akceptację swojego pomysłu - chce rocznej przerwy w nauce. Planuje wyjechać i pracować. Chce zobaczyć inny świat, inne kultury i najważniejsze - sprawdzić jak to jest żyć samemu. Po powrocie podejmie decyzję o kierunku studiów i kraju, w którym chce studiować. „Co dokładnie już zaplanowałeś?”- ustala mama, a tata próbuje odgadnąć kraj marzeń Jasia i czy już coś wie na jego temat? Jasiu opowiada co już ustalił i załatwił, włącza się w dyskusję młodsze rodzeństwo, teraz już wszyscy ustalają czego jeszcze potrzebuje do wyjazdu. Na zmianę mówią, że będą tęsknić. Rodzice są gotowi pomóc, jeśli tylko będzie taka potrzeba. Ściskając Jasia, mówią głośno jak cieszą się z jego pierwszego samodzielnego kroku... .
Trzecia scena:
Impreza urodzinowa. Mama jubilatka ściska każdego wchodzącego gościa, czwórkę prawie trzydziestolatków, tata odbiera kurtki. Nawzajem zaganiają się do stołu, młodzi są głodni, przyjechali prosto z pracy. Zaczynają rozmowę pełną radości. Michał sypie dowcipami, jego żona Marta opowiada historie, które przydarzały jej się w ostatnim tygodniu w szpitalu. Mają dar bycia z ludźmi. Julek z Janką mają kłopot z remontem i właśnie dzisiaj chcą zebrać opinie bliskich co zrobiliby w ich sytuacji. Są teraz poważni, nie mają nastroju do żartów, zmęczenie budowlane ich pokonało. Mama opowiada jak planuje urządzić swoje przyszłoroczne, okrągłe urodziny. Wszyscy sypią pomysłami, lecz wiadomo, że wybór i końcowe decyzje należą do mamy. Tata dzieli się historią kolejnej skutecznej naprawy jego Opla. Każdy z młodych wpisuje w kontakty namiar na pana Mirka, bo wiadomo, że to solidna firma. Toczy się kolejna rozmowa o ich życiu i z życia. Spotkania rodzinne, podczas których uwidaczniają się podobieństwa i różnice. Rodzina. Poczucie ciepła i serdeczności. Bezpieczeństwo.
Niemożliwe? A jednak... wszystko to usłyszałam.
hop do góry
Marzena Dembicka
C E L E B R U J DOŚWIADCZANIE SIEBIE Z R Ó B T O T E R A Z ! – Siedząc w swojej ulubionej kawiarni, popijając kawę i pałaszując ulubione ciastko zastanawiam się, co sprawia, że jestem w tym miejscu. Co powoduje, że mam ochotę wyjść z domu i w grupie nieznanych mi ludzi delektować się chwilą ze sobą i dać sobie przestrzeń na relaks. Co się dzieje teraz? Patrzę teraz przez okno i widzę, jak płatki śniegu płyną z góry w dół. Dostrzegam jak ludzie wchodzą do kawiarni. Witają się ze sobą lub też siadają i czekają. Jest we mnie teraz ciekawość dokąd podążają ich myśli. Włączam swoją ulubioną muzykę, zakładam słuchawki na uszy i automatycznie przenoszę się do bajkowego świata rytmu. Widzę teraz tylko obrazy, które tworzą inni ludzie, poprzez swoją obecność: ktoś czyta książkę, ktoś rozmawia z drugą osobą, ktoś pisze w notesie, a ktoś inny ze smakiem pałaszuje ciasto. Dokąd podążają moje myśli teraz? Moja chwila zapomnienia – pełna energii i dystansu do otaczającego świata. Co się dzieje we mnie teraz? – takie pojawia się pytanie. Myśli płyną swobodnie – przelewam je na papier – maluję obrazy w swojej głowie. Jeden jest taki: jestem na pięknej zielonej łące. Świeci słońce. Widzę jak wiatr kołysze wysoką trawą, a drzewo pod którym leżę cudnie szumi za jego sprawą. Drzewo daje łagodny cień, w którym jestem. Wyleguję się na pięknym kocu wymalowanym w czerwone, soczyste róże. Widzę jak jestem zafascynowana ilością róż na tak małej przestrzeni J Jestem szczęśliwa, spokojna i pełna energii J Co to znaczy, że jestem pełna energii? I teraz jednocześnie malując obraz w swojej głowie pojawia się myśl: co to znaczy, że jestem pełna energii? Czym dla mnie jest energia? Co sprawia, że jestem pełna energii? Z tej przestrzeni pytań, będąc jednocześnie w swojej ulubionej kawiarni i obserwując to, co dzieje się na zewnątrz mnie - obserwuję to, dokąd niosą mnie moje myśli i obrazy w głowie. Co sprawia, że jestem pełna energii?
Słońce
Będąc w swojej wyobraźni jednocześnie czuję, jak na samo słowo słońce reaguje całe moje ciało. Obserwuję, jak pamięć ciała przywołuje odczucie ciepła na skórze. Widzę, jak automatycznie ciało wraca pamięcią do momentów spędzonych na plaży w pełnym relaksie. Jedno słowo i jaką ma moc teraz dla mnie. Jedno słowo, które sprawia, że uśmiecham się i widzę ten mroźny dzień z zupełnie innej perspektywy. Tak! To jest zdecydowanie coś, co sprawia, że ilość mojej energii jeszcze wzrasta. To tak, jakby uruchomić porcję zmagazynowanej w organizmie podczas wakacji witaminy D J
hop do góry
Oddech
Widzę, że przywołanie tych obrazów i słów sprawia, że mój oddech jest głęboki – prosto do brzucha – prosto do przepony. Obserwuję jak powietrze przy wdechu wpływa do mojego nosa, płynie przez krtań, płuca i sprawa, że mój brzuch rośnie jak balonik. Wraz z wydechem balonik kurczy się, a powietrze z brzucha płynie przez płuca, krtań i wypływa przez nos na zewnątrz. Jestem teraz świadoma każdego swojego wdechu i wydechu oraz jednocześnie pełna fascynacji dla procesu falowania mojego brzucha J Widzę, jak tych kilka długich i spokojnych oddechów z przepony poprawia moją jasność myślenia. Dostrzegam, że dzięki tym głębokim oddechom pojawia się we mnie jeszcze więcej radości, spokoju oraz że poziom mojej energii wzrasta.
Inni ludzie
Często jest tak, że to inni ludzie motywują nas do działania. Wskazują, która ścieżka będzie dla nas dobra lub co dobrze byłoby zrobić. I jak najbardziej warto korzystać z tych mądrych rad. Natomiast jest również w nas coś takiego jak: tworzenie. Tworzenie nie zawsze wymaga od powtarzania tego, czego nauczyliśmy się od innych. Tworzenie rodzi się z przestrzeni zatrzymania. Zobaczenia tego co dzieje się wewnątrz mnie. Przefiltrowania tego przez swoje neurony. Poddania analizie. Na bazie tego co zobaczę w sobie, mogę wykreować swój własny obraz. Kolejnym krokiem będzie zamanifestowanie tego poprzez działanie. To, co zadzieje się w wyniku tego działania będzie informacją zwrotną dla mnie. Cykl tworzenia siebie w zgodzie ze sobą.
A na koniec ? No proszę, 30 minut na kawę i ciastko, a ile ciekawych myśli i refleksji udało mi się uchwycić w sobie. To po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, iż podstawą tworzenia siebie jest intuicja i czerpanie ze swoich zasobów. Bo przecież nikt nie kazał mi tego zrobić – sama to dla siebie zrobiłam. Zaprowadziła mnie tu moja intuicja i wskazała kierunek, z jakich swoich zasobów mogę teraz skorzystać: wyobraźnia, wiedza, intuicja, zaufanie do siebie. Wszystko przychodzi w odpowiednim momencie, jeśli pozwolę sobie na to.
hop do góry
Agnieszka Szczepaniak
„Żyjemy razem, a jesteśmy sobie całkiem obcy. Jesteśmy rodziną, a nie mamy sobie nic do powiedzenia. Czasami tylko, ktoś kogoś obrazi… i nic więcej. Obcy sobie ludzie… Rodzina…”
tekst Wiesław Panter (z repertuaru zespołu Cela nr 3)
Pewnie większość z nas, kiedy słyszy słowo rodzina, ma przed oczami obraz matki, ojca, dzieci, babci, dziadka, rodzeństwa. Jedni mają ten obraz widoczny w szerszej, inni w węższej perspektywie, ale zawsze są to któreś z tych osób. I mój obraz rodziny jest podobny. Dziś jednak chciałabym napisać o kimś, o kim opowiada się nieskończoną ilość dowcipów i o kim mówi się z gruntu źle, zanim stanie się członkiem rodziny. Teściowa. Myślę, że nie istnieje człowiek, który by choć raz nie słyszał jakiejś złośliwości na temat teściowej. Ja sama, zanim zostałam mężatką słyszałam wiele gorzkich słów, z ust moich kolegów i doświadczonych życiowo koleżanek. Słyszałam również, że teściowa, to nie rodzina, tylko matka męża. Może dzięki temu, że nie był to stereotyp wpajany mi w domu, kiedy zostałam mężatką nie musiałam walczyć o swoja pozycję z matką mojego męża. Pewnie było mi łatwiej, bo od razu podjęliśmy decyzję o tym, by mieszkać z dala od rodziców. Od 4 lat mojej teściowej nie ma już z nami… i nadal czuję pustkę, którą po sobie zostawiła. Początki nie były łatwe, ale nigdy nie traktowałam tego w kategoriach problemu. Sama jestem matką, nie wiem jaką będę teściową. Wiem natomiast jedno. Na pewno chcę szczęścia mojego dziecka. Czy łatwo będzie mi patrzeć na to jak życie mojej córki będzie się radykalnie zmieniać, bo będzie uczyć się życia z człowiekiem, którego wychowywał ktoś inny, w innych warunkach i być może w zgodzie z innymi zasadami? Nie wiem. Pewnie będę się martwić, pewnie będę próbowała doradzać, a na ile będę mogła to robić, zależy tylko od mojego dziecka, na ile mi pozwoli. I z moją teściową też tak było. Próbowała doradzać, gdy nie prosiliśmy o to, próbowała wychowywać naszą córkę, kiedy prosiliśmy tylko o opiekę. Nigdy jednak nie walczyłam z nią. Zawsze znalazłyśmy sposób, by się porozumieć. Szanowałam ją mimo że nie zawsze zgadzałam się z tym co robi, jak robi czy też z tym, co mówi. Bagaż doświadczeń, który nosiła sprawił, że była takim, a nie innym człowiekiem i dlatego patrzyłam na nią przez pryzmat tych doświadczeń. Pozwoliła mi być córką. Podarowała mi dużo serca i wsparcia kiedy tego bardzo potrzebowałam, w zamian nie oczekując niczego. Kiedy zegar jej życia przyspieszył, chciałam być szybsza od niego i podarować jej to, czego nigdy nie miała. Dać wsparcie, opiekę, poczucie bezpieczeństwa. Chciałam jej pokazać morze, którego nigdy nie widziała, zaplanowałam wakacje… Odeszła dwa dni po Dniu Matki… Kilka miesięcy później dowiedziałam się od obcych mi ludzi, jaka była ze mnie dumna, jak cieszyła się moimi sukcesami… Jak bardzo mnie kochała… Mama mojego męża… Rodzina… hop do góry
Katarzyna Panter
O doborze relacji słów kilka…
„...wrażliwość pozornie może być odbierana jako słabość, ale właściwie wykorzystana, umożliwia nam bardzo wiele...’
Jestem ogromnym zwolennikiem budowania relacji z wieloma, często z bardzo różnymi od siebie ludźmi. Sam mam wiele takich relacji i bez nich moje życie nie byłoby nawet w jednej czwartej tak atrakcyjne i dostatnie. W tym całym entuzjazmie bardzo ważnym jest, abyśmy nie zapominali o dość starannym doborze ludzi, z którymi się zadajemy i konsekwentnym usuwaniu z niego osób, które ewidentnie tam nie pasują. Nie mam teraz na myśli tylko tych, którzy wykazują się chamstwem, prymitywizmem myślenia, czy brakiem szacunku dla kogokolwiek. Mam na myśli fakt, że otaczający nas ludzie są bardzo różni i nawet szanując każdego z nich, z bardzo wieloma nie jest nam po drodze, zarówno w kwestii celów życiowych, jak też postawy, komunikacji, a nawet zasad etycznych. Pozostawienie takich osób na zewnątrz naszego życia oszczędza nam wielu kłopotów i niepotrzebnych wydatków – w sensie materialnym (pieniądze), jak i niematerialnym (czas, emocje). Jeżeli uświadomimy sobie, ile miliardów ludzi żyje na tym świecie, to łatwo zrozumiemy, że nie ma konieczności, abyśmy zadawali się z osobnikami, którzy mają na nas negatywny wpływ i ewidentnie pogarszają jakość naszego życia. Nie oznacza to zachęty, aby być zimno kalkulującymi ludźmi, którzy dla czystej wygody eliminują ze swojego otoczenia osoby niepasujące. Chodzi bardziej o fakt, że jeśli mieliśmy trochę szczęścia, to zachowaliśmy w sobie sporą porcję normalnej ludzkiej wrażliwości. Ta wrażliwość pozornie może być odbierana jako słabość, ale właściwie wykorzystana, umożliwia nam bardzo wiele rzeczy zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Z drugiej strony, wszyscy żyjemy w realnym otoczeniu, w którym pojawiają się różni ludzie – nie zawsze w stosunku do nas mili czy dobrze nastawieni. W takiej sytuacji ktoś wrażliwy (jak np. ja) miałby następujące możliwe rozwiązania: •
wyhodować sobie grubą skórę – czyli stać się jak większość ludzi, tracąc bardzo poważny atut w życiu,
•
zabarykadować się przed złym światem w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół – to prowadzi do monokultury i życia wśród ludzi podobnych do nas, co znacznie ogranicza możliwości wszechstronnego rozwoju,
•
wytworzyć sobie zdejmowalny pancerz, który zakładamy wychodząc na zewnątrz, a zdejmujemy w domu – jest to niewygodne i może prowadzić nawet do różnych zaburzeń osobowości.
