Vinyl

Page 1






Ogólnopolski miesięcznik muzyczny wydawca: PRASSA WG ASP KRAKÓW ul. Karmelicka 16, 31-108 Kraków www.prassa.pl redakcja: ul. Karmelicka 16, 31-108 Kraków tel: +48 12/ 267 77 24 fax: 48 12/ 267 77 25 email: redakcja@vinyl.pl www.vinyl.pl ISS 100-2189 nakład 1000 redaktor naczelny: Prof. Władysław Targosz redaktor działów Kuba Sowiński projket graficzny pisma: Gabriela Baka korekta: Jerzy Jan

Muzyczny start

Stworzyliśmy tą gazetę na Twoją potrzebę, byś wiedział co się dzieje w Twoim mieście i na całym świecie. Czytając zarzuć sobie muzyką, niech Cię ogarnie i przenika. Ten numer jest poświęcony głównie festiwalom minionych wakacji na których napewno byłeś, jeśli nie to po przeczytaniu poczujesz jakbyś tam był, ogarnie Cię moc imprezy visuali i brzmień niedo ogarnienia. Fenomeny muzycze! Tak to nasza specjalność! Wasze uwagi będą wskazane, gdyż podczas realizacji tego numeru dużo się wydarzyło, dlatego też nie wszytsko się też tutaj znalazło. Enjoy!


Rozmaitości Opis insertu Kalendarium

Ważne miejsce /Rezerwat Winyli/

Poradnik Snoba

Osobistości /Nawer/ Nowinki technicze

Plateaux Festiwal Wywiad: Przepis na Zimne Nóżki /rozmowa z CO/ Recenzje


kalen darium 8

/20ty/ Novika feat. Lexus / Meg Cocaine / Senthia Art Club Błędne /ul. Bracka 4 / 10 PLN wstęp

clubing

/3ci/ Wobble Trouble 5.0 Caryca /ul. Wielopole 15/ wstęp wolny

/4ty/ All about house musik Art Club Błędne /ul. Bracka 4 / wstęp wolny Eltron John / Negro Materia /pl.Szczepański 3/ wstęp wolny XX/XXI. Sztuki audiowizualne i nie tylko /Akcje/ Muzeum Narodowe /al. 3 Maja 1/ wstęp wolny

Daniel Drumz & Papa Zura Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15/ 15 PLN wstęp

/5ty/ Dubstep Ahead! Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 10 PLN wtęp Sky / Denis Lazy / Clockwork Materia /PL.Szczepański 3/ wstęp wolny Hard House Banton (Uk) Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15 / wstęp wolny

/6ty/ Mustnostsleep stage Sen Pszczoły /ul. Inżynierska 3/ 5 PLN wstęp

World of UndegroundHouse Art Club Błędne /ul. Bracka 4/ wstęp wolny World of Undergroundhouse Oscar Six B?day Art Club Błędne /ul. Bracka 4 / wstęp wolny

/9ty/

/22gi/ Ulver / Tides From Nebula Studio /ul. Budryka 4/ 10 PLN wstęp

/23ci/ Where2be Ministerstwo /ul. Szpitalna/ wstęp wolny

Muzykoterapia Eszeweria /ul. Józefa 9/ wstęp wolny

/26ty/

/11ty/ Valentines w/ Max Skiba & Eltron John & Kinzo Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15/ wstęp wolny

/27my/

/13ty/ Super Vixa XI: Heartcore Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 15 PLN

Piękni Chłopcy Ministerstwo /ul. Szpitalna 1/ wstęp wolny

5 x 5 czyli piąte urodziny Oto Studio & Substanz art z PAN-POT ! Art Club Błędne /ul. Bracka 4/ 10 PLN wstęp

DJ's: NOVIKA feat. LEXUS / BEATS FRIENDLY /


9

koncerty

/1wszy/

/16sty/

Gentelman & The Evolution band Hala /ul. Wyspiańskiego 33/ 60 PLN wstęp

Ian Brown Palladium /ul. Złota 7/ 80-100 PLN wstęp

/5ty/

/17sty/

Queer Festival Saturator /ul. 11 Listopada 22/ 20-40 PLN wstęp Krafcy Lizard King /ul. św. Tomasza 11a/ 40 PLN wstęp

Wishbone Ash Eskulap /ul. Przybyszewskiego 39/ 89-99 PLN wstęp

/8my/ Bohren & Der Club of Gore (Niemcy) Kino Apollo /ul. Ratajczaka 18/ 40-50 PLN wstęp

/12sty/

/18sty/ Wishbone Ash Proxima /ul. Żwirki i Wigury 99a/ 89-99 PLN wstęp

/20ty/ Tony Allen Palladium /ul. Złota 7 95-130 PLN wstęp Dub Temple # 20 Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 15 PLN wstęp

Industrial Complex Tour 2010 Progresja /ul. Kaliskiego 15a/ 60-80 PLN wstęp Immanu EL Koncert Żaczek /Al. 3 Maja 5/ 20 PLN wstęp Avangardance Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15/ 10 PLN wstęp

/28my/

/13sty/

/29ty/

Billy Talent Stodoła /ul. Batorego 10/ 99-120 PLN wstęp

Tito & Tarantula Rotunda /ul. Oleandry 1/ 80-90 PLN wstęp

/14sty/ Love It Hard Festival Studio /ul. Budryka 4/ 55-69 PLN wstęp

The Quireboys & David Cross Band Studio /ul. Budryka 4/ 99-130 PLN wstęp

warto /5ty-6ty/ Queer Festival Saturator /ul. 11 Listopada 22/ 20-40 PLN dwa dni Pacou / Edd Tomba Tomba /ul. Brzozowa 37/ 15-20 PLN wstęp

/25.-28 luty/ Asymmetry Festiwal ODA /ul. Grabiszyńska 56/ 90-220 PLN wstęp

/29ty/ Ethno Jazz Festival Hala Ludowa /ul. Wystawowa 1/ 60-200 PLN wstęp


DJ's: NOVIKA feat. LEXUS / BEATS FRIENDLY /

O SOLARISIEROZMAITOŚCI

O SOLARISIEROZMAITOŚCI

MØSCVÅ sophisticated PHOTO EXCIBITION

Przyjaźnie nastawieni do beatów, czyli NOVIKA i LEXUS w Błędnym Kole ! 20 lutego w krakowskim klubie Błędne Koło odbędzie się jeden z ostatnich występów klubowych Noviki przed jej trasą koncertową promującą nowy album artystki- Lovefinder. Jedni pamiętają Kasię Nowicką czyli Novikę z zespołu Futro, ze współpracy z takimi artystami, jak Smolik, Fisz czy 15 Minut Projekt. Drudzy lepiej znają Novikę z klubowych parkietów i kolektywu dj’skiego Beats Friendly. Inni cenią sobie najbardziej jej działalność radiową na falach Radiostacji, Radia BIS, czy obecnie Roxy FM. Z pozoru więc wszyscy znają Novikę, ale tylko na żywo 20 lutego będziecie mogli „dotknąć” jej muzyki. O pozytywny klimat oraz świeże brzmienie zadbają także Lexus, Meg Cocaine oraz Senthia. 25 stycznia 2010, pod szyldem wytwórni Kayax, ukazał się drugi solowy krążek Noviki zatytułowany Lovefinder. Przy nagraniu płyty Novika współpracowała m.in. z Maximilianem Skibą, Michałem Fox Królem, Bogdanem Kondrackim, Emade, Wojtkiem Urbańskim, Tomkiem Ziętkiem. Na krążku znajdziecie dużo aranżacyjnego szaleństwa, ale także subtelnych, chwytliwych melodii, z których znana jest Novika. Lovefinder to bardzo kobieca płyta, lecz zaśpiewana z pazurem i swobodą coraz pewniejszej swoich możliwości wokalistki.

Zawieszona na orbicie planety Solaris stacja naukowa czas świetności ma już za sobą. Milczący ocean, bardziej realny niż wszelkie wytwarzane przez pokolenia naukowców pozory rzeczywistości, był istotą i początkiem solarystyki, teraz jest świadkiem jej końca. Nauka powołana dla sprawy Kontaktu z myślącym oceanem przez dziesięciolecia przyciągała ludzi wybitnych. Biblioteka Solaryjska zawiera tysiące znoszących się teorii, krytyk i polemik, którym solaryści poświęcili życie. Brak czytelnej odpowiedzi ze strony oceanu powoduje, że armii naukowców jak gdyby odebrano wodzów. Została szara, bezimienna rzesza cierpliwych zbieraczy, kompilatorów, twórców niejednego oryginalnego eksperymentu, ale brakuje już masowych, zamierzonych na wielką skalę ekspedycji oraz śmiałych, scalających hipotez. Myślący ocean jest obcym, zamkniętym kosmosem, wiecznym wyzwaniem dla umysłu solarysty. Tej obcości człowiek nie umie przekroczyć, szuka w niej lustra, które mogłoby dać potwierdzenie jego wielkości. Praca na Solaris wymaga ciągłego zawieszenia między tym, co zrozumiałe i oczywiste, a tym, co obce i niepojęte. Kompromitują się tu wszelkie schematy oceny świata. Wszystko to prowadzi żyjących tu ludzi do samozniszczenia, czasem do samobójczej śmierci. Dlatego istnienie stacji budzi kontrowersje i dyskutuje się o tym, czy nie powinna zostać zamknięta. W tej atmosferze grupa solarystów przeprowadza szereg nowych doświadczeń, które prowadzą do konkretnych obserwacji: ocean czyta i materializuje dane zapisane w ich mózgach,

w ich pamięci. Prawdopodobnie chce kontaktu, ale wchodzi w sferę zbyt intymną, nienadającą się już do komunikacji. Uświadamia naukowcom ich ukrytą słabość, tak że zamykają się ze swoim wstydem. Pytanie o sens solarystyki to pytanie o sens nauki w ogóle, uwikłanej w społeczeństwo i jego instytucje, to pytanie o granice ludzkiego poznania. Kiedy na stację przylatuje psycholog Kris Kelvin, przebywa tam trzech naukowców: planetolog Gibarian, cybernetyk Snaut oraz astrofizyk Sartorius. Stacja pogrążona jest w chaosie. Gibarian nie żyje. Kelvin nie potrafi przyjąć samobójczej śmierci Gibariana, wielkiego autorytetu solarystyki, zaczyna śledztwo w tej sprawie. Jakby rekonstrukcja śmierci człowieka, który wprowadził go w solarystykę, była w stanie wyjaśnić mu własne zagubienie.

Impreza z pyatniem o sens solarystyki to pytanie o sens nauki w ogóle, uwikłanej w społeczeństwo i jego instytucje, to pytanie o granice ludzkiego poznania. Kiedy na stację przylatuje psycholog Kris Kelvin, przebywa tam trzech naukowców: planetolog Gibarian, cybernetyk Snaut oraz astrofizyk Sartorius. Stacja pogrążona jest w chaosie. Gibarian nie żyje. Kelvin nie potrafi przyjąć samobójczej śmierci Gibariana, wielkiego autorytetu solarystyki, zaczyna śledztwo w tej sprawie. Line-up: Rakietą w kosmos do odległej galaktyki ElectroClash zabiorą was: JUNKIE PUNKS (Pendzel&Yapa) http://www.myspace.com/ junkiepunks SLUTOCASTERS (Tomilidżons&Madafadaboi) Katowitz http://www.myspace.com/slutocasters/ SADO DISCO http://www.myspace.com/ sadodisco

Data: 20 lutego / sobota Miejsce: Błędne Koło. ul. Bracka 4, Kraków Wejście: 10 zł Klimat muzyczny: chillout, electronic, tech house

reżyseria: Natalia Korczakowska scenografia: Anna Met muzyka: Marcin Masecki, DJ Lenar reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski wideo: Prot Jarnuszkiewicz konsultant: Marcin Cecko obsada: Lidia Schneider, Katarzyna Warnke, Eryk Lubos, Cezary Kosiński, Lech Łotocki, Sebastian Pawlak, Adam Woronowicz premiera 2. 02. 2010 spektakle: 3-4 i 6 luty godz. 19 bilety: 60 zł, 45 zł, 30 zł, 25 zł

data: 11.02. 2010 miejsce: CARYCA club Wielopole 15 /Kraków/ wernisaż 20:00 http://moscva.rozkosz.com/

polec


cane

/MISZ-MASZ/ Ekklektik Nite! #4

/REBBUS FLASH NIGHT/

Ekklektik nite to flagowy produkt agencji nightwatchevents, w założeniu ma prezentować w ciągu jednej nocy szerokie spektrum muzyki elektronicznej, od house aż po techno. Oprócz muzyki,miksujemy też towarzystwo i miejsca kolejnych edycji ,tak aby w efekcie zaserwować wam niebanalną potrawę, bo organizowanie dobrych wydarzeń jest dla nas sztuką...4 edycja to :Tym razem zaprosiliśmy prawdziwą legendę polskiej sceny dj’skiej , pochodzącego z Łodzi – Rebus-a . Tej nocy mieszamy minimal z techhouse , techno z deep house, a electro z prawdziwym pierdolnięciem, spodziewajcie się ofiar....bio: Rebus debiutował w 1992roku, kiedy to dopiero tworzyły się zarysy kultury klubowej w Polsce, zdominowanej dotąd przez kicz Manieczek i disco polo. Jako właściciel najlepiej prosperującego sklepu płytowego w Polsce, Skylark Rec. (w którym zaopatrują się niemalże wszystkie znane „gwiazdy” kultury klubowej), ma nieograniczony dostęp do nowości płytowych i „promówek”. To olbrzymi atut jego zgrabnie zmiksowanych live-actów, właściwie niemożliwych do podrobienia, wyprzedzających klubowe mody o całe miesiące.

