www.ariari.org
Fundacja Ari Ari
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
ISSN 2719-9592
NR 6 2021 TEMAT NUMERU: KUJAWY
I
ZIEMIA
SPACERY LOKALNE
DOBRZYŃSKA Полевые заметки
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
OD REDAKCJI Kurier: Notatki z terenu nr 6 udało się przygotować i wydać jeszcze w 2021 roku. Jest obszerniejszy od numeru piątego. Mamy nadzieję, że równie starannie i ciekawie opracowany. W Kurierze z założenia nie zawężamy tematyki, form, obszarów refleksji. Podążamy za Autorami i Czytelnikami. Z wieloma spośród nich mamy zaszczyt współpracować także w projektach, które fundacja realizuje na Kujawach i Ziemi Dobrzyńskiej. W 2021 najczęściej spotykaliśmy się podczas realizacji programów Spacery lokalne. Ważne historie oraz Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny (2021). W tym wydaniu kuriera relacjonujemy część z działań projektowych, podpisując: Temat przewodni – spacery lokalne. Równocześnie i kolejne artykuły, refleksje, opracowania pozostają zaproszeniem do Ważnych historii i Wędrownego uniwersytetu. W szóstym Kurierze znalazły się kolejne wspomnienia Mirosławy Stojak o włocławskich Żydach. O preparandzie nauczycielskiej w Wymyślinie i pielgrzymkach skępskich opowiada Jolanta Iwińska. Bożena Ciesielska w kilku kolejnych artykułach, z pasją o działaniach Małego Muzeum w Skępem, niezwykle systematycznej i żmudnej pracy na cmentarzach ewangelickich Stowarzyszenia
TEMAT NUMERU - SPACERY LOKALNE
WAŻNE
historie
programu Patriotyzm Jutra 2021 Muzeum Historii Polski, Spacery włocławskie, współfinansowane ze środków otrzymanych od Gminy Miasto Włocławek (2021) oraz Wędrowna wystawa: muzea i opowieści, wsparte przez Gminę Miasto Toruń (2021).
Historyczno-Poszukiwawczego Gustaw, historii rodziny Sobocińskich, zapomnianym Aleksandrze Petrówie, żydowskim cmentarzu i kinie Brzask w Skępem. Andrzej Szalkowski z Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie, tym razem opowiada o kołysce z czerwoną wstążeczką. Dorota Kostecka przedstawia „Księgę pamięci Lipna…”. Arkadiusz Ciechalski prezentuje fragment swojego znakomitego opracowania o historii Chodcza i tamtejszych ewangelikach. Publikujemy również niezwykły "rarytas" archiwistyczny, odnaleziony i opisany przez Annę Marcinkowską wyrok sądowy z 1790 roku., dotyczący konfliktu w Kowalu. Przedstawiamy także autoryzowane wspomnienia Jana Markiewicza, obejmujące rok 1945 i oswobodzenie z niemieckiego obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Oczywiście jest i druga część powieści „Podwórko” autorstwa Anny Marcinkowskiej. Udało się namówić kolejnych twórców do opublikowania wierszy, tym razem Sławomir Ciesielski i debiutujący w Kurierze Zbigniew Żuchowski. Zapraszamy do lektury szóstego numeru Kuriera: Notatki z terenu!
Redakcja Fundacja Ari Ari
oprowadzanie i wędrówka do opisanych miejsc i opowieści. Do 2021 roku zrealizowaliśmy ponad trzydzieści spacerów na Kujawach i Ziemi Dobrzyńskiej, planujemy następne. Zapraszamy do skorzystania ze spacerów i wędrówki po historii i współczesności wraz ze Spacerownikiem jako przewodnikiem i swoistą opowieścią o „ważnych historiach”. Spacerownik. Spacery lokalne (2021) powstał podczas realizacji projektów Fundacji Ari Ari: Spacery lokalne. Wielkie historie w małym mieście, współfinansowanym w ramach
SPACER: CO WŁOCŁAWEK ZAWDZIĘCZA WIŚLE? Tomasz Wąsik 1. Kościół farny p.w. św. Jana Chrzciciela – ul. św. Jana 3. Późnogotycka budowla z czerwonej cegły zbudowana w 1538, z wieżą z 1580 i apsydą z 1622. Na kościele tablica pamiątkowa w 100. rocznicę śmierci Tadeusza Kościuszki, cegły z datami (1745 i 1758) odnoszącymi się do poziomu wylewów Wisły i pociski artyleryjskie z walk o Włocławek z 1920. 2. Bulwary im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Do realizacji wykorzystano projekt Ignacego Chmielewskiego. Inwestycja została ukończona w 1846. Uregulowane nadbrzeże służyło statkom i barkom za bezpieczne miejsce przeładunku towarów. Stały tu embarkadery pasażerskiej żeglugi parowej, a w sezonie cumowały łodzie Włocławskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Obecnie teren spacerów i rekreacji włocławian. 3. Most im. Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Stała przeprawa przez Wisłę opracowana w 1933-1934 przez dr. inż. Andrzeja Pszenickiego. Uroczyste otwarcie 25 września 1937, w obecności patrona – marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego. W trakcie Wojny Obronnej 1939 miejsce walk oddziału rzecznego Polskiej Marynarki Wojennej. 4. Kamienica przy ulicy Bednarskiej. Piętrowy dom wzniesiony w 1902-1903, w miejscu dwóch drewnianych spichrzy, które istniały zapewne jeszcze przed 1800. W licu budynku (od strony ul. Bednarskiej) znajdują się wmurowane ciosy kamienne, będące reliktami romańskiej katedry zbudowanej ok. 1222. Świątynia ta została zniszczona przez Krzyżaków 23 kwietnia 1329, w trakcie działań wojennych I Wielkiej Wojny z Zakonem (1327–1343).
Projekt Plan Części Miasta Włocławka z oznaczeniem projektowanego Bulwarku, wyk: Ignacy Chmielewski Warszawa 1843
Fundacja Ari Ari
Spacery lokalne. Ważne historie to wędrówki szlakami kultury, do których od kilku lat zapraszamy mieszkańców małych i dużych miejscowości, przechodniów, turystów i wszystkich zainteresowanych wędrówką do miejsc bliskich, odległych, pokazywanych z nieoczywistych i różnorodnych perspektyw. Spacery to równocześnie spotkania z mało znanymi, intrygującymi, a często i trudnymi tematami dotyczącymi historycznego i kulturowego dziedzictwa. Chcieliśmy przypomnieć ogromnie znaczące historie społecznych, gospodarczych i wielokulturowych relacji. Trasy spacerów dotykają Pamięci, a także Niepamięci o materialnych i niematerialnych śladach przeszłości. Chcemy przypominać, że „tuż obok” istnieją znaczące, niezwykłe, nieoczywiste historie i opowieści. Większość miast na Kujawach i Ziemi Dobrzyńskiej ukształtowały intensywne zmiany polityczne, gospodarcze i społeczne XIX i I poł. XX w. Spacery lokalne to podróże w nieznane historie, zaskakująco bliskie, mające bezpośredni wpływ na dzisiejsze krajobrazy miejscowości na Kujawach i Ziemi Dobrzyńskiej. U ich podstaw są wielokulturowe relacje, współpraca, rywalizacja, zmienne wpływy obecności ludzi i społeczności pochodzenia żydowskiego, polskiego, niemieckiego, rosyjskiego czy olenderskiego. W Spacerowniku o swoich miejscowościach opowiadają mieszkańcy, badacze i pasjonaci historii, architektury, kulturoznawstwa, etnografii. Wszystkie trasy spacerów lokalnych realizowane są także bezpośrednio jako spotkanie, Wydawca: Fundacja Ari Ari * ul. T. Boya-Żeleńskiego 6/77 * 85-858 Bydgoszcz * Kontakt: ariari@ariari.org * www.ariari.org * facebook.com/fundacjaariari *Redakcja: Leśna Baza Łącko * 88-170 Pakość * Druk: dukarnia.mazowsze.pl * Nakład: 1100 egz. * ISSN 2719-9592 * Bydgoszcz 2021 * Wydanie nr 6 / 2021 realizowane w ramach programów @Spacery lokalne. Ważne historie oraz @Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny * Współfinansowane ze środków przyznanych przez GMINA MIASTO WŁOCŁAWEK oraz dzięki wsparciu GMINY MIASTA TORUŃ * Realizacja: Fundacja Ari Ari Współpracują z Kurierem:* Natalia Bloch * Arkadiusz Ciechalski * Bożena Ciesielska * Sławomir Ciesielski * Marzena A. Gajewska * Longin Graczyk * Jolanta Iwińska * Lidia Jagielska * Agata Jasińska * Dorota Kostecka * Janusz Koszytkowski * Monika Kozicka * Zofia Leszczyńska * Sebastian Kubiak * Anna Marcinkowska * Justyna Marcinkowska * Judyta Mastalerz * Arkadiusz Morawski * Jadwiga Okrzyńska * Jerzy Pietrkiewicz * Mirosława Stojak * Andrzej Szalkowski * Ignacy Szwajkowski * Iza Trojanowska * Michał Wiśniewski * Wiktor Wojciechowski * Zbigniew Żuchowski
1
5. Pałac biskupi – ul. Gdańska 2. Historyczna rezydencja biskupów kujawskich (włocławskich) w miejscu dawnego wczesnośredniowiecznego grodu, a następnie zamku, wzniesionego ok. połowy XIV w. Wielokrotnie przebudowywany, obecną klasycystyczną formę otrzymał w 1925. 6. Ujście Zgłowiączki do Wisły. Miejsce związane z wydarzeniami insurekcji kościuszkowskiej. 22 sierpnia 1794 powstańczy oddział kasztelana brzesko-kujawskiego Dionizego Mniewskiego, przy udziale duchowieństwa kapituły włocławskiej i mieszczan, zdobył 13 pruskich statków z transportem uzbrojenia. 7. Czarny Spichrz – ul. Piwna 4. Drewniany, dwukondygnacyjny spichrz to własność Fabryki Cykorii Ferdynanda Bohma. Służył jako magazyn do 1980. Obecnie własność miasta. SZLAK WŁOCAWSKICH FABRYK I Tomasz Dziki 1. Włocławska Fabryka Drutu C. Klauke, ul. Kościuszki 26 (dawniej ul. Żelazna 26-30). Zakład założony w 1895 przez Ernesta i Karla Klauke początkowo zatrudniał 3-4 ludzi. W ciągu kilku lat stał się sporą fabryką, w 1901 pracowało w nim już 30 osób. W 1919 nowym właścicielem stał się Izaak Grundland. W latach 1969-1973 zakład przeniesiono do nowej siedziby. 2. Włocławska Fabryka Cykorii R. Bohne i Ska, ul. POW 26-30 (dawniej ul. Kaliska 26). Fabryka była trzecią z branży, powstała w 1900. Założył ją Ryszard Bohne, który pochodził z Saksonii. 14 VI 1918 Bohne sprzedał zakład spółce firmowej p.n. „Spółka Ziemiańska Producentów Cykorii Rutkowski, Pruski, Lissowski i S-ka”. W 1929 doszło do fuzji ze spółką „Ferd. Bohm et Co, Fabryka Cykorii we Włocławku”, która przejęła cały majątek. Utworzono wtedy „Zjednoczone Fabryki Cykorii Ferd. Bohm i Gleba SA”. Od 1950 Kujawskie Zakłady Kawy Zbożowej i Środków Odżywczych. 3. Włocławska Fabryka Fajansu Teichfeld i Asterblum. W 1873 przy ul. Żelaznej powstała pierwsza w mieście fabryka fajansu. Założyła ją grupa przedsiębiorców żydowskiego pochodzenia z Włocławka i Konina. W 1882 zakład spłonął. Kupili go Józef Teichfeld i Ludwik Asterblum. W 1884 zatrudniał już 132 osoby. Od 1924 produkcja na eksport m.in. do Rumunii, Afryki, Ameryki Południowej, Indii. Druga fabryka fajansu przy ul. Żelaznej powstała w 1880. Od 1888 właścicielem był Ludwik Czamański. Było to jedno z większych przedsiębiorstw w branży w kraju. W 1945 fabryki fajansu połączono w jedno przedsiębiorstwo Polskie Zjednoczone Fabryki Fajansu. 4. Fabryka Maszyn i Narzędzi Rolniczych oraz Odlewnia Żeliwa H. Mühsam, ul. Kościuszki 2 (dawniej ul. Żelazna 2). Produkcja została uruchomiona w 1884 przez Hugona Mühsama. Przy rozwijającej się fabryce istniał zakład naprawczy, odlewnia żelaza. Miała oddziały w Warszawie i Lwowie. Po 1945 fabryka działała jako Kujawska Fabryka Maszyn Rolniczych we Włocławku. 5. Włocławska Fabryka Przetworów Smołowcowych i Wyrobów Cementowych D. Reich i Ska., ul. Kilińskiego (dawniej ul. Wspólna 16). Zakład powstał w 1898. Przed 1914 r. posiadała swoją filię w Płocku. Przedsiębiorstwo upadło w latach wielkiego kryzysu gospodarczego 1928-1932. 6. Fabryk Wód Gazowanych L. Bauer, ul. Brzeska 1. Zakład uruchomiono w 1878. W 1892 właściciel, Ludwik Bauer, otworzył także rektyfikację spirytusu, jednak w 1897, po wprowadzeniu monopolu spirytusowego, musiał zrezygnować z tej gałęzi produkcji. Obok wytwórni istniał też skład rosyjskiego koniaku. 7. Młyn Sterna, ul. Okrzei 77. Prawdopodobnie zabudowania powstały w latach 1907-1909. Początkowo L. Stern uruchomił na przedmieściu Kokoszka młyn solny. W 1901 firma była zmechanizowana. W 1912 przerwano jej działalność. W okresie międzywojennym zakład istniał pod nazwą „Włocławski Młyn
Parowy L. Stern i Synowie SA”. W pewnym momencie przekształcono go w młyn zbożowy, który działał do lat 80. XX w. SPACEROWNIK: MUZEA I OPOWIEŚCI W TORUNIU W 2021 roku bohaterami i współrealizatorami Spacerownika byli także toruńscy kolekcjonerzy, muzealnicy, archiwiści, edukatorzy i animatorzy muzealni. Reprezentują ciągle mało znany powszechniej oddolny, prywatny, niepubliczny ruchu muzealniczy w Polsce. W Toruniu istnieje ponad dwadzieścia prywatnych i społecznych muzeów. Zajmują się zbieraniem, ochroną i popularyzowaniem kulturowego dziedzictwa, szczególnie skupione na Toruniu i okolicach, (ale nie wyłącznie!). Muzea prywatne w Toruniu tworzą prawdziwe centra kultury i historii, równocześnie niezwykle atrakcyjne miejsca do zwiedzania, przeżyć, zdobywania wiedzy i umiejętności. Wybrane do Spacerownika Muzea i opowieści w Toruniu wyróżnia: narracyjna forma, budowanie wrażeń, nakierowanie na aktywizowanie widzów i zwiedzających, sięganie do animacji teatralnej, budowanie wspólnie z uczestnikami opowieści i przeżyć, jak i kolekcje w dużej części złożone z legend, bajek, baśni, przypowieści, opowiadań czy miejskich mitów. Równocześnie odsłaniając jak fascynującym może być odkrywanie, poznawanie, utrwalenie i upowszechnienie wiedzy o Toruniu, jego mieszkańcach, kulturze, pamięci i sposobach jej podtrzymywania. Prezentowane muzea nie pozostają wyłącznie „skarbcami" czy kolekcjami przedmiotów. To przede wszystkim aktywne, pełne pasji i determinacji działania konkretnych ludzi, którzy zbierają, przechowują, utrwalają i przekazują małe i wielkie historie, kulturowe dziedzictwo, pamięć i system wartości. Zależało nam na pokazaniu niezwykłych przedsięwzięć, upowszechnieniu wiedzy o istnieniu niepublicznych muzeów w Toruniu i podkreśleniu znaczącej misji realizowanej poza zgiełkiem codzienności. Spacerownik Muzea i opowieści w Toruniu, który powstał w 2021 roku - to część pierwsza toruńskich wędrówek muzealniczych. Zapraszamy do spacerów trasą muzea i opowieści, prowadzącą do dziewięciu niezwykłych, zaskakujących i energetycznych miejsc Torunia. Mamy nadzieję, że Spacerownik pomyślany jako miniprzewodnik, zachęci do dłuższej wędrówki po Toruniu, opowiadanym w każdym z prezentowanych muzeów w innej, oryginalnej formule. Równocześnie i prywatne muzea toruńskie są także swoistą „opowieścią” o Toruniu. * Spacer i wystawa pt. Muzea i opowieści w Toruniu powstała podczas realizacji projektu Fundacji Ari Ari pt. Wędrowna wystawa: małe muzea w Toruniu, zrealizowanego dzięki wsparciu GMINY MIASTA TORUŃ oraz Spacery lokalne. Wielkie historie w małym mieście, współfinansowane w ramach programu Patriotyzm Jutra 2021 Muzeum Historii Polski i Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny, w ramach programu EtnoPolska 2021 Narodowego Centrum Kultury. SPACER: MUZEA I OPOWIEŚCI W TORUNIU (2021) 1. Archiwum i Muzeum Pomorskie Armii Krajowej oraz Wojskowej Służby Polek. Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, ul. Podmurna 93 Rok założenia: 1990 (2002 Muzeum i Archiwum) Internet: www.zawacka.pl; www.facebook.com/fundacjageneralzawackiej Zwiedzanie: poniedziałek-czwartek: 9.00-14.00 Zwiedzanie online: www.zwiedzanie.zawacka.pl „Obecnie w siedzibie Fundacji można zwiedzić wystawę: „Minęło sto lat... (1909 - 2009). Kilka obrazów z życia gen. Elżbiety Zawackiej „Zo”. Zobaczyć tam można około 30 paneli z blisko Trasa Spaceru pt. Co Włocławek zawdzięcza Wiśle?
100 zdjęciami z życia gen. Elżbiety Zawackiej. Eksponowane są również pamiątki po zmarłej w styczniu 2009 r. Generał (świadectwa, dyplomy, listy, notatki, medale, ordery - m.in. Virtuti Militari i Order Orła Białego). Wiernie też odtworzono pokój dzienny Elżbiety Zawackiej, wykorzystując oryginalne wyposażenie z mieszkania Pani Generał. Ekspozycję uświetniają kopie mundurów kobiecych z czasów II wojny światowej (które można przymierzyć), a od października 2009 r. także replika imitująca spadochron cichociemnych. Każdy, kto nie miał jeszcze okazji wejść i zwiedzić Fundacji, może to zrobić od teraz online - wirtualny spacer po Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej”. 2. Bunkier – Wisła, Bulwar Filadelfijski 10 Rok założenia: 2015 Internet: www.bunkierwisla.pl; www.facebook.com/BunkierWisla; www.poczujtorun.pl Zwiedzanie: czynne od kwietnia do października, poniedziałek- niedziela: 10:00 - 18:00 „Obserwowaliśmy turystów poszukujących coraz to intensywniejszych wrażeń i w 2015 roku otworzyliśmy drugą atrakcję w Toruniu: Bunkier – Wisła. Nie było łatwo okiełznać betonowe podziemia z czasów II Wojny Światowej. Okazało się, że najlepszym sposobem na ożywienie schronu jest symulacja nalotu bombowego”. 3. Dom Legend Toruńskich, ul. Szeroka 35. Rok założenia: 2013 Internet: www.domlegend.pl; www.facebook.com/DomLegendTorunskich; www.poczujtorun.pl Zwiedzanie: poniedziałek- niedziela: 10:00 - 18:00 „Wszystko zaczyna się od idei i pasji. Dawno, dawno temu spojrzeliśmy na Toruń oczami człowieka przybywającego tu po raz pierwszy. Zobaczyliśmy imponujące średniowieczne budowle, wspaniałe dzieła sztuki, ślady bogatej historii. Dla nas to było bliskie, bo zakamarki zabytków znaliśmy od dziecka. Jako przewodnicy opowiadaliśmy o tych rzeczach turystom. Jednak opowieściom czegoś brakowało. No bo jak wyjaśnić, że dzwon porusza się nogami? Jak zaciekawić dzieci pracą flisaków? Jak sprawić, by słuchacz uwierzył w królewską przygodę z nocnikiem? Zrozumieliśmy, że Toruń zasługuje na to, by jego dzieje ożywić. Dosłownie!”. 4. Muzeum Dom PRL-u w Toruniu, ul. Mostowa 13 Rok założenia: 2019 Internet: www.domprltorun.pl; https://www.facebook.com/domprl Zwiedzanie: poniedziałek – niedziela: 10.00 – 15.00 „Epoka PRL-u wciąż budzi sentyment wśród starszego pokolenia, a ciekawość u młodszego. W nowym toruńskim muzeum – Domu PRL-u, otworzonym 1 maja 2019 – można obejrzeć dokumenty, meble, sprzęty, ubrania oraz różne przedmioty użytku codziennego, z których korzystano w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Muzeum składa się z pięciu pomieszczeń urządzonych podobnie do wielu mieszkań w tamtym okresie. Łazienka, kuchnia, salon i dwa pokoje kryją w sobie mnóstwo skarbów sprzed lat, takich jak balie, maszyny do pisania, mydła, aparaty telefoniczne, odzież, telewizory, meblościanki, meble, prasę, gramofon, płyty, pocztówki, radia, naczynia i wiele innych”. 5. Muzeum Rycerzy i Żołnierzyków w Toruniu, ul. Małe Garbary 19. Rok założenia: 2021 Internet: www.muzeumrycerzy.pl; www.facebook.com/muzeumrycerzyizolnierzykow Zwiedzanie: wtorek – piątek: 11:00 – 17:00, sobota – niedziela: 10:00 – 18:00 „O muzeum, czyli wielka historia w małej skali. Muzeum Rycerzy i Żołnierzyków znajduje się w kameralnych wnętrzach kamienicy przy ul. Małe Garbary 19 w Toruniu. Prowadzi je Fundacja „A to historia!”, założona przez historyka Katarzynę Czarną i Karola Szaładzińskiego, który wiele lat pracował jako dziennikarz. Dom, w którym znajduje się muzeum, pochodzi z XV wieku, jednak swój obecny wygląd w stylu manieryzmu niderlandzkiego zyskał po przebudowie w XVII wieku. Na parterze i w piwnicy prezentowana jest kolekcja ponad 2 tysięcy figurek, pokazująca ubiór i oporządzenie polskich wojów, rycerzy i żołnierzy od czasów Mieszka I. To pierwsze takie muzeum i pierwsza tak duża wystawa stała poświęcona tzw. żołnierzykom i figurkom historycznym w Polsce”. 6. Muzeum Witraży "Nisza", ul. Szewska 6 Rok założenia: 2016 Internet:www.facebook.com/Nisza-Muzeum-Witraży-1725101 244175667; www.intekart.pl/muzeum-witrazy (zwiedzanie online) Zwiedzanie: poniedziałek – sobota: 9.00 – 17.00 „Kameralne interaktywne muzeum witraży jest częścią działającej od wielu lat pracowni witraży. Organizowane każdego dnia od poniedziałku do soboty godzinne pokazy „Jak powstaje witraż”, są unikatową formą poznania świata kolorowych witraży, z których Toruń szeroko słynął od XIV wieku. Dawne witraże toruńskie, z których dziś zachowała się pewna liczba nie tylko w Toruniu, ale i w kilku muzeach na całym świecie, są świadectwem rozkwitu tej dziedziny sztuki w dawnym Toruniu. Tutaj poznamy historię oraz zapomniane techniki średniowiecznego warsztatu witrażowego”. 7. Muzeum Zabawek i Bajek, ul. Ducha Świętego 12 Rok założenia: 2021 Internet: www.muzeumzabawekibajek.pl; www.facebook.com/pages/Muzeum Zabawek i Bajek Zwiedzanie: poniedziałek – niedziela: 10.00 – 17.00 „Nasze muzeum jest miejscem niezwykłym, w którym zatrzymały się najpiękniejsze i najszczęśliwsze chwile dzieciństwa wielu pokoleń. Mieści się w zabytkowym obiekcie z czasów Mikołaja
2 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
ariari@ariari.org
wrócisz, ale czujemy, że na zawsze zostaniemy w Twoim sercu. Zabierzemy Cię w niezwykłą podróż do świata, który jest wokół Ciebie, ale którego nie widzisz. Nasi przewodnicy pokażą Tobie rzeczy i sytuacje, których nie zobaczysz, ale poczujesz, zrozumiesz i docenisz”. 9. Żywe Muzeum Piernika w Toruniu, ul. Rabiańska 9 Rok założenia: 2006 Internet: www.muzeumpiernika.pl; www.facebook.com/MuzeumPiernika; www.poczujtorun.pl Zwiedzanie: poniedziałek- niedziela: 10:00 - 18:00 (17:00 ostatni pokaz) „Toruńskie Żywe Muzeum Piernika to pierwsza tego typu interaktywna placówka w Europie. Istnieje od 2006 roku i mieści się w samym centrum miasta – przy ulicy Rabiańskiej 9 – 199 kroków od pomnika Kopernika. Przekroczenie bram muzeum gwarantuje dwie podróże w czasie: Pierwsze piętro w magiczny sposób przenosi gości do średniowiecza, w którym – pod okiem Mistrza Piernikarskiego i uczonej Wiedźmy Korzennej - poznają wszelkie rytuały związane z wypiekiem piernika. Własnoręcznie przygotują ciasto, by później, przy użyciu drewnianych form, wypiec z niego toruńskie specjały. Drugie piętro Muzeum przedstawia manufakturę z początku XX wieku, którą zarządza rodzeństwo Rabiańskich. Goście zobaczą tam m.in. oryginalne niemieckie maszyny służące do wypieku piernika, zabytkowy piec, kolekcję woskowych form, a każdy chętny będzie mógł ozdobić piernik lukrem, biorąc udział w warsztatach dekorowania prowadzonych przez artystkę malarkę”.
Notatki z terenu nr 6/2021
Kopernika, ulokowanym tuż obok Jego domu. Kolekcja składa się z około 1000 eksponatów pochodzących od połowy XIX w. do czasów tzw. PRL-u. Dzieci wprowadzane są w niezwykły dla nich świat z lat minionych, w którym poznają zabawy swoich rodziców, dziadków i pradziadków. Dorośli zaś udają się w podróż do swojego dzieciństwa i wspomnień. Zapraszamy na wyjątkowe zwiedzanie z opowieścią oraz „dotykową demonstrację" niektórych zabytkowych eksponatów: przedwojenne lalki, wózki, bączki, zabawki z czasów PRL-u, nakręcane na kluczyk, kolejki elektryczne i inne ciekawostki. Prowadzimy również warsztaty tworzenia własnej zabawki dla dzieci i dorosłych: kolorowe bączki, pacynki, gadżety!”. 8. Niewidzialny Dom. Art Gallery Galeria Sztuki, ul. Strumykowa 5 Rok założenia: 2018 Internet: www.niewidzialnydom.pl; www.facebook.com/InvisibleHouseTorun Zwiedzanie: styczeń – marzec oraz październik, grudzień (poniedziałek – czwartek oraz niedziela: 10:00 - 18:00; piątek – sobota: 10:00 - 20:00) kwiecień – wrzesień (poniedziałek – czwartek oraz niedziela: 10:00 - 20:00; piątek – sobota: 10:00 - 20:00) „Jeśli dojdziesz do ładu z własnym wnętrzem, wówczas to, co zewnętrzne, samo się ułoży. Rzeczywistość pierwotna tkwi wewnątrz, a zewnętrzna jest wobec niej wtórna” (Eckhart Tolle). Niewidzialny Dom jest miejscem niezwykłym, otworzy Twój umysł, wzruszy Twoje serce, zaspokoi Twoją ciekawość. Niewidzialny Dom zajrzy do Twojego wnętrza i pokaże uczucia, o których wcześniej nie wiedziałeś. Odkryje przed Tobą nieznane, pomoże zrozumieć i zaakceptować. Niewidzialny Dom rozwinie Cię i staniesz się jeszcze lepszy. Nie wiemy czy do nas
facebook.com/fundacjaariari
ISSN 2719-9592
Sławomir Ciesielski
Polacy Kościuszko bił się z Ruskimi po meczu w barze Raca była to niezła jazda z kosami ja widziałem Łokietka to był Obojczyk Łokietek dawno nie żyje albo ten pamiętasz Kaziu Wielki urodził się w Wólce drewnianej a umarł w murowanej to było jeszcze za komuny a jak Sobieski Wiedeń uratował to było w czasie kryzysu Sobieski był elektrykiem i tylko on potrafił włączyć prąd w całym Wiedniu i to tuż przed koncertem a Konopnicką pamiętacie ta to miała kupę dzieciaków toż to lesbijka i dzieciaki miała i podobno pisała tak listy o zapomogę a pamiętacie Kopernika przerwał studia na drugim roku on się urządził w Rajchu podał że ma pochodzenie pamiętam nieźle kręcił a Szopen jeszcze gra miał taki zespół i jeździł po weselach ty ale on był dobry Szopen wiadomo jakby grał słabo to nie byłby Szopenem a Wałęsę pamiętacie tego elektryka nie tego co szamba wywoził o ten to się naczyścił ale podobno się dorobił a ja to Szopena Sobieskiego i Pana Tadeusza lubię tak ty to każdą wódę lubisz "Poczta głosowa sumienia" Lipnowska Grupa Literacka 2019, WEiW Verbum, s. 32-33.
