Gazeta Uliczna 01/2011

Page 1

40%

5

ceny dla sprzedaw cy

,8"35"-/*, (0410%"3,* 40-*%"3/&+

Pomiędzy światem a nami… nam mi… ą Reczeniedi Reczzeniedi – wywiad z Justyną 18 - 20

4-5

Nr 1 (28) 2011

W stronę nowego życia – świadectwo Lecha Bora 28 - 31

Książę William: ą” cj a ir sp in ie n m la d są e n cz li U ty ze a „G


POEMAT NA KSIĘŻYC I PODKOWĘ NAJNOWSZA KSIĄŻKA POETYCKA DOMINIKA GÓRNEGO Honorowy patronat nad publikacją: Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego Projekt okładki i ilustracje: Ryszard Kaja Książka wydana wraz z płytą CD, na której słyszymy wybrane wiersze w interpretacji ich Autora. Recytacji towarzyszy muzyka pulsująca w sercach najpiękniejszych Czardaszy, w wykonaniu Miklosza Deki Czureji – światowej sławy romskiego skrzypka, któremu Yehudi Menuhin i Stephane Grappelli nadali miano Króla Czardaszy.

Opinie na temat literackiej twórczości Dominika Górnego: Panu Dominikowi – z wyrazami uznania i sympatii…

prof. Jerzy Buzek Od lat śledzę z wielkim zainteresowaniem i intelektualną satysfakcją twórczość poetycką Dominika Górnego. Podziwiam jego zmaganie się ze słowem, głębię myśli i warsztatową sprawność.

prof. Jan Miodek Dziękuję za Pana wspaniałą Poezję…

Drogiemu Dominikowi – z wdzięcznością za Chopina.

Jan Nowowiejski

Barbara Wachowicz

…Piękny tomik wrażliwej i głębokiej poezji. Przeczytałem te strofy z wielkim zainteresowaniem i serdecznie gratuluję Panu szlachetnej treści tak mądrze i atrakcyjnie „zebranej” w słowa.

Wiesław Ochman Książka jest dostępna od marca br. w "Salonie Posnania", przy ul. Ratajczaka 44 w Poznaniu. Można ją również zamówić pod numerem tel.: 603 851 094


5

40% ceny dla sprze dawcy ,* 40-*%"3/&+

Pomiędzy światem a nami nam mi… … – wywiad z Justyną ą Recze Recz zenied niedii 18 - 20

4-5

Nr 1 (28) 2011

1

(28)

2011

W stronę nowego życia – świadectwo Lecha Bora 28 - 31

Książę K Ksią siąą ę Wi William: W illia illiam illiam: i m: m „Gazety G ty Uliczne Gazety Uli zne Uli Ul z sąą dla dl mnie iinspiracją” dl nspiracją” nsp s

Drodzy Czytelnicy „Gazety Ulicznej”,

4-5

Cieszymy się, że po raz kolejny możemy podzielić się z Wami ważnymi dla naszego życia refleksjami i zdarzeniami, które opisaliśmy w najnowszym numerze niniejszego kwartalnika; a radość ta jest tym większa, iż pośród „naszych autorów” znalazł się sam książę William. W szczególny sposób zapraszamy także do zapoznania się z artykułami związanymi z: relacją z konferencji dot. podpisania porozumienia na rzecz utworzenia „Wielkopolskiego Centrum Ekonomii Solidarności”; działalnością „Barki” w Hamburgu oraz wydaniem najnowszej płyty Justyny Reczeniedi, z którą publikujemy wywiad. Redaktor Naczelna GU, Barbara Sadowska Zespół redakcyjny GU

numer

,8"35"-/*, (0410%"3

Książę William: Gazety Uliczne są dla mnie inspiracją

6-7

Książę William – współczesny książę

8-9

„Porozumienie Wielkopolskie” – solidarność buduje tożsamość

21

Wiersze z Poematu na Księżyc i podkowę

22-23

Poloneza czas zacząć! Trzynasty Bal „Przymierza Rodzin” w blasku wspomnień…

24-27

Rozsądek, miłość, dynastia

10-11

28-31

Kontrowersyjne projekty Miasta Poznania…

12-13

Nawet koty czują się u nas dobrze

14-15

Centrum Integracji Społecznej – „centrum” wiary w siebie

16-17

W stronę nowego życia

32-33

Malawijskie stowarzyszenia użytkowników wody znów odkręcają kurki

34-35

Grać w piłkę tak, aby wygrać życie – Lombardia Chudobczyce

36-37

„Barka” w Hamburgu

18-20

Pomiędzy światem a nami... – wywiad z Justyną Reczeniedi

Wspólnota skłotersów

38

Oddychać Pięknem…

Redaktor naczelna: Barbara Sadowska Z-ca Redaktor naczelnej: Dominik Górny

Druk: WD Klaudia-Druk

Zespół redakcyjny: Ewa Sadowska, Dagmara Walczyk, Magdalena Chwarścianek

Opracowanie graficzne i skład: Qubas.pl

Korekta: Dominik Górny

Wydawca: Fundacja Pomocy Wzajemnej BARKA ul. św. Wincentego 6, 61-003 Poznań, www.barka.org.pl

Szef dystrybucji: Krystyna Mieszkowicz-Adamowicz

Kontakt z Redakcją: 61 872 02 86

Szef sprzedawców: Mirek Zaczyński

Kontakt z Fundacją: 61 872 02 86, barka@barka.org.pl

Gazeta Uliczna jest dostępna w salonach sieci „Empik” w całej Polsce, u „sprzedawców ulicznych” oraz w księgarni „Bookarest” w Poznaniu.

3


osobowości

Książę William: są dla mnie insp Spał na ulicach Londynu, aby osobiście doświadczyć, jak to jest być bezdomnym. Idąc w ślady swojej matki, Diany, Księżnej Walii, został Patronem Centrepoint – wiodącej organizacji charytatywnej na rzecz młodych bezdomnych w Zjednoczonym Królestwie. Obecnie – po raz pierwszy od swoich zaręczyn ogłoszonych w zeszłym miesiącu – przekazuje słowa poparcia dla ruchu Gazet Ulicznych na całym świecie.

K

ryzys gospodarczy ma dewastujący wpływ na życie wielu osób bezdomnych, którzy żyją obok nas. W samym tylko Londynie skala zjawiska bezdomności zwiększyła się o prawie jedną czwartą w ciągu ostatnich dwóch lat. Ta liczba nie obejmuje osób, które utraciły własny dach nad głową i przebywają obecnie w tymczasowych mieszkaniach czy przeludnionych domach. Człowiek może utracić mieszkaniową stabilizację z wielu przyczyn: z powodu rozbicia ro-

Brytyjski książę William spotyka się z młodymi ludźmi wspieranymi przez organizację Centrepoint, w 40 rocznicę powstania tej organizacji, w jednym z ich centrów w Londynie, 16 grudnia 2009 roku. Centrepoint jest organizacją społeczną, która zapewnia schronienie i wsparcie dla bezdomnych młodych ludzi w wielu od 16 do 25 lat (zdjęcie: REUTERS/Luke MacGregor) 4

dziny, braku pracy, alkoholu czy narkotyków, w wyniku drastycznego załamania się sytuacji finansowej, często nie z własnej winy. Efekty bezdomności są takie same dla każdego: poczucie bezdennej bezsilności i rozpaczy. Konsekwencje emocjonalne dla osoby w ten sposób doświadczonej przez los, mogą być całkowicie druzgoczące – czasami bardziej dotkliwe, niż sam fakt bycia osobą pozbawioną domu. Organizacje charytatywne, kościoły, rządy i inne organizacje mogą nieść pomoc w podstawowym zakresie: zapewniając dach, pod którym można schronić się przed deszczem czy śniegiem, ogrzewanie i poczucie bezpieczeństwa – ale bez dania nadziei, osoba, która utraciła dom, nie może odbudować swojego życia. Fakt, że tacy ludzie żyją obok nas, „pada cieniem” na nasze społeczeństwa. Stąd też działalność tych, którzy tę nadzieję ofiarowują – Gazet Ulicznych takich jak WSPAK, mojej własnej organizacji charytatywnej – Centrepoint oraz innych organizacji i osób prywatnych, którzy troszczą się o ludzi pozbawionych dachu nad głową – tak mnie inspiruje, ponieważ wręczają osobom bezdomnym „narzędzia”, dzięki którym mogą one odbudować wiarę w swoje siły, a w konsekwencji – swoje życie. Spotkałem na swojej drodze wielu młodych ludzi, którzy są obecnie pełni pasji i pragnienia osiągania celów tylko dlatego, że ktoś w odpowiednim momencie dał im oparcie i pomógł „stanąć na własnych nogach”. Są to ludzie o niezwykłej odwadze. Może się wydawać, że się poddali i że brakuje im sił.


„Gazety Uliczne iracją”

Książę William i jego narzeczona - Kate Middleton, pozują do zdjęcia w St. James’s Palace, w Londynie, 16 listopada 2010 roku. Książę brytyjski William poślubi swoją narzeczoną Kate Middleton, 29 kwietnia 2011 roku, w Opactwie Westminster - ogłosiło jego Biuro 23 listopada 2010 roku (zdjęcie: REUTERS/Suzanne Plunkett) Wiem, że tak nie jest – oni się nie poddali i nie poddają. Czuję się niezmiernie uprzywilejowany, że mogę być kojarzony z takimi właśnie osobami. I „chylę czoła” przed organizacjami, które im w tej walce pomagają. Jego Królewska Wysokość Książę Walii William dla Street News Service © www.streetnewsservice.org

P

owyższy artykuł, publikowany na prawach wyłączności, został napisany przez Jego Królewską Wysokość Księcia Walii Williama dla Street News Service (SNS). SNS jest agencją prasową Międzynarodowej Sieci Gazet Ulicznych, która działa na rzecz 115 Gazet Ulicznych w 40 krajach. Wszystkie tytuły pomagają osobom bezdomnym na świecie w zdobywaniu środków na utrzymanie.

5


osobowości

Książę William – w Książę William jest drugim kandydatem w kolejce do brytyjskiego tronu. Jest fizycznie podobny do zmarłej matki, księżnej Diany. Już niedługo przestanie być jednym z najbardziej pożądanych kawalerów na świecie. Starszy z synów księcia Karola i Diany, William, lat 28, poślubi swoją długoletnią narzeczoną Kate Middleton; w piątek, 29 kwietnia 2011 roku, w katedrze Westminster w Londynie. Ich romans „zakwitł” podczas studiów na uniwersytecie.

T

ak jak ich matka, zarówno William jak i jego młodszy brat Harry, są obiektem intensywnego zainteresowania światowych mediów. To było powodem kilku interwencji poprzez instytucje nadzorujące media oraz próśb o większą prywatność. Wiele osób sugerowało, że głównym powodem krótkotrwałej rozłąki narzeczonych w 2007 roku, była niemożliwa do tolerowania nagonka mediów. Para spotkała się na uniwersytecie St. Andrews w Szkocji, gdzie oboje rozpoczęli studia w 2001 roku. Middleton, córka przedsiębiorców reprezentujących brytyjską klasę średnią, została ogłoszona księżniczką XXI wieku, w monarchii naznaczonej serią skandali. Książę pracujący

William zawsze powtarzał, że nie śpieszno mu do ślubu i ożeni się dopiero w wieku 28 lub 30 lat. 28 lat ukończył w czerwcu. „Od dawna wiadomo, że oboje szaleją za sobą” – stwierdziła komentatorka królewska Penny Junor. „W moim przekonaniu zdradza ich mowa ciała: są w sobie zakochani i jest to przesympatyczne”. William, który przeszedł szkolenie oficerskie, a obecnie jest pilotem ratowniczym w brytyjskim lotnictwie wojskowym, dla wielu jest uosobieniem idealnego króla na współczesne czasy. Według własnych słów, William nie chce być królewskim ornamentem, którego podstawowym zadaniem jest podawanie ręki. Chce pracować dla swojego kraju. William niedawno od-

6

Książę William oraz Jeff Hubbard, kiedyś bezdomny oraz klient Crisis - organizacji pomagającej osobom bezdomnym, tworzą dyptyk dla wystawy „A Positive View” („Pozytywny widok”) w Somerset House, w marcu 2010 roku (zdjęcie: A. G. Carrick, Chris Jackson, Getty Images) wiedził brytyjskie oddziały w Afganistanie oraz złożył wieniec w niedzielę, 14 listopada, dla upamiętnienia ofiar dwóch wojen światowych w ramach dorocznych obchodów rocznicowych, jakie odbywały się na całym świecie. Jego wejście do życia publicznego w wieku 21 lat, było bardzo delikatne z uwagi na „miłosno-nienawistne” stosunki z mediami jego matki. Zginęła w wypadku samochodowym w 1997 roku, próbując umknąć ścigającym ją ulicami Paryża, paparazzi. Mimo, iż z wyglądu przypomina Dianę, wielu twierdzi, że charakter Williama „mieści się” w normach rodziny jego ojca. Jest on bardziej tradycyjny i przestrzega zachowań, jakich oczekuje się od członków Domu Windsor. Dowodem tego jest jego pasja polowań, których nie znosiła jego matka oraz doskonały kontakt z ojcem. oprac. Peter Griffiths, David Cutler © Reuters; www.streetnewsservice.org


spółczesny książę

Książę William oraz Książę Harry podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, w trakcie meczu pomiędzy Anglią a Algierią, na stadionie Green Point w Kapsztadzie; 18 czerwca, 2010 roku (zdjęcie: REUTERS/Oleg Popov)

Książę William i Seyi Obakin, dyrektor wykonawczy Centrepoint, organizacji pomagającej bezdomnym, stoją przy Blackfriars Bridge w Londynie, 15 grudnia 2009 roku (zdjęcie udostępnione 22 grudnia 2009 roku) Książę William oraz Seyi Obakin spędzili jedną noc na ulicy, po tym jak Centrepoint zorganizowała taką możliwość dla księcia (zdjęcie: REUTERS/Centrepoint /Handout)

Książę William pozuje do zdjęcia w trakcie sesji zdjęciowej dla organizacji pomagającej bezdomnym Crisis (zdjęcie: A.G. Carrick)

Książę William w swojej roli jako komandor flotylli łodzi podwodnych, przybywa na ceremonię prezentacyjną dla marynarzy w bazie wojskowej Clyde, Faslane blisko Glasgow, w Szkocji, w październiku 2010 roku (zdjęcie: Reuters/David Moir)

7


ważne wydarzenia w Wielkopolsce

„Porozumienie Wielko buduje tożsamość Współczesny wymiar społecznej gospodarki rynkowej powinien być upowszechniany w rozmaitych dziedzinach naszego życia, w kontekście wzmacniania tradycji obywatelskiej samorządności, która od wielu wieków obecna jest na obszarze Poznania i Wielkopolski – i co ważne, nie chodzi jedynie o terytorium w znaczeniu geograficznym, ale o „obszar” społecznych zamierzeń, który ma szansę powiększać się na tyle, na ile ową „solidarność” postrzegamy nie tylko jako ideę, ale realny sposób na godne zagospodarowanie mienia rzeczywistości „prywatnej” oraz takiej, która w sensie dóbr kultury materialnej, należy do mieszkańców Polski i Europy.