•
robić tak jak ja – łatwo dopuszczać bliżej do siebie bardzo różnych ludzi, ale szybko i bez ceregieli eliminować hop do góry
ze swojego życia tych, którzy po bliższym poznaniu nam nie pasują; podkreślenia wymaga „szybko i bez cere gieli” – w naszej kulturze mamy tendencję do zbyt dużej pobłażliwości i cierpliwości w stosunku do niemiłych lub nieodpowiednich dla nas zachowań innych.
Taka przedstawiona w ostatnim punkcie selekcja ma następujące zalety: •
nie wymaga stępiania w sobie wrażliwości,
•
nie wymusza ciągłego przestawiania się – można być cały czas tym samym człowiekiem z sercem na dłoni,
•
umożliwia swobodny dalszy rozwój subtelności odczuwania i postrzegania, co jest niezwykle przydatne w bardzo szerokim zakresie zagadnień – od relacji miłosnych i seksu począwszy, a na trudnych negocjacjach biznesowych skończywszy,
•
pozwala długofalowo mieć do czynienia z samymi miłymi ludźmi i to zarówno prywatnie, jak i w biznesie – to ostatnie uważam za moje duże osiągnięcie, bo nie każdy może uczciwie coś takiego stwierdzić,
•
pozwala wchodzić w bliskie kontakty z bardzo szeroką gamą różnych ludzi, od których wciąż można uczyć się czegoś nowego – robiąc to, zyskujemy coraz więcej doświadczenia i wprawy w nawiązywaniu bliskich kontaktów, a to zmniejsza potencjalne uzależnienie od jakiejś konkretnej osoby w dowolnym zakresie życia.
Dodatkowym argumentem za tym, abyśmy bardzo starannie dobierali ludzi, z którymi mamy do czynienia, jest tzw. rezonans limbiczny. To cecha umysłu ludzkiego (nie tylko z resztą ludzkiego – najprawdopodobniej dotyczy to wszystkich ssaków), polegająca na tym, że w grupie jednostek przebywających razem występuje tendencja do synchronizowania wzajemnych stanów wewnętrznych. Zagadnienie jest niezwykle ciekawe i warte osobnego omówienia. To, na co warto tutaj zwrócić uwagę, to fakt, że im dłużej mamy bliskie kontakty z jakąś określoną grupą ludzi, tym silniej przejmujemy dominujący w tej grupie stan wewnętrzny (na przykład emocjonalny). Odbywa się to bez jakiejkolwiek komunikacji werbalnej, w dość tajemniczy, niemniej bardzo skuteczny sposób, którego korzenie sięgają dalej niż historia gatunku ludzkiego. Jeśli więc jest tak, że nieświadomie synchronizujemy nasze nastroje z ludźmi przebywającymi wokół nas, to jest to niezmiernie istotne, abyśmy przebywali wśród takich, których stan wewnętrzny zbliżony jest do tego, jaki sami chcielibyśmy mieć. Nie chcemy przecież „synchronizować się” z kimś, kto byłby dla nas toksyczny! To oznacza, że na przykład powinniśmy bardzo starannie dobierać miejsce pracy, analizując nie tylko zarobki i tzw. twarde możliwości rozwoju, lecz także przyglądając się panującej atmosferze i odpowiadając sobie na pytanie: „Czy takim też chciałbym się stać?”. Podobnie w życiu prywatnym, jeśli z różnych powodów (na przykład obawa przed samotnością, seks, względy ekonomiczne) związaliśmy się z osobą, której przeważający stan wewnętrzny bardzo wpływa na niekorzyść naszego, to musimy się liczyć, że będzie ona długoterminowo wpływać na nas i niekoniecznie będzie to wpływ korzystny. Jak widać, warto bliżej przyjrzeć się zagadnieniu selekcji we własnym życiu. Nie tylko, aby zadbać o swego rodzaju „higienę wewnętrzną”, ale też zrobić miejsce dla tych fantastycznych ludzi, którzy chętnie wejdą z nami we wzbogacające relacje, jeśli tylko ich do nich dopuścimy.
hop do góry
Alex Barszczewski
Wracając do „korzeni” Agnieszka Pruszyńska
Rodzina - podstawowa komórka społeczna. W większości to właśnie ona odciska największe piętno na naszym życiu. Od momentu narodzin to właśnie ona kształtuje nas, nasz charakter, myślenie... zachowania. Wszelkie wzorce wynosimy z domu. To rodzice, rodzina, która nas wychowuje przekazuje nam wartości i zachowania. W dorosłym życiu często zastanawiamy się dlaczego coś nam nie wychodzi, dlaczego postępujemy w sposób nieodpowiedni, często sprzeczny z tym, co chcemy zrobić, osiągnąć. Warto wtedy „zabawić się” w psychologa i wrócić myślami do „korzeni”, aby lepiej zrozumieć siebie i swoje postępowanie. Zachowania, które niepożądanie wpływają na nasze decyzje, w większości przypadków, mają swój początek właśnie w początkowej fazie naszego życia. Pozbywając się negatywnych emocji i ślepego naśladownictwa, zaczniemy unikać niepotrzebnych błędów, decyzji. Jesteśmy bardzo często odbiciem braków, niespełnionych pragnień naszych rodziców. Zrozumienie tego pozwoli nam odciąć się od tego, czego w rzeczywistości nie chcemy robić, dając nam możliwość rozwijania własnych potrzeb, pragnień, marzeń. Rodzina jest bardzo ważna lecz nie może przekładać się na nasze życie w sposób, który nas przytłacza i nie pozwala iść naprzód. Musimy uwierzyć w siebie, w swoje możliwości. Jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko, zmieniając to, co niepotrzebne na wszystko co istotne.
hop do góry
Kto słucha matki natury cieszy się pełnią życia „Weston Price, dentysta, a zarazem wspaniały naukowiec, już 100 lat temu przyglądał się całym pokoleniom różnych cywilizacji. Te cywilizacje, żyjące bliżej natury nazwał prymitywnymi, a te z dostępem do różnego rodzaju „wyższych” dóbr, cywilizacjami rozwiniętymi. Choć często zadawał sobie pytanie, która z tych dwóch jest faktycznie prymitywna...”
Postanowienia noworoczne znów te same? Kończymy stary rok z bagażem różnych doświadczeń. Były dobre i złe chwile, ale jeśli by wyciągnąć z nich lekcję, czynią nas bogatszymi. A co z tym Nowym Rokiem? Życzymy sobie nawzajem, by był lepszy. Mamy swoje nowe postanowienia. Jedni chcą być zdrowi, inni szczuplejsi, kolejni bogatsi i tak rozciąga się lista naszych życzeń. Ilu z nas miało takie same postanowienia w zeszłym roku? Wygląda na to, że życzenia same się nie spełniają :( Jakiekolwiek by nie były, każdy z nas, koniec końców, chce żyć pełnią życia. Czy matka natura potrzebuje reklamy? Jako że reprezentuję bardzo nielubiany sektor służby zdrowia - stomatologię, będzie o zębach ;) A bliżej o ich odżywianiu. Bo choć zęby służą w dużej mierze do gryzienia, niewłaściwie odżywione będą sprawiały więcej kłopotu niż będzie z nich pożytku. Nie będę tu reklamować past do zębów. Dziś będę reklamowała Matkę Naturę! Eksperymentowanie nowości już mi się znudziło. W głowach mamy mętlik od nadmiaru informacji. To, co wczoraj było zdrowe dziś jest zakazane i odwrotnie. Eksperymentowanie nowości dawno mi się znudziło, a i zrodziła się obawa czy przypadkiem to, w co kazano mi wierzyć, nie okaże się za parę lat przyczyną kolejnej nieznanej choroby:-( Osobiście w tym roku postanowiłam zbliżyć się do Matki Natury i posłuchać co Ona ma do powiedzenia. Moją decyzję przypieczętowały ostatnie obserwacje dotyczące zdrowia, a raczej plagi chorób jamy ustnej. Próchnica nie jest wytworem XXI wieku, a jednak bardziej niż kiedykolwiek zbiera swoje plony.
hop do góry
Weston Price dentystą stulecia. Weston Price, dentysta, a zarazem wspaniały naukowiec, już 100 lat temu przyglądał się całym pokoleniom różnych cywilizacji. Te cywilizacje, żyjące bliżej natury nazwał prymitywnymi, a te z dostępem do różnego rodzaju „wyższych” dóbr, cywilizacjami rozwiniętymi. Choć często zadawał sobie pytanie, która z tych dwóch jest faktycznie prymitywna, doszedł do wniosku, że ludzie żyjący w zgodzie z naturą mają tak wysoką odporność, że próchnica się ich nie ima. Analizując życie Szwajcarów z wyższych obszarów Alp, gdzie tak zwana cywilizacja miała problem z dotarciem, zauważył, że w osadzie liczącej niemal dwa tysiące osób nie ma lekarza, nie ma dentysty i nie ma przedstawiciela prawa. O aptece nie będę wspominać. Był kościół odpowiedzialny za edukację młodzieży, a więc była i szkoła. Życie bez gumy do żucia. Ludność żywiła się chlebem żytnim wypiekanym we wspólnym dla wszystkich piecu, mlekiem i jego wytworami oraz mięsem, które jak wspomina autor było serwowane raz w tygodniu. Ludność ta nie tylko nie chorowała. Z tej ludności wybierani byli mężczyźni do watykańskiej gwardii. Nie znali białej mąki ani cukru, nawet owoce nie stanowiły części diety. Dzieci biegały boso większość roku. Chleb żytni nie powodował tycia ani nie zakwaszał organizmu do tego stopnia, by spowodować próchnicę. Nie było gumy do żucia i nie każda rodzina posiadała szczoteczkę do zębów. Białka były mieszane z węglowodanami, a o istnieniu raka nie było mowy. Cywilizowane Alpy żyły krócej. Nie było mowy o nowotworach w górnych Alpach. Inaczej to wyglądało w „cywilizowanych” partiach Szwajcarii. W tych czasach nowotwory stanowiły już zagrożenie. Zachorowalność na nie między 1906 a 1937 rokiem wzrosła o 90% wśród populacji „cywilizowanej” odżywiającej się białą mąką i różnymi wytworami „wzbogaconymi” cukrem, takimi jak np. dżemy, cukierki, czekolady. Dlaczego właśnie przytaczam pracę dr Westona? Nie dlatego, żeby zarzucić mycie zębów! X Faktor. W przeciągu wielu lat, które dr Weston spędził badając przyczyny chorób, porównując populacje żyjące „prymitywnie” i nowocześnie, odkrył czynnik odpowiedzialny za podniesienie odporności, a tym samym za zmniejszenie zachorowalności na wiele chorób, w tym na próchnicę. Był on wspólny dla wszystkich zdrowych cywilizacji. Nazwał go aktywatorem X. Dopiero po prawie 100 latach znaleziono dla niego inną nazwę. Witamina K2! Ta drogocenna witamina, odpowiedzialna za transport wapnia do kości i do zębów jest obecna w naturze tak bliskiej nam. Znajduje się w maśle pozyskanym z mleka szczęśliwych krów! W oleju ryb. Nie posiadają go margaryny i wyroby masło i mlekopodobne. Nie posiada go pasta do zębów żadnej znanej mi marki. Natura jeszcze nikogo nie oszukała. Może warto przyłożyć ucho, by usłyszeć co w trawie piszczy!
hop do góry
Katarzyna Griffiths
WARSZTAT
7.05.2016
GRUDZIĄDZ
Wyróżnij się zgodnie z własną naturą. Uzyskaj spójność, spokój, równowagę. Zamień konkurencję na współpracę, strach na zaufanie, stres na dobre samopoczucie.