Kurier
Z prasy o Harcerskim Ośrodku Obozowym w Łącku
Trasa spaceru pt. Muzea i opowieści w Toruniu
WĘDROWNY UNIWERSYTET ETNOGRAFICZNY
ARCHIWUM LEŚNEJ BAZY ŁĄCKO (www.lesnabazalacko.pl) Stowarzyszenie Przyjaciół Harcerstwa i Dzieci Specjalnej Troski Historia Leśnej Bazy w Łącku nie została jeszcze spisana. Idea powołania archiwum pojawiła się wraz z odkryciem kilkudziesięciu kartonów z dokumentacją ponad pięćdziesięciu lat istnienia w Łącku nad Jeziorem Mielno - Harcerskiego Ośrodka Obozowego. Archiwum Leśnej Bazy Łącko (gm. Pakość) prowadzone jest od 2018 przez Stowarzyszenie Przyjaciół Harcerstwa i Dzieci Specjalnej Troski w Inowrocławiu (rok założenia: 2002).
Tworzenie infrastruktury wspierała Gromadzka oraz Miejska Rada Narodowa Pakości, zakłady pracy z Inowrocławia, Tuczna, Pakości oraz jednostki wojskowe. Harcerski Ośrodek Obozowy w Łącku szybko stał się ważnym miejscem nie tylko dla harcerzy Hufca Inowrocław Rejon. W latach 70. XX wieku do Łącka przyjeżdżało ponad 300 osób, a w 80. latach blisko 700 uczestników letnich obozów, w tym także młodzież z ówczesnej Jugosławii, Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD). Po zmianach ustrojowych 1989 roku, ośrodek w Łącku zaczął popadać w ruinę. W 1992 roku obszar leśny, na którym znajduje się infrastruktura bazy, został administracyjnie przekazany Lasom Państwowym przez władze miasta i gminy Pakość. W październiku 2002, hm. Dionizy Zaleta wraz z grupą instruktorów harcerskich i działaczy społecznych z Inowrocławia i Pakości powołał Stowarzyszenie Przyjaciół Harcerstwa i Dzieci Specjalnej Troski, które po rozwiązaniu Hufca ZHP Inowrocław Rejon (2003), kontynuuje działalność dawnego Harcerskiego Ośrodka Obozowego, od 2020 roku jako Leśna Baza Łącko. Ośrodek został uruchomiony w 1967 roku jako część działalności Związku Harcerstwa Polskiego w Inowrocławiu. Na przestrzeni lat zmieniała się nazwa, formalni i prawni właściciele, opiekunowie oraz użytkownicy leśnej bazy. Niezmienna pozostawała funkcja miejsca, czyli wypoczynkowo-edukacyjnego ośrodka obozowego dla dzieci i młodzieży. Twórcą „Łącka" był Dionizy Zaleta, harcmistrz ZHP, niestrudzony działacz harcerski i społeczny, animator i pedagog, prowadzący działalność ośrodka przez blisko czterdzieści lat. Od 1952 do 1959 roku pracował w Wydziale Oświaty w Inowrocławiu, w referacie dzieci i młodzieży, następnie jako inspektor oświaty miasta i powiatu inowrocławskiego. W latach 1960
– 1963 był zastępcą komendanta Komendy Chorągwi ZHP w Bydgoszczy. Od 1964 do 2003 roku, pełnił funkcję komendanta hufca ZHP Inowrocław Miasto, Inowrocław Powiat, Inowrocław Rejon (1983-2003). W 1967 roku Dionizy Zaleta zainicjował rozbudowę Ośrodka Obozowego w Łącku, należącym wówczas do Gromady Pakość (do reformy administracyjnej w 1972 i przywróceniu podziału na gminy). * Opracowanie powstało podczas realizacji projektu Fundacji Ari Ari pt.: Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny (2021). Współpraca Archiwum Leśnej Bazy Łącko, Stowarzyszenie Przyjaciół Harcerstwa i Dzieci Specjalnej Troski w Inowrocławiu, Zespół ludowy Wierzchosławiczanki z Wierzchosławic. Współfinansowane ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach programu Narodowego Centrum Kultury EtnoPolska 2021.
3 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
WĘDROWNY UNIWERSYTET ETNOGRAFICZNY
Małe Muzeum w Skępem (www.malemuzeumskepe.pl) Bożena Ciesielska Aleksander Petrów, który był językoznawcą, historykiem i etnografem, powiedział, że ucząc się w płockim gimnazjum, postanowił „zbierać rzeczy ludowe". Matka Joanna z domu Bagińska zainteresowała go kulturą ludową. Aleksander Petrów zbierał materiały o Ziemi Dobrzyńskiej i Mazowszu. Dzięki jego pasji możemy poznać jak żyli ludzie w dawnych czasach, co jedli i pili, jakie stroje nosili, jak mówili i czym się zajmowali. Czy w Skępem jest potrzebne muzeum? Wiele osób uzna ten pomysł za ciekawy i interesujący. Była już propozycja utworzenia w Skępem Izby Rzemiosła. Uzasadniono ją tym, że bardzo wielu mieszkańców trudniło się rzemiosłem. Profesja przechodziła z ojca na syna. W dawnych warsztatach zostały jeszcze narzędzia i urządzenia rzemieślnicze. Warto by ocalić je od zapomnienia. Wszak Skępe słynęło ze znakomitych wyrobów. Inni stwierdzą: „Po co nam muzeum w takim małym mieście?". Jeszcze inna osoba powie, że mamy blisko do skansenu Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu bądź Muzeum Etnograficznego im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu, Muzeum Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej we Włocławku czy Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie lub znacznie
TEMAT NUMERU - SPACERY LOKALNE
oddalonego Kujawsko-Dobrzyńskiego Parku Etnograficznego w Kłóbce. W pobliskim Lipnie była utworzona Izba mieszczańska, potem zbiory etnograficzne umieszczono w obiekcie Miejskiego Centrum Kulturalnego. W kinie Nawojka w Lipnie znajduje się Izba Pamięci Poli Negri. W Skępem już tworzono małe muzea. Jednym z nich jest pięknie wyposażona Regionalna Izba Dobrzyńska znajdująca się w Zespole Szkół im. Waleriana Łukasińskiego w Skępem. Z ogromną pieczołowitością zgromadzono w niej wiele eksponatów. Także w Zespole Szkół mieści się Izba Pamięci i Tradycji Szkoły. W Szkole Podstawowej im. Gustawa Zielińskiego powstał kącik z eksponatami z przeszłości. Wiele osób ma potrzebę zostawiania i gromadzenia różnorodnych rzeczy, urządzeń, obrazów i obrazków, przedmiotów, zdjęć czy rodzinnych albumów z fotografiami, ludowych rzeźb, dyplomów, wycinków z prasy, szkolnych świadectw, książek z dedykacjami, różnorodnych dokumentów, starych gazet i książek, map, listów i pocztówek, zapisków w kalendarzach czy notesach, ulotek, druków lub innych pism w domu, a najczęściej na strychu lub w piwnicy. Problemem jest zawsze miejsce, w którym chcemy przechowywać przedmioty. Jeśli go nie ma zbyt wiele, najczęściej je wyrzucamy. Pozbywamy się w ten sposób dziedzictwa. Oczywiście, jest to zrozumiałe, jeśli nie mamy miejsca, musimy z czegoś zrezygnować. Stworzenie małego muzeum etnograficznego może stać się miejscem wspólnym dla lokalnej społeczności, przywołać wspomnienia z przeszłości, porównać dawne życie ze współczesnym i opowiedzieć różne historie. Może dojść do wniosku, że żyjąc wygodniej i inaczej - w dobie uwikłania w elektronikę - niekoniecznie lepiej i korzystniej. Zastanowić się, że powszechnie występujący plastik, byłby nie do pomyślenia sto lat temu. Wiele przedmiotów codziennego użytku było robionych z naturalnie występujących materiałów jak korzenie, wiklina czy drewno. Warto zgromadzić taką kolekcję etnograficzną w jednym miejscu, by wyeksponować rzeczy materialne, świadczące o naszym dziedzictwie oraz dziele rąk i umysłu. Czy jednak zamiast tworzenia kolejnej izby regionalnej czy kącika etnograficznego - których losy bywają zmienne, bo zależą od osób zajmujących się nimi - zrobić czasową wystawę tematyczną?
Polska ma Oskara Kolberga, a Ziemia Dobrzyńska jeszcze Aleksandra Petrówa. Z zapisem jego nazwiska było różnie, bo przeważnie pisano Petrow a nawet Petrov. Zatem Aleksander Petrów urodził się w 1848 roku w… I tu znów podawano różnie. Jedni biografowie wymieniali Dobrzejewice, a inni Dobrzyń nad Drwęcą, czyli Golub-Dobrzyń. Jego ojciec - Aleksander - był strażnikiem komory celnej w Lubiczu nad Drwęcą. Matka była Polką, nazywała się Joanna Bagińska i pochodziła z Głogowa. Uczył się w Dobrzyniu nad Drwęcą, w Lipnie i w Płocku. W Płocku w 1868 roku zdał maturę. To matka zainteresowała syna kulturą ludową i językiem. Jednym z nauczycieli, który miał wpływ na Aleksandra Petrówa, był nauczyciel geografii w szkole w Lipnie. Następnie przyszły etnograf w latach 1868-1873 studiował na Uniwersytecie Warszawskim, działającym jako Szkoła Główna Warszawska. Uzyskał stopień kandydata nauk filologicznych. Dużo podróżował, zbierając materiały etnograficzne i językowe. Brał udział w wojnie Serbii i Czarnogóry przeciw Turcji (1876). Po powrocie stracił pracę jako nauczyciel domowy. Uczył w Sójkach w województwie łódzkim. W 1877 roku wyjechał z kraju do Rosji. Powodem był brak pracy zgodnej z kierunkiem studiów. Żona Aleksandra Petrówa Jadwiga z Rymszewiczów pochodziła ze szlacheckiej rodziny właścicieli ziemskich na kowieńszczyźnie (Litwa). Kilka lat mieszkał w Ufie. Następnie został nauczycielem w gimnazjum realnym w Krasnoufimsku nad rzeką Ufą w guberni Perm. Z małżeństwa Jadwigi i Aleksandra urodziło się troje dzieci - dwoje zmarło i zostało pochowanych w Krasnoufimsku. Matka Aleksandra - Joanna - po śmierci swego męża przyjechała do Rosji. Aleksander Petrów mieszkał w Orenburgu. W 1894 roku urodziła się córka Bronisława. Bronisława ukończyła gimnazjum. Żona Aleksandra zmarła w 1898 roku. W 1914 roku Aleksander Petrów przeszedł na emeryturę i zamierzał z córką na stałe osiedlić się w Polsce. W 1915 roku przyjechał do swych przyjaciół Winnickich (znał ich z dawnych lat), właścicieli ziemskich we wsi Pokrzywnica koło Pułtuska. W czasie tego pobytu zachorował i zmarł 2 kwietnia 1915 roku. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Pokrzywnicy (powiat pułtuski). Zachował się grób, którym opiekują się wnuki i prawnuki. Córka Bronisława Petrów pojechała po śmierci ojca do Orenburga dla załatwienia spraw rodzinnych, lecz nie mogła wrócić do Polski, zajętej wówczas w trakcie toczącej się I wojny światowej przez wojska niemieckie. W Orenburgu straciła dobytek i utrzymywała się dzięki znajomości języków obcych i maszynopisaniu. Tu poznała swego przyszłego męża Polaka Władysława Ciasia. W 1922 roku wrócili do Polski w ramach wymiany jeńców. Aleksander Petrów był etnografem Ziemi Dobrzyńskiej, slawistą, historykiem, językoznawcą i publicystą. Był członkiem Komisji Językowej Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Współpracował z gazetą „Wisła". Zbierał materiały o Ziemi Dobrzyńskiej i Mazowszu. W wieku 30 lat opracował monografię
Rzeźba Matki Boskiej Skępskiej, wyk. Paweł Miłkowski (1860) Ze zbiorów Bożeny i Sławomira Ciesielskich. Fot. Michał Wiśniewski
(Aleksander Petrów)
I swojski, i obcy… Bożena Ciesielska
* Tekst otwierający Wędrowną wystawę: Skępe do przeczytania, przygotowaną przez Małe Muzeum w Skępem w ramach @Wędrownego Uniwersytetu Etnograficznego (2021).
„Lud Ziemi Dobrzyńskiej, jego charakter, mowa, zwyczaje, obrzędy, pieśni, przysłowia, léki, zagadki, itp." wydanej w 1878 roku dzięki Komisji Antropologicznej w Krakowie. Ten niezwykle pracowity człowiek pisał różnorodne prace. W latach 1877–1878 opublikował w „Korespondencie Płockim" cykl artykułów „Z Dobrzynia nad Drwęcą". Opublikował tekst „Nazwy osad w ziemi dobrzyńskiej", wydał „Słowniczek gwary Polaków litewskich" i „Przyczynek do słownika kaszubskiego". Do „Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego" przygotował artykuł „Dobrzyń nad Drwęcą". Przebywał w Niemczech. Interesował się metodyką wychowania w niemieckich szkołach. Zajmował się kulturą łużycką. Tłumaczył wiersze polskie, czeskie i rosyjskie na język łużycki. Aleksandra Petrówa można nazwać ambasadorem Ziemi Dobrzyńskiej. Warto, żeby postać i dorobek życiowy etnografa był powszechnie znany. W tym celu Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie wydało w 2020 roku publikację Aleksandra Błachowskiego „Materiały do historii i rekonstrukcji chłopskich ubiorów Ziemi Dobrzyńskiej". A dlaczego Aleksander Petrów jest i swojski, i obcy?
* Opracowanie biograficzne do projektów Spacery lokalny oraz Wędrowna wystawa: Skępe do przeczytania, przygotowane przez Małe Muzeum w Skępem w ramach @Wędrownego Uniwersytetu Etnograficznego (2021).
Gadki Pieśni ludowe z ZIEMI DOBRZYŃSKIEJ zebrał Aleksander Petrów 1876. Źródło: www.rcin.org.pl Fot: Gazeta Pomorska (archiwum)
Zbigniew Żuchowski
Pan Cogito i nierozumne uczucie w tamtej chwili gdy ją zobaczył w sobotę rano na zatłoczonym parkingu przed galerią wychodziła właśnie z samochodu z niedowierzaniem zapytał sam siebie „czy to możliwe aby tej zimnej i mokrej jesieni znowu była wiosna w twoim sercu?” Pana Cogito niespodziewanie dopadło nierozumne uczucie patrząc na nią pomyślał „może to tylko złudna kalka tęsknoty, którą nakładasz na rzeczywistość, jak wielu zmian w twoim życiu warte są te ufne oczy?” to co niespodziewane i piękne nadchodzi znienacka
„Poczta głosowa sumienia” Lipnowska Grupa Literacka 2019, WEiWVerbum, s. 165.
4 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
TEMAT NUMERU - SPACERY LOKALNE
O ewangelikach w Chodczu
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Arkadiusz Ciechalski Chodecz to miasteczko leżąca 30 km na południe od Włocławka, które może poszczycić się wielowiekową historią. Wyrosło ono na gruncie średniowiecznej wsi. Jego nazwa pojawia się po raz pierwszy w 1325 r. Najstarszymi właścicielami okolicznych ziem byli Rolice. Dobra w tej okolicy posiadał Dominik Rola, protoplasta znanej rodziny Lubienieckich. Z jego osobą wiąże się fundację kościoła w Chodczu, którego patronem jest święty Dominik. Najbardziej znanym przedstawicielem chodeckich Roliców był Jakusz żyjący na przełomie XIV i XV wieku. Posiadał on większość dóbr chodeckich. Nowy właściciel dóbr, Jan Kretkowski, w dniu 2 listopada 1442 r. uzyskał lokację miejską Chodcza. Odtąd miasto wraz z okolicznymi osadami, aż do 1810 r. pozostawało w posiadaniu Kretkowskich herbu Dołęga. Kolejnymi właścicielami zostali Lipscy. Na początku XIX w. Chodecz utracił prawa miejskie, aby wkrótce (1822 r.) ponownie je odzyskać. W 1860 r. wybudowano szosę sieradzko -warszawską, zwaną dawniej warszawsko-toruńskim traktem militarnym. Dla podniesienia rangi miasta w połowie XIX w. sprowadzono do Chodcza sukienników i farbiarzy. Był to okres przełomowy w historii miasta. W wyniku rozwoju rzemiosła przeprowadzono jego regulacje. Nowy rynek wytyczono w formie czworoboku. W 1887 r. większość okolicznych dóbr, wraz z częścią Chodcza, nabył Karol Jan Werner. Część mniejszą, głównie zachodnią, kupił lekarz Teodor Boryssowicz. Chodecz odzyskał wolność wraz z całym Królestwem Polskim 11 listopada 1918 r. W okresie międzywojennym mieszkańcy Chodcza utrzymywali się z pracy w rzemiośle, handlu i rolnictwie. W tym okresie miasto i jego okolice stawały się ośrodkiem wypoczynkowym dla mieszkańców Łodzi, Warszawy i innych dużych miast. Na letni wypoczynek przybył tu m.in. wraz z matką Krzysztof Kamil Baczyński. Ilość mieszkańców wzrastała i latem 1938 r. w gminie zamieszkiwało 5 289 osób. Początek osadnictwa ewangelików na Kujawach wschodnich, w okolicach Chodcza i Przedcza, datuje się na drugą połowę XVII wieku. W 1760 r. powstał Stypin Holenderski, w 1776 roku Przysypka. W dniu 28.03.1779 r. starosta przedecki, Jakub Zygmunt Kretkowski (1740-1810), który rezydował w Kamiennej, utworzył pierwszą kolonię Psary, gdzie pierwszym sołtysem został Benedykt Eschner. Kolejny etap osadnictwa wiąże się z zajęciem tych ziem przez Królestwo Pruskie. Jednym z problemów osadników był brak kościołów i parafii protestanckich na tym terenie. Na przełomie 1800 i 1801 r. przybysze ze Szwabii i Alzacji, hodowcy tytoniu, utworzyli gminę wyznaniową w Kowalu. Nie było tam jednak kościoła ewangelickiego, nabożeństwa odbywały się w prywatnych domach. Zaprojektowany do wybudowania w tym mieście kościół – nigdy tam nie powstał. Centralne miejsce dla osadnictwa ewangelików w tym rejonie zajmował Chodecz. Dlatego też dokonano zmiany siedziby parafii i pastora. Nie odbyło się to jednak bez konfliktów. Do sporu włączył się Lubień Kujawski. Właściciele obu miast zobowiązali się do wybudowania na swoim terenie kościołów i domów parafialnych. Jeszcze w 1809 r. takie oświadczenie złożył w podprefekturze kowalskiej właściciel Chodcza Jakub Zygmunt Kretkowski. Po jego śmierci córka Józefa (1785-1844) potwierdziła zobowiązania ojca. W dniu 02.03.1815 r. jej, mąż Ignacy Lipski, wyłożył na ten cel kwotę 12 tysięcy złotych. Stwierdzono, że najbardziej dogodnym miejscem na założenie parafii będzie Chodecz. W 1837 r. liczba ewangelików w Chodczu
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
miała wynosić 98 osób, zaś w gminie przebywało ich 630. Pensja pastora miała wynosić 1 300 złotych, a nauczyciela - 300 złotych. Duży obszar gminy wymagał od pastora ciągłego podróżowania. I tak ks. Ortman w 1831 r. osiem razy odwiedził Kutno, opuszczoną parafię w Przedczu raz w miesiącu, a Izbicę Kujawską w każde katolickie święto. Istotna i równie ważna w życiu każdej społeczności sprawą była kwestia cmentarzy. Powstawały one przy każdym większym skupisku kolonistów. Cmentarze wyznaniowe powstawały wraz z rozwojem kolonii, a zamykane były wraz z ich likwidacją. Z reguły przy każdej gminie powstawały od razu szkoły elementarne (powszechne) bądź kantorackie (wyznaniowe). W Chodczu również istniała szkoła ewangelicka stojąca na bardzo wysokim poziomie, wyższym niż funkcjonująca w tym mieście szkoła katolicka. Posiadała przy tym bardzo dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Założenie cmentarza dla gminy ewangelicko -augsburskiej w Chodczu miało ścisły związek z napływem na ten teren kolonistów niemieckich. Można wyodrębnić trzy etapy migracyjne: pierwszy w końcu lat 70. XVIII w., drugi na przełomie XVIII/XIX w., trzeci w latach 20 i 30. XIX w. Najstarsza fala kolonistów osiedliła się w okolicy Chodcza. Byli to chłopi i rzemieślnicy wiejscy, których sprowadził dla zagospodarowania nieużytków i podniesienia rentowności swoich dóbr wspomniany wyżej Jakub Zygmunt Kretkowski. Druga fala kolonistów zaczęła napływać po II rozbiorze Polski. Klucz chodecki znajdował się wówczas w powiecie kowalskim. Byli to przede wszystkim urzędnicy, którzy także nabywali dobra ziemskie. Napływ kolonistów trwał również w okresie Księstwa Warszawskiego. W tym czasie zamieszkał w Chodczu, a następnie w Strzyżkach August Wilhelm Dornstein (po 1755-1845) – geometra przysięgły, autor planu urbanistycznego Ozorkowa. Był synem Karola i Faustyny z domu Płachowicz. Rodzina Dornsteinów pochodziła z pogranicza śląsko-wielkopolskiego, skąd w XVIII w. przeniosła się na Kujawy. August Dornstein idąc w ślady ojca (budowniczego i drogomistrza), studiował w wojskowej szkole inżynieryjnej w Prusach. Po jej ukończeniu z tytułem dyplomowanego geometry króla Prus, otrzymał urząd konduktora powiatowego w Bydgoszczy. Od 1800 r. pracował z bratem Gothfriedem (także geometrą) nad przebudową Kanału Bydgoskiego. W 1806 r. został mianowany przez władze Departamentu Bydgoskiego geometrą powiatu kowalskiego. Wówczas zamieszkiwał w Chodczu. Stamtąd przeniósł się do położonych w sąsiedztwie dóbr Strzyżki, które objął w dzierżawę. Dożywszy sędziwego wieku zmarł w swym dworze w Strzyżkach pozostawiwszy dwóch synów, z których starszy o imieniu Wilhelm kontynuował zawodowe tradycje rodzinne. August Dornstein został pochowany na cmentarzu ewangelickim w Chodczu. Ostatnia fala osadników miała związek z okręgiem sukienniczym, tworzonym przez wybitnego działacza politycznego i gospodarczego, a także właściciela m.in. majątku w Krośniewicach, Rajmunda Rembielińskiego (1775-1841). Przybyli tutaj wówczas głównie farbiarze, tkacze, sukiennicy, garbarze i postrzygacze. Znana była później farbiarnia Kellerów w Chodczu, wytwarzająca popularne modraki. Jak już było wspomniane, pierwsza gmina wyznaniowa ewangelicko-augsburska założona została 1800 r. w Kowalu. Wkrótce po niej powstały gminy w Chodczu i Przedczu. Pierwszym pastorem chodeckim był pastor z Kowala Praessharth (1800-1808). Msze święte odprawiał wówczas w domu prywatnym. Po nim, aż do 1945 r. pastorami w Chodczu byli: Karl Andreas Wilhelm Freymark (1809-1812), Johann Heinrich Ernst Vockerodt (1813-1815), Georg Henrich Ortmann (1817-1849), Adolf Bernhardt Menzmann (1850-1868), Heinrich Karl Zander (1869-1873), Julius Kweisser (1873-1874), Emil August Klein (1875-1880), Leopold Mneller (1881-1883), Edmund Paul Philips Holtz (1883-1889), Oskar Kleindienst (1889-1897), Armin Friedrich Gustaw Peisert (1897-1909), Aleksander Paschke (1911-1925), Adolf Loeffler (1927-1930), Ernst Ludwig (1930-1945).
