Societas Historicorum lato 2014 (61)

Page 1

WYDANIE SPECJALNE


Słowo wstępne

Drodzy czytelnicy,

Spis treści

3  Wojna, która zmieniła oblicze Starego Kontynentu / Konrad Januszewski 5  Kilka uwag o przyczynach Wielkiej Wojny / dr hab. Michał Baczkowski, prof. UJ

7  Pruskie Kanny? Bitwa pod Tannenbergiem /

Wojciech Bosak

13  Wojna naszych prapradziadków / Krzysztof

Oddajemy do waszych rąk ostatni numer „Societas Historicorum” w roku akademickim 2013/14. Z racji 100. rocznicy wybuchu I wojny światowej, która przypada w tym roku, postanowiliśmy nadać temu wydaniu naszego czasopisma szczególny charakter. Połowa artykułów, w tym „Komentarz Eksperta”, a także dział „Instytut od Kuchni” odnoszą się do tematyki związanej z Wielką Wojną, nie zapomnieliśmy jednak o innych epokach. Ostatni numer skłania do podsumowań. Wydaje się, że rok 2013/14 możemy uznać za udany. Do takiej refleksji skłania nas fakt, że znacznie wzrosła liczba tekstów, które do nas napływały przy okazji wydawania kolejnych numerów. Świadczy to o przychylnym przyjęciu przez Was „Societasa”. Jesteśmy jednak świadomi wszelkich wad i niedociągnięć, dziękujemy szczególnie tym spośród Was, którzy wspomagali nas dobrą radą i uwagami. Gwarantujemy, że będziemy nadal pracować nad tym, żeby „Societas” był czasopismem, w którym każdy student Instytutu Historii UJ znajdzie coś interesującego. Dziękując za to, że byliście z nami przez mijający rok, chcielibyśmy zachęcić do nadsyłania tekstów do przyszłych numerów, nabór do pierwszego z nich trwa do 10 października. Powodzenia w sesji i udanych wakacji!

Pięciak

Życzymy przyjemnej lektury, Redakcja

17  Losy Marii Fiodorowny po upadku caratu / Katarzyna Sikora

19 „To była naprawdę wielka wojna” – rozmowa z prof. Tomaszem Gąsowskim 24  Po co jest historia? Kilka spostrzeżeń / Rafał Swakoń

25  Veni, vidi, vici. Ostatnia wojna rzymsko-pontyjska / Szymon Rusin 30  Słów kilka o poradnikach czasu morowego powietrza / Ewa Kaźmierczyk 34  Konserwatyści w międzywojniu w Polsce / Przemysław Derwisz

39  Polacy z nami czy przeciw nam? Groźba sowieckiej interwencji w październiku 1956 r. / Wojciech Micygała

45  W 800-lecie traktatu spiskiego. Sprawozdanie z wycieczki na północno-wschodnią Słowację 22–24 maja 2014 r. / Marcin A. Klemenski 47  Sprawozdanie z walnego zebrania członków KNHS UJ / Maciej Pajor 48  Ege’sze’ge’dre, czyli „na zdrowie!”. Objazd naukowy po Węgrzech KNHS UJ / Ewa Orłowska

Redakcja

Redaktor naczelny: Wojciech Micygała Z-ca redaktora naczelnego: Artur Gajewski Skład: Joanna Pędzich Zespół korektorski: Natalia Krzak, Paulina Głuszek oraz Koło Naukowe Edytorów: Ewa Czernatowicz, Weronika Panecka, Weronika Sieprawska Przewodnicząca zespołu: Katarzyna Płachta

Kraków 2014


Societas Historicorum

Wojna, która zmieniła oblicze Starego Kontynentu I wojna światowa

I wojna światowa bez wątpienia nieodwracalnie zniszczyła strukturę starej Europy. Chociaż wniosek ten zakrawa na truizm, wygłaszając go trzeba wgłębić się w przyczyny, zbadać genezę i zarodek nie tyle samego konfliktu, co procesów, które pchnęły Europę w ogień krwawych i niszczycielskich walk. Częścią naczelną mitotwórczej interpretacji konfliktu europejskiego z lat 1914–1918 jest przyznanie, że krwawe zmagania położyły kres ładowi wypracowanemu na Kongresie Wiedeńskim. Musimy jednak zadać sobie pytanie, czy aby na pewno w stwierdzeniu tym nie ma zbyt daleko idącego uogólnienia. Oczywistym jest, że jedno z głównych założeń ducha kongresu wiedeńskiego, czyli system równowagi sił w Europie, zaczął erodować dopiero pod koniec XIX wieku. Niemniej w takiej lub innej formie utrzymał się do 1914 r. Jednak sam układ Świętego Przymierza zaczął kruszyć się już z początkiem lat 30., aby poprzez wydarzenia Wiosny Ludów, a przede wszystkim Wojny Krymskiej, zostać ostatecznie pogrzebanym. Sojusz Trzech Cesarzy z roku 1873 był aliansem czysto efemerycznym, co potwierdził przebieg kongresu berlińskiego w roku 1878. Na okres ten przypada formowanie się nowego układu sił w Europie. W tym sensie teza o końcu systemu wiedeńskiego, który miał się dokonać z chwilą wybuchu konfliktu, jest mocno dyskusyjna. Pamiętajmy, że w ciągu całego dziewiętnastego stulecia zmienił się charakter polityki, jaką dotychczas prowadzono w Europie. Rozgrywki dyplomatyczne oparte na monarchicznych związkach rodzinnych, zbieżnej ideologii władzy, czy solidarności monarchów, ustępowały z wolna miejsca interesom narodowym oraz ekonomicznym. Nie oznacza to bynajmniej, że wcześniej nie odgrywały ważnej roli, jednak dopiero w drugiej połowie XIX w. stały się podstawą – swoistym clou relacji międzypaństwowych. Naturalną przyczyną tego stanu rzeczy był rozwój idei państw narodowych, jaki dokonywał się niebywale dynamicznie w drugiej połowie XIX w., a którego katalizatorem w znacznym stopniu była Wiosna Ludów. Kongres berliński, toczący się przede wszystkim wokół kwestii bałkańskiej, umocnił w Europie szeroko pojętą sprawę narodową i zasygnalizował decyzyjność mniejszych państw, mimo

tradycyjnego przekonania głównych europejskich mężów stanu (przede wszystkim niemieckiego kanclerza Ottona von Bismarcka), że tylko wielkie państwa tworzące koncert mocarstw mają prawo decydować w sprawach europejskich. Zasada ta wobec solidarnej postawy małych nowopowstałych państw bałkańskich (cieszących się poparciem Rosji) była coraz bardziej dyskusyjna. System hegemonii głównych mocarstw nie został jednak w bardziej drastyczny sposób naruszony, a tylko znacznie zmodyfikowany. Małe państwa były obiektami walk o wpływy pomiędzy starymi mocarstwami (najjaskrawszym przypadkiem jest tutaj kwestia młodego państwa serbskiego, na terenie którego ścierały się wpływy Austro-Węgier i Rosji). Do tego dochodziły silne – choć niezbyt rzucające się w oczy – waśnie na tle gospodarczym pomiędzy głównymi graczami na starym kontynencie. Tak było przede wszystkim w przypadku Francji i Niemiec z jednej strony oraz Niemiec i Wielkiej Brytanii z drugiej. W sprawie gospodarczych napięć pomiędzy Francją a II Rzeszą chodziło przede wszystkim o wypieranie przez Francję z rynku rosyjskiego kapitału tej ostatniej. Trend ten rozpoczął się jeszcze na przełomie lat 70. i 80. XIX w., a więc na długo przed zawiązaniem francusko-rosyjskiej konwencji wojskowej z 1892 r. Swoje apogeum osiągnął w pierwszej dekadzie XX w., będąc wtedy dopełnieniem ścisłego już francusko-rosyjskiego sojuszu polityczno-wojskowego. Do 1914 r. niemieckie firmy utraciły znakomitą większość swoich udziałów na rynku rosyjskim. Podobne podłoże miała rywalizacja brytyjsko-niemiecka na obszarze Bliskiego Wschodu. Niestety ograniczone ramy niniejszego artykułu uniemożliwiają dokładniejsze opisanie tej kwestii. Zmianę sytuacji w Europie niewątpliwie przyniosła zwycięska dla Prus wojna francusko-pruska z lat 1870–1871, oraz – może nawet przede wszystkim – zjednoczenie Niemiec. Upokorzona, pałająca żądzą odwetu Francja, której odebrano 5


Lato 2014

Pocztówka propagandowa z okresu I wojny światowej.

Alzację i Lotaryngię oraz nałożono gigantyczną kontrybucję, musiała prędzej czy później upomnieć się o zagrabione terytorium. Jak trafnie ujmuje Janusz Pajewski – „u źródeł lipca 1914 leży Sedan”. Zjednoczone Niemcy, stające się potęgą militarną i gospodarczą, siłą rzeczy musiały naruszyć europejską równowagę – tę równowagę, której głównym akolitą i strażnikiem była Wielka Brytania. Niepokój Zjednoczonego Królestwa był tym większy, że Niemcy przyłączyły się również do kolonialnego wyścigu i zaczęły w znaczącym stopniu rozbudowywać swoją flotę. Wynikało to z jasnych przesłanek, które wskazywały, że Stary Kontynent w niezbyt długiej perspektywie czasu straci swoją dominującą pozycję, a zatem konieczne jest przejście Niemiec na tory polityki imperialnej nie tylko na płaszczyźnie europejskiej, ale przede wszystkim światowej. W dobitny sposób nowy kierunek tzw. Weltpolitik nakreślił w swoim przemówieniu parlamentarnym z 10 grudnia 1891 r. kanclerz Rzeszy Leo von Caprivi. Na wschodzie i południowym wschodzie na przeszkodzie niemieckiej ekspansji stały interesy Imperium Rosyjskiego. Mimo że pod koniec XIX w. stosunki pomiędzy Niemcami a Rosją układały się jeszcze poprawnie (zawarto nawet tzw. traktat reasekuracyjny w 1887 r.), poparcie Niemiec dla polityki Austro-Węgier na Bałkanach i sukcesywne zacieśnianie sojuszu pomiędzy tymi dwoma państwami musiało doprowadzić do niebezpiecznych tarć na linii Berlin-Petersburg. Wzajemnych stosunków nie poprawiło także wspomniane wcześniej wyparcie z Rosji kapitału niemieckiego przez francuski ani wkroczenie kapitału niemieckiego do Turcji, która powoli wchodziła w sferę zależności II Rzeszy. W antagonizmie niemiecko-rosyjskim możemy znaleźć znakomite potwierdzenie tezy o zwycięstwie interesów gospodarczych nad ideologicz6

nymi, a więc typowym mechanizmie odnoszącym tryumfy pod koniec XIX w. W obliczu wymienionych przeze mnie czynników i zależności logicznym następstwem było zawiązanie się dwóch przeciwstawnych sojuszy: dwu-, a następnie trójprzymierza oraz znacznie później trójporozumienia. Szczególnie ciekawym faktem dla ówczesnego świata było porozumienie brytyjsko-rosyjskie. Państwa te były bowiem od dłuższego czasu zantagonizowane. Doszło jednak do wyciszenia wzajemnych konfliktów, szczególnie tych dotyczących stref wpływów w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie, które finalnie zostały podzielone pomiędzy zainteresowane strony. Rozgrywające się w tym czasie znamienne w skutki wydarzenia polityczne, takie jak kryzys marokański, aneksja Bośni przez monarchię austro-węgierską czy wojny bałkańskie, były sprawdzianem, ale jednocześnie konsekwencją prowadzonej przez obie strony zawiłej polityki, mającej na celu osłabienie wpływów strony przeciwnej. W tym kontekście politycznym kryzys, jaki wybuchł po zamachu sarajewskim, jest logicznym następstwem ciągu wypadków. Pod względem doświadczenia militarnego I wojna światowa okazała się przełomowa. Od czasu wojen rewolucyjnych i napoleońskich konflikty zbrojne w Europie trwały najczęściej od kilku tygodni do kilku miesięcy i toczyły się na pewnym ograniczonym terytorium. I tak np. wojna francusko-niemiecka z lat 1870–1871 trwała niewiele ponad pół roku, natomiast wojna pomiędzy Cesarstwem Austrii a Królestwem Piemontu i Francją w 1859 r. rozgrywała się zaledwie trzy miesiące. Doświadczenia tych konfliktów wyraźnie wpływały na przekonanie, że nadchodząca wojna musi być wojną krótkotrwałą. Janusz Pajewski w swoim monumentalnym dziele poświęconym pierwszemu światowemu konfliktowi zbrojnemu wysuwa tezę, „że strategia zniszczenia wzięła górę nad strategią wyczerpania”. Twierdzenie to w znakomity sposób zestawia walki z XIX w. (gdzie jedna lub kilka wielkich bitew rozstrzygało o losach całego konfliktu) z I wojną światową. Trzeba przyznać jednak, że teza ta jest niepełna. W czasie I wojny światowej wzajemne wyczerpanie było efektem niszczenia w wielkich bitwach całych potężnych związków taktycznych przeciwnika, a zagładzie ulegało nawet do 2/3 stanu osobowego danych jednostek. Tak było m.in. w czasie bitwy nad Sommą w 1917 r., czy podczas serii bitew karpackich (szalenie istotnych, a bardzo często pomijanych) stoczonych na przełomie


Societas Historicorum 1914 i 1915 r. pomiędzy armiami austro-węgierską a rosyjską na froncie wschodnim. Tak było również m.in. podczas starć toczonych na początku wojny od sierpnia do października w Galicji, kiedy to 3. C.K Armia pod dowództwem gen. Rudolfa Brudermanna została dotkliwie pobita i niemal całkowicie unicestwiona po serii morderczych starć. Trzeba podkreślić, że straszliwym rzeziom na polu walki winna była przede wszystkim przestarzała taktyka. Wypracowana jeszcze w trakcie wojen rewolucyjnych we Francji, taktyka natarcia tyralierą wobec nowych środków prowadzenia walki, takich jak karabiny maszynowe, okazała się wysoce nieskuteczna. Dobrze wstrzelany CKM mógł w ciągu dwóch minut unicestwić całą kompanię przeciwnika. Działania wojenne pozbawiły życia całe roczniki poborowych, które w momencie rozpoczęcia wojny powołane zostały do armii. Oznaczało to zagładę najwartościowszego i najbardziej energicznego elementu poszczególnych społeczeństw i narodów. Nieodwracalnie została również zmieniona sytuacja polityczna nie tylko w Europie, ale

także na całym świecie. Przede wszystkim zmieniła się mentalność narodów. Skutki tego odczuwamy do dziś. Konrad Januszewski Bibliografia: ◆◆ Bator J., Wojna Galicyjska, Kraków 2008. ◆◆ Gilbert M., Pierwsza Wojna Światowa, Poznań 2003. ◆◆ Kukiel M., Od Wielkiej Rewolucji do wojny światowej, Poznań 1999. ◆◆ Pajewski J., Pierwsza wojna światowa, Warszawa 1991. ◆◆ Zgórniak M., Studia i szkice z dziejów I wojny światowej, Kraków 1987. ◆◆ Żywczyński M., Historia Powszechna 1789–1870, Warszawa 2008.

Kilka uwag o przyczynach Wielkiej Wojny Komentarz eksperta Podręcznikowy wykład na temat powodów wybuchu I wojny światowej jest na ogół tyleż logiczny, co oddalony od rzeczywistości. Sprawa przyczyn i odpowiedzialności za wybuch Wielkiej Wojny uległa w tak wielkim stopniu tendencyjnej narracji propagandowej i politycznej poszczególnych państw, że często nie jesteśmy w stanie dostrzec tragizmu i bezsensu wielu z tych wydarzeń. Lepiej rozumieli ten problem bratający się ze sobą żołnierze walczących ze sobą wojsk w Boże Narodzenie 1914 r. na polach Francji, czy z jesieni 1917 r. na froncie wschodnim, niż profesjonalni historycy szukający przyczyn tej katastrofy. I wojna światowa była przede wszystkim klęską dziewiętnastowiecznej dyplomacji i ówczesnych elit politycznych, które nie potrafiły zapobiec bezsensownemu konfliktowi. Często stawiana teza, że u źródeł I wojny światowej stał Sedan jest w zasadzie tylko kalką jednego z nurtów francuskiego sposobu widzenia świata i argumentowania. Spór o Alzację i Lotaryngię był istotny tylko dla francuskiej opinii publicznej, a i tak wielka część Francuzów nie dążyła do rozwiązania go metodami siłowymi. W myśl zasad dziewiętnastowiecznej dyplomacji powstanie dwóch równorzędnych bloków: Trójprzymierza (które miało rzeczywiście charakter paktu polityczno-militarnego) oraz Trójporozumienia (a w zasadzie so-

juszu francusko-rosyjskiego, luźno związanego z bilateralnymi umowami politycznymi z Wielką Brytanią) w bardzo klarowny sposób stabilizowało sytuację polityczną i eliminowało groźbę przyszłych konfliktów między mocarstwami. Natomiast istniejący stosunek sił nie mógł zapobiec wybuchowi konfliktów lokalnych (najczęściej na Bałkanach), kryzysom na tle rywalizacji kolonialnej oraz, co bardzo istotne, gwałtownemu wyścigowi zbrojeń. Popularna teza, że I wojna światowa była efektem sporu o nowy podział świata (kolonie i atrakcyjne rynki zbytu) jest daleka od rzeczywistości. Świat (Azja, Afryka, Oceania, Karaiby) został podzielony już wcześniej, co prowadziło czasem do 7


Lato 2014 krwawych ale lokalnych wojen (wojna amerykańsko-hiszpańska, rosyjsko-japońska itp.). Większa część kolonii przynosiła metropoliom ogromne koszty i bardzo niewielkie korzyści o charakterze propagandowo-militarnym. Rywalizacja na tym obszarze w żadnym przypadku nie mogła doprowadzić do wybuchu wojny między mocarstwami (nota bene ostatnie porozumienie niemiecko-brytyjskie zawarto 20 października 1913 r. odnośnie Afryki, a 15 czerwca 1914 co do kolei Berlin-Bagdad). Znacznie bardziej niebezpieczny dla trwałości pokoju był inny aspekt ówczesnego świata. Gloryfikacja wojska i wojny, nieskrywana przez wielu chęć przeżycia nowego, wojennego doświadczenia, pogarda dla przyziemnej, materialistycznej egzystencji czasów pokoju sprzyjały kształtowaniu się postaw radykalnych i irracjonalnych. Zewnętrznym przejawem zmian stał się bezprecedensowy w historii wyścig zbrojeń we flotach wojennych, budowanych na ogół bez jakiegokolwiek uzasadnienia operacyjnego. Nakładał się na to rosnący w siłę nacjonalizm, przekonanie o wyższości swojego narodu („rasy”, jak to często określano) nad innymi. Działania te podsycane były przez różne środowiska: wielkich przemysłowców (zwłaszcza na terenie Niemiec), ambitnych polityków szukających na gwałt swojego elektoratu, ale także przez wielu publicystów, pisarzy, intelektualistów, organizacje społeczne, a nawet niektóre związki religijne. Rosnący równolegle w siłę nurt pacyfistyczny nie okazał się w chwili próby dostatecznie mocny i atrakcyjny. Nacjonalizm i fascynacja przemocą wywoływały jednocześnie strach przed sąsiadującym państwem, wyzwalały szpiegomanię, pozwalały widzieć w każdym potencjalnego wroga. Zasygnalizowany tu sposób postrzegania świata stał się nie tylko obecny w dyskursie publicznym, lecz także w coraz większym stopniu zaczął dominować w środowiskach warstw przywódczych i generalicji poszczególnych państw. W związku z tym przygotowywanie własnych planów wojennych, a co za tym idzie konkretnych koncepcji politycznych, w coraz większym stopniu zdeterminowane zostało strachem przed ewentualnym uprzedzeniem przez rywala. Ta swoista psychoza zdominowała działania elit przywódczych w 1914 r. i doprowadziła do przekształcenia lokalnego kryzysu politycznego w wojnę o wymiarze światowym. Kto wywołał I wojnę światową? Na konferencji wersalskiej w 1919 r. odpowiedzialnością za wy8

buch konfliktu obciążono Austro-Węgry i Niemcy. Teza ta jest obecnie dość powszechnie kwestionowana (zwłaszcza przez stronę niemiecką) na rzecz wykazania, że odpowiedzialność ponosiła kolektywnie większa ilość państw, w tym Rosja. Na pewno nie ulega wątpliwości, że Austro-Węgry, kierując się zupełnie fałszywą oceną tak własnych możliwości, jak i ewentualnych przeciwników, z uporem godnym lepszej sprawy doprowadziły 28 lipca 1914 r. do rozpoczęcia wojny z Serbią. Na los pozostałych mocarstw, w tym przede wszystkim Rosji i Niemiec, wpływ wywarli nie tyle cywilni politycy formalnie odpowiadający za prowadzenie polityki zagranicznej, co wojskowi odpowiedzialni za plany strategiczne. To oni wymusili na własnych rządach rozpoczęcie powszechnej mobilizacji i porzucenie wszelkich negocjacji dyplomatycznych. Rozpoczęcie częściowej mobilizacji wojsk rosyjskich doprowadziło w rewanżu do wszczęcia mobilizacji powszechnej w Niemczech na wniosek generałów Helmuta von Moltke (młodszego) oraz Ericha von Falkenhayna. Okoliczność ta spowodowała uruchomienie kolejnych etapów niemieckiego planu wojennego przygotowywanego od lat. Całość była perfekcyjnie zgrana i rozpisana na poszczególne dni okresu mobilizacji i początkowego okresu wojny. Przerwanie tych działań groziło załamaniem się niemieckiego planu wojennego. Gry nerwów nie wytrzymał ostatecznie rząd niemiecki i, obawiając się tak przedwczesnego ataku Rosji, jak i chaosu we własnej armii zdecydował się 1 sierpnia 1914 r. na wypowiedzenie wojny Rosji. Ta decyzja oznaczała przekształcenie się konfliktu lokalnego w ogólnoeuropejski. dr hab. Michał Baczkowski, prof. UJ


Societas Historicorum

Pruskie Kanny?

Bitwa pod Tannenbergiem I wojna światowa

Kryzys wywołany przez zabójstwo arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 r. okazał się już nie do zażegnania. Europa przypominała beczkę prochu i iskra właśnie na nią padła. Równo miesiąc po zamachu cesarz Franciszek Józef wypowiedział wojnę Serbii. Rosja, sojusznik tego bałkańskiego kraju, rozpoczęła mobilizację powszechną 31 lipca. Cesarz Niemiec Wilhelm II zażądał jej odwołania. Car Mikołaj II nie ustosunkował się do tego żądania, toteż 1 sierpnia kajzer również ogłosił powszechną mobilizację i tego samego dnia wypowiedział Rosji wojnę. Siły i plany Niemiec oraz Rosji wobec Prus Wschodnich Według planów z 1913 r. lwia część potencjału bojowego Rzeszy Niemieckiej miała zostać oczywiście skierowana przeciwko Francji, którą uznano za głównego wroga. Wobec tego odrzucono w niemieckim Sztabie Generalnym poprzednią koncepcję zwaną Großer Ostaufmarsch, która zakładała rozciągnięcie na wschodzie aż czterech armii przeznaczonych do ofensywy we współdziałaniu z c.k. armią. Zamiast tego przyjęto wariant minimalny, pozostawiając w Prusach Wschodnich jedynie 8 Armię pod komendą gen. Maximiliana von Prittwitza. Liczyła ona trzy korpusy armijne, jeden korpus rezerwowy, jedną dywizję rezerwową i siedem brygad Landwehry. Łącznie było to tylko dziewięć dywizji, które miały za zadanie obronę Prus Wschodnich i wsparcie lewego skrzydła c.k. armii. Główna linia koncentracji 8 Armii przebiegała przez Tylżę, Gąbin, Darkiejmy, Kryłowo, Olsztyn i Iławę. Sztab Generalny spodziewał się ofensywy rosyjskiej ze wschodu i południa. Rola 8 Armii polegała na odciągnięciu części sił carskich na północ, co mogłoby odciążyć armię austro-węgierską. Do rozpoczęcia wojny plan ten uległ tylko nieznacznym modyfikacjom. Powiększono 8 Armię o jeszcze jeden korpus armijny, co łącznie dało około 153 000 żołnierzy i 798 dział. Plany rosyjskie przewidywały, że jeśli Niemcy rzucą główne siły przeciwko Francji, to zasadniczym przeciwnikiem Rosji będą Austro-Węgry. Z pięciu armii wystawionych na front trzy (4, 5 i 3 Armia), tworzące Front Południowo-Zachodni, skierowano przeciwko Austro-Węgrom, zaś dwie (1 i 2 Armia), stanowiące Front Północno-Zachodni, przeciw Niemcom. Tym ostatnim zgrupowaniem dowodził gen. Jakow Żyliński, zaś armiami

generałowie Paweł Rennenkampf (1 Armia) i Aleksander Samsonow (2 Armia). Łącznie liczyły dziewięć korpusów armijnych, dziesięć dywizji rezerwowych, dwie brygady strzelców oraz dziewięć i pół dywizji jazdy. Rennenkampf miał prowadzić ofensywę na zachód od Niemna (między Kownem a Grodnem) w ogólnym kierunku na Królewiec. Zadaniem armii Samsonowa, zajmującej pozycję na linii Narwi, miało być uderzenie od południa na Prusy Wschodnie. Wydawać się może, że Rosjanie mieli przygniatającą przewagę na tym froncie, lecz istniały czynniki, które mogły ją dość skutecznie zniwelować. Po pierwsze był to teren. Liczne jeziora i wąskie przejścia kanalizowały siły atakujące, a ułatwiały zadanie obrońcom, którzy łatwo mogli je zablokować. Rosjanie nie mieli wystarczającej siły ognia artyleryjskiego, który mógłby skutecznie te przejścia oczyścić. Przełamywanie ich piechotą pociągało za sobą zawsze duże straty. Kolejną trudność dla Rosjan stanowił ich niewydolny system mobilizacji i uzupełnień, który musiał być obsługiwany przez słabo rozwiniętą w porównaniu do Niemiec sieć kolejową. Gdy trzeba było nagle przetransportować setki tysięcy ludzi i tony sprzętu, było to niewykonalne. Poza tym obie armie rosyjskie były rozdzielone i praktycznie ze sobą nie współdziałały. Naczelne dowództwo carskie (Stawka) też nie ułatwiało swoim generałom zadania. Jeszcze przed rozpoczęciem działań ofensywnych z armii Samsonowa wypadło dwa i pół korpusu dla osłony linii Warszawa–Grodno, Modlina oraz szosy białostockiej. Dodając do tego inne jednostki, siły zatrzymane przez Rosjan na tyłach do osłony w dużej mierze nierealnych kierunków niemieckiego uderzenia były większe niż mająca podjąć ofensywę 2 Armia. 9


Lato 2014

Działania od 17. sierpnia i sytuacja z 23. sierpnia 1914 - rosyjski „walec parowy” rusza na Prusy Wschodnie.

