17 minute read
1. Inne dziecko
1. INNE DZIECKO
Uboga chata polska i typowa polska „wieś zapadła” były gniazdem, z którego wyszedł ojciec Wenanty Katarzyniec. Wieś zwała się Obydów, chata oznaczona była numerem 803. Obydów leżał w Małopolsce wschodniej, czterdzieści sześć kilometrów na północny wschód od Lwowa. Wieś była „zapadła”: nie było dojazdu koleją, nie było poczty, brakowało wygodnej drogi bitej, którą by się można tam dostać. Nawet parafi i nie było na miejscu, do kościoła parafi alnego chodzili mieszkańcy Obydowa do najbliższej Kamionki Strumiłłowej. We wsi była tylko jednoklasowa szkoła wiejska pierwszego stopnia, do której uczęszczały dzieci przez dwa lata, ucząc się wspólnie, i jedna była tylko siła nauczycielska4 .
Advertisement
Obydów był również wsią pospolitą. Stanowiły ją proste, słomą kryte chaty ubogich, otoczone nielicznymi drzewami owocowymi, a częściej jeszcze zwykłymi wierzbami. Były w Obydowie i zabudowania bogatsze, ale te należały do wyjątków. Nie było w bliskości ni gór, ni specjalnie urozmaiconego krajobrazu, a tylko las stanowił przedmiot, na którym zatrzymywało się oko widza. Poza tym rozciągała się równina o nieznacznych wzniesieniach, szara i prosta jak życie mieszkańców Obydowa.
W tej to wsi, w chacie numer 80 zamieszkiwało w roku 1889 młode małżeństwo: Jan Katarzyniec i żona jego Agnieszka, z domu Kozdrowicka. Oboje byli bardzo ubodzy. Chata ich była również słomą kryta, była w niej tylko jedna izba mieszkalna, której podłogę stanowiła ubita glina. Znajdowała się pod tym samym dachem jeszcze tak zwana „komora”, ale służyła ona raczej jako skład, względnie spiżarnia. Do chaty przylegał wprawdzie tak zwany „sad”, ale właściwie było to zaledwie parę jabłoni i kilka dzikich krzewów – jak często bywa na wsi wokół ubogiej chaty.
Młode małżeństwo miało z początku również bardzo mało ziemi ornej, bo zaledwie półtora morga. Toteż Jan Katarzyniec trudnił się poza rolnictwem także i krawiectwem. Nie był dobrym krawcem, ale – jak mówiono na wsi – „patałajką”.
3 Por. Księgi metrykalne parafi i Kamionka Strumiłłowa, t. XI, s. 400. 4 Por. schematyzmy szkolne tak zwanego Królestwa Galicji i Lodomerii oraz Wielkiego Księstwa
Krakowskiego z tych czasów.
16
Bogatszy sąsiad tak określił zdolności krawieckie Jana Katarzyńca: „Rzadko coś nowego robił. Najczęściej stare rzeczy przerabiał, nicował, łatał, garnitur z taty przerabiał na syna, ze starych spodni ojcowskich robił cały garnitur na szkolarza itd.”5. Praca tego rodzaju przynosiła jednak pewne dochody i wkrótce po ślubie mógł Jan Katarzyniec dokupić sobie z zaoszczędzonych pieniędzy jeszcze jeden mórg pola. Tylko raz w życiu udało mu się w ten sposób podnieść stan swego posiadania, już do końca pozostał małorolnym.
Swoją biedą nie bardzo się martwił. Przeciwnie: był raczej usposobienia pogodnego, a nawet wesołego, uważał, że to, co ma, jest wystarczające, więcej nie pragnął i innym nie zazdrościł. Sąsiedzi podziwiali jego wesołość, do której tak mało miał podstaw, zważywszy jego warunki materialne. Żona jego Agnieszka była bardziej zapobiegliwa i jak każda kobieta z ludu lubiła grosz. Biedni zazwyczaj grosz cenią, bo go rzadko mają, a wiedzą, jak ciężko bez niego żyć.