ISSN 2719-9592
W Chodczu 16 XI 1851 r. urodził się wybitny duchowny kościoła ewangelicko-augsburskiego i jego badacz, Edmund Herman Schultz. Był synem Fryderyka Schultza, urzędnika Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i Henryki z d. Rohle. Pełnił funkcję m.in. pastora w Prażuchach koło Kalisza i jednocześnie zarządzał parafią w Sobiesękach oraz czasowo parafią w Koninie. Później wybrany został na pastora w Lublinie i filii końskowolskiej. Za głoszenie kazań także po polsku władze carskie zmusiły go do opuszczenia Lublina. Wyjechał do Cesarstwa Rosyjskiego, gdzie osiadł w Neudorfie (Neubrowie) nad Bugiem, w guberni grodzieńskiej, gdzie został pastorem. W tej jedynej wtedy polskiej parafii luterańskiej w całej Rosji urzędował do lipca 1897 r. Wrócił do Królestwa Polskiego i został pastorem w Nowym Dworze. Równocześnie zarządzał parafią radzymińską, a czasowo był także administratorem zboru przasnyskiego i foliału w Mławie. Od 9 listopada 1902 r. był superintendentem diecezji warszawskiej. Współredagował – z ks. bp J. Bursche i ks. sen. A. Schoeneichem – „Zwiastuna Ewangelicznego". Był też autorem wielu publikacji, m.in.: „Dzieje Zbawienia” (1883), „Chwała Kościoła Ewangelickiego” (1901) oraz „Podróże do Londynu i Ameryki” (1903). Zmarł 24 czerwca 1903 r. w Iwoniczu Zdroju, pochowany zaś został Warszawie. Warto też wspomnieć, że w chodeckim kościele ewangelickim dnia 20 XI 1892 r. został ochrzczony Władysław Albert Anders (1892-1970), znany wojskowy i polityk, dowódca Armii Polskiej w ZSRR oraz 2 Korpusu Polskiego, uczestnik walk pod Monte Cassino, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych. Po II wojnie światowej pozbawiony przez ówczesny rząd polskiego obywatelstwa przebywał w Londynie, gdzie mieszkał aż do śmierci w 1970 roku, poświęcając się pracy niepodległościowej na emigracji. Rodzice przyszłego generała mieszkali w Błoniu pod Krośniewicami, gdzie ojciec, Fryderyk Albert, był administratorem dużego majątku ziemskiego należącego do rodziny Rembielińskich. Zarówno ojciec jak i matka Wilhemina Elżbieta z d. Tauchert byli spolonizowanymi ewangelikami pochodzenia niemieckiego. Andersowie wywodzili się z Inflant. Ojcem chrzestnym na uroczystości religijnej w Chodczu był Karol Engelhard, a matką chrzestną Augusta Tauchert ze Sztyllerów. Na marginesie dodajmy, że konwersji na wiarę katolicką dokonał W. Anders 27 VI 1942 r. w Jangi-Jul pod Taszkientem w obecności bpa polowego Wojska Polskiego, gen. dyw. Józefa Gawliny. Cmentarz ewangelicko-augsburski w Chodczu założono po 1812 r. W tym samym czasie, w którym wybudowano kościół. Fundusze i teren na ten cel przeznaczył ówczesny kolator kościołów katolickiego i ewangelickiego, właściciel Chodcza - Ignacy Lipski. Miejsce na cmentarz wytyczono przy trakcie łęczyckim w kierunku Lubieńca w odległości 600 metrów od ówczesnej północno -zachodniej granicy miasta. Teren w tym miejscu był płaski, ograniczony od zachodu niewielką skarpą opadającą w kierunku rzeki Chodeczki. Cmentarzowi nadano kształt regularny rozplanowany na rzucie prostokąta z jedną aleją pośrodku. Był to pierwszy cmentarz założony na obszarze chodeckiej gminy ewangelicko-augsburskiej. W drugiej połowie XIX wieku powstały jeszcze cmentarze w Augustopolu, Cettach, Mariempolu, Psarach (Jaworek) i Przysypce. Protestantów zmarłych w Chodczu przed założeniem cmentarza chowano na cmentarzu katolickim. Mieli oni tam wydzieloną kwaterę tuż przy garbarni. Cmentarz protestancki w Chodczu przez długi czas nie posiadał ogrodzenia, a tylko okopany był wałem ziemno-kamiennym. Ogrodzenie sprawiono dopiero 1892 r. za czasów pastora Oskara Kleindiensta. Fakt ten upamiętniono wmurowaniem w ogrodzenie od wewnątrz cmentarza kamiennej tablicy z inskrypcją: „Jar 1892”. W środku ceglanego ogrodzenia umieszczona została brama cmentarna. Szata roślinna cmentarza nie posiada planowego założenia. Niewielki starodrzew tworzą lipy, kasztanowce, jesiony i grochodrzewy. Cmentarz ewangelicko-augsburski w Chodczu jest jednym z kilku czynnych cmentarzy protestanckich
5 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
na terenie Kujaw wschodnich. Po 1945 r. był administrowany teoretycznie przez kościół protestancki w Kutnie, a obecnie we Włocławku. Na cmentarzu spoczywają przedstawiciele wielu znanych rodzin z Chodcza i okolic: Adlerów, Cielke, Eschnerów, Henke, Kellerów, Nyclów, Pilaskich, Wernerów i innych. Pochowani zostali tutaj także czterej pastorzy chodeccy: Menzmann (+1868), Ortmann (+1849), Paisert (+1909) i założyciel cmentarza Vockerodt (+1815). Pogrzeb tego ostatniego był pierwszym pochówkiem na tym cmentarzu. Znajduje się tu ponadto grób Alberty, młodej żony pastora Handlera, zmarłej w 1872 r. w wieku zaledwie 24 lat oraz syna pastora Ortmanna, kantora Theodora. Z osób pochowanych na tym cmentarzu kilku wpisało się na trwałe w dzieje Kujaw. Taką postacią był na pewno August Wilhelm Dornstein znany kartograf pruski końca XVIII w. i pierwszej połowy
XIX w., budowniczy Kanału Bydgoskiego. Podobnie pastor Adolf Menzmann znany obrońca ludzi represjonowanych przez władze carskie po upadku powstania styczniowego (często interweniujący osobiście u barona von Korffe, generalnego adiutanta carskiego). Wspomnieć należy Karola Jana Wernera (1855-1935), właściciela większości dóbr chodeckich, prekursora na tym terenie przetwórstwa rolno-spożywczego. Wreszcie nie można pominąć milczeniem Emmy Keller (1886-1970) i jej siostrzenicy Stelli Pasławskiej (1898-1972), nauczycielek bezgranicznie oddanych swej pracy, o których w Chodczu mówiono, że przypominały swą postawą „Siłaczkę” Żeromskiego. Godzi się podkreślić, że napotkać można wiele inskrypcji w języku polskim. Wśród nich na rozbitej stelli porzuconej w krzewach (należącej zapewne do nagrobka Ottiker-Zaborowskiej) widnieje napis: „Chwili snem jest życie / Przeszłość bez czasu
wiecznością. / Gdzie Bóg wynagradza sowicie / Cnotę nieba wiecznością. / Na ziemi, gdy wszystko minie / i ciche znajomych westchnienie / Zostanie żal ciężki rodzinie / Drogie dozgonne wspomnienie”. Najbardziej okazały i zadbany również w chwili obecnej jest grobowiec rodziny Wernerów. Wzniesiono go na planie prostokąta. Część naziemną wykonano ze sztucznego granitu, nakryto płytą, w której wejście jest przesłonięte poduszką. U wezgłowia nastawiono na grobowiec podłużny cokół o perspektywicznie ściętych krawędziach, na którym od frontu są tablice z czarnego granitu z napisami: „ŚP Stefania Wernerówna ur. 27 IX 1889 r. zm. 22 V 1911 r. ŚP Karol Jan Werner ur. 1 VI 1855 r. zm. 12 VIII 1935 r. ŚP Alma Elwira z Haacków-Werner ur. 14 XI 1867 r. zginęła w Toruniu w 1945 r., ŚP z Schlosserów Irena Werner ur. 20 IX 1905 r. zm. 5 II 1932 r., ŚP Karol Lucjan Werner ur. 5 VI 1898 r. zm. 5 V 1950 r. w Waldhein”. Na cokole ustawiono krzyż z czarnego granitu, a na frontonie podstawy widnieje ryta inskrypcja: „GRÓB RODZINY WERNERÓW WŁAŚCICIELI DÓBR CHODECZ”. Na cmentarzu spotkamy trzy tablice żeliwne: jedna poświęcona rodzinie Pilaskich, która przybyła do Chodcza z Wielkopolski z okolic Obornik. Wśród nagrobków uwagę przykuwa cokół z piaskowca z rytą inskrypcją: „ŻONIE UKOCHANEJ I DZIECKU –IDA Z OTTIKERÓW-ZABOROWSKA ŻYŁA 21 LAT ZMARŁA 19 SIERPNIA 1877 ROKU. JANEK ZABOROWSKI ŻYŁ MIESIĘCY 8 ZMARŁ 2 KWIETNIA 1878 ROKU”. Ida Ottiker z Zurichu, żona Augusta Zaborowskiego, zmarła w kilka dni po urodzeniu bliźniąt na skutek gorączki popołogowej. Wkrótce po niej zmarły na koklusz bliźnięta pierwsze Janek w 8 miesiącu życia, drugie po ukończeniu półtora roku. Płyta cementowa i nastawiona na niej stella z czarnego granitu z rytą inskrypcją zaś informuje, że spoczywają tu prochy dwóch zasłużonych nauczycielek, a były nimi: „ŚP Emma Keller ur. 11.12.1886 r. zm. 16.11.1970 r. i Stella Pasławska ur. 10.07.1898 r. zm. 18.07.1977 r. (NIESTRUDZONE A SKROMNE DZIAŁACZKI KULTURALNE I HARCERKI PEŁNE MIŁOŚCI DLA POLSKI I BLIŹNICH SPEŁNIŁY SWOJE ODESZŁY CICHO)”. Grobowiec Wernerów - właścicieli dóbr chodeckich. Fot. Arkadiusz Ciechalski
WAŻNE HISTORIE
Wspomnienia z 1945 roku. Oswobodzenie z niemieckiego obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Powrót do Polski Jan Markiewicz Przedstawiamy fragment dziennika prowadzonego przez Jana z rodziny Markiewiczów w Kowalu. Pamiętnik ten jest zapisem wydarzeń 1945 roku, których uczestnikiem stał się autor: marszu śmierci, oswobodzenia przez Amerykanów oraz drogi do domu po okresie niewoli. Marsze śmierci, nieludzkie pochody deportowanych z obozów jeńców, do których naziści zmuszali więźniów, przechodziły przez Polskę w 1945 roku, gdy hitlerowcy uciekali przed bliskością aliantów. Zmuszali oni wówczas więźniów do pieszej wędrówki bez zapewnienia im zaopatrzenia. Pędzenie jeńców było prowadzone w taki sposób, aby spowodować wśród nich jak najwyższą śmiertelność. Wśród tych, którym udało się przeżyć marsz śmierci, był Jan Markiewicz. Rodzina handlarzy i drobnych wytwórców od pokoleń prowadziła interesy w Kowalu,
m.in. posiadając sklep kolonialny. W trakcie II wojny światowej Markiewiczowie zostali wysiedleni z Kowala. Rodzina przeprowadziła się do Warszawy, gdzie otworzyła restaurację przy ulicy Wolskiej. Po powstaniu warszawskim Jan Markiewicz wraz z żoną znaleźli się w obozie przejściowym w Pruszkowie, a stamtąd zostali skierowani do obozów pracy. Jan pracował w obozie Flossenbürg przy produkcji samolotów. Po uwolnieniu wrócił do Kowala, gdzie otworzył Fabrykę Mat Trzcinowych. Jego żonie nie udało się przeżyć. Zmarła w 1945 roku. Z małżeństwa tego urodziło się dwóch synów i córka. 20 kwietnia Ostatni dzień pobytu w lagrze. Dzisiaj o godz. 4 pp. ja i około 3000 kolegów opuściłem lagier bez żadnych zapasów żywności. Ostatni posiłek była zupa o 10-tej. Co do chleba, to od 4-ch dni nie
otrzymaliśmy. Wszyscy czują się słabi i wyczerpani, lecz wiedząc, że to konieczne, pragną wmówić w siebie, że wytrzymają. Ja czuję się dobrze, mam na drogę ¼ kg żyta w kieszeni, to mnie cieszy, że mam co jeść. Czekam zdenerwowany widząc te miny. Każdy pyta, co z nami zrobią. gdzie nas wiodą. Otoczenie, posty, nie wróżą nic dobrego. Sam marsz znośny, tempo wolne. Minęliśmy Floss, stąd na lewo w lesie słychać w tyle pojedyncze strzały. Chłopcy przyspieszyli tempo. Po 3 godz. mała polana w lesie. Okazuje się, że już są ofiary, więc słabych zabijają, w co na razie nie chcę wierzyć. Marsz dalej, strzały w tyle są częstsze. Około 12-tej w nocy zatrzymują nas na polanie, mamy odpocząć, lecz po 15-stu minutach marsz dalej. Na placu zostają słabi, około 25-30, których esesmani zabijają. Zaczyna deszcz i sen dokuczać. Ja idę dobrze, koc na głowie. Cała kolumna jak widmo straceńców. Co chwila jakiś leży na szosie, prosi, błaga, podnosimy, idzie parę kroków, nogi nie funkcjonują, puszczamy, czego wynikiem w tyle strzał i zostaje. Widoki okropne, widzimy co 20-30 metrów w rowach kolegów, mózg obok głowy. Dużo pada młodzieży. Dochodzimy wreszcie do jakiejś łąki i odpoczynek. Na łące pod lasem odpoczywamy. Szukają się znajomi. Pytania, kogo brak, kto odpadł. Nastrój apatyczny i zrezygnowany. Ja gryzę żyto i trochę śpię pod sosną. Oczy zwrócone na szosę, czy zupę lub chleb wiozą, lecz daremnie. Zbliża się noc. Posty krzyczą „antreten” . Ruszamy dalej. Ja fatalnie trafiłem, gdyż prawie na koniec. Marsz przybiera na tempie. Deszcz zaczyna mżyć, więc nakryłem się mokrym kocem i jak ćma idę. Strzały tuż za mną, oglądam się, a posty na wyścigi wyłapują, kto się
6 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
chwieje, pchnięcie w rów i kula w głowę, gotowe. Rzednieją nasze szeregi. Ja śpiący i ciężkie buty dokuczają mi. Jasio bierze mnie pod rękę, dodaje otuchy. Idziemy. Idąc śpię. Zatrzymuje się chwilę przede mną, ja uderzam nosem w jego plecy, rozbijam niewyleczony jeszcze nos i z nosa krew, idzie mocno. Ale nic, jak widzę innych, to ja „mocny”. Tak przeszliśmy też noc, około 50 km. Obliczali, że nie doszło około 400-500 naszych. Dzisiaj tragedia, około 10-tej rano urządzili nam odpoczynek na łące, gdzie w 75% woda do kostek. Kawałki łąki suchej są prawie siłą zajmowane przez silnych i Rosjan. Ja zajmuję możliwy kawałek z Jankiem, lecz o spaniu nie ma mowy. Nareszcie wielka wiadomość, dostajemy chleb. Brniemy po tej wodzie, aby w kolejce stanąć po chleb. Każdy pyta, co dają, ile dają i czy nam starczy. Ja nareszcie, mając pełne wody buty, dostaję się pędzony przez posty, obok wozu i spod butów z piaskiem i brudu garść około 15 deka okruchów. Jem zaraz, trzeszczy w ustach, ale smak jak najlepsze ciasto. Jestem już silny, bo chleb jadłem, a żołądek już tak skurczony, że czuje się pełny, tym bardziej, że zbierałem szczaw i mlecz, który na żywo jadłem. Łąka zasłana trupami, lecz co nas cieszy, to zbliżanie się za nami strzałów armatnich.
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
23 kwietnia Mimo siedzącej pozycji, mokrych koców i lokatora Zbyszka, który w nocy się wsunął pod nasz koc, spałem do świtu, lecz o podniesieniu się nie było mowy. Nogi sztywne, cały sztywny, myślę źle. Zacząłem się siłą prostować, jakoś wstałem, lecz kroku dać nie mogłem. Zęby szczękają, brudny jak kominiarz, ale jakoś ruszam na zwiady, bo strzały zbliżają się. Na razie jeszcze szaro i większość śpi. Widać śpiących, którzy już nigdy nie wstaną. Staram się chodzić, aby członki rozprostować i się rozgrzać. Chwieję się, ale latam. Robi się dzień, rozpalają ogniska. Ja przytykam się do kogoś, przynoszę drewek i szykuję śniadanie. Kociołek wody. Udało mi się, jestem już szczęśliwy, bo jednak żołądek coś dostanie. Wypijamy z rozkoszą wodę, połowa sadzy i różnych kurzów. Czym słońce wyżej, tym większy ruch u nas, a jeszcze większy na szosie wśród wojskowych. Strzały coraz wyraźniejsze. Ktoś przybiega od szosy i mówi, że Amerykanie od nas o 4 km, lecz powtórzyć to Polakom, nie wierzą (a jednak to była prawda). Wracam bliżej szosy na obserwację, sił nie mam do chodzenia, oparłem się o sosnę, obserwuję, mówiąc jednocześnie modlitwę, której na pewno nie odmówiłem przytomnie, bo czułem się jak pijany, nieprzytomny z głodu i zmęczenia. Widzę
22 kwietnia Różne plotki krążą, Amerykanie nas gonią, „pędzą nas do Dachau”, przed nami transport wymordowany, ale my już obojętni na wszystko. Zginął Korzeniowski, dyrektor ogrodu botanicznego. Brak masy znajomych. Umiera Radecki. Nareszcie krzyk, zbiórka do dalszej i ostatniej w dziejach tak okropnej katastrofy. Z wędrówki zostało nas około 60%. Ja się pcham z fasonem do przodu. Odłączyłem się od polonii i dalej. Ale tu zaczyna się naprawdę tragedia. 50% jest niezdolna dalej iść. To woda, głód i brak snu odbiera siły. Ja chwieję się, ale ostatkiem sił wlokę się. Dobijanie bez przerwy. Co silniejszy ucieka do przodu. Każdy się stara jak może, bo przeczucie mówi, że to ostatnie godziny naszej tragedii. Na szczęście marsz trwał około 12-15 km, lecz to był najkrwawszy i najbogatszy w strzały. Około 20% zostało w rowach. Doszliśmy do lasu. Na prawo duża stroma góra zalesiona, na lewo łąka, z dala kilka domów. Na łące strumyk. Stajemy w tym lesie pod górą. Ja z Jasiem robimy sobie zaraz ucztę. On ma w kociołku trochę szczawiu, ja mam trochę żyta. Robimy zupę. Ledwo się zagotowała, jemy. Wszyscy nam zazdroszczą, ale coś zawsze w żołądku. Jesteśmy zadowoleni, bo 90% nie ma co jeść prócz wody. Zbliża się noc, to ostatnia noc w niewoli. Janek radzi się położyć, ja oponuję, wybieram sosnę, siadam pod nią na jednym kocu, drugim się na głowę nakrywamy i zasypiamy (w nocy na 23).
TEMAT NUMERU – SPACERY LOKALNE
SPRAWOZDANIE:
Małe Muzeum w Skępem Bożena Ciesielska Zajęcia malarskie 25 września (sobota) i 2 października (sobota) 2021 roku z inicjatywy Fundacji Ari Ari, Miejsko -Gminnego Ośrodka Kultury w Skępem oraz Urzędu Miasta i Gminy w Skępem odbyły się warsztaty malarskie. Zajęcia prowadziła utytułowana malarka Jolanta Zaniewska ze Skępego. Pierwsze spotkanie dla chętnych uczniów i opiekunów odbyło się na Rynku przy kultowym koziołku w Skępem. Uczestnicy pleneru malowali Rynek i jego otoczenie. Najczęstszym motywem była fontanna z koziołkiem.
ISSN 2719-9592
oficera, który bardzo nerwowo biega. Samochód pozostawił w lesie, nie wie, co dalej. Zbierają trupy, rzucają na wóz i usuwają w las. Strzały coraz bliżej. Samolot amerykański nad nami. Godz. 10-11 zaczyna się na dobre ruch. Posty krzyczą „antreten”. Staje na szosie około 20-tu. Nikomu się nie śni o dalszym marszu. Rosjanie uciekają. Posty strzelają, zabili 4-ch, lecz za chwilę sami na szosie rzucają karabiny i uciekają. My się szukamy, aby trzymać się razem. Już widzę czołgi, artyleria gra. Gdyby nas zdążyli wyprowadzić na szosę i pognać, ani jeden żyw by nie został, bo za tą wioską i dalej za zakrętem czekała nas śmierć przez masowy mord, tak jak transport 5000 przed nami. Amerykanie wybawili nas 5 minut przed 12-stą. W pierwszych chwilach jesteśmy oszołomieni, nieprzytomni. Pyta się jeden drugiego, czy to prawda. Co z esesmanami? Czy będą do nas strzelać? Lecz to była już prawda. Wybiegamy z lasu przez pola do szosy, do czołgów, których gwiazdy widać z daleka. Myślimy, że to sowieckie, lecz nie. Ja łapię jeszcze na polu dwa kartofle i biegniemy co sił, byleby dopaść czołgi. Dochodzimy, ja płaczę z radości. Łapię pewnego Amerykanina, całuję go i dziękuję za ocalenie. Trudno ten moment i widok opisać na papierze. Widzę ich radosne miny, wszyscy wypasieni, nie widać zmęczenia. Śmieją się i cieszą razem z nami. Spotykam Polaka, mówi kilka słów po polsku. Pytam, czy Polska będzie wolna, mówi, że tak. Słabośći głód ciągnie nas dalej. 200 metrów dalej duży budynek, to mleczarnia. Wpadamy, Jasiek zaraz do piwnicy. Wynosimy sery, każdy po 5-6 kg. Ja rwę ręką kawał i jem pysznie, ale obawa o żołądek nie każe jeść. Biorę na koc i uciekamy do tyłu, byleby jak najdalej od Niemców. Mijają nas całe masy czołgów, na polach pełno, strzelają obok nas. Stoimy i patrzymy jak się miasto pali. Ja co chwila mam łzy w oczach z radości, dziękuję Bogu za przeżycie. Otrzymujemy z czołgów puszki z konserwami, sucharami, papierosami, cukierki. Wszystko łapczywie próbujemy, lecz pragniemy coś gorącego zjeść. Idąc tak szosą dochodzimy do Wetterfeldu, ser ciąży. Patrzymy, Polacy już coś gorącego jedzą. Wołam: Polacy, kto chce sera? W zamian za to dają nam jeść zupę. Coś pysznego, kura, zupa na pomidorach konserwowych. Daliśmy ser i jemy, ja wyłapuję makaron i jem aż się uszy trzęsą, lecz dużo nie można, ale już jestem obżarty. Idziemy dalej, wtem ktoś woła mnie. Patrzę, a to Marian, że tu można spać w tym domu, chętnie zachodzimy, ja przynoszę słomę, siano i zasypiamy jak kamień. Maria i Jan Markiewiczowie Archwium Prywatne Rodziny Markiewiczów
Tematem drugich zajęć, które odbyły się w sali M-GOK w Skępem, były przedmioty dawniej powszechnie używane przez ludzi. Eksponaty zostały wypożyczone z prywatnych zbiorów Barbary i Andrzeja Miłkowskich oraz Bożeny i Sławomira Ciesielskich. Materiały malarskie zostały zapewnione przez Fundację Ari Ari. Współpraca 2020-2021 Prace na cmentarzach różnych wyznań w Skępem i w gminie Skępe odbywają się pod patronatami. Wolontariusze zrzeszeni i niezrzeszeni współpracują z różnymi organizacjami i instytucjami: Fundacją Ari Ari, Lapidariami. Zapomnianymi cmentarzami Pomorza i Kujaw, Urzędem Miasta i Gminy w Skępem, osobami prywatnymi oraz innymi instytucjami. W 2020 i 2021 roku we współpracy z Fundacją Ari Ari udokumentowano historię społeczności żydowskiej wraz z przygotowaniem trzech tablic upamiętniających cmentarz żydowski w Skępem. Michał Wiśniewski ze Stowarzyszenia Lapidaria. Zapomniane cmentarze Pomorza i Kujaw przygotował pracę o dwóch cmentarzach ewangelicko -augsburskich w Łąkiem oraz artykuł o cmentarzu żydowskim w Skępem. Ekspertyzę cmentarzy wykonała Alicja Lipińska-Drozd. Obszerny artykuł
o społeczności żydowskiej w Skępem opracowała Bożena Ciesielska. Urząd Miasta i Gminy w Skępem patronuje pracom oraz udziela pomocy Stowarzyszeniu Grupa Historyczno -Poszukiwawcza Gustaw oraz wolontariuszom. O działaniach podjętych w gminie Skępe informuje wydawany przez Fundację Ari Ari „Kurier. Notatki z Terenu”, lokalne gazety i media społecznościowe. Porządkowane cmentarze są włączone do Szlaku Kultury (www.szlakikultury.ariari.org). Małe kalendarium 2019-2021: Stowarzyszenie Grupa Historyczno-Poszukiwawcza GUSTAW ze Skępego 18 I 2020 - montaż tablic informacyjnych, 15 II 2020 - lustracja schodów, poszukiwanie macew z cmentarza żydowskiego w Skępem, 8 VII 2021 – montaż tablic upamiętniających Żydów w Skępem, lipiec – październik 2021 – porządkowanie i dokumentacje cmentarzy ewangelicko-augsburskich w Łąkiem i Hucie Łęckiej, 6 IX 2020 - porządkowanie cmentarza żydowskiego w Skępem. W pracach uczestniczyli: Janusz Nowakowski, Andrzej Leszczyński, Maciej Sawicki, Mariusz Kurczewski, Bożena Ciesielska, Kamila Kijanowska,
7 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Krzysztof Kijanowski, Zofia Leszczyńska, Karolina Falleńczyk, Michał Wiśniewski, Maciej Sobiecki i Edyta Kwiecińska oraz członkowie Koła Polskiego, Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów ze Skępego, klub seniora Koziołek ze Skępego, stowarzyszenie Skępiacy, OSP Jarczewo i wolontariusze. Podziękowania dla pracowników Urzędu Miasta i Gminy w Skępem, w imieniu wolontariuszy zrzeszonych i niezrzeszonych, za pomoc w ustawieniu trzech tablic poświęconych społeczności żydowskiej. Dwie tablice zostały zamontowane w okolicy cmentarza żydowskiego przy ulicy Rybackiej w Skępem i w pobliżu Jeziora Małego, a trzecia na Rynku w Skępem. Jarosławowi Wycke z Lipna i Andrzejowi Leszczyńskiemu ze Skępego podziękowania za wykonanie stelaży do umocowania tablic informacyjno-upamiętniających. Filmy w plenerze 17 lipca 2021 roku o godzinie 21.15 na plaży miejskiej w Skępem widzowie mogli obejrzeć filmy dokumentalne o kinach we Włocławku, Kowalu i Skępem. Emocje wśród mieszkańców Skępego wzbudził film o kinie BRZASK. Potem chętni mogli zobaczyć film fabularny „Sokół z masłem orzechowym”. Pogoda była przychylna. 11 września (sobota) 2021 roku o godzinie 20.00 na plaży miejskiej w Skępem mieszkańcy Skępego i innych okolic obejrzeli film „Parasite”. Pokaz kończył imprezę „Na Pożegnanie Lata” - w jej ramach odbył się rajd rowerowy - zorganizowaną przez Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Skępem, Urząd Miasta i Gminy w Skępem, Miejsko-Gminną
WIELOKULTUROWOŚĆ
O przeszłości lub wspomnienie o włocławskich Żydach Mirosława Stojak Do wybuchu II wojny światowej Włocławek był miastem wielokulturowym. Tu stały kościoły katolickie, ewangelicko-augsburskie, synagogi i domy modlitewne a także cerkiew. Tu mieszkali ludzie różnych wyznań żyjąc ze sobą w ogólnej zgodzie. Tak można powiedzieć, bo nieliczne ekscesy antysemickie, jakie się tu wydarzyły, nie miały wielkiego wpływu na dobrosąsiedzkie stosunki. Przed 1939 rokiem
Tablica upamiętniająca skępskich Żydów. Rynek w Skępem.
Komisję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Skępem i Radę Miejską. Oba filmy plenerowe cieszyły się dużym zainteresowaniem. Dziękujemy organizatorom, a widzom za obecność. Warsztaty, wystawy i spacery Dla członków Koła Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Skępem oraz osób niezrzeszonych odbyły się 10 września 2021 roku warsztaty prowadzone przez Michała Wiśniewskiego ze Stowarzyszenia Lapidaria. Zapomniane Cmentarze Pomorza i Kujaw. Spotkanie pod nazwą „Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny 2021” składało się z dwóch części: prezentacji dotyczącej zapomnianych cmentarzy różnych wyznań w województwie kujawsko-pomorskim i wyjazdu na cmentarz w Łąkiem (pod Franciszkowem). Zajęcia przybliżyły zainteresowanym osobom historię za progiem własnego domu. W sali M-GOK w Skępem zorganizowano z inicjatywy Fundacji Ari Ari wystawę „pudełkową”. Na kilkunastu planszach pokazano sześć małych muzeów: Izbę Pamięci w Lubieniu Kujawskim, Muzeum Szkolne w Kowalu, Aleksandrowską Izbę Historyczną, Archiwum Leśnej Bazy Łącko, Galerię Teatru Impresaryjnego i Małe Muzeum w Skępem (MMS). 13 listopada 2021 roku odbył się literacki spacer w Skępem i okolicy. Grupa ponad dwudziestu osób przeszła szlak od Rynku w Skępem do Wioski w gminie Skępe. O poszczególnych śladach odnotowanych w literaturze pięknej, biograficznej
i dokumentalnej opowiadała autorka spaceru Bożena Ciesielska. Projekt realizowany we współpracy z Urzędem Miasta i Gminy Skępe, Dyskusyjnym Klubem Filmowym „Ósemka” z Włocławka, wspierane przez Stowarzyszenie Grupa Historyczno -Poszukiwawcza GUSTAW ze Skępego oraz Lipnowską Grupę Literacką. Współfinansowane w ramach programu Patriotyzm Jutra realizowanego przez Muzeum Historii Polski oraz Narodowe Centrum Kultury w programie EtnoPolska, wspierane przez MKDNiS. W holu Szkoły Podstawowej im. Gustawa Zielińskiego w Skępem można obejrzeć wyjątkową ekspozycję przygotowaną w ramach projektu „Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny 2021”. Składają się na nią: plansze „pudełkowe” pokazujące działalność sześciu małych muzeów i izb pamięci, tablice z fotografiami, opisami, wierszami i rysunkami, katalogi wystawowe oraz tekturowe mebelki do aranżacji eksponatów etnograficznych. Współpraca w realizacji projektu „Wędrowny Uniwersytet Etnograficzny 2021”: Urząd Miasta i Gminy Skępe, Stowarzyszenie Grupa Historyczno -Poszukiwawcza Gustaw ze Skępego, Stowarzyszenie Lapidaria. Zapomniane cmentarze Pomorza i Kujaw, Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Skępem i Lipnowska Grupa Literacka. Współfinansowane ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach programu Narodowego Centrum Kultury EtnoPolska 2021.
miasto liczyło około 68 tysięcy mieszkańców, z czego Żydzi stanowili 20%, a to dawało 14 tysięcy mieszkańców. Mieszkańcy wyznania ewangelicko-augsburskiego, prawosławnego i innych wyznań stanowili zaledwie 1,5 % ogółu. Na ulicach miasta, wśród gęsto spacerującej ludności, słychać było dwa języki: polski i jidysz. Dzieciarnia biegała po parku imienia Henryka Sienkiewicza zaglądając do kiosku z owocami lub wstępując do amfiteatru, by posłuchać muzyki podczas letnich prób szkoły muzycznej albo biegała po ulicach w centrum miasta: Szerokiej, Królewieckiej, Złotej czy Piekarskiej. Całe rodziny udawały się do Parku Saskiego, ustawiając się do zdjęć wśród zieleni. Młodzież przysiadywała na ławeczkach lub trawnikach i namiętnie oddawała się grze: cymbergaj. Razem ze swoimi sąsiadami młodzi i starsi prowadzili rozmowy na tematy gotowania, świąt i wspólnej historii. Towarzyszył im gromki śpiew, opowiadanie dowcipów i klezmerska muzyka, tak bardzo lubiana i przez Polaków. Pierwsze rodziny żydowskie osiedliły się we Włocławku w latach 1803-1805. Szczególny napływ ludności żydowskiej nastąpił w okresie kampanii napoleońskiej.
