Sport, zabawa świetna sprawa Prace nagrodzone w konkursie literackim
Sport, zabawa świetna sprawa
Prace nagrodzone w konkursie literackim
Dni Seniora Ochota 2012
Warszawa 2012
Sfinansowano ze środków Rady i Zarządu Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Organizator konkursu: Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Jury konkursu: Dorota Górniak (przewodnicząca komisji), Agnieszka Dubielecka, Maciej Lisak, Monika Kordas-Dziułka, Joanna Reszka Wydawca: Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Korekta: Iwona Ludkiewicz Zdjęcia: Aleksandra Jagodzińska Logo dni seniora: Maciej Lisak Skład tekstu i opracowanie graficzne: Marcin Ludkiewicz
Spis treści Sport i zabawa - wspaniała sprawa..................................................5 Sport, kolega Pajączek i ja..............................................................14 M. L. Veronica................................................................................19
5
W ramach obchodów Dni Seniora 2012 na Ochocie Rada i Zarząd Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy oraz Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy ogłosiły kolejną, piątą już edycję Konkursu Literackiego. Konkurs poświęcony był tematyce sportowej i przebiegał pod hasłem Sport, zabawa – świetna sprawa, co było skojarzone z odbywającymi się w tym roku w Polsce Mistrzostwami Europy EURO 2012 oraz Letnimi Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie. Do udziału w konkursie zaproszono Seniorów mieszkających na Ochocie lub związanych z tą dzielnicą w inny sposób. Konkurs odbył się w dwóch kategoriach: poezja i proza. Można było do niego zgłaszać prace własne, wcześniej nienagradzane i niepublikowane. Do konkursu zgłoszono dziesięć prac literackich, z tego dwie odrzucono, ponieważ nie spełniały kryteriów zawartych w regulaminie konkursu. W kategorii poezja oceniano trzy prace, w kategorii proza – pięć prac. Jury, po przeczytaniu i ocenie wszystkich utworów zgłoszonych do konkursu, przyznało następujące nagrody: W kategorii proza: I miejsce – Panu Mirosławowi Kossakowskiemu za utwór Sport i zabawa - wspaniała sprawa. II miejsce – Panu Andrzejowi Olasowi za utwór Sport, kolega Pajączek i ja. III miejsce – Pani Annie Łanczont za utwór M. L. Veronica. W kategorii poezja nagrody nie przyznano. W niniejszej publikacji prezentujemy nagrodzone utwory. 6
I miejsce w kategorii proza
Sport i zabawa wspaniała sprawa
N
iedługo po przejściu na emeryturę Zbyszek poczuł, że czasu teraz miał aż nadto. Dotąd tylko robota, dzieci, dom i żona, dopóki żyła, a teraz? No właśnie! Żony nie ma, dzieci żyją własnym życiem, koledzy i znajomi zajęci. Patrząc w lustro widział, jak zmieniła mu się twarz, oczy, usta, jak przybyło zmarszczek, które próbował zakryć, nie goląc się, a przeczucia spowodowały niechęć do życia. Zagubił się we wszystkim, co go otaczało i tracił kontakty ze znajomymi, przyjaciółmi. Oddalił się nawet od najbliższych, od własnych dzieci. Przestał kupować prasę, na półkach kurz pokrywał książki, a sam odżywiał się byle czym i niesystematycznie. Spacery też, tylko przy dobrej pogodzie. W małym mieszkaniu samotnie czekał na… starość. Dziś jednak wyszedł na spacer. – Przepraszam pana, czy Zbyszek? Chyba się nie mylę? – zapytał przechodzień na Grójeckiej. – Tak, Zbyszek. – Wydaje mi się, że pracowaliśmy razem w Fabryce Lamp, no w tej Róży Luksemburg – mężczyzna upewniał się. – Pracowałem w Róży, ale nie kojarzę pana – odpowiedział Zbyszek. – Jakiego pana? Jestem Staszek Kotulski, robiłem w kontroli jakości. Byłeś kierownikiem magazynu, czy nie tak? O na pewno! – Staszek, powiadasz? Ciągle pracujesz? – – A po co? Emeryturka! Wolny człowiek – Staszek ożywił się. – Ty chyba też? – A no tak. – Zbyszek odpowiedział z wymuszonym uśmiechem. – Teraz człowiek może robić co chce i co lubi. A ty sam jesteś? Ja jestem w klubie seniora. W przyszłym tygodniu jedziemy na kilkudniową wycieczkę do Zakopanego. Są jeszcze wolne miejsca. Jeśli 7