Pod względem warunków materialnych młode małżeństwo było podobne do wielu ubogich rodzin w Obydowie. Ale było coś, co tych dwoje biednych ludzi różniło nie tylko od innych bogatych, ale i od biednych z ich wioski. Byli to, jak wyraźnie zaświadczył o nich proboszcz: „Nadzwyczaj bogobojni ludzie, cisi i pracowici”6. Bogactwem przewyższało ich wielu. Pod względem socjalnym i majątkowym należeli do tych, co stali na końcu mieszkańców Obydowa, których nie bierze się pod uwagę w rachubach ludzkich. Z drugiej strony właśnie oni przewyższali całą parafi ę wyrobieniem swym duchowym.
Nikt z sąsiadów nie mógł sobie przypomnieć, aby tych dwoje ubogich ludzi stało się kiedykolwiek przyczyną sporów, kłótni lub niezgody. Wielu natomiast zapamiętało bardzo dokładnie, że często w niedzielę lub dni świąteczne, kiedy już wszyscy opuścili kościół parafi alny, Jan Katarzyniec z żoną zostawali i modlili się długo samotnie. Wielu też zapamiętało, że z Katarzyńcami nie można się było pogniewać, gdyż zawsze ustąpili i gotowi byli raczej z własnego zrezygnować, niż dopuścić do niezgody i obrazy Boga. Albowiem choć w ich ubogiej chacie brakowało często wszystkiego, to na pewno pełno było tam Boga.
Bóg też miał ich pobłogosławić szczególnym potomstwem, którego życie kreślimy. 7 października 1889 roku urodził się ubogim małżonkom chłopiec, a jego przyjście na świat stało się źródłem prawdziwej radości tych szczerze pobożnych ludzi. W pięć
5 Wspomnienia o ojcu Wenantym Katarzyńcu, 150 (maszynopis w archiwum franciszkanów w Krakowie, sygn. F-II-30/19), [dalej: Wspomnienia]. Przytaczane przez autora fragmenty wspomnień o ojcu Wenantym warto porównać z opracowanym współcześnie zbiorem: Wenanty Katatrzyniec.
Świadectwa – zeznają ci, którzy go znali osobiście, oprac. Piotr Paradowski OFMConv, Wydawnictwo Bratni Zew, Kraków 2019 [przyp. red.]. 6 Tamże, 144.
1. Inne dziecko 17
dni po urodzeniu, 12 października, powieziono dziecko do kościoła parafi alnego w Kamionce Strumiłłowej i na chrzcie świętym nadano mu imię Józef7 .
Uroczystości chrzcin na wsi są nawet u najbiedniejszych prawdziwą radością i bywają obchodzone ze szczerą wesołością. Wesoło też było w ubogiej chacie Katarzyńców. Lecz po uroczystości już nikt nie zwracał na nich specjalnej uwagi, nie interesował się szczególnie dzieckiem, które przecież, z biedy się wywodząc, nie było bynajmniej odpowiednim przedmiotem zainteresowań.
Dzieckiem w pierwszych tygodniach jego istnienia interesuje się tylko matka. Ona jest najwrażliwszą na pierwsze jego chwile i ona pamięta najwięcej szczegółów z tych właśnie dni życia ukrytych dla innych. Nie kto inny, jak matka Józefa Katarzyńca zapamiętała szczegół, który ją specjalnie uderzył.
Oto – opowiedziała po latach – Józio „od samego niemowlęctwa był zawsze spokojny”8. Ten spokój był dlatego dziwny, że tak bardzo różnił dziecię Katarzyńców od wszystkich jego rówieśników. „Można go było nawet samego zostawić w domu wtedy jeszcze, gdy był bardzo malutkim, a zachowywał się grzecznie. […] W ogóle nie było z nim żadnego kłopotu”9 – dodaje matka te tak bardzo znamienne dla ubogiej wieśniaczki słowa. Przecież przy jej ustawicznej pracy dziecko, wydawało by się, powinno być w zasadzie prawdziwym kłopotem.