Sprawozdanie statystyczne z 1812 roku podało, że we Włocławku przebywa 99 osób - wyznawców judaizmu, a w roku 1829 liczba urosła do 218 osób. Osiedlanie się ludności żydowskiej we Włocławku przebiegało bardzo dynamicznie. W mieście przybywało krawców, szewców, introligatorów a także handlarzy i kupców. Żydzi stawiali murowane domy, spichrze nad Wisłą i młyny. W latach 1914 -1920 ludność ta decydowała się, już ze względu na trudne stosunki społeczno-polityczne, na emigrację wyjeżdżając do Palestyny, USA, Wielkiej Brytanii a także Europy. Napięcie stosunków międzynarodowych spowodowało w latach 1935-1938, że ruch emigracyjny znacznie wzrósł, także między wsią a miastem. Żydzi opuszczali wsie, przenosząc się do miast, gdzie mieli większe możliwości rozwoju czy utrzymania swoich rodzin w dobrobycie. Powoli następuje prześladowanie Żydów w Niemczech, a następnie w innych krajach. Zajścia antyżydowskie miały także miejsce we Włocławku. Dochodziło do grabieży mienia żydowskiego, ukazywały się antysemickie publikacje podsycające niechęć do ludności
8 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
żydowskiej. Powszechne stały się także hasła bojkotu ekonomicznego. Początek II Wojny Światowej jest początkiem końca społeczności żydowskiej w Polsce, a więc i we Włocławku. Niemiecki plan eksterminacji Żydów nie powiódł się, pochłonął jednak 6 milionów niewinnych ludzi. Niemcy do Włocławka wkroczyli 14 września 1939 roku. Już w kilka dni po wkroczeniu, Żydzi odczuli siłę okrucieństwa ze strony najeźdźcy i okupanta. Na samym początku swoich represji i zbrodni powiesili, żeby przestraszyć innych, Jakuba Kantorowicza - Żyda, który handlował mąką. Szubienicę postawiono na Starym Rynku, zebrano mieszkańców okolicznych ulic, po czym dokonano ostentacyjnie aktu zbrodni. Od końca września trwała „akcja żydowska”, która charakteryzowała się szeregiem aktów przemocy na Żydach. Okradano sklepy żydowskie, spalono dwie synagogi, zabijano Żydów w zbiorowych egzekucjach. Miesiąc październik był czasem wysiedleń ludności żydowskiej z ich mieszkań i wysyłania na roboty do Niemiec. Dokonano licznych grabieży mienia żydowskiego. Każdy ratował się jak mógł, Żydzi uciekali ze swoich mieszkań, ukrywali się poza nimi. Część uciekła na Wschód, by tam szukać ratunku. To w październiku, co rano maszerowali Żydzi gnani w zwartej grupie i bici, na ulicę Piwną, na Bulwary, z przymuszonym śpiewem na ustach, piosenki o „dobrym Hitlerze”, gdzie pracowali przy utwardzaniu nadbrzeża Wisły. Byli to ci Żydzi, których Niemcy oskarżyli o podpalenie dwóch synagog (Nowej Wielkiej na skrzyżowaniu ulic Królewieckiej i Złotej i Wielkiej Starej na Żabiej 14), aresztowanych i osadzonych w więzieniu na ulicy Karnkowskiego. Niemcy stosowali różne formy dyskryminacji Żydów, począwszy od codziennych zarządzeń nadburmistrza Von Cramera, aż do utworzenia getta we Włocławku. Zarządzenia mówiły o poruszaniu się Żydów, nakazujące im chodzenie tylko po jezdni. Sklepy, apteki żydowskie musiały być oznakowane gwiazdą Dawida. Żydzi musieli nosić na ubraniach żółte trójkąty, tzw. łaty, wyróżniające ich z daleka i w tłumie. Żydzi ratowali się jak mogli. Na początku 1939 roku, część opuściła miasto udając się na Zachód. W październiku i listopadzie do Generalnego Gubernatorstwa, Kutna, Warszawy, Żychlina i Lublina. Część wyemigrowała nielegalnie, a inni za pozwoleniem okupanta. Musieli jednak pozostawić swój dobytek. Jeszcze inni udali się na Wschód, a tu czekał na nich następny wróg - Sowiecki Sojuz... W akcji wysiedleńczej, pod koniec października wysiedlono 2 tysiące ludności żydowskiej. Aresztowano nauczycieli żydowskich i wysłano do obozów śmierci. Pierwszy transport miał miejsce 1 grudnia 1939 roku. Wysiedleniom towarzyszyły krzyki, strach, poniżanie. Żydzi byli bici, upokarzani, popychani. Wieziono ich w nieogrzewanych wagonach nocą, gdy ściskał największy mróz. Ludzie umierali na stojąco… Jesienią 1940 roku Niemcy utworzyli getto przejściowe, z którego przewożono Żydów do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Z najbiedniejszej dzielnicy miasta - Rakutówka, wysiedlono 600 Polaków i umieszczono 3000 Żydów w warunkach skrajnej biedy i brudu. Przeludnienie, brak wody, światła, środków higienicznych, a przede wszystkim pożywienia, powodowały rozwój chorób zakaźnych, które to dziesiątkowały ludność. W połowie 1941 roku Niemcy zaczęli przeprowadzać akcję przesiedleńczą Żydów z getta włocławskiego do innych większych ośrodków jak Poznań, Chodzież. Natomiast od września rozpoczęła się ostatnia faza zagłady Żydów. Dnia 27 kwietnia 1942 roku wywożono ostatnich mieszkańców przez trzy dni prosto do Chełmna nad Nerem, na śmierć. Zamordowano 6 000 Żydów. Transporty składały się z kobiet, dzieci, ludzi chorych i starych. Niemiecki obóz zagłady Żydów założony przez Niemców we wsi Chełmno nad Nerem (niem. Kulmhof am Nehr) funkcjonował od jesieni 1941 roku do kwietnia 1943 oraz krótko w 1944 roku. Było to główne miejsce masowej zagłady ludności żydowskiej z Kraju Warty i łódzkiego getta. Olbrzymią większość ludzi zwiezionych do Kulmhof mordowano natychmiast. Byli to przede wszystkim Żydzi (dzieci, dorośli, kobiety, starcy) z Kraju Warty. Przyjmuje się,
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
że w obozie zamordowano ok. 250 tys. ludzi. Wśród licznej grupy Żydów z Włocławka i okolic znalazły się Rodziny znanych mi osób: rodzina Morgentaler, Rosenberg, Izraelski, Flisiewicz. Na przełomie kwietnia i maja 1943 roku getto we Włocławku zostało oblane benzyną i spalone. Przed tym jednak Niemcy zrabowali wszystko, co mogło dla nich stanowić jakąkolwiek wartość. Po wojnie do Włocławka wróciła niewielka grupa tych Żydów, którzy mieli szczęście przeżyć. Około, 3-4 % powróciło z wojennej tułaczki do rodzinnego miasta. Wielu, po ujrzeniu smutnej powojennej rzeczywistości, zdecydowało się na opuszczenie kraju. Z ich rodzin nikt nie przeżył a mieszkania i domy zajęte były przez Polaków. Tylko nieliczni zdecydowali się pozostać we Włocławku. W styczniu 1946 roku zarejestrowano 465 mieszkańców wyznania mojżeszowego, a w połowie 1947 roku znowu ich ubyło. Emigrowali do Palestyny, Europy i innych krajów. Z chwilą utworzenia państwa Izrael, w maju 1948 roku, część wyemigrowała właśnie tam. W latach 1956-57 wyjechało 30 Żydów, którzy należeli do Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów (ulica 3 Maja 13). W roku 1964 zarejestrowanych było 70 Żydów. W roku 1990 nie było ani jednego mieszkańca wyznania mojżeszowego. Zamknięto TSKŻ i od tego czasu Żydów we Włocławku już nie ma… Mieszkają pojedyncze osoby, nie przyznając się do swojego pochodzenia. Upamiętnianiem historii, obyczajowości włocławskich Żydów a przede wszystkim pamięci o zamordowanych zajął się w Izraelu Szaja Ben Gal wraz z najstarszymi Żydami z Włocławka: Gerszonem Kuczyńskim, Izraelem Zilbersztejnem tworząc w Ramat Gan – Ziomkostwo Włocławskich Żydów, które skupia nie tylko Żydów z Włocławka, ale także z dawnego powiatu włocławskiego i okolic: Chodcza, Chocenia, Lubienia Kujawskiego, Lubrańca, Przedcza, Kowala, Brześcia Kujawskiego, Aleksandrowa Kujawskiego, Ciechocinka, Izbicy Kujawskiej. Ziomkostwo liczy około 100 osób i należą do niego, oprócz żyjących Żydów mieszkających kiedyś we Włocławku, członkowie ich rodzin: dzieci i wnuki. Włocławscy Żydzi w okresie przedwojennym wnieśli niekwestionowany wpływ w życie kulturalno -oświatowo-sportowe, polityczne, gospodarczo -ekonomiczne, społeczne miasta Włocławka. Trzeba wspomnieć, że Włocławek był jednym z większych centrów wydawniczych żydowskiej prasy w Polsce międzywojennej. Pod wpływem ilości wydawanych tytułów prasowych zajmował szóste miejsce w kraju, z ilością 40 wydawnictw. Odbiorcami prasy byli głównie Żydzi z Włocławka i pobliskich, kujawskich miast. Do żydowskich tygodników prasy należały czasopisma: „Włocławker Sztyme”, „Włocławker Leben”, „Włocławker Tribune”, „Włocławker Wochenblatt.”. Znaczny wpływ na życie kulturalne wywierały biblioteki, księgarnie i antykwariaty. We Włocławku w tym okresie działało 7 placówek księgarskich i 2 antykwariaty prowadzone przez Żydów. Funkcjonowały introligatornie i drukarnie. Znajdowały się kina: „Nowości”, „Słońce” (ul. Cyganka 16) „Polonia” (ul.Gęsia11), „Apollo”, „Sfinks” (ul.3 Maja 27). Żydzi włocławscy mieli duży udział w życiu gospodarczym miasta. Na przełomie 1919 i 1920 roku byli właścicielami 68 % „wielkiego” przemysłu, 48% „drobnego” i 50% „rękodzieła”. Należały do nich przedsiębiorstwa przemysłowe, fabryki, małe i większe warsztaty rzemieślnicze a także obiekty handlowe. Zmonopolizowali przemysł drzewny i fajansowy, niektóre działy przemysłu spożywczego, metalowego, kilka branż specjalistycznych. Zatrudniali około 27% ogółu pracujących w mieście robotników. Wśród dobrze prosperujących biznesów handlowych trzeba wymienić: Skład Win, przy uli. Nowej 40 należący do Borzęckiego i Gdańskiego, przy ul. 3 Maja 40 do L. Borzędy. Na ul. 3 Maja 31, Beczkowicza prowadzącego handel Win, Towarów Kolonialnych i Delikatesowych. Żydzi stanowili znaczny odsetek lekarzy i nauczycieli miasta. We Włocławku istniała duża liczba żydowskich organizacji i towarzystw zawodowych, a także narodowościowo mieszanych. Rozwijała się żydowska spółdzielczość: kredytowa, bankowa,
ISSN 2719-9592
kas kredytowo-oszczędnościowych i inne. W końcu XIX wieku pojawiły się we Włocławku idee narodowościowe i jej zwolennicy tworzyli pierwsze organizacje i partie polityczne. Powstała Żydowska Biblioteka i Czytelnia Społeczna, a potem następne. W sumie było ich kilka w mieście. Powstały także szkoły żydowskie, między innymi Żydowska Szkoła Ludowa, czy Męskie Gimnazjum Żydowskie. Szkoły możemy podzielić na religijne szkoły żydowskie i publiczne (osobno dla chłopców i osobno dla dziewcząt), a także szkoły mieszane polsko-żydowskie. W mieście działały różne organizacje kulturalno -oświatowe, do najpopularniejszych należały: Towarzystwo Przyjaciół Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, Towarzystwo Przyjaciół Żydowskiego Instytutu Naukowego, Żydowskie Towarzystwo Teatralne. Rozmaite środowiska syjonistyczne utrzymywały Dom Emigranta, Centralne Towarzystwo Emigracyjne JEAS i inne. Syjoniści Ogólni, wspólnie z Ha-Szomer ha-Cair, zorganizowali kibuc rzemieślniczy przy ul. Brzeskiej 18. Działały także liczne organizacje sportowe i turystyczne, takie jak: Towarzystwo Gimnastyczno-Sportowe „Makabi”. Budynek sportowy przetrwał do 1979. Towarzystwo zostało założone przez syjonistów w 1917 r. a jego celem było umożliwienie spotkań młodym ludziom żydowskiego pochodzenia, przed którą zamykano kluby sportowe ze względu na narodowość. W latach dwudziestych liczył ok. 260 członków. Klub posiadał letni basen pływacki z drugiej strony Wisły w Szpetalu Górnym. W 1930 roku w skład klubu wchodziło 11 sekcji. Turystykę propagowało Żydowskie Towarzystwo Krajoznawcze. W 1907 r. pierwszą sztukę wystawił amatorski teatr żydowski, a w 1911 r. powstał chór ludowy. W tym czasie utworzono Dom Sierot i Ochronkę dla dzieci. Należy wspomnieć także o Szpitalu Żydowskim, którego budynek stoi do dziś przy ulicy Stodólnej 70 i mieści się w nim Przychodnia Dermatologiczna. W 1908 roku, z inicjatywy i pod kierownictwem dr. Fajansa powstało Towarzystwo Wspomagania Biednych Żydów. Towarzystwo to ufundowało w 1930 roku nowoczesny Szpital Żydowski. Pracowali w nim, poza kierownictwem, lekarze: B. Wolberg, A. Kaltmann, felczer S. Dojczer, a po nim Tajchmann. Spośród wielu znanych mi włocławskich Żydów, ocalałych z Zagłady pozostała garstka. Usilnie zbieram wspomnienia i opowieści dotyczące ich życia we Włocławku. Wkrótce nie będzie kogo pytać… Są żywą historią. Brakuje dziś, tych, którzy zmarli w minionych latach, a którzy byli moimi przyjaciółmi i tak wiele przekazali mi wiedzy: Lucjan Kalmanowicz, zmarł 27.01.2019 roku w Paryżu. Gerszon Kuczyński, zmarł 20.08.2019 roku w Izraelu. Abram Morgentaler, zmarł 18.07.2015 roku w Hajfie. Jakub Bukowski, zmarł w maju 2011 roku w Kopenhadze. Michael Kowalski, zmarł w czerwcu 2011 roku w Herclijja. Hania Zaks, zd. Kaliska zmarła w czerwcu 2008 roku w Affula. Wowa Dobrzyński, zmarł w 2007 roku w Izraelu. Bibliografia - historia społeczności żydowskiej Włocławka: www. sztetl.org. pl www.zydzi.wloclawek.pl Aneta Baranowska. Żydzi włocławscy i ich zagłada 1939-1945. Toruń 2005 Piotr Bokota. Cechy rzemieślnicze we Włocławku w okresie przedrozbiorowym (XVI–XVIII w.). [W:] Włocławek. Dzieje miasta, t. 1. red. J. Staszewski. Włocławek 1999. Tomasz Kawski. Żydzi kujawsko-dobrzyńscy w latach 1918–1950. Mirosław Krajewski [red.]. Byli wśród nas. Żydzi we Włocławku oraz na Kujawach Wschodnich i w Ziemi Dobrzyńskiej. Przemysław Nowicki. Biogramy. [w:] Włocławski Słownik Biograficzny, t. VII/2018. Red. Stanisław Kunikowski. Włocławek 2018. Mirosława Stojak, Utkane sercem włocławskim Żydom.
9 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
TEMAT NUMERU – SPACERY LOKALNE
WAŻNE HISTORIE
Spacer literacki, fotograficzny Rodzinne historie Sobocińskich i wędrowna wystawa w Skępem
136. Toruńskie Spacery Fotograficzne
Bożena Ciesielska
Bożena Ciesielska Od ponad dziesięciu lat bardzo aktywnie działa Stowarzyszenie Toruńskie Spacery Fotograficzne. Celem jego powołania była integracja osób f o t o graf ując yc h To ruń i inne m iejs c o w o ś c i w województwie kujawsko-pomorskim. Ludzie skupieni w grupie wykonują różnorodne zawody i pochodzą z różnych miejscowości, i wydawałoby się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Jest jednak jedna sprawa, dzięki której spotykają się i wychodzą lub wyjeżdżają w teren. Łączy ich wspólna pasja, czyli fotografowanie miejsc, ludzi i zdarzeń. Zdjęcia osób działających w stowarzyszeniu - zarówno amatorów jak i profesjonalistów - są swoistym dokumentem naszych czasów. Pokazują zmieniający się krajobraz i otoczenie, w którym żyją ludzie w miastach, miasteczkach i na wsiach. Wydawane albumy fotograficzne, katalogi, publikacje zdjęć na stronach internetowych i organizowane wystawy oraz wernisaże stanowią cenny wkład w rozwój życia regionu. Każda z osób fotografujących zatrzymuje w swoim kadrze okruchy codzienności, emocje ludzi i czas odmierzany porami roku i życia… Podczas 136. Toruńskiego Spaceru Fotograficznego, który odbył się 11 września 2021 roku, ponad trzydziestoosobowa grupa zawitała do gminy Skępe. Niezwykłe zdjęcia wykonane w Skępem i okolicznych miejscowościach - Józefkowo, Pokrzywnik, Wioska, Żagno i Żuchowo - pozwalają ocalić od zapomnienia i czas, i ludzi, i codzienne wydarzenia. W wystawie prezentujemy fotografie, które wykonali: Wojciech Balczewski, Witold Bargiel, Ola Biały, Katarzyna Brzustewicz, Łukasz Budzyński, Grzegorz Chudzik, Dariusz Chwiałkowski, Tomasz Drwięga, Jarosław Fisz, Anna Gałka, Philip Gray, Ewa Grzeszczuk, Agata Jankowska, Barbara Karlewska, Grzegorz Kazuro, Dariusz Kilan, Anna Koprowska, Małgorzata Kos, Piotr Kromkiewicz, Joanna Malinowska, Marek Mrozowicz, Joanna Nacfalska, Martyna Z. Patera, Ireneusz Romanowski, Robert Sobieraj, Karolina Sulowska, Anna Szymańska, Daria Troczyńska i Piotr Wróblewski. Współfinansowane w ramach programu Patriotyzm Jutra 2021 Muzeum Historii Polski oraz EtnoPolska 2021 Narodowego Centrum Kultury, wspieranego przez MKDNiS, ze środków Gmina Miasto Włocławek oraz Gmina Miasto Toruń. Współpraca w realizacji projektu Fundacji Ari Ari pt. Spacery lokalne. Ważne historie: Małe Muzeum w Skępem, Urząd Miasta i Gminy Skępe, Stowarzyszenie Grupa Historyczno-Poszukiwawcza GUSTAW ze Skępego, Lipnowska Grupa Literacka, Toruńskie Spacery Fotograficzne. *Toruńskie Spacery Fotograficzne - inicjatywa grupy fotografów chcących pokazać (czasem dość skrzętnie skrywane) walory wszystkich dzielnic Torunia. Działamy bez zbędnego zadęcia i tworzymy grupę nie tylko na gruncie fotograficznym, ale także socjalnym. Działamy od wiosny 2010 roku, spacerując zazwyczaj w pierwszą sobotę miesiąca i fotografując wybraną wcześniej część naszego miasta i okolic. Z początku byliśmy grupą nieformalną, jednak od wiosny 2011 roku w Krajowym Rejestrze Sądowym figuruje Stowarzyszenie Toruńskie Spacery Fotograficzne. Latem 2012 roku wydaliśmy nasz pierwszy album fotograficzny „Z drogi… Miasto i okolice okiem Toruńskich Spacerów Fotograficznych”. Drugi album - na dziesięciolecie działalności „Toruńskie Spacery Fotograficzne 2010-2020” ze zdjęciami
ze Skępego
Artykuł został opracowany na podstawie wspomnień Marka Sobocińskiego rodem ze Skępego. „Wszystkie informacje, jakie spisałem, otrzymałem w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku od mojej mamy Stanisławy 1917-1979 r. oraz jej sióstr Barbary 1912-1984 r. i Marianny 1920-2014 r., które przekazały mi dużo wiadomości z czasów okupacji oraz po jej zakończeniu” - podał Marek Sobociński. Niektóre z zapisanych historii dotyczą lat przed wybuchem II wojny światowej. Oto jedna z nich, którą autor zatytułował „Tragedia na Jeziorze Świętym”.
Wystawa 136. Toruńskie Spacery Fotograficzne, w ramach projektu Spacery lokalne. Ważne historie (2021) Fundacji Ari Ari
z Pomorza i Kujaw - wydaliśmy w końcu 2020 roku. Naszym głównym, poza scaleniem toruńskich i pozatoruńskich fotografów wszelkiej maści, celem jest pokazanie piękna każdej z dzielnic naszego miasta, nieważne jak głęboko to piękno jest ukryte. Często wizytujemy też z wyjazdowymi plenerami cały region Pomorza i Kujaw, a zdarzały się nam również wypady zagraniczne - do miast partnerskich Torunia, Getyngi i Lejdy. Wiążą nas nie tylko relacje czysto fotograficzne. Staramy się wychodzić razem nie tylko w plener i nie tylko o fotografii rozmawiać. Mimo, że galeria grupy działa prężnie na „WordPressie”, nie rozstaliśmy się ze społecznościową naturą naszej działalności i serdecznie zapraszamy do dyskusji na stronę grupy na Facebooku. Najaktywniejsi członkowie grupy: Zbyszek Filipiak (pomysłodawca inicjatywy, administrator grupy), Paulina Komorowska, Krzysztof Żółtowski, Krzysztof Marcińczak, Alicja Piotrowska, Małgorzata Kos, Katarzyna Rubiszewska, Daria Troczyńska, Dawid Wiśniewski, Marek Mrozowicz, Jarek Fisz, Justyna Osińska, Jadwiga Mikołajczyk, Piotr Wróblewski, Dariusz Chwiałkowski, Karol Paul, Mateusz Stachera, Alicja Lewandowska, Izabela Kurjata, Jacek Bloch, Agata Jankowska, Maria Leżańska, Ida Piotrowska, Magdalena Białecka, Joanna Stepaniuk, Kamila Drozdowska, Zdzisława Marszałkowska, Mariola Schreiber, Philip Gray, Aleksandra Nadolska, Dariusz Kilan, Joanna Johansson, Alicja Abramczyk, Tomasz Drwięga, Katarzyna Kluczwajd, Dominika Śliwka Cierplikowska (autorka naszego logo), Maciej Mierzejewski, Marcin Ostajewski, Jan Mikołaj Piotrowski, Jacek Wojciechowski, Michał Michalski. Za: www.tsf.art.pl; www.facebook.com/ groups/123299654353146/about
Janina i Marek Sobocińscy, Płocka 8, 1951 r. Archiwum rodzinne
„Miało to miejsce 28 lutego 1916 r. na zamarzniętym Jeziorze Święte w Skępem. Trzech braci Abramowiczów zamieszkałych przy ul. Sierpeckiej 13 w Skępem wybrało się jak zawsze do lasu po chrust na opał. W drodze powrotnej z pełnym bagażem chrustu na plecach postanowili skrócić sobie trasę przez zamarznięte jezioro. Przechodzili w miejscu, gdzie rzeka Mień łączy się z Jeziorem Święte. W niedużej odległości od brzegu lód się pod nimi załamał. Pierwszy szedł najmłodszy z braci Józef ur. w 1902 r. Na ratunek pośpieszył najstarszy brat Stefan ur. w 1893 r., ale niestety znalazł się również pod wodą. Wówczas trzeci brat Franciszek ur. w 1899 r. starał się pomóc topiącym się braciom. Bracia przez jakiś czas utrzymywali się pod wodą i prosili Franciszka, by się sam ratował. Krzyki rozpaczy usłyszeli ludzie znajdujący się w pobliżu, lecz nikt nie pośpieszył z pomocą. Tę tragedię Franciszek przeżył i opowiedział o wszystkim rodzinie. Był moim wujkiem. Zmarł w 1982 r.”. Dziadek Marka Sobocińskiego nazywał się Jan Sobociński i żył w latach 1879-1954. Urodził się w rodzinie chłopskiej. Był trzecim dzieckiem Marianny z domu Moderskiej i Stanisława Sobocińskiego. Miał starsze rodzeństwo. Brat Antoni żył w latach 1873-1940. Ukończył rosyjską szkołę elementarną. Był bardzo zdolnym uczniem, więc z tego powodu otrzymał przydomek „Łepun”. Rozpoczął naukę
10 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
w Seminarium Duchownym w Płocku. Jednak rodzice nie byli w stanie udźwignąć kosztów kształcenia syna. Siostra Walentyna urodziła się w 1876 roku, a zmarła w 1964 roku. Wyszła za mąż za Kamińskiego z Rumunek Tupadelskich i zamieszkała w domu męża. Ciągle rozpaczała, że opuściła Skępe. Wcześnie owdowiała i została sama z gromadą dzieci na dużym gospodarstwie. Jej marzeniem było spocząć na skępskim cmentarzu parafialnym. Niestety, nie udało się spełnić jej życzenia. Jan Sobociński służył w wojsku carskim w kawalerii w latach 1899-1904. Ziemia Dobrzyńska znajdowała się pod zaborem rosyjskim. „W czasie pobytu w koszarach miał okazję poznać prace rymarskie. Dzięki temu nauczył się robienia wyrobów potrzebnych do jazdy konnej. W wojsku - dzięki spotkanym wykształconym Polakom - nauczył się biegle pisać i czytać w języku rosyjskim. Pisał kaligraficznie. Po odbyciu służby wojskowej w okresie międzywojennym miał propozycję, aby objąć stanowisko naczelnika Poczty w Skępem, ale odmówił” - wspominał wnuk Marek Sobociński. Taka propozycja świadczyła o dużym zaufaniu i szacunku, jakim darzono Jana Sobocińskiego w rodzinnej miejscowości. Jan Sobociński pracował w wyuczonym zawodzie rymarza i tapicera. Ponieważ wykonywany fach nie przynosił zbyt dużych dochodów, zajmował się uprawą ziemi, która znajdowała się w odległości 3 km od domu, czyli na Beresztku i Zabowie. „Pracując, oszczędzając, będąc kawalerem kupił za 300 rubli budynek mieszkalny, drewniany przy ulicy Płockiej 10. Pełnił też funkcję radnego w Gminie Skępe. W 1908 r. ożenił się z panną Kazimierą Kilanowską, która urodziła 10-ro dzieci”. Kazimiera z domu Kilanowska urodziła się w Skępem. Żyła w latach 1885-1966. Ze związku małżeńskiego zawartego w styczniu 1908 roku urodziły się następujące dzieci: Helena (1908-1985), Piotr (1910-1911), Barbara (1912-1984), Jan (1915-2004), Stanisława (1917-1979), Marianna (1920-2014), Franciszek (1922-1985), Stanisław (1924-1966), Stefan (1926-2006) i Piotr (1929-2009). Najstarszy syn Jan skończył Seminarium Nauczycielskie w Wymyślinie. Jego biografia znajduje się w książce „Skępe w opisie i fotografii” Bożeny Ciesielskiej (2016). Franciszek prowadził warsztat ślusarsko -kowalski w Skępem przy ulicy Sierpeckiej. Powierzano mu wykonywanie różnych zleceń dla mieszkańców Skępego i z gminy Skępe. Jego dziełem jest brama wiodąca do kościoła i klasztoru bernardynów w Skępem. Są na niej wykute inicjały ślusarza. Biografia Franciszka Sobocińskiego jest podana w publikacji „Skępe w opisie i fotografii”. Stanisław został cenionym krawcem w klubie Centralnego Wielosekcyjnego Klubu Sportowego w Warszawie. Stefan tak jak ojciec zajmował się rymarstwem, tapicerstwem i dekoratorstwem. Piotr był bednarzem, a jego wyroby służyły ludziom przez wiele, wiele lat. Wszyscy synowie mieli zawody rzemieślnicze. Córki zajmowały się swoimi rodzinami. Dwie z nich - Barbara i Stanisława - wcześnie owdowiały, nie wyszły ponownie za mąż i samodzielnie wychowały i wykształciły swoje dzieci. Helena zmarła bezpotomnie. W albumie Stanisławy Sobocińskiej zachowało się zdjęcie, na którym jest sześciu rajców gminy Skępe. Dzięki córce Stanisławy - Janinie - zostało udostępnione w celu podania imion i nazwisk radnych, których nie rozpoznano. Ustalono następujące nazwiska: Władysław Kujawski (1880-1951), w środku NN, Jan Sobociński (1879-1954), siedzą od lewej: Walenty Skibicki (1850-1941, NN (może rajca o nazwisku Kobrys?) i NN. Trzy osoby spośród nich są pochowane na miejscowym cmentarzu parafialnym w Skępem. Będąc radnym w gminie Skępe Jan Sobociński organizował w swoim warsztacie rymarskim zebrania, na których dyskutowano jak ułatwić życie mieszkańcom. Rada wsławiła się bardzo pozytywnymi posunięciami dla Skępego. W pamięci rodziny zachowały się dwa bardzo ważne wydarzenia z tego okresu. Była to budowa grobli rozdzielającej jezioro na dwie części: Jezioro Małe (Skępskie) i Jezioro Wielkie (Dworskie). Drugim pomysłem było zatrzymanie lotnych piasków zasypujących Skępe od strony Jeziora Świętego. Przy każdym podmuchu wiatru Rynek i ulice były zasypane piaskiem. Kowal Walenty Skibicki, który przybył do Skępego z Prus, obmyślił plan realizacji
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
pomysłu. Wraz ze swoimi dziećmi zbierał szyszki sosny, suszył je w piecu chlebowym i wysiewał nasiona na własnym polu. Walenty Skibicki był człowiekiem wyjątkowo uczciwym, pomysłowym i praktycznym i jak pozostali radni - społecznikiem. Uchwałą rajców dalszymi działaniami zajęli się mieszkańcy Skępego, którzy sadzili sadzonki na ruchomych piaskach wzdłuż jeziora. Tak powstały skępskie lasy. Władysław Drzewiecki - autor artykułu „Walka i męczeństwo mieszkańców gminy Skępe w latach wojny 1939-1945” - tak napisał o latach okupacji: „Nie rozgrywały się tu błyskotliwe czyny, bitwy i zbrojne zwycięstwa, ale biły gorące serca ludzi o zapalnych umysłach, świadomie poświęcających się dobru ojczyzny w atmosferze nieustannego, latami trwającego, ryzyka poniesienia najwyższej ofiary, którą w końcu wielu z tych wspaniałych ludzi złożyło”. Na początku wojny Skępe zostało przyłączone do Rzeszy i przemianowane na Schemmensee. Niemcy przejęli urzędy, handel, rzemiosło oraz większe majątki ziemskie. Na czele gminy Skępe był komisarz Ernst Schmidt, komendantem policji został Ferdynand Heming, a jego zastępcą był Józef Moder. Często mówił Sakra, co oznaczało po czesku Cholera. Stąd wzięło się jego przezwisko Sakra. „W latach 50-tych i 60-tych miałem okazję przysłuchać się rozmowie starszych sąsiadów moich rodziców Jana 1914-1958 i Stanisławy 1917-1979 r., niektórych osób z rodzin obojga rodziców i znajomych, którzy w letnie wieczory po zakończonych pracach polowych i rzemieślniczych zbierali się przed domami, siedząc na wystawionych drewnianych ławkach, żywo dyskutując, wspominali swoje przeżycia z czasów okupacji hitlerowskiej 1939-1945 r.” - wspominał Marek Sobociński. Jedną z ofiar Józefa Modera - czeskiego Niemca - był Jan Brodecki żyjący w latach 1902-1992. Był mistrzem szewskim. Wielu czeladników nauczyło się u niego zawodu. Z żoną Eleonorą mieszkali przy ulicy Sierpeckiej 15. Eleonora Brodecka żyła w latach 1904-1991. Tak wspominał te lata Marek Sobociński: „Rodzice nie raz zostawiali mnie, małego chłopca pod opieką p. Brodeckich. Żywo interesowałem się jego pracą, siedząc z boku opowiadał mi różne historie a ja pilnie słuchałem. Jego pierwsze spotkanie z Sakrą było brutalne, ponieważ bez żadnego powodu pobił p. J. Brodeckiego, nakazując jemu na drugi dzień stawić się na posterunku niemieckiej policji, który mieścił się w jednopiętrowym budynku przy ul. Sierpeckiej 49. Do wybuchu II wojny światowej budynek ten zajmował oficer Wojska Polskiego kpt. Jan Świtalski”. Jan Brodecki postanowił, że nie pójdzie na posterunek, obawiając się represji, jakie spotykały innych skępian, którzy byli wysyłani do więzień lub obozów koncentracyjnych. Zostawił żonę i dwoje dzieci. „Ukrywał się w pobliskich wsiach i miejscach, co pewien czas zmieniając swoje lokum (ukrycia). Tak np. Moczadła, Bagna, Gęstowarka, Zdrojki, Zakrętek, Babie Ławy, Kukowo, Laluszka, Grzępa, Zabowo, Beresztek, Wólka i inne. Co pewien czas musiał te miejsca opuszczać dla bezpieczeństwa swoich opiekunów, przenosząc się mimo wrodzonej choroby nóg z południowych na północne krańce gminy Skępe tj. Beresztek, odległy od Skępego ok. 4 km. Bardzo dużym utrudnieniem były śnieżne i mroźne zimy. Przemieszczając się w tym czasie niepełnosprawny p. Jan zostawiał na śniegu ślady, co zdradzało jego ukrywanie się przed prześladowcami” - zapamiętał i zapisał Marek Sobociński. „W lesie na Beresztku spędził pozostałe lata. Przy drodze leśnej prowadzącej do Jeziora Łęckiego z prawej strony w lasku sosnowym sąsiada Romana Brodeckiego (1915-1982) zamieszkałego w/w p. Jana przy ulicy Sierpeckiej 18 był wykonany wspólnymi siłami bunkier ziemny. Był to wykop o wymiarach ok. 3 m x 1,5 m i głębokości ok. 1,5 m. Bunkier był wyposażony w mały piecyk do ogrzewania. Wejście do bunkra było trudne do wykrycia dla osób postronnych, ponieważ było tak wykonane, że właz stanowiła mała sosenka (krzak)”. Dym z piecyka był odprowadzany przez blaszaną rurę na zewnątrz pod drugim krzakiem. Całość kryjówki była zamaskowana. Korzystali z niej inni ukrywający się. Między innymi schronienie znalazł Antoni Abramowicz mieszkający przy Dobrzyńskiej,
ISSN 2719-9592
powroźnik Władysław Kurczewski oraz partyzant NN, który pod koniec wojny zmarł w bunkrze. Warunki były bardzo męczące i uciążliwe. Istniała ciągła obawa i strach czy ktoś przypadkowo lub celowo nie odkryje kryjówki. Takie rozwiązanie było przejściowe. Jedzenie dostarczały rodziny Błaszczyków i Śmigielskich. Helena Kujawska (1887-1945) zamieszkała przy ulicy Sierpeckiej 27 także przynosiła żywność do bunkra. „W wyniku donosu do policji niemieckiej została aresztowana i 5 stycznia 1945 r. stracona w piaskowni k/ Ligowa”. Aresztowano ją w ostatnich tygodniach przed zakończeniem wojny. Pochowano w miejscu egzekucji wykonanej przez Jagdkommando. „Po zakończeniu okupacji i ociepleniu gruntu po zimie na propozycję Urzędu Gminy Skępe zebrano kilka osób, które pomogły zidentyfikować ofiary. Do identyfikacji zwłok śp. Heleny Kujawskiej zgłosiła się moja mama Stanisława Sobocińska 1917-1979 r. zamieszkała ul. Płocka 10 oraz Zofia Bobrowicz 1898-1975 r. zamieszkała ul. Sierpecka 28” - podał Marek Sobociński. Stanisława Sobocińska z Płockiej 10 opowiadała o przeżyciach związanych z okupacją w Skępem. Pewnego razu szła ulicą zwaną Piaski (obecnie aleja 1 Maja) i nie ukłoniła się Niemcowi Józefowi Moderowi. On ją zatrzymał i spytał, dlaczego się nie ukłoniła. Wymierzył jej kilka silnych uderzeń w twarz, wymawiając przy tym słowo Sakra. Pogroził palcem i zapowiedział, żeby się to więcej nie powtórzyło. „Nie trzeba było długo czekać, aby znów spotkała oprawcę. Wcześniej sobie przyrzekając, że nie będzie się mu kłaniać. Tym razem również nie zastosowała się do jego żądań i została znów pobita. Sakra nie przypuszczał, że trafił na tak silny charakter. Stanisława jak postanowiła tak konsekwentnie postępowała. Za każdym razem, kiedy wracała do domu, nie przechodziła ul. Sierpecką tylko nadrabiała trasę, idąc ścieżką nad Jezioro Święte z Rynku przy dzwonnicy strażackiej i nad brzegiem jeziora zdążała do rodzinnego domu. Podobnie wyglądał powrót z prac polowych na Beresztku i Zabowie oraz ze zbierania runa leśnego, gdzie z kolei z ul. Sierpeckiej przemykała nad Jezioro Święte i brzegiem docierała do domu”. Warto poświęcić kilkanaście zdań na temat Józefa Modera. W 1941 roku pracował jako komendant żandarmerii w Wielgiem. Potem w latach 1942-1943 był w Skępem, a od 1944 roku do końca wojny w Dobrzyniu nad Wisłą. Po wojnie mieszkał w Niemczech. Uniknął procesu mimo popełnionych zbrodni. Mimo że śledztwo zostało umorzone, sprawa jego działalności jest aktualna. Rodzina jednego z zamordowanych chce wznowienia śledztwa. Zależy jej, żeby Józefa Modera wpisać na listę zbrodniarzy wojennych. Marek Sobociński zapisał na podstawie wspomnień starszych mieszkańców jeszcze jedno zdarzenie związane z wojną w Skępem. „W czasie okupacji hitlerowskiej podczas prac polowych tj. wykopków przywieziono do Skępego ciało młodego mężczyzny NN, od pasa do góry był nagi - bez odzieży. Został położony na bruku (kocie łby), którym wyłożony był Rynek w Skępem. Ciało człowieka znajdowało się w pobliżu pompy wodnej. Mieszkańcy przychodząc do pompy po wodę, podchodzili do nieboszczyka i się przyglądali. Nikt wówczas nie wiedział, kto przywiózł ciało człowieka i dlaczego. Był przywieziony z Lubówca, gdzie zginął, po to, by go ktoś rozpoznał. Taki manewr zastosowali Niemcy, aby rozszyfrować tego mężczyznę, licząc na to, że ktoś z mieszkańców go rozpozna, a ich agent będzie śledził sprawę”. Ciało mężczyzny, którego nie rozpoznano, pochowano na cmentarzu parafialnym w Skępem. Potem okazało się, że był to jeden z oficerów Armii Krajowej Kedywu Pomorze kapitan Henryk Gruetzmacher. Zginął w potyczce z patrolem niemieckim. „Po zakończonej misji u <Marylki> [Marii Sobocińskiej - przypis B.C.] wraz z płk. Józefem Chylińskim ps. Rekin wracali w nieuzgodnionym terminie i nieprzygotowanej trasie powrotu przez najbliższe miejscowości ze Skępego w kierunku do swojej bazy. Zaszyfrowana baza 3x3 to Bydgoszcz ul. Świętej Trójcy 3 m. 3”.