Z

wrócenie uwagi na tak właśnie rozumianą kwestię solidarności stało się pierwszą „myślą” debaty eksperckiej, w której swoimi refleksjami i spostrzeżeniami podzielili się przedstawiciele rozmaitych środowisk opiniotwórczych, w tym: społecznych, politycznych i naukowych; 10 i 11 stycznia br. w Urzędzie Marszałkowskim w Poznaniu oraz w Centrum Szkoleniowym „Barki”, znajdującym się w Chudobczycach. „Myśli” wartych przypomnienia, było wiele – odwołajmy się zatem do tego, który nie „zapomina” – ich „autora”, bo tak można nazwać dokument podpisany 17 października br., jako „Porozumienie na rzecz utworzenia Wielkopolskiego Centrum Ekonomii Solidarności”. Omówieniu właściwych mu społecznych uzasadnień, a także jego współczesnych aspektów i dziejowych przesłanek, było w dużej mierze poświęcone niniejsze wydarzenie. „Kapitał ludzki” – najlepszy kapitał

Intelektualnym zespoleniem i jednoczącym różne zamysły działań „podaniem dłoni”, okazały się być myślowe perspektywy sygnatariuszy „Porozumienia Wielkopolskiego” – reprezentantów: Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego; Urzędu Miasta Poznania; Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego Pro Publico Bono; Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”. W szczególny sposób skłoniono się w stronę właściwej roli Marszałka Województwa Wielkopolskiego, który nadal powinien inicjować działania organizacyjne i programowe, zmierzające do kreacji dogodnych warunków dla upowszechniania idei ekonomii solidarności oraz aktywizacji doświadczeń przedsiębiorczości społecznej na gruncie krzewienia wzorców kultury solidarności.

8

„Porozumienie Wielkopolskie” ma bowiem wpłynąć na upowszechnienie innowacyjnych rozwiązań przedstawianych partnerom rządowego projektu 1.19 „Zintegrowany system wsparcia ekonomii społecznej”, w zakresie koordynowania partnerstw publiczno-prywatnych odnośnie powstania spółki pożytku publicznego. Ma się to przyczynić do utrwalenia strategii regionalnych jako wzorca dla innych regionów na gruncie m.in.: kształtowania świadomości środowisk lokalnych, formacji kadr, wyciągania wniosków z badań będących rezultatem efektywnych działań. Popierać przeto należy tworzenie instytucji badawczej i edukacyjnej zajmującej się upowszechnianiem wiedzy, z której rodzą się metody właściwej strategii zarządzania potencjałem solidarności Poznania i Wielkopolski – przekonanie to, wyznaczało dynamikę dyskusji podjętej podczas debaty, w której wzięli udział m.in.: Elżbieta Hibner, dawny doradca w rządzie premiera Jerzego Buzka, były wicemarszałek województwa Łódzkiego; Aleksandra Kowalska, dyrektor Regionalnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Poznaniu; Andrzej

Tomasz Sadowski wraz z innymi prelegentami eksperckiej debaty w Urzędzie Marszałkowskim w Poznaniu


polskie” – solidarność

Reprezentanci opiniotwórczych środowisk przybyłych z rozmaitych regionów Polski, omawiają fenomen „Porozumienia na rzecz utworzenia Wielkopolskiego Centrum Ekonomii Solidarności” Porawski, dyrektor Biura Związku Miast Polskich; Sławomir Piwowarczyk, dyrektor Pro Publico Bono; Anna Grzymisławska, sztandarowa postać wielkopolskiej „Solidarności”, były Szef Kancelarii Rządu Jerzego Buzka, obecnie dyrektor Biura Urzędu Marszałkowskiego Miasta Poznania; Barbara i Tomasz Sadowscy reprezentujący środowisko „Barki”.

fleksje obu profesorów utrwalone w najnowszym numerze Ruchu Prawniczego, Ekonomicznego i Socjologicznego, w gruncie rzeczy mówiły o tej właśnie „pamięci”, która pod rozwagę poddaje myśl, iż w dziejach minionych „zdarza się” świadomość czasów współczesnych.

Trzy drogowskazy – pomocniczość, trwałość, dobrowolność

Debata ekspercka stała się „ekspertem intelektu i mądrości czynów”, jeśli weźmiemy pod uwagę obecne na niej przekonanie do konieczności podjęcia ścisłej współpracy na rzecz utworzenia w Poznaniu instytucji „Wielkopolskie Centrum Ekonomii Solidarności”. Jego celem ma być bowiem wzmocnienie instytucjonalne rozmaitych procesów społecznych, gospodarczych i kulturowych. A wszystko po to, żeby znaleźć niekoniecznie najbardziej „bezpieczną” i najłatwiejszą, ale na pewno – najwłaściwszą ścieżkę rozwoju społeczno-gospodarczego – taką, która umożliwia „spotkanie się” ambicji polityki regionalnej, dobrych praktyk samorządów lokalnych oraz doświadczenia i „know-how” organizacji obywatelskich; albowiem „wszelkie przemiany ekonomiczne mają służyć kształtowaniu świata bardziej ludzkiego i sprawiedliwego” – jak dzielił się z nami Jan Paweł II.

Zwrócono uwagę na potrzebę odkrywania wciąż nowych szans spełniających się w byciu wiernym trzem społeczno-ekonomicznym zasadom: pomocniczości, trwałości i dobrowolności. Pierwszą z nich określono jako zapotrzebowanie na rozwiązanie problemów istniejących w życiu społecznym, które do tej pory „pozostawały w próżni”. Zasada „ekonomii długiego trwania” wzmocniła wiarę prelegentów, w słuszność zawiązywania partnerstw publiczno-prywatnych. Z kolei przejawem „dobrowolności” była świadomość współdziałania, które jest „najwyższym wyrazem myśli konstytucyjnej”; bo przecież nie tylko ideowe „spotkania” w poczuciu wypełniania tradycji samorządności, winny nieść w sobie interdyscyplinarność ich doświadczania na różnych etapach rozwoju społecznego – tak jak się to dzieje w przypadku czterech akademii Pro Publico Bono: oświęcimskiej, solidarności, genius loci oraz takiej, której istotą jest „wiązanie się w drodze” kształtowania intelektualnego zaplecza rozwoju potencjału solidarności (kapitału społecznego). Wyjątkowo inspirującym był również wspólny artykuł Jerzego Buzka i Aleksandra Surdeja. Re-

„Imieniem” tego, co obywatelskie, jest sprawiedliwość

Dominik Górny Projekt 1.19 „Zintegrowany system wsparcia ekonomii społecznej” jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.

9


opinie

Kontrowersyjne projek na rozwiązanie trudnych W gminie Czerwonak powstaje projekt mieszkań socjalnych dla Poznaniaków z wyrokami eksmisyjnymi. W dawnym akademiku dla doktorantów Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Koziegłowach, ma powstać 60 mieszkań socjalnych dla mieszkańców Poznania. Radni obawiają się jednak, że przeniesienie tak wielu osób z problemami w jedno miejsce, spowoduje powstanie tam getta. Docelowo 25 kontenerów o powierzchni 18 m2 – każdy z jednym pokojem i kuchnią, mają być przystosowane do długotrwałego zamieszkania lokatorów, którzy na co dzień nie płacą czynszu i utrudniają życie swoim sąsiadom. Jest to pomysł Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych. Dotychczas nie powiodły się różne propozycje umiejscowienia kontenerów, z powodu protestów mieszkańców osiedli i dzielnic Poznania.

W

opinii radnych, Poznań „wypowiedział wojnę” Czerwonakowi. Radnych gminy wspiera Związek Gmin Wiejskich RP, jednak liczą również na pomoc Bronisława Komorowskiego, Prezydenta RP. Rozwiązania problemu szukają też na „własną rękę”, składając zapytanie o prawomocność takiej decyzji do profesora Huberta Izdebskiego. Mariusz Poznański, wójt Czerwonaka, zamierza „licytować się” z Poznaniem o kupno akademika i stworzyć tam centrum gospodarki solidarnej. Maria Libera, radna gminy Czerwonak, na sesji Rady Miasta, opowiedziała się za tym, aby Ryszarda Grobelnego, prezydenta Poznania, przekonać, iż „nie tylko duży może więcej, ale mały też może dużo”. Ważny głos w tej sprawie zabrali również: Agnieszka Gulczyńska (telewizja WTK), Jarosław Pucek (dyrektor Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych), Tomasz Sadowski (Przewodniczący Zarządu Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”), profesor Zbigniew Galor (socjolog). Agnieszka Gulczyńska: Dla mnie „wulkan” już wybuchł. To „wulkan wstydu”. Jego gorąca „lawa” powinna stopić żenujące uśmiechy, z jakimi przedstawiciele władz miasta opowiadają o swojej polityce naprawy świata. Najpierw był kontrowersyjny pomysł osiedli kontenerów. Opór mieszkańców, którym chciano te kontenery postawić „pod nosem”, podniósł w tej sprawie larum. Teraz okazuje się, że rubieże to termin elastyczny. I naj-

10

trudniejsi lokatorzy mają być eksmitowani nie tylko z mieszkań, ale też osiedli, miasta i z innych społeczności Poznania. Podrzućmy ich Koziegłowom, niech się martwią… Bo akurat w Koziegłowach jest już oczyszczalnia poznańskich ścieków, a wkrótce nieopodal, stanie spalarnia poznańskich śmieci. Proponuję również tam umieścić areszt śledczy, schronisko dla psów, wysypisko i cmentarz komunalny, a może nawet Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego i place manewrowe? W Poznaniu sobie żyjmy, a poza jego granice wyrzucajmy odpadki, resztki, szczątki, wszystko, co nieprzyjemne i trudne. Co pokazuje ta sprawa? – „żelbeton”, który zalał „usta” włodarzy Poznania. Ich zamknięcie na dialog i współpracę sięgnęło zenitu. Z osobami, które od lat nie płacą czynszów, nie pracują, wegetują na marginesie społeczeństwa, umieją rozmawiać ludzie, którzy poświęcili takiemu zajęciu swoje życie. I ci ludzie wiedzą, że przeprowadzka to tylko „umycie rąk”. A rzeczywiste rozwiązanie problemu oznacza pracę z trudną społecznością, pracę nakierowaną na to, żeby jej członkowie zaczęli życie „od nowa” i wrócili do społeczeństwa, do swoich rodzin i wreszcie do systemu płacenia za to, co się bierze. To wymaga „pobrudzenia rąk”, ale jest skuteczne. Poznań, z organizacjami, które znają metody rzeczywistego rozwiązywania problemów, nie współpracuje, bo władza wie lepiej. Być może władzom Poznania wydaje się, że lokując tych mieszkańców, z których nie są dumni, poza granicami miasta, stworzą podmiejskie


ty Miasta Poznania

problemów społecznych getto? Mylą się. Stworzą getto tu, w Poznaniu; getto ludzi bezradnych wobec nieziszczającego się snu o sterylnym życiu na „wyspie szczęśliwości”. Jarosław Pucek: Chodzi o lokatorów, którzy nie tylko nie płacą czynszu, ale „terroryzują” sąsiadów i dewastują mieszkania oraz klatki schodowe. Problem powstaje wtedy, gdy mamy do czynienia z osobami, które nie chcą podjąć współpracy. Istnieje pytanie, czy w takiej sytuacji nie trzeba nimi „wstrząsnąć” czymś takim jak „żółta kartka” – „straszak” w postaci mieszkania w kontenerze…. Wiemy, że samo przeniesienie nie rozwiąże problemu, ale skoro osoby te są klientami pomocy społecznej od lat i prowadzona dotychczas działalność przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, jest nieskuteczna, to co można zrobić? Wolelibyśmy pracować z tymi osobami wcześniej, żeby nie musieli trafiać do kontenerów, ale takich mechanizmów na razie brakuje. Ten projekt ma pomóc porządnym obywatelom, zapewniając im w miarę spokojne życie. Czyich interesów gmina ma bronić? Moim zdaniem, jednak tych normalnych, uczciwych lokatorów. Tomasz Sadowski: Trzeba sobie zdać sprawę, że praca z człowiekiem, który ma różne złe nawyki, wymaga skoordynowanego, profesjonalnego działania wielu środowisk. Tego nie rozwiąże urząd ani też pojedyncze organizacje. Potrzebny jest konkretny system działań, który „Barka” tworzy od ponad 20 lat, by wymienić takie inicjatywy jak: centra integracji społecznej, spółdzielnie socjalne złożone z tych osób, które miały wcześniej zadłużenia, stowarzyszenia mieszkańców (powstało takie na osiedlu socjalnym Darzybór). W Poznaniu brakuje przygotowanych do współpracy urzędników. Stoi przed nami wyzwanie kształtowania kadr nowej generacji i kultury wzajemności, a nie usług; kultury solidarności, a nie rywalizacji; kultury kształcenia ustawicznego i przedsiębiorczości, a nie jedynie maksymalizacji zysków. W ostatnich latach, na kilku spotkaniach z Mirosławem Kruszyńskim, wiceprezydentem

Poznania, oraz z przedstawicielami: Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych, Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej, Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie oraz z reprezentantami innych organizacji; przedstawione zostały rozwiązania systemowe dotyczące reintegracji społeczno-zawodowej mieszkańców znajdujących się w najtrudniejszych sytuacjach socjalnych. Prezentowaliśmy innowacyjne rozwiązania europejskie w zakresie organizacji i budowy mieszkań socjalnych z udziałem, specjalnie do tego powołanych organizacji społecznych. Jak na razie w proponowanych tematach, nie zostały podjęte działania ze strony miasta i odpowiednich wydziałów, zarówno w zakresie organizacyjnym jak i finansowym. Zbigniew Galor: Oprócz tradycyjnych form pomocy, rzadko realizowane są w Polsce formy, które pojawiają się już od dawna zagranicą (Szwecja, Francja, Dania). Chodzi o nie tworzenie gett, ale włączanie takich zbiorowości które mają normalne relacje z głównym „nurtem życia” społeczno-gospodarczego. Domy powinny znajdować się, nie gdzieś poza miastem, ale w „normalnych” środowiskach. W Poznaniu realizowane są też projekty rewitalizacji kamienic, która polega na dostosowaniu różnych miejsc zamieszkania do dawnego wyglądu i na inwestycji w kapitał ludzki. „Ofiarami” rewitalizacji „padają” przede wszystkim mieszkańcy żyjący w ubóstwie. Po rewitalizacji mieszkania są sprzedawane po bardzo wysokiej cenie za metr kwadratowy. W tej sytuacji biedni są „zawalidrogą”. Nie zgadzam się na stosowanie wspomnianego „straszaka”. Profesor Zygmunt Bauman wypowiadała się na temat piekła i raju. Średniowieczny „straszak”, jakim było piekło, żeby utrzymać porządek społeczny, dzisiaj nie ma już racji bytu. Teraz mamy „piekło” w postaci bezrobocia i bezdomności. Taki powinien być wystarczający „straszak”. opracowanie: redakcja GU na podstawie: www.wtk.pl, audycji Radia BlueFM, Radia Afera oraz debaty medialnej w trakcie konferencji „Wielkopolskie Targi Przedsiębiorczości Społecznej”.