Matka spostrzegła ten tak dziwny spokój już u niemowlęcia, a później coraz to nowi ludzie zauważali to samo. Spostrzec to było można tym łatwiej, że Agnieszka Katarzyniec starała się mężowi pomóc w pracy i wskutek tego nie miała wiele czasu na zajmowanie się swym chłopcem.
W rodzinach o licznym potomstwie zastępstwo matki przy młodszych dzieciach obejmowało starsze rodzeństwo, a w braku tegoż powierzano opiekę starszym dzieciom krewnych lub z sąsiedztwa. Gdy Józef Katarzyniec miał jeden rok, można go już było zostawić pod obcą opieką. Znalazł ją w osobie dziesięcioletniej swej siostry stryjecznej, która, mając już sobie powierzonych brata i bratanka, rówieśników Józefa, otrzymała jeszcze i jego pod swą dziecinną opiekę. „Wśród tych trzech jednoroczniaków – opowiadała później młoda opiekunka – zawsze najspokojniejszy był Józek”10 .
Spokój ten dziwił wszystkich. Wyglądało, jakby to dziecko było zawsze zadumane, jakoś dziwnie myślące i skupione. Prędko zorientowali się jego rówieśnicy,
7 W urzędzie prowincjalskim franciszkanów w Krakowie znajduje się metryka chrztu Józefa Katarzyńca, wystawiona przez urząd parafi alny w Kamionce Strumiłłowej 2 lipca 1901 roku, nr 249, jako wiernie sporządzona na podstawie ksiąg metrykalnych tejże parafi i, t. XI, s. 400. 8 Wspomnienia, 1. 9 Tamże. 10 Tamże, 6.
18
że chłopiec nie płacze, gdy się go uderzy, że nie biegnie ze skargą do matki czy starszych, że nikomu nic nie weźmie, nie uderzy, nie zaczepi. Prędko też zaczęli mu sprawiać przykrości i dokuczać. Ale spokojny chłopiec oddalał się tylko, usuwał od tych, którzy go zaczepiali, i był milczący, jakby rozważał coś głęboko. Z latami dziwny ten rys uwydatniał się w nim coraz bardziej – ale też wyjaśniła się jego przyczyna.
Prości ludzie na wsi poważnie biorą życie i ubogie dziecko wiejskie wcześnie dowiaduje się o dwóch rzeczach: że jest Bóg ponad światem i że na świecie trzeba ciężko pracować na życie. Wiejskie dziecko polskie zanim się nauczy chodzić, pierwej jeszcze składa ręce do pacierza. Matka Józefa Katarzyńca wcześnie nauczyła chłopca modlitwy, a dziecko okazało się „bardzo pojętne i oprócz wymawiania słów modlitwy nauczyło się też te słowa rozumieć i o nich rozmyślać”. I właśnie to rozmyślanie było przyczyną dziwnego spokoju małego jeszcze chłopca.
Józef Katarzyniec, zaczynając czwarty rok życia, umiał nie tylko pacierz, jaki odmawiają dzieci na kolanach matki, ale zdążył też nauczyć się odmawiania różańca. Czy nie było to męczeństwem młodej główki dziecięcej, trudno sądzić. Wiemy natomiast, że chłopczyk odmawiał różaniec kilka razy dziennie z własnej ochoty, „choć go nikt do tego nie nakłaniał”11 .
Młoda opiekunka chłopca opowiedziała też ciekawy szczegół, rzucający światło na duszę dziecka w pierwszych latach jego życia. Gdy Józef Katarzyniec miał cztery lata, przyszła do jego rodziców owa właśnie trzynastoletnia jego krewna w zwyczajne, sąsiedzkie, często na wsi praktykowane odwiedziny. Jan Katarzyniec szył właśnie na maszynie, a mały Józek odmawiał, klęcząc, różaniec. „Tak mnie to wzruszyło – opowiadała później po latach – że nie śmiałam przemówić do stryjka, by nie przeszkadzać w modlitwie małemu”12. Bóg pociągał już wtedy do siebie duszę tego dziwnego dziecka i modlitwa miała być do końca życia rysem charakteryzującym późniejszego ojca Wenantego.
