6 minute read
BiegopucharRzeźnika 26czerwca2004
do udziału W i Biegu o pucHaR Rzeźnika zgłosiło się ostatecznie 10 osÓB: 4 dRużyny i dWÓcH zaWodnikÓW niezRzeszonycH, kt ÓRzy, ze W zględu na RegulaMin Biegu, Biegali RazeM Jako Jedna dRużyna. na starcie zebrało się nas w końcu 10 osób, pięć drużyn po dwóch zawodników. Ja biegałem z arkiem załęckim, z którym wcześniej byłem kilka razy w Bieszczadach, ale pochodzić tylko, nigdy biegać. asekurowały nas 2 samochody (jeden dzięki uprzejmości kibiców klubu wysokogórskiego, którym raz jeszcze serdecznie dziękuję za pomoc!) z napojami, jedzeniem, etc. Start w komańczy o 3:15, a tak naprawdę o 3:25, parę minut po wschodzie Słońca. my, jak wspomniałem, na końcu, ale na razie wszyscy w zasięgu wzroku. Pierwszy poważny podbieg. całą noc i parę dni wcześniej lało, wiec podbieg na chryszczatą błotnisty, poprzecinany strumieniami. miej- scami biegniemy po ścieżkach, którymi zwozi się drewno z lasu. Stromo i błoto. trasa biegnie głównym bieszczadzkim szlakiem, ale mimo to miejscami jest źle oznaczona. wszyscy oprócz Jurka i grzegorza z maratonu Pęgów gubimy się na podejściu. tracimy czas, nadkładamy, ale spoko, znajdujemy szlak i lecimy dalej. my tracimy w sumie niewiele, ale zawodnicy z klubu wysokogórskiego i młodzi rzeźnicy nadkładają prawie 15 minut. Jeziorka duszatyńskie witamy o brzasku - pięknie, brak słów - w przewodniku bieszczadzkim jest zdjęcie tych jeziorek o świcie. Polecam tym, którzy nie widzieli. tam nas doganiają rzeźnicy którzy zgubili się gdzieś wcześniej i teraz nadganiają. Powoli robi się coraz bardziej stromo i nagle, kiedy rozmawiamy z doganiającymi nas właśnie grzegorzem i Jerzym - bum i jesteśmy na chryszczatej. nawet jej nie zauważyliśmy. t o nas podBudo W u Je. BiegnieM y teRaz pełni nadziei, ze Może daM y Radę. młodzi rzeźnicy są podobno 10 minut przed nami. Biegniemy. Po chwili przed nami kierunkowskaz - tabliczka z napisem wolosań 1,5, cisna [zamazane] 5h, zakładamy, że ktoś wymazał liczbę 1 sprzed 5, że to miało być 1,5h. Biegniemy. Byle do wołosania, potem już z górki. Po jakimś czasie stromy podbieg - jest wołosań! teraz w dół. zbiegamy, aby po chwili znowu podbiegać - czyżby drugi wołosań. trzeci. czwarty. Piąty. cholera, dłuży się! gdzie ten wołosań!?! Siódmy, ósmy... wreszcie widać dolinę, jeszcze kawałek przez las i nagle droga wali prosto w dół pod wyciągiem narciarskim zbiegamy pod wyciągiem, potem jeszcze kawałek żwirową drogą i dobiegamy do samochodu. Po 4 godzinach i 24 minutach od startu dobiegamy do cisnej. napoje, banany, Snickersy, zmiana koszulek, etc. arek biegnie dalej, ja zostaję zmienić skarpetki. gubię się potem jeszcze na parę minut szukając wyjścia szlaku z cisnej i doganiam go dopiero parę kilometrów dalej na podbiegu pod Jasło - też właśnie zgubił trasę. Parę metrów przed nami są Jurek i grzegorz. grzegorz ma jakiś problem z nogą, ale będzie kontynuował. mijamy ich na podbiegu. na małe Jasło wbiegamy nawet dość szybko, potem dalej, otwartymi połoninami. Po drodze mijamy źródełko pod Jasłem, niestety, mimo deszczowej pogody w ostatnie dni źródełko nie jest zbyt obfite. arek biegnie dalej, ja próbuję nabrać do bidonu choć trochę wody, ale wody prawie nie ma, zresztą, obaj biegniemy z butelkami z napojem izotonicznym i tak naprawdę mamy jeszcze co pić. liczymy, że Jasło to połowa drogi. ale widoki! Patrzymy chwile wokoło a potem truchtamy dalej, na szczyt Okrąglika. tam znowu tracimy cenny czas szukając właściwego szlaku. znajdujemy, biegniemy dalej, na Fereczatą. w Smereku mamy czas 7 godzin i 10 minut. arek nie chce się zatrzymywać, pije tylko, bierze w rękę banany, snickersy i idzie dalej. Ja siedzę jeszcze chwilę i gonię go