I miejsce w kategorii proza chcesz, możesz jechać z żoną. – Staszek recytował jednym tchem. – Niestety, jestem sam. Umarła. – Przykro mi! Ale na wycieczkę namawiam. Nasze wycieczki są fajne. Zresztą możesz sam się przekonać. Przyjdź do klubu, spodoba ci się. Kierowniczka jest sympatyczna, a jaka organizatorka imprez! Jakby się do tego urodziła. – zachęcał dalej. Do klubu Seniora Zbyszek wszedł nieśmiało. Stanisław już czekał. – Witaj Zbigniewie! To właśnie kolega z Róży Luksemburg, o którym pani opowiadałem – i nie wypuszczając z ręki dłoni kolegi, przedstawił go kierowniczce. – Ten z przedwczoraj. – To dobrze, że przyszedł pan do nas. Tutaj nie będzie się pan nudził, jeśli zdecyduje wstąpić do klubu. Mamy różnorodne zajęcia, prowadzone przez miłych instruktorów, fachowców wysokiej klasy. – informowała szefowa klubu. – A wszyscy tutaj, to nasi rówieśnicy. Poczujesz się tu jak w domu – podpowiadał Staszek. – To świetnie, wolałbym poczuć się tu lepiej niż w domu – zażartował nieco spięty. – Jest w klubie sekcja brydża, gimnastyki, „kijki”, zespół kabaretowy – prawda panie Staszku? Tak mówię, bo Staszek jest w tym zespole, jest zespół wokalno – instrumentalny i taneczny, tu też jest Staszek, prowadzimy salon literacki, gdzie nasi seniorzy – poeci prezentują swoje wiersze i doskonalą umiejętności twórcze, a wspiera ich znany poeta. Organizujemy wycieczki, uczestniczymy w konkursach i… zdobywamy puchary, dyplomy, nagrody – kierowniczka wskazała ręką na długą półkę z błyszczącymi trofeami. Zapraszam na próbę i zajęcia, które zainteresują pana. I decyzja… – przerwała – nie zatrzymuję, bo widzę, że Stanisław spogląda na zegarek. Pewnie gdzieś się spieszycie? – Chodź na zabawę do Rakowca, zobaczysz, jak się bawimy, wstęp kosztuje piątaka – namawiał Staszek zaraz po wyjściu z klubu. – Jutro czekam na ciebie o 15.00 na przystanku tramwajowym przy Teatrze Ochoty. Tylko nie spóźnij się! 8
I miejsce w kategorii proza – No tak! A niech cię!... tak dawno tańczył… Głupio! Ośmieszę się! – wahał się. Wieczorem telefon. – Zapomniałem ci powiedzieć, że jutro, jak w każdą sobotę wchodzimy na basen bezpłatnie. Czepek dla ciebie znajdę. Weź tylko kąpielówki – Staszek już zdecydował. – Coś ty! Jaki basen? – Taki, gdzie popływasz! Nie wymiguj się. Aha! Będą koleżanki z klubu. – Poczekaj, poczekaj… nie takie tempo! – Właśnie tempo. Musimy nadrobić straty, czasu coraz… – Tak, ale… – Do zobaczenia na basenie. Zapisz adres i godzinę. No to dozo! Cześć! – odłożył słuchawkę. No i mam problem. Jak się ubrać, jak rozmawiać, nawet jak patrzeć na ludzi, których przecież nie znam. – dla Staszka wszystko jest oczywiste, a dla mnie… On, to co innego – analizował. – Idę! A co tam! Zbyszek przyszedł przed czasem, ale Staszek i „koleżanki z klubu” już czekali na niego przed wejściem na basen. – Dzień dobry! Nie wiedziałam, że ty Stasiu masz takich przystojnych kolegów. – zażartowała Natalia, średniego wzrostu szatynka, odpowiadając na „dzień dobry” Zbyszka. W ręku trzymała pokaźnych rozmiarów plastikową torbę. – Ukrywał. Pewnie w obawie o…, no wiesz? Jak to Stasio! – dodała szczupła, niewysoka rudowłosa pani w okularach. – Wszyscy już są? Dajcie spokój, bo speszycie Zbyszka, lepiej chodźmy popływać. – Staszek zamknął dyskusję. Ciepła woda i to życzliwe przywitanie sprawiły, że Zbyszek cieszył się z tego, że jest tutaj; że jest z ludźmi, że wreszcie nie jest sam. A Natalia już była przy nim. – Och! Boisz się wody? Śmiało! – zachęcała go, widząc, jak się waha przed zanurzeniem. – Weź się za niego Natalio! Bo sam się nie zdecyduje nawet zamoczyć pępka – powiedział Staszek, widząc co się święci. Starania nowej „koleżanki z klubu”, do którego jeszcze nie należał, poskutkowały. Zbyszek poczuł ochotę do żartów. Zanurzył się 9
I miejsce w kategorii proza i zaczął wykonywać w wodzie nieskoordynowane ruchy rękami. Natalia obserwowała, zastanawiając się czy przypadkiem Zbyszek nie udaje. – To dla mnie chyba jeszcze za trudne. – tłumaczył się, zadowolony, że tak przekonywająco „nie umie pływać”. Uśmiechał się z każdą chwilą coraz chętniej, a Natalia piękniała w jego oczach. Przypominała mu żonę, którą bardzo kochał i wciąż odczuwał jej brak. – Jakie tam trudne! Próbujemy jeszcze raz – nalegała, tak donośnie, że aż pozostali z ich grupy basenowej z zaciekawieniem obserwowali lekcję pływania z asystą Natalii. – Postaram się, ale czy mi się uda? – grał dalej niedorajdę. – Jak na pierwszy raz, to zupełnie nieźle. Następnym razem będzie lepiej. – zasygnalizowała kolejne lekcje. – Przyjdź na kijki do parku Szczęśliwickiego, o szesnastej. Będziesz? – Nie mam żadnych kijków, ani pojęcia o korzystaniu z nich – wymawiał się, ale już wiedział, że przyjdzie. – Ciekawa kobieta! – pochwalił Natalię w myślach. – To niemęczący sport i fajna zabawa, a jaka dla zdrowia! – zachwalała. – Do zobaczenia. Zbyszek cieszył się i jednocześnie był trochę przestraszony. – Tyle wrażeń. I Natalia. A wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie. Jak w bajce, tylko że to akurat jest naprawdę. Idąc do domu pogwizdywał, uśmiechał się do mijanych przechodniów, a wszystko wokół teraz było wyjątkowo kolorowe. Na widok Zbyszka, Natalia ruszyła mu naprzeciw, trzymając przed sobą kijki dla niego. – Nie wymigam się. – biadolił. – Pospiesz się, za dziesięć minut wyruszamy, a przecież muszę ci pokazać, jak się chodzi z kijkami. Proszę, o weź tak i lewa noga, a z nią prawa ręka z kijkiem do przodu, a potem prawa noga z lewą ręką i tak na zmianę. No wiesz, byłeś chyba w wojsku. – uczyła, już po drodze do „kijkowej grupy” – Nie widzę Staszka. – powiedział Zbyszek. – On nie chodzi. Kiedyś będzie żałował. – powiedziała Natalia z zagadkowym uśmieszkiem. 10
I miejsce w kategorii proza – Może zrezygnować. – wahał się. – Jeden mężczyzna wśród dwudziestu pań i to zupełnie nieznanych. Poczuł się nieswojo i obawiał się, choć tak naprawdę sam nie wiedział dlaczego. Ale Natalia była obok. – Pójdziemy na końcu, lepiej ci wszystko wyjaśnię – zadecydowała i wyjaśniała, odliczała kroki, opowiadała, odliczała, i znów mówiła, wypytywała i nie wiadomo kiedy wrócili na miejsce, z którego wyszli. – Widzisz, jak łatwo ci się szło? Po paru spotkaniach będziesz śmigał jak fryga. – Ja nie wiem… – Nie musisz! Wiem, że ta zabawa ci się spodoba, choć jeszcze sam o tym nie wiesz. Pójdziesz na kawę i ciacho? Mamy taką kawiarnię, przyjazną seniorom. Niedrogo i miło. No, jak! Znowu uległ. Poszedł, choć od śmierci żony bywał jedynie w sklepach spożywczych. Panie zaakceptowały go w grupie „kijkowej”, posypały się pochwały i zachęty do stałego „chodzenia” z nimi, a kawa i ciastko były wyśmienite. Jednak nie bardzo go wabił ten sport, był jeszcze na tyle sprawny, że wsparcia kijków nie potrzebował, więc nie widział siebie w tym zespole. Ale Natalia… – Jutro niedziela i wszyscy idziemy potańczyć w Rakowcu. Jesteś z nami. To o piętnastej, bo trzeba zająć dobry stolik, prawda? – powiedziała, puszczając oko do koleżanek, gdy się rozstawali. – Oczywiście! Zapraszamy pana. – potwierdziły niemal jednocześnie. Wszystkie stoliki w sali widowiskowej były zajęte. Trwały przygotowania do ucztowania. Gwar wypełniał salę i korytarz, klubowy didżej sprawdzał sprzęt grający. Zbyszkowi przez moment wydawało się, że jest w operze i przed uwerturą orkiestra stroi instrumenty. Siadł na dostawionym krześle. Natalia zajęta była nakrywaniem stołu, ale cały czas obserwowała Zbyszka, jakby oczekiwała na zaproszenie do tańca. Stasio uśmiechał się prowokująco, widząc co się święci. Zamierzał zacząć zabawę tańcem, właśnie z Natalią, ale ona, wyczuwając jego zamiar natychmiast znalazła się obok Zbyszka. Zagrali. Zbyszek chciał poprosić Natalię do tańca, ale to ona chwyciła go za rękę i już wiodła na parkiet. Jakoś nie mogli się zgrać i każde z nich poruszało się własnym rytmem. Zbyszek przepraszał, tłumaczył, że dawno nie tańczył, 11
I miejsce w kategorii proza ale gdy złapali rytm, wirowali walca, jakby tańczyli razem od lat. Zmęczył się trochę. – Wyłazi lenistwo, muszę się wziąć za siebie. – karcił się w myślach. Następny taniec w żywiołowym rytmie tańczyli już wszyscy razem; nikt nie siedział przy stole. – Dobrze tańczysz – pochwaliła go szczupła ruda w okularach, z którą Stasio tańczył walca. – On jeszcze pokaże co umie, niech tylko się rozkręci – żartował Staszek. Teraz polka? – To chyba nie dla mnie – powiedział, zaś Natalia już podrygiwała. – A co tam! Uda się, a jeśli nie, to pójdziemy do stołu i co tu narzekać! Zatańczyli. Zbyszek złapał wiatr w żagle. Kręcił w prawo, w lewo i za moment już znaleźli się po przeciwnej stronie dużej sali; wirowali. Natalia uśmiechała się do swojego partnera, ale widziała zazdrosne spojrzenia koleżanek. Unosiła wtedy dumnie głowę, co można było dostrzec w półmroku sali. Pokazywała jak może bawić się kobieta niezależnie od ilości wiosen. – Nie kręci ci się w głowie? – zapytała Zbyszka i zaraz sama odpowiedziała: – wiem, że nie i wytańczymy do ostatniego taktu, a co! Ale ten