11 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
W czasie okupacji Jan Sobociński pracował w swoim warsztacie w Skępem. Wykonywał różne prace dla niemieckiej policji. Niemcy mieli konie, przy których pracował Maurycy Sobociński mieszkający w budynku posterunku przy ulicy Sierpeckiej. Rymarzami byli przeważnie Żydzi. Wywieziono ich do obozów na początku wojny, dlatego rymarzy w Skępem było mało. „Częstym „gościem” dziadka był „Sakra”, zlecając różne prace rymarskie np. naprawy uprzęży, tj. puszorka - w języku chłopskim, uzdy, kantara, naszelnika i inne wyroby skórzane. Pewnego razu wchodząc do warsztatu, który mieścił się w jednej z izb domu przy ul. Płockiej 10, będąc w drzwiach zastał dziadka krojącego skóry nożem rymarskim, krzyknął zdecydowanym głosem: - Odłóż ten nóż. Dziadek nie reagował, robił swoje. Ten powtórzył ponownie i usłyszał również zdecydowaną odpowiedź: - Nie położę, bo to jest moje narzędzie pracy! Nóż rymarski skierował w stronę Modera”. Był bardzo dzielny. W obronie dzieci poświęciłby swoje życie. Potrafił przeciwstawić się Niemcowi. Niemiec zbladł. Widział, że nie wygra z rymarzem. Stojąc z boku, powiedział, o jaką usługę mu chodzi. Świadkami sceny były córki rymarza - Stanisława i Marianna. Ojciec zachował się zdecydowanie i stanowczo, choć było to niebezpieczne. Rodziny Sobocińskich nie ominęło wysłanie na roboty przymusowe do Rzeszy. Trzykrotnie próbowano zabrać Stanisławę, Mariannę i Barbarę. Barbara, aby uniknąć wywiezienia na roboty, zatrudniła się u Niemki, która była krawcową w Skępem. Pod koniec wojny Marianna przyjechała na urlop, ale Niemcy już uciekali. Na pytanie czy wróci na roboty, odpowiedziała: „Gdybym jedną nogę swoją tam zostawiła, to po nią nie wróciłabym”. Młodociany brat Stanisław uczył się nauki zawodu „u takich arcymistrzów krawiectwa jak Ludwik Maćkiewicz 1900-1966 r. zamieszkały ul. Płocka 8 i Jan Polanowski 1901-1992 r. zamieszkały w Skępem ul. Rypińska”. Przy okazji dodam, że Ludwik Maćkiewicz był moim dziadkiem - ojcem mojego ojca Tadeusza. „Dziadek Jan, aby utrzymać 12-toosobową rodzinę - poza zawodem rymarza - obrabiał nieduży areał ziemi 4-tej i 5-tej klasy Beresztek i Sibionki. Posiadał konia, 2 krowy i trzodę chlewną. Trudne czasy zmuszały do różnych posunięć. […] Mięso było tylko na święta wielkanocne i święta Bożego Narodzenia. Zgoda na ubój musiała być z Urzędu Gminy i tylko na jednego świniaka. Poza tym mięso musiało być zbadane przez lekarza, który wystawiał świadectwo i przystawiał stempel. Przebiegli ludzie zabezpieczali się w następujący sposób: zaraz po przystawieniu stempla z dużą ilością tuszu był przygotowany drugi świniak, na którego zgody na ubój nie było i który był chowany równolegle w ukryciu przed „życzliwymi”. Ten drugi jeszcze „ciepły” był przyłożony do tego wcześniej zabitego i pozostawiło to ślad pieczątki. Dla bezpieczeństwa były z miejsca uboju ukryte: łeb, nóżki i inne podroby, aby nie zostały wykryte przez władze okupacyjne”. Dziadek Jan Sobociński kładł nacisk na kształcenie zawodowe swoich dzieci. Córki i synowie mieli wykształcenie podstawowe. Synowie uczyli się zawodów, a córki były przygotowane do życia rodzinnego. Ich dzieci kształciły się potem w szkołach średnich lub maturalnych oraz na uczelniach wyższych. „Nasz dziadek był człowiekiem pracowitym, rzetelnym, uczciwym, bez nałogów. Bez reszty poświęcił się swojej rodzinie. Był człowiekiem głębokiej wiary, na co dzień przestrzegał 10 przykazań bożych. […] Nie tolerował bylejakości. Był w swoim fachu perfekcyjny. Codzienna praca i modlitwa to cechy, które zaszczepił swoim dzieciom. Miał powiedzenie, że każdy Polak powinien nosić wąsy. Nie rozstawał się z czapką maciejówką”. Lubił czytać książki. Marek Sobociński niezwykle ciepło opisuje swoje dzieciństwo spędzone nie tylko z rodzicami, ale i z dziadkami. Dzieci nie słyszały, aby rodzice się kłócili. Raz córka Barbara usłyszała jak jej matka do męża powiedziała: „Świat mi zawiązałeś”, kiedy nie chciał iść do kogoś na przyjęcie weselne. Po tych słowach przebrał się i poszli razem. „Był niezwykle cierpliwy dla mnie małego wnuka. Byłem najstarszym wnukiem w rodzinie w Skępem. Rodzice zostawiali mnie u dziadka rymarza, jadąc
do pracy w polu. Byłem niespokojnym, ruchliwym dzieckiem, ale zawsze był dla mnie wyrozumiały, mimo że był w podeszłym wieku, wiele przeszedł w życiu, a jeszcze pracował zawodowo. Pewnego razu zabrał mnie na Zabowo z krową, aby pasła się tam na łące. Kiedy przysnąłem, nie chciał mnie budzić i w międzyczasie z krową poszedł napoić ją do Jeziora Mielno w pobliżu średniowiecznego grodziska Grzępa. W tym czasie ja niespełna czteroletni malec przebudziłem się i nie widząc dziadka, z płaczem pobiegłem do domu. Dziadek przez długi czas bez skutku poszukiwał mnie. Zmartwiony przyszedł do mojego domu zameldować, że Marek gdzieś się zagubił. Gdy po chwili mnie zobaczył, serdecznie uściskał. Innym razem w czasie zimy stulecia biegałem po lodzie na zamarzniętym Jeziorze Świętym. Nie zauważyłem przerębla wykutego w lodzie przez miejscowych wędkarzy. Wpadłem mocząc się po pas. Po chwili zastanowienia bałem się lania w domu, więc wybrałem schronienie u dziadka. Pierwsze kroki w mokrych spodniach przebyłem swobodnie. Następne były utrudnione, ponieważ nogawki były rurkami lodu. Do dziadka trafiłem na wyprostowanych nogach. Dziadek nic nie mówiąc rozebrał mnie i schował pod ciepłą pierzynę. Przygotował gorącą herbatę i w popiele pieca kaflowego upiekł mi ziemniaki. Przybyła zmartwiona mama. Gdy chciała mnie skarcić, usłyszała od dziadka, swojego ojca słowa: - Ty lepsza nie byłaś... I w ten sposób uniknąłem kary. Tak zapamiętałem dziadka - rymarza”. Marek Sobociński stwierdził z humorem: „Taki to był gatun rymarzów Sobocińskich”. O wielu wydarzeniach dotyczących lat II wojny światowej usłyszał od swojej rodziny lub sąsiadów.
Lubił słuchać tych opowieści. Zapadły one w jego pamięć. Stąd wynikła potrzeba ich zapisania i utrwalenia dla historii lokalnej i rodzinnej. O tym jak są to ważne historie, można się przekonać wtedy, gdy umierają najstarsze osoby w rodzinie lub w miejscowości. Rodzi się wtedy pytanie lub pytania: „Dlaczego nikt nie zapytał? Można było porozmawiać z takim człowiekiem… Może pokazałby zdjęcia z albumu? Może udostępniłby zachowane dokumenty?”. Opracowała Bożena Ciesielska na podstawie materiałów pisemnych rodziny Sobocińskich Skępe VII-VIII 2021 rok * Poszukujemy…. może ktoś z Czytelników rozpozna w archiwalnym zdjęciu osoby oznaczone jako NN? Zdjęcie rajców ze Skępego z archiwum rodziny Sobocińskich. Stoją od lewej: Władysław Kujawski (1880-1951), NN, Jan Sobociński (1879-1954), siedzą od lewej: Walenty Skibicki (1850-1941), NN (może rajca o nazwisku Kobrys) i NN.
wydzierano z niego człowieczeństwo. Nigdy nie zapytałam. Nie umiałam budować zdań, nie umiałam wydukać ani słowa. To on sam opowiedział mi swoją historię i historię swojego narodu. Potrzeba było wielu lat (dwadzieścia) bym pojechała śladami jego cierpień i męki. Auschwitz i Auschwitz-Birkenau - piekło stworzone przez ludzi dla unicestwienia ludzi. Sądziłam, że poradzę sobie z tym ciężarem, że przez lata zrozumiałam, i że będzie już łatwiej… Łatwiej nie Abramkowi było, było tylko trudniej… Miał 16 lat, gdy wysiadł na rampie obozu zagłady Nigdy nie umiałam spojrzeć centralnie na jego Auschwitz z jedną walizką w ręku, na której widniał rękę, patrzyłam ukradkiem. Nigdy nie zapytałam napis: „sierota”. Był sierotą, bo Niemcy zamordowali o numer. Pytanie krążyło w mojej głowie niczym mu Rodziców i trzy Siostry. mantra, jednak nie przebrnęło mi przez gardło. Walizka została mu wyrwana, a jego pchnięto kolbą Widziałam sześć granatowo - fioletowych cyfr w plecy. Potoczył się do przodu i zatrzymał przed wyciśniętych na pomarszczonej już skórze, barczystym esesmanem. Widział przed sobą ludzi, porośniętej gęsto siwymi włosami. To było ponad towarzyszy jego podróży w bydlęcych, zatłoczonych moje siły, za bardzo szanowałam tego człowieka, wagonach: starców, kobiety i dzieci: wycieńczonych, by zadać mu ból. Myślę, że dla niego to też mogło głodnych, zapłakanych i wystraszonych. Panował być zbyt trudne pytanie… Nie zapytałam nigdy… chaos, słychać było krzyki, płacz i lamenty. Żeby To on opowiedział mi swoją historię, w momencie, uspokoić tłum, Niemcy przez megafon puszczali kiedy byliśmy na to gotowi obydwoje, a która muzykę i były to symfonie niemieckich kompozytorów. głęboko w sercu ciągle sączy się cieniutką strugą Gdy On został uderzony pałką w głowę, do jego krwi, jaka wyżłobiła sobie w nim poczesne miejsce. uszów dotarł krzyk oprawcy, że ma przejść na lewą Mogłabym powiedzieć, że posiadał numer 999 999 stronę - został zakwalifikowany do osób zdolnych do więźnia obozu zagłady Auschwitz, i nie byłoby to pracy. Miał szanse na przeżycie… kłamstwem. Na ogólną liczbę zamordowanych Dziś widzę przed oczami drewniane, piętrowe ludzi w tym obozie 1300000, to taki sam bezmiar prycze, na nich trochę siana i ludzi w pasiastych bólu i łez… ubraniach, po siedem albo nawet dziewięć osób Nigdy nie umiałam zapytać o ten etap jego życia na każdej pryczy, ustawionych pionowo jedna zmarnowany przez złych ludzi, o to, co czuł, gdy pod drugą i trzecią, każda w odległości pół metra
WIELOKULTUROWOŚĆ
NUMER Mirosława Stojak
12 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
od siebie. Kobiety w osobnych barakach, mężczyźni w osobnych. Po 700 osób w jednym. Są wychudzeni, bladzi, istne kościotrupy… Nie wiem, w którym baraku był przetrzymywany, nigdy nie zapytałam. Bałam się zrobić mu krzywdę słowem, niezawinionym przeze mnie, ale być może bolesnym. Dziś wiem, że w tych barakach umierało tysiące ludzi niewinnych, młodych, starych, dzieci. Głodnych, wycieńczonych, chorych i bitych. Duszących się w ciasnocie i niewygodzie, zmaltretowanych i sponiewieranych, chorych i umierających. Niewinnych Ludzi! Najgorsze były skwarne lata i srogie zimy. Gdy stan więźniów się nie zgadzał, stali na apelu dopóki nie odliczono ostatniego z nich. Słońce piekło osłabione ciała, z pragnienia wysychały usta i gardła, wielu mdlało i już się nie podniosło. Umierali smażąc się w upale niczym kotleciki na patelni. Zimą, przy wielkim trzydziestostopniowym mrozie, skostniałe stopy przyklejały się do oblodzonej ziemi, ręce drętwiały, odpadały nosy i uszy. Śnieg sypał niczym białe pierza wyrzucone z ciemnego komina. I dym wznosił się do nieba, dym z krematoryjnych pieców. A w tle orkiestra obozowa złożona z utalentowanych żydowskich muzyków grała utwory niemieckich kompozytorów. Była jak cyklon B, służyła zabijaniu więźniów w rytm marszów i walców. On ciągle nie wiedział, kiedy przyjdzie na niego kolej, by pożegnać się z życiem, cicho wierzył, że będzie miał szczęście… Po całym obozie włóczyły się psy. To owczarki niemieckie, które zostały wytresowane przez nich na morderców. Na polecenie swoich niemieckich panów zabijały błyskawicznie łapiąc ofiarę za szyję i przegryzając grdykę. Bał się ich panicznie i one to wiedziały, czuły jego strach. Zawsze, gdy go zobaczyły warczały pokazując swoje wielkie kły i szczekały nie dając mu przejść. Dopiero komenda rzucona w kierunku bestii, powodowała, że odchodziły. Po wojnie nadal ich się bał. Nigdy nie mógłby zaprzyjaźnić się z psem,
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
żadnym, chociaż psy niczemu nie były winne. Pies to tylko pies… Przez dwa lata musiał przechodzić koło Ściany Straceń. Zawsze robił to szybko i ze spuszczoną głowę. Skazanych przetrzymywano w celach bloku 11 i wszystkim było wiadomo, że zostaną publicznie straceni. Sąd Doraźny, który funkcjonował w obozie był parodią, groteską, który jednak sprawiał, że cierpła skóra na ciele… Blok 11 - to ciemnice, cele zwyczajne lub cele do stania. Te pierwsze posiadały wywietrzniki zakryte od zewnątrz, drugie - okna zamurowane od zewnątrz, a osadzeni mogli w nich spać na drewnianych pryczach. Niemcy prześcigali się w wynajdowaniu metod zabijania ludzi i zadawania im bólu. Stworzyli machinę, która niestety była nie do pokonania. Kary jakie stosowali to: kara chłosty, kara słupka (wiązano ręce do tyłu i wieszano na haku, tak, aby więzień nie dotykał ziemi) karna kompania, egzekucje, rozstrzelania, szubienica, śmierć głodowa… Każda była straszna, ale ta ostatnia powodowała, że ludzie umierali w mękach... Kiedy opowiadał mi o swoich strasznych przeżyciach, w jego pięknych czarnych oczach iskrzyły się krople łez. Na początku zadrżał mu głos, ale po chwili, wyprostował się i mówił dalej powoli głosem stoickim i poważnym. Jego Żona trzymała go za rękę i co chwila spoglądała na niego, jakby chciała sprawdzić, czy poradzi sobie z tym trudnym zadaniem. On chciał mówić, chciał, abym to ja była jego spowiednikiem. Opowiadał… O tym, że Rosjanie i front aliancki zbliżają się do Oświęcimia, Niemcy wiedzieli już wcześniej. Na kilkanaście dni przed wyzwoleniem obozu, wszystkich więźniów, utrzymujących się na własnych nogach, pognali w Marszu (Śmierci) w głąb III Rzeszy. On i jeszcze jeden Żyd zostali wyznaczeni do ciągnięcia drewnianego wózka. Była połowa stycznia, zima, duży mróz i śnieg wkradający się do oczu. Ten wózek
ISSN 2719-9592
uratował im życie. Na zmianę opierali się o niego, łapiąc głębokie oddechy. Tym sposobem odpoczywali. Panika spowodowana zbliżającymi się wojskami Rosjan, sprawiała, że Niemcy jeszcze agresywniej zachowywali się w stosunku do więźniów. Każdy upadek, potknięcie czy oddalenie od kolumny karane było śmiercią. Tak łatwo przychodziło tym bestiom odbierać ludziom życie. Pędzenie więźniów i jeńców było tak zaplanowane i prowadzone, żeby spowodować ich największą śmiertelność. Ci, którzy przeżyli mieli nadal stanowić tanią siłę roboczą w Niemczech. A potem on zapytał mnie, czy wiem, co Niemcy ukryli w drewnianym wózku, który musiał ciągnąć. W głowie poczułam pulsowanie, wiele myśli przebiegało przez nią w jednej chwili, aż olśniło mnie, że to musiała być broń albo jedzenie… - Niemcy schowali tam ubrania cywilne, na wypadek schwytania przez Rosjan - powiedział i zamilkł. Powiedział mi, że przeżył to piekło, bo najzwyczajniej miał szczęście. Nic innego nie ratowało życia ani pieniądze, ani uroda, ani dobry zawód czy koneksje. To nie liczyło się dla Niemców. Dla nich byli tylko podludźmi, niewartymi by żyć. Dla nich znaczyli tyle, co splunąć… Spotkania z tym człowiekiem uzmysłowiły mi, jak mało wiedziałam o tamtych potwornych czasach, jak mało wiedziałam o ludziach, których zaczęłam się bać… On przed dwudziestu laty otworzył mi oczy i poznałam całą prawdę o Holokauście. Wizyta w Muzeum byłego Niemieckiego Obozu Zagłady Auschwitz, choć niezmiernie trudna, jest moim hołdem, jaki składam pomordowanym ludziom, jest także moją tęsknotą za Abramkiem. Wczoraj zadzwoniłam do Izraela. Jego żona Ela żyje, jesteśmy w ciągłym kontakcie i przyjaźni. Zdobyłam się na odwagę i zapytałam o numer, jakim Niemcy oznaczyli Abramka w obozie zagłady. To numer 141334...
WAŻNE HISTORIE
Kto wieżą ratuszną na 8 niedziel skazany został, kto fuzyją i kordelasem straszył, a kto odgrażał się, że wieczną pamiątkę z miastem Kowalem uczyni, czyli...
AWANTURA NA STO FAJEREK Z 1790 ROKU. Anna Marcinkowska Zaczęło się, jak podają wiarygodne źródła, dosyć spokojnie. Mieszczanie kowalscy uciemiężeni rządami złego starosty tym razem postanowili nakazanych przez lustratorów tłuk (roboty nadzwyczajne, przymusowe i nieodpłatne) nie robić. Bunt szybko wymknął się spod kontroli, a nasi krewcy przodkowie nie zasypiali gruszek w popiele. Akcja przypominająca atmosferę sienkiewiczowskiej trylogii pod hasłem „ociec, prać?” budzi uśmiech. Zapewniam – warto przebrnąć przez zawiłości staropolskiego języka, który dosadnie i pełnokrwiście maluje obraz osiemnastowiecznego miasteczka, jakiego nikt z żyjących pamiętać nie może, a którego ślad nie pozostał na ani jednej ilustracji. Pośrodku kowalskiego rynku widzimy więc ratusz, ponad wszelką wątpliwość zwieńczony wieżą, która nie była wzniesiona dla wzbogacenia pejzażu miasta, ale pełniła rolę aresztu. Widzimy furtkę cmentarną przy parafialnym kościele, sklep wdowy Pendrakowy, bór Przyborowiem zwany. Tekst przywodzi na myśl pociemniały, gęsty oleodruk, gdzie kryją się po kątach dziwne, nieznane nam przedmioty i sprawy. Czy coś z nich zostało pomiędzy kościołem a ratuszną wieżą? Poniżej przytaczamy tekst źródłowy, umieszczony w artykule Zenona Guldona w „Ziemi Kujawskiej”, t. 1, z 1963 r.