KORZYSTAJ Z KOMFORU BYCIA PRZEDSPRZEDAŻ do 31 marca 2016
77
zł
99zł
tel. 533 396 960
AUTENTYCZNYM
1.Kim jest Ania Kerth? Na to pytanie można odpowiedzieć albo ogólnikiem typu kobietą, żoną, aktorką... albo...potrzebuję pytania pomocniczego :-) To jaka jestem jest wypadkową okoliczności, w jakich się znajduję i osób, które spotykam bądź ich brak. To, kim wówczas się staje - definiuje ktoś z zewnątrz. Ja na zawsze jestem po prostu Anną Kerth. 2.Aktorstwo czy rozwój osobisty? Znasz to, że im więcej wiesz, to masz wrażenie, że wiesz mniej? Tak jest i w tym przypadku. Im dalej w las, tym ta granica między jasnym wyborem zaciera się. Dziś nie istnieje dla mnie jedno bez drugiego, a przecież jeszcze (mam nadzieję) długa droga przede mną do odkrywania obu dziedzin. Z ekscytacją patrzę na to, co się urodzi w mojej głowie za kolejnych parę doświadczeń. 3.Jak rozpoczęła się Twoja przygoda w każdej z tych dziedzin? Intuicyjnie. I na pewno bardzo wcześnie. Jak przez mgłę pamiętam pierwsze wymyślane przedstawienia i pierwsze wieczory, gdy przed snem do poduszki czytałam encyklopedię medyczną i książki filozoficzne. Miałam wówczas bardzo mało lat, ale już wtedy wymyślałam swoje znaczenie tamtych wyczytanych teorii. 4.Czym dla Ciebie jest coaching i co daje ludziom? Przede wszystkim odkrywaniem potencjału, często systematyzowaniem – choć to pewnie już kwestia klientów, jacy do mnie trafiają. Coaching dla mnie to radość ze wspólnego odkrywania nieskończonych pokładów możliwości ludzkiej duszy - że tak pojadę filozoficznie. Oczywiście, teorii jest wiele, a ja mogłabym rozwodzić się nad istotą coachingu przez cały dzień - ale przecież chodzi o działanie, a nie gadanie, a więc...idźmy do kolejnego pytania :-).
hop do góry
5.Jaka jest Twoja życiowa misja? Hmmmm.... To jak z tą wiedzą... im dalej w las... Na pewno, żyć, być, działać, iść swoją drogą. 6.Co chcesz wyrazić, pokazać światu przez to, co robisz? ... że naprawdę wiele zależy od nas; wiele jest nam dane, tylko trzeba to zauważyć, a potem działać. Brać odpowiedzialność za swoje życie, a więc głównie za swoje czyny. Ale chcę też dać ludziom rozrywkę, oddech, fun, zapomnienie, chwilę radości i przyjemności. Czasem wzruszyć, może uświadomić. 7.Czym jest dla Ciebie praca z ludźmi? Przyjemnością. Praca z ludźmi daje mi wiele satysfakcji, choć czasem jest też trudna. Pracując z innymi o wiele szybciej poznajemy siebie. To w drugim człowieku przeglądamy się. Lustro nam aż tyle nie powie, co człowiek, który w konkretny sposób na nas reaguje.
8.Jaka jest rola współczesnej kobiety? Ile kobiet, tyle ról. Każda musi znaleźć swoją. Dzisiejszy świat na to pozwala. To chyba największe zadanie współczesnej kobiety – odnaleźć swoją rolę. 9.Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu? Miłość. I spokój. I ciepło drugiego człowieka. Szacunek. I praca. I szacunek do pracy. I wiele wiele innych takich prostych podstawowych wartości. 10.Jakiej życiowej rady chcesz udzielić naszym Czytelnikom? Nie lubię dawać rad... Zapytałabym każdego z osobna, co chcieliby usłyszeć? A potem poprosiłabym ich, by napisali to na kartce i przeczytali na głos, bo już to mają.... Rozmawiała Anna Urbańska
hop do góry
MOTYWACJA „Motywacja
NAWYK ruszy Cię z miejsca, dalej poprowadzi Cię nawyk” – Jim Rohn
„I stała się rzecz niezwykła. Raz podjęta decyzja, bez żadnych więcej nowych umiejętności, ani impulsów, wystarczyła do tego, żebym z tych fal własnych nawyków zaczął wynurzać się coraz częściej i na coraz dłużej. Już nie chciałem zapadać się w nich ponownie. Stopniowo inspiracji starczyło na coraz dłużej, aż wreszcie zaczęły działać nowe nawyki – nawyki kierowania własnym życiem i decydowania o tym, jaki teraz obierze kierunek.” Znamy z doświadczenia własnego lub znajomych sytuacje, kiedy na wyjątkowym wydarzeniu motywacyjnym przeżywamy coś niesamowitego, wydaje nam się, że to zmieni na zawsze nasze życie, a potem raz dwa wszystko jest z powrotem, jak było. To jednak nie znaczy, że udział w takim wydarzeniu nie miał sensu i rzeczywiście nic nie zmienił. Ludzie nieobeznani z rozwojem osobistym, a szczególnie zrażeni jego najnowszymi, „ludowymi” imitacjami, mogą sądzić, że wystąpienia motywacyjne, różne warsztaty z chodzeniem po ogniu, skokami na bungee itp. są po prostu kolejną formą oryginalnej rozrywki, czymś w rodzaju reality show. Faktycznie, wielu ludzi przeżywa chwilowe emocje na wydarzeniach motywacyjnych, a potem wraca do poprzedniego życia, jakby nic się nie zdarzyło. Przez długi czas nie potrafiłem sobie wytłumaczyć tego zjawiska. Z jednej strony - jako uczestnik szeregu najlepszych warsztatów rozwoju osobistego na świecie, pamiętałem jak niesamowicie dużo mi dały. Stojąc długie godziny w sali wśród uczestników, czasem przez kilka dni intensywnie pracując nad własnymi emocjami, nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że można wymyśleć coś tak spójnego, doskonałego w każdym wymiarze, nawet artystycznie, a zarazem tak głęboko sięgającego w nas samych i pozwalającego świadomie i celowo coś w sobie na zawsze przestawić. Z drugiej strony, widziałem ludzi, którzy po takim głębokim przeżyciu wracali w ciągu kilku dni w koleiny swojego życia i wyglądało, że zupełnie nic im to nie dało. Kilka lat temu namówiłem kogoś na udział w trzydniowym, intensywnym warsztacie Unleash the Power Within Tony Robbinsa w Londynie. Osoba była młoda i pomyślałem sobie, że gdybym ja w tym samym wieku miał szczęście coś takiego przeżyć, całe moje życie wyglądałoby potem inaczej. Faktycznie: z UPW moja protegowana powróciła zupełnie odmieniona. Niestety tylko na około 7-8 dni… Mniej więcej na tyle wystarczyło jej dawki energii, motywacji i chęci do wzięcia życia w swoje ręce, którą obudziło w niej to, czego tam doświadczyła. Potem bardzo szybko wszystko wróciło do normy, to znaczy, do tego, co dla niej było normą. Do życia z prądem, w poczuciu, że nic nie zależy ode mnie, a jeśli coś w moim życiu jest nie tak, winne temu są okoliczności, na pewno nie ja sama. hop do góry
Co poszło nie tak…? Dopiero niedawno natrafiłem na cytat legendy rozwoju osobistego, Jima Rohna, przytoczony na początku tego artykułu. Dawka motywacji, jaką potrafi wlać w nas dobrze poprowadzony warsztat czy wydarzenie motywacyjne, przypomina trochę wzruszenia, jakich doznawały tysiące ludzi, a nawet okrutni dyktatorzy, na spotkaniach z Papieżem Wojtyłą. Po jego śmierci nawet kibice wrogich drużyn piłkarskich potrafili się na chwilę zjednoczyć. Ale to trochę tak, jakby tonący na moment wynurzył się z fal i zaczerpnął powietrza. Jeżeli nie wykorzysta tego, żeby zacząć płynąć w stronę brzegu, za chwilę kolejna fala, kolejny przypływ utrwalonych nawyków myślenia i reagowania, zaleje go i porwie tam, gdzie zechce. Motywacja i inspiracja, obudzone przez autentycznego lidera myśli, dają chwilową ulgę. Jesteśmy jednak sumą swoich nawyków. Jeśli Twoim nawykiem jest oczekiwać, że inni, świat, rząd czy ktokolwiek zaopiekuje się Tobą, to bez podjęcia świadomego wysiłku, aby zmienić ten sposób myślenia, ani się obejrzysz, kiedy ta chwila inspiracji będzie tylko wspomnieniem. Jednak nawet dla najsłabszych zawsze jest z tego wyjście. „Dalej poprowadzi Cię nawyk”. Kiedyś odkryłem, że sam po różnych warsztatach i wydarzeniach motywacyjnych łatwo wpadam z powrotem w utarte koleiny emocji i przyzwyczajeń. Wtedy podjąłem decyzję. Umówiłem się sam ze sobą, że nie rzadziej niż raz na kwartał wezmę udział w jakimś zorganizowanym wydarzeniu, żeby podtrzymać tę motywację i nie pozwolić, aby tam, gdzie zobaczyłem wreszcie otwartą przestrzeń, znowu pojawiła się ściana.
I stała się rzecz niezwykła. Raz podjęta decyzja, bez żadnych więcej nowych umiejętności, ani impulsów, wystarczyła do tego, żebym z tych fal własnych nawyków zaczął wynurzać się coraz częściej i na coraz dłużej. Już nie chciałem zapadać się w nich ponownie. Stopniowo inspiracji starczyło na coraz dłużej, aż wreszcie zaczęły działać nowe nawyki – nawyki kierowania własnym życiem i decydowania o tym, jaki teraz obierze kierunek. Dlatego nie lekceważmy nawet tych „ludowych”, prymitywnych imitacji rozwoju osobistego, nieudolnych kopii prawdziwych mistrzów, gdzie jakiś młody „guru” recytuje teksty przepisane z zagranicznego szkolenia i udaje, że to jego. Dla wielu ludzi to czasem jedyny i pierwszy kontakt z zupełnie nowym spojrzeniem na siebie i swoje życie. Jest szansa, że potem przyjdą następne, aż za którymś razem trafią na prawdziwy klejnot i wtedy nic już nie będzie takie samo. Zaś jeśli Ty po raz kolejny odkrywasz na półce zakurzony zeszyt z notatkami z ostatniego wydarzenia i stwierdzasz, że znowu nie udało się nic zmienić – posłuchaj Jima Rohna: przynajmniej zapisz się na kolejne szkolenie. I pamiętaj, że po nim trzeba od razu zabrać się za budowanie nowego nawyku – nawyku decydowania o sobie. Powodzenia!
hop do góry
Krzysztof Litwiński
ZAPLANUJ z NAMI SWÓJ 2016 r. :-) kliknij
...ciągle gdzieś gonimy...
„Dlaczego dziś ciągle gdzieś gonimy, nie mamy czasu na spotkania i dużo pracujemy? Spróbowałam sobie odpowiedzieć na to pytanie, do jakich wniosków doszłam?”
Często wracam pamięcią do swojego dzieciństwa i przypominam sobie jak wtedy wyglądała tradycyjna rodzina. Gromadka dzieci wracająca ze szkoły, mama czekająca z gorącą zupą i tata zaganiający do lekcji lub prac domowych. Szczególnym sentymentem darzę każdą wspólną niedzielę, która zaczynała się od pójścia do Kościoła, wspólnym śniadaniem, potem obiadem i wspólnym wyjazdem do dziadków. Razem z rodzicami i czwórką rodzeństwa mieszkałam w domku na wsi pod lasem. W miejscu uroczym, cichym i spokojnym. Jednak plusy tego miejsca dostrzegłam dopiero będąc osobą dorosłą, wtedy myślałam: „w gorszej dziurze mieszkać nie mogę”. Mój tata prowadził małą firmę budowlaną, mama nie pracowała zawodowo, więc przy tak licznej rodzinie prowadziliśmy skromne życie. Skromne, jednakże wartościowe i ważne dla nas wszystkich. Wiele dobrych rzeczy i wartości z tego wyniosłam, przede wszystkim to, co naprawdę w życiu trzeba cenić. To, jakim człowiekiem dziś jestem zawdzięczam właśnie tamtym czasom, ponieważ życie rodzinne ma znaczny wpływ na kształtowanie naszej osobowości.
Na przestrzeni lat wartość rodziny bardzo się zmieniła. Rodzina była bardzo ważna dla każdego człowieka. Dla przykładu: większość par jednak dążyła do zawarcia związku małżeńskiego, posiadania potomstwa, własnego „kąta” i szczęśliwego wspólnego życia. Niegdyś do kobiety przypisana była tradycyjna rola rodzinna, opieka i wychowywanie dzieci, prowadzenie domu i dbanie o ognisko domowe. Mężczyzna zaś był odpowiedzialny za utrzymanie rodziny i podejmowanie decyzji, ale również był straszakiem wobec dzieci „bądź grzeczny, bo powiem ojcu”. Niedziela to był dzień dla rodziny, w którym celebrowaliśmy wspólny wolny czas. Rozglądając się wokół siebie, a także rozmawiając ze znajomymi, dostrzegam zmiany w rozumieniu pojęcia rodziny.