truchtem. mamy dość. to już ponad 50km. Idziemy po asfalcie! nie jest dobrze. młodzi rzeźnicy są podobno 35 minut przed nami. na podejściu pod Smerek utwierdzam się, że nie damy rady złamać 12 godzin. Jest ciężko. Błoto, zwózka drewna, stromo... spotykamy pierwszych turystów. Ooo - przestraszyłam się, nie wiedziałam, że ktoś oprócz mnie tak wcześniej wychodzi na szlak - mówi mijana turystka. arek tłumaczy jej skąd biegniemy i kiedy wystartowaliśmy, ale chyba nam nie wierzy. Jest już przed jedenastą. mamy niecałe 5 godzin, żeby się zmieścić w dwunastu godzinach. O ambitnych założeniach pt. „10 godzin” zapomnieliśmy już dawno. właściwie to już przestajemy liczyć i na 12, ale... ale Smerek wchodzi, podejście strome, tak, że chwilami podpieramy się rękami i ... jesteśmy na Smereku! niedaleko przed nami Przełęcz Orłowicza. dobiegamy tam, mijamy przełęcz i znowu się wspinamy - tym razem na Połoninę wetlińską. grzbietem połoniny biegnie kamienista ścieżka. co chwilę się potykamy. arek zalicza glebę, ale wstaje- żywy. Biegnąc liczymy, że jeśli uda nam się dobiec do schroniska na około 12:45 to zbieg zajmie nam 30-40 minut i będziemy mieli 1.40 na Połoninę caryńską. a koniec połoniny już tuż tuż. Jeszcze jeden podbieg i jest schronisko! zbiegamy do Berehów. Biegniemy trochę otępiali, ale arek na chwilę włącza mózg i liczy, że 1.40 na caryńską, która ma 9km, to mało, biorąc pod uwagę to, że Połoninę wetlińską, która ze Smerekiem liczy kilometrów 16, przebiegniemy w ponad 3 godziny. rzeczywiście. mało czasu. nie zdążymy. trzeba się sprężać. dzwoni Jarek z pierwszej drużyny rzeźnika - są ok. 40minut przed nami. następniklub wysokogórski - zaraz za nimi, potem my. grzegorz z drużyny niezrzeszonych odpadł w Smereku - kłopoty z żołądkiem. Jego partner dołączył do grzegorza i Jurka, którzy mają do nas blisko godzinę straty. kiedy stajemy przy aucie w Berehach górnych mamy czas 10 godzin i 16 minut. arek chyba nawet się nie zatrzymuje tylko zaczyna podchodzić pod Połoninę caryńską. Ja zostawiam cały sprzęt, który dotychczas dźwigałem - mapy, opatrunki, wodę, etc. teraz już trasa jest prosta, końcówka, można powiedzieć. Bierzemy tylko małą butelkę napoju i telefon - na wszelki wypadek. Obaj ledwo stoimy na nogach. Ja zmieniam jeszcze buty na lżejsze, zdejmuję bandaż (coś mi chrumknęło w kolanie przy zbiegu z Połoniny wetlińskiej) i gonię za oddalającym się arkiem. Podejście. znak, że jest 1.15h do szczytu. wchodzimy/wbiegamy to w niecałe 40 minut. na ścieżce kamienie, po których ciężko nawet chodzić, ale ze szczytu widać już ścieżkę, po której zdaje się da się biec. Biegniemy. Słaniamy się na nogach, mięśnie bolą jak cholera, ale - okazuje się, że da się jeszcze kawałek pobiec. Biegniemy prawie przez całą połoninę, ludzie patrzą na nas jak na idiotów (ciekawe jak daleko są od prawdy?). dobrze, że szlak trawersuje ostatni fragment grani. Ustrzyki 1,15h. zbiegamy pochyłą ścieżką w kierunku lasu. do 12 godzin zostało 40 minut. znak 1h do Ustrzyk. Biegniemy w dół. teraz już wiemy, że mamy szansę złamać 12 godzin. Byle się teraz nie zabić na tym ostatnim zbiegu. zbiegamy jak wariaci, ludzie mówią, że w tym tempie skończymy w 10 minut. czujemy się pocieszeni, a most w Ustrzykach coraz bliżej - nie widać go, ale gdzieś tam jest... Już wiemy, że będzie poniżej 12 godzin, luzujemy trochę, truchtamy tylko powoli i... wreszcie jest! most - meta w Ustrzykach. godzina 15:11, 11godzin i 46 minut. młodzi rzeźnicy dobiegli 22 minuty wcześniej, ci z klubu wysokogórskiego - 10 minut przed nami. godzinę i 35 minut po nas dobiegł Sławek Żółkowski, dotychczas niezrzeszony, po tym biegu już zawodnik Otk rzeźnik, a dziesięć minut później - chłopcy z maratonu Pęgów.