11


historie prawdziwe

Nawet koty czują

Stefan i Jolanta Szczypkowscy

Uczestnicy Centrum Integracji Społecznej stworzonego przez Fundację Pomocy Wzajemnej „Barka” na poznańskich Zawadach, dzielą się losami swojego życia. Stefan Szczypkowski i Jolanta Schrann – Szczypkowska Przez 17 lat pracowałem jako rekwizytor w telewizji. To była ciekawa i rozwijająca praca. Nie przypuszczałem, że kiedyś ją stracę. Jednak stałem się bezrobotnym i w końcu trafiłem do Centrum Integracji Społecznej. To było kilka lat temu. Zaraz po roku w CISie dostałem pracę w grupie sprzątającej w Starym Browarze w Poznaniu. Pewnie, gdyby nie podejrzenia raka i operacja, pracowałbym tam do dziś. Na szczęście, kiedy byłem na zasiłku, opieka skierowała mnie z powrotem do CISu, w którym jestem aż do dziś. Przebywam między ludźmi, wiem więcej o świecie, nie czuję się samotny. Moja żona – Jola, jest wolontariuszką. Nie może być uczestnikiem Centrum, ponieważ przysługuje jej renta (Ustawa o zatrudnieniu socjalnym wyłącza z możliwości bycia w CISie m. in. osoby korzystające z renty zdrowotnej). Przy-

12

chodzi tu jednak razem ze mną codziennie, uczy się nowych rzeczy, szczególnie na warsztacie rękodzieła. Jest też fryzjerką, więc jako wolontariuszka, strzyże wielu uczestników. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wrócić do zawodu, abym mógł znów pracować w teatrze bądź w telewizji. Joanna, 43 lata Do CISu trafiłam w kwietniu zeszłego roku. Przez długi czas nie mogłam znaleźć pracy i dlatego opieka skierowała mnie właśnie tutaj. Początkowo byłam niechętna, bo miałam bardzo złe skojarzenia z „Barką”. Ludzie straszyli mnie, że tu przychodzą tylko bezdomni i „żule”. Na szczęście, pani z opieki zapewniła mnie, że jeśli nie będzie mi się podobało, to po miesiącu, bez żadnych negatywnych dla siebie konsekwencji, będę mogła zrezygnować. Kiedy jednak już tu przyszłam, stwierdziłam, że nigdy nie będę


się u nas dobrze

Joanna podczas pracy

Murzynek - jeden z kotów Teresy

chciała stąd odejść. Wybrałam sobie tutaj dobrą pracę – na warsztacie sprzątającym, bo lubię czystość. Dostaję za nią wynagrodzenie (świadczenie integracyjne w wysokości zasiłku dla bezrobotnych). Przedtem nie pracowałam przez 4 lata. Trochę dorabiałam jako sprzątaczka i zajmowałam się wychowywaniem dzieci. Moja córka, Angelika, bardzo lubi się angażować, dlatego przy każdej okazji, zabieram ją ze sobą. Jako wolontariuszka, brała nawet udział w „Wielkopolskich Targach Przedsiębiorczości Społecznej”.

czym i chciałabym w nim doczekać emerytury. Zostało mi jeszcze kilka miesięcy. Wiem, że do pracy w swoim zawodzie już nie wrócę, ponieważ ze względów zdrowotnych nie mogę podnosić ciężarów. Poza ludźmi, ogromną sympatią darzę też koty. W domu mam zresztą dwa. Każdy ma inny charakter – pierwszy nosi imię Adamek i jest wyjątkowo zadziorny, a drugi – Puszek, ma teraz ksywkę „Pener”, bo kiedyś ode mnie uciekł. Poza tym dokarmiam trzy bezimienne koty, którym na zimę zrobiłam legowisko w drewniku. W CISie mam jeszcze 7 kotów: Łaciatą, Kolanówkę, Matkę, Murzynkę, Białaska, Znajdę i Rudego. I to właśnie są moi najlepsi kumple.

Teresa Andrzejak Kiedyś pracowałam jako tokarz. Ustawiałam maszynę i robiłam tzw. „detale”: śrubki, pierścienie do łożysk, trzpienie do łóżek szpitalnych, czasem tulejki i śruby do silników tramwajowych. Pracowałam z tylko jedną koleżanką, a pozostałą część naszego zespołu stanowili mężczyźni. Traktowałam ich jak kumpli. Teraz, gdy jestem w CISie, też odnalazłam różnych kolegów. Każdy ma swoją historię i cel swojego życia. Jestem na warsztacie ogrodni-

oprac. Dagmara Walczyk Projekt „Szkoła umiejętności życia” – Centrum Integracji Społecznej, realizowany przez Stowarzyszenie Szkoła „Barki” im. H. Ch. Kofoeda – Centrum Integracji Społecznej, jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach „Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki”; Priorytet VII; Poddziałanie 7.2.1; Aktywizacja zawodowa i społeczna osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.

13


gospodarka solidarna

Centrum Integracji Społecznej – „centrum” wiary w siebie Fundacja Pomocy Wzajemnej „Barka”; Centrum Integracji Społecznej na poznańskich Zawadach – rozmowa z uczestniczkami warsztatu porządkowo-gospodarczego, w którym pracuje na co dzień 15 osób: Małgorzatą, Joanną, Zofią i Barbarą oraz jego instruktorką, Marią Surmą-Zoran. Czym zajmuje się warsztat porządkowo-gospodarczy w poznańskim CISie na Zawadach? Małgorzata – dbamy tutaj o porządek i czystość. „Szefowa” – jak nazywamy Marię, naszą instruktorkę, rozdziela nam pracę. Ja np. sprzątam z koleżanką w nowym budynku Szkoły „Barki”. Przychodzimy tu na dwie zmiany. Pracujemy w zespołach albo osobno, co zależy od konkretnego zadania. Dogadujemy się między sobą bardzo dobrze. Czasem jest tak, że cała grupa – pierwsza i druga zmiana się spotykają. Wyjaśniamy sobie wtedy jakieś trudne sytuacje. Maria S.-Z. – Poruszamy też tematy, które nas na bieżąco interesują. A jak są jakieś nieporozumienia, czy niesnaski, to robimy wszystko, żeby nie było niedomówień. Wtedy jest zupełnie inna relacja między uczestnikami warsztatu i jego instruktorem. Joanna – Można do „szefowej” zawsze się z wszystkim zwrócić, porozmawiać o problemach, o sprawach prywatnych… Czasem jakąś radę „wyciągnąć”. Jakie osoby przychodzą na wspomniany warsztat? Maria S.-Z. – Różne. Są tu bardzo ciekawe osobowości. Cieszy mnie, jak osoby się zmieniają, znajdują pracę, odnajdują w sobie radość, spontaniczność, a przede wszystkim, że zaczynają dostrzegać cel w tym wszystkim, co robią. Młode osoby, które przychodzą do Cisu, chcą głównie znaleźć pracę, inaczej np. niż osoby w średnim wieku, które różnie do tej kwestii podchodzą. Są też takie osoby, które mają tylko częściową zdolność do pracy. Czas w CISie im się

14

liczy jako nieskładkowy do emerytury. Im młodsze dziewczyny, tym są krócej na warsztacie. Czują się na tyle silne, że odchodzą na inne warsztaty lub po prostu znajdują sobie jakąś pracę… Starsze osoby są już ostrożniejsze, gdyż są „okaleczone” przez los – doznały wiele przykrych sytuacji w życiu. Tak jak obserwuję – ludzie są czasem bardzo poranieni życiowo i ważniejsze od samej pracy jest dla nich poczucie spokoju i szacunku. A tu się czują dobrze w swoim towarzystwie, „otwierają się”, a czasami nawet się zaprzyjaźniają. Cieszy mnie to, jak się „podnoszą”, jak wiary w siebie „dostają”. Co się Paniom szczególnie podoba w życiu, które wiodą w Centrum Integracji Społecznej? Barbara – Miłe koleżanki i fajna „szefowa”. Jestem wśród ludzi, mam jakąś pracę, a w domu, co bym właściwie robiła? – nie miałabym nawet pieniędzy, żyjąc „na łasce” losu. Małgorzata – zapisałam się do CISu w czerwcu, ale odeszłam, bo znalazłam pracę. Jak się jednak okazało – tylko na sezon letni, kiedy ludzie byli na urlopach, bo jak już z nich wrócili, to mnie zwolniono. „Załamanie” potem przeszłam. Jestem przecież „normalnym człowiekiem”, mam prawo do godnego życia, a czułam się tak bardzo wykorzystana przez tą wakacyjną pracę. Poszłam do opieki, dostałam jeszcze raz skierowanie i przyszłam ponownie do CISu. Odnajduję tu znowu siebie i czuję się dowartościowana. Czuję, że są ludzie którym jestem jeszcze potrzebna i którzy doceniają to, co robię. Zaczynam nabierać w siebie wiary. Kontakt z instruktorką mamy świetny – osobiście mogłabym mieć nawet taką mamę. Te-


Praca we wspólnocie myśli, czynów i celów - uczestnicy warsztatu porządkowo-gospodarczego wraz z jego instruktorką raz „walczę” z instruktorką, żeby mi dała przedłużenie pobytu na tym warsztacie, bo nie chcę iść na inny. Ale jeśli nawet już „pójdę” – będzie to nowe doświadczenie i potem na rynku pracy już będę mogła „coś powiedzieć”, bo nowy warsztat wiąże się ze zdobywaniem większych kwalifikacji. Podsumowując, jest tu bardzo fajna, rodzinna i ciepła atmosfera; wszyscy jesteśmy równi, mówimy sobie na „ty”. Barbara – pracowałam kiedyś pół roku w pracach społecznie użytecznych – 10 godzin tygodniowo, na Jeżycach. Dostawałam za to 300 złotych. W listopadzie mi się to skończyło i poszłam sama do Opieki, prosząc, żeby moja „pani socjalna”, załatwiła mi jakąś pracę, bo nie chciałam siedzieć w domu. No i mi załatwiła, właśnie tu, na Zawadach. Spytała, czy chcę iść, a ja odpowiedziałam, że oczywiście tak, bo co będę siedziała w domu i czekała na „zmiłowanie Pańskie”? Nikt przecież nie zapuka do moich drzwi i nie powie: „chodź, masz robotę”. A tak, jestem wśród ludzi, wiem, że wypłacą mi pieniążki, obiad i coś do jedzenia dostanę… Małgorzata – Tutaj dostajemy dużą pomoc. Możemy z lekarza skorzystać, z prawnika, z psychologa i kulturalne zajęcia też mamy – z Krysią. Byliśmy w muzeum, zwiedzaliśmy katedrę. Joanna – Z chęcią się tu przychodzi. My się na warsztacie dobrze dogadujemy, dzielimy się tym, co nas boli. Dowiadujemy się, dlaczego człowiek się tak zachowuje, jak można mu pomóc i zmienić jego postępowanie na lepsze. Pomagamy, jeśli potrzebuje jedzenia, czy oprania, żeby się nie wstydził. Barbara – Bardzo lubię zajęcia z psycholo-

giem – z Jolką. Robiliśmy ostatnio testy na temperament i „wyszło” mi, że mam charakter choleryka… no i faktycznie się zgadza! Małgorzata – Mi „wyszło”, że jestem sangwinik i flegmatyk, co też się zgadza. Na warsztatach psychologicznych, też jest tak luźno, nieskrępowanie; jak ktoś chce, to mówi, a jak nie, to po prostu „nie”. Barbara – Mimo tego, że jestem w CISie, to cały czas szukam pracy. Wiele lat mam wypracowanych, bo od 16 roku życia zawsze się czymś tam zajmowałam, ale wieku emerytalnego jeszcze nie mam. Maria S.-Z. – A ja lubię swoją obecną pracę. Dzieci nawet idą w moje ślady, chcą robić coś podobnego, bo widzą w tym sens. W CISie, jeśli ktoś chce, to naprawdę może dużo skorzystać. Relacje tu opieramy na wzajemnym zaufaniu. Otwarcie i „wszystko” mówimy sobie w oczy. Do każdego nowego uczestnika jest zresztą taka prośba, którą powinien spełnić, aby zadbać o dobre relacje w CISie. Osoby, które są dłużej na warsztacie, pomagają się zaadaptować nowym. Myślę, że CIS bardzo dobrze spełnia swoją rolę. rozmawiała: Magdalena Chwarścianek Projekt „Szkoła umiejętności życia” – Centrum Integracji Społecznej, realizowany przez Stowarzyszenie Szkoła „Barki” im. H. Ch. Kofoeda – Centrum Integracji Społecznej, jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach „Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki”; Priorytet VII; Poddziałanie 7.2.1; Aktywizacja zawodowa i społeczna osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.

15


międzynarodowa działalność „Barki”

„Barka” w Otwarcie granic Unii Europejskiej i stworzenie możliwości swobodnego podróżowania, wywołało takie zdarzenia, które w sposób bolesny mogą dotykać mieszkających na emigracji obywateli naszego kraju. W pogoni za marzeniami, wielu Polaków wciąż wyjeżdża na Zachód, mając nadzieję na podjęcie pracy i „zakotwiczenie się” na obczyźnie. Rzeczywistość, coraz częściej, bywa jednak okrutna – wiele osób nie znajduje tam zatrudnienia i nie mając żadnego oparcia w nowym środowisku, „ląduje” na ulicy.