ostatni takt wcale się nie spieszył, w przeciwieństwie do oczekiwań Zbyszka, bo Natalia nie zdradzała w ogóle zmęczenia. – Ależ ona ma kondycję! – pomyślał. – Widzieliście jak nasz nowy kolega tańczy? No, super! – chwaliła go Natalia przy stole, podczas przerwy. A koleżanka z okrągłą twarzą, uczesana na „Marię Dąbrowską” wtrąciła szybko: – w następnym tańcu, to ja się przekonam, prawda, Zbyszku? – Pojedz sobie Zbyszku, bo widzę, że dziś musisz nabrać sił. Tyle tancerek… a nas, kolego, tylko dwóch… – żartował Staszek. Wszyscy zaśmiali się głośno. Natalia jakoś niewyraźnie. – Zbyszku, grają! Zatańczymy? Rumba, to mój ulubiony taniec. Możemy? – zaproponowała uczesana na „Dąbrowską”. Wyprzedziła Natalkę – pomyślał i uśmiechnął się, idąc spełnić zaproszenie, a za nimi ruszyli wszyscy – bo szkoda czasu – i za moment bawili się już razem w kółeczku, bez par i tak, jak kto chciał i umiał. Takie tańczenie nawet ucieszyło Zbyszka, bo można było przepuszczać takty, poruszać się wolniej, słowem trochę się oszczędzać. Nie mógł też pozwolić, na to by ktokolwiek zauważył, że on się szybko męczy. Przede wszystkim Natalia. Po dwudziestej sala zaczęła pustoszeć. Zatańczyli jeszcze dwa 12
I miejsce w kategorii proza razy i tańcem pożegnalnym, zadedykowanym przez „dyskdżoka” „najwytrwalszym” – marszowym krokiem wyszli. Zbyszek podziękował wszystkim za miłą wspólną zabawę, mocno uścisnął dłoń Staszka, dziękując mu za poznanie tak sympatycznych ludzi i rozeszli się wykrzykując, jak młodzież po udanej dyskotece: – było fajnie! Kolorowych snów! Hej, hej! I dozo jutro w klubie! W kuchni na stole leżała kartka zapisana czerwonym długopisem. – Tato! Co z tobą? Gdzie jesteś? Całe popołudnie wydzwaniam, a tu cisza. Jak wrócisz, oddzwoń!!! Bartek. – Co się stało? Od wielu dni nie dzwonił, aż tu nagle? I ta kartka? Dlaczego na czerwono? Ach! Dzieci, dzieci! Zadzwonię, niech się uspokoi, że ojciec cały i zdrów, żyje i to jak! Telefon zadzwonił pierwszy. Podniósł słuchawkę – już jestem, mój synu… – nie dokończył, bo… – Dobrze, że już jesteś, ale to ja, Natalia. Bawiłeś się dobrze? Widzisz sam, ze z nami nie można bawić się źle. Poznasz klub, ludzi i dopiero zobaczysz na co nas stać, a z tobą, to dopiero będzie… – Natalio, miło, że dzwonisz. Jestem bardzo zadowolony, bo miałem wiele przyjemności … – Polubiłyśmy cię i… – Wspaniale – przerwał jej – ale gdy wróciłem, na stole w mieszkaniu była kartka od syna, w dodatku zapisana na czerwono. Niepokoi się tym, że mnie nie ma w domu. Co go zmusiło, by zadzwonić akurat dziś? Czyżby coś u nich… Muszę skontaktować się z Bartkiem. Może coś z Wandą – to jego żona, a może coś z wnukami? Wiesz sama jak to jest? – Rozumiem to bardzo dobrze. Naturalnie zadzwoń. To do jutra w klubie. – rozłączyła się, ale Zbyszek wyczuł w jej głosie niezadowolenie. Liczył nawet na to, że Natalia jeszcze raz zadzwoni; on jakoś nie miał odwagi dzwonić tak „po nocy”. Ale do syna, to co innego. – Tata? Wszystko w porządku? – usłyszał w słuchawce. – Jak najbardziej… nie było mnie w domu… wyszedłem potańczyć… Co cię dziwi?... W miłym towarzystwie… Coś się u was stało?... A to dobrze. Śpijcie spokojnie. Dobranoc! 13
I miejsce w kategorii proza – Jakie to wspaniałe, być z ludźmi, z wesołymi i przyjaznymi ludźmi, którzy umieją jeszcze wykrzesać z siebie zapał do zabawy i ruchu, który przecież usprawnia nie tylko ciało, ale i umysł. Ten ruch, taniec, niby sport, ale chyba najważniejsze, że razem ćwiczymy i się bawimy, bo to jest przecież eliksir na samotność, która jest okropna. Dziękuje ci Staszku, za to… Ty Bartku martwisz się o mnie. To dobrze, dobrze… a jednak nie jestem sam – w oczach pojawiły się łzy. Przytulił się do poduszki i… szedł już uśmiechnięty i rozgadany w „kijkowej” grupie, odkładał kijki i wchodził na scenę, spieszył się, by zdążyć na rozpoczęcie zabawy i niczego nie zapomnieć. Tam przecież już czeka Na… Tyle światła na dotąd dla niego, ponurej Grójeckiej i wokoło, taki melodyjny hałas miasta i kolorowe domy, śpiewające tramwaje, autobusy, uśmiechnięci ludzie przed wystawami sklepowymi i w ogóle... Aż chce się żyć! (fragment powieści – w opracowaniu)
Mirosław Kossakowski
14
Uroczyste zakończenie Konkursu Literackiego 29 października 2012 r.
II miejsce w kategorii proza
Sport, kolega Pajączek i ja
K
olegi Pajączka nie lubiłem.