Początek walk. Ofensywa rosyjska Ofensywa rosyjska zaczęła się w połowie sierpnia. Z początku toczyła się bitwa pod Gąbinem – sprowokował ją dowódca niemieckiego I Korpusu, gen. Hermann von François. 8 Armia walczyła tam w bardzo niekorzystnych warunkach. Von Prittwitz przerwał walkę 20 sierpnia i postanowił wycofać się na linię Wisły, zwłaszcza że 17 sierpnia rozpoczął uderzenie Samsonow. Od razu zaczęło się mścić nieprzygotowanie Rosjan do ofensywy na takim terenie. Rozdzielenie obszarów natarcia korpusów przeszkodami terenowymi sprawiło, że już 23 sierpnia straciły ze sobą kontakt i rozproszyły się. Żołnierze szli w szybkim tempie po polnych drogach lub piaszczystych bezdrożach. Byli zmęczeni i niedożywieni. Przejścia dogodne do ataku liczyły 5–10 kilometrów szerokości, a ciężkiej artylerii do przebijania się przez nie po prostu nie było. 22 sierpnia zmieniło się dowództwo 8 Armii. Von Prittwitza zastąpił powołany ze stanu spoczynku gen. Paul von Hindenburg. Jego szefem sztabu został świeżo przeniesiony z frontu za10

chodniego gen. Erich Ludendorff. Była to bardzo ważna zmiana, bowiem wraz z oboma generałami pojawiła się nowa koncepcja działań. Zakładała ona wykorzystanie faktu, że Rosjanie idą poszarpanym frontem, długim na około 80 kilometrów, poruszającym się bardzo nierównomiernie, bowiem centrum ugrupowania było wysunięte daleko do przodu, podczas gdy skrzydła przejawiały słabą aktywność. Niemcy tymczasem zbierali siły do bitwy. Rennenkampf nie utrudniał im zadania, bo po oderwaniu się 8 Armii nie podjął pościgu przez siedem dni od utraty kontaktu bojowego. Miał jeszcze zapłacić za opieszałość. 23 sierpnia Samsonow uderzył na niemiecki XX Korpus gen. Friedricha von Scholtza. Ów oderwał się od przeciwnika i odskoczył następnego dnia na linię jeziora Mielno. Musiał ją utrzymać, jeżeli Hindenburg miał mieć przestrzeń do jednoczesnej ofensywy. Rosjanie sformowali z 3 dywizji piechoty oraz 2 dywizji kawalerii silną grupę gen. Artamanowa i umieścili ją w Uzdowie, na głównej osi operacyjnej. Dowódca nie wykorzystał jednak sytuacji i nie zaatakował słabego


Societas Historicorum

Działania od 23. sierpnia i sytuacja wieczorem 26. sierpnia - zatrzymanie Rosjan i kontruderzenie Niemców.

skrzydła XX Korpusu, gdy ten stał na pozycji sam, a podążający ze wsparciem I Korpus był jeszcze w wagonach kolejowych. Zamiast wykazać inicjatywę, Artamanow przeszedł do obrony. Pozostali dowódcy korpusów rosyjskich też się nie popisali. Najpierw przez trzy dni czekali biernie na podciągnięcie taborów, a gdy już ruszyli, dopiero 26 sierpnia, to w błędnych kierunkach. Rozpoznanie stało na katastrofalnym poziomie, skoro Samsonow również powziął fałszywe mniemanie o kierunku odwrotu Scholtza. Korpusy rosyjskie szły na Ostródę, Olsztynek i Olsztyn, nie atakując w ogóle pozycji Scholtza. Niemcy przechwycili radiogram Samsonowa z 25 sierpnia i sytuacja stała się dla nich jasna. Rosjanie rozdzielali się, tracąc siłę masy ofensywnej. Dopiero 26 sierpnia po południu Scholtz mógł spodziewać się ataku, więc pojawiła się szansa uderzenia wyprzedzającego pod Uzdowem siłami I Korpusu prosto w grupę Artamanowa. Jeżeli udałoby się go zepchnąć, pozostawało zamknąć pułapkę, którą stanowiła linia górnej Drwęcy i jezior. O lewe skrzydło Hindenburg był spokojny. Rennen-

kampf zamiast iść na Olsztyn na pomoc armii Samsonowa, zamierzał prowadzić swój „pościg” w stronę Królewca, o czym Niemcy dowiedzieli się z przechwyconego radiogramu (niezaszyfrowanego!). Koncepcja ataku sprowadzała się do odepchnięcia rosyjskich skrzydeł, co odsłoniłoby tyły i boki wysuniętego do przodu centrum, które miało być zamknięte w kotle. 26 sierpnia rozpoczęło się wykonanie planu, które jednak wcale nie poszło Niemcom jak po maśle, choć zamierzony efekt jak najbardziej dało. Rozstrzygnięcie i zagłada 2 Armii 26 sierpnia rano niemieckie kleszcze zaczęły się zaciskać. Mimo oporów von François Hindenburg rozkazał atakować Artamanowa za wszelką cenę. I Korpus atakował od czoła, brygada Landwehry i oddział gen. von Schmettau z XX Korpusu ze skrzydeł. Natarcia nie poprzedzało przygotowanie artyleryjskie, gdyż większość dział, w tym ciężkie, nie zdążyła zająć pozycji. Dlatego postępy były zrazu niewielkie. Tego dnia główna pozycja rosyjska nie została przełamana. Wobec tego 11


Lato 2014 Scholtz dostał rozkaz wejścia w lukę we froncie rosyjskim i oskrzydlenia XV Korpusu. Niemiecki XX Korpus wywiązał się z zadania i zarazem usunął niebezpieczeństwo ataku na swój front na linii Mielna. Cały czas istniało jednak zagrożenie, że rosyjski XIII Korpus spadnie na flankę nacierających Niemców. Dlatego gen. Morgen, dowódca 3 Dywizji Rezerwowej, nie wykonał rozkazu natarcia. 27 sierpnia Hindenburg kazał ponowić natarcie na grupę Artamanowa pod Uzdowem, lecz wobec wieści o nowych siłach rosyjskich nadchodzących z południa, od Mławy, miał chwilę zwątpienia. Okazało się, że niepotrzebnie. Gdy I Korpus von François wreszcie skoncentrował całość sił, a von Schmettau również był gotów, Artamanow nie czekał na atak, tylko już w obliczu ostrzału niemieckiej artylerii wycofał całą swoją grupę i to w najgorszym możliwym kierunku, tj. na Działdowo. Odsłonił przy tym Nibork, przez który mogła przebiegać droga odwrotu centrum 2 Armii. Był to straszliwy błąd. Oczywiście z tej okazji nie mogli nie skorzystać Niemcy. Artamanow otrzymał od dowódcy Frontu Północno-

-Zachodniego rozkaz natychmiastowego marszu na Nibork, ale było już za późno. Rozciągnięte w trzydziestokilometrowej kolumnie zgrupowanie zajęło co prawda Nibork, ale von François zablokował ruch przeciwnika jedną ze swoich dywizji. Na 29 sierpnia zaplanował wykonać egzekucję unieruchomionych Rosjan uderzeniem z trzech stron, ale ci, otrzymawszy informację, że rozstrzygnięcie już zapadło, wycofali się pośpiesznie na Mławę. W tym samym czasie wschodnie ramię kleszczy również zaciskało się wokół Rosjan. Niemiecki I Korpus Rezerwowy gen. Ottona von Belowa i XVII Korpus gen. Augusta von Mackensena, późniejszego zwycięzcy bitwy gorlickiej, szły jak najspieszniej, pokonując sto czterdzieści kilometrów w cztery dni, by oddalić się od 1 Armii Rennenkampfa i spaść na rosyjski VI Korpus z 2 Armii. Hindenburg przekazał im przechwycony 25 sierpnia radiogram, więc obaj generałowie mogli uzgodnić plan działania. Below miał zaatakować od wschodu lewe skrzydło rosyjskiego korpusu od strony jeziora Dadaj, zaś

Działania od 27. sierpnia, sytuacja z 30. sierpnia - zagłada 2 Armii rosyjskiej.

12


Societas Historicorum Mackensen uderzał na centrum i prawe skrzydło przez Biskupiec w kierunku na Szczytno. Rosyjskie rozpoznanie znowu zawiodło. Dowódca VI Korpusu, gen. Błagowieszczeński, dowiedział się o jednostkach Mackensena na chwilę przed ich atakiem, zaś korpus von Belowa nie został w ogóle wykryty! Toteż gdy dwie dywizje Mackensena zaatakowały czołową rosyjską 4 Dywizję Piechoty, a z drugiej strony niespodziewanie nadciągnęły dywizje von Belowa i zaczęły wychodzić na tyły Rosjan, druga dywizja VI Korpusu (16 Dywizja Piechoty) zrejterowała na samą wieść o niespodziewanym zagrożeniu i wysłała tym samym 4 Dywizję na pewną zagładę. Ta ostatnia wyrwała się z kotła przy stratach wynoszących pięć tysięcy żołnierzy i trzydzieści dział. Błagowieszczeński wycofał się całkowicie, co bardzo pomogło Mackensenowi. Kawaleria Rennenkampfa deptała mu po piętach i najprawdopodobniej dopadłaby go, gdyby VI Korpus utrzymał się jeszcze przez dwa dni. 28 sierpnia Samsonow rozkazał, by VI Korpus utrzymał przynajmniej Szczytno, ale Błagowieszczeński następnego dnia podszedł jedynie pod tą miejscowość i po kompromitująco nieudanym ataku zawrócił. Zająwszy Szczytno, Mackensen przeciął drogi, którymi centrum 2 Armii, walczące pod Olsztynkiem z częścią XX Korpusu Scholtza i drugorzędnymi jednostkami niemieckimi, mogłoby się jeszcze wycofać. 30 sierpnia wszystkie kluczowe punkty na tyłach sił głównych 2 Armii były zajęte przez Niemców – I Korpus von François zajmował Nibork, Muszaki i Puchałowo; von Schmettau trzymał Wielbark; zaś von Mackensen Szczytno. Kleszcze się zacisnęły. Katastrofa i zagłada 2 Armii stały się faktem. Samsonow nie pozostał bierny, ale był zdecydowanie zbyt powolny. Gdy 27 sierpnia wydawał rozkazy, aby XV Korpus uderzył w kierunku Mielna, a XIII Korpus, który dopiero tego dnia zajmował Olsztyn, zaatakował w kierunku na Rychnowo, gdzie miał podążać też VI Korpus, ten ostatni był już pobity, a zamiast niego Samsonow doczekał się I Korpusu Rezerwowego von Belowa. Mocno zaniepokojony rosyjskim działaniem ofensywnym Hindenburg skierował ten korpus na Olsztyn,. Gdy Samsonow dowiedział się o losie VI Korpusu, chciał utworzyć grupę manewrową z posiadanych przy sobie wojsk i uderzyć na Lidzbark, mimo że drogę zastawiał mu Scholtz i jego XX Korpus. Tymczasem w sztabie Hindenburga i Ludendorffa zapadły decyzje na dzień 28 sierpnia. I Korpus von François i XVII von Mackensena

miały stanowić zewnętrzny pierścień okrążenia. XX Korpus Scholtza, I Korpus Rezerwowy Belowa i dywizja gen. Goltza uderzyć miały na Olsztynek. Najpierw jednak należało odzyskać Olsztyn i do tego zadania Hindenburg ściągnął ostatecznie również korpus Mackensena. Od wschodu więc nie mógł już prowadzić natarcia na centrum Samsonowa. Atak na nie miały wykonać już teraz tylko: XX Korpus, 3 Dywizja Rezerwowa i dywizja Goltza. Niemcy zostali jednak jeszcze zaskoczeni dwa razy. Jeden z pułków 2 Dywizji Piechoty rosyjskiego XXIII Korpusu zaatakował znienacka tyły niemieckiej 41 Dywizji Piechoty z korpusu Scholtza. Ta musiała się przebijać przez Rosjan na pozycje wyjściowe ze stratą ponad 2500 ludzi i kilkunastu dział. W podobną pułapkę miał szansę złapać dywizję Goltza rosyjski XIII Korpus, lecz 3 Dywizja Rezerwowa gen. Morgena pospieszyła się z atakiem wbrew planom Scholtza i dzięki temu odpędziła Rosjan. Dzięki temu mogło dojść do skutku czołowe natarcie Niemców pod Mielnem. 28 sierpnia wieczorem XIII Korpus rosyjski został odcięty zupełnie pod Gryźlinem. Zmiana kierunku działań korpusów Belowa i Mackensena spowodowała zamieszanie i w rezultacie opóźnienie wejścia tych jednostek do walki, poza tym Mackensen musiał zaprzestać ścigania VI Korpusu. Był to błąd, bowiem w ten sposób dwa korpusy zostały w praktyce wyłączone z walki w najważniejszym momencie. 28 sierpnia Samsonow zdał sobie sprawę z porażki. 29 sierpnia został mu już tylko XV Korpus i 2 Dywizja Piechoty. Reszta albo odeszła z pola bitwy, albo była odcięta. Przy tym rosyjski dowódca nie wiedział jeszcze o tym, że droga odwrotu na Nibork także jest odcięta, gdyż wydał rozkaz odwrotu tamtędy. Tego dnia Niemcy ściskali pozostałe jednostki rosyjskie, miotające się bezsilnie w kotle. W nocy 29/30 sierpnia rosyjska 2 Armia stała się już bezładną masą żołnierzy i taborów, którą nikt nie dowodził. 30 sierpnia Rosjanie gremialnie się poddawali. Około pięćdziesięciu tysięcy jeńców Niemcy „wyłowili” z okolicznych lasów. Pod Ruskowem przed jednym niemieckim batalionem skapitulowało siedemnaście tysięcy sołdatów. Ogółem Niemcy wzięli do niewoli dziewięćdziesiąt pięć tysięcy ludzi i zdobyli trzysta pięćdziesiąt dział. Pięćdziesiąt tysięcy Rosjan padło na polu walki lub odniosło rany. Tylko pięćdziesięciu oficerów i pięć tysięcy żołnierzy uszło z centrum 2 Armii, które jeszcze przed dwoma dniami składało się z dwóch i pół korpusu. Generałowie Klujew i Martos, dowódcy XIII i XV Korpusów, poszli 13


Lato 2014 do niewoli. Samsonowa zaś znaleziono z rewolwerem w ręku i dziurą w głowie – nie zniósłszy klęski, popełnił samobójstwo. W porównaniu z tym około dziesięć tysięcy dwustu żołnierzy i oficerów straconych przez Niemców nie wydaje się dużą liczbą. Po bitwie Nie było czasu na świętowanie sukcesu, bowiem Hindenburg musiał stawić czoła z jednej strony Rennenkampfowi, z drugiej zaś tym korpusom rosyjskim, które zostały wcześniej odrzucone przez Niemców, a teraz wracały. Na szczęście dla 8 Armii (a sprzyjało jej ono przez całą operację praktycznie bez przerwy) rosyjskie jednostki zawróciły na wieść o klęsce sił głównych. Należało teraz rozpocząć natychmiast operację przeciwko 1 Armii rosyjskiej. Wielkie ułatwienie stanowiły tu dla Hindenburga XI Korpus, Rezerwowy Korpus Gwardii oraz dywizja kawalerii, które Szef Sztabu Generalnego, Helmuth von Moltke młodszy, zdecydował się przerzucić z frontu zachodniego. Te siły wyruszyły spod Namur 25 sierpnia, więc na rozprawę z Samsonowem nie mogły zdążyć. A wielu historyków wojskowości twierdzi, że to właśnie tych sił zabrakło nad Marną, gdy Francuzi wchodzili w lukę między 1 Armią gen. von Klucka a 2 Armią gen. von Bülowa… W bitwie nad Wielkimi Jeziorami Mazurskimi 8 września armia niemiecka zaatakowała siły Rennenkampfa, zaś 9 września przełamała ich pozycje na południu, w rejonie Giżycka. Tego dnia rosyjski generał zarządził ogólny odwrót. 11 września Niemcy ruszyli do decydującego ataku. Mimo początkowych trudności przełamali front. Rosjanie wycofali się tym razem na czas, już na linię Niemna. Połowa armii była jednak stracona (siedemdziesiąt pięć tysięcy zabitych i rannych, czterdzieści pięć tysięcy jeńców). Sytuację na tym odcinku frontu ostatecznie wyjaśniła druga bitwa nad Wielkimi Jeziorami, w lutym 1915 r. I tym razem Niemcy przełamali front rosyjski, choć ofensywa była prowadzona już przez nową, 10 Armię przy tragicznych warunkach pogodowych, a 8 Armia Hindenburga i Luddendorfa walczyła już na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego. Podsumowanie Bitwa pod Tannenbergiem to zdecydowane zwycięstwo Niemiec, oznaczające całkowity pogrom 2 Armii rosyjskiej. Rozpatrując przebieg całej operacji, nie można z jednej strony odmówić tandemowi Hindenburg-Ludendorff zdolności w do14

wodzeniu i pracy sztabowej, ale z drugiej strony nie można zapominać o tym, że Rosjanie w dużej mierze sami prosili się o klęskę. Nie widać było po ich stronie jednolitego ugrupowania, koordynacji działań, jakiegoś wyraźnego celu operacyjnego, współpracy niższych dowódców. Carska armia na front podążała zrazu bardzo szybko, męcząc się niezmiernie na piaszczystych i wąskich drogach, by potem utracić wszelką energię i szybkość właśnie wtedy, gdy była ona najbardziej potrzebna. Nasuwa się wniosek, że Niemcy po prostu wiedzieli jak wykorzystać takie błędy przeciwnika i zrobili to bezlitośnie. Ich komfort polegał również na tym, że mogli użyć wyśmienitej infrastruktury kolejowej, umożliwiającej szybki przerzut wojsk, a także wiedzy o rosyjskich poczynaniach z pierwszej ręki, tj. z radiogramów carskich generałów. Ci ostatni zaś na polu walki zachowywali się jak ślepi, gdyż rozpoznanie praktycznie nie funkcjonowało. I Korpus Rezerwowy von Belowa „przeoczony” pod Biskupcem to aż nadto jaskrawy dowód. Odpowiedzialność za klęskę ponosili wszyscy dowódcy korpusów rosyjskich, ale ponieważ głównodowodzący Samsonow „palnął sobie w łeb”, odbierając tym samym możliwość obrony, zrzucono, najprościej, całą winę na niego. Po stronie niemieckiej zaś Hindenburg i Ludendorff stali się bohaterami. Stary generał Hindenburg wykonał tą bitwą wielki skok w stronę dowództwa nad całością sił niemieckich na wschodzie, później zaś najwyższego kierownictwa nad armią. W dalszej karierze politycznej, zwieńczonej urzędem prezydenta Republiki Weimarskiej, otaczała go zawsze legenda zwycięzcy spod Tannenbergu. Ludendorff zaś do końca wojny stał u boku Hindenburga. W 1918 r. przeprowadził ostatnią ofensywę niemiecką w I wojnie światowej i o mało nie dotarł do Paryża. Po klęsce również próbował działalności politycznej, choć firmowanie swoim nazwiskiem puczu monachijskiego nie było najlepszym pomysłem. Nad obrazem bitwy na niespotykaną dotąd skalę pracowała propaganda. Zaczęto od samej nazwy, gdyż miejscowość Tannenberg nie widziała w ogóle walki – jeśli nie liczyć paniki, w którą wpadli stacjonujący w tym miejscu niemieccy żołnierze obsługi taborów na widok kolumny rosyjskich jeńców. Ale mimo to ogłoszono bitwę swoistym rewanżem za Grunwald A.D. 1410 i odegranie się narodu niemieckiego na Słowianach po pięciuset latach. Poza tym starano się dorobić bitwie miano „drugich Kann”, które przecież były od czasów


Societas Historicorum von Schlieffena głównym marzeniem niemieckich generałów. Ale przy tak drastycznie nieudolnym postępowaniu wroga trudno w istocie uznać osiągnięcie Hindenburga i Ludendorffa za arcydzieło sztuki wojennej. Wojciech Bosak Sekcja Historii Wojen i Wojskowości KNHS UJ Bibliografia: ◆◆ Gilbert M., Pierwsza wojna światowa, Poznań 2003. ◆◆ Jędrysiak J., Niemieckie planowanie wojenne na froncie wschodnim w latach 1906–1914, [w:] Front

wschodni I wojny światowej. Studia z dziejów militarnych i polityczno-społecznych, red. M. Baczkowski, K. Ruszała, Kraków 2013. ◆◆ Krzewski K., Lenczowski K., Kampania wschodniopruska. Rozważania wstępne, [w:] Studia nad Wielką Wojną, t. 3, Oświęcim 2013. ◆◆ Porczyński W., Tannenberg. Ofensywa o defensywnym nastawieniu, [w:] Studia nad Wielką Wojną, t. 3, Oświęcim 2013. ◆◆ Zgórniak M., 1914–1918. Studia i szkice z dziejów I wojny światowej, Kraków 1987.

Wojna naszych prapradziadków I wojna światowa Podczas I wojny światowej kilka milionów Polaków walczyło w obcych mundurach. Kilkaset tysięcy zginęło. Dziś, przy okazji setnej rocznicy jej wybuchu, możemy rekonstruować ich często zapomniane losy – także dzięki archiwom internetowym. I wojna światowa: dlaczego wojna naszych prapradziadków? Patrząc choćby na wydawane u nas książki albo nawet na opisy w szkolnych podręcznikach – mogłoby się wydawać, że dla Polaków konflikt ten, to przede wszystkim Piłsudski i Legiony. W rzeczywistości stanowiły one bardzo niewielki odsetek wszystkich Polaków wtedy walczących: przez Legiony przeszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi (jesienią 1916 r. wszystkie trzy brygady legionowe liczyły ok. 17 tys. ludzi). Tymczasem, jak się szacuje, do armii austro-węgierskiej zmobilizowano około 1,4 mln polskich poborowych, do carskiej 1,2 mln i do niemieckiej około 800 tys. – łącznie prawie 3,5 miliona, z których poległo ponad 500 tysięcy. To „tylko” liczby. A jak wyglądało życie przeciętnego żołnierza? Spróbujmy to zrekonstruować na przykładzie poborowych z armii austro-węgierskiej. *** Przeciętny poborowy, zazwyczaj galicyjski chłop, trafiał do wojska w wieku 21 lat (podczas wojny wiek poboru obniżono). Najczęściej do piechoty, stanowiącej większość c.k. armii. Szkolony przez 8 tygodni, po 6-8 godzin dziennie, uczył się podstawowych żołnierskich umiejętności: musztry, obsługi broni, a także specyficznego wojskowego słownictwa.

Językiem rozkazodawstwa w pułkach galicyjskich był niemiecki, szkolenie prowadzono zaś w językach narodowych. Stąd powstawanie zabawnych germanizmów językowych. Przykładowo, astenrowany (die Assentierung – powołanie) żołnierz mieszkał w kasarniach (die Kaserne – koszary), machał gwerem (das Gewher – karabin) i kopał dekunki (die Deckung – schron). Z drugiej strony oficerowie, często nie znający wystarczająco języka podkomendnych, posługiwali się germanizmami i zapożyczeniami z różnych języków słowiańskich. Tak powstaje Armeeslawisch: „słowiańszczyzna wojskowa” – swoista mieszanka z wielu języków, używana głównie przez niemieckojęzyczne kadry do porozumienia się z podkomendnymi. Aby zrozumieć problemy językowe c. k. armii, warto pokazać jej organizację. W 1914 r. na lądowe siły zbrojne monarchii Austro-Węgier składała się armia wspólna, landwehra/honwed (obrona krajowa w części austriackiej i węgierskiej) i landszturm (pospolite ruszenie). Pułki tworzono na zasadzie terytorialnej: o przydziale decydowało tzw. prawo swojszczyzny (przynależności do gminy), zwykle tożsame z miejscem urodzenia. W jednostkach formowanych w takich miastach jak Kraków (16. Pułk Landwehry), Tarnów (57. Pułk Piechoty) czy Rzeszów (40. Pułk Piechoty i 17. Pułk Lanwehry) odsetek Polaków sięgał 90 15


Lato 2014

Pozycje 59. Pułku Piechoty w Beskidzie Niskim. W tle Rotunda. Fot. www.rainerregiment.at

procent. Natomiast w rejonach zamieszkanych przez różne narody pułki były wielonarodowe, jak w Przemyślu (10. Pułk Piechoty: 43 proc. Polaków i 47 proc. Rusinów, jak wtedy mawiano, czyli Ukraińców). W związku z tym obok języka rozkazodawstwa funkcjonował też tzw. język pułkowy, który musieli znać w stopniu podstawowym oficerowie, i w którym prowadzono szkolenia – jeśli co najmniej 25 proc. żołnierzy danej jednostki go używało. Wracając do naszego poborowego, powiedzmy z rocznika 1890: po przeszkoleniu, wyruszał on na front – wraz ze swym oddziałem, tzw. kompanią marszową, jak nazywano uzupełnienia kierowane z macierzystych koszar do wykrwawionych pułków w linii. Wymarsz często był uroczysty, połączony z pożegnaniem z rodzinami, czasem z pamiątkowym zdjęciem, które można było posłać narzeczonej. Na miejsce dojeżdżano najczęściej koleją, tzw. wagonami „40/6” (mieszczącymi 40 ludzi lub 6 koni). Choć w powszechnym przekonaniu na froncie wschodnim „wojna okopowa” nie przyjęła takiego kształtu jak na Zachodzie, w istocie często wyglądała podobnie. Jeden przykład z Karpat – nieistotny dla całości frontu epizod, ale obrazujący, jak wyglądał front wschodni w górach. Chodzi o walki o górę Rotunda w Beskidzie Niskim: znakomity punkt obserwacyjny, na zbiegu trzech dolin. 16

Gdy 24 marca 1915 r. kilka kilometrów dalej Rosjanie uderzyli, obsadzający Rotundę Słoweńcy z c.k. armii pochopnie się wycofali – i w linii frontu powstała luka. Jednak przez następne dwa dni nikt nic nie zrobił, góra stała opuszczona. 26 marca Rosjanie obsadzili szczyt i tego samego dnia dowództwo austro-węgierskie zorientowało się, że ich linia jest przerwana, a przeciwnik może wyjść na tyły. Podciągnięto posiłki, w postaci elitarnych pułków strzelców tyrolskich, które miały uratować sytuację. 27 marca Tyrolczycy (tyrolski 3. Pułk) i Austriacy (59. Pułk Piechoty z Salzburga) uderzyli na Rotundę. Kronika pułkowa opisuje, jakoby „tyraliery pułku w nienagannym szyku zaczęły wspinać się po zboczu”. W rzeczywistości od własnych okopów żołnierze musieli najpierw przejść kilkaset metrów otwartego terenu, a następnie wspinać się po jednym z ostrzejszych w Beskidzie Niskim podejść (ok. 300 m. różnicy wysokości), pod ostrzałem. Dzień wcześniej miało spaść prawie dwa metry śniegu. Atak został powstrzymany pod szczytem, ale dowództwo poleciło żołnierzom pozostać na wysuniętych stanowiskach do rana. Nocą odparli rosyjski kontratak. Rankiem okazało się, że nie mają już szans, by odbić Rotundę. Przeczekali jednak do popołudnia; dopiero ok. godziny 21 dostali rozkaz odwrotu. Efekt? Strata ponad 200 ludzi, w tym 54 zabitych w samym tylko 59. Pułku. Sukcesu nie osiągnięto żadnego. Gdy dwa miesiące później ru-


Societas Historicorum szyła ofensywa gorlicka, Rosjanie opuścili górę bez jednego wystrzału, bojąc się okrążenia. Wracając do szeregowego żołnierza: czym przyszło mu walczyć? Na oporządzenie składały się, prócz karabinu i munduru, także pas, ładownice, bagnet, chlebak, tornister z płachtą namiotową i kocem. Całość mogła ważyć do 30 kg, gdy podczas wyczerpujących marszów przebywano czasem 2030 km. Co z tego wszystkiego było dla żołnierza najważniejsze? Wydaje się, że (prócz, rzecz jasna, karabinu) zapasowa sucha bielizna i para butów w plecaku, ważne podczas walk zimowych, a także porcja prowiantu. Żywność była jednym z podstawowych zmartwień: nie codziennie przecież walczono, w wielu miejscach front stał przez kilka miesięcy bez większych starć. Jeść trzeba, a dostawy nie zawsze docierały regularnie. Na dzienną porcję składały się: dwie konserwy z kawą, mięso wołowe, warzywa lub ryż, przyprawy, chleb lub suchary i w miarę możliwości wino i tytoń. Dodatkowo żołnierz nosił ze sobą „żelazną” porcję rezerwową (konserwy mięsne i suchary), tej jednak nie wolno było naruszyć bez zgody dowódcy. Wolny od służby czas żołnierze spędzali na różne sposoby. Grano w karty, kości itd. Powstawała „sztuka okopowa”, czyli różne drobne przedmioty wykonywane z pozostałości walk, jak świeczniki z łusek artyleryjskich. Inni opiekowali się zwierzętami: psami, kotami, nawet szczurami żyjącymi w okopach. Inni zakładali... ogródki kwiatowe czy warzywne. Rzadko pojawiały się rozrywki, jak kina polowe; częściej przybywały polowe łaźnie, pozwalające także na jakiś czas pozbyć się wszy z mundurów. Szczególne znaczenie miała poczta polowa, dająca możliwość komunikacji z rodzinami. Drukowano duże ilości kartek i pocztówek, które żołnierze mogli posyłać. Niektóre zawierały treści propagandowe, sceny z walk, widoki. Była i taka, chyba dla żołnierzy, którzy kiepsko opanowali sztukę pisania: zawierała dwa zdania, wydrukowane w dziewięciu językach: „Jestem zdrów i powodzi mi się dobrze. Na tej kartce nie wolno nic więcej dopisać”. Był to jednak wyjątek: choć funkcjonowała cenzura, posyłanie listów nie było ograniczane. Zwykle ich treść była jednak lakoniczna, jak gdyby informująca przede wszystkim o tym, że nadawca jeszcze żyje... I tak, 28-letni Jan Leja – Polak spod Leżajska, żołnierz 90. Pułku Piechoty – tak pisał do rodziny w styczniu 1916 roku (Leja miał zginąć pół roku później):

