MENU 6 AUTORZY 8 MŁODE POKOLENIE AUTORÓW 9 CINEMA INFERNO 11 NIE MA POETÓW TAM, GDZIE NIKT NIE CIERPI 14 LADY G 18 WIDZIAŁAM UFO 20 TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE 22 GIRLS JUST WANNA HAVE FUN 38 ANALOGOWE LOWE 41 SZTUKA MODY 44 DOPIERO NA KONCERTACH JESTEŚMY W STANIE W STU PROCENTACH POCZUĆ TO, CO ROBIMY 46 BAD DREAM 52 TU BYŁO, JEST I POZOSTANIE KINO 56 ANTYCZNE KATHARSIS? 57 PAPLANINA ANNY KARENINY 58 NOŚ SIĘ, POLSKO! 60 GLOOMY STRANGERS 62 LUBIĘ TO!
FACEBOOK.COM/CALMMAGAZINE CALMMAGAZINE.PL 4
CALM DOWN! ILE RAZY ZDARZYŁO SIĘ WAM USŁYSZEĆ OD KOGOŚ: USPOKÓJ SIĘ, PRZECIEŻ TO NIE MA SENSU? ILE RAZY PORZUCILIŚCIE WŁASNE MARZENIA I PLANY, BO WYDAŁY SIĘ WAM NIC NIEWARTE? ILE RAZY MYŚLELIŚCIE, ŻE NIE PODOŁACIE POSTAWIONYM SOBIE ZADANIOM? No właśnie. Z nami było podobnie. Aż pewnego styczniowego wieczoru, gdy jedno z nas wpadło na ten szaleńczy i zupełnie niepoważny pomysł, wszystko się zmieniło. Były obawy, brak motywacji, spory o tematykę… No dobra, żartujemy. Od dawna wiedzieliśmy, czym chcemy się zająć. Dlatego niech nie zmyli Was nazwa magazynu. Zwyczajnie lubimy oksymorony. Rok temu wstąpiliśmy żwawym krokiem do internetowego światka. Teraz nadszedł czas na poważniejsze podejście do sprawy, teraz chcemy czegoś więcej. Pragniemy zarazić Was tym, co nas kręci – muzyką kulturą, sztuką, modą i lifestyle’em. Chcemy przybliżyć Wam pewne zagadnienia, dostarczyć niesamowicie inspirujących informacji, a także pokazać własne zdanie na określone tematy. Teksty okraszamy ciekawymi zdjęciami. Bo przecież nie ma nic lepszego niż idealne połączenie obu tych dziedzin. Ale CALM! to nie tylko nasz krzyk w tłumie. To też miejsce stworzone specjalnie dla Was - na wyciszenie się po stresującym dniu w pracy, szkole czy na uczelni. Chwila relaksu, inteligentnej rozrywki, pożywki dla umysłu z dozą zabawy. To czas na dobrą kawę i powiedzenie sobie na chwilę: CALM DOWN!
ŻYCZYMY UDANEJ LEKTURY! redakcja CALM! REDAKTOR NACZELNA ALEKSANDRA ZAWADZKA REDAKCJA KLAUDIA ŻARK KATARZYNA SROKA JOANNA SZASZEWSKA MAGDALENA STEFANOWSKA ŁUKASZ MAZUREK EWELINA LEWANDOWSKA KOREKTA DOMINIKA KOSTECKA KONTAKT CONTACT.CALMMAGAZINE@GMAIL.COM
5
AUTORZY ALEKSANDRA ZAWADZKA Wymagająca pani szefowa. Miłośniczka dobrego designu, skandynawskiej muzyki i twórczości Marka Hłaski. Podobno nadużywa ironii i pije za dużo kawy, z czym oczywiście się nie zgadza. Ceni sobie twórczość Alexandra McQueena i malarzy secesyjnych. Zawsze ma coś do powiedzenia i uparcie pilnuje, żeby ostatnie zdanie należało do niej. Kiedyś przeprowadzi się do Nowego Jorku. KLAUDIA ŻARK Patos, poezja i papierosy. To jej impreza i będzie płakać, jeśli zechce. Miłośniczka kotów, smutnych filmów i literatury rosyjskiej. Pisze głównie o muzyce i preferuje brudne brzmienia. Cieszą ją jeże, siniaki przynoszone z koncertów i pieczenie ciasteczek, którymi chce wykarmić cały świat. Nadal wierzy, że zostanie primabaleriną. Diagnoza: zaburzenia afektywne dwubiegunowe. KATARZYNA SROKA Skrajność kochająca się w eteryczności i koronkach. Szaleje na punkcie fotografii analogowej i lomo. Chciałaby być każdym pięknym zdjęciem. Uwielbia jeść, spać i kupować nowe sweterki. Uzależniona od muzyki, filmów i kucyków w sweterkach. Pisze o tym, co ją interesuje. Zawsze. Nigdy nie napisze dołujących wiadomości, bo jest ich na świecie za dużo. Ma słabość do panny Monroe i przystojnych wokalistów. Nie znosi jajek i mielonego mięsa. W przyszłości zostanie „kobietą z pieńkiem” w drewnianym domku z masą książek. JOANNA SZASZEWSKA Kobieta o wielkim sercu. Kocha życie, robi mnóstwo rzeczy na raz, ale zawsze znajduje czas dla przyjaciół i na dobre jedzenie. Uwielbia włoską kuchnię, włoski język i włoskie ciuchy. Najchętniej pisze o ludziach, muzyce, i modzie. To wciąż ją zaskakuje. Nigdy nie będzie pisać o sporcie i polityce. Lubi jelenie, przemeblowania i espresso o każdej porze dnia i nocy. Nie lubi rodzynek w cieście, nocnych autobusów i źle zmrożonej wódki.
6
MAGDALENA STEFANOWSKA Lubi pisać. Bawić się słowem we wszystkich możliwych formach. Dla siebie i dla innych. Lubi czytać. Wtapiać się w wykreowany przez autora wycinek rzeczywistości. Lubi oglądać. Ładne zdjęcia, dobre filmy z ciekawą historią w tle. Lubi słuchać. Miłych dla ucha melodii i interesujących rozmów. Kocha zamykać chwile w obiektywie aparatu. Jest uzależniona od herbaty i kawy. Jej hobby to buszowanie po lumpeksach. Nie cierpi dotykać skórki kiwi. Za nic nie zje selera ani pietruszki. Nie znosi robić czegoś wbrew sobie. Nie popryska się waniliowymi perfumami, chociaż lubi zapach wanilii. ŁUKASZ MAZUREK Copywriter, dyletant, cham i prostak. Oddany reklamie, ale bez przesadyzmów. Od dziecka boi się dziur w skarpetach. Oglądanie filmów tylko w całkowitym skupieniu, dobra muzyka na cały regulator, kawa i herbata zawsze bez cukru. Prawie że poeta. Pochłania obrazki na tumblrze jak szokobąsy. Lubi placki. I dużo wiedzieć. Ale wciąż dużo nie wie, co nie przeszkadza mu w pisaniu do CALM! EWELINA LEWANDOWSKA Pełna energii miłośniczka teatru. Wolny czas spędza na czytaniu dramatów i tworzeniu monodramów. Kocha kino hiszpańskie i kuchnię polską. Nie lubi hipokrytów, pesymistów i 50 twarzy Greya. Nałogowo ogląda spektakle Teatru Telewizji. Na imprezach nigdy nie zostaje dopuszczona do tzw. „didżejki”, ponieważ jej repertuar składa się głównie z piosenki aktorskiej i muzyki hiszpańskiej. W przeciwieństwie do „przeciętnego” człowieka nienawidzi lata i nie ma depresji jesienią. Chciałaby kiedyś zagrać zakonnicę z Wariata i zakonnicy Witkacego. W ludziach najbardziej ceni: szczerość, kreatywność i łatwość w podejmowaniu decyzji. Jej największą wadą – wytykaną przez przyjaciół – jest brak spontaniczności. Zazwyczaj wszystko ma zaplanowane, poukładane i obliczone. Często znajomi mówią o niej, że jest bardziej perfekcyjna od „Perfekcyjnej Pani Domu”. Jej największym marzeniem jest wyjść za mąż za odpowiedniego mężczyznę i stworzyć z nim kochającą rodzinę z trójką dzieci.
7
MŁODE POKOLENIE AKTORÓW TEKST EWELINA LEWANDOWSKA
CZEKAM JUŻ DŁUGO NA „MŁODE POKOLENIE AKTORÓW”. CIĄGLE W FILMACH, SERIALACH WIDZIMY TYCH SAMYCH ARTYSTÓW. MYŚLAŁAM, ŻE Z TEATREM JEST INACZEJ, NIESTETY MYLIŁAM SIĘ. STUDENTOM KOŃCZĄCYM SZKOŁY TEATRALNE CIĘŻKO JEST SIĘ DOSTAĆ DO ŚCIŚLE ZAMKNIĘTEGO ZESPOŁU ARTYSTYCZNEGO. WYSTARCZY PRZEJRZEĆ STRONY INTERNETOWE KAŻDEGO WARSZAWSKIEGO TEATRU, ABY ZOBACZYĆ, ŻE MAM RACJĘ. Chociaż mam wrażenie, że teraz większość studentów aktorstwa woli zaczynać w telewizji. Oczywiście nie mi oceniać ich wybory. Każdy ma prawo do układania życia i kariery na swój własny sposób. Przyglądam się tym zjawiskom już kilka lat i widząc świeżo upieczone aktorki w kolejnych super serialach, opowiadających historie z życia wzięte, chcę krzyczeć – NIE! Dlaczego tak? I tu rodzą się dwa pomysły: Bo wejść w świat tak strasznie zamknięty, jakim jest polska scena teatralna, jest niesamowicie ciężko. Pewnie wiąże się to z wyrzeczeniami, ciężką pracą i nieprzespanymi nocami. Bo w serialach jest prościej, lepiej ? Ciągle się nad tym zastanawiam, oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że każdy jest inny i różne „okazje” zostają mu przez los nadesłane. Jednak, kiedy przyszli studenci dostają się na takie studia, powinni mieć świadomość, że to właśnie na nich ciąży odpowiedzialność za szeroko rozumianą sztukę. Będąc tym wybrańcem spośród tysiąca czterystu kandydatów, należy pamiętać o tym, że dostało się od losu ogromną szansę, której nie wolno zmarnować. Niestety ta pamięć w wyniku różnych procesów często zostaje zatracona. Tak mi się wydaję. 8
Odnalazłam jednak światełko w tunelu, mianowicie w Teatrze Roma pojawia się nowa sztuka, w której główną postać gra świeżo upieczona studentka Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie – Aleksandra Długosz – i aktualna studentka powyższej szkoły – Aleksandra Radwan. Spektakl pod tytułem Progressive: eliminacje jest refleksyjną odpowiedzią na różnego rodzaju programy telewizyjne promujące nowe talenty. Premiera przedstawienia Zbigniewa Zamachowskiego odbędzie się 1 marca 2013 roku. Czekam z niecierpliwością i nadzieją.
CINEMA
INFERNO TEKST ŁUKASZ MAZUREK
JAK JESTEŚ Z TYCH, O KTÓRYCH ZARAZ NAPISZĘ, URUCHOMISZ PEWNIE BUTTHURT, ALE CO JA MAM PORADZIĆ, KIEDY KAŻDA MOJA WIZYTA W KINIE MUSI UWZGLĘDNIAĆ SZEREG AŻ NAZBYT PEJORATYWNYCH ZWIĄZKÓW FRAZEOLOGICZNYCH KOTŁUJĄCYCH SIĘ W GŁOWIE NICZYM CEGŁÓWKI W PRALCE? NO BO CO JEST NIE TAK Z DZISIEJSZYM SPOŁECZEŃSTWEM? DAWNIEJ SZŁO SIĘ NA FILM. DZISIAJ USTALENIE TEGO PROSTEGO FAKTU NIE JEST JUŻ TAKIE ŁATWE. OTO POJAWIA SIĘ TYPOWY DYLEMAT KULTURALNO-MORALNY: NA FILM CZY DO KINA? I NIESTETY, Z MOICH OBSERWACJI I ANALIZ WYNIKA, ŻE WIĘKSZOŚĆ CHODZI DO KINA. Ale zacznijmy od początku. Powiedzmy, że mamy dwa typy widzów. Widzowie A to ci zazwyczaj najedzeni i napici, a już na pewno zdecydowani na przetrwanie dwóch godzin bez pokaźnej porcji niezdrowego żarcia i litra rozwodnionej polo cockty. Widzowie B to ich dokładne przeciwieństwo. Nawet jeśli pół godziny przed seansem zmęczyli potrójnego whoppera z frytkami, to i tak są gotowi na wchłonięcie jeszcze czterech rodzajów nachosów z sosem BBQ i kubła kukurydzy (z kubłem włącznie). Oczywiście zachlewając się do tego kolejnym napojem gazowanym, a nierzadko także browarem. Pół biedy, jeśli dzieje się tak na filmach typu Szklana pułapka, gdzie wybuchów jest więcej niż dialogów. Gorzej, jeśli chrupanie, szeleszczenie i siorbanie z drugiego końca sali wyraźnie słychać na dramatach psychologicznych czy innym ambitnym obrazie. Nie powiem, że nigdy nie jadłem i nie piłem w kinie, ale na braci Lumière (!), definicję słowa „umiar” powinni drukować obligatoryjnie na każdym bilecie. Fast food w sali kinowej to jednak nie podstawowy problem polskich multipleksów i kin ciut mniej ambitnych niż np. warszawski Iluzjon. Podstawowy problem to fakt, że nikt tu nie traktuje poważnie filmu ani widzów nim zainteresowanych. Rozmowy, głośne komentowanie oraz (mój faworyt) przyłażenie z tymi wszystkimi kubłami i szukanie w ciemności swojego miejsca dwadzieścia minut po rozpoczęciu seansu to wystarczający powód, żeby zamontować w miejsce projektora ciężki karabin maszynowy bergmann z dużym zapasem amunicji. Zawsze sobie zadaję pytanie: dlaczego w teatrze można zamknąć drzwi „na amen” po starcie spektaklu, a w kinie to nie działa?