Dzieci wiejskie po Bogu najrychlej dowiadują się też o konieczności pracy. Mały Józef Katarzyniec już w czwartym roku życia musiał być pomocny w domu: pasał gęsi. Niewielkie to wprawdzie zajęcie, ale bywa powodem wielu utrapień dla rodziców, którzy, sami zajęci ciężką pracą, nie są w stanie otoczyć opieką swych dzieci na pastwisku. W Obydowie było wspólne pastwisko wiejskie. Takie pastwisko gminne żyje swym życiem, a dzieci pasące gęsi mają też swój własny świat radości i smutków, przyjaźni i kłótni, nienawiści i serca. Józef Katarzyniec do tego świata należał. Umiał się bawić ze swymi rówieśnikami, umiał mieć dobre serce
11 Tamże, 1. 12 Tamże, 6.
1. Inne dziecko 19
dla wszystkich i pomagać innym. Nie umiał się tylko kłócić, nie chciał psocić, był posłuszny i starał się nie martwić swych rodziców. „Na każde skinienie męża czy moje – twierdziła matka – był zawsze posłuszny, a nawet okazywał posłuszeństwo swoim rówieśnikom, którzy go wskutek tego wykorzystywali”13 .
Już wtedy, w swych najmłodszych latach dziecięcych, był dla rodziców – zdaniem wszystkich, którzy go znali – „prawdziwą pociechą”14. Bóg, który go pociągał do siebie na modlitwie, kształtował sam wrażliwą duszę dziecka. A dziecko rosło w latach i z latami też rosła jego pobożność, która wkrótce skłoniła go do apostolstwa wśród dzieci. Gdy osiągnął szósty rok życia, był już wystarczająco duży, aby paść krowy. Ktokolwiek zaobserwował czynność pasania bydła przez wiejskie dzieci, wie dobrze, ile w tej czynności, obok beztroski życia na powietrzu, kryje się niebezpieczeństw dla młodej duszy wiejskiego dziecka. Bydło bowiem na wsi pasą nie tylko najmłodsi. Pasą także starsi, często już zepsuci przez życie i zły przykład. Pasą chłopcy i dziewczęta razem. I dużo właśnie to wspólne życie i zły przykład starszych powoduje zgorszenia i zepsucia.
Józef Katarzyniec, wszedłszy w takie środowisko, wniósł ze sobą jakby inny świat. „Józio – napisze po latach jego kolega z tamtych czasów – był zawsze poważny i wzbudzał jakiś dziwny szacunek dla siebie”15. Wprawdzie „brał udział w chłopięcych zabawach, stale pogodnie uśmiechnięty”, ale nie zapalał się do nich i raczej starał się ich unikać. Gdy inni oddawali się beztroskiej rozrywce, mały Józef Katarzyniec wolał „strugać sobie z drzewa krzyżyki, malować je”, a przede wszystkim i najczęściej lubił modlić się na różańcu16 .
Właściwie nie miał specjalnego zainteresowania żadnymi zabawami dziecięcymi. Raczej był dzieckiem nad wiek poważnym i pobożnym. „Od dzieciństwa był to chłopiec bez skazy – napisał o nim jego ksiądz proboszcz – była to dusza czysta i święta”17. Był tak różny od swego otoczenia, że jego rówieśnicy zapamiętali właśnie tę jego odmienność i o niej często później opowiadali.
Oto na przykład od strony, gdzie stał dom Katarzyńców, znajdowała się niedaleko uboga, drewniana kapliczka, poświęcona świętemu Franciszkowi z Asyżu. Zdarzało się więc często, że mały Józef prosił któregoś z kolegów o zastępstwo w pilnowaniu krów rodziców, a sam oddalał się, klękał w tej kapliczce i długie chwile spędzał na modlitwie.