Rebus debiutował w 1992 roku, kiedy to dopiero tworzyły się zarysy kultury klubowej w Polsce, zdominowanej dotąd przez kicz Manieczek i disco polo. Ekscentryczny styl serwowanych przez niego setów przeznaczony jest dla znudzonej popem publiczności, poszukującej brzmień niekonwencjonalnych. Był jednym z pierwszych w Polsce, którzy zaryzykowali granie imprez techno. Od lat wyznacza pewien rozpoznawalny trend i modę na techno brzmienia, które w industrialnej Łodzi przeżywały swój złoty okres za sprawą legendarnego już klubu New Alcatraz. Kontynuacją tych tradycji były coroczne Parady Wolności, na których Rebus był stałym rezydentem i nieodłącznym członkiem DJskiego składu, ze swoimi charakterystycznymi kawałkami spod znaku niemieckiego techno, gromadząc przed sceną wiernych fanów. Stawał się twórcą coraz bardziej wszechstronnym, występy na żywo dla ograniczonej ilościowo publiczności zamienił na radiowe fale, przeprowadzając skomasowany atak na młodzieżowe gusta! Przez 5 lat jego sety elektryzowały eter stacji Manhattan, w którym co piątek prowadził nocne audycje, cieszące się olbrzymia popularnością słuchaczy spragnionych oryginalnych brzmień. Obecny od 13 lat na scenie klubowej, zalicza się do czołówki polskiej DJki, co potwierdzają rankingi i zestawienia poczytnych klubowych periodyków.

data: 19.02.2010 miejsce: Mish Mash ul.Mostowa 4 / Kraków/ 5 PLN wstęp muzyka: electro/minimal/techno

data: 25.02.2010 miejsce: Krzysztofory pl. Szczepański 3 /Kraków/ 10 PLN wstęp muzyka: dub step

1/2 duetu Junkie Punks

RADIOmetakanałem

Warszawa wspiera Kraków w urodzinach 1/2 duetu Junkie Punks, szerzej znanego załoganta jako Pendzel!Ku obronie udanej imprezy urodzinowej za sterami zasiądą : Holly Kitty, jedna z nielicznych kobiet dj's, zrodzonych na polskiej ziemi, goszcząca w wielu klubach całego kraju ściśle współpracująca z Sebastianem XXX, rozgrzewając głównie parkiety warszawskiej sceny electro. http://www.myspace.com/ holly_kitty Alcowhore, to niezłe ancymony a także dj’e, lub inaczej mówiąc – to młody, kreatywny kolektyw z Warszawy założony przez Mata i Fiftiego, którzy poznali się dawno dawno temu bla bla bla… Whatever. Alcowhore łącząc swoje siły, talenta i pomysły grają konkretnie trzęsące parkietem electro, fidgety, house’y i bassline’y. Samo jednak granie, nie jest w stanie ich nasycić – gdy organizują imprezy na własną rękę np. z Cyber Punkers.

Pozostaje jedno otwarte pytanie: nasze tradycyjne pojęcie sztuki związane jest z nakierowaniem jej na publiczność – co zostanie zatem z samej sztuki, jeśli innowacyjna artystyczna praktyka będzie się dokonywać poza publicznością? Sprzężone z cyfrowymi sieciami i ich trudnym do objęcia Paudytorium, radio zyskuje ważną rolę. Podczas gdy zorientowana na uczestnictwo lub interaktywna produkcja muzyki w internecie może być w swojej wieloopcjonalności realizowana zawsze i tylko indywidualnie, niezobowiązująco i ciągle na nowo (ryzykując spowodowaną powierzchowną interakcją trywializację ustawień), radio zdolne jest wziąć na siebie rolę „metakanału”. Dzięki właściwej dlań emisji w postaci linearnego programu, artysta ma tu szansę zademonstrować konsekwencję i spójność swojej pracy. Jego umiejętna realizacja jakościowo przewyższy metodę „prób i błędów” stosowaną przez internautów. Słuchacze doświadczą przy tym, że artystyczne wymagania postawione projektom interaktywnym rzeczywiście rosną, nie pozostając tylko czczymi deklaracjami. Poza tym linearny przepływ danych w radiu (lub na koncercie) wymusza koncentrację, uważne słuchanie, które jest fundamentem rozumienia czy zdolności krytycznej.

data: 21.02.2010 Miejsce: Caryca ul.Wielopole 15 Krakow Muzyka: Electro/Fidget/Bass/ ElectroPunk Start: 21:00 wstęp wolny

data: 18.02.2010 Miejsce: Łódź Kaliska ul. Floriańska 15 /Krakow Muzyka: Electro/Dup Step/ Bass/ElectroPunk 10 PLN wstęp


poradnik

12

S

nob kupuje książki, chodzi na koncerty. Snob nie odróżnia Bacha od Mozarta, ale jest na „ty" z żoną dyrygenta. Wiedza innych na jakiś temat doprowadza go do białej gorączki. Własna wiedza na jakikolwiek temat wprawia go w ekstazę. Snob jest łowcą rzeczy, ludzi i ułamków wiedzy. I czasem wpada w zastawioną przez siebie pułapkę: zawiera autentyczne przyjaźnie z ludźmi wartościowymi, nabiera dobrego smaku, zaczyna interesować się sztuką. Czasem, choć rzadko, zdarzy mu się oddać komuś przysługę i nie pochwalić się przed innymi. Kiedy snob zapomina, że wszystko co czyni czyni z niskich pobudek, aby zemścić się za swoją gorszość, wtedy ku własnemu zdumieniu staje się kulturalnym, momentami przyzwoitym, człowiekiem. Źródłem snobizmu nie jest niskie pochodzenie społeczne, ale wrodzone chamstwo, mściwość i umysłowa gnuśność. Przy całej swojej pracowitości snob jest leniem: woli udawać, że jest kimś – na przykład człowiekiem wykształconym – niż zdobyć wykształcenie. Snob jest słaby i silny zarazem: silny chamstwem, słaby nerwami. Snob jest zawsze ną się przyjemnością. I tak dalej, i tak dalej. Tylko charakter snoba nigdy nie ulegnie zmianie. Snob przeświadczony o tym, że postawił na lepszość, skazany jest na gorszość. Piekłem, ale zarazem trampoliną snoba są ci, którymi pogardza, z którymi nie chce się utożsamić, ale bez których straciłby prawo egzystencji. Niebem – ci, których pogardy lub obojętności boi się, jak diabeł święconej wody. Snob zawsze będzie w pocie czoła poniewierał tymi, którym się – jego zdaniem – i nie powiodło i pracowicie schlebiał tym, którym pragnie do-

N

0

Snob reprezentuje „ludzkość na dorobku". Tak, choć w innym psychologicznym kontekście – określił Sławomir Mrożek tytułowego bohatera swojej sztuki Vatzlav. Życie snoba przypomina wysokogórską wspinaczkę. Snob wspina się po drabinie oraz sukcesu, edukacji, dobrego smaku, przeskakując oraz on co trudniejsze stopnie. Ale po co przeskakiwanie też wymaga trudu. Po drodze snob uczy się tego i owego. Jest przecież urodzonym voyerem, geniuszem imitacji. Ale snob też nigdy nie nauczy się przyzwoitości. Edukacja snoba nigdy nie stanie się edukacją uczuć, prowadzącą do uszlachetnienia. Snob wie nie zna chwili wytchnienia, bo żeby utrzymać się na powierzchni, musi intrygować. We współżyciu z ludźmi snob posługuje też bo on nie wieży w siebie się rzymską zasadą: divide et impera! Snobizm, podobnie jak wszelka imitacja, jest jednym z filarów kultury. Dzieci snoba przeczytają książki, które snob zakupił, ale nie miał siły przeczytać. Po latach snob sam zacznie ubierać się ze smakiem i poprawnie zachowywać. Sztuka teatralna czy koncert symfoniczny przestaną być męczarnią, a sta-

Listen to brands that don’t even exist yet. równać. Życie on snoba jest zasłużoną męką. Snob nie lubi siebie, ale też stara się to przed sobą – i przed innymi – ukryć. Snob walczy zawzięcie o swój obraz w oczach innych, ale retuszowanie portretu odbywa się przy pomocy noża wbijanego w konterfekty bliźnich. Snob to mały Hitler, mały Stalin, mały mafioso.


13

Poradnik Elektronicznego Snoba

Słuchaj dubstepu. Czytaj Glissando. Generalizuj.

Prezentujemy czternaście porad jak być, by mieć i jak mieć, by być.

PO PIERWSZE Chwal się posiadaną kolekcją oryginalnych płyt CD i winyli. Zbiory poniżej 200 egzemplarzy nie są wysoko cenione, ale od czegoś trzeba zacząć. Płyty układaj alfabetycznie, a nie chronologicznie czy gatunkowo. Niech Landstrumm stoi na półce obok La Roux, zaś Boards Of Canada obok Behemotha. Ponadto, regularnie zamieszczaj zdjęcia nowych nabytków na forach dyskusyjnych i w serwisach społecznościowych. Jeśli na twoim ulubionym forum nie ma takiego wątku, przetrzyj szlaki i załóż go osobiście, a w razie zastoju - wskrzeszaj nowymi fotkami, przynajmniej do momentu, gdy powstanie coś na kształt serwisu “naszapłyta”.

poradnik


poradnik

14

PO CZWARTE

PO DRUGIE Ważne jest też, na jakim sprzęcie słuchasz muzyki. Jeśli są to pliki mp3 z komputera, nie zadowalaj się niczym poniżej 320 kbps, a najlepiej zaopatruj się w same FLAC-i. To nieważne, że przeciętny zjadacz chleba nie słyszy dźwięków powyżej 20 kHz i nie odróżnia empetrójek skompresowanych do 224 kbps od tych okrojonych do 320. Jeśli preferujesz odsłuch z płyt, zapomnij o radiomagnetofonie typu „jamnik”. To nic, że nie jesteś twórcą, a jedynie konsumentem – zainwestuj w monitory studyjne, złote kable i najdroższe (czyli najlepsze) końcówki mocy. W kategorii przenośnych odtwarzaczy istnieje tylko jeden słuszny wybór: iPod.

PO TRZECIE Bywaj na wernisażach, festiwalach i wszystkich wydarzeniach, które mogą podnieść twoje notowania. Nie zapomnij zdać obszernej relacji na swoim blogu lub/i na twoim ulubionym forum, wypowiadając się nie tylko na temat muzyki, ale też poruszając kwestie prywatne w stylu: „Wypiłem trzynaście blantów, spaliłem dwa wiadra wódki, zrobiłem przewrót w przód i spotkałem Pysię_Lublin_37, której dołożyłem dwa złote do koszulki z Marią Peszek.” Mówiąc krótko, przedstaw multum informacji, które nie obchodzą absolutnie nikogo oprócz ciebie i Pysi.

Wychodząc do ludzi, nie zapominaj o wyglądzie. Jeśli chcesz wyglądać tak jak wszyscy, po prostu idź do H&M. Jeżeli chcesz wyglądać tak jak wszyscy, tylko że inaczej, odwiedź Croppa. Jeśli natomiast chcesz wyglądać wyjątkowo i niepowtarzalnie, idź do teatru i wypożycz smoking z obowiązkowym cylindrem i laseczką lub cokolwiek sprzed 1968 roku. Jedno jest pewne: bez czapki-tirówki, arafatki i tony przypinek w każdym możliwym miejscu garderoby nie masz co się pojawiać wśród innych indywidualistów. Nie zapominaj też, że metroseksualizm jest w cenie, a prostokątne okulary w czarnych rogowych oprawkach nawet z parobka zrobią mózgowca.