Zdaję sobie sprawę, że w teatrze są żywi aktorzy, których nie można speszyć, ale czy kogoś tu jeszcze obchodzą widzowie? Ci, którzy mają dobrze ustawiony zegarek i nie boli ich piętnaście minut reklam kinder bueno? Chyba nie. Nie zapominajmy też o niewłaściwych reakcjach na kolejne sceny. Obłąkańczy śmiech na horrorach i dramatach w miejscach, w których nikomu normalnemu nie jest do śmiechu lub na komediach w momentach, w których bohater powie arcyzabawne słowo „dupa”, to zjawisko tak powszechne, że aż napawa mnie nieogarnionym smutkiem. Prawdopodobnie wszystko bierze się z ignorancji. Ludzie nie wiedzą, na co idą. W dobie internetów, smartfonów czy czajników sterowanych głosem niektórzy nie potrafią sprawdzić, co ich czeka. Albo dają się wmanewrować w zmaltretowany przez polskiego dystrybutora tytuł, albo nawet tego tytułu nie znają, bo w sumie po co? Przyszli przecież pierdnąć, beknąć i napisać na Filmwebie, że straszne nudy, bo nikt nikomu nie dał po mordzie. To boli. Jak kop z martensa. Ten brak zrozumienia, czy nawet brak chęci zrozumienia, co się przed chwilą zobaczyło. Grunt, że był popcorn. Najgorsze jest jednak to, że nie da się tego uniknąć, jeśli chce się zobaczyć film z półki blockbusterów na DUŻYM ekranie. Jest to tak samo pewne, jak 3D przy kolejnym filmie Baya albo Camerona. To wpisane w naszą kulturę. Ja się pytam - jaką kulturę? 9
FOTO MONKU / RADEK KOLAGO
NIE MA POETÓW TAM, GDZIE NIKT NIE CIERPI TEKST KLAUDIA ŻARK
NA METATEKS RADKA KOLAGO TRAFIŁAM PRZYPADKIEM DZIEŃ PRZED EGZAMINEM Z ANALIZY DZIEŁA LITERACKIEGO, NA KTÓRY MIAŁAM PRZYGOTOWAĆ WIERSZ I FRAGMENT PROZY. SZCZYTEM OKRUCIEŃSTWA JEST KAZAĆ MI WYBIERAĆ. GARDZĘ DOKONYWANIEM WYBORÓW PRAWIE TAK SAMO, JAK POSZUKIWANIAMI KOMPROMISU.
D
latego też siedziałam znudzona wśród stosów książek piętrzących się dookoła i przeglądałam serwisy internetowe oferujące teksty niebanalnych twórców. Nagle zadrżałam na widok jednego z tytułów (miałam wówczas za sobą bad romance z metateatrem, który przez kilka ładnych nocy spędzał mi sen z powiek). Przeczytałam z ciekawości, pobieżnie, a potem jeszcze raz i jeszcze. Następnego dnia pani doktor zerknęła na przyniesiony przeze mnie wiersz i zapytała, o czym on – moim zdaniem – tak naprawdę jest. Odpowiedziałam, że o flakach na wierzchu. Wcześniej, jeszcze przed znalezieniem wiersza, myślałam dużo o tym, że ja żyję właśnie tak, z flakami na wierzchu, i że bardzo łatwo na takie wątpia nadepnąć, bo przecież ich nie widać, nic a nic, a jednak ciągną się za człowiekiem niemiłosiernie. Uważam, że to bardzo ładne, kiedy ktoś te swoje wnętrzności ujmuje w formę, a ich ściekanie na papier nazywa poezją. Dzięki temu przyszedł mi do głowy pomysł stworzenia na łamach naszego magazynu oddzielnej rubryki, w której mogłabym Wam od czasu do przedstawiać, rzetelnie, acz subiektywnie, dokonania zdolnych, a nie każdemu znanych, młodych literatów.
Jeśli tak, to z czego wynikają te dekadenckie zapędy? RADEK KOLAGO: Klasa i wyższość kotów to aksjomat, nie widzę tu prawdy, do której trzeba dochodzić lub od kogokolwiek przejmować. Słabość do piwa też wykształciłem zupełnie niezależnie od Hrabala, a z Pratchettowską Śmiercią, niestety, innych zainteresowań nie dzielę. W umiłowaniu kotowatych niewiele jest dekadencji, to raczej afirmacja wolności w jej najdoskonalszej postaci.
To prawda. Kiedy zadawałam poprzednie pytanie, chciałam się jednak dowiedzieć czegoś o źródłach swoistego pesymizmu, czy raczej ogromnym dystansie do rzeczywistości, który jest obecny w Twoich tekstach. Nawiązując do jednego z ostatnich wpisów na Twoim blogu - czy w życiu każdego przychodzi moment, gdy wszystkie dotychczasowe ideały i marzenia okazują się bezużyteczne? Tak właśnie wygląda dorosłość? Nie wiem, nie uważam, bym miał prawo do posiadania lub dzierżawy prawd ostatecznych, chyba po prostu nie należy szukać zbędnej filozofii tam, gdzie jej nie ma. Plus, blog to moja ściana płaczu, miejsce na zawodzenie, osobistą martyrologię, która jest często groteskowo przerysowaRadek Kolago urodził się w 1988 roku, mieszka na przez mieszankę narcyzmu, fantazji i samoupodlenia. w Zgorzelcu. Sam o sobie mówi: „Anglista, średnio udany prozaik, także średnio udany poeta, nieDystans zaś pojawia się z wiekiem, udany dramaturg. In spe również nihilista”. Przez dłuższy czas współpracował z portalem Wywrota. coraz więcej rzeczy powoduje tylpl, publikował także w lokalnych periodykach. Udako ironiczny grymas. ło mi się z nim skontaktować i uzyskać zgodę na publikację naszej rozmowy oraz kilku jego wierszy. Te moje teksty też – z pewnej perspektywy one są całkiem zabawne, co zresztą nie jest – ta generaCALM MAGAZINE: Porozmawiamy o kotach? Pocja została bezpowrotnie pozbawiona prawa do padobno je lubisz. Tu Idź sobie, tam Śmiertelne piosentosu, nie ma idei, której by jeszcze nie wykpiono. ki, jeszcze dalej nihilizm i bitches love quotes… To wpływ Hrabala, czy może Ty też doszedłeś w końTo chyba największy problem naszych czasów, a cu do wniosku, że tylko KOTY, KOTY SĄ MIŁE? 11
FOTO J. PUREJ / RADEK KOLAGO
zarazem pewne upośledzenie, jeśli na wzmiankę o wartościach, które powinny być przez nas chronione, staramy się zdusić w sobie chęć parsknięcia śmiechem. Opowiedz nam o swoim blogu. Od kiedy go prowadzisz i od jak dawna piszesz? Chęć pisania przyszła z wiekiem, została wywołana jakimś przełomowym wydarzeniem w Twoim życiu, czy towarzyszy Ci od zawsze i ot tak, po prostu? Blogi zacząłem pisać w ogólniaku, czyli jakiś miliard lat temu. Powtarzam jednak: to nie literatura, to obdukcja w słowotoku. Na poważnie piszę może od dwóch lat, głównie wiersze, trochę mniej lub bardziej zabawnej prozy. Coraz częściej też popełniam teksty slamowe. Źródłem pisania jest dla mnie niedosyt, brak czegoś, które jako nieznośny ekstrawertyk pragnę zakomunikować światu. To daje ulgę, pomaga uporządkować myśli. Niezawodny Emil Cioran mówił, że książka to odłożone samobójstwo, jest w tym bardzo wiele prawdy. Barańczak z kolei zakłada, że ludzie potrzebują pisać, bo świat opisywany przez poetę to świat w całości przez niego kształtowany i kontrolowany, w kontraście do przypadkowości realnego życia.
tak delikatnej materii, jaką jest poezja, trzeba szukać posłuchu przede wszystkim w brzydkim internecie? Wieczorek to bardzo złe słowo, kojarzy się ze zblazowaniem, którego slam, przynajmniej ten wrocławski, zdołał uniknąć. Slam Poetry Night to cykliczny event, slamy odbywają się raz w miesiącu w klubie Puzzle i z taką częstotliwością też pojawiam się tam ja. Zasada jest prosta: trzy minuty, mikrofon, brak rekwizytów i względna dowolność formy i treści. Zwycięzcę wybiera publiczność. To jest na pewno coś innego, coś świeżego w życiu kulturalnym i warto się przejść, zobaczyć z czym to się je. Nie jestem żadnym autorytetem, by komukolwiek doradzać, szczególnie w kwestii promowania się. Ja się promuję, bo jestem próżny, poza tym komercyjny sukces to zawsze trochę kumoterstwo i kurwienie się. Uważam, że należy robić swoje i jeśli efekt będzie dobry, to ludzie go docenią. Poezja musi mieć odbiorcę, a internet jako największe obecne medium zapewnia ich masę. Sieć ściągnęła z twórców wszelkie wymogi odnośnie publikowanych treści i każdy może być nadawcą, twórcą, artystą. Chyba też dlatego to trzecie określenie wymawia się dziś pogardliwie, ironicznie.
Jak często bierzesz udział w wieczorkach slamowych? Zdobyłeś niemałą popularność w sieci. Z Twojej strony na Facebooku nie poszło sobie już ponad tysiąc osób. Chodzą za to słuchy, że niektórzy chcą być jak Radek Kolago. Podpowiedz młodszym kolegom, jak promować swoją twórczość. Czy dzisiaj nawet w wypadku
Na wykładzie z współczesnych zjawisk literackich usłyszałam kiedyś mniej więcej tyle, że polska poezja umiera. Wszystkie formy zostały już wykorzystane, materiał się wyczerpał i teraz albo się powiela, albo tapla w bagienku prób stworzenia czegoś, „czego jeszcze nie było”, a to prowadzi do
12
powstawania takiej poezji, co to do niczego, bo wolno jej wszystko. Jak Ty, jako młody poeta, oceniasz kondycję współczesnej polskiej poezji i literatury w ogóle? Na co zwracasz szczególną uwagę, kiedy piszesz? Przede wszystkim: nie jestem poetą, dla mnie takie określenie to obelga, to wieczorki grafomanów i kółka wzajemnej adoracji. Jestem człowiekiem, który czasem coś napisze – nic więcej. To, do czego się odnosisz, to sama istota postmodernizmu. Oczywiście, że wszystko już powiedziano, wszystko zrobiono. Dotyczy to nie tylko polskiej poezji, ale sztuki w ujęciu holistycznym. Poezja cierpi na tym szczególnie, bo w jej fundamentach leży potrzeba świeżości, a o tę – jak już wiemy – trudno. Jest kilku dobrych młodych piszących wiersze, w antologii Poeci na nowy wiek redagowanej przez Romana Honeta jest garść twórców bardzo obiecujących. Plus ci, którzy się dopiero rozgrzewają, jak Damian Kowal czy Kamil Kwidziński. Ogólnie jednak sytuacja jest tragiczna i chyba nikogo to nie dziwi. Chyba nieszczególnie. Wybacz, że użyłam tego obraźliwego wyrazu. Swoją drogą to przykre, że tak ładne słowo nabrało z czasem negatywnego zabarwienia. Teraz chwila dla prozy. Czerpiesz skądś inspiracje? Jakich pisarzy cenisz i za co? Jakie cechy powinna posiadać – Twoim zdaniem – dobra literatura?
Literatura powinna powodować obrażenia. Trafiać mocno i celnie, unikać dłużyzny, pustosłowia.
Na zakończenie opowiedz mi jeszcze o tym, co robisz na co dzień i o swoich planach. Edukacja akademicka jest mocno przereklamowana, co nie zmienia faktu, że w lipcu planuję być już magistrem anglistyki i być bezrobotnym wyższego szczebla. Poza tym w życiu słucham muzyki, gram i oglądam seriale z lat dziewięćdziesiątych, tudzież jem. Mało suchotniczo -paryski obrazek, ale uważam, że to bardzo urocza ironia, niszczenie patosu. Przede wszystkim sporo piszę - teksty slamowe, wiersze, notki na blog oraz gościnne felietony na blog netlabelu skwer.org. Działa tam kilka postaci, których twórczość niezwykle sobie cenię, jest dla mnie inspiracją, swoistą manifestacją odmienności, świeżości, polotu. Na Skwerze robi się rzeczy inne, nowe i nie uznające kompromisu. To ogromnie cieszy, daje nadzieję na to, że postmoderna nie stłamsiła kreatywności, że jeszcze da się czasem zrobić coś, co zaskakuje, w ten dobry sposób. W przyszłości chciałbym zostać gitarą basistki Warpaint, tylko tyle.