Kochani! Zdrów jestem czego i wam życzę, jak się wam teraz powodzi czy Franuś jusz wymłócił i jak uwas w domu teraz. My mieszkamy pod ziemią palimy bo mamy blisko las tylko niema co gotować, mamy do tego czasu dosyć dobrze. Pakunku niedostałem ale wyślecie mi drugi na ten adres przyślijcie mi też nóż mały ołuwek, Feldpost kartek [tj. kartek pocztowych], szary maści mydła i tytoniu bo za tytoń można dostać co prędzej jak za pieniądze. Pozdrawiam i całuję najserdeczniej. Piotr Leja1 Jak widać, listy zawierały niewiele informacji o sytuacji na froncie. Nieco więcej rodziny mogły się dowiedzieć z gazet, z relacji korespondentów wojennych. Jeden z nich, Ferenc Molnar – węgierski dziennikarz i pisarz, autor „Chłopców z placu broni” – w latach 1914-15 przebywał na froncie galicyjskim, relacjonując m.in. bitwę pod Limanową. Szacuje się, że spośród Polaków zmobilizowanych do c.k. armii ponad połowa zginęła, została ranna lub trafiła do rosyjskiej niewoli. Jeńcy trafiali zwykle do obozów rozsianych po całej ówczesnej Rosji, nawet do miejsc tak odległych jak dzisiejszy Turkmenistan. Informacje o tym, że żyją, mogły dotrzeć do rodzin dzięki Czerwonemu Krzyżowi (choć zwykle z dużym z opóźnieniem). Większość przeżyła do 1918 r. i wróciła do domów. W Polsce wojna o granice wciąż trwała i wielu spośród byłych żołnierzy c. k. armii znowu walczyło. Wielu po 1921 r. zostało w Wojsku Polskim – najbardziej znani to Tadeusz Kutrzeba (podczas I wojny światowej oficer sztabu), Stanisław Maczek (walczył w 2. Pułku strzelców tyrolskich), Tadeusz Komorowski (dowodził oddziałem kawalerii) czy Stanisław Sosabowski. Ten ostatni, zmobilizowany jako podoficer do 58. Pułku Piechoty w rodzinnym Stanisławowie wspominał, że po jesiennych i zimowych walkach w Karpatach 1914/15 r. z pierwotnego składu jego 250-osobowej kompanii, z jaką wyruszył na front, pozostało czterech ludzi. *** Co dziś pozostało nam z Wielkiej Wojny? Podczas niedawnych Małopolskich Dni Dziedzictwa Kulturowego, organizowanych w związku z setną rocznicą, udostępniano związane z nią obiekty, 1 Pisownia oryginalna; cytat za: „Wojskowa i wojenna korespondencja braci Lejów 1913-1917”, odczytał i opracował S.Kułacz, Przedmowa prof. M.Baczkowski, Oświęcim 2014

17


Lato 2014 np. te forty dawnej twierdzy Kraków, które zwykle są niedostępne dla turystów. Są też oczywiście – albo nawet: przede wszystkim – żołnierskie cmentarze, których w samej tylko Galicji Zachodniej wybudowano jeszcze podczas wojny około czterystu. Większość przetrwała do dziś, choć ich stan jest bardzo różny. Ale generalnie widać pozytywną tendencję: coraz więcej z nich jest odnawianych, a nawet odbudowywanych – jak drewniane założenie cmentarne na Rotundzie, będące także architektonicznym dziełem sztuki. Są pamiątką ostatniej z wojen, w której poległych wszystkich walczących stron chowano we wspólnych mogiłach, z szacunkiem dla wroga. W kwietniu tego roku po raz pierwszy pojawił się pomysł, aby cmentarze te wpisać na listę dziedzictwa UNESCO. Coraz popularniejsze stają się też w Polsce rekonstrukcje historyczne, także dotyczące I wojny światowej, w których pasjonaci starają się popularyzować historię i odtwarzać przebieg walk. Najpopularniejsza – gdy mowa o I wojnie światowej – jest chyba rekonstrukcja walk pod Gorlicami z maja 1915 r., organizowana co roku w Sękowej koło Gorlic, zwykle w pierwszy weekend maja i gromadząca setki uczestników oraz tysiące widzów.

Przed wyruszeniem na front. Pamiątkowe zdjęcie na pocztówce 2. Pułku Strzelców Tyrolskich. Zbiory autora.

18

Niedawno zaś Czeska Biblioteka Narodowa opublikowała w Internecie listy strat armii austro-węgierskiej (niem. Verlustlisten). Spisy poległych, rannych, chorych, zaginionych i wziętych do niewoli zawierają imię i nazwisko, miejsce i rok urodzenia oraz przydział do jednostki. Można je bezpłatnie przeglądać w internecie na stronie http://kramerius.nkp.cz. Warto wpisać tam swoje nazwisko, może odnajdziemy na nich swojego prapradziadka – tak jak odnalazł go autor tego tekstu: Stanislaus Pieciak (imiona zapisywano w brzmieniu łacińskim), rocznik 1882, ze wsi Baryczka (powiat Strzyżów, Galicja), Ersatzreservist (rezerwista zapasowy), powołany do 17. Pułku Landwehry z Rzeszowa, figuruje na „liście strat” nr 427 z czerwca 1916 r.: dowiadujemy się z niej, że Stanisław Pięciak został wzięty do niewoli i przebywa w miejscowości Kara Kala („Russland”). Kara Kala to wtedy i dziś wieś w Turkmenistanie. 3000 kilometrów od Rzeszowa. Krzysztof Pięciak Bibliografia: ◆◆ M. Baczkowski, Pod czarno-żółtymi sztandarami. Galicja i jej mieszkańcy wobec austro-węgierskich struktur militarnych 1868–1914, Kraków 2013. ◆◆ R.Kaczmarek, Polacy w armii Kajzera, Kraków 2014. ◆◆ Wojskowa i wojenna korespondencja braci Lejów 1913-1917, odczytał i opracował S.Kułacz, Przedmowa prof. M.Baczkowski, Oświęcim 2014. ◆◆ T. Woźny, Cmentarze wojenne w Galicji Zachodniej jako pomniki walk i źródło badań historycznych (na przykładzie cmentarzy nr 48 w Regietowie Wyżnym, 51 w Regietowie Niżnym oraz nr 61 w Gładyszowie – Wirchnem), tekst przygotowany do publikacji po konferencji „Medzinárodná vedecká konferencia Vojnové cintoríny I. svetovej vojny – Spoločná minulosť Európy”, Koszyce 20-22.03.2013, zorganizowanej przez KVH „Beskydy”, maszynopis w posiadaniu autora. ◆◆ I. Kunigl Ehrenburg, W oblężonym Przemyślu. Kartki dziennika z czasów wielkiej wojny (1914– 1915), Przemyśl 2010. ◆◆ S. Kułacz, Germanizmy w języku polskich żołnierzy armii austro-węgierskiej w: Front wschodni I wojny światowej. Studia z dziejów militarnych i polityczno-społecznych pod red. prof. M. Baczkowskiego i K. Ruszały, Kraków 2013.


Societas Historicorum

Losy Marii Fiodorowny po upadku caratu I wojna światowa Historia egzekucji Mikołaja II, jego żony Aleksandry Fiodorowny i ich dzieci dokonanej w nocy z 16 na 17 lipca 1918 r. jest niewątpliwie bardzo interesująca. Wiele w niej elementów zagadkowych i sensacyjnych, co sprawia, że znana jest niemal każdemu – również osobom, które na co dzień w żaden sposób nie zajmują się historią. Inaczej jest jednak z popularnością dziejów pozostałych Romanowów, przede wszystkim matki Mikołaja II, carycy-wdowy Marii Fiodorowny. Często zapomina się, że przeżyła ona przecież przewrót bolszewicki. Maria Fiodorowna urodziła się 26 listopada 1847 r. jako księżniczka Maria Zofia Fryderyka Dagmar i jako czwarte z szóstki dzieci przyszłego króla Danii Chrystiana IX i jego żony, Luizy von Hessen-Kassel. Przez najbliższych nazywana była po prostu Dagmar lub bardziej pieszczotliwie – Minnie. Rodzina wiodła raczej skromne życie, a relacje łączące jej członków były bardzo bliskie. Chrystian IX zadbał, aby wszystkie jego dzieci poślubiły przedstawicieli najważniejszych dynastii w dziewiętnastowiecznej Europie, dzięki czemu nazywa się go dzisiaj „Teściem Europy”. Mariaże sprawiły, że rodzeństwo dzieliły tysiące kilometrów, ale nawet to nie zdołało osłabić łączącej je rodzinnej więzi. Już na początku lat 50. XIX w. kilkuletnią Dagmar zainteresowała się żona cara Mikołaja I, Aleksandra Fiodorowna, która uważała, że Minnie w przyszłości powinna poślubić któregoś z Romanowów. Jednocześnie za dobrą kandydatkę na żonę dla swojego syna, Alfreda, uważała ją królowa brytyjska, Wiktoria. Ostatecznie, w wieku 17 lat, Dagmar zaręczyła się z rosyjskim następcą tronu, Mikołajem, wnukiem Mikołaja I. Do ślubu jednak nie doszło, ponieważ carewicz zmarł w wyniku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Na łożu śmierci złączył on ręce Dagmar i swojego młodszego brata, Aleksandra, co zostało odczytane jako ostatnie życzenie umierającego. 9 listopada 1866 r.1 Aleksander poślubił Dagmar, która tuż przed ceremonią przeszła z luteranizmu na prawosławie, zmieniając imię na Maria Fiodorowna. Wyznawanie prawosławia było warunkiem, który spełnić musiała każda kandydatka na cesarzową Rosji. Maria Fiodorowna niemal natychmiast zyskała dużą popularność w swojej nowej ojczyźnie. Serca poddanych pomogła jej zdobyć nie tylko niezwykła uroda, ale również urok osobisty, otwartość i towarzyskość. Wydawała się stworzona do roli carycy. Doskonale czuła się jako gospodyni niezliczonych przyjęć i towarzyszka męża w czasie jego publicz1  Wszystkie daty podane zostały w nowym stylu.

nych wystąpień. Podobnej popularności nigdy nie zyskała synowa Marii – Aleksandra Fiodorowna, żona Mikołaja II, który objął rządy po śmierci ojca w 1894 r. Kobiety o zupełnie odmiennych charakterach nie darzyły się sympatią, rywalizując nieustannie o większy wpływ na Mikołaja i jego decyzje. Poddani zaś jawnie nie znosili Aleksandry, nie rozumiejąc jej nieśmiałości i trudności w nawiązywaniu kontaktów. Ten brak sympatii do carycy z pewnością przyczynił się do sukcesów kolejnych rewolucji, a wreszcie do wymuszonej przez rewolucjonistów abdykacji cara w 1917 r. Kiedy Mikołaj II zrzekał się tronu, jego matka przebywała w Kijowie, gdzie doglądała chorych i rannych, ofiar „wielkiej wojny”. Na wieść o ustąpieniu syna wyruszyła do Mohylewa, aby tam osobiście się z nim spotkać i wesprzeć go w trudnych chwilach. Jak się jednak okazało, „to Mikołaj, syn, którego zawsze pouczała, jak należy się zachowywać, starał się dodać matce odwagi i przywrócić jej równowagę”. Było to ich ostatnie spotkanie. Maria Fiodorowna powróciła później do Kijowa, gdzie została bardzo chłodno przyjęta przez personel najważniejszego szpitala w mieście. Obawiając się, że może to być jedynie zapowiedź grożącego jej i całej rodzinie niebezpieczeństwa, zdecydowała się opuścić miasto i wyruszyć na Krym. Zamieszkała w Ai-Todor, posiadłości swojej córki, wielkiej księżnej Kseni. Życie na Krymie było jednak bardzo niespokojne. Pewnego ranka Marię Fiodorownę obudzili bolszewicy, którzy wdarli się do jej sypialni i na jej oczach niszczyli wszystko, co wpadło im w ręce, „w poszukiwaniu jakichkolwiek obciążających dowodów”. Cała rodzina objęta została nadzorem strażników. W jednym z listów cesarzowa-wdowa narzekała: „Żyjemy w izolacji od świata zewnętrznego. (…) Patrzą tu na nas, jakbyśmy byli prawdziwymi kryminalistami i kimś bardzo niebezpiecznym”. Jak podkreślają świadkowie, mimo wszystko postawa Marii była przez cały czas godna, a pozostałych więźniów na duchu podnosiły „spokój i serdeczność” cesarzowej. Jej zachowanie nie 19


Lato 2014

Maria Fiodorowna

zmieniło się również, gdy została wraz z krewnymi przeniesiona przez bolszewików do pałacu Dulber i standard życia rodziny bardzo się pogorszył, a „podstawę posiłków stanowiły zapleśniałe ziemniaki”. Po ostatnim spotkaniu z Mikołajem, matka i syn utrzymywali wciąż kontakt listowny, który jednak z czasem stawał się coraz słabszy. Członkowie rodziny zdawali sobie sprawę, że ich korespondencja jest kontrolowana, a część listów nigdy nie dotrze do adresata. Dzień po zabójstwie cara do Marii Fiodorowny przybył wysłany przez Mikołaja goniec, który jednak nie mógł jeszcze nic wiedzieć o śmierci cara. Niedługo po jego odjeździe przed cesarzową-wdową stanęli niemieccy oficerowie, informując, że w prasie ma pojawić się nieprawdziwa wiadomość o zamordowaniu rodziny carskiej. Kiedy więc do Dulber zaczęły docierać pierwsze informacje o egzekucji, dla Marii wcześniejsze doniesienia stały się iskierką nadziei – cesarzowa „nieustająco i żarliwie wierzyła, że spotka się jeszcze z synem”. Marii Fiodorownie i jej bliskim udało się przeżyć dzięki żołnierzom niemieckim, którzy po podpisaniu pokoju brzeskiego wyruszyli na Krym i uratowali cesarzową-wdowę przed śmiercią z rąk bolszewików. Oczywistym jednak stało się, że wszyscy pozostali przy życiu Romanowowie powinni jak najszybciej wyjechać z Rosji. Wieść o śmierci cara sprawiła, że europejscy monarchowie pospieszyli z propozycjami udzielenia schronienia Marii. De20

cyzja o opuszczeniu kraju nie była jednak łatwa. Maria uważała, że „dopóki była w Rosji, istniała jeszcze nikła nadzieja, że będzie mogła posłużyć za symbol jednoczący siły antybolszewickie”. Przekonał ją dopiero błagalny list od siostry Aleksandry – królowej brytyjskiej. 11 kwietnia 1919 r. cesarzowa-wdowa wraz z krewnymi i wszystkimi służącymi, którzy chcieli im towarzyszyć, opuściła Rosję na pokładzie pancernika HMS „Marlborough”. Pierwszym krótkim przystankiem na ich drodze była Malta, później popłynęli do Wielkiej Brytanii, gdzie Maria Fiodorowna zamieszkała w rezydencji swojej siostry. Jednak ponad siedemdziesięcioletniej siostrze po pewnym czasie zaczęło przeszkadzać to towarzystwo, w związku z czym Maria zdecydowała się wyjechać do rodzinnej Danii. Jak się okazało, tam również nie zaznała spokoju w wyniku konfliktu ze swoim bratankiem, królem Chrystianem X. Główną przyczyną sporu stały się sprawy finansowe – Chrystian był osobą bardzo oszczędną, natomiast Maria nie zamierzała zmieniać swoich rosyjskich przyzwyczajeń, wiążących się jednak ze sporymi wydatkami. W tej trudnej sytuacji pomógł jej siostrzeniec, król brytyjski Jerzy V, który przyznał cesarzowej roczną pensję w wysokości dziesięciu tysięcy funtów. Maria Fiodorowna zdecydowała się również na przeprowadzkę z pałacu duńskiej rodziny królewskiej do rezydencji Hvidøre, w której zamieszkała razem ze swoją córką Olgą. Tam spędziła również ostatnie lata swojego życia, przyjmując wielu emigrantów z Rosji i udzielając im potrzebnego wsparcia. Zmarła 13 października 1928 r. w wieku 81 lat. Została pochowana w katedrze w duńskim Roskilde. Nie był to jednak koniec długiej wędrówki cesarzowej-wdowy. W 2006 r. jej szczątki zostały przeniesione z Roskilde do Petersburga. Po 78 latach od swojej śmierci Maria Fiodorowna spoczęła w soborze Świętych Piotra i Pawła obok męża Aleksandra III i syna Mikołaja II. Katarzyna Sikora Bibliografia ◆◆ Gelardi J.P., Niezwykłe kobiety Romanowów. Od świetności do rewolucji, Warszawa 2012. ◆◆ Massie R.K., Mikołaj i Aleksandra, Warszawa 1995. ◆◆ Mikołaj II i Aleksandra: nieznana korespondencja, wybór: A. Maylunas, S. Mironenko, Warszawa 1998.


Societas Historicorum

To była naprawdę wielka wojna Rozmowa z prof. Tomaszem Gąsowskim Instytut od kuchni Tym razem rozmówcą „Societas Historicorum” zgodził się zostać jeden z największych znawców historii Galicji, który w bardzo ciekawej rozmowie przybliżył nam wątki związane z I wojną światową oraz postrzeganiem tego konfliktu przez historiografię. Oprócz tego z lektury niniejszego wywiadu można dowiedzieć się, jak rozpoczęła się jego przygoda z historią. Serdecznie zapraszamy do przeczytania rozmowy z profesorem Tomaszem Gąsowskim. Panie Profesorze, na początek chcielibyśmy zadać pytanie związane ze zbliżającą się setną rocznicą wybuchu Wielkiej Wojny. Jak Pan Profesor ocenia obecność tego wydarzenia w krajowej przestrzeni medialnej? Ta rocznica jest na pewno obecna, ale jak na razie przestrzeń medialna jest zdominowana wyborami. Raczej jest to kwestia pewnych dość incydentalnie podejmowanych inicjatyw naukowych. Jednak gdy spojrzymy na program konferencji naukowych organizowanych do końca roku przez różne ośrodki naukowe, to widać, w nich znacząca obecność różnych elementów związanych z I wojną światową. Sam aspekt militarny jest dosyć słabo obecny, natomiast historycy przywiązują dziś większą wagę do pozostałych spraw, takich jak kwestie ekonomiczne, społeczne, cywilizacyjnych czy kulturowe, jakie niosła ze sobą wojna i jakie wojna po sobie pozostawiła. Wielka Wojna (jak ją nazwali po zwycięstwie Francuzi), była niewątpliwie istotną cezurą w dziejach nowoczesnej Europy. Ten świat przedwojenny bardzo się różnił od powojennego. A jak do przełomowych wydarzeń lat Wielkiej Wojny można odnieść historię Krakowa? Jesteśmy w Krakowie i myślimy o krakowskich poczynaniach. Pomijając kwestie związane z kilkoma konferencjami naukowymi, które są tu przygotowywane, warto pochylić się nad czymś innym. Przez Polaków wybuch tego konfliktu jest traktowany jako początek drogi do niepodległości, która to została uwieńczona sukcesem. Warto pamiętać, że pierwszy krok został jednak wykonany w Krakowie i dlatego to miasto jest miejscem szczególnym, w którym te obchody będą się na pewno odbywać i powinny mieć szczególnie dużą rangę.

Symbolicznym miejscem w tym marszu do niepodległości są krakowskie Oleandry, później, w okresie międzywojennym upamiętnione wzniesieniem wielkiego, lecz niedokończonego gmachu Domu Józefa Piłsudskiego (dzisiaj stoi tylko jedno skrzydło). Prace przerwał wybuch II wojny światowej, po której to budynek przechodził różne koleje losu. Jest pewna inicjatywa obywatelska, aby to miejsce odzyskało dawny blask, aby zostało otwarte dla ludzi i im służyło. Mam nadzieję, że uroczystości, które będą tam miały miejsce od 6 sierpnia, z udziałem różnych notabli, będą miały godną oprawę. A czego ze strony środowisk historyków i dziennikarzy zajmujących się historią możemy się spodziewać w związku ze zbliżającą się rocznicą? Wydaje mi się, że w mediach, które zajmują się historią, w perspektywie tej rocznicy nie jest źle. Dzisiaj jak wejdziemy do takiego sklepu z prasą, to wiadomo, że znajdziemy tam przynajmniej kilka periodyków poświęconych właśnie historii. Każdy z liczących się tytułów prasowych ma takie wydawnictwo związane z historią, a te czasopisma coraz częściej wspominają o rocznicy I wojny światowej. Również warto wspomnieć przynajmniej o dwóch publikacjach książkowych poświęconych tematyce, o której dzisiaj rozmawiamy. Po pierwsze, mam na myśli książkę profesora Andrzeja Chwalby, Samobójstwo Europy. Opisuje ona tę wojnę w perspektywie globalnej, a więc obok samej Europy dotyka problemów ogólnoświatowych. Po drugie, warto wspomnieć o książce profesora Ryszarda Kaczmarka, Polacy w armii kajzera, która traktuje o temacie, który w ogóle nie jest obecny w naszej świadomości, a przecież mowa tutaj o blisko milionie rekrutów 21


Lato 2014 walczących w niemieckich mundurach głównie na froncie zachodnim. Jest to olbrzymia danina krwi ale tak się złożyło, że żołnierze tej armii nie wywarli potem widocznego wpływu na powstającą armię odradzającej się Rzeczypospolitej. Co prawda początkowo armia wielkopolska była w pewnym sensie obecna w tym procesie, ale nie była na pewno decydującym czynnikiem. Ostatecznie kolorytu wojsku II RP nadawali żołnierze legionowi oraz z korpusów wschodnich – ci z zachodu gdzieś się rozmyli. Tak więc, jak widać, ta wojna jest pokazywana i przypominana, co jest istotne dla pamięci historycznej, głównie dlatego, że gdy się tę wojnę ocenia czy podsumowuje, to mówi się właśnie o „samobójstwie Europy”. Jest to moment, w którym Europa, będąca do tej pory najważniejszą częścią ówczesnego świata, sama wyniszcza się i od tego momentu już nieuchronnie następuje, wzmocniony potem efektem II wojny światowej, regres i słabnięcie pozycji Starego Kontynentu. Dotyczy to zarówno aspektów politycznych, militarnych jak i ekonomicznych. Nietrudno jednak odnieść wrażenie, że I wojna światowa to nie jest tak popularny temat do rozważań jak późniejsze konflikty. O czym zatem, tracąc z pola widzenia Wielką Wojnę, nie pamiętamy i zapominamy? Dzisiejsze publikacje medialne mogą nam pomóc uświadomić sobie, że to naprawdę była wielka wojna. My, zwłaszcza ludzie, którzy wyrośli w cieniu II wojny, którzy wychowali się na literaturze czy filmach dotyczących tego konfliktu, żyjemy w przekonaniu, że ta pierwsza wojna to była stara wojna, starego świata. To był jednak konflikt o charakterze powszechnym, który naprawdę angażował i mobilizował całe społeczeństwa, nie tylko armie (które zresztą szanowały wtedy pewne reguły i zdarzały się momenty czasowego zawieszenia broni i np. wspólnego śpiewania kolęd poza okopami). Była to też wojna pobudzana przez ideologie. Należy pamiętać jak wyglądały pierwsze dni i godziny po ogłoszeniu stanu wojny. Socjaliści zapowiadali wcześniej, że do żadnej wojny nie dojdzie, bo przecież żaden robotnik nie będzie strzelał do drugiego robotnika, a jak władza burżuazyjna coś takiego ogłosi, to cały świat ogarnie rewolucja. Było jednak zgoła inaczej i socjaldemokraci na czele ze swoimi liderami posłusznie czekali w kolejkach do punktów werbunkowych. A te długie kolejkowe węże ostały 22

znakomicie uchwycone w materiałach filmowych z tamtego czasu i warto wspomnieć, że nastroje patriotyczne zostały pobudzone przez ówczesne media, które skutecznie podgrzewały atmosferę. Z czasem ta wojna nabrała też charakteru „mniej rycerskiego”, głównym celem stało się zabicie, zniszczenie przeciwnika. Zas traktat wersalski jest zaprzeczeniem traktatu wiedeńskiego i wyraża te idee. W 1815 roku zdawano sobie sprawę z tego, że należy wspólnie żyć – pognębienie pokonanego nie było celem nadrzędnym. W 1918 roku było wprost przeciwnie: zastosowano ostry podział na zwycięzców i pokonanych, ci pierwsi wzięli wszystko, a ci drudzy za to płacili. W stopniu znacznie większym niż dotychczas ofiarą była ludność cywilna, która cierpiała po pierwsze z powodu działań militarnych. Nie był to jeszcze czas, w którym na masową skalę używano lotnictwa, ale bardzo mocno we znaki dawała się artyleria burząca, której celem było właśnie niszczenie miejscowości – bynajmniej nie z powodów militarnych. Zdewastowane były budynki, ziemia była wypalona, a jeżeli maszerowali przez nią żołnierze, to jej los wcale nie był lepszy. Warto wspomnieć, że poważny udział w zniszczeniu Galicji, już po przetoczeniu się frontu, miały „sojusznicze” wojska... węgierskie, które niszczyły i grabiły jak w zdobytym kraju nieprzyjacielskim. teren. Dewastowano wszystko, od budynków strategicznych po pola uprawne, sady czy lasy – aby przeciwnika w jak największym stopniu dotknęła klęska głodu. W końcowej fazie wojny, kiedy zawodziła już ekonomia, brakowało surowców i żywności, pojawia się właśnie wspomniany głód. Ludzie byli wtedy osłabieni, bardziej podatni na infekcje i wtedy wybuchła epidemia hiszpanki, która zabrała do grobu znaczną liczbę ofiar, co jest bardzo spektakularnym finiszem tej wojny,. Z kolei żywność, jak już była, to nie dość, że była racjonowana, to jeszcze była bardzo niskiej jakości i pozbawiona wartości odżywczych. Jest jednak czynnik pozytywny, czego być może nie dostrzegali współcześni – emancypacja kobiet. Gdy nie było mężczyzn w fabrykach (bo byli na froncie), kobiety zostały zmuszone przez prawa rynku do tego, żeby wychodzić z dotychczasowych ról i wchodzić w nowe. Okres międzywojenny tę tendencję tylko przyspieszył. Poza tym każda wojna ma swoje inne oblicze, wyostrza bowiem zjawiska patologiczne związane z władzą. W czasie konfliktu zbrojnego mamy do czynienia z zanikiem organów centralnej wła-


Societas Historicorum dzy, a ciężar zarządzania przechodzi np. na lokalnych komendantów wojskowych. Panie profesorze, czyli można uznać, że przy okazji tej doniosłej rocznicy jest szansa, aby przypomnieć lub opowiedzieć o tym wszystkim społeczeństwu? Oczywiście, jest świetna okazja, aby przy pomocy prezentacji naukowych czy mediów o tych rzeczach, które tu wymieniłem, przypomnieć i wzbogacić naszą wiedzę i pamięć historyczną, której ważnym elementem są na przykład cmentarze wojenne. Właśnie, cmentarze z okresu I wojny światowej są chyba dosyć istotnym elementem krajobrazu kulturowego dawnej Galicji, prawda? Jest ich mnóstwo, ogółem jest chyba 400 i są w różnym stanie. Niektóre prezentują się dobrze, są stale pod opieką, natomiast o innych nawet lokalna ludność nie pamięta. Przywołuję tutaj własne doświadczenia, bo zdarzało się, że nikt we wsi nawet nie słyszał o takim obiekcie i trzeba się przedzierać przez jakieś chaszcze, aby taki cmentarz znaleźć. Szkoda, bo jak wiadomo, nekropolie są ważnym źródłem historycznym oraz niezwykle istotnym miejscem pamięci. Jest to ważne w kontekście utrzymania chociażby własnej tożsamości. Zmieńmy nieco temat, przesuńmy się do czasów nam nieco bliższych. Jak wyglądał stosunek historiografii okresu PRL -u do I wojny światowej? Była to wojna imperialistyczna, między dwoma blokami, które swoją ekspansję rozkręciły już do tego stopnia, że nie było wolnej przestrzeni, aby dalej prowadzić rozwój terytorialny – musiały się zderzyć ze sobą. W tej wojnie, kontynuując narrację okresu PRL , jedynymi sprawiedliwymi byli oczywiście socjaliści i komuniści, którzy próbowali przekształcić tę wojnę imperialistyczną, w walkę uciśnionych z gnębicielami. Jednak trzeba pamiętać, że PRL to był okres długi i zmieniały się niektóre rzeczy. Ewolucja w spojrzeniu na I wojnę światową polegała, tak jak ewolucja ogólnego spojrzenia na historię, na stałym zwiększaniu obszaru swobód badań i wypowiedzi. Można wskazać kilka momentów kiedy następowało coś w rodzaju przyspieszenia. Jest to

Cmentarz wojenny nr 60 z I wojny światowej na przełęczy Małastowskiej.

związane z przywracaniem pamięci wydarzeń związanych z omawianym przez nas konfliktem. Dla Polaków takim wydarzeniem jest 11 listopada i w roku 1968 ta rocznica została po raz pierwszy postawiona obok wciąż jeszcze ważnej rocznicy 7 listopada, czyli rocznicy rewolucji bolszewickiej. Próbowano połączyć te dwie daty, pojawiła się wykładnia mówiąca o tym, że 11 listopada jest efektem wydarzeń sprzed 4 dni. Właśnie w roku 1968 miały miejsce pierwsze, skromne, obchody oficjalne 11 listopada. Od tego momentu nastąpiło pewne poszerzenie zainteresowań historyków tymi wydarzeniami. Po jakimś czasie pojawiła się biografia Józefa Piłsudskiego, autorstwa Andrzeja Garlickiego, która była pocięta aż na trzy tomy o różnych tytułach. Od tego czasu na samą wojnę oraz na działania Polaków patrzyło się już nieco inaczej. Stopniowo też blaknie obraz złej i niedobrej Polski sprzed września 1939 roku, która dzięki Rosji i rewolucji październikowej odzyskała w 1918 roku niepodległość. Była to też wykładnia podręcznikowa i naukowa. Nie chcę tutaj przywoływać serii tytułów książek w taki sposób podchodzących do tego tematu, ale najbardziej znaną postacią stosującą taką wykładnię był profesor Henryk Jabłoński, długoletni przewodniczący Rady Państwa. Echa tej tezy były słyszane w szkołach, na lekcjach historii, oraz na salach uniwersyteckich.