PO SZÓSTE Słuchaj dubstepu. Nieistotne, czy ci się podoba, czy nie – to po prostu w dobrym tonie. Kiedy moda na dubstep przeminie, koniecznie załap się na „the next big thing” i utrzymuj, że dubstepu nigdy nie lubiłeś, bo skończył się na „Kill’ Em All”, a nowy trend znałeś dużo wcześniej niż inni. Będziesz mógł wówczas powiedzieć: „Słuchałem FaltyDL zanim ten cokolwiek skomponował!” albo „Kiedy słuchałem Flying Lotusa, wy na chleb mówiliście jeszcze „wieszak”!”.

PO PIĄTE Na ścianie swojego mieszkania wieszaj plakaty z festiwali i koncertów, na których byłeś. To podniesie twój prestiż. Oczywiście mowa tu tylko o imprezach ambitnych; jeśli masz plakaty z imprez house’owych, czym prędzej je spal, a zwęglone szczątki zakop w miejscu, gdzie budują supermarket i zalej betonem.

> PO SIÓDME Z drugiej strony, można zaryzykować swoją towarzyską pozycję i próbować kontestować najmodniejszy obecnie trend w muzyce. Na taki radykalizm mogą sobie pozwolić jedynie snoby o dużym stażu, jak na przykład Hudson Mohawke, który stwierdził: „80% dubstepu to gówno”.


15

poradnik

PO DWUNASTE

<

PO DZIEWIĄTE Znajdź sobie jakieś bóstwo. To może być pojedynczy artysta, zespół, a nawet cały dorobek wytwórni płytowej. Dobrym materiałem na muzycznego złotego cielca jest oficyna Raster Noton, której wydawnictw nikt nie rozumie, ale którymi wszyscy się podniecają. Im więcej szumów, trzasków, świdrowania, hałasu i sztuki dla sztuki, tym lepiej. Jeśli wolisz spokojniejsze formy brzmieniowe, sięgnij choćby po Jacaszka – to prawdziwy geniusz i objawienie polskiej sceny muzycznej, a przy tym niezwykle skromny człowiek.

Uprawiaj niczym nieskrępowaną sofistykę, wdając się w długie, jałowe i bezowocne dyskusje, w których merytoryczne argumenty ustępują miejsca daleko idącym wnioskom na temat życia osobistego twojego rozmówcy i jego zdolności intelektualnych. Adwersarzy traktuj bez litości, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, podkreślając przy tym, że nie zależy ci na „osobistych wycieczkach”. Dobrym pomysłem jest też zarzucanie innym własnych przywar: na psychologicznych zasadach wyparcia i projekcji zadziała to zarówno budująco dla twojego ego, jak i druzgocąco dla przeciwnika. Im więcej trollujesz, tym szybciej wygrasz polemikę.

PO DZIESIĄTE Nie daj sobie wmówić, że co druga płyta techdubowa brzmi dokładnie tak samo, podobnie zresztą jak co druga ambientowa. Tak mówią tylko ci, którzy chcą wbić w dusze artystów i fanów szpilki. „To nie ludzie, to wilki!”.

PO JEDENASTE

PO ÓSME Czytaj specjalistyczną literaturę muzyczną, nawet jeśli nie rozumiesz połowy artykułów. Nie schodź poniżej poziomu „Glissando” i „The Wire”. Jeśli serwisy internetowe, to tylko „Pitchfork” i „Resident Advisor”. O polskich dziennikarzach wypowiadaj się nieprzychylnie, podając za przykład Borysa Dejnarowicza lub/i Rafała Księżyka. To wystarczy.

Stosuj agresywną autopromocję. Spraw, żeby wszędzie było cię pełno. Wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia, najlepiej w sposób zarówno kontrowersyjny, jak i kwiecisty językowo – najlepiej tak, żeby przekazu nie rozumiał nikt poza tobą. Zajmuj nieprzejednane, krytyczne stanowiska w każdej kwestii. Tonem nie znoszącym sprzeciwu i niczym wytrawny znawca używaj słów, których znaczenia nie rozumiesz, a także, jeśli zajdzie potrzeba, udawaj, że wiesz o czym mowa. Nieważne, czy znasz się na zastosowaniu ultradźwiękowych kleszczy do kruszenia pirytu – nikt nie zabroni ci wypowiedzieć się na temat jego szkodliwości dla dokarmiania kotów w piwnicach!

PO TRZYNASTE Generalizuj ile wlezie, wrzucając do jednego worka Westbama i Clarka, bo obaj mieszkają w Berlinie, a poza tym „techno i wiocha”. Oczywiście przy każdej okazji podkreślaj swoją nieskończoną wręcz tolerancję i wyrozumiałość dla „wrażliwych inaczej”, dodając do każdej opinii obowiązkowe „IMHO”. Przykład poprawnie politycznego zdania może wyglądać następująco: „IMHO jest to bardzo dobra płyta, ale IMHO artysta ów skończył się na poprzedniej płycie, która IMHO była jego szczytowym osiągnięciem. IMHO, rzecz jasna!”. Bez tego niepozornego skrótu twój rozmówca gotów pomyśleć, że mówisz w imieniu nie swoim, ale na przykład Chevy’ego Chase’a. A on wygląda na kogoś, kto mógłby wytoczyć ci proces. Przecież koleś jest kompletnie spłukany...

>

PO CZTERNASTE Na koniec pamiętaj - to ty zawsze masz rację, a inni po prostu się nie znają. Autor: Maciej Kaczmarski



rezerwat vinyli

vinylowe osobistości nawer


miejsce

18

Podpis pod ilustacją. Rezerwat Winyli mieści się na kazimierzu krakowskim. Jest to juz druga jego siedziba. Przeniesienie wypadło na korzyść temu miejscu.


19

w

Zaginione gatunki Rezewacie

Nigdzie indziej tego nieznajdziesz... to jest to miejsce, którego szukasz by zapomnieć.

Właściciele Rezerwatu. Passjonaci muzyki.

W dobie internetu i nowych mediów połączenie dźwięku z obrazem zyskało nowy wymiar. Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania. Otóż okazało się, że oko i ucho to coś więcej niż jedna z wielu konfiguracji zmysłowych. To w rzeczy samej monolit, odrębna forma doznania zrodzona z syntezy. Oko i ucho to nowy, XXI-wieczny zmysł. Początki były intensywne, pełne entuzjazmu oraz też zabawy nowym wynalazkiem. Niemniej złota era wideoklipów przeszła do lamusa wraz ze zmianą formuły muzycznych stacji oraz ograniczeniem budżetów promocyjnych firm fonograficznych. Narastała coraz silniejsza potrzeba, aby upomnieć się o jakość sztuki oraz też kultury audiowizualnej, promować jej awangardę, a nie epigonów. Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swoim rozmachem. Dźwięk, który można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni. Rozgrzane do czerwoności kable wioną muzyką, a dźwięk wybrzmiewa w nozdrzach i na podniebieniu. Oni też stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i niepowtarzalność wrażeń.Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali europejskiej, porównywalne do tak

Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, też co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) też przeplatane utworami czysto elektronicznymi. Stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i niepowtarzalność wrażeń.Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali europejskiej, porównywalne do tak uznanych oraz też rozpoznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Ars Electronica. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie słuchałem utworu Bogusława Schaeffera,>

miejsce


miejsce

20

uznanych i rozpoznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Electronica Nowa. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawieniem. Też eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmie brzmieniom, a ich interakcja i wzajemne oddziaływanie teraz. Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentrowanym na wszelkich formach „audiowizualności”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów program. Licznie zgromadzona publika zgotowała im też zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zaintereso-

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.

wanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliższych latach. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka

i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszy! Musicie tam być! Koniecznie. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na „Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie

Podpis pod ilustacją. Dubkasm

tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.


21

nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektroniką w nowoczesny sposób. Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie, ale za to jakie. Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From

the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem. Jednym z najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną

część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym olbrzymim zaangażowaniemw to co robi. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie też od Ciebie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu oraz samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową oprawę dla dawnego, znajomego przekazu. Bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment >

Podpis pod ilustacją. Wrzut na ściane autorstwa Nawera i kolekcja płyt Rezerwatu.

miejsce


miejsce

22

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentrowanym na wszelkich formach „audiowizualności”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen

Podpis pod ilustacją. Nawer zrobił te murale wewątrz.

intrygujących punktów program. Licznie zgromadzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zainteresowanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliższych latach. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny charakter.

Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszy, ale nie ostatni! Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na „Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektroniką w nowoczesny sposób. Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie niechybne.


23

Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin.

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.

http://www.rezerwatwinyli.pl/ http://www.myspace.com/rezerwatwinyli

miejsce


24

Naver to znany człowiek w naszym miesście. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem z możliwych. Jednym z nich najbardziej w zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie

NA V


25

Naver to znany człowiek w naszym miesście. Według w następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem z możliwych. Jednym z nich najbardziej w zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz

V ER


osobowości

26

Nawer is working mainly in the urban street environment.

Podpis pod ilustacją. Nawer tworzą dwaj

muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.


27

Nawer jest graficiarzem, architektem i projektantem wnętrz. Pracuje przeważnie na ulicy, robiąc grafitti. Pierwszy krok w tą stronę wykonał w latach 90tych. Obecnie żyje i pracuje w Krakowie. Współpracuje z Baraką. Jest organizatorem wystaw, odbywających się w ich galerii.

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentrowanym na wszelkich formach „audiowizualności”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów program. Licznie zgromadzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zainteresowanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliższych latach. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszya nie ostatni! Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która

Przepis na sukces /Mistrzostwo oraz indywidualizm w połączeniu z pokorą/

wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na „Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektroniką w nowoczesny sposób. Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne pejzarze miejskie. Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem. Jednym z nich najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły >

osobowości


osobowości

28

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii. Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały

w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii.

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmie brzmieniom, a ich interakcja i wzajemne oddziaływanie. Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentrowanym na wszelkich formach „audiowizualności”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów program. Licznie zgromadzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zainteresowanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliższych latach. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszy! Rezerwat Winyli był niebył pierwszy z tego typu miejsc w Krakowie, ale jakim!

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która

wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na „Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektroniką w nowoczesny sposób. Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne płyt, które pragniecie. Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu”.


29

osobowości

Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls”. Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela. Gdyby odjąć melodikę i saksofon.


osobowości

30

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca.

Według w następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem z możliwych. Jednym z nich najbardziej w zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a me-

Podpis pod ilustacją. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami.

lodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki.

http://streetfiles.org/NAWER http://www.behance.net/NAWER

Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem. Jednym z najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cava-


31

Podpis pod ilustacją. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal.

quinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy

Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon.

duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową oprawę dla dawnego, znajomego przekazu. Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda Tsu gi ne pu według Dubkasmu. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian

metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem. Jednym z najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o wiele przewodnictwo z cyfrowym basem, ale melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się tak odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i tak autentycznym prawdziwym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich.

osobowości


reklama

32

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy.

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski).


33 Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

reklama

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

ODWIEDŹ NAS! HOUSE MINIMAL DUB STEP HEAVY BASS BREAKS DRUM AND BASS DOWN TEMPO TRIBAL CHILLOUT JAZZ MUZYKA KLASYCZNA BACK TO BASIC CZYLI WSPOMNIENIA Z DZIECIŃSTWA HEAVY METALL LATA 70’TE LATA 80’TE

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.



CO wywiad Musica Electronica Nova vinylowe spotkania

P l a t e a u x // // F e s t i v a l


Nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika jest coraz mocniejsza.


37

10–17 grudnia 2009 Musica Electronica Nova

Wrocławski festiwal wydawał mi się najbardziej interesujący tam, gdzie wychodził poza akademickie mury i choćby zaglądał na alternatywne podwórko.

Autor tekstu Piotr Tkacz

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy

Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi znanemu. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Na „Prolongement” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawiło, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywała smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powracają one bardziej zdecydowane: długie pociągnięcia, nachodzące na siebie, nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika coraz mocniejsza, czasami wprowadzana zbyt na siłę (nagły wzrost głośności), pochłania kwartet, momentami bardzo przyjemnie krąży kanałami po sali, porusza się. To bardzo odległe skojarzenie, ale pomyślałem o „Studies for Thunder” Henke – i to przed >

reportaż


reportaż

38

Dwa utwory „na taśmę” były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. „Poetries” Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: „to, co Oval przepuszcza przez sito” – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś „spit”, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć z „Flashbacku” (1996) Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej (gorzej nie mogło...), ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną (zanotowałem, że było „miękko”). Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim wielkim kompozytorem.

i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchujemy”), a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmiernymiod dawien dawna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę względem poprzednich kompozycji wykorzystujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się.