Metatekst Wiesz nie mieszczę się w papier (wszystko co boli to metatekst gruczoły) czekanie wiesz kreślenie kształtów w poduszce czekanie pytam przechodniów mówią wyszłaś na wojny ze sobą więc całuję po tobie popiół
Wymaga dobrego warsztatu, finezji i umiejętności Jeśli chcesz bym przestał obserwacji. Dobra literatura to Hłasko, to Hemin- zaknebluj opleć (włosy są gway, to Hrabal, Kundera, Jerofiejew, to Vonnegut. długie i pachną deszczem) Czy ktoś, kto czasami coś napisze, również ponosi obrażenia? To prawda, że najpiękniejsze wiersze powstają, gdy człowiekowi ciężko na duszy, coś go uwiera w środek i ogólnie źle jest? Wszyscy ponoszą obrażenia, bez wyjątku. Na tym chyba polega życie. Dalej: przeczytałem kiedyś, że nie ma poetów tam, gdzie nikt nie cierpi. Nie widziałem nikogo, kto byłby życiowo syty i pisałby dobre wiersze. Chciałabym porozmawiać o włosach. Za co lubi się włosy? Odnajduję je między wersami Twoich wierszy, a we mnie włosy, szczerze mówiąc, wzbudzają lekkie obrzydzenie, kiedy tak dłużej zastanawiam się nad ich istotą. Nie ma logicznej odpowiedzi na to pytanie, odczuć tego typu się nie racjonalizuje. Na pewno ma to podłoże po części emocjonalne, po części czysto estetyczne. No i jest pewna niezaprzeczalna czułość i intymność przy dotykaniu ich.
to nie wiersz rytuał szybciej perforacja
wiesz nie mamy piękna ja i słowa (możemy teraz dużo mówić o braku) choć się tak ładnie za tobą wykrwawiam to nie jest poezja to są płyny ustrojowe
BLOG NETLABELU SKWER- SKWER.ORG SLAM POETRY NIGHT FACEBOOK.COM/BUJAKASZA.OSW STRONA INTERNETOWA RADKA SMIERTELNEPIOSENKI.COM
13
FOTO YNE VAN DE MERGEL
LADY G
TEKST JOANNA SZASZEWSKA
MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE GAGA NA POCZĄTKU MNIE NIE ZACHWYCAŁA. KIEDY ZOBACZYŁAM JĄ PO RAZ PIERWSZY, POMYŚLAŁAM, ŻE TO KOLEJNA DZIEWCZYNA, KTÓRA CHCE BYĆ SŁAWNA I ŻE NA PEWNO ŚWIAT ZA CHWILĘ O NIEJ ZAPOMNI. JEJ BRAK TALENTU BYŁ DLA CZYMŚ OCZYWISTYM I WPROST PROPORCJONALNYM DO WIELKOŚCI KOKARDY NA JEJ GŁOWIE.
D
ługo nie mogłam się przekonać do teledysków (które leciały nawet w autobusach), nie działały na mnie wymyślne stroje ani genialne (jak się później okazało) teksty. Gaga nie dawała za wygraną, ciągle czymś mnie zaskakiwała i zrobiło się o niej głośno nie tylko w internecie, była w telewizyjnych wiadomościach, na autobusowych ekranach i w gazecie codziennej. O dziwo, nie złościło mnie to! Dałam jej szansę, wsłuchałam się w muzykę i dopiero po pewnym czasie zaczęła mi się podobać. Śledziłam wywiady, oglądałam koncerty i kibicowałam jej karierze. Byłam jak dziecko obklejające pokój plakatami i wypisujące teksty na ścianach. Gaga stała się moją małą obsesją.
gwiazda stwierdziła, że: „Urojenia to najlepszy dar, jaki artysta może dostać”. Oprócz tego, Gaga otwarcie mówi o dorabianiu jako striptizerka. Sądzi, że to środowisko pozwoliło jej odkryć swoją seksualność i że w życiu trzeba spróbować wielu rzeczy. Z czasem Gagą zaczęły interesować się wytwórnie muzyczne, były pierwsze występy na dużej scenie w krajach na całym świecie. Artystka o wszystkim decyduje sama, a każdym przygotowaniom do koncertu towarzyszy jakaś wizja. Swój performance buduje za pomocą stroju, świateł, tańca i muzyki. Na scenie liczy się każdy gest i ruch. Dlatego nie można porównywać jej np. do Adele, której podstawą twórczości jest głos. To, że jej występom nie towarzyszy show, tylko „po prostu” WYTRWAŁOŚCIĄ I PRACĄ… śpiewa, nie czyni jej lepszą artystką. Gaga ma wielki talent, Stefani Joanne Germanotta nauczyła się grać na fortepia- ale jej występy są jak spektakl, gdzie każdy element jest nie ze słuchu w wieku czterech lat. Całe jej dzieciństwo równie ważny co wokal. obracało się wokół muzyki. Jej tata grywał w zespołach i zaraził ją miłością do starego rocka. Gdy miała trzynaście KAŻDY MOŻE CZUĆ SIĘ PIĘKNY I BOGATY lat, pisała teksty i komponowała utwory na pianino. Jej Jej pierwsza płyta The Fame, wydana w 2008 roku jest postyl kształtowały takie zespoły jak Pink Floyd i Led Zep- powym dziełem sztuki. Świadczą o tym oceny krytyków pelin. Uwielbiała Grace Jones, Davida Bowiego i Madon- i ilość sprzedanych egzemplarzy. Autobiograficzne teksty nę. W drodze do sławy od zawsze wspierali ją rodzice. Od są pełne symboliki odniesień do innych twórców. Muzypiętnastego roku życia grała w nowojorskich klubach, do ka jest energetyczna, taneczna i przyjemna dla ucha. Płyta których przychodziła z mamą, pisała własne teksty i długo puszczona na imprezie sprawia, że wszyscy zaczynają tańpróbowała się przebić. W wywiadach powtarza, że ma za czyć. Takie było zamierzenie. Gaga twierdzi, że dzięki The sobą wiele porażek i sukcesów i że jeśli ktoś wyganiał ją Fame każdy może poczuć się obrzydliwie bogaty. Chyba drzwiami, to wracała oknem. Twierdzi, że nie da się osią- miała na myśli bogactwo duchowe, bo słuchałam płyty gnąć sukcesu w muzyce, jeśli pominie się etap grania w dzień i noc, a kasy mi nie przybyło. Za to samej artystce pubach, nawet za darmo. To był czas, kiedy Germanotta na pewno, gdyż krążek sprzedał się w ok. dwunastu mipoznawała oczekiwania publiki i określała styl, jaki obie- lionach egzemplarzy i przyniósł Gadze mnóstwo nagród rze w przyszłości. muzycznych. Drugim moim ulubionym krążkiem jest The Fame Monster z 2009 roku, który obecnie dołączony jest SZUKANIE INSPIRACJI do pierwszej płyty. To osiem nowych piosenek – kontyW karierze pomogło jej świetne wykształcenie. Oprócz nuacja The Fame. Moje faworytki to Speechless i Dance in katolickiej szkoły Sacred Heart, która słynie z wysokiego the Dark. Większość kawałków jest skoczna i szalona, ale poziomu nauczania, Gaga studiowała w Tish School of the zdarzają się też ballady. Alejandro to must have wszystkich Arts na Uniwersytecie Nowojorskim. Miejsce na prestiżo- moich imprez! wym kierunku wygrała w konkursie. Studia sprawiły, że – jak mówi – wie wszystko na temat muzyki, ikonografii, BORN THIS WAY, BABY! popu, kultury i religii. Po roku w Tish dziewczyna wypro- Trzecią i, jak na razie ostatnią płytą Lady G, jest Born This wadziła się z domu, rzuciła studia i poświęciła się karierze. Way wydana w 2010 roku. Piosenki łączą w sobie elemenZaczynała od pisania tekstów, m.in. dla Britney Spears. ty klasycznego rocka, muzyki elektronicznej i klawiszy. Wciąż grała w klubach, szukała własnego stylu i inspira- Teksty są bardziej osobiste i poruszają ważne sprawy, na cji. Germanotta próbowała narkotyków, wcale tego nie przykład utwór Born This Way, który oprócz manifestu ukrywa, ale podkreśla, że z kokainą skończyła na zawsze. akceptacji związków homoseksualnych, mówi każdemu: Jej stosunek do miękkich używek jest niejasny, a sama jesteś piękny, bo tak stworzył cię Bóg, a on nie popełnia 15
błędów! Kawałek wzbudził mnóstwo kontrowersji, m.in. związanych z podobieństwem do Express Yourself Madonny. Zgadzam się, że melodia jest podobna. Gaga tłumaczy się, że Madonna była jej inspiracją i że nie widzi nic złego w korzystaniu z dorobku starszej gwiazdy. Spór nie poprawił relacji artystek, które nigdy za sobą nie przepadały (Madonna od początku widziała w Gadze dużą konkurencję). Inne cudowne piosenki z płyty to np. You and I, czyli ballada o miłości, Heavy Metal Lover, najbardziej rockowy utwór z BTW i autobiograficzne Hair. JAKA ONA JEST? Życie Gagi to spektakl. Artystka konsekwentnie buduje swoje show, nie tylko podczas trasy koncertowej. Częścią spektaklu są na przykład ekscentryczne stroje. Chyba każdy słyszał już jej o mięsnej sukience czy butach z obcasem w kształcie męskiego członka. Artystka uwielbia modę, sama projektuje swoje stroje, uwielbia śpiewać na pokazach i chętnie bierze udział w sesjach zdjęciowych. Specyficzny styl Gagi jest częścią wykreowanego wizerunku i świetnie komponuje się z jej twórczością.
potrafi zaprosić do siebie jakiegoś fana i tańczyć z nim na scenie. Mother Monster często pisze do fanów na Twitterze, organizuje imprezy dla swoich potworków i lubi robić im niespodzianki. Co teraz dzieje się w życiu artystki? Niedawno stworzyła swoje pierwsze perfumy dla kobiet. Są czarne i mają kwiatowo-owocową woń. To drugi najszybciej sprzedający się w historii zapach po Nr 5 Coco Chanel. Oprócz tego Gaga kończy pracę nad nową płytą. ART POP ma pojawić się w sklepach już w tym roku. Niestety, operacja biodra i problemy zdrowotne zmusiły ją do odwołania trasy koncertowej The Born This Way Ball Tour. Operacja miała przykuć ją do łóżka na dwanaście miesięcy, na szczęście Gaga poinformowała nas przez Twittera, że stawia już pierwsze kroki. Ma silny charakter i miliony fanów, którzy ją wpierają, dlatego na pewno wkrótce stanie na nogi i dokończy trasę. W jej planach nie ma Polski. Artystka zagrała w Gdańsku w 2010 roku, a koncert okazał się wielkim sukcesem. Mam nadzieję, że jeszcze do nas wróci!
Gaga przewróciła rynek muzyczny do góry nogami. StwoArtystka podkreśla, że ma świetny kontakt z rodzicami. rzyła pop, który jest produktem z wyższej półki. WykształSą dla niej ogromnym wsparciem. Zabiera ich w trasy cenie, kreatywność i talent pozwoliły jej dojść na szczyt. koncertowe i codziennie z nimi rozmawia. Jej ojciec ma Można ją lubić albo nie, ale trzeba przyznać, że jest niepoogromne poczucie humoru. Matka jest zaangażowana w wtarzalna i że do wszystkiego doszła ciężką pracą. pracę fundacji Gagi, wie też dokładnie, co dzieje się z karierą córki. Więc put your paws up! I wypijcie za zdrowie Gagi. Fani są dla Gagi wszystkim. Zdaje sobie sprawę, że bez nich nic by nie osiągnęła i podkreśla to przy każdej okazji. Swoich fanów nazywa swoimi Little Monsters. Gaga chętnie fotografuje się z ludźmi na ulicy, a podczas koncertu
SCREENSHOT FROM JUDAS MUSIC VIDEO 16
KEEP CALM
SCENA. NA SCENIE SAMOTNE KRZESŁO. ZA SCENĄ BARWNE EKSPLOZJE WIZUALIZACJI. GDZIEŚ TAM, W TLE, ZNAJOME DŹWIĘKI IN RAINBOWS. NAGLE PRZED PUBLICZNOŚCIĄ, Z BOKU SCENY, POJAWIA SIĘ MĘŻCZYZNA I ZE WSCHODNIM AKCENTEM ZACZYNA OPOWIADAĆ O FILMIE DOKUMENTALNYM, KTÓRY PRAGNĄŁ NAKRĘCIĆ, A KTÓREGO NIE UDAŁO MU SIĘ ZREALIZOWAĆ.
WIDZIAŁAM UFO
TEKST KLAUDIA ŻARK
FOTO AUTHOR UNKNOWN
Z
amysł był prosty – ochotnicy z całego świata mieli opowiedzieć o swoim spotkaniu z pozaziemską cywilizacją. Mężczyzna przyznaje, że odnalezienie potencjalnych uczestników dokumentu nie należało do zadań łatwych, gdyż większość chętnych okazywała się być niespełna rozumu, ale historie kilku wybranych osób wzruszyły go i wydały mu się przekonujące na tyle, by się nimi podzielić. Reżyser nie znalazł jednak poparcia dla swojego projektu. Ów mężczyzna to Iwan Wyrypajew, rosyjski aktor i reżyser, o którym zrobiło się w Warszawie w ostatnim czasie głośno. Na podstawie przygotowanego scenariusza postanowił stworzyć spektakl. W role amatorów opowieści o UFO wcielili się studenci krakowskiej szkoły teatralnej, prezentując tym samym swoją pracę dyplomową. Wychodzili tak, jeden za drugim, mając do wypowiedzenia po krótkim monologu. Przedstawiali się, informowali o tym w rolę jakiej postaci wcielają się na scenie, a potem opowiadali o niebywałych doświadczeniach swoich bohaterów. Opowiadali z lepszym lub gorszym warsztatem aktorskim, ale świeżo i bezpretensjonalnie, wystrzegając się zbędnego patosu (którego w końcu i tak nie dało się uniknąć). Dzięki nim poznaliśmy początkującego amerykańskiego rockmana, co po swym nawróceniu przytulał drzewa, młodego programistę z Hongkongu, który z pewnością byłby za legalizacją marihuany w Polsce, gdyby nie to, że po swojej spotkaniu z tamtym przestał palić, bo odnalazł prawdziwe ukojenie w medytacji,
gadatliwą nastolatkę przesiadującą ciągle w miejscu, gdzie poczuła na ciele nieziemskie prądy radości, szanowanego biznesmana… Tak, ten był najlepszy. Zaprosił swojego szefa na obiad i opowiedział mu ze łzami w oczach o swojej miłości do Boga. A żona i matka dwójki dzieci, która siadła nad rzeką w jakiejś murzyńskiej wiosce i zdała sobie sprawę z tego, że jej życie nie ma większego sensu, bo jest tylko drogą ku prawdziwej jasności i powtarzała w kółko, że musi iść? Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie pomyślałam sobie: „Okej, jestem na spotkaniu jakiejś nowej grupy religijnej. Zaraz zostaną nam rozdane podejrzane broszurki z obrazkami, na których dziwnie wyglądające ludziki przytulają się do lwów, a nad nimi widnieje tęcza i latające pizze XXL. Którędy do wyjścia?” Gdzie są zielone stworki, gdzie statki kosmiczne, gdzie wstrętne kreatury wyłażące z brzuchów Ziemianek?