Kolega Pajączek był starostą naszej trzydziestoosobowej grupy studentów pierwszego roku na Wydziale Mechanicznym, a także przewodniczył naszemu kołu Związku Młodzieży Polskiej. Kolega Pajączek nigdy się nie uśmiechał, ponieważ swego czasu obejrzał radziecki film “Komisarz Rejkomu”. Ten komisarz - bohater filmu chodził w skórzanej kurtce i miał spojrzenie robociarskie – ostre, wymagające i bardzo ponure. Kolega Pajączek bardzo się starał takie właśnie spojrzenie mieć. Nie zawsze mu się to udawało; szczególnie kiedy spoglądał na koleżankę Elę, to spojrzenie jego robiło się jakieś takie mało socjalistyczne. Kolega Pajączek lubił pochody pierwszomajowe i prasówki. - Nic nie wspomnieliście, kolego Później, o rekordzie świata radzieckiej dyskobolki Niny Dumbadze – powiedział mi kolega Pajączek po zakończeniu kolejnej czwartkowej prasówki – na przyszły wtorek przygotujcie się lepiej. Kim jest Nina Dumbadze wiedziałem; widziałem jej zdjęcia w “Sportowcu” - wyglądała jak Związek Radziecki – była nieobjęta dla ludzkiego oka, a w dodatku jak szło o nazwisko, to bardziej idiotycznego trudno byłoby wymyśleć. Ale koledze Pajączkowi należało odpowiedzieć: - Wstrzymałem się, bo radzieckie pismo “Ogoniok” przygotowuje komsomolski profil Niny Dumbadze. Będę o niej mówił we wtorek. Kolega Pajączek, wciąż ze swoim surowym spojrzeniem komisarza, zdobył się na żart: - U was wszystko jest później, kolego Później. Stojąca obok mnie koleżanka Ela uśmiechnęła się i powiedzia16
II miejsce w kategorii proza ła, że sport kobiecy jest bardzo ważny i że w Związku Radzieckim jest on otoczony opieką państwa. - Czy ten uśmiech jest dla mnie, za to że tak ładnie łżę, czy dla tego głąba za idiotyczny żart – pomyślałem. Następne dwa dni - piątek i sobota okazały się dla mnie pechowe. Zawaliłem termin oddania rysunku technicznego i mimo, że koleżanka Ela pożyczyła mi swoje notatki, nie udało mi się zaliczyć ćwiczenia z Laboratorium Metaloznawstwa - asystent oblał mnie na zakresie temperatur austenitu. Idąc spać w sobotę pocieszałem się, że całą niedzielę spędzę na przystani. I chyba dlatego przyśnił mi się sen żeglarski. W sztormie, pod pełnymi żaglami, mój jacht, otoczony przez radośnie igrające delfiny, z odpoczywającym na topie grotmasztu albatrosem, zbliżał się do cieśniny Magellana. Obudziłem się, kiedy albatros sfrunął z masztu i przemieniwszy się w profesora mechaniki płynów powiedział, że mam natychmiast opuścić wszystkie żagle, zdjąć kurtkę sztormową, i że z dniem jutrzejszym, to jest z ostatnim dniem maja roku 1954. usuwa mnie z uczelni, co będzie ogłoszone podczas najbliższej prasówki. A pożyczone od koleżanki Eli notatki z Metaloznawstwa mam zdeponować u kolegi Pajączka. Był to sen całkowicie absurdalny, bo po pierwsze od paru lat żaden polski jacht nie wypłynął nie tylko do cieśniny Magellana, ale nawet na Bałtyk, chyba, że w celu ucieczki do Szwecji, a po drugie kurtki sztormowej nie posiadałem. Kiedy już się całkiem obudziłem, przypomniałem sobie o koledze Pajączku, prasówce, rysunku, oblanym zaliczeniu i notatkach koleżanki Eli. Pomyślałem, że sny kolegi Pajączka na pewno są inne, na przykład może mu się przyśnić, że rektor uczelni wręcza mu, jako staroście i przewodniczącemu koła ZMP, w podziękowaniu za dobrą organizację prasówek skórzaną kurtkę, taką samą jak ta którą miał komisarz rejkomu, a przyglądająca się uroczystości koleżanka Ela uśmiecha się do niego. Jedynym sensownym elementem mojego snu były żagle. Bo moim sportem było żeglarstwo - sport wychowujący twardych, odważnych mężczyzn. Bo chciałem być właśnie takim typem mężczyzny. I chciałem mieć sztormową kurtkę. Niedzielę spędziłem na przystani, nie myśląc o uczelni, a przygotowując mój jacht do przyszłotygodniowych regat. Roboty było 17
II miejsce w kategorii proza dużo, szlifowanie dna, listwy, zardzewiałe ściągacze. Ze śmierdzącym ksylamitem skończyłem już wcześniej i teraz największy kłopot miałem z prującymi się żaglami. W poniedziałek, w holu Wydziału, gazetkę ścienną “Błyskawica” otoczył przed wykładem tłumek studentów. - Chyba się do Ciebie dobierają – powiedziała przyjaźnie koleżanka Ela. W odprasowanej, zielonej organizacyjnej koszuli i czerwonym krawacie wyglądała świeżo i ponętnie. Potwierdziło się to, co myślałem już przedtem, to że koleżanka Ela wygląda tak ponętnie zawsze - w każdym stroju. Dalej były już myśli niecenzuralne i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że koleżanka Ela tak jakby przeczytała moje myśli, a po jeszcze dłuższej, że powinienem jednak zobaczyć o co chodzi z Błyskawicą. Połowę arkusza gazetki wypełniała karykatura lilipuciego osobnika w przykrótkich spodniach patrzącego z przestrachem na stojącą nad nim potężną figurę kobiety z dyskiem w ręku. Z nogawek spodni wystawały prążkowane, różnobarwne skarpetki, z rodzaju tych jakie rok temu widywało się na plakatach piętnujących zgniły ferment wielkich miast - bikiniarzy. Podpis “Kolego Później, czemu tak uparcie milczycie o