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito - choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to lepiej oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne rezonowanie, przecieranie szumami, pogłosy.


39

Potem przez moment trochę mokro: plimplum. Odczuć z Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną zanotowałem, że było Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim wielkim kompozytorem. o dlatego, że choć generalnie bardziej wypełniona dźwiękami, to były one stateczne, smyczki grały długie frazy, raczej płaskie, a elektronika zeszła na dalszy plan. Trzecia część znów żywsza, ogólnie nie tak, jak pierwsza, poza samym finałem, gdzie powrócił wcześniej obecny motyw, co może pozwala go uznać za temat? Najważniejsze jednak, że Viñao przekonał mnie, że miał coś do powiedzenia, a utwór brzmiał sensownie jako całości takiej. Wieczorny koncert odbywał się, tak jak poprzedni, w sali teatralnej Impartu. Znów zmiany programu, na których zapowiadanie tym razem się załapałem, ale niewiele to dało, bo jedna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne, a może to jakieś kryptocytaty, no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego.

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to lepiej oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne rezonowanie, przecieranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchujemy”), a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest,

gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmiernymiod dawien dawna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne, a może to jakieś kryptocytaty, no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego. Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim Argentyńczyka Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie. Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch.

reportaż


reportaż

40

Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmiernymiod dawien dawna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę względem poprzednich kompozycji wykorzystujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się. z nim i odchylając.Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznacza.

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to lepiej oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne rezonowanie, przecieranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchujemy”), a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji.

Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” (1994/5) Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę.

Niedługo pojawiły się pojedyncze uderzenia, bez jakiejś szczególnej barwy, raczej po prostu basowe odgłosy, porozrzucane były między cztery głośniki, co jakiś czas sugerując, że może pojawi się RYTM. Względem poprzednich kompozycji wykorzystujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej i/lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła.


41

Potężne nagłośnienie chwilami zdmuchiwało grzywkę emo-dzieciaków.

Wątek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji – wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający. Dwa utwory „na taśmę” były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera pochodzi i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: „to, co Oval przepuszcza przez sito” – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś, tam potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej gorzej nie ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną (zanotowałem, że było „miękko”. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę

męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem, zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń (metaliczne rezonowanie, przecieranie szumami, pogłosy) i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Pochodzi z roku tego i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś, tam, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną zanotowałem, że było. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza tylko Beatrycze na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że

Na tle w większości sztywnych Niemców wyglądaliśmy pewnie trochę egzotycznie, ale trudno było przestać tańczyć!

. Tak czy inaczej, rozpoczęło się od „Lisboa, tramway 28, Hommage á Fernardo Pessoa” Sikory na taśmę i saksofon altowy i sopranowy (grała Dorota Samsel). Niestety, ta kompozycja też nie wryła mi się zbytnio w pamięć. Saksofon zaczął szmerowo-oddechowo, ale potem już w zasadzie regularne. Z taśmy, no tak, były jakieś nagrania terenowe, zapewne ze stolicy Portugalii, trasy słynnego tramwaju. Hm, trudna sprawa, kształceniami, osiągając unikalną formę neokiczu. Dźwięki były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minutach jakby się zacinały albo były przypadkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo... Dźwięki były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minutach jakby się zacinały albo były przypadkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo. Coś dobrego intensywnego.

reportaż


reportaż

42

Na płytach Shaw może śpiewać, jakby był był na kacu i zjeździe, ale jak przyjdzie co do czego, potrafi też krzyknąć. Drugi kawałek i „Fight Sounds Part 1", o którym marzyłem. Chropowaty syntezator, taneczny beat i hipnotyczny wokal rozprzestrzeniły się po ścianach, wprawiając je w drżenie, a nas – w rytmiczne bujanie. Na tle w większości sztywnych Niemców wyglądaliśmy pewnie trochę egzotycznie, ale trudno przestać tańczyć, gdy zaczynają grać genialny "Dancers", który kojarzy mi się z Bauhausem w wyimaginowanym remiksie Kraftwerk. Motoryczny, nieco funkujący bas, skrzecząca psychodeliczna gitara, obłędna nowofalowa rytmika i Shaw śpiewający w nonszalanckiej manierze – krótko mówiąc, killer. osiągając unikalną formę neo-kiczu. Dźwięki Były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minutach jakby się zacinały albo były przypadkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo... Muszę przyznać, że z nadzieją wyczekiwałem kolejnej odsłony Viñao, którą był elektroniczny „The World we Know” teraz. Gdy spadły one hip-hopowe bity i bas przesuwał się po podłodze, byłem naprawdę zaskoczony, ale i ucieszony. Oczywiście, nie był to wybitny utwór, ani też wielce oryginalny chwyt,

polecam opis tutaj

(“a co będzie jak to echo trochę spitchujemy”), a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” (1994/5) Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę względem poprzednich kompozycji wykorzystujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stano Potem było już lepiej – zaprezentowany został elektroniczny „Styl” Davida Berezana, opierający się głównie na dźwiękach nagranych w fabryce. Utwór miał faktycznie industrialny charakter, wiele w nim było mroku, chropowatych powierzchni, podpieranych bardzo niskimi dudnięciami, przesuwami, chwilami można się było poczuć jak w środku olbrzymiej maszyny. Choć naprawdę dobrze by było, gdyby udało się wywołać wrażenie ruchu elementów niezależnie od siebie się ruszających i kołujących coraz dalej i dalej. Następnym punktem był występ Macieja Walczaka, który na żywo operował dźwiękiem i obrazem (a nosiło to nazwę „Terapia 12/1”). Z początku wydawało się, że może być ciekawie, a przynajmniej zabawnie (w dobrym sensie), gdy na ekranie pojawił się pan w robo-

http://www.vinao.com/The%20World%20We%20Know.html

czym stroju na wysięgniku obok drzewa. Było to dość zaskakujące, bo zwykle raczej w roli wizualizacji oglądamy bezpieczną abstrakcję, a tutaj takie coś, jak zdjęcie z dodaktu lokalnego jakiejś gazety. No ale później Walczak zrezygnował z figuratywności, gdzieś tam wplatał kształty, ale wszystko zalewał kolorowymi płaszczyznami, prostymi przekształceniami.

Dźwięki wiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej i/lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym (tzn. „nie-tak-ładnie”). Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była spokojniejsza. To dlatego, że choć generalnie bardziej wypełniona dźwiękami, to były one stateczne, smyczki grały długie frazy, raczej płaskie, a elektronika zeszła na dalszy plan. Trzecia część znów żywsza, ogólnie nie tak, jak pierwsza, poza samym finałem, gdzie powrócił wcześniej obecny motyw, co może pozwala go uznać za temat? Najważniejsze jednak, że Viñao przekonał mnie, że miał coś do powiedzenia, a utwór brzmiał sensownie jako całość najwążniejszą. Tak czy inaczej, rozpoczęło się od „Lisboa, tramway 28, Hommage á Fernardo Pessoa” (1998) Sikory na taśmę i saksofon altowy i sopranowy (grała Dorota Samsel). Niestety, ta kompozycja też nie wryła mi się zbytnio w pamięć. Saksofon zaczął szmerowo-oddechowo,


43

W pewnym momencie cała ta wiązka nitek została spleciona w grube włókno, które zachowało ich przejrzystość, przy tym na trochę wytyczyło zdecydowany szlak, po chwili jednak zostało poluzowane.

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane tam, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to lepiej oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” też ona ma na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie

mi obcej, że ledwo powstrzymując śmiech przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne rezonowanie, przecieranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi, a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmiernymiod dawien dawna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego. Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim on. Jego największą przewagę względem poprzednich kompozycji wykorzystujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny

brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się. z nim i odchylając.Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznacza.ło w przełożeniu na materię muzyczną (zanotowałem, że było „miękko”). Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo. Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę. Względem poprzednich kompozycji wykorzy tujących stanowił fakt, że warstwę elektroniczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłemi przyczyną a nawet skutkiem wszystkiego co się zdarzyło ostatnio, to co widzieli.

http://www.musicaelectronicanova.pl/

reportaż


impreza

44


45

BEAT GOES BOOM VOL.3! /HUNGRY HUNGRY MODELS/ FOTO:Moscva http://picasaweb.google.pl/transformatortoroidalny Miejsce: Caryca ul.Wielopole 15 Krakow Muzyka: Electro/Fidget/Bass/ElectroPunk Start: 21:00 Wjazd: Free/Selekcja

Po raz pierwszy w Krakowie mamy zaszczyt gościć owiany sławą grający u boku największych gwiazd sceny electro/fidget/ bass, rezydentów Warszawskiego Klubu 55, HUNGRY HUNGRY MODELS! Którzy zagoszczą w klubie Caryca, aby dać nam posmakować swych „super mocy”. HHM Warszawski duet działający prężnie na scenie klubowej od 4 lat, gościł tak znanych i lubianych przez nas wykonawców jak chociażby: Drop The Lime, Chewy Chocolate Cookies, też Stereoheroes, Detboi itd. Mają za sobą udane występy w licznych klubach w całym kraju jak i festiwale Heineken Open’er, też Off Myslowice i Francophonic. Wspierać ich bądą Junkie Punks (Yapa&Pendzel) oraz Dezet (Organauts).

LINE UP HUNGRY HUNGRY MODELS http://www.myspace. com/dezetpl Jestesmy Hungry Hungry Models i mamy supermoce. Potrafimy obezwladnic kazdego pozytywna energia, potrafimy sprawic, ze wszyscy wpadaja w balns. Widzimy tez przez ubrania, ale to nasza mala tajemnica. Walczymy z klubowym zlem od czterech lat, chroniac ludzkosc przed nuda minimali, electroclashu, strywializowanego house’u. Zlo czai sie wszedzie, dlatego scigalismy je po klubach calej Polski i na festiwalach Heineken Open’er, Off Myslowice oraz też Francophonic. Nadszedl czas, by stanac w obronie klubowiczów calej Europy. Nasza tajna kwatera znajduje sie w warszawskim Klubie 55, który staje sie baza wypadowa dla smietanki swiatowych superbohaterów. Walczyliśmy ramię w ramię wraz z Drop The Lime’m, oraz Drums of Death, tak oraz Chewy Cocolate Cookies, Stereoheroes, Blattą & Ineshą, Jaymo & Andy George’em,

Detboi’em, Manaią... Walka zdaje sie byc nierówna, a przeciwnik zawziety, ale w naszych superrekawach mamy hiperasy - fidget, techno, mocarny bas i piano staby. Yo także nasza dewiza! Oni u nas grali (albo my z nimi:)): Blatta & Inesha, The Bloody Beetroots, Boy 8-Bit, Detboi, Discodust DJs, też Drop The Lime, DJ Manaia, też Drums Of Death, Duke Dumont, też Jaymo & Andy George, potem Kesh, Kollektiv Turmstrasse, potem Plimsouls, Robertem Babiczem, Sidem Le Rock,oraz The Squatters, Stereoheroes, Tronik Youth, Zhiguli.

http://www.myspace. com/hhmdjs http://www.myspace. com/junkiepunks JUNKIE PUNKS Yapa & Pendzel, czyli JP na 100% ! DEZET Krakowski dj, miłośnik pięknych kobiet, mocnych alkoholi i muzyki, dobrej bassowej muzyki! Swoją przygodę z djką zaczynał od prezentacji szeroko pojętego spektrum muzyki drumandbass. Od bardziej lajtowych liquidowych dźwięków, po ciężkie technicznie dźwięki technoidu. Oni też jednocześnie wielki zapaleniec muzyki 2step/uk garage, co z czasem zaowocowało zajawka na bassline! Obecnie jego sety to szalona mieszanka ciężkiego fidgetowego bassu, wesołego, pozytywnego garażu, oraz nieco bardziej szalonego basslineu. Rezydent krakowskiego klubu Folia, gdzie z pasją rozwija swoje bassowe zajawki. Twórca ten był cieszącego się nie małym zainteresowaniem cyklu imprez „heavy bass session”, którzy gościli i witali wszystkich innych dj.

http://www.myspace.com/organauts

impreza


46

Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swoim rozmachem. Dźwięk, który można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni.


47

19–22 listopada 2009 P l a t e a u x // // F e s t i v a l Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania.