Zostali stworzeni po to, żeby przypominać nam nas samych. Prosty, potoczny język bohaterów, ich przeciętność i banalność opowiadanych historii sprawia, że stają nam się bliscy. UFO kontakt to gra z widownią, która jest skazana na porażkę, zabawa formą i konwencjami teatralnymi. Tajemnica istnienia? Religijne dysputy? Nieważne, w co wierzysz, nieważne, co cię do tej wiary skłoniło i jak się ona u ciebie objawia. Ważne jest to, jak wpływa ona na Twoje życie. To, co czujesz, twoje przeżycia, twoja świadomość istnienia ,właśnie to i tylko to jest jedyną prawdą, jaką przyjdzie ci odkryć. Nie wiem, na ile spektakl ten opowiada o Bogu. Być może z zamierzenia był li i jedynie o nim. Jeśli to prawda, to UFO kontakt jest najbardziej subtelnym i sugestywnym kazaniem jakie kiedykolwiek powstało. Zresztą inne być nie mogło. Dzisiaj nie rozmawia się o Bogu. To przecież takie wstydliwe.
Na nagraniach wyświetlanych między poszczególnymi wystąpieniami. To wszystko. Oczywiście okazało się również, że wspomniany film nigdy nie był planowany, a do rozmów z jego niedoszłymi bohaterami nie doszło. Nawet plakat z nazwą sponsora, stojący po lewej stronie sceny, był fałszywy. Już po chwili trwania spektaklu widz zdaje sobie sprawę z tego, że to monolog i zawarte w nim emocje niosą prawdziwe przesłanie spektaklu. Nie postaci, nie ich pochodzenie i status społeczny, nawet nie ich przeżycia, ale słowa, słowa są kluczem. Bohaterowie dramatu są tylko medium.
Myślę jednak, że Wyrypajew postawił sobie za główny cel ukazanie zachwytu człowieka nad całą gamą jego pięknych uczuć. I człowiek jest troszeczkę piękny, prawda? Czasami? Odrobinkę? UFO kontakt to dla mnie spektakl o magii Wszechświata, magii tego, co każdy człowiek nosi w sobie od zawsze, tylko rzadko potrafi odnaleźć, a co bywa nazywane szczęściem. Wyrypajew zmusza widza do chwili zastanowienia, do szperania w sobie, zachęca do kontemplowania siebie samego w ciszy. Wyrypajew pyta: Czy aby na pewno nie jesteś szczęśliwy?
FOTO K. BIELIŃSKI / TEATRSTUDIO.PL
FOTO COLUMBIA PICTURES / RITA HAYWORTH
„TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE... TEKST MAGDALENA STEFANOWSKA 20
…CO BOGATSZE TO W TEATRZE”. WIĘKSZOŚĆ Z NAS KOJARZY PRZESŁANIE PŁYNĄCE Z TEGO ZDANIA, KTÓRE SŁUŻYŁO PATRIOTOM DO WALKI Z ROZRYWKĄ SYGNOWANĄ PRZEZ NIEMCÓW W OKRESIE OKUPACJI. CZAS ZDAĆ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE TEN CZAS DAWNO JUŻ MINĄŁ I KINO NIE JEST JUŻ ZAKAZANE. BO WŁAŚNIE TE KAMERALNE (KIEDYŚ JEDYNE) KINA, DO KTÓRYCH NAWIĄZUJE TYTUŁ, CIERPIĄ TERAZ NAJBARDZIEJ. I CHOĆ NIE MA W NIM PRZYSŁOWIOWYCH „ŚWIŃ” TO – MAM WRAŻENIE – ŻE Z DOBRODZIEJSTWA KINA KORZYSTA CORAZ MNIEJ OSÓB. W DOBIE INTERNETU JEGO POPULARNOŚĆ SPADŁA. NAJBARDZIEJ TRACĄ NA TYM KINA KAMERALNE, KTÓRE W CZASACH, Z KTÓREGO POCHODZI TYTUŁ BYŁY W SZCZYTOWEJ FORMIE. Wrześniowy poranek. Pierwszy przegląd internetu. Moim oczom ukazuje się następujący nagłówek artykułu: „Biedronka w miejsce Feminy”. Nie był to najlepszy początek dnia, nie ukrywam, że ów fakt mocno mnie zirytował. Niezrozumiałe jest dla mnie, jak można przemienić kino przedwojenne, zabytkowe, nasączone historią w dyskont spożywczy. Nie mieszkam długo w Warszawie, ale z racji tego, że owe kino znajduje się w mojej dzielnicy, parokrotnie byłam jego gościem. Femina jest klimatyczna: sale oznaczone neonowymi, oldschoolowymi napisami, wytarte kanapy na korytarzu, na ścianach plakaty kinowe sprzed kilku, kilkunastu lat. Jedną z jego zalet (a zarazem wad) są pustki. Spokojnie, cicho, mała ilość osób na sali. Z pewnością pomaga to w skupieniu nad wymową filmu. Niestety budżet kina na tym traci. Nigdy nie spotkałam się w Feminie z kolejką. Ów artykuł był impulsem, który sprowokował mnie do przemyśleń na temat współczesnych kin. Od razu na myśl przyszła mi opozycja: małe, kameralne, klimatyczne kina kontra multipleksy w centrach handlowych. Te (dla mnie) pierwsze, wciąż stoją niestety na drugim miejscu. I tego właśnie nie rozumiem. Cóż, przypatrzmy się dokładniej obu rodzajom kin, porównajmy to, co proponuje widzom każde z nich. Uważam, że najważniejszą zaletą mniejszych kin jest właśnie atmosfera. Nie wiem jak wy, ale ja czuję się w takim miejscu absolutnie wyjątkowo, a jeśli nie wyjątkowo, to z pewnością inaczej niż w kinie w galerii. Chłonę specyficzny klimat takiego miejsca. W multipleksie zaś jestem jedną z wielu. Wszystko nastawione jest na konsumpcję mas. W związku z ogromem ludzi, jaki to kino odwiedza, często straszy nas porozrzucany wszędzie popcorn i zużyte kubki po coli. W końcu codziennie przewijają się przez nie tysiące ludzi. Cena. Cóż, może niedużo, jednak taniej bilety kupimy w mniejszych kinach. Różnicę w cenach uważam więc za kolejną zaletę. Wyższa cena zazwyczaj nie równa się lepszej jakości. Tylko raz zdarzyło mi się być świadkiem minimalnych zakłóceń obrazu podczas seansu w małym kinie. Zazwyczaj naprawdę warunki oglądania seansu nie odbiegają od tych
zapewnianych przez sieci kinowe. Z racji tego, że kina sieciowe zazwyczaj umieszczone są w centrach handlowych w samodzielnym kinie jest o wiele spokojniej. Przychodzi się tylko do kina, a nie na zakupy czy obiad. Kolejną kategorią porównawczą jest kreatywność. Władze mniejszych kin starają się zachęcić widzów i organizują różne cykle tematyczne, dzięki którym możemy obejrzeć filmy starsze czy nieco niszowe. Natomiast sieciówki skupiają się raczej wyłącznie na nowościach z zakresu kultury masowej. Na czyją korzyść wypadło to porównanie? Dla mnie odpowiedź jest jasna. Niestety, coraz więcej kin jest zamykanych, spada zapotrzebowanie na miejsca tego typu. Bez problemu można to dostrzec po krótkim researchu dokonanym za pomocą Google. Wyskakuje wiele linków, w których internauci narzekają, że ich ulubione kino jest już nieczynne albo takie zaraz będzie. Niedawno głośna była także sprawa kina Praha, którego nierentowność groziła zamknięciem; dzięki akcji fanów kina, zostało ono uratowane. Jak wszyscy mówią: „przynajmniej na razie”. Zostawmy już Warszawę w spokoju, bo zjawisko to dotyczy kameralnych kin w całej Polsce. W Gdańsku, Krakowie czy w Łodzi. Ta ostatnia na przykład do niedawna mogła pochwalić się całkiem oryginalnym kinem Cytryna. Moja przyjaciółka, która studiuje w Łodzi, opowiadała mi o przytulnym miejscu, gdzie seans oglądało się na kanapie, a za przyniesienie cytryny otrzymywało zniżkę. Tak było jeszcze do niedawna… Bo? Pytanie chyba retoryczne. Kino zostało zamknięte. Na koniec pragnę gorąco zaapelować do tych, którzy chodzą jeszcze do kina, bo i takich jest coraz mniej (to temat na jeszcze inny tekst). Kiedy będziecie wybierać się na seans, pomyślcie, czy nie warto byłoby obejrzeć filmu w kameralnej atmosferze, za mniejsze pieniądze, a tym samym wesprzeć podupadającą instytucję prawdziwych kin. Takich, które są nimi same w sobie, a nie jednym z sektorów rozrywki w zatłoczonej galerii. Nie bójmy się zatem być „świnią” i zasiądźmy w kinowym fotelu. 21
GIRLS JUST W HAVE FUN
WANNA SERIA FOTO REDAKCJA
ANALOGOWE LOWE TEKST KATARZYNA SROKA
PROWADZĄCY ZAJĘCIA WŁAŚNIE ZADAŁ PYTANIE: „CO MOGŁO INSPIROWAĆ MICKIEWICZA?”. ODPOWIEM, ŻE NIE WIEM, ALE GDYBY ŻYŁ W NASZYCH CZASACH, Z PEWNOŚCIĄ INSPIROWAŁYBY GO ZDJĘCIA ANALOGOWE – POEZJA FOTOGRAFII.
P
ęd życia, ułatwienie wszelkich czynności, szybkie wspomnienia i krótkie chwile to wszystko jest rodziną aparatów cyfrowych. Nie krytykuję ich, skądże, nawet nie mam zamiaru. Jednak musimy przyznać, że cyfrówką łatwo zrobić zdjęcia. Milion prób jednego ujęcia, od razu widzimy, czy nie było za ciemno, czy za jasno, jaką mamy minę itd. Zabawa zaczyna się dopiero z analogami. Ogłaszam wielki powrót fotografii analogowej! Nie mówię o studentach sztuki czy uczniach liceów artystycznych, którzy na pewno mają taki przedmiot jak fotografia. Młodzież „alternatywna” wraca do magii nawijania kliszy, prześwietlania zdjęć i noszenia sporo ważących aparatów.
melancholia i ukryte piękno. To charakteryzuje nową falę starej fotografii analogowej. Wystarczy wejść na jeden z bardziej znanych portali społecznościowych (tumblr.com) i w tagach wpisać „analog”. Może znajdziecie tam gdzieś i moje zdjęcia. W każdym razie miło patrzeć, ile analogowych fotografii przybywa w ciągu kilku minut. Szczerze? Uwielbiam je przeglądać. Nowoczesność w obiektywie retro. Coś cudownego. Wraca moda na sesje zdjęciowe analogami, a nawet w jednym z czasopism modowych widziałam ostatnio modelkę ze starym zenitem. No i co? It’s vintage my dear. Najpopularniejszymi motywami na kliszach są karki, wystające kości, eteryczność ciała, moda, papierosy, hipsterzy w swoim naturalnym środowisku, lasy, kwiaty i wszystko, co retro może upiększyć.
Po czym poznałam powrót analogów? Po pierwsze zaob- Jeżeli więc chcecie być vintage, pouczyć się fotografii albo serwowałam środowisko moich znajomych i zobaczyłam, po prostu stary aparat rodziców zajmuje miejsce w domu, a to smeny, a to zwykłe aparaciki z lat 90., dużą liczbę po- to przygarnijcie analoga, kupcie kliszę i PSTRYK! laroidów, no i nową modę na lomo. Jeżeli nie znaleźliście aparatu w domu to polecam interneFotografia lomo wywodzi się z lat 90. XX wieku. Narodzi- towe zakupy, można naprawdę tanio kupić swoją bratnią ła się dzięki wiedeńskim studentom, którzy wybrali się w analogową duszę. Aparaty lomo są dużo droższe, z lampą podróż do Pragi, gdzie w jednym z licznych sklepów ze kosztują ok. 400 PLN. Chociaż, jeżeli ktoś chciałby się postarociami znaleźli stary, radziecki aparat Lomo-LC A. bawić fisheye’em, to jedna z odzieżowych sieciówek oferuZdjęcia z aparatu były niezwykłe, bo przejaskrawione i z je sprzedaż takiego modelu. mocnym szumem. Tak powstał nurt lomo, który charakteryzuje się kilkoma ważnymi zasadami, np. : Na koniec mała porada co do klisz. Polecam kupować je hurtowo, np. dziesięć na raz w sklepach internetowych. TaLomo stanowi część twojego życia. kie pojedyncze filmy w drogeriach czy punktach fotograFotografuj przedmioty z jak najmniejszej odległości. ficznych są sprzedawane dość drogo, a tak to macie zapas Nie myśl. (Och, jakie to współczesne!). na eksperymentowanie i zabawę. Aha! I nie przejmujcie Przed naciśnięciem spustu nigdy nie wiesz, co znaj- się, jeżeli klisza jest przeterminowana, to tylko dodaje urodzie się na zdjęciu. ku zdjęciom. Nie przejmuj się zasadami tradycyjnej fotografii. Dobrej zabawy! Zachęcające? Jeżeli tak, to polecam lomografię, bo aparaty są naprawdę świetne, a efekty waszej pracy będą bardzo ciekawe!
38
FOTO REDAKCJA
RYS IRFE
SZTUKA MODY TEKST ALEKSANDRA ZAWADZKA
ROMANS MODY ZE SZTUKĄ, WBREW POZOROM, WCALE NIE JEST GŁOŚNYM TEMATEM. MOŻE PRZYZWYCZAILIŚMY SIĘ JUŻ, ŻE UBRANIA TO NIE TYLKO KOSZULKI I DŻINSY ROBIONE HURTOWO W FABRYKACH. POWSTAJE MASA PROJEKTÓW, KTÓRE SĄ PEWNYM INDYWIDUUM – CHOCIAŻBY HAUTE COUTURE, GDZIE TWÓRCY SĄ CORAZ ODWAŻNIEJSI W PRZEKAZYWANIU SWOICH WIZJI.