Wyrok sądu asesorskiego w konflikcie miasta Kowala ze starostf Michałem Sokołowskim z 1790 r. Stanisław August z Bożej łaski król polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podolski, podlaski, inflancki, smoleński, siewierski i czerniechowski. Oznajmiamy niniejszym listem naszym wszem wobec i każdemu z osobna, komu wiedzieć o tym przynależy, iż znajduje się w protokole dekretów sądów naszych zadwornych asesorskich koronnych dekret między stronami niżej wyrażonemi brzmienia następującego: Działo się w Warszawie w pałacu Rzeczypospolitej w sobotę, to jest dnia 30 miesiąca października 1790 roku, z mocy ustawy sejmu teraźniejszego, za sprawą i przełożeniem JW JMP Hiacynta hrabi Nałęcz z Małachowic Małachowskiego, kanclerza wielkiego koronnego, radoszyckiego, grodeckiego, sarnickiego etc. starosty, za przywołaniem sądów przez szlachetnego Michała Glińskiego, woźnego generała ziem koronnych. Między ur. insygnatorami koronnemi i ich donoszącemi ur. Michałem Sokołowskim, starostą kowalskim, osobiście, ur. Marcinem i Anną z Staniszewskich Dąbrowskiemi małżonkami, powodami i pozwanemi przez ur. Cypriana Sowińskiego i Wojciecha Ślęzańskiego, a sławetnemi Mikołajem Człapińskim przeszłym, Janem Kozowiczem teraźniejszym burmistrzami,
Grzegorzem Bieliczem, Józefem Kałętkiewiczem, Józefem Rudzyńskim radnemi, Rochem Tobolczykiem, Ignacym Buiakowskim, Grzegorzem Lewandowskim, Franciszkiem Kruszewskim, Antonim Piekarskim, Mateuszem Bigoszewskim, Szczepanem Łosiakowskim, Stanisławem Andrzowiczem, Wojciechem Skurczyńskim, Marcinem Orlikowskim, Błażejem Potrzebowskim, Wincentym Tobolczykiem, Józefem Sikorskim, mieszczaninami kowalskiemi, niemniej całym magistratem i pospólstwm tegoż miasta JKMci Kowala, pozwanemi i powodami przez ur. Adama Glezmera i Wojciecha Żukowskiego, ur. Karolem Górskim szambelanem JKMci, Piotrem i Michałem Kłobuchowskiemi, Rochem Wihrowskim przypozwanymi przez ur. Tomasza Nadratowskiego osobiście wraz z ur. Śleżanskim, ur. Tomaszem Nadratowskim i Sąchockim, przez ur. Nadratowskiego, swym i ur. Sąchockiego imieniem stawającego, termin z zachowania, odesłania, odwołania się dopuszczonego i pozwów. Sąd JKMci wraz z asesorami zawiesiwszy tymczasem excepcyją przeciwko pozwowi od mieszczan miasta Kowala ur. Tomaszowi Nadratowskiemu i Sąchockiemu wydanemu, przez tychże ur. Nadratowskiego i Sachockiego założoną, sprawę stronom pryncypialnie miedzy sobą czyniącym wprowadzać nakazuje. W wprowadzeniu której potrzebne być przez strony złożenie zeznań świadków zaprzysiężonych podczas dzieła komisarskiego, z mocy dekretu sądu swego roku teraźniejszego na gruncie miasta Kowala odbytego, wprowadzonych uznaje, a to natychmiast. A ponieważ też strony, jako to ur. Sokołowski starosta kowalski, ur. Dąmbrowsy i mieszczanie miasta Kowala takowe zeznania świadków w rotuach piąciu zapieczętowanych, na dowód i odwód wywiedzione w sądzie swym złożyły, przeto w tym punkcie zadosyć czynienie wyrokom sądu swego przez nadmienione strony deklaruje i dalej w sprawie postępować naznacza. W postępowaniu zaś odesłane przez sąd komisarski sprawy tej na powrót do sądów JKMci,
13 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
tudzież odwołanie się od tegoż sądu i dzieła komisarskiego pod dniem 2 miesiąca sierpnia roku bieżącego w mieście przerzeczonym Kowalu nastąpionego, przez tych to mieszczan do sądu niniejszego uczynione i dopuszczone, także i przypozwy z strony ur. starosty i ur. Dąmbrowskich wydane rozsądzając, sporów spraw wysłuchawszy, dokumenta od tychże stron pokładane, niemniej zeznania świadków zaprzysiężone przeczytawszy i rozmyślną uwagą zważywszy: Co się dotyczy pierwszej kategoryji z okazyji porwania się mieszczan z przyczyny tłuk przez ur. starostę wymaganych, na tegoż ur. starostę kowalskiego, przez strony wprowadzonej, gdy z inkwizycyji zaprzysiężonych, przez obie strony złożonych, okazuje się, iż mieszczanie miasta Kowala, kiedy lustracyja starostwa tego z mocy prawa roku przeszłego 1789 zapadłego nadchodziła i ur. komisarze tak do opisania dochodów starostwa kowalskiego, jako i wyciągnienia z dóbr ziemskich ofiary 10- go grosza do miasta Kowala zjechali i sesyje swe, na których ur. starosta prezydował, w ratuszu miejskim odbywali, a mając sobie ciż mieszczanie od ur. lustratorów nakazanie takowej tłuki, aż do rozsądzenia w sądzie przyzwoitym nastąpić mianego, pełnienie zebrawszy się nazajutrz do domu sławetnego Mikołaja Człapińskiego, wówczas burmistrza miasta Kowala, i tam naradziwszy się, spomiędzy siebie czterech delegowanych do idącego ur. starosty na sesyję komisyjną do układania dziesiątego grosza ofiary, na ratuszu odbywającą się, wysłali. Którzy wysłani, zastawszy już ur. starostę przed ratuszem donieśli mu, iż mieszczanie tłuk robić nie będą. Po krótkim przez sławetnego Rocha Tobolczyka, jednego z wysłanych oświadczeniu uczynionym, niektórzy z palestry grodzkiej ur. staroście i tej komisyji asystujący, sądząc to oświadczenie być zuchwałym, tegoż Tobolczyka do sieni ratusznej wepchnęłi i zamknęli. Co widząc inni trzej mieszczanie, z tymże Tobolczykiem wysłani, stamtąd uszli i jeden z nich, sławetny Szczepan Łosiakowski na stojących przed domem sławetnego Człapińskiego burmistrza mieszczan rękami kiwać zaczął i na nich zawoływał: bywajcie, bo nam starosta Tobolczyka do więzienia wtrącił. Na te więc wołanie i rękami kiwanie rzeczonym mieszczanom przed domem burmistrza w liczbie do dwudziestu osób stojącym do posunięcia się prędszego ku ratuszowi i ur. staroście dał okazyją. Przytomni zaś ziemianie, na tę komisyją układającą podatek dziesiątego grosza przybyli i tam znajdujący się, rozumiejąc to posunięcie się mieszczan być niebezpieczeństwem jakowego tumultu, dobywszy szabel na tych to mieszczan onych przez ogrody uciekających gonili, tychże mieszczan rozpłoszyli. I po takowym gonieniu sławetny Kałędkiewicz uciekający i w płocie zawięzły, w rękę okaleczonym, czyli zaciętym, od kogo jednak nie wiadomo, został. Zaczym te okoliczności zachodzące rozważywszy, a nie wdając się w rozeznanie sprawy prawnej o tez tłuki w sądzie swym osobno wiszącej, szczególnie tylko sprawę tę uczynkową, z zlecenia stanów ujmujących rozsądzając, ponieważ sławetny Szczepan Łosiakowski przez zawołanie na mieszczan przed domem burmistrzowskim stojących i kiwaniem na nich do posunięcia się mieszczan prędszego i do rozruchu i przypadku tego nastąpionego pierwszy dał przyczynę, zaczym tegoż sławetnego Łosiakowskiego winnym być kary uznaje i onego do zdatności trzymania i posiadania urzędów miejskich na lat dwa oddala i wstrzymuje. Że przy tym z inkwizycyji jest dowód, iż szlachetny Antoni Piekarski, pisarz miejski miasta Kowala, kilka razy mówił te słowa do mieszczan: nie dać się było bić i odpędzić, więc za takowe wyrzeczone, do zuchwalstwa niejakiego pobudzające słowa, ażeby tenże Antoni Piekarski wieżą ratuszną miejską odtąd za niedziel 8 zasiadł i one przez niedziel 2 nieprzerwanie, pod karą wywołania w przypadku sprzeciwienia się niniejszemu dekretowi sądu swego, przy zaniesionym przed księgami miejskimi wójtowskiemi manifeście wskazać mianą, wysiedział, onemu przykazuję. Że zaś urząd miejski z burmistrzem i mieszczanie miasta Kowala z oznajmieniem przez czterech spomiedzy siebie, jako wyżej jest wyrażono, wybranych, nieodbywania przez się tłuk w nieprzyzwoitym miejscu do ur. starosty, bo do idącego na ratusz w rynek posłali, zarzuty w punktach do słuchania świadków podanych, iż ur. starosta Tobolczykowi
przy oświadczeniu przez niego o niepełnieniu przez mieszczan tłuk policzek zadać miał, onego do więzienia wtrącić a Bielicza mieszczanina, iż sztychem jakoby miał kazać przebić, uczynili. Które zarzuty nie są inkkwizycyją dowiedzione, owszem, iż ich ur. starosta nie gonił ani nie bił, taż inkwizycyja naucza. Przeto za takowy nieprzyzwoity urzędu miejskiego i mieszczan postępek i za posuniecie się razem ku ur. staroście na zawołanie Łosiakowskiego nastąpione, a za tym danie przyczyny zdarzonego w tym mieście rozruchu, tudzież za zarzuty ur. staroście niesłusznie zadane i nie dowiedzione, podległych być karze uznaje i lubo by większe zasłużyli, przecież z litości sądu swego do mniejszych i łaskawszych przystępując, aby tenże urząd i porządki oraz mieszczanie wszyscy miasta Kowala ur. Sokołowskiego, starostę kowalskiego, odtąd w czasie niedziel 8 w rezydecyji jego publicznie przeprosili i do szpitala tamtejszego miejskiego na ubogich złotych 50 polskich w poniedziałek po Trzech Królach rzymskich roku nadchodzącego 1791 najpierwszy przed księgami wójtowskimi miasta Kowala do rak i za kwitem rządcy tegoż szpitala punktualnie i istotnie, pod karą w dwójnasób zapłacenia onych w przypadku sprzeciwienia się niniejszemu dekretowi, przy zniesionym tamże manifeście nastąpić mianą, zapłacili i oddali. I aby przerzeczeni urząd i mieszczanie w przyzwoitym zawsze uszanowaniu ku ur. staroście i zwierzchności starościńskiej i w wszelkiej skromności zostawali i zachowali się, przykazuję. A ur. Sokołowskiemu, staroście kowalskiemu, iż nadmienione zarzuty i inne przez mieszczan czynione, że nieskazitelnej jego dobrej sławie i honorowi nic szkodzić ani ich bynajmniej naruszać mogą, ogłasza i deklaruje. Nadto pismo drukowane na stronę miasta Kowala do stanów sejmujących podane, ponieważ mieszczanie tego nie pisali ani układać i do druku podawać nie kazali, twierdzą i oświadczają, spalić przez woźnego sądu swego natychmiast dysponuje. Że także z przerzeczonych zeznań świadków zaprzysiężonych jest dowód, iż podczas tego rozruchu i gonienia mieszczan sławetny Józef Kałędkiewicz, mieszczanin uciekający i na płocie uwięzły, w rękę zaciętym został, lecz przez kogo był okaleczonym, inkwizycyja dowodnie nie objaśnia i tenże sławetny Kałędkiewicz obdukcyji tej rany urzędownie uczynionej, o której wielkości sąd uwiadomionym być może, nie pokłada, przeto w nagrodę jego bólu i rany, temuż sławetnemu Kałędkiewiczowi grzywien 30 polskich wyznacza, mieć chcąc, ażeby ur. Sokołowski, starosta kowalski, takowe grzywien 30 polskich zastępując i porywczość przyjaznych sobie osób za niego się w czasie posunięcia się mieszczan ujmujących, na poniedziałek po Trzech Królach rzymskich przed księgami grodzkiemi i kowalskiemi istotnie i rzetelnie pod karą wywołania w przypadku sprzeciwienia się niniejszemu wyrokowi sądu swego tamże przy manifeście zniesionym wskazać mianą, do rak i za kwitem tegoż sławetnego Kałędkiewicza na tym terminie nieodebrania, żeby ur. starosta też grzywny dla niego w kancelaryji tejże grodzkiej kowalskiej złożył, stanowi. A rozwiązując powyższą excepcyją pozwu złożoną, ponieważ ten pozew z strony miasta jest do sądu komisarskiego wydany, zaczym nie mieć pozwu toż miasto do sądu swego przeciwko ur. Nadratowskiemu i Sąchockiemu deklaruje. Kategoryją zaś względem rozrucenia przyciesi na austeryją wójtowską przez ur. Sokołowskiego, starostę i wójta kowalskiego w mieście tym złożonych, jako z sprawą prawną z osobnych już powództw stron w sadzie JKMci dawniej wiszącą i w dekreta osobno zapadłe podeszłą, do tejże sprawy osobnej odkłada oraz inkwizycyje w tej kategoryji i wywiedzione, zapieczętowane stronom na powrót oddaje. Co bowiem tyczy się kategoryji z ur. Marcinem Dąmbrowskim i Anną małżonkami o różne krzywdy imże przez mieszczan miasta Kowala wyrządzone, zachodzącej, ponieważ z złożonej przez strony inkwizycyji zaprzysięzonych okazuje się, iż sławetny Jan Kozowicz, burmistrz miasta Kowala, na wystawienie stajni dla konsystancyji koni kawaleryji narodowej i żołnierskich, przez Komisyją Cywilno-Wojskową wystawić w tym mieście nakazanej, na miejsce w boru, gdzie mieszkania ur. Dąmrowskich znajdowały się, z kilką furami po baliki zajechał i zapytawszy się
ur. Dąmbrowskiej o samego ur. Dąmbrowskiego, gdy mu odpowiedziała że go w domu nie masz, oświadczył jej, iż dla skupienia balików obladrowych zjechał. Co mu odmówione było, deliki z płotów podwórka ur. Dąmrowskiego ogrodzonych brać kazał i kiedy już na jedną furę nałożono było, ur. Dąmrowski wyjrzawszy z dachu stodółki i mając fuzyją i kordelas przy sobie, aby mu takowych delików nie brano przestrzegał i wystrzelić do burmistrza oświadczył. Lecz kiedy sławetny Kozowicz mniej to uważał, ur. Dąmrowski, kazawszy mu się bić w piersi i żegnać, wystrzelić do niego ponowił. Jakoż, gdy raz mu fuzyja nie puściła, drugi raz poprawiwszy strzelił i ten nabój dla usunięcia się Kozowicza trafiła dwa woły. Z których jeden do miasta przyprowadzony zraz był dorżnięty, a drugi się wygoił. Po tym mieszczan uciekających, mierząc za niemi fuzyją, gonił, od brania takowych delików odpędził. Z powodu więc tego, niemniej z racyji, iż tenże ur. Dąmbrowski na bilet przez sławetnego Kozowicza burmistza do niego pisany i przez sługę miejskiego onemu oddany, odpowiedział, iż czytać nie umie, ale umiejący strzelać, kilkunastu mieszczan wystrzela i pamiątkę wieczną z miastem Kowalem uczyni, tudzież z powodu chcenia jakoby przez ur. Dąmbrowskiego spalenia miasta, jednak inkwizycyjami nie dowiedzionego, sławetni Wojciech Skurczyński, Tomasz Przybyszewski i Kapuściński z zlecenia urzędu i rozkazu burmistrza w sam wielkanocny wtorek, kiedy ur. Dąmbrowski z kościoła wychodził, przy furtce cmentarza z tyłu za ręce schwytali, onego wraz z innymi mieszczanami na to pilnującemi, do domu burmistrza sławetnego Kozowicza zaprowadziwszy, kordelas i krócice przy nim będące odebrawszy, tegoż ur. Dąmbrowskiego postronkami związali i do sklepu sławetnej Pendradowy wdowy, lubo przyjąć do siebie tegoż ur. Dąmrowskiego nie chcącej , lecz przez mieszczan biciem przymuszonej, zaprowadzili, nazajutrz dybę na jedną nogę założyli i z halabardami strzegąc go przez trzy tygodnie trzymali. To dopełniwszy, pomieszkanie wspomnionego ur. Dąmbrowskiego w boru, Przyborowia zwanym na rumunku będące, mieszczanie miasta Kowala z rozkazu tegoż sławetnego burmistrza rozebrali, inwentarze i inne wszelkie sprzęty zabrali. Ur. Dąmbrowską i córkę jej, tegoż rozbierania broniące, sławetni Franciszek Kruszewski i Wincenty Tobolczyk pobili, onę wraz z pięciorgiem dzieci do miasta powieźli i w domostwie miejskim nie dozwalając jej widzenia się z mężem, osadzili. I dopiero za dekretem i rezolucyją sadów JKMci tychże Dąmbrowskich uwolnili. Za te więc ur, Dąmbrowskiego zuchwałe, bez najmniejszego prawnego przekonania, z cmentarza schwytanie, onego związanie, pobicie, po tym w dyby na jedna nogę wsadzenie i onego przez trzy tygodnie w sklepie pod strażą z halabardami trzymanie, mieszkanie jego w boru na rumunku rozrucenie, rzeczy, inwentarzy gwałtowne zabranie i samej ur. Dąmbrowskiey pobicie, tejże i z dziećmi do miasta zawiezienie i tamże trzymanie, lubo większe kary dla przykładu innym zasłużyli, zważając jednak i ur. Dąmbrowskiego porywczą i nieumiarkowaną popędliwość, że on bez zastanowienia się jakiegożkolwiek do sławetnego Kozowicza z fuzyji strzelił i szczęściem, że tylko woły postrzelił i inne przykrości, jak inkwizycyja zaświadcza, różnym osobom wyrządzał, do mniejszych przystępując, a nie tykając sprawy prawnej o bór między miastem i ur. starostą zachodzącej, samę tylko uczynkową sprawę podług zlecenia stanów sejmujących rozpoznając, ukaranemi być mieszczan miasta Kowala postanawia. I tak najsamprzód sławetnego Kozowicza burmistrza jako głowę miasta tego reprezentującego, za którego rozrządzeniem nadmienione gwałtowności działy się, za nakaz dany schwytania i więzienia ur. Dąmbrowskiego, od urzędu burmistrzowskiego oddala i onego na zawsze od posiadania i trzymania wszelkich urzędów na zawsze odsądza oraz ażeby tenże sławetny Kozowicz uiszczający się z tej winy wieżą ratuszną odtąd za niedziel 4 zasiadł i onę przez niedziel 6, nie schodząc z niej wysiedział, a przy wyjściu z niej, żeby miasto Kowal, ile że i mieszczanie do tej gwałtowności schwytania i więzienia ur. Dąmbrowskiego przykładali się, zastępując osobę burmistrza swego, w nadgrodę krzywd swych osobistych i wydatków ur. Dąmbrowskiemu wyrządzonych, grzywien 500. Zaś sławetni Wojciech Skurczyński, Przybyszewski i Kapuściński, którzy pierwsi ur. Dąmrowskiego z furtki
14 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
cmentarza wychodzącego schwycili, onego związali i związanego do sławetnego Kozowicza burmistrza zaprowadzili, aby także wieżą ratuszną miejską przez niedziel 2 każdy z nich, odtąd za niedziel 8 nieprzerwanie wysiedzieli i przy wyjściu z niej ur. Dąmrowskiemu po dwoje czternaście grzywien każdy z osoby swej, niemniej za najście mieszkania ur. Dambrowskich, potym rozrucenie wszystkiej budowli, rzeczy, sprzętów i inwentarzy gwałtownie zabranie, aby wspomniony sławetny Kozowicz wieżą osobno, odtąd za niedziel 12, zasiadł i onę przez tygodni 6, nie schodząc z niej, wysiedział. Przy wyjściu (z) której miasto i mieszczanie, zastępując swego burmistrza grzywien znowu 500 tymże ur. Dąmbrowskim. Tudzież sławetni Wincenty Tobolczyk i Franciszek Kruszewski za pobicie samej ur. Dąmbrowskiey, żeby też wieżą ratuszną miejską miasta Kowala (do której przez mieszczan wysiedzenia o uwolnienie izby w tymże ratuszu miejskim, na skład rzeczy żołnierskich zajętej, tak ur. starosta jako i miasto starać się mają), odtąd za niedziel 12, przez niedziel 2 podobnież, nie schodząc z niej, zasiedli i onę wysiedzieli. Przy wyjściu bowiem z takowej wieży po grzywien dwoje czternaście ur. Dąmbrowskiey, a wszyscy jak wyżej przed księgami grodzkiemi kowalskiemi pod karą wywołania w przypadku sprzeciwienia się teraźniejszemu wyrokowi sądu swego, przy zaniesionym tamże manifeście wskazać mianą, istotnie za kwitem ur. Dąmrowskich zeznać mianym, wyliczyli, a drzewa na budowę wszyscy mieszczanie na wybudowanie nowego domu, w tejże wielkości, jaki był, i ogrodzenie, aby dla nadmienionych ur. Dąmbrowskich z lasu na miejsce, gdzie mieszkanie ich było, w czasie niedziel 12 zwieźli pod rygorem prawa. Na ostatku sławetni Bilicz i Rudziński sławetną Pendrakowę za to, iż do siebie ur. Dąmbrowskiego do sklepu swego przyjąć wzbraniała się, pobili, aby jej po grzywien 14 każdy z nich przed księgami miejskiemi wójtowskiemi odtąd za niedziel 6, pod podobnąż karą w przypadku sprzeciwienia się niniejszemu dekretowi sądu swego, przy zaniesionym
DZIEDZICTWO
Kołyska z czerwoną wstążeczką Andrzej Szalkowski 1 czerwca obchodzimy wszystkim znany Dzień Dziecka, jednak w starożytnym Rzymie w ten dzień przypadało święto Cardei (kojarzonej z nimfą Carne, która uratowała królewskiego syna ze szponów strzyg). Bogini Cardea, w mitologii rzymskiej towarzysząca Janusowi, była opiekunką bezpieczeństwa rodzinnego. Czczona była także jako opiekunka zawiasów i wszelkich bram. Chroniła przed napadem demonicznych strzyg!!! Jeśli mówimy zaś o ochronie dzieci przed wszelkim złem, mamunami porywającymi dzieci, strzygami, czarownicami, etc. to musimy wspomnieć pradawny zwyczaj stosowania czerwonych wstążek mocowanych przy kołyskach. Tak, od dawien dawna uważano kolor czerwony jako związany symbolicznie z miłością, siłą i ogniem. Miał ten kolor też chronić przed rzucanymi urokami. Stąd też te wstążeczki przy posłaniu dziecięcym, wózeczku, a wśród zwierząt inwentarskich czerwone wstążeczki czy nitki na szyjach źrebiąt, cieląt i innych, a dzisiaj przy obrożach szczeniąt. Nasi przodkowie stosowali takie metody ochronne, a nieco później wśród nazwijmy to bardziej wierzących pojawiały się medaliki z Matką Boską wieszane na czerwonej wstążeczce. Można przypuszczać, że stosowano takie zabiegi ochronne dawniej ze względu na wysoką śmiertelność u niemowląt. Wstążeczka miała chronić dziecię od narodzin do chrztu. Urok mógł rzucić ktoś, kto miał złe spojrzenie albo ze zwykłej zazdrości. Dlatego też zbytnie chwalenie noworodka mogło być odebrane za przejaw zazdrości i być przyczyną rzuconego uroku. Jak należało się bronić, gdy już taki urok został rzucony? Co wtedy robić? Najprostszą metodą był znak krzyża wykonany nad główką dziecięcia. Nieco bardziej
facebook.com/fundacjaariari
ISSN 2719-9592
ariari@ariari.org
manifeście popaść mianą, za kwitem urzędownym zapłacili, nakazuje. I burmistrza, urząd miejski i mieszczan wszystkich tegoż miasta, aby takowych gwałtowności czynić i nikogo (oprócz przypadków prawem dozwolonych, jako to kradzieży, zabójstwa i podpalenia domu popełnionego) bez przekonania prawnego, tym bardziej osób do zwierzchności i sądu swego nie należących, imać i więzić nie ważyli się, a to pod surowemi karami w przypadku przewinienia, napomina i onym zakazuje. Że zaś ur. Dąmbrowski bez zastanowienia się żadnego porywczą popędliwością do sławetnego Kozowicza, po obladry delików do mieszkania jego przybyłego, z fuzyji wystrzelił i szczęściem że go chybił i tylko woły 2 postrzelił, przeto za takową jego niepomiarkowaną popędliwość dopełnioną, zważając przy tym, iż tenże ur. Dąmbrowski, jak inkwizycyja uświadamia, sławetnego Buiakowskiego na bór, Przyborowie zwany, przybyłego pobił, twarz i głowę mu zapalczywie pogryzł, do pastuchów strzelać miał, sławetnego Pawłowskiego tamże pobił i odebrawszy bilet od sławetnego Kozowicza burmistrza, jak wyżej jest wyrażone, kilkunastu mieszczan wystrzelać i pamiątkę z miastem Kowalem zrobić, przed sługą tymże miejskim, oświadczył się, zaczym końcem powściągnienia tej jego porywczej popędliwości, żeby także przyrzeczony ur. Dąmbrowski za te swe wykroczenia wieżą grodzką kowalską nie prędzej jednak, aż po wysiedzeniu wieży przez sławetnego Kozowicza zasiadł i onę przez niedziel 2 nie schodząc wysiedział. I przy wyjściu z niej, aby grzywien 30 polskich na rzecz miasta Kowala i za kwitem podskarbiego miejskiego przed księgami grodzkiemi, kowalskiemi, istotnie pod karą wywołania, tak co do wieży, jako i grzywien przy zaniesionym tamże manifeście wskazać mianą zapłacił i wyliczył, onego obowiązuje. Na koniec co się tyczy rzeczy przez mieszczan ur. Dąmbrowskim zabranych, które by jeszcze im oddane nie były, tudzież względem szkody w nich oraz w zbożu nastąpionej, gdy ur. Dąmbrowski
ogólny tylko regestr zabranych mu pod ten czas rzeczy, bez wymienienia, jakie mu potem oddane zostały, składa, a po oddaniu mu niektórych rzeczy i sprzętów brakujących, rzeczy i szkód nie pokłada i siła by mu jeszcze takowych rzeczy należało, nie dowodzi, przeto punkt ten na dowód brakujących mu, jeżeli jeszcze rzeczy i sprzętów przez mieszczan mu jeżeli nie oddanych i nie przywróconych (z ostrzeżeniem przyjęcia rewersu przez ur. Dąmbrowskiego na odebrane wszystkie od mieszczan rzeczy i sprzęty tymże mieszczanom danego, jeśli takowy rewers podkładany będzie), tudzież szkód w nich wynikłych i w zbożu uczynionych, na rozpoznanie, dochodzenie, rozważenie tychże rzeczy i sprzętów resztujących powrócenie bądź zapłacenie, szkód nagrodzenie, przysiąg, gdzie potrzeba będzie, odebranie, inkwizycyji zaprzysiężonych przez strony wyprowadzenie i tej kategoryji zupełnie, z wolnych od sądów JKMci stronie uciążną się być mieniącej odwołaniem się rozsądzenie, do sądu pośrzedniczego starościńskiego odsyła, ażeby sprawę tę w czasie trzech miesięcy rozpoznał i rozsądził mocą niniejszego dekretu. Który to dekret z tegoż protokołu słowo w słowo wypisać i stronie żądającej autentycznie wydać pozwoliliśmy. Na co lepszej wiary pieczęć koronną wycisnąć rozkazaliśmy. Dan w Warszawie we śrzodę, to jest 10 miesiąca listopada roku Pańskiego 1790, panowania naszego XXVII. Hiacynt Małachowski kanclerz wk. Koronny (pieczęć) Za sprawą i przełożeniem JW JMPana Hrabi Nałęcz z Małachowic Małachowskiego, kanclerza wielkiego koronnego, radoszyckiego, grodeckiego, sarnickiego et. Starosty. Jędrzej Przezdziecki sądów JKMci asesoryji koronnej pisarz
skomplikowane to metody związane z laniem wosku nad głową dziecka. Trzeba było na przykład machnąć brudnymi kalesonami nad łóżeczkiem dziecięcym albo przeciągnąć to dziecko przez spódnicę. W naszym Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie mamy łóżeczko dziecięce. Było ono pierwotnie kołyską, zwaną też gdzieniegdzie kolebką, jednakże na jakimś etapie użytkowania ktoś usunął mu bieguny. Na tymże łóżeczku zachowała się oryginalna czerwona wstążeczka zawiązana na gwoździu.