hop do góry
Popularność rozwodów powoduje, iż dla wielu par małżeństwo to tylko formalność, która nic w ich życiu nie zmieni albo jest modą na wesele w drogim lokalu, rodzicielstwo odkładane jest na późniejszą chwilę, bo „nigdy nie jest odpowiedni moment”, akurat zaczynamy kolejne studia, nowy projekt w pracy albo robimy karierę zawodową. Zdarza się, iż kobieta i mężczyzna często zamieniają się rolami, bądź role często się zacierają albo w ogóle nie istnieją. Dzieci wychowują nam dziadkowie, opiekunki lub przedszkole. Niedziela jest normalnym dniem pracującym i dniem chodzenia po galerii. Dlaczego dziś ciągle gdzieś gonimy, nie mamy czasu na spotkania i dużo pracujemy? Spróbowałam sobie odpowiedzieć na to pytanie, do jakich wniosków doszłam? Przede wszystkim dążymy do lepszego statusu materialnego, posiadania takiej ilości pieniędzy, która pozwoli nam na życie takie, jakie chcemy. Są tacy, którym wiele nie trzeba lub nie chce im się robić więcej niż muszą, ale wiemy, że są i tacy, którzy będą ciągle dążyli do poprawy swoich przychodów i możemy im przypisać powiedzenie „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Z drugiej strony trudno zwolnić tempo w czasach, gdzie młodzi ludzie muszą iść do pracy, aby pójść na studia, na zakup mieszkania muszą wziąć kredyt, a potem w pracy dawać z siebie 200 %, bo rynek pracy jest bardzo wymagający. W związku z tym pracujemy też intensywniej nad rozwojem osobistym. Dziś dążymy do tego, aby być jeszcze lepszym człowiekiem i pracownikiem. Bierzemy udział w dodatkowych szkoleniach, uczymy się języka, chodzimy na siłownię, studiujemy kolejny kierunek, awansujemy, angażujemy się w pracy i zaczyna brakować nam czasu na rzeczy ważne. Jak w tym wszystkim znaleźć czas na rodzinę? Wystarczy wszystko dobrze zaplanować i trzymać się planu. Z mojego punktu widzenia należy celebrować i wykorzystywać każdą wolną chwilę, która jest nam dana. Oczywiście bardzo ważne jest też partnerstwo w związku, nie przypisujmy sobie ról, nauczmy się zastępować siebie. Dziś w większości domów oboje rodziców pracuje zawodowo. Od organizacji rodziców zależy jak będzie wyglądało życie rodzinne. Sukcesem mojej rodziny jest wykonywanie wspólnie pewnych obowiązków, co zbliża ludzi i jest szansą na spędzenie trochę czasu razem. Na przemian lub wspólnie czytamy bajki dziecku, przygotowujemy posiłki, planujemy weekend (nie w galerii) w terenie, uczymy się angielskiego, sprzątamy, grabimy liście, przygotowujemy się do pracy i czym więcej czasu ze sobą spędzamy, tym bliższe więzi budujemy. Nasz przeciętny tydzień jest bardzo napięty, średnio pracujemy osiem godzin, dwa razy w tygodniu chodzimy z synkiem na zajęcia piłkarskie, raz na basen, mamy spotkania, robimy zakupy i często lądujemy w domu o osiemnastej lub później. Późno? Dla każdego inaczej, dla nas jest wystarczająco wcześnie, aby wspólnie odpocząć, nawet leżąc na kanapie do góry brzuchem. Dzięki ciągłym rozmowom wyrosła nam w domu mała gaduła. Wszystko wydaje się sielanką, co? Nie zawsze tak jest, sytuacja zmusza nas czasami, że musimy się rozdzielić. Któreś z nas wyjeżdża, a któreś zostaje z wszystkim na głowie. Wtedy musimy wiedzieć jak rozpalić w piecu, gdzie włączyć prąd jak wyskoczą bezpieczniki, bądź które lekarstwo podać dziecku w razie choroby i jak włączyć pralkę. I tak jak mówiłam, musimy umieć się zastąpić. Jest jeszcze jedna ważna rzecz, dzieci są ważne i najważniejsze, ale raz na jakiś czas trzeba im zafundować weekend z dziadkami lub u cioci. Ten czas należy wykorzystać na maksa, spędzić ze sobą chwile na wspólnej pasji, iść do kina, na basen, na kolację czy wyjechać i razem pospacerować. Jest mnóstwo możliwości. Nawet wspólne malowanie mieszkania może być niezapomniane. Warto dbać o rodzinę, planować tak życie, aby było na nią miejsce. Możemy mieć wysoką pozycję, tytuł naukowy, ukończonych kilka kierunków studiów, zarabiać bardzo dobre pieniądze, jeździć luksusowym autem i wracać do pustego apartamentu. Po co nam to wszystko dla nas samych? Co nam po sukcesie, awansie czy zdanym egzaminie i tytule naukowym, skoro nie będziemy mieli go z kim świętować i nikt nam nie powie „jestem z Ciebie dumny”. Rodzina jest wielkim motywatorem w działaniu i osiąganiu celów, jeśli robisz coś z myślą o rodzinie, chcesz dla nich jak najlepiej, to w zamian otrzymasz największe wsparcie, od najważniejszych Ci osób.
hop do góry
Małgorzata Kirszenstein
WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE...
Zjawisko dziedziczenia to jeden z najbardziej fascynujących fenomenów natury. Atrybuty wizualne, takie jak: kolor oczu, włosów, rysy twarzy, stanowią swojego rodzaju kalkę. Ale genetyka to nie tylko wygląd, to również pewne wrodzone predyspozycje i talenty. Dziedziczenie talentu nie zdarza się często, jeszcze rzadziej objawia się jako geniusz. Tak też stało się w przypadku niemieckiej rodziny, która w XVI wieku ze sztuki zrobiła dobrze prosperujący biznes. Choć marka Cranach znana jest dziś głównie dzięki dwóm wybitnym malarzom, to ten wyjątkowy klan malarski wydał więcej artystycznych osobliwości. Korzenie rodziny sięgają starego miasteczka w Bawarii - Kronach. To od miejsca urodzenia Lucasa Starszego wywodzi się pseudonim, który z czasem stał się marką i znakiem firmowym artystyczno-rzemieślniczej rodziny. Lucas Cranach Starszy za malarskie przybory chwycił jeszcze jako dziecko, a jego pierwszym nauczycielem był nie kto inny jak ojciec, Hans Maller, również malarz. W ślady Starszego poszli również dwaj jego synowie, Lucas Młodszy i Hans. Rozgłos rodzinie przyniósł Lucas Cranach Starszy. „Wiemy, że Lukas był facetem z charakterem, mocną osobowością. I w pewnym momencie Kronach stało się dla niego za ciasne. Ruszył w świat” – tak o geniuszu mówił jeden z najlepszych ekspertów, znawca życia i twórczości artysty – Aleksander Suss. Rodzina Cranach była dobrze zorganizowaną firmą. Byli fachowcami, znali się na autopromocji, posiadali rozliczne koligacje z możnymi rodami. Jeśli dodać do tego przyjaźń protoplasty Lucasa Starszego z Marcinem Lutrem, na którego portretowanie artysta posiadał monopol – rysuje się nam obraz dobrze przemyślanej strategii firmy. Dziś powiedzielibyśmy, że malarz stworzył reformatorowi rewelacyjną kampanię reklamową. A sam Cranach? Stał się najpopularniejszym renesansowym portrecistą Niemiec. Ale, żeby nie było tak monotematycznie, aby dotrzeć do większej liczby potencjalnych klientów, znający się na rzeczy panowie wykorzystywali również to, co jest nam w dzisiejszych czasach doskonale znane – kontrowersję. Artyści lubili szokować – w prace o poważnej tematyce, pełne skomplikowanej symboliki, wplatali nutkę erotyzmu. Ojciec z synem doskonale zdawali sobie sprawę nie tylko z mocy, jaką posiadają obrazy, ale również media – tłumaczenie Biblii Lutra uczynili bestsellerem. To, co w znacznej mierze rzutuje na odniesienie sukcesu w biznesie to innowacyjność. Tak też było w tym przypadku. Ojciec, razem z synami, w Wittenberdze stworzył warsztat malarsko-graficzny, którego rola w rozwoju malarstwa nowożytnego jest nie do przecenienia. Lucas Starszy stworzył fundament niemieckiego malarstwa renesansowego, którego styl sprawnie potrafił kontynuować syn Cranach Młodszy, który po śmierci ojca przejął pracownię i kultywował malarską tradycję rodzinną.
Na tę sprawnie prosperującą spółkę malarską pracowało kilkudziesięciu czeladników, którzy, dla usprawnienia pracy, używali przygotowanych uprzednio przez „szefów” szablonów. Jeden z Cranachów podpisywał pracę i dzieło gotowe. Razem namalowali ok. 5 tysięcy obrazów. Tak naprawdę czasami ciężko jest odróżnić obrazy wykonywane przez tych dwóch geniuszy. Nawet ich sygnatura była identyczna – żmija w koronie. Dla PRu firmy nie bez znaczenia był nadany Starszemu tytuł szlachecki, jak również wysokie funkcje publiczne pełnione przez obu Lucasów. Ale na tym nie koniec. Choć spokojnie mogli utrzymywać się z malarstwa, to mierzyli wyżej w świecie biznesu. Artystyczne dusze szyły w parze z przedsiębiorczymi umysłami. Malarze byli właścicielami apteki oraz tawerny. Koniec końców, dorobili się sporego majątku. Familia Cranach liczyła się w Europie przez stulecia. Zapomniana na chwilę w XIX wieku, odkryta została „na nowo” przez Picassa, który we właściwy sobie sposób nawiązywał do twórczości swoich kolegów po fachu. Czy możemy stwierdzić jednoznacznie co wpłynęło na sukces artystycznego klanu z Niemiec? Możemy. To pasja. Autentyczne zaangażowanie w biznes rodzinny wypływające z miłości do tego, co się robi.
hop do góry
Czy zatem „rodzinność” firm decyduje o ich sukcesie? A może odpowiedzialna jest za wszystko filozofia, oparta o określone wartości, silne normy moralno-etyczne? Wobec siebie nawzajem, wobec biznesu, kontrahentów. Wypracowana w relacjach biznesowo-rodzinnych określona filozofia, przekłada się na wizję i strategię firmy. Dziś wiele firm coraz częściej podkreśla rodzinny charakter, czyniąc z „rodzinności” wartość dodaną, cechę wyróżniającą. Argument te produkty są wytwarzane przez firmę rodzinną ma moc sprawczą. Bo rodzina to kręgosłup, jak się okazuje, również gospodarki. Ci, którzy pamiętają przedwojenne szyldy familijnych firm, wspominają je z nostalgią. Myślę, że i młodsze pokolenia posiadają nutkę melancholii dla rodzinnych przedsięwzięć, których filarem jest tradycja. Po okresie powojennego regresu, kiedy to rodzinne marki zniknęły z pejzażu polskich miast, nadeszły dobre czasy dla familijnych interesów. Zdaje się, że powróciła moda na opartą o pokolenia rzetelność i znów są na topie.
hop do góry
Marta Bonotto
...popatrz na rodzinę przez pryzmat relacji, a nie krwi...
NUKLEARNA RODZINA Najbliższa rodzina. Podstawowa komórka społeczna. Promowana przez niektórych jako podstawa stabilności w państwie. Potrzebna do szczęścia, do spełnienia, do życia. Właściwie co to jest ta nuklearna rodzina i czy naprawdę jest taka niezbędna? Wiesz co to jest nuklearna rodzina? Najprościej pisząc, nuklearna rodzina to mama, tata i dzieci, czyli małżeństwo z potomstwem. Niektórzy twierdzą, że małżeństwo musi być zawarte między mężczyzną a kobietą, a dzieci muszą być zrodzone z ich związku. Świat się zmienia i pojawiają się głosy, że niekoniecznie rodzice muszą być biologiczni, a czasami dwaj ojcowe czy dwie mamy wraz z adoptowanym potomstwem też tworzą nuklearną rodzinę. Familinianizm jako idea, a nawet ideologia, promuje rodzinę w kulturze zachodu jako instytucję (za Anne Revillard, profesor socjologii), a ma swoje początki w starożytności i o sile rodziny pisał już Arystoteles. Czyżby człowiek potrzebował do szczęścia rodziny? Tak! Wokół rodziny kręci się życie wielu z nas. Rodzina jest podmiotem działań polityków i religii, którzy w ten sposób wykorzystują ideę familinianizmu, aby budować określone systemy polityczne czy umacniać religię. Czy pamiętacie Spartę i jej szczególną politykę prorodzinną? Założenie rodziny i posiadanie potomstwa to był obowiązek wobec wspólnoty. W zimie zatwardziali kawalerowie maszerowali nago naokoło agory i śpiewali, że słusznie cierpią za okazanie prawom nieposłuszeństwo. Likurg, prawodawca i twórca ustroju starożytnej Sparty twierdził, że demokracja zaczyna się od rodziny i ona jest jej podstawą. Dzisiaj zdecydowana większość badanych (85%) stoi na stanowisku, że człowiekowi potrzebna jest rodzina, żeby rzeczywiście był szczęśliwy. Jedynie co ósmy respondent (12%) sądzi, że bez rodziny można żyć równie szczęśliwie (badanie CBOS przeprowadzono w dniach 31 stycznia – 6 lutego na 1111-osobowej grupie dorosłych Polaków, 2013). Nawet jeżeli powtarzamy, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, to na co dzień dla większości z nas rodzina to priorytet i to nie tylko ta najbliższa. Goniąc za sławą, sukcesem, pieniądzem, każdy posiadający rodzinę w końcu doznaje zderzenia z tym, co jest najważniejsze hop do góry
- potrzebami córeczki, problemami syna, chorobą współmałżonka. To ta rodzina często układa priorytety, chroni przed pracoholizmem, opowiada o sensie życia. Miłość do rodziny wydobywa z nas najpiękniejsze z uczuć i wyzwala w nas wszystko, co najlepsze. Kiedy siadamy wspólnie do stołu jako rodzina - jesteśmy silni, bo razem. Zidentyfikowani jako jednorodny zbiór zwany nuklearną rodziną. Jako dzieci wiemy, że dopóki jest tata i mama, to nigdy nie jesteśmy sami. Jako rodzice wiemy, że mamy realny wpływ na szczęście ukochanego potomstwa. To musisz wiedzieć o rodzinie, aby żyć lepiej niż dobrze. W nuklearnej rodzinie wszystko jest jasne. Więzy krwi pozwalają nam zdefiniować kto jest naszą rodziną i kim my jesteśmy w ramach jej nuklearnej definicji. Weryfikacja następuje bardzo szybko - decyduje o niej akt małżeństwa i więzy krwi.