P
oza tym artyści współpracują z designerami już od dawna, co zaowocowało wieloma głośnymi projektami. Moda i sztuka zdecydowanie mają się ku sobie. A może moda jest sztuką? Norweski filozof, Lars Svendsen, uważa to pytanie za bezsensowne i przyrównuje je do zastanawiania się, czy dzieła na wystawie to sztuka. Obie odpowiedzi są oczywiście twierdzące. Spróbujmy się temu przyjrzeć. Gdy w 1938 roku Salvador Dali rozpoczął współpracę z Elsą Schiaparelli, owocem czego były słynne suknie – Łzy i Lobster dress, nikt nie spodziewał się, że wkrótce surrealizm na stałe przeniknie do mody. Artysta, w imię swoich poglądów, że „świat potrzebuje więcej fantazji, nasza cywilizacja stała się zbyt mechaniczna”, zaprojektował też Kurtkę z afrodyzjaków. Eileen Agar stworzyła Ceremonialny kapelusz do jedzenia rybnej zupy Bouillabaise, a Elsa Schiaparelli i Jean Cocteau swój słynny Wieczorowy płaszcz z różami na plecach i ramionach. Moda surrealistyczna, podobnie zresztą jak sztuka, była uważana za trudną w adaptacji do codziennego życia. Dlatego wkrótce nastąpił zwrot ku upraszczaniu. Ogromne wrażenie wywarła sukienka, którą przedstawił światu, niecałe trzydzieści lat po projektach Dalego, Yves Saint Laurent. Inspirowana pracami Pieta Mondriana kolekcja trapezowych sukienek nie tylko zachwyciła kobiety w latach 60., ale też stała się początkiem mody na blokowanie kolorami. W ostatnich latach projektanci coraz częściej sięgają do malarstwa. W 2008 roku Dries Van Noten stworzył linię ubrań zainspirowaną obrazami Jacksona Pollocka. Rok później marka Blumarine przetworzyła prace Andy’ego Warhola, umieszczając jego popartowe kwiaty na płaszczach, spodniach i sukienkach, feerię barw zaś z dzieł Henriego Matisse’a i jego wycinanki można było zobaczyć w 2010 roku u Issey Miyake. Nikogo nie dziwi już, że moda trafia do muzeów. W nowojorskim Metropolian Museum pokazywano kreacje Alexandra Mcqueena i Yves Saint Laurenta. Fakt umiejscowienia sukienek w tak prestiżowym dla sztuki miejscu oraz duże zainteresowanie wystawami świadczy o ogromnej wartości artystycznej projektów. Swoje wystawy mieli
też Versace, Valentino czy Jean Paul Gaultier. I oczywiście najsłynniejszy dom mody – Chanel, który był chyba najczęściej dopieszczany. W ten sposób został postawiony niewidzialny znak równości między obrazami dawnych mistrzów a kunsztem współczesnych projektantów. Co ciekawe, nie tylko sztuka inspiruje modę, ale też moda jest motorem działań sztuki. Niesamowicie ważna jest ilustracja mody, której bez projektantów przecież by nie było. Coraz popularniejsza, cieszy oko pomysłowością i kolorami. Jakiś czas temu powstał magazyn „Herself ”, w którym ilustracja modowa zastąpiła fotografię. Nie ma w nim ani jednego zdjęcia! „Składa się z dwustu czterdziestu ośmiu ilustrowanych stron, co pozwala nam łamać bariery czasu i przestrzeni, podróżować gdziekolwiek”, mówi Thorbjørn Ankerstjerne, który jest dyrektorem artystycznym pisma. Są sesje zdjęciowe nad zatoką, rysunkowa kampania Louis Vuitton i okładka, na której wspólnie pozują Kirsten Stewart i Królewna Śnieżka, oczywiście w modnych stylizacjach. Na styku mody i sztuki ukształtowała się fotografia mody. Na początku służyła jedynie celom praktycznym, to jest zilustrowaniu projektu i zareklamowaniu go. Kobiety na zdjęciach były wyrafinowane, nieprzystępne i monumentalne, a fotografie estetyczne i eleganckie. Z czasem jednak fotograficy stali się śmielsi i eksperymentując, szukali nowych form wyrazu. Do świetności fotografię modową doprowadził Peter Lidbergh, który współpracował między innymi z supermodelkami XX wieku – Cindy, Lindą, Claudią i Naomi. Dziś ten rodzaj fotografii nie ma żadnych ograniczeń. Jest oniryzm, ekstrawagancja, erotyzm, podteksty społeczno-polityczne. Monochromatyzm i wielobarwność – LaChapelle, Recuenco, Unwerth, Meisel czy Bourdin, choć stylowo są bardzo różni, to jednak łączy ich jedno – na ich zdjęciach dzieje się tak wiele, że nie sposób skupić się tylko na ubraniu. Nie wolno też zapominać o filmie mody, który – mimo że dopiero się rozwija – zaczyna zajmować coraz ważniejsze miejsce w tym światku. 41
Czasami obraz ruchomy ma nawet większą siłę niż fotoCzasami obraz ruchomy ma nawet większą siłę niż fotografia, o czym świadczą sukcesy kampanii reklamowych grafia, o czym świadczą sukcesy kampanii reklamowych zarówno wielkich domów mody, jak i sklepów sieciowych. zarówno wielkich domów mody, jak i sklepów sieciowych. Uważam, że z tego gorącego flirtu mody i sztuki narodziUważam, że z tego gorącego flirtu mody i sztuki narodziło się wspaniałe dziecko – moda, która jest jednocześnie ło się wspaniałe dziecko – moda, która jest jednocześnie sztuką. Albo sztuka, która jest modą. Symbioza między sztuką. Albo sztuka, która jest modą. Symbioza między tymi dwoma zjawiskami zupełnie odmieniła początkowe tymi dwoma zjawiskami zupełnie odmieniła początkowe pojmowanie ubrań. Ponadto w dobie internetu i telewipojmowanie ubrań. Ponadto w dobie internetu i telewizji ludzie mają większą świadomość tworzenia mody. To zji ludzie mają większą świadomość tworzenia mody. To nie tylko ogromne fabryki produkujące miliardy takich nie tylko ogromne fabryki produkujące miliardy takich samych trampek. Designer, który tworzy linię ubrań (a samych trampek. Designer, który tworzy linię ubrań (a często sylwetki są w pojedynczych egzemplarzach), musi często sylwetki są w pojedynczych egzemplarzach), musi ją najpierw wymyślić, zaprojektować na papierze i dobrać ją najpierw wymyślić, zaprojektować na papierze i dobrać materiały. Potem organizuje lookbook i pokaz. Czy nie pomateriały. Potem organizuje lookbook i pokaz. Czy nie dobnie było z malarstwem albo rzeźbą? Akt tworzenia kopodobnie było z malarstwem albo rzeźbą? Akt tworzenia lekcji, kreatywność projektanta świadczy o artyzmie, czy kolekcji, kreatywność projektanta świadczy o artyzmie, może nie? I wreszcie – czy moda jest sztuką? Nie sposób czy może nie? I wreszcie – czy moda jest sztuką? Nie sponie zgodzić się ze Svendsenem. sób nie zgodzić się ze Svendsenem.
FOTO REDAKCJA / FRAGMENT KSIĄŻKI HELMUTA NEWTONA - AUTOBIOGRAFIA
DOPIERO NA KONCERTACH JESTEŚMY W STANIE W STU PROCENTACH POCZUĆ TO, CO ROBIMY TEKST KLAUDIA ŻARK
OBECNOŚĆ NA JEDNYM Z TAKICH KONCERTÓW BYŁA OKAZJĄ DO ROZMOWY Z GITARZYSTĄ I WSPÓŁZAŁOŻYCIELEM TUNE, LESZKIEM SWOBODĄ, KTÓRY OPOWIEDZIAŁ O POCZĄTKACH ZESPOŁU, JEGO TWÓRCZOŚCI I DALSZYCH PLANACH.
absolwentem akademii muzycznej. To świetny instrumentalista i aranżer. Kuba natomiast przyszedł do naszego zespołu jako ostatni, już właściwie w trakcie nagrywania płyty. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Jak dla nas, jest on stworzony do śpiewania tego typu muzyki.
Wasz debiutancki album zaskakuje tematyką. Co było inspiracją do nagrania historii Michaela i co chcieliście przez nią przekazać? Inspiracją? Chyba moje dotychczasoCALM MAGAZINE: Tradycyjne we życie (śmiech). pytanie – jak się poznaliście i jak wyglądały początki zespołu Tune? Lucid Moments to LESZEK SWOBODA: Początki Tune można datować na rok 2009, chwile przebudzenia z gdy poznałem gitarzystę Adama Hajletargu, w którym jest zera. Przez pewien czas graliśmy tylko we dwójkę, tworząc szkice utwo- bezpiecznie, w którym rów zawartych na Lucid Moments. nie trzeba za wiele roNajpierw do zespołu dołączył perkusista Wiktor. Nie bał się kombino- bić ani myśleć. wać, był otwarty na różne muzyczne eksperymenty i właśnie dlatego jest Gdy uśpieni przechodzimy przez żyon teraz stałym członkiem zespo- cie i nie mamy sił ani odwagi otwołu. O akordeoniście pomyśleliśmy rzyć oczu i z nim się zmierzyć. To przy okazji powstawania tytułowego opowieść o człowieku, który nie za utworu na płycie – Lucid Moments. bardzo radzi sobie w obecnej rzeChcieliśmy przełamać trochę kon- czywistości, który patrzy na świat ze wencję gitarowego grania i nadać na- zdziwieniem i przerażeniem. To hiszej muzyce trochę więcej wyrazu i storia Michaela szukającego pomodramaturgii. Uznaliśmy, że akordeon cy, powiernika, który go przez ten spełnia te zadania idealnie. Janusz jest świat przeprowadzi. Lucid Moments 44
opowiada o ucieczkach w błogi letarg i o trudnych momentach wybudzenia. Lucid Moments spotkał się z dużym uznaniem zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju. Możecie zdradzić, czy podczas nagrywania nowego materiału również dążycie do stworzenia albumu koncepcyjnego? Tak, chcemy dalej nagrywać płyty o konkretnej tematyce. Poruszać różne nurtujące nas tematy. To zdecydowanie ciekawsze niż bezrefleksyjne granie piosenek o wszystkim i o niczym jednocześnie. Macie za sobą wiele koncertów w różnych polskich miastach. Jak wspominacie te występy? Czy są miejsca, do których lubicie wracać? Po wydaniu Lucid Moments zagraliśmy ponad trzydzieści koncertów promujących ten album. Niektóre miejsca wspominamy szczególnie dobrze, inne trochę mniej. Jednak jeżeli mamy mówić o złym wspomnieniu, to tylko w kontekście czysto organizacyjnym. Jesteśmy dumni, że recenzje naszych koncertów wśród słuchaczy są bardzo dobre, gdyż to dla nich gramy. I gdy ze sceny widzimy, że nasza muzyka przebija się głęboko do wnętrza słuchających nas ludzi, to wtedy
nie jest dla nas ważne, czy gramy dla trzystu osób, czy dla trzech. Jak czujecie się na scenie? Zdecydowanie lepiej niż w studiu. Wynika to z charakteru muzyki, którą wykonujemy, gdyż opiera się ona bardzo na grze emocjami. Trudno je wycisnąć z siebie w tak sterylnych warunkach jak studio nagraniowe. Dopiero na koncertach jesteśmy w stanie w stu procentach poczuć to, co robimy. W jakim stopniu rozpoczęcie kariery muzycznej wpłynęło na Wasze życie? Co się w nim zmieniło? Przejechaliśmy lublinem więcej kilometrów niż niejedna brygada firmy remontowo-budowlanej (śmiech). Hmm… Zmieniło się moje spojrzenie na świat. Dużo więcej obserwuję, rejestruję i analizuję rzeczywistość wokół mnie. Paradoksalnie wyciszyłem się wewnętrznie,przestałem się miotać i chyba
odnalazłem swoją drogę przez życie. „Nie wierzę, że to jest polskie…” – mówią z zachwytem moi znajomi po usłyszeniu piosenek z Lucid Moments. Czy zgadzacie się z opinią, że polskie zespoły alternatywne nie mają szans na zdobycie popularności w kraju? Gdybyśmy tak uważali, to pewnie Tune w ogóle by nie powstało. W dobie internetu każdy ma szansę na zdobycie popularności w kraju i nie tylko. Pochodzenie nie ma już większego znaczenia.
Myślę, że wiele rodzimych kapel ma kompleks z tym związanym, twierdząc, że „u nas to się nie da”. My takiego nie mamy.
Ciekawa jestem, na jakiej muzyce się wychowaliście. Czego słuchacie na co dzień? Uważamy, że wszystkie gatunki muzyczne są dobre i mają po prostu lepszych i gorszych wykonawców. My staramy się wyszukiwać tych lepszych. A gatunek, który wybieramy zależy od naszego chwilowego nastroju. Na koniec pozostaje mi zapytać o Wasze plany na przyszłość. W wakacje chcemy się skupić nad drugą płytą. Powstało już naprawdę sporo materiału. Teraz musimy go w spokoju poukładać, nagrać i wydać.