WAŻNE HISTORIE
Kołyska z czerwoną wstążeczką. Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie
Nagrodzeni Orderem Virtuti Militari Bożena Ciesielska
Order Virtuti Militari należy do najstarszych polskich odznaczeń wojskowych. Został ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Skępe i okolice mogą poszczycić się takimi osobami, które zostały odznaczone Orderem Virtuti Militari. Należą do nich następujące postacie: Józef Feliks Zieliński (pseudonim Izet-Bey, uczestnik powstania listopadowego), Stanisław Władysław Zieliński (lotnik biorący udział w bitwie o Anglię), Maria Romana Sobocińska (zaangażowana w ruch oporu), Wacław Tuziński (brał udział w wojnie 1920 i w II wojnie światowej) oraz Henryk Gruetzmacher (uczestnik kampanii wrześniowej 1939, zaangażowany w ruch oporu). Uhonorowano je za zasługi podczas powstań narodowowyzwoleńczych lub za działania podczas I i II wojny światowej. Tablica upamiętniająca Józefa Feliksa Zielińskiego (pseudonim Izet-Bey) w klasztorze bernardynów w Skępem. Fot. Bożena Ciesielska
15 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
DZIEDZICTWO
Państwowa Preparanda Nauczycielska w Wymyślinie Jolanta Iwińska Preparandy nauczycielskie były to dwuletnie koedukacyjne szkoły dla dzieci w wieku 12-15 lat, które ukończyły co najmniej 4-oddziałową szkołę powszechną i pragnęły podjąć naukę w seminarium nauczycielskim. Państwowa Preparanda Nauczycielska w Wymyślinie, pow. lipnowski, woj. warszawskie utworzona w 1918/1919 została przeniesiona w 1919/1920 z Kikoła. Szkoła została zlokalizowana w istniejącym do dzisiaj budynku dawnego zajazdu dla pątników, znajdującym się nieopodal klasztoru, w sąsiedztwie Borku. Przy preparandzie funkcjonowała bursa, w której mieszkały dzieci z odleglejszych miejscowości. Pod względem pomocy naukowych preparandy były na ogół ubogo wyposażone – kilka map, tablic przyrodniczych, okazów i przyrządów do doświadczeń. W preparandzie wydawane były dwa rodzaje świadectwa ukończenia szkoły: jeden dla tych dzieci, które kwalifikowano jako dobry materiał na nauczycieli i które na podstawie takiego świadectwa mogły podjąć naukę w seminarium bez egzaminu oraz drugi dla dzieci, które przerobiły program preparandy, lecz nie zostały uznane za typ odpowiedni do dalszego kształcenia w zawodzie nauczyciela. Zainteresowanie nauką w preparandzie było duże. Dzieci były przyjmowane na podstawie egzaminów, które polegały m.in. na obserwowaniu kandydatów, badaniu ich zdolności i rozwoju umysłowego podczas specjalnie prowadzonych lekcji. Dzieci rozpoczynające naukę w preparandzie były na ogół słabo przygotowane, lecz nadzwyczaj szybko robiły postępy. Przewodnią ideą pracy nauczycieli w preparandach było: „nie tylko uczyć, ale i wychowywać”. Dzieci uczyły się koleżeńskości, życzliwości, uczynności, szczerości i solidarności. Wyrabiano nawyki dbałości o higienę i czystości, uczono kłaniania się, używania form grzecznościowych, zachowania się przy stole itp. Wobec dzieci nie stosowano kar (np. kozy, stawiania do kąta, usuwania z klasy). Nauczyciele starali się rozmawiać z dziećmi, trafić do ich serca oraz znaleźć takie formy aktywności, które pozwalałyby dać ujście ich żywemu temperamentowi. Pracę wychowawczą realizowano w różnych formach aktywności uczniów m.in.: w sklepiku uczniowskim, do prowadzenia którego była zobowiązana każda preparanda, harcerstwie, samorządzie uczniowskim, sądzie koleżeńskim, kółkach zainteresowań, redakcji gazetki. W bursie nauczyciele starali się stworzyć szczerą i ciepłą atmosferę wzajemnego zaufania. Angażowano uczniów do pełnienia dyżurów w sypialniach, w kuchni i jadalni, w klasie, w bibliotece uczniowskiej. Nauczyciel pełnił dyżur w bursie od godziny 7.00 do 21.00. Był z dziećmi czternaście godzin. Uczył nie tylko słowem, ale także przykładem. Jadł z nimi posiłki oraz był obecny podczas zabaw w czasie wolnym. W szkolnej gazetce Stasia J. opisała budynek szkoły następująco: „Dom, w którym się uczymy, był dawniej restauracją, a teraz zostały w nim umieszczone Kursy Wstępne do Seminariów Nauczycielskich [pierwotna nazwa preparand nauczycielskich]. Zbudowany po staropolsku; cały z cegły, pobielony wapnem; dach jest wysoki, czterospadowy, pokryty dachówką. Frontową część domu zdobi ganek z filarami. Połowę domu zajmuje pan nauczyciel, a także mieści się w niej kancelaria szkolna i sklepik. Drugą połowę zajmują dwie sale szkolne. Pierwszą dużą salę zajmuje kurs pierwszy. Jest to obszerna i jasna sala; dwa okna
wychodzą na ulicę, a jedno na pole; są dwa piece, w których palą codziennie, aby uczniom było ciepło; stoją trzy rzędy ławek, a na ścianach są zawieszone mapy i obrazki. Drugą salę zajmuje kurs drugi. Jest ona prawie dwa razy mniejsza od pierwszej; dwa okna wychodzą na podwórze. Podwórze ze wszystkich stron jest otoczone zabudowaniami. Opłata za miejsce w bursie wnoszona była przez rodziców w produktach żywnościowych (kasza, mąka, ziemniaki) oraz niewielkiej sumie pieniędzy. Obowiązywały ulgi w opłacie dla najbiedniejszych dzieci, a sieroty utrzymywane były bezpłatnie. Do intensywniejszego odżywiania dzieci w preparandach przyczyniał się w znacznym stopniu Polsko – Amerykański Komitet Pomocy Dzieciom [Międzynarodowa organizacja pomocy polskim dzieciom, które stały się ofiarami pierwszej wojny światowej, zainicjowana przez prezydenta USA Herberta Hoovera]. Uczniowie zdolni otrzymywali stypendia. W preparandzie funkcjonował sklepik uczniowski w formie kooperatywy. Do prowadzenia takich kooperatyw była zobowiązana każda preparanda. Do zarządu sklepiku zostali wybrani: Cesia S., Hela S., Olakiewicz, Alicja C., Lodzia S., Dąbrowski Z. [Dąbrowski Zygmunt, absolwent Seminarium Nauczycielskiego w Wymyślinie w 1925 roku], p. Jaworski, Olesia C. Członkowie rozdzielili między siebie zajęcia: Cesia S. i Olakiewicz zostały sklepowymi, Hela S. – kasjerką (przyjmowanie pieniędzy i prowadzenie księgi kasowej), Alicja C. – sekretarką (protokoły zebrań zarządu). Sprawy oświatowe i agitacyjne p. Jaworski. Dąbrowski Z. został gospodarzem. Olesia miała kontrolować długi. Natomiast prowadzenie kontroli wybranych towarów powierzono Lodzi. W Preparandzie działała drużyna harcerska. Organizacja, obowiązkowość i sumienność w wykonywaniu poleceń i prac przemieniały niesforną dzieciarnię w karną i posłuszną drużynę. Pierwsza zbiórka odbyła się 28 listopada 1920 roku. Prawie wszyscy uczniowie zostali członkami drużyny. Podczas zbiórki 6 stycznia 1921 roku członkowie drużyny dostali lilijki.
Pod kierunkiem nauczyciela Ludwika Jaworskiego dzieci wydawały własną gazetkę pt. „Nasze Pisemko”, którego pierwszy numer ukazał się w styczniu 1920 roku. Tematykę pisma stanowiły ważniejsze momenty z życia szkoły i bursy np. „Tłusty czwartek w naszej bursie”. Koszty miały być pokrywane z miesięcznych składek dowolnej wysokości. Wybrany został komitet redakcyjny liczący 15 osób – redaktor naczelny, cztery sekretarki („przepisywaczki”), troje artystów, dwóch gospodarzy - administratorów, pozostali współpracownicy (zbierający i opracowujący materiał do różnych działów). Szkolne pisemko miało ciekawą szatę graficzną. Ozdabiały je winiety oraz rysunki stanowiące ilustrację treści artykułu m.in. szczepienia przeciwko tyfusowi, smażenia pączków oraz najazdu bolszewików. Sąsiedztwo Borku oraz jeziora sprzyjało różnorodnym formom spędzania czasu wolnego. Latem dzieci kąpały się w jeziorze oraz grały w piłkę na plaży. Zimą uczniowie ślizgali się na zamarzniętym jeziorze oraz saneczkowali na Ślimaku i Dworskiej Górze. Borek był miejscem organizowania harcerskich zabaw terenowych, szczególnie podchodów. Nieodłącznym elementem tradycji harcerskiej były również ogniska. W ramach pieszych wycieczek po okolicy dzieci brały udział w wędrówkach m.in. wokół skępskich jezior, na teren średniowiecznego grodziska Grzępa w Babich Ławach, malowniczym wąwozem, którym meandruje rzeka Mień oraz leśnymi duktami wokół miejscowości. W historii preparandy wymyślińskiej piękną kartę zapisał jej wieloletni kierownik i nauczyciel Ludwik Jaworski (1896-1986), absolwent miejscowego seminarium nauczycielskiego (1914). Jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, ukończył studia w Państwowym Instytucie Nauczycielskim w Warszawie. Od 1926 roku pracował jako nauczyciel w Seminarium Nauczycielskim w Trokach a od 1935 roku w Państwowym Liceum i Gimnazjum Ogólnokształcącym w Augustowie. Podczas drugiej wojny światowej więzień KL Bergen-Belsen. Po wojnie dyrektor Liceum Pedagogicznego w Augustowie. Minęło sto lat… wiek historii. Wśród żyjących nie ma uczniów wymyślińskiej preparandy. Pozostał budynek, w którym mieściła się szkoła. Na szczęście czas okazał się dlań łaskawy, a nowi właściciele nie szczędząc środków - odnowili historyczny zajazd pątni-ków maryjnego sanktuarium. Budynek stanowi prywatną własność, lecz pozostaje lokalną perełką zabytkowej architektury. Budynek Preparandy Nauczycielskiej w Wymyślinie (stan z 30 IX 1948 r.)
DZIEDZICTWO
Józef Pielaszewski (1862-1916) Bożena Ciesielska Ksiądz Józef Pielaszewski urodził się 26 stycznia 1862 roku w Płocku. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1884 roku. Był proboszczem w Staroźrebach, Sadłowie, Skępem i Ostrołęce. W czasie działań wojennych został zmuszony do opuszczenia Ostrołęki. W latach 1894-1909 był proboszczem (administratorem) parafii skępskiej. Podczas jego działalności miał miejsce jubileusz czterechsetlecia sprowadzenia figurki Matki Boskiej z Poznania. W 1908 roku był
jednym z inicjatorów powstania jednostki ogniowej w Skępem. Jest znany jako autor pieśni „Cudowna Skępska Maryjo Nasza”, którą śpiewają pielgrzymi, przybywający do Skępego na odpust na Siewną (7 - 8 września) i którą znają mieszkańcy Skępego. Z inicjatywy miejscowej straży pożarnej została ufundowana tablica poświęcona księdzu Józefowi Pielaszewskiemu. Uroczyste odsłonięcie miało miejsce w 2016 roku w stulecie jego śmierci. Tablica zawisła na budynku remizy OSP w Skępem przy ulicy Dobrzyńskiej 1. Józef Pielaszewski zmarł 7 sierpnia 1916 roku w wieku 54 lat. Jego grób znajduje się w Waniewie (województwo podlaskie). W związku z planowaną renowacją nagrobka księdza Józefa Pielaszewskiego w Waniewie zwracam się z prośbą do osoby/osób, które oddałyby dobrowolnie płytę nagrobną. Może ktoś remontując rodzinny grób i stawiając nową płytę, chciałby oddać starą?
16 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
ISSN 2719-9592
TEMAT NUMERU - SPACERY LOKALNE
„Chyba każdy skępiak pamięta kino BRZASK” (Spacery filmowe. Nasze kina)
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Bożena Ciesielska Niedługo po zakończeniu II wojny światowej wydano dekret Rady Ministrów o utworzeniu państwowego przedsiębiorstwa „Film Polski”, powierzając mu prawie wszystko, co było związane z filmem. Potem następowały różne zmiany i reorganizacje, ale dokument z 13 listopada 1945 roku nakreślił ogólną koncepcję. Film jest środkiem informacji, służy wychowaniu społecznemu i upowszechnianiu oświaty i kultury. W wypowiedziach wielu osób ze Skępego i spoza Skępego - pytanych o kino BRZASK w Skępem - niezmiennie dominowało poczucie smutku, że nie mamy już kina. Wszyscy zapewne już się przyzwyczaili, że nie ma go od dawna. Niektórzy twierdzili, że odkąd sięgną pamięcią kino było od zawsze... Czy jednak wiele osób zna historię obiektu kina? Czy nie nazbyt szybko zapomniano, że BRZASK był jednym z najdłużej działających kin w powiecie lipnowskim? Niewiele z pytanych osób udzieliło informacji o początkach kina w Skępem ani o tym, kto wymyślił nazwę BRZASK. Tak do końca nie wiemy dokładnie, kiedy kino zaczęło działać, choć na podstawie zatrudnienia niektórych pracowników w tej instytucji udało się ustalić przybliżoną datę. Więcej wiemy o samym przedwojennym budynku, który ma udokumentowaną historię. Na początku było przystosowanie obiektu do projekcji filmów. Odbyło się to po 1952 roku. Jeden z najstarszych pracowników kina był w nim zatrudniony od 1953 roku. Można przyjąć taką datę za początek kinematografii w Skępem. Potem budynek kina przechodził dwie gruntowne modernizacje. Początkowo sala kinowa liczyła 211 miejsc dla widzów i była wyposażona w drewniane ławki, potem drewniane fotele. Po remoncie było 150 miejsc. Właśnie podczas ostatniej modernizacji zamontowano czerwone wyściełane fotele. Według opinii długoletniego pracownika kina BRZASK sala prezentowała się bardzo elegancko. Warto nadmienić, że pracownicy mieli stroje galowe w kolorze granatowym, a w okresie letnim koloru kawowego. Marynarka i spodnie były obszyte lamówkami. O początkach kina opowiedziała inna z osób, nazwanych Zaskępiakami, w ten sposób: „[…]. Wejście z Kolejowej. Po obu stronach wejścia gablotki. Lewa - seans bieżący. Prawa - seans następny. Sala z ławkami lub krzesłami połączonymi w rzędy. Na sali aparat projekcyjny 16 mm. Scena z kurtyną, którą odsłaniano, gdy maszyneria szła w ruch. Jedna osoba p. Grzesiu uruchamiał aparat, druga osoba p. Antoni odsłaniał ekran. Wejście nie do przebycia - p. Basia. W czasie wyświetlania PKF [Polska Kronika Filmowa - przypis B.C.] zakaz wchodzenia na widownię. Gdy robiło się duszno na sali, a na dworze już zapadał zmrok, były odsłaniane zasłony w oknach. Na ten moment czekało kilku wyrostków przyczajonych za węgłem kina. Czasami udawało się przejść przez okno do środka, ale graniczyło to z cudem. Siedziało się wtedy jak na rozżarzonych węglach. A nuż zauważyli i wyproszą lub przy wyjściu będą sprawdzali bilety? Ryzyko było duże, ale co tam, trochę się filmu obejrzało. Nasze kino Brzask krzewiło też kulturę w okolicznych miejscowościach: Łąkie, Wólka, Wioska, Józefkowo, Żuchowo, chyba też było odwiedzane przez tak zwane kino objazdowe. W dni, kiedy w Skępem nie były wyświetlane filmy, w trasę wyruszało kino. Byli umówieni z posiadaczem wozu konnego, na który pakowano sprzęt i w drogę. Obowiązkowo wóz zaopatrzony w lampy naftowe po obu stronach. Jedzenie dla konia - bo jak to opisał p. Krzysztof - koń, gospodarz i bat. Byli ci, którzy jeździli z kinem, stałymi woźnicami, ponieważ znali doskonale trasę przejazdu. Każdy kamień po drodze był im nieobcy. Tym
bardziej, że trzeba było wracać późno w nocy. Obsługa kina mogła się zdrzemnąć, ale woźnica musiał wszystkich dowieźć cało do domu. Czasami zdarzało się troszkę zboczyć z kursu, czy pomylić drogę. Jednak w takich przypadkach nieodzownym i najpewniejszym przewodnikiem był poczciwy koń. On rzadko mylił się na drodze”. O ostatniej modernizacji kina opowiedział jeden z respondentów tak: „Pamiętam swój pobyt w kabinie projekcyjnej tego kina, wejście po tych schodach po prawej stronie budynku, było to malutkie pomieszczenie. Pewnie niewielu z nas wie, że źródłem światła w tych projektorach to nie była jakaś żarówka tylko specjalne elektrody węglowe, które zbliżając się do siebie wywoływały łuk elektryczny (podobny to dzisiejszego spawania), kontrolę nad ich pracą można było obserwować przez specjalną szybkę (taką jak w masce spawalniczej). Projektory były bardzo duże. W nowym kinie kabina już była bardzo przestronna a projektory już mniejsze. Z filmów pamiętam „Gang Olsena”, „Żandarm się żeni” i różne jego odmiany, „Winnetou”, „Godzillę” i niedzielne poranki. Jeżeli dobrze pamiętam to „Trędowata” była pierwszym filmem na otwarcie kina po remoncie”. Film „Trędowata” miał w Polsce premierę 29 XI 1976 roku. Kino BRZASK miało przyznaną III kategorię. Kina z kategorią 0 otrzymywały filmy jako pierwsze do wyświetlania. Tu można na podstawie informacji o premierze wywnioskować, że gruntowny remont kino Brzask przeszło około 1977 roku.
Bilet z rolki. Kino Brzask w Skępem. Własność Karola Markowskiego
Na zakończenie wypowiedzi zapytanych osób: „Z wielkim sentymentem wspominam seanse filmowe w skępskim kinie Brzask. Będąc dzieckiem chodziłam na Poranki, projekcje filmów były w niedzielę o godzinie 11. Wspomniana Pani Barbara Tuzińska była również kasjerką i kontrolerką biletów, które (najpierw sprzedając w okienku kasowym, po prawej stronie od wejścia) sprawdzała odrywając kupon kontrolny (stojąc, po lewej stronie, w uchylonych drzwiach prowadzących do sali widowiskowej). Dwaj panowie operatorzy to: Grzegorz Jabłoński i Antoni Gatyński. Minimum 5 (?) widzów na sali i seans rozpoczynał się. Czas mojej nauki w szkole podstawowej i liceum, to również czas seansów filmowych dla młodzieży i... dorosłych. Zapach sali kinowej, szum projektora i snop światła skierowany na ekran (z widocznymi rozproszonymi cząstkami kurzu... wypływający z okienka ponad krzesłami i głowami widzów wywoływał we mnie dreszcz zainteresowania i oczekiwania na to coś, co za chwilę miało wydarzyć się na ekranie. Stacjonarne kino, regularnie udostępniające projekcje filmowe w niewielkim Skępem, które miało status wsi a nie miasta, to ciekawe miejsce spotkań z kulturą, szczególnie dla zainteresowanych X Muzą”. „Pani Tuzińska sprzedawała bilety w małym okienku, wszyscy się tam wpatrywaliśmy, ponieważ fascynowały nas bilety na rolce o średnicy około 20 cm, normalne i ulgowe na legitymację szkolną. Później czekaliśmy na wejście na salę widowiskową czytając i oglądając czarno-białe fotosy. Kto miał szczęście i trafił na wymianę fotosów, był w ich posiadaniu.
Wejście na salę jak i wyjście z sali zasłaniały ciężkie, aksamitne czarne, a może granatowe kotary. Na sali czerwone fotele. […] Charakterystyczny dzwonek, szum projektora, taśma na metalowych szpulach, dźwięk mono i na kilka minut przerywany seans (w kulminacyjnej scenie) z powodu przerwania taśmy filmowej. Bardziej niecierpliwi tupali nogami, wówczas na salę wchodziła pani Tuzińska... Światowe premiery docierały do naszego kina z wieloletnim opóźnieniem, ale sala widowiskowa pękała w szwach”. Jedna z kinomanek opowiedziała, że z grupą młodzieży z Wymyślina chodziła do kina BRZASK w Skępem. Ożywioną dyskusję prowadzili po obejrzeniu filmu Krzysztofa Kieślowskiego „Trzy kolory. Niebieski” (rok produkcji 1993). „Najciekawsze po obejrzeniu filmu były powroty do domu. Szliśmy wzdłuż torów kolejowych, siadaliśmy na końcu peronu w kierunku Sierpca i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy... pamiętam, że słońce zachodziło wcześniej... cóż za wspomnienia!. Tytuły filmów: „Akademia pana Kleksa” (wyjście szkolne), „E. T.”, „Willow”, „Zabójcza broń”, „Pluton”, „Top Gun”, „Powrót do przyszłości”, „Rambo”, „Rocky”, „Niekończąca się opowieść’, „Terminator”, „Wejście smoka”, „I kto to mówi”, „Gorączka sobotniej nocy”. Dodaje też, że gdy wracała z pracy, przychodziła do kina. Gdy była spóźniona, kinooperator Antoni Gatyński celowo opóźniał o 10 minut wyświetlanie filmu, żeby zdążyła go obejrzeć. Niektóre filmy oglądała nawet po 4 razy. Przypomina mi się „Brzezina”, „Człowiek z żelaza”, „Człowiek z marmuru”... ale to może oglądałam już z grupą z Lipna... Takie filmy w Skępem? Możliwe jest to, Pani Bożenko? Chodziłam każdego dnia rano po zakupy (ciężkie były szklane butelki pełne mleka), ponieważ resztę pieniędzy mogłam zostawić sobie... zbierałam na kolejny film...”. Czy nie warto byłoby pomyśleć o sali projekcyjnej? Wraca się obecnie do małych kin na 20 - 30 widzów lub nawet mniej. A co stało się z szyldem kina BRZASK? Pozostał tylko na jednym z archiwalnych zdjęć. Podobno czerwone fotele oddano do innego kina… „Chyba każdy skępiak pamięta kino BRZASK…”.
Terminarz filmowy. Archiwum Hanny i Antoniego Gatyńskich
17 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
KULTURA
P I E L G R Z Y M O WA N I E
do Cudownej Skępskiej Jolanta Iwińska Od 1496 roku w sanktuarium w Skępem cześć odbiera Matka Boża w znaku gotyckiej figury, którą przywiozła z Poznania córka Kościeleckiego, Zofia, jako dziękczynienie za cudowne uzdrowienie. 18 maja 1755 roku w Zesłanie Ducha Świętego odbyła się koronacja figury koroną poświęconą w Rzymie. Skępe stało się jednym z najsłynniejszych sanktuariów maryjnych. Przejawem kultu były pielgrzymki o charakterze pokutno-błagalnym na odpusty: w Zielone Światki (tradycja Nieszawy) oraz 8 września. Od XIX wieku najwięcej kompanii przybywa 8 września. Jako pierwsza, w 1608 roku, w intencji zażegnania panującej zarazy, przybyła do Skępego kompania z Włocławka. Pątnicy wyruszyli z katedry pod przewodnictwem kanonika katedralnego ks. Stanisława Orłowskiego. Następne były kompanie z: Ciechanowa i Mławy (1611 r.), Gostynina (1612 r.), Płocka, Łowicza i Rypina (1631 rok) a w kolejnych latach z wielu miejscowości ziemi dobrzyńskiej, ziemi chełmińskiej, Kujaw i Mazowsza. Od koronacji figury do 1938 roku żywa była tradycja pielgrzymki z kościoła pobernardyńskiego św. Anny w Warszawie. Pątnicy statkiem płynęli do Dobrzynia nad Wisłą, dalej podążali pieszo. W 1898 roku „Echa Płockie i Łomżyńskie” poinformowały, że 6 września wieczorem (godz. 19.00) siedem statków parowych przewiozło kompanię warszawską do Dobrzynia. Po przenocowaniu w Dobrzyniu i wysłuchaniu nabożeństwa w miejscowym kościele parafialnym kompania udała się pieszo do Skępego. Wiele informacji o pielgrzymowaniu mieszkańców Płocka do Skępego znajdujemy w „Echach Płockich i Łomżyńskich” ukazujących się w l. 1898–1904 w Płocku. W dniu 6 września 1898 roku z kościoła poreformackiego w Płocku [kościół św. Jana Chrzciciela, którym opiekowali się ojcowie reformaci do kasaty zakonu w 1864 roku] udała się do Skępego kompania płocka, której przewodniczył ks. Laskowski. Wieczorem pątnicy zatrzymali się w Bożewie, skąd po przenocowaniu udali się w dalszą drogę. Powrót pielgrzymów nastąpił 10 września. Przez Płock przechodziły również pielgrzymki z Gąbina i Dąbrowic (pow. kutnowski). Autor wspomniał również o pielgrzymkach z Dobrzynia nad Wisłą, Włocławka, Rypina, Żałego, Sadłowa, Lipna, Kikoła i Bętlewa. W 1899 roku w środę 6 września po wotywie [msza św. w specjalnej intencji] odprawionej o godz. 10.00 w kościele farnym [kolegiata św. Bartłomieja, najstarszy kościół parafialny w Płocku, zw. płocką farą] przez ks. Franciszka Bornika pielgrzymi wyruszyli na odpust do Skępego. „Przy biciu dzwonów i pieśni <Pod Twoją obronę>, wyruszyło kilka tysięcy osób”, z czego większa część powróciła z rogatek miasta. W kolejnym numerze gazety informacja
o liczbie pątników nie znalazła potwierdzenia, gdyż autor pisze o kompanii płockiej „składającej się z tysiąca z górą osób”, za którymi „jechało kilkadziesiąt wozów i furmanek z ładunkami pielgrzymów. Pątnikom towarzyszyli „znani złodzieje płoccy” i zanotowano kilka wypadków przeciw siódmemu przykazaniu. Powrót pielgrzymów nastąpił w niedzielę. Zaś 5 września wieczorem przez Płock przeszła kompania licząca kilkaset osób, tzw. „księżaków” [nazwa od dawnego Księstwa Łowickiego] z Gąbina, pow. łowicki. Autor odnotował, że składała się w przeważającej części z „włościanek” [chłopek] w barwnych strojach ludowych. Zaś dwie godziny później przypłynęły statki z około 2 tysiącami pielgrzymów warszawskich, którzy przenocowali w Płocku, a nazajutrz statkami popłynęli do Dobrzynia, skąd pieszo pokonali dalszą drogę do Skępego. W 1899 roku w gazecie zamieszczona została informacja o udziale w pielgrzymowaniu do Skępego pątników z Łomży, którzy przyłączyli się do kompanii warszawskiej i wraz z nią odbyli pielgrzymkę. W 1899 roku w gazecie zamieszczona została obszerna notatka o odpuście. „Doroczny odpust Narodzenia Najświętszej Marii Panny 8 września, ściąga do Skępego tłumy pobożnych z różnych stron kraju”. Pątnicy płoccy, pod przewodnictwem ks. Bornika i w asyście ks. Dębińskiego, profesora tutejszego seminarium duchownego, stanęli na miejscu w wigilię uroczystości, tj. w czwartek ok. 18.00. Zostali powitani przez bractwa [m.in. bractwo Niepokalanego Poczęcia NMP] z krzyżem, chorągwiami i światłem oraz wprowadzeni do klasztoru przez ks. Pielaszewskiego [Józef Pielaszewski w latach 1894-1909 proboszcz, autor pieśni „Cudowna Skępska Maryjo Nasza”]. Kompania płocka przybyła ostatnia, na którą czekano z nieszporami, rozpoczynającymi właściwą uroczystość, które odprawił ks. Dębiński. W dzień uroczystości sumę celebrował ks. Dębiński, kazanie wygłosił ks. Klemens Sawicki, proboszcz parafii w Sadłowie, pow. rypiński. Ks. Sawicki odprawił także nieszpory, zaś kazanie miał ks. Debiński. Na odpust przybyło 18 kompanii, z których większe to: z Dobrzynia n. Wisłą i Rypina (z orkiestrą), Lipna, Proboszczewic, Bonisławia, Rościszewa, Bądkowa, Zbójna, Wistek, Gąbina, Gostynina i Warszawy. Księży było 32. Pielgrzymów zebrało się do 40 tysięcy. Podczas uroczystości ks. Pielaszewski poświęcił nową chorągiew kompanii warszawskiej oraz zawiesił liczne wota, złożone za doznane łaski. W ścisku, nie obyło się bez kilku wypadków: jednej kobiecie przy cuceniu wlano do ust amoniaku. Doraźnej pomocy udzielił felczer miejscowego seminarium nauczycielskiego [w Wymyślinie]. Wszystkie krzyże przydrożne ubrane były zielenią i kwiatami. Dla pątników w każdej wsi wystawiano w ceberkach świeżą wodę. W 1900 roku kompania płocka wyruszyła w czwartek, tradycyjnie o godz. 10.00. Przewodniczył jej ks. Bornik, wikariusz kościoła parafialnego. Wyjściu pątników
WĘDROWNY UNIWERSYTET ETNOGRAFICZNY
Muzeum w kowalskiej szkole rolniczej Arkadiusz Ciechalski Początki zbiorów muzealnych w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego im. Kazimierza Wielkiego w Kowalu datować trzeba na lata 90. XX wieku. Wówczas to nauczycielka przedmiotów zawodowych, Jadwiga Andrzejewska, wcześniejsza
wicedyrektor i dyrektor szkoły, wystosowała apel do uczennic i uczniów, aby przynieśli do szkoły niepotrzebne stare lampy naftowe, żelazka „na duszę”, moździerze, drewniane i gliniane naczynia, narzędzia gospodarskie, sierpy, chomąta i uprzęż końską oraz inne tego typu stare przedmioty. Po ich oczyszczeniu i drobnej rewitalizacji doskonale nadawały się one
towarzyszył deszcz, który padał całą poprzednią noc. W środę przez Płock przeciągały kompanie z Gostynina i z Łowicza w barwnych strojach. Tego samego dnia do Płocka dotarli statkami pielgrzymi z Warszawy, którzy nazajutrz popłynęli do Dobrzynia, dalej szli pieszo. Autor zanotował ciekawą uwagę: „W aptekach i składach aptecznych było wielkie zapotrzebowanie różnych kropli miętowych i nie miętowych, eteru, anodyn itd.”. W 1901 roku doroczna pielgrzymka do Skępego wyruszyła po mszy św., pod przewodnictwem ks. Bornika. „Kompania liczyła ok. 3 tys. osób i była liczniejsza niż w ubiegłym roku”. W 1902 roku w sobotę pod przewodnictwem ks. Bornika pielgrzymi wyruszyli przy dźwiękach orkiestry i dzwonów. Pątnikom sprzyjała piękna pogoda. Zatrzymali się na nocleg, nie jak zwykle w Bożewie, lecz w Mochowie, gdyż poprzedniej nocy w Bożewie miał miejsce wielki pożar. Spłonęły wszystkie domy i zabudowania gospodarskie oraz dworskie. Ocalał jedynie kościół i plebania. Do Skępego kompania przybyła w niedzielę po południu, powitana przez J. E. bpa płockiego [Jerzy Józef Elizeusz hrabia Szembek, objął diecezję płocką 7 lipca 1901]. Na odpust przybyło 37 kompanii (najliczniejsze z Płocka, Warszawy, Włocławka, Lipna, Rypina), liczących ponad 40 tys. pątników. Wieczorem kompania płocka pięknie oświetliła Borek i puszczała sztuczne ognie. Sumę uroczystą w dzień odpustu celebrował J. E. bp płocki. W 1903 roku płocka kompania (ok. 2 tys. pielgrzymów) wyruszyła tradycyjnie pod przewodnictwem ks. Bornika, po niedzielnym nabożeństwie. Pątnikom sprzyjała piękna pogoda. Powrót kompanii nastąpił w czwartek 10 września. Statkami przeprawili się Wisłą do Dobrzynia pielgrzymi z Warszawy. W okresie międzywojennym nad porządkiem i bezpieczeństwem pielgrzymów podczas odpustu w Skępem czuwali policjanci. W 1927 roku na wniosek starosty lipnowskiego (z dn. 25 września) Komendant Wojewódzki PP [woj. warszawskiego] udzielił pochwały komendantowi PP pow. lipnowskiego podkomis. Stefanowi Grabariemu oraz komendantowi posterunku w Skępem st. przod. PP Franciszkowi Błaszkiewiczowi i wszystkim funkcjonariuszom pow. lipnowskiego, którzy zostali delegowani do Skępego dla utrzymania porządku i zapewnienie bezpieczeństwa publicznego w czasie dorocznego odpustu. Odpust ten zgromadził w Skępem 17 tys. pątników. W czasach stalinowskich pielgrzymowanie do Skępego zostało znacznie ograniczone. W dokumentach bezpieki znajdują się raporty dotyczące pielgrzymki płockiej do Skępego: „Pomiędzy 6 a 9 września 1951 roku z inicjatywy ks. Seweryna Wyczałkowskiego, wikariusza kościoła farnego, odbyła się kolejna pielgrzymka wiernych z Płocka do Sanktuarium Maryjnego w Skępem. Wzięło w niej udział ponad 600 osób. Wśród pielgrzymów znalazło się wielu członków PZPR pracujących w Państwowych Zakładach Młynarskich w Płocku”. W raporcie dla Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie szef PUBP meldował: „(…) w porozumieniu z partią przez personalnego wpływaliśmy, by na ten czas nie dawać zwolnień z pracy. Jednak dyrektor PZM cały aktyw zwolnił na pięć dni wbrew personalnemu, choć w innych zakładach poprzez RO [mowa o referatach ochrony działających w FMZ i Stoczni Rzecznej] udało się to zrobić”.