Czy na pewno? Czasami mam wrażenie, że to życie najlepiej weryfikuje, kto tą najbliższą rodziną jest. To tak jak z dziećmi - czasami ojciec czy matka, którzy adoptowali dzieci są ich prawdziwymi rodzicami obalając dogmat więzów krwi i tradycyjnego pojmowania definicji rodziny. Myślę, że nuklearna rodzina, ta najbliższa i najważniejsza, to osoby, które spędzają ze sobą dużo czasu. Nie dlatego, że są rodziną, ale dlatego, że mieszkają ze sobą, wspólnie jedzą posiłki, spędzają czas wolny, a przede wszystkim kochają się. To nie akty małżeństwa czy pokrewieństwo krwi decydują, że są ze sobą. Jedynym wytłumaczeniem jest miłość, a ona jest źródłem nieocenionych relacji. A te relacje wymagają czasu, wzajemnej uważności, wspierania się niezależnie od tego, co przyniesie los. To jest w zakresie naszych decyzji, a nie grupy krwi. Dzisiaj zawierzam relacji międzyludzkiej. Może czasami bardziej niż pokrewieństwu. Moja nuklearna rodzina to również przyjaciele. Nie spędzam z nimi czasu z nakazu moralnego, przyzwyczajenia, ale z wyboru. Rodziną są dla mnie ci, którzy mają ze mną bardzo bliskie relacje. Jednocześnie, solennie obiecuję, że mogą na mnie liczyć. Namawiam do takiego innego spojrzenia: Popatrz na rodzinę przez pryzmat relacji, a nie krwi. Wtedy może się okazać, że twoją prawdziwą rodziną jest przyjaciel, że na nikogo nie możesz tak liczyć jak na swojego towarzysza-psa. Może wtedy odkryjesz, że najważniejsza jest miłość, a ona nie jest zakodowana w naszej genetyce, ale w naszych sercach i umysłach, które same dokonują wyboru. Może wtedy też odkryjesz, że na rodzinę nie musisz być skazany, że masz prawo „selekcji” również i w tej sferze. Wybierasz tych, którym ufasz tak samo jak sobie, tych, którzy nigdy cię nie zawiedli i pozostajesz z nimi w relacjach, które zapoczątkowała wspólna krew. Przytulam swojego psa, który jest w rodzinie od ponad 6 lat. Jego uczucia do mnie są jasne jak słońce, a więzi, które nas łączą, bardzo silne. Spędzam z nim czas z wyboru i niewątpliwie z miłości. Jest członkiem naszej nuklearnej rodziny, choć nie ma w tym żadnych więzi krwi i nie pisze o tym żadna z definicji. hop do góry
Justyna Niebieszczańska
Czym jest rodzina? Czy gdybym zapytała każdego z Czytelników Eksplozji Rozwoju to dostałabym taką samą odpowiedź? Zapewne nie. Niby pytanie jest bardzo proste, ale po dłuższym zastanowieniu okazuje się, że odpowiedź nie jest jednoznaczna. A gdyby zagłębić się w temat i zapytać: po co nam jest rodzina? Gdy się rodzimy, nasza rodzina daje nam poczucie bezpieczeństwa, ciepła, dba o to, abyśmy byli odpowiednio ubrani, najedzeni, kochani. Uczy nas chodzić, mówić, wskazuje drogę, ustala zasady, pokazuje co jest dobre, a co złe. Uczy bezwarunkowej miłości. W czasach szkolnych i dojrzewania rodzina wspiera naszą edukację, pozwala rozwijać pasje, jest przy nas gdy się nieszczęśliwie zakochamy, kibicuje w zawodach, konkursach czy rozgrywkach, w których bierzemy udział. Uczy dysponować zarobionymi pieniędzmi, dba o nasz rozwój duchowy, intelektualny, kształtuje gust… Po zakończeniu edukacji wspólnie cieszy się z pierwszej pracy, wysłuchuje żali i pretensji w stosunku do szefa czy współpracowników, pomaga kupić pierwszy samochód czy wyremontować mieszkanie, pomaga w spłacie kredytu, towarzyszy w ważnych dla nas wydarzeniach, cieszy się z każdego sukcesu i pozwala stanąć na nogi po porażkach… Funkcji, które pełni rodzina w ciągu całego naszego życia jest wiele. Czasami ma się lepsze kontakty z tą dalszą niż bliższą, czasami nie potrafimy docenić tego, co mamy, czasami potrzebujemy czasu, aby dostrzec siłę i moc, która w rodzinie jest.
Czy zawsze jest łatwo? Oczywiście że nie, bo rodzina zna nasze wszystkie słabości i wady, obnaży niedociągnięcia, powie wprost (czasami dość boleśnie) co jej się nie podoba, nad czym powinniśmy pracować, w czym jesteśmy słabi. Najbardziej szczerą informację zwrotną dostaniemy właśnie od rodziny, bo ich członkom najbardziej na nas zależy. Tylko czy nie macie wrażenia, że obecnie mało kto ma czas dla najbliższych? Że więcej czasu spędzamy na portalach społecznościach śledząc to, co wydarzyło się u 4000 znajomych niż z bratem, siostrą czy rodzicami? Że zamiast iść na spacer do lasu czy parku w weekend, biegniemy do centrum handlowego, aby po prostu pochodzić po sklepach, poprzyglądać się wystawom? Czy nie odczuwacie skutków tego, że zamiast odwiedzić babcię czy wujka, dzwonimy do nich lub wysyłamy sms-y? Nie wiem czy jest gotowa recepta na to jak sobie poradzić ze skutkami obecnego tempa życia, w którym jesteśmy. Każdy z nas znając własne realia musi sobie odpowiedzieć na pytanie co zrobić, aby te dobre więzy rodzinne podtrzymywać i pielęgnować, i mieć do kogo się odezwać podczas rodzinnych uroczystości lub mieć się z kim po prostu spotkać się na przysłowiowej kawie. Bo znajomi i przyjaciele są ważni, ale niewielu z nich jest w stanie zastąpić nam najbliższych.
hop do góry
Sabina Szymczak
EMOCJE... Emocje w biznesie Codziennie spotykamy ludzi. Łączą nas z nimi różne relacje. Nie zawsze trafnie odczytujemy, jakie mają wobec nas plany. Biznes Kiedy łączą nas relacje tylko biznesowe, sprawa wydaje się prosta. Biznes jest biznes. Zamówienie, realizacja, faktura. Jednak w biznesie kobiecym zawsze dochodzą emocje. Częściej myślimy o drugiej stronie, nawet kosztem własnych interesów. Złotym środkiem jest równowaga. Czyli współpraca na zasadzie partnerskiej. Biznes po partnersku Jesteś Ty i jestem ja. Równoważni, jednakowo sobie potrzebni. Zamawiasz, druga strona wykonuje usługę - najlepiej jak potrafi. Na zasadzie wzajemnego szacunku. Proste, podstawowe zasady? Nie dla wszystkich. Zdarza się jeszcze postawa - płacę i wymagam (na zasadzie „wszystko mi wolno”). Ba! Zdarza się postawa - daj, a ja nie zapłacę! Nie, bo nie. I tutaj jest miejsce dla prawnika. Biznes a relacje Zdarzają się realizacje, kiedy nic nie wychodzi. Beata - właścicielka firmy usługowej, z którą współpracuję - opowiedziała mi o pewnej realizacji. Klientem była jej przyjaciółka. Po pierwsze - dostawca opóźnia zamówienie. Po drugie - towar jest wadliwy i po trzecie - przy montażu okazuje się, że pomiar został źle zrobiony (brakuje dosłownie 2 mm). Co z tą przyjaźnią? Dzięki relacjom łączącym obie panie - sprawa zakończyła się wspólnie wypitą kawą i ciastem. Klientka wiedziała, że od reguły zawsze są wyjątki - i jej zamówienie było tego przykładem. Praca na najwyższym poziomie Zawsze na czas, zawsze najwyższa jakość usług. A jednak co jakiś czas zdarza się „wpadka”. To czysta statystyka! Statystycznie 20% sprzedawców myli się - popełnia błąd na korzyść klienta lub firmy, w której pracuje. Te dane nie służą usprawiedliwianiu błędów, a jedynie zrozumieniu, że jesteśmy ludźmi i mamy prawo do pomyłki. Ważne jest natomiast, co z tym zrobimy. Relacje Masz swój ulubiony sklepik na osiedlu? W moim pani Danka mówi mi jakie owoce warto dzisiaj kupić. Bo łączą nas relacje. Jeżeli zdarzy się zakup, który nie do końca mi odpowiada - mówię o tym, bo wierzę, że milcząc działałabym na szkodę pani Danki. Działa to też w drugą stronę - warto powiedzieć co było zgodne z oczekiwaniami. Podobnie w restauracji. Jaką korzyść ma lokal, w którym goście odpowiadają twierdząco na pytanie kelnera, czy smakowało, a nie jest to zgodne z prawdą? Działamy na ich szkodę. Bo nie dajemy możliwości naprawy tego, co nie było zgodne z naszymi oczekiwaniami. Tak jest za każdym razem, kiedy nie mówimy głośno o naszych zastrzeżeniach. Szacunek Szanujmy się i współtwórzmy świat oparty na relacjach. Tych prawdziwych i dających siłę do działania. Tak, by dawać korzyść obustronną - dziękując za rzetelność, terminowość i realizację. Kiedy dzwonię do moich dostawców po realizacji, odbierają ze strachem. Często słyszę pytanie - co się stało? Co jest nie tak z zamówieniem? Kiedy odpowiadam, że dziękuję za współpracę przy danym zamówieniu, za terminowo i rzetelnie wykonaną pracę, słyszę zdziwienie i niedowierzanie, bo klient odzywa się tylko wówczas, kiedy coś pójdzie nie tak. hop do góry
Joanna Czerska - Thomas
Marzenia się spełniają
Pisanie jest moja pasją i niewiele brakowało, abym została nauczycielką języka polskiego. Tak wróżył mi mój profesor, jednak serce nie sługa i już mając lat 14 zakochałam się w kosmetyce, a ona we mnie.:-) Jednak nie zrezygnowałam z pisania, tworzę całe moje życie. Odkąd nauczyłam się pisać, stało się to dla mnie fascynującym zajęciem. Moim konikiem są wiersze i życiowe mądrości. Za namową przyjaciół, zamierzam sprawdzić się w pisaniu bloga. Czy zechcecie go czytać? Będę przekazywała taką wiedzę i w taki sposób, aby właśnie tak było. Jeżeli już cos robię, robię to najlepiej jak potrafię. Moje życiowe motto brzmi: „Marzenia się spełniają”. Mając 14 lat i będąc zakompleksioną pryszczatą, chudą jak dziecko wojny, płaską jak deska nastolatką, trafiłam za namową mojej mamy (która była kobietą piękną, mądrą, o wielkim sercu i klasie) do gabinetu kosmetycznego. Wkroczyłam w świat czarów, niezwykłych magicznych zapachów i piękna. Do dziś pamiętam każdy szczegół tego gabinetu: błękitno-biały wystrój, zapach ziół i aksamitnej błękitnej maseczki. Zauroczył mnie ten klimat , zafascynowała kosmetyczka, miła, delikatna o szczerym uśmiechu. Pamiętam, że przychodząc do gabinetu wyglądałam jak siedem nieszczęść, a jej udało się wzbudzić we mnie uczucie, że jest we mnie piękno i niezwykłość. Trudno było powiedzieć, abym była ładna czy zgrabna (czułam się tak, jakbym była pomyłką Stwórcy). Miłej Pani kosmetyczce udało się znaleźć w tej zakompleksionej chudej, pryszczatej myszce coś pięknego. Błękitna Pani( tak ją nazwałam) powiedziała do mnie tak: „Małgosiu, jaki Ty masz niepowtarzalny kolor ust, nigdy nie widziałam tak pięknych ust”. Wierzcie mi, do dziś pamiętam te słowa, codziennie patrzyłam w lustro i uśmiechałam się do moich ust. Czy to była prawda, nie ma to w tym momencie znaczenia, te słowa stworzyły mnie na nowo, odrodziły i pozwoliły uwierzyć, że świat jest pełen piękna i dobra. Kosmetyka pochłonęła mnie bez reszty, w domu urządziłam małe laboratorium farmaceutyczne. Myszkowałam po antykwariatach szukając książek z zakresu tworzenia kremów, maści, peelingów. Do dziś na mojej półce mam historyczny już egzemplarz z lat 30. chemii kosmetycznej. Mając zaprzyjaźnioną farmaceutkę, miałam dostęp do wielu składników niezbędnych do moich eksperymentów. Różnie to się kończyło dla mojej zmaltretowanej skóry, ale dla dobra nauki można poświęcić wiele. Moja pasja i efekty z nią związane zostały zauważone w środowisku koleżanek i stałam się ekspertem od urody nastoletnich panienek. W ten sposób moja cera zaczęła wyglądać całkiem ładnie i nagle wszyscy zaczęli zauważać moje duże niebieskie oczy, to na pewno był mój atut, a i tu i tam coś się zaokrągliło. Pryszczata nastolatka zaczęła wydostawać się z kokonu. hop do góry
Czas biegł raz wolniej raz szybciej, czasem wybijał szczęśliwe a czasem mniej szczęśliwe godziny. Po skończeniu LO miałam dylemat, co dalej. Okazało się, że w Łodzi nabór do studium kosmetycznego odbywa się raz na dwa lata na zmianę ze studium fotograficznym. Byłam w rozterce, na szczęście moja mama znalazła w Łodzi roczny kurs kosmetyczny. Cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. I to był strzał w dziesiątkę. Fantastyczni ludzie, doskonali praktycy, a szczególnie Pani Ochocka, która była moim mentorem, oknem na wielki świat kosmetyki. Miała dużą wiedzę i cudowny sposób bycia damy z wielką klasą. Jej opowieści o podróżach do Paryża, owiane tajemniczym klimatem świata kosmetyki i mody pamiętam do dziś. Była doskonałym praktykiem, wiele przepisów kosmetycznych zachowałam do dziś. Są aktualne i ponadczasowe. Kurs się skończył i co dalej...? Nie było łatwo otrzymać pracy w dobrym gabinecie, dlatego też, chcąc rozpocząć samodzielne życie, trafiłam do zakładu Osprzętu Samochodowego Polmo, na stanowisko referenta do spraw reklamacji. Ciekawe życiowe doświadczenie, ale przynajmniej nauczyłam się pisać na maszynie i doskonale znałam budowę pompy paliwowej i gaźnika. Zyskałam jeszcze jedną bardzo ważną dla mnie informację. BIURO to nie moje miejsce, absolutnie nie nadaję się na stanowisko papierologa. Osiem godzin w papierkach i przy maszynie do pisania to była trauma. Czas mijał, wyszłam za mąż, urodziłam córeczkę i nadal marzyłam o pracy w gabinecie. Nie wróciłam już do biura, ale wszechświat mi sprzyjał i trafiłam do pracy w salonie urody i zdrowia. To była prawdziwa szkoła życia. Nikt nikogo niczego nie uczył, puszczono mnie na szerokie wody, trzeba było odkopać wiedzę i zakasać rękawy. Okazało się, że moja wiedza pozostawiała dużo do życzenia. Czas było uzupełnić braki. Nauka, nauka, nauka. Na początek egzamin czeladniczy, potem mistrzowski, kurs pedagogiczny, kurs masażu leczniczego, studium kosmetyczne. W między czasie krótki romans z analityką medyczną i znowu myśl – nie dla mnie praca w laboratorium. Ja do życia potrzebuję ludzi, którym mogę pomagać. Wszystko to było za mało. Pojawiła się wówczas w mojej głowie myśl, dlaczego nie ma jeszcze kierunku studiów z zakresu kosmetologii. Była myśl, marzenie wypuszczone w świat i nagle zdarzył się dla mnie cud, moja myśl uległa materializacji. Na Akademii Medycznej, na wydziale farmaceutycznym powstał nowy kierunek KOSMETOLOGIA – spełnienie moich marzeń. Byłam już wówczas mamą dwóch cudownych córeczek, prowadziłam dobrze prosperujący gabinet kosmetyczny, w którym zatrudniałam dwie przecudowne dziewczyny. Był to bardzo dobry okres w moim życiu, tworzyłyśmy rodzinę. Kosmetologię ukończyłam z oceną bardzo dobrą, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę rolę mamy, żony i szefa. Już wówczas wiedziałam, że chcę uczyć się dalej, pogłębiać wiedzę z zakresu nauk o zdrowiu. Co dalej? Myśli krążyły nieustannie, a wieczorami wyobrażałam sobie, że będę studiować nauki o zdrowiu. Zostałam studentką Wojskowej Akademii Medycznej wydziału lekarskiego, kierunek Promocja Zdrowia. Od początku mojej nauki spotykałam się z tzw. dobrymi radami. Szkoda twojego czasu, masz gabinet, dobrze ci się wiedzie, po co się męczysz itp. Ja nie słuchałam .....