D

ramatyczne losy stają się udziałem wielu naszych rodaków, szczególnie po ogromnej fali ich emigracji na Wyspy Brytyjskie, chociaż bezdomność „dotyka” ich jeszcze w wielu innych krajach Europy m.in. w Londynie i w Hamburgu. Od 2009 roku, Ambasada Polska w Niemczech oraz Konsulat Generalny w Hamburgu, podejmują udane próby dotyczące organizowania pomocy bezdomnym Polakom; i tak np. Andrzej Osiak, Konsul Generalny w Hamburgu, zainicjował rozmowy samorządu lokalnego oraz niemieckich organizacji zajmujących się bezdomnością w tym regionie i co ważne, w owych pertraktacjach wzięła udział Fundacja Pomocy Wzajemnej „Barka”. W czerwcu tego samego roku, jej przedstawiciele, w tym: Tomasz Sadowski, Ewa Sadowska, Anna Cąkała, Stanisław Szczerba i Krystyna Dorsz, podczas wizyty studyjnej w Hamburgu, spotkali się z

przedstawicielami organizacji oraz samorządu tego miasta. A już kilka miesięcy później, delegacja hamburskich organizacji przyjechała do Polski, zapoznając się z systemem działań Sieci „Barka”. Pokłosiem tych spotkań było podpisanie w ubiegłym roku, umowy o wzajemnej współpracy pomiędzy „Barką” a Misją Miejską w Hamburgu (Stadtmission Hamburg). Wypracowano wspólny projekt, przy pomocy hamburskiego Związku „Caritas”, Urzędu do spraw Socjalnych, Konsulatu Generalnego RP oraz Polskiej Misji Katolickiej w Hamburgu (Diakonisches Werk). Projekt rozpoczął się jesienią 2010 roku, w formie półrocznego pilotażu. Być osobą bezdomną w Hamburgu Hamburg okazuje się być nad wyraz „życzliwy” – oferuje bowiem rozmaite formy pomocy dla osób bezdomnych – miejskie noclegownie prowadzone przez samorząd, centra

Oficjalne dane szacują liczbę bezdomnych w Hamburgu na około 1100 osób, w tym 250 obcokrajowców, pochodzących głównie z Polski. Hamburg jest bogatym miastem portowym, które właściwie od zawsze przyciągało rządnych wrażeń wędrowców. I całe szczęście, gdyż bezdomnemu, właśnie w takim, różnorakim środowisku, łatwiej jest przeżyć niż w wielu innych, znacznie bardziej „stabilnych demograficznie”, europejskich metropoliach.

16


Hamburgu dzienne świadczące wszechstronną pomoc doraźną, m.in.: wyżywienie, odzież, opiekę lekarską. Istnieją też specjalistyczne domy noclegowe dla kobiet, chorych psychicznie itp. Miejsca te prowadzą wspomniane: Związek „Caritas”, Misja Katolicka oraz Misja Miejska. Poza tym istnieje też całodobowa placówka socjalna, udzielająca pomocy w nagłych wypadkach (Bahnhofsmission). Poza całorocznymi miejscami będącymi schronieniem dla bezdomnych, w okresie zimowym „uruchamiają się” dodatkowe „noclegownie zimowe” także przy parafiach, gdzie ustawiane są kontenery mieszkalne. Dodajmy, że zaraz przy Dworcu Głównym usytuowany jest hostel, działający w wyznaczonych porach roku. Do niemal wszystkich tych miejsc, mają dostęp obcokrajowcy, w tym Polacy. Jednak bariery, chociażby językowe, powodują, że pomoc dla obcokrajowców nie jest tak skuteczna, jak mógłby to sugerować wspomniany stan rzeczy. Stąd zrodził się pomysł wspierania naszych rodaków, którzy znaleźli się na ulicy, poprzez wspólny polsko-niemiecki projekt. Projekt polsko-niemiecki Grupą docelową niniejszego programu są osoby bezdomne pochodzące z Europy Środkowo-Wschodniej (szczególnie z Polski), które od lat żyją w Hamburgu, nie mając jednak żadnych perspektyw na poprawienie jakości swojego życia. Ulrich Hermannes, szef Misji Miejskiej, charakteryzuje te osoby w sposób następujący: brak dochodów, ubezpieczenia, dachu nad głową, nieznajomość języka niemieckiego, bardzo zły stan zdrowia, często ciężkie choroby, uzależnienia, potencjalna agresja. Szereg tych problemów powoduje, że znajdują się oni na marginesie życia, a ich sytuacja wciąż się pogarsza – jak wynika z opinii partnerów niemieckich. Celem projektu Misji Miejskiej i „Barki” jest nawiązanie kontaktu, szczególnie z osobami chorymi i chronicznie uzależnionymi, którzy na terenie Niemiec nie mają możliwości otrzymania pomocy, chociaż jej pilnie potrzebują. Nie chodzi przy tym o krótkotrwałą poprawę

stanu ich życia lecz o dążenie do osiągnięcia samodzielności tych osób, aby w przyszłości mogły być niezależne w radzeniu sobie z trudami życia. Rola liderów we wspólnym działaniu Ważną rolę w realizacji założeń projektowych, odgrywają osoby, będące jego rzeczywistymi moderatorami. Ze strony „Barki”, jedną z takich osób jest Stanisław Szczerba, zatrudniony na półrocznym kontrakcie; na terenie Niemiec, a szczególnie samego Hamburga, w umiejętny sposób wykorzystuje doświadczenie nabyte wcześniej w Londynie, podczas pracy przez blisko półtora roku w dzielnicy CITy. Ze strony niemieckiej do koordynowania współpracy oddelegowano Andrzeja Stasiewicza, odpowiedzialnego za powroty Polaków, w czym nieocenioną rolę odgrywa Konsulat Hamburski, finansując podróże bądź wystawiając „od ręki” paszport. Nie do przecenienia jest osobiste zaangażowanie do tych działań pracowników konsulatu, w tym samego konsula. Wyobraźmy sobie, że pragnąc lepiej zrozumieć problem wykluczenia Polaków żyjących na ulicach Hamburga, poświęcił jeden wieczór na obejście miasta, wspólnie z polskim pracownikiem zatrudnionym w projekcie. Zaraz potem, w ciągu zaledwie kilku tygodni, Stanisław Szczerba, nawiązał kontakt z blisko 200 osobami, z których znaczna część wyjechała do Polski: niektórzy powrócili do rodzinnych domów, a kilka z nich zadomowiło się w „Barce” w Chudobczycach. Doradztwo dla bezdomnych odbywa się zarówno na ulicy oraz w ośrodkach dla bezdomnych. Szczególną rolę w organizacji pomocy spełnia Misja Dworcowa i Dzienne Miejsce Pobytu dla bezdomnych (Herz As). Projekt jest finansowany z kilku źródeł: środków rozdysponowanych przez Hamburski Parlament Darowizn, darowizny Gazety Ulicznej „Hinz&Kunz”, a także ze środków Misji Miejskiej. Program trwać będzie do końca kwietnia br., nie wykluczając podjęcia decyzji o ewentualnym przedłużeniu jego realizacji. Krystyna Dorsz

17


patronat medialny Gazety Ulicznej

Pomiędzy Z Justyną Reczeniedi, solistką Warszawskiej Opery Kameralnej, wykonawczynią poezji księdza Twardowskiego, na płycie Pomiędzy światem a nami, rozmawia Dominik Górny Sercem Pani najnowszej płyty jest poezja księdza Jana Twardowskiego, z którym na spotkanie zaprasza Pani wraz z Jerzym Zelnikiem i zespołem kameralnym Trio Con Passione. Jak zrodził się zamysł stworzenia tego muzycznoliterackiego projektu? Pięknie Pan to ujął... właśnie SERCEM mojej najnowszej płyty jest poezja księdza Twardowskiego, którą – można powiedzieć – żyję od wielu lat. Pomysł stworzenia takiego albumu, zrodził się właściwie dzięki natchnieniu mojej przyjaciółki, Justyny Witkowskiej-Krzyżanowskiej. To ona, jako pierwsza dokonała „połączenia” wierszy księdza Jana z muzyką, którą sama skomponowała. Projekt jednak nie mógłby powstać, gdyby nie dokonania Jerzego Cembrzyńskiego, gdyż ponad połowa utworów nagranych na płycie, wyszła właśnie „spod pióra” kontrabasisty Filharmonii Narodowej, który jest także autorem wszystkich aranżacji. To, że powstał program w całości poświęcony poezji księdza Twardowskiego, zawdzięczamy proboszczowi parafii św. Jadwigi w Milanówku – księdzu Stanisławowi Golbie. Ksiądz pro-

18


światem a nami… szczególnie takimi jak: Kochanowskiego przekład psalmów, Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś, Śpieszmy się kochać ludzi... Jest w nich to wszystko, o czym Pan wspomniał… I tak na przykład, kiedy chcę się „rozchmurzyć”, sięgam po wiersz Żaba – lecz żaba najszczęśliwsza / kiedy kocha żabę, a gdy czegoś nie potrafię do końca zrozumieć, odwołuję się do słów Prośby – Ufam że wytłumaczysz kiedy mi zamkniesz oczy.

Zaufać poezji tak, aby usłyszeć ją niczym muzykę (zdjęcie: Gábor Fekete de Reczenied) boszcz, niczym mecenas sztuki, zamówił u nas koncert ze wspomnianą poezją. Za zgodą pani Aleksandry Iwanowskiej – opiekuna twórczości księdza Jana – udało nam się doprowadzić koncertowe zamierzenie do końca i dzięki muzykom Trio Con Passione, „podbić” serca słuchaczy. Dokonaliśmy amatorskiej rejestracji ścieżki muzycznej i – za namową pani Aleksandry – nagraliśmy utwory profesjonalnie. Jednocześnie sobie zamarzyłam, aby naszą płytę uświetnił osobistą interpretacją wierszy, wybitny polski aktor – Jerzy Zelnik. Jakaż była moja radość, kiedy od razu zgodził się wziąć udział w projekcie! Niegdyś dane mi było spotkać się z księdzem Twardowskim, który mi opowiedział, że jego wiersze mają być jak życzliwi przyjaciele, którzy potrafią obetrzeć nasze łzy, zaś codzienne dni obdarować harmonią spokoju, a niekiedy i szczęścia. Na ile ta myśl mogłaby określić kryterium wyboru wierszy na Pani płytę? Wiersze księdza Twardowskiego dają nadzieję, pokrzepienie, pokój w sercu… Takim wyjątkowym utworem jest dla mnie Miłość – Nie łam rąk na próżno / Nad zbawionym światem / Kwiaty sasanki szeroko otwarte / Nasze ziemskie kłopoty nie warte więc warte. Wyboru wierszy dokonali twórcy muzyki i pan Jerzy Zelnik – ja jestem tylko wykonawcą (śpiewam utwory) i – wraz z moim mężem – mierzę się z rolą bycia producentem albumu. Uważam, że ten wybór jest właściwy i zgodny także z moim postrzeganiem świata, co pozwala mi „delektować się” wierszami księdza Jana,

Ostatniemu z przywołanych wierszy, jak również jeszcze dwóm innym: Nie płacz i Na szpilce, swoich „skrzydeł” użycza anioł, za którego w teledysku promującym płytę, przebrany jest zresztą Jerzy Zelnik. Jakiego rodzaju jest to anioł i jakie nadałaby mu Pani imię? Jest on oczywiście Dobrym Aniołem albo też – co niekoniecznie mogłoby się wszystkim spodobać – Dobrym Aniołem Śmierci; ludzie z reguły boją się tematyki związanej z umieraniem, wolą się nad nią nie zastanawiać... W naszym teledysku do wierszy Miłość, Inaczej oraz Prośba – bez narzucania ich interpretacji, spróbowaliśmy pokazać piękny i nieco abstrakcyjny obraz przemijania. Wolałabym wiele o tym nie mówić, bo nie chciałabym tej sprawy zawężać jedynie do własnego światopoglądu, własnej estetyki i poczucia piękna. Jeśli zaś chodzi o imię anioła – zgodzę się z tymi, którzy nazywają go Aniołem Stróżem. A tych, którzy chcieliby go bliżej „poznać”, odsyłam do zapoznania się w Internecie z obrazem wysoce uzdolnionego reżysera Macieja Michalskiego. Nie płacz / To tylko krzyż / przecież tak trzeba – czy zatem widniejące na okładce płyty, ubrane na czarno dzieci, są literackim symbolem? Tak, ale w sensie niejednoznacznym. Są symbolem czystego serca, ale również nas samych jako istot niewinnych; nas z czasów dzieciństwa i nas – istniejących w zaświatach... Muszę koniecznie dodać, że dzieci znajdujące się na okładce to Franuś Zelnik – wnuczek pana Jerzego i jego rezolutna koleżanka, Julcia Borkowska. Wsłuchując się w tytuł wspomnianego wydawnictwa – co Pani odkrywa pomiędzy światem a nami?

19


o miłości / czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą… …dlatego tak „jedynym” wydaje się powracający w naszej rozmowie, wiersz Prośba. A jeśli już mowa o jego „imieniu” – o wypisanie jakiej dedykacji chciałaby Pani dziś poprosić księdza Twardowskiego? Ja już jak gdyby otrzymałam dedykację od księdza Twardowskiego, choć przecież nie znałam go osobiście. Dla mnie taką dedykacją jest wiersz Aby się stało, który mówi o sensie zawartym w trudnych dla nas momentach; o harmonii, jaką daje życie w poczuciu pogodzenia się z losem i naturą człowieka, a także z wiarą, że wszystko dzieje się po to, by nas uczynić lepszymi: koniec by nigdy nie kończyć / czas by utracić bliskich / łzy by chodziły parami / śmierć aby wszystko się stało / pomiędzy światem a nami.

Płytę Pomiędzy światem a nami nagrano dla upamiętnienia V rocznicy śmierci księdza Jana Twardowskiego. Album, którego premiera odbyła się 18. stycznia br., jest dostępny w salonach sieci „Empik”.