23


Lato 2014 Wróćmy na chwilę jeszcze do samego konfliktu z lat 1914–1918. Istnieje takie powiedzenie: „Bóg stworzył Włochów tylko po to, by Austriacy mieli kogo bić”. Czy można więc powiedzieć, że armia austriacka naprawdę prezentowała się tak słabo na tle innych armii ówczesnej Europy? Ten stereotyp ma znacznie dłuższą historię i sięga niepowodzeń armii austriackiej z czasów napoleońskich, gdzie generalnie ciągle przegrywała bitwy. Jest nawet taka śpiewka, niecałkiem przyzwoita, mówiąca o tym. Potem już się tak jakoś utarło, bo i w późniejszych latach XIX w. ta armia w zasadzie nie odnosiła sukcesów. Natomiast jeśli chodzi o samą I wojnę światową, to myślę, że jest to stereotyp niezupełnie trafny, czyli krzywdzący. To znaczy, trzeba rozróżnić dwie rzeczy. Jedna rzecz to dowodzenie armią i jej organizacja. To oczywiście nie była ani armia pruska czy niemiecka, ani nawet armia rosyjska, choć tutaj pod tym względem różnice były niewielkie. Natomiast jest druga rzecz: kwestia żołnierzy i tego, jak oni spisują się na polu walki. Choćby na naszym galicyjskim froncie mamy przykłady bohaterstwa żołnierzy armii austro-węgierskiej. Trzeba pamiętać, ze ta armia przetrwała właściwie całą wojnę i rozsypała się dopiero w jej ostatnich miesiącach czy nawet tygodniach. Do tego momentu, mimo braku większych sukcesów, ta armia zachowała swoją spójność, lojalność wobec cesarza ducha walki. Być może stoimy na drodze częściowej jej rehabilitacji, widzianej z perspektywy walczących żołnierzy. Inną sprawą jest, jak byli oni wyposażeni, wyszkoleni i dowodzeni, lecz to nie od nich zależało. Tym, którzy walczyli, niewiele można by zarzucić do ostatnich tygodni wojny. Kolejne pytanie z pewnością zahacza o historię alternatywną. Jeśli państwa centralne wygrałyby wojnę, to jak potoczyłyby się losy monarchii, czy przetrwałaby? Przypuszczam, że by przetrwała, jakiś czas. Trudno jest wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Jeśli chcemy mówić o historii alternatywnej lub kontrfaktycznej, to jest to rzeczywiście czymś innym niż budowanie całościowej wizji jakiegoś dużego ciągu zdarzeń, bo to jest historical fiction, zadanie dla filmowców, literatów, dziennikarzy. Natomiast historyk ma prawo, a nawet obowiązek, zadawania pytań, które są pomocne w oce24

nie pewnych punktów kluczowych, granicznych. Czy to, co się stało, stać się musiało? Czy była jakaś alternatywa? Jeśli tak, to co by się wydarzyło w jej bezpośredniej odległości. Przypuszczam, że gdyby państwa centralne wygrały, nie byłoby powodu, by monarchia miała się zaraz rozpadać, jakkolwiek wojna sprzyjała narastaniu tendencji odśrodkowych. Te „ludy”, jak nazywał je Franciszek Józef, dojrzewały w ciągu tych czterech lat do niepodległości, ale być może dałoby się to zachować przez pewien czas. Politycznie na pewno monarchia, niezależnie od zwycięstwa, straciłaby. Po pierwsze, duże straty ludzkie i materiałowe. Po drugie, Austro-Węgry w tej wojnie nie błyszczały. Widać od roku 1915, że jej ewentualne sukcesy zależą od wsparcia wojska niemieckiego. Wobec tego uzależnienie od Berlina by narastało i mogłoby przybrać dalsze rozmiary, sprzyjające marginalizacji. Aspektem najbardziej radykalnym byłby ten czynnik najmocniejszy – Węgrzy. Pogodzili się w połowie XIX w. z brakiem własnej, suwerennej państwowości. Wspierani przez Niemców byliby skłonni do tego, by wykorzystać osłabienie monarchii i stworzyć własny, wielonarodowościowy twór. Tak by się stać mogło. Co by stało się z Polską, to jest ciekawe pytanie. Myślę, że z polskiego punktu widzenia perspektywy były raczej umiarkowane. To znaczy, przypuszczam, że powstałoby jakieś państwo polskie, proklamowane aktem 5 listopada, złożone z części Kongresówki i Galicji Zachodniej. Czy byłoby bardziej w gestii Wiednia czy raczej Berlina, trudno powiedzieć, ale byłoby częścią koncepcji Mitteleuropy Friedricha Naumanna. Po zwycięstwie państw centralnych nie byłoby przeciwwskazań, by to powstało. Austria musiałaby oddać kawałek ziem polskich. Inicjatywa zjednoczeniowa wyszłaby z Berlina, Austria utraciłaby Galicję i dobre czasy dla Polaków należałyby już do przeszłości. Jest możliwe, że to rozprężenie byłoby na tyle silne, że tej monarchii w dotychczasowym kształcie nie udałoby się uchronić. Natomiast państwo z terenami austriackimi byłoby do utrzymania, ale z trudem, dlatego że Czesi na przykład byli bardzo antyaustriaccy i wykorzystaliby każdą możliwość do tego, by wyzwolić się spod dominacji Wiednia. Na koniec chcielibyśmy zadać dwa pytania, z którymi już tradycyjnie mierzą się nasi rozmówcy. Pierwsze z nich dotyczy początków zainteresowań historycznych Pana Profesora. Od czego się zaczęło i czy od samego począt-


Societas Historicorum ku w kręgu zainteresowań znajdowała się tematyka galicyjska? Moje zainteresowanie historią, rozumiane jako poznawanie przeszłości, zaczęło się wcześnie, w domu rodzinnym, gdzie szczęśliwie było trochę książek historycznych przedwojennych czy nawet sprzed I wojny światowej, np. Dzieje Polski pióra Augusta Sokołowskiego albo wielkie wydawnictwo Ilustrowanej historii powszechnej. Lubiłem to oglądać, było tam dużo rycin, obrazków. Zwłaszcza jak leżałem chory, to to była taka przyjemna rozrywka. Było też sporo książek historycznych dla dzieci. I jeszcze jedna rzecz ważna, która oddziaływała na wyobraźnię dziecka. Dwa wydawnictwa wiedeńskie, firmy wydawniczej Fryderyka Bondiego: Poczet Królów Polskich Matejki – to były litografie z oryginałów matejkowskich, do tego był dopisany tekst – a także trzy teki Grottgera, jego litografii, które układają się w pewien cykl historyczny. Opowieści o roku 1863 z prologiem, Warszawa lat 60., potem powstanie w Królestwie. Osobny tekst o powstaniu na Litwie i jeszcze ryciny, które pokazywały finał tego boju. To jest znakomite też pod względem artystycznym. Wspaniałe dzieło, jakby z przyćmionym blaskiem. Gdyby ktoś je wykorzystał jako materiał do animowania, jak zrobiono ze zdjęciami z powstania warszawskiego, to mógłby ktoś nakręcić film o powstaniu styczniowym moim zdaniem. To była taka pierwsza droga ku historii. Znaczenie też miały książki Kraszewskiego, Bunscha. Raczej nie miałem specjalnych wątpliwości, gdzie się na te studia wybrać i trafiłem tutaj, na historię, jakkolwiek bez jakichkolwiek przemyśleń, że zostanę naukowcem, badaczem. W dużej mierze los o tym zadecydował. Ze studiów wyszedłem jako mediewista. Napisałem pracę magisterską o dziejach ziemi oświęcimskiej w średniowieczu. No i zostałem tutaj na stażu u mojego mistrza, profesora, a w zasadzie docenta, bo nigdy nie otrzymał tego tytułu z powodów politycznych, Józefa Mitkowskiego. Zatrzymał mnie na stażu asystenckim przez rok. I to profesor Mitkowski wystąpił o etat dla mnie do stosownych władz. Otrzymał dość charakterystyczną dla owych czasów odpowiedź: „Proszę pana, pan jest bezpartyjny, doktor Wyrozumski jest bezpartyjny i panowie jeszcze chcecie sobie tutaj bezpartyjnego pana Gąsowskiego wziąć do pracy? Nie ma mowy.” Musiałem się więc pożegnać z uniwersytetem. Przyjęto kogoś innego. Wylą-

dowałem w Bibliotece Jagiellońskiej, ale jako wolontariusz. Mile wspominam ten czas, zwłaszcza że pół roku spędziłem w dziale rękopisów. Jest to, że tak powiem, najszlachetniejszy kawałek biblioteki naukowej, oprócz starodruków czy działu grafiki. Potem otrzymałem propozycję pracy na Wawelu, w Państwowych Zbiorach Sztuki, gdzie pracowałem z półtora roku. I kiedyś dostałem wiadomość, że jest etat na uniwersytecie i żebym o niego wystąpił, ale jest to praca w Zakładzie Historii Polski Nowoczesnej. Ja się oczywiście do tego nie rwałem – XIX wiek, Galicja, historia gospodarcza. Niemniej poważni ludzie, których szanowałem, namawiali mnie, że powinienem tam pójść, bo inaczej znowu kogoś partyjnego tam wepchną. Zacząłem więc zajmować się szeroko rozumianymi dziejami XIX w. i tak to się zaczęło toczyć. Gdyby pan profesor miał możliwość spotkać się z jakąś postacią historyczną i z nią porozmawiać, to kogo by pan wybrał? Takich postaci na pewno jest wiele i można tutaj wiele ich wymienić. Najbardziej jednak chciałbym się spotkać z marszałkiem Rydzem-Śmigłym. Szczególnie po tym, co o nim wiemy. Co myślał, jak się czuł i dlaczego zrobił tak czy owak, jaki miał pomysł na swój powrót do Polski, co chciał tutaj zrobić. Czy rzeczywiście szykowała się próba korekty kursu politycznego. Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś tak żył myślą wywołania jego ducha. Chętnie bym również porozmawiał z jego do pewnego stopnia oponentem, z generałem Sosnkowskim. Zwłaszcza, co powinni zrobić Polacy po 1943 roku i dlaczego tego nie zdołał przeforsować. Jesteśmy w okolicach świętowania bitwy pod Monte Cassino On był jej przeciwny. Ale cóż, wódz naczelny wydaje rozkazy, od tego jest. A on nawet namawiał Andersa: po co się wykrwawiać, co my zyskamy. I nic nie zdziałał. Potem przypuszczalnie namawiał swojego wysłannika, gen. Okulickiego, żeby nie wywoływać powstania w Warszawie. Okulicki wylądował i wiadomo, co było dalej. Ciekawi mnie, czy rzeczywiście tak Sosnkowski rozumował, czy też nie. Był to człowiek o największej inteligencji spośród tej elity, wywodzącej się z kręgu marszałka Piłsudskiego. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiali Wojciech Micygała i Artur Gajewski. 25


Lato 2014

Po co jest historia? Kilka spostrzeżeń Teoria historii Po co jest historia? To fundamentalne wręcz dla historyka pytanie postawił na końcu swego tekstu Marcin Kumięga w 59. numerze „Societas Historicorum”. Chciałbym spróbować udzielić własnej odpowiedzi. Cieszę się również, że kwestie teoretyczno-historyczne pojawiają się na łamach SH, a nawet wywołują polemiki. Mam nieśmiałą nadzieję, że inni czytelnicy włączą się w rozpoczętą dyskusję. Jednak nim przejdę do właściwej części tekstu, chciałbym ustosunkować się do dwóch punktów artykułu kolegi Marcina, w których odniósł się bezpośrednio do mojego referatu z 58. numeru SH. Przyznaję, że z powodu braku zdefiniowanego pojęcia „dzieje” do mojego tekstu wkradła się pewna nieścisłość. Zamiast tego zastosowałem słowo „historia” w jego dwóch możliwych rozumieniach, co nie znalazło odpowiednio wyraźnego zastrzeżenia w samym tekście. Brak należycie precyzyjnego objaśnienia innych pojęć spowodował kilka nieporozumień, które − proszę wybaczyć mi śmiałość − zaważyły w pewien sposób również na komentarzu profesora Zamorskiego. Udałoby się ich oczywiście uniknąć, gdybym więcej uwagi skupił na ich właściwych definicjach. Jest to dla mnie przestroga na przyszłość, dziękuję także koledze Marcinowi za cenne uwagi dotyczące pojęć „dzieje” i „historia”. Drugą kwestią, do której odniósł się mój polemista, jest zagadnienie perspektywy religijnej w poznaniu historycznym. Chciałbym zastrzec, że moim celem nie był postulat jakiegokolwiek prowidencjalistycznego wyjaśniania prawdy dziejowej w stylu chociażby Josepha de Maistre, Augusta Cieszkowskiego czy innych dziewiętnastowiecznych historiozofów. Patrząc z punktu widzenia teologicznego, który nie jest tożsamy z religijnym − wszak teologia to nauka, posiadająca własny przedmiot badania, a religia to system wierzeń i rytuałów objaśniających te wierzenia − wydaje mi się, że byłoby zbyt wielką pychą twierdzić, iż poznało się drogi, jakimi Bóg wpływa na dzieje (jeżeli uważa się, że wpływa) oraz jak się to odnosi do kwestii wolnej woli człowieka. Badając przeszłe zdarzenia, historyk powinien zajmować się tym, co jest mu dostępne poprzez źródła, warsztat i dobraną metodologię badania. Nie należy mieszać w jednej pracy historii i historiozofii. Mój tekst miał być próbą spojrzenia na zagadnienia metodologiczne z perspektywy teologii ortodoksyjnej. Uważam, że każdy historyk powinien uświadomić sobie, co znajduje się na najwyższym, najogólniejszym piętrze 26

rozumienia przez niego dziejów. Pozwoli mu to zachować odpowiednią w formułowaniu sądów, które należy poddawać kontroli, na ile są one uprawnione odnośnie znanych faktów, a na ile odbija się w nich nasz własny światopogląd. Tylko tak nauka może być rzetelna i zbliżać się do prawdy. Teraz chciałbym przejść do pytania, które zostało postawione na końcu tekstu mojego polemisty: po co jest historia? Nie zabierając niepotrzebnie miejsca innym, którzy być może również pokuszą się o własny głos w tej kwestii, chciałbym spróbować zająć się aspektem tożsamościowym tego pytania. Historia jako nauka nie istnieje bez ludzi. To my badamy dzieje. Historia jako wiedza o dziejach nie istnieje więc sama w sobie. Można by w takim razie powiedzieć, że historia jest „po nic”. Dlatego nieco przekształcę postawione pytanie: po co jest nam, ludziom, historia? Arystoteles w Metafizyce napisał, że „człowiek z natury dąży do poznania”. Poprzestanę na tym twierdzeniu, nie próbując orzec, co stanowi przyczynę pragnienia poznawania świata. Faktem jest obecna w człowieku żądza wiedzy, również tej o przeszłości. Nawet osoba skrajnie niezainteresowana historią w jej potocznym rozumieniu (historią polityczną) zwykle będzie chętnie wspominać własną przeszłość, oglądać stare zdjęcia. Robimy to odruchowo, nie zastanawiając się, co w ten sposób zyskujemy. A przecież dzięki temu upewniamy się o ciągłości własnego życia. Egzystencja nabiera sensu. Ta osoba z przeszłości to wciąż jestem ja. Nasza tożsamość jest spójna i ulega rozwojowi. Oczywiście wymaga to również pewnej wiary, jednakże nie da się prowadzić badania historycznego wbrew niej. Możliwe są zmiany swych poglądów i postępowania o 180 stopni, ale ich przyczyny zawsze tkwią w przeszłości, w odebranym wychowaniu, w przeczytanych lekturach, w zdobytym


Societas Historicorum doświadczeniu życiowym. Przy traktowaniu życia jako przypadkowego zbioru niezwiązanych ze sobą fragmentów, jak proponuje część filozofów i pisarzy, badanie historyczne zdaje się być pozbawione sensu. Nie ma nic do zbadania, jeżeli wszystko bierze się samo z siebie, bez żadnych przyczyn. Historyk nie zajmuje się daną postacią tak, jakby w rzeczywistości były to dwie różne osoby, nawet jeżeli dokonała jakiejś nagłej i niezrozumiałej dla współczesnych wolty światopoglądowej czy politycznej, jak np. gen. Józef Zajączek lub Adam Gurowski − rewolucjonista, apostata narodowy i późniejszy piewca mocy cara. Można więc powiedzieć, że historyk przystępuje do badania już z ogólnym, choć może nie do końca uświadomionym, przekonaniem egzystencjalnym. Tak samo traktowanie dziejów jako zbioru fragmentów, które nie wiadomo jak i dlaczego ułożyły się w danej kolejności, lub też widzenie ich synchronicznie, jak robi to np. autor Wieszania, podważa sens nauk historycznych. Nie podważa go natomiast (a wręcz umożliwia) postrzeganie dziejów w sposób linearny, co stało się zasługą judaizmu i chrześcijaństwa. Dzięki temu możliwe jest np. myślowe poznawanie dziejów Polski jako pewnej jednostki historycznej. Badacz sejmu szlacheckiego będzie doszukiwał się jego genezy jeszcze w średniowieczu i będzie to czynił dla jednego podmiotu dziejowego − państwa polskiego. Historyk bada więc historię także z pewnym ogólnym przekonaniem, które nazwałbym ontologicznym, dotyczącym ciągłości czasu.

Widzenie dziejów jako ciągłości pomaga człowiekowi osadzić się samemu w ich nurcie, wyjaśnić na własny użytek, skąd się wziąłem i skąd wzięła się kształtująca mnie rzeczywistość wokół. Dzięki temu nasza tożsamość − spójna wewnętrznie jako nasze życie i zewnętrznie jako efekt różnych wydarzeń w przeszłości − uzyskuje pewien sens, istotny zapewne także dla zdrowia psychicznego. Po to jest nam historia − by upewnić się we własnym istnieniu, także jako istnieniu w jakiejś zbiorowości, społeczeństwie, narodzie. I by nie popaść w obłęd, jakkolwiek by to nie brzmiało. Odnosi się to również do całych społeczeństw − przykładem może być tu III Rzesza czy ZSRR. Odrzucenie rzeczywistej historii własnego narodu zapewne ułatwiło wdrożenie w życie zbrodniczych ideologii, które znajdowały uzasadnienie w fałszywym obrazie przeszłości. Stąd też potrzebna jest odpowiedzialnie prowadzona, uczciwa nauka historyczna. Indywidualnie i zbiorowo historia zakorzenia nas w świecie i ułatwia funkcjonowanie w nim, jeżeli ma się świadomość wspólnej przeszłości. Rodzi ona poczucie wspólnoty. Zaproponowana przeze mnie interpretacja oczywiście nie jest w żadnym wypadku wiążąca, stanowi zaledwie jedną z wielu możliwych propozycji. Inny pogląd niewątpliwie niosą ze sobą teorie ponowoczesności, wartościujące dodatnio fragment i poczucie braku przynależności oraz zakorzenienia. Żywię nadzieję, że na łamach SH pojawią się kolejne głosy, przedstawiające własne rozumienie historii. Rafał Swakoń

Veni, vidi, vici

Ostatnia wojna rzymsko-pontyjska Starożytnosc „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem” – każdy z nas kojarzy te wiekopomne słowa z postacią Gajusza Juliusza Cezara. Ale czy wszyscy wiemy, kiedy słynny dyktator je wypowiedział? Miało to miejsce po niezwykłym, lecz stosunkowo zapomnianym sukcesie pod pontyjską miejscowością Zela (dzisiejsze Zile w Turcji), gdzie Cezarowi przyszło odnieść szybkie, choć niewiele znaczące zwycięstwo nad bosporańskim królem Farnakesem II. W sierpniu 48 roku p.n.e na polach pod tesalskim Farslaos Cezar odniósł wspaniały sukces nad siłami swego największego wroga, Gnejusza Pompejusza. Dowódca wojsk senackich zmuszony został zbiec do Egiptu, gdzie egipski dostojnik Achillas przygotował zamach na jego życie.

Niebawem zjawił się tam także Cezar, zastając w krainie faraonów spór o władzę pomiędzy małoletnim królem Ptolemeuszem XIII a jego starszą siostrą, Kleopatrą VII. Zauroczony niesamowicie inteligentną pretendentką do egipskiego tronu Rzymianin ustanowił ją współrządzącą wraz ze 27


Lato 2014 swoim bratem, co nie spodobało się doradcom królewskim – Potejnosowi oraz wspomnianemu już Achillasowi. Korzystając ze sprawowania dowództwa nad armią przeważającą liczebnie nad siłami rzymskimi, nawiązali walkę z Cezarem, który niebawem został oblężony. Dyktator posłał natychmiast po posiłki do swojego oficera, Gnejusza Domicjusza Kalwinusa oraz dwójki sprzymierzeńców: Mitrydatesa z Pergamonu oraz Antypatra, doradcy judejskiego króla Jana Hyrkana II. Dzięki męstwu swych legionistów – szczególnie z legionu VI, który niedawno przeszedł z obozu senackiego na stronę cezariańską – a także wspomnianym sojusznikom udało się zażegnać zagrożenie. W toku walk zginął jednak Ptolemeusz XIII, którego miejsce u boku Kleopatry zajął jej młodszy brat, Ptolemeusz XIV. Nad Nilem nie pojawił się jednak Domicjusz Kalwinus. Okazało się, iż zaangażowanie Rzymian w wojnę domową oraz działania zbrojne w Egipcie wykorzystał władca Królestwa Bosporańskiego, Farnakes II, który zmusił Kalwinusa do reakcji. Nie był to jednak anonimowy dla Rzymian władca jakiegoś mało znaczącego państewka. Wręcz przeciwnie – pochodził z dobrze znanego rodu, który przez lata władał Królestwem Pontu, zaś jego ojciec był jednym z największych przeciwników Rzymu w dotychczasowej historii. Mowa tu o Mitrydatesie VI Eupatorze. Mitrydates przez lata rządów powiększał swoje włości, skutkiem czego była wojna z Rzymem1. Mieli okazję zmierzyć się z nim tak wybitni wodzowie jak Lucjusz Korneliusz Sulla, Lucjusz Licyniusz Lukullus oraz sam Pompejusz, który doprowadził do ostatecznej porażki Mitrydatesa. Został zmuszony do odejścia do Królestwa Bosporańskiego, gdzie jednak z czasem w wyniku jego okrutnych rządów zawiązano spisek, któremu przewodził sam Farnakes. Mitrydates osaczony w stolicy swego państwa, Pantikapajonie, rozkazał Celtowi ze swej straży przybocznej, by ten przebił go mieczem. Tym samym władzę objął Farnakes, który na znak dobrej woli wysłał Pompejuszowi zabalsamowane ciało ojca. On z kolei okazał szacunek swemu wielkiemu przeciwnikowi i pochował go z honorami. Farnakes z pewnością odziedziczył po ojcu ambicję, co doprowadziło go do nawiązania walki z Rzymianami. W roku 48 p.n.e. wkroczył wraz 1  Jako bezpośrednią przyczynę podaje się tzw. nieszpory efeskie, czyli rzeź, którą na rozkaz Mitrydatesa zgotowali mieszkańcy małoazjatyckiego Efezu przebywającym tam Rzymianom i Italikom. Liczba ofiar miała wynosić nawet osiemdziesiąt tysięcy osób.

28

z swymi wojskami do Pontu, czyli dawnych włości jego dynastii, uderzając na takie miasta jak Fanagoria, Synopa czy Amisos. Kalwinus oraz galicki2 król Dejotarus wyruszyli mu naprzeciw, spotykając się z nim pod Nikopolis. Miasto to było kolonią weteranów rzymskich, zaś jego nazwa, z gr. „miasto zwycięstwa”, została nadana na cześć sukcesu Pompejusza nad Mitrydatesem VI. Tego dnia jednak nazwa miejscowości okazała się dla Kalwinusa bardzo mało trafna. Żołnierzom Farnakesaudało się pochwycić posłów rzymskich, od których dowiedziano się, że Cezar bardzo pilnie potrzebuje pomocy Kalwinusa. Wiedząc, iż tego goni czas, bosporański dowódca postanowił się umocnić; kazał swemu wojsku wykopać rowy, które chroniły skrzydła jego piechoty. Z kolei konnicę, przeważającą liczebnie nad rzymską jazdą, król ustawił na flankach poza okopami. Kalwinus, wiedząc, iż nie ma możliwości przeprowadzenia bezpiecznego odwrotu w celu ruszenia na odsiecz swemu przełożonemu, zdecydował się podjąć walkę. Na prawym skrzydle ustawił legion XXXVI, w centrum legiony Dejotarusa (szkolone i zorganizowane na wzór rzymski), a na lewym skrzydle legion Pontica. Obie strony konfliktu niemal równocześnie ruszyły do walki. Na prawej flance bardzo dobrze radził sobie legion XXVI, wypierając wrogą konnicę oraz uderzając na tyły wroga. Znacznie gorzej wyglądała sytuacja po drugiej stronie, gdzie legion Pontica podczas próby przekraczania rowu doznał bolesnych strat i został niemal unicestwiony. Zaś oddziały Dejotarusa radziły sobie jeszcze gorzej, ledwo wytrzymując napór nieprzyjaciela. W końcu z powodu trudnej sytuacji siły rzymskie zmuszone zostały do wycofania się. W należytym porządku dokonał tego zdyscyplinowany legion XXVI, formując okrąg (orbis), nieco gorzej wyszło to legionom Dejotarusa. Rzymianie ponieśli bardzo dotkliwe straty. Zginęło wielu galickich żołnierzy, a legion Pontica został całkowicie rozgromiony. Najmniej ucierpiał legion XXXVI, z którego zginęło 250 legionistów. Nie ma żadnych danych odnośnie poległych i rannych po stronie Farnakesa, lecz zapewne były stosunkowo niewielkie, biorąc pod uwagę znaczne siły, które bosporański król mógł wystawić w późniejszym toku walk. Droga do Pontu stanęła dla syna Mitrydatesa VI otworem. Rozpoczął swój morderczy pochód 2  Galacja – kraj w środkowej Azji Mniejszej, sąsiadujący z ziemiami pontyjskimi.