hop do góry
Moja ekscytacja sięgała zenitu, znowu spełniłam swoje marzenie. To był ciekawy czas, pełen profesjonalnej, gruntownej wiedzy, cudownych wykładowców, przyjaźni trwających do dziś. Miałam wówczas propozycję rozpoczęcia przewodu doktorskiego, zrezygnowałam i tak moja rodzina była bardzo tolerancyjna i wspierająca. Czy żałuję? Czasami tak. Studia na WAM oszlifowały mnie jako specjalistę nauk o zdrowiu, zdobyłam gruntowną wiedzę na temat psychologicznych aspektów otyłości i innych chorób psychosomatycznych. Mózg nami rządzi, a my zarządzamy mózgiem. Nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko w życiu ma sens i jest ze sobą powiązane boską matrycą. Podczas studiów zostałam namówiona na kolejne studia, tym razem marketing i zarządzanie. Nowe wyzwania dla mnie, typowej humanistki, statystyka kojarzyła się na równi z wejściem na Mont Everest. Nie było rady, powiedziało się A to i trzeba powiedzieć B. Dałam radę, obłożyłam się książkami, zaliczyłam korepetycje u kuzyna matematyka i zdałam. Reszta to już była przyjemność i tak rozpoczęłam flirt z rozwojem osobistym. Podczas studiów wiedzy czysto marketingowej nie było zbyt dużo, natomiast psychologii biznesu do bólu. Brałam udział w fantastycznych warsztatach z rozwoju kreatywności i rozwoju osobistego, chociaż wtedy inaczej się to nazywało. Studia ukończyłam z wyróżnieniem i powróciłam na łono gabinetu. Gdybym poszła drogą naukowca myślę, że nie byłabym tym kim jestem teraz i nie miałabym tej wiedzy i pasji tworzenia świata wokół siebie, która mam obecnie. Nastał czas unijnych szkoleń. Z wielką radością chłonęłam wiedzę z negocjacji, zarządzania, marketingu itp. Słyszałam po co ci to? Masz pracę, gabinet, wszystko jest ok., nie wychylaj się. Nie słuchałam, robiłam swoje... Nie mogłam zbyt długo wysiedzieć bezczynnie i podjęłam studia z zakresu PR w Toruniu na WSB. I wtedy moje życie się załamało, przyszedł czas smutku i cierpienia. Długa choroba najpierw taty, potem mamy, niekompetencja lekarzy prowadzących doprowadziła do tragedii. Po stracie najbliższych mi ludzi, tragicznej śmierci mamy, długo nie mogłam odzyskać równowagi. Żyłam jak we śnie, wyrzuty sumienia, że może mogłam więcej, lepiej itd. Może mogłam znaleźć innych specjalistów... Wtedy coś we mnie się rozsypało... Przyszedł moment, gdy stwierdziłam, że moje życie podobne jest do życia Zombi: niby żyję, a jednak jestem martwa. Zaczęłam walkę o dawną Małgosię. Nie było to łatwe, ale gdzieś na końcu tunelu widziałam światło. Miałam dla kogo żyć i pracować. Sama musiałam przejść przez to bagno, jakie zafundował mi mój mózg. Uwielbiam czytać, książki pochłaniam jak inni tort. W odpowiednim momencie w padła mi w ręce książka „Z żab w Księżniczki”. Wywarła na mnie niesamowite wrażenie, wstrząsnęła moją wyobraźnią do tego stopnia, że zainicjowała w moim życiu następny etap fantastycznej podróży(ale o tym już innym razem).
Małgorzata Daniel hop do góry
nauka angielskiego szybka i przyjemna?
Czy naprawdę nauka języka angielskiego może być szybka i przyjemna? Wiele osób uważa, że szybka nauka języka angielskiego nie jest możliwa. Nauczyciele raz po raz powtarzają, że aby nauczyć się angielskiego należy uczyć się długimi latami. Prawdą jest, że języka obcego nie uda się nauczyć biegle w ciągu kilku dni (bo jest to po prostu niemożliwe). Są natomiast sposoby na to, aby zdecydowanie przyspieszyć naukę języków obcych. Sposoby te opierają się na podstawie badań nad funkcjonowaniem mózgu ludzkiego, bo przecież to właśnie dzięki niemu nabywamy wiedzę z każdej dziedziny naszego życia. Każdy z nas ma w swojej pamięci to, jak wygląda nauka języka angielskiego w szkole. Zazwyczaj nauczyciel realizuje z góry narzucony tryb nauki, który zamiast uczyć konkretnych umiejętności językowych (tj. zrozumienie, mówienie po angielsku itd.) uczy wszystkiego na raz. Na pierwszych lekcjach zazwyczaj uczymy się odmiany „to be” , podstaw gramatyki i nowych słówek. Z czasem lekcje skupiają się na „wstawianiu odpowiednich form” i „uzupełnianiu luk” w podręcznikach. Uwaga nauczycieli koncentruje się na nauce zasad gramatycznych. A co z praktyką? Jak pokłady wiedzy teoretycznej przełożyć na praktyczne użytkowanie języka? Jak rozwijać w sobie umiejętności swobodnej komunikacji językowej, gdy w głowie kłębią się jedynie słowa i niekończące się myśli: który czas gramatyczny zastosować???
hop do góry
A jeśli okaże się, że jest metoda, która spełni te oczekiwania? METODA COLINA ROSE to metoda nauki języków obcych opracowana przez jednego z najbardziej uznanych w świecie psychologów, oparta na najnowszych zdobyczach wiedzy o mózgu, w tym badaniach Rogera Sperry nad półkulowością mózgu (Nobel 1981) oraz koncepcji Inteligencji Wielorakich profesora pedagogiki Uniwersytetu Harvarda – Howarda Gardnera. Metoda ma charakter polisensoryczny co oznacza, że angażuje wszystkie zmysły jednocześnie. Dzięki temu nauka jest szybka, bezstresowa i przypomina formę zabawy, co całkowicie odróżnia ją od metod tradycyjnych. To właśnie tak nauczyliśmy się własnego języka jako dzieci. Podobnie też uczymy się języka obcego za granicą, kiedy musimy „w akcji” szybko nauczyć się komunikacji. To pierwsza metoda nauki języka naprawdę dostosowana do potrzeb mózgu, a nie potrzeb organizacji uczącej. To pełny, kompletny program nauki języka, nie zaś samouczek do słówek czy odtwarzanie z pamięci wykutych wyrażeń. W metodzie działają dwie zasady, które mają wpływ na efektywność metody: „UCZYMY SIĘ CAŁYM MÓZGIEM” – zasada działa poprzez wykorzystanie dwupółkulowości. Chodzi przede wszystkim o stworzenie takich sytuacji, w których niejako wymuszamy wysoką aktywność obu półkul mózgowych: lewej i prawej jednocześnie – poprzez na przykład łączenie ćwiczeń słownych z odpowiednio dobranymi kolorami czy dźwiękami. Dzięki temu zauważalna jest znaczna poprawa w efektach uczenia się. Druga zasada oparta jest na koncepcji INTELIGENCJI WIELORAKICH, co w praktyce polega na znalezieniu odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób uczysz się najłatwiej. W powszechnym mniemaniu do odnoszenia życiowych i zawodowych sukcesów konieczny jest wysoki „iloraz inteligencji”, czyli IQ. Jednakże kilkanaście lat temu profesor pedagogiki
Uniwersytetu Harvarda, Howard Gardner, zwrócił uwagę na fakt, że sukcesy takie często odnoszą ludzie o zupełnie przeciętnym IQ. Badając następnie rozumienie inteligencji w różnych kulturach, doszedł do wniosku, że inteligencja przejawia się w różnych formach, zaś wskaźnik IQ mierzy tylko jeden z nich. Inteligencja więc to dużo więcej, niż tylko sprawność matematyczno-logiczna, która przydaje się do rozwiązywania klasycznych „testów na inteligencję”. Howard Gardner wyróżnił aż osiem typów inteligencji i uznał, iż każdy człowiek reprezentuje inną ich kombinację. Metoda Colina Rose umożliwia każdemu łatwe uczenie się języka dzięki dostosowaniu sposobu podawania materiału do typu inteligencji, czy mówiąc prościej, do osobistych preferencji w sposobie uczenia się. Można zatem uznać, że największa szansa w nauczeniu się języka leży w stopniu zaangażowania się i nastawienia uczącego. Dasz sobie szansę...? hop do góry
Dorota Gacek
minuty naszego życia
Bardzo lubię swoją pracę. Codziennie z uwagą przyglądam się ludziom. Kiedy stają przed ladą, uginającą się od słodkiego ciężaru czekoladowych pralin, jestem radosnym świadkiem przemiany. Natychmiast zauważam lekkie drganie policzków, błysk w oczach, magicznie wygładzone zmarszczki na czole niczym niedzielny obrus. A potem pojawia się uśmiech, który zwieńcza cały ten spektakl przemiany, znak zgody i akceptacji na to, co za chwilę się stanie. Lada, czekolada, zapach. Problem, który jeszcze przed chwilą ciskał nami o ziemię, ustępuje miejsca spontanicznej radości z bycia tu i teraz. Słowa więc płyną swobodnie, rozmowa toczy się własnym torem. Wymieniamy uśmiechy, dzielimy się emocjami, poświęcamy sobie czas i uwagę. Rozpoczyna się proces. Buduje się nić porozumienia. Nawiązujemy relację. Przedłużamy sobie życie. Robimy to najlepiej, my – ludzie, spośród wszystkich żyjących istot na ziemi, oto, co potrafimy. To właśnie my, homo sapiens, urodziliśmy się z tą wyjątkową umiejętnością budowania głębokich więzi emocjonalnych, trwałych relacji, niebanalnych związków. Naukowcy całkiem niedawno dowiedli, że poczucie izolacji społecznej odciska się boleśnie na każdej komórce naszego ciała. Ze wszystkich najgorszych używek na świecie najbardziej szkodliwa jest samotność. Innymi słowy - decydując się na samotność, odrzucając życie we wspólnocie, umieramy szybciej i żyjemy przynajmniej 30% czasu krócej niż osoba otoczona na co dzień innymi ludźmi. Nigdy nie wiem, czy osoba, która właśnie przekroczyła progi mojej kawiarenki jest samotna, czy może bryluje na spotkaniach, balach i w pracy. Ale wiem, że każda nawiązana relacja ma znaczenie. Te dalsze, a więc np. z sąsiadem, kwiaciarką, ulubionym sklepikarzem, są równie istotne jak te budowane na co dzień z kolegami w pracy, czy członkami rodziny. Są na tyle ważne, gdyż „budują” nas wewnętrznie, potrafią podtrzymać nasze dobre samopoczucie i myślenie o sobie, potrafią „zbudować” nas na kolejne godziny, dni i miesiące. Ta krótka wymiana zdań, pytania „co słychać, jak się czuję córka, co w polityce”, dyskusja na temat ostatniego odcinka ulubionego serialu, ta cała pozornie błaha konwersacja, to nic innego jak najprostszy sposób na poprawę naszego samopoczucia, wzmocnienie naszej samooceny, doskonały polepszacz humoru. Każdy kontakt społeczny, każda rozmowa, wymiana emocji, wpływa pozytywnie na jakość naszego życia. To te chwile w życiu, w czasie których mamy okazję opowiedzieć o tym, jak się mamy, jak minął nam dzień, co nas poruszyło, a co ucieszyło. To szansa na „opowiedzenie” siebie drugiemu człowiekowi, przejrzenie się w jego oczach, umocnieniu się w dobrym myśleniu o sobie. Dlatego zamiast rozmowy przez Internet czy komórkę, wybierajmy kontakt bezpośredni. Zamiast jeść osobno, każdy zamknięty w swoim pokoju, spotykajmy się w kuchni, przy wspólnym stole i rozmawiajmy ze sobą. Widujmy się w mieście. Odwiedzajmy maleńkie sklepiki, szukajmy miejsc, w których poczujemy się wyjątkowo, gdzie właściciel sklepu czy kawiarni nie tylko pozachwala własny produkt, ale często niebanalnie z nami porozmawia o ostatnio przeczytanej książce, obejrzanym spektaklu czy zbyt szybko dorastających dzieciach. A przy okazji, zupełnie nieświadomie, wydłuży nam życie o kilka rozkosznie przegadanych minut … ☺
hop do góry
Angelika Makowska
MAMO !!!! TATO !!!!!!!
czy mogę zostać mechanikiem????