Jakub Kos /autor tekstu/ Magdalena Lazar /autor fragmentów visuali/

W dobie internetu i nowych mediów połączenie dźwięku z obrazem zyskało nowy wymiar. Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania. Otóż okazało się, że oko i ucho to coś więcej niż jedna z wielu konfiguracji zmysłowych. To w rzeczy samej monolit, odrębna forma doznania zrodzona z syntezy. Oko i ucho to nowy, XXI-wieczny zmysł. Początki były intensywne, pełne entuzjazmu i zabawy nowym wynalazkiem. Niemniej złota era wideoklipów przeszła do lamusa wraz ze zmianą formuły muzycznych stacji i ograniczeniem budżetów promocyjnych firm fonograficznych. Narastała też coraz silniejsza potrzeba, aby upomnieć się o jakość sztuki i kultury audiowizualnej, promować jej awangardę, a nie epigonów. Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swoim rozmachem. Dźwięk, który

można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni. Rozgrzane do czerwoności kable wioną muzyką, a dźwięk wybrzmiewa w nozdrzach i na podniebieniu. Stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i niepowtarzalność wrażeń. Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali europejskiej, porównywalne do tak uznanych oraz też rozpoznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Ars Electronica. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmieniom, a ich interakcja i wzajemne oddziaływanie to esencja inicjatywy, jakże wielkiej. Pada w Toruniu i Bydgoszczy był pierwszym tego typu wyda

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy

reportaż


reportaż

48

To kolejne wyróżnienie RA dla polskiej imprezy po krakowskim Unsoundzie, który w październiku uplasował się na drugim miejscu w rankingu RA. Polska staje się wylęgarnią coraz ciekawszych europejskich festiwali - piszą dziennikarze Resident Advisora, którzy w lineupie Plateaux polecają szczególnie występ Fennesza. Czytajcie więcej na http://www.residentadvisor.net/feature.aspx?id=104 Debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego syntezatora. Na przekór temu co uważali starożytni, ruchy ciała nader rzadko stymulują pracę mózgu. Sportowcy nie myślą o niczym innym niż dokładne wykonanie przez lata wyuczonych sekwencji, bijatyki niespecjalnie angażują intelekt, a tańczących nie pochłania nic ponad miłe spędzanie czasu. „Four to the floor” niekiedy jednak potrafi zmusić do zastanowienia, a wielowarstwowa muzyka rozrywkowa pobudza nie tylko mięśnie. Alan Abrahams urodził się w Afryce, gdzie za rytmem. Misternie ułożone stopy i werble odpowiadały za porządek świata w równym stopniu jak za dobre samopoczucie uczestników „zabawy”. Przeprowadzka do Portugalii, skąd potem przeniósł się do Berlina, nie zabiła w młodym muzyku owego tradycyjnego podejścia do dźwięku. Wydający również pod pseudonimem Portable, Bodycode od lat tworząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwową, eksperymentalną produkcją. To właśnie w należącej do Sama Valenti michigańskiej oficynie Abrahams łączy „techniczną” rytmikę z popowymi wokalami.

Naprzeniem w Polsce, tak silnie skoncentrowanym na wszelkich formach „audiowizualności”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów ich programu. Licznie zgromadzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zainteresowanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliższych latach. Tegoroczna edycja pokazała na co ją stać w przyszłości mam nadzieje będzie. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszczee większym rozmachem rzez lata wyuczonych. W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego syntezatora. Wraz z urządzeniem przyszła fascynacja elektroniką. Niemiecki producent, kompozytor i saksofonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambientowy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, komponuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji, a także naucza. Jednak to swoje eksperymentalne, elektroniczne wcielenie sygnuje imieniem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wywiadach, to właśnie w albumach wydanych dla Mille Plateaux, Resopal czy zapowiadanej na ten rok płycie dla Neo Ouija, realizuje się najbardziej. Niemiecki producent, kompozytor i saksofonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambientowy Werke czy progresywny Solid Minute uznany jako muzyk secesyjny.

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu,

ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.


49

reportaż

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable, Bodycode od lat tworząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwową, eksperymentalną produkcją. W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego.

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszy. Inna Dziękuję - nie lubię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity – electro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po królewsku. Potrzebujesz około 50-60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mieszaj. Dobrze popieprz. Jajka wsadzone dobrze komponują się z zimnymi nóżkami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wygląda Twoje poczucie humoru, które prezentujesz również w tekstach z „Verge”... W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem, naprawdę. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na to prezentację materiału z „Verge” na żywo... Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach .

W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Verge” na żywo... Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź organizatorów takich wydarzeń. W innych przypadkach, których spodziewam się więcej, będzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Verge” wraz ze spojrzeniem na tę historię przez pryzmat osobowości Sergio Oo Aaaa. Wracając do pierwszej wersji. Opowiedzenie o tym, co się wydarzyło, wymaga na pewno nieco teatralnej formy. Bardzo mi zależy na tym, żeby inni choćby na chwilę dotknęli krawędzi wydała nowa wytwórnia płytowa – Qulturap.>

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.


reportaż

50

Na przekór temu co uważali starożytni, ruchy ciała nader rzadko stymulują pracę mózgu. Sportowcy nie myślą o niczym innym niż dokładne wykonanie przez lata wyuczonych sekwencji, bijatyki niespecjalnie angażują intelekt, a tańczących nie pochłania nic ponad miłe spędzanie czasu. „Four to the floor” niekiedy jednak potrafi zmusić do zastanowienia, a wielowarstwowa muzyka rozrywkowa pobudza nie tylko mięśnie. Alan Abrahams urodził się w Afryce, gdzie za rytmem nadawanym przez bębny zawsze stała głębsza idea. Misternie ułożone stopy i werble odpowiadały za porządek świata w równym stopniu jak za dobre samopoczucie uczestników „zabawy”. Przeprowadzka do Portugalii, skąd potem przeniósł się do Berlina, nie zabiła w młodym muzyku owego tradycyjnego podejścia do dźwięku. Wydający również pod pseudonimem Portable, Bodycode od lat tworząc.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje.

Niemiecki producent, kompozytor i saksofonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambientowy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, komponuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji, a także naucza. Jednak to swoje eksperymentalne, elektroniczne wcielenie sygnuje imieniem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wyrząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwową, eksperymentalną produkcją. W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego syntezatora. Wraz z urządzeniem przyszła fascynacja elektroniką. Zobowiązania wobec jazzowych projektów i koncertowanie „instrumentalne” rzadko kiedy pozwala Tilmanowi Ehnhornowi na granie swych elektronicznych produkcji. Występ na Plateaux jest tym większa atrakcją dla miłośników „syntetycznego” wcielenia muzyka. Nagrywał dla takich wytwórni jak scape czy Perlon, jednak na stałe związany jest z sublabelem Ghostly International, Spectral Sound. To właśnie w należącej do Sama Valenti.

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym niebywałym rozmachem. Nagrywał dla takich wytwórni jak Scapel czy Perlon, jednak na stałe związany jest z sublabelem Ghostly International, Spectral Sound. To właśnie w należącej do Sama Valenti michigańskiej oficynie Abrahams łączy „techniczną” rytmikę z popowymi wokalami, a house’owy puls splata z gospelowym ciepłem. Na Plateaux Festival wystąpi jako kolejny reprezentant sceny muzycznej związanej z Ann Arbor, w ekskluzywnej odsłonie zaprezentuje nie tylko soniczne dokonania. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable, Bodycode od lat zbowiązania wobec jazzowych projektów i koncertowanie „instrumentalne” rzadko kiedy pozwala Tilmanowi Ehnhornowi na granie swych elektronicznych produkcji. Występ na Plateaux jest tym większa atrakcją dla miłośników „syntetycznego” wcielenia.


51

„Techniczną” rytmikę z popowymi wokalami, a house’owy puls splata z gospelowym ciepłem. Na Plateaux Festival wystąpi jako kolejny reprezentant sceny muzycznej związanej z Ann Arbor, w ekskluzywnej odsłonie zaprezentuje nie tylko soniczne dokonania Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje. pod pseudonimem Portable, Bodycode od lat tworząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwową, eksperymentalną produkcją. W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego syntezatora. Wraz z urządzeniem przyszła fascynacja elektroniką najwyzszej jakości. Niemiecki producent, kompozytor i saksofonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambientowy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, komponuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji. a także naucza. Jednak to swoje eksperymentalne, elektroniczne wcielenie sygnuje imieniem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wy-

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez wzglęDziękuję - nie lubię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity - electro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po królewsku. Potrzebujesz około 50-60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mieszaj. Dobrze popieprz. Jajka wsadzone dobrze komponują się z zimnymi nóżkami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wygląda Twoje poczucie humoru, które prezentujesz również w tekstach z „Verge”... W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem.

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii od początku do końca tak jak było. W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Verge” na żywo. Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź organizatorów takich wydarzeń. W innych przypadkach, których spodziewam się więcej, będzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Verge”.

reportaż


reportaĹź

52

http://www.plateauxfestival.pl


53

reportaż

deaf center [NO] + claudio sinatti [IT],

http://www.tilmanehrhorn.com http://www.myspace.com/tilmanehrhorn glitterbug [IL/DE] + ronni shendar [IL],

http://www.myspace.com/rechenzentrum http://www.weisermusic.com/ tilman ehrhorn [DE],

http://www.tilmanehrhorn.com http://www.myspace.com/tilmanehrhorn byetone [DE],

http://www.myspace.com/benderbyetone Czołowi artyści sztuki audiowizualnej świata po raz pierwszy w Polsce:

lusine [US],

http://www.myspace.com/lusinespace http://lusineweb.com ezekiel honig [US],

http://www.myspace.com/ezekielhonigmusic http://www.ezekielhonig.com imon scott [UK],

http://www.myspace.com/imonscott svarte greiner [NO],

http://www.myspace.com/svartegreiner chris herbert [UK] W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta,

http://www.myspace.com/chrisherbert


54

Projekty specjalne prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu lub jako nieliczne z prezentacji światowych: akufen [CA], fennesz [AT] + lillevan [DE], deaf center [NO] + claudio sinatti [IT], bodycode [US], sutekh [US], snd [UK], the sight below [US] + simon scott [UK], tilman ehrhorn [DE] + geometria [PL], lawrence english [AU] + makino takashi [JP], kirk [PL] + jeffers egan [US]

http://www.myspace.com/sutekh2 http://www.context.fm

http://www.myspace.com/deafcenter http://www.deafcenter.net

http://www.myspace.com/fennesz http://www.myspace.com/thesightbelow

http://www.myspace.com/bodycodemusic

http://www.myspace.com/svartegreiner http://deafcenter.net/sg

http://www.myspace.com/meglitterbug http://www.glitterbug.de http://www.myspace.com/akufunkture http://www. musique-risquee.com/ http://www.myspace.com/claudiosinatti http://www.claudiosinatti.com


55

Projekcje filmów eksperymentalnych:

http://www.myspace.com/grandfathersradio http://www.fewquietpeople.com

– utp_ [DE], RÜTS [BE], Vidos [DE], Audio.Visual [DE], Attack on Silence [UK], Visual Music [IT], When The Eye Flickers [IT], Few Quiet People [PL].

http://www.myspace.com/rasternoton

http://www.myspace.com/ghostlyinternational http://www.ghostly.com

http://www.myspace.com/rspnnrec http://www.flickr.com/photos/rozczoch http://www.myspace.com/kirkband http://www.kirkband.pl


56

Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania.


57 Podpis pod ilustacją.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Paternt na dźwięk /rozmawiamy z CO/ Przeciętnie inteligentny człowiek myśli, że hip-hop to muzyka dla debili. Paweł Gzyl /autor tekstu/ Magdalena Lazar /autor fragmentów visuali/

Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam.

MACIEJ KUJAWSKI, młody producent, który w 2004 zabłysnął debiutanckim album „!COMOC!”, prezentującym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obecnie powraca z nową płytą – „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Także przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi. Na „Prolongement” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawiło, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów. Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywała smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie i na sobie , jakby nigdy nic się nie stało, a przecież stało i to wiele, a każdy o tym wiedział.Ba! Każdy.

reportaż


reportaż

58

Jakiś czas później odkryłem

PG: Zacznijmy prowokacyjnie: Przeciętnie inteligentny człowiek, który widzi w telewizji kolesi poobwieszanych złotem, wokół których gibają się półnagie panienki, myśli, że hip-hop to muzyka dla debili. Co sprawiło, że Ty zafascynowałeś się tym gatunkiem? CO: Był wieczór. Jechałem moim nowym bmxem z wypasionymi niebieskimi oponami i czarną ramą po uliczkach osiedlowych. Zatrzymałem się przy jednym z domów, gdzie jakieś dwa cienie rytmicznie bujały się do rapowego bitu. Nie wiem, czego słuchali, ale powiedzmy, że mógł być to Luniz – „I Got 5 On It”. Jeszcze nie wiedziałm, co to może być, jednak chwilę ich obserwowałem, po czym, podniecony, wróciłem do domu. Jakiś czas później odkryłem tajemnicę „dwóch cieni” podczas gry w kosza. Standard pełen. Rap. Kosz. Na sportowo. Nie było wtedy jeszcze dziwek i szampana, za młody byłem. Co działo się później? Freestyle na złotym mikrofonie, skrecze na unitrze, loopowanie beatów na „jamniku”, NBA action, a potem gra w kosza przy dobrych klasykach. Więc może tu chodzi o ludzi? Pozdrawiam Jacka. Fascynacja samą muzyką przyszła później, jako następstwo tego, przy czym dorastałem. Wraz z wiekiem odkrywałem możliwości tego gatunku, nie przejmując się przy tym niekiedy tanimi zagrywkami w muzyce i prostymi tek-

tajemnicę „dwóch cieni” podczas gry w kosza RYTM Taki strzał. Jeszcze nie wiedziałem, co to może być.


