Koncepcja / Program Redakcja Ryszard Jasnorzewski Opracowanie tekstów Kaja Puto Identyfikacja wizualna festiwalu Malin Baumann THE BAUSTUDIO Projekt i łamanie Bartosz Wiłun Adiustacja Hanna Kostrzewska Koordynacja projektu Jakub Swat Druk Drukarnia Archidiecezjalna, ul. Wita Stwosza 11, 40-042 Katowice
ISBN - 978-83-928793-3-6
Fotografie bez podanych autorów materiały prasowe Ars Cameralis
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 7
Symfonia Ludwiga van Beethovena w wykonaniu Concerto Köln, agresywny, elektroniczny puls The Glitch Mob, olśniewające folkrockowe harmonie Fleet Foxes, anioły Ilyi i Emilii Kabakov w sercu Katowic. Kolizje światów, mieszanka języków… Przed nami XX edycja Festiwalu Ars Cameralis, który w listopadzie zawładnie przestrzenią Górnego Śląska. Pierwszy anioł stoi tuż za rogiem Ars Cameralis, jak zdecydowana większość dwudziestolatków, nie przywiązuje szczególnego znaczenia do okrągłych rocznic. Nie świętuje swego jubileuszu efekciarsko ani powierzchownie. Okrągła rocznica staje się doskonałą okazją do pominięcia wszelkich wymiarów rocznicowego blichtru, poza stworzeniem jak najmocniejszego festiwalowego programu, który wyłamie sporo zardzewiałych zamków, wyważy z hukiem drzwi i zauroczy ciągiem artystycznych wydarzeń, a czasem pozwoli bywalcowi festiwalowych imprez zasnuć się jesienną mgłą, zapatrzeć się w melancholijne pejzaże i kształty śląskich miast. Tajemnica tkwi w stworzeniu nieprzewidywalnej sytuacji przygody, która bez reszty pochłonie „przechodnia”, a on, w konsekwencji podjęcia gry, raptem staje się aktywnym uczestnikiem, niezapowiedzianym aniołem, integralną częścią festiwalowego zamieszania, postacią, która wnika w jego strukturę, aktywnie zaciąga się dymem snutej właśnie opowieści. Miejsce poza mapą Festiwal Ars Cameralis nie mieści się w żadnej kategorii jakże licznych festiwalowych wydarzeń w naszym kraju. Jest nieokrzesanym dziwolągiem, którego, jakże często, nie wiadomo jak ugryźć, zaklasyfikować. Czas trwania akcji? Ponad trzy tygodnie! Wielość i różnorodność proponowanych gestów ociera się o schizofreniczny wielogłosowy szum. Wędrówki pomiędzy poszczególnymi festiwalowymi zdarzeniami jakże często przypominają ginącą umiejętność błądzenia w labiryncie wykutym w meandrach sztuki. Ale co równie istotne, stają się także wyprawami przez listopadową, zapadającą w mgłę krainę Górnego Śląska, przez przestrzeń zaniku, buntu, romantycznych gestów uśpionych dzielnic i tajemniczych zakamarków. Oto zderzenia planet, rozbłyskujące światła, natłok artystycznych imprez, które nie stanowią archipelagów samotnych wysp, lecz tworzą między sobą swoistą pajęczynę, zmyślnie utkaną sieć, wiele ryzykownych, połączonych ze sobą naczyń, a jednocześnie znaczeń.
Anioł bierze do ręki gitarę Jeżeli anioł wniknie w nadłamany pejzaż miasta, wówczas zmieni się serce anioła, lecz zmieni się także, już na zawsze, miasto. Są na siebie nawzajem skazani. Dopełniają się, oddziałują na siebie. Ars Cameralis jest swego rodzaju intelektualną pułapką, w którą z rozkoszą wpadają ci, którzy nie znają umiaru w głodzie życia i – jak powtórzylibyśmy za Ezrą Poundem – pragną wciąż doskonalić swą ciekawość świata. Dodajmy: świata sztuki. Nie ma sensu wyliczać wszystkich festiwalowych wydarzeń i olśnień. Zainteresowanych odsyłamy do zapoznania się ze szczegółowym, bogatym programem, który zrealizowany zostanie w licznych teatrach, galeriach, klubach muzycznych, koncertowych salach i w całkiem kameralnych przestrzeniach Katowic, Bytomia, Chorzowa, Mikołowa i Sosnowca. Festiwalowa wędrówka opiera się na bogactwie języków i gestów. Na idei zawładnięcia miejską, metropolitalną przestrzenią Górnego Śląska, której rytm przez kilka tygodni będzie wybijany przez wizje, obrazy, dźwięki brudnej gitary i anielskie skrzypce. Oto udostępniona zbłąkanemu przechodniowi przestrzeń, w której na pierwszy rzut oka możemy poczuć się nieco zagubieni natłokiem propozycji, dopiero po chwili, gdy zaczynamy łączyć wszystkie zaproponowane przez organizatorów wątki, odnajdujemy przejrzystą krainę, po której, trzymając w dłoni mapę – festiwalowy program – wędrujemy z poczuciem pewności i ekscytacji. Istotnym elementem każdego wędrowania jest labirynt, w tym przypadku, festiwalowy program, w który organizatorzy pragną wciągnąć licznych przechodniów. „Przechodniu, idź powiedz Sparcie, żeśmy tu…” nie polegli! Górny Śląsk od ponad 20 lat w sposób arbitralny i wreszcie skuteczny, pozbywa się nagromadzonych przez lata kompleksów wobec pozostałych regionów Polski. Poprzecinany wzdłuż i wszerz szlakami rozpadu, był przez lata labiryntem dusznym, zastygłym, zakończonym ze wszystkich stron autentyczną ścianą. Ars Cameralis proponuje multiplikowanie rozwidlających się dróg, które w swej wirtuozerii posiadają jednak coś głęboko tożsamego, prowadzą w stronę takiej sztuki, która poza swym urokiem niewolna jest od stawiania najistotniejszych pytań, podkreślonych i wzmocnionych grą świateł.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 9
Co wpadnie do koszyka? Festiwal rozpoczyna się 7 listopada swoistym elektronicznym „before party”, na które zaprasza The Glitch Mob. Lecz gdy już wszyscy zaczną poddawać się pulsującemu rytmowi nocy, dzień później na scenę Klubu Hipnoza wejdą muzycy z wciąż eksperymentującej grupy Faust. Artyści o pomnikowej i legendarnej randze utworzą w przestrzeni festiwalowego obozowiska całkiem spore i zacne grono. Należy także wspomnieć o Stephanie Malkmusie (czy ktoś wyobraża sobie mówienie o współczesnej muzyce gitarowej bez odniesienia się do zespołu, któremu przed laty liderował, czyli grupie Pavement?). Inną kanoniczną postacią jest Jane Birkin, dawna muza Serge’a Gainbourga, aktorka i wokalistka, która w duecie ze swym ukochanym wyśpiewała najpiękniejsze w całej historii muzyki miłosne wyznanie: Je T’aime. Koncertowi towarzyszył będzie przegląd filmów Agnès Vardy, pośród których pojawią się obrazy o Jane Birkin oraz z nią w roli głównej. Tropiciele najistotniejszych zjawisk na współczesnej alternatywnej scenie muzycznej ekscytować się będą koncertami znajdujących się na wielkiej fali wznoszącej Fleet Foxes, M83 i Billa Callahana, kapitalnego amerykańskiego barda, operującego zjawiskowym barytonem (pierwszy koncert w Polsce!). Przy okazji spotkania snującego się wokół postaci jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku Kornela Filipowicza, w kameralnym Mikołowie zagości między innymi Wisława Szymborska oraz dwóch synów pisarza. W tymże Mikołowie odbędzie się także sesja poświęcona Thomasowi Bernhardowi, a w ramach tradycyjnego już, undergroundowego Zbiegu poetyckiego NaDziko pojawią się m.in. Ukrainiec Andrij Bondar, Piotr Sommer oraz Julia Fiedorczuk.
Teatr Jana Klaty odsłoni kurtynę pozorów współczesnego świata, pokazując rozpadanie się systemów wartości, wewnętrzną pustkę ludzi bezradnych wobec odzyskanej nie tak dawno wolności. Jedna z najwybitniejszych współczesnych fotograficzek Collier Schorr zaniepokoi nas smutkiem śmierci płynącym z ludzkich twarzy, a wizje aniołów – romantyczne i zupełnie z romantyzmu odarte – zaprezentują Ilya i Emillia Kabakov. Ich instalacje pojawią się nie tylko w Galerii Rondo Sztuki w Katowicach, lecz również wnikną w przestrzeń miasta. Bo przecież jeśli anioł pojawi się w miejskim pejzażu, zmieni się serce anioła, zmieni się też miasto… Anioł czasem się wznosi, a czasem opada Festiwal Ars Cameralis od dwudziestu lat chodzi swoimi drogami, tkwiąc niejako w systemie, lecz nade wszystko poza systemem. Zmienia się, ewoluuje, odczytuje świat na nowo, reagując na to, jak przebiegają jego pęknięcia, jakie sny się kończą, a jakie niespodziewanie się zaczynają. Nadchodząca XX edycja Festiwalu Ars Cameralis, ponad trzytygodniowego święta sztuki we wszystkich jej niepokojących i istotnych wymiarach, przyniesie zapewne niejedno oczarowanie, pobudzi niepokojem, niełatwymi pytaniami. Jak zwykle każdy festiwalowy dzień będzie także niósł ze sobą mocny gest zapraszający wszystkich do współuczestnictwa i ważnego spotkania na wielu poziomach. A reszta jest sztuką i światem gotowym do odkrycia. Bartłomiej Majzel
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 11
Jerzy Skarżyński. Architekt wyobraźni Organizator: Centrum Scenografii Polskiej Oddział Muzeum Śląskiego 26 września – 25 listopada
W kadrze sceny. Scenografie teatralne Jerzego Skarżyńskiego Centrum Scenografii Polskiej, Katowice 4 października – 13 listopada
Pop? Art? Narracje obrazowe Jerzego Skarżyńskiego Muzeum Śląskie, Katowice 10 października – 27 listopada
Fotografie prawdziwej rzeczywistości. Filmowe obrazy Jerzego Skarżyńskiego Galeria Szyb Wilson, Katowice 8 listopada – 18 grudnia
Papierowa rekwizytornia Jerzego Skarżyńskiego Galeria Piętro Wyżej – Centrum Kultury Katowice 22 listopada – 31 grudnia
Mapy wyobraźni. Przestrzenie obrazów Jerzego Skarżyńskiego Muzeum Śląskie, Katowice
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 13
Festiwal Jerzy Skarżyński – Architekt wyobraźni, impreza towarzysząca tegorocznej edycji Ars Cameralis, poświęcony jest sylwetce wybitnego krakowskiego scenografa, malarza, ilustratora, rysownika komiksów, autora plakatów filmowych i teatralnych. Powstała możliwość ukazania wielowątkowości i złożoności dokonań artysty, tworzącego w obrębie kilku dyscyplin sztuki. Na pięciu wystawach, prezentujących poszczególne dziedziny jego aktywności, przypomniane zostaną najbardziej znane projekty teatralne i filmowe, rysunki z lat 40. i 50., grafiki prasowe, komiksy, obrazy oraz ilustracje. Jerzy Skarżyński urodził się w Krakowie, tam również związał się z Grupą Młodych Plastyków i Podziemnym Teatrem Eksperymentalnym Tadeusza Kantora. Po wojnie pracował jako scenograf w Teatrze Lalki i Aktora Groteska, w Teatrze Starym i na wielu innych scenach całego kraju. Był autorem ponad 170 scenografii teatralnych i telewizyjnych. Zajmował się także scenografią filmową. Do najbardziej znaczących należą ekranizacje m.in. Lalki czy Rękopisu znalezionego w Saragossie zrealizowane z Wojciechem J. Hasem. Przez wiele lat współpracował z Przekrojem i Życiem Literackim. Tworzył także plakaty, głównie filmowe i teatralne, lecz również okazjonalne, związane m. in. z działalnością Piwnicy pod Baranami i Festiwalem Jazz Jamboree. W 1988 roku został profesorem Podyplomowego Studium Scenografii Teatralnej, Filmowej i Telewizyjnej. Zmarł w 2004 roku. Zróżnicowana twórczość Skarżyńskiego czerpie z surrealizmu, abstrakcjonizmu czy kubizmu, ale nie brak w niej również nawiązań do tradycji teatru barokowego. Wystawom towarzyszyć będą prelekcje, wykłady oraz pokazy filmów w scenografii Jerzego Skarżyńskiego. Źródła:materiały promocyjne
26 września do 25 listopada, Centrum Scenografii Polskiej. Oddział Muzeum Śląskiego W kadrze sceny. Scenografie teatralne Jerzego Skarżyńskiego. Ekspozycja poświęcona scenografiom teatralnym Jerzego Skarżyńskiego, na której zostaną zaprezentowane projekty dekoracji i kostiumów, wykonane przez artystę razem z żoną, Lidią Skarżyńską, do najwybitniejszych przedstawień czołowych polskich reżyserów. 4 października do 13 listopada, Muzeum Śląskie Pop ? Art ? Narracje obrazowe Jerzego Skarżyńskiego. Wystawa komiksowych prac Jerzego Skarżyńskiego. Zaprezentowane zostaną karty z nigdy niewydanego P.E. oraz z Janosika, w którym twórca nawiązywał zarówno do rodzimych góralskich drzeworytów, jak i do doświadczeń popartu oraz fowistów. 10 października do 27 listopada, Galeria Szyb Wilson Fotografie prawdziwej rzeczywistości. Filmowe obrazy Jerzego Skarżyńskiego. Wystawa prezentująca scenografie filmowe Jerzego Skarżyńskiego – autora m. in. oprawy plastycznej filmów Wojciecha Hasa, takich jak Lalka, Sanatorium pod Klepsydrą czy Rękopis znaleziony w Saragossie. Obok projektów dekoracji i kostiumów, pokazane zostaną fotosy, umożliwiające porównanie zamysłu scenografa z jego filmową realizacją oraz zdjęcia z planu, dokumentujące pracę reżysera, ekipy technicznej i aktorów. 8 listopada do 18 grudnia, Galeria Piętro Wyżej, Centrum Kultury Katowice Papierowa rekwizytornia Jerzego Skarżyńskiego. Wystawa poświęcona rysunkom, ilustracjom i grafikom prasowym Jerzego Skarżyńskiego. Na ekspozycji pokazane zostaną wczesne dzieła z lat 40. i 50., a także prace z okresu współpracy artysty z Przekrojem oraz ilustracje książkowe do kryminałów, opowiadań fantastycznych, bajek dla dzieci, powieści dla dorosłych i młodzieży. 22 listopada do 31 grudnia, Muzeum Śląskie Mapy wyobraźni. Przestrzenie obrazów Jerzego Skarżyńskiego. Wystawa malarstwa Jerzego Skarżyńskiego, inspirowanego kubizmem, surrealizmem i abstrakcjonizmem, a w latach późniejszych wychodzącego od fotografii. Na ekspozycji pokazany zostanie wybór wczesnych prac artysty, pochodzących z lat 60., jak również tworzonych już u schyłku życia twórcy, stanowiących podsumowanie jego poszukiwań w dziedzinie malarstwa.