Societas Historicorum

Mapa Azji Mniejszej: 1. Zela; 2. Królestwo Bosporańskie, 3. Pantikapajon. Najciemniejszym kolorem zaznaczony Pont.

– grabił miasta oraz ich obywateli, bez względu na to, czy byli Rzymianami, czy Pontyjczykami. Jednak los części tej pierwszej grupy okazał się znacznie gorszy. Anonimowy autor Wojny aleksandryjskiej (Bellum Alexandrinum)3 pisze, iż najurodziwsi spośród nich zostali wykastrowani. Słysząc o ciężkiej sytuacji w Poncie, Cezar wyruszył w tamten rejon, prowadząc ze sobą legion VI, który wskutek strat liczył około tysiąca żołnierzy o bardzo wysokiej wartości bojowej. Z czasem dołączyły do niego dwa legiony Kalwinusa (w tym legion XXXVI) oraz jeden legion Dejotarusa (otrzymał numer XXII). Razem było to ok. 15−20 tysięcy żołnierzy. Sam galicki król spotkał się z Cezarem, błagając go o wybaczenie za wcześniejsze poparcie udzielone Pompejuszowi. Tłumaczył się, iż zostało to wymuszone przez jego adwersarza. Dyktator udzielił mu napomnienia, lecz także przebaczył, co było zresztą charakterystyczne dla tego wybitnego Rzymiani3  Bardzo często ten autor identyfikowany jest z oficerem Aulusem Hircjuszem lub przyjacielem i współpracownikiem Cezara, Gajuszem Oppiuszem, który administrował w jego imieniu w Rzymie.

na. W czasie pochodu do Pontu Cezar zapewniał sobie spokój w tym rejonie, obsadzając tamtejsze wysokie stanowiska swoimi ludźmi (m.in. uczynił królem Armenii niejakiego Ariaratesa). Farnakes dosyć późno dowiedział się o nadejściu cezarian. Wywołało to u niego poczucie zagrożenia, co poskutkowało wysłaniem poselstwa (ze swą córką na czele) z propozycją pokoju. Oznajmiono wielkiemu zdobywcy, iż król jest w stanie uczynić wszystko, czego Cezar zażąda. Wspomniano przy tym, że Farnakes wstrzymał się od udzielenia wsparcia Pompejuszowi w czasie wojny domowej, co z kolei uczynił Dejotarus. Posłowie próbowali także zniechęcić przeciwnika do walki, wychwalając męstwo i doświadczenie swej armii, która z całą pewnością znacznie przewyższała liczebnie cezarian. Dyktator z kolei oznajmił, iż jest w stanie wybaczyć Bosporańczykom, jeśli zwrócą zagrabione ziemie i mienie. Jednak naprawdę Farnakes nie miał zamiaru dogadywać się z Rzymianami. Poselstwa do nich słane były jedynie grą na czas, bowiem doskonale wiedział, że Cezarowi spieszy się do zachodnich rejonów Republiki Rzymskiej, gdzie swoje siły 29


Lato 2014 zbierali stronnicy Senatu. Ten jednak przejrzał jego plany i postanowił niezwłocznie stanąć do walki. Warto jednak pamiętać, iż sam Farnakes był także w dość trudnej sytuacji, gdyż jego namiestnik w Królestwie Bosporańskim, niejaki Asander, zbuntował się przeciw swemu królowi. Niemniej jednak sytuacja syna Mitrydatesa VI nie była aż tak paląca, jak w przypadku Cezara. Liczył na to, iż ponaglany wojną domową dyktator rzymski będzie musiał odstąpić, co byłoby dla Farnakesa niewątpliwym sukcesem oraz znakomitym materiałem dla propagandy. Do spotkania doszło piątego dnia od wkroczenia Cezara do Pontu, nieopodal Zeli. Już wiele lat wcześniej miały okazję zetknąć się tam siły rzymskie i pontyjskie. Było to w roku 67 p.n.e., kiedy to Mitrydates VI zwyciężył legiony pod wodzą Gajusza Waleriusza Triariusza. Na cześć zwycięstwa słynny władca postawił nawet pomnik w tej okolicy. Sama Zela była usytuowana na wzgórzu, mającym doskonałe walory obronne – obwarowana była wysokimi murami, które jednak wymagały odnowy. Uczynił to Farnakes, zajmując przy tym ze swoimi wojskami miejsce w dolinie, około cztery kilometry od miasta. Sam Cezar ulokował się początkowo około trzy i pół kilometra dalej, lecz z czasem zauważył, że znacznie lepiej nadawały się na obóz wzniesienia, znajdujące się około siedemset metrów od Bosporańczyków. Musiał jednak zająć je stosunkowo szybko, aby nie uczynił tego wcześniej Farnakes. Dokonał tego w nocy podczas czwartej zmiany straży (pomiędzy 3:00 a 6:00), angażując w przeniesienie obozu wszystkich legionistów oraz służbę obozową. Gdy rankiem Farnakes zorientował się w sytuacji, ustawił niezwłocznie swoje siły w szyku. Cezar jednak uważał, iż jest przez niego zwodzony, żeby zmusić go do uszykowania swoich jednostek, co opóźniłoby pracę przy budowie obozu. Dyktator wystawił dla bezpieczeństwa szereg swoich wojsk (czyli najprawdopodobniej 1/3 sił), resztę pozostawiając przy robotach. Farnakes z kolei pokazał, że z jego strony nie były to czcze groźby i wierząc w swoją szczęśliwą gwiazdę, ruszył na Rzymian. Zapewne podchodził do ich sił z lekceważącym stosunkiem, mając na uwadze swoje poprzednie zwycięstwo. Jednak zapomniał o jednym – Cezar nie był Kalwinusem. Uderzenie bosporańskiego władcy było dość ryzykowne, bowiem Rzymianie znajdowali się na wzniesieniu i Farnakes musiał atakować pod górę, co z taktycznego punktu widzenia było zdecydowanie niewłaściwe. Okazało się to jednak dużym 30

zaskoczeniem dla Cezara i jego żołnierzy. Według Appiana z Aleksandrii dyktatorowi przyszło zagrzać swoich legionistów okrzykiem „Tego ojcobójcę zaraz spotka kara”. Co ciekawe, autor Wojny aleksandryjskiej wzmiankuje, że na pierwszy rzut Farnakes wysłał wozy bojowe, które w I w. p.n.e. były już zdecydowanie nieskutecznym środkiem walki – pokazała to znacznie wcześniej bitwa pod Cheroneą (86 p.n.e.), gdzie Mitrydates VI również je zastosował, lecz zostały dość łatwo odparte przez Rzymian. Tym większą głupotą ze strony jego syna było ruszenie nimi pod górę. I tym razem legioniści bez trudu powstrzymali ich uderzenie, obrzucając je oszczepami (pila). Za rydwanami podążała piechota, która z dużym impetem runęła na Rzymian. Niemniej jednak nie udało im się złamać walecznych cezarian. Z czasem coraz więcej legionistów pozostawiało już pracę przy budowie obwarowań i przyłączało się do walki. Na prawym skrzydle dyktatora szczególnie pomyślnie radził sobie legion VI, który zapoczątkował rzymską drogę do zwycięstwa w tej bitwie. Dobrze radzili sobie także żołnierze na innych odcinkach. Sytuacja Bosporańczyków była krytyczna. Wielu ich kompanów ginęło od mieczy Rzymian, zaś ich ciała tratowały stojących niżej. Po czerech godzinach walki ludzie Farnakesa uświadomili sobie, że czas na ucieczkę. W jej trakcie przeważająca ich część została zabita lub wzięta do niewoli. Jedynie niewielu udało się ujść z życiem. Nie wiadomo z kolei, jakie dokładnie były straty po stronie rzymskiej, lecz należy przypuszczać, iż były minimalne.

Podobizna Farnakesa II.


Societas Historicorum małej wagi, że nawet o niej nie wspomni. Jednak w historii zapisała się ze względu na lakoniczną wiadomość, jaka zdaniem Appiana oraz Plutarcha z Cheronei (sam autor Wojny aleksandryjskiej o niej nie wspomina) została wysłana do Rzymu przez Cezara4. Jej treść brzmiała „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem” (Veni, vidi, vici), co idealnie podkreśla błyskotliwość słynnego Rzymianina. Szymon Rusin Bibliografia

Rzymski legionista z okresu schyłku Republiki.

Wśród uciekających Bosporańczyków był sam ich król oraz jego gwardia przyboczna, składająca się z około tysiąca żołnierzy jazdy. Paradoksalnie czas na to dali mu sami legioniści, zajmując się zdobywaniem obozu i grabieniem nieprzyjaciela. Szczególnie dużo łupów dostało się legionowi VI, którego żołnierze zostali również odznaczeni za wykazanie się w bitwie. W międzyczasie Farnakes z gwardią gnał do Synopy, skąd udał się do swojego królestwa. Niedługo później podobnie jak ojciec padł ofiarą spisku ze strony, z której najprawdopodobniej całkiem się nie spodziewał. Stał za nim Asander, twórca sukcesu pod Nikopolis. Jego królestwo przeszło pod wpływy rzymskie i zostało rozdzielone pomiędzy sprzymierzeńców. Sam Cezar prędko ruszył do Italii, gdzie czekały na niego przygotowania do dalszych starć. Przy okazji miał przyznać, że pokonał wroga, zanim zdążył go zobaczyć oraz nie powstrzymał się od kpiny z Pompejusza, o którym rzekł, że musiał być niezwykle szczęśliwy, skoro przyszło mu zdobyć przydomek „Wielki” z tak słabym przeciwnikiem. Bitwa pod Zelą stanowiła pozornie nieznaczny epizod w historii wojen Cezara. O jej błyskawiczności piszą Tytus Liwiusz oraz Florus, zaś Wellejusz Paterkulus stwierdza, iż było to starcie tak

Źródła ◆◆ Appian, Historia rzymska, tłum. L. Piotrowicz, Wrocław 2004. ◆◆ Florus, Zarys dziejów rzymskich, tłum. I. Lewandowski, Wrocław 2006. ◆◆ Liwiusz, Dzieje Rzymu od założenia Miasta, ks. XLI–XLV, streszczenia ks. XLVI– CXLII, tłum. M. Brożek, Wrocław 1982. ◆◆ Plutarch, Żywot Cezara, [w:] Żywoty sławnych mężów, tłum. M. Brożek, t. 3, Wrocław 2006. ◆◆ Swetoniusz, Boski Juliusz, [w:] Żywoty Cezarów, t. 1, tłum. J. Niemirska-Pliszczyńska, Wrocław 2004. ◆◆ Wellejusz Paterkulus, Historia rzymska, tłum. E. Zwolski, Wrocław 1970. ◆◆ Wojna aleksandryjska, [w:] Corpus Caesarianum, tłum. E. Konik, W. Nowosielska, Wrocław 2003. Opracowania: ◆◆ Cowan R., Rzymska sztuka wojenna, Warszawa 2010. ◆◆ Dando-Collins S., Porywacze Kleopatry. VI Legion Cezara, Warszawa 2006. ◆◆ Fields N., The Roman Army: the Civil Wars 88−31 BC, Oxford 2008. ◆◆ Goldsworthy A., Armia rzymska na wojnie 100 p.n.e.–200 n.e., Oświęcim 2013. ◆◆ Goldsworthy A., Cezar. Życie giganta, Warszawa 2007. ◆◆ Mielczarek M., Army of Bosporan Kingdom, Łódź 1999.

4  Wg Appiana została wysłana do Senatu, zaś Plutarch uważa, że jej adresatem był przyjaciel Cezara, Amacjusz.

31


Lato 2014

Słów kilka o poradnikach czasu morowego powietrza Nowożytnośc Człowiek epoki nowożytnej był w dużo większym stopniu uzależniony od warunków naturalnych niż człowiek współczesny. Wokół niego miały miejsce wydarzenia lub zjawiska, które zakłócały jego codzienną egzystencję, takie jak np. wojny, klęski nieurodzaju czy morowe powietrze. Często wszystkie występowały razem w tym samym czasie lub tuż po sobie. Piotr Umiastowski opisuje morowe powietrze jako „chorobę pospolitą trapiącą, która po wielu krajów, Królestw, Księstw szerzy się śmiertelna i bardzo zarażająca”. Zwraca uwagę zarówno na powszechność zjawiska, jak i na jego zakaźny charakter. Niekiedy jest ono błędnie utożsamiane wyłącznie z dżumą – czasami rzeczywiście trudno było odróżnić jedną chorobę zakaźną od drugiej, dlatego można mieć wątpliwości, czy niektóre źródła nie mówią np. o ospie, tyfusie plamistym, durze brzusznym. Terminologia medyczna używana w dawnych wiekach była nieraz niejasna, dodatkowo wiedza medyczna czasem nie pozwalała na właściwe rozpoznanie choroby − tym bardziej, że objawy dżumy nie zawsze obejmują charakterystyczne dymienice. Pałeczka Yersinia pestis (Pasteurella pestis), bakteria wywołująca dżumę, została odkryta dopiero w 1894 r. przez niezależnie od siebie pracujących Szwajcara Alexandra Yersina i Japończyka Kitasato Shibasaburo w czasie panującej epidemii w Hongkongu. Już jednak wcześniej ludność podejmowała działania profilaktyczne, wymyślając sposoby, które miały uchronić ją przed zarazą. Część tych metod była stosowana również w przypadku „leczenia”, ponieważ nie znano przyczyn choroby, źródeł ewentualnych szczęśliwych ozdrowień należy szukać raczej w naturalnej odporności organizmu. Jednak pierwsze poradniki dotyczące sposobów ochrony i zalecanego postępowania w czasie morowego powietrza wydawano na długo przed ustaleniem naukowych przyczyn choroby. Już „czarna śmierć”, która dotarła do Europy w 1348 r., wywołała zapotrzebowanie na tego typu poradniki. W 1348 r. paryski fakultet medyczny wydał pouczenie, jak należy zachować się w czasie moru. Podobne prace pojawiły się potem we Włoszech, Niemczech czy w Pradze. Na Śląsku ok. 1360 r. wydano traktat De causis, signis, curis et preservationibus pestilencie (obecnie Bibliotece Jagiellońskiej), którego autorstwo Maria Kowalczyk przypisuje Janowi, archi32

diakonowi głogowskiemu, licencjatowi medycyny. Podobnie jak późniejsze prace, dzieło to jest traktatem medycznym o raczej naukowym charakterze. Dopiero wynalazek druku pozwolił na ukształtowanie się i rozpowszechnienie klasycznych poradników, skierowanych do szerszych kręgów ludności, także poza uniwersytetem. Pionierem w tej dziedzinie został Maciej z Miechowa, wydawca traktatu Contra saevam pestem regimen accuratissimum, pierwszej drukowanej książki medycznej na ziemiach polskich. Miechowita na prośbę Jana Hallera sporządził zbiór porad na wypadek wystąpienia dżumy. Młodym historykom Maciej z Miechowa powinien być dobrze znany jako autor Chronica Polonorum czy Traktatu o dwóch Sarmacjach, a także rektor Akademii Krakowskiej. Zawdzięczamy mu również pierwszą wzmiankę o kile w literaturze polskiej (1495 r.) oraz pierwszy poradnik medyczny Conservatio sanitatis (1522 r.). W swojej pracy o dżumie Miechowita zastosował ciekawy zabieg – metodę mnemotechniczną, polegającą na zasadzie „5F”. Najpierw wymienił pięć rzeczy które sprzyjają chorobie: fatiga (zmęczenie), fames (głód), fructus (spożywanie owoców jako źródła „wilgotności”), femina (kobieta, a właściwie chodziło o współżycie), flatus (podmuchy wiatru). Potem skupił się na pięciu sposobach uniknięcia zarazy (znów w postaci „5F”): flebotomia (upust krwi), fuga (ucieczka), focus (ognisko, palenie lub wywoływanie dymu uważano za odkażające), fricatio (pobudzenie ciała, zalecał umiarkowany wysiłek fizyczny), fluxus (oczyszczenie organizmu z nadmiaru soków ustrojowych). Za najbardziej skuteczny środek uznał ucieczkę, co będzie potem wielokrotnie powtarzane przez jego następców, a także stosowane przez aparat administracyjny. Co ciekawe, w XVI wieku na ziemiach polskich ukazało się ponad trzydzieści rozpraw pisanych w języku polskim, łacińskim lub niemieckim, poświęconych morowemu powietrzu. Część z nich wyszła spod pióra cudzoziemców, jak Antoniego


Societas Historicorum Schneebergera Książki o zachowaniu zdrowia człowieczego od zarazy morowego powietrza... z 1569 r. (tłumaczenie z łaciny, jedna z pierwszych dostępnych książek tego typu po polsku) czy rozprawa o leczeniu guzów i wrzodów w chorobie morowej autorstwa Giambattisty Gemmy z 1599 r. Poradniki o morowym powietrzu zwykle były pisane według pewnego wzoru, zawierały także zbliżone treści, choć z biegiem czasu wprowadzano pewne elementy nowatorskie. Piotr Umiastowski w 1591 r. wydał dzieło, którego treść ułożył w cztery księgi, co potem stało się powszechne w większości prac. Pierwszą część poświęcił zagadnieniu, czym jest morowe powietrze oraz jakie są jego przyczyny, drugą znakom zwiastującym zbliżającą się zarazę, trzecia opowiada o sposobach uniknięcia choroby, a czwarta o leczeniu. Warto wspomnieć, że do porad, a nawet tekstów naukowych, często dołączano modlitwy wezwania do patronów chroniących przed zarazą – św. Sebastiana, św. Rocha i św. Rozalii. Pierwszy z tej grupy, św. Sebastian, miał być męczennikiem z okresu rządów Dioklecjana (284–305 r.), który przeżył mimo wielokrotnego przeszycia strzałami. Ponieważ nie wyrządziły mu one szkody, został uznany za obrońcę przed zarazą, tym bardziej, że morowe powietrze często wyobrażano sobie w postaci strzał. Podobny motyw pojawia się przy okazji wizerunków Matki Boskiej (modlitwy do niej też są powszechne w tekstach o zarazie). Kult NMP Łaskawej w Krakowie wiązał się ze sprowadzeniem przez burmistrza powietrznego Michała Behma obrazu przedstawiającego Maryję ze złamanymi strzałami boskiego gniewu w ręku (obecnie kopia na zewnętrznej ścianie Kościoła Mariackiego). W Warszawie moc obrazu sprawdzono w czasie zarazy w 1664 r. Z kolei Roch został świętym chroniącym przed powietrzem, ponieważ sam przeżył chorobę. Natomiast św. Rozalia została patronką właściwie przez przypadek: w 1624 r. odkryto szczątki przypisywane tej eremitce z XII w., których przeniesienie do katedry w Palermo położyło kres epidemii. Szczególnie w XVI i XVII w. na kartach tej samej książki spotykamy treści, które można określić jako pretendujące do miana naukowych, wraz z religijnymi; dopiero w XVIII w. pojawia się pewnego rodzaju podział na literaturę o charakterze traktatów medycznych oraz publikacje stricte religijne jak Lekarstwo duchowne przeciwko morowemu powietrzu albo pokorne modlitwy do Majestatu Boskiego, które na odwrócenie Gniewu Bożego przy syplikacyach lub każdego inszego czasu odprawiać się mają (Kraków 1708 r.).

W XVI w. wydano również niezwykle interesujący poradnik poświęcony głównie duchowym aspektom zarazy, tym bardziej, że został napisany przez doktora prawa i teologii Hieronima Powodowskiego. W drugiej połowie wieku autor był nazywany „młotem na heretyków”, ponieważ ostro zwalczał zwolenników reformacji, szczególnie arian m.in. w dziełach Wędzidło na sprośne błędy a bluźnierstwa nowych arianów z 1582 r. lub Pochodnia Kościół Boży prawdziwy od ciemnych jaskiń kacyrskich nieomylnymi znakami rozeznawaiąca... z 1584 r. Jego poglądy znalazły odzwierciedlenie także w pracy poświęconej chorobie, ok. 1598 r. ukazała się Recepta duszna y cielesna przeciw powietrzu morowemu z Pisma Świętego y doświadczenia lekarzow pożytkowi pospolitemu wydana. W dziele tym autor, posiłkując się cytatami z Pisma Świętego, forsuje tezę, że przyczyna zarazy tkwi głównie w sferze duchowej, w grzechach, które popełniają ludzie. Powodowski podaje nawet cały ich katalog, nie omieszkał przy okazji wspomnieć o tolerancji dla herezji. Jeszcze lepszy przykład zręcznej prezentacji własnych poglądów w dziele medycznym stanowi praca Sebastiana Śleszkowskiego O ustrzeżeniu i leczeniu morowego powietrza, także gorączek jadowitych przymiotnych z petociami, nauka każdemu wiekowi, płci i stanami przysposobiana, tak z nauczonych i sławnych medyków, jako i z samego doświadczenia krótko zebrana. Autor, nadworny lekarz Zygmunta III i profesor Akademii Krakowskiej, był powszechnie znany jako przeciwnik ludności żydowskiej. Swoich poglądów nie ukrywał, pisząc też dzieło o zarazie – na równi z morowym powietrzem uznaje za plagę występowanie Żydów w Rzeczpospolitej, co więcej – epidemie, jego zdaniem, wiążą się także z tolerancją ludności semickiej w kraju. Dlatego też w książce zwrócił się z dedykacją do burmistrzów głównych miast państwa (Krakowa, Wilna, Poznania, Lwowa, Lublina, Warszawy, Kalisza i Przemyśla), aby skłonić ich do rozwiązania problemu zamieszkania Żydów. Niewątpliwie, pisząc cokolwiek o poradnikach, nie można nie wspomnieć o dwóch profesorach Akademii Krakowskiej, Sebastianie Petrycym i jego synu – Janie Innocentym. Sebastian Petrycy z Pilzna (1554–1626) w 1613 r. opublikował dzieło Instructia abo Nauka jak się sprawować czasu moru dla prostych napisana, krom discursów na prośbę Rady Miejskiej Krakowa. Poradniki powstawały dość często na zamówienie, o rywalizacji o tego rodzaju zlecenie wśród medyków na początku XVIII w. wspomina Eugeniusz Sieńkowski. Praca Petrycego jest stosunkowo długa, jednak w przeciwieństwie 33


Lato 2014 do Piotra Umiastowskiego autor pominął obszerne ustępy, w których jego poprzednik odwoływał się do poglądów starożytnych (Galena, Hipokratesa), nie poświęcił też miejsca na zwykle dość abstrakcyjne rozważania o istocie morowego powietrza. Podobnie tych części brakuje u Jana Innocentego Petrycego, który wydał broszurkę, posiłkując się dziełem ojca. Jego Praeservatio abo Ochrona Morowego Powietrza z 1622 r. ma wybitnie praktyczny charakter, autor nie zagłębiał się w żadne dywagacje, skupił się głównie na profilaktyce i leczeniu. Warto wspomnieć, że w obu przypadkach mamy do czynienia z ludźmi wykształconymi – Sebastian uznawany jest za twórcę polskiej terminologii filozoficznej, był pierwszym tłumaczem Arystotelesa na język polski, natomiast Jan Innocenty pełnił wielokrotnie urząd burmistrza Krakowa. Portrety obojga wiszą dzisiaj w auli Collegium Maius. Właściwie na obu Petrycych skończyła się epoka oryginalnej myśli medycznej w dziedzinie chorób zakaźnych. Aż do końca XVIII w. poradniki będą polegać na parafrazowaniu lub przedruku fragmentów ich prac, zwykle dzieła Jana Innocentego. Co istotne, pod koniec XVIII w. zapotrzebowanie na druki tego typu gwałtowanie maleje ze względu na ustąpienie dżumy z obszaru Europy. Ciekawym akcentem jest jeszcze książeczka Abrahama Emmanuela Wolffa Traktacik o powietrzu morowym dla ludu polskiego napisany z 1771 r. Obok bardziej racjonalnych, oświeceniowych akcentów można zaleźć także pogląd zakładający wywodzenie się zarazy z Afryki, gdzie powstaje w związku z wylewami Nilu (trudno stwierdzić, jak autor doszedł do takiego wniosku), lub tezę, że strach powoduje zamykanie się porów, co wpływa na gnicie wnętrzności i w konsekwencji zachorowanie (akurat w tym przypadku nieco fantastyczne wytłumaczenie autor powiązał z trafną obserwacją o istotnej roli nastawienia psychicznego pacjenta). Tematyka związana z poradami dotyczącymi morowego powietrza szczególnie ostatnio cieszy się sporym zainteresowaniem, tym bardziej, że baza źródłowa jak na epokę nowożytną jest bardzo przyjazna – łatwo dostępna (sporo publikacji w bibliotekach cyfrowych), czytelna (starodruki, wiele dzieł w języku polskim) i jednolita (większość stworzona według podobnego schematu). Przeważnie historycy analizują zawarte w poradnikach informacje o przyczynach, objawach, zwiastunach zarazy, a potem przechodzą do sposobów zapobiegania i leczenia choroby, powielają więc w dużym stopniu układ treści, jaki występuje w źródłach. Warto jednak wspomnieć, że sporo wiadomości można 34

odnaleźć w dziełach o tematyce niekoniecznie medycznej np. u Jakuba Kazimierza Haura (Ziemska Generalna Oekonomika), który w poradniku rolniczym podaje nieco fantastyczny sposób uleczenia człowieka z zarazy, polegający na zakopaniu go w ziemi po szyję, czy u Ludwika Perzyny (Lekarz dla włościan). Co do przyczyn wystąpienia morowego powietrza – wyróżniano ich kilka. O koncepcji kary za grzechy wspominałam już przy Powodowskim; powoływali się na nią także inni autorzy, choć w mniejszym stopniu, a jej znaczenie malało z czasem. Z kolei idea „kozła ofiarnego”, której przebłyski można dostrzec u Śleszkowskiego, nie była popularna w poradnikach. Jej domeną była raczej praktyka, choć w Rzeczpospolitej znamy mało przypadków prześladowań (dokładnie opisano sprawę „mazaczy” w Lublinie w 1711 r., kiedy grupa ludzi miała smarować drzwi domów mózgami zarażonych). Natomiast bardzo popularne były koncepcje astrologiczne, które, podobnie jak tłumaczenia odwołujące się do religii, miały korzenie jeszcze w starożytności. Uwagę współczesnych zwracały takie zjawiska, jak zaćmienie Słońca i Księżyca, komety, koniunkcje Marsa i Saturna. W epoce nowożytnej astrologia nie musiała stać w sprzeczności z religią; wierzono, że Bóg jako pan wszystkiego panuje także nad gwiazdami i przez nie wpływa na losy świata. Ciała niebieskie także oddziaływały pośrednio, powodowały napływ wilgotności (np. z głębi ziemi), powietrze robiło się zepsute, co powodowało gnicie materii, także tej w człowieku, a właśnie, na tym zdaniem wielu, polegała zaraza. Niekiedy w poradnikach napotykamy także nawiązania do teorii tworzonych przez naukowców np. Girolama Fracastora (1483–1553), który wysunął hipotezę o istnieniu „seminariów” – żyjątek, gazów lub substancji, które przenosiłyby zarazę. W ten sposób stał się on jednym ze zwolenników kontagionizmu (poglądu, że choroba przenosi się przez kontakt z chorym, a nie np. z zepsutym powietrzem), który zyskał także zwolenników w Rzeczpospolitej. Zapewne najciekawszą, ale i najbardziej skomplikowaną częścią poradników są sposoby ochrony, które czasami przybierają formę zbioru recept. Właściwie jedynym skutecznym sposobem, jeśli został zastosowany na czas, była ucieczka, o czym wspominał już Miechowita. Stosowano również różne formy izolacji, a potem kwarantanny całych miejscowości. Ponieważ wierzono w zepsucie i gniecie powietrza oraz całej materii, zalecano palenie ognisk, kurzenie w domostwach, stosowanie różnego rodzaju wonności, oddycha-