Czyli jaki wpływ na wybory edukacyjne i życie zawodowe ma rodzina? Relacje między rodzicami a dziećmi mają silny wpływ nie tylko na charakter i postawy młodych ludzi, ale też na ich decyzje, w tym te związane z ich przyszłością edukacyjno-zawodową. Rodzina bowiem pełni wiele funkcji. Relacje z najbliższymi kształtują spojrzenie młodego człowieka na rzeczywistość, tworzą własny obraz siebie, budują wiarę we własne możliwości, rozwijają (bądź nie) kreatywność i samoocenę, co perspektywistycznie wpływa na podejmowane przez dzieci decyzje. Będą one musiały bowiem wybrać kim chcą zostać, gdy dorosną, w jakim zawodzie będą chciały pracować, jakiemu zajęciu chcą poświęcić swoje życie. A rodzina jest w tym wszystkim najważniejszym środowiskiem, które może wpływać na te wybory negatywnie lub pozytywnie. Nieuniknione jest, że członkowie rodziny, zwłaszcza rodzice, kreują pewne oczekiwania co do przyszłości swoich dzieci. Często oczekiwania te pomagają im sięgnąć po to, czego sami pragnęli w przeszłości, a czego mieć nie mogli. Niestety te oczekiwania mogą mieć różne skutki. Pozytywne - gdy świadomi rodzice ukazują dzieciom różne możliwości rozwoju zawodowego i związanego z nim wykształcenia, a także kiedy ich własne życie może posłużyć jako przykład. Negatywny natomiast będzie wpływ związany z ograniczeniem aspiracji dziecka. W wielu badaniach nad postawami rodzicielskimi można zauważyć pewną spójność. Otóż postawy wychowawcze rodziców można podzielić na niewłaściwe i pożądane. Powtarzając za M. Ziemską, autorytetem w dziedzinie rozważań na temat postaw rodzicielskich, do niewłaściwych należeć będzie np. postawa unikająca, gdy rodzice nie wiedzą jak zająć się dzieckiem, więc go unikają. Postawa nadmiernie wymagająca, gdy ideały i wzorce często przerastają możliwości dziecka, czy też postawa nadmiernie chroniąca, gdy rodzice są przesadnie opiekuńczy, często wyręczają dziecko, a w konsekwencji opóźniają i utrudniają samodzielność dziecka. Jakie zatem postawy są pożądane? Drodzy rodzice. Po pierwsze akceptacja. Przyjęcie dziecka takim, jakie jest. Zaaprobowanie jego wyborów, patrzenie przychylnym okiem w kierunku jego zainteresowań zawodowych, podsycanie w nim płomienia w realizacji swoich pasji. Po drugie - współdziałanie. Angażujcie się i interesujcie tym, co robi dziecko (już obserwacja zabaw dziecka w wieku przedszkolnym może nam dać wiele cennych informacji na temat przyszłym preferencji i zainteresowań naszego dziecka!). Pokazujcie dziecku możliwości, zachęcajcie do „próbowania” różnych zajęć, wolontariatu, praktyk itp. Ponadto dajcie dziecku swobodę (oczywiście z rozwagą i stosownie do wieku) oraz uznajcie jego prawa - szanujcie jego decyzje i wybory. I jeszcze jedno. Otóż wielu rodziców zrzuca odpowiedzialność za wsparcie dziecka w rozwoju edukacyjno-zawodowym na szkołę, Państwo itp. Dlaczego tak się dzieje? Duża grupa osób nie wie i nie potrafi po prostu wesprzeć dziecka, gdyż nie posiada podstawowych informacji dotyczących ukierunkowania edukacyjnego i zawodowego oraz wiedzy z zakresu planowania kariery. Ale zdarza się też tak, że rodzina po prostu nie chce uczestniczyć w wyborach dziecka i wtedy po prostu jest łatwiej szukać winnych gdzie indziej. A osobisty stosunek rodziców do dziecka, oparty na znajomości dziecka i jego potrzeb, czyni z rodzica partnera dysponującego cenną wiedzą przydatną w procesie planowania kariery jego dziecka. Dziecko bowiem wybiera najczęściej najbliższą rodzinę, rodziców na osoby doradzające wybór zawodu czy też szkoły. Dlatego warto docenić swoją rolę rodzicielskiego doradcy, często pierwszego i najważniejszego doradcy. Bo odpowiedzialna rodzina to taka, która kocha. A jak kocha, to powinna chcieć dla swoich członków jak najlepiej. I pamiętajmy - obiektywizm to słowo klucz.
hop do góry
Sylwia Hara-Najdzion
„TAK
TAK - TAM W LUSTRZE TO NIESTETY JA…” Już w 1988 roku Grzegorz Ciechowski porywał tłumy śpiewając: W końcu powiem ci co myślę tak prosto w twarz kiedy cię widzę to się wstydzę, że ciągle nosi ciebie świat (…) Choć twórca pewnie nie miał na myśli tego, do czego ja używam jego słów, to za chwilę sami się przekonacie, że powyższy cytat doskonale oddaje nastrój współczesnej choroby, nazwanej na potrzeby tego artykułu: „I hate myself”. Bo czy nie jest dziś tak, że wszyscy dookoła są lepsi, ładniejsi, mądrzejsi? A ja jestem taki biedny, szary człowieczek, któremu znowu w życiu nie wyszło? Czy nie jest mi lepiej, kiedy sobie pomyślę, że ten Iksiński, ten to ma smykałkę do biznesów, jemu to jest łatwiej. Albo, że na pewno ma bogatą rodzinę, co go wspiera. Nie to co ja…
hop do góry
Wszystko opiera się na dwóch literach: „j” oraz „a”, co daje nam niezwykle mocny, a zarazem bardzo egoistyczny zaimek rzeczowny, często używany, niestety w złego tego słowa znaczeniu: „ja”. JA odgrywa szczególną rolę w psychologii. Nie będzie błędem jeśli uzna się, że to właśnie JA jest jej podwaliną. Wiliam James uznał JA za „najbardziej tajemniczą zagadkę, z którą uporać powinna się psychologia”. Problemem, który do dziś nie znalazł swojego rozwiązania jest pytanie: czy JA jest strukturą spójną, jednolitą, monolityczną, czy może jest złożona i składająca się z licznych podsystemów? A tym samym dochodzimy do pytania: czy posiadamy jedno JA czy wiele? A jeśli wiele, to jak to możliwe, że zachowujemy się i czujemy jak jedna osoba? Carl Rogers, amerykański psycholog i psychoterapeuta głosił, iż JA należy traktować jako prototyp, który byłby zbiorem cech, upodobań, właściwości, które pozwalają odróżnić jednego człowieka od drugiego. W tym jednym, na pierwszy rzut oka, zrozumiałym i jasnym zdaniu, leży pies pogrzebany. Idąc za myślą Rogersa, zdrowy rozsądek podpowiada nam, że JA ma być tym, co mnie wyróżnia i określa. Mnie! Nie Kasię czy Janka, ale właśnie mnie. Dlaczego zatem dziś, ze wszystkich sił staramy się być kimś innym? XXI wiek w swej niezaprzeczalnej cudowności podarował nam też chorobliwy brak wiary w siebie. Jesteśmy notorycznie i nagminnie niezadowoleni z tego jak wyglądamy, jak żyjemy, jak pracujemy. Rozglądamy się dookoła, rejestrujemy obrazy, a nasz mózg odczytuje to jako: „on ma lepiej; ona jest ładniejsza; oni mają więcej pieniędzy; tamci są szczęśliwsi”. Najgorsze jest jednak to, że my w ogóle z tym nie walczymy. Uznajemy to za pewniak i bezrefleksyjnie przechodzimy nad tym do porządku dziennego, zaczynamy się porównywać z kolejną napotkaną osobą. Nic to, że większości tych ludzi nie znamy – że oceniamy ich tylko po wyglądzie, gadżetach, które nasze bystre oko wychwyci, czy sposobie wysławiania się – o ile wysilimy się na tyle, aby skupić się na moment i posłuchać, co drugi człowiek ma do powiedzenia. Nie akceptujemy siebie. Nie dajemy sobie prawa do radości, szczęścia, samozadowolenia. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że ktoś z boku patrzy na nas i myśli: „ten to jest szczęściarz”. Koło samobiczowania się toczy… Skoro więc inni potrafią patrzeć na nas jak na zwycięzców losu na loterii, dlaczego my sami nie wielbimy siebie? Dlaczego obrażamy nasze JA? Dlaczego nie pozwalamy mu się rozwijać? Codzienność nie przychodzi nam na ratunek. Telewizja serwuje nam piękne, nienaturalnie szczupłe panie i muskularnych, chemicznie wyrzeźbionych młodych panów; rozkładówki gazet częstują wizerunkami gwiazd prosto z programów graficznych. Ludzie, o których się głośno mówi są niezwykli, osiągnęli niezaprzeczalny sukces, a ich mądrość nie ma sobie równych. A my? My też mamy ogromne możliwości. Mamy ludzi wokół siebie, którzy wesprą nas dobrym słowem, radą. Mamy potencjał i wiedzę, która odpowiednio wykorzystana, wzniosłaby nas na wyżyny, o których teraz tylko śnimy. I co? I nic! Większość z nas nic z tym nie robi. Swoją pewność siebie dawno temu schowali głęboko w szafie na strychu. Zahukani, ze spuszczonym wzrokiem, snują się ulicami, zazdroszcząc tym, którzy kroczą dumnie, z podniesionym czołem. Na szczęście Ty wiesz, że nie musi tak być. Ty masz w sobie moc, aby wyjść losowi naprzeciw. Aby rzucić mu wyzwanie. Wspiąć się na szczyt. Ty jesteś na właściwej drodze ku samorealizacji i szczęściu. Bo Ty, Czytelniku Eksplozji Rozwoju, jesteś świadom swojej wartości i nikomu nie pozwolisz jej zachwiać. Tak trzymaj! Świat stoi przed Tobą otworem!
hop do góry
Justyna Tobolska
fragment powieści ...
KIEDYŚ BĘDZIE TAK - odc. 5
Przechodząc przez próg zobaczyłem go. Stał tam na środku korytarza. W czapce i tym całym zimowym rynsztunku. Małe dziecko. Ma-łe dziec-ko. Tutaj. I co teraz? Jak to… się obsługuje? - Marcin! Cisza. Czyżby dzieciak był sam w domu?! - Marcin! Siedział w kuchni bezczynnie. - A ty co? Może byś go rozebrał chociaż? W końcu na mnie spojrzał. - Chyba sam może, co? Wróciłem do małego i zacząłem zdejmować mu kurtkę. Takie małe ręce, takie małe buty, takie wielkie oczy… - Cześć. - powiedziałem zdejmując mu szalik. - Jestem Robin. A ty chyba Bartek? Cisza. I tylko patrzył na mnie kompletnie bez emocji. - Głodny jesteś? Znowu nic. - Chodź. Ale nie ruszył się z miejsca. Stał tak sobie jak zagubiony Jaś bez Małgosi w lesie. Być może rozumiał, co do niego mówiłem, ale chyba nie do końca czuł siebie w tym miejscu. - No chodź, zjemy coś. - wziąłem go za rękę. Nie opierał się. Pokazałem mu krzesło obok Marcina. - To jest Marcin. Nic. Nawet się nie rozglądał, a wydawało mi się, że dzieci tak powinny robić. Jakby zgubił ciekawość i zainteresowanie tym, co za chwilę się wydarzy. Siedział tak bez ruchu, nawet jego dłonie zwisały bezwiednie. - Płatki? Może twarożek? - Daj spokój, przecież widzisz, że on nic nie czai. - Marcin chyba nie do końca rozumiał powagę sytuacji. - Zamknij się. - warknąłem. - Dobrze… - i dodał – tatusiu… Po paru sekundach usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Spojrzałem na dzieciaka. - No i co teraz? Ogromne brązowe oczy bez wyrazu. Bez emocji. Bez treści. Usiadłem obok niego. - Jak nie chcesz jeść, to posiedzimy tu sobie. Małgorzata Dryl Minęło parę minut, a może godzina. - Marcin mógłby już przyjść, nie? - wstałem. - To ja może jednak zrobię kolację. Postawiłem przed nim talerz z kanapką. Delikatnie wziął chleb w rękę i odgryzł kawałek. Otworzyły się drzwi. Marcin stanął w progu kuchni i zdejmując buty zapytał małego: - A ty chcesz tu w ogóle mieszkać? Podszedłem do Marcina i wepchnąłem go do pokoju obok. Zamknąłem drzwi. - Odbiło ci? Myślisz, że on cokolwiek rozumie z tej sytuacji? Dałeś tej swojej Halinie słowo, to teraz zachowuj się jak dorosły, a nie – pytasz dzieciaka o zdanie. Co on może wiedzieć? Nie mam pojęcia, co się w jego głowie teraz dzieje, ale nie sądzę, żeby to było przyjemne. Możesz mu przynajmniej nie utrudniać teraz życia??? - Masz, przebierz go. - podał mi worek z logo sieciówki z ubraniami dla dzieci. - Chyba powinien iść spać już. - osiągnął to, co zaplanował. Zaskoczył mnie totalnie. - I co? To jest wystarczająco dorosłe? Idę rozłożyć sofę. Bartek zjadł całą kanapkę. Chyba by poprosił, gdyby był jeszcze głodny? Ile takie dzieci jedzą? - A co zwykle pijesz wieczorem? Znowu cisza. - Herbata? Woda? Kakao? Najprościej było z wodą. Wypił całą szklankę. Zaprowadziłem go do łazienki. Wyjąłem z worka piżamę. - Popatrz, Marcin kupił specjalnie dla ciebie. Umiesz się ubrać? - jakoś nie miałem ochoty rozbierać obce dziecko i zawstydzać je. Przebierz się, a ja przyjdę za chwilę i pomogę ci umyć zęby, dobrze? hop do góry
A może jednak poudawać kogoś innego?