godzina 19.00 Jazz Club Hipnoza, Katowice bilety: 35 zł ulgowe / 45 zł
The Glitch Mob to owoc pracy trzech muzyków dyktujących trendy sceny elektronicznej zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Boreta, ediT i Ooah to przedstawiciele nowej fali IDM, która narodziła się w Los Angeles pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Wraz ze znanymi polskiej publiczności Daedelusem i Flying Lotus zarysowali granice tego stylu, łączącego tradycję instrumentalnego hip-hopu z korzeniami muzyki elektronicznej. Swoje siły połączyli w 2006 roku, a cztery lata później powstał pierwszy wspólny album, Drink The Sea, który zadebiutował na piątym miejscu iTunes Electronic Chart. Inspirują ich klasycy – Aphex Twin, Autechre, europejski breakbeat – sami jednak wypracowali oryginalne brzmienie, stosując charakterystyczną, szorstką barwę dźwięku. Pracując z ciężkimi basami, eksperymentując z rytmiczną strukturą utworów, osiągnęli niepowtarzalny, futurystyczny styl, który zadowoli najbardziej wymagających odbiorców coraz poważniej traktowanej sceny elektronicznej. Nazwa zespołu kojarzy się z muzyką glitch, operującą krótkimi próbkami dźwięku, wygenerowanymi elektronicznie lub powstałymi w wyniku zakłócenia fali dźwiękowej. Niebezpodstawnie, choć The Glitch Mob stosują tę technikę wybiórczo, szlifując skomponowany już utwór. W wywiadach zaznaczają, że wszystkie narzędzia podporządkowane są historii, którą starają się opowiedzieć podczas każdego występu: „Odpowiedź na pytanie, jak najlepiej zaadaptować naszą muzykę do specyfiki grania na scenie jest dla nas najważniejsza”. Nowa definicja interakcji między didżejem a publicznością to największy atut The Glitch Mob, a także próba zakwalifikowania sprzętu elektronicznego do klasycznego instrumentarium. Muzyczny performens, obejmujący dużą dawkę improwizacji i nieustannie zmieniające się role członków zespołu, odwołuje się do tradycji jazzowych, a pośrednio do rytualnych źródeł muzyki. Choć trudno wyobrazić sobie muzyka tarzającego się po podłodze z konsolą, The Glitch Mob korzystają z najnowszych osiągnięć techniki, by zdekonstruować stereotyp didżeja poświęcającego swój koncert na grę w pasjansa. Dążą do wyeliminowania laptopów ze sceny, na której pozostawić chcieliby jedynie urządzenia, za pomocą których sami określają właściwości swoich tymczasowo tworzonych instrumentów. Umożliwia im to między innymi Lemur – multidotykowy kontroler, którego możliwości ustalane są przez samego użytkownika. Tym właśnie rozpoczyna się nowa era koncertów muzyki elektronicznej. Źródła: www.metrowize.com, www.themusicninja.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 17
The Glitch Mob podbił klubową scenę ostatnich dwóch lat, uzbrojony w laptopy, kontrolery MIDI i gramofony. Solidna dawka improwizacji oraz interakcja z widownią uczyniły zespół wyjątkową propozycją dla miłośników muzyki elektronicznej. Zza góry sprzętu i poplątanych kabli wydobywają się dźwięki, które wprowadzają w trans oszalałą publiczność.
godzina 22.00 Klub Flow, Katowice bilety: 10 zł
Brzmienie Sun Glitters to ocean łagodnych melodii, pociętych linii wokalnych, nieziemskich chórków i ciepłych linii basu, wiedzionych zmiennym – to intensywnym, to relaksującym – tempem bitu, oscylującym między downtempo i wonky.
Pod nazwą Sun Glitters kryje się Luksemburczyk Victor Ferreira, znany wśród miłośników muzyki elektronicznej jako Sug(r)cane. Nowy pseudonim przybrał, by nagrać najnowszą, wyjątkową płytę: Everything Could Be Fine. Nie byłoby przesadą określić ów album mianem synestetycznego, czyli wywołującego wrażenia właściwe zwykle innym zmysłom. Termin, kojarzony zwykle z literaturą (bo chyba każdy pamięta, jakie kolory przysługują samogłoskom) znalazł swoich praktyków również w dziedzinie muzyki: „barwne słyszenie” próbowali wywołać romantycy formatu Rimskiego-Korsakowa czy Liszta. Choć tajemnicą pozostaje, czy muzyk interesował się kiedykolwiek protoplastami tego rodzaju eksperymentów, krytycy prześcigają się w konstruowaniu metafor opisujących twórczość Ferreiry, porównując słuchanie Everything Could Be Fine do poruszania się w wielowymiarowych strukturach, mrużenia oczu w świetle zmierzchu, czy przeglądania technikolorowych slajdów. Artysta przyznaje się do inspiracji głośną – a może nawet klasyczną już muzyką duetu Boards of Canada oraz Buriala. Odwoływanie się do najlepszych pozwoliło Ferreirze zająć wysoką pozycję w dziedzinie downtempo. Muzyka Sun Glitters to odważny kolaż melancholijnych, łagodnych bitów, zmiksowanych linii wokalnych, melodyjnych i niewyraźnych jednocześnie, przez co sięgających – dość niespodziewanie – do rockowej tradycji shoegaze. Eksperymenty rytmiczne zadowolą wymagających melomanów elektroniki, zmęczonych najoczywistszym w tej muzyce metrum 4/4, nie czyniąc jednak utworów Ferreiry trudnymi. To relaksująca, wpadająca niekiedy w chillout muzyka, która hipnotyzuje publiczność koncertów z prędkością – nomen omen – światła. Źródła: www.sunglitters.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 19
support The Band of Endless Noise godzina 19.30 Jazz Club Hipnoza, Katowice bilety: 25 zł ulgowe / 35 zł
Legendy krautrocka ogłaszają kolejny comeback: właśnie ukazała się ich nowa płyta, Something Dirty. „Nie ma bardziej kultowej grupy od Fausta”, ogłosił Julian Cope, autor klasycznej dla współczesnej muzykologii książki Krautrocksampler. Zespół powstał w 1971 roku w Wümme – małym mieście w Dolnej Saksonii. Szybko zdobył zainteresowanie niemieckich krytyków. Muzycy nastawieni na awangardowe eksperymenty nie liczyli na szerszy rozgłos. Ten jednak nadszedł – w okolicach trzeciej płyty, The Faust Tapes, wydanej przez wytwórnię Virgin – a sam zespół określony został ojcem gatunku. Krautrock (dosłownie „szwabski rock”, choć trudno znaleźć właściwy polski odpowiednik) to gatunek rocka progresywnego, pełen improwizacji, elektronicznych (pionierskich w czasach jego świetności) eksperymentów; to rock rozbudowanych kompozycji i psychodelicznych aranżacji, wreszcie – rockowe dziecko dadaizmu i muzyki modernistycznej. Hipnotyzującym riffom i surrealistycznemu wokalowi towarzyszy kakofoniczna, dziwaczna sekcja rytmiczna. Tym właśnie zasłynął Faust i jego pierwsze albumy, które wyznaczyły, nawiasem mówiąc, nowy trend w projektowaniu okładek. Symbolem zespołu stało się rentgenowskie zdjęcie pięści („Faust” znaczy również „pięść”), zdobiące debiutancką płytę. Okładka kultowej trzeciej płyty to psychodeliczne złudzenie optyczne, dzieło jednej z najważniejszych przedstawicielek nurtu op-art, Bridget Riley. Zespół rozwiązał się w 1975 i milczał aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy powrócił na scenę muzyczną, koncertując i wydając kompilacje starych utworów, ale w nowych składach. Właściwy comeback nastąpił w 2005 roku: najważniejsi członkowie zespołu, Werner „Zappi” Diermaier i Jean-Hervé Péron spotkali się w studiu, by nagrać Trial and Error. Od tej pory zespół nagrywa i koncertuje w częstotliwością i energią charakterystyczną raczej dla debiutantów. Właściwie, mamy do czynienia z dwoma Faustami – co godne zresztą nawiązania do literackiego odpowiednika. Hans Joachim Irmler, klawiszowiec zespołu, koncertuje w nowym składzie pod tą samą nazwą (jego zasługą jest również album Faust is Last). Diermaier i Péron, czyli szkielet starego Fausta, nie protestują, podkreślając wspólną historię i możliwość kontynuacji różnych aspektów muzyki zespołu. Perkusista i basista występują więc z wieloletnim współpracownikiem Nicka Cave’a i założycielem zespołu Gallon Drunk, Jamesem Johnstonem oraz Geraldine Swayne, słynną artystką multimedialną. W takim składzie przywitamy ich w katowickiej Hipnozie. Źródła: www.bureau-b.com/faust.php
fot. Markus Wustmann
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 21
Something Dirty potwierdza wizerunek Fausta jako nieprzezwyciężonej bandy avant-rockowych prowokatorów. Something Dirty to wielka płyta. Miejmy nadzieję, że Faust, jakiego słyszymy, pozostanie taki na długo: muzycy wyraźnie realizują swoje dawne cele, robią to niemal bez zarzutu, nawet w chwilach olśniewającej, wspaniałej przesady
Zapraszamy wszystkich chętnych do wspólnego muzykowania z Faustem! Zabierajcie instrumenty muzyczne lub wpadnijcie ot tak, na spotkanie z zespołem.
Twarze Agnès Kinoteatr Rialto, Katowice bilety: 10 zł – blok Blok I – 17.30 „Mijając zamki nad Loarą” („O saisons, Ô châteaux”) reż. Agnès Varda, 1957, 17 min. „Kung-Fu master” 1987, 80 min. Blok II – 20.00 „Agnès V. o Jane B.” („Jane B. par Agnès V.”) reż. Agnès Varda, 1987, 97 min.
Blok I – 18.00 „Opera Muffo” („L’Opéra moufee”) reż. Agnès Varda, 1958, 17 min. „Cléo od 5 do 7” („Cléo de 5 a 7”) 1961, 90 min. Blok II – 20.00 „Plaże Agnès” („Les Plages d’Agnès”) reż. Agnès Varda, 2008, 110 min.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 23
Agnès Varda należy do tego, wcale nie tak licznego, grona twórców, którzy wymykają się wszelkim klasyfikacjom. Od debiutanckiego „La Pointe Courte” z 1954 roku, po „Plaże Agnès” z 2008 rzesze filmoznawców, krytyków i teoretyków kina próbują jakoś jej filmy usystematyzować, a przez to strywializować ich poetyckie piękno, odebrać im rys jej osobowości, sprowadzić do formy artystowskich manifestów, którymi – w żadnym wypadku! – nie są. Trudno właściwie powiedzieć, dlaczego tak się dzieje – być może dlatego, że Varda jest kobietą, że debiutowała w czasie, gdy filmowcy szczególnie mocno podkreślali swoją przynależność do grupy nowofalowców, że nie przepadając za gatunkowością, wciąż ulega pokusie opisywania swoich filmów w kategoriach dokumentów lub fabuł. Być może jednak zupełnie się tym nie przejmuje i tworzy kino osobne, kłopot pozostawiając krytykom i filmoznawcom.