Societas Historicorum nie przez chustkę nasączoną octem. Zgodnie z zaleceniami utrzymania równowagi między humorami w organizmie (Hipokrates) stosowano środki wymiotne i napotne, które m.in. pomagały pozbyć się nadmiaru wilgotności z ciała. Czytając poradniki, należy cały czas mieć na uwadze, że jakkolwiek w miarę dobrze odzwierciedlają tamtejszą wiedzę jak i jej niedostatki, niemniej prezentują poglądy stosunkowo wąskiej warstwy ludności – „ludzi wykształconych”. Co prawda pisma skierowane są do szerokich kręgów, „ludu pospolitego”, jednak tylko pewna część dociera do powszechnej wiadomości. Zwykle chodzi o praktyczne zalecenia, które zyskały także poparcie władzy, czyli np. ucieczka, izolacja, kwarantanna, okadzanie, niektóre substancje itp. Nawet wtedy nie chodzi o przekaz bezpośredni, ale raczej przedstawienie treści zaleceń decydentom stojącym np. na czele służb do walki z morowym powietrzem, natomiast oni dalej przyczyniali się do rozpowszechniania tej wiedzy. W poradnikach nie odnajdziemy także wielu reakcji ludności, które notują inne źródła, takich jak przestępstwa, przejawy religijności (np. wiara w moc cudowną wizerunków posunięta nieraz aż do przesady) czy elementy magii (religijne talizmany jak karawaka, wiara w upiory). W naszym zasięgu pojawia się wobec tego bardzo interesujący zbiór źródeł, jednak prezentują one jedynie wąski skrawek fascynującej i zróżnicowanej rzeczywistości, a żeby się do niej pełniej zbliżyć, trzeba sięgnąć do innych tekstów, takich jak akta sądowe, relacje, korespondencja, pamiętniki, ustawy, uchwały, zarządzenia różnych organów itp. Ewa Kaźmierczyk Bibliografia Źródła ◆◆ Maciej z Miechowa, Contra saevam pestem regimen accuratissimum: editio trilingua: Latina, Polona, Anglica, Kraków 1995. ◆◆ Petrycy J.I., Praeservatio abo Ochrona Morowego Powietrza, Kraków 1622. ◆◆ Petrycy S., Instructia abo nauka iak się sprawować czasu moru w ktorey sie zamyka: Ochrona, jako się uchraniać morowego powietrza; Leczenie wszytkich niemal przypadkow w nim, gdzieby kogo opanowało. Dla prostych napisana krom dyskursow, Kraków 1613. ◆◆ Powodowski H., Recepta duszna y cielesna przeciw powietrzu morowemu z Pisma Świętego

y z doświadczenia lekarzow pożytkowi pospolitemu wydana, Poznań [1598]. ◆◆ Śleszkowski S., O ustrzeżeniu y leczeniu morowego powietrza także gorączek iadowitych przymiotnych z petociami, Kalisz 1623. ◆◆ Umiastowski P., Nauka o Morowym Powietrzu na Czwory Xięgi rozłożona, Kraków 1591. ◆◆ Wolff A.E., Traktacik o powietrzu morowym dla ludu polskiego napisany, Leszno [1771]. Wybrane opracowania: ◆◆ Bartoszewicz K., Antysemityzm w literaturze polskiej XV–XVII w., Warszawa-Kraków 1914. ◆◆ Barycz H., Petrycy Sebastian z Pilzna (1554–1627), [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 25, 1980, s. 703–707. ◆◆ Gajewska M., Epidemia dżumy w Rzeczypospolitej w świetle XVI–XVII-wiecznych traktatów medycznych i zielników. Profilaktyka indywidualna, „Fasciculi Historici Novi” (2009), t. 10, s. 9–50. ◆◆ Gąsiorowski L., Zbiór wiadomości do historyi sztuki lekarskiej w Polsce, t. 1–2, Poznań 1839– 1853. ◆◆ Giedroyć F., Mór w Polsce w wiekach ubiegłych. Zarys historyczny, Warszawa 1899. ◆◆ Hajdukiewicz L., Petrycy Jan Innocenty (1592– 1641), [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 25, 1980, s. 701–703. ◆◆ Jaszczuk M., Dżuma w polskim piśmiennictwie w XVIII wieku, „Medycyna Nowożytna. Studia nad historią medycyny” (1994), t. 1, z. 2, s. 31–60. ◆◆ Karpiński A., W walce z niewidzialnym wrogiem. Epidemie chorób zakaźnych w Rzeczypospolitej w XVI–XVIII wieku i ich następstwa demograficzne, społeczno-ekonomiczne i polityczne, Warszawa 2000. ◆◆ Korolko M., Powodowski Hieronim h. Łodzia (1543–1613), [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. 28, 1984, s. 282–285. ◆◆ Kowalczyk M., Drugi traktat o zarazie Jana, licencjata medycyny, archidiakona głogowskiego, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej”, (1974), t. 24, s.71–80. ◆◆ Kracik J., Pokonać czarną śmierć. Staropolskie postawy wobec zarazy, Kraków 1991. ◆◆ Schletz A., Perzyna Ludwik, [w:] Polski Słownik biograficzny, t. 25, 1980, s. 644–646. ◆◆ Tkacz B., Ważniejsze traktaty o chorobach zakaźnych z krakowskiej szkoły od XV do XVII wieku, „Przegląd Epidemiologiczny” (1964), t. 18, s. 249–264.

35


Lato 2014

Konserwatyści

w międzywojniu w Polsce XX wiek Współcześnie funkcjonuje w świadomości obywateli pojęcie prawicy. Rozumiemy przez nią ruchy o różnorodnym charakterze, np. nacjonalistyczne, konserwatywne itp. Dla dzisiejszych obserwatorów polskiej polityki pod tym pojęciem kryją się Prawo i Sprawiedliwość, Liga Polskich Rodzin czy popularny ostatnio Ruch Narodowy. Niniejszy artykuł traktuje o nurcie konserwatystów, wpływowym przed rokiem 1918, ale w II Rzeczypospolitej znajdującym się poza główną sceną polityczną. Dziś natomiast jest niemal nieobecny nawet na jej marginesie. Znane są losy krakowskich konserwatystów czynnych szczególnie w dobie autonomii galicyjskiej. Niemałe zainteresowanie budzić mogą także grupy tzw. wileńskich żubrów skupionych wokół „Słowa”, z takimi przedstawicielami jak Stanisław Cat-Mackiewicz. Zagadnienie roli zachowawców na międzywojennej scenie politycznej jest szczególnie ciekawe ze względu na istotną zmianę położenia po roku 1918, który zapoczątkował ich regres, oraz po 1926 r., kiedy to konserwatyści, mimo nikłego udziału w organach przedstawicielskich, zyskali wpływ na politykę państwa poprzez, często nieformalne, powiązania z obozem władzy. Losy tej opcji politycznej nie cieszą się popularnością ze względu na trudność, jaką sprawiają liczne i często zmieniające się nazwy ugrupowań, ich transformacje i fuzje. Wydaje się jednak, że warto znać dzieje konserwatystów międzywojennych choćby w zarysie. Zachowawcy w latach 1918–1926 Utworzenie Rzeczypospolitej nie zmieniło zasadniczo linii podziałów między poszczególnymi środowiskami konserwatywnymi, które, jak większość ówczesnych partii, budowały swą tożsamość nie tylko na gruncie ideowym, ale także z uwzględnieniem różnic regionalnych związanych z porozbiorowym dziedzictwem. Aby dobrze ukazać sytuację polskich konserwatystów po 1918 r. trzeba podkreślić, że o ile nie wszyscy wielcy posiadacze ziemscy identyfikowali się z konserwatystami, o tyle zdecydowana większość zachowawców była posiadaczami1. Biorąc pod uwagę fakt, że nowa Polska była państwem demokratycznym, w którym do gło1 Oczywiście biorąc pod uwagę ogół zachowawców polskich. Zasada ta nie stosuje się do konserwatystów krakowskich, gdzie szczególne znaczenie miała inteligencja.

36

su dochodzili coraz częściej socjaliści oraz inne warstwy przedstawiające swoje roszczenia, jak np. ludowcy, za naturalną należy uznać atmosferę pewnego zagrożenia. Podziały regionalne nie pozwoliły jednak na stworzenie jednego silnego stronnictwa, które mogłoby reprezentować interesy ziemian2. W Wielkopolsce istniało środowisko ziemiańskie skupione wokół czasopisma „Dziennik Poznański”. W Wilnie od 1922 r., grupa nazywana żubrami wydawała „Słowo”. W Warszawie pojawiały się grupy zachowawców najczęściej odwołujących się do tradycji lojalnego wobec caratu Stronnictwa Polityki Realnej. Małopolska zdominowana była przez stańczyków skupionych w Stronnictwie Prawicy Narodowej oraz wokół ich organu, czyli „Czasu”. We wschodniej części Galicji działała grupa podolaków. Jeszcze w listopadzie 1918 r. pojawiły się w SPN głosy, by rozszerzyć działalność na cały kraj. Z inicjatywą wystąpił Aleksander Skrzyński. 27 listopada 1918 r. miało miejsce zgromadzenie SPN, na którym rozwiązano partię, a zarazem powołano nowy twór: Stronnictwo Budowy Zjednoczonej Polski (SBZP). Postępował nastrój rezygnacji i poczucie, że w warunkach republiki demokratycznej zachowawcy nie odegrają znacznej roli w życiu politycznym. W stronnictwie władzę przejmowało młodsze pokolenie, którego repre2 Wynikało to także z podstaw ideowych: np. przedstawiony w 1926 r. program wśród fundamentalnych zasad SPN wymieniał „państwowy punkt widzenia w polityce”, który oznaczać miał dążenie do dobra wspólnego przeciw ugrupowaniom reprezentującym wąskie grupy społeczne, warstwy czy klasy. W świetle wymienionej zasady dyskusyjne wydaje się wielokrotnie podnoszone twierdzenie Szymona Rudnickiego o kierowaniu się celami klasowymi przez polskie grupy konserwatywne w dwudziestoleciu międzywojennym. Niewykluczone, że teza Rudnickiego wynika z sytuacji politycznej, jaka miała miejsce w czasie, gdy wydawał swoją pracę.


Societas Historicorum

Stańczyk, symbol krakowskich konserwatystów, J. Matejko, „Stańczyk na balu”.

zentantem był Skrzyński. Prezesem partii pozostawał Zdzisław Tarnowski. W podobnej do stańczyków sytuacji znaleźli się konserwatyści z zaboru rosyjskiego, z tym, że ich wpływy były mniejsze, a zostały jeszcze bardziej uszczuplone ze względu na nowe granice. Wielu działaczy znalazło się w Warszawie, gdzie próbowało stworzyć stronnictwo. Od lata 1918 r. zaczęto wydawać pismo „Dziennik Powszechny”, które jednak, nie zyskawszy wielu czytelników, upadło w 1920 r. W Wielkopolsce jedyną oznaką działalności konserwatystów było wydawanie „Dziennika Poznańskiego”. Po likwidacji Stronnictwa Pracy Narodowej nie utworzono nowej partii. Działalność konserwatystów od 1919 do 1922 r. Po wyborach do Sejmu Ustawodawczego, które odbyły się 26 stycznia 1919 r., sformował się parlament. W wyborach działacze SBZP oraz SPR poparli endecję, również finansowo, nie otrzymali jednak żadnego miejsca na liście. Poparcie to wynikało z konieczności przeciwstawienia się lewicy. Mimo braku uczestnictwa w wyborach, w parlamencie znalazło się kilku konser-

watystów z Galicji, gdyż zdecydowano się uznać mandaty dwudziestu ośmiu posłów parlamentu austriackiego oraz przyznać je sześciu kandydatom z jedynej polskiej listy na Śląsku Cieszyńskim. Udział w pracach sejmu stał się impulsem do zjednoczenia sił konserwatywnych w jedną partię polityczną. 23 lutego 1919 r. miało miejsce zjednoczenie SBZP z pomniejszymi ugrupowaniami zachowawców kresowych. Powstało Stronnictwo Pracy Konstytucyjnej (SPK) z Jerzym Baworowskim na czele. Ekspozyturą partii w parlamencie był Klub Pracy Konstytucyjnej3. 21 lutego 1920 r. SPK wróciło do nazwy Stronnictwo Prawicy Narodowej. W związku z kontrowersjami w SPN związanymi z popieraniem przez KPK naczelnika państwa nastąpiła secesja z partii. Miała miejsce w październiku 1920 r., kiedy byli działacze SPR z Henrykiem Potockim na czele utworzyli Stronnictwo Realnej Pracy Narodowej (SRPN)4. Kolejny rozłam 3 W skład KPK wchodzili jednak także tzw. demokraci „bezprzymiotnikowi” oraz kilku prawicowych, religijnych Żydów. 4 Jacek Bartyzel myli się nazywając nowe ugrupowanie Stronnictwem Realnej Polityki Narodowej. Działalność SRPN nie trwała długo, stronnictwo przetrwało do listopada 1922 r.

37


Lato 2014 nastąpił 29 października 1922 r. Tacy działacze jak Kazimierz Morawski, Hieronim hr. Tarnowski i Konstanty hr. Plater utworzyli Stronnictwo Zachowawcze (SZ). Do jednoczących się w 1919 r. grup konserwatywnych nie dołączyli działacze z Wielkopolski. W październiku 1920 r. zorganizowali Chrześcijańsko-Narodowe Stronnictwo Rolnicze (ChNSR)5, które uzyskało poparcie bogatych chłopów. 5 i 11 listopada 1922 r. odbyły się pierwsze wybory parlamentarne obejmujące całość ziem II Rzeczypospolitej. Zachowawcy z Galicji i dawnej Kongresówki rozpoczęli przygotowania już na początku 1922 r. Utworzono wtedy Unię Narodowo-Państwową (UNP). Była to organizacja stworzona w celach wyborczych, skupiała wspomnianych konserwatystów, a także ludzi związanych z Piłsudskim. UNP nie była zbyt silna na Kresach, dlatego do wyborów wystartowała z szerokiej listy Państwowego Zjednoczenia na Kresach. Wielkopolanie z ChNSR stanęli do wyborów w bloku Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej (ChZJN). Inną grupą konserwatywną na tej liście było Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe (SChN) wywodzące się z Narodowo-Chrześcijańskiego Stronnictwa Ludowego (NChSL), które w prostej linii pochodziło od wschodniogalicyjskich podolaków, czyli grupy konserwatystów z byłego zaboru austriackiego, których od stańczyków różnił pozytywny stosunek do endecji. Jedynie ta lista pozwoliła konserwatystom na zdobycie mandatów oraz stworzenie w parlamencie Klubu Chrześcijańsko-Narodowego. Wybory okazały się dla konserwatystów wielką porażką, spowodowały występowanie polityków ze stronnictw, likwidację oddziałów partyjnych, a jednocześnie wzmocniły się tendencje unifikacyjne. Działalność od grudnia 1922 r. do maja 1926 r. 9 grudnia 1922 r. Zgromadzenie Narodowe wybrało na prezydenta Gabriela Narutowicza. Już 16 grudnia zginął on z rąk zamachowca. Na tle tego wydarzenia uwidocznił się podział wśród środowisk konserwatywnych. Klub Chrześcijańsko-Narodowy pozostawał w obozie ChZJN. ChNSR dawało wyraz m.in. swemu krytycznemu stosunkowi do rządu Władysława Sikorskiego. Odmienne stanowisko zajęło SPN, które z pozycji 5 Pod tym samym skrótem znane są dwie partie chadeckie, funkcjonujące pod nazwą Chrześcijańsko-Narodowe Stronnictwo Robotnicze (jedna z zaboru austriackiego, funkcjonująca do 1919 r., druga z Wielkopolski, istniejąca do 1920 r.).

38

pozaparlamentarnych opowiedziało się za premierem, którego bronił także „Czas”. Wielkopolscy konserwatyści występowali w parlamencie solidarnie z endecją. Tymczasem zmieniała się struktura stronnictw. 29 stycznia 1923 r. zlikwidowano SRPN, które weszło w skład ChNSR . Działacze niezgadzający się z tą decyzją powołali Klub Społeczno-Polityczny. ChNSR podkreślało swą dominację wśród zachowawców, czego dowodem może być dokonane 7 czerwca 1925 r. zjednoczenie z SChN, oraz przejęcie nazwy tej drugiej partii. Na Zjeździe Zrzeszonego Ziemiaństwa Polski we wrześniu 1925 r. prezes SPN Zdzisław Tarnowski postulował, by wstępować do partii konserwatywnych, przeciw endecji, która poprzez pakt lanckoroński zdradziła interesy zachowawców. Od zamachu majowego do wybuchu wojny (1926–1939) Lata 1926–1928 12 Maja 1926 r. Józef Piłsudski dokonał zamachu stanu. Stańczycy potępili ten czyn, jednak wkrótce zrewidowali swe stanowisko. Postanowiono, że właściwa będzie postawa lojalności, podobna jak wobec cesarza w czasach zaborów. Kazimierz i Zdzisław Lubomirscy oraz Zdzisław Tarnowski złożyli wizytę Piłsudskiemu, by zaoferować pomoc w celu zaprowadzenia w Polsce porządku. Efektem rozmów było powołanie 27 maja komitetu do rozmów z Piłsudskim. SPN dostrzegło w nowej sytuacji szansę na powrót do głównego nurtu polityki. Zamach spotkał się z aprobatą także w innych partiach. Rada Naczelna SChN wydała 30 maja 1926 r. uchwałę, w której akceptowała konieczność dokonania zmian, kładąc nacisk na konieczność wzmocnienia władzy wykonawczej. Jeszcze większe poparcie wśród konserwatystów zauważalne było na Wileńszczyźnie. Sojusz zachowawców z piłsudczykami przypieczętowany został na zjeździe w Dzikowie, który odbył się w dniach 14–16 września 1927 r. Z przedstawicielami konserwatystów spotkali się wówczas reprezentujący Piłsudskiego pułkownik Walery Sławek oraz major Remigiusz Grocholski. W 1926 r. nastąpiła szybka rozbudowa struktur SPN, którą prowadził pełniący od grudnia 1926 r. funkcję sekretarza partii Jan Bobrzyński. W partii coraz większe znaczenie miał oddział warszawski pod kierownictwem ks. Janusza Radziwiłła, co wynikało z większych możliwości komunikowania się z Piłsudskim. Właśnie w celu


Societas Historicorum prowadzenia rozmów powstała organizacja, która miała reprezentować partie ziemian wobec marszałka. Pierwszym krokiem do stworzenia wspomnianej organizacji było zawiązanie 24 października 1927 r. Komitetu Zachowawczego. W jego skład weszli przedstawiciele SPN, POZPP – Polskiej Organizacji Zachowawczej Pracy Państwowej, nowopowstałej organizacji ziemiańskiej – oraz SC hN. Komitet Zachowawczy, mimo utrzymania formalnej niezależności poszczególnych grup, zaczął przejmować rolę ogólnopolskiej partii. Nie przetrwał jednak długo w swej pierwotnej formie, gdyż 15 stycznia wyodrębniła się grupa o profilu proendeckim, ze Stanisławem Strońskim na czele, która wystąpiła z komitetu, przyjmując nazwę Stronnictwa Chrześcijańsko-Rolniczego (SChR). 4 i 11 marca 1928 r. odbyły się wybory parlamentarne. Konserwatyści wystartowali z list BBWR . Na sto dwadzieścia dwa miejsca w sejmie zdobyte przez Blok, zachowawcy otrzymali dziewięć. W senacie BBWR otrzymał pięćdziesiąt mandatów, a wśród senatorów znaleźli się najwybitniejsi działacze konserwatywni w liczbie czternastu. Lata 1928–1935 W parlamencie konserwatyści zgrupowali się w Koło Gospodarcze Posłów i Senatorów BBWR . Akcja parlamentarna do tego stopnia zdominowała działania zachowawców, że zaniechano zebrań poszczególnych stronnictw. W Kole obowiązywała dyscyplina, zgodnie ze wskazaniami komisji sejmowych, niemniej jednak był to ważny środek wpływu, który uzyskali jeszcze niedawno zupełnie wykluczeni politycy. W czasie parlamentarnej działalności grupy z Komitetu Zachowawczego, ich rywale z SChR funkcjonowali poza parlamentem. W 1931 r. dotknął ich jednak kryzys, z powodu którego zmuszeni byli ograniczyć rozmiar partii. W znaczne trudności finansowe popadł wtedy ich organ prasowy, „Dziennik Poznański”. Nastąpił okres marazmu w SChR. Grupa parlamentarzystów konserwatywnych zmieniła swój charakter po wyborach brzeskich mających miejsce w dniach 16 i 23 listopada 1930 r. Zauważalne było marginalizowanie stańczyków na rzecz działaczy organizacji gospodarczych. Nikt z dawnego SPN nie otrzymał miejsca na liście państwowej. Komitet Zachowawczy podjął próby rozszerzenia wpływów na grupy, które nadal pozostawały niezależne. Chodziło tu głównie o SChR oraz wileńską Organizację Zachowawczej

Pracy Państwowej (OZPP). Próbowano dotrzeć także do stowarzyszeń i organizacji gospodarczych, głównie ziemiańskich. W tym celu stworzono Zachowawczy Związek Organizacji Politycznych i Gospodarczych. Rezultatem podjętych działań było powstanie 27 lutego 1933 r. Zjednoczenia Zachowawczych Organizacji Politycznych (ZZOP). W ramach ZZOP autonomię uzyskała grupa wileńska, a na czele nowej partii stanął Janusz Radziwiłł. Początek lat trzydziestych to okres, w którym pojawiło się nowe, oryginalne środowisko konserwatywne. W latach 1930–1933 publicyści nazywani neokonserwatystami sformułowali swój program mocarstwowy. Swoje idee przedstawiali w piśmie „Bunt Młodych”, a następnie w „Polityce”. Jako publicyści wpływowi nieraz krytykowali zachowawców. Neokonserwatyści propagowali antykomunizm oraz zwalczali wszelkie sympatie proradzieckie. Podobny charakter miała publicystyka pisma „Problemy”. Do grupy neokonserwatystów zaliczyć można takie nazwiska jak Adolf Bocheński, Aleksander Bocheński, Jerzy Giedroyc czy Ksawery Pruszyński. Obóz ten zerwał ostatecznie z konserwatystami w 1935 r. m.in. z powodu afery żyrardowskiej, o której szerzej pisze Wiesław Władyka (patrz: bibliografia). Koniec pierwszej połowy lat trzydziestych to czas, kiedy następowała coraz większa centralizacja w ZZOP. Oddziały terenowe w Krakowie czy Poznaniu zaniechały działań. Aktywność konserwatystów ograniczyła się do prac w BBWR oraz w parlamencie. Znacząca jest tu zwłaszcza marginalizacja ośrodka krakowskiego, dotąd najbardziej prężnego ideowo, inspirującego zachowawców z całego kraju. Znakiem dominacji polityków warszawskich było przeniesienie organu stańczyków, „Czasu”, do Warszawy, co nastąpiło 1 stycznia 1934 r. Śmierć Józefa Piłsudskiego zmieniła w dużym stopniu sytuację polityczną. Na czoło wysunął się wtedy Walery Sławek, którego konserwatyści darzyli sympatią. Nie oznaczało to jednak wzmocnienia pozycji zachowawców. Przeciwnie, gdy 30 października 1935 r. Sławek rozwiązał BBWR , politycy konserwatywni stracili na znaczeniu. Okazało się, że ZZOP de facto nigdzie poza Warszawą nie działało, a jedynie BBWR dawał gwarancję uczestnictwa w życiu politycznym. Lata 1935–1939 Od połowy lat trzydziestych konserwatyści nie prowadzili właściwie żadnej pracy organizacyj39


Lato 2014 nej, pozostawiając stronnictwo w tym prowizoryczny stanie. Po wyborach z września 1935 r. nie grupowali się już w jedno koło parlamentarne, co miało być elementem taktyki wegetującego ZZOP. W grudniu 1937 r. odbył się w Warszawie zjazd zachowawców. Głównym postanowieniem zjazdu było powołanie partii pod nazwą Stronnictwo Zachowawcze. Ugrupowanie to stawiało sobie za cel obronę zasad konstytucji kwietniowej, którą uważali za osiągnięcie swojego środowiska. Krytykowali jednocześnie sposób jej wykonywania. Linia SZ różniła się od ZZOP, czego świadectwem mogą być postaci stojące na jego czele. We władzach nie znalazł się Janusz Radziwiłł ani inni politycy związani z BBWR . Kierownictwo partii objął Adolf Bniński, ziemianin z Wielkopolski, znany ze swych sympatii do endecji. Po 1935 r. konserwatyści pozostawali na marginesie sceny politycznej i już nigdy nie uzyskali takiego znaczenia jak w latach 1926–1935. Po rozwiązaniu parlamentu w 1938 r. byli reprezentowani tylko przez jednego posła i jednego senatora. Stronnictwo Zachowawcze nie zdążyło już odegrać większej roli w życiu politycznym II Rzeczypospolitej. Różnice ideowe Grupy polityków konserwatywnych różniły się od siebie, a podział wynikający z różnic ideowych zwykle pokrywał się z zarysowanymi wskutek rozbiorów granicami. Konserwatyzm krakowski miał charakter szczególny. Środowisko złożone z licznych profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego wraz z małopolskimi rodzinami szlacheckimi stworzyło bardzo wpływowy nurt zachowawczy. Podstawą były tu zasady krakowskiej szkoły historycznej, tworzonej przez tak wybitne postaci jak Józef Szujski czy Michał Bobrzyński. Z poglądów historycznych, krytycznych tak wobec liberum veto, jak i liberum conspiro, wynikał daleko idący pragmatyzm, który dał o sobie znać w postaci postaw lojalistycznych w czasach zaborów. W krakowskim nurcie widoczne były wpływy intelektualistów takich jak profesorowie Stanisław Estreicher czy Władysław Leopold Jaworski. Częścią krakowskiego konserwatyzmu jest też krakowska szkoła ekonomiczna tworzona przez konserwatywnych liberałów z Adamem Krzyżanowskim na czele, która miała charakter wolnorynkowy. Kolejna ważna cecha to sprzeciw wobec „egoizmu narodowego” uosabianego przez endecję.