13 Tamże, 1. 14 Tamże, 144. 15 Tamże, 147. 16 A. Kolbe, Zebrane ułomki z życia ojca Wenantego Katarzyńca fr anciszkanina, Niepokalanów 1931, s. 9 [dalej: Ułomki]. 17 Wspomnienia, 144.
20
Kolegów jego dziwiły te samotne modlitwy, byli jakoby onieśmieleni wobec chłopca, któremu mało było rannego pacierza i który tyle miał do powiedzenia Bogu. Wszakże na te rzeczy specjalnie nie zwracali uwagi, tym się nie interesowali, po prostu nie rozumieli potrzeby jego duszy. A mały Józef Katarzyniec po powrocie ze swych cichych modlitw zachęcał też i inne dzieci na pastwisku do modlitwy. Następnie wyjmował różaniec i prosił, by wspólnie z nim go odmawiały. Jeśli ochotników brakło i dzieci się ociągały, wtedy ten cichy i skromny chłopiec stawał się wymownym obrońcą swej pobożności. – Różaniec powinien odmawiać każdy – mówił wtedy z zapałem do swych kolegów18 .
Nie był to jednak tylko skupiony i rozmodlony chłopiec. Kiedy dzieci chwilę się z nim pomodliły, potrafi ł następnie zawsze z radosnym i miłym uśmiechem bawić się tak jak wszyscy. A kiedy wiecznie skorym do nowości, rozczochranym głowom malców brakowało już konceptu, sam stawał się inicjatorem nowej zabawy, którą było „śpiewanie pobożnych pieśni”.
Sam Katarzyniec już wtedy, w dziecięcych latach, umiał na pamięć całe „Kto się w opiekę”, „Kiedy ranne wstają zorze”, ale ze szczególnym upodobaniem i zapałem śpiewał z chórem swych malców pieśni maryjne: „Serdeczna Matko” i „Matko niebieskiego Pana”19. W tych pieśniach był on niestrudzony – i byłby je intonował pewnie bez przerwy, ale lekkomyślne i puste głowy jego towarzyszy nie dawały się długo utrzymać przy pobożnym śpiewie.
Aby ich nie zrazić, sprytny chłopiec godził się znowu na zabawę, aby następnie zupełnie nieoczekiwanie wygłosić rozpalonym głowom kazanie o tym, że należy być dobrym, że nie trzeba robić nikomu przykrości, gdyż Bóg gniewa się na złe dzieci i grzechy malców sprawiają Bogu przykrość. Od kogo innego dzieci nie byłyby przyjęły takich uwag, ale Józef Katarzyniec mógł poprawiać ich błędy, gdyż wszystkie wiedziały, że on sam „nie był zdolny do zrobienia komukolwiek przykrości”20. Serce jego było prawe i dzieci dobrze to czuły. Albowiem serce tego dziecka było pełne Boga.
Gdy wracał z pastwiska do domu, śpiewał znowu sam ulubione swe pieśni. Jeśli na taki rozśpiewany nastrój wchodziła matka do izby, mały chłopiec prosił wtedy gorąco: – Pomagajcie mi, mamo!21
18 Ułomki, 9. 19 Tamże. 20 Por. materiały, jakie zebrał ojciec Maksymilian Kolbe do napisania zamierzonej biografi i swego przyjaciela, ojca Wenantego, s. 7; [dalej: Materiały ojca Maksymiliana]. 21 Ułomki, 9.
1. Inne dziecko 21
A dobra matka pomagała swym śpiewem dziwnemu dziecku i dom Katarzyńców przemieniał się wtedy w radosne mieszkanie, w którym – jak w sercu dziecka – pełno było dobrego Boga. Bóg też pociągał chłopca coraz bardziej ku sobie, a on stawał się coraz lepszy, posłuszniejszy, cichszy, bardziej zamyślony i nad wiek poważny.