Życie Vardy zawsze splatało się z kinem, a filmy w jakimś stopniu były odbiciem jej życia. Dlatego tak ważne dla zrozumienia jej twórczości jest poznanie kilku faktów. Studiowała filozofię na Sorbonie (przez rok), w Luwrze w Szkole Sztuk Pięknych przez rok studiowała sztukę (chciała zostać konserwatorem zabytków, ale szybko znudził ją ten zawód). W końcu skończyła wieczorową szkołę fotografii. Pracowała jako uliczny fotograf, portretowała sławnych ludzi teatru, była fotoreporterką w Hiszpanii, Anglii, w Niemczech i w Chinach. W końcu założyła własną, malutką firmę produkcyjną, dla której (za pieniądze odziedziczone po ojcu) przygotowała swój pierwszy film, na zawsze wiążący ją z Nową Falą. Wiosną 1958 roku urodziła córkę Rosalie. W tym samym roku poznała reżysera Jacquesa Demy, który nie tylko został jej mężem (i ojcem jej syna), ale do dziś pozostaje głównym źródłem inspiracji. Była zaangażowana w ruch feministyczny, choć – co warto podkreślić – prócz kobiecej perspektywy próżno szukać w jej obrazach jasno wyrażonej ideologii. W filmach Vardy wciąż i wciąż znajdujemy elementy jej biografii, czasem, jak w „Plażach Agnès ”, bardzo dosłownie. Często też sama pojawia się na ekranie, przekraczając granicę pomiędzy byciem twórcą a odtwórcą. Jednocześnie – od dnia debiutu – autorka przyznawała się do zupełnej ignorancji i nieznajomości kina. Być może dlatego więcej w jej kinie synkretyzmu gatunkowego, inspiracji malarstwem i fotografią, niż samych historii, opowieści, dramatów. Varda lubi fabularyzować dokumenty i mocno trzymać się rzeczywistości w swoich fabułach. Lecz najbardziej chyba lubi eksperymentować. Stąd zapewne „Cléo od 5 do 7”, film, który rozwija się w czasie rzeczywistym, kręcony był chronologicznie, linearnie. Stąd zapewne „filmy bliźniacze”, zabawa, którą Varda uprawiała w latach 80., przygotowując niby-fabułę i niby-dokument oscylujące wokół tego samego tematu. Zapewne najprościej byłoby nazwać jej filmy esejami, gdyby nie fakt, że i tym z pewnością nie są. Joanna Malicka
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 25
godzina 19.30 Teatr Zagłębia, Sosnowiec bilety: 50 zł ulgowe / 70 zł
Jane Birkin urodziła się w Londynie, lecz już w wieku dwudziestu kilku lat stała się symbolem francuskiej kultury lat siedemdziesiątych. Wizerunek pociągającej, infantylnej diwy – niezbędny wówczas w drodze do kariery – zbudowała jeszcze w Anglii, występując w Powiększeniu Michaelangelo Antonioniego. Serge’a Gainsbourga poznała w 1968, otrzymawszy rolę u jego boku: reżyser filmu Slogan zainteresował się Birkin mimo że młoda aktorka nie znała nawet francuskiego. Romans dwójki aktorów stał się legendą tuż po nagraniu utworu Je t’aime… moi non plus, skandalizującego lovesongu potępionego przez Watykan i zakazanego przez cenzurę. Jej uśmiech oraz androgyniczna uroda urosły do rangi ikony dzięki roli w filmie Gainsbourga oraz wystąpieniu u boku Brigitte Bardot w filmie Gdyby Don Juan był kobietą. Birkin jako aktorka została trzykrotnie nominowana do nagrody Cezara, lecz największą wagę przywiązuje do twórczości muzycznej. Każdy z piętnastu wydanych do tej pory albumów zdobył uznanie krytyków; głównie dzięki jej specyficznemu, dziecięcemu niemal głosowi. Wokalistka wykonuje zarówno swoje autorskie utwory, jak i te skomponowane niegdyś przez Gainsbourga. Po śmierci legendarnego partnera poświęciła się działalności charytatywnej, odwiedzając m.in. Bośnię, Rwandę i Palestynę. Za pracę z dziećmi, ofiarami wojny oraz obywatelami Trzeciego Świata została odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego oraz francuskim Narodowym Orderem Zasługi. W ramach pomocy charytatywnej daje też koncerty, głównie poświęcone twórczości Gainsbourga. Utwory byłego męża aranżuje na przeróżne sposoby: popowo, na orkiestrę, harfy, smyczki, na modłę muzyki arabskiej. W tym celu zatrudnia muzyków z całego świata. Nad nowymi wersjami piosenek Gainsbourga pracowali m.in. Goran Bregović, Dudu N’Diyae Rose, Djamel Benyelles. Ostatnio zaangażowała się w pomoc ofiarom japońskiego trzęsienia ziemi. Planowany koncert nieomal nie doszedł do skutku: jej stali współpracownicy odmówili przyjazdu do Japonii zagrożonej katastrofą nuklearną. Birkin skompletowała zespół złożony z japońskich muzyków i w tym składzie zawita również do Sosnowca. Źródła: www.rfimusic.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 27
Partner wydarzenia:
fot. Franck Laguilliez
W jaki sposób Jane Birkin – nieśmiała, młoda aktorka obdarzona dziwaczną urodą – została najpopularniejszą angielską artystką francuskiej sceny muzycznej? Była to oczywiście zasługa jej ogromnego, naturalnego talentu i uroku osobistego, lecz w dużej mierze sławy przysporzył jej legendarny związek z francuskim piosenkarzem Sergem Gainsbourgiem. (…) Właściwie, to zupełnie naturalne, że Jane poświęciła ostatnie trzydzieści lat swojej kariery na wykonywanie jego piosenek.
fot. Franck Laguilliez
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 29
Jane Birkin
Po co organizować kolejną trasę,
kolejny koncert?
Sama zaczęłam się zastanawiać, dlaczego znów śpiewam utwory Serge’a, skoro w pewnym momencie to stało się zupełnie wytarte. Uzasadnieniem nie wydawały się ani dwudziesta rocznica jego śmierci, ani czterdzieści lat od premiery Melody Nelson, ale cóż innego mogłabym zaoferować? To wszystko zrobiłam już wcześniej, śpiewałam piosenki Serge’a popowo, na modłę muzyki arabskiej, w kwartecie, z czternaściorgiem muzyków, z sześciorgiem muzyków, w aranżacji na harfę, akordeon, skrzypce… W tym roku inni artyści zaprezentowali własne, osobiste interpretacje jego utworów. Dlatego zaczęłam się zastanawiać nad sensem dalszych działań, zwlekać z nimi… Wtedy nadeszła japońska katastrofa… Niewyobrażalna tragedia, trzesięnie ziemi, tsunami, makabryczne doniesienia dotyczące nuklearnego horroru, którego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy… Te widoki… Gigantyczne fale uderzające o ląd, samochody próbujące uciec, ludzie biegający w koło, poważne twarze rodziców szukających dzieci, wzrastająca liczba ofiar i zaginionych, okropne obrazy. Było ich coraz więcej, wielka fala, dymiące elektrownie atomowe… Co można w takiej sytuacji zrobić? Znałam tych ludzi od czterdziestu lat… „Idź tam”, pomyślałam… Powiedz im, że ktoś ich oczekuje w domu, myśli o nich – ale nawet jeśli tam dotrę, „co zrobić”? Co mogłabym uczynić? Jedynym właściwym działaniem wydał mi się koncert. Rezultat był natychmiastowy, Sachiko utworzył świetną grupę japońskich muzyków – zajęło mu to zaledwie cztery dni! „Jadę do Tokio”, powiedziałam w piątek, w poniedziałek już tam byłam. Kiedy Gluzman zapytał, czy chcę powtorzyć ten koncert w Ameryce, odpowiedziałam: „tak, ALE tylko z japońskimi muzykami”. Wreszcie znalazłam sens… Nadciągamy…
Spotkanie z reżyserem Sergio Caballero oraz pokaz filmu „Finisterrae” godzina 19.00, Kinoteatr Rialto, Katowice bilety: 10 zł
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 31
Sergio Caballero (Barcelona/1963) Jeden z dyrektorów Advanced Music/Sónar, odpowiedzialny za image festiwalu Artysta o wielu obliczach, kluczowa postać barcelońskiej sceny artystycznej. Pomiędzy rokiem 1986 a 1995 współtwórca – wraz z Enriciem Palau, obecnie partnerem przy organizacji festiwalu Sónar – zespołu muzyki elektronicznej o nazwie Jumo. Założyciel grupy terroryzmu plastycznego Los Rinos (1985–1993), wystawiał także indywidualnie pod własnym nazwiskiem (Sergio Caballero Famoso en el Mundo Entero), a ostatnio jako Napoleón y Caballero (wraz z koniem). Autor takich instalacji, jak „El Clamor de la Humanidad me Oprime por su Tumulto me Veo Privado del Sueño”. W dorobku ma także oryginalną muzykę do sześciu spektakli Narodowego Baletu Hiszpanii, kierowanego przez Nacho Duato. W 2009 roku Caballero wyreżyserował film pod tytułem „Finisterrae”, uhonorowany Tygrysem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Rotterdamie (Holandia, 2011), główną nagrodą Katowickiego Festiwalu Filmowego Ars Independent (2011) oraz nominacjami do ponad pięćdziesięciu festiwali na całym świecie. Razem z Ricardem Robles i Enriciem Palau w 1994 roku założył Sónar, czyli Festival of Advanced Music and Multimedia Arts. Przegląd zyskał światową renomę, w ostatnich latach przyciągając ponad 80 tysięcy uczestników. Sónar, odbywający się w lipcu w Barcelonie, to jedno najważniejszych obecnie w Europie miejsc prezentacji kultury elektronicznej.
godzina 19.30 Teatr Rozrywki, Chorzów bilety: 50 zł ulgowe / 70 zł
Bill Callahan od początku swojej muzycznej kariery realizował etos amerykańskiego barda. Autorskie utwory, składające się z refleksyjnych, osobistych tekstów i surowej, ubogiej w instrumenty muzyki o brzmieniu Lo-Fi, gwarantowały wokaliście wiernych fanów, tłumnie zbierających się na jego koncertach. Jak przystało na wycofanego pieśniarza, Callahan pozostawał na uboczu dynamicznie zmieniającego się rynku muzycznego, występując i nagrywając anonimowo, pod pseudonimem Smog. Jego pierwsze albumy, pełne goryczy i przygnębiających wyznań, ukonstytuowały wizerunek introwertycznego, cynicznego artysty, z którym nie rozstał się do dziś. Z biegiem lat doskonale wyszlifował umiejętność korelacji tekstu z muzyką, co pozwala mu już po kilku taktach wciągnąć widzów w opowiadane przez siebie historie. Przeprowadzka z Chicago do Teksasu zbliżyła go do stylistyki country, przynajmniej w warstwie tekstowej; sama muzyka stała się odważniejsza i bardziej eklektyczna. Callahan wprowadził rozbudowane instrumentarium, okraszając swoje utwory partiami skrzypiec, wiolonczeli, rogów, piszczałek i harmonijek. Zwrócił się w stronę mitologii Dzikiego Zachodu, pisząc muzyczne opowiadania – dość nostalgiczne, choć niepozbawione ironii – zakorzenione w historii Stanów Zjednoczonych. Eskapistyczne teksty Callahana portretują szorstkich, uczciwych kowbojów, odklejonych od ponowoczesnego świata, sfrustrowanych nieudaczników, będących uosobieniem amerykańskiego antysnu. Muzyk przedstawia świat, którego granice wyznaczają baseball, jabłkowe ciastka i niebieskookie blondynki, czyli to, czym przywitało go Austin, w którym mieszka do dziś. Jego utwory oscylują dziś między refleksyjnością a czarnym humorem, są pełne powtórzeń, ale i zaskakujących zwrotów. W repertuarze Callahana znajdują się zarówno ponure kołysanki i ballady, jak i bezkompromisowe, ironiczne protest songi, połączone wspólną specyfiką, wypracowaną przez dojrzałego już artystę. Krytycy, wierni ścisłości genologicznej, określają jego muzykę jako folk-krautrock. Muzyczne katharsis, które chciałby wywołać wokalista, jest możliwe dzięki jego barytonowi, który na zmianę recytuje, nuci i śpiewa teksty, podkreślając ich wybrane partie. Jeden z recenzentów nazwał Callahana przyjacielem, który opowiada wciąż tę samą historię, żonglując jedynie pewnymi szczegółami, koloryzując i każdorazowo zdobywając uwagę swojego słuchacza. Źródła: www.adequacy.net, www.pitchfork.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 33
Callahan bywa tajemniczy i przygnębiony; nawet wtedy brzmi tak, jakby mówił bezpośrednio do ciebie. Opowiada pełne goryczy historie, dotyczące ludzkich trosk i tradycji, najświetniej, jak tylko można sobie to wyobrazić. Jego utwory są smutne, ale muzyk opowiada je w sposób, który można byłoby uznać za podnoszący na duchu.