Kiedyś profesor Bartoszewski powiedział swoje słynne zdanie: „Na pewno nie wszystko, co warto to się opłaca, ale jeszcze pewniej (…) nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte”. Trudno mi się nie zgodzić z takim sposobem myślenia. Obserwuję od 18-tu lat ludzi w biznesie. I nie tylko w biznesie. Szczęśliwie, ogromna większość tych, z którymi się spotykam to ludzie prawi i godni zaufania. Tacy, przy których czujesz komfort i nie boisz się odwrócić. Spora część z nich z pasją, zaangażowaniem i w bardzo jasny sposób funkcjonuje w biznesie. I nie mówię tutaj o byciu przezroczystym, bez skazy, czy chodzącym ideałem. W taki obraz nie wierzę tym bardziej. To ułuda, że nie popełniamy błędów i czasem nie zawodzimy siebie, innych. Zastanawiam się tylko nad tą grupą, która cały czas gra. hop do góry
Gra w biznesie. Gra z klientami. Gra ze swoim zespołem. Gra po to, aby ZAWSZE wygrać! Co więcej: Udaje kogoś, kim nie jest. Jeździ autem, które do niego nie należy. Mieszka w domu, który nigdy nie będzie jego. Przybiera pozy, miny i stroje, które według niego trzeba mieć, aby nieustająco odnosić sukcesy. Mam tak wiele mieszanych uczuć, kiedy jestem w gronie takich osób. Przyglądam się im z wielką ciekawością i zdumieniem. Zastanawiam się dokąd chcą doprowadzić siebie i bliskich swoim idealnym, często idyllicznym sposobem funkcjonowania? Może to kompleksy, chora samoocena? A może to styl życia? Sposób na bycie na topie? Pojęcia nie mam. Ostatnio bardzo zajmuje mnie temat spójności i autentyczności w biznesie. Zastanawiam się, czy da się odnosić sukcesy w biznesie, mieć rezultaty, zarabiać pieniądze, jednocześnie zachowując swoją tożsamość? Na ile mówienie wprost, oczywiście na wysokim poziomie kultury, pozwala ludziom na zachowanie dobrych relacji z innymi. Czy nazywanie rzeczy po imieniu jest bezpieczne? Czy jeśli widzę wokół coś, co mnie niepokoi w zachowaniu innej osoby mogę zareagować, czy też przyjąć postawę: to nie moja sprawa. Patrząc na to, co obecnie dzieje się w „krainie polityki”, gdzie padają ideały, a prawda staje się bardzo dyskusyjna, da się pozostać sobą? Na ile kolorowe zdjęcia rodziny na Facebooku są obrazem rzeczywistego szczęścia rodzinnego, a na ile tylko piękną wizją tego, co się dobrze sprzedaje? Czy też tym, czego inni mogą nam zazdrościć… Myślę, że bycie autentycznym w biznesie, a tak właściwie w życiu, czasem nie bywa popularne. Mam wrażenie, że łatwiej jest stworzyć coś fikcyjnego, niż poddać się osądowi innych wówczas, kiedy mamy swoje zdanie. Szczęśliwie, każdy z nas może podjąć swoje własne ryzyko i zdecydować kim chce być. Choć jak mawiał Profesor, czasem może się nam nie opłacać…, ale warto!
hop do góry
Anna Urbańska
Rozwiązanie jest w mózgu Część I Jak badania neurobiologiczne i neuropsychologiczne wpływają na osiąganie założonych celów? Czy są istotnym wsparciem dla procesu coachingowego i szkoleniowego?
Budowa mózgu od zawsze fascynowała badaczy ludzkiej natury i jej zachowań. Pierwszych trepanacji dokonywano już 7 tys. lat temu. Począwszy od antycznych medyków i filozofów, poprzez badaczy takich jak Pawłow, po współczesnych neurobiologów, każdy starał się zbadać naturę mózgu i jej wpływ na życie człowieka. Co sprawia, że mózg - twórca i tworzywo naszego umysłu, generuje pomysły, emocje i liczy szybciej niż najlepszy wymyślony komputer? Co jest tym swego rodzaju wyróżnikiem i który wyróżnia każdego człowieka od innych? Przełomowego odkrycia dokonał w latach 60 XX w. amerykański lekarz i neurolog Paul Mc Lean, który odkrył trójpodział ludzkiego mózgu oraz fizjologiczne i psychiczne obszary wpływu każdej z nich na życie człowieka.
hop do góry
Pień mózgu (zwany też mózgiem gadzim lub pierwotnym) (kolor zielony) odpowiada za doświadczenie i stosunek do przeszłości człowieka, tutaj znajdziemy nasze instynkty, a tym samym wszystko, co związane z naszą intuicją, emocjami związane z przeszłością i kontaktami z innymi ludźmi. Śródmózgowie (zwane też mózgiem ssaczym) (kolor czerwony), to teraźniejszość człowieka, on odpowiada za podejmowanie decyzji w czasie rzeczywistym, poziom determinacji do zajęcia jak najwyższego miejsca w hierarchii społecznej. Dla tej części mózgu ważne jest to, co tu i teraz. Kresomózgowie (zwane też nową korą) (kolor niebieski) to wszystko co związane z przyszłością człowieka. Odpowiada ono za analityczne myślenie, planowanie, analizy i uzasadnianie wyborów. Nowa kora odpowiada za abstrakcyjne myślenie, wyobraźnię, wizualizację hipotetycznych zdarzeń. „Każdy człowiek jest inny i to jest w nim pasjonujące!”- Maria Nurowska Badania wykazują, iż podstawowe różnice w ludzkiej osobowości i naturze wynikają z różnych proporcji rozwoju biologicznego (ukrwienia i unerwienia) każdej z tych części (co jest widoczne np. na tomografii komputerowej). Niepodważalnym faktem jest, iż każdy z nas posiada każdą ze wspomnianych powyżej trzech części mózgu, jednocześnie jednakowy rozwój u każdego człowieka spowodowałby, że wszyscy bylibyśmy tacy sami. To te niewielkie równice biologiczne powodują, że każdy z nas inaczej reaguje na wydarzenia z przeszłości, w innym tempie podejmuje decyzje, ma inne czynniki motywujące czy lepiej lub gorzej radzi sobie z analizą wszystkich czynników w danej sytuacji. Jaką wartość dla klienta i coacha miałaby więc wiedza o strukturze mózgu? Czy poznanie struktury mózgu własnej i klienta wpłynęłoby istotnie na proces coachingowy i szkoleniowy? Struktura mózgu a chęć do zmiany Na chęć do zmiany wpływa wiele z pozoru prozaicznych czynników. Najczęściej przytaczane to: dyskomfort i komfort „bycia” w obecnej sytuacji oraz chęć „bycia” w punkcie docelowym. W obu przypadkach to jak szybko oraz jak zdecydowanie „przedostajemy się” z aktualnej sytuacji do docelowej zależy w dużej mierze od naszej biostruktury. Człowiek z tzw. „dominantą” pnia mózgu każdą zmianę w swoim życiu determinuje i odnosi do swojej przeszłości i doświadczeń. Szuka podobieństw obecnej sytuacji z jego doświadczeniami z przeszłości i od powodzeń lub niepowodzeń uzależnia krok naprzód w chwili obecnej. Ze względu na wysoki poziom empatii i zaangażowania w życie społeczne, ważne dla niego jest, aby zmiana wpłynęła pozytywnie na ludzi w jego otoczeniu, będzie szukał powiązań wśród swojej rodziny, przyjaciół i najbliższych. Często poświęca dobro własne, ale to tylko dlatego, że traktuje swoją zmianę jak nie tylko swoją. Dominacja śródmózgowia (mózgu emocjonalnego) w odniesieniu do gotowości do zmiany przejawi się bardziej zdecydowanymi decyzjami, a tym samym szybszym krokiem naprzód. Gotowość do zmiany w tym przypadku najszybciej podyktowana będzie wzrostem autorytetu w grupie lub społeczności, podziw otoczenia lub posiadania dóbr o wysokiej wartości zewnętrznej. Szybkie decyzje często niosą za sobą ryzyko porażki, jednak pozwalają również szybko posuwać się naprzód. Ludzie z wyraźną dominacją kory nowej każdą zmianę determinują wynikiem pełnej analizy sytuacji i to w ich umysłach najczęściej pojawiają się wizje z gotowymi planami. Mniej u nich zdecydowania do podjęcia pierwszego kroku oraz chęci pierwszego kontaktu z drugim człowiekiem, co często hamuje ruch naprzód. Niebiescy zawsze mają plan B, C i D, co zmniejsza ryzyko porażki. hop do góry
Intencja zmiany Powyższe wnioski pokazują w jaskrawy sposób jak człowiek z określoną dominacją w biostrukturze przejawia swój stosunek do życiowej zmiany. Aby nie było to zbytnim uproszczeniem, należy zwrócić uwagę na kluczową kwestię jaką jest „lokalizacja” intencji w biostrukturze. Budowanie skomplikowanego planu czy dokonywanie analizy, nie musi oznaczać dominacji nowej kory u człowieka, może to robić z sympatii do kogoś bliskiego, co oznaczałoby dominację pnia mózgu lub chęci awansu czy poprawy jakości życia. To z kolei wskazywałoby na dominację mózgu ssaczego. Tak samo konieczność podjęcia nagłej interwencji może być podyktowana chęcią pomocy czy wynikać z przeszłych doświadczeń lub być elementem wcześniejszego planu. Tym samym ważne jest nie to, co robimy tylko z jakiego powodu. Intencja też „wychodzi z mózgu”, a wiedza na temat biostruktury pozwala nam poznać jej źródło. Znajomość biostruktury powoduje, iż wiemy która część mózgu determinuje, a która hamuje zmianę. W relacji coachingowej zaś pokazuje w dużej mierze pierwotne źródło motywacji oraz może wyznaczyć nową jakość relacji coachingowej. Jak biostruktura wpływa na determinację w dążeniu do celu? Jak zbudować relację coachingową znając biostrukturę Klienta? Jak cieszymy się z osiągnięcia celu w zależności od biostruktury? O tym w kolejnych częściach. Do zobaczenia! P.B. Żródła: „The triune brain theory” Paul Mc Lean „Ewolucja osobowości- Podstawy analizy biostrukturalnej” Juergen Schoemen „Wewnętrzna dynamika coachingu”; Marilyn Atkinson, Rae T.Chois
Piotr Borwin
hop do góry
Kr贸tka fotorelacja ze szkolenia M贸j Najlepszy 2016 r.
hop do g贸ry
hop do g贸ry
Kliknij Na Wybrany Moduł i Dowiedz Się Więcej :-) Szczepaniak Agnieszka: „Poczuj siebie Tu i Teraz”, to Indywidualny Program Rozwoju Osobistego, którego celem jest wsparcie Twojej drogi w drodze do celu. Jeśli stawiasz sobie pytania i chcesz zmiany, tego co się dzieje u Ciebie teraz, to ten program jest odpowiedzią na Twoją potrzebę. W zgodzie z Tobą będziemy szukać takich rozwiązań, które będą wspierać kreowanie Twojej rzeczywistości. Cana regularna 840 PLN - 45%, poprzez zgłoszenie na e-mail kontakt@terazcoach.pl
Jakubowski Michał: Zniżka na flagowe szkolenie Praktyk NLP dla czytelników ER 30% od ceny regularnej czyli 2977 - 30% = 2080 zł - więcej na www.nlp10dni.pl
Agnieszka Pruszyńska: Sesja fotograficzna , 30% zniżki dla każdego nowego klienta. Wycena na podstawie zgłoszenia na: //www.facebook.com/tworczaimaginacja.photography
Joanna Czerska-Thomas: Szkolenie z mediów spolecznosciowych. Dla czytelnikow Eksplozji 50% rabatu. Maila zgłoszeniowego należy zatytułować Eksplozja proszę przeslac na joanna@m4bizz.pl Link do wydarzenia: https://web.facebook.com/events
Griffiths Katarzyna: 5% na leczenie chirurgiczne oraz 10% na leczenie zachowawcze i konsultacje
Makowska Angelika: na hasło „Eksplozja Rozwoju” na pralinki i trufle w Bą Bą 10% rabatu :-)
Do zobaczenia w maju ! :-)
hop do g贸ry