Ta jego powaga uderzyła wszystkich w szkole, do której rodzice zapisali go jesienią 1896 roku w Obydowie22. Była to jednoklasowa skromna szkółka wiejska – „pospolita”, jak ją ofi cjalnie zwano. W tej to szkole Józef Katarzyniec wybijał się od pierwszego dnia zdolnościami i powagą. Uczył się bardzo pilnie, był zawsze przygotowany na lekcje, przede wszystkim zaś zawsze bardzo skupiony i myślący. „Nigdy nie było skargi na niego – pisał o tych latach jego ksiądz proboszcz – przykrości żadnemu dziecku nie zrobił, był cichutki i pociecha, i chluba przełożonych”23 .
Dzieci natomiast szczególną na to zwróciły uwagę, że mały Katarzyniec najchętniej siedział nad książką nawet podczas przerw między lekcjami. Było to dla dzieci wiejskich tym dziwniejsze, że dla nich – nie tylko zresztą w owym czasie – książka i szkoła były przykrą koniecznością: w ich pojęciu (i w rozumieniu większości rodziców) było to pół dnia straconego. Nie było na to rady wobec obowiązku szkolnego, niemniej jednak szkoła nie interesowała wiejskiego dziecka. Żyło ono nadal nie szkołą, ale domem, gospodarstwem i przede wszystkim pasaniem bydła. Rano spotykały się wprawdzie dzieci z Obydowa w szkole, lecz tam czuły się nieswojo i były skrępowane. Swobodę osiągało się dopiero po południu – na pastwisku.
Wyprawy na cudze, przeważnie „pańskie” jabłka czy inne owoce lub choćby tylko na zwykłą rzepę z sąsiedniego pola – to była przyjemność i w tym dopiero okazywał się spryt tych ludzi prostych. Nauka była dla nich sprawą zbyt odległą! I tu znowu innym dzieckiem był Józef Katarzyniec. „W wyprawach pastuszych na cudze jabłka – świadczył jego kolega – nie tylko nie brał udziału, ale nie pozwolił się częstować owocem z cudzego sadu”24. Gdy sprytniejszy mały złodziej chciał Józefa poczęstować, chłopiec mówił: – Nie chcę twego grzechu – i owocu cudzego nigdy nie przyjął.
Jakkolwiek cichy i nienarzucający się nikomu ze swą pobożnością, w momentach wyraźnych grzechów swych towarzyszy mały Józef występował zdecydowanie przeciw ich wykroczeniom, ganił lekkomyślnych malców i odwodził ich od złego. Te jego uwagi nie wywierały z początku żadnego wrażenia. Dzieci na
22 W archiwum franciszkańskim w Krakowie znajdują się cztery świadectwa szkolne Katarzyńca.
Wszystkie one zaznaczają, że rozpoczął on naukę szkolną w 1896 roku. 23 Wspomnienia, 144. 24 Tamże, 148.
22
pastwisku – jak zresztą zwykle dzieci – nie miały najmniejszej ochoty do słuchania tego rodzaju upomnień, zwłaszcza pochodzących z ust ich skromnego rówieśnika. Zdarzało się więc, że młodzi złodzieje nie chcieli słuchać, a niektórzy nawet próbowali ośmieszyć moralizatora. – Nie śmiać się! – unosił się wtedy chłopiec. – Pan Jezus cierpiał tak bardzo za nasze grzechy i umarł na krzyżu! Nie śmiać się, ale poprawić się trzeba, i to zaraz, bo jeśli się nie poprawicie, to Bóg was ukarze25 .
I wtedy skutek był widoczny. Wprawdzie dzieci nie poprawiały się zaraz, boć przecież tak trudno jest poprawić się człowiekowi, ale działo się przynajmniej tak, że odtąd wyprawy do cudzych sadów i po cudze warzywa „mogły się odbywać tylko pod jego nieobecność”26 .