godzina 19.00 Akademia Muzyczna, Katowice bilety: 40 zł ulgowe / 60 zł PROGRAM: Etienne-Nicolas Méhul Uwertura „Stratonice” (1763–1817) Karol Lipiński Koncert skrzypcowy D-Dur op. 21 (1790–1861) „Koncert Wojskowy” Allegro marziale Adagio piu tosto andante Rondo: Allegretto PRZERWA Ludwig van Beethoven Symfonia Nr 1 C-Dur op. 21 (1770–1827) Adagio molto – Allegro con brio Andante cantabile con moto Menuetto: Allegro molto e vivace Adagio – Allegro molto e vivace
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 35
Partnerzy wydarzenia:
Projekt jest realizowany
Projekt wspierany przez
Officially co-operation
w ramach Sezonu Kultury
Fundację Współpracy Polsko-
partner of Concerto Köln
Nadrenii Północnej-Westfalii
Niemieckiej / Gefördert aus
w Polsce 2011/2012 „TAM’TAM”
Mitteln der Stiftung für deutschpolnische Zusammenarbeit
Orkiestra Concerto Köln została założona w 1985 roku i wkrótce zyskała poczesne miejsce na najwyższej półce orkiestr wykonujących repertuar klasyczny. Zarówno publiczność, jak i krytycy entuzjastycznie przyjęli energetyczny styl występów zespołu. Znakiem firmowym Concerto Köln szybko stały się dokładnie przeanalizowane interpretacje przeniesione na scenę z tchnieniem nowego życia. To otwarło zespołowi drogę do najbardziej renomowanych sal koncertowych i festiwali muzycznych. Podczas tournée po Stanach Zjednoczonych, Azji Południowo-Wschodniej, Kanadzie, Ameryce Łacińskiej, Japonii, Izraelu oraz większości krajów europejskich, Concerto Köln propagowała swe muzyczne przesłanie, rozsławiając nazwę rodzinnego miasta na całym świecie. W październiku 2009 orkiestra nawiązała partnerstwo z MBL, wiodącymi specjalistami w dziedzinie High End Audio. Zarówno firmę, jak i orkiestrę łączą pokrewne cele i wartości: „Wyznajemy podobną filozofię, a na poziomie muzyki orkiestrze Concerto Köln przyświecają te same cele, co nam – wywołać w słuchaczach emocje poprzez techniczną doskonałość i pasję” (MBL). Concerto Köln blisko współpracuje z wydawnictwem płytowym Berlin Classics, dokonała też licznych nagrań dla Deutsche Grammophon, Harmonia Mundi, Teldec, EMI-Virgin Classics oraz Capriccio i może również pochwalić się dyskografią ponad 50 płyt CD, z których wiele uhonorowano nagrodami (m.in. Echo, Grammy, Nagroda Niemieckiej Krytyki Płytowej, Choc du Monde de la Musique, Diapason d’Année, czy też Diapason d’Or). Tworzący zespół muzycy bywają opisywani jako „muzyczne świnie na trufle” i z uwagi godną konsekwencją odkrywają na nowo kompozytorów, których piękna muzyka pozostawała w cieniu wielkich nazwisk, czy też zapomniana została przez historię.
Za kierownictwo artystyczne orkiestry jest odpowiedzialny od 2005 roku Martin Sandhoff. Concerto Köln regularnie angażuje koncertmistrzów spoza orkiestry. Próby są częstokroć prowadzone przez muzyków zespołu, a najczęściej przez Sylvie Kraus i Wernera Matzke. Skład i liczebność zespołu różnią się w zależności od programu oraz repertuaru. Concerto Köln występuje głównie bez dyrygenta. Wykonując opery czy oratoria, orkiestra zaprasza takich dyrygentów, jak René Jacobs, Marcus Creed, Daniel Harding, Evelino Pidò, Ivor Bolton, David Stern, Daniel Reuss, Pierre Cao, Laurence Equilbey i Emmanuelle Haïm. Partnerami zespołu są mezzo-sopranistki (Cecilia Bartoli, Waltraud Meier, Magdalena Kožená, Vivica Genaux oraz Jennifer Larmore) sopranistki (Natalie Dessay, Patricia Petibon, Malin Hartelius i Véronique Gens) kontratenorzy (Andreas Scholl, Matthias Rexroth oraz Philippe Jaroussky), tenor Christoph Prégardien, pianista Andreas Staier, aktorzy Bruno Ganz i Ulrich Tukur, reżyser Peter Sellars, a także Ensemble Sarband, Balthasar-Neuman-Choir, NDR Choir, RIAS Chamber Choir, Accentus oraz Arsys de Bourgogne).
Marc Korovitch, urodzony w 1987 roku, ukończył studia z zakresu muzyki i muzykologii na Sorbonie oraz dyrygentury w Ecole Normale de Musique de Paris. W wieku 23 lat dyrygował już orkiestrami i chórami, takimi jak Berliner Sinfonietta, Opéra de Paris-sud, Uppsala Akademiska Kammarkör, le Grand Chœur de Paris-Sorbonne, SWR Vokalensemble, czy też chór i orkiestra HEM w Genewie. Współpracował z największymi osobistościami świata muzycznego. Byli wśród nich: Mirella Freni, Martha Argerich, Zubin Mehta, Charles Dutoit czy Evelino Pidò. Studia dyrygentury orkiestrowej i chóralnej uzupełniał u profesora Denisa Rougera w Paryżu, w Haute Ecole de Musique w Genewie, w chórze radia holenderskiego u profesora Celso Antunes oraz w Master Class u Stefan Parkmana z chóru szwedzkiego radia i u Michaela Gläsera z Chor des Bayerischen Rundfunks w Monachium.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 37
Marc Korovitch jest dyrygentem orkiestry Ensemble Millésime (specjalizującej się w wykonaniach muzyki współczesnej), dyrektorem muzycznym European Chorus and Orchestra oraz Orchestre des Concerts Gais i kierownikiem Wielkiego Chóru Katedry Muzyki i Muzykologii Uniwersytetu Paris-Sorbonne, gdzie wykłada także dyrygenturę chórów. Skrzypek Jakub Jakowicz, urodzony w 1981 roku, kontynuuje rodzinne tradycje muzyczne, uczy się bowiem w Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie u swojego ojca prof. Krzysztofa Jakowicza, wybitnego skrzypka i pedagoga o międzynarodowej renomie. Był także uczniem prof. Tadeusza Wrońskiego, jednego z twórców polskiej szkoły skrzypcowej. Zadebiutował w roku 2001 grając z Münchner Philharmoniker, Orquesta National de Espana w Madrycie oraz Orchestre National w Montpellier. Sukcesy o wymiarze europejskim przyniosły młodemu skrzypkowi zaproszenia do koncertów z renomowanymi orkiestrami kontynentu (m. in. ponownie Münchner Philharmoniker i Orquesta National de Espana, Orchestre de la SuisseRomande, SinfoniiVarsovii, Dresdner Philharmoniker, Philharmonishes Orchester Dortmund, Orchestra di Santa Cecilia, Orquesta Sinfonica Valencia, Filharmonii Narodowej w Warszawie). Występy w znakomitych centrach muzycznych dają Jakowiczowi również szansę spotkania z wybitnymi dyrygentami. Mimo młodego wieku artysta uczestniczył już w wielu znaczących festiwalach, a wśród nagród, które otrzymał są pierwsze miejsca na konkursach skrzypcowych w Lublinie (1993), Wattrelos (Francja 1995), Takasaki (Japonia 1999), Międzynarodowej Trybunie Młodych Wykonawców organizowanej pod auspicjami Europejskiej Unii Radiowej i Rady Muzyki UNESCO (Bratysława 2001). Jakowicz jest ponadto laureatem nagrody Fundacji Polsko-Japońskiej dla najlepiej zapowiadającego się skrzypka polskiego młodej generacji (2002) i Paszportu „Polityki” za 2003 rok.
godzina 19.30 Teatr Rozrywki, Chorzów bilety: 60 zł ulgowe / 80 zł
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 39
Wychylmy szklankę rumu na cześć Aleli Diane z Nevada City. Jej muzyka to prawdziwy klejnot folku: jest idealna zarówno na ogniska, jak i letnie festiwale. Wokalistce udało się zburzyć stereotyp infantylnego dziewczęcia, z którym mierzą się wszystkie kobiety występujące na scenie folkowej. Wydała bowiem album pełen autentycznych uczuć, soulu, a przede wszystkim – oryginalności. Alela Diane Bevitori urodziła się w domu muzyków, gdzie nauczyła się gry na gitarze w wieku sześciu lat. Karierę wokalną natomiast rozpoczęła w szkolnym chórze. Mając lat dwadzieścia, wydała własnym nakładem płytę zatytułowaną Forest Parade. Singiel ów zainteresował jej sąsiadkę, Joannę Newsom, jedyną zapewne (poza nieaktywnym już Terrym Rileyem) osobę z Nevada City, której udało się zaistnieć na światowym rynku muzycznym. Po kilku koncertach w lokalnych klubach Alela Diane wyjechała do Europy, gdzie napisała swój pierwszy album. The Pirate’s Gospel został wydany w 2006 roku przez amerykańską wytwórnię Holocene Music i otrzymał pozytywne recenzje krytyków. To jednak Europa stała się miejscem, gdzie Alela Diane zyskała szeroką rzeszę fanów. Jej debiutancki album został wydany ponownie w Names Records, a następnie – wychwalony przez recenzentów The Times oraz NME – dorobił się we Francji statusu złotej płyty. Artystka koncertuje na całym świecie: występowała między innymi z The Decemberists, Iron&Wine, Akron/Family oraz Vashti Bunyan. Na scenie współpracuje z mężem, basistą Tomem Bevitori. Ostatnią płytę nagrała z zespołem Wild Divine, w którym gra również jej ojciec, Tom Menig. Muzyka Aleli Diane to przede wszystkim jej potężny, ciemny głos, wyposażony jednocześnie – jak zgodnie podkreślają krytycy – w gwałtowną i pogodną barwę. Jego zniewalająca siła sprawiła, że artystka często porównywana jest do Joni Mitchell i Kristin Hersh. Pisząc piosenki, Alela Diane sięga po uniwersalne, tradycyjne dla muzyki folk tematy: śpiewa o naturze, dzieciństwie, przyjaciołach, życiu na kalifornijskiej prowincji. Artystka tworzy amerykański folk w najczystszym wydaniu; jej utwory to najczęściej ballady, zbudowane z sumiennie dobranych akordów, ozdobione sennymi gitarowymi ozdobnikami. Muzyka Aleli Diane jest przystępna, ale elegancka, nie brakuje w niej odwołań do tradycji jazzowej oraz starego bluesa. W Chorzowie artystka wystąpi jako support Fleet Foxes. Źródła: www.nme.com
godzina 19.30 Teatr Rozrywki, Chorzów bilety: 60 zł ulgowe / 80 zł
Wiadomość o zespole Fleet Foxes rozeszła się pocztą pantoflową. Ich utwory, początkowo znane jedynie bywalcom klubów muzycznych w Seattle, osiągnęły liczbę 250 tysięcy przesłuchań po trzech miesiącach od publikacji na portalu Myspace. Internetowa kariera pozwoliła Fleet Foxes zadebiutować pod skrzydłami należącej do Warner Music wytwórni Sub Pop. Występy podczas znamiennych dla amerykańskiej sceny rockowej festiwali Sasquatch oraz SXSW zwróciły uwagę krytyków z całego świata, a dwa pierwsze minialbumy zespołu zebrały najwyższe noty w rankingach Pitchfork i The Guardian. Utwory Fleet Foxes wpadają w ucho, ale w najlepszym tego sformułowania znaczeniu: zgrabnym, przewrotnym, nieco impresjonistycznym tekstom Robina Pecknolda towarzyszą dźwięki splecione z najprzeróżniejszych gatunków muzycznych. Rozpoczęli karierę w stolicy grunge’u, lecz sami zainteresowali się raczej południowym brzmieniem. Punktem wyjścia dla ich stylu jest country rock w klasycznym wydaniu, łączącym dokonania melancholijnego Neila Younga (który zresztą pozostaje wiernym fanem i promotorem zespołu) oraz zamaszystej Americany w wydaniu The Band czy Boba Dylana. Największym atutem zespołu jest oszałamiające instrumentarium. W swoich utworach wykorzystują m.in. dwunastostrunowe gitary, cymbały, cytrę, kontrabas, drewniane flety, kotły, syntezatory Mooga, tampurę, skrzypce, klarnet, pozytywki, akustyczną oraz elektryczną gitarę hawajską, misy tybetańskie, banjo, akordeon, czy wibrafon. Muzycy czerpią z folkloru całego świata oraz historii muzyki, wykorzystując nie tylko niezliczone instrumenty, ale również zróżnicowane techniki głosowe. Charakterystyczne, wielogłosowe partie a capella, techniczne efekty naśladujące akustykę katedr sprawiły, że Fleet Foxes wymieniani są jednym tchem z The Kinks i The Zombies, królami gatunku baroque pop. Dodajmy wpływy gospel oraz muzyki komponowanej na potrzeby wczesnych filmów fantasy – ów osobliwy amalgamat estetyczny konstruowany przez muzyków sprawia, że koncerty Fleet Floxes stają się nielinearną podróżą w czasie. Rustykalne, ludowe brzmienie, eksperymenty harmoniczne i brzmieniowe są wynikiem technicznej doskonałości oraz muzycznej ciekawości artystów. Ich dojrzała i niebanalna muzyka zdobyła sobie wyjątkowo szeroką rzeszę odbiorców. Muzyczna synteza, jakiej dokonują, sprawia, że na ich koncerty – jak nieustannie podkreślają krytycy – przychodzą całe rodziny i odbiorcy o przeróżnych gustach muzycznych. Źródła: www.pastemagazine.com, www.pitchfork.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 41
Utwory Fleet Foxes zakotwiczone są w specyficznej, rustykalnej przestrzeni, która jest efektem misternej kompozycji oraz nietypowego brzmienia. Praktyka podobna jest pisarzom, zawile formułującym zdania; dźwięczne melodie zdają się podstępnie obierać inną od oczekiwanej drogi, a brzmią, jakby nie były w żaden sposób reżyserowane.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 43