radzieckiej rekordzistce świata Ninie Dumbadze?” wskazywał, że osobnikiem w bikiniarskich skarpetkach jestem ja. Nina Dumbadze na rysunku wyglądała jeszcze bardziej potwornie niż na zdjęciu w “Sportowcu”. - Złośliwe – powiedziała Ela. - Widocznie kolega Pajączek uznał, że ten czwartkowy uśmiech Eli był dla mnie – pomyślałem. We wtorek jakoś tak wyszło, że powinienem być w dwóch miejscach naraz – powinienem zaliczać rysunek u asystenta i prowadzić prasówkę. Wybrałem zaliczenie. Popołudniu, przed ostatnim wykładem kolega Pajączek zawiadomił mnie, że moja sprawa będzie jutro rozpatrzona na zebraniu koła ZMP. Lekceważycie prasówki, sabotujecie naszą robotę polityczną, kolego Później – powiedział. Po wykładzie tak jakoś się złożyło, że szliśmy z Elą w tym samym kierunku. A że po drodze był park Ujazdowski, to weszliśmy do środka i usiedliśmy na ławce. Rozmawialiśmy o jutrzejszym zebraniu. Ela bardzo przejęła się moją sytuacją; ja byłem mniej prze18
II miejsce w kategorii proza jęty, może dlatego, że już dzięki sportowi żeglarskiemu nauczyłem się być optymistą. Kiedy tak patrzałem w jej gorące czarne oczy po prostu musiałem coś zrobić. Powiedziałem: - Masz taki ładny profil. Muszę Cię pocałować. - Ależ, kolego Później – powiedziała. Potem wybuchnęła śmiechem: - Później, kolego Później, później – a po chwili zanosząc się od śmiechu: - Później, Później, później – przecież ja nawet nie wiem, jak masz na imię. Za to wiem, że jesteś łgarz i że specjalizujesz się w profilach: moim i Niny Dumbadze. ### Zebranie koła Związku Młodzieży Polskiej zwołane specjalnie w celu rozpatrzenia mojej sprawy odbywało się następnego dnia. Kolega Pajączek, bez cienia uśmiechu, wypunktował moją niepewność ideologiczną. Podkreślił mój brak zaangażowania w pracę społeczną na terenie Wydziału. Dwulicowość – kolega Później tylko symuluje swoje zainteresowanie sportem – nie wie nawet o rekordzistce świata – Ninie Dumbadze. W końcu zaatakował moje wyniki nauczania – w poprzednim tygodniu kolega Później nie zaliczył ćwiczenia z Metaloznawstwa. Czy możemy wierzyć, że jeżeli po studiach państwo postawi go przy piecu martenowskim w śląskiej hucie, to wystarczy mu wiedzy inżynierskiej, żeby zadbać o właściwą jakość wytopu stali? Ja wątpię. Koledzy, musimy coś postanowić. Proponuję usunięcie kolegi Późnieja ze Związku i zawiadomienie o tym władz uczelni. Władze podejmą wtedy odpowiednie kroki – zakończył kolega Pajączek. Musiałem trzymać się obowiązującego schematu obrony: - Koledzy, chcę złożyć samokrytykę – powiedziałem i ciągnąłem szybko dalej, aby nie dopuścić nikogo do głosu: - Pomimo moich błędów doceniam rolę sportu, uważam, że jest niezbędny w każdej dziedzinie życia. Podnosi świadomość, podwyższa naszą sprawność. Jestem czynnym sportowcem – uprawiam żeglarstwo. 19
II miejsce w kategorii proza W tym miejscu usłyszałem kolegę Pajączka: - Sport burżuazji. Ważne jest to, że państwo ten sport docenia i finansuje – odparowałem - tak jak finansuje nasze zajęcia z wychowania fizycznego. Teraz na przykład chodzimy na basen. - Chcę coś dodać – wtrąciła się Ela – kolega Później zobowiązał się nauczyć mnie pływać. To dowodzi, że kolega Później traktuje sport poważnie. Dla męskiej części zebrania – a było nas chyba 80% - dowodziło to czegoś zupełnie innego. Spojrzałem na kolegę Pajączka – brakowało mu uśmiechu znacznie więcej niż zwykle, widziałem, że zaraz otworzy usta. Musiałem szybko coś zełgać. Przerwałem Eli: - Koledzy, mam ważną propozycję - proponuję abyśmy podjęli zobowiązanie, że każdy z nas nauczy się pływać w ciągu dwóch tygodni. I teraz przyszedł mi do głowy gwóźdź do trumny kolegi Pajączka: Koledzy, chcę się zrehabilitować za moje błędy. Kolega Pajączek nie umie pływać. Zobowiązuję się nauczyć kolegę Pajączka pływać. Najpierw strzałką, potem kraulem, żabką i na plecach. I to w ciągu jednego tygodnia. Koledzy, głosujmy. - Głosujmy. Wszyscy głosujemy za. Ręce w górę – wykrzyknęła Ela. ### Na koniec tego rozdziału wypada donieść, że kiedy kolega Pajączek trenował strzałki (a szło mu trudno) ja zastanawiałem się co jest powodem, że aby pozostać na uczelni muszę wciąż kłamać. Andrzej Olas
20
III miejsce w kategorii proza
M. L. Veronica Hurra - dostałem pracę, krzyczał już od drzwi młody człowiek - jutro zaczynam! Domownicy cieszyli się razem z nim. Wrzucił do pralki wszystko to, co miał na sobie, łącznie z tenisówkami, nastawił program na „ mocno zabrudzone” i nie żałował proszku. Dzisiaj nie będzie oszczędzał, do pracy pójdzie na „ czysto”. Powiesił pranie do jutra wyschnie. Okręcił się ręcznikiem, położył się i zaraz zasnął. Chciał przespać głód, od wczoraj nie jadł, jedzenie się skończyło. Na krechę nie chciał brać, bo już mu nie wypadało - miał pracę! Do roboty było dziesięć minut samochodem, oczywiście jak ktoś miał samochód, natomiast autobusem godzinę, ale okrężną drogą i daleko od przystanku. Młody jedzie i jedzie, dłuży mu się strasznie. Gdzie tu ulica taka i taka - pyta stojącego obok. Zaraz, zaraz