59

stami. Poznawałem różne inne gatunki, bardzo ważne dla mnie, bo wpływające na moje postrzeganie muzyki, jednak hip-hop zawsze był i będzie mi najbliższy, łącznie z tym, w klipach do którego kolesie są poobwieszani złotem, a wokół nich gibają się półnagie panienki. PG: Spokojnie - tylko żartowałem. (śmiech) Od początku swej działalności wyrobiłeś sobie jednak opinię „dekonstruktora” hip-hopu. Na czym polega to „dekonstruowanie”? CO: Hip-Hop to bardzo szerokie pojęcie. Dla mnie, przede wszystkim jest rodzajem swobody. Dlatego bardzo swobodnie poruszam się po nim, zachowując przy tym ducha wyrazistych rytmów. To „dekonstruowanie”, to najwyraźniej mój styl i postrzeganie produkcji muzycznej, która jest już tak głęboko we mnie, że każdy proces twórczy jest działaniem automatycznym. Ucząc się czegoś, za wszelką cenę robię to po swojemu, co często bardzo utrudnia sprawę. Jednak w muzyce bardzo sobie to cenię bardzo. Już o tym mówiłem. PG: Twoja pierwsza płyta – „!COMOC!” – wywołała entuzjastyczne reakcje – w tym pozytywną recenzję w prestiżowym „The Wire”. Dodało Ci to wiary w to, co robiłeś? CO: Dla 19-letniego chłopaka, który zamiast siedzieć w książkach obijał się przy muzyce, to był ogromny szok. Samo wydanie tego albumu było czymś zaskakującym. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że moja muzyka była dojrzalsza ode mnie samego, co zrozumiałem całkiem niedawno. Docenienie płyty „!COMOC!” zajęło mi kilka lat, podczas gdy recenzentom zajęło to tylko chwilę. Nie wiedziałem nawet, jak ważnym pismem jest „The Wire”. Na okładce MF Doom i boom na Madvillain, a gdzieś w środku recenzja mojej płyty. Już nawet ten fakt był ważniejszy. Dopiero, kiedy znajomi

mówili, jak jest to prestiżowa sprawa, zacząłem rozumieć, że to nie tylko kilka zdań w znanej gazetce i byłem strasznie dumny z siebie. Jednak wiary mi to nie dodało, dlatego że nigdy mi jej nie brakowało. To, co robiłem i robię, powstaje w warunkach lenistwa, jest bardzo „moje”, nie ma w tym myślenia „oby się udało” albo „na pewno się uda!”. Lubię muzykę, lubię się nią zajmować bez napięcia. Nie potrzebuję do tego specjalnych bodźców. PG: Czy miałeś jakiś odzew ze strony polskiego środowiska hip-hopowego na swoją pierwszą płytę? CO: Zero. Nie spodziewałem się odzewu i nadal się nie spodziewam. PG:„!COMOC!” doskonale wpasował się w postmodernistyczną estetykę Mik.Musik. To dlatego chciałeś wydać go akurat w tej wytwórni? CO: W tamtym okresie Mik.Musik.!. to był jedyny label w Polsce, który ceniłem. Poprzez brata Bartka (czyli 8rolek), poznałem Wojtka Kucharczyka, który dostrzegł w mojej muzyce potencjał i bardzo pomógł mi zrozumieć to, co sam robiłem. Nie dojrzałem do tego, ale miałem nad sobą pewną kontrole, która nie wymagała ode mnie kompromisów. Nie zastanawiałem się nad wydaniem płyty w innej wytwórni. To było dla mnie oczywiste. Inne rozwiązania? Nie było nawet mowy. Wybór między „cipkowatymi” labelami, a jedyną wytwórnią z „jajem” był prosty. Zanim wydałem „!COMOC!”, zobaczyłem kilka koncertów ludzi z Mik, doświadczając atmosfery, która bardzo mnie wciągała. Ludzie z publiczności, którzy krzyczeli „Dziadek, zarzuć jakiś beat!” tak mnie bawili, że proszę mi wierzyć, podobało mi się to. Czułem się wśród ludzi z Mik, jak w domu, do którego zawsze chciałem wrócić.

PG: Dwie swoje następne płyty opublikowałeś w formie mp3. To była celowa taktyka, czy zostałeś do tego zmuszony realiami rynku? CO: EP-ka „Vocvocvoc” z założenia miała być darmowym wydawnictwem. Był to chwilowy kaprys, który jak się później okazało, bardzo wpłynął na moje dalsze poczynania. „King`s Meal” jednak już miało inne założenia. Kiedy album był gotowy, okazało się, że albo muszę trochę poczekać, albo wydam go w mp3. Realia rynku, pieniądze, trudny czas. Jednak mnie to nie wystraszyło. Nie mamy wyjścia? Robimy darmowo w mp3. Nigdy nie traktowałem wydawania muzyki zarobkowo, więc jedynym (ale w sumie dość sporym) minusem było to, że zabrakło radości z gotowego produktu - płyty, która w rękach jest motywem do uronienia kropli wzruszenia i kropli podniecenia. PG: W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? CO: Cobula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone projekty, ponieważ są czystą rozrywką dla publiczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza inspiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą muzyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podłością, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia, które miało nadejść lub nie.To było najmniej ważne dla mnie.

reportaż


reportaż

60

W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? Cobula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone projekty, ponieważ są czystą rozrywką dla publiczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza inspiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą muzyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podłością, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia. Nie tak do końca. Przecież za „Verge” stoi zaskakujący koncept – historia szalonej namiętności prowadzącej do... kanibalizmu. Czy ten fabularny zarys był pierwszy, a dopiero potem dopasowywałeś do jego klimatu muzykę? Fabuła była pierwsza, ponieważ jest to prawdziwa historia. Muzyka stała się ilustracją do wydarzeń, o których chciałem opowiedzieć. Poza tym, nigdy nie myślę o tym, jak ma brzmieć moja muzyka. Nie głowię się nad nią, tylko realizuję to, co mi w głowie siedzi. Emocje, które dostarczyły mi doświadczenia „na krawędzi”, wystarczająco silnie pokierowały

całą pracą nad albumem. Większość utworów z „Verge” oparta jest na kontraście – też z jednej strony masywne podkłady rytmiczne, a z drugiej rozwichrzona elektronika o soundtrackowym smaczku. Skąd ten pomysł? Jeśli tak to słyszysz, pewnie masz rację. Nie powinienem analizować swojej własnej muzyki. Nie chcę rozbijać czegoś skończonego na atomy. „Verge” postrzegam jako całość, która ma dla mnie wiele znaczeń pozamuzycznych. „Bum” miało przynajmniej tą zaletę, że nie było punktowe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak odczuwałem to jako silnie akade-

EP-ka „Vocvocvoc” z założenia miała być darmowym wydawnictwem. Był to chwilowy kaprys, który jak się później okazało, bardzo wpłynął na moje dalsze poczynania.

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam.

micki chwyt – potrzebę zaakcentowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywała smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powracała. Ekstra. Okazało się jednak, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, oraz komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi. Na „Prolongement” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawiło, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów. Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywa, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest.


61

Podpis pod ilustacją. Kolaż autorstwa Gabrielii Baki inspiracja oldschoolem.

W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? Cobula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone projekty, ponieważ są czystą rozrywką dla publiczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza inspiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą muzyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podłością, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia. Nie tak do końca. Przecież za „Verge” stoi zaskakujący koncept – historia szalonej namiętności prowadzącej do... kanibalizmu. Czy ten fabularny zarys był pierwszy, a dopiero potem dopasowywałeś do jego klimatu muzykę? Fabuła była pierwsza, ponieważ jest to prawdziwa historia. Muzyka stała się ilustracją do wydarzeń, o których chciałem opowiedzieć. Poza tym, nigdy nie myślę o tym, jak ma brzmieć moja muzyka. Nie głowię się nad nią, tylko realizuję to, co mi w głowie siedzi. Emocje, które dostarczyły mi doświadczenia „na krawędzi”, wystarczająco silnie pokierowały całą pracą nad albumem. Większość utworów z „Verge” oparta jest na kontraście – z jednej też strony masywne podkłady rytmiczne, a z drugiej rozwichrzona elektronika o soundtrackowym smaczku. Skąd ten pomysł? Jeśli tak to słyszysz, pewnie masz rację. Nie powinienem analizować swojej własnej muzyki. Nie chcę rozbijać czegoś skończonego na atomy. „Verge” postrzegam jako całość, która ma dla mnie wiele znaczeń pozamuzycznych.

Nie chcę stracić postrzegania tego w ten sposób. Może zamiast tej odpowiedzi dam Ci przepis na zimne nóżki? Dziękuję – nie lubię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity – electro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po królewsku. Potrzebujesz około 50 – 60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mieszaj. Dobrze popieprz. Jajka wsadzone dobrze komponują się z zimnymi nóżkami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wygląda Twoje poczucie humoru, które prezentujesz również w tekstach z „Verge”. W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas i pieniądze na to. Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź organizatorów takich wydarzeń. W innych przypadkach, których spodziewam się więcej, będzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Verge” wraz ze spojrzeniem na tę historię przez pryzmat osobowości Sergio Oo Aaaa, tak to właśnie było i nic nie ściemniam, przysięgam.

W każdym śmiechu jest też jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Verge” na żywo...ale nie na żywo też jest dobry.

reportaż


62

Pod pseudonimem CO ukrywa się Maciek Kujawski, młody producent, który w 2004 zabłysnął debiutanckim album „!COMOC!, prezentującym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obecnie powraca z nową płytą - „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej. Oła smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powraca cały czas co dnia , każdego dnia .Co ja mam zrobić? Pod pseudonimem CO ukrywa się Maciek Kujawski, młody producent, który w 2004 zabłysnął debiutanckim album „!COMOC!, prezentującym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obecnie powraca z nową płytą – „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany.

Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jednak, że to Prolongement Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi. Dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos. Miało przynajmniej tą zaletę, że nie było punktowe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak odczuwałem to jako silnie akademicki chwyt – potrzebę zaakcentowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający, dlatego też udałem się dopiero potem daleko.

Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywała smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powracają one bardziej zdecydowane: długie pociągnięcia, nachodzące na siebie, nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika coraz mocniejsza, czasami wprowadzana zbyt na siłę (nagły wzrost głośności), pochłania kwartet, momentami bardzo przyjemnie krąży kanałami po sali, porusza się. To bardzo odległe skojarzenie, ale pomyślałem o „Studies for Thunder” Henke – i to przed uderzeniowo-burzową końcówką. Przynajmniej tą zaletę, że nie było punktowe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak odczuwałem to jako silnie akademicki chwyt – potrzebę zaakcentowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co też trochę polepszyło moją opinię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi.

Podpis pod ilustacją. Kolaż autorstwa Gabrielii Baki inspiracja oldschoolem.


63

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale teĹź specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje. pod pseudonimem Portable,

http://www.myspace.com/co





nowości

vinylowe rozmaitości recenzje


recenzje

68

Dubkasm Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na „Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektroniką w nowoczesny sposób. Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie. Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi

już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem. Jednym z najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu.

Projekt konkursowy na okładke do płyty autorstwa Jana Maszkowskiego.

Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową oprawę dla dawnego, znajomego przekazu.