Justyna Reczeniedi - wszechstronnie utalentowana śpiewaczka operowa (zdjęcie: Andrzej Rybczyński) W świetle wydarzeń, które nas doświadczają, próbuję odnaleźć sens życia... Niedawno zmarła moja przyjaciółka, Kasia Kiszewska – wspaniała osoba, mama trzyletniej Niny, śpiewaczka o „anielskim sercu”... Jest mi teraz bardzo trudno... Każde słowo, którym mogłabym się teraz podzielić, wydaje się nie na miejscu... Wielką ulgę w tym bólu przynoszą słowa poety – niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą. Równie sugestywnie przemawia do mnie wiersz O stale obecnych – zawsze ci sami jak olcha do końca zielona / znają nawet prywatny adres Pana Boga… …który to „adres” ujawniają najpiękniej właśnie wiersze – niczym rekolekcje spełniające się w nas na tyle, na ile potrafimy wierzyć Panu Bogu jak dziecko. Które z nich wydają się Pani najtrudniejsze do wypełnienia? Chyba te pozornie najprostsze – kochamy wciąż za mało i stale za późno – zupełnie jak w kultowym wierszu – Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą / i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą / i nigdy nie wiadomo mówiąc

20

Wsłuchując się w Serce Zieleni – takiej, która jest pierwszym impulsem nadziei (zdjęcie: Robert Stefanowicz)


Dominik Górny - nasza twórczość

Wiersze z Poematu na Księżyc i podkowę CYGAŃSKIE DUSZE

MOIM BRATEM BYŁ PAGANINI

Nie przyznajemy się że skrywamy w sobie cygańskie dusze

On też jako dziecko żal zaklinał w dźwięki

a przecież wierzymy instynktowi ognia batem pragnień przyspieszamy tabory przeżyć Chcemy oswoić wolność uprzedzić niewiadomą co jak żadna inna zaprzedaje los i choć jej chusta rozdarta nie jest żebraczką wrażeń dzielić szczęście tak by wystarczyło na podróż z gwiazdami w sakwie obrócić sygnet Słońca przed powrotem zanim pewność dróg sztuczka nocy zmyli

D

ominik Górny – członek wielu twórczych stowarzyszeń m.in.: ZLP, Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, MASTRiN. Autor siedmiu książek poetyckich, w tym Poematu o moim Chopinie zaliczonego do najważniejszych wydarzeń Roku Chopinowskiego na świecie (wybrane wiersze z tomu zacytowano w spektaklu Wigilie Polskie Barbary Wachowicz). Laureat Medalu Młodego Pozytywisty

Jego naznaczyło imię Nikolo mnie – Miklosz żebym każdą nutę podpisał kroplą krwi Las mnie przechrzcił kabałą deszczu wprowadził w arkana żywicznej gawiedzi Moją partyturą polana naszpikowana taktem sosen cyganerią brzóz Melodie splatam z tęsknicy jodeł Jeśli do muzyki dodam szept wrzosów paproci zadumanie zrodzi się symfonia w każdym kłączu życia

przyznanego przez Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego oraz II Nagrody XXIX Międzynarodowego Listopada Poetyckiego za Najlepszą Książkę Roku. Działalność literacką łączy z muzyką, grając na fortepianie i jako uczestnik seminariów kompozytorskich Jana A. P. Kaczmarka. Twórczość Dominika Górnego opublikowano m.in. w Antologii poezji polskiej XX wieku.

21


Fotogaleria

Poloneza czas zacząć! „Przymierza Rodzin”

Maja Komorowska angażuje się już od wielu lat, w sprawy rozwoju gospodarki solidarnej (od lewej: aktorka, Barbara i Tomasz Sadowscy)

Powitanie uczestników balu, w którym „wodzirejami uroczystego nastroju” były Małgorzata Nehrebecka i Izabela Dzieduszycka, przedstawicielka rodów wybitnych Wielkopolan - Marcela Motty i Edmunda Bojanowskiego

Prezydent RP, Bronisław Komorowski wraz z Małżonką

Przetańczyć całą noc z przedstawicielami środowisk twórczych, świata biznesu, sztuki i polityki

B

al zorganizowało Stowarzyszenie „Przymierze Rodzin”. W balu, od 13 lat, uczestniczy Bronisław Komorowski. W trakcie tegorocznego wydarzenia, Katarzyna Kolenda-Zaleska oraz Małgorzata Nehrebecka, zlicytowały pióro Prezydenta RP, za 100 tys. złotych – bo na tyle oceniono wartość pióra, przeznaczone będzie na rozwój i wspieranie działań edukacyjnych Stowarzyszenia, takich jak „pomoc rodzicom w

22

wychowaniu ich dzieci w duchu nauki Kościoła, aby wyrosły one na dobrych chrześcijan i obywateli (…). Praca „Przymierza Rodzin” odbywa się przede wszystkim w grupach rówieśniczych dziecięcych i młodzieżowych, grupach rodziców i grupach rodzin, zorganizowanych w Terenowych Ośrodkach „Przymierza Rodzin” przy parafiach. Obecnie funkcjonuje około 13 ośrodków, skupiających niemalże 1000 osób w:


Trzynasty Bal w blasku wspomnień…

Prezydent RP, Bronisław Komorowski zaprasza do zatańczenia poloneza rodem z Pana Tadeusza

8 stycznia br. Aula Główna Politechniki Warszawskiej wypełniła się po brzegi muzyką, tańcem i „morzem” rozmów na społecznie wartkie tematy

Katarzyna Kolenda-Zaleska z towarzyszem - to właśnie ta dziennikarka wylicytowała pióro Prezydenta RP, za 100 tys. złotych

Warszawie, Rawie Mazowieckiej, Garwolinie, Kutnie i Pruszczu Gdańskim (…). „Przymierze Rodzin” stawia sobie także za cel działalność oświatową i kulturalną. Obecnie Stowarzyszenie prowadzi 3 szkoły podstawowe, 4 gimnazja, 2 licea ogólnokształcące, 1 Szkołę Wyższą, 3 świetlice środowiskowe i 1 przedszkole”.

Piotr Adamczyk i Anna Czartoryska, jako goście Balu, wsparli ideę działalności Stowarzyszenia „Przymierze Rodzin”

23


historyczne postaci

Rozsądek, mi Śmierć pierwszej żony, Jadwigi Andegaweńskiej, pozostawiła Władysława Jagiełłę w smutku. Nie rozstawał się odtąd z jej pierścieniem ślubnym. Doszły także problemy polityczne – dalsze losy unii polsko-litewskiej stały się niepewne, jako że para królewska nie doczekała się potomstwa. Zrezygnowany Jagiełło był nawet gotów wracać na Litwę, jednakże możnowładcy polscy nie chcieli dopuścić do zerwania unii. Należało wzmocnić prawa do tronu owdowiałego Władysława, do czego miało się przyczynić zawarcie odpowiedniego politycznie małżeństwa. Zapomniana krewna Podobno sama królowa Jadwiga, przeczuwając śmierć, proponowała mężowi swoją następczynię – Annę Cylejską. Anna mieszkała w hrabstwie na pograniczu Styrii i Słowenii. Jej ojcem był hrabia Wilhelm von Cilli, matką zaś – córka Kazimierza Wielkiego, Anna Piastówna. Kandydatura wnuczki Piasta na tronie polskim przypadła do gustu zarówno możnym, jak i samemu królowi. Po zakończeniu żałoby wysłano poselstwo do Cylii. Anna nie miała dotychczas łatwego życia. Bardzo wcześnie straciła ojca, a jej matka wyszła ponownie za mąż za Ulryka, księcia Teck i opuściła Cillię, zostawiając 13-letnią Annę pod opieką stryja. Anna żyła zapomniana. Osiągnęła już wiek osiemnastu lat i nadal nie miała na-

rzeczonego, co stanowiło w rodach magnackich ewenement – była spokrewniona z Piastami, Andegawenami i Luksemburgami. Prośba Jagiełły o rękę Anny była ogromnym zaskoczeniem, a jej opiekun był tak szczęśliwy z doznanego zaszczytu, że aż płakał z radości i „bratanicę swoją bez żadnego namysłu posłom królewskim oddał”. Anna przybyła do Krakowa w lipcu 1401 roku. Jagiełło oczekiwał narzeczonej przed murami miasta wraz z towarzyszącym mu tłumem mieszkańców. Jednakże na drodze do zawarcia związku małżeńskiego nieoczekiwanie stanął opór króla, któremu uroda Anny nie przypadła do gustu. Z tego powodu czynił gorzkie wyrzuty swym posłom, myślał nawet o zerwaniu zaręczyn. Jagiełło posługiwał się językiem

Małżeństwo Anny i Władysława nie należało do najszczęśliwszych. Świadczą o tym liczne długie rozstania. Król nieustannie podróżował po Polsce lub Litwie, pozostawiając małżonkę na Wawelu. Mało znany jest charakter Anny, powszechnie uważa się, że była osobą cichą, która wywierała niewielki wpływ na męża i życie polityczne kraju, choć z czasem częściej towarzyszyła królowi. Posiadała dość liczny dwór, który był często odwiedzany przez książąt litewskich i ruskich. Królowa lubiła muzykę, zwłaszcza ruskich muzykantów z ich wschodnim zaśpiewem.

24


łość, dynastia litewskim, ruskim i trochę polskim, natomiast Anna znała jedynie niemiecki. Pod pretekstem nauki języka polskiego została wysłana do jednego z podkrakowskich klasztorów, zaś król wyjechał na Litwę. Wreszcie w 1402 roku, w katedrze wawelskiej, odbył się długo odkładany ślub, a rok później – koronacja Anny. Para królewska dość długo nie mogła doczekać się potomstwa. Dopiero w kwietniu 1408 roku królowa powiła córkę, ochrzczoną imieniem Jadwigi. Niestety radość z narodzin pierwszego dziecka zmąciło posądzenie Anny o niewierność mężowi. Wydarzeniem, które spowodowało plotki, było zawalenie się podłogi w sypialni królowej, co uważano za skutek… namiętnego cudzołożenia. Starosta krakowski,, Klemens z Moskorzewa, oskarżył królową o ro-manse z polskimi rycerzami: Jakubem z Kobylan i Mikołajem Chrząstowskim. Jagiełło poczuł się zazdrosny. Jakuba wtrącił do więzienia, natomiast Mikołaj zdołał zbiec z kraju. Postępowanie króla spotkało się z ostrą krytyką jego doradców, którzy uważali, że okrył hańbą własną żonę. Ostatecznie arcybiskup gnieźnieński, Mikołaj Kurowski, oczyścił Annę z zarzutów. Rok później Władysław miał nowy powód do zazdrości z powodu Jana Tęczyńskiego, którego schwytano na Wawelu „o czasie niezwykłym i miejscu tajemnym, a stąd posądzono o miłostki z Anną królową”. Tym razem król nie nadał sprawie rozgłosu. Historycy uważają, że przyczyną owych plotek mogła być chęć podważenia ojcostwa Jagiełły lub skłócenia pary królewskiej. Anna i Władysław nie doczekali się więcej potomstwa, zaś ich małżeństwo przerwała śmierć królowej w 1416 roku, w wieku 35 lat. Jagiełło wydawał się szczerze zmartwiony śmiercią żony i nakazał w całym kraju odprawić za nią nabożeństwa. Miłość zwycięża Po śmierci Anny dostojnicy królewscy rozpoczęli poszukiwania nowej królowej. Pojawiły się dwie kandydatki jednocześnie: księżniczka moskiewska, Maria oraz księżna- wdowa bra-

Herb władców z dynastii Jagiellonów z Orderem Złotego Runa bancka, Elżbieta. Zupełnie niespodziewanie i bez zasięgania opinii rady koronnej, Jagiełło poślubił czterdziestokilkuletnią wdowę, Elżbietę z Pilczy. Elżbieta pochodziła z możnego rodu małopolskiego, była córką wojewody sandomierskiego Ottona z Pilczy i Jadwigi Melsztyńskiej. Miała za sobą burzliwą przeszłość. Wcześnie straciła ojca, a młodziutką i posażną pannę porwał i poślubił Wiszel Czambor, z czesko – morawskiego rodu. Czambor wkrótce zginął z ręki kolejnego kandydata, Jencika Jicińskiego, również szlachcica morawskiego. Drugi mąż Elżbiety także wcześnie zmarł, poślubiła wówczas Wincentego Granowskiego, kasztelana nakielskiego, z którym doczekała się pięciorga dzieci. Trzecie małżeństwo króla było szczęśliwe. Sam wybrał żonę, nie zważając na rację stanu czy ewentualny brak potomstwa. Czym Elżbieta tak urzekła Władysława? Niewątpliwie była niewiastą urodziwą, potrafiła pozyskać względy króla taktem i inteligencją. Ponadto ze wszystkich żon była mu najbliższa wiekiem i kulturą, wychowała się bowiem i przebywała na Rusi.

25


Król otaczał Elżbietę miłością i szacunkiem, ona towarzyszyła mu w licznych i długich podróżach. Jednak życie nowej królowej nie było usłane różami. Dwór nadal patrzył na nią nieprzychylnie, czasem wręcz wrogo. Krążyły plotki i przepowiednie różnych nieszczęść, które to niestosowne małżeństwo sprowadzi na kraj. Prywatne szczęście króla nie trwało długo. Elżbieta chorowała na gruźlicę, zmarła około 1420 roku. Jak zanotował Jan Długosz, opłakiwał ją tylko król, cała Polska cieszyła się na wieść o jej zgonie: „Ta nowina napełniła głęboką radością dwór królewski i całe Królestwo Polskie, ponieważ wszyscy cieszyli się, że hańba ich i króla została zmazana”. Narodziny dynastii Jagiellonów Jagiełło po śmierci Elżbiety zgodził się, aby tron po nim objęła jedyna córka, Jadwiga, wraz z przyszłym mężem Fryderykiem, synem elektora brandenburskiego, Fryderyka. Jednakże umowa zaręczynowa przewidywała, że w razie przyjścia na świat syna królewskiego, para straci prawa do tronu. Można z tego wnioskować, że Jagiełło nadal pragnął dziedzica i w tym celu trwały poszukiwania kolejnej kandydatki na żonę. Na przełomie 1421 i 1422 roku król, jak zwykle, spędzał zimę na Litwie i tam podjął ważną decyzję – jego żoną zostanie, wywodząca się z rodu litewskiego, siedemnastoletnia Sonka Holszańska, córka księcia Andrzeja Iwanowicza Holszańskiego. Jagiełło poznał Sonkę prawdopodobnie rok wcześniej, gdy przebywał u księcia Semena w Drucku. Latopis ruski z XVI wieku zanotował, iż Jagiełło zwrócił się do Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda, spowinowaconego z Sonką z prośbą o uzyskanie zgody Semena na ślub z jego siostrzenicą: „Miałem trzy żony, dwie Laszki i jedną Niemkę, a teraz proszę cię, wyjednaj mi u kniazia Semena jego młodszą siostrzenicę Zofię, żebym ją pojął za żonę z pokolenia ruskiego, aby Bóg dał mi potomstwo”. W lutym 1422 roku, w Nowogródku, król po

Władysław II Jagiełło, syn księcia Olgierda i Juliany, księżniczki twerskiej (malarska wizja Jana Matejki) raz czwarty stanął na ślubnym kobiercu. Wcześniej Sonka, która wyznawała wiarę prawosławną, aby móc poślubić polskiego króla, przyjęła chrzest w obrządku katolickim otrzymując imię Zofia. Pierwszy rok małżeństwa spędziła osamotniona na Wawelu, podczas gdy Jagiełło opuścił Kraków w związku z nadciągającą wojną z Krzyżakami. Sytuacja Sonki nie była łatwa, wychowała się w

Nowa małżonka królewska nie spotkała się z ciepłym przyjęciem na dworze. Zarzucano jej nieodpowiednie pochodzenie – nie wywodziła się z królewskiego rodu, była zatem poddaną Jagiełły. Ponadto szanse, aby dała królowi upragnionego potomka, były nikłe. Gdy nie udało się przeszkodzić temu małżeństwu, próbowano nie dopuścić do koronacji Elżbiety.