będzie - odpowiada stary i zasypia oparty na kołyszącym się tłumie. Zaraz, zaraz, czyli dwa przystanki, pomyślał młody i wysiadł po dwóch przystankach. Jak wysiadł, to zorientował się, że to nie tu, bo tu było szczere pole. Jak upewnił się, że to na pewno nie tu, to niestety nie zdążył już wsiąść, a następny autobus był za godzinę. Zaczął biec wzdłuż ulicy. Biegł i biegł. Biegł coraz szybciej, bo czas go poganiał, a było do rozpoczęcia pracy kilkanaście minut. W te ileś minut przebiegł siedem kilometrów. Wpadł do budynku kierownictwa, przez korytarz kilka kroków i już dopadł do klamki hali produkcyjnej. Jest. W ostatniej sekundzie zdążył. To było duże osiągnięcie. Co było dalej nie wie, bo z wrażenia i wyczerpania organizmu wylądował zemdlony na zimnej posadce. Leży. Kierownik stanął nad nim. To go momentalnie orzeźwiło, podniósł się, rozglądnął się. Wszyscy byli od dawna na swoich miejscach przy maszynach 21
III miejsce w kategorii proza i stołach montażowych. Był ostatni o całą minutę za innymi. Tego się nie spodziewał. Był ostatni. To go dodatkowo odświeżyło i stanął na wysokości zadania, czyli przy stole szlifierskim. Stał przez osiem godzin wytężonej pracy. Wykazywał się i wykazywał. Nawet na przerwę nie poszedł, bo też nie miał po co, żadnego drugiego ,a nawet pierwszego śniadania przy sobie nie miał. To co miał iść do sali śniadań i patrzeć jak inni jedzą. Z takiego patrzenia to może tylko zemdlić. Majster odgwizdał koniec zmiany - fajrant. Wlókł się z powrotem na piechotę, kręciło mu się w głowie z wyczerpania. Nawet mózg, który się tego dnia wiele nie napracował, potrzebował glukozy. Młody miał organizm półżywy, nie mówiąc o rękach, które wykonały tą samą czynność kilka tysięcy razy, nogi odrętwiałe, od stania przy zatrzaśniętych, czyli wyprostowanych kolanach. Był cały totalnie obolały, odchudzony o jakieś trzy kilogramy, odwodniony, bo z wrażenia nie pił - a woda była dla pracowników za darmo. Pracodawca za nią płacił - stać go było. Zwiesił głowę, szurał nogami i nawet nie zauważył, kiedy podjechał do niego pół samochód, taki bez dachu - kabriolet i zaproponował - podwiezienie. Oczywiście zaproponował kierowca a nie pojazd. Młody klapnął na siedzenie bez zastanowienia, bo nie było się nad czym zastanawiać. - Mierzyłem panu czas na kilometr, ma pan znakomity, gdzie pan trenuje? - Nigdzie. - Proponuję panu stypendium sportowe, będzie pan biegał w naszych barwach…, tu wymienił znakomity klub sportowy. - Zawody eliminacyjne w niedziele. Wyjął z kieszeni złotą kartę kredytową na okaziciela - to na buty… Tu wymienił znaną światową markę „adidasów”, której nazwy nie powinno się wymieniać, czyli „lokować” bez stosownej opłaty skarbowej za reklamę. - Resztę odzieży sportowej…, tu przeszedł bez zbędnych ceregieli na - ty, otrzymasz przed zawodami. Masz rozmiar… tu zawiesił głos oczekując odpowiedzi. Stanęli pod domem. 22
III miejsce w kategorii proza Niedziela - stadion. Starannie dopasował bloki startowe, stanął, przysiadł, spuścił głowę i… zauważył piękny widok za sobą. Wszystko było do góry nogami. Trybuny z niewielką o tej porze dnia i randze eliminacji, publicznością. Obłoki na niebie i ptaki lecące. Usłyszał wystrzał. Coś mu się pomyliło i zamiast do przodu, jakby wskazywało ustawienie nóg, pobiegł w stronę przeciwną - czyli w kierunku dopiero co zobaczonego widoku - pociągnęło go piękno. Zawsze go pociągało. W tym samym momencie w pole widzenia Startera weszła młódka, do której on bezskutecznie chodził w konkury od dłuższego czasu. Gapił się na zakończenie jej smukłych nóg, które wyglądało z za kusych krótkich spodenek. Gapił się i przegapił zawodnika, który błędnie biegł pod prąd, gdyby tam był jakiś prąd. Wszyscy zawodnicy okrążali boisko w lewo, a młody biegł i biegł zgodnie z ruchami wskazówek zegara. W odpowiednim czasie nie zasygnalizowany przez Startera falstart, czynił ten bieg ważnym. Regulamin jasno stanowi, ten zwycięża, kto jest pierwszym na mecie. Nic nie było na temat kierunku biegu i jego zgodności z innymi biegaczami. Razem wystartował. Tak. Był w blokach jak inni. Tak. Czas do odwołania startu minął. Minął. Tak naprawdę, nie można było ogłosić falstartu, bo przecież zaczął biec jak wszyscy zawodnicy, tylko nie zgodnie z innymi. A taki bieg nie jest wyraźnie, e - enumeratywnie zakazany. A co jest nie zakazane, to jest dozwolone. Nikt nie reagował, bo do mety w przeciwnym kierunku niż wszyscy, było nawet znacznie dalej- prawie o ćwierć długości stadionu. No więc młody biegł bez żadnych zakłóceń ze strony organizatorów imprezy, biegł i biegł, bo stypendium czyniło ten wyścig wyjątkowo ważnym, a samo zwycięstwo pożądanym. Po jakiejś dobrej chwili biegacz zaczął zmniejszać dystans do mety i stało się jasne, że nadrobił odległość. Stadion krzyczał, dopingował biegacza,- o! o o o, żeby tylko się na mecie nie zderzyli - martwili się niektórzy. Już są w jednakowej odległości od mety. Jest…, jest pierwszy! Stadion oszalał, nigdy nic takiego nie wydarzyło się. Jest pierwszy. Ale jaki dystans pokonał. Trzeba zmierzyć i ustalić. Ten, co był pierwszym z właściwej strony, zwycięstwa konku23