Muzykę kocham od zawsze. Ale im jestem starszy, tym bardziej ją doceniam. Widzę jej nieustanny wpływ na mnie i na świat, który mnie otacza. Ale czy to jest ten sam świat, który otacza innych – tego na razie nie wiem. Miłość chodzi różnymi drogami. Na początku science-fiction, a teraz w pełnym wymiarze, poza czasem i przestrzenią, historią i stylem. Wizja się nieustannie poszerza, świat otwiera niedostrzeżone wcześniej drzwi. Powolne odkrywanie prawdy. Każdy dźwięk coraz więcej mówi o sobie, o tym skąd pochodzi i co chciałby znaczyć. Często skarży się, że jest niezrozumiany, chce o sobie powiedzieć inaczej i dokładniej. Lecz czasem jest kompletnie pewien swego i niczego więcej nie wymaga. Jest sobą. Moja przygoda z muzyką zaczęła się jednocześnie w dwóch rożnych momentach. Pierwszy – w filmie Carlosa Saury jednym z głównych aktorów jest utwór „Porque Te Vas“ (tak, utwór może być aktorem, nawet bohaterem), śpiewany przez Jeanette i to jest pierwsza piosenka, którą dokładnie zapamiętałem z dzieciństwa, pierwszy „obiekt“ muzyczny, który mną wstrząsnął i zapoczątkował zainteresowanie idealnymi piosenkami http://youtu.be/25ckdkg1xCw. Drugim, który uczulił na dźwięki elektroniczne lub wszelkie dziwne i nienormalne był znany chyba wszystkim hit „Pop Corn“ http://youtu.be/2DAiZWzahDI. Pływałem w basenie dla małolatów na kąpielisku „Fala“ i usłyszałem z głośnika te „kuliste“ dźwięki, bardziej jak pingpong niż kukurydza, odbijające się od tafli trochę zmąconej wody. Miałem wtedy ze cztery lata. I to był start. Teraz, po spróbowaniu już omalże wszystkiego, potrafię muzykę nie tylko słyszeć, ale i widzieć. I ciągle płynę, coraz głębiej. Niezwykłe inspiracje mogą przyjść nie wiadomo kiedy i skąd, ale też trzeba im dać szansę poszukując sprzyjających momentów. W kulturze dużo się dzieje, oczywiście nie tyle samo wszędzie i w każdym czasie, droga meandruje, dotyka nizin i wyżyn, z długimi okresami wędrówki po równinach. Festiwal Ars Cameralis już tyle razy przybliżał do olśnienia, odkrywał kolejną wyspę. Nie trzeba przed początkiem kolejnej edycji badać program i poznawać na szybko nieznanych wykonawców, lepiej dać się zauroczyć już w trakcie akcji w samym środku huraganu wydarzeń. Ale to co Ars Cameralis od tylu lat oferuje nie kończy się na muzyce
i sztuce dźwięku – liczne wystawy, spotkania z twórcami z każdej możliwej artystycznej dziedziny, akcje, spektakle, performensy, nietuzinkowe wydawnictwa – to wszystko jest w zasięgu ręki. Droga prowadzi coraz wyżej, w górę i coraz dalej. Parę lat temu„reklamowym“ obrazem festiwalu było video zespołu Efterklang, na którym animowany ptaszek przemierza coś na kształt zamku-labiryntu, przypominającego scenografię surrealistycznej gry komputerowej. Stworzenie co chwilę wpada do nowej komnaty i przechodzi na kolejny „level“. I to chyba do tej pory najlepsza wizualna metafora pracy, którą Ars Cameralis zrobił, ale także tego, czego mogli się nauczyć jego obserwatorzy Wszystkie sposoby mile widziane – od rzewnych ballad z akustyczną gitarą, post-punkowych grzmotów, wielkich orkiestr z jeszcze większymi chórami, aż po folkowe disco, pokręconego rokendrola, azjatycki, afrykański albo brazylijski pop, wszelkie ponadstylistyczne nienazwane hybrydy i w zasadzie każdą rzecz, którą można sobie wymarzyć. Ale – nawet jeśli panuje tutaj skrajny eklektyzm – to wszystko połączone jest wspólnym mianownikiem specyficznej jakości. Na Ars Cameralis poszukiwane są postaci, zespoły, grupy, które nie boją się obnażyć własnej (uwaga, odważne słowo) duszy, pozwalają zaglądnąć głębiej, niż jest to możliwe na co dzień, często ryzykują, stają na ostrzu, nie boją się. Dzielą się z widzami, słuchaczami, uczestnikami swoim doświadczeniem, rozterkami, odkryciami, mrokiem i światłem. W muzyce można się zakochać. To jasne. W kulturze dużo się dzieje. Oczywiście. Ale drzwi wyłamują dopiero te momenty, gdy wszystkie promienie kultury mogą się skupić, kiedy soczewka jest wypolerowana i krystaliczna, a wszystko spotyka się w jednym miejscu. Zdarza się.
Wojciech Kucharczyk, październik 2011
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 45
spektakl Kazimierz i Karolina reż. Jan Klata Teatr Polski we Wrocławiu godzina 19.00 bilety: 35 zł ulgowe / 50 zł Po spektaklu spotkanie z Janem Klatą Przedstawieniu towarzyszy wystawa: Jan Klata – dokumenty pracy artystycznej
fot. Natalia Kabanow
15 listopada 2011 r. do 28 listopada 2011 r.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 47
Jan Klata – jeden z najważniejszych reżyserów teatralnych ostatniej dekady – rozpoczął karierę teatralną w wieku dwunastu lat: jury konkursu dramaturgicznego okrzyknęło jego dramat zwycięskim. Słoń zielony, opowieść z życia szkoły, której rygor zaburza tytułowy bohater, trafił na łamy Dialogu; został wystawiony w Teatrze im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem oraz w ramach australijskiego festiwalu Interplay. Młody dramaturg udał się do szkoły teatralnej tuż po maturze: przez dwa lata studiował na warszawskiej PWST, później przeniósł się do Krakowa, gdzie został doceniony przez Krystiana Lupę, Jerzego Grzegorzewskiego i Jerzego Jarockiego. Mimo to droga jego teatralnej kariery nie należała do najprostszych. Odważne pomysły Klaty spotykały się z odmową, a sam zainteresowany został niejako zmuszony – w obliczu teatralnego bezrobocia – do podjęcia pracy w telewizji; był również copywriterem i dziennikarzem. Przełom nadszedł wraz z pierwszą edycją EuroDramy, na którą zgłosił się z kontrowersyjnym dramatem Uśmiech grejpruta. Mimo oskarżeń o antyklerykalizm (utwór poruszał m.in. temat rychłej śmierci papieża) Klacie udało się zrealizować swoje przedstawienie we wrocławskim Teatrze Polskim. Chwilę wcześniej wystawił w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym Rewizora, którego interpretacja – przenosząca dramat Gogola w realia Polski czasów Gierka – przysporzyła mu tytuł twórcy polskiego teatru politycznego, wręcz „polskiego Castorfa”. W kolejnych latach reżyser trzyma rękę na pulsie bieżących wydarzeń, kształtując nowy język sceniczny, dziś nagminnie już naśladowany. Realizuje m.in. …córkę Fizdejki, teatralny komentarz w sprawie akcesu Polski do Unii Europejskiej oraz H (według Hamleta), rozliczenie z polityczną przeszłością osadzone w murach Stoczni Gdańskiej. Ogromny rozgłos przynosi mu interpretacja Szewców Witkacego, czyli teatralne political fiction, którego premiera nieprzypadkowo wypadła w Święto Odzyskania Niepodległości. Współczesna Polska stała się również „bohaterem” Orestei Ajschylosa, która w ujęciu Klaty okazała się popkulturowym show z rodziną Peloidów w rolach głównych. Reżyser zrealizował również Nakręcaną pomarańczę według Anthony’ego Burgessa, Lochy Watykanu Andre Gide’a oraz polsko-niemiecki Transfer!, którego scenopis powstał na podstawie relacji świadków II wojny światowej. Spektakle te przyniosły Klacie m.in. dwie Wrocławskie Nagrody Teatralne, nagrodę na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy oraz Paszport Polityki za „nowatorskie i odważne odczytywanie klasyki, za pasję i upór w badaniu narodowych mitów i diagnozowaniu polskiej rzeczywistości”. W 2008 roku Klata wystawił Sprawę Dantona Stanisławy Przybyszewskiej: spektakl zgarnął niemal wszystkie polskie nagrody teatralne. Od tamtej pory reżyser staje się maskotką teoretyków, filozofów, teatrologów, dziennikarzy
i politologów. Co znamienne, dotyczy to zwolenników najróżniejszych krańców sceny politycznej, przypisujących spektaklom Klaty rolę katalizatora nastrojów to prawicowych, to lewicowych. W ostatnich latach Klata kontynuuje swoją rozprawę z polską martyrologią i religijnością, reżyserując Trylogię według Henryka Sienkiewicza, Szajbę Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, Ziemię Obiecaną według Władysława Reymonta, Wesele hrabiego Orgaza według Romana Jaworskiego oraz Utwór o matce i ojczyźnie Bożeny Keff. Nie sposób wymienić wszystkich spektakli reżysera, trudno też podsumować je w jednoznaczny sposób. Każdy z nich prezentuje skondensowany obraz aktualizowanej dynamicznie rzeczywistości, dotykając, krytykując i pytając o wciąż nowe jej aspekty. Klata dokonał w swojej twórczości niemożliwego: skonstruował obszerną dokumentację kondycji polskiego społeczeństwa postmodernistycznego – jego marzeń, frustracji, obsesji i perspektyw – unikając jednorazowości ideologicznej. Widzowie Ars Cameralis będą mieli okazję zobaczyć jeden z najnowszych spektakli Klaty: Kazimierza i Karolinę. Przedstawienie powstało na podstawie popularnego dramatu Ödöna von Horvátha, opowiadającego o Wielkim Kryzysie lat 30. Miejsce akcji to już nie Oktoberfest, lecz przestrzeń centrum handlowego. Parę tytułowych bohaterów łączy „miłość w czasach popkultury”, która prędko się kończy w obliczu sprzecznych aspiracji konsumpcyjnych kochanków. Galeria postaci sprawiedliwie wykpionych przez reżysera nie pozostawia widzowi żadnych nadziei: protagonista się nie pojawi. Pod ironiczną – a jednocześnie komiczną – warstwą spektaklu ukrywa się odpowiedź na pytanie, dlaczego pojawić się nie może. Źródła: www.polityka.pl, www.culture.pl
fot. Natalia Kabanow
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 49
godzina 20.00 Kinoteatr Rialto, Katowice bilety: 40 zł ulgowe / 50 zł
fot. Luke Hodgkins
Podczas zeszłej dekady mieliśmy okazję obserwować powrót muzyki w stylu wytwórni Motown oraz soulu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych: Amy Winehouse, Joss Stone, Raphael Saadiq, Sharon Jones & The Dap-Kings. Wydawało się, że Jones wraz z The Dap-Kings osiągnęli szczyt swoich ambicji: grając nadzwyczaj autentycznie i sięgając korzeni soulu, uzyskali prawdziwie oldschoolowe brzmienie. Wtedy pojawił się sześćdziesięciodwuletni Charles Bradley i z łatwością prześcignął ich wszystkich.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 51
Niezwykły życiorys Charlesa Bradleya jest pożywką dla krytyków, podkreślających niedzisiejszy autentyzm twórczości muzyka. Nowy król soulu urodził się w 1948 roku i dorastał na ulicach Brooklynu. Muzyk przyznaje, że z dzieciństwa pozostało mu tylko jedno pozytywne wspomnienie: w wieku czternastu lat przypadkowo trafił na koncert Jamesa Browna. Zafascynowany „Ojcem Chrzestnym Soulu” postanowił rozpocząć karierę muzyczną. Federalny program pomocy umożliwił mu przeprowadzkę do Bar Harbor, turystycznej mieściny na północno-wschodnim krańcu USA. Tam podjął pracę jako kucharz oraz wokalista zespołu powołanego, by umilić czas resocjalizowanym pracownikom. Występy Bradleya wzbudzały ogromny entuzjazm wśród zebranej publiczności, przyciągały również mieszkańców okolic. Karierę przerwała wojna w Wietnamie: członkowie zespołu zostali zaciągnięci do wojska, a sam wokalista – przeniesiony do kuchni szpitala psychiatrycznego w Wassaic. Po dziewięciu latach ciężkiej pracy ruszył w podróż, w trakcie której przemierzył Stany Zjednoczone i Kanadę. Pracował na Alasce, później kłopoty przywiodły go do Kalifornii, gdzie zatrzymał się na ponad dwadzieścia lat. Dzięki koncertom w lokalnych klubach i stałej posadzie kucharza zdołał się ustatkować, jednak niedługo potem został zwolniony. Bradley zdecydował się wrócić na Brooklyn, do rodziny, gdzie stał się świadkiem morderstwa własnego brata. Gabriel Roth, pracownik Daptone Records, spotkał załamanego muzyka na koncercie „Black Velvet”: pod tym pseudonimem Bradley wykonywał utwory dawnego idola, Browna. Producent umożliwił wokaliście wydanie pierwszego singla, który spotkał się z aplauzem krytyków. Szybka, choć późna kariera Bradleya została przypieczętowana współpracą ze słynnym Menahan Street Band, zespołem utworzonym przez największe gwiazdy współczesnego soulu. Bradley od kilku lat regularnie koncertuje, a w tym roku wydał pierwszy album, No time for dreaming, gorąco przyjęty przez Pitchfork i inne ważne serwisy oraz czasopisma muzyczne. Muzyk śpiewa historię swojego życia przy akompaniamencie perkusji, gitary, waltorni i wibrafonu, zachowując wierność regułom klasycznego, południowego soulu późnych lat sześćdziesiątych. Źródła: www.mixtapemuse.com/2011/01/review-charles-bradley-no-time-for.html
Małe rzeczy odsyłają do wieczności. Spotkanie wokół twórczości Kornela Filipowicza godzina 18.00, Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, Mikołów wstęp po uprzednim potwierdzeniu 32 738 07 55
Udział biorą
Aleksander Filipowicz Marcin Filipowicz Wisława Szymborska Kornel Filipowicz (1913 – 1990) – jeden z najwybitniejszych prozaików polskich XX wieku, poeta i scenarzysta, związany z pierwszą i drugą Grupą Krakowską, mąż Marii Jaremy. Za swój właściwy debiut uważał wydany w 1947 roku zbiór opowiadań „Krajobraz Niewzruszony”, choć jeszcze przed II wojną drukował fragmenty prozy w „Zaraniu Śląskim” i „Naszym Wyrazie”, który współredagował w latach 1936–1939. Pisarska droga Filipowicza była konsekwentną redukcją obciążeń wynikających z klasycznych reguł konstrukcji fabuły na rzecz krótkich narracji przypominających „opowiedzenia”, śnienie staje się pretekstem do snucia historii częstokroć o podłożu autobiograficznym, jak na przykład: „Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie smutku i samotności” (1986), „Co jest w człowieku” (1971), „Śmierć mojego antagonisty” (1972), „Biały ptak i inne opowiadania” (1973), „Gdy przychodzi silniejszy” (1974) i wiele innych.