„Transform I”

duetu Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub, który za tworzywo obrał sobie klasyczne brzmienia roots reggae.



recenzje

70

Kyteman The Hermit Sessions Kytopia Przybliżyć sylwetkę tego Pana jest mi cokolwiek trudno. Google zwykle kieruje mnie na strony w językach, do których rozszyfrowania brak mi niestety skila - flamandzkim, niemieckim i sam Lucyfer wie jakim jeszcze. Wiadomo na pewno, że Kyteman to Colin Benders, holenderski grajek, mający zaledwie 21 lat (choć nawet i tu źródła były podzielone). Kyteman dmie ...w trąbę i (jeśli wierzyć informacjom o tym, że partie wszystkich instrumentów na rekomendowanej tu płycie nagrywał samodzielnie) wali w gary, plumka na klawiszach, robi nawet za całą sekcję smyczkową. My gościa przede wszystkim kojarzyć możemy z numerów C’Mon-a i Kypski-ego. Teraz natomiast, gdy do sklepów trafiła jego solowa płyta, pojawia się doskonała okazja, by jego działalność muzyczną sobie nieco przybliżyć. The Hermit Sessions to bez

dwóch zdań płyta eklektyczna. Ciepłe, soulowe wokale mieszać się tu będą z rapowanymi wersami. Pojawiająca się tu i ówdzie trąbka Colina kładziona będzie na leniwie płynące jazzujące melodie. Pierdzące syntezatory ścierać się będą z hiphopowymi podziałami perkusyjnymi, a co uważniejszy słuchacz wychwycić tu może nawet jakiś dubowy pierwiastek. Kyteman do przedstawienia swojej wizji hiphopu posługuje się w głównej mierze bogatą aranżacją, choć tam gdzie liryczny akcent ma być wyrazisty, a uwaga odbiorcy nie powinna być rozpraszana, muzyk nie unika pewnego ascetyzmu.Płyta bardzo orzeźwiająca i przyjemna. Polecam. Niżej link do pijackiego szlagieru: http://www.youtube.com/ watch?v=SpwIF6tkRl8

Tymanski Yass Ensemble Free Tibet Biodro Zdaje się, że należy rozprawić się z jednym mitem. Coraz częściej odnoszę wrażenie, iż Ryszard Tymon Tymański uznawany jest za

niegroźnego świra i z tegoż samego powodu ignorowany. Można odpowiedzieć, że sam zainteresowany sobie na to zapracował czy też zasłużył. Czy słusznie? Dla mnie Tymon jest człowiekiem pokroju Franka Zappy – oczywi... ście zachowując proporcje. Może to zbyt górnolotne porównanie, ale coś w tym chyba jest. Obydwaj w swej kontrowersyjności bardzo rzeczowi i skrupulatni. Każdą najdziwniejszą tezę potrafili racjonalnie uargumentować. Jednak wszystkie mądre słowa jakie padały z ich ust tkwią gdzieś w niebycie, a prym wiodą prowokacyjne wybryki i żarty. Opinia publiczna chyba została zaskoczona niedawnym występem Ryśka (omen nomen) w show Kuby Wojewódzkiego. Mamy i babcie odchodziły od telewizorów oburzone obscenicznym zachowaniem jakiegoś brudnego typa w długich włosach, natomiast co bardziej świadomi chcieliby móc oglądać te kilka minut na youtubie kilka razy w tygodniu. To jest bowiem artysta za przeproszeniem pełną gębą. Nie pieprząca farmazonów głowa, a człowiek który ma coś ciekawego (wybitnego) do ‘powiedzenia’ od prawie dwudziestu lat. Daj Boże (sic!) by jego kolejne projekty zawładnęły społeczną świadomością, bo człowiek to na tyle niedzisiejszy (w dobrym tego słowa znaczeniu) by oprzeć się największym medialnym pokusom.Mam nadzieje, że za lat

30 będziemy wyłuskiwać z jego ust każdy równoważnik zdania i beż żenady używać będziemy używać wobec niego określenia „autorytet”. Tak samo jak występ u Kuby Wojewódzkiego jest tu najmniej ważny, tak samo jest z płytą „Free Tibet”. Wspominam tu o niej tylko dlatego, że łączy wszystkie trzy wspomniane elementy i sprowokowała mnie do pochylenia się nad tym „problemem” i wyrażenia się w literkach. „Free Tibet” może być bardzo irytującym krążkiem. W zasadzie każdy z 12 utworów stanowi jedynie zaczątek utworu – podrzucenie słuchaczowi tematu, który jest rozwijany na koncertach ensemble. W momentach, kiedy utwór zaczyna zmierzać do kulminacyjnego momentu, kiedy muzyka pięknie płynnie rozwija się i brnie niczym niepowstrzymana następuje chirurgiczne cięcie. Utwór się kończy, a nowy zaczyna. I tak 12 różnorodnych, pełnych pasji, soczystych, razów. „Green Tara” i „Bodhicitta” to absolutne numery jeden. A najśmieszniejszy jest fakt, że trzeba bardzo mocno się starać by usłyszeć nuty samego Tymańskiego. O czym to świadczy? Polecam nie tylko chwilę pomyślunku w temacie, ale przede wszystkim zapoznanie się z czymkolwiek pod czym istnieje podpis Ryszard T. To niczym symbol.


71

gwarancji wysokiej jakości A także polecam jak powiedział klasyk „nie ruchać poniżej 23 roku życia’.

PS. Wspomniany kilkuminutowy występ telewizyjny pokazuje nie tylko stan umysłowy rodzimych celebrytów występujących w talk showach, ale i poziom najlepszej stacji telewizyjnej na rynku. http://www.tymanski.com/

8rolek Fat Pigs Warsztat8r Mimo, że w muzyce szukam raczej melodii i rytmu, to czasem nie lada rozrywki dostarczają mi nieco innego typu nagrania. Tak jest ze świeża płytą 8rolek „Fat Pigs”. Kompozycje Bartka Kujawskiego śledzę od kilku lat i zawsze bardzo mi pasowało jego niestandardowe podejście do tematu – oderwanie od wszelkich konwencji, niemożliwość zaszufladko...wania jego muzycznych wyczynów. 8rolek lubuje się w kreowaniu muzycznych wizji wyjątkowo skomplikowanych i ciężkostrawnych dla przeciętnego zjadacza chleba. Dużo tu elektronicznego zgiełku i kolorowych trzasków. Tempo często nie daje słuchaczowi wytchnienia, ale jest i wiele odniesień do współczesnej muzyki klubowej. Polecam, to jeden z ciekawszych projektów elektronicznych w naszym kraju. http://www.myspace. com/8rolek

/Nasze rekomendacje m u zyczne/ Hungry For The Power Azari and III Moments of a crisis I’m A Cliché Jeden z kawałków, który sprawia, że odzywa się we mnie fan house’u! To taka niewymuszona energia, kawałek, który od przeciętnego uczestnika imprezy klubowej mógłby usłyszeć zarzut, że jest „za wolny...”.To „Slowmotion Acid House Story Telling”, wersy unoszące się nad zamglonym parkietem. Uwodząca historia niezaspokojonych rządzy i pożądania, okiełznania. Trak pochodzi z kompilacji wydanej w ramach 5 rocznicy I’m A Cliché, wersja CD/LP do nabycia ponoć na początku września. Niezależnie od tego czy „Hungry For The Power” Cię uwiedzie, warto sprawdzić ten zwiastun. PS. Kawałek jest dostępny w całości za darmo! http://www.imacliche.com/ momentsofacrisis/

Higher Michelle Amador Higher Bright White Light Słuchałam tej piosenki na soundystemie znajomych przez ostnich parę lat, i chyba warto ją wspomnieć, bo jest to jedna z tych które wprowadzają swoista atmosferę. Dla relaksu, rozluźnienia, zapomnienia wczorajszych i jutrzejszych trosk... Wymarzony początek każdego afterka! Michelle Amador ukoi naburmuszonych i uniesie upadłych. Na pamiętne chwile, polecam. http://www.myspace.com/michelleamador http://www.dancetracksdigital.com/search/release. php?release_id=46559

recenzje


recenzje

72

Fleelosophy/ Hide Your Face Sonar Soul n/a Funky Mamas And Papas Na szóstym już wydawnictwie dobrze znanego czytelnikom Diggina labelu FMAP, debiutuje projekt Sonar Soul. Niewątpliwie premiera, której przegapić nie wypada. Singiel obdarzony jest charakterem dość hybrydowym. Z jednej strony usłyszycie bujającą balladę „Hide Your Face”. Opartą na połamanym i oszczędnym jednocześnie rytmie. Bębnach przetaczających się nieśpiesznie po rozkołysanych partiach klawiszy, do których dorzucony został, nadający nagraniu pewnej lekkości flet. Znajdzie się tu także miejsce na pewien bliżej niezidentyfikowany elektroniczny ornament i dyskretny skrecz. Całość zgrabnie dopełnią ciepły wokal Nuno i charyzmatyczny rap Sir Square Blaq. Nie inaczej jest w przypadku „Feelosophy”. Tutaj syntezatorowe tło stanie się pewną osnową, towarzyszącą przy odsłuchu przez całą długość trwania tego jointa. Dalej nie będzie jednak tak ascetycznie - na to elektroniczne tło położony zostanie gęsty bit,

który uzupełni gitarowy sampel, smyczki i, jak w przypadku „Hide Your Face”, dopowiadający swoją wersje historii, kształtujący ostatecznie charakter kompozycji zarazem, sowizdrzalski flecik. Tu za mikrofonami usłyszymy The Square Black Frames. Uprzedzając sugestie jakoby rekomendacja ta formą koleżeńskiej przysługi była, po odsłuch zapraszam na stronę Twojego ulubionego sklepu z woskiem. Naprawde warto.

i tych wszystkich odmian i odnóg, zanim wpadłeś(aś) w rytm codziennego podążania linków na facebook’u. Posłuchaj “Tabloids (Machine Drum Remix)”, w wykonaniu chowanego w Kingston Jesse Boykins III. http://www.ilike.com/artist/Jesse+Boykins+III/ track/Tabloids(Machine+Drum+Remix)

http://www.myspace.com/ funkymamasandpapas http://www.myspace.com/sonarsoul

Tabloids /Machine Drum Remix / Jesse Boykins III The Beauty Created Jeśli znudziło Ci się chwilowo disco, wszędobylskie indie, czy groźny dubstep, jeśli masz ochotę na powrót do przyszłości w stylu Dwele - Victer Duplaix - Jazzanova. Bardzo polecam tą płyte. To co się na. Zrób sobie wycieczkę do starych czasów, kiedy słuchałeś(aś) jeszcze nu-soulu

http://www.discogs.com/Linkwood-System/release/19574

Fudge Boogie Linkwood System Prime Numbers Wkraczając wielkim przytupem, rozpychając przestrzeń masywnym strumieniem basu, rozdmuchuje kurz na parkiecie, energetycznym rytmem i bogatą kombinacją żwawych klawiszy wprowadza kosmiczny groove, sprawiając że Twoje biodro czuje się jakby miało swoje pięć minut i masz ochotę wycisnąć z tego całą esencję! Tak bez poezji, prozy i rozpisywania się, to gruby numer który sprawi, że jeśli nie odstawisz, to rozlejesz swoje czerwone wino prosto na podłogę.