na elementy dekoracyjne do przeróżnych kompozycji aranżowanych podczas zajęć praktycznych, dodawały im swoistego uroku, a także nawiązywały do lokalnej tradycji. Na ten apel zaczęli odpowiadać zarówno uczniowie, jak i nauczyciele oraz mieszkańcy Kowala i okolic. Powoli do szkoły zaczęły napływać tego typu artefakty. Kiedy uczniowie widzieli swoje starocie wkomponowane w ciekawe wystawy, bardzo się cieszyli. Zalegające po strychach i różnego rodzaju stodołach, szopach, drewutniach stare przedmioty niegdyś codziennego użytku, obecnie już ciśnięte w kąt, zepchnięte do przysłowiowego lamusa i skazane na niebyt, nagle zyskiwały jakby nowe życie. Stanowiło to też zachętę dla innych, którzy przynosili swoje „skarby” do szkoły. Z biegiem lat uzbierała się dość duża kolekcja
18 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
Kurier
Notatki z terenu nr 6/2021
Fundacja Ari Ari
www.ariari.org
lamp naftowych, żelazek, sierpów, uprzęży końskiej, moździerzy, drewnianych przyrządów i naczyń używanych w kuchni i gospodarstwie, maszyn do szycia, skrzyń i koszy wiklinowych, drewnianych kół, etc. Początkowo, tj. od końca lat 90. XX wieku, były wyeksponowane w zaadaptowanym ze strychu pomieszczeniu w budynku przy ul. Kołłątaja 11. Później, dokładnie od 2014 roku, kiedy wyremontowano poddasze w gmachu głównym szkoły przy ul. Kazimierza Wielkiego 9, z inicjatywy dyrektora Wojciecha Rudzińskiego, przeniesiono właśnie tam eksponaty i utworzono Szkolne Muzeum. Wkrótce zbiory wzbogaciły się o stare instrumenty muzyczne przekazane w depozyt przez Orkiestrę Dętą Ochotniczej Straży Pożarnej z Kowala. Wśród nich, znajdują się i takie, które wykonane były w okresie międzywojennym w kresowym Łucku, a ich części (np. ustniki) przybyły do Kowala aż zza oceanu, konkretnie z Nowego Jorku. Obecnie w szkolnym muzeum są też zgromadzone stare radia, magnetofony, projektory filmowe, maszyny do pisania, dalekopisy, aparaty fotograficzne i urządzenia do wywoływania zdjęć (powiększalniki, maskownice, koreksy etc.). Jest też odtworzona przedwojenna izba lekcyjna ze szkoły powszechnej, z ławkami, liczydłami i kałamarzami, a także kącik chaty kujawskiej, gdzie wyeksponowane jest łóżko oraz tradycyjne, galowe ubrania Kujawiaków. W specjalnej szklanej szafie swoje cenne eksponaty, związane z historią i bogatą działalnością, ma też miejscowe koło PCK, założone w 1945 roku i prężnie funkcjonujące do tej pory. Wiele artefaktów prezentowanych w muzeum dotyczy również ogólnopolskiego Stowarzyszenie Króla Kazimierza Wielkiego z siedzibą w Kowalu, które zostało założone w 2008 roku. Jego celem jest propagowanie zasług, urodzonego w tym mieście 30 IV 1310 roku, ostatniego władcy z rodu Piastów na tronie polskim. Ciekawostką zaś jest figura prawie naturalnych rozmiarów Stańczyka, nadwornego błazna królów Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka,
DZIEDZICTWO
O promocji „Księgi pamięci Lipna…” Dorota Kostecka O Lipnie niewątpliwie można powiedzieć, że zawsze było miastem wielonarodowościowym. Zawsze było otwarte na inne narodowości, o czym świadczy chociażby otwarta brama w herbie miasta. Pierwszą mniejszością, która przybyła do Lipna, była mniejszość niemiecka a konkretnie koloniści niemieccy, o których literatura mówi już w XIII wieku. Kolejną mniejszością, jaka zasiedliła nasz teren, byli Żydzi a miało to miejsce w XVII wieku. Natomiast w XVIII wieku dołączyli prawosławni. Żydzi początkowo zamieszkiwali niewielki obszar, ponieważ mieli wyznaczony przez władze specjalny rewir. Zamieszkiwali głównie ulicę Gdańską, którą potocznie zwano „żydowską”, a także ulicę Kozią, czyli dzisiejszą Rapackiego, ulicę Bóżniczą i Tylną. Z czasem tym Żydom, którzy asymilowali się z mieszkańcami miasta, pozwolono kupować działki w innych częściach miasta i się budować. Dzięki tej „wielonarodowości” Lipno posiadało 4 świątynie: kościół rzymskokatolicki, kościół ewangelicki, synagogę i cerkiew prawosławną. Cerkiew została przebudowana i przekształcona na dom ludowy, a obecnie mieści się tam kino Nawojka. Niestety piękny obiekt, jakim była synagoga, zbudowana w drugiej połowie XIX wieku, został przez Niemców zniszczony już w 1939 roku. W obszarze naszych zainteresowań jako członków TMZD od dawna były mniejszości narodowe Lipna, bowiem one miały duży wpływ na rozwój naszego miasta. W 2015 roku w wydanej przez nas publikacji
facebook.com/fundacjaariari
ariari@ariari.org
ISSN 2719-9592
Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta. Ma ona twarz Piotra Skrzyneckiego, przyjaciela pochodzącego z Kowala znanego aktora Jana Nowickiego. Figura błazna trafiła do muzeum po uroczystościach związanych z 60. rocznicą urodzin pana Jana, którą obchodził hucznie w mieście swojego urodzenia, a biesiada odbywała się w murach tej szkoły. W Muzeum odbywają się prelekcje, prezentacje, warsztaty i organizowane są ekspozycje, np. we współpracy z Fundacją Ari Ari wystawy: „Młyny,
cukrownie, spółdzielnie”, a także: „Dworce, fabryki, uzdrowiska. Historia u podstaw”, czy z Fundacją Poniatówka Polska „Poniatówki”. Muzeum wysoko ocenił wizytujący szkołę w sierpniu 2021 roku. Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi Szymon Giżyński, a także Katarzyna Saks, dyrektor Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi.
„Miejsca historyczne, zabytkowe i zadumy w Lipnie” opisaliśmy mniejszości narodowe, jakie niegdyś zamieszkiwały Lipno. Sporo miejsca w tej książce poświęciliśmy społeczności żydowskiej, ponieważ to ona stanowiła duży odsetek mieszkańców miasta (około 3000). Niestety nie dysponowaliśmy wówczas wieloma danymi, które jak się domyślaliśmy, były dostępne w księdze pamięci spisanej w językach hebrajskim i jidysz w 1988 roku przez byłych mieszkańców Lipna, którym udało się przeżyć II wojnę. Odkąd ta księga została zdigitalizowana i umieszczona w Internecie (w 2012 roku) członkowie Towarzystwa Miłośników Ziemi Dobrzyńskiej zaczęli czynić starania o wydanie tej księgi w języku polskim. Pisaliśmy do różnych stowarzyszeń typu Szalom, ale niestety nie udało się znaleźć środków na ten cel. Wiedzieliśmy, że książka musi zawierać wiele dla nas cennych informacji i opisów miejsc czy osób. Trochę zazdrościliśmy miastu Sierpc, które już w 2014 roku wydało przetłumaczoną na język polski księgę pamięci ich miasta. Dzięki Urzędowi Marszałkowskiemu z początkiem tego roku udało się pozyskać środki na tłumaczenie i wydanie książki w języku polskim w nakładzie 1000 egzemplarzy. Z przetłumaczonej i wydanej dowiedzieliśmy się wielu rzeczy, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia np. skąd wzięła się nazwa ulicy Koziej oraz że w Lipnie przed wojną była z występem Hanka Ordonówna. Autorami książki są byli mieszkańcy Lipna narodowości żydowskiej, ale można powiedzieć, że książka ma wielu ojców. Jednym z nich jest Pan Marszałek, dzięki któremu książka ukazała się w języku polskim i za co nasze Towarzystwo jest niezmiernie wdzięczne. Nasza praca nad książką polegała na tym, aby skorygować błędy w nazwach miejsc, w nazwiskach i datach. Promocja książki „Księga pamiątkowa Lipna, Skępego, Lubicza, Kikoła i okolic” odbyła się w dniu 23 października 2021 roku w kinie Nawojka w Lipnie. W promhocji wzięli udział przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu w osobach: Sławomira Kopyścia - członka Zarządu Województwa Kujawsko-Pomorskiego i Sylwii Tubielewicz-Olejnik - dyrektor Departamentu Współpracy Międzynarodowej w Urzędzie Marszałkowskim w Toruniu,
a także lokalne władze, przedstawiciele instytucji kulturalnych i stowarzyszeń. Szczególnie serdecznie powitani zostali potomkowie dawnych rodzin żydowskich z Lipna, mianowicie: rodzina Piechotków, Kandelszajn i Czajkowskich. W programie promocji znalazły się występy artystyczne, krótka prelekcja, prezentacja starych fotografii miasta oraz słodki p=oczęstunek. Każdy z uczestników podczas promocji otrzymał księgę, która mamy nadzieję okaże się ciekawą lekturą.
Katarzyna Saks, dyrektor Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi w szkolnym muzeum w Kowalu. Fot. Arkadiusz Ciechalski
Księga Pamięci Lipna. Towarzystwo Miłośników Ziemi Dobrzyńskiej. Lipno 2021.
19 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal
PO WI EŚĆ W ODCIN K ACH - ODCIN E K 2
podwÓrko Anna Marcinkowska
Dziadek Józef i dom na wysokiej podmurówce Ktoś kiedyś powiedział, że pamięć o człowieku istnieje tak długo, jak długo żyje ostatnia osoba, która tego człowieka pamięta. Ostatnią bliską mi osobą, która mogła pamiętać dziadka Józefa, był mój ojciec, pod warunkiem, że zachował w pamięci choćby mgliste o nim wspomnienie. Mój tato nie do końca był tego pewien, w końcu miał zaledwie trzy lata, kiedy został półsierotą. Ale i on umarł, a dziadka nie może pamiętać już nikt. Nawet Jadwiga i Jadzia, najstarsze żyjące wnuczki dziadka, które jako ostatnie, oprócz mnie, moich dzieci i naszego kota zamieszkują podwórko. Obie Jadzie, dla wygody nazywane przeze mnie Jadwigą i Jadzią Romanową (to na modłę rosyjską, od imienia ojca) oprócz dziadka pamiętają wszystko, babcię Praksedę, wszystkie ciotki i wujów i wszystkie drzewa w ogrodzie. Każdy zapach i smak. Niektóre podwórka mają dożywające swoich dni zmurszałe ławki, skrzypiące zawiasy i swoich dziadków. Nastają po nich kolejni, kolejni i kolejni, a każdy kubek w kubek podobny do swojej matki lub ojca, jakby ci wstali z grobu i znowu z laską obchodzili te miejsca. Tak teraz obchodzi podwórko wnuczka dziadka, Jadwiga, zupełnie jak jej matka Stacha. Powoli, noga za nogą. Bo nogi chore. I tak chodzi do szopy po węgiel wnuczka Jadzia, jak jej matka Władka. Prędko i żwawo, bo nogi zdrowe. To są moje kuzynki. Każda ma blisko dziewięćdziesiąt lat. Zarówno jedna i druga mogłaby być moją babcią. Pierwszym winowajcą tego stanu rzeczy jest dziadek Józef, chociaż trochę szkoda, że opowieść zaczyna się od wymówek. Dziadek bowiem ożenił się późno, późno spłodził mojego ojca, bo jako ostatnie, dziewiąte dziecko. Ten biorąc przykład z góry, ożenił się także nieprędko i tak jedno, a nawet dwa pokolenia przepadły z kretesem. Zabójcze tempo prokreacji w rodzinie spowodowało, że jest jak jest. I wyszło na to, że mój rodzony dziadek urodził się trzy lata po powstaniu styczniowym. Dziadek, jako dziecko, biegał po łąkach nad Rakutówką, widział drzewa, których już dawno nie ma. Należał do świata w niczym niepodobnego do tego, który znamy, i tylko jako tako możemy go sobie wyobrażać z obrazów Chełmońskiego, Wyczółkowskiego lub z tych pierwszych fotografii, na których ludzie mają tak spłoszony wyraz oczu, jakby diabłu patrzyli w obiektyw. Na dodatek została po nim jedynie mocno sfatygowana fotografia, z której niezbicie można stwierdzić tylko to, że miał on czarniawą czuprynę i wielkie sumiaste wąsy. Szkoda, że nie stanął do tej najstarszej fotografii z około roku 1907, z babcią Praksedą, jej siostrą Leokadią i starszą córką Stasią. Zdjęcie to jest jedynym świadkiem tamtych szczęśliwych, dostatnich lat. Stoją we trzy. Wystroiły się i wybrały do fotografa. Wiadomo, na wieki wieków trzeba jakoś wyglądać. To się tak tylko wydaje, że zdjęcie to jakaś fanaberia. A potem zostać w rodzinnym albumie w rozdeptanych butach albo nie daj Boże boso, nieuczesane i w byle czym? Dziadek był malarzem i sztukatorem. Był też podobno patriotą. Oznaczało to tyle, że babcia Prakseda nie mogła spać po nocach, jako że dziadek za dnia malował sufity i ściany, po nocach zaś antycarskie plakaty, które z narażeniem życia rozlepiał po mieście. Działo się to przeważnie w okolicach państwowych wielkich rocznic, 3 Maja, rocznic wybuchu powstań, itp. – Bój się Boga – krzyczała babcia – chcesz żeby nas wszystkich zabrali w kibitki? Nie wiadomo czy dziadek słuchał babci. W każdym razie pewnego razu zachorował i umarł, choć babcia krzyczała znowu i prosiła, że sama z ośmiorgiem dzieci, i co pocznie. Nie posłuchał. Umarł w 1917 r. na gruźlicę i tej niepodległości, na którą tak czekał, nie doczekał. Stało się to w wigilię Bożego Narodzenia. Dzieci kręciły się przy choince, kiedy siostra dziadka, Krystyna powiedziała. – Dzieci, nie ubierajcie choinki, nie będziecie mieć świąt. Dziadek zdążył tylko podzielić się z rodziną opłatkiem i umarł. Śniegi tej zimy spadły takie, że po zakończeniu pochówku trzeba było na cmentarzu gałęziami zaznaczać miejsce grobu. I tak babcia została z ośmiorgiem dzieci i ciotką Krystyną, siostrą dziadka. Najstarszy, osiemnastoletni wówczas Roman mógł już od biedy przejąć rolę głowy rodziny. Potem Ignacy, Stanisława, Józef, Czesław, Tadeusz, Maria i Jan – mój ojciec. Niełatwo było babci. Tak jak niełatwo było nieznanej praprababce w drodze z Lutoborza, kiedy nie wiedziała, że najgorsze jeszcze nie nadeszło. Tak samo nie wiedziała babcia Prakseda. * Dziadek na kilka lat przed śmiercią, kupił od tutejszego notariusza duży, drewniany dom na wysokiej, kamiennej podmurówce przy ulicy wówczas Warszawskiej, a dzisiaj
Kołłątaja. I chociaż nie zachował się akt własności spisany cyrylicą ani też ozdobne blaszane pudełko, w którym był przechowywany, łatwo ustalić, kiedy to miało miejsce. Był rok 1911. Najstarsza córka dziadków, Stasia, miała wtedy dziewięć lat. Pamięta jak biegała po wyłożonym wielkimi kamieniami podwórzu i ogrodzie, zbierała pod leszczyną orzechy, tam, gdzie z górą pół wieku potem i ja robiłam to samo. Ludzie w Kowalu dziwili się. – No, no, Łabęcki chyba ruble gdzieś wykopał, bo skąd miałby na taką chałupę. Nikt z żyjących dzisiaj nie pamięta też i tego domu, chociaż ciągle mówi się o nim z atencją i tęsknotą, jak o człowieku, który zbyt szybko odszedł. Na jednej, jedynej zachowanej fotografii, z całego domu widać tylko nikły fragment schodów. Rodzina i lokatorzy, w jakiś zimny, wczesnowiosenny czy jesienny czas stanęli do zdjęcia. Babcia Prakseda poleciała do domu po jasny, kościelny beret. Szesnastoletnia Stasia włożyła najlepsze ubrania, świąteczny kapelusz i płaszcz z futrzanym kołnierzem. Tylko dzieciaki wyglądają na zdjęciu tak, jak biegały po podwórku, w codziennych serdaczkach i znoszonych butach. Trzeba skorzystać z okazji, skoro objazdowy fotograf z całym swoim tajemniczym majdanem pojawił się w podwórzu. Biega się po schodach, skrzykuje, gdzie Roman, na Boga, niech ta Stacha się tak nie guzdrze! Fotograf rozstawiając statyw w asyście dzieciaków popędza i krzyczy. Nie ma czasu, zaraz wieczór, raz, raz i w trymiga. Toteż wszyscy na zdjęciu znieruchomieli na wieki pośród szturchańców i łapania oddechu. Nie dziwota, że w ogólnym rozgardiaszu nikt nie pomyślał, żeby uchwycić w kadrze nieco większy fragment domu. Dom został kupiony przecież na wiele kolejnych pokoleń; porządny, mocny, podpiwniczony. Jeszcze niejedno zdjęcie miało zostać zrobione, latem albo wiosną pod pnącym krzewem róży, który tak utkwił w pamięci Stasi i Maryśce. Gdyby wiadomo było wtedy, że zaraz, niedługo zostaną po domu zgliszcza, pewnie nie potraktowano by go tak lekceważąco. A tak, w tle pozującej grupy, rysują się jedynie kamienne schody, na wpół otwarte drzwi, w których jakieś obce dzieciaki przyglądają się zamieszaniu. Dokąd prowadzi, jakim korytarzem, tajemnicza czeluść tych drzwi? Jakiś nieznany, pogrzebany wraz z domem mrok, siedzi zapewne tam jeszcze w środku fotografii, z pryzmą wątłego światła na surowych deskach podłogi. Gdyby zbliżyć się, podejść pod te drzwi, może jeszcze poczułoby się oddech domu, zapach potu, nafty, gotowanych bigosów, ziemniaczanych placków. A tak wraz z domem zapadły się w ziemię wszystkie te zapachy i zaokienne kadry. Na zdjęciu oprócz rodziny, widać też inne, nieznane nikomu osoby. Mieszkało tu kilka rodzin. Babcia Prakseda musiała radzić sobie jakoś po śmierci dziadka wynajmując mieszkania. Nie ma na zdjęciu Azora, psa, który w czasach wojennych miał jak żaden pies w okolicy nosa do swoich i obcych. Pies szczeka jak opętany, chociaż cisza jeszcze wokół, znaczy idą Niemcy. Na Ruskich Azor nie szczekał. Pies, który dał się zrusyfikować. Jedyny, który nie przeżył pożaru domu. I nie, żeby zginął w płomieniach, nie. Jakiś czas przychodził na zgliszcza, kładł się na kupie gruzów, aż pewnego dnia zdechł. Dom miał prawdopodobnie numer 231, oprócz rodziny zamieszkiwali go Drzewieccy, Podolscy i Witwiccy. Dziś chyba nie do ustalenia, z jakiego czasu pochodzi zapis znajomego genealoga, dzięki któremu jestem w posiadaniu tych informacji. Wiele wskazuje na to, że zdjęcie zostało zrobione niedługo po tym, kiedy w domu stacjonowało wojsko, a dokładnie żołnierze generała Józefa Hallera. Jest rok 1920, a może nieco wcześniej. Halerczycy siedzą w Kowalu długo, zapewne nie tylko w domu przy Warszawskiej, i chociaż nikt nie może pamiętać jak długo, na potwierdzenie tego niech starczy fakt, że któraś panna z miasta zdążyła za jednego z „naszych” wyjść za mąż, a potem wyjechała do Ameryki i do śmierci, (ku zazdrości innych), przysyłała rodzinie paczki. Kawalerowie to byli bowiem pierwszego sortu, w pięknych, błękitnych mundurach. Więcej tak kulturalnych, obytych i prawdziwie światowych żołnierzy przybywających prosto z Francji, Anglii czy nawet Ameryki od tamtego czasu podwórko nie widziało, bo jak porównać do nich te wszystkie późniejsze hałastry, które odtąd ciągle będą przelatywać podwórkiem. Wszelkiego dobra był u halerczyków dostatek, zwłaszcza w kuchni, gdzie przygotowywane były potrawy, o jakich się tu nikomu nie śniło. Nie dziwota, że mały Tadek ciągle przesiadywał między żołnierzami, i kiedy babcia pytała potem, gdzie był – z Józwem bylim u halerczyków na ryżu – odpowiadał. Bo też nie byle co to było – ryż z rodzynkami polany śmietaną! Przez to Tadek tak bardzo zaprzyjaźnił się z halerczykami, że kiedy w 1939 roku jako młody żołnierz brał udział w haniebnej aneksji Zaolzia, postawił sobie za cel odszukać dawnego kompana, który pochodził
z tamtych terenów. Kiedy miał tylko okazję, chodził od domu do domu, pytał o nazwisko, a wszedłszy do jednego z nich - jak wielokrotnie opowiadał - spostrzegł stojącą na komodzie fotografię. Na zdjęciu uśmiechał się poszukiwany młody człowiek, tym łatwiejszy do rozpoznania, że stojący przed starym, nieistniejącym wówczas domem w Kowalu. Ten sam, który tak sobie upodobał Stasię, siostrę Tadeusza, bardzo ucieszył się na jego widok. Wojnę przeżył, chociaż wszyscy pamiętają list, jaki przesłał z frontu. Jeśli istnieje piekło – pisał, to właśnie jestem w piekle. W razie gdyby przeżył, miał się pokazać, mimo to nie pokazał się więcej. Pół wieku potem, kiedy na dworze zapadał jakiś zimowy, wczesny zmrok, a ja czesałam siwe, przerzedzone włosy ciotki Stachy, nie raz i nie dwa słyszałam o niejakim przystojnym halerczyku. Kiedy kilka lat temu robiono wykopy pod fundament budynku gospodarczego w miejscu starego domu, oczom zdumionych robotników ukazały się ogromne kloce starego drewna i wbite w ziemię kamienne głazy. – Pani kochana, co tutaj było? – dziwili się. * Dom, z całym nieznanym nikomu dzisiaj otoczeniem, podwórkiem, lokatorami, których nazwiska i twarze zniknęły w meandrach czasu, wszystko to należało do tej części miasta, której nie objął już kadr innego zdjęcia – fotografii odnalezionej przypadkiem za pośrednictwem Internetu, dopiero w początkach dwudziestego pierwszego wieku, nieomal sto lat po tym jak została zrobiona. Gdyby nie pożar jaki strawi miasto kilka lat potem, (oceniam z westchnieniem żalu), mielibyśmy rynek niczym w Kazimierzu Dolnym. Najbardziej za sprawą charakterystycznych dachów z gontu, a także drewnianych domów, które ogień tak łapczywie niedługo pochłonie. Widać na zdjęciu tylko jedną murowaną kamienicę. Najokazalszy, jednopiętrowy, zdobiony wokół okien budynek. Nad wejściowymi drzwiami szyld. Pewnie jakiś bogatszy sklep, może żydowski. Dalej, w dół ulicy coraz niższe, drewniane domy. Wydaje się jakby stoją trochę niepewnie, przyklejone jedne do drugich. W głębi, ustawione na rynku przyklejone do siebie drewniane budki, które mogą być jatkami albo taszami, jak mówiło się dawniej na zabudowane stragany. Na pierwszy plan zdjęcia wybijają się brukowe kamienie. A zaraz po nich dwie postacie, dumnie stojące pośrodku rynku. Policmajster. Stoi na szeroko rozstawionych nogach. Rękę, jak przystało na tak niebagatelną, ważną osobę trzyma policmajster w kieszeni obszernego płaszcza. I chociaż zdjęcie jest niewyraźne, rangę osoby widocznie podkreślają duże, zapewne błyszczące guziki u płaszcza oraz lampas na czapce przesłaniającej twarz z sumiastymi wąsami, jakie przywodzą mi na myśl dziadka Józefa. Obok, trochę bokiem, także jakaś ważna figura rękę trzyma w kieszeni. Na głowie baranica. Obaj, świadomi swojej pozycji, spoglądają w obiektyw poważnie. Za nimi zwyczajne ówczesne życie. Kilka kramów. Drewniane stoły krzyżaki, nad niektórymi rozpostarte zadaszenia. Obok furmanka. Kilka wyraźnie znużonych postaci stojących za stołami. Żydzi, nie Żydzi? Według tego, co pamiętają najstarsi mieszkańcy, w Kowalu niewielu żyło ortodoksyjnych Żydów. Ruchu nie ma dużego, tasze i jatki pozamykane. Na pewno nie jest to dzień targowy. Jakaś zażywna jejmość spóźniła się z zakupami, bo wygląda na to, że zaraz wszystko zacznie się zwijać. Tak więc wyglądał Kowal na rok przed śmiercią dziadka Józefa. Kiedy po raz ostatni stał na rynku, dokładnie taki widział kadr. Wiele zmieniło się „po ogniu”, lecz długo jeszcze musiał pozostać w mieście klimat z tej starej fotografii. * Nie wiadomo, gdzie rozpoczął się pożar. Niektórzy pamiętają, jakoby w którejś z żydowskich piekarni. Jest rok 1921. Ulicami miasteczka gna silny, gorący wiatr. Strzechy chałup, stodół i dachy domów w rynku palą się jak sucha trawa. Nie dziwota, skoro większość domów w mieście drewnianych. Gore! Gore! – rozlega się z każdej strony. Ogień błyskawicznie ogarnia i z imponującym wigorem trawi dom przy ulicy Warszawskiej. Przyjechała straż ogniowa, ale jak ogień gasić? Bez wody? Wody nie ma. Nie ma też w podwórzu starszych chłopaków, Romana i Cześka. Pobiegli wcześniej ratować dom ciotki Wikci, bo pożar zaczął się od strony Żydowskiej ulicy i chyba nikomu nie przyszło do głowy, że pożoga tak się rozhula po całym mieście. Babcia w desperacji sama rzuca się w płomienie, mając nadzieję uratować cokolwiek. Ktoś siłą wyciąga ją z palącego się domu. Jadzia z trwogą po dziś dzień powtarza – na babci paliła się bluzka – czego sama widzieć nie mogła, lecz stara się jak może, aby przekaz zachowany z czasów dzieciństwa dalej miał swoją siłę rażenia. Nowym domem nie cieszyła się babcia długo, zaledwie parę lat. Miasteczko wiele jeszcze lat odczuwało skutki pożaru. Spłonęła jedna trzecia miasta. Wiele rodzin, zwłaszcza przy ulicy Warszawskiej, bo tutaj pożar strawił prawie wszystkie domy, przez kilka kolejnych lat żyło w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. W piwnicach po spalonych budynkach, jak wieść niesie, ludzie zamieszkiwali w okropnych, antysanitarnych warunkach. Niektórzy w ogóle nie posiadali światła. Stan ten często dodatkowo pogarszała obecność świniaka w tym samym pomieszczeniu, co zostało urzędowo stwierdzone naocznie. Długo jeszcze, a co niektórzy po dziś dzień (patrz: Jadwiga) rozdzielają tamten czas na „przed ogniem” i „po ogniu”. 1921 rok to kamień milowy w życiu miasteczka, nie mniejszej rangi niż pierwsza czy druga wojna światowa.
20 Gmina Miasto Włocławek
Gmina Miasto Toruń
Miasto i Gmina Skępe
Miasto Kowal