26


innej kulturze i obyczaju, a nagle znalazła się sama w obcym otoczeniu, nie zawsze jej przychylnym. Posiadała jednak dar zjednywania sobie ludzi, szybko zyskała sympatię różnych osobistości, zaczęła nawet tworzyć własne stronnictwo dworskie. Już w następnym roku towarzyszyła mężowi na Rusi – „strojna, zalotna i pełna życia”. W marcu 1424 roku: „w kościele katedralnym krakowskim św. Stanisława począł się obrzęd koronacji królowej Zofii” – jak podaje Długosz. Wkrótce, w dzień Wszystkich Świętych 1424 roku, do króla, modlącego się w katedrze przemyskiej, dotarł posłaniec z radosną wieścią, iż królo-wa powiła syna. Uradowany Jagieł-ło zaprosił na chrzciny najważniejszych dygnitarzy z całej Europy. Syn n otrzymał imię Władysław. Królowa jeszcze dwukrotnie została matką. W maju 1426 roku, uroodziła drugiego syna, Kazimierza. Niestety dziecko nie żyło długo, a jego śmierć spowodowała rozpacz obojga ga rodziców. Zofia dała się poznać jako ko kochającą i ofiarna matka. Wkrótce e królowa ponownie zaszła w ciążę, niestety ostatnie miesiące tego stanu, przebiegały w atmosferze dramatyczcznych wydarzeń. Zaczęły szerzyć się ę pogłoski o niewierności królowej, podważano ojcostwo Jagiełły. Rycerze, podejrzani o współżycie z królową, ratowali się ucieczką, nie wszystkim jednak się to udało i niektórych uwięziono. Król „leczył” małżeński kryzys polowaniami na Litwie, a żonę odesłał do Krakowa, gdzie w listopadzie 1427 roku powiła syna, ochrzczonego imieniem Kazimierz Andrzej. Tym razem nie było to tak radosne wydarzenie, bowiem pojawiły się wątpliwości, czy na tronie naprawdę zasiądzie potomek Jagiełły. Wątpliwości musiały zostać rozwiane, aby dynastia Jagiellonów utrzymała się w Polsce, tym bardziej, że zasięg skandalu przekroczył granice państwa. Król postawił żonę przed sądem. Sonka złożyła przysięgę oczyszczającą, to samo musiało uczynić siedem powszechnie szanowanych matron i jedna panna z jej dworu. Dopiero wtedy oczyszczono królową z zarzutów. Nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za zniesławienie Zofii, chociaż ucierpiał zarówno jej autorytet osobisty, jak i autorytet całej dynastii. Stosunki między parą królewską zepsuły się, odtąd jedynym wspól-

Karta z Biblii Królowej Zofii nym celem stało się zapewnienie korony starszemu synowi. Władysław Jagiełło zmarł w 1434 roku. Po jego śmierci głównym celem Zofii było zapewnienie tronu synowi Władysławowi, a po jego bezpotomnej śmierci w 1444 roku młodszemu – Kazimierzowi. Zofia, mimo że była niepiśmienna, ma znaczne zasługi dla kultury polskiej. Była protektorką Akademii Krakowskiej, na jej polecenie przetłumaczono po raz pierwszy na język polski Biblię. Przekładu z języka czeskiego, a nie bezpośrednio z łaciny, dokonał kapelan Andrzej z Jaszowic. Tłumaczenie to, zwane Biblią Królowej Zofii, stanowi najstarszy znany przekład Biblii na język polski, a także najobszerniejszy, zachowany zabytek średniowiecznej polszczyzny. Zofia była też fundatorką kaplicy Świętej Trójcy przy katedrze wawelskiej oraz słynnego nagrobka męża. Zmarła w 1461 roku, w wieku 56 lat. Barbara Misiak

27


świadectwa są potrzebne

W stronę nowego życia Mam na imię Leszek, urodziłem się w małej miejscowości w województwie Kujawsko – Pomorskim. Rodzice, ze względu na swoje pochodzenie i wykształcenie, reprezentowali dwa odmienne środowiska – inteligenckie i robotnicze. Moje dzieciństwo i wiek dorastania są głęboko zakorzenione w realiach życia rodzinnej miejscowości, w której uczęszczałem do szkoły podstawowej, a później nabierałem doświadczenia zawodowego jako mistrz-elektromonter. Pierwsze kroki dorosłego życia Nieodłącznym elementem wykonywanego przeze mnie zawodu, były częste wyjazdy w delegacje. Podczas podróży służbowych mieszkałem w hotelach robotniczych. Panująca tam atmosfera sprzyjała spożywaniu alkoholu. Stąd też, dla wielu moich znajomych, hotel robotniczy był miejscem pierwszej inicjacji alkoholowej. Z czasem zapoznałem się z obowiązującymi zasadami pracy. Zaadaptowałem się do warunków tzw. „dorosłości zawodowej”. Nieświadomie zdecydowałem się wykorzystać własne zdolności i jak się wkrótce okazało –

również moje umiejętności gry na gitarze, które były okazją do częstych wyjazdów na koncerty jak i występów w nocnych lokalach. Nie było to poszukiwanie wartości czy nowej formy zarobkowania, ale stwarzanie kolejnych sposobności do łatwego życia i picia. Polegałem wyłącznie na sobie i własnych decyzjach, coraz dogłębniej i z coraz większą ciekawością, poznając nieznany mi dotąd „szeroki świat”. Tak zatracałem ojczyste i rodzinne korzenie, a tym samym świadomość poczucia panowania nad swoim losem. Żyjąc bardzo intensywnie, bez bliskich i przyjaciół, zacząłem coraz częściej sięgać po

Nie było mi łatwo napisać to świadectwo, ale wiem, że może ono pomóc innym ludziom w osiągnięciu celu ich życia – jakim jest zmiana na lepsze, do której przecież każdy z nas dąży. Pisałem ten artykuł w przekonaniu, że warto dzielić się swoimi doświadczeniami, które napotykają nas na ścieżce powszednich dni. Jeśli bowiem świadomie na nie spojrzymy i poddamy refleksji, okaże się, że nawet trudne chwile są potrzebne do zrozumienia pełni życia i docenienia tego, co możemy odbierać jako dobre.

28


Autor artykułu wraz z grupą ekspertów, podczas wizyty studyjnej w Paryżu, w ramach programu 1.18, związanej z badaniem metodologii pracy streetworkingu w krajach Europy alkohol, który stawał się „najlepszym sposobem” na rozwiązywanie problemów oraz trudności codziennego dnia. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to utarta i przez wielu powielana droga do uzależnienia. W międzyczasie założyłem rodzinę, mniemając iż wejście w odpowiedzialne i dorosłe życie, uchroni mnie przed zgubną drogą. Po czasie okazało się jednak, że nie byłem przygotowany do bycia odpowiedzialnym mężem i ojcem. Stało się najgorsze – w sześć tygodni po narodzinach tak długo oczekiwanego syna, wszedłem w konflikt z prawem i zostałem aresztowany, a następnie skazany na siedem lat pozbawienia wolności. Nie posiadając właściwej świadomości samego siebie i własnych możliwości, wobec odrzucenia czułem się bezsilny. Towarzyszyły mi myśli, których przesłanie było jed-

no: „już ja wam wszystkim pokażę i dam sobie radę”. Takie podejście i zapalczywość spowodowały, że zostałem zupełnie sam. Siedemnaście lat bezdomności i pragnienie normalnego życia Po opuszczeniu zakładu karnego, rozpocząłem żywot człowieka bezdomnego. Mieszkając na dworcach, melinach, na ulicy – bez żadnego meldunku i jakiejkolwiek pracy, podjąłem się „trudu” poproszenia o pomoc. Okazało się, że nie jest to takie łatwe. Dla bezdusznej administracji działającej według zasad „chorego systemu”, byłem tylko jednym ze „statystycznych numerków” – przedmiotem. Po kolejnej bezskutecznej wizycie w urzędzie, bez wsparcia i pomocy, wyruszyłem na

29


Michał Gaweł, „Caritas - Kielce”; Lech Bór, Sieć „Barki”; Paweł Jankowski, Pomorskie Forum na rzecz Wychodzenia z Bezdomności ulicę, na której walczyłem o przetrwanie niejednokrotnie „na krawędzi życia”. W ponurej rzeczywistości „iskierką światła” stawało się otrzymanie przysłowiowego „grosza” od przechodniów i ludzi wrażliwych na biedę ludzką. Życie na krawędzi prawa i żebractwo okazało się dla mnie jedyną metodą na przetrwanie. Dramat polegał na tym, że moje postępowanie jako człowieka uzależnionego od alkoholu, wydobywało najgorsze cechy z zakamarków mojej duszy na zewnątrz i zmniejszało kontrolę umysłu nad własnym działaniem. W głowie pojawiały się myśli o opętaniu przez demony, miewałem omamy wzrokowe i słuchowe i co najgorsze – ciągle byłem przekonany, że jedynym ratunkiem na takie dolegliwości jest kolejna dawka alkoholu, która potrafi zneutralizować lęk, pomaga wyjść z „kryjówki”, w której czyha obawa, samotność i stany depresyjne. Wkrótce postanowiłem ponownie zwrócić się o wsparcie do władz obiecujących dobrobyt. Niestety okazali się skąpi i bardzo „skostniali”. Nadal, jak to było za pierwszym razem, nie mogłem uzyskać od państwa żadnej pomocy, co miało mnie pewnie nakłonić do akceptacji poniżającego życia. Jako „człowiek ulicy”, który nie miał żadnych dokumentów, nie mogłem podjąć jakiejkolwiek pracy zarobkowej – byłem nikim we własnym kraju, o któ-

30

rego wolność i niepodległość walczyli moi dziadkowie i ojciec. W konfrontacji z biurokratyczną rzeczywistością, wymaganiami przedsiębiorców i brakiem wrażliwości pośród urzędników, byłem bezsilny i czułem się totalnie pokonany. Nie rozumiałem co się działo – ze mną i wokół mnie, ale w chwilach trzeźwości czułem, że muszę coś z tym zrobić, chociaż byłem świadom, że zachowane w mojej pamięci, obrazy z beztroskiego dzieciństwa i wspaniałych chwil młodości, nie mogą w rzeczywistości istnieć wiecznie. W głębi duszy czułem się innym, dobrym człowiekiem, który może i ma prawo żyć godnie, ale nie miałem pomysłu ani wsparcia, jaką drogę obrać, aby stać się tym, kim naprawdę chciałbym być. Czułem, że nie jestem wolny, że moim postępowaniem kieruje przymus picia – jakaś nieodgadniona siła, nad którą sam nie mogę zapanować. Mimo to podjąłem pierwszą, samodzielną próbę walki z alkoholem, na zasadzie wiary w swoją silną wolę. Szybko okazało się, że zaufanie do siebie, względem walki z tym podstępnym nałogiem, jest nic nie warte i było tylko przyczyną kolejnego upadku. Teraz już wiem jak mało znaczy, nawet najbardziej wytężona siła ludzkiej woli, wobec perfidii alkoholu i obłędu w jaki się popada, nie mogąc przezwyciężyć nałogu jego picia. Jednak nie zrezygnowałem; postanowiłem poszukać no-


wej drogi, która mogłaby mnie poprowadzić w realia godniejszego życia, chociaż w gruncie rzeczy, nie wiedzieć czemu, odczuwałem lęk przed osiągnięciem stanu trzeźwości. Samozaparcie i pomoc wspólnoty początkiem nowej jakości życia Los chciał, a może był to jedynie zbieg okoliczności, że na mojej drodze – wydawałoby się beznadziejnej, pełnej upokorzeń, frustracji, gniewu, cierpienia i nieszczęścia – pojawiła się możliwość skorzystania z udziału w terapii w Ośrodku Leczenia Uzależnień w Charcicach. To właśnie tam dowiedziałem się całej prawdy o mechanizmach oddziaływania na człowieka nałogu, w jakim zatraca alkohol. Opuszczając ośrodek, wiedziałem jedno – moja trzeźwość w dużej mierze zależy nie tyle od mojej woli, co od zmiany dotychczasowego środowiska, ale także od właściwego sposobu myślenia, przewartościowania stylu i sposobu życia oraz od bezwzględnej uczciwości wobec siebie i innych osób. Jednocześnie odczuwałem, że takiego stanu nie można osiągnąć samemu. Miałem już takie szczęście, że na mojej drodze do osiągania stanu trzeźwości, trafiłem do Wspólnoty prowadzonej przez Fundację Pomocy Wzajemnej „Barka”. Spotkałem w niej ludzi, którym skutecznie udawało się kroczyć drogą trzeźwości i chętnie dzielić się swoim doświadczeniem, dając siłę oraz nadzieję tym, którzy znajdują się na początku ścieżki do prowadzenia trzeźwego życia. A na pewno warto iść wspomnianą „drogą”, bo człowiek, krok po kroku, odzyskuje na niej samego siebie. Jestem wdzięczny Bogu oraz sobie, że nie odrzuciłem tej szansy. Zrozumiałem, że tylko absolutna abstynencja jest pierwszym krokiem do zmiany w życiu i co ciekawe – zmiany na lepsze, a niekoniecznie „na łatwiejsze”. To tutaj, w „Barce”, zacząłem zdawać sobie sprawę z braku swoich pewnych umiejętności. Zacząłem na nowo, przy pomocy innych, odbudowywać zaufanie do ludzi poprzez wzajemną akceptację i poszanowanie. Pomogło mi w tym włączenie mnie w pełnienie różnych funkcji społecznych oraz zmotywowanie do działań na rzecz osób potrzebujących. Kiedy „otworzyłem się” na innych ludzi, odeszły ode mnie obawy przed dzieleniem się własnym życiem. W miarę odbudowywania zaufania do siebie, stawałem się gotowy do podejmowania kolejnych działań. Zmieniło się też to, iż już nie spędzałem czasu na dogadzaniu sobie, ale mogłem wspierać potrzebujących. Świadomość tego, pozwoliła mi przejść do kolejnego ważnego etapu na mojej „drodze” – odnajdywania sa-