FOTO TUNEBAND.PL
45
BAD DREAM PHOTO EWA RADZEWICZ / FB.COM/EWA.RADZEWICZ.PHOTOGRAPHY MODELS OLA KAZIMIERCZAK WITOLD WYRWA
O KINO FEMINA
TU BYŁO, JEST I POZOSTANIE KINO TEKST MAGDALENA STEFANOWSKA
NA JESIENI UKAZAŁA SIĘ INFORMACJA O PROGNOZOWANYM UTWORZENIU BIEDRONKI W MIEJSCU NAJDŁUŻEJ DZIAŁAJĄCEGO KINA W WARSZAWIE (KINA FEMINA). SPOWODOWAŁO TO MEDIALNY SZUM I PROTESTY WARSZAWIAKÓW. NAWIĄZYWALIŚMY DO TEJ SPRAWY W ARTYKULE O MNIEJSZYCH KINACH I MULTIPLEKSACH („TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE…”). TYM RAZEM ZACHĘCAMY DO LEKTURY WYWIADU Z DYREKTOREM KINA FEMINA – EDWARDEM DURYSEM. POSTANOWILIŚMY PRZYJRZEĆ SIĘ TEJ SPRAWIE BLIŻEJ. CALM MAGAZINE: Informacja o planach utworzenia sklepu biedronka w miejscu Feminy uderzyła niczym grom z jasnego nieba. Czy dla Pana też było to zaskoczeniem, spodziewał się Pan takich wieści? Czy ma to może związek z ewentualną gorszą kondycją kina? Edward Durys: Żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, że kino Femina ma być zamienione w sklep biedronka. Zaskoczenie nasze graniczyło z niedowierzaniem, że komuś taki pomysł w ogóle przyszedł do głowy. Jest to pomysł niedorzeczny i niesmaczny. Kino Femina jest kinem żywym, cieszącym się dobra frekwencją, ma stabilną sytuację finansową. Toczące się wydarzenia związane z zamiarem przejęcia kina przez sieć sklepów firmy Biedronka zburzyły nasz spokój i przekonały nas, że i posiadane atuty, i znakomita historia kina mogą okazać się niewystarczające w starciu z potężną SIECIĄ, którą stać na wszystko i która gotowa jest zrobić wszystko, aby właśnie w miejscu kina Femina ulokować swój dwutysięczny sto trzydziesty drugi sklep. To rzeczywiście zaskakujące. Kino Femina ma niezwykle dogodną lokalizację, podejrzewam więc, że to stanowiło główną przyczynę ubiegania się o utworzenie tam sklepu. Wiem, że Jeronimo Martins złożyło Heliosowi propozycję utworzenia jednosalowego kina przy sklepie. Jaki jest stosunek zarządu Feminy do tej oferty? Lokalizacja kina okazuje się łakomym kąskiem dla sieci Biedronka. Posiadanie sklepu w tak renomowanym miejscu może być prestiżem dla każdej firmy. Są jednak pewne niepisane zasady, że nie „podkupuje się” danej lokalizacji przez przepłacanie stawki najmu. Jest takie pojęcie jak etyka biznesu. Jak widać nie wszystkie firmy stosują się do tych zasad. 54
Propozycja z budową jednaj sali kinowej nad sklepem Biedronka (w miejscu po „byłym” kinie Femina) pojawiła się po głośnych protestach mieszkańców i widzów kina. Spółka Jeronimo Martins Polska ( JMP), żeby ratować swój wizerunek wydała specjalne oświadczenie, w którym zaproponowała zbudowanie jednej sali na ok. sto miejsc z przeznaczeniem na kino. Tego typu oświadczenie jest niczym innym jak zasłoną dymną mającą ukryć prawdziwe intencje i cele JMP wobec zamiaru likwidacji kina Femina. Drugim celem tego oświadczenia było zneutralizowanie i wyciszenie protestów społecznych i szumu medialnego wokół tej bulwersującej sprawy. Podobne oświadczenia składali inwestorzy przed zamknięciem kin Relax i Wars i przed zburzeniem kina Skarpa.
JMP wychodząc z propozycją zbudowania jednej sali kinowej, usiłuje odegrać rolę mecenasa kultury (to kusząca wizja). Tylko że do tej pory, nikt nie słyszał o uratowaniu choćby jednego starego kina, teatru czy księgarni przez sieć sklepów Biedronka. Wiadomo natomiast, że kilka sklepów tej sieci mieści się w lokalach, które jeszcze niedawno były kinami. Całą tę sytuację z Biedronką jako mecenasem kultury można zilustrować starym polskim przysłowiem: „diabeł przebrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”. Rozumiem, że tej wymiany w żaden sposób nie można uznać za korzystną? Jaka byłaby różnica obecnej liczby miejsc do tej proponowanej przez Jeronimo Martins? Kino Femina ma cztery sale, w sumie pięćset siedemdziesiąt cztery miejsca. Sieć Biedronka proponuje jedną salę do stu miejsc. W obecnej sytuacji mamy 100% szans na spokojne funkcjonowanie na rynku kinowym w Warszawie. Po zrealizowaniu propozycji Biedronki nasze szanse na przetrwanie skurczą się do 18% . Widać różnicę? Podam dwa inne przykłady ilustrujące tę sytuację. Jeśli mamy fajny samochód, sprawny i funkcjonalny (wielu zazdrości nam takiej „fury”) i nagle przychodzi KTOŚ i zabiera nam trzy koła, twierdząc, że samochód z jednym kołem też jest całkiem ładny, a nawet lepszy, bo z tego jednego koła można zrobić… taczkę i wozić towary, i zarabiać. Drugi przykład bardzie drastyczny. Czy żywa istota po odjęciu dwóch nóg i jednej ręki jest zdolna do samodzielnego bytu?
Oczywiście, że nie. Pańska odpowiedź mówi sama za siebie. Na jakim etapie jest obecnie ta sprawa? Czy likwidacja kina jest przesądzona? Do realizacji projektu Biedronki został jeszcze jeden krok, czyli wydanie przez Wydział Architektury Dzielnicy Śródmieście pozwolenia na budowę. Od momentu tej decyzji pozostanie nam dwanaście miesięcy na likwidację kina. Jak wielokrotnie powtarzałem sprawa jest do zablokowania i wygrania. Potrzebni są ludzie, media, determinacja i wiara w zwycięstwo. Przyda się też dobra atmosfera i dobra wola ratusza.
Decyzje administracyjne w naszej sprawie zapadają bez naszego udziału. Okrutne, ale prawdziwe.
Helios nie może więc być stroną w sprawie i odwołać się do SKO? Niestety. Dzierżawca obiektu nie jest stroną w postępowaniu administracyjnym. Stronami są właściciel i nowy nabywca. Uczestnikami postępowania – z prawem wyrażania opinii i składania wniosków (w tym wnoszenia sprzeciwu) – są również właściciele (lub ich przedstawiciele) działek i nieruchomości bezpośrednio sąsiadujących z przedmiotową nieruchomością, w sprawie której Czy orientuje się Pan na jakiej podstawie może zapaść toczy się postępowanie. Sytuacja kina Femina jest trudna, taka decyzja? Czy Wydział Architektury Dzielnicy Śród- ale nie beznadziejna. Zapewniam, że wszystkim siłami i mieście uwzględni społeczny sprzeciw wobec utworze- wszelkimi sposobami obronimy kino Femina, bo tu było, nia biedronki? Kiedy ukazała się ta wiadomość, w inter- jest i pozostanie KINO. necie pojawiła się możliwość podpisania elektronicznej petycji, do inicjatywy na Facebooku przyłączyło się pra- Przykre jest to, że strona najbardziej zainteresowana wie czternaście tysięcy użytkowników. całą sprawą nie ma prawa głosu i może jedynie biernie Z formalnego punktu widzenia protesty czy petycje czekać. Dziękuję Panu za rozmowę i z całego serca kimieszkańców nie mają znaczenia. bicuję Feminie. Mam nadzieję, że warszawiacy nadal Urzędnicy decyzje podejmują na podstawie obowiązują- będą mogli cieszyć się magią tego miejsca i korzystać cych przepisów prawa, a te nie przewidują udziału miesz- z jego usług. kańców. Wydana przez urząd decyzję można zaskarżyć do SKO (Samorządowego Kolegium Odwoławczego – przyp. red.) i potem do sądu, ale najpierw trzeba udowodnić swoje prawo jako strony uprawnionej do uczestniczenia w sporze.
My, jako dzierżawcy obiektu jesteśmy pozbawieni prawa głosu i prawa sprzeciwu.
BILET WŁASNOŚĆ KINA FEMINA
55
ANTYCZNE KATHARSIS? TEKST EWELINA LEWANDOWSKA
JEST CIEPŁY PIĄTKOWY ZIMOWY WIECZÓR, PRZEGLĄDAM REPERTUAR WSZYSTKICH WARSZAWSKICH TEATRÓW. WSZĘDZIE ADAPTACJE KULTOWYCH DRAMATÓW, BĄDŹ MONODRAMY WIELKICH AKTORÓW. JEDNAK, PO DŁUGIM TYGODNIU NA UCZELNI, CHCIAŁABYM PÓJŚĆ GDZIEŚ, ABY ZAPOMNIEĆ O PROBLEMACH ŻYCIA CODZIENNEGO. GDZIEŚ – NIE MAM NA MYŚLI, CYTUJĄC MASŁOWSKĄ: „DO KNAJPY NA BROWAR”. CHCIAŁABYM IŚĆ DO TEATRU. JEDNAK JAK JUŻ WYŻEJ WSPOMNIAŁAM WSZYSTKIE GRANE SZTUKI AKURAT W TYM DNIU NIE PASOWAŁY DO MOJEGO NASTROJU. AŻ TU NAGLE, PRZED MOIMI OCZYMA POJAWIA SIĘ NAPIS: LA BOHEME. GODZINA 20.00, TEATR ATENEUM. PO PRZECZYTANIU OPISU ZDECYDOWAŁAM, ŻE IDĘ. POSZŁAM.
T
eraz muszę zwrócić hołd wszystkim sztukom, reżyserom, aktorom biorącym udział w tego typy przedsięwzięciach. Przyznaję dosyć sceptycznie podchodzę do wystawiania „sztuk” w głównej mierze składających się ze śpiewu i tańca. Zawsze gdy oglądam takowy spektakl, myślę sobie, że teatr to miejsce, w którym powinnam zaznać antycznego katharsis. A jak zaznać oczyszczenia, gdy słucha się tylko i wyłącznie śpiewu? Po obejrzeniu spektaklu Andrzeja Domalika jestem usatysfakcjonowana. Nie dojść, że zupełnie zapomniałam o życiu codziennym, to dodatkowo obejrzałam kawał dobrego aktorstwa.
Jednak nie, z tych pojedynczych piosenek udało się stworzyć pełną życia opowieść o przypadkowych ludziach, którzy spotkali się pewnego dnia, w pewnym miejscu i o pewnej godzinie. Pod koniec sztuki nasunęła mi się taka myśl, że chyba w życiu naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny. Zdecydowanie spektakl ten udowodnił mi, że można za pomocą muzyki i tańca przedstawić coś bardzo realistycznie. Wszystkie piosenki miały to coś, czego zawsze mi brakuje w tego typu sztukach. Chyba po prostu były rewelacyjnie zinterpretowane i co najważniejsze naładowane prawdziwymi emocjami. Również wielkie oklaski za choreografię przygotowaną przez Krzysztofa Tyńca.
Moim zdaniem zespołowi artystycznemu udało się stworzyć coś niezwykłego. Kiedy siedziałam na widowni, od- Jeśli ktoś nie ma co robić w piątkowy zimowy wieniosłam wrażenie, jakbym brała czynny udział w tym, co czór, koniecznie musi się wybrać na La boheme do się dzieje na scenie. Jakbym też poniekąd opowiadała swo- Ateneum. ją historię. Utożsamiałam się z każdą wyśpiewaną opowieścią. Z jednej strony chciało mi się płakać słuchając rzewnych piosenek Edith Piaf w wykonaniu Anny Gorajskiej, z drugiej – śmiać przy kabaretowym występie kelnera, czyli Bartłomieja Nowosielskiego. Kiedy czytamy opis spektaklu, a raczej wieczoru piosenki francuskiej, możemy nastawić się na coś podobnego do konkursu piosenki aktorskiej. 56
FOTO B. WARZECHA / TEATRATENEUM.PL
PAPLANINA ANNY KARENINY TEKST KATARZYNA SROKA
W ŻYCIU KAŻDEGO STUDENTA PRZYCHODZI MOMENT, GDY CHCE UKULTURALNIĆ SIEBIE I SWOJE OTOCZENIE. KONCERT W KLUBIE, PIWO I CHWIEJNE KROKI NIE WCHODZĄ TU W RACHUBĘ. RACZEJ ELEGANCKA SUKIENKA LUB KOSZULA Z MARYNARKĄ, ELEGANCKIE BUTY, TOREBKA, ZAPACH WODY KOLOŃSKIEJ LUB PERFUM I RÓWNY KROK W KIERUNKU TEATRU. 12 STYCZNIA UPATRZYŁAM SOBIE TEATR STUDIO I SPEKTAKL ANNA KARENINA W REŻYSERII PAWŁA SZKOTAKA. RECENZJE? NAJRÓŻNIEJSZE. OD WYCHWAŁ I SCHODÓW DO NIEBA PO DNO, ŻENADĘ I TRAGIZM W CZYSTEJ POSTACI.
T
ak trudno mi się zdecydować. Naprawdę chciałam, żeby to było świetne! Chciałam dobrze jako widz. Skoro już JA wybrałam, to musi być dobre, ale… nie było.