REKLAMA
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 53
godzina 19.30 Teatr Rozrywki, Chorzów bilety: 30 zł ulgowe / 40 zł
Stranded Horse (poprzednio: Thee, Stranded Horse) to nowy projekt Yanna Tamboura. W świecie muzyki post-rockowej artysta znany jest jako Encre, ulubieniec francuskiej publiczności, obdarzony niewieścim głosem wykonawca melancholijnych ballad. Charakterystyczne dla tamtego okresu jego twórczości eksperymenty z instrumentami strunowymi oraz oryginalne samplowanie zostawiły swój ślad w dzisiejszej, już raczej folkowej twórczości Tamboura. Normandczyk ograniczył instrumentarium do gitary akustycznej oraz kory, dwudziestojednostrunowego instrumentu pochodzącego z zachodniej Afryki. Jej hipnotyzująca barwa (coś pomiędzy harfą a banjo) pozwoliła muzykowi przekroczyć oczekiwania związane ze stereotypowym „śpiewającym gitarzystą na drewnianym taborecie” i przedstawić słuchaczom świeży, bezpretensjonalny wariant tego schematu. Wybór ten nie jest zresztą przypadkowy: kora to instrument malijskich, gambijskich i gwinejskich bardów, Jali, którzy przekazują swoje umiejętności z pokolenia na pokolenie. Tym samym muzyka Stranded Horse powstaje na styku dwóch tradycji: zachodnioafrykańskiego folku oraz euroatlantyckiego songwritingu. Jednym z ciekawszych efektów tego kulturowego przecięcia jest What difference does it make, słynny cover utworu The Smiths. Tambour osiągnął instrumentalną doskonałość dzięki współpracy z Ballake Sissoko, malijskim mistrzem kory. Wierność źródłom to nie jedyny cel artysty. W jego utworach pobrzmiewają przeróżne inspiracje: od francuskiej piosenki, przez muzykę Neila Younga, rock lat osiemdziesiątych, do bluesa Delty. Efekt jest jednak jednolity, nieco surowy, wierny własnej stylistyce. Instrumentom towarzyszy kruchy, nieco odrealniony głos wokalisty, któremu zawdzięcza miano następcy Devendry Banharta. Tambour śpiewa w swoim ojczystym języku oraz po angielsku, nieodmiennie zachwycając słuchaczy miękkim, francuskim akcentem. Muzyka Stranded Horse to nowoczesny folk w najlepszym wydaniu: świadomy i przepracowany, prosty i czarujący. Źródła: boomkat.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 55
fot. Leslie Ferré
Wszystkie utwory Stranded Horse są w niesamowity sposób umiejscowione poza czasem; mocna instrumentacja gna do przodu w paradoksalnie delikatny sposób, a głos Tamboura dostosowuje się świetnie do jej kaprysów: od brit-folku do melorecytacji.
godzina 19.30 Teatr Rozrywki, Chorzów bilety: 30 zł ulgowe / 40 zł
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 57
Wyjątkowy album Johna Granta, Queen of Denmark, jest różny od wszystkiego i podobny wszystkiemu, co do tej pory słyszałeś. Zastanawiałeś się może kiedyś, jak brzmiały by słowa Imagine Johna Lennona, gdyby napisał je skrzywdzony narcyz?
John Grant spędził dzieciństwo w małym miasteczku w stanie Michigan, później – Colorado, wychowywany przez religijną, konserwatywną rodzinę. Świat amerykańskiej prowincji okazał się nieprzychylny introwertycznemu samotnikowi – wspomina sam siebie muzyk – którego homoseksualizm okazał się przeszkodą dla funkcjonowania w środkowozachodnim społeczeństwie. W kontekście twórczości Granta, jego młodość to nie tylko okres fascynacji zespołami Led Zeppelin, Judas Priest, Kiss czy Pink Floyd, ale również wykluczenie, desperacja i gorycz spowodowana ukrywaniem swojej tożsamości. Kiedy mieszkał jeszcze z rodzicami, odreagowywał swoje kłopoty, grając na fortepianie; później pozostał mu jedynie alkohol i narkotyki. Lata osiemdziesiąte wraz z nową falą muzyki gitarowej oraz dynamicznym rozwojem sceny elektronicznej stanowią drugą, równie ważną inspirację twórczości artysty. Świadczy o tym chociażby cover jednego z utworów Abby. Na scenę muzyczną wkroczył jako lider The Czars, alternatywnego zespołu znanego nie tylko z kontrowersyjnych zachowań na scenie, ale również błyskotliwych płyt w stylu Americana. Próby samobójcze Granta oraz kłótnie członków The Czars doprowadziły do rozpadu zespołu w roku 2004. Wokalista początkowo pracował pod starym szyldem; później rozpoczął karierę solową. Namówili go do tego członkowie zespołu Midlake (gwiazdorzy zeszłorocznej edycji Ars Cameralis), wierni fani The Czars. Jego debiutancka płyta, Queen of Denmark, została określona przez magazyn Mojo płytą roku 2010. Dojrzały już artysta postanowił przepracować swoją młodość, tworząc album będący osobistym, trudnym wyznaniem. Teksty jego utworów są bezkompromisowe, ale nie pretensjonalne. Pełne surrealistycznych metafor, stanowią zjadliwy komentarz do amerykańskiego status quo. Grant opowiadając historię życia, bywa wściekły, pełen tęsknoty, ale w gruncie rzeczy to melancholia i spokój uczyniły album dziełem zachwycającym fanów amerykańskich ballad lat siedemdziesiątych. Melodyjna realizacja jego opowieści, prowadzona ciepłym barytonem, przypomina najlepszych bardów: Leonarda Cohena, Clifforda Warda, Neila Sedakę. Gitarowa baza wzbogacona o partie fortepianu i fletów sprowadza się do tego samego: to oswojone brzmienie ówczesnego, marzycielskiego soft-rocka. „Ludzie nie mogą zapomnieć o latach siedemdziesiątych, dlatego postanowiłem całkowicie się w nich zanurzyć i odkryć, dlaczego. Poza tym, to są moje korzenie i nie potrafiłbym grać inaczej, zachowując muzyczną szczerość”. Źródła: www.baeblemusic.com, www.bellaunion.com
godzina 20.00 Jazz Club Hipnoza, Katowice bilety: 35 zł ulgowe / 45 zł
Diax-Reixa tworzy radosną muzykę, będącą wynikiem melodyjnych i rytmicznych kombinacji rodem z całego świata: m.in. Afryki, Południowej Azji, Karaibów, Brazylii. Dodajmy do tego hiszpański głos, beztrosko opowiadający wesołe historie. Lajtmotywy poszczególnych utworów z początku wydają się słuchaczom mechaniczne, potem – hipnotyzujące, później – halucynogenne, na końcu doprowadzając ich do ekstazy.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 59
Pablo Diaz-Reixa, czyli El Guincho, określany jest artystą swoich czasów. Świadomie ignoruje bariery między popem a indie, muzyką alternatywną a mainstreamową. Przekroczenie tej granicy, oddzielającej – jakby się zdawało – dwa uniwersa rządzące się skrajnie odmiennymi regułami, pozwoliło mu rozszerzyć przestrzeń muzycznych poszukiwań i osiągnąć sukces. Efekt jest niespodziewanie zachwycający – El Guincho nie boi się brzmieć jak supergwiazdy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie jest to jednak kultura, która go wychowała. Artysta dorastający na Wyspach Kanaryjskich stykał się głównie z muzyką środkowoamerykańskiej diaspory, meksykańskim folkiem i calypso, a gruntownej szkoły śpiewu udzieliła mu własna babcia. Kilkunastoletni Diaz-Reixa wyjechał do Francji, gdzie zetknął się z tamtejszym hip hopem: zarówno tym popularnym, w rodzaju MC Solaara czy La Funk Mob, jak również zaangażowanym politycznie: NTM, Les Sages Poetes de la Rue. W Barcelonie, do której wyjechał na studia, a gdzie mieszka do dziś, zainteresowała go kultura klubowa. Podjął tam ponadto pracę w studiu, w którym zafascynował się procesem podkładania ścieżki dźwiękowej do filmów. Wszystko to pobrzmiewa u El Guincho w odważnych kombinacjach i świeżej stylistyce, prędko wpadając w ucho słuchaczy. To magiczna siła globalistycznego popu, lecz jest to pop najwyższego gatunku: przemyślany i wielowymiarowy. Z pozoru proste, powtarzające się melodie, tworzą aranżacyjne piramidy: samotny głos Diax-Reixy prowadzi ze sobą nieustanny dialog, a warstwy instrumentalne harmonijnie się ze sobą splatają. Zarówno na koncertach, jak i w nagraniach nie daje słuchaczom wytchnienia: tempo nie zwalnia ani na chwilę. Lekkie, skoczne kawałki skupiają w sobie muzykę całego świata, okraszoną wesołymi, hiszpańskimi tekstami, wyśpiewywanymi folkowo wykształconym głosem artysty. To coś więcej niż sympatyczna muzyka radiowa, o czym świadczy chociażby frekwencja na jego koncertach. Źródła: www.230publicity.com/elguincho.html
fot. Iwona Bielecka
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 61
Fisz Emade chyba nigdy nie brzmiał tak mocno i energetycznie. „Zwierzę bez nogi“ to płyta w dużym stopniu sentymentalna, aspirująca do czasów, w których hip hop święcił swoje triumfy na międzynarodowej arenie. Fisz, Emade i Dj Eprom zakochali się w tych brzmieniach jeszcze jako adepci muzyki elektronicznej, uważnie śledzący scenę lat dziewięćdziesiątych. Album „Zwierzę bez nogi” to swoisty hołd złożony rewolucyjnemu – jak dziś się zdaje – gatunkowi tamtych czasów. W pewnym sensie stanowi subiektywną historię hip hopu, spisaną przez polskich muzyków: nie brakuje odniesień do klasyków, takich jak RuN DMC, Tribe Called Quest, BDP, Beastie Boys, Blackstar, a również… twórczości samych autorów. Tego rodzaju intertekstualność, osiągnięta na poziomie zarówno tekstowym, jak i muzycznym, ucieszy fanów gatunku i samplowych tropicieli. Płyta nagrana została częściowo w typowym hip hopowym składzie, tworzonym przez producenta, DJ’a i MC; innym utworom towarzyszy koncertowy skład braci, czyli Tworzywo. W drugim przypadku muzyka brzmi raczej garażowo, a brzmienia są surowe i przesterowane – sprawdza się to nie tylko w utworach opartych na riffach, ale i tych w stylu korzennego dubu. Na nowej płycie nie zabraknie niespodzianek. Emade – jak zwykle odpowiedzialny za muzykę na płycie – po raz pierwszy zaprosił do współpracy Dj Eproma. Warsztat Eproma to nie tylko mistrzowska technika skreczowania na gramofonach, ale także cała sterta oldschoolowych instrumentów z poprzedniej epoki. To właśnie im najnowsza płyta zawdzięcza swoje brzmienie. W jednym z utworów – nie skrywając inspiracji stylem RUN DMC i Beastie Boys – pan Emade chwyci za mikrofon: Jesteście gotowi? Mikrofon w dłoni? Pochylcie się jak zwierzę bez nogi Bo ten co tu stoi to mistrz starej szkoły… Źródła: www.kulturatka.pl
godzina 19.00 Chorzowskie Centrum Kultury, Chorzów bilety: 15 zł ulgowe / 20 zł