Start odbył się kilka minut po wschodzie Słońca, o 3:25, z przed kościoła w komańczy. Uczestników biegu na trasie asekurowały dwa samochody - tutaj wielkie podziękowania za pomoc - które podawały zawodnikom napoje izotoniczne oraz posiłki na czterech punktach regeneracyjnych (tam, gdzie trasa biegu przecinała drogi, po których dało się jechać samochodem).
Advertisement
Pogoda była właściwie idealna - chłodno i pochmurnie, ale bezdeszczowo. deszcz padał w nocy przed biegiem. trasa prowadziła częściowo przez las, a częściowo połoninami. w niektórych miejscach dość błotnista, na początku (od ok. 8 do mniej więcej 15 kilometra - podejście na chryszczatą) i mniej więcej pomiędzy 50 a 55 kilometrem (podejście na Smerek), na długich odcinkach kamienista. Podejścia i zejścia miejscami bardzo trudne i strome, suma przewyższeń ponad 3500m (wg wskazań gPS).
Ogólnie - trasa ciężka i długa. Blisko 75km wg wskazań gPS. Jak to powiedział jeden z uczestników: ku..., ale to jest wysoko i daleko!
Początek, czyli odcinek pomiędzy komańczą a początkiem podbiegu na chryszczatą biegniemy spokojnie. do samego podbiegu pod chryszczatą dobiegliśmy właściwie wszyscy razem, z tym, że arek i ja na końcu stawki, przed nami na prowadzeniu Jarek Bieniecki z adamem Postkiem, czyli nasi klubowi koledzy, za nimi drużyna klubu wysokogórskiego, dalej drużyna maratonu Pęgów oraz grzegorz witkowski i Sławek Żółkowski, którzy wobec braku własnych drużyn biegali razem jako „niezrzeszeni z warszawy”.
Obstawiamy, że uda nam się przebiec trasę w ok.10 godzin. Jurek i grzegorz tydzień wcześniej biegali 100km w Boguszowicach i pobiegli coś koło 13 godzin, liczymy więc, że na 70km damy odpowiednio mniej. wszyscy z którymi rozmawiamy jak nas mijają są nastawieni optymistycznie, nikt nie zakłada czasu dłuższego niż 10 godzin. Po jakimś czasie dobiegamy na przełęcz Żebrak. Postój, napoje, etc. Żałuję, że zostawiłem koszulkę z długim rękawem w drugim samochodzie, bo okazuje się, że nie jest aż tak ciepło.
Obaj modlimy się o podejście, żeby odpocząć od tego zbiegu. zbiegi są najgorsze. nabijają mięśnie ud, bolą kolana. Po dłuższym zbiegu podejście to dla nas synonim odpoczynku. Poza tym, jak jest pod górkę to mamy pretekst, żeby iść, nie biec. zbiegi są najgorsze. nogi bolą jak diabli. tak jak ja na początku poganiałem arka, tak teraz arek pogania mnie. zbiegamy, schodzimy, a przed samym Smerekiem znowu gubimy szlak i nadkładamy około 2km po asfalcie. Ja biegnę, arek idzie. czekam na niego przy samochodzie.
Jest 9:10, 5.45h na trasie, czyli mamy pół godziny zapasu. niewiele mając na uwadze to, że zaczynamy odczuwać zmęczenie, a przed nami najgorsze. Biegniemy dalej, coraz częściej przechodzimy coraz dłuższe odcinki. Przed nami piękne widoki, ale nie widać nikogo. ani naszych zawodników, ani turystów. Od rana nie widzieliśmy jeszcze ani jednego turysty. w końcu dobiegamy na Jasło.
Przebiegliśmy czerwony szlak w mniej niż 12 godzin. wygraliśmy 3 skrzynki piwa od tych, którzy nie wierzyli, że nam się uda!