Lech Bór - odnaleźć siebie mego siebie. Uczyłem się więc odpowiedzialności, dzięki której – dziś, po blisko siedemnastu latach życia na ulicy, odzyskałem nadzieję, przestałem cierpieć z powodu nałogu, a osiągnięte sukcesy wykorzystywać do odbudowywania poczucia własnej wartości. Sensem mojego życia jest obecnie wspieranie innych osób, zwłaszcza takich, jakim jeszcze niedawno byłem ja sam. Mogę to czynić w sposób dojrzały i profesjonalny, będąc ekspertem od spraw streetworkingu w projekcie systemowym „Gminne Standardy Wychodzenia z Bezdomności” oraz w projekcie „Barki” UK – „Centrum Koordynacji Sieci Integracji Migrantów”, zajmującym się powrotami osób znajdujących się w ekstremalnych warunkach życiowych, na ulicach Londynu i Kopenhagi. Ponadto aktywnie działam jako przewodniczący Stowarzyszenia „Szkoła Animacji Społecznej”, prowadząc i animując spotkania Grup Samokształceniowych oraz Grup Wsparcia dla osób uzależnionych, jak również wiele innych działań na rzecz wsparcia osób wykluczonych oraz zagrożonych wykluczeniem społecznym. Poradzenie sobie na tak szerokim polu prowadzenia wspomnianej działalności, wymaga siły psychicznej, ciężkiej pracy i wytrwałości. Tym, co pozwala mi rzetelnie wypełniać swoje obowiązki i zadania, jest wsparcie oraz pomoc wielu osób, z którymi mam możliwość współpracować, dzieląc się swoim doświadczeniem. Lech Bór Sieć Współpracy „Barka”, Poznań

31


współczesne problemy świata

Malawijskie stowarzy wody znów odkręcają Lameck Masina donosi o powstaniu nowej sieci lokalnych stowarzyszeń zajmujących się dystrybucją wody w Malawi. Celem sieci jest nie tylko polepszenie zaopatrzenia ludności w wodę na terenie całego kraju, ale również walka z korupcją. „W północnej części miasta, Nkolokoti-Kachere, znalezienie wody zazwyczaj zajmowało wiele godzin” – mówi Gloria Matchowa. Jednak dzisiaj, ona i wielu jej podobnych, mają dostęp do wody, kiedy tylko zechcą. Zawdzięczają to inicjatywie ogólnokrajowej, która spotkała się z powszechnym uznaniem, a jej celem było odebranie odpowiedzialności za dystrybucję wody politykom i organizacjom religijnym, a następnie oddanie jej lokalnej społeczności. Gloria jest jedną z wielu kierowniczek kiosków z wodą. Jej zadaniem jest nadzorowanie dystrybucji wody pitnej, wody do prania i gotowania – niezbędnej do podstawowych czynności codziennych. Kioski te, są prostymi i otwartymi obiektami wyposażonymi w instalację kurków i już od wielu lat, stanowią niezastąpioną część codzienności w Malawi. Lokalna ludność jest bowiem zbyt biedna, aby pozwolić sobie, żeby w domu zainstalować własny kurek z wodą. System się jednak „zatykał” – nie dosłownie, z powodu niedrożnych rur, ale ze względu na zły zarząd lub całkowity braku zarządu. Setki kiosków z wodą, którymi teraz zarządza Gloria, niegdyś zostało zamknięte, gdyż ich zarządcy nie płacili rachunków za wodę miejscowej spółce wodnej. Nie był to problem braku pieniędzy, ale złego zarządzania i korupcji – mówią ci, którzy od nich zależeli. Lokalna organizacja Glorii, pod nazwą Blantye Water Board, odpowiadała za kilka kiosków, jednak większość prowadzona była przez liderów partyjnych i religijnych. Wielu miejscowych przywódców, pieniądze z opłat za wodę, „wzięło do kieszeni”, nie płacąc spółkom dostarczającym wodę. Powodowało to częste przerwy w dostawach wody, które pewnie trwałyby latami. Problem, w dużej mierze spowodowany był tym, że wielu z nich mieszkało

32

daleko od kiosków i nie posiadało kwalifikacji moralnych do pracy. Miejscowi mówią, że jakość usług była bardzo zła – osoby zatrudnione często nie przychodziły do pracy, a w kurkach było sucho. Dla około sześćdziesięciu procent mieszkańców miast w Malawi, którzy zamieszkują obszary nieprzeznaczone na osiedla, kioski z wodą są jedynym źródłem bezpiecznej wody pitnej. Wraz z ich upadkiem nadeszły problemy z zaopatrzeniem w wodę. Mieszkańcy musieli uciekać się do czerpania wody z niechronionych źródeł, takich jak studnie i rzeki. „Chwilę później” gwałtownie wzrosła zapadalność na choroby związane ze złą jakością wody. Tylko w okręgu, za który odpowiada Gloria, z powodu niepłacenia rachunków za dostarczanie wody, władze musiały odłączyć wszystkie 236 kiosków należących do Blantyre City Council. „Zamknięcie kiosków było dla nas dużym problemem. Musieliśmy czerpać wodę z kopanych przez nas studni i z rzek, często ryzykując życie, gdyż w wodzie mogły się znajdować niebezpieczne patogeny. Kurki z wodą to u nas rzadkość” – mówi Annie Maulidi, mieszkanka pobliskiego powiatu Bangwe. Dodaje też, że innym problemem jest fakt, iż kobiety spóźniają się do pracy, gdyż muszą co rano przemierzać ogromne odległości, aby zdobyć wodę. „Mam szczęście, moim szefem jest też kobieta, która wie, co znaczy problem braku wody. Mężczyzna dawno by mnie zwolnił”. Najnowsze badanie przeprowadzone przez Międzynarodowy Instytut do spraw Środowiska i Rozwoju (IIED) – organizację finansowaną przez rząd Szkocji – ujawniło, że coraz więcej Malawijczyków pozostaje bez dostępu do bieżącej wody. Jest to wyraźna oznaka świadcząca o tym, że kraj nie spełnia Milenijnych Celów Rozwoju (MDG) w zakresie


szenia użytkowników kurki Korzyści płynące z ustanowienia lokalnych stowarzyszeń działających na rzecz dystrybucji wody, są nie do przecenienia… (autor zdjęcia: Lameck Masina) zaopatrzenia w wodę i świadczenie usług sanitarnych w obszarach miejskich. Cele zakładają zmniejszenie o połowę liczby ludności bez dostępu do wody i usług sanitarnych przed rokiem 2015. Jednak wraz z nowym projektem, w którym uczestniczy również Gloria, wszyscy oczekują zmiany na lepsze. Inicjatywa Stowarzyszenia Użytkowników Wody (Water Users Association) ma na celu ponowne otwarcie wszystkich zamkniętych kiosków z wodą w obszarach nieprzeznaczonych do zamieszkania. Pilotażowo program wdrożono w czterech osiedlach: Bangwe, Kachere, Chilomoni i Ndirande. Największe wysiłki widać po stronie Rady miasta Blantyre, Komisji do spraw Zaopatrzenia w wodę w Blantyre oraz organizacji pozarządowej Water for People (Woda dla ludzi) – jak dotąd wszystko wygląda obiecująco. Ludzie mają nadzieję, że ta oficjalnie zarejestrowana spółdzielnia, której zarząd wybierany jest spośród mieszkańców gminy, zadba o poczucie współodpowiedzialności. Chimenya Lackson Grant, która jest doradcą technicznym Komisji mówi: „Inaczej miało to miejsce w przeszłości, gdy kioski były zarządzane przez osoby z nadania politycznego, a tym razem zarządzane są przez neutralne Stowarzyszenia Użytkowników Wody. Do ich zadań należy zarządzanie dostępem miejsco-

wej ludności do wody, w tym zbiórka pieniędzy, utrzymanie kiosków, kontakty ze spółkami wodnymi w sprawach płatności i podwyżek opłat eksploatacyjnych. Stowarzyszenia odpowiadają również za regularne płacenie należnych rachunków za wodę. Wszystkie stowarzyszenia użytkowników wody podjęły zobowiązanie, że bieżące rachunki za wodę będą opłacane równolegle z zaległymi”. W wyniku takich działań widzimy zmniejszenie się zobowiązań – na przykład Stowarzyszenie Nkolokoti -Kachere uporało się ze swoim długiem w ciągu czterech miesięcy. Przeprowadzenie programu wymaga czasu. Należy przyjrzeć się wszystkim obszarom, w których wystąpiły problemy, a także samym systemom dystrybucji. Często ciśnienie wody jest zbyt niskie. Wówczas w kurkach jest sucho przez trzy, cztery dni w tygodniu. Z tego powodu ludzie nadal są zmuszeni do czerpania zanieczyszczonej wody ze studni i rzek. „Należy spodziewać się problemów z dostawą wody” – powiedziała Grant. „Kiedy w latach siedemdziesiątych planowaliśmy działania Komisji ds. Zaopatrzenia w wodę w Blantyreno, przyjęliśmy, że będziemy źródłem zaopatrzenia w wodę dla 300 tysięcy mieszkańców, podczas gdy w tej chwili nasze potrzeby podwoiły się i zaopatrzenia w wodę oczekuje 700 tysięcy osób. W celu rozwiązania problemu z niskim ciśnieniem, rząd zatrudnił wykonawcę, który ma przeprowadzić inspekcję pomp i przeprowadzić niezbędne modernizacje. Prace prowadzone są dzięki funduszom Unii Europejskiej oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Założono, że do roku 2013 w Malawi woda będzie dostępna bez zakłóceń”. Gloria Matchowa dodaje: „Bez wątpienia widzimy zmiany – woda znów płynie, więcej dowodów mi nie potrzeba. Mamy do niej swobodny dostęp i nie musimy, jak kiedyś, spędzać wielu godzin na poszukiwaniu wody do picia, gotowania czy prania. Brak wody przestał być problemem”. Street News Service, tłum. Arkadiusz Kaczorowski

33


sportowe inicjatywy

Grać w piłkę tak, – Lombardia Chu Przy Stowarzyszeniu Integracyjnym Wspólnoty „Barka” w Chudobczycach, w 2009 roku powstała drużyna „Piłki nożnej ulicznej”. Przyjęła nazwę Lombardia Chudobczyce. 12 młodych ludzi, którzy chcieli aktywnie spędzać czas, zebrało się i na miejscowym klepisku, z dwiema bramkami, zaczęli przeprowadzać treningi i rozgrywać mecze z lokalnymi drużynami mieszkańców okolicznych wsi. „Piłka nożna uliczna” – realność oraz idea Ideą „Piłki nożnej ulicznej”, którą nakreślił Mel Young, inicjator międzynarodowej sieci Gazet Ulicznych, jest upowszechnianie i aktywizacja społeczna różnych środowisk wokół piłki nożnej – jednej z najbardziej popularnych na świecie dyscyplin sportowych. „Piłka nożna uliczna”, ze względu na swoją specyfikę w odróżnieniu od jej komercyjnej odmiany, jest sportem powszechnie dostępnym, nie wymagającym znacznych nakładów finansowych, w celu jego uprawiania. Dzięki temu mogła się stać sportem propagownym przez takie grupy społeczne, które nie mają możliwości uprawiania innych dyscyplin tej dziedziny aktywności ludzkiego życia, np. w klubach, czy też korzystania z płatnych obiektów sportowych oraz innych form komercyjnego sportu.

Lombardia Chudobczyce w rozgrywkach „Piłki nożnej ulicznej” podczas konferencji „Wielkopolskie Targi Przedsiębiorczości Społecznej”

34

Powszechność „Piłki nożej ulicznej” powoduje integrację społeczną różnych środowisk lokalnych. Dla wielu mieszkańców miast i wsi jest to jedyna możliwość aktywnego uczestniczenia w życiu społecznym oraz niepowtarzalna możliwość zaistnienia w sporcie. Otwiera to również drogę wielu młodym ludziom, szczegółnie wywodzących się z rodzin zagrożonych patologią społeczną, do rozwoju własnej osobowości oraz budowania w zdrowy sposób, swojej przyszłości, w której mogą stać się przecież zawodowymi piłkarzami. Prawdziwy sukces osiąga się w drużynie Realizując wspomniany model kształtowania postaw młodych ludzi, z wykorzystaniem potencjału, którym wyróżnia się „Piłka nożna uliczna”, przy Stowarzyszeniu Integracyjnym Wspólnoty „Barka” w Chudobczycach, powstała drużyna streetsoccera. Jej piłkarze, poprzez

Lombardia Chudobczyce w pełnym składzie


aby wygrać życie dobczyce W drużynie piłkarskich pasji... mierzenie się z problemami życiowymi, realizują swoje pasje i zainteresowania. Wykorzystują w tym celu właśnie sport uliczny, jako narzędzie wspomagające kształtowanie charakteru i osobisty rozwój w rozmaitych dziedzinach życia. Zapał młodych ludzi, ich zaangażowanie i pełna dobrej energii, wola gry, doprowadziły do tego, iż drużyna streetsoccera została zaproszona na Mistrzostwa Polski, które odbyły się w Sieradzu – 15 i 16 maja 2010 roku, na placu Wojewódzkim przy Urzędzie Miasta. Rywalizowali między sobą bezdomni z całej Polski, w meczach „Piłki nożnej ulicznej”. Impreza ta stanowiła jednocześnie eliminacje do reprezentacji Polski, która zagrała na Mistrzostwach Świata Homeless World Cup w Rio de Janeiro. I to właśnie wtedy, podczas turnieju mistrzowskiego, awans do Kadry Narodowej otrzymał bramkarz drużyny z Chudobczyc – Adam Boniecki. Na boisku nowych szans i zdarzeń W międzyczasie, na terenie Stowarzyszenia w Chudobczycach, udało się oddać do użytku profesjonalne boisko z bandami do streetsoccera. Obecnie odbywają się na nim, niemal co tydzień, mecze drużyn z różnych miejscowości, co jest czynnikiem zarówno uczącym dyscypliny młodzież ze wspólnoty, jak również doskonałym sposobem na aktywną formę spędzania wolnego czasu. Drużyna wzięła także udział w nocnym turnieju drużyn footsalowych woje-

Pamiątkowy

dyplom

wództwa Wielkopolskiego, który odbył się w nocy z 7 na 8 sierpnia na boisku Orlik. Był to pierwszy nocny turniej piłkarski o Puchar Burmistrza Gminy Sieraków. Impreza, zorganizowana przez Ośrodek Wypoczynku i Rekreacji, była bezprecedensowym wydarzeniem, tym bardziej, że o tej porze roku, rzadko organizowane są zawody sportowe. Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanie tego typu przedsięwzięciem, okazało się ogromne. W rozgrywkach uczestniczyły drużyny m.in.: z Międzychodu, Muchocina, Chudobczyc, Kwilcza, Świerczewa oraz Sierakowa; łącznie – 14 ekip sportowych. Drużyna rozegrała także turniej w ramach organizowanej w Gminie „Majówki 2009”, podczas którego zmierzyła się z zaproszoną drużyną „Olbojów Lecha”. Następnie, wspólnie z Lechitami, spędziła aktywnie czas, robiąc np. ognisko w Ośrodku nad Jeziorem. Kolejną imprezą, w której wzięli udział młodzi piłkarze ze Stowarzyszenia „Barka” w Chudobczycach, był turniej „Piłki ulicznej halowej” zorganizowany na na Międzynarodowych Targach Poznańskich, jako impreza towarzysząca „Wielkopolskim Targom Przedsiębiorczości Społecznej”. Jacek Kaczmarek