Inna z wielkich grup konserwatywnych to Wielkopolanie. Zachowawców z tamtego rejonu charakteryzowało to, że mieli oni wpływy wśród chłopów, szczególnie tych bogatszych, dlatego częściej niż inni zajmowali się sprawami gospodarczymi. W warstwie ideowej przejmowali bardzo wiele od endecji, szczególnie widoczne to było w kwestii stosunku do Żydów czy poglądów na politykę zagraniczną, a konkretnie niechęci do Niemiec i sympatii wobec Rosji6. Poza powyższymi istniały także środowiska konserwatywne, których działalność organizacyjna nie była znacząca, ale których dorobek, szczególnie ideowy, zasługuje na uwagę. Taką grupą byli np. wschodniogalicyjscy podolacy, bliscy stańczykom, choć różniący się od nich na tle stosunku do endecji. Istotnym środowiskiem intelektualnym była także grupa wileńskich żubrów skupionych wokół czasopisma „Słowo” czy spadkobiercy lojalnego wobec carskiej Rosji Stronnictwa Polityki Realnej. Z powyższej charakterystyki wynika, że mimo znaczącego rozdrobnienia organizacyjnego istniały pewne cechy wspólne, znamienne dla polskiego ruchu konserwatywnego w Polsce międzywojennej. Pierwszą z nich jest na pewno podkreślanie znaczenia własności prywatnej oraz sprzeciw wobec interwencjonizmu państwowego. W sferze polityki parlamentarnej cechą charakterystyczną omawianych stronnictw był w okresie 1918–1939 r. daleko idący pragmatyzm, przejawiający się w elastyczności zawiązywanych sojuszy. Przemysław Derwisz Bibliografia ◆◆ Bartyzel J., Stronnictwo Prawicy Narodowej [online], http://www.legitymizm.org/ebp-stronnictwo-prawicy-narodowej [dostęp 12.03.2013]. ◆◆ Bobrzyński J., Program i zadania krakowskiej szkoły konserwatywnej, Warszawa 1925. ◆◆ Brzoza C., Wielka Historia Polski, t. 9, Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej (1918- 1945), Kraków 2003. ◆◆ Gałka B., Konserwatyści w Polsce lat 1935–1939, Toruń 2006. ◆◆ Rudnicki S., Działalność polityczna polskich konserwatystów, 1918–1926, Wrocław 1981. ◆◆ Władyka W., Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926– 1935, Wrocław 1977. 6 Z wyjątkiem, oczywiście, Rosji bolszewickiej.

40


Societas Historicorum

Polacy z nami czy przeciw nam?

Groźba sowieckiej interwencji w październiku 1956 r. XX wiek Śmierć Bolesława Bieruta w marcu 1956 r. doprowadziła do wyniesienia (przy wyraźnym wsparciu Nikity Chruszczowa, który w Warszawie zjawił się z okazji pogrzebu towarzysza „Tomasza”) Edwarda Ochaba na stanowisko I sekretarza. Nikita Siergiejewicz pozostał nad Wisłą nieco dłużej, bawiąc również na obradach Komitetu Centralnego, który zebrał się 20 marca. Wsparcie sowieckiego dyktatora udzielone Ochabowi miało się objawić między innymi w niechętnej reakcji na propozycję obwołania I sekretarzem Romana Zambrowskiego. Co do swojej faktycznej pozycji w relacjach ze Związkiem Radzieckim nie miał natomiast złudzeń sam zainteresowany. Przyspieszenie odwilży W rozmowie z Teresą Torańską Ochab mówił: Miałem parę spięć z towarzyszami radzieckimi i uważałem, że nie jest to dobre dla sprawy. Oni pamiętali mi przeciwstawienie się podwyższeniu czasu pracy górników w 1947 r. (…) Pamiętali też, że zawsze uważałem KPP, tak haniebnie zamordowaną, za wyraz najpiękniejszych tradycji polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. Wobec niespodziewanej śmierci towarzysza „Tomasza” w Moskwie powszechna jest opinia historyków na temat charakteru rządów Ochaba. Miał on być kierownikiem przejściowym, za którego rządów Partia miała się przygotować na nadejście nowego sternika, mającego przeprowadzić kraj przez trudne czasy. Z jakiego powodu okres rządów Ochaba można tak określić? Warto wskazać na całą sekwencję wydarzeń. Rozpowszechnienie w Polsce treści tajnego referatu Chruszczowa (jedyny taki przypadek w całym bloku wschodnim) doprowadziło do niezwykłej aktywności polskiego społeczeństwa. Działo się to na fali postępującej od 1955 r. odwilży, której tłem były takie wydarzenia jak V Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie, wydawanie zielonego „Po prostu” czy coraz odważniejsze wystąpienia artystów (jak np. Poemat dla dorosłych Ważyka). Przypomnieć należy, że działo się to w momencie, gdy głębokim przekształceniom ulegały służby bezpieczeństwa PRL , mocno poturbowane po rewelacjach Józefa Światły, a także znacząco oddalone od władz politycznych z tego właśnie powodu.

Na sytuację społeczną nakładał się, nieoficjalny oczywiście, konflikt frakcyjny w łonie PZPR . W skład koterii puławian1, zwanych przez politycznych oponentów „żydami”, wchodzili: Roman Zambrowski (faktyczny lider tej frakcji), Stefan Staszewski i Artur Starewicz. Ważną rolę odgrywali tzw. „młodzi sekretarze” – Jerzy Albrecht, Władysław Matwin, Jerzy Morawski, a sympatyzować z nimi miał również Edward Ochab. Puławianie nie byli politycznymi nowicjuszami, wielu z nich miało jednak pochodzenie żydowskie, od początku lat 50. byli zatem stopniowo odsuwani od władzy na fali narastającego antysemityzmu. Śmierć Stalina zmieniła jednak ich położenie na lepsze, chcieli zatem powrócić do utraconych wpływów. W opinii puławian receptą na wzrost sytuacji kryzysowej w kraju miała być modyfikacja stylu rządzenia i zmiana „stalinowskich wypaczeń na rzecz leninowskich standardów”. Drugą frakcję stanowili natolińczycy2, czyli „chamy”3. Czołowymi postaciami tej grupy byli Franciszek Mazur, Zenon Nowak, Kazimierz Mijal, Wiktor Kłosiewicz, gen. Kazimierz Witaszewski, a ich patronem miał być Konstanty Rokossowski. W kwestii rządzenia byli zwolennikami starego kursu, a w celu spacyfikowania społeczeństwa, zamiast jakichś abstrakcyjnych „wypaczeń”, chcieli rzucić „na pożarcie” konkretnych ludzi. Tymi kozłami ofiarnymi mieli być wspomniani 1 Określenie nadane w związku z luksusowymi apartamentami mieszczącymi się przy ulicy Puławskiej w Warszawie, gdzie wspomniana frakcja odbywała narady. 2 Ta nazwa również pochodzi od miejsca spotkań omawianej koterii. Mowa o pałacu rządowym w warszawskim Natolinie. 3 Sformułowanie „chamy i żydy” spopularyzował Witold Jedlicki, pisząc broszurkę pod takim właśnie tytułem.

41


Lato 2014 między Stalinem a Brozem-Tito, zamiast opowiedzieć się bezwarunkowo za Moskwą, zaproponował mediacje. Powrót „Wiesława” Decyzję o zwrocie legitymacji „Wiesławowi” podjęto jednomyślnie (zgodność natolińczyków i puławian), lecz w łonie Partii daleko było od koncyliacyjnej atmosfery. Jak zaznacza Andrzej Fiszke, kierownictwo partii nie potrafiło sobie poradzić z narastającą presją demokratyzacji życia z jednej strony i naciskami Moskwy w sprawie uporządkowania sytuacji w kraju z drugiej. Wreszcie w połowie września 1956 r. delegacja PZPR , na czele której stał sam Ochab, udała się do Pekinu na rozmowy z Komunistyczną Partią Chin. Wątek ten wydaje się niezwykle interesujący, na początek oddajmy więc głos I sekretarzowi:

Nikita Chruszczow

puławianie, zwłaszcza ci o żydowskich korzeniach (w kuluarach mawiano, że „ten Zambrowski nie zna polskiej narodowej specyfiki”). W powszechnym mniemaniu, głównym impulsem do zmiany sytuacji na szczytach władzy w Polsce były czerwcowe wydarzenia poznańskie, które na tyle skompromitowały siły związane z Natolinem i twardogłowymi komunistami, że znacząco poprawiła się sytuacja puławian oraz odsuniętego od władzy pod koniec lat 40. Władysława Gomułki, któremu 1 sierpnia 1956 r. zwrócono legitymację partyjną. Obie frakcje mocno rywalizowały o względy więzionego w latach 1951–54 byłego I sekretarza PPR , którego notowania w Moskwie stały na wyjątkowo niskim poziomie. Powodem takiego stanu rzeczy była duża niezależność Gomułki, która niekoniecznie musiała podobać się Stalinowi. Będąc postacią numer jeden w Polsce, „Wiesław” zaprotestował przeciwko umieszczeniu siedziby Kominformu w Warszawie. W czerwcu 1948 r. wygłosił referat o historii ruchu robotniczego w Polsce. Był to czas „jednoczenia” się ruchu, więc tezy Gomułki o socjalistach mających większe od komunistów zasługi dla kraju nie były mile widziane. Wreszcie wiosną 1949 r., gdy rozpoczął się konflikt 42

A z kim miałem rozmawiać? Z Novotnym? Ulbrichtem? Oni niewiele przecież rozumieli i niewiele mogli. Chociaż nie mogę powiedzieć, ten ostatni to nawet był dobrym komunistą i chciał zwycięstwa komunizmu, ale pomyślunek mu szwankował, może jakieś zaszłości sklerotyczne, słowa są niewskazane. Chiny to jest jednak pewien czynnik mimo wszystko samodzielny. (…) Jestem przekonany, że gdyby Chiny w porę nie przysłały swojego ostrzeżenia, do interwencji w Polsce by doszło i mogłaby pani kwiatki złożyć na moim grobie (…) Wiem tyle, co powiedział nam Czou En-laj, jak przyjechał w styczniu 1957 r. do Polski. Powiedział, że oni wystąpili przeciwko propozycji radzieckiej, żeby interweniować w Polsce. Chińscy badacze tonują jednak nastroje, zaznaczając, że w Polsce panowała nieco zbyt wyostrzona opinia na temat roli Państwa Środka w zażegnaniu kryzysu polsko-radzieckiego. W relacji jednego z chińskich historyków pojawia się co prawda informacja na temat tego, że wieczorem 20 października sam Mao miał wezwać do siebie radzieckiego ambasadora, Pawła Judina, i ostro skrytykować go za próbę przeprowadzenia interwencji sowieckiej nad Wisłą, ale ciężko ustalić, skąd w Pekinie mogliby wiedzieć o wydarzeniach w Polsce, skoro mocno dezinformowana przez służby sowieckie była ambasada ChRL w Warszawie. Jak zatem wyglądała sytuacja w Polsce w październiku 1956 r.? Faktem jest, że Ochab musiał skrócić swoją wizytę w Chinach, gdyż wypadki


Societas Historicorum w kraju nabierały rozpędu. Od momentu powrotu do łask coraz silniejszą pozycję zdobywał Gomułka. Do „Wiesława” ciągnęły pielgrzymki natolińczyków i puławian, a on sam umiejętnie podbijał stawkę. Wreszcie, 12 października, po raz pierwszy uczestniczył w posiedzeniu Biura Politycznego i wygłosił tam referat, w którym wyraźnie odciął się od stawianych mu do tej pory zarzutów, a także zachęcił do większej odwagi w stosunkach ze Związkiem Radzieckim. Co ciekawe, w protokole z zebrania Biura Politycznego odnotowane jest jedynie, że „w dyskusji głos zabrał tow. Wiesław”, co może świadczyć o tym, że wciąż był traktowany z rezerwą. 17 października Gomułka znowu zabrał głos na posiedzeniu BP, lecz tym razem w stenogramie znajduje się już zapis jego wypowiedzi. Było to wystąpienie ostre w tonie, które nie odcinało się od przeszłości nawet w najbardziej problematycznych sprawach: Nasz stosunek do ZSRR w 1948 r. to też nie są sprawy wyjaśnione. Jeżeli bym chciał o tych sprawach mówić, musiałbym mówić mocniej niż w 1948 r. mówiłem. (...) Nie będę również budował pracy na kompromisach, gdyż to nie wytrzyma próby życia. Po zabraniu głosu przez Gomułkę odnotowana jest przerwa, a po niej zaproponowane zostają nowe składy BP. Do tego wyłoniono komisję, która miała wypracować nowy skład KC, również do niej wszedł Gomułka. Taką cenę zapłacili za porozumienie z „Wiesławem” puławianie. Nie dość, że w obu z wcześniej wymienionych ciał (BP i KC) znalazł się Gomułka, to za każdym razem wymieniany jest w stenogramie jako pierwszy. Aby w pełni oddać nastroje nad Wisłą, należy wspomnieć również o faktycznym rozluźnieniu dyscypliny w pisaniu o Związku Radzieckim w polskiej prasie. Już 30 września do Moskwy miał zostać wysłany szyfrogram z ambasady ZSRR w Warszawie, w którym informowano o antyradzieckich wręcz publikacjach. Jeżeli poskładać to w całość – w Moskwie z pewnością zdawano sobie sprawę, w jakim kierunku dryfuje kierownictwo polskiej partii. Dodajmy, że w przypadku, gdy przyszły przywódca (a bez wątpienia Gomułkę tak już traktowano) wydaje się do tego stopnia bezkompromisowy, nie może dziwić zdecydowana reakcja Chruszczowa. 17 października do radzieckiego I sekretarza miała dotrzeć wiadomość od Rokossowskiego. Jej treść nie jest znana, lecz właśnie to pismo jest

uznawane za kroplę, która przelała czarę goryczy. Podobno Chruszczow zaczął się obawiać o przerwanie linii komunikacyjnych z wojskami radzieckimi w NRD, a Rokossowski miał malować alarmujący obraz wyrażony w histerycznym wręcz tonie. W owym doniesieniu miały się znaleźć informacje o tym, że szykujący się do objęcia władzy w Polsce Gomułka planuje wyprowadzenie swojego kraju z Układu Warszawskiego. Goście ze wschodu Na posiedzeniu BP 18 października Ochab, po rozmowie z sowieckim ambasadorem, Pantelejmonem Ponomarienką, poinformował o planowanym przyjeździe delegacji radzieckiej następnego dnia, mimo tego że w rozmowie telefonicznej z Chruszczowem polski I sekretarz odrzucił propozycję jej przyjazdu. W świetle tych faktów trudno było spodziewać się zwykłej, przyjacielskiej wizyty. Jeszcze przed wylotem z Moskwy Sowieci nadali do kierownictw partii bloku wschodniego depeszę o następującej treści: W ostatnim czasie w kierownictwie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zrodziły się ostre różnice poglądów na kwestie oceny sytuacji w PZPR i w kraju, a także dalszych związanych z tym posunięć. Różnice poglądów dotyczą podstawowych zagadnień zagranicznej i wewnętrznej polityki partii i państwa oraz składu kierownictwa partyjnego. Wytworzona sytuacja w kierownictwie PZPR budzi u nas poważne zaniepokojenie w związku ze specjalnym znaczeniem położenia Polski dla obozu socjalizmu, a w szczególności dla Związku Radzieckiego. W skład delegacji radzieckiej, która rankiem 19 października wylądowała na Okęciu, wchodzili: Chruszczow, Łazar Kaganowicz, Anastas Mikojan, Wiaczesław Mołotow, Iwan Koniew oraz kilkunastu generałów radzieckich. Dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce na lotnisku, oddają nie tylko grozę ówczesnych wydarzeń, ale również ogólne realia stosunków ZSRR z państwami satelickimi. Ochab wspomina: Wyjechałem na lotnisko. Cyrankiewicz był ze mną, Gomułka, Zawadzki, chyba Zambrowski i ktoś jeszcze. W pierwszej grupie przyleciał Mołotow i Mikojan, chyba też Kaganowicz, wszyscy dość spokojni, zamieniliśmy parę słów, a w kilkanaście minut później przyleciał 43


Lato 2014 Chruszczow. Ledwo wysiadł, zaczął ostentacyjnie, z daleka wygrażać nam pięścią. Podszedł do generałów radzieckich, których stał cały rząd i z nimi najpierw się witał. Potem dopiero podszedł do nas i znów zaczął mi wywijać pięścią pod nosem. Był to, oczywiście, afront skierowany nie tylko do mnie, ale do całej polskiej partii. Obok stała spora grupa ludzi: kilkudziesięciu szoferów, funkcjonariuszy bezpieczeństwa, radzieccy wojskowi, członkowie polskiego kierownictwa. Jasne było, że ten incydent stanie się publiczną tajemnicą. (…) Dywizje radzieckie były w marszu. Chruszczow jeszcze próbował krzyczeć: „my rozbieromsa, kto wrag Sowietskowo Sojuza.” Gomułka odezwał się: „Ochab wrag, kak Gomułka wrag, znowu zaczynacie jak przedtem.” Wtedy Chruszczow do niego: „my was pritietswujem, my do was nic nie mamy, my was witamy”, ale on – Chruszczow wskazał na mnie – on chyba z nami tego nie uzgodnił. Zapytałem Chruszczowa: (…) „a wy uzgadniacie z nami, jaki macie skład Biura Politycznego czy Komitetu Centralnego?”. Swoje dorzuca również Gomułka, który zreferował „przywitanie” na posiedzeniu BP podczas przerwy w obradach KC: Rozmowy takiej nigdy nie przeprowadzałem z towarzyszami partyjnymi, nie rozumiem, jak można takim tonem, z takimi epitetami zwracać się do ludzi, którzy w dobrej wierze się do nich zwracają. Chruszczow przywitał się przede wszystkim z tow. Rokossowskim i generalicją, podkreślając – to są ludzie, na których ja się opieram. Zwracając się do nas, powiedział: „Ujawniła się zdradziecka rola tow. Ochaba. Ten numer wam się nie uda.” (…) Ja rozumiem, że można rozmawiać w podniesionym tonie, ale jeżeli rozmawia się z rewolwerem na stole, to wtedy nie ma płaszczyzny rozmów. Chruszczow domagał się przede wszystkim przesunięcia terminu rozpoczęcia VIII Plenum KC, tak aby to on i Moskwa mogli „klepnąć” skład nowego kierownictwa PZPR . To, z Gomułką na czele, było przecież wybrane przez Biuro Polityczne, a zatem w pełni autonomicznie, na co radzieccy towarzysze nie mogli się zgodzić. „Wiesław” w kategoryczny sposób odmówił takiego rozwiązania, a zatem rozmowy z sowiecką delegacją toczyły się równolegle względem obrad VIII Plenum. 44

Okazja do rewanżu za rok 1920? Drugim wydarzeniem, które toczyło się w momencie burzliwych rozmów towarzyszy z Moskwy i Warszawy, były ruchy Armii Czerwonej stacjonującej między innymi w Legnicy. Według powszechnie przyjętego poglądu, wymarsz sowieckich kolumn pancernych z koszar miał na celu wyłącznie nastraszenie polskich władz i wywarcie na nich presji. Sowieci chcieli po prostu wykazać swoją dominację i siłowym szantażem wymusić interesujące ich rozwiązanie. Istnieje jednak kilka przesłanek, które sugerują, że wypadki mogły potoczyć się w nieco bardziej dramatyczny sposób. Przede wszystkim warto wspomnieć, że wraz z sowieckimi politykami do Polski przyjechali wojskowi z Kraju Rad, wśród nich był m.in. Iwan Koniew, ówczesny dowódca wojsk Układu Warszawskiego. „Bohater” Krakowa udał się natychmiast do Łęczycy, gdzie... znajdował się polowy sztab dowództwa Północnej Grupy Wojsk. Z kolei Chruszczow przed wylądowaniem w Warszawie odwiedził Brześć, w którym naradzał się z dowódcami trzech graniczących z Polską obwodów wojskowych: zakarpackiego, białoruskiego i bałtyckiego. Jeszcze 17 października Żukow, będący wówczas ministrem obrony ZSRR , miał wydać rozkaz o postawieniu w stan gotowości jednostek Północnej Grupy Armii Czerwonej w Polsce oraz Floty Bałtyckiej. Polskie wybrzeże było patrolowane przez lotnictwo sowieckie. Z kolei gen. Włodzimierz Muś, ówczesny dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), relacjonował, że w Słubicach most na Odrze usiłował przekroczyć oddział czołgów radzieckich. Należy również zastanowić się, jak zachowałoby się Wojsko Polskie w przypadku interwencji zbrojnej. Wydaje się, że regularne oddziały opowiedziałyby się po stronie agresorów, były wszak dowodzone przez sowieckich generałów, takich jak chociażby Jerzy Brodziłowski (od 1 września 1919 r. służący w Armii Czerwonej), na którego polecenie do Warszawy zaczęły napływać jednostki polskie. Istnieje hipoteza mówiąca o tym, że Sowietom mogły się przeciwstawić oddziały KBW oraz WOP (Wojska Ochrony Pogranicza), dowodzone przez polskich oficerów. Nieliczne, od kilku tygodni redukowane kadrowo jednostki nie byłyby jednak w stanie stawiać długiego oporu. W tym czasie do grona dowódców radzących nad możliwością wystąpienia zbrojnego przeciw ZSRR zalicza się m.in. gen. Wacława Komara, wspomnianego gen. Włodzimierza Musia, gen.


Societas Historicorum

Legitymacja partyjna marszałka Konstantego Rokossowskiego

Ryszarda Dobieszaka z milicji oraz gen. Juliusza Hibnera, dowódcę wojsk wewnętrznych. Muś relacjonował jednak: Nikt z nas nie chciał brać odpowiedzialności i nadstawiać karku (…), nigdy byśmy nie otrzymali zgody na takie działania ze strony naszych władz partyjno-państwowych, o czym wiedzieliśmy i co nas dodatkowo obezwładniało. Zatem około godziny 10:00 KBW doniosło, że z garnizonów w Bornym Sulinowie (Pomorze Zachodnie), Bolesławcu (Dolny Śląsk) i Żaganiu (Ziemia Lubuska) wyszły w pole jednostki „bratniej armii” i podążają w kierunku stolicy. Kolumny wojsk sowieckich, przemierzając około 250–300 km, swoim przemarszem uczynić miały szkody rzędu 52 mln złotych. Straty ocenia się na 36 818 582 zł (naprawy dróg) i 15 306 851 zł (szkody spowodowane przez „pojazdy gąsienicowe” na nieruchomościach państwowych i prywatnych). Ostatecznie zatrzymały się wieczorem, 19 października (około godz. 21:00) w okolicach Łodzi i Włocławka, a więc około 140 km od stolicy. Co ciekawe, gen. Muś zaznacza, że rankiem 20 paź-

dziernika na przedmieściach Warszawy pojawił się nawet zabłąkany radziecki batalion łączności. Przez cały czas prowadzenia rozmów strona polska żądała zatrzymania ruchu oddziałów Armii Czerwonej. Gomułka relacjonował: Oświadczyliśmy towarzyszom radzieckim, że niezależnie, jak jest w istocie, w oczach społeczeństwa polskiego będą zrozumiane jako nacisk na rząd i na partię, i zażądaliśmy w sposób kategoryczny zaprzestania ruchu wojsk i wycofania jednostek pancernych do swoich baz. Wówczas tow. Chruszczow polecił biorącemu udział w rozmowach marszałkowi Rokossowskiemu, aby przekazał marszałkowi Koniewowi [polecenie] zaprzestania tych manewrów, co jednak nie nastąpiło. Delegację Kraju Rad uspokoiła dopiero konsekwentna i jak mantra powtarzana przez Gomułkę formuła, że „Polsce bardziej potrzebny jest sojusz z Rosjanami niż Rosjanom sojusz z Polakami”. Brakuje jednak stenogramu z rozmów polsko-radzieckich, inaczej niż twierdzi Ochab w rozmowie z Teresą Torańską. Warto zaznaczyć, 45


Lato 2014 że odziały sowieckie do koszar wróciły dopiero 24 października, gdy na Węgrzech rozpoczęło się już powstanie. Jak wyglądałaby sytuacja, gdyby do walk doszło jednocześnie nad Wisłą i nad Dunajem? Pozostanie to już na zawsze w sferze spekulacji. Normalizacja Zwołana jeszcze przed zaostrzeniem kryzysu narada szefów partii bloku wschodniego odbyła się właśnie 24 października w Moskwie. Obecne były delegacje z NRD, Czechosłowacji i Bułgarii. Widać, że tematem rozmów był bardziej Budapeszt niż Warszawa, Chruszczow bowiem oświadczył: KC KPZR jest zdania, że w stosunkach z Polską

należy unikać nerwowości i pośpiechu. Trzeba pomóc polskim towarzyszom w wypracowaniu zrównoważonej linii politycznej i uczynić wszystko, aby stosunki między Polską i ZSRR , a także między Polską i innymi krajami demokracji ludowej ponownie się zacieśniły.

Za wydarzenia październikowe stanowiskiem zapłacił marszałek Konstanty Rokossowski, na temat którego w polskiej specjalnej tajnej notatce wojskowej pisano tak: W związku z zachwianiem autorytetu tow. Rokossowskiego uznano, że niemożliwe jest utrzymanie go na dłuższy czas na obecnym stanowisku. (…) Udzielić tow. Rokossowskiemu urlopu wypoczynkowego. Jak można zatem interpretować postanowienia Biura Politycznego z 22 października w sprawie losów Rokossowskiego? Czy nie wygląda to na pozbycie się przez nowe kierownictwo osoby, która wykazała się odmiennym zdaniem podczas zakończonego kryzysu? Ciągle nie są znane faktyczne zamiary Sowietów z października 1956 r. Należy bowiem pamiętać, że część archiwaliów nie została do tej pory odtajniona. Czy była to tylko manifestacja zbrojna? Z jednej strony trudno sobie wyobrazić, żeby towarzysze interweniowali, gdy Chruszczow był w Warszawie, lecz z drugiej strony, Paweł Wieczorkiewicz wylicza, że w pole wyprowadzono aż czternaście wielkich oddziałów lądowych, czego koszty były wysokie, a Nikita Siergiejewicz wielokrotnie w owym czasie wspominał o trudnej sytuacji ekonomicznej w kraju. Krzysztof Persak argumentował zaś, że skala zaawansowania 46

operacji wskazuje, iż interwencja była możliwa. Żukow z kolei chwalił się kilka lat później, że potrzebowałby trzech dni, żeby rozgromić Polskę. Warto również zaznaczyć, że nie bez znaczenia mógł pozostawać fakt, iż część generalicji radzieckiej wciąż pamiętała upokorzenie roku 1920 i mogła pałać żądzą rewanżu. Co ciekawe, Ochab wspomina, że Chińczycy mocno „przeceniali” Polaków, oczekując kilka lat później, w obliczu konfliktu Mao z Chruszczowem, wsparcia Warszawy. Argumentacja była porażająco prosta – my wam pomogliśmy w 1956 r., teraz wy nam pomóżcie. Wojciech Micygała Bibliografia ◆◆ Centrum władzy. Protokoły posiedzeń kierownictwa PZPR . Wybór z lat 1949–1970, oprac. A. Dudek, A. Kochański, K. Persak, Warszawa 2000. ◆◆ Centrum władzy w Polsce 1948–1970, red. A. Paczkowski, Warszawa 2003. ◆◆ Październik 1956 roku, red. M. Jabłonowski, S. Stępka, Pułtusk 2007. ◆◆ Polski październik 1956 w polityce światowej, red. J. Rowiński, Warszawa 2006. ◆◆ Paczkowski A. 1956 rok – XX zjazd, Polski Październik. Walka o autonomię, [w]: Białe plamy – czarne plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918–2008, red. A.D. Rotfeld, Warszawa 2010. ◆◆ Persak K., Kryzys stosunków polsko-radzieckich w 1956 roku, [w:] Polska 1944/45–1989. Studia i materiały, t. 3, Warszawa 1997. ◆◆ Torańska T., Oni, Warszawa 1994. ◆◆ Sowa A.L., Od Drugiej do Trzeciej Rzeczypospolitej (1945–2001), Kraków 2001. ◆◆ Wieczorkiewicz P., Błażejowska J., Przez Polskę Ludową na przełaj i na przekór, Warszawa 2011.


Societas Historicorum

W 800-lecie traktatu spiskiego.