Czy James Bond był kiedyś dzieckiem? Jeśli tak, to musiał szlifować swoje umiejętności przy płycie Wybiegły! To lektura obowiązkowa dla superagentów wyobraźni, spiskujących przeciwko szarej rzeczywistości i poszukiwaczy zagubionego piękna. Zwiewne walczyki poprzeplatane są filmowymi motywami, a orkiestrowe słuchowiska zwierzęce przemykają obok akustycznych ballad. Ciut meksykańskich rytmów i elektroakustyczne eksperymenty. Galimatias? Skądże, całość czaruje oparami absurdu i malowniczymi melodiami.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 63
Pod pseudonimem Asi Mina kryje się postać Asi Bronisławskiej. Artystka zdobyła uznanie jako członek zespołu Mołr Drammaz, później – The Complainer (znani jako The Complainer&The Complainers). Udzielała się też – wraz z Wojciechem Kucharczykiem – w międzynarodowym projekcie Go Underground to See More Animals. Wokalistka zajmuje się również animacją kultury: jak sama przyznaje, praca z dziećmi dostarcza jej nieustającej inspiracji. Solową karierę rozpoczęła w 2006 roku, debiutując albumem zatytułowanym Wszystko mam! Tylko gdzie?. Dzięki płycie Asi Mina zdobyła dużą popularność: miała okazję wystąpić m.in. na PLUS Size Festival w Londynie, SKIF w Petersburgu, Subtropic Festival w Miami, c-side Festival w Izraelu oraz polskich festiwalach Open’er oraz OFF. Artystka występuje sama, czasem z kilkuosobowym zespołem, ostatnio towarzyszyła jej kilkudziesięcioosobowa orkiestra instrumentów dętych. Kilka miesięcy temu ukazała się druga płyta – Wybiegły! – entuzjastycznie zrecenzowana przez Przekrój, Machinę, PopUp i Gagę. Utwory artystki można nazwać śpiewanymi bajkami – choć polecić je warto zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Humorystyczne, fantazyjne teksty utworów to wspólne dzieło Lecha Janerki (a raczej jego słynnych bajek o zwierzętach), Dariusza Basińskiego (Kabaret Mumio) oraz samej Asi Miny. Sprawne gierki słowne wzbogacają ekstrawaganckie – w najlepszym tego słowa znaczeniu – opowieści artystki. Warto zaznaczyć, że nad aranżacją utworów pieczę sprawował Piotr Steczek, członek orkiestry AUKSO, a płytę wyprodukował Wojciech Kucharczyk. Muzyka Asi Miny relaksuje, a momentami brzmi nieco psychodelicznie; oryginalny, eksperymentalny avant-pop miesza się – w cokolwiek wizjonerski sposób – z tradycją piosenki aktorskiej, elektroniką i folkiem. To wszystko razem pozwoliło krytykom nadać Wybiegły! miano „najbarwniejszej płyty sezonu”. Źródła: www.machina.pl
24 listopada i 25 listopada
Spotkanie literackie: Thomas Bernhard – agresja i niemoc godzina 18.00, Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka, Mikołów wstęp wolny
Tegoroczna sesja, której organizatorem jest Instytut Mikołowski, pt.: „Thomas Bernhard – agresja i niemoc”, poświęcona twórczości i sylwetce jednego z najwybitniejszych prozaików XX wieku, będzie próbą krytycznego namysłu nad fenomenem tego pisarstwa – dla wielu czytelników stanowiącego jedyne, przekonywujące studium człowieczeństwa w stanie agonii, a także będącego antidotum na obłęd i obłudę współczesnego człowieka. Stosunkowo silnie obecny w przekładzie na język polski, Thomas Bernhard uchodzi wciąż za wielką zagadkę egzegetyczną. Będąc pisarzem skrajnych, negatywnych afektów, penetruje mroczne oblicze psychiki człowieka, wytwarza neurotyczny, samo zwrotny język literackiej agresji, której rewersem jest niemoc w obliczu spotkania z upiorami przeszłości i teraźniejszości, jakie go nieustannie nawiedzały i trawiły. Twórczość ta zdaje się być rodzajem gwałtownej obrony autonomii jednostki wobec mielących ją mechanizmów historii, polityki i kultury. Sesja ma charakter panelu dyskusyjnego. Wystąpią tłumacze twórczości Bernharda i interpretatorzy jego dzieła. Drugiego dnia, o godzinie 12.00, w siedzibie IM, zostanie zaprezentowany spektakl telewizyjny „Wymazywanie” w reżyserii Krystiana Lupy, ze zdjęciami Adama Sikory. W sesji wezmą udział: Dzień pierwszy (24 XI 2011, godzina 18.00): Sława Lisiecka Monika Muskała Jakub Momro Zdzisław Jaskuła Karol Franczak Dzień drugi (25 XI 2011, godzina 18.00): Krystian Lupa Krzysztof Varga Adam Lipszyc Paweł Mościcki
REKLAMA
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 65
Angelology 25 listopada 2011 r. do 5 stycznia 2012 r. godzina 18.00 Galeria Rondo Sztuki, Katowice wstęp wolny wystawa pokazywana dzięki uprzejmości Galerii The Model, Sligo (Irlandia)
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 67
Partner wydarzenia:
[Wystawa] Angelology, przygotowana na miarę przestrzeni The Model obejmuje różnorakie obrazy, ilustracje, modele oraz rzeźby obracające się wokół figury trzymetrowego anioła, który upadł na ziemię. Zobrazowanie tego upadłego anioła, który jest niczym ptak strącony z niebios na skutek zanieczyszczenia atmosfery, w jednym ze swych znaczeń może odnosić się do jakiegoś rodzaju zanieczyszczenia ludzkości. Może się też wydawać, że obraz upadłego anioła pełni funkcję metafory, że zbiorowy rozum ludzkości zasnął, a upadek przejawia się w niesprawiedliwości politycznej, cierpieniu oraz wojnie globalnej. Sięgając poza religijne ideologie, unikając zwyczajnego wikłania się w sentymentalne, książkowe opowieści, Kabakovowie wykorzystują muzea bądź galerie jako place budowy humanistycznego uniwersalizmu, konstruowanego bądź z zapomnianych kawałków historii, bądź poprzez ponowne kodowanie znajomych przenośni, na przykład takich jak anioł. Ilya Kabakov pisze o „aurze, która pochodzi z naszej przeszłości” jako o tym, „co zapobiega naszemu popadaniu w zapomnienie i jako o tym, co nazywamy naszą kulturą, naszym światem wewnętrznym”. Podczas gdy filozoficzny nihilizm i pesymizm są często popularnymi formami przedstawiania świata, a w rzeczywistości jedynie przydają charakteru wieczności problemom, z którymi boryka się świat, Kabakovowie delikatnie przypominają nam o społecznych utopiach, dziecięcych fantazjach, wierze w ludzkość. Wszystko to bez prozelityzmu i moralizatorstwa, gdyż gama gestów artystów obejmuje również czułe otwarcie na nadzieję na poprawę ludzkości, jak i manifestuje wiarę w jej, ludzkości, potencjał. Otwarta i przystępna, Angelology formułuje prośbę, byśmy ponownie zastanowili się nad tym, co naprawdę chcemy pozostawić i stworzyć dla przyszłych pokoleń.
Kabakovowie zaliczają się do najważniejszych twórców wśród żyjących artystów. W roku 2008 otworzyli Garage Centre for Contemporary Art w Moskwie. Ich prace oglądać można w kolekcjach Muzeum Sztuki Nowoczesnej MoMA w Nowym Jorku, w Tate Modern w Londynie oraz w Centrum Pompidou w Paryżu, a wystawiane były, między innymi, w Państwowym Muzeum „Ermitaż” w Petersburgu, w Hirshhorn Museum w Waszyngtonie, Stedelijk Museum w Amsterdamie, Documenta IX i w trakcie Whitney Biennale. W roku 1993 reprezentowali Rosję na 45 Biennale w Wenecji. Kabakovowie są również twórcami ważnych realizacji w przestrzeni publicznej oraz laureatami licznych wyróżnień i nagród, wśród nich rosyjskiego Medalu Przyjaźni, Praemium Imperiale, Nagrody Oscara Kokoschki oraz nagrody Chevalier des Arts et des Lettres.
godzina 20.00 Klub Szuflada 15, Chorzów bilety: 20 zł ulgowye / 30 zł
I Got You on Tape to jedno z najważniejszych zjawisk kopenhaskiej sceny indie, zespół właściwie reprezentuje ją dziś na rynku międzynarodowym. Grupa powstała w 2004 roku; utworzyli ją weterani duńskiego indie, jazzu i szeroko pojętej sceny alternatywnej. Dwie pierwsze płyty, nagrane w wytwórni Auditorium, przysporzyły im sympatii krytyków, którzy określili zespół „The National urodzonym w Danii”. Z trzecim albumem, nagrodzonym później prestiżową nagrodą „P3 Guld Award”, zwrócili się do Tigerspring, jednego z najważniejszych labeli w ich kraju. Muzyka I Got You on Tape to wyśmienita mieszanka rocka alternatywnego oraz art popu. Ich utwory są w większości wolne, hipnotyzujące, a przy tym chwytliwe; w ciągu trzech minut potrafią zmienić się z surowej, ponurej ballady w wybuchowy, psychodeliczny hymn. Fantazyjne aranżacje i efekt końcowy to dzieło Jacoba Bellensa, obdarzonego niskim, szorstkim głosem wokalisty zespołu. Muzyk sprawuje pieczę nad kompozycjami, pisze inteligentne, ironiczne, pełne czarnego poczucia humoru teksty, które szybko stały się znakiem rozpoznawczym zespołu. Źródłem sukcesu I Got You on Tape są błyskotliwe partie klawiszowe, psychodeliczne wstawki rodem z shoegaze oraz nowoczesne interpretacje charakterystycznych dla synth popu aranżacji. Zespół sięga również do źródeł rocka, folkującej amerykańskiej piosenki i klasyków: Pink Floyd, The Doors, czy Velvet Underground. Wśród współczesnych sobie artystów lokują się gdzieś pomiędzy Lambchop i Interpolem, wyraźny jest również charakterystyczny element skandynawskiej melancholii. Tym samym zespół odsłania nowe oblicze rocka alternatywnego. Każdy ich występ określić można mianem muzycznego performensu: tło stanowi pop-artowa w duchu aranżacja sceny, przypominająca ironiczne „boskie komedie”, modne w latach osiemdziesiątych, pierwszy plan – porywająca publiczność charyzma Bellensa. Występ I Got You on Tape w ramach Festiwalu Ars Cameralis połączony zostanie z promocją nowego albumu, Church of the real. Próbkę oczekiwanej przez fanów indie rocka płyty (która ukazała się we wrześniu) można usłyszeć za pośrednictwem serwisu Soundclound. Źródła: www.igotyouontape.com, www.rateyourmusic.com, www.ox-fanzine.de
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 71
fot. Anka Lori
Ich ostatni album ma wiele wspólnego z pierwszą płytą Interpol, lecz kompozycje I Got You on Tape są dalece bardziej wyrafinowane, ze swoimi wciągającymi tekstami i zapierającym dech nawarstwianiem się kolejnych akordów. Metoda jest bardzo zgrabna: melodia wokalu składa się z jednej czy dwóch nut, wciąż powtarzanych, co kontrastuje z niestałą, skomplikowaną strukturą harmoniczną. Muzyka I Got You on Tape wywołuje abstrakcyjne złudzenie ciągłego ruchu.