III miejsce w kategorii proza renta nie uznał, bo owszem był pierwszym, ale na zupełnie innym dystansie, i jego zwycięstwo do tego konkretnego biegu nie powinno się liczyć. Zaczęła się awantura. Powołany arbiter szybko przerwał spory,... kto był pierwszym na mecie, widzieli wszyscy, czyli wygrał - Młody. Dystans dystansem, nie jest powiedziane, że trzeba biec najkrótszą trasą do mety. Okrężną drogą też można. Jak tak mówi sam arbiter, to wie, co mówi. Jak powiedział, tak uznano. Zwycięstwo zaświadczono jak potrzeba i młodego na zawody krajowe do stolicy wydelegowano. Wysiada z pociągu i każe się wieść na stadion - jak panisko. Stadion Narodowy widać z daleka, piękny, że dech zapiera, cały taki bardzo narodowy, czyli biało - czerwony. Wchodzi i… wchodzi po schodach, oczom nie wierzy… nie ma bieżni. Co to - naprawdę nie ma bieżni? Pyta kogoś z ochrony, ten potwierdza, nigdzie jej nie ma. Mieli zbudować stadion lekkoatletyczny, a zbudowali samo boisko. Drapie się w głowę… pewno przez przeoczenie nie zbudowali, albo że strachu, że rzucający młotem, lub oszczepem, zawadzi sprzętem za zadaszenie i całość doszczętnie rozwali. Taki młot to dużo waży, rozważa młody i nie wie, co ma dalej robić. Taksówkę odesłał. Pieniądze ostatnie wydał. Kartę kredytową w domu zostawił. Co robić. Siadł i myśli. Nie powiedzieli na jaki stadion ma iść, to siedzi. Gdzie się będzie po mieście w taki upał pałętał. Jeszcze się zgubi i na dworzec nie trafi. Siedzi, słuchawki od MP3 w uszy wstawił. Może się czegoś dowie. Jakiś straszny tumult na murawie boiska się zrobił, ludzie przy dziwnej konstrukcji z rusztowań uwijali się jak w ukropie, kilometry kabli w te i w tamte ciągnęli. Nigdy czegoś takiego nie widział. Ciekawe to, siedzi i patrzy. Patrzy, gapi się i swoje w słuchawkach słucha. „…Otylia przypłynęła olimpijski dystans jako ostatnia…”, tak samo jak on wtedy do swojej pierwszej pracy wbiegł ostatni. Jak sobie przypomniał co się wtedy wydarzyło, to się rozpłakał. Zrobiło się mu żal koleżanki - zawodniczki. Łzy jak groch jakiś, leciały mu po twarzy, kap, kap. Starsza pani, co to akuratnie tego dnia późnym wieczorem występy na tym Narodowym miała, zobaczyła łzy, jak to matka, dwóch własnych i dwójki przysposobionych dzieci, przystanęła i zapytała…, 24
III miejsce w kategorii proza a po polsku tylko powiedzieć potrafiła… Powstanie Warszawskie. Więc przystanęła i zapytała z całą troską w głosie, na jaką ją tylko było stać… Powstanie Warszawskie? Młody ze słuchawkami w uszach niczego z zewnątrz nie słyszał, ale jak przystało, w rękę kobietę z szacunku ucałował. Ten staropolski zwyczaj wielkie zamieszanie wywołał. Natychmiast wielki tłum fotoreporterów ich otoczył. Pstryk. Pstryk. I już na YouTube co trzeba się ukazało. Zrobione zdjęcie obiegło świat z prędkością jednego południka na godzinę. Tego dnia jedna godzina trwała dwanaście godzin, tak jak to bywa w noc Sylwestrową. Później, a właściwie prawie równolegle, zdjęcie obiegło świat w drugą stronę i na boki też. Natychmiast stało się najsłynniejszym zdjęciem tygodnia, później miesiąca a w końcu i roku. Zobaczył go właściciel zakładu pracy, poznał swego zemdlonego pracownika, który się więcej do pracy nie zgłosił. Odnalazł go i zaproponował stanowisko public relations. Słynne zdjęcie swojego pracownika umieścił w literze O nazwy firmy, ponownie zrobił zdjęcie logo firmy i umieścił je na YouTube. Zdjęcie obiegło z prędkością… tak, tak… prędkością jednego południka na godzinę. Tego dnia jedna godzina trwała dwanaście godzin, tak jak w Sylwestra. Później, a właściwie prawie równolegle, zdjęcie obiegło świat w drugą stronę i na boki też. Natychmiast stało się najsłynniejszym zdjęciem tygodnia, później miesiąca i roku. Kto chciał wygooglować M. Louise Veronice Ciccone, to trafiał na pierwszym miejscu na logo zakładu. Był to tego dnia, tygodnia i roku, najsłynniejszy zakład produkcyjny. Zlecenia spływały z całego świata. Firma tak się rozbudowała, że zabrakło miejsca na dalszą rozbudowę. Zatrudniła tylu pracowników, że trzeba było dowozić ich autobusami z innych miejscowości. Podpisy pod zdjęciem Veronici z młodym… ukazały się w języku koreańskim, chińskim, malezyjskim, hebrajskim, jidysz, a nawet podpisał je…. hieroglifami, znany profesor, odkrywca grobów Faraona. Dziennikarze oblegali zakład i pytali młodego o Veronicę. Krążyły różne plotki. Coś na rzeczy musi być, myśleli sobie wszyscy. 25
III miejsce w kategorii proza Minister Skarbu zastanawiał się, czy opodatkować plotki, a jeżeli tak, to jakim podatkiem. Faktem jest, że plotki od dawna stały się faktem medialnym zarabiającym na siebie duże pieniądze, a pieniądze bez podatku, to są bezużyteczne pieniądze, przynajmniej dla państwa. Anna Łanczont
26
Uroczyste zakończenie Konkursu Literackiego "Sport, zabawa - świetna sprawa" 29 października 2012