Szczególnie krępował dzieci niepojęty dla nich rys w postępowaniu Katarzyńca. Oto, pasąc nie tylko własne krowy, ale i krowy krewnego, chłopiec otrzymywał niekiedy jabłka w nagrodę. Tych jabłek nigdy sam nie jadł, lecz dawał dzieciom. Prosił przy tym, aby tylko już nie chodziły do cudzych sadów, a on odda im zawsze swoje jabłka. Czyż można było przyjąć ofi arę pobożnego chłopca, a potem na jego oczach chodzić na cudze owoce?
Jak świat światem, dzieci lubią również naśladować starszych. Nic więc dziwnego, że uczyły się od swego starszego otoczenia nieodpowiednich, brzydkich i nieprzyzwoitych słów oraz różnych przekleństw tak częstych na wsi – i nie tylko na wsi. Wśród dziecięcego towarzystwa na pastwisku używanie tak zwanych wtedy w tym środowisku „pańskich” słów było całkiem w dobrym tonie, stanowiło oznakę, że młody psotnik uważał się za dorosłego. Józef Katarzyniec wypowiedział zdecydowaną walkę i temu zwyczajowi wśród swych kolegów. Walka ta trwała długo, ale dokazał wreszcie tego, że „obecność jego jakoś dziwnie krępowała wszystkich i starano się wobec niego liczyć się ze słowami”27 .
Wśród takiego nastroju apostolskiej gorliwości pobożnego dziecka nadszedł rok 1898, w którym Józef Katarzyniec, w drugim roku nauki, począł wczesną wiosną uczęszczać ze swoimi rówieśnikami na nauki przygotowawcze do pierwszej Komunii Świętej28. Okres ten wyraźnie odbił się na jego usposobieniu. Starał się
25 Ułomki, 9. 26 Wspomnienia, 148. 27 Tamże. 28 Dzisiaj stwierdzić datę Pierwszej Komunii Świętej Józefa Katarzyńca jest bardzo trudno. Wprawdzie ojciec Maksymilian wspomina w swych materiałach (s. 7), że miała ona miejsce w siódmym roku życia chłopca, jednak opierając się na stosowanej wtedy praktyce w Małopolsce Wschodniej w dopuszczeniu dzieci do pierwszej Komunii Świętej, należy raczej przyjąć, że, podobnie jak inne dzieci, Józef Katarzyniec przystąpił do pierwszej Komunii Świętej, gdy był uczniem drugiej klasy w szkole „pospolitej” w Obydowie.
1. Inne dziecko 23
być coraz lepszym dla swych rodziców, których słuchał na każde „skinienie” – jak opowiadała jego matka. Coraz częściej bywał dziwnie zamyślony, skupiony, więcej jeszcze się modlił i coraz częściej oddawał się samotności. „Jego ulubionym miejscem stała się kapliczka wiejska w Obydowie” – twierdziła jego matka29 .
Wtedy to najprawdopodobniej wśród samotnych chwil spędzonych w tej kaplicy spojrzał pewnego dnia po raz pierwszy świadomie na ubogi ołtarz, przed którym tyle razy już klęczał. W ołtarzu stała fi gurka Niepokalanej, a nad nią wisiała skromna kopia obrazu świętego Franciszka z Asyżu Murilla.
Niepokalana w ołtarzu miała rozwarte, wyciągnięte ramiona, jak gdyby chciała do siebie wszystkich przygarnąć, a świętego Franciszka, depczącego ziemię, obejmował ramieniem odjętym z krzyża Chrystus. Wtedy może zrozumiał mały Józio, że i on byłby chyba najszczęśliwszym z ludzi, gdyby znalazł się w promieniach dobrych rąk Matki Bożej i gdyby jego objął Chrystus swym cierpiącym ramieniem, tak jak obejmował na obrazie ubogiego świętego z Asyżu.