Sprawozdanie z wycieczki na północno-wschodnią Słowację 22–24 maja 2014 r. Z życia Koła W 800-lecie traktatu spiskiego na słowacki Spisz ruszyła polsko-ukraińsko-słowacka grupa pod przewodnictwem dr. Vitalija Nagirnego. W skład tej grupy weszli seminarzyści dr. Nagirnego oraz studenci i doktoranci z Instytutu Historii UJ (Marcin Klemenski, Bartosz Kiec, Jan Wójcik, Monika Dębowska, Joanna Dąbrowa, Magda Sopicka, Marina Olokina oraz mgr Artur Goszczyński), a także mgr Viktor Adamowič z Uniwersytetu Masaryka w Brnie. Wyjazd na południowo-wschodnią Słowację był kolejną wycieczką z cyklu wyjazdów naukowych pt. „Śladami króla Daniela”, odbywających się w ramach seminarium dr. Vitalija Nagirnego, i kontynuował zeszłoroczną wycieczkę na Morawy, poświęconą 760-leciu polsko-ruskiej wyprawy na Opawę. Wyruszywszy z Krakowa dwoma autami wczesnych porankiem 22 maja, grupa udała się w kierunku Niedzicy, gdzie zatrzymała się na zwiedzanie średniowiecznego zamku, położonego nad Zalewem Czorsztyńskim. Dalej, przekroczywszy słowacką granicę, udaliśmy się przez dawną kartuzję w Czerwonym Klasztorze do przepięknego zamku w Starej Lubowli, który należał kiedyś do Królestwa Polskiego, ponieważ wchodził w skład tzw. zastawu spiskiego (było to 16 miast spiskich w 1412 r. oddanych w zastaw królowi Władysławowi Jagielle przez Zygmunta Luksemburczyka, które znajdowały się pod władaniem polskim do 1769 r.). Zamek lubowelski, poza ogromnymi murami i bastionami, znany jest także jako miejsce przechowywania insygniów koronacyjnych polskich królów w czasach potopu szwedzkiego. Zaskoczyła nas również wystawa o Zamoyskich, gdyż okazało się, że zamek ten w latach 1882– 1945 był ich własnością. Następnym miastem na szlaku wycieczki był Kieżmark. Pogoda dopisała, więc w drodze ze Starej Lubowli do Kieżmarku można było zobaczyć z daleka, za żółtymi polami rzepaku, ośnieżone szczyty słowackich Tatr. W samym mieście natomiast uwagę zwrócił XIV-wieczny zamek, z którym związana jest niezwykle ciekawa legenda o Beacie z Kościeleckich Łaskiej, która w 1565 r. wybrała się na pierwszą w dziejach udokumentowaną wycieczkę w Tatry. Ponoć mąż, gdy dowiedział się o jej samowolnej wyprawie w góry, wpadł w szał, uwięził ją w zamku i przepuścił jej majątek w trakcie podróży po Europie. Po Kieżmarku grupa udała się na Spiskie Podgrodzie. W skład tego miasta wchodzi Spiska

Kapituła z romańską katedrą św. Marcina i wspaniałą kaplicą Zapolyów, właściwe miasteczko Spiskie Podgrodzie oraz słynny Zamek Spiski. Zamek ten był najważniejszym punktem naszej wycieczki, gdyż to właśnie tam 800 lat temu, w 1214 r., spotkali się książę krakowski Leszek Biały i król węgierski Andrzej II. Rozstrzygnięto wówczas kwestię Rusi Halicko-Włodzimierskiej. W wyniku postanowień traktatu ziemia halicka przeszła pod kontrolę Węgrów, Leszek Biały poszerzył swój wpływ na zachodni Wołyń, a małoletni książę ruski Daniel Romanowicz (przyszły król Daniel) został wygnany z Halicza i osadzony w małym wołyńskim grodzie Kamieńcu. Traktat ten wzmocniony został w sposób tradycyjny dla tych czasów – córka Leszka Białego, bł. Salomea, miała poślubić syna Beli IV, królewicza Kolomana, późniejszego króla Halicza (1215–1221, z przerwami). Zamek Spiski zrobił na nas ogromne wrażenie, należy przecież do największych warowni górskich w Europie. Kolejnym przystankiem była Lewocza, miasto słynące ze „słowackiej Częstochowy”, czyli największego w tym kraju sanktuarium maryjnego, które góruje nad miastem. Dojazd do niego może niepokoić, ponieważ trzeba się przebić przez leśne dróżki. Lewocza jest znana również z postaci Mistrza Pawła z Lewoczy, jednego z największych rzeźbiarzy środkowoeuropejskiego średniowiecza. Jego najsłynniejszym dziełem jest ogromny ołtarz główny w lewockiej farze św. Jakuba, którego niestety nie mogliśmy obejrzeć, gdyż kościół był zamknięty. Natomiast mogliśmy pospacerować średniowiecznymi uliczkami tego uroczego, niewielkiego miasteczka z dobrze zachowanym 47


Lato 2014 systemem murów obronnych i niewielkimi, barokowymi kamieniczkami, a także popróbować miejscowej słowackiej kuchni w jednej z restauracji, znajdującej się w średniowiecznej wieży. Drugiego dnia wyruszyliśmy z Lewoczy przez Preszów do Koszyc, drugiego co do wielkości miasta Słowacji. Tam dopadła nas kolejna rocznica, ponieważ 640 lat temu król Ludwik Węgierski nadał szlachcie polskiej słynny przywilej koszycki. W samych Koszycach zwiedziliśmy gotycką katedrę św. Elżbiety, przepięknie odnowioną, która robi wrażenie zarówno swym dostojeństwem i wspaniałą feerią barw witrażowych, jak i licznymi gotyckimi ołtarzami. Przy katedrze zobaczyć można tzw. Urbanową wieżę – dzwonnicę, na której umieszczono liczne płyty nagrobne węgierskich możnowładców. W samej świątyni swój wieczny spoczynek znalazł Franciszek II Rakoczy. Kim on był? O nim opowiem niżej. Tutaj napiszę tylko, że dodatkowo trafiliśmy w Koszycach na zjazd młodzieży kończącej klasy maturalne, więc w centrum były nieprzebrane tłumy. Weszliśmy również do jezuickiej świątyni św. Trójcy, gdzie akurat trwała msza, w której oprócz księdza uczestniczyła tylko jedna młoda para. Efekt był dość porażający w zestawieniu z monumentalnością tego kościoła. Po spacerze po centrum Koszyc pojechaliśmy do znajdującej się przy granicy z Węgrami miejscowości Viničky, która mimo, że jest położona po słowackiej stronie, wchodzi już w skład słynnego winiarskiego regionu Tokaj. Dzięki uprzejmości jednego z właścicieli, mogliśmy zwiedzić jedną z największych miejscowych winnic (ok. 880 metrów korytarzy podziemnych, mieszczących ok. 500 tys. litrów wina). Tutaj dołączyła do nas pięcioosobowa ekipa studentów i doktorantów z Bratysławy, którzy towarzyszyli nam przez następnych kilka godzin. Zobaczyliśmy podziemne korytarze pełne beczek z winem, poznaliśmy proces produkcji młodego wina oraz mieliśmy okazję degustować ten trunek prosto z cystern, gdzie dokonuje się proces jego fermentacji. Wieczorem grupa chętnych wraz z dr. Nagirnym wybrała się na krótki rekonesans na stronę węgierską. Zobaczyliśmy wówczas węgierskie miasto o uroczej nazwie Sátoraljaújhely. Miasto to z pewnością mogą kojarzyć miłośnicy filmu C.K. Dezerterzy. Dziś słynie ono z „Węgierskiej Kalwarii” – jest to zbiór kamiennych obelisków z nazwami miast utraconych przez Węgry w wyniku traktatu w Trianon w 1920 r. Miejsce to często odwiedzają Madziarzy. Później, już na stronie 48

słowackiej, udaliśmy się do zamku we wsi Borša. Jest to renesansowy kasztel, dość już mocno zrujnowany. Okazało się, że mimo wieczornej pory na zamku był opiekun zabytku, który oprowadził nas po niewielkiej izbie muzealnej. Jest to miejsce ważne dla Węgrów, gdyż tam urodził się jeden z węgierskich bohaterów narodowych – Franciszek Rakoczy II. Był jednym z największych magnatów węgierskich oraz uczestnikiem kilku powstań antyhabsburskich (Powstania Thőkőlyego, i powstania w latach 1703–1711). Kilkakrotnie chronił się w Polsce przed habsburską ręką. Umarł w tureckim Radostó, a w 1906 r. jego zwłoki sprowadzono do koszyckiej katedry. Przewodnik okazał się bardzo gościnnym Węgrem i dosłownie „zasypał” nas ciekawymi opowieściami o samym zabytku i o miejscowości. Był to już ostatni obiekt zwiedzany drugiego dnia, po czym udaliśmy się na miejsce noclegu w Vel’atach, gdzie czekało na nas wieczorne ognisko. Ostatniego, trzeciego dnia z samego rana skierowaliśmy się na północ, w stronę Bardejowa, gdzie mieliśmy okazję wejść na wieżę kościoła św. Idziego, obejść mury obronne, posmakować bardejowskich lodów i zobaczyć miejsce poświęcone… Beatlesom! W godzinach popołudniowych przekroczyliśmy polsko-słowacką granicę i zatrzymywaliśmy się jeszcze w Tropiu nad Jeziorem Rożnowskim, gdzie znajduje się romańskie sanktuarium św. Andrzeja Świerada z XI w., oraz na zamku w Nowym Wiśniczu. Tam na zakończenie objazdu odbył się mały test naukowy, nagrodzono zwycięzców konkursu i podsumowano wyjazd. Mocno spaleni słońcem, zmęczeni, ale zadowoleni, wróciliśmy do domu. W tym miejscu podziękować trzeba naszym kierowcom – dr. Vitalijowi Nagirnemu oraz Bartkowi Kiecowi – za bezpiecznie przewiezienie nas po Słowacji. Wycieczka pozytywnie zapisała się w pamięci uczestników. Marcin A. Klemenski


Societas Historicorum

Sprawozdanie z walnego zebrania członków

knhs uj

Z życia Koła Zgodnie z tradycją, w końcu maja przyszedł czas na podsumowanie działalności KNHS w mijającym roku akademickim, a więc Zwyczajne Walne Zebranie wszystkich członków Koła. Zarząd mógł spojrzeć z perspektywy czasu na niemal rok swojej pracy, a członkowie dokonać jej oceny i wyboru następców. Zebranie, zaplanowane na piątek 23 maja 2014 r. o godzinie 18.30, po rejestracji uczestników i osiągnięciu quorum wymaganego do podjęcia odpowiednich uchwał, rozpoczęło obrady przemówieniem Prezes KNHS UJ Joanny Mendyk. Powitała ona wszystkich zgromadzonych, a w sposób szczególny gości – Kuratora Koła prof. Zenona Piecha, p.o. Kuratora Koła w mijającym roku akademickim 2013/2014 dr. Andrzeja Marca, a także przedstawicieli władz Wydziału i Instytutu Historii – Prodziekana prof. Stanisława A. Srokę oraz Dyrektora IH dr. hab. Sławomira Sprawskiego, dziękując im, a zwłaszcza Kuratorom, za nieocenioną pomoc i wsparcie dla Koła w tym roku. Następnie w części uroczystej zabrali głos goście, podkreślając w pięknych przemówieniach znaczenie działalności Koła dla kształtowania charakteru i kompetencji naukowych studentów oraz wykuwania przyszłych kadr inteligencji. Wyrazili też swoje uznanie dla działalności zarządu KNHS. W dalszej części Zebrania odznaczono zasłużonych członków zwyczajowymi sowami, w dowód uznania za aktywność w Kole. Przyznano dwie sowy brązowe (Rafał Swakoń, Wojciech Micygała), siedem srebrnych (Adrian Lesiczko, Natalia Olszewska, Justyna Janicka, Michał Kulpa, Kamil Zubek, Józef Górski, Kinga Kozera), trzy złote (Ewa Kaźmierczyk, Justyna Gałuszka, Szymon Rusin) i dwie platynowe (Joanna Mendyk, Bartosz Kołoczek). Po części uroczystej nadszedł czas na podsumowanie mijającego roku, którego dokonała w skrupulatnie przygotowanym sprawozdaniu Prezes Zarządu Joanna Mendyk. Zestawiono więc wszystkie aktywności: 123 spotkania sekcji (w tym 69 referatów), siedem objazdów naukowych, osiem konferencji i jedno z kluczowych przedsięwzięć ostatnich lat – wystawę planszową z okazji 650-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podsumowano też działalność wydawniczą Koła (Studenckie Zeszyty Historyczne, materiały pokonferencyjne i Societas Historicorum) oraz efekty współpracy z innymi instytucjami

wewnętrznymi i pozauniwersyteckimi. Po tym wystąpieniu nastąpiły dwa kolejne sprawozdania – Komisji Rewizyjnej (Przew. Dominik Kadzik), która czuwała przez ostatni rok nad działalnością Zarządu, oraz Sądu Koleżeńskiego (Przew. Marcin Kiszka). Po uważnym wysłuchaniu tych podsumowań zebrani przystąpili do głosowania nad udzieleniem absolutorium Prezes Zarządu. Jak w każdego rodzaju działalności, nie obyło się bez drobnych potknięć. Nie przesłoniły one jednak ogólnej wyraźnie pozytywnej opinii zebranych, bowiem, po ogłoszeniu wyników przez powołaną na początku obrad Komisję Skrutacyjną, stało się faktem zaaprobowanie działań Zarządu przez zgromadzonych zdecydowaną większością głosów. Wyrażono więc podziękowania całemu składowi: Prezes Joannie Mendyk, Wiceprezes ds. organizacyjnych Justynie Gałuszce, Wiceprezes ds. naukowych Ewie Kaźmierczyk, Sekretarz Kindze Kozerze, Skarbnikowi ds. RKN Szymonowi Rusinowi, Skarbnikom ds. innych funduszy Jakubowi Krawcowi (do grudnia 2013) i Kajetanowi Gałczyńskiemu (od grudnia 2013) oraz Bibliotekarz Natalii Olszewskiej. Ostatnią częścią obrad były wybory Zarządu KNHS na nadchodzącą kadencję. Kandydatka na nową Prezes Zarządu, Justyna Gałuszka (dotychczasowa Wiceprezes ds. organizacyjnych) przedstawiła propozycje swoich współpracowników. Kolejno zaprezentowali się zgromadzonym: Wojciech Micygała (Wiceprezes ds. organizacyjnych), Natalia Olszewska (Wiceprezes ds. naukowych), Maciej Pajor (Sekretarz), Rafał Swakoń (Skarbnik ds. RKN), Igor Wesołowski (Skarbnik ds. innych funduszy) i Weronika Czaja (Bibliotekarz). Wysunięto też kandydatów do nowej Komisji Rewizyjnej i Sądu Koleżeńskiego. Wysłuchawszy programu działania kandydatów do Zarządu, zebrani przystąpili do głosowania, w którym zdecydowaną większością poparto nowy Zarząd. Komisja Rewizyjna natomiast została ukonstytuowana w składzie: Joanna Mendyk (Przew.), Szymon Ru49


Lato 2014 sin i Adrian Lesiczko. Nowym Przewodniczącym Sądu Koleżeńskiego został Michał Kulpa. Walne zebranie zwieńczyła projekcja okolicznościowego filmu, podsumowującego rok akademicki 2013–2014 w działalności Koła, co wzbudziło szereg żywych, bo tak przecież świeżych, wspomnień, również tych z przymrużeniem oka. Po podziękowaniach dla dotychczasowego Zarządu, podsumowaniu obrad przez Prezes Joannę Mendyk i podziękowaniach dla Kurato-

ra, prof. Zenona Piecha, w atmosferze satysfakcji z podjętych decyzji zgromadzeni udali się na tradycyjne spotkanie towarzyskie. Oby następny rok działalności KNHS UJ był jeszcze lepszy niż mijający, czego z pewnością życzą sobie wszyscy, którym leży na sercu dobro tej uświęconej chlubną tradycją instytucji. Maciej Pajor

Ege’sze’ge’dre, czyli „na zdrowie!” Objazd naukowy po Węgrzech KNHS UJ 30 kwietnia – 3 maja 2014 Z życia Koła O tym, że studenci są z natury ciekawi świata, nie trzeba nikogo przekonywać. Ciekawość ta może się przejawiać na różne sposoby, jednak najprzyjemniejszym z nich jest podróżowanie. W myśl starej jak świat dewizy – „podróże kształcą” – w dniach 30.04.14–3.05.14 członkowie KNHS UJ w towarzystwie Pana Profesora Stanisława Sroki wybrali się na Słowację i Węgry szlakiem „Korony św. Stefana w średniowieczu”. Nasza wyprawa rozpoczęła się od dwóch postojów na Słowacji. Pierwszym przystankiem była wizyta w Czerwonym Klasztorze, kompleksie pochodzącym z XIV wieku. Klasztor został ufundowany przez Kokosza Berzewiczego jako zadośćuczynienie za morderstwo Chyderka Györga. Budowa i późniejszy rozwój klasztoru były wspierane przez Kazimierza Wielkiego i Jadwigę Andegaweńską oraz krakowskich mieszczan. Od momentu założenia klasztoru do 1536 r. był to klasztor kartuski. Po tej dacie dla zgromadzenia kartuzów nadeszły ciężkie czasy – najazdy obcych wojsk, niszczenie poszczególnych budynków, wreszcie w 1563 r. król Ferdynand I nakazał zlikwidować klasztor. W 1711 r. mury klasztorne witały w swoich progach zakon kamedułów, ale i ci nie zabawili tutaj długo – w myśl szerokiego wachlarza reform wprowadzanych przez cesarza Józefa II w 1782 r. uznano, że zakon ten jest bezużyteczny. Z okresem kamedulskim wiąże się bodaj najsłynniejsza postać w dziejach klasztoru – brat Cyprian z Czerwonego Klasztoru, który pełnił funkcję aptekarza, botanika i kucharza. W swych badaniach zielarskich prowadzonych podczas prac terenowych bardzo dobrze poznał Tatry. Dużą sławą cieszyła się również prowadzona przez niego apteka klasztorna. 50

Istnieje także opowieść, według której brat Cyprian miał wspiąć się na szczyt pobliskich Trzech Koron, skąd, dzięki skonstruowanym przez siebie skrzydłom, sfrunął na klasztorny dziedziniec. Historia ta jednak jest najprawdopodobniej legendą, bowiem w kronikach klasztornych brak jakiejkolwiek wzmianki na ten temat. Nieco dłuższą przerwę zrobiliśmy w Lewoczy – stolicy średniowiecznego Spiszu. Czasy świetności miasta są związane z tutejszymi kupcami, którzy dzięki swoim przywilejom przyczynili się do przyznania Lewoczy rangi najważniejszej miejscowości na Spiszu. Na początek udaliśmy się do miejscowego archiwum, w którym, dzięki uprzejmości dyrektora placówki Pana Frantiska Žifcaka, odbyliśmy zajęcia praktyczne z archiwistyki. Na początku oglądaliśmy dokument z pierwszą wzmianką o Lewoczy, pochodzący z 1249 r. i wydany przez króla Belę IV. Największe emocje zdecydowanie wzbudził tzw. „rotulus z Lewoczy”, pochodzący z 1332 r. Warto dodać, że jest to najdłuższy średniowieczny polski dokument – ma on prawie 15 metrów. Wszystkie dokumenty, które mieliśmy możliwość obejrzeć, są zachowane w bardzo dobrym stanie, a o każdym z nich dyrektor archiwum powiedział kilka słów. Następnie zobaczyliśmy pozostałe zabytki


Societas Historicorum

Lewoczy. Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od Kościoła św. Jakuba, zbudowanego w XIV wieku w stylu gotyckim. Wewnątrz znajduje się osiemnaście ołtarzy pochodzących z różnych okresów, w tym najwyższy gotycki ołtarz na świecie, autorstwa Mistrza Pawła z Lewoczy. Upływ czasu i bieg historii dla świątyni był raczej łaskawy – pożary miasta czy reformacja nie poczyniły żadnych większych szkód. Z Lewoczą i Kościołem św. Jakuba wiąże się też ważne wydarzenie w dziejach dynastii Jagiellonów – miasto w 1494 r. było świadkiem zjazdu, na którym stawili się bracia Jan Olbracht, Władysław, Zygmunt i Fryderyk, a na pamiątkę tego spotkania powstał ołtarz Matki Boskiej Śnieżnej. Po wyjściu z kościoła skierowaliśmy się ku Rynkowi – w miejscowym ratuszu znajduje się bowiem Muzeum Spiskie, w którym to zapoznaliśmy się z historią miasteczka i regionu. Warto na dłużej zatrzymać się w tym miejscu, ponieważ, oprócz pięknej sali posiedzeń rady miejskiej, muzeum posiada bardzo bogate zbiory broni, narzędzi tortur, drobiazgowo zdobione stare klucze i zamki, a także żelazną skrzynię na kasę miejską. Kolejna atrakcja czekała nas właśnie na Rynku, a była nią klatka hańby, w której niegdyś zamykano niewierne wobec swych mężów lewoczanki, aby mogły przemyśleć swoją winę i aby cierpiały z powodu niepochlebnych komentarzy całej społeczności miasta. Będąc w Lewoczy, nie można zapomnieć o spacerze po ścisłym centrum. Malownicze położenie geograficzne oraz dobrze zachowane zabytki architektury są podobno jednymi z najpiękniej-

szych na Słowacji. Czas spędzony w Lewoczy minął nam bardzo szybko, toteż udaliśmy się w dalszą drogę ku głównemu celu naszej wyprawy, jakim był Budapeszt. W stolicy Węgier spędziliśmy dwa dni, które upłynęły nam pod znakiem intensywnego zwiedzania. Spotkanie z Budapesztem zaczęliśmy od spaceru główną handlową ulicą miasta – Vaci, którą dotarliśmy do reprezentacyjnej alei Budapesztu, jaką jest aleja Andrássyego – premiera Węgier z czasów c.k. Austro-Węgier. Ulica ta powstała w drugiej połowie XIX wieku, a architektonicznie nawiązuje do znanych paryskich bulwarów – jest szeroka, obsadzona drzewami, a stojące wzdłuż kamienice są „dopieszczone” do najmniejszych detali. Obecnie znajdują się przy niej butiki, instytucje kulturalne jak Dom Polski czy Opera, a także budynki ambasad i konsulatów. Koniec alei Andrássyego stanowi Plac Bohaterów, w którego centralnym punkcie znajduje się kolumnada z pomnikami wielkich węgierskich władców i bohaterów narodowych – od św. Stefana aż do Lajosa Kossutha, przywódcy powstania węgierskiego z 1848 r. Mieści się tutaj Muzeum Sztuk Pięknych, które było jednym z naszych priorytetów. Wewnątrz znajduje się bogata ekspozycja rzeźb i obrazów z różnych epok, wśród których można znaleźć dzieła znanych twórców, jak np. Canaletto (znany z cyklu widoków na Warszawę). Dodatkowo, obecnie jest tam dostępna czasowa ekspozycja z dziełami Toulouse-Lautreca, która jest również warta zobaczenia. 51


Lato 2014 Gdy zapadł zmrok, udaliśmy się nad Dunaj, obierając trasę wiodącą przez słynne budapeszteńskie mosty – Most Elżbiety i Most Łańcuchowy, na którym panie czekał test dziewictwa. Na ten test bardziej spieszyło się jednak panom, co nie znaczy, że płeć piękna nie podjęła tego się wyzwania. Drugi dzień rozpoczęliśmy od zwiedzania Wzgórza Zamkowego, gdzie poznaliśmy historię prawobrzeżnej Budy. Spacerowaliśmy zatem po Starym Mieście i kolejno podziwialiśmy widok na Dunaj, Parlament z Baszty Rybackiej i Wyspę Małgorzaty, która znajduje się na miejscu dawnych murów zamkowych. Na dłużej zatrzymaliśmy się w Kościele Macieja, który choć jest pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, to jednak swą potoczną nazwę wziął od króla Macieja Korwina. Pierwotnie była to budowla gotycka, niektóre ślady tego stylu są zachowane do dzisiaj, w większości jednak jest to budynek w duchu XIX-wiecznym, gdyż kościół był niszczony zarówno przez Turków, jak i przez pożary w mieście, więc średniowieczne mury były w bardzo złym stanie. Jest to miejsce niezwykle ważne dla Węgrów, bowiem koronował się tam Karol Robert, Maciej Korwin brał ślub z Beatrycze, a ostatnie wydarzenie rangi państwowej odbyło się tam w 1916 r., kiedy Karol IV Habsburg koronował się na cesarza po śmierci Franciszka Józefa I. Wspomniany Parlament, na który jeszcze parę chwil wcześniej patrzyliśmy z terenów zamkowych, był naszym następnym celem. Budynek ten powstał w 1896 r. na obchody millenium przybycia Węgrów do Europy. Głównym architektem był Imre Steindl, który postawił na styl neogotycki i barokowe elementy wewnątrz. Parlament jest dostępny dla zwiedzających, udało nam się więc zobaczyć salę konferencyjną, która dawniej pełniła funkcję Izby Wyższej. Jej ściany są pięknie ozdobione herbami władców (od Arpadów po Habsburgów). Największe wrażenie bezsprzecznie wywarła na nas Korona św. Stefana, która jest najważniejszą relikwią Węgrów. Po tej bardzo historycznej części dnia pozostały czas był zdecydowanie luźniejszy, bowiem obraliśmy kurs na Wyspę Małgorzaty. Jest to ulubione wśród mieszkańców stolicy miejsce na wypoczynek, a to ze względu na dużą ilość terenów zielonych i miejsc dobrych do uprawiania sportu oraz malownicze ruiny klasztoru Dominikanów i kościoła Franciszkanów. Nazwę wyspa ta zawdzięcza córce króla Beli IV, Małgorzacie, która większość swojego życia spędziła w klasztorze wzniesionym na wyspie. Została ofiarowana Bogu jeszcze przed 52

swoim narodzeniem, kiedy państwo węgierskie znajdowało się w niebezpieczeństwie wynikającym z najazdu tatarskiego. Na zakończenie dnia również czekał nas spacer do centrum Budapesztu, podczas którego podziwialiśmy Bazylikę św. Stefana czy też Wielką Synagogę. Ostatnia noc w Budapeszcie minęła bardzo szybko, nadszedł więc ostatni dzień naszej węgierskiej przygody, podczas którego dysponowaliśmy niestety mocno ograniczonym czasem. Pożegnanie z Budapesztem było dwuetapowe – najpierw wjechaliśmy na Górę Świętego Gellérta, pierwszego męczennika Węgier, który został stąd strącony przez pogan. Mimo lekkiego pogorszenia pogody mogliśmy nacieszyć oczy piękną panoramą całego miasta i udać się do Aquincum – wysuniętej najdalej na wschód osady rzymskiej, pochodzącej z początków naszej ery (19 r.). Z Aquincum skierowaliśmy się na północ, a na naszej drodze powrotnej do Krakowa pozostały już tylko dwa przystanki. Pierwszym z nich był Wyszehrad, gdzie zwiedzaliśmy wzniesiony przez Karola Roberta zamek. Wyszehrad był stolicą aż do XVI-wiecznych najazdów tureckich, podczas których zamek został zniszczony, a stolica przeniesiona do Budapesztu. Zanim tak się stało, Wyszehrad odegrał istotną rolę w historii naszej ojczyzny, kiedy w 1335 r. i 1338 r. odbyły się zjazdy królów Polski, Węgier i Czech. Prawdą jest, że im bliżej do domu, tym czas biegnie szybciej. Przed nami był już tylko Ostrzyhom, nazywany „węgierskim Watykanem”. Ostrzyhom to jedno z najstarszych węgierskich miast, założone w 960 r. przez księcia Gejzę oraz pierwsza stolica Węgier. W mieście znajduje się Bazylika św. Wojciecha, która obecnie jest siedzibą prymasa węgierskiego. Świątynia w stylu klasycystycznym została postawiona na miejscu XII-wiecznego Kościoła św. Wojciecha, który został zniszczony przez Turków. Także i tutaj obecny był ślad historii Polski, bowiem po drugiej stronie rzeki, w słowackim mieście Parkany, król Jan III Sobieski stoczył dwie zwycięskie bitwy z Turkami w 1683 r. Długi weekend majowy spędziliśmy bardzo intensywnie, o czym świadczy powyższa relacja. Wszelkie niedogodności czy obolałe od chodzenia nogi rekompensowało nam przede wszystkim świetne towarzystwo Profesora Sroki, przychylna pogoda oraz wspaniały Budapeszt, do którego na pewno niejeden raz wrócimy. Ewa Orłowska


Objazd po terenach Korony św. Stefana


Dziękujemy wam za rok akademicki 2013/14! Życzymy powodzenia podczas sesji i zapraszamy do lektury w październiku. Nabór tekstów do pierwszego numeru w roku 2014/15 do 10 października.

SH

Dołącz do nas na Facebooku: https://www.facebook.com/societas.historicorum


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.