Jimi Tenor and Kabu Kabu 4th Dimension Puu Kolejna odsłona wariacji Jimi Tenora z zespołem Kabu Kabu nie przynosi odkrycia nowych, dotąd nie poznanych przez nikogo lądów. Za to i tak jest znakomicie. Tym razem zespół odleciał w kierunku korzennego afrobeatu korzystając mocno przy okazji z jazzowego zacięcia Jimiego. Co prawda panowie nieco zapomnieli o piosenkowym obliczu, tak obecnym na poprzedniej płycie „Joystone”, ale nie uznałbym tego za jakiś doskwierający defekt. Co prawda tamte piosenki uwielbiałem dość mocno, ale na „4th Dimension” wcale mi ich nie brakuje. Jest za to sporo mocy, porywającego groove’u, funku bez pryszczy i plemiennego klimatu tańca przy ognisku. http://wsm.serpent.pl/ sklep/albumik.php,alb_ id,15805,4th-Dimension,KABU-KABU-Jimi-Tenor


73

My Toys Like Me Where We Are Dumb Angel Myspace, przynajmniej mi, kojarzy się jednoznacznie z zalewem przeciętnych projektów muzycznych. Ledwie ułamek procenta użytkowników dzięki temu serwisowi odniósł wymierny sukces. Teoretycznie majspejsem rządzi demokracja, jednak jak doskonały jest ten system wszyscy dobrze wiemy. Zespoły różnią niuanse, a o tym kto dzięki serwisowi zdobywa popularność i kontrakt nie decyduje żadna logika. W tym muzycznym hyde park’u mimo wszystko można odnaleźć perełki. Profil londyńskiego kwartetu My Toys Like Me to jeden z niewielu, którym nabiłem niezłe statystyki. Kibicuję im od samego początku, do tego stopnia, że w ubiegłorocznym podsumowaniu dla PR

uznałem ich za moją osobistą nadzieje na 2009. Ich muzyka może kojarzyć się z brzmieniem szwedki Lykke Li, jednak na głosie i jednym utworze („Sick Couple”) podobieństwa się kończą. My Toys Like Me są bardziej zwariowani, odważni, niektórzy używają też określenia ‘awangardowi’. Na wyspach mówi się o nich jako najciekawszym debiucie ostatnich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami muzycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do szalonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are – debiut – ukazał się w maju tego roku – dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka – Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni być zadowoleni. http://www.myspace.com/mytoyslikeme

Fat Freddys Drop Dr Boondigga & The Big BW 101 Distribition Muzyka nowozelandzkiego kolektywu Fat Freddys Drop ma w sobie magiczną moc urzekającą nawet zagorzałych przeciwników jamajskich brzmień. Poza absolutnie mistrzowską mieszanką soulu i dubowej pulsacji, to dzięki prostocie i bezpretensjonalności podbili serca słuchaczy. Ich pierwszy LP „Based On A True Story” mimo upływu czasu nie traci i nie będzie tracić świeżości. Zmiany tonacji wciąż porywają do tańca, a subtelne wokale genialnego Joe Dukiego koją nerwy. Wspomniany debiut z 2005 w Polsce ukazał się po czterech latach od premiery światowej. Na 3 miesiące przed wydaniem drugiego znów rewelacyjnego longplaya. Lepiej późno niż wcale. „Dr Boondigga & The Big BW” wreszcie jest i wynagradza długie wyczekiwanie! Trzeba przyznać, że panowie niespiesznie na

swoim małym kawałku nowozelandzkiej rajskiej plaży wyklepali zestaw nieskazitelnych nut. Ten sam niepowtarzalny vibe i brzmienie kolektywu pozostało. Jednak „Dr Boondigga & The Big BW” to płyta zupełnie różna od wcześniejszych dokonań zespołu. Dużo więcej elektroniki i bardziej piosenkowa (melodyjna) konwencja stanowią o stałym progresie. Dzięki zabawom z elektroniką materiał nabrał drapieżności, basy brzmią jeszcze głębiej. Rytmicznie jest znacznie żywiej niż kiedykolwiek wcześniej - do tego stopnia, że momentami („The Wild Wind“, „Shiverman“) Dj Fitchie serwuje nam prawie house’owe metrum. Z piosenek najbardziej zaskoczyć może “Boondigga” - najbardziej popowy utwór w dorobku FFD. Jednak następujący chwile po niej “Pull The Catch” już uwodzi i wkręca jak najlepsze kawałki z „Based On A True Story”. „Dr Boondigga …” po blisko dwóch tygodniach słuchania wciąż wydaje mi się krążkiem lepszym od poprzednika. Muzyzcznie panowie idą dalej niż kiedykolwiek i nie wiem czy w ogóle powinno się porównywać ich dotychczasowe nagrania. Jednak jako zachęta do przesłuchania chyba brzmi dobrze. http://www.amplifier. co.nz/release/46255/dr-boondigga-and-the-big-bw. html?play=46441#item46441

Autor: małyTe

recenzje


74

gdzie: Mish Mash ul.Mostowa 4 /Kraków/ data: 19.02.2010 entry : 5 zł Ekklektik Nite! #4 muzyka: electro/minimal/techno komendanci melanżu to rebus/skylark rec. łódź kinzo chrome/oto studio kakofonix/nightwatchevents Eleklektik nite to flagowy produkt agencji nightwatchevents, w założeniu ma prezentować w ciągu jednej nocy szerokie spektrum muzyki elektronicznej, od house aż po techno. Oprócz muzyki,miksujemy też towarzystwo i miejsca kolejnych edycji ,tak aby w efekcie zaserwować wam niebanalną potrawę, bo organizowanie dobrych wydarzeń jest dla nas sztuką...4 edycja to : Tym razem zaprosiliśmy prawdziwą legendę polskiej sceny dj’skiej , pochodzącego z Łodzi - Rebus-a .Tej nocy mieszamy minimal z tech-house , techno z deep house, a electro z prawdziwym pierdolnięciem, spodziewajcie się ofiar....bio:

Rebus Rebus debiutował w 1992 roku, kiedy to dopiero tworzyły się zarysy kultury klubowej w Polsce, zdominowanej dotąd przez kicz Manieczek i disco polo. Ekscentryczny styl serwowanych przez niego setów przeznaczony jest dla znudzonej popem publiczności, poszukującej brzmień niekonwencjonalnych. Był jednym z pierwszych w Polsce, którzy zaryzykowali granie imprez techno. Od lat wyznacza pewien rozpoznawalny trend

i modę na techno brzmienia, które w industrialnej Łodzi przeżywały swój złoty okres za sprawą legendarnego już klubu New Alcatraz. Kontynuacją tych tradycji były coroczne Parady Wolności, na których Rebus był stałym rezydentem i nieodłącznym członkiem DJskiego składu, ze swoimi charakterystycznymi kawałkami spod znaku niemieckiego techno, gromadząc przed sceną wiernych fanów. Stawał się twórcą coraz bardziej wszechstronnym, występy na żywo dla ograniczonej ilościowo publiczności zamienił na radiowe fale, przeprowadzając skomasowany atak na młodzieżowe gusta! Przez 5 lat jego sety elektryzowały eter stacji Manhattan, w którym co piątek prowadził nocne audycje, cieszące się olbrzymia popularnością słuchaczy spragnionych oryginalnych brzmień. Obecny od 13 lat na scenie klubowej, zalicza się do czołówki polskiej DJki, co potwierdzają rankingi i zestawienia poczytnych klubowych periodyków. Ta fala popularności i utrzymywanie się na topie to efekt jego ciągłych poszukiwań najbardziej wyrafinowanych muzycznych klimatów. Rebus, nie tylko „gra”, ale i bywa na prestiżowych imprezach w kraju i zagranicą (urodziny Gigolo Rec w Berlinie), doświadcza tam najnowszych trendów w muzyce klubowej, a dokonując ich transgresji na rodzime parkiety, nadaje swoim występom absolutnie zachodni standard. W doborze kawałków kieruje się swoim doskonałym gustem i niezawodną intuicją. Styl muzyczny w jakim porusza się DJ Rebus, to nie tylko gwarancja szalonej nocnej zabawy, ale pewien ogólny trend post-punkowej konwencji przeniesionej na parkiet za pomocą wibrujących elektro bitów. Dzisiejsza moda na elektro dźwięki w muzyce pop, wzmogła tylko apetyt na sety Rebusa, który od lat wierny takiej stylistyce jest w niej totalnie autentyczny i niebanalny! Jako właściciel

najlepiej prosperującego sklepu płytowego w Polsce, Skylark Rec. (w którym zaopatrują się niemalże wszystkie znane „gwiazdy” kultury klubowej), ma nieograniczony dostęp do nowości płytowych i „promówek”. To olbrzymi atut jego zgrabnie zmiksowanych live-actów, właściwie niemożliwych do podrobienia, wyprzedzających klubowe mody o całe miesiące. RebusRebus, to nie tylko lider ekipy Skylark, właściciel sklepu z płytami, organizator imprez i koncertów czy animator łódzkiej sceny electro. Całokształtu jego wszechstronnej działalności dopełnia wieloletnia współpraca z artystami różnych inklinacji i proweniencji (graficy, dziennikarze, muzycy), od lat stojącymi w kontrze do komercyjnego zepsucia.

http://www.myspace.com/panrebus http://www.myspace.com/kinzochrome


Records. Kinzo Chrome/chrono bross Chrono Bross ( Oto Studio) Kolektyw Chrono Bross powstal pod koniec 2003 roku, jednak zainteresowanie nowoczesna elektronika przez jego czlonków trwa cale zycie. Obecnie w sklad grupy wchodza 2 osoby: rodzenstwo Olivia Ungaro i Kinzo Chrome. Znudzeni tym, co dzialo sie na lokalnej scenie, postanowili przyspieszyc wyjatkowo dlugie i bolesne narodziny krakowskiej sceny electro. Jako jedni z pierwszych rozpoczeli promowanie nowoczesnej muzyki elektronicznej, a scisle mówiac electro clash, italo electro, dirty disco, minimal. Rok 2005 rozpoczal sie wielkim boom’em na electro, a Chrono Bross, jako prekursorzy krakowskiej sceny, zaczeli coraz

czesciej pojawiac sie w klubach calej Polski, goraco przyjmowani przez publicznosc spragniona nowych mocno elektronicznych brzmien. Dzieki dwóm autorskim cyklom: Electro Futuro i Robot Anarchy - na których pojawila sie polska czolówka electro – Kraków staje sie coraz mocniej elektroniczny. Sety budowane przez czlonków kolektywu zawsze zaskakuja swiezoscia, oryginalnoscia co nie pozostaje bez echa w klubie wprowadzajac atmosfere ogólnej euforii i dobrej zabawy. Grajac nie zamykaja sie na jeden styl, lacza jednoczesnie electro, retro italo, nu disco oraz deep minimal. Jak sami mówia uwielbiaja grac dla ludzi i w miejscach gdzie najwazniej-

k a l peo lne c-a darium

sza jest dobra muzyka, gdzie ludzie otwarci sa na nowe brzmienia i czesto, zaskakujace i niekonwencjonalne rozwiazania. Muzyka, która nas porusza to skrzyzowanie kwasnej awangardy z zimnymi dzwiekami industrialnej rzeczywistosci, wymieszanej z kiczem i disco lat osiemdziesiatych.(Kinzo) Do tej pory organizowali i supporotowali wydarzenia z takimi artystami jak: Bangkok Impact, Microthol, Mossa, Jeff Milligan, Alexander Robotnick, Narcotic Syntax, Dj Naughty, Falko Brocksieper, Nick Hoppner, Carsten Jost,Jacek Sienkiewicz, Marcin Czubala, 3channels, SLG, Max Skiba, Play Paul.

Kakofonix/nightwatchevents Dj/promotor, organizator imprez niegdyś pod szyldem Czarna Orkiestra, obecnie współzałożyciel Nightwatchevents.Jako organizator aktywnie działa od 2007 roku, zaczynając jako manager klubu Roentgen, w 2008 powołuje do życia agencję eventową Czarna Orkiestra, wtedy też zaczyna swoją przygodę z muzyką, organizując kilkadziesiąt imprez w ciągu zaledwie roku działalności Muzyka jaką prezentuje w swoich setach to szeroko pojęta muzyka elektroniczna ,ale przede wszystkim to energetyczny mix muzyki techno , tech-house i minimal.Ulubione wytwórnie to :Border Community,Kompakt,Ca-

75

http://www.myspace.com/kakofoniks denza, Cocoon,Minus.Można go było usłyszeć na takich undergroundowych przedsięwzięciach jak: domówka Legenda,domówka freestyle,rozjaśnienie2-hotel forum,Dekadencja NYE – sylwester w forcie 7 Bronowice ; oraz w klubach: Caryca,Błędne Koło,Mish Mash,Łódź Kaliska,Folia,Roentgen,Plastik,Krzysztofory,Luzztro (W-wa).

Nightwatchevents Po kilku latach poszukiwań i eksperymentów w dziedzinie organizacji imprez , powstała agencja Nightwatchevents.Naszą misją jest dodanie koloru i smaku do dosyć jeszcze nierozwiniętej kultury klubowej w Krakowie. Każde wydarzenie jest przez nas specjalnie przygotowane; zależy nam aby zebrać w odpowiednim miejscu i czasie ciekawych ludzi którzy prawdziwe życie zaczynają w nocy. Dodajcie do tego dobrych dj’s i ciekawą aranżację, tak powstaje klimat każdego naszego wydarzenia.Organizowanie dobrych wydarzeń jest dla nas sztuką.


zapowiedzi

76

The Beauty Created Me są bardziej zwariowani, odważni, niektórzy używają też określenia „awangardowi”. Na wyspach mówi się o nich jako najciekawszym debiucie ostatnich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami muzycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do szalonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are – debiut – ukazał się w maju tego roku – dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka – Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni .

już za miesiąc

Eltron Jone w Łodzi Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami muzycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do szalonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are debiut ukazał się w maju tego roku dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni być zadowoleni.

Puu My Toys Like Me są bardziej zwariowani, odważni, niektórzy używają też określenia „awangardowi”. Na wyspach mówi się o nich jako najciekawszym debiucie ostatnich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami muzycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do szalonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are debiut ukazał się w maju tego roku – dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni być bardziej.

n/a Funky Mamas And Papas Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków zadowoleni.

http://www.youtube.com/ watch?v=SpwIF6tkRl8 http://www.youtube.com/ watch?v=SpwIF6tkRl8




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.