godzina 19.00, Jazz Club Hipnoza, Katowice bilety: 10 zł ulgowe / 15 zł Prezentacje poetyckie: Andrij Bondar (Ukraina), Ivan Štrbka (Slowacja), Julia Fiedorczuk, Piotr Sommer, Artur Grabowski oraz Trupa poetycka NaDziko (Brzoska, Kobierski, Majzel, Melecki, Olszański, Siwczyk) Muzyka: Tekla – bas, Dominik Gawroński – elektronika
Imprezie towarzyszy premiera książki Ivana Štrbki pt. „Równina, południowy zachód. Śmierć Matki”,
fot. Marcin Klinger
wydana przez Instytut Mikołowski
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 73
Zbieg Poetycki NaDziko to stały punkt Festiwalu Ars Cameralis – odbywa się już siedemnasty raz. Owo niekonwencjonalne wydarzenie – dużo ponad tradycyjny wieczór autorski – znalazło prestiżowe miejsce na kulturalnej mapie Polski. Podczas ubiegłych edycji Katowice odwiedzili m. in.: Brian Patten, Craig Rain, Marcin Baran, Andrzej Sosnowski czy Bohdan Zadura. Zbiegi NaDziko to propozycja nowych form percepcji słowa pisanego – multimedialnym, interaktywnym prezentacjom i performensom towarzyszą koncerty. W tym roku NaDziko skonfrontuje swoją twórczość ze Spiętym, muzykiem, jak sam twierdzi, antyszantowym. Spięty to pseudonim artystyczny Huberta Dobaczewskiego, gitarzysty i wokalisty zespołu Lao Che. Od kilku lat muzyk prowadzi również działalność solową: w 2010 wydał płytę zatytułowaną Antyszanty, w której miejski folk łączy się z klasyczną muzyką elektroniczną, nie zapominając o swoim tytułowym adwersarzu. W ten sposób polska scena muzyczna zyskała materiał, który określić wypada – za zachwyconym krytykiem – szantami progresywnymi, ratującymi swój własny gatunek. Artysta występuje sam, śpiewając i grając na wszystkich instrumentach: gitarze, banjo, ukulele, bębnach, tamburynie, akordeonie. Wyłania się z tego dzieło tyle eklektyczne, co spójne w swojej oryginalności: znajdzie się w nim miejsce na melancholijne ballady i pijane gawędy, beztroskie rytmy reggae i industrializujące bity. „Antymorze – zupełnie jak morze – raz bywa spokojne, raz wzburzone”. Grupa NaDziko powstała w 1994 w środowisku studentów Uniwersytetu Śląs-kiego. Śląskie roczniki 70. przyniosły polskiej poezji coś więcej niż kontynuację postulatów Brulionowców i estetyki Jacka Podsiadło. „Istniało w Polsce pojęcie getta śląskiego. Poeci na naszym terenie adorowali się wzajemnie, ale w Polsce nie byli znani. My przełamaliśmy ten mur” – wspomina Bartłomiej Majzel, co w istocie nietrudno udowodnić. Wojciech Kuczok, Bartłomiej Majzel, Maciej Melecki, Krzysztof Siwczyk, Krzysztof Śliwka, Grzegorz Olszański, Radosław Kobierski, Aleksandra Wojtkiewicz, Marta Podgórnik i Arkadiusz Kremza doczekali się bowiem licznych publikacji i recenzji w czołowych czasopismach literackich i zajęli znaczące miejsce w słynnej antologii „Macie swoich poetów” oraz kompletnym względem kulturalnej spuścizny lat 90. słowniku „Parnas bis”. Jak sami zadeklarowali w autorskim dodatku do kwartalnika „Opcje”: „Chcemy, aby Śląsk ujawnił wreszcie swój potencjał. Poezja na Śląsku ma się świetnie, ale utorować
sobie drogę do szerokiego odbiorcy musi sama”. Dziś ów postulat wydaje się być nadzwyczaj aktualny, w bardzo szerokim kontekście. Poeci z „NaDziko” debiutowali w szczególnym okresie: w Polsce zanurzonej w bezlitosnym chaosie początków transformacji. Przypadła im rola rzeczników zupełnie nowej rzeczywistości: sami określają się jako pokolenie wychowane „na MTV, a nie na Wolnej Europie, na Beavisie, a nie na Allenie Ginsbergu, na Nirvanie, a nie Sex Pistols”. Pawelec nazywa spuściznę „NaDziko” „uśmiertelniającym, zatem, anty-pomnikowym sposobem rejestracji świata”: ich twórczość zanurzona jest bowiem w nieustającej dialektyce obecności i nieobecności. Dlatego też o ile literackimi „Świętymi NaDziko” pozostają postaci w rodzaju Jacka Kerouaca, Richarda Brautigana czy Franka O’Hary, za filozoficznego patrona przyjąć mogliby Georgesa Bataille, autora filozoficznej refleksji o związkach języka i nieobecności, zanikania. Tym samym przysługuje im tytuł pełnoetatowych współtwórców polskiej kultury lat 90. Źródła: http://megalopolis.art.pl, http://fa-art.pl, http://przekroj.pl
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 75
German Faces 26 listopada 2011 r. do 28 stycznia 2012 r.
Partner wydarzenia:
godzina 19.00 CSW Kronika, Bytom wstęp wolny wystawa pokazywana dzięki uprzejmości 303 Gallery, Nowy York oraz Stuart Shave / Modern Art, Londyn
Pierwsza w Polsce wystawa monograficzna nowojorskiej artystki Collier Schorr, składa się w głównej mierze ze zdjęć z jej najsłynniejszych cyklów Neue Soldaten oraz Forests and Field. Artystka najbardziej znana jest dzięki swoim portretom dojrzewających chłopców i dziewcząt, łączącym fotograficzny realizm z elementami fantazji i młodzieńczej wyobraźni. W swoim najsłynniejszym projekcie Neue Soldaten zestawia paradokumentalne zdjęcia żołnierzy w historycznych mundurach SS i Wehrmachtu, granych przez niemieckich efebopodobnych nastolatków. Granica między ekscytacją a krytyką jest w nich bardzo cienka. Collier Schorr nie pozwala odbiorcy oswoić fantazmatycznie sfotografowanych młodych ciał: wikła je w rozwarstwioną płeć, seksualność, narodowość. Odgrywane „sceny” skutecznie udają reportaż, odwołujący się jednocześnie do obrazów historii europejskiej kultury. Wtapiając się w społeczność niemieckiego miasteczka Gmünd – naznaczonego pamięcią, historią, emigracją – Schorr przybrała rolę antropolożki, badaczki, a dopiero później – fotograficzki. Unikając utartych rozliczeń, odkrywa w mieszkańcach wręcz bukoliczny wręcz pęd do regresu w niewinność i wytworzenia nowych znaczeń. Inny projekt Collier Schorr – Forests and Fields przedstawia aranżacje ciętych kwiatów w quasi-naturalnych i studyjnych przestrzeniach, dekonstruując kulturowy wymiar mimetyczności dzieła sztuki. Artystka poszukuje świeżej formuły dla pytania o tożsamość, nie uciekając od cielesności i unikając agresywnej ideologicznie dosłowności.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 79
Dzięki użytym różnorodnym konwencjom estetycznym artystka gra z konsekwencjami fotograficznego realizmu, stworzonego przecież z fikcyjnych przedstawień, znajdujących swój punkt odniesienia w autorskiej rzeczywistości. Postaci żołnierzy, farmerów i krajobrazy z fotografii Collier Schorr pytają raczej o polityczne i kulturowe implikacje przybranej formy, niż przedstawiają samych siebie. Artystka pisze o swojej twórczości: „Myślę o moich pracach w kategoriach nauk komparatystycznych, gdzie badacz poznaje tekst poprzez zestawienie go z innym. Coraz mniej interesują mnie obrazy nasycone fikcją i poezją; kusi mnie konkret i opisowość. To tak jak w archeologii: odkrycia mogą weryfikować treści etnicznych mitologii. Niesamowite, że artefakty zakopane pod ziemią znajdują swoje miejsce w historii kultury, dowodząc istnienia jednych ludzi przed drugimi. Czy interpretacje potrafią manipulować historią? Obcując z przedmiotami i historiami, zawsze wyciągam na wierzch to, co ukryte w nich najgłębiej. Kwiaty wyrwane z ziemi uzyskują inne znaczenie, jeśli sfotografować je na tle nieba”. Prace artystki wystawiane były m.in. w Institute of Contemporary Art w Londynie, Guggenheim Museum w Nowym Jorku, KW w Berlinie, Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Stedelijk Museum w Amsterdamie, Museum of Jewish Heritage w Nowym Jorku. Związana jest z 303 Gallery w Nowym Jorku. Stanisław Ruksza
support Dominik Gawroński godzina 20.00 Jazz Club Hipnoza, Katowice bilety: 50 zł ulgowe / 70 zł M83 zachowuje się jak strzała wystrzelona z brzęczącego, zawiłego syntezatora; jest niesamowity. Co jakiś czas z kraju Galów przychodzi coś takiego – tym razem jest to amalgamat Air i My Bloody Valentine – i działa jak ciepła kąpiel na znużonych monotonią post-rocka słuchaczy.
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 81
M83 to jednoosobowy projekt Anthonego Gonzaleza. Powstał w 2001 we francuskim Antibes, początkowo we współpracy z Nicolasem Fromageau. Muzyka M83 okrzyknięta została mianem nowej fali shoegaze, podgatunku rocka alternatywnego, którego nazwa pochodzi od gitarzystów, wpatrujących się podczas koncertów we własne buty. Styl ów rozwinął się w latach osiemdziesiątych i charakteryzował się użyciem ściszonych, niewyraźnych wokali oraz introspekcyjnych tekstów, którym towarzyszyła ściana gitarowych dźwięków. Gonzalez zamiast gitar używa syntezatorów: czasem tych najtańszych, wywołujących nieprzyjemne skojarzenia z nurtem eurodance. Brzmienie, które przypomina o grzechach europejskiego rynku muzycznego przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, uzyskuje zupełnie nowy kontekst: wkomponowane w misternie nałożone warstwy dźwięku, wywołuje u słuchaczy efekt piramidy muzycznej. Gonzalez współpracuje z wokalistką Morgan Kibby, gitarzystą Pierrem Maulin oraz perkusistą Loïcem Maurin. Łączy ich miłość do lat osiemdziesiątych: w wywiadach określają ten okres najlepszym w historii muzyki, a przy okazji czasem swojej młodości. O tejże traktują zresztą teksty; nieco introwertyczne, proste historie, zwracające się w stronę lekkiej mitologii wykreowanej przez nastolatków sprzed dwóch dekad: wieczne lato, futurystyczna estetyka, kolorowe okulary. Gonzalez unika jednak pretensjonalności, właściwej muzyce pop. Przyznaje, że przepracowanie tego gatunku jest jego najważniejszym celem; chce wyciągnąć ze spuścizny muzyki elektronicznej i rozrywkowej ostatnich dekad to, co najlepsze i poddać syntezie. M83 jeszcze w duecie wydali pięć albumów, które zagwarantowały im miejsce w obszarze muzyki elektronicznej, z którego znana jest na świecie Francja: lekkiej, czy raczej casualowej. Tym samym zespół wymieniany jest obok gwiazd takich jak Air, Justice, Jean Micheal Jarre, czy Daft Punk. „To naprawdę trudne, pracować nad popowymi utworami; dla mnie to dużo bardziej skomplikowane, niż napisanie smutnej czy melancholijnej piosenki”. M83 stał się projektem solowym w 2008, a rok później nagrał swoją najważniejszą płytę, Saturdays = Youth. Zdobyła ona uznanie amerykańskich fanów dream popu, a polscy widzowie mieli okazję posłuchać jej podczas festiwalu Open’er. Słuchając najnowszego albumu, nietrudno zorientować się, iż największą inspiracją muzyka są filmy: najprawdopodobniej te, które oglądał w młodości. W 2010 współkomponował ścieżkę dźwiękową do Black Heaven Gillesa Marchand. Została ona pozytywnie skomentowana w Cannes, a sam Gonzalez planuje w przyszłości zająć się muzyką filmową. Źródła: drownedinsound.com
Zespoły gitarowe – te stare i te nowsze – nigdy nie grają niczego zupełnie nowego. Mogą co najwyżej nazwać stare nowym. Niektóre z nich wybijają się jednak ponad przeciętność, zdobywają rzeszę fanów i odnoszą sukcesy na licznych festiwalach, stając się ikoną współczesnej muzyki rockowej. Na czym polega ten trik? W przypadku Stephena Malkmusa chodzi o udaną syntezę historii rocka: muzyk czerpie z niej to, co najlepsze, w dość niezobowiązujący sposób. Rock’n’roll, krautrock, psychodeliczne eksperymenty, nowa fala i indie lat dziewięćdziesiątych – trudno znaleźć gatunek muzyki gitarowej, którego Malkmusowi udałoby się uniknąć. Artysta podtrzymuje tradycję rocka ze wszystkimi tego konsekwencjami: nieustannie trafia na okładki czasopism muzycznych, w których udziela wywiadów, opowiadając o burzliwej przeszłości i związkach z kulturą kalifornijskiego punku. Muzyk spędził młodość w Santa Monica, malując tabliczki z numerami domów i smażąc hamburgery; jako szesnastolatek trafił do aresztu, a później, w wyniku przeróżnych wybryków, objęty został nadzorem kuratora. Nauczył się gry na gitarze jak miliony innych, ćwicząc Purple Haze Jimmiego Hendriksa, po latach osiągając – co już nie jest tak oczywiste – wyjątkową wirtuozerię. W czasach collegu grał w wielu zespołach punkowych, a podczas studiów historycznych na University of Virginia próbował sił jako didżej. Swoich przyszłych współpracowników spotkał, pracując jako ochroniarz w Whitney Museum of American Art; jakiś czas później wraz ze Scottem Kannbergiem założył słynny zespół Pavement. Grupa zawojowała scenę indie lat dziewięćdziesiątych; po jej rozwiązaniu w 1999 Malkmus występuje solowo oraz wraz ze swoim nowym zespołem, The Jicks. Pozytywny odzew ze strony krytyków Rolling Stone i Pitchfork pozwolił mu przetrwać na szczycie kolejną dekadę, tym razem już jako ikona alternatywnego rocka. Świadczy o tym chociażby zaproszenie do współpracy przy tworzeniu muzyki do I’m not there, słynnej biografii Boba Dylana w reżyserii Todda Haynesa. Malkmus zawdzięcza sukces klasycznemu brzmieniu gitary (muzyk przywiązany jest do starych modeli Fendera i Gibsona), która służy mu do tworzenia nowych aranżacji; bluesowe i alternatywne riffy towarzyszą jego nowofalowemu, beztroskiemu wokalowi. Krytycy doceniają również teksty: kunsztowne gry słowne, nierzadko odwołujące się do starych przebojów rockowych, nazywane są „zbitką najwyżej punktowanych słów w Scrabble”. Źródła: www.ew.com, www.magnetmagazine.com
Festiwal Ars Cameralis 2011 | 83
fot. Leah Nash
Stephen Malkmus jest Jackiem Nicholsonem indie rocka: talent tego kolesia jest tak autentyczny, że wystarczy jedynie uniesienie jego muzycznej brwi, a publiczność jest zachwycona. Ostatni album, przypominający legendę Pavement i jego solowe osiągnięcia, to zresztą więcej niż metaforyczna brew: przemądrzałe wręcz, sprytne teksty, gitarowy pokaz sztucznych ogni.
ISBN - 978-83-928793-3-6