35


gospodarka solidarna

Wspólnota sk Doświadczenie mojego życia wzbogaciło się o rozumienie tego, czym są wartości ekonomii społecznej, wkrótce po tym jak, wracając z Berlina po 3-letniej nieobecności w kraju, zostałem osobą bezdomną. Nie była to jedyna niespodzianka „złego losu”. Dowiedziałem się też, iż moja siostra jest niepełnosprawna, dlatego w pierwszej kolejności, postanowiłem pomóc właśnie jej. I o czynieniu dobra na rzecz innych, którego darowanie sprawia, że pomaga się także samemu sobie, opowiada moja historia. Zostać społecznie wykluczonym W przypadku każdego rodzaju niepełnosprawności, najlepszą rehabilitacją okazuje się być praca. Chodząc, niemalże przez cały miesiąc, po różnych urzędach, dowiedziałem się o istnieniu zakładu pracy chronionej. I choć była to „ślepa uliczka”, to dowiedziałem się – jak się później okazało – niezwykle istotnej rzeczy – wspomniane zakłady miały być wkrótce przekształcone w nowy podmiot gospodarczy, który powinny założyć osoby znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej – w nomenklaturze urzędniczej noszące nazwę „osób wykluczonych społecznie”. Poszedłem tym „tropem”, chwytając się każdej na ten temat informacji niczym himalaista skalnych uskoków. Postrzegałem to jako szansę na bardziej godne życie dla mnie i dla mojej siostry. Jednak jako osoba zameldowana w innym mieście, nie miałem prawa do pomocy miejscowego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Dlatego nie od razu doświadczyliśmy upragnionej pomyślności losu; „hydra rejoniza-

cji” sprawiała, że mimo braku miejsca zamieszkania, byłem „urzędowo przywiązany” do jednego miasta, w którym wkrótce, jako w miejscu swojego stałego zameldowania, miałem stanąć „twarzą w twarz” z wykluczeniem społecznym. „Barka” – „wypłynąć” na pełnię swoich możliwości Nieocenionym źródłem informacji i bazą doświadczeń w stosowaniu ekonomii społecznej w praktyce, była dla mnie Fundacja Pomocy Wzajemnej „Barka” z Poznania. Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem jej siedzibę, odbywała się w niej międzynarodowa konferencja na temat „recyklingu w spółdzielniach socjalnych”. Zagadnieniem tym byłem niezwykle zainteresowany, pragnąc założyć spółdzielnię socjalną; wcześniej, do tego celu, zdążyłem skompletować zespół odpowiednich osób. Ponadto dysponowałem własnym projektem „klastra” polegającym na wspólnym inwestowaniu spółdzielni socjalnych w rozmaite technologie i usługi. „Barka” była

Powrót człowieka z „piekła”, które sam sobie zgotował przez nałogi, jest najpiękniejszym widokiem. Życzę całej Polsce, aby było to na jej obszarze powszechne zjawisko; przybywa bowiem Polaków, którzy „upadają”, pokonani przez swoje słabości i przeciwności życia. Myślę, że w „Barce” jest dobre rozeznanie tego zjawiska i ponad przeciętny zmysł kierowania trudnych spraw społecznych na właściwe tory ich zrozumienia.

36


łotersów więc dla mnie jak Mekka dla Muzułmanina, tym bardziej, że oprócz pokrzepiających słów, uzyskałem zapewnienie, iż Fundacja przeszkoli naszą grupę w zakładaniu i prowadzeniu spółdzielni. Powiatowy Urząd Pracy, wysyłając nas na szkolenie, zobowiązywał się do udzielenia dotacji. Wystarczyło tylko przygotować przekonującą prezentację naszej wizji spółdzielni socjalnych w konkursie o dotacje w Powiatowych Urzędach Pracy. Spółdzielnie socjalne – pomagać sobie, ale na rzecz innych Chociaż większość naszych działań była właściwie sukcesami, to przez nie udaną próbę zatwierdzenia wniosku o rejestrację w Krajowym Rejestrze Sądowym, grupa założycielska w stanie rezygnacji, samoistnie się rozpadła, zostawiając niezwykle lukratywne umowy jako niezrealizowane, tracąc przez to prawo do dotacji. Postanowiłem założyć spółdzielnię jeszcze raz, ale z osobami działającymi w stowarzyszeniach chrześcijańskich. Tym razem jej aktywność, oprócz gospodarczej, miała opierać się na świadczeniu usług na rzecz pożytku publicznego w postaci prowadzenia schroniska dla osób bezdomnych. Zacząłem pracować z ludźmi i dla ludzi, którzy byli na samym „dnie” egzystencji, szczególnie z narkomanami i alkoholikami mieszkającymi na klatkach schodowych lub „gdzie popadnie”. Przebywając z nimi na co dzień, doszedłem do wniosku, że nikt i nic nie jest wstanie ich zmienić – no, może poza samym Bogiem. I choć nie mogłem nim przecież być, to starałem się wierzyć, że choćby dla idei, warto czynić dobro. I dobrze , że tak się stało, bo jakiś czas później przyniosło to zamierzone efekty, pokazując mnie i moim „braciom”, że postępowanie człowieka można zmienić, ale trzeba obdarzyć go w tym względzie zaufaniem. Jeździliśmy więc na dworce i meliny; z ewangelią, kanapkami i z zaproszeniami na darmowe posiłki-obiady, organizowane przez stowarzyszenia i organizacje chrześcijańskie. Przekonałem się, że nawet nieformalne działanie może być skuteczne. Założyłem chrześcijański skłot dla osób bezdomnych, których nikt nie chciał w schroniskach, bo nie umieli dostosować się do ich regulaminu. Te-

raz, kiedy działam z chrześcijanami, również i oni biorą ten „ciężar” na swoje „barki”; ewangelista Andrzej (duszpasterz i koordynator zewnętrznej pomocy), służy własnym samochodem, wożąc meble i materiały budowlane z wystawek, a także odbudowuje ruinę porzuconego przez właściciela biurowca. Są też i tacy, którzy zaopatrują nas w żywność i odzież oraz przekazują pieniądze na prowadzenie bieżącej działalności. Ułożyliśmy „9 przykazań skłotersa”, które nowo przybyłym, ułatwiają aklimatyzowania się we wspólnocie. Widzimy już pierwsze tego sukcesy np.: dobrowolny wyjazd trzech osób na roczną terapię anty nałogową; samoorganizowanie się bezdomnych w remontowaniu skłotu, wspólne zdobywanie żywności, mebli i ubrań oraz świadczenie pomocy na zasadach wolontariatu. Jako chrześcijanie możemy z wiarą obiecywać „nowe życie” tym, którzy przyłączą się do budowania wspólnoty. Ponadto osobiście planuję zaangażować się w pomoc przy zakładaniu spółdzielni socjalnych przez bezdomnych skłotersów. Wiele nadziei i „dobrej energii” podarowała mi Gazeta Uliczna, której artykuły prowokują do wielu twórczych przemyśleń związanych z potrzebą integrowania różnych grup istniejących w obrębie naszego społeczeństwa. Niniejsza gazeta, integrując różne środowiska: studentów, skłotersów, andegrand, czy też chrześcijan; problemami życia osób wykluczonych, pozwala poruszyć serca wielu ludzi. Podobnie jak duchowe świadectwa chrześcijan pracujących na rzecz żyjących na marginesie. Skłot jest miejscem, gdzie przy dobrowolności uczestnictwa w nim, realizuje się cele trudne do osiągnięcia w „skoszarowanych schroniskach”. Jednocześnie praca każdego bezdomnego służy podniesieniu standardu życia nie tylko jego, ale całej wspólnoty, w której mieszka. Dlatego też skłot rozwija się i zdobywa dla siebie nowych sprzymierzeńców. Nasi przyjaciele, jeżdżąc w sprawach prywatnych lub zawodowych po świecie, wyrażają o nas pochlebne opinie. A jak miewa się „mój biznes” – klaster spółdzielni socjalnych? Otóż, ma duże szanse zrealizowania się właśnie przy pomocy osób bezdomnych. Ryszard Dypa

37


recenzja

Oddychać Pięknem... Każda chwila naszego życia, jak szczerze zaśpiewana piosenka, powinna być oddechem piękna – taka myśl stała się rytmem przeżyć tych, którzy uczestniczyli w poznańskim koncercie Bogusława Meca. Artysta wystąpił niedawno dla publiczności klubu „Korona”, na specjalne zaproszenie: Ludmiły Kłos, Barbary Wiśniewskiej i swojego wieloletniego przyjaciela – Janusza Hojana.

N

ie było w tym występie jedynie piosenek – były wyznania. Nie było jedynie koncertu, ale spotkanie. Bogusław Mec dał siebie rozpoznać nie tylko jako artystę, ale przede wszystkim jako człowieka, który pragnie podzielić się tym, co jest dla niego ważne: nadzieją, zaufaniem, braterską miłością i nade wszystko szacunkiem do każdej chwili powszedniego dnia, bez której uśmiechu, nie można mówić o tym, że się prawdziwie „jest”. „Byliśmy” zatem z Mecem w tym, co składa się nie tylko na jego estradowy program, ale na repertuar myśli i rytmów serca, których było tyle, ile radości i pragnień z minionych lat, które artysta przemieniał w piosenki. Niektóre z nich były jak

ne, pozwalają usłyszeć je jako najpiękniejsze; jak życzenia, w których niespełnieniu rodzi się jednak nadzieja, że warto być w drodze do drugiego człowieka; że warto być właśnie takim „wędrowcem”, nawet kiedy rany wspomnień, stają się jak krzywe lustra – zbyt duże, aby zmieścić w ich odbiciu kształt serca, które wbrew mimice ludzkich nastrojów, nie chce przestać być sobą. W życiu nie chodzi jedynie o oklaski, które zamykają dłonie w echu podziwu dla jednego człowieka, ale o umiejętność podania tej dłoni bliźniemu i przeżycia z nim wspólnego zachwytu. A jeśli za wszelką cenę będziemy chcieli „mieć własne ja”, być królem kier i żyć jak się

„Zawód artysty jest jedyną profesją, której wykonywanie daje mi poczucie, że żyję w zgodzie z samym sobą, a bez wiary w siebie i drugiego człowieka, nie odnalazłbym żadnego sensu” – Bogusław Mec. ulubione magnolie, które swoim zapachem przyrzekają ogrodnikowi wierność. Inne przyszły do nas z rumieńcem Marianny, której imię nosi każda niespełniona noc – zarówno ta realna, jak i taka, która jest „nocą” zdradzonych oczekiwań. Choć Bogusław Mec swoje piosenki-wyznania, powtarza na wielu koncertowych salach, nie stają się one „wiatrem”, kiedy opadają na dno martwe słowa – jest przecież przed nami jeszcze nie jedno zawiedzenie tak jak i morze, z którego głębią mierzy się każdy z nas, gdy na przekór lękom i podpowiedziom pozorów, pragnie trwać przy swoim wyborze – nie dlatego, aby pokazać, że jest artystą, ale przede wszystkim, że chce pozostać „człowiekiem”. Pozostaliśmy więc z Mecem przy jego-naszych wspomnieniach; wybraliśmy więc to, co odczuliśmy jako ważne; wsłuchaliśmy się w nastroje pulsujące w sercu „jesieni”. I nie chodzi bynajmniej o jesień, która w białej ciszy powiek, pozwala w poczuciu „babiego lata myśli”, czekać „świtu”, który choć nastaje co dnia, to przecież wciąż ma nadejść – jak słowa, które niewypowiedzia-

38

da, to zawsze będzie to na pozór. Takie właśnie „nastroje”, piosenki i inne „róże”, podarował nam Bogusław Mec. Przyszedł do nas jak Jesienny Pan, który wie, że każda pora życia może być godna podziwu; każda chwila powinna nieść w sobie radość oddechu, którego bezinteresowność, pozwala w najprostszy sposób odczuć szczęście tego, że „jesteśmy”. Dzięki temu uwierzyliśmy, że słowa piosenek, to nie muszą być tylko „słowa”, ale mogą stać się niczym „oddech”, który jest nam dane odczuć za każdym razem, kiedy z wielkiej nieśmiałości mamy odwagę kogoś pokochać… Nie można bowiem nieustannie biec bez wytchnienia (…) bez marzenia, jeśli chce się spotkać tę jedyną – nadzieję, wiarę, wierną myśl albo dziewczynę, której jasny „portret” będziemy chcieli unieść, ocalić wszędzie. I nie należy się smucić, że jest to portret niedokończony – bo przecież w tym tkwi prawdziwe piękno życia, które im bardziej pozostawia nas w niedosycie, tym w większej mierze wyzwala pragnienie odkrycia nowego „świtu”. Dominik Górny


PRZEKAŻ NA RZECZ STOWARZYSZENIA DLA LUDZI I ŚRODOWISKA, KRS 0000177995 które inicjuje, wdraża i propaguje działania na rzecz godnego życia człowieka w harmonii ze środowiskiem naturalnym oraz ekorozwoju. Stowarzyszenie działa na obszarach wiejskich, głównie gminy Kwilcz i gminy Pniewy; Prowadzimy programy:

Centrum Integracji Społecznej – w Kwilczu i w Pniewach Program stypendialny – stypendia dla dzieci i młodzieży ze środowisk popegeerowskich

we współdziałaniu ze Wspólnotą „Chleb Życia” Centrum Wspierania Demokracji Lokalnej – program wsparcia inicjatyw lokalnych Aktywizacja społeczna i zawodowa osób niepełnosprawnych zagrożonych

wykluczeniem społecznym wspólnie z PCPR Międzychód Program wspierania osób bezdomnych Wsparcie Diakonijnej Spółki Zatrudnienia

Stowarzyszenie jest członkiem Sieci „Barka”


BLISCY I ODDALENI wykonanie: Justyna Reczeniedi; Trio Con Passione słowa: ks. Jan Twardowski muzyka: Jerzy Cembrzyński

Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i muszą się spotkać aby się ominąć bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą się jak w uśmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało są inni co się nawet po ciemku odnajdą lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im zabrakło bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą miłości się nie szuka jest albo jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero dlatego nie mogą być razem jak bażanty co nigdy nie chodzą parami można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.