Anna Karenina (w tej roli Natalia Rybicka) była paplającą blondynką. Nudną, paplającą blondynką. Czasami myślałam o tym, żeby wejść na scenę i powiedzieć: MNIEJ KOKIETKI, WIĘCEJ KLASY I KARENINY! Ale ta sztuka przecież nie jest słowo w słowo na podstawie Tołstoja. To przedstawienie adaptacji Helen Edmundson. Nie mogło więc być FOTO K. BIELIŃSKI / TEATRSTUDIO.PL wspaniale. Dobrze. Nie będę już wracać do Kareniny. To Napiszę to. ZERO chemii między aktorami. Taniec taki, nie to. Zupełnie. jak na wiejskim weselu. Tyle, że z „efektami specjalnymi”, Spektaklu też nie ma co streszczać. Kto czytał Tołstoja, jak strumień światła na aktorów i padający śnieg. Z tego ten się rozczaruje. Więc jeśli ktoś się wybiera, to niech się dało się zrobić naprawdę dobrą scenę. Wyszedł trochę kicz. Końcówka dziwna i niezrozumiała. Nagle większość akprzygotuje na nowości! Fabuła bardzo mi się podobała. Anna Karenina i Konstan- torów (w swoim ubraniu codziennym) siedzi na szkolty Lewin wciąż zadawali sobie pytania: „Gdzie jesteś?”, nych krzesłach w półkolu na scenie. Rozmawiają. Tu „Co robisz?”. To pozwalało odnaleźć się w akcji całego Anna coś powie, to Konstanty. Anna zaczyna czytać końcowy fragment… I nie ginie. Pociąg nie zmieścił się spektaklu. Pomysłowe! na scenie. A szkoda, bo to chyba byłoby najfajniejsze! Scenografia nie była specjalna. Parę kolumn i okna. To wszystko. Jeszcze szkolne krzesła! Zapomniałam o nich. Z perspektywy czasu zdaje sobie sprawę, że wrażenie Pozostali aktorzy siedzieli za kolumnami, tak że widownia na mnie robił sam teatr, nie sztuka. Zapraszam więc. ich widziała. Siedzieli sobie z tyłu i cicho przygotowywali Obejrzyjcie Annę Kareninę zanim ją zdejmą. Może u was na scenę wjedzie pociąg, Anna będzie mniejsię do scen. To akurat było ciekawe. Miałam nie pisać zbytnio o fabule, no ale nie mogę się szą trzpiotką, a scena końcowa nie będzie wyglądapowstrzymać. Jeden fragment szczególnie utknął mi w pa- ła jak zwykła próba. Zawsze przecież można mieć mięci. Taniec. TEN taniec. Anny i Aleksego Wrońskiego. n a d z i e j ę ! Okej. 57
FOTO J. PLESNIARSKI / ANIAKUCZYNSKA.COM
TEKST JOANNA SZASZEWSKA
NOŚ SIĘ, POLSKO! 58
LUBISZ DOBRZE WYGLĄDAĆ, ALE NIE CHCESZ WYDAĆ NA CIUCHY CAŁEJ KASY? POSTAW NA POLSKICH PROJEKTANTÓW! JEST ICH CORAZ WIĘCEJ, MAJĄ PRZYSTĘPNE CENY I MNÓSTWO ŚWIEŻYCH POMYSŁÓW, KTÓRE DOCENIANE SĄ NIE TYLKO W NASZYM KRAJU.
Cenisz minimalizm? Koniecznie zajrzyj na Mokotowską 61, gdzie mieści się sklep Ani Kuczyńskiej. Ukończyła ona włoską akademię projektowania Koefia i prestiżową Esmond w Paryżu. Jej ubrania można kupić w butikach na całym świecie. W zeszłym sezonie cała Warszawa zakochała się w jej torbach. Ostatnio stworzyła nowe modele, m.in. kwadratową kopertówkę z gumką, przez którą można przełożyć dłoń (cudo!), i ubrania, w których przeważają klasyczne kolory i proste formy. Wszystko szyte jest z materiałów najwyższej jakości, a jakość to także oszczędność (ubrania nie skurczą się w praniu i mogą ci służyć przez wiele lat). Lubisz oryginalne rzeczy? Idź na Wilczą 19 apt 6 do pracowni ZUO Corp. Marka została stworzona w 2010 roku przez Bartka Michalca i Łukasza Laskowskiego. Słyną z niesamowitych krojów, przystępnych cen i – co najważniejsze – tworzą swoje ubrania w krótkich seriach od kilku do kilkudziesięciu sztuk. Raczej nie zobaczysz na kampusie nikogo w twoich ciuchach (czego nie można zagwarantować fanom projektów Ani Kuczyńskiej). A może odliczasz dni do imprezy życia i chcesz czuć się wspaniale? Czas na Michała Szulca. Projektant ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Tkaniny i Ubioru. Stworzył już pięć kolekcji ubrań. W jego sklepie internetowym znajdziesz cudowne sukienki, zarówno klasyczne małe czarne, jak i te bardziej wyszukane, o fantazyjnych krojach, w neonowych kolorach.
Matląg. Jest dość ekstrawaganckim projektantem, nie tylko w kwestii swoich kolekcji. Na ostatnim fashion weeku wszyscy czekali, kiedy na wybiegu pojawi się matka Madzi ubrana w jego strój. Na szczęście pomysł artysty nie doszedł do skutku, a sam Maldoror chyba nie wróci w tym roku na FW. Jednak trzeba przyznać, że jego ubrania są świetne. Modę traktuje jak dziedzinę sztuki, gdzie funkcjonalność schodzi na drugi plan. Projekty Maldorora mają proste kroje i niespotykane, kosmiczne materiały. Podobają nam się też jego skórzane plecaki dla facetów. Na koniec TOMAOTOMO by Tomasz Olejniczak. Tomasz jest absolwentem prestiżowego Wydziału Mody Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii oraz Thorbjorn Uldam ESDi – Collage of Design w Barcelonie. Włoski „Vogue” uznał go za jednego z najbardziej obiecujących młodych projektantów. Jego marka jest skierowana zarówno do kobiet, jak i mężczyzn. Jeśli lubicie kolory i skórzane wstawki, projekty tego pana przypadną wam do gustu, a jeśli lubicie wymieniać się ubraniami ze swoją drugą połówką (niezależnie od jej płci), możecie zainwestować w ubrania od Nenukko. Są proste, nieproporcjonalne i mają nowoczesny charakter. Ich projekty wykraczają poza ramy mody, a klasyczna jest tu tylko rozmiarówka. FOTO ZUOCORP.COM
J
eśli lubisz (i potrafisz) łączyć rzeczy z sieciówek i ubrania „z wyższej półki”, SHE/S A RIOT jest dla ciebie. To nowo powstała marka założona przez Ewelinę Kustrę, dziennikarkę modową. Firma zasłynęła z T-shirtów z zabawnymi napisami („Chuck My Bass”, „I slept with Anja”, „Kupisz orła?”). Teraz zabrali się też za bluzy i legginsy, które są oryginalne i mają złote i srebrne wstawki. Szyją też kurtki i płaszcze, więc jeśli nie masz w szafie nic na marzec, płaszczyk od SHE/S A RIOT na pewno cię wyróżni.
Teraz coś dla facetów! PtASZEK to marka stworzona przez Monikę Ptaszek, absolwentkę Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie, projektantkę i stylistkę. Przyznaje, że woli ubierać facetów. Jej ciuchy są skierowane do pewnych siebie, młodych mężczyzn, którym znudziły się zwykłe sklepy. Rzeczy są przede wszystkim wygodne i uniwersalne. Można tu kupić klasyczne płaszcze i kurtki, ale także koszule, bluzy, a nawet buty. A jeśli jesteś mężczyzną ekstrawaganckim, twoje potrzeby zaspokoi Maldoror. Markę założył Grzegorz Maldoror 59
GLOOMY STRANGERS TEKST ALEKSANDRA ZAWADZKA
EROTYZM I MELANCHOLIA. DELIKATNOŚĆ, ROZPACZ, SAMOTNOŚĆ. SEN. TE SŁOWA NAJLEPIEJ OPISUJĄ TWÓRCZOŚĆ JAŚMINY STYSIAK. ZAPRASZAM WAS DO JEJ BAJKI. RYS J. STYSIAK
J
Jaśmina Stysiak. Rocznik 88, długie ciemne włosy. Przez całe swoje życie poszukiwała formy wyrazu dla siebie. Najpierw była to muzyka, potem przez krótki czas rysowała, ale w końcu to porzuciła, gdyż stwierdziła, że ta dziedzina jest dla niej martwa. Potem przez przypadek odkryła fotografię, która jest teraz jej medium. Trochę pisze, przybiera się do nakręcenia paru filmów. Rysować na poważnie zaczęła rok temu, podczas kryzysu fotograficznego – żeby nie oszaleć.
światy i zdarzenia, w które całkowicie się angażuję”). Ogromny wpływ na to, co tworzy, ma też jej przyjaciółka, która jest jej muzą. Postacie z rysunków są do niej podobne, do tego wiele z nich powstało przy muzyce stworzonej przez bratnią duszę Jaśminy.
Erotyka interesowała ją od dzieciństwa. To dla niej miłość nierozerwalnie połączona z tęsknotą. Brak spełnienia. Przywiązanie. Sama mówi: „Jest to rozwój świadomości samego siebie i drugiego człowieka oraz dotykanie jakiegoś absolutu. Największe poczucie kompletności i wszechogarniającego połączenia, jakiego w ogóle można doświadczyć”. Mimo ograniczonej palety barw – dominują głównie czerń i biel – uczuciowość aż bije od prac Jaśminy. Erotyzm i miłość łączy ze spaniem i śnieniem, z nocą i surrealną makabrycznością. Nie boi się pokazywać swoich postaci w sytuacjach intymnych, dotykających samotności.
Interesuje ją prawda, indywidualizm, szczerość i uczucia, „które walą pięścią między oczy – tak, że z nosa idzie krew”. Niesamowicie ceni sobie Sonię Firlej. Do tego reżyserzy – David Lynch, Wong Kar-Wai, Lars von Trier. Zaznacza, że wiele jej rysunków powstało w hołdzie dla Blixy Bargelda z Einstürzende Neubauten i Nicka Cave’a. Jest też kilka bezpośrednich powiązań z Deftones (cytaty na rysunku czy w tytule), a także wiele inspiracji Depeche Mode.
Zapytana o źródła natchnienia odpowiada szybko: sny i miłość. Po chwili dodaje, że inspiruje ją także cudza twórczość. Muzyka, filmy, obrazy, książki („W każdej z tych rzeczy szukam prawdy i nadzwyczaj silnych przeżyć emocjonalnych, a dobieram je bardzo świadomie, bo wiem, co chcę dostać. To trochę takie alternatywne
Planuje stworzyć też serię rysunków dotyczących postrzegania przez nią ciała, lękiem przed nim i niekontrolowanymi metamorfozami czy wykwitami.
Marzy o zachowaniu niezależności artystycznej i jednoczesnym uzyskaniu uznania. Jak Joy Division na przykład. Zapraszamy te na wystawę Jaśminy w Galerii Dworzec Zachodni (Od Nowa) w Toruniu. Wernisaz odbędzie się 25 marca, godz. 19:00. RYSUNKI - GLOOMY-STRANGER.BLOGSPOT.COM ZDJĘCIA - NIGHTLY-EXPERIENCES.BLOGSPOT.COM
FOTO J. STYSIAK 61
LUBIĘ TO! SUBIEKTYWNIE POLECAMY.