Pewności, gdy chodzi o przeżycia wewnętrzne tego małego chłopca, nie mamy. Znamiennym natomiast wydaje się fakt, iż właśnie w czasie tych tygodni przygotowania do pierwszej Komunii Świętej Józef Katarzyniec po raz pierwszy powiedział swym rodzicom, że pragnie zostać księdzem.
Dziwnym jest także inny fakt, który rzuca już zupełnie jasno światło na duszę tego szczególnego dziecka. Jego siostra stryjeczna – ta sama, która go pilnowała, gdy miał jeden rok życia – zaprowadziła go również razem ze swym młodszym bratem do Kamionki Strumiłłowej do pierwszej Komunii Świętej. Daty tego zdarzenia dokładnie nie pamięta. Zapamiętała natomiast co innego. „Zapamiętałam sobie – opowiadała później – z tej uroczystej chwili jeden charakterystyczny szczegół. Po Mszy Świętej i Komunii Świętej, gdy już wszyscy ludzie razem z dziećmi wyszli z kościoła, Józik tylko jeden jeszcze klęczał, pogrążony w modlitwie, nie zważając nawet na to, że prawie nikogo nie było w kościele. Musiałam dopiero podejść do niego, by szedł do domu. Posłuchał natychmiast i wyszedł ze mną z kościoła, by udać się do domu na śniadanie”30 . Łatwo to było zapamiętać, bo takie to było różne od zachowania całego otoczenia.
Nie mamy danych, by móc osądzić, jaki był wtedy stan chłopca, czy była to chwila szczególnego skupienia, czy coś więcej, co stanowiło już może moment kontemplacji lub nagłego natchnienia? Nie wiemy. Otoczenie zbyt było proste, aby na to zwrócić uwagę i zdać sobie sprawę z duchowego stanu samotnie modlącego się dziecka. Ci prości ludzie zauważyli tylko, że Józef Katarzyniec zachowywał się inaczej niż wszystkie dzieci po Komunii Świętej.
29 Wspomnienia, 2. 30 Tamże, 6.
24
Ten właśnie rys szczególny cechował Józefa Katarzyńca od pierwszych lat jego dzieciństwa. „Józio we wszystkim był inny niż my wszyscy” – napisał jego młodszy kolega31. A przecież we wszystkim właściwie był podobny do innych. To samo wiejskie środowisko, te same warunki, podobna praca, jednakie niedostatki. Właściwie niczym się na zewnątrz nie wyróżniał. A przecież był inny. To słowo „inny” pośród najnormalniejszych warunków życia, „inny” nawet w wykonywaniu tych samych najpospolitszych czynności, to słowo „inny” miało towarzyszyć przez całe życie temu „innemu dziecku”.
Przyczyna tej różności wystąpiła najwyraźniej w dniu jego pierwszej Komunii Świętej: była nią z pewnością bliskość Boga, w której żył Józef Katarzyniec. Bóg rychło pociągnął duszę tego dziecka do siebie i Bóg ją coraz więcej zabierał sobie na własność. A dziecko, może nie pojmując jeszcze wszystkiego, pojmowało wszakże tyle, że Bóg wart jest tego, aby Mu się oddać całkowicie. Stąd w częstych modlitwach prosiło Boga, by je pociągnął całkowicie, oświecił.
Temu innemu dziecku dobrze było blisko Boga, bo tam znajdowało świat, który je zachwycał. Że mu dobrze było blisko Boga, spostrzegało to wielu, patrząc na jego skupienie na modlitwie. Może najserdeczniej określił to miejscowy duszpasterz: „Widziałem go nieraz – mówił – modlącego się nabożnie i myślałem sobie: jak ślicznie się ten chłopczyk modli”32. Bóg, który go pociągał, i modlitwa, którą Józef Katarzyniec odpowiadał na wewnętrzne wołanie Stwórcy, czyniły z tego ubogiego dziecka wiejskiego właśnie to, że był inny niż wszyscy jego dziecięcy rówieśnicy.
31 Tamże, 148. 32 Ułomki, 10.