W dniach 7 - 24 marca 2013 roku odbędzie się trzynasta edycja Tygodnia Kina Hiszpańskiego. To niesamowita okazja do zapoznania się z kinem hiszpańskim w całej jego okazałości. Filmy prezentowane podczas tej edycji zostały pogrupowane w trzy sekcje: Nowe kino hiszpańskie (w ramach której prezentowane są najciekawsze hiszpańskie tytuły z ostatnich 2 – 3 lat), Współczesne kino galicyjskie oraz Dokumenty ( bohaterem będzie kobieta). Tydzień Kina Hiszpańskiego to jedyna szansa na obejrzenie najciekawszych filmów hiszpańskich, z których większość nie zagości w polskich kinach. Film otwierający tegoroczny przegląd zyskał nagrodę za najlepszy film na Festiwalu Filmów w Las Palmas 2012. Sześć razy Emma (SEIS PUNTOS SOBRE EMMA) to historia kobiety wyzwolonej, która stawia sobie cel i do niego dąży. Czy uda się Emmie osiągnąć to co sobie zaplanowała? Film zamykający otrzymał wiele nagród za najlepszą aktorkę, najlepszego aktora, najlepszy scenariusz. Interes życia (A PUERTA FRÍA) jako historia o moralnym upadku niegdyś odnoszącego sukcesy sprzedawcy sprzętu telewizyjnego ? Jeśli kochasz Hiszpanię i interesujesz się jej kulturą koniecznie musisz wybrać się na ten przegląd. Oczywiście festiwal ten nie jest tworzony tylko z myślą o miłośnikach tego kraju, wręcz przeciwnie skonstruowany jest tak aby ukazać piękno tej kultury i zachęcić do bliższego jej poznania. Zdecydowanie każdy „nie miłośnik” Hiszpanii, znajdzie tam cos dla siebie, ponieważ twórczość tego rejonu jest tak niesamowicie różnorodna, że nie sposób w niej niczego nie znaleźć. Kino hiszpańskie jest kinem niezwykle społecznym, tzn. porusza tematy życia codziennego oraz dotyka problematyki dotyczącej współczesnego człowieka. Z drugiej strony w całej otoczce „zwykłości” tematów jest po brzegi wypełnione skrajnymi emocjami. /Lewandowska Jeśli zaczyna się marzec, na półkach empików i matrasów leży już zapewne – po raz pierwszy wydana w polsce – trzecia część „Trylogii Pogranicza” Cormaca McCarthy’ego, czyli Sodoma i Gomora. Niestety jeszcze nie zabrałem się za lekturę tejże powieści, ale nie przeszkadza mi to w poleceniu jej zakupu. Dlaczego? Stary Cormac to typ, którego nie trzeba przedstawiać nikomu, kto zagłębił się choć na chwilę w literaturę amerykańską. Jego dwie najbardziej znane książki: Droga i To nie jest kraj dla starych ludzi załapały się na świetne ekranizacje, z czego ta druga, w reżyserii braci Coen, dostała Oscara za najlepszy film. „Trylogia Pogranicza”, w skład której wchodzą jeszcze Rącze konie i rewelacyjna Przeprawa, to nietypowa saga, bo jej kolejne części łączy ze sobą jedynie miejsce akcji - pogranicze Meksyku i USA oraz (jak się okazuje dopiero w tomie trzecim) dwójka bohaterów. Nie można też zapomnieć o klimacie, który jest jak rozbita na 62
głowie butelka, strzał z indiańskiego łuku w plecy czy cios wybijający za jednym zamachem wszystkie zęby. Kiedy czyta się każde kolejne zdanie napisane przez McCarthy’ego, można dojść do wniosku, że zło i degrengolada mają swoją urzekającą urodę – odwieczne piękno, schowane głęboko pod zwałami błota, krwi, łez i litrów zwymiotowanego bourbona. Jeśli szukasz autora, który bezlitośnie rozprawia się ze swoimi bohaterami, ale przy okazji potrafi opisać rozkładające się zwłoki konia w tak malowniczy sposób, że zapragniesz mieć je w salonie, biegnij do księgarni po którąkolwiek książkę Cormaca McCarthy’ego. /Mazurek Ostatnio słucham? Ostatnio słucham zespołu LemON. Zetknęłam się z nimi (jak pewnie większość) dzięki programowi Must Be the Music. Oczarowali mnie zaprezentowanym na castingu utworem Litaj ptaszko. Zakochałam się w głosie wokalisty – Igora Herbuta, zaciekawił mnie także specyficzny język, w jakim była wykonana piosenka – język łemkowski. Nie śledziłam jednak przebiegu programu, a o LemONie przypomniało mi jakiś czas temu radio, za sprawą piosenki Napraw. Piosenki absolutnie cudownej. Piosenki, która wywołała we mnie ogromne emocje i zachęciła do szerszego zapoznania się z twórczością zespołu. Słuchałam jej przez kolejne dwa dni. Na zmianę z Lżejszym. Według mnie właśnie te utwory wraz z Litaj ptaszko i Pizno stanowią najmocniejsze punkty albumu wydanego pod koniec listopada 2012. Przesiąknięte są niezwykle ujmującą wrażliwością, która kontrastuje z silnym głosem charyzmatycznego Igora. Jeżeli dodamy do tego emocjonalne, prawdziwe teksty to otrzymamy przenikające ciało dreszcze. Żeby nie było za słodko, dodam, że nie wszystkie utwory zyskały moją aprobatę. Nie do końca przekonuje mnie tekst utworu Będę z tobą. Pomijam już jego radiową aranżację, która według mnie kompletnie nie wpisuje się w wypracowany przez zespół styl. Podobny zarzut kieruję w stronę piosenki Wiem, że nie śpisz. Zaczyna się obiecująco, tekst jest interesujący. Nie trafia do mnie jednak mówiona konwencja, w jakiej utwór został utrzymany. Pomimo tego, że nadaje mu znamion nastrojowości, całość jakoś się rozmywa. Według mnie Wiem, że nie śpisz lepiej brzmiałoby przeplatane tekstem śpiewanym. Tak czy inaczej, LemON zdecydowanie polecam. Tym, którzy szukają tekstów naładowanych emocjami i pozytywną energią. Tym, którzy doceniają mocne i charyzmatyczne głosy. Tym, którzy lubią się wzruszać przy pięknych kompozycjach. /Stefanowska La Sardina, la fotografia, la Lomo, ulalala… Tym razem polecę wam coś, co przyniósł mi święty Mikołaj – aparat analogowy
marki La Sardina. Lomo w postaci aparatu przypominającego kształtem puszkę po sardynkach. Modele są najróżniejsze, naprawdę każdy znalazłby coś dla siebie. Moją prywatną „sardynką” jest model La Sardina Salins. Obudowa została wyłożona materiałem leżakowym w paski. Nic tylko brać ją na plażę. Niestety do tego modelu nie było lampy błyskowej i jeżeli mogę wam doradzić, to bardziej opłaca kupić się la sardinę od razu z lampą błyskową, ponieważ sam flash kosztuje około dwustu pięćdziesięciu złotych. Modele z lampą to np. La Sardina DIY, do którego w zestawie znajdziecie rysik, którym możecie wymalować obudowę swojego aparatu. Bardzo ładną „sardynką” jest jeszcze model Champagne, którego obudowa przypomina korek od wina. Śliczności ślicznościami, ale przede wszystkim la sardina ma dawać radość ze zdjęć. Dwie opcje ostrości – makro i pejzaż – pozwalają na dopasowanie się do każdej sytuacji. Gdy macie niepewne światło, przełączacie swoją „sardynkę” na opcję B i wtedy żadne warunki nie są wam niestraszne! Oprócz tego możecie pobawić się w podwójne zdjęcia poprzez nakładanie dwóch fotografii na jedną kliszę za pomocą magicznego pokrętła. Filmy lomo kosztują około sześćdziesięciu złotych, ale nie zrażajcie się ceną, bo przeterminowane filmy dostępne na Allegro świetnie zastępują lomo klisze. Lomografia stała się modna w latach 90. Nieostre, prześwietlone i nałożone na siebie zdjęcia to jej trzy najważniejsze cechy. Zdjęcia należy robić spontanicznie i nie patrząc przez wizjer (och, zazwyczaj łamię tę zasadę). Wielka Brytania i Japonia są potęgami lomografii (i w produkcji aparatów, i w robieniu zdjęć). Jeżeli więc chcecie pobawić się analogową fotografią i robić szalone zdjęcia znajomym, to la sardina jest do tego idealna, no a poza tym, jest piękna! /Sroka Nieco ponad rok temu dokonałam odkrycia muzycznego, z którego, jak do tej pory, jestem najbardziej dumna. Po obejrzeniu filmu dokumentalnego Backyard ukazującego kulisy islandzkiej sceny muzycznej w głowie pozostała mi jedna piosenka – Clangour and Flutes. I will be the lumberjack and you will be the dead three – śpiewał delikatny męski głos, na którego dźwięk wzruszyłby się nawet Rilke. Sindri Már Sigfússon jest znany szerszemu gronu słuchaczy jako wokalista grupy Seabear, która powstała w 2004 roku. W ostatnim czasie popularność jego solowej twórczości znacznie wzrosła, mimo to uważam, że mężczyzna z brodą z kwiatów i kreskówkowymi malunkami na rękach zasługuje w Polsce na większą uwagę. Dlatego też zachęcam do przesłuchania jego ostatniego albumu zatytułowanego Flowers i wydanego pod pseudonimem Sin Fang. Eksperymentalne dźwięki pełne szczególnego rodzaju wrażliwości i sentymentalizmu zachwycą każdego sympatyka muzyki islandzkiej i nie tylko (kogo nie ujmuje to baśniowe i budujące brzmienie). Sing Fang Bousa już teraz określa się jako króla lo-fi i tonów vintage. Niech żyje król. Czekamy na jego ponowne przybycie. Ponowne, bo w ubiegłym roku wystąpił w Białymstoku. Tylko kto wtedy go przywitał…? Trudno sprecyzować na czym właściwie polega geniusz tego młodego artysty. Jedno jest pewne - album tak odrywający się od współczesnych nurtów w muzyce mógł powstać jedynie w
kraju, w którym nie zbuduje się odcinka autostrady w miejscu, gdzie stoi kamień. Dlaczego? Nie chce się przepędzać zamieszkującego w nim duszka. /Żark Jest wiele rzeczy za które lubię Pineskę. Po pierwsze – lokalizacja. Ulica Wilcza jest legendą samą w sobie. Mieszkał tu Prus i Wasowski, w okolicy są same piękne kamienice, także te przedwojenne, w których widać ślady po niemieckich nabojach. W takiej właśnie kamienicy mieści się Pineska. Jej atutem są ogromne, przejrzyste okna. W środku jest ciepło, nie tylko dosłownie, na ścianach wiszą obrazy, a kanapy i fotele są bardzo przytulne, wszędzie stoją lampy i stare meble. Wystrój nie jest staroświecki, bo antyki łączą się tu z modernistyczną tapetą i PRL-owskim szyldem. Menu Pineski jest idealne – lekkie, świeże i zdrowe. Śniadania nie są wyszukane: croissanty, musli z jogurtem, parówki w serze i tosty. Uczta zaczyna się przy lunchu. Włoska bruschcetta to uczta dla podniebienia, a hiszpańskie pierożki empanadas są najlepsze na świecie! Na deser najlepiej zjeść tartę owocową. Najważniejszą rzeczą jest oczywiście kawa! Lokal posiada dobry ekspres, a ich cappuccino to coś, o czym myślę cały dzień. Pineska posiada mnóstwo książek o modzie (i nie tylko). Mają też „Vogue’i”, „Baazary” i „Vanity Fair”, które można sobie przywłaszczyć na czas posiłku (warto zaznaczyć, że nie jest to miejsce, gdzie wpada się na chwilę). Bardzo polecam, jeśli ktoś chce zaprosić mnie na kawę, to tylko tam! Cafe Pineska, Wilcza 71 (róg Emilii Plater, Warszawa – Śródmieście). /Szaszewska Miałam tę przyjemność oglądać DVD z wyjątkowego koncertu Led Zeppelin. Koncert odbył się 10 grudnia 2007 roku w O2 Arenie, w Londynie. Data premiery koncertu na DVD oraz w innych formatach (CD/Vinyl, Blu-ray) wyznaczona została na 19 listopada 2012 roku. Z tej okazji parę tygodni temu Multikino zrobiło serię seansów z Celebration Day. Koncert zaczynał się energicznym Good Times Bad Times. Wspaniała dawka wigoru! Zespół zagrał takie hity jak Black Dog, No Quarter, Since I’ve Been Loving You, Dazed and Confused, Stairway to Heaven czy Kashmir. Były dwa bisy, w czasie których zagrano: Whole Lotta Love i Rock and Roll. Ile to już lat? W 2007 roku minęła dwudziesta siódma rocznica śmierci Johna Bohnama. Więc dwadzieścia siedem lat. Czy to nie największe gwiazdy umierają w wieku dwudziestu siedmiu lat? Klub 27 – Hendrix, Joplin, Morrison. A tu proszę. Po dwudziestu siedmiu latach odrodzenie. Pożegnalny koncert z synem Bohnama na perkusji. Pożegnalny, bo chociaż Bohnam, Jones i Page chcieliby dalej grać, Plant nie chce się na to zgodzić. Słusznie? Moim zdaniem tak. Tych czterech panów wchodzących w pierwotny skład LZ wymyśliło wszystko, co mogło wymyślić. Stworzyli coś niesamowitego, sterowiec, który muzycznie unosi kolejne pokolenia. Chyba niczego więcej nie potrzeba. A może się mylę? Zespół. Chłopaki… echem, przepraszam… PANOWIE. Robert Plant, pan Plant. Dzięki temu, że nie ma już dwudziestu lat i nie kręci tak seksownie biodrami, mogłam się skupić też na innych członkach zespołu. Ale Plant ma w sobie coś młodzieńczego. Jimmy Page. Ha! Jego usta szalały i przybierały najdziwniejsze pozy. Bohaterem koncertu był dla mnie John Paul Jones. Człowiek wielu twarzy. Niby niepozorny basista, trzymany 63
trochę na uboczu, a tu z jego mimiki wyczytałam: „James, tata byłby z ciebie dumny”, minę „zaraz dostanę zawału”, było też „chłopaki, jestem szczęśliwy, że gram z wami” i „pokażmy tym małolatom jak się gra prawdziwego rocka”. Jones, szacunek dla ciebie! James Bohnam. Syn Johna Bohnama. Nie grał tak wspaniale na perkusji jak ojciec, ale godnie go zastąpił. Widać, że koncert był dla niego ważny. Parę razy spojrzał w niebo, a Plant, Page i Jones wspierali go różnymi gestami. No i cóż. To nagranie to dwie godziny niezapomnianych wrażeń. Miło było popatrzeć, jak chłopcy alias panowie robili do siebie miny, łapali ze sobą kontakt, znów wytworzyła się między nimi chemia. /Sroka To miejsce odkryłam przypadkiem. Wracałam zmęczona z Biblioteki Uniwersyteckiej i postanowiłam podładować baterie, a przy okazji wstąpić gdzieś na kawę. A że owa kawiarnia znajdowała się nieopodal i nigdy wcześniej tam nie byłam, nie zastanawiałam się ani chwili. Intrygujący pomarańczowy szyld na rogu kamienicy głosił: Czuły Barbarzyńca. Atmosfera jest, trzeba przyznać, specyficzna. Zdecydowanie sprzyja spotkaniom, pracy intelektualnej i refleksji. Designerski wystrój, możliwość skosztowania dobrej gorącej czekolady i ciasta, kuszące pozycje książkowe, szum przewracanych stron i ludzie, którzy przychodzą tutaj nie tylko poczytać, wypić kawę i porozmawiać, lecz także tworzyć, sprawiają, że łatwo jest oderwać się od rzeczywistości. Do tego wygodne, rozleniwiające fotele, huśtawka i efektowna antresola (zawsze chciałam taką mieć w domu!). No dobrze, ale skąd taka nazwa? To bardzo proste. Czuły barbarzyńca jest tytułem niekonwencjonalnej powieści czeskiego pisarza Bohumila Hrabala. Główny bohater, grafik Vladimir, wręcz chłonie świat, przy czym poszukuje intensywnych przeżyć, które pobudzają go do tworzenia. To opowieść o przyjaźni i szukaniu inspiracji, której dostarczają knajpki, ulice i zwyczajni ludzie. Całkiem nowa estetyka i wizja świata. Taka też ma być kawiarnia literacka na rogu Dobrej i Zajęczej. Ale Czuły to nie tylko połączenie księgarni z kawiarnią. Poza kupnem interesujących książek (twórcy stawiają przede wszystkim na literaturę piękną, filozofię, publicystykę czy reportaż) i wypróbowaniem menu, można tutaj uczestniczyć w wieczorach autorskich, odczytach, wernisażach, dyskusjach czy wykładach. To także wydawnictwo prowadzące sprzedaż również przez internet. I, co mnie mile zaskoczyło, w niedzielne poranki odbywają się „Czułe Czytanki”, czyli spotkania z książką dla najmłodszych. Lokal mieści się na ulicy Dobrej 31 w Warszawie. /Zawadzka
64
FOTO REDAKCJA
